Miejsce położone niedaleko chatki gajowego. Czasami odbywają się tutaj lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, bitwy na śnieżki i romantyczne pikniki z dala od masy uczniów przesiadujących na błoniach. Nie spotkasz tu żadnego zwierzątka oprócz małych ptaszków, które na widok człowieka zmieniają swoje ubarwienie w kolor, który dana osoba lubi. Nawet stąd widać sieć gęstych gałęzi i krzewów w głębi Lasu. Uprzejmie odradzamy przekraczanie obrzeży.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Sro 16 Kwi 2014, 09:51
Tup, tup, tup. Chude, drobne nóżki obute w skórzane trzewiki o niezawiązanych sznurówkach przemierzały kolejne metry chłodnego korytarza, a za podskakującymi radośnie sznurkami, pędził zadowolony Natt z podniesionym wysoko ogonem. Ciepły powiew zza szeroko otwartych drzwi wejściowych obiecywał Sol, że jak tylko przekroczy próg szkoły, znajdzie się w innym świecie. Krainie wiosennych woni, niestrudzenie przebierających skrzydłami motyli, zielonej trawy i kolorowych kwiatków. Słoneczko zaś niczego tak bardzo w tej chwili nie pragnęło, jak odrobiny niebieskiego nieba, białych chmurek i cienia drzew. Dziewczyna targała poza tym spory kawał krwistego steku (albo nawet kilka), bo dawno nie odwiedzała swoich koniowatych przyjaciół i stęskniała się za nimi całkiem mocno. Szybkim, trochę tanecznym krokiem przemierzała błonia, prostą drogą zmierzając ku granicy Zakazanego Lasu. Nie przejmowała się tym, że dookoła są ludzie i że od czasu do czasu ktoś rzuca jej zaciekawione spojrzenie. Zauważyła bowiem, że nikt nie jest nią zainteresowany do tego stopnia, aby za nią chodzić, a więc ryzyko, że przyłapana zostanie na nielegalnych wycieczkach było właściwie minimalne. Nauczyciele na całe szczęście widzieli w niej niewinną marzycielkę, której łamanie zasad nie w głowie, ale na wszelki wypadek zawsze wstępowała na chwilę do zagajnika Luny (jak go w głowie nazywała). Teraz miała dodatkowy powód, bo Natt zdawał się nie być aż tak wyjątkowym kotem i przepadał wręcz za posadzoną na grobie poprzedniej pupilki swej pani kocimiętką. Kiedy Nathaniel w końcu pozwolił się oderwać od kępki rozkwitających kwiatków, Sol wzięła go dla odmiany na ręce i klucząc pomiędzy drzewami przetransportowała siebie i kota prosto do wnętrza Zakazanego Lasu. Oczywiście musiała jeszcze minąć po drodze chatkę Hagrida, ale gajowego najwyraźniej w niej nie było, bo kamienny domek był cichy i opuszczony. Nawet kieł nie zaszczekał głębokim barytonem wyczuwszy, że ktoś obcy kręci się dookoła jego mieszkanka. Bez większych problemów dotarła więc tak, gdzie dotrzeć chciała. I wcale nie budziło w niej wewnętrznych oporów zrobienie czegoś, co uznawane było za sprzeczne z regulaminem. Nie bała się też, że mogłaby podzielić los Henry’ego. Właściwie niewiele się nad tym wszystkim zastanawiała. Te wycieczki były dla niej równie naturalne jak oddychanie i odbywały się regularnie od kiedy na zajęciach ONMS’u przekonała się, że nie należy bać się nieznanego, a pomiędzy wysokimi drzewami wcale nie kryją się same niebezpieczeństwa, tak, że ktoś dostatecznie trzeźwo myślący, bez większych obaw może zapuszczać się do Zakazanego Lasu nawet samotnie. A Soleil miała teraz przecież przy sobie Natta! To i tak było więcej niż zwykle. Poza tym dzisiaj nie miała zamiaru zapuszczać się nigdzie dalej. Zatrzymała się tuż za pierwszymi kilkoma szpalerami drzew, na niewielkiej oczyszczonej zeń przestrzeni, którą wykorzystywano czasem do prowadzenia lekcji. Zrzuciła swój pakunek na ziemię i rozwinęła woskowany papier, którym wcześniej skrupulatnie owinęła mięso. Rozesłała na ziemi swój włóczkowy szal i pozwalając Potworkowi na beztroską zabawę frędzlami, rozsiadła się na nim z lekkim uśmiechem na twarzy i takim spokojem w sercu, jakiego od dawna nie odczuwała. Wiedziała, że testrale wyczują niedługo zapach krwi i przyjdą się z nią przywitać. Czasem pojawiały się nawet jeśli nie miała dla nich poczęstunku, chyba lubiły ją na swój mało wylewny sposób. Wyglądało to prawie jak piknik, gdyby nie to, że zamiast kanapek i kompotu były ociekające krwią kawały mięsa, a okolica zdawała się nieco dziksza niż być powinna.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Sro 16 Kwi 2014, 10:33
Dzień był wyjątkowo ładny. Nie trzeba było brać kurtki, pół szkoły wylęgło się na błonia, a słońce poprawiało humor nawet gburom. Henry w końcu przesypiał te sześć godzin, co było czymś zadowalającym, gdyż wcześniej spał tylko trzy-cztery. Nastrój miał całkiem dobry, zważywszy na to, że z samego rana na eliksirach nic mu nie wybuchło, a z transmutacji dostał Powyżej Oczekiwań. Pozostała jeszcze historia magii, którą już przerobił, więc bez wyrzutów sumienia mógł wyjść na zewnątrz i oddać się słodkiemu lenistwu. Po porannych zajęciach ruszył do sowiarni, decydując się w końcu na odpowiedź dla rodziców. Nie chciał otrzymać wyjca czy prowokować ich do wizyt w Hogwarcie. Matka była bardzo wyczulona i jeśli ten nie napisał przynajmniej raz na tydzień, zaczęła się bać, że leży umierający gdzieś w środku lasu. Pani Nero w końcu mu wybaczyła, gdy zarejestrowała nieobecność Natta, ex Potworka. Dała się pogłaskać, oddała pieszczotę i z miłym dla ucha pohukiwaniem odleciała do Devon. Henry stał wtedy w sowiarni, zatrzymany na chwilę przez dwóch znajomych Puchonów, z którymi chętnie wdał się w dyskusję na temat ostatniego meczu z Krukonami. Schodzili we troje schodkami, gdy coś kazało Henry'emu unieść głowę i zatrzymać spojrzenie na jasnych włosach wesoło podskakujących tak, jak ich właścicielka. Na początku uśmiechnął się na ten widok i miał nawet w planach późniejsze zagadanie do Sol. Plany poszły jednak w diabły, gdy tylko Lancaster zobaczył gdzie ta drobna osoba idzie. I co trzyma w rękach. Nogi wrosły mu w ziemię, w wyniku czego zatrzymał się jak sparaliżowany w połowie schodów. Na jakieś trzy sekundy serce mu stanęło i przestał oddychać. Czekał minutę, wręcz telepatycznie nakazując Soleil zmienić kierunek. Chciał się bardzo mylić wobec tego, co widzi. Puchoni, z którymi rozmawiał zdziwili się zachowaniem i nagłym zamilknięciem Henry'ego. Rozważali nawet czy aby nie zawołać jakiegoś aurora, jednak nim cokolwiek ustalili, Henry przeskoczył te kilka schodków z wieży i pobladły na twarzy szybkim krokiem ruszył za Sol. Widział tylko jej jasne włosy, ale na pewno się nie mylił co do ich właścicielki. Serce waliło mu jak młotem, gdy zbliżał się do granicy Zakazanego Lasu. Nie chciał tam iść, miał złe wspomnienia, jednak nie dałby rady pozwolić jej na samotną wycieczkę w zakazane rejony. Odrzucił też szukanie aurorów, zbyt dużo czasu by mu to zajęło. Gdy tylko otoczyły go drzewa, zatrzymał się na chwilę nieco zdezorientowany. Usłyszał jednak miauknięcie Natta i gnany wściekłością skręcił z dróżki w poszukiwaniu dziewczyny. Wtedy też szukał Jasmine. Henry'emu nie było łatwo. Bał się nie tylko o Sol, ale też swoich wspomnień, które teraz go zaatakowały. Zamrugał, chcąc się ich pozbyć i zacisnął mocno szczękę. Zatrzymał się za dziewczyną i wręcz wwiercał się spojrzeniem w jej plecy. - Na gacie Merlina, Sol! - uniesiony głos pełen wściekłości. Henry był blady jak ściana, mięśnie miał napięte chyba do granic możliwości. Wyglądał zupełnie tak, jak w szpitalu. A spojrzenie, które mogła widzieć gryfonka miało w sobie coś z obłędu. Sztywno podszedł do niej, odsunął krwiste steki nie poświęcając im najmniejszej uwagi, złapał nadgarstek Sol, Natta niemile potraktował wciskając go w ręce Larsen i bez słowa wyjaśnienia wręcz wyprowadził ją z głębi Lasu. - Czyś. Ty. Juz. Na. Prawdę. Oszalała?! - puścił ją, gdy znaleźli się niedaleko domku gajowego. Odwrócił się do niej i piorunował ją wzrokiem. Nie był Henrym Henrym, tylko prefektem, w dodatku wytrąconym z równowagi. - Co ty najlepszego wyprawiasz?! - wydzierał się, tak. Gdyby Kieł był w chatce, z pewnością alarmowałby już niebezpieczeństwo. Henry nie mógł ustać w miejscu. Oddychał jakby dopiero wypłynął z jeziora. - Dlaczego poszłaś do lasu? - niemal warczał, wciąż odpędzając od siebie uczucie, które mu towarzyszyło, gdy był uwięziony w środku lasu. Zaraz machnął ręką, wiedział po co tam poszła. Nie rozumiał tylko jak mogła tak zrobiła. - Jeszcze dzisiaj pójdę do McGonagall i wyda stosowną karę za łamanie zaostrzonego regulaminu. - powiedział niemal martwym głosem, a jego wzrok był zimny i nieprzychylny. Nigdy tak nie patrzył na Sol. Nigdy nie unosił na nią głosu, ale teraz jak tylko pomyślał, że była tam sama... Serce znowu omal mu nie stanęło. Teraz cieszył się, że był prefektem. Mówił poważnie o meldunku u wicedyrektorki. Wnioskował, że tylko nauczyciel może wybić z głowy Soleil wycieczki do trestrali. Rozumiał jej pasję, ale nie było wyjątków. - To było cholernie niebezpieczne! Czy ty choć raz o tym pomyślałaś? Czy jak zwykle bujałaś w obłokach mając gdzieś wszystkie zasady? - coś go w środku dusiło. Od czasu wypadku mało kto zbliżał się do zakazanego lasu. Nawet jeśli się na to ktoś ważył, był przyłapywany przez aurora i miał potem niezłe kłopoty. Ale to była Sol. Tłumiona w Henrym złość i gniew w końcu znalazła ujście. To źle, że padło na nią, ale nie mógł na to nic poradzić. Kto jak kto, ale Soleil była najbardziej narażona na niebezpieczeństwo i musiała w końcu to zrozumieć. Nawet kosztem ich znajomości.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Sro 16 Kwi 2014, 11:22
O tak, temperatury panowały już całkiem letnie, toteż Sol także pozwoliła sobie na odzwierciedlający je ubiór, do nieodłącznego włóczkowego szala dobierając pogodną, niegdyś białą sukienkę, którą teraz ozdabiały nieregularne, tęczowe plamy bliżej niesprecyzowanego pochodzenia. Miała doskonały humor, po raz pierwszy od długiego czasu czuła się tak beztroska, bo Tytan od kilku dni nie dawał znaku życia, jakby na jej życzenie, a Henry zdawał się mieć dużo lepiej, co zmniejszało listę jej najpoważniejszych zmartwień i pozwalało cieszyć się dniem. Zwłaszcza tak pięknym jak ten, który ich otaczał. Gdyby wiedziała, że jakieś oczy ją obserwują, a już na pewno gdyby wiedziała czyje są to oczy, odwróciłaby się i… pomachała! A już myśleliście, że zrezygnowałaby ze swoich planów, prawda? Nie, nie ona. Właściwie w swojej naiwności i pozytywnym stosunku do świata, nie wpadła nawet na myśl, że chłopak mógłby mieć coś przeciwko jej spacerowi. A już na pewno nie podejrzewałaby go, że będzie skłonny rzucić się na złamanie karku po schodach i zacząć za nią gonić! Poza tym to aż dziw, że poznał ją po samych tylko blond włosach, zwłaszcza biorąc pod uwagę odległość jaka ich dzieliła, kiedy on znajdował się na wieży. No ale przecież istnieje coś takiego jak szósty zmysł, może chłopak instynktownie zdawał sobie sprawę co do tożsamości niesfornej istotki zmierzającej do Zakazanego Lasu. A może nabrał zwyczaju przewidywania najgorszego. Podczas kiedy on urządzał sobie wyścigi z czasem i obawami, Słoneczko siedziało bezpiecznie w niewielkiej plamie światła, które przedarło się przez niezbyt jeszcze gęste korony drzew. Przyglądała się z zadowoleniem Nattowi, który porzuciwszy znęcanie się nad frędzlami, zaczął gonić jakiegoś spacerującego po mchach i zeszłorocznych liściach chrząszcza. Radosny śmiech wyrwał się nawet z ust Gryfonki, ale przerwał go jakiś niepokojący hałas dochodzący zza drzew. Twarz dziewczyny natychmiast stała się czujna, a dłoń powędrowała w kierunku różdżki. Obawiała się chyba czegoś gorszego niż Henry i na widok chłopaka rozpogodziła się, choć oczywiście trochę zdziwiona była jego nagłym pojawieniem. Przez pierwsze chwile zdawała się także nie dostrzegać jego wzburzenia, ostatecznie bowiem mogłaby dojść do wniosku, że spotkanie z centaurem byłoby bezpieczniejsze niż potyczka z wyprowadzonym z równowagi Puchonem. Obróciła się na chwilę do niego plecami, jakby szukając gdzieś poza sobą przyczyny jego wściekłości, ale szybko wyprowadzono ją z błędu. To ona musiała czymś go tak zdenerwować, chociaż pojęcia nie miała (tak, wciąż) czym! I długo musiała czekać, bo niczego jej nie wyjaśnił, tylko szarpnął ją i pociągnął za sobą, a ona posłusznie na to przystała, chcąc się od niego dowiedzieć czegoś konkretnego, no i obawiając się trochę, że protestem mogłaby całkowicie zburzyć jego równowagę. A o ile nie bała się z jego strony przemocy czy to fizycznej, czy psychicznej, za nic nie chciałaby ryzykować ich przyjaźni. Lekko dysząc, tak szybko maszerował nie przejmując się, że Sol od czasu do czasu potyka się o jakieś wystające korzenie, przystanęła obok niego i obdarzyła go absolutnie zdumionym spojrzeniem, które pogłębiało się jedynie w miarę jego wypowiedzi? Czy całkiem oszalała? Co ona wyprawia? Spojrzała na Natta, który wydawał się wystraszony i wykukiwał z opiekuńczych objęć jej ramion, spoglądając na Henry’ego z obawą. Przez chwilę myślała, że to zły stan kotka tak zdenerwował chłopaka, ale nic w wyglądzie Potworka na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie, gdyby nie wrzaski Puchona miał by się kwitnąco! Nie próbowała mu przerywać i nie robiła absolutnie nic aby go uspokoić. Stwierdziła, że najlepiej będzie pozwolić mu się wykrzyczeć i dopiero potem zapytać o co właściwie chodzi. Okazało się z resztą, że wcale nie będzie musiała tego robić, bo Henry sam w końcu przeszedł do tego tematu. A więc wszystko kręciło się tylko dookoła tego, że poszła do Zakazanego Lasu? Ależ ona jedynie przekroczyła prób tej przestrzeni, właściwie nie narażając się na nic groźniejszego od poparzenia pokrzywą! Potrafiła zrozumieć obawy chłopaka, ale nie zamierzała pozwolić, aby swoje lęki przelewał na nią! Jeśli chciał krępować swoją wolność przeszłością to jego sprawa, ona mogła mu to jedynie odradza, ale nie zamierzała dostosowywać się do jego fobii, których nie podzielała. Zwłaszcza, że… -Mój szal został w Lesie. – stwierdziła rzeczowo, kiedy już upewniła się, że Lancaster wywrzeszczał wszystko, co miał jej na tę chwilę do powiedzenia. Zdawała się w ogóle nie słyszeć groźby naskarżenia na jej zachowanie komukolwiek, jakby nic a nic jej to nie dotyczyło, a przynajmniej nie przeszkadzało. Szczerze powiedziawszy nie doświadczyła jeszcze nigdy szlabanu i od pewnego czasu zastanawiała się nawet nad tym, aby doświadczeniem tym ubogacić swój życiorys. Podejrzewała, że nie jest to tak okropne jak mówią, ona sama lubiła być użyteczna i nie bała się ciężkiej, mugolskiej pracy. Jej wyobraźnia pozwalała jej przy tym nie tkwić dokładnie w tym samym miejscu co ciało, co także mogłoby się okazać przydatne. Dopiero kolejne słowa naprawdę ją dotknęły. Czy jak zwykle bujałaś w obłokach mając gdzieś wszystkie zasady?, odbijało się jej przez chwilę w głowie, sprawiając że drobna twarzyczka wydłużyła się i pobladła. Więc tak o niej myślał, uważa, że łamanie zasad i bujanie w obłokach jest tym, co zwykle robi? W takim razie nic dziwnego, że nie zareagował na tamten pocałunek. Myślała, że poznał ją lepiej niż wszyscy, ale chyba się myliła, skoro te, a nie inne cechy uważał za zwykłe dla niej. Oprócz tego chwilowego grymasu nie pokazała jednak czy to słowem, czy też gestem, że poczuła się urażona. Nigdy nikogo nie winiła za szczerość, ba, zawsze wszystkich namawiała, aby mówiłi dokładnie to, co myślą, nawet jeśli nie było to ani miłe, ani przyjemne. Wypuściła z objęć kręcącego się Natta, który najwyraźniej znudził się już zamieszaniem, a poza tym dostrzegł jakiegoś tęczowego motyla, który według jego gustu, doskonale nadawał się do zabawy w polowanie. W normalnych okolicznościach Sol nie pozwoliłaby mu skrzywdzić owada, ale teraz skupiona była na Henrym, któremu przyglądała się ze zmartwionym wyrazem twarzy, nawet trochę współczującym. -Przykro mi, że wciąż musisz walczyć z tymi wspomnieniami. – stwierdziła spokojne, przyglądając mu się poważnie i badawczo. Ten wybuch gniewu niewiele miał wspólnego z nią samą, była tylko katalizatorem, nic więcej. Poza tym miała zamiar wrócić do swoich testrali, a przynajmniej odzyskać nieodłączny element swojego ubioru, szal, który leżał teraz pośród drzew, jak wzgardzony kawałek tęczy.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Sro 16 Kwi 2014, 12:27
Pogoda sprzyjała redukcji codziennych zmartwień. Dodawszy do tego dobre stopnie, względny spokój w szkole, można uznać dzień za dobry. Teraz jednak już nie było tak miło jak kilka minut temu. Przyczyną było zamyślenie Sol i jej wieczny optymizm. Według Henry'ego bywała trochę zbyt optymistycznie nastawiona do świata i nie doceniała zagrożenia. Jemu to przeszło, stał się gorzkim realistą i zaczął nawet zbyt bardzo zwracać uwagę na potencjalne niebezpieczeństwo. Klapki z oczu mu opadły i zaczął rozumieć, że na świecie nie jest tak wesoło jak może się wydawać. Dotychczas nie przejmował się treścią Proroka Codziennego uznając to za nic nie warte zmyślone historie. Zaczął zauważać ziarno prawdy nawet w najgłupszych plotkach. Odczuł to dotkliwie i nie potrafił zachować stoickiego spokoju, gdy widział taką bezmyślność. Może i dobrze robiła ciesząc się z małych rzeczy, gdy atmosfera w Hogwarcie była ciężka, jednak nie dawało to prawa do lekceważenia zasad. Henry złamał jedną z nich i słono za to zapłacił. To nie równało się z żadnym szlabanem, odjęciem punktów czy wydaleniem ze szkoły. To rana na całe życie i nie życzył tego nikomu. Na widok nieuwagi Soleil po prostu coś w nim pękło. Gdyby coś jej się stało, nie wybaczyłby sobie. Wciąż twierdził, że to jego wina, że się tam oboje znaleźli. Oprawca na pewno wie, że była tam Larsen. Więc to ona mogła być następna na celowniku i w końcu musiała to zrozumieć. Ważniejsze było bezpieczeństwo niż przyjaźń. W innym przypadku usłyszany śmiech pewnie by mu się spodobał, chętnie do niego dołączyłby, sprawdził co jest powodem takiej radości, przystałby na karmienie niewidzialnych dla niego trestrali; teraz przeszło to niezauważone. Centaur byłby bardziej delikatny, poza tym nie wydzierałby się jak opętany. Może byłby lepszym rozmówcą, kto wie. Henry reagował gwałtownie, bo chodziło tu o przyjaciela, a nie o kogoś obcego. W innym przypadku zachowałby opanowanie i spokój. Mówiłby rzeczowo, spokojnie, logicznie bez emocji. Tutaj to nie wchodziło w grę, choćby nie wiadomo jak tego chciał. - Zapomnij teraz o szalu. - wręcz wszedł jej w słowo. Zobaczył, że pobladła, jednak nie miał ani chwili, by się tym przejąć. Wciąż buzowało w nim wiele złych emocji nagromadzonych w ostatnim miesiącu. Dotychczas to skutecznie tłumił. Musiało w końcu coś się stać, że wybuchnął. Zapewne, gdy będzie już po wszystkim będzie na siebie zły za taką reakcję, lecz w chwili obecnej chciał dać do zrozumienia Soleil, że z regulaminem nie ma zabaw. Psikusy to psikusy, ale chodzenie do zakazanego lasu, gdy odnaleziono ciało Puchonki i kogoś torturowano było bezmyślne. Nie poświęcił spojrzenia Nattowi, atakowany przez własne cienie. Zmroził wzrokiem dziewczynę, gdy ta chciała odwrócić kota ogonem. - Przestań w końcu traktować mnie jak psychicznie chorego. Zupełnie jakbym miał zaraz iść i się zabić, bo sobie nie radzę! - zaśmiał się niewesoło. Zakrył swoje oczy i wziął głęboki wdech, byleby przestać tak krzyczeć. Wciąż był zły i nie mógł tego opanować. Chyba pierwszy raz w życiu pozwolił sobie na taki wybuch przy kimś, kto nie był jego nierozumną siostrą. - Zachowujesz się nieodpowiedzialne, Sol. Myślałem, że co jak co, ale ty rozumiesz powagę sytuacji. - czuł się źle tak blisko lasu. Lekceważył to teraz. Wracał tamten Henry, co nie interesował się tym, co sam czuje, a skupiał na tym, aby świat wokół żył w spokoju i jako takiej harmonii. Odkąd jednak poznał bardziej Soleil, wszystko grzecznie się mieszało ze sobą i chłopak nie wiedział ani co czuje ani jak ma sprawić, żeby sytuacja się uspokoiła. - Rozumiałbym Laurel, która jest jeszcze dzieciakiem. - spojrzał jej prosto w oczy. Widział jak na dłoni, że sprawia jej przykrość. - Każdy w tej szkole wie, że wtedy tam byłaś. Każdy kogo zapytasz, powie ci to. Nawet oprawca o tym wie. Pomyślałaś chociaż przez chwilę, że mógłby chcieć ciebie uciszyć? Pozbyć się niewygodnego świadka? - mówił do niej tonem jak dorosły do dziecka, które nie rozumie, że zrobiło źle. - A ty się wystawiasz mu jak na tacy. - odsunął się kręcąc głową z niedowierzaniem. Czuł się dotknięty jej zachowaniem. Krzyczał na nią i choć robił źle, musiał jakoś dać jej do zrozumienia, że jeśli będzie przechadzała się do Zakazanego lasu bez asysty aurora, nie będzie mógł na to patrzeć. Będzie prefektem, który to zgłosi, aby zapobiec kolejnej tragedii. Śmiertelnie się bał, że mogłoby stać się coś złego i to on byłby tego pośrednią przyczyną. Prawie udało mu się nauczyć otoczenie, żeby traktowano go normalnie, a nie jak chorego, a Sol zamiast wyjaśnić czemu łamie regulamin, po prostu się o niego martwiła. Zaczynał mieć dosyć współczucia i litości. Doceniał jej dobre serce, jednak naiwność, z której jeszcze nie wyzdrowiała bardzo go bolała. On też był naiwny i widać skutki takiego zachowania. I choć Sol była bardziej odeń inteligentna, by pakować się w takie kłopoty, bał się.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Sro 16 Kwi 2014, 14:32
Och nie, Soleil doskonale zdawała sobie sprawę z zagrożeń jakie czyhały na nią w Zakazanym Lesie. Potrafiłaby je wyliczyć i i wytłumaczyć jak z każdym z nich by sobie poradziła, ale wątpiła aby Henry był w stanie jej wysłuchać. Zbyt mocno skupiony był teraz na swoim bólu, swojej wściekłości, swoim niedowierzaniu, swoich złych wspomnieniach i swoim strachu. Być może twierdził, że robi to dla dobra Sol, ale tak naprawdę chciał uspokoić sam siebie. Jej nic złego się nie działo, ba, nic jej nawet nie zagrażało. Nie mógł jej ponadto powiedzieć niczego, czego by nie wiedziała. Uświadamianie jej, że Zakazany Las bywa niebezpieczny i że nie należy się do niego lekkomyślnie zapuszczać, było prawie tak jak tłumaczenie kwiatom jak powinny przeprowadzać fotosyntezę – najzupełniej zbędne. Wolała jednak przewidywać, że wszystko skończy się dobrze. W swoich planach zawsze brała pod uwagę wszystkie scenariusze, odrzucając następnie wszystkie, poza tym najbardziej optymistycznym. Jeśli Puchon miał zamiar pogardzać taką postawą bo coś mu się złego w życiu przydarzyło, to ona mogła mu jedynie współczuć, co też robiła. Jej życie też nie było całkiem beztroskie, nie powinien zapominać, że wiele wycierpiała, choćby śmierć brata i rozwód rodziców. Była bardziej doświadczona niż niejeden uczeń tej szkoły, a jednak wolała pozostać sobą, co wszyscy brali za dowód naiwności i dziecinnego spojrzenia na rzeczywistość. Nie próbowała im tłumaczyć i wyprowadzać z błędu, ale przez chwilę nawet myślała, że Henry rozumiał prawdę, że nie zatrzymał się na samej fasadzie, tylko wszedł do środka. Musiał ją sobie wyobrażać jako zupełnie nieodpowiedzialną, niepoświęcającą ani jednej myśli własnemu bezpieczeństwu, pędząco ślepo ku przyjemności jaką było spotkanie z testralami. Obraz jej osoby, jaki malował się w jego umyśle, był jednak raniąco fałszywy. Pomijając już wszystko inne, wiedziała, że prześladowca się na nią nie czai. Gdyby było inaczej, miałby już wielokrotnie szanse aby zlikwidować niewygodnego świadka, bo Sol przecież długie godziny spędzała na samotnych przechadzkach i nie po raz pierwszy od czasu „wypadku” odwiedzała Zakazany Las. I jedno jest pewne – także nie ostatni. A choć w perspektywie rozmowy z centaurem, czego Soleil nie miała jeszcze przyjemności doświadczyć, krył się jakiś urok, to dziewczyna wolała chyba mimo wszystko spotkanie z Henrym, nawet tak wściekłym jak w tej chwili. Zgodnie z jego żądaniem porzuciła chwilowo myśl o szalu, wiedząc, że bezpiecznie poczeka on na nią na swoim miejscu (miała tylko nadzieję, że testrale nie pobrudza go zanadto) i skupiła się na chwili obecnej. Nie próbowała odwrócić kota ogonem, próbowała delikatnie dać do zrozumienia Henry’emu, że pod pretekstem pilnowania regulaminu przenosi swoje obawy na jej osobę, czego nie miała zamiaru respektować. On jednak najwyraźniej nie zrozumiał jej intencji, co właściwie jej nie zdziwiło. Słuchała jego słów ze spokojną, poważną miną i choć zrobiło jej się smutno, to nie dlatego, że uznała niewłaściwość swojego zachowania, ale dlatego, że przeszłość miała tak wielką władzę nad Puchonem. Jeszcze miesiąc temu nakarmiłby testrale z nią, cieszyłby się śpiewem ptaków i doprawdy letnią temperaturą. Choć może wcale nie… Może nie był by jej przyjacielem, gdyby nie tamte wydarzenia. Pozwalała chłopakowi wylewać swoje żale i choć słuchała jego argumentów, aby móc im przeciwstawić własne, myślami błądziła równocześnie gdzieś dookoła tematu. W pewnym momencie stwierdziła nawet, że w tym aspekcie nigdy nie dojdą do porozumienia, ale nie zamierzała się poddawać. Nie zwykła wycofywać się w środku rozmowy, tylko dlatego, że stojąca naprzeciw osoba była zbyt rozemocjonowana, aby chłodno spojrzeć na sytuację i zrozumieć drugą stronę. Choćby tak, jak ona rozumiała jego. Wiedziała, że trudno jest mu pogodzić się z tym, co się stało. Że Zakazany Las budzi w nim wspomnienia, obawy i strach, dlatego nigdy nie zaproponowałaby mu tego spaceru, dlatego udała się na niego w towarzystwie Natta tylko. On jednak ze swojej strony nie miał chyba zamiaru wykazać się próbą postawienia się na jej miejscu. Chyba nawet od niego tego nie oczekiwała, zwłaszcza nie teraz, kiedy uspokojenie się zdawało się przerastać jego możliwości. -Nie podejrzewam Cie o chorobę psychiczną, ani o skłonności samobójcze. – odparła, kiedy wypowiedział te wszystkie ostre słowa nagany i napomnienia –Ostatecznie samobójstwo to przejaw słabości i tchórzostwa, całkiem odważny, co jednak nie zmienia niczego, bo ty z każdą słabością walczysz, a więc i tej nie mógł byś ulec. – dodała po chwili w swoim stylu, z lekkim uśmiechem i w zamyśleniu. Zaraz jednak jakby sobie przypomniała gdzie jest i o czym właściwie rozmawia, bo jej twarz ponownie nabrała wyrazu powagi i pewnego smutku. -Przestanę więc, ale tylko wtedy, kiedy Ty przestaniesz traktować mnie jak niczego nieświadomą, mała dziewczynkę, która potrzebuje nadzoru i opieki, bo sama nie jest w stanie o siebie zadbać. – wypowiedziała te słowa łagodnie, ale z przypisaną sobie stanowczością, co było doprawdy interesującą mieszanką. Już teraz Henry powinien zrozumieć, że niczego nie zmieni, że jej nie przekona, cokolwiek by powiedział, bądź zrobił. Nie bała się jego, ani nauczycieli. Bała się może o niego, ale jeśli tak bardzo raniły go jej wycieczki, mogła je odbywać wtedy, kiedy on nie będzie tego świadom. Nie był w stanie kontrolować jej cały czas, a jednak nie podobała jej się myśl o ukrywaniu przed nim czegokolwiek i robieniu nawet tak prozaicznych rzeczy za jego plecami. Wolałaby aby zaakceptował jej postanowienie i to nawet jeśli był mu przeciwny. -Uwierz, że rozumiem więcej niż Ci się wydaje. Niż wydaje się komukolwiek. –zależało jej na tym, aby zobaczył rzeczy takimi, jakimi widziała je ona. Jej nadzieja malała jednak z każdą chwilą. Dotychczas była spokojna, rzeczowa i opanowana, miała z resztą zapewne zostać taką do końca rozmowy, ale przywołanie Laurel jako argumentu z całą pewnością jej się nie spodobało. -Nie Henry, ona nie jest już dzieckiem. I ona i ja mamy prawo decydować o tym co robimy, myślimy, czego pragniemy i jak postąpimy. – odrzekła stanowczo i założyła ramiona na piersi. Nie znała zbyt dobrze siostry Puchona, ale z tego co o niej wiedziała, zdawała sobie sprawę, że to osóbka żywiołowa i zdecydowana. Z całą pewnością zdolna do decydowania o samej sobie. – Wierze równocześnie, że obie kochamy Cię dość mocno, aby brać pod uwagę twoje uczucia przy swoich decyzjach, nie możesz jednak od nas żądać, abyśmy twoje obawy, twoje potrzeby i twoje emocje przedkładały ponad własne. To byłby egoistyczne, nawet gdybyś Ty się w tym doszukiwał altruizmu i chęci niesienia nam pomocy. – jak sądziła, słowa te miały go zdenerwować, albo zasmucić. Henry miał syndrom starszego brata. Chciał zbyt mocno kontrolować życie osób, które były dla niego ważne, kierując się przy tym nie do końca prawidłowo pojętą odpowiedzialnością za nie. I o ile nie wiedziała jaki Laurel ma stosunek do sprawy i jak sobie z nią daje radę, ona, Soleil, nie zamierzała nawet przez chwilę udawać, że wszystko jest tak, jak być powinno. -Co do oprawcy, to mogłabym się na tej tacy obłożyć jabłkami, a on nadal by mnie nie chciał. – zażartowała, chcąc trochę oczyścić atmosferę, choć wiedziała jak marne ma na to szanse. -Gdyby było inaczej, już dawno byłoby po sprawie. – dodała po chwili, wzruszając lekko ramionami i rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Natta, którego dostrzegła za kępą jakichś żółtych kwiatków. Miała mu wyjaśniać czemu złamała regulamin? Przecież to wiedział. Miała się wyrzec swojej naiwności na rzecz ponurego przeświadczenia, że świat jest zły i niedobry, a tego co jest za rogiem należy się lękać? Nie miała najmniejszego zamiaru tego czynić. Nawet dla niego. Naiwność nie była dla niej chorobą, była błogosławieństwem. Nie dało się z niej wyzdrowieć, można ją było jedynie utracić, co bez wątpienia odczułaby boleśnie.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Sro 16 Kwi 2014, 15:24
Skoro znała niebezpieczeństwa i uważała, że jej nie zaskoczą, dlaczego tego nie szanowała? Henry odchodził od zmysłów widząc najróżniejsze i przyznajmy, najczarniejsze scenariusze w swojej głowie. Nie potrafił się uspokoić, skoro widział, że Sol nie respektuje zasad. Tak, sam chciał kiedyś poszukać trestrali i okazać im wdzięczność za ostatnią bezinteresowną pomoc, jednak nie biegł do lasu sam na złamanie karku, wystawiając się na pewne niebezpieczeństwo. Nie pogardzał zachowania optymizmu, lecz nie mógł się pogodzić z samotnymi wycieczkami w miejsce, które stało się dwakroć bardziej niebezpieczne niż dotychczas. Nawet jeśli według rozumowania Sol nic jej nie zagrażało, nie dawało to stuprocentowej pewności, że oprawca jednak się nie upomni o nią. To co mówił nie było do końca kontrolowane. Wypełniała go wściekłość, bo przed chwilą przeżył stan przedzawałowy na widok Sol w środku lasu. Był pewien, że tego nie robi, że zaprzestała wycieczek dopóki sytuacja się nie uspokoi. Musiał się poważnie mylić i nie mieściło mu się to w głowie. Henry nie przestrzegał przecież tak gorliwie regulaminu. Potrafił odstąpić, gdy musiał ratować skórę przyjaciół, lecz w tym przypadku nie udawało mu się nawet przymrużyć na to oka. Bał się myśli co by się z nią stało, gdyby czaił się tu ktoś niepowołany. Zapomniał, że obecność aurorów odstrasza każdego ze Śmierciożerców. Chociaż nie mogli wykluczyć, że oprawca nie znajduje się w szkole. Widział kompromisy jakimi są choćby poproszenie aurora o czajenie się gdzieś niedaleko, gdy się karmi trestrale. Nauczyciela, prefekta naczelnego. Na obrzeżach, jeśli tylko uzyska się zgodę opiekuna. Nie uważał, że trzeba się z tym ukrywać. Bolało go, że Sol nikomu o tym nie mówiła idąc tam samotnie. Gdyby coś się stało, nikt nie wiedziałby, że tam poszła. Niewiedza potrafi zrobić bardzo wiele złego. Henry starał się uspokoić. Wiedział, że jest zdezorientowany swoim wybuchem i choć próbował, ciężko było mu odpowiednio modulować głos czy w końcu odetchnąć z ulgą. Tylko na początku myślał o śmierci. Te dni, kiedy leżał w szpitalu i jeszcze nie do końca nad sobą panował. Potem to minęło, gdy dzięki pomocy Sol i dziadka zauważył, że na tym się świat nie kończy. Mimo wszystko powiedział to, bo wiele osób czasami przyglądało mu się, jakby właśnie to planował. I choć Sol nie była tymi wszystkimi osobami, chciał na wszelki wypadek dać jej do zrozumienia, że jest z nim lepiej niż można przypuszczać. Co prawda przeczył temu swoim zachowaniem, ale były to gesty i słowa pod wpływem silnych emocji. - Nie traktuję cię jak dziewczynkę, tylko próbuję cię uświadomić, że twoje wycieczki nie są bezpieczne tak, jak ci się to wydaje. - powiedział nieco spokojniej, jednak nadal łatwo było w nim wyczuć palącą złość. - Skoro o wszystkim wiesz to czemu to lekceważysz? Nikt nie wiedział, że tu przyszłaś. Mogłaś przepaść bez śladu jak Nette. - jeszcze bardziej pobladł, gdy przywołał osobę małej Puchonki. Też wyszła i nie wróciła już nigdy. Nie chciał jej kontrolować. Po prostu się bał o powtórkę z historii. I jakkolwiek zakazywał Laurel choćby zbliżania się na dwadzieścia metrów do lasu, Soleil nie mógł tego zabronić. Nie był za nią odpowiedzialny, nie musiał jej pilnować ani troszczyć się o potrzeby. Nie byli rodzeństwem, a mimo tego Henry ledwie sobie radził na myśl o samotnych wycieczkach. Nie potrafił zaakceptować jej postanowienia. Nie chciał nawet, nie był tak szlachetny i silny, by na to przystawać. Odchodziłby o zmysłów, gdyby zauważył beztrosko idącą Sol ku lasu. Nie musiała mu powtarzać, że rozumie więcej niż inni myślą. Wszak na własnej skórze się o tym przekonał nie jeden raz. Stąd jej przenikliwe spojrzenia, które bez problemu porównywał do Dumbledore'owych. Rozumie zachowania ludzi, wie czym się kierują, to powinna wiedzieć, że teraz jest na skraju wariactwa, bo się o nią martwi. Wywrócił oczami, gdy stanęła w obronie Laurel. Tak, babska solidarność. Dla niego Laurel była dzieckiem mimo, ze była od niego o rok młodsza. Faktycznie był to syndrom brata. Przeczesał palcami włosy próbując nie wybuchnąć. - Ja tylko proszę, żebyście obie były ostrożne. I jeśli na Laurel mam jakiś wpływ, na ciebie nie mam żadnego. Nie wyszedłbym z tego, gdybyś przepadła bez śladu. Nie możesz tego wykluczyć. - ubiegł jej zapewnienia, że jest bezpieczna i nic jej nie grozi. Coś w nim drgnęło, gdy do jego mózgownicy dotarło wyrażenie "że obie kochamy cię dość mocno...". Zaczął się zastanawiać nad Sol, ale teraz w innym świetle. Przez chwilę minę miał nie do końca mądrą, chcąc połapać się w słowach oraz żarcie, który miał go chociaż trochę uspokoić. Chyba nie chciał sobie wizualizować obrazu Sol na tacy otoczonej jabłkami. Nienajlepszy moment. Znowuż następne słowa, które głośno mówiły ja tu wcześniej już przychodziłam zabrały Henry'emu całe siły. Westchnął, co było objawem poddania się. Jednak wciąż był blady, nie chcąc ustąpić. - Czy ty chcesz mnie z powrotem zapędzić do szpitala, Sol? - spojrzał na nią bardziej przepraszająco, że tak na nią naskoczył. Gniew zabierał mu całą energię, tuszując ładny początek dnia. - Nie możesz zatajać tych wycieczek. Jeśli nie chcesz ich zaprzestać, to chociaż informuj o tym aurora, kogokolwiek. - poprosił, zamykając oczy i biorąc kolejny głęboki wdech. Nie pomogło, wciąż coś go za mostkiem bolało, gdy tylko spoglądał na dziewczynę. Możliwe, że zachowywał się egoistycznie, chcąc spokojnie spać i mieć świadomość, że nic im nie grozi. Nie warto było się temu dziwić. Przeżył ostatnio bardzo wiele i nie zapowiadało się, że to szybko minie. Wciąż ktoś mu dokładał zmartwień jak na przykład podejrzenia Matta o chorobę, nieokiełznaną zbyt pewną siebie Laurel z powrotem w Hogwarcie czy choćby to, że Tanja go unika jak ognia. Teraz doszła Sol i jej wycieczki do zakazanego lasu i na to też nie miał wpływu. Był bezsilny. Naiwność gryfonki może była dla niej darem, ale przez to mogła zostać bardzo skrzywdzona. On z niej "wyzdrowiał". Nie traktował tego jako zalety, a wadę. Aż się zdziwił, że odkrył w Sol wadę. Ona traktowała to jako coś pozytywnego, on negatywnego. Gdy tak milczał i zmagał się z myślami, dotarło do niego, jak niemiło się zachował. Oparł się o jakieś drzewo, które miał za sobą i potarł skronie, czując nawracający tępy ból głowy. Już nie patrzył na Sol. Jeśli chciała, mogła wracać do trestrali, jednak on tu posiedzi i poczeka aż mu minie wściekłość. Nigdy nie zdarzyło mu się tak reagować i to kazało mu myśleć inaczej. Wydzierał się jak kretyn, a Sol nadal wyglądała spokojnie mimo, że pewnie nieraz ją obraził. Właśnie dlatego, że wyglądała, jakby nie miała mu tego za złe, czuł się gorzej. - Chociaż się obraź na mnie, a nie tak patrzysz, jakbym właśnie się na ciebie nie wydarł. - poprosił grzecznie, bo wtedy utwierdziłby się w przekonaniu, że na przyszłość najpierw ma policzyć do dziesięciu (ewentualnie do stu) i dopiero przystąpić do kłótni.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Czw 17 Kwi 2014, 10:54
Ależ Sol respektowała wszystkie potencjalne zagrożenia jakie czyhały na odwiedzających Zakazany Las! Gdyby było inaczej, zapewne dawno temu przepłaciłaby swoje wycieczki jakimś niemiłym wydarzeniem, które potraktowałaby najpewniej jako zasłużoną karę. Nie miała w zwyczaju oddalać się niebezpiecznie od Zamku, przeważnie też wybierała miejsca, które wcześniej zdążyła dobrze poznać. Jedynie od czasu do czasu zapuszczała się w nieznane, ale wtedy zwiększała środki ostrożności. Najczęściej zostawiała jakąś notatkę pod swoją poduszką, tak na wszelki wypadek, gdyby nie wróciła. Wiedziała, że dormitorium byłoby pierwszym miejscem, w którym szukano by jakichś wskazówek. Wcale więc nie postępowała tak lekkomyślnie jak się Henry’emu zdawało, kiedy było trzeba wykazywała się całkiem przyzwoitym zmysłem samozachowawczym i przejawiała nawet przebłyski racjonalnego myślenia. Z drugiej strony trzeba przyznać Puchonowi rację, nic, ale to nic, nie mogło dać jej stuprocentowej pewności, że osoba, która tak podle potraktowała jego, nie zechce uciszyć jedynego świadka, nawet jeśli tak niewiele on po prawdzie. Tak jak nie mogła wykluczać możliwości, że spadnie na nią meteoryt, zachoruje na raka, albo zostanie zaatakowana przez jakieś zdziczałe zwierzę. Śmierć była nieodłączną częścią życia i Sol zdawała sobie z tego sprawę lepiej niż inni. Nie zamierzała całe życie uciekać od wyimaginowanych niebezpieczeństw, bo wiedziała jak łatwo można zginąć w okolicznościach, które z pozoru wydawałyby się całkowicie niewinne. Czyż nie w taki sposób straciła Daga? Uważała ponadto, że zasady są dla ludzi, a nie ludzie dla zasad. Oczywiście, uznawała sens i mądrość niektórych z nich, a nawet większości, ale nie szła za nimi ślepo i posłusznie. Miała własny rozum, własną wolę i jeśli ryzykowała, robiła to z całą za siebie odpowiedzialnością. Gdyby coś się jej stało, nie byłoby w tym najmniejszej winy Lancastera, czego się obawiał. -Nie musisz mi tego tłumaczyć, Henry. Wiem, że Zakazany Las, to nie Hyde Park. –zapewniła go, teraz już nawet odrobinę rozbawiona. Twierdził, że wie, że nie jest małą, bezbronną i głupiutką dziewczynką, ale jego słowa temu przeczyły. To aż zabawne, że oboje próbowali sobie nawzajem coś uświadomić: Sol, że nie potrzebuje tak aż nazbyt troskliwej opieki, a Henry, że jego stan zarówno fizyczny, jak i psychiczny uległy znacznej poprawie i nie trzeba go dłużej traktować jakby był ze szkła. I o ile Słoneczko zdawało się to całkiem nieźle pojmować (lepszy stan Lancastera był przecież jednym z powodów jej radosnego nastroju), chłopak wypierał zdaje się wszystkie dowodu na to, że Sol jest wystarczająco niezależna, aby decydować o sobie i dość inteligentna aby nie przepłacić tego życiem. -Nie lekceważę tego. – zapewniła go, ponownie poważnym tonem. Po dodała nieco smutniej. –A Nette nie zginęła bez śladu. – nawiązywała oczywiście do tego wydarzenia sprzed kilku tygodni, kiedy ciało dziewczyny pojawiło się w wielkiej sali. Było to z resztą tego samego dnia, co tortury Henry’ego. Sol czasem się śniło po nocach, że to ona znajduje zwłoki Montez i zanosi je do szkoły, to były przerażające koszmary i dlatego temat ten budził w niej raczej niechęć. Ba, powodował, że bladła lekko, a iskierki w jej oczach przygasały. Wolała już wysłuchiwać jego narzekań i pouczeń na temat jej „lekkomyślnej” wycieczki do Zakazanego Lasu, to przynajmniej było jej poniekąd nawet miłe, bo wskazywało na to, że Henry martwił się o nią. Oczywiście wiedziała, że jest jej przyjacielem, a przynajmniej w teorii była tego świadoma, ale chyba wciąż nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co to właściwie oznacza tak na co dzień. Nie przywykła do tego, aby ktoś tak bardzo zwracał uwagę na to co robi, pewnie dlatego też miała tak niewielką potrzebę zwierzania się komukolwiek ze swoich planów i uwzględniania ludzi w nich. Babska solidarność? Nie, Soleil zupełnie tego pojęcia by nie zrozumiała, gdyby ktoś próbował jej wpoić jego znaczenie. Nie czuła się w obowiązku bronić kobiet bardziej niżeli Gryfonów. Brzmi to może strasznie nieczule i raczej ozięble, ale Słoneczko zawsze stawało po tej stronie, którą uważało za słuszną i nie zwracało uwagi na płeć czy przynależność osób ją otaczających. Gdyby stwierdziła, że to Henry ma rację, Laurel musiałaby sobie radzić sama. Widziała jego zdenerwowanie i było jej przykro, że to właśnie ona przyczyniła się do takiego stanu chłopaka, sprawa jednak była na tyle poważna, że nie mogła jej zbagatelizować tylko po to, aby poprawić mu humor. -Jestem pewna, że obie jesteśmy ostrożne. Nie znam Laurel, ale wątpię aby miała skłonności do niepotrzebnego ryzykanctwa tam, gdzie było ono niebezpieczne. – odezwała się cicho, a kiedy usłyszała kolejne słowa, jej oczy rozszerzyły się lekko z niekrytego zdziwienia. –jak to nie masz na mnie wpływu? – to stwierdzenie, choć przecież Henry nie miał niczego złego na myśli, Sol aż zabolało. Sama się zdziwiła, że jej organizm tak zareagował, a jednak nie mogła nic poradzić na to, że jej serce zatrzepotało z zawodem. -Nie przepadnę, nie bez śladu, bo ślad po mnie zostanie tutaj. – wskazała na jego głowę, a potem na serce. O tak, może zabrzmiało to jakoś tak zbyt rzewnie, ale naprawdę miała to na myśli. Ludzie nie znikają tak długo, jak żyją w myślach ludzi, którzy ich kochali. Właśnie dlatego także Dag nie rozmysł się w przestworach nicości. Przez moment przyglądała się chłopakowi, który znowu miał ten śmieszny wyraz twarzy, który świadczył o wzmożonej pracy umysłowej, ale westchnienie, które wydobyło się z jego ust odebrało jej całą przyjemność, jaka płynęła z tej czynności. Brzmiało bowiem, jakby chłopak miał dość i się poddawał. Oczywiście, chciała aby pogodził się z jej wycieczkami, ale nie zamierzała doprowadzać do tego w taki sposób aby czuł się pokonany i bezsilny. -Przecież ja zawsze zostawiam odpowiedni liścik! – zawołała na prośbę chłopaka. Oczywiście nie mogłaby zwracać się z prośbą o oficjalne pozwolenie do jakiegokolwiek nauczyciela, czy aurora, bo odpowiedź byłaby kategorycznie odmowna, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, ale uważała swoją notatkę za wystarczający środek ostrożności. –Mam w tym całkiem spore doświadczenie. – dodała, bo do głowy by jej nie przyszło, że tak jasne oświadczenie, że bywała w Zakazanym Lesie wcześniej zamiast poprawić humor Henry’ego, może go tylko pogorszyć. Przez mement przyglądała mu się w ciszy, zastanawiając się co tez może on w tej chwili myśleć. Zmartwiła ją jego bladość i wyraz twarzy, który świadczył o smutku i rezygnacji. Zauważyła, że potarł skronie i przestał na nią zwracać większą uwagę, ale nie zamierzała go teraz zostawiać! Nie była egoistycznym, nieczułym stworzeniem, które myślało tylko o sobie. A Henry był dla niej szczególnie ważne, więc choć służyłaby w potrzebie każdemu, dla niego zrobiłaby to bardziej ochoczo. Słysząc słowa, które wydobyły się ust chłopaka, przez chwilę przyglądała mu się absolutnie zdumiona. Zawsze bardzo jej się nie podobało zachowanie osób, które niepotrzebnie nakręcały spiralę emocji, nie potrafiły ze spokojem i godnością przyjąć stawianych im zarzutów i piekliły się nie wiadomo po co. A teraz ktoś jej oświadczał, że powinna zachowywać się właśnie w taki sposób? To było dla niej nie do wykonania, zamiast tego chwyciła więc spontanicznie dłoń Henry’ego i ciepłym choć zadziowionym głosem odparła na jego niecodzienną dlań prośbę. -Dlaczego miałabym się obrażać? To jest głupie, jestem wdzięczna, że potrafiłeś się wściec na mnie, bo to oznacza, że mi ufasz. Nie wrzeszczałbyś tak długo na zupełnie obca osobę, bo znacznie szybciej zrobiłoby Ci się głupio. Poza tym jak mogę się gniewać, kiedy wiem, że robisz to dlatego, że się o mnie martwisz? Nawet jeśli niepotrzebnie? Powinnam się z tego cieszyć! I cieszę się, Henry. – uśmiechnęła się nawet lekko, aby mu to udowodnić.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Czw 17 Kwi 2014, 11:51
Pozostawienie karteczki pod poduszką było zwiększeniem ostrożności? To dla Henry'ego zdecydowanie, definitywnie za mało. Najlepszą profilaktyką zagrożeń w obecnych czasach było ich unikanie, znowuż Sol tego nie robiła. Ba, kusiła, pokazywała, że mimo pewnych wydarzeń, nie zmieniła swoich przyzwyczajeń. Cały Hogwart musiał zmodyfikować swoje zwyczaje, nawyki, redukować wypady na póki co bezpieczne obrzeża. Wiadome jest, że śmierć dotknie każdego, nigdy nie można przewidzieć daty odejścia, ale nie musi to się dziać tu i teraz, w zakazanym lesie, gdy oprawca wciąż jest nieznany. I prawdopodobnie będzie nieznany, gdyż Henry nie chciał do tego wracać i sobie przypominać. Zasady owszem, zostały stworzone dla ludzi. Nie bez powodu, bo mają pokazywać im ramy, w których powinni się zmieścić, jeśli chcą żyć bezpiecznie. Wychodzenie poza nie było ryzykowne i jeśli na co dzień było na to przymykane oko, tak teraz jest surowo karane. Czyż nie słyszała, iż jeden z siódmoklasistów chyba ze Slytherinu został zawieszony w prawach ucznia za przekroczenie granicy Zakazanego Lasu? Najgorsze byłoby w tym poczucie winy, którego nie potrafiłby z siebie wyrzucić. Każdy mógł mu mówić i wmawiać, żeby przestał się tym zadręczać i choć ich słuchał, wystarczyłaby byle szkoda wyrządzona Soleil, a i tak by to powróciło. Na jej punkcie stał się bardzo wyczulony, nie mogąc się pogodzić, iż za sprawą jego naiwności wciągnął w to bagno Sol. Choćby go nie obwiniała, bo nigdy tego nie robiła, i tak żałował, że musiała znosić na przykład plotki i wytykanie palcami. Henry skrzywił się, gdy padła uwaga, że Nette zostawiła po sobie ślad. Och, słyszał o tym bardzo wiele. Na szczęście ominął go widok Filcha w piżamach i dusząca atmosfera w Hogwarcie, gdy znaleziono jej ciało, ale i tak ta tragedia bardzo go bolała. Nie potrafił wyjaśnić, ale Sol przypominała mu trochę Nette. Obie miały swój indywidualny świat, trzymały się nieco z boku i obie są niewinny niczym najpiękniejszy kwiat. Gdyby taki ślad zostawiła po sobie Sol... chłopak zadrżał od ziemnego dreszczu przebiegającego wzdłuż kręgosłupa. Pałętanie się myślami w tych rejonach groziło niechybnym wciągnięciem w nie najciekawsze otępienie. Dla niego naturalną rzeczą było, ze przyjaciele się o siebie martwią. To było coś oczywistego i jeśli to było nowością dla Sol, powinna się do tego powoli przyzwyczajać. Nie oczekiwał wszak, aby od razu mu się ze wszystkiego zwierzała, jednak troski czy martwienia się nie mogła zmienić. Na tym polega między innymi przyjaźń. - Właśnie. Nie znasz Laurel. - zauważył, a jego twarz wydawała się teraz bardziej zmęczona, gdy wspominał siostrę. - Całe jej życie polega na ryzykowaniu i sprawdzaniu jak daleko może się posunąć. - dlatego też tak się o nią bał. Wróciła do Hogwartu przekabacając rodziców mimo, iż prosił ich, żeby ją trzymali bezpiecznie w Devon. Mógł przewidzieć, że ta mała czternastolatka zrobi wszystko, aby postawić na swoim, ale i tak się bał na myśl o jej nieokiełznanym temperamencie. Obawiał się jej zaufać w tej kwestii. - A mam na ciebie wpływ? - zapytał nieco zaskoczony wyczuwszy jakieś inne smutne dźwięki w jej głosie. Był też ciekawy odpowiedzi. Nie chciał jej jakkolwiek urazić, to było ostatnie, czego teraz pragnął po tym, jak na nią wrzeszczał. Wolał od razu to wyjaśnić niż później głowić się, dwoić i troić, by rozwikłać zagadkę. Zrobiło mu się cieplej na sercu, bo miała rację, że będzie po niej ślad. Wyrobiła sobie w nim swój własny, który będzie pamiętał do końca życia. - Wolę, żebyś w ogóle nie przepadała. - zauważył, że lepiej temu zapobiec, niż mówić co by się działo, gdyby się tak stało. Zauważył w sobie pewną zmianę. Przestał wybiegać myślami w przyszłość i zaczął się koncentrować na teraźniejszości. Wciąż jeszcze zmagał się z przeszłością, ale o tym nie musieli wszyscy wiedzieć. Nie czuł się pokonany, tylko bezsilny właśnie tym, że prawdopodobnie nie ma na Sol wpływu. Nie mógł jej zmusić do tego, by mu meldowała gdzie idzie i co robi. Nie chciał nawet sprawować takiej kontroli, bo czułby się z tym źle. Chciał tylko, aby Soleil zauważyła, że jej wycieczki do lasu mogą teraz być przez kogoś odczuwalne, jeśli ma się tego kogoś za przyjaciela. Aż się uśmiechnął przy wzmiance o liściku. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Tak, liścik uchroni ją przed niebezpieczeństwem. Zdecydowanie wolał zgłaszanie tego komuś albo rozmowa o potencjalnych planach. Nie powinno się być samym, gdy ludzie giną, przepadają bez śladów. Mało prawdopodobne jest poprawienie humoru informacją o wycieczkach do zakazanego lasu. U Henry'ego nigdy to nie przejdzie, ponieważ był na tym punkcie bardzo wyczulony. Nic dziwnego więc, że wybuchł, a teraz oczekiwał, że chociaż się na niego obrazi. Tak ludzie robili, jeśli ktoś się wobec nich zachowywał niemiło. Zapomniał jednak, że ma do czynienia z Soleil, która reagowała skrajnie inaczej. I choć powinien cieszyć się, że nie ma mu za złe tych wrzasków, nie czuł się wesoło. Znowu się uśmiechnął, tym razem nieco pobłażliwiej przy rozumowaniu Sol. - Powinnaś to wyjaśnić mojej siostrze. - ścisnął jej dłoń uniemożliwiając jej tymczasowe wypuszczenie. - Cieszysz się z tego, że się o ciebie martwię? Kobieto, żeby tak ludzie myśleli jak ty, świat byłby o wiele prostszy. - wywrócił na to oczami, ale już złość prawie minęła. - Potrzebnie, potrzebnie się martwię. Ktoś musi to robić. I będę się martwił non stop, jeśli będziesz dalej tu przychodziła nikomu o tym nie mówiąc. Nie, liścik nie wystarczy. - uprzedził jej "ale zostawiam karteczkę", bo dla niego to nie starczało. Choć złość powoli opadała, serce nadal miał gdzieś tak na wysokości gardła i nie potrafił go zepchnąć na swoje miejsce. Jakaś część jego mózgu skupiała się na tym, że trzyma jej rękę i wydaje się mu to tak naturalne, że aż oczywiste. Dziwił się sobie, że wcześniej tego nie zauważył. Trybiki w jego głowie dalej pracowały pełną parą analizując, wnioskując, przekazując informacje do tępego mózgu, który wciąż miał klapki na oczach, gdy przyglądał się Soleil.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Czw 17 Kwi 2014, 13:09
Dla Henrego każdy środek ostrożności, który Sol mogłaby zastosować, byłby niewystarczający. Pomijając oczywiście całkowite zaprzestanie odwiedzin w Zakazanym Lesie, co z kolei wykraczało poza to, co dziewczyna mogła mu obiecać. Ot, choćby dlatego, że musiała odzyskać swój szal. Umiałaby się chyba dostosować, potrafiłaby zmienić swoje zwyczaje i zaprzestać tych nielegalnych wycieczek, ale było to dla niej trudne i na pewno nie poprawiłoby jej samopoczucia. Przepadała za przechadzaniem się pomiędzy drzewami, zaniechanie tego i odwiedzin u testrali wydawało jej się przykrą perspektywą. Nie było to jednak niemożliwe, musiała się nad tym zastanowić. Sol zapewne nie słyszała o przypadku Ślizgona, którego ukarano za dokładnie ten sam zbrodniczy czyn, którego ona się dopuściła. A nawet gdyby było inaczej, to prawdopodobnie nie przejęłaby się tym zbytnio. Nie uważała bynajmniej, aby była ponad prawem. Owszem, interpretowała szkolne zasady nad wyraz liberalnie i subiektywnie, jednak w razie gdyby ktoś obdarzony stosownym autorytetem nie podzielał jej spojrzenia na rzeczywistość, była gotowa ponieść odpowiedzialność za wszystko. Henry, przy całej swojej racjonalności, miał zbyt wybujałą wyobraźnię i to wykształconą w tym najgorszym z możliwych kierunków. Przywoływał w swojej głowie najgorsze scenariusze i przypisywał sobie winę za rzeczy, które absolutnie nie wynikały z niczego co powiedział, bądź zrobił. Sol byłaby wytykana palcami nawet gdyby go nie uratowała, owszem, przybrało to na sile, ale nie krzywdziło jej bardziej niż zwykle. To chłopak tak się tym przejmował, bo wcześniej nie miał z podobnym zachowaniem styczności. Gdyby zaś coś jej się stało podczas odwiedzin w Zakazanym Lesie, gdzie on szukałby swojej odpowiedzialności? W tym, że go kiedyś torturowano? Toż to bezsens! O tak, Soleil była podobna do Nette, w przyszłości miało się okazać, że bardziej nawet niż Henry zdawał sobie z tego sprawę. A jednak była równocześnie dostatecznie inna, aby nie przywoływać obrazu zmarłej Puchonki swoim zachowaniem. W przypadku Montez izolacja była dobrowolna i wynikała z tego, że dziewczyna sama sobie wydawała się szalona, może nawet opętana, była to samotność gorzka, pełna wyrzutów i smutku, własny jej świat wynikał z tego pomieszania zmysłów, a nie wymysłów nadmiernie pomysłowej głowy, jak to było w przypadku Soleil. Poza tym Słoneczko niezależnie od okoliczności kipiało pozytywną energią i jasno patrzyło w przyszłość. Niewiele rzeczy mogłoby to zmienić. Nie planowała też skończy w taki sposób jak Nette, chociaż czy takie rzeczy w ogóle dało się przewidzieć, tak aby móc im zapobiec. Gdyby miała umierać, chciałaby umrzeć w imię jakiejś idei. Albo po prostu z powodu starości. Ale teraz wolała myśleć o życiu, o ciepłych promieniach słońca i baraszkującym Natt’cie, który tymczasem zaginał gdzieś pośród wysokich traw. -Jeśli zachowuje się w taki sposób, to tylko dlatego, że ma powód. – odparła na stwierdzenie chłopaka, spokojnym tonem. Nie chciała dawać mu do zrozumienia, że jego nadopiekuńczość mogła przynieść więcej szkody, niż pożytku, ale miała nadzieję zasugerować mu, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a ludzie rzadko kiedy decydują się na lekkomyślne ryzyko bez konkretnej przyczyny. Oczywiście istnieje coś takiego jak potrzeba zastrzyku adrenaliny, czy pogoń za emocją, ale nie sa to pojęcia znowuż aż tak częste. Nie znała Laurel, nie mogła więc z całą pewnością twierdzić z czego mogło wynikać jej zachowanie, ale nie wykluczała, że była próbą wyswobodzenia się z duszących objęć kochających ludzi dookoła, które czasem dawały ciepło i bezpieczeństwo, ale czasem rodziły wrażenie życia w złotej klatce. Soleil nic o tym oczywiście nie wiedziała, bo całe swoje życie przepędziła we względnej swobodzie, pomyślałby kto, że po wypadku Daga jej rodzice powinni wyczulić się na punkcie jej bezpieczeństwa, ale oni wycofali się emocjonalnie i dali jej jeszcze więcej wolności. Może wydawało im się, że jeśli zdystansują się do jej osoby, łatwiej im będzie pogodzić się z losem, gdyby i jej coś się stało. A może zbyt bardzo przypominała im synka. Z krótkiego zamyślenia wyrwało ją pytanie Henry’ego. Czyż odpowiedź na nie nie była oczywista? -Oczywiście, że masz! – dla Sol nie istniały w tym względzie żadne wątpliwości. Był jej przyjacielem, był nawet kimś więcej, choć o tym nie wiedział, albo udawał, że nie jest tego świadom. Miał wielki wpływ na nią i na jej decyzje! Nie była jeszcze przyzwyczajona do tego, aby kimkolwiek prócz siebie sugerować się przy planowaniu swojego dnia, jednak skłamałaby, gdyby oświadczyła, że nie rozważała w głowie możliwości rezygnacji (choć chwilowej) z wypadów do Zakazanego Lasu, tylko po to, aby on nie musiał się o to martwić. Nie chciała przysparzać mu problemów do tego wszystkiego, co już nosił na swoich barkach. -Oczywiście, że masz. – powtórzyła spokojniej, jakby chcąc się upewnić, że dobrze ją zrozumiał. Zaskoczenie na jego twarzy było z kolei dziwne dla niej. Zdawało jej się oczywistą oczywistością, że jako jego przyjaciółka będzie i musi sugerować się jego prośbami i potrzebami. Oczywiście nie zawsze będzie mogła we wszystkim mu dogodzić, ale mogła przynajmniej rozważyć to co mówił. Poza tym czy nie widział, że już na nią wpłynął samą tylko obecnością? Że posiadanie przyjaciela sprawiło, że normalniała, że poniekąd powoli oswajał dzikie zwierzątko? -Myślę, że się nie rozwieję w najbliższej przyszłości. Mamy spokojną pogodę. – zauważyła ciepłym tonem, w swoim stylu przeciwstawiając swoje przemyślenia Heńkowym. Oczywiście w jej głowie pojawiły się obrazy niewidzialnych przyjaciół, ale szybko je porzuciła, bo stamtąd było zbyt blisko do Tytana, a jego nie miała najmniejszej ochoty w tej chwili oglądać. TAK, koncentrowanie się na teraźniejszości – oto szkoła Soleil. Oczywiście przy należytym stosunku do przeszłości i pełnym nadziei podejściu do przyszłości, ma się rozumieć. Pochwaliłaby zachowanie Henry’ego, gdyby wiedziała, że takowe stosuje. Tymczasem jednak wystarczała jej pewność, że powoli się uspokaja i nie jest już równie zły, jak jeszcze przed chwilą. Ostatnim czego chciała, to wpędzić go teraz w poczucie winy z powodu tego wybuchu, który (przy całej jego wrzaskliwości) uznawała za całkiem uroczy i miły. Tak, takie myślenie dało się znaleźć chyba tylko u Soleil, nawet ja nie do końca ją pojmuję. (przyp. Aut.) Sol nie widziała niczego niemiłego w jego zachowaniu, ona oczywiście nie byłaby w stanie na nikogo w ten sposób krzyczeć, jednak w swoim subiektywnym odbiorze zachowania Puchona, nie dostrzegała wiele więcej ponad troskę i zmartwienie. A to nie było niemiłe, tylko ujmujące. Nawet jeśli było przejawem nadgorliwości z jego strony. -laurel też to jeszcze zrozumie. – stwierdziła pewnym siebie tonem. Jego siostra na pewno doceniała to, co ma, jeśli nie była głupia, a w to Sol wątpiła. Z czasem zaś zacznie prawdopodobnie cieszyć się z tego jeszcze bardziej, kiedy zetknie się z tym, co świat jeszcze dla niej ma w zanadrzu. A na pewno nie były to same miłe i przyjemne rzeczy. Słysząc jego kolejne oświadczenie, aż parsknęła radosnym śmiechem. -Świat byłby o wiele prostszy gdyby ludzie myśleli tak, jak ja? – powtórzyła za nim rozbawiona. Już widziała reakcję jego znajomych, gdyby to słyszeli. Sol uznawana była za pokręconą, bo taka też była, i przypuszczam, że mało kto chciałby myśleć tak, jak ona. Z czego się cieszyła! Jak nudno by było, gdyby wszyscy byli jednakowi. Nie próbowała wyswabadzać dłoni, po pierwsze dlatego, że mocny uścisk chłopaka jej to uniemożliwiał, a po wtóre ponieważ dla niej także było to całkiem naturalne. Przecież w szpitalu nabrała takiego nawyku i nie niósł on ze sobą żadnego ryzykownego przesłania. W odpowiedzi na jego ostatnie słowa tylko westchnęła i wykorzystując fakt, że wciąż trzymał jej dłoń, pociągnęła go na zieloną murawę pod ich stopami. Kiedy już usiedli, uśmiechnęła się do niego promiennie i w końcu przypomniała sobie o tym, że miała przecież ze sobą Natta. -Ciekawe gdzie się podział ten Potworek? – mruknęła pod nosem, rozglądając się dookoła. Henry tym czasem przeżywał chyba coś w stylu oświecenia, jak mniemam.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Czw 17 Kwi 2014, 13:54
To bardzo wiarygodne stwierdzenie, iż cokolwiek by Sol nie uczyniła i tak będzie zmartwiony. Hobby dziewczyny było nieco dziwne, skoro lubiła przechadzać się między drzewami w niepewności co mogłaby spotkać. Choć tego nie podważał, oczekiwał, że chociaż trochę zaprzestanie praktykowania tego i weźmie pod uwagę swoje bezpieczeństwo. Nic dziwnego, że zrobił się nieco pesymistyczny. Dmuchał na zimne, chciał zapobiec kolejnym tragediom i w jakiś sposób zadośćuczynić zamieszania, które wywołał. Nigdy nie przypuszczał, że będzie bezpośrednią przyczyną chaosu w Proroku Codziennym i w Hogwarcie, a nawet na świecie. Jakiś tam uczeń był torturowany, to dawało do myślenia. Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy by nie potraktował liściku poważnie... Powszechne zainteresowanie dotykało go, bo faktycznie nigdy nie miał z tym do czynienia. Był przeciętnym uczniem, który się niczym nie wyróżniał i nie mógł się poszczycić, że szkoła zna jego imię. Sol znowuż była znana chcąc czy nie i możliwe, ze się przyzwyczaiła do szeptów i plotek. Lecz Henry nie i dlatego się tak bardzo na to irytował. Można powiedzieć, że irytował się za ich dwoje. Aby myśleć o życiu, przyrodzie, pogodzie czy co tam jeszcze jest, trzeba było być bezpiecznym i nie narażać się na niebezpieczeństwo. Był na tym punkcie przewrażliwiony i prędko się to nie zmieni. To skutek uboczny tortur, jeden z niewielu. Nette była z Hufflepuffu, to nie uspokajało go. Zupełnie jakby świat się uwziął na niewinne, Merlinowi winne dziewczyny, które niczym nie zaszkodziły ani nie zawiniły. Temat Laurel skwitował wzruszeniem ramion. Jakiekolwiek Laurel miała powody, aby się tak zachowywać, były one niedojrzałe i nierozumne. Zapewne przysporzą jej wiele kłopotów, jeśli nie zahamuje swego temperamentu. Henry czasami się dziwił, że są ze sobą spokrewnieni. Może ktoś ją podmienił przy porodzie? Niewykluczone! Byli trzymani surową ręką, a i tak na Laurel to nie działało. Wydawać się mogła odporna na wszystkie upomnienia czy nagany. Odpowiedź na zadane pytanie znowu go zaskoczyła. Miał na nią wpływ? To chyba dobrze. Uśmiechnął się kątem ust. To oznaczało, że są ze sobą jakoś emocjonalnie związani. Gdyby to ona zadała mu takie pytanie, byłoby ono zbędne, bo odpowiedź jest jasna jak słońce. Sol miała na niego mocny wpływ i nie wiadomo czy wypadek jest jedynym temu powodem. - Skoro mam, to może przestaniesz przyprawiać mnie o zawał? - powiedział to już pogodniej, łagodnie poprosił o zaniechanie doprowadzania go do stanu przedzawałowego. Nie zauważał, że ją "oswaja". Po prostu spędzał z nią coraz więcej czasu, i to miało na ich oboje pewien wpływ. Na Henry'ego jak najbardziej pozytywny, znowuż Sol miała na głowie Puchona, który panikował przy byle jej ekscentrycznym pomyśle. - Nie rozwiejesz? - uniósł ich złączne dłonie i obejrzał ze wszystkich stron. - Takie z ciebie małe chucherko, że trzeba cię trzymać, by wiatr cię nie porwał. Pogoda pogodą, a jak wpadniesz w oko centaurowi? - w jego oczach latały wesołe iskierki na myśl o małej drobniutkiej Sol i stojącego obok wielkiego centaura z zachmurzoną miną. Zapewne by komplementowała jego kopyta, gdy ten postanowiłby w nią celować swoją włócznią. Teraz Henry był w stanie spodziewać się po tej dziewczynie niemalże wszystkiego. Reagowała inaczej, myślała inaczej i to bezsensem było próbować przewidzieć jej zachowanie. Znał ją trochę, a i jedyne co wywnioskował, to to, że się chyba nigdy nie gniewa i we wszystkim co negatywne widzi coś ładnego, pozytywnego i wartego uwagi. Nie wierzył jak można w ten sposób oceniać świat, było to jednak bardzo kreatywne podejście i warte wysłuchania. Zmarszczył brwi przy śmiechu. Już nie pierwszy raz nie wie z czego Sol się śmieje. Musiał chyba podświadomie ją czymś rozbawiać. - Gdyby poznali cię z drugiej strony, to tak, byłoby prościej. Sama zobacz, wrzeszczę na ciebie, a ty się nie obrażasz. I jak ja mam cię teraz przepraszać? - zapytał, bo oczywiście chciał jakoś temu zadośćuczynić, tylko nie wiedział z której strony się do tego zabrać. Usiadł grzecznie, uznając, że to nie jest zły pomysł i może dzięki temu atmosfera wokół się szybciej oczyści. O Potworku zapomniał. Wcześniej miał oczy dookoła głowy, a teraz nie poświęcił mu ani jednej myśli, bo wciąż w jego głowie parowały trybiki, byleby przemówić do mózgu. - Pewnie zjada jakieś kwiatki. - odpowiedział, wciąż wpatrując się w ich ręce i próbując ulokować serce, tak gdzie powinno być. Promienny uśmiech, który zagościł na jej twarzy rozproszył jego myśli i po raz kolejny zapomniał co on to analizował. - Naprawdę się na mnie nie obrazisz? - zapytał ponownie, wciąż nie wierząc, że uszło mu to płazem. Ludzie się tak nie zachowywali, to był sposób Sol. Mina Henry'ego mogła wydawać się zabawna. Już wolał, aby była na niego zła, a nie siedzi uśmiechnięta od ucha do ucha nie przejmując się niczym.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Czw 17 Kwi 2014, 17:37
To nie było hobby! Za takie można by uznać raczej zbieranie pocztówek, niżeli przechadzki poza Zakazanym Lesie. To było raczej coś w stylu ulubionego rodzaju sportu, albo uznawaną za jedną z najprzyjemniejszych formę spędzania wolnego czasu. Rodzi się jednak w mojej głowie wątpliwość dotycząca czegoś zgoła innego. Jak bowiem można zaprzestać praktykowania czegoś „chociaż trochę”? Czy takie coś było w ogóle możliwe? Bo określenie zaprzestać praktykowania dla mnie osobiście oznacza, ze więcej się czegoś nie robi. I nie da się tego procesu przeprowadzić do połowy. Sol jak nikt inny wiedziała, co Henry przeszedł, a jednak jego pesymizm i tak ją dziwił. Cóż, wydarzyło się coś strasznego, coś tragicznego i okropnego, ale życie trwało dalej, a dopatrywanie się zła, zagrożenia i kto wie czego jeszcze za każdym zakrętem drogi, mogło z niego tylko uczynić niekończącą się mękę. I po co się tak z własnej woli krzywdzić? Dmuchanie na zimne nie ma żadnego sensu, kiedy ogień zapłonie i tak nie uniknie się w ten sposób poparzenia, a traci się tylko czas na bezsensy. Czas, który można by spożytkować na rzeczy znacznie bardziej konstruktywne. Wrażliwość Henry’ego na punkcie bezpieczeństwa i zapobiegliwość z jaką podchodził do ryzyka pojawienia się najmniejszego nawet zagrożenia, były dla niej zarówno zabawne, jak i smutne po prostu. Nie wiedziała, jak można przebijać się przez każdy dzień bez poczucia, że wszystko skończy się dobrze i nie ma się czego bać. Wydawało jej się to zbyt bolesne, aby mogło być prawdziwe. Jeśli zaś tak martwiło go to, że zarówno on jak i Nette byli wychowankami domu borsuka, powinien spojrzeć na to z innego punktu widzenia: Sol był Gryfonka, a więc gdyby prześladowca miał jakiś dziwny fetysz i atakował tylko Puchonów, jej tym bardziej nic by nie groziło. Prędzej mógł się niepokoić o Laurel, co też oczywiście robił aż z nawiązką. Co do charakteru dziewczyny, który wydawał mu się tak dziwny, to Soleil oczywiście go nie znała, ale przypuszczała, że mógł on być wynikiem swoistego buntu. Podczas gdy Henry miał tylko może czasem zbyt surowych rodziców, ona posiadała jeszcze nadopiekuńczego brata, który w dodatku był w tym samym domu co ona, a wiec mógł ja kontrolować praktycznie dniem i nocą. Gdyby Sol była na jej miejscu, tez by zapewne nie znosiła tego z pokorą. Tymczasem mogła swobodnie zaskakiwać Lancastera swoim zachowaniem ile wlezie i nie groziło jej, że napisze do rodziców, aby zabrali ją do Devon. Całe szczęście, bo wtedy mogłaby przypadkiem po raz pierwszy w życiu trochę się zdenerwować i kto wie, co by z tego wynikło. - Zdecydowanie nie mogę tego obiecać. – odparła na jego zapytanie, bo też nie była chyba w stanie aż tak dokładnie przewidzieć, co go może przyprawić o ten przysłowiowy „zawał”. Poza tym wciąż jeszcze nie przywykła do uwzględniania osób trzecich w swoich decyzjach i mogło minąć trochę czasu zanim stanie się to dla niej chlebem powszednim. Ostatecznie zaś nie obiecywała niczego, co do czego nie była stuprocentowo pewna, że będzie w stanie tego dotrzymać, zaś ogólna formuła Henrykowej prośby sprawiała, że różnie się sprawy mogły potoczyć. Nie dało się jednak uniknąć poczucia przywiązania, sympatii, a także pewnych zmian zachodzących zarówno w Sol, jak i w Henrym, kiedy spędzali w swoim towarzystwie aż tyle czasu. On uczył się wyrozumiałości i próbował pojąć ten niesamowity sposób patrzenia na rzeczy, jaki praktykowała Gryfonka, ona zaś powoli się socjalizowała, no i uczyła całkiem sporej ilości nowych rzeczy. -Siła człowieka drzemie w środku. – odparła sentencjonalnie, nie mogąc się zdecydować, czy chce kontynuować to trzymanie się za ręce i jakąś nie do końca otwartą rozmowę, która była dla niej czymś nowym. I nie chodziło tutaj bynajmniej o to, że nagle przestała czerpać przyjemność z towarzystwa Henry’ego! Broń Merlinie! Obawiała się jednak, że niedługo przestanie sobie radzić tak doskonale z własnymi uczuciami, nie ukryje kiedyś iskierki zawodu i starci jedynego przyjaciela, którego posiadała kiedykolwiek naprawdę, a nie tylko w swojej wyobraźni. -Zawsze chciałam zapoznać się z jakimś centaurem, myślę, że oni muszą być bardzo interesujący. Ale wątpię abym mogła wpaść jakiemuś w oko, brakuje mi dwóch par kopyt. Poza tym on na pewno nie spodobałby się mnie, więc nie musisz się martwić. – właściwie nie wiedziała dlaczego chłopak miałby się przejmować tym, jaki chłopak na nią zwraca uwagę, ale ona już swoją sympatię znała z imienia i nazwiska, czemu żaden centaur nie mógł by się przeciwstawić, nawet najinteligentniejszy i wspaniale umaszczony. I choć zapewne ochoczo by skomplementowała jego kopyta, na pewno by nie pozwoliła aby celował w nią swoją włócznią. Sol reagowała dokładnie tak jak powinna, w swoim stylu i zgodnie z własnym sumieniem. Nie jej wina, że podpowiadało ono wyjścia zupełnie inne niżeli większość jego pobratymców, zamieszkujących okoliczne ciała. Zapewne gdyby znał ją dłużej i spędzał z nią jeszcze więcej czasu, w końcu dostrzegł by pewne prawidłowości nią kierujące, nie była bowiem jak pyłek targany przez wiatr i jednak istniały w jej zachowaniu pewne schematy. Odwrócone, osobliwe, ale jednak były tam, gdzieś pod całą jej spontanicznością działania. Przestała się śmiać usłyszawszy jego słowa. Niepotrzebnie się uczepił tego tematu. Nie chciała jego przeprosin, nie chciała aby czuł się winny, z resztą niczego złego nie zrobił. -Po prostu nie przepraszaj. – odparła beztrosko, bo nie wiedziała w sumie co takiego miałaby mu wybaczyć, a poza tym chwilowo zajmował ją bardziej problem zniknięcia Natta, niżeli najzupełniej zbędne wyrzuty sumienia Lancastera. -Pewnie tak. – odparła na jego sugestię i w tym momencie wypatrzyła koniuszek czarnego ogonka wystający ponad kępkę jakichś nieco wyższych traw. Uspokoiła się na ten widok i znowu skupiła się na swoim rozmówcy, który zdecydowanie powinien przestać aż tak bardzo wszystko przeżywać. -Na pewno, gdybym miała inne plany, raczej bym nie siedziała z tobą tutaj, a przynajmniej bym się nie uśmiechała. – zapewniła go rozbawiona. Ciekawe czy powinna się czuć dotknięta tym, że Henry uważał ją za nie-ludzia.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Czw 17 Kwi 2014, 18:22
Może to też zostać nazwane ograniczenie praktykowania uprawiania takiego rodzaju sportu. Spacerować można też po błoniach i innych terenach bardziej bezpiecznych, lecz nie warto się już zagłębiać w co się powinno robić a czego nie powinno. Ciężko będzie się im dogadać w tej kwestii, gdyż Henry myśli nieco wadliwie i jeszcze nie pojmuje, że jest już bezpiecznie. Widocznie po matce odziedziczył pewną odmianę nadopiekuńczości względem najbliższych i jakkolwiek może to zniszczyć wiele relacji, jeszcze nie jest tragicznie. Potrafi zachować umiar pominąwszy niedawną kłótnię i nagłe zdenerwowanie. To jego własna męka, gdy oglądał się ciągle przez ramię. To naturalne, że nie chce ponownie tego przeżywać. Woli być przesadnie ostrożnym niż lekceważyć niewykryte niebezpieczeństwo. Nie wiedział czy to już koniec jego udziału na tej scenie, nie mógł stwierdzić, że jego rodzina nie będzie już nękana. Jako szesnastolatek był bezsilny, nie miał wprawdzie prawa głosu, więc nadrabiał to próbami utemperowania temperamentu Laurel i nakłaniania najbliższych i dalszych znajomych do uważania na to, co robią. Dotychczas Laurel nie kontrolował. Ba, uciekał od tego, uznając, że nie ma czasu, aby niańczyć rodzeństwo, bo ma swoje życie. To podejście zmieniło się i rzeczywiście może być upierdliwe. Właśnie przez to ich relacje nieco się ochłodziły, a rozmowy na trudne tematy ograniczyli do zupełnego minimum. Odwrócił tylko wzrok, zdając sobie sprawę, że zbyt wiele wymaga od Sol. Nie mógł ot tak wpływać na jej plany, zachowania, przyzwyczajenia. Mógł jedynie grzecznie poprosić, do reszty nie miał nawet prawa się czepiać. Byli przyjaciółmi i przyjaciele aż tak się źle nie zachowywali. Choć kosztowało go to bardzo wiele, postanowił odpuścić. Wiedział, że w przyszłości gdy zobaczy Sol przechadzającą się po błoniach blisko chatki gajowego, będzie się denerwował. Musiał jej zaufać. - Ufam ci. - powiedział to na głos dając jej do zrozumienia, że wierzy, że Sol wie co robi i potrafi respektować wzmożone zasady bezpieczeństwa. Nie przeczył, że jest silna w środku, ale wyczuł wyminięcie błahego, beztroskiego tematu i chyba mu się to nie do końca spodobało. Nie potrafił sobie wyjaśnić czemu, więc stłumił to gdzieś w kącie mózgu, skupiając się na innych rzeczach. Jej kolejne słowa ponownie, już po raz chyba enty przyprawiły go o odpłynięcie krwi z twarzy. Poczuł się nieco niezręcznie przez swoje gadulstwo. Nie miał nic do tego z kim chciałaby się spotykać Sol, nawet jeśli chodziłoby tu o parzystokopytnego stwora. Chociaż byłby pewnie o niego zazdrosny, ale to już inna historia i zapewne nigdy by się do tego przed sobą nie przyznał. - Chętnie poznałabyś centaura? - powtórzył jak głupi, bo też on nigdy nie marzył o czymś takim niebezpiecznym jakim są pogawędki z tymi nie do końca gościnnymi stworzeniami. - To chodź, jakiegoś poszukamy. Może znaleźli twój szal? - wstał i zaoferował dłoń, by pomóc wstać dziewczynie. Niechętnie przebywał na terenie lasu, lecz skoro szalik został zgubiony to szalik trzeba odnaleźć. Poza tym lepiej, gdy nie była tu sama jak palec. Będzie mógł dopilnować, żeby się za bardzo nie oddaliła w poszukiwaniu trestrali. Będzie mógł potem ją odprowadzić i dopilnować, aby wróciła cała i zdrowa. Chociaż ten jeden jedyny raz będzie spokojny podczas gdy ona będzie planować częstsze wypady do lasu. Szedł powoli, zdając się na Sol, by pokazała gdzie ostatnio była zanim ją tak nieuprzejmie potraktował. Puścił jej rękę, jakby nie chcąc narzucać swojej osoby. Ręka od razu wydała mu się zimna i nie wiedząc co z nią zrobić, schował ją do kieszeni spodni. Wbił spojrzenie pod nogi, omijając wystające korzenie. - Może spotkasz swoje trestrale. - zauważył, godząc się po cichu z ich odwiedzeniem. Sam chciał się z nim spotkać, nie miał tylko ku temu sposobności. A skoro miał obok siebie osobę, która je widziała, zadanie miał ułatwione. - Powiedz mi, gdy je gdzieś zauważysz. - poprosił, lecz bardziej skupiał wzrok na tym, gdzie idzie. Unikał nieco spojrzenia Sol, będąc i tak na siebie złym za niepotrzebną awanturę. Mógł po prostu złapać ją po lekcjach i normalnie pogadać zamiast psucia sobie i jej dnia. Szedł nieco sztywno, a oczy miał ciemniejsze niż zazwyczaj. Nie mógł też nic poradzić na to, że zerkał co jakiś czas na Sol uważając tylko, by go na tym nie przyłapała. Zdecydowanie woli, gdy się śmieje niż wpatruje w niego zmartwiona bądź smutna.
Soleil Larsen
Temat: Re: Obrzeża Pon 21 Kwi 2014, 11:16
Ale co takiego fascynującego było w spacerach po błoniach? Soleil lubiła obserwować także ludzi, lecz ostatnimi czasy nie mogła tego robić tak dyskretnie jak wcześniej, bo zaczęła zwracać na siebie większą uwagę. Albo po prostu zaczęto ją zauważać bardziej otwarcie niż wcześniej, bo była bohaterką wydarzenia, które pozostawało na ustach wszystkich. Powoli jednak inne plotki i wiadomości przytłaczały tamtą jedną, co dawało Sol nadzieję, że jeszcze trochę i wszystko wróci do względnej normy, choć przecież nigdy już nie będzie takie samo jak przed „wypadkiem”. Ale nie wszystkie zmiany uważała za złe, wręcz przeciwnie, bo choć Henry zdawał się mieć co do tego pewne wątpliwości, ona była pewna, że jej misja ratownicza jest powodem, dla którego teraz byli tak blisko. I choć nie potrafiła się cieszyć z tego, że go torturowano, nic ani nikt nie mógł jej czuć satysfakcji z faktu, że poszła za nim i mu pomogła. Nadopiekuńczość była czymś, czego Sol dotąd nie poznała. Nie wiedziała więc jaki ma do niej stosunek i czy będzie jej ona przeszkadzała, czy też odnajdzie w niej coś, co wynagrodzi wszystkie negatywne jej strony. Mogła być to z resztą mieszanka tych dwóch stanów rzeczy. Jak na razie jednak musiała przywyknąć do fakt, że ktoś się o nią martwił i zwracał uwagę na to, co robi. Oczywiście, jej rodzice także przejęliby się, gdyby coś jej się stało, zapewne nawet bardzo, ale na co dzień dawali jej wolną rękę, więc nie przywykła do jakichkolwiek ograniczeń swobody. A czymś takim okazywał się dla niej Henry. I nie można było tego oceniać pejoratywnie, bo chłopak nie KAZAŁ jej właściwie niczego robić, bądź zaprzestać. Taka chęć wychodziła z niej samej, bo nie chciała go martwić. Słysząc deklarację Puchona, uśmiechnęła się z wdzięcznością i odrobinę mocniej uścisnęła jego dłoń. Te słowa wiele dla niej znaczyły. Ona też mu ufała i właśnie dlatego nie była teraz na niego zła. Wiedziała, że wściekał się na nią, bo mu zależało, bo bał się o nią. A to budziło w niej radość, a nie irytację, bo oznaczało, że znaczy dla niego więcej niż jakaś przypadkowa osoba, która mogłaby się zdecydować na tak nikczemny postępek jakim był wypad do Zakazanego Lasu. Nie przeczę jednak, że miała już dość tego tematu, który mógł stać się dla nich jabłkiem niezgody. Ona nie potrafiła tak do końca ustąpić, on z kolei chyba także nie był przygotowany na całkowitą kapitulację. Lepiej było pomyśleć i porozmawiać o czymś innym, niżeli dręczyć się tym, co budziło jedynie konflikt. Słysząc jego pytanie, to ona się dla odmiany zdziwiła. –A Ty nie? – zapytała, no bo dla niej to przecież czymś oczywistym była taka chęć i naiwnie przypuszczała, że większość ludzi ją podziela. Jeśli jednak coś mogła wprawić w jeszcze większe zdumienie, to ta propozycja, która padła z ust Henry’ego, zwłaszcza biorąc pod uwagę tę litanię, którą tak niedawno jej zafundował. Spróbowała coś powiedzieć, ale kiedy żaden dźwięk się z niej wydobył, postarała się tylko aby jej twarz przestała wyglądać tak głupio, po czym wstała, korzystając z pomocy przyjaciela. Szybko i sprawnie zaprowadziła go na polankę, gdzie testrale wciąż jeszcze posilały się resztkami przyniesionego przez nią mięsa, a jakiś mały źrebak, skubał na próbę frędzle jej szala, co dla Henry’ego mogło wyglądać tak, jakby wykonywał on samodzielnie podrygi w powietrzu. Nic więc dziwnego, że nie mogła powstrzymać radosnego śmiechu. Wcześniej nie zwróciła większej uwagi na to, że Lancaster puścił jej dłoń. A może tak naturalną rzeczą wydawało jej się to, że po lesie ciężko jest się w ten sposób poruszać, bo zmniejsza to mobilność i sprawność człowieka. Teraz jednak zatęskniła trochę za tamtym dotykiem, odwróciła się więc w kierunku chłopaka, który wyglądał na odrobinę zagubionego i nic dziwnego, skoro testrale były dla niego niewidzialne. Sol szybko podeszła do niego i chwyciła ponownie jego dłoń, aby zaprowadzić go do zajętego podgryzaniem wełny malucha. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i nakierowała jego palce na jedwabistą, mięciutką sierść, która charakteryzowała każdego młodego przedstawiciela porośniętych włosiem gatunków. Starsze osobniki zyskiwały jakąś twardość, zdecydowanie i dumę, które u ich dzieci zastępowane były spontanicznością, ciekawością i otwartością. Ten źrebaczek był na tyle rozbawiony, że polizał Henry’ego po policzku, kiedy Sol zaproponowała mu aby uklęknął. Sama zaś wypuściła z dłoni Natta, którego zgarnęła wcześniej z wysokiej trawy, i który już od dłuższej chwili szamotał się w jej uścisku, chcąc pogonić w sobie tylko znanych sprawach po okolicy.
Henry Lancaster
Temat: Re: Obrzeża Pon 21 Kwi 2014, 12:56
Zwracanie na siebie uwagi miało i złe i dobre strony. Złe, poprzez brak prywatności i stoickiego spokoju w sytuacjach tego wymagających. Chyba, że lubiło się być w centrum zainteresowania, choć w tym przypadku Henry tego nie akceptował. Dobra strona to możliwość przekonania otoczenia do własnej osoby, pokazania swych talentów czy propagowanie odpowiedniego zachowania. Gdyby jednak była to inna przyczyna tej sławy, byłoby to o wiele zdrowsze. Co jak co, Puchon się na to uodpornił i ani myślał z tego korzystać. Liczyło się, że zyskał bliską osobę. On też nie chciał póki co wracać do tej kłótni. Był zły na siebie za swój wybuch, a jawne odpuszczenie tego grzechu przez Sol budziło w nim poczucie winy, choć na dobrą sprawę nie powinno. Uznał, że zakończy ten temat oddając się przyjemniejszej rozmowie. Nie mogliby się za bardzo w tej kwestii dogadać. Mieli inne natury, inaczej postrzegali świat, więc ciężko byłoby znaleźć w tym punkt neutralny. Może później znajdą na to jakiś kompromis i nadopiekuńczość Henry'ego nieco straci na sile. Widząc osłupiałą minę Sol, w odpowiedzi uśmiechnął się niewinnie. Domyślał się, że jego zachowanie jest nadzwyczaj dziwne zważywszy na to, jaką awanturę urządził. Starał się wrzucić na luz i choć raz od czasu wypadku przestać się zamartwiać. Wbrew pozorom było to trudne wyrzeczenie, ale najważniejsze, że się starał. Coś w nim drgało na myśl, że są tu sami, lecz świetnie szło mu lekceważenie tego. Skupił się na Sol i połowa myśli wyparowała z głowy. - Zależy w jakiej sytuacji. Jeśli nie chcieli by z nas zrobić obiadu, chętnie bym poznał centaura. - stwierdził, zdając sobie sprawę, że byłoby to ciekawe doświadczenie. Centaury były z natury nieufne i bardzo dumne. Łatwo było je urazić. Honorowy hipogryf odkłonił się Henry'emu na którejś z lekcji u gajowego, akceptując jego osobę. Nie dawało to gwarancji, że będzie tak samo z centaurem. Na chwilę obecną wolał jednak małe trestrale - o wiele bezpieczniejsze i łagodniejsze stworzenia. Uniósł brwi zdziwiony widokiem żującego się szala. Wiedział o obecności trestrali, ale i tak to zjawisko było zabawne. Nie przerywał jednak tej przyjemnej ciszy wypełnionej śmiechem Sol. Milczał, jakby chcąc oddać szacunku niewidzialnym stworzeniom, które bezinteresownie przyczyniły się do jego ratunku tamtej nocy. Dał się poprowadzić ku szalowi, choć nie wiedział jakiej wielkości osobnik tam stoi i żuje szal. Niepewnie uklęknął, bo wciąż nic nie widział przed sobą. Wyczuł jedynie ciepłe oddechy gdzieś blisko. Jego twarz wyrażała jeszcze większe zdumienie, gdy poczuł mięciutką sierść maleńkiego trestrala. Zaśmiał się skołowany, poczuwszy na policzku szorstkość języka. Nieco niepewnie w powietrzu poszukał głowy trestrala i pogłaskał niewidzialną sierść. - Niesamowite. - szepnął, choć nie musiał mówić cicho. Nie mógł uwierzyć, że traktował te istoty jako omen śmierci. Ciężko jest uwierzyć w coś, czego się nie widzi. Teraz już nie musiał ich widzieć. Wiedział, że tu są, bo je czuł. Zerknął na pustą przestrzeń obok i w końcu słyszał pomruki zwierząt, obok młode trestrala łaskotało go sierścią, prawdopodobnie wracając do konsumpcji szala. Coś w oczach Henry'ego błysnęło i mogło się wydawać, że to co wtedy w nim umarło, powoli wraca do życia. Bardzo powoli. Sama atmosfera wokół zrobiła się tak niezwykła, że bał się jej zakłócać. Poszukał w powietrzu malca i podrapał go za uchem. Chciał jakoś im podziękować, ale nic z siebie nie wydusił. Chyba było to zbędne. I tak by nie wyraził tego, co teraz czuje. Był w tym kiepski. Ścisnął dłoń Soleil w podziękowaniu za to, że mu pokazała trestrale, choć ich nie mógł zobaczyć. Jego spojrzenie zatrzymało się nagle na dziewczynie, zdając sobie sprawę, że to się tu dzieje, zapadnie mu głęboko w pamięć. Nie wiedząc, że to robi ucałował wnętrze dłoni Sol. Był to odruch spontaniczny i nieplanowany, choć wydawało mu się to tak naturalne. Nie dałby rady się z tego ani wytłumaczyć ani obrócić w żart, bo nawet tego nie chciał. Sol coś dla niego znaczyła czy tego chciał czy nie. Nie zauważył, że wstrzymał oddech i patrzył na nią wzrokiem, który trudno było zinterpretować. Był skupiony na wciąż narastającym silnym pragnieniu przytulenia Sol i zapewnienia jej, że od teraz już wszystko co złe pójdzie w niepamięć. Zapewne ona tego nie potrzebowała, jednak nic nie mógł poradzić na to, że chciał, aby była zawsze gdzieś blisko. Odczuwał, że teraz wszystko jest na swoim miejscu. Że Sol jest drogą, która będzie główną przyczyną, aby to, co umarło znowu ożyło. Nie bez powodu się o nią martwił. Do jego mózgu dotarła w końcu informacja, że gdyby coś jej się stało, on by już się z tego nie podźwignął. W jej obecności stawał się o wiele spokojniejszy i choć wciąż miał serce gdzieś w okolicach gardła, był rozluźniony. Spuścił wzrok ponownie na dłoń, którą trzymał i głaskał kciukiem. Usłyszał jakiegoś trestrala za plecami, ale miał trudności z odwróceniem się ku niemu, bo wciąż jego spojrzenie uciekało do Sol. Jak już zdążył się upewnić, za nic nie przewidzi reakcji tej dziewczyny. Nie udało mu się odezwać, choć podjął taką próbę, jednak atmosfera wokół całkowicie uniemożliwiała mu zakłócenie ciszy.