IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
AutorWiadomość
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 19:52

Ben wcale nie miał pewności, czy chciał spotykać się z Aristos. Rozum podpowiadał, że był jej winien chociaż tyle za to, co mu bezinteresownie podarowała, ale serce które pieczałowicie otoczył nowymi murami po wydarzeniach z Pokoju Życzeń, sugerowało, by się nie zbliżać. Choć fizycznie jedynym, co mu się stało, był zraniony policzek i dłoń, w środku panował chaos tymczasowo trzymany w ryzach przez silną wolę. I jak tu być mądrym, jak zachować się zgodnie z własnym sumieniem i jeszcze wyjść z tego wszystkiego cało? Nie dało się. Wraz z decyzją, by nie wyrzucać niewielkiego kawałka pergaminu, który dostarczył mu nieznany uczeń, skazał się na dalsze umartwianie. Pytanie tylko brzmiało: jak tragiczne w skutkach?
W umyśle Krukona nie istniała żadna wątpliwość, że panna Lacroix zapyta o jego matkę – czy to, by potwierdzić słuszność swojej decyzji, czy ze zwykłej ciekawości. Przypadek wplótł jedną z nitek jej losu w skomplikowaną sieć łączącą Bena i Mary. Pełną poszarpanych końców, brzydkich supłów i ciężkich do zidentyfikowania gałganów. Czas przed spotkaniem poświęcił na jak najchłodniejsze przeanalizowanie od początku do końca wspomnienia, które obejrzał, a potem pytań, które prawdopodobnie usłyszy. Nie był głupi, zdawał sobie sprawę, że to nie będzie łatwa ani przyjemna rozmowa. W gruncie rzeczy chyba by się nie zdziwił, gdyby zalążek kłótni powstały w nocnej wymianie listów rozdmuchał się w rzeczywisty konflikt.
Do salonu pianistki, o którego dokładne położenie musiał wypytać, szedł szybkim, pewnym krokiem z miną nachmurzoną tak, jakby na własne życzenie zbliżał się do szubienicy. Nie wyglądał ani potulnie, ani przyjaźnie, ani jak potencjalny sprzymierzeniec ucznia potrzebującego pomocy – tego wieczora był chmurą gradową i niekoniecznie chciał nad tym zapanować. Uzbrajał się i zakuwał w zbroję, jeszcze zanim miał pewność, że istotnie dojdzie do walki. Wszystko byleby nie dać się zaskoczyć i zranić bardziej niż dotychczas.
Wraz z ostrożnym otwarciem drzwi usłyszał ostatnie dźwięki urwanej nagle melodii ustawionego w salonie pianina. Wsunął dłonie do szerokich kieszeni szaty, głównie po to by podświadomie ukryć zabandażowaną dłoń i postąpił kilka kroków w krąg szarawego światła padającego z okien, w które zacinał deszcz. Napotykając spojrzenie Aristos stojącej przy eleganckim instrumencie, spiął się nieco, powoli wypuszczając powietrze przez usta.
- Nigdy tu nie byłem, musiałem pytać o kierunek – rzucił w ramach dziwacznego powitania, mającego na celu jak najdłużej odciągnąć ich od nieprzyjemnej części tego spotkania.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:30

- Przepraszam – weszła mu w słowo i zamilkła speszona, robiąc krok w tył gdy chłopak zbliżył się, przerywając cieniem wysokiej, postawnej sylwetki krąg światła rzucanego przez chybotliwe płomienie świec. Przygryzła wargę, na moment odwracając wzrok w stronę wypełnionych nutami półek, później jednak znów zwróciła oczu ku twarzy Bena, marszcząc delikatnie jasne brwi.
- Co ci się… Mogę? – spytała miękko, pokonując wreszcie dzielącą ich odległość, wymazując barierę chłodnego dystansu, jaka pojawiła się nagle w pomieszczeniu, a która niewątpliwie była pozostałością po listownej sprzeczce. Podwijając rękawy białego, kaszmirowego sweterka z łobuzerskim wycięciem w serek Aristos zbliżyła się do Szkota, delikatnie chwytając go za brodę by obrócić jego głowę w stronę światła. Zaniepokojenie odbijające się na jej twarzy starło z dumnego oblicza Gryfonki wszelkie oznaki niepewności, wygnało precz ewentualną, tlącą się gdzieś we wnętrzu złość, pozostawiając miejsce jedynie na troskę. Bławatkowe tęczówki rozjarzyły się krótkim, ametystowym połyskiem, gdy wyszeptała zaklęcie lecznicze, jedną dłonią dotykając policzka Wattsa, drugą pieszczotliwie ujmując różdżkę. I chociaż w jej głowie kłębiło się milion pytań, które wymagały wypowiedzenia na głos odpowiedniego pytania – nie zamierzała pytać o nic. Skupiona na subtelnym aromacie jego perfum, otoczona bijącą od chłopaka nutą ciepła, która parzyła w opuszki palców, cofnęła dłoń i z zadowoleniem igrającym gdzieś w kącikach ust przyjrzała się nieskazitelnej skórze na jego twarzy.
- Gotowe. I jeszcze raz przepraszam. Jak zapewne wiesz, nie mam… najłatwiejszego okresu. Łatwo tracę rezon – coś w jej głosie zadrżało nieznacznie, coś w uciekających na bok oczach zalśniło niepokojąco, prędko uniosła jednak dłoń, pocierając czubek nosa w pełnym zakłopotania geście i posłała Benowi blady uśmiech, który najwyraźniej miał być kolejną formą proszenia o wybaczenie.
Dostrzegła wcześniej bandaż na jego dłoni, ale nie zamierzała wyciągać z Krukona informacji, a przynajmniej nie takich, o których ten najwyraźniej nie chciał mówić. Lub też nie był na to gotowy, tego nie była pewna. Nie chciała go atakować, ryzyko rozdrapania rany, która sprawiać miała jedynie dodatkowy ból, było zbyt wielkie. Nie po to chciała się z nim spotkać, nie po to wezwała go do salonu pianistki. Znała doskonale te chwile, w których ciało spinało się w oczekiwaniu na cios, na krzywdę, jakiej wcale nie zamierzało się odkrywać bez potrzeby.
Nie pytając więc, nie chcąc nadkruszyć chwiejnego opanowania, jakim nacechowana była każda komórka w ciele Wattsa, Gryfonka uniosła się na palcach, obejmując go mocno. Prosty, pozbawiony podtekstu gest nadszedł z kobiecą subtelnością, aromatem fiołków i winogron, nutą kurzu pozostałą w jej włosach po kilkugodzinnym romansie z bibliotecznymi księgami. Objęła go i przytuliła, wplątując palce w jasne włosy w pieszczocie ostrożnej, lecz naturalnej. Wiedziała, że to nie słów teraz potrzebuje.
- Dobrze cię widzieć, Żyrafko
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:30

Jasne brwi Szkota zbiegły się bliżej, czoło zmarszczyło, gdy głos Aristos przeciął wypowiadane przez niego słowa. Od pewnego czasu musiała dusić w sobie przeprosiny, skoro rzuciła je tak naprędce, tak bez zastanowienia czy czekania na odpowiedni moment. Wyfrunęły jej z ręki jak niecierpliwy ptak widzący możliwość ucieczki z powrotem w niebo. Nie tego się spodziewał.
Zdusił na języku chłodne Jeśli musisz, pozwalając nieco przekrzywić swoją głowę – zdążył zapomnieć, że to co stało się w Pokoju Życzeń, zostawiło mu więcej niż krwawą pamiątkę na dłoni, którą czarował. Niegroźne, ale wyraźne rozcięcie na policzku umykało jego pamięci jako coś, nad czym nie warto się pochylać. Trudno zresztą, by rozdrabniał uwagę na rzecz tak mało istotną, gdy rozorana ręka wciąż sprawiała kłopoty z pisaniem i rzucaniem zaklęć. Nikomu o tym nie mówił, ale z każdym przekazem magii czuł się, jakby przepływał przez nią prąd elektryczny, pozostawiając kończynę obolałą i drżącą jak po zbyt wielkim wysiłku. Nie wspominając już o dziwacznych sykach i iskrzeniu wydobywającym się czasem z wiązowej różdżki, która w Pokoju Życzeń napiła się jego krwi. Jeszcze nie dopuszczał do siebie tej myśli, ale gdzieś z tyłu jasnej głowy kołatała się przerażająca wizja permanentnej utraty możliwości uprawiania magii. A to byłby cios o trudnych do przewidzenia skutkach.
Delikatne mrowienie zbiegającej się skóry było dziwacznym, ale na swój sposób przyjemnym uczuciem.
- Dziękuję – wymamrotał krótko, szurając butem. Oboje byli zakłopotani w mniejszym lub większym stopniu, tylko ktoś ślepy i głuchy by tego nie zauważył. Ben kiwnął nieznacznie głową na wspomnienie o „nie najłatwiejszym okresie”, a jego wzrok podążył za uciekającym spojrzeniem Gryfonki. Słyszał pewne rzeczy, ale nie wchodził z butami w czyjeś życie bez wyraźnego zaproszenia. Nie mógł mieć pewności na ile efektywnie posłużyłby za wsparcie w sytuacji, gdy sam go potrzebował. Oczywiście uparcie nie prosił, próbując poradzić sobie do samego końca. Jego życie, jego bagno i nikt nie musiał brudzić nim rąk.
Choć nie zdawał sobie sprawy z podobieństwa, obserwując teraz Aristos z pewnym dystansem podszytym zaciekawieniem, robił dokładnie to samo co Mary w budynku sowiej poczty nie tak dawno temu. Próbował ocenić, zaszufladkować, przydzielić bezpieczną metkę kierującą ku odpowiedniej drodze postępowania. Niczego nie poprawiał fakt, że poza innymi rzeczami odziedziczył po niej tak samo wyraziste, przeszywające oczy.
Nagłe ciepło obejmujących go ramion w pierwszej chwili postawiło instynkty w stan alarmu i tylko opanowanie, którego trzymał się jak tonący ostatniej deski ratunku, pozwoliło nie odepchnąć Francuzki i nie zwyzywać jej na czym świat stoi. Choć zwykle zachowywał się potulnie, jakby nic nie było w stanie zmącić jego wewnętrznego zen, w obronie czyjejś lub swojej Ben potrafił ciskać nieprzyjemne, raniące słowa mające tylko jedno, bardzo klarowne zadanie – zmienić przeciwnika w kupę krwawych strzępów, a następnie puścić go z dymem. Krukon odetchnął powoli, tu i ówdzie popuszczając nieco napięciu obecnemu w całym ciele. Podniósł lewą dłoń (prawą uparcie trzymał w kieszeni) i ułożył ją w zagłębieniu między łopatkami dziewczyny.
- Ciebie też.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:31

Czuła jak jego ramiona napinają się, jak sylwetka prostuje gwałtownie, zmuszając ją do wspięcia się na palce tak wysoko, jak tylko było to możliwe, ale na przekór, uparcie nie zamierzała się odsunąć, gotowa ponieść konsekwencje tej przekory. Wiedziała doskonale, że czasem ten jeden gest, jeden ludzki odruch to wszystko, co można poradzić na chandrę; złe momenty nie zawsze mogły być przegonione słowem, mądrą radą czy bezcelową pogawędką. To, co skrywało się w środku, często nie chciało wcale wracać na światło dzienne, wystawiać ciemnego łba z wnętrza myśli. Zaplątane w komfortowym gnieździe zbudowanym z lęków, strachu i żalu mościło się na dnie umysłu, zatruwając każdą kolejną chwilę pytaniem niezwykle banalnym, acz wbrew pozorom mocarnym ponad wszelką miarę: „co dalej?”. Kto jak kto, ale Gryfonka doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Kiedy więc pierwsza fala wewnętrznego protestu jaki ogarnął Bena minęła, a jego ramię objęło jej drobną sylwetkę odetchnęła z ulgą, chowając twarz w szyi Szkota. Świadomość, że nie popełniła błędu, że intuicja nie zawiodła jej kolejny raz, przywołała na malinowe wargi uśmiech nieco jaśniejszy od poprzedniego, a bławatkowe tęczówki zabarwiła zdrowym blaskiem. Odsunęła się od chłopaka dopiero po chwili, składając przelotny pocałunek w miejscu, w którym jego puls był najlepiej wyczuwalny, a później odstąpiła kilka kroków do tyłu, opadając na ławeczkę przed fortepianem.
- Co do Cu… - zaczęła powoli, przebiegając palcami po klawiaturze instrumentu; delikatny, słodki dźwięk znów na moment zdominował ciszę panującą w pomieszczeniu, rozproszył ją, rozdarł na dwoje wygrywaną przez palce Aristos melodią – Jest bezpieczny. Nie wiem gdzie jest. Nie wiem co się stało. Ale to jedno mogę ci obiecać. Jest bezpieczny, w jednym kawałku. Nie cierpi. Mam nadzieję, że to pozwoli ci odetchnąć choć trochę swobodniej – powiedziała wreszcie, zwracając spojrzenie w stronę twarzy Wattsa. Na jej własnej malowała się bezbrzeżna powaga, choć usta po raz kolejny wygięły się w smutnym uśmiechu.
Spuściła głowę, odwracając się plecami do Bena; świadomość, że być może niepotrzebnie poruszała kwestię zaginionego Irlandczyka rozlała się falą gorącej paniki po całym jej ciele, opanowała się jednak szybko, przygryzając wargę. Prędzej czy później musieli o tym porozmawiać, nie było cienia wątpliwości, że obojgu zależało na zdrowiu i życiu gryfońskiego pałkarza – ona jednakże miała przynajmniej komfort pewności, że O’Connor faktycznie jeszcze istnieje. Gorycz zakiełkowała mdłym posmakiem gdzieś w okolicach żołądka, gdy Aristos ułożyła obie dłonie na klawiszach, próbując przypomnieć sobie tych kilka lekcji, które Rosier usiłował przekazać jej wielokrotnie, z uporem wartym lepszej sprawy, lecz jej myśli były zbyt rozproszone, zbyt splątane. Odetchnęła w końcu cicho, wydobywając z instrumentu kilka kolejnych dźwięków.
Błąd, czy nie, udawanie, że Ben był dla niej kolejnym pionkiem na szachownicy, kimś bez znaczenia i bez wartości nie miało najmniejszego sensu. Skoro więc odkrywając się mogła zdjąć z jego barków choć część ciężaru – może należało to zrobić.
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:32

Wszystko zdawało się działać zupełnie na opak. Choć można by myśleć, że przekroczyli z Aristos pewną granicę wstydu i wycofania, gdy zdarli z siebie ubrania, posmakowali skóry i sięgnęli po spełnienie w gęstych kłębach pary, Ben zupełnie tego teraz nie odczuwał. Bez trudu potrafił przywołać pod powieki obrazy, które wywoływały smagnięcia gorąca - pamiętał jak drobne ciało wyglądało kierowane jego dłońmi. Być może właśnie ten gwałtowny początek nie posiadający stabilnych podstaw sprawiał, że Krukon teraz tak ostrożnie podchodził do tematu panny Lacroix. Ostrożniej, niż miałoby to miejsce przy osobie, z jaką w ogóle nie miał wcześniej do czynienia.
Klął na siebie w myślach za to spięcie, za niemożność wyplenienia męczących instynktów, ale poza powolnym ćwiczeniem rozluźniania się, nic nie mógł na razie poradzić.
Nikt nie obiecywał, że życie będzie lekkie, łatwe i przyjemne.
Przelotny pocałunek złożony przy zagłębieniu szczęki rozlał trochę przyjemnego ciepła, które jak futrzany kołnierz otoczyło szyję, załaskotało ramiona i policzki. Spojrzenie pary niebieskich oczu odruchowo podążyło za cofającą się Aristos. Wspomnienie imienia O'Connora rozjaśniło myśli Szkota, wysunęło na pierwszy plan niepodzielną uwagę, którą w tym momencie obdarzył Gryfonkę. Cu miał być jej zdaniem cały i zdrowy, bezpieczny nie wiadomo gdzie – naprawdę sądziła, że przyjmie tę informację i już o nic więcej nie zapyta? Wraz z uczuciem ulgi pojawiała się też niestety podejrzliwość. Skąd mogła wiedzieć, dlaczego nie chciała wyjaśnić, czemu odwróciła wzrok?
Ben delikatnie odsunął od siebie wszystkie emocje, które mogły zaciemniać osąd – żal, niepewność i strach czające się gdzieś na granicy wzroku. Słuchając urywanych nut, podszedł bliżej instrumentu, pieszczotliwie przesunął dłoń wzdłuż jego gładkiego boku, aż wreszcie zajął miejsce na ławeczce mogącej pomieścić dwie osoby. Ich ciała w żaden sposób się nie stykały, ale oboje mogli wyczuć ciepło drugiego. Wzrok chłopaka przesuwał się powoli po czarno-białych klawiszach, gdy pamięć z wysiłkiem podsuwała mu dawno wyuczone ruchy, zachęcała, by podniósł dłonie i sprawdził, czy wciąż potrafi. Wykorzystując chwilową przerwę w grze Aristos, oparł palce na brzegach odpowiednich klawiszy, ze zmarszczonym czołem naciskając je gładko tak, jak próbowano go uczyć dawno temu. Melodia była prosta, porażająco wręcz, ale brak ćwiczeń sprawiał, że robił błędy, nie trzymał tempa tak jak powinien. Wreszcie odetchnął, zsuwając na udo zabandażowaną dłoń, która zaczęła lekko drżeć – przeforsował ją na zajęciach z zaklęć i miał teraz za swoje.
- Skąd wiesz, że Cu jest bezpieczny? – spytał nieco ściszonym tonem, jakby bał się przerwać delikatną atmosferę, która utworzyła się dookoła nich. Kątem oka zerknął na siedzącą obok Gryfonkę, ciekaw czy odpowie od razu, czy będzie musiał ją w jakiś sposób obłaskawiać.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:33

Dźwięki prześlizgiwały się pomiędzy nimi miękko, naturalnie, nie znajdując żadnej bariery, fizycznej, czy też nie. Aristos zmarszczyła brwi i przygryzła wargę, bezmyślnie miętosząc w palcach krawędź krótkiej, bawełnianej sukienki.
Ile mogła mu powiedzieć, jak bardzo mogła mu zaufać? Gdzie leżała granica zdrowego rozsądku, a rozpoczynała dusząca, lepka namiętność, złączająca dwa umysły w jedno? Gdzie należało szukać odpowiedzi, a gdzie nie polegać na słowach, ukojenie odnajdując w dotyku i zwyczajnej bliskości? I kiedy nie należało mówić zbyt wiele, nawet jeśli serce podpowiadało, że tak właśnie trzeba?
Jasnoniebieskie spojrzenie przesunęło się po udach Wattsa, dosięgło klatki piersiowej, wyprostowanych ramion, musnęło twarz w nienachalny sposób gdy spoglądała jak chłopak pieszczotliwym ruchem dłoni ściera z powierzchni fortepianu warstewkę kurzu, pyszniącą się na gładkim drewnie niczym żywy pomnik drwiny ze szkolnych skrzatów. Mimo wszystko właściwie dodawało mu to tylko uroku, podwajało atmosferę tajemniczości jaka otaczała salon pianistki; Aristos zakochała się w tym miejscu w pierwszej chwili, gdy uciekając przed hałaśliwymi współdomownikami szukała miejsca do nauki. Salon uraczył ją fotelem, w którym mogła zwinąć się w kłębek, magiczną ciszą i fortepianem, górującym nad wszystkimi innymi znajdującymi się w pomieszczeniu przedmiotami. Z jakiegoś powodu pomyślała że będzie to idealne miejsce na spotkanie z Benem, a teraz, gdy obserwowała jak zajmuje miejsce obok niej, jak układa dłonie na klawiszach i niewyprawnie próbuje skłonić instrument do współpracy, nabierała pewności, że podjęła słuszną decyzję. Nie śledziła go wzrokiem uważnie, nie narzucała się ze swoją obecnością, dopóki walczył uparcie z odmawiającymi posłuszeństwa nutami, by wreszcie poddać się po paru minutach. Zmarszczyła brwi, przyglądając się bandażowi na jego dłoni, a później oparła na nim palce w pieszczocie delikatnej jak muśnięcia skrzydeł badając fakturę opatrunku.
- Nie mogę ci powiedzieć – zdecydowała wreszcie, a coś stalowego, coś niepokojąco zdławionego przedostało się w tony jej głosu, psując jego harmonię – Nie mogę ci powiedzieć, jeśli nie przysięgniesz, że nikt się o tym nie dowie – dodała, podnosząc się powoli z miejsca. Wspierając kolano na ławeczce, będąc tak blisko, że niemal dotykała nim uda Bena, dziewczyna sięgnęła do kołnierzyka sukienki, rozpinając go jak gdyby nigdy nic. Guzik za guzikiem, jeden, drugi, trzeci… Zarys stanika zamigotał nieśmiało zza powiększającego się dekoltu, jasnozłote loki zatańczyły wokół szyi, gdy Aristos odetchnęła głęboko podrywając głowę do góry i rozchylając krawędzie koszuli na boki posłała Wattsowi wyzywające spojrzenie, w którym więcej było jednak spokojnej determinacji, niż chęci sprowokowania chłopaka.
- Patrz – poleciła ostrym tonem, sięgając po różdżkę. Wyraźnie widoczna rysa ciągnęła się przez całą długość magicznego instrumentu, najbardziej osobistej i intymnej rzeczy, jaką czarodziej mógł się posługiwać; nie było wątpliwości, że natura tego pęknięcia jest paskudna i niezbyt jasna, nie to było jednak główną atrakcją tego osobliwego przedstawienia, o czym Krukon przekonał się w chwili, w której Aristos zanuciła śpiewnie zaklęcie transmutujące, przemieniając jedną z ksiąg na półce w bardzo gustowny wazonik. Zaklęcie wybrzmiewało mocą i wypełniało powietrze elektryzującym aromatem magii, a na odsłoniętym fragmencie jasnej skóry Gryfonki powoli zaczęła jaśnieć runa. Przerwała czar, gdy dostrzegła na twarzy Bena głęboką konsternację i sięgnęła palcami do guzików, zapinając je niespiesznie.
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:34

Na pierwszy rzut oka, Ben sprawiał ponoć całkiem niezłe wrażenie – opanowany, chętny do pomocy i w dodatku potrafił znaleźć dobre słowo dla każdego, kto tego potrzebował. Prawdopodobnie nikomu, kto nie znalazł się w najbliższym, ciasnym kręgu osób, którym ufał, nie przyszłoby nawet do głowy, że prefekt Krukonów mógł choć zbliżyć się do granicy oddzielającej dobro od zła. Ludzie nie wiedzieli, iż ją przekroczył, a potem przez trzy lata regularnie odwiedzał szare, lepkie tereny pozbawione słońca, biorąc głębokie hausty zadymionego powietrza. Oglądał ciemność, stał z nią twarzą w twarz i głęboko zanurzał dłonie w jej pozornym bezkresie. Prowadzony słowami Petera pozwolił jej odnaleźć w sobie miejsce, w które się wlała, zadomowiła i zagnieździła już na zawsze, karmiona wspomnieniami czynów, jakie stały się udziałem Wattsa, gdy na pewien okres swojego życia stracił z oczu słońce.
Być może właśnie dlatego w stalowym dźwięku słów Aristos z taką łatwością wychwycił lepką nutę zła – niekoniecznie zła wyrządzanego, a takiego, które kiedyś wyciągnęło ręce po będącą przy nim Gryfonkę.
Nie powiedział nic, niczego nie obiecał, powędrował jedynie wzrokiem wzdłuż jej podnoszącej się sylwetki. Miała dla siebie całą uwagę Szkota oraz niebieskie spojrzenie, w którym choć pojawił się blask zaciekawienia, przezierał przez niego też dziwny chłód. Dystans. Jeszcze nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło i czy dla własnego spokoju powinien się dowiadywać, ale wrodzona ciekawość, która kiedyś pewnie zaprowadzi Bena do piekła, żądała odpowiedzi. Odpowiedzi długich i wyczerpujących, aż nie pozostanie nawet najmniejszy strzęp wątpliwości.
W pierwszej chwili nie wiedział, czy ma patrzeć na odsłonięty dekolt czy na efekt rzucanego zaklęcia, ale szybko uzyskał odpowiedź na to pytanie, gdy pod skórą panny Lacroix rozjarzył się symbol. Brwi chłopaka zmarszczyły się wyraźnie, przecinając jego czoło serią zmarszczek. Myśli zakołatały się dziko, szukając w zasobach pamięci wyjaśnienia, choć wskazówki mogącej naprowadzić na właściwy trop. Gdy znak zniknął, Krukon zamknął oczy, bezgłośnie poruszając ustami i sunąc nieznacznie palcem po udzie, jakby robił wszystko, by nie zapomnieć specyficznego układu linii. Coś na kształt nieśmiałego olśnienia zapukało cichutko w tył głowy, rozwierając na powrót powieki prefekta.
- Podobne do... runy partnerstwa? - spytał powoli, szukając w oczach Aristos odpowiedzi. Nawet jeśli nie rozumiał w pełni istoty tego, co zostało mu pokazane, przeczuwał, że miało kolosalne wręcz znaczenie dla jasnowłosej dziewczyny. Pytanie brzmiało, czy aby na pewno chciał posiąść na ten temat większą wiedzę...?
Kąt ust Bena uniósł się nagle, wykrzywiając jego usta w ni to grymas, ni to uśmiech, a w niebieskich oczach coś zamigotało, przeganiając wcześniejszy chłód.
- Wiesz, co ci powiem? – zaczął, pocierając lekko wierzch opatrunku na prawej dłoni. - Zabraliśmy się do tego wszystkiego od dupy strony.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:34

Obserwowała zmiany zachodzące na jego twarzy z pewną satysfakcją, jak gdyby doszukiwanie się w oczach Szkota, w skrzywieniu warg i uniesieniu brwi jakiejś uniwersalnej prawdy o tym, co sądzi na temat całej sytuacji sprawiało jej niebywałą przyjemność. Otrząsnęła się szybko z jego zamroczenia i pozostawiając dwa ostatnie guziki koszuli niedopięte, zamknęła klapę chroniącą klawiaturę fortepianu, by przysiąść na niej jak gdyby nigdy nic. Przez myśl przeszło jej jeszcze, że Evan udusiłby ją gołymi rękami za takie nieposzanowanie instrumentu, a później znów skupiła się na Szkocie, wyczekując z pewnym zniecierpliwieniem jakiegoś słowa, gestu. Reakcji.
Obracając różdżkę między palcami nieco bezwiednie przyglądała się jak Ben porusza ustami, marszczy brwi, nieświadomie kreśli palcami znaki na udzie, jak gdyby coś wewnątrz jego samego, coś, co nie do końca mogło być kontrolowane kazało chłopakowi zapamiętać najmniejszy nawet detal, każdą kreskę przeklętej runy.  Dopiero kiedy uniósł wzrok i zadał pytanie, Aristos wykrzywiła wargi w cierpkim, zbolałym uśmiechu, w wyraźny sposób litując się nie nad jego niewiedzą, lecz nad samą sobą.
- Chciałabym, żeby to była runa partnerstwa, Watts. Uwierz mi, bardzo bym chciała – odparła, a gorycz jej tonu zelżała nieznacznie – Choćbyś tu siedział tysiąc lat, nie zgadniesz co to, jeśli ci nie powiem, więc obiecaj, że to zostanie tylko między nami – burknęła, szturchając go palcem w ramię. W chwili, w której otwierała usta by dodać coś jeszcze, Krukon uprzedził ją niespodziewanie, a drwiące, pełne kwaśnego rozbawienia stwierdzenie sprawiło, że zaskoczona nim dziewczyna parsknęła śmiechem, zupełnie wybita z rytmu bezpretensjonalnością słów towarzysza.
Ciężka, pełna zakłopotania i nieufności atmosfera prysnęła jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy pogrążony w specyficznym napięciu pokój wypełnił śmiech dziewczyny, ożywiając go w sposób, w jaki nic innego nie byłoby w stanie tego zrobić. Aristos uniosła dłonie, wplątując je we włosy i przeczesała bezradnie jasne loki, by po chwili zasłonić palcami twarz; drobne ramiona drżały poruszane śmiechem, a spojrzenie, jakie posłała Benowi, igrało niemal tak diabelsko jak nie tak dawno temu w łazience.
- Nie jestem do końca pewna czy to wypada damie, mój drogi towarzyszu niedoli, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń pozwolę sobie powiedzieć, że ‘od dupy strony’ to dość obrazowo dosłowne stwierdzenie – wydusiła wreszcie, opierając stopy na ławeczce i wspierając przedramiona na kolanach nachyliła się w stronę Bena, muskając jego czoło ustami. Niepewność jaką odczuwała wchodząc do salonu pianistki niespełna kilkanaście minut wcześniej odeszła w niepamięć, pozostawiając po sobie jedynie drobne igiełki, od czasu do czasu przypominające o swoim istnieniu gdzieś w tyle jej głowy, na tyle jednak bezsilnie, by ignorowała je z pełną determinacją. Watts wyzwalał w niej pozytywne emocje w sposób tak naturalny, niewymuszony i zwykle niezbyt spodziewany, że nie potrafiła oprzeć się jego urokowi. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, nie umiała ująć w słowa, jednak cała złość, cała agresja, duszona w sobie od tylu tygodni, pielęgnowana niechęcią do brata, wydarzeniami z pogrzebu ojca i zniknięciem Cu w towarzystwie Szkota zanikała, popadała w zapomnienie na tych kilka chwil, cudownie beztroskich, swobodnych. Prawdziwych.
- Nie wiedziałam, że Żyrafy potrafią być tak dowcipne. I zarośnięte. Widziałeś się ostatnio w lustrze? – spytała w pewnej chwili, wplątując palce w jasne kosmyki jego włosów. Przeczesała je pieszczotliwie, rozczochrała bezceremonialnie i uniosła brwi lekko w górę, posyłając Benowi rozbawione spojrzenie.
- Stylizacja na „jestem bezdomny’ była modna w zeszłym roku.
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:35

Już dawno powinien był się nauczyć, że nadmierna ciekawość stanowiła nie pierwszy stopień a ekspresową windę do piekła. Powinien, ale jakoś ciężko przychodziło przyswajanie tej lekcji – w końcu płonący przedsionek krain potępienia jawił się równie fascynująco, co świat na powierzchni.
Dłuższą chwilę zajęło przeczesanie zasobów pamięci, usprawniane mamrotanymi cicho dziedzinami, tematami oraz strzępami informacji mogącymi naprowadzić na odpowiedni trop, ale żaden z obrazów podsuwanych przez umysł nie pasował do tego, co Ben pragnął odnaleźć. Najbliższa, choć nie satysfakcjonująca w pełni, okazała się runa oznaczająca partnerstwo, ale Aristos szybko zatopiła ten pomysł. Zdawała się być wpisana we fragment symbolu błyszczący na dekolcie Gryfonki, gdy rzucała zaklęcie, ale nie kłócił się z jej słowami – nigdy wcześniej nie widział nic podobnego, brakowało mu kompetencji. Lekko zagryzł dolną wargę, przesuwając po niej zębami, słysząc, że sam w życiu nie dojdzie do znaczenia znaku. W pewien sposób bodło to w jego potrzebę zdobywania wiedzy, drażniło tę część charakteru, która zaraz chciała wstać i wysyczeć „przyjmuję wyzwanie”. Watts miał nieznośną tendencję do dążenia do postawionego sobie celu z oślą upartością, nawet jeśli z szerszej perspektywy stanowił on sprawę śmieszną lub trywialną.
- Obiecam, ale tylko jeśli moje milczenie nikogo nie skrzywdzi – rzucił krótko, stanowczo odpychając wspomnienie twarzy żony i dzieci Petera. Będą go prawdopodobnie prześladować do końca życia, bo nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mógłby uzyskać prawdziwe przebaczenie. Nawet jeśli rodzina Hawkinsów byłaby w stanie mu je dać, sam sobie nigdy nie odpuści.
Atmosfera gęstniała coraz bardziej, do poziomu w którym ciężko było oddychać, więc Ben zrobił pierwsze, co przyszło mu na myśl – zażartował z tego wszystkiego. Niekoniecznie w najlepszych słowach, ale jeśli sądzić po gwałtownej reakcji Aristos i jej wybuchu śmiechu, utrafił dokładnie tam, gdzie powinien. Jakimś cudem.
- Twierdzę, że lepiej się z tego śmiać, niż płakać – rzucił lekko, nie ważąc już tak pieczałowicie słów jak moment wcześniej. Delikatne muśnięcie ust na czole wywołało z jego strony mocniejsze przełknięcie śliny, ale nic poza tym. Dziwne, że jeszcze tak niedawno w pachnących lawendą oparach łazienki prefektów potrafił zachowywać się zupełnie inaczej, a teraz nagle nabrał dystansu, ba! Nie tylko dystansu, ale i specyficznego rodzaju nieśmiałości. Takiej, która nie zatykała gardła niewidoczną gulą, ani nie zmuszała do odwracania wzroku, ale paraliżowała ciało, odbierając umiejętność wykonywania najprostszych pieszczotliwych gestów.
Wargi Bena wygięły się w lekki, niewymuszony uśmiech.
- Ostatnio wolę nie patrzeć. Za bardzo widzę ją w swojej twarzy – odparł, ufając, że nie musi wyjaśniać, o kogo chodziło. Aristos z pewnością zauważyła porażające podobieństwo między Mary a nim.
Przymknął lekko powieki, czując palce sunące we włosach, ale zaraz zmarszczył nieco brwi, gdy Gryfonka zrobiła z nich niezwykle malownicze gniazdo.
- Sugerujesz mi wpadnięcie pod kosiarkę?
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:35

Jej śmiech rozbrzmiewał jeszcze przez moment, by następnie zastygnąć na przygryzionej wardze w uśmiechu swobodnym i figlarnym; jarzmo atmosfery przepełnionej irytacją, niepewnością i czymś, co w nieprzyjemny sposób wierciło w żołądku opadło z drobnych ramion Gryfonki, ustępując miejsca rozbawieniu. Było w Wattsie coś takiego, co intrygując jednocześnie wcale nie odstraszało mglistą wizją wyzwania. Z niejasnego dla niej samej powodu, Aristos czuła się przy Krukonie w swoiście swobodny sposób, nie noszący śladów masek, sztucznych ról, odgrywania kogoś, kim się nie było, jedynie w celach zachowania pozoru. A chociaż każde z nich skrywało tajemnice, które drugiemu zapewne zjeżyłyby włosy na karku i podniosły ciśnienie niemożebnie, potrzeba obdzierania ich z siebie nie była paląco nagląca, nie zajmowała każdego gestu czy słowa, w naturalny sposób prześlizgując się w rozmowie nicią porozumienia, którego ze świecą szukać. Być może zaczęli od stopnia, na którym większość damsko-męskich osiąga punkt kulminacyjny, nie znamionowało się to jednakże niczym ponad jego nieśmiałość, niczym, ponad jej czułość, której mimo wpieranych przez lat zasad i wrodzonej tendencji do trzymania dystansu nie potrafiła zatrzymać.
- Rozumiem. Uwierz mi, doskonale to rozumiem – jakaś nuta goryczy przekradła się do jej głosu, jednakże nawet jeśli Krukon zdążył ją uchwycić, nim miał okazję przeanalizować jej obecność, Aristos wzruszyła lekko ramionami, posyłając Szkotowi zabarwiony rozbawieniem uśmiech.
Kosmyki jego włosów prześlizgiwały się pomiędzy drobnymi palcami, gdy przeczesywała je leniwym, niewiele właściwie znaczącym ruchem – ot, pieszczota jak każda inna, miękka, subtelna, nienarzucająca się przekazem, nie prowokująca do niczego. Aristos przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się jak jej towarzysz marszczy brwi, a coś w bławatkowych tęczówkach zamigotało iście po chochliczemu, prędko przeistaczając się w wyraz niepisanej konsternacji, by wreszcie zapłonąć na policzkach dziewczyny głębokim rumieńcem. Wiedziała, że Ben wychowywał się z mugolską rodziną, oczywiście, że wiedziała; w Hogwarcie niemalże nic nie mogło ujść uwadze publiczności, nic, co w obecnych czasach miało jakikolwiek wpływ na postrzeganie człowieka w ciasnych ramach toczącej się wojny. Aristos posiadała na temat świata mugoli wiedzę okrojoną, nie mogła jednak powiedzieć, by wiedza ta była zupełnie niekompletna. Mimo wszystko jednak owa nieszczęsna kosiarka, którą Watts musiał jej wypomnieć sprawiła, że fala wywołanej zawstydzeniem irytacji wykrzywiła jej usta w niezadowolonym grymasie. Przez moment nadymała policzki, mrużąc oczy i wpatrując się w Krukona wzrokiem bazyliszka, wreszcie musiała jednak ulec wobec jego chłopięcego uroku, ponownie rozdzierając pomieszczenie śmiechem.
- Nie zapomnisz mi tego, co? – spytała nieco kąśliwie, przewracając teatralnie oczami, jej głos złagodniał jednak, a palce powróciły do przeczesywania włosów blondyna. Przez moment przypatrywała mu się z pewnym zastanowieniem, wreszcie, zupełnie znienacka, zeskoczyła z fortepianu klaszcząc radośnie jak dziewczynka. Stanęła za Benem, opierając dłonie na jego ramionach i nachyliła się, jasnymi puklami łaskocząc go w twarz.
- Chcesz wpaść pod kosiarkę? – spytała przebiegle, obejmując go i obdarzając uśmiechem tak radośnie pogodnym, że gdyby miało to moc sprawczą, zapewne chmury za oknem uciekłyby gdzie pieprz rośnie, a noc zostałaby dniem nie mając innego wyboru.
- Bo wiesz… Mam wizję. Artystyczną. Obiecuję, że patrzenie w lustro i przebywanie wśród ludzi nie będzie cię bolało! Całe życie trzymałam w ryzach włosy Francisa i nie narzekał! - ani jedna nuta w tonie jej głosu nie śmiałaby zasugerować, że 'całe życie' w tym wypadku oznaczało jeden raz, będący następstwem przykrego romansu między włosami starszego brata, a morelową balonową gumą. A raczej całą jej paczką.
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:36

Ta sama ciasna, ciepła bańka w zadziwiający sposób nie ograniczająca ruchów, która zdała się otoczyć salon pianistki, była łudząco podobna do tej, jaka utworzyła się kiedyś w łazience prefektów. Cicha, przyjemna i na swój sposób zwodnicza. Zdawała się oddzielać świat rzeczywisty od przestrzeni, którą zajmowali, w jakiś niewytłumaczalny sposób spowalniać czas. Od momentu wejścia Bena do sali, w niewidzialnej klepsydrze mogło spaść jedno ziarno piasku lub cała zawartość przewróconych komór. Nieważne, jaka opcja byłaby prawdziwa, nie miało to najmniejszego znaczenia, nie stanowiło problemu wartego bliższej inspekcji.
W tyle głowy Szkota pojawiła się tylko nieznośna myśl, czy warto poddawać się urokowi powolnej chwili przesłaniającej okno na szary świat. Problematyczne kwestie, choć delikatnie podniesione na samym początku spotkania, odpłynęły gdzieś w dal, zostały urwane. Pytania cisnące się na usta nie przekroczyły linii warg, nie spłynęły po nich twardym dźwiękiem niewygodnych wspomnień. Mimo wszystko z jakiegoś groteskowego, całkowicie nieuchwytnego powodu, było dobrze.
Chłopak pozwolił upaść kwestii runy jeszcze niedawno błyszczącej na dekolcie Aristos, gdy Gryfonka uśmiechnęła się w ten gorzko-słodki sposób, który prosił o spokój. Choć rozbudziła ciekawość i zainteresowanie Bena, wiedział on dobrze, że czasem by coś uzyskać, należało wykazać się cierpliwością. Tak po prostu, po ludzku. Gdyby tylko tego wystarczająco potrzebował, mógł chwycić różdżkę i bez pytania wziąć sobie z umysłu panny Lacroix wszystkie odpowiedzi, jakich by zapragnął. Trzeba było tylko ocenić, czy wachlarz potencjalnych konsekwencji oraz wyrzuty sumienia nie przeważały uzysków. Świadomość mocy, jaką posiadał tuż na wyciągnięcie ręki, była na swój sposób podniecająca – można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że podsycała nasionko arogancji ukryte gdzieś w umyśle Wattsa.
Wargi blondyna wygięły się w delikatnym, nieco złośliwym uśmieszku, gdy szkarłat wypełznął na szyję Aristos, sięgnął policzków i lekko zabarwił czubki uszu ukryte pod lokami. Nie mógł się powstrzymać od drobnej uszczypliwości w postaci przypomnienia tematu kosiarki. Pamiętając jej szczerą konsternację, gdy zapytała o ten mugolski sprzęt chwilę zanim zaczęli się ubierać, chciał zobaczyć, jak się wije i miota.
- Nie – odparł pogodnie, splatając razem palce obu dłoni. Za dobrze się bawił. Wraz z nagłą reakcją Francuzki, uniósł głowę do góry, gdy stanęła tuż za nim, opierając ciężar ciała na szerokich ramionach Krukona. Włosy na karku zjeżyły mu się nieco, choć pozornie w słowach wypowiadanych tuż koło ucha nie przebrzmiewało nic strasznego.
- Więc masz marzenie zostać kosiarką – zaczął, na moment przygryzając lekko dolną wargę. -Wiesz, ja mam całkiem dobrą pamięć i to jest chyba ten moment, kiedy przypominam ci opowieść o podpalonej choince i firanach.
Pozwolił chwili ciszy rozciągnąć się, zawisnąć między nimi.
- Naprawdę jest aż tak źle? – spytał wreszcie, wzdychając krótko. - Obiecaj mi tylko, że nie wyjdę stąd łysy, z zielonymi włosami albo jako człowiek-pochodnia.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:37

Zapach jego ciała przyjemnie kojarzył jej się z morzem; nuta soli i wody, niewiadomego pochodzenia, splatała się zgrabnie z cedrem i aromatem piżma, woni chłopca wchodzącego w wiek męski, przekraczającego mistyczną granicę pomiędzy dzieciństwem, a dorosłością. Z nieskrywaną, bezwstydną wręcz przyjemnością wtuliła twarz w jego szyję, chichocząc cicho, gdy Ben pełnym niepewności tonem wywołał wspomnienie świątecznego popołudnia, o którym opowiadała mu nim szaleństwo przejęło władzę nad zmysłami, a radość zastąpiło niecierpliwie pożądanie. Ta dziwna zażyłość, zależność, to będące dowodem na szaleństwo losu spotkanie zaczęło się w sposób niespotykanie przykry, by zakończyć się instynktownym przyciąganiem, burzą, która niosąc kolosalne zmiany jednocześnie koiła zmysły. Teraz te sensacje nie były już tak gwałtowne, teraz jedynie pulsowały pod skórą, łaskotały przyjemnie zmysły, przypominając o przyjemności jaką mogły dać szerokie ramiona Szkota, o zapomnieniu, jakie wraz z zapachem i ciepłem ciała niosły jego pocałunki. Niemniej jednak, Aristos przede wszystkim uważała, że postawny, jasnowłosy Krukon jest przesympatycznym kompanem, przy tym wszystkim będąc również osobą, której chciała zaufać. Bardzo chciała.
Ciężko było powiedzieć, czy to zderzenie koloidów, zaskakujące, niepowstrzymane pragnienie odnalezienia w Wattsie bratniej duszy, czy podświadome przekonanie o tym, że w tym spokojnym chłopaku drzemie coś więcej niźli widać było na pierwszy rzut oka tak mocno przyciągała młodą Francuzkę, starczy jednak nadmienić, że w niebieskich oczach kompana i niskim, przyjemnym dla ucha głosie odnajdywała wystarczającą ilość zachęty do drążenia, poznawania, wywlekania na światło dzienne wszystkich jego tajemnic. Nie kryło się za tym nic więcej, do czego doszła podczas jednej z wielu bezsennych nocy, wpatrując się w baldachim; nie sądziła, by Ben, jakkolwiek przystojny i inteligentny, nadawał się na partnera, którego potrzebowała. Czerń chłodnego spojrzenia wypierała bezkresny błękit za każdym razem, gdy próbowała zwrócić swoje myśli w kierunku bardziej romantycznym, niż mogło mieć to miejsce. Dodając do tego również niejasne przeświadczenie o wyborze, jakiego dokonałby Watts gdyby przyszło mu zmierzyć się z Voldemortem, rachunek wydawał się być całkiem prosty. Choćby ze względu na chęć chronienia osoby, która wkradła się w jej serce i wypełniła lukę po wszystkich, których ostatnimi czasy straciła. Z własnej woli lub nie.
Oderwała się od własnych myśli, znów zwracając je ku Krukonowi, w głosie którego wahanie zastąpiła łagodna rezygnacja; wyprostowała się, ściągając z jego ramion wątpliwy ciężar drobnego ciała i wplotła obie dłonie w jasne kosmyki włosów towarzysza, przyglądając im się z pewnym powątpiewaniem.
- Nie powiedziałabym, że jest źle. Zwyczajnie… Trochę nudno. Naprawdę, ta fryzura na grzecznego pensjonariusza zupełnie ci nie pasuje – stwierdziła, unosząc brew, gdy w kąśliwe, trochę złośliwe nuty jej głosy wkradło się rozbawienie. Sięgnęła po różdżkę i syknęła cicho, gdy czarodziejski instrument wystrzelił snop iskier; potarła dłonią udo, by pozbyć się uporczywego swędzenia i zerkając na Bena po raz kolejny, przemieściła się w wąską przestrzeń pomiędzy jego udami, a klawiaturą fortepianu.
- Postaram się, żebyś był zadowolony. Jeśli nie, jestem całkiem dobra w wyczarowywaniu papierowych toreb – oznajmiła z rozbawieniem, przytykając koniec różdżki do boku jego głowy. Nie było możliwości wycofania się, zwłaszcza, gdy chwilę wcześniej chełpliwie oznajmiła, że potrafi to zrobić, niemniej jednak już na wstępie stwierdziła, że zbliżanie się do Krukona na tak niewielką odległość było fundamentalnym błędem. Jego zapach, ciepło ciała i bliskość ust, które nie tak dawno temu były przez parę chwil centrum wszechświata, nieco ją rozpraszały.
- Swoją drogą, skąd w ogóle pomysł, że mogłabym zafarbować ci włosy na zielono! To takie mało krukońskie. Proponowałabym raczej indygo – rzuciła po chwili ciszy, uważnie obserwując różdżkę. Za nic w świecie nie dałaby po sobie poznać, że magiczny instrument nie chciał do końca poddać się artystycznej woli właścicielki, pozbawiając Bena zdecydowanie większej ilości włosów po boku, niżby tego chciała.
Czego oczy nie widzą…
Genialne, panno Lacroix.
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:38

W powietrzu było coś ciężkiego – gęstniało z każdym wydychanym oddechem, osiadało na twarzach i ubraniach, przyginało ramiona do ziemi, kiedy nikt nie patrzył. Nikt nie zwracał uwagi na delikatne drobinki czegoś, co dopiero nabierało kształtu w cieniu, żywiąc się ciepłem ciał.
Ben spiął się instynktownie, gdy Aristos przytuliła policzek do jego szyi, kosmykami długich włosów łaskocząc kark. Dopiero wraz z jej przyjemnym, dziewczęcym chichotem nieco napięcia opuściło ściągnięte ramiona, sącząc się powoli jak ciemna krew z krzepnącej rany. Krukon zdawał się błądzić, szukać położenia granicy, jaka powinna między nimi istnieć, a o której gdzieś zupełnie zapomnieli w tańcu niecierpliwych dłoni sunących po przestrzeniach odsłanianej skóry. Musiał ją odnaleźć, jeśli chciał zachowywać równowagę w obecności panienki Lacroix i być przestać nawiedzany przez obrazy podsuwane przez wyobraźnię. Rozchylone usta, pełne piersi i rozognioną potrzebę. Mógł o nich pamiętać ile chciał w ciemności sypialni, ale teraz pora była zdecydowanie nieodpowiednia. Watts chciał wierzyć, że byli dla siebie nikim, jedynie chwilą nęcącego szaleństwa, ale miał też paskudne przeświadczenie, iż próbuje oszukać sam siebie. Przykładanie zwykłej skali do znajomości z Aristos stanowiło posunięcie nie tylko idiotyczne, ale również bezproduktywne, nie pozwalało bowiem na wysnucie żadnych konstruktywnych wniosków. Stanowiła całkowicie nieznane terytorium i by nie wpaść w niespodziewane trzęsawisko lub dół, musiał to zaakceptować. Najlepiej jak najszybciej. A potem zacząć rysować mapę dla przyszłego odniesienia.
Ben nie zrezygnował z patrzenia gdzieś w górę, jakby miało mu to pozwolić zobaczyć twarz Francuzki ukrytej tuż za ramieniem.
- Skoro tak twierdzisz. Nigdy jakoś specjalnie nie zwracałem na nie uwagi, akurat tyle, żeby nie właziły do oczu i żeby ptaki nie zrobiły sobie gniazda – rzucił w odpowiedzi na komentarz o braku polotu odnośnie swojej fryzury. Zawsze to ciotka sadzała go w domu na taborecie i brała się do pracy z nożyczkami, by jakoś to wszystko opanować. I chwała jej za to, bo inaczej wyglądałby prawdopodobnie jak Kuzyn Coś. Albo ogoliłby się na łyso, o czym zaraz nie omieszkał wspomnieć, gdy dziewczyna podniosła temat papierowych toreb:
- Zawsze mogę wyciąć je do zera, jeśli będzie bardzo źle, ale wierzę w twoje umiejętności.
Nie był pewien, czy cieszył go fakt, jak blisko teraz stała - jak łatwo mogłaby zająć miejsce na kolanach, tak jak zrobiła to w łazience. Krukon odetchnął cicho, czując koniec różdżki przytknięty do głowy i opanowując odruch odsunięcia się. Nie czuł się zbyt dobrze tak odsłonięty, ale przecież Aristos nie miała wobec niego złych zamiarów. Mimo to kręgosłup zdał się wyprostować samoistnie, a dłonie zadziwiająco pewnie sięgnęły bioder Francuzki, przytrzymując ją w miejscu. Mogłaby uciec, gdyby sobie tego życzyła, bo uścisk nie był miażdżący – stanowił raczej przyjemny ciężar i oparcie. Spojrzenie niebieskich oczu nie powędrowało ku różdżce, utrzymując się w okolicach twarzy Gryfonki.
- Tiara przebąkiwała coś o Slytherinie, kiedy mnie przydzielała – rzucił spokojnie, udając, że nie widzi kątem oka tego, co opadało w dół ścinane zaklęciem. Chyba zaczął się nieco niepokoić. - Indygo brzmi kusząco, ale może innym razem. Sam zabiłby mnie śmiechem, a potem przywrócił do życia tylko po to, żeby obśmiać jeszcze raz – dodał po chwili, uśmiechając się miękko kątem ust na wspomnienie Silvera. Nieco bezwiednie przesunął palcami po materiale sukienki, jedną z dłoni lokując zdecydowanie zbyt blisko kształtnego pośladka, by można to było uznać za grzeczne.
Brwi Szkota zmarszczyły się nieco, gdy w powietrzu dało się poczuć delikatny swąd palonych włosów.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:38

Coś w powietrzu gęstniało, czuła to wyraźnie, podświadomie wręcz reagując na przyciężkawą atmosferę śmiechem, rozluźnieniem, niejasną pieszczotą palców i loków muskających drugie ciało. Coś, co zrodziło się między nimi podczas przygody w bibliotecznym schowku i później, gdy zmysły osiągnęły jakieś dzikie apogeum potrzeby, gdy oddechy, skóra i ciepło zatarły granicę między dwoma ciałami, a dusze na krótki moment stały się jednym majaczyło wciąż sennie w kącikach jej ust, iskrzyło w błękitnych oczach, tym razem przejrzystych niczym skandynawskie jezioro. Nie wzbudzało jednak tych samych emocji co wtedy, raczej przychodziło z uśmiechem i odchodziło z rozbawieniem, ze wzruszeniem ramion, z pełnym szacunku, choć nieco prześmiewczym uniesieniem brwi. Nie sądziła, by sytuacja ta miała się jeszcze powtórzyć, mimo wszystko jednak dotyk Bena nie był jej już obcy, nie był czymś niepożądanym, czymś nieznajomym. Miast stopniowo poznawać granice lasu, oboje znaleźli się pośrodku prawdziwej puszczy złożonej ze wspomnień, uwarunkowań, cech charakteru i determinacji w drodze do celu, jakie dopiero mieli w sobie poznawać. Aristos miała ochotę parsknąć śmiechem na samą myśl o tym, jak bardzo niewłaściwa była ich znajomość; niewłaściwa, poplątana i tak słodko przyjemna, jak przyjemnie pachniała nalewka ze śliwek. Uderzała do głowy w sposób niekontrolowany, ale nie bolała następnego dnia, jeśli piło się ją rozważnie.
Właśnie taka była znajomość z Wattsem.
- Prezencja, moja droga Żyrafko, jest bardzo, bardzo ważna. W końcu, nigdy nie wiadomo, czy nie zdążyłeś już zrobić na kobiecie swojego życia najgorszego pierwszego wrażenia pod słońcem – coś w jej głosie zamigotało złośliwie, z przyjazną kpiną, gdy przesuwając koniuszkiem różdżki po jasnych włosach Bena skracała łobuzy przynajmniej o połowę, starając się trzymać równą linię cięcia – Dlatego też warto czasem porzucić książki na rzecz randez vous z lustrem. Moje, na ten przykład, uwielbia komentować. Czasem odczuwam głęboką potrzebę by cisnąć nim przez okno, ale z drugiej strony… Każda krytyka jest dobra, jeśli umiemy z niej korzystać. No i nie chcemy, żebyś wyglądał jak mnich. To passe – parsknęła jeszcze, mrugając do Krukona.
Jego zapach rozpraszał ją, podobnie jak ciepło ciała, będącego znów tak blisko jak w łazience, gdy oboje ogarnięci wesołością nie przypuszczali jeszcze, że jeden, drobny gest zakończy się w tak niekontrolowany sposób. Ben oznaczał kłopoty, oznaczał utratę pewnego rodzaju opanowania, które Aristos ceniła ponad wszystko, jednocześnie jednak ciągnęło ją do niego jak ćmę do ognia – ciągnęło ją do zagadki, którą był. Dłonie na biodrach sprawiły, że po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz, niezwiązany jednak z niczym ponad nutę ekscytacji, jakiegoś figlarnego rozbawienia.
Na wzmiankę o Slytherinie roześmiała się dźwięcznie, na moment odrywając wzrok od włosów Bena, opadających na dywan, zaścielający kamienne płyty pod fortepianem.
- Taki z ciebie gad, Watts? A nie wyglądasz – przygryzła wargę, widząc jego minę, wystarczyła jednak wzmianka o Samuelu by dziewczyna znów wypełniła rozjaśnioną świecami przestrzeń falą radosnego chichotu – Och, tak. Czasem zastanawiam się, czy przypadkiem nie stworzyłby kamienia filozoficznego, tylko po to, by badać w jakim stopniu wpływa na niestarzenie się komórek i jak to się właściwie dzieje. Kiedyś zapewne wyjdzie mu ta sztuka. Jest zaraz po umiejętności zachowywania butów na nogach. Najlepiej z jednej pary – ciepłe, przyjemne uczucie rozlało się gdzieś w okolicy jej serca na wspomnienie rosłego Krukona, który zawsze sprawiał wrażenie wyjętego z rzeczywistości. Samuel był jej mentorem w magii leczniczej, czasem powiernikiem, często nieświadomym celem złośliwości, na które raczej nie reagował – zapewne zupełnie ich nie zauważając, gdy skupiony nad zaklęciem śpiewnie intonował uzdrawiające uroki.
Jej samoopanowanie było zwykle na poziomie godnym podziwu, kiedy jednak palce Bena, mnąc materiał sukienki, badając go opuszkami, zapamiętując fakturę i miękkość przesunęły się z bioder w okolicę krzyża i niżej, na policzki dziewczyny wstąpił rumieniec nie mający nic wspólnego z oburzeniem. Rozproszona na kilka sekund zaklęła szpetnie po francusku zaledwie chwilę później, gdy ocucił ją delikatny zapach spalonych włosów. Gorączkowo strzepnęła różdżką i fuknęła jak rozzłoszczona kotka, wolną dłonią dając Benowi po łapie. Dla zasady.
- Watts, na Merlina i Morganę, chcesz, żebym dorobiła ci kolejny otwór w głowie?! – sarknęła, marszcząc zabawnie nos, a później jednym zgrabnym, zdecydowanym pociągnięciem różdżki zniwelowała skutki uboczne żyrafiej niesubordynacji, wyrównując włosy w miejscu, w którym zdecydowanie nie miały być tak… krótkie. W efekcie, bok głowy Szkota był niemalże wygolony, co Aristos skwitowała cmoknięciem.
- Sam będziesz sobie winny – burknęła, przytykając różdżke do drugiego boku. Byle się teraz nie rozpędzić…
Ben Watts
Ben Watts

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 EmptySob 25 Lip 2015, 20:39

Choć poplątana jak dziecięca sprężynka, w której ciężko dopatrzeć się początku, środka i końca, relacja z Aristos przez większość czasu sprawiała, że Ben czuł się zwyczajnie dobrze. Tak po prostu, bez podtekstu ani innego ukrytego motywu. Nawet jeśli przed tym spotkaniem i na jego początku próbował utrzymywać dystans, ustalić z powrotem bezpieczną granicę między de facto nieznajomymi jednostkami, poniósł sromotną klęskę. Wesołość Francuzki była zaraźliwa, bezlitosna i porażająco skuteczna w swojej zjadliwości. Choć nie zapominał o zdrowym rozsądku czającym się gdzieś na uboczu i bacznie obserwującym kolejne poczynania chłopaka, nie miał on tak mocnego głosu jak w każdym innym przypadku. Mięśnie rozluźniały się, nerwowość odchodziła, a front stoickiego spokoju odsuwał się delikatnie na bok, odsłaniając kawałek obrazu prawdziwego Wattsa. Tego jaki był sam ze sobą oraz w gronie bliskich, sprawdzonych przyjaciół – sarkastyczny, o wyraźnie wyostrzonym poczuciu humoru, śmielszy i potrzebujący bliskości wyrażającej się chociaż w drobnych gestach. Być może zbyt łatwo dopuszczał Aristos tak blisko i później będzie tego bardzo, bardzo żałował, ale niezaprzeczalnie miała w sobie coś, co drgało na tych samych częstotliwościach co niektóre ze strun w sercu Szkota.
- Na chwilę obecną, najdroższa Śliweczko, to nie kobiety mi w głowie – odparł, ze złośliwym błyskiem gdzieś w niebieskich oczach przedrzeźniając jej własne nawiązanie do przezwisk, które nadali sobie w listach. - Ale twoja troska jest wzruszająca. Moje małe, zimne serduszko aż zabiło szybciej.
Przygryzł lekko dolną wargę, walcząc z instynktami chcącymi przekrzywić głowę – dopóki panna Lacroix trzymała przy niej różdżkę, rozsądnie byłoby nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. A nuż przypadkiem odcięłaby mu ucho i jak by wtedy wyglądał? Brak ucha dawał minus pięćdziesiąt do atrakcyjności, obniżał szanse na udany podryw i w efekcie na przedłużenie rodowej linii. Nie żeby Ben zastanawiał się w tym momencie swojego życia nad płodzeniem potomków, ale dobrze by było jednak nie pozbawiać się szans na przyszłość. W końcu kto nie chciałby zobaczyć kiedyś miniaturowych wersji siebie biegających po podwórku? Światu zdecydowanie przyda się więcej takich małych, upartych żyraf. Komentarz odnośnie gada skwitował tylko sugestywnym uniesieniem brwi i mrukniętym miękko:
- Hiss, hiss.
Zaraz jednak wszelkie oznaki złośliwości zniknęły z twarzy Krukona jak starte uczynną dłonią, gdy jego myśli skierowały się w kierunku Samuela, a Aristos pociągnęła temat. Z każdym jej słowem coś się zmieniało w oczach prefekta, sprawiało, że jaśniał w jakiś niedoprecyzowany, dziwny sposób. Jakby połknął kroplę słonecznego blasku, która teraz szukała z niego ujścia.
- Nie zdziwię się, jeśli kiedyś jak gdyby nigdy nic powie, że mu się udało. Czekam tylko, kiedy to nastąpi – rzucił z delikatnym uśmiechem, stwarzając światłu drogę ucieczki, z jakiej zaraz skorzystało. Gdyby umiejętność śmiania nie została w nim dawno temu zabita, właśnie w ten sposób skwitowałby karcące trzepnięcie w dłoń – odchyliłby głowę do tyłu, pozwalając niczym niepowstrzymywanemu dźwiękowi rozlać się po pomieszczeniu, odbić się echem jak gumowa piłeczka. Był jednak kim był, tą wersją siebie, na której mozolne kreowanie zbyt mocny wpływ miały pokręcony los i nieuważne, twarde dłonie ojca. Ten Ben Watts zmrużył tylko oczy, pozwalając złośliwemu uśmieszkowi wyciąć wyraźne zagłębienie przy policzku.
- Niektórzy uznaliby to za pożyteczne, byłoby jak dolać oleju – rzucił odrobinę zbyt swobodnie jak na kogoś, komu właśnie prawie podpalono głowę. Zawsze sądził, że miał w sobie dość dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy, ale chyba nie było to do końca prawdą. Albo to panienka Lacroix wyzwalała w nim instynkty nakazujące drażnienie śpiącego smoka tylko po to, by sprawdzić, czy zionie ogniem, gdy chrapnie.
- I tylko siebie będę mógł winić, wiem – westchnął, przesuwając dłonie z powrotem na biodra Gryfonki i tym razem trzymając je tam grzecznie. - Najgorsze, co możesz mi zrobić, to ogolić na łyso, a już oswoiłem się z tą myślą. Wszystko inne będzie do ewentualnego odratowania.
Wziął kilka głębszych oddechów, splatając razem dłonie na plecach dziewczyny i tym samym przyciągając ją nieco bliżej. Nie zrobił jednak nic poza tym, wyraźnie nie mając już zamiaru drażnić jej w ten sam sposób, co ledwie kilka chwil wcześniej. Siedział spokojnie, jak człowiek pogodzony ze swoim losem i oczekujący na wyrok skazujący wysokiego sądu.
Sponsored content

Salon pianistki - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 5 Empty

 

Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 5 z 9Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

 Similar topics

-
» Salon
» Salon wspólny

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
III piętro
-