IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Sala posiedzeń

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Jared Wilson
Jared Wilson

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyPią 27 Mar 2015, 12:38



Sala posiedzeń


To duża sala, choć zazwyczaj w całości wypełnia ją okrągły stół z krzesłami. Zazwyczaj, ponieważ mebel zmniejsza się lub zwiększa w zależności od liczby osób, która ma przy nim zasiąść. Nad stołem wisi okrągły żyrandol z rzędem świec, które automatycznie się zapalają. Panuje tutaj wieczny chłód. Spotykają się tu aurorzy i specjalne jednostki, jeśli mają przerobić i ustalić plan działania.

Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyWto 07 Kwi 2015, 23:13

Harold Minchum zmierzał korytarzem w kierunku Wizengamotu, jednocześnie zbliżając się także do Departamentu Tajemnic, o którym nawet on (choć przecież był brytyjskim Ministrem Magii) nie wiedział zbyt wiele. Tym razem jednak skręcił nieco wcześniej, wszedł w szeroko, elegancki korytarz wyłożony czarnymi kafelkami i postukując lakierowanymi butami o kamienną posadzkę, przemierzał kolejne metry dzielące go od drzwi z wymyślną klamką, za którymi znajdował się cel jego podróży. Równocześnie chciał i nie chciał uczestniczyć w tym spotkaniu, prawdę mówiąc obecna sytuacja przerastała go nieco. Był raczej spokojnym, sympatycznym człowiekiem, który nie do końca potrafił poradzić sobie z ofensywą Voldemorta, narastającą paniką, terrorem i niewyjaśnionymi zabójstwami. Ale starał się, starał się jak potrafił i dzisiejszy dekret oraz ten ostatni, który zwiększał ilość dementorów w i dookoła Azkabanu były wyrazem tych starań, może nie do końca skutecznych, ale na pewno szczerych.
Popchnął ciężkie wrota i przeszedł przez próg, z pewnym zaskoczeniem zauważając, że sala jest pełna autorów (ci ludzie zazwyczaj dość mocno go przerażali, miał bowiem wrażenie, że prócz wyznawanych wartości niewiele ich po prawdzie różni od śmierciożerców, a ten dekret, który ostatecznie przeforsowali tylko go w tym utwierdzał) i pojedynczych osób z innych departamentów, być może także ciekawych jak będą przebiegały obrady, które miały chyba nabrać znamion świętowania. Tak przynajmniej sugerowały zastawione jedzeniem i alkoholem stoły stojące pod ścianami oraz ogólny nastrój podekscytowania, który wyczytywał z twarzy mijanych osób.
Pozdrawiając znanych sobie urzędników, zmierzał powoli w kierunku mównicy, poinstruowano go bowiem, że ma otworzyć całą uroczystość jakąś krótką przemową. Problem w tym, że o wszystkim dowiedział się zaledwie pół godziny temu i nie zdążył jeszcze niczego sobie przygotować. Znany był z pewnych zdolności mówczych, ale lepiej się czuł, kiedy jego odbiorcami nie była armia zdeterminowanych aurorów o zaciętych obliczach, którym wręczał licencję na zabijanie.
Nieco zestresowany wtoczył się, bo nie był najbardziej wysportowany w towarzystwie, na drewniany stopień i odchrząknął cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Kiedy w końcu oczy zebranych zatrzymały się na nim, a na wpatrzonych weń twarzach pojawił się wyraz wyczekiwania, odchrząknął ponownie i odruchowo wygładził krawat, poluźniając przy okazji węzeł.
- Chciałem serdecznie powitać was wszystkich, zarówno aurorów jak i innych zainteresowanych, na spotkaniu dotyczącym dekretu nr tysiąc dwieście dwadzieścia siedem, przyjętym dzisiaj przewagą głosów podczas obrad i wchodzącym w życie już od przyszłego tygodnia, który stanie się pewnie historycznym i będzie wspominany przez potomnych jako ten, w którym wydano zdecydowaną i ostateczną walkę wszystkim tym, którzy chcą zagrażać naszemu społeczeństwu, naszym prawom i naszej wolności. Więcej na temat dekretu i obecnej sytuacji powie Pan Jared Wilson, któremu oddaję w tej chwili głos i prowadzenie spotkania. Jeszcze raz witam was i zachęcam do lektury dekretu, który został wyłożony na ulotkach przy wejściu. – po tych słowach odchrząknął raz jeszcze, odrobinę nieporadnie i wycofał się z mównicy, jakoś tak automatycznie kierując się do stołów z jedzeniem i alkoholem, jakby był to bezpieczny brzeg, gdzie znajdzie podobnych sobie i nikt nie będzie wymagał od niego niczego bardziej skomplikowanego niż gryzienie i przełykanie. Plus minimum kultury osobistej.
Jared Wilson
Jared Wilson

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySro 08 Kwi 2015, 16:25

Cytat :
- w Sali Posiedzeń obowiązek stawienia się ma każdy auror. Jeśli ktoś pracuje w MM i również chce uczestniczyć, zapraszam.
- jest godzina 19:32
- dostępna jest bilokacja - podziękowania dla Rosiera.
- Ubierzcie się jakoś jak ludzie, a nie gobliny.
- Na sali można zakładać, że są przedstawiciele wszystkich departamentów, Proroka Codziennego etc. Panuje niezły tłok, ale i tak oczekuję sporej frekwencji, bo będą być może awanse, utytułowania.
- To oficjalna uroczystość, a więc jest szampan, jest przekąska i sala jest wypucowana.


Tkwił w sali obrad od samego rana, ale nie zajmował się dekoracjami ani przygotowywaniem sali do wieczornej uroczystości. Pilnował jedynie, aby wyznaczeni do tego ludzie wykonali robotę w stu procentach i żeby niczego nie brakowało. Jakieś dziesięć minut przed przyjściem Ministra, Wilson niechętnie zaszył się w swoim gabinecie i zdjął ulubioną szatę aurorską. Ubrał się bardziej elegancko, chociaż nie był to garnitur a jedynie (wyprasowana przez Katję, dzięki Ci kobieto) koszulę i na to czarną kamizelę. Wrócił na czas do Sali Posiedzeń i witał każdego z osobna uciśnięciem ręki i kilkoma w miarę uprzejmymi słowami. W pewnej chwili został osaczony przez cztery miniaturowe gobliny, które próbowały z nim przedyskutować sprawę sprzed dwustu lat, która do tej pory nie została rozpatrzona. Jerry za pomocą tłumacza życzliwie próbował się z nimi dogadać i odesłać gdzie pieprz rośnie zanim straci do nich cierpliwość. Parę razy powiedział coś typu "Wyglądacie jak ścierki do prania i zaraz przetransmutuję was w myjki" uśmiechając się przy tym misternie i wprawiając młodego tłumacza w stan przedzawałowy.
Uwolnił się od nich dzięki Ministrowi, którego też powitał uściśnięciem ręki. Odprowadził go na scenę i donośnym chrząknięciem nakazał siedzieć zebranym cicho. Po przemowie Ministra, nieznacznie wysunął się na jego miejsce i przyłożył różdżkę do szyi, nagłośniając swą krtań.
- Dobry wieczór, mam nadzieję, że każdy z was ma kieliszek wina lub szampana w dłoni bo mamy dzisiaj co świętować. - w jego czarnym ręku znalazł się kielich białego wina. - Mam zaszczyt ogłosić, że po wielu latach przygotowań, dzisiaj Biuro Aurorów i każdy nowy nabytek otrzymuje oficjalne prawo do zabijania Śmierciożerców w imię dobra, bezpieczeństwa i Ministerstwa Magii. Proszę wszystkich obecnych o podpisanie się w załączniku dekretu. - machnął różdżką i na scenie pojawił się stolik z przymocowanym oryginalnym dokumentem. Obok lewitował pergamin i orle pióro gotowe do zapisania się w historii.

Sala posiedzeń Do2gu7hm6j0i

- Gdy to już nastąpi jako nowy Szef Aurorów zaprezentuję osoby, które dzięki swojej pracy i oddaniu zostaną dzisiaj awansowane na różne stanowiska. - dodał i odsunął różdżkę od gardła. Wolałby zaszyć się gdzieś w publiczności, ale stanowisko do czegoś zobowiązywało. Nim zdołał zwiać i zakręcić się przy kimś normalnym, z powrotem dopadły go cztery pomarszczone gobliny i tłumacz. Wilson jęknął i knuł potajemnie jakby się tutaj wywinąć z ich namolnego towarzystwa.
Alex Hall
Alex Hall

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySro 08 Kwi 2015, 19:11

Hall fanem oficjalnych spotkań w większym gronie zdecydowanie nie był. Miały tendencję do przeciągania się bez potrzeby, wypełniania nikomu niepotrzebnymi dywagacjami, gdy pewne sprawy można załatwić przy pomocy kilku sprawnie skonstruowanych zdań. Szkoda, że wielu nie posiadało wysoce użytecznej umiejętności zbijania swoich myśli w bardziej przyswajalne komentarze, a stawało na mównicę napawając się dźwiękiem własnego głosu w trakcie, kiedy inni najchętniej padliby czołem na blat stołu i donośnym chrapaniem oznajmili, co sądzą o tym sposobie zagospodarowania swojego czasu. No ale. Obowiązki obowiązkami, pewnych spotkań po prostu nie można było przegapić, szczególnie gdy twój własny przełożony podkreśla, jak wielkim priorytetem zostało oznaczone. Wilson w kulki sobie nie leciał, więc coś musiało być na rzeczy. Szczególnie, że o Hallowe uszy obiło się, że na sali będzie obecny sam minister, przedstawiciele innych departamentów oraz sępy z Proroka Codziennego. Żyć nie umierać, hm? Młody auror ubrał się nieco reprezentatywniej niż zwykle, wyciągając z kąta szuflady ciemne spodnie, które nie miały (jeszcze) żadnych przetarć ani dziur, jakąś lepszą koszulę i sweter, który ukrył jej opłakany stan niewyprasowania. Wystarczyło, że kołnierzyk i mankiety wyglądały względnie jak trzeba.
Siedząc w chłodnej sali i mając po swojej prawej jakąś starszą czarownicę z fantazyjnym pawim piórem i rolką pergaminu w ręku, która niezbyt dyskretnie zerkała w jego stronę, cmokając co rusz, Alex poczuł nagłą ochotę wylotu w kosmos. Albo wystrzelenia tam nachalnej wiedźmy, która zaczęła trącać kolanem jego nogę. Na Merlina i wszystkie stada galopujących hipogryfów, czemu to zawsze jemu trafiały się w przydziale takie wariatki? Odsuwając jak najdalej wszystkie kończyny, Hall słuchał najpierw słów ministra, a potem Wilsona, który wcale nie wyglądał na szczęśliwego, że przypadło mu miejsce za mównicą. Tak czy siak, to co właśnie przekazywał odnośnie nowego dekretu, wywołało wyraźne poruszenie wśród wszystkich obecnych na sali. Alex tylko odetchnął powoli, przecierając twarz dłonią, gdy babsko z pawim piórem zaczęło burczeć pod nosem, jak bardzo niehumanitarny przywilej przypadł aurorom. Łatwo było mówić komuś, kto nigdy nie był jedyną przeszkodą na drodze czarnoksiężnika do wymordowania grupy niewinnych cywilów. Kontrowersyjny dekret zdejmował z ramion pracowników biura ogromny ciężar, wreszcie pozwalał skupiać się na tym co najważniejsze – skutecznej ochronie, a nie osłabianiu własnych zaklęć, by napastnikowi przypadkiem nie eksplodował łeb. Jakoś ciężko było w tym momencie myśleć, że niektórzy pewnie nagną nadane im prawo. Podniósł się z miejsca jako jeden z pierwszych, obdarzając oburzone babsko szerokim, rozbrajającym uśmiechem (osobiście nazywał go „Majtozdzier nr 5”, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć), po czym udał się w pobliże mównicy, by złożyć podpis na przeznaczonym do tego pergaminie. Nie zaprzątał sobie głowy informacją o awansach, pewien że żaden nie przypadnie mu w udziale – był na to zbyt młody, zbyt niedoświadczony... Zbyt w każdym negatywnym sensie. Obrzucił jeszcze Jareda ni to rozbawionym, ni to współczującym spojrzeniem widząc jego goblinie towarzystwo i skierował kroki ku stołowi z alkoholem. Kulturalny kieliszek szampana nie był może tym, co nazwałby prawdziwymi procentami, ale w ramach świętowania musiał wystarczyć.
Gość
avatar

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySro 08 Kwi 2015, 20:54

Z nic nie rozumiejącą miną patrzył swemu rozmówcy w oczy i kiwał głową, uśmiechając się przy tym życzliwie, bo chociaż nie miał bladego pojęcia o czym rozmawiają, należało zachować kulturę i nie obrażać uczuć rozmówcy. Z ulgą oderwał się od monologu młodego mężczyzny i z zainteresowaniem wysłuchał przemowy pana Harolda Minchuma. Ignatius z wielką przyjemnością przybył na tę uroczystość, bo chociaż nie był aurorem, a jedynie szarym pracownikiem jednego z departamentów, uważnie śledził losy Śmierciożerców i pracę kwatery aurorów. Można rzec, że to czysta ciekawość bądź wyłapanie kilku nazwisk, z którymi wiązał mniej bądź bardziej przyjemne wspomnienia. Prewett zdjął z dłoni rękawiczki i schował je w kieszeni garnituru, aby wygodnie dołączyć do wspólnego aplauzu tuż po ogłoszeniu dekretu. Z eleganckim i zgrabnym wyślizgiem pomknął jak strzała do towrzącej się przy mównicy kolejki. Złożył swoją parafkę i odwrócił się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Znalazł ich wiele, bardzo wiele i na temat każdej z nich mógłby wygrzebać coś ciekawego, jednak Ignatius nie miał dzisiaj zbyt dobrego humoru na tego typu uprzejmości. Droga Lukrecja nie zrobiła mu rano kawy wyrzucając mu brak zainteresowania rybkami, które hodował od paru miesięcy, a które próbowały się wzajemnie zjeść. Rybki w małżeństwie to nie przelewki, drodzy państwo.
Pewnym siebie krokiem skierował się do stolików z alkoholem, w myślach analizując skład eliksiru wyostrzającego zmysły w ciągu godziny, któremu miał poświęcić godzinę dzisiejszego wieczoru tuż po zakończeniu uroczystości. Gdy tylko podszedł do stolika, wino z 1763 roku odkorkowało się z głośnym chlupnięciem i nalało do dwóch błyszczących kieliszków - własnego i drugiego należącego do młodego człowieka wyraźnie uciekającego przed kochaną ciotką Muriel. Ignatius, niby to przypadkiem, postanowił zacząć rozmowę, bo jak szybko się zorientował, miał przed sobą aurora z ekipy pana Wilsona.
- Ciotka Muriel nie spuszcza z ciebie swego pawiego oka. - uniósł kieliszek i przyjrzał mu się bacznie ze wszystkich stron. - Gdy zapyta cię o imię, skłam. O mnie biednym zdążyła napisać trzy biografie, w których między innymi jestem spokrewniony z centaurami i olbrzymami. - prychnął i za chwilę uśmiechnął się sam do siebie. Uniósł kieliszek do ust i zaczął delektować się dobrym winem, choć jego skromnym zdaniem, skrzaty są w tym lepsze.
- Mmm... tysiąc siedemset sześćdziesiąty trzeci rok. Wznieśmy toast. Za dekret, młody chłopcze? - w końcu odwrócił się całym sobą do Alexa, prezentując mu skromnie zainteresowany nim uśmiech. Nie wpatrywał się w niego jak ciotka jego małżonki, wredna Muriel, która tylko czyhała na jakąś ciekawą sensację, coby ją ubarwić dla zabawy. Ewentualnie wysłać do Proroka Codziennego do swojej rubryczki, ale o tym nie wspominajmy na głos. Ignatus tradycyjnie ubrany był w garnitur, chociaż na tę okazję wybrał bardziej... jakby to powiedziała młodzież - wypasioną wersję. Na dzisiaj zakończył pracę Niewymownego, a więc mógł oddać się obserwowaniu ogólnej radości z uchwalenia dekretu. Miał tyle szczęścia, iż jego małżonka wyjechała na cotygodniowy zjazd Seniorek kółka zielarskiego organizowanego w Hogsmade. Nie musiał zatem suszyć zębów wśród wytrawnego, ale jakże nudnego!, towarzystwa starych panien i jeszcze starszych istot ze ściągniętą i pomarszczoną skórą.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySro 08 Kwi 2015, 21:34

- Na Merlina, więcej Was matka nie miała? Rozejść się! – Ostry, kobiecy głos przedzierał się przez tłum fotoreporterów, którzy niemal przylepiali się do ścian, byleby tylko usłyszeć coś więcej.
Dzisiejszy dzień z pewnością zapisze się na kartach historii – wielu dorosłych czarodziejów, z którymi współpracowała Włoszka zacierało już dłonie na fakt, że od przyszłego tygodnia bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji będzie szansa na zgładzenie każdego poplecznika Czarnego Pana.
Był to krok radykalny, coś nowego i coś co podniecało każdego maga, dla którego ważne było to co się dzieje na świecie. Wielu z nich chociaż tego nie pokazywało naprawdę troszczyło się o losy Ziemi, martwili się za wszelką cenę chcąc po prostu uratować to, co się jeszcze dało. Ilu ludzi należało jeszcze pochować, z iloma się pożegnać, by i do innych dotarło, że widmo nadchodzącej wojny znajdowało się coraz bliżej?
Sofia była zadowolona, że w końcu coś takiego się odbędzie. Że będzie szansa zaistnieć w tym marnym tłumie – być może zemścić się na tych, którzy odebrali życie dawnym znajomym, z którymi powinna właśnie siedzieć na kawie, a nie obmyślać jak ich pomścić. Zastanawiała się jednak po co zjawili się Ci wszyscy reporterzy, którzy tylko działali jej na nerwy – jeden z nich zrobił jej zdjęcie celując obiektywem w jej twarz. Włoszka wykrzywiła wargi niezadowolona i jeszcze przez chwilę złorzeczyła na palanta w ojczystym języku. Dopiero potem przepchnęła się przez tłum i weszła do Sali narad. Jej pojawienie się najpewniej zwróciło uwagę niemal wszystkich mężczyzn, którzy zajmowali swe miejsca, bo panna Clinton tego wieczora prezentowała się naprawdę szykownie. Ubrana w czarną sukienkę z dekoltem w łódkę i lekko rozkloszowanym dołem wyglądała elegancko. Do tego wysokie buty na obcasie podkreślające nie tylko zgrabne nogi kobiety ale i ich długość. Do tego męski zegarek na lewym nadgarstku, na drugim zaś multum bransolet rodowych, które otrzymała w spadku po prababce. Wszystkie kunsztownie wykonane, błyskały i odbijały światło świec. Delikatny makijaż zdobił jej twarz, która w tej chwili wyrażała jedynie niezadowolenie, a włosy puszyste i miękkie opadały na jej prawe ramię.
Jak to ona – okazało się, że się spóźniła. Minister już buszował gdzieś z tyłu, a przy mównicy stał nikt inny jak Wilson. Gradowa chmura przeszła przez lico panny Clinton, a ona sama zreflektowała się i skinęła głową niemal wszystkim, których kojarzyła. Była zła na siebie, że wyszła z gabinetu za późno – najpewniej nic ciekawego jej nie ominęło, ale sama świadomość tego, że niemal wszystkie oczka były wpatrzone w jej postać było dość… irytujące. Żachnęła się momentalnie i korzystając z okazji stanęła gdzieś z boku gdzie w spokoju mogła wysłuchać tego i owego. Jej piwne ślepia tylko lustrowały otoczenie, do momentu gdy Jerry nie poprosił ich wszystkich o złożenie podpisu pod dekretem, który cóż by tu ukrywać – przypadł jej do gustu. Nareszcie nastały czasy, kiedy aurorzy nie będą musieli słuchać swojego sumienia, a bez przeszkód będą mogli zabijać, mordować, palić i gwałcić. Złe nastawienie odeszło w niepamięć, a i sama Zosieńka czmychnęła szybko w wyznaczone miejsce i czekała prawie, że cierpliwie aż jakiś starszy mężczyzna z departamentu do czegoś tam się podpisze. Powyżej jego głowy dostrzegła już sylwetkę Wilsona, do którego ni to się uśmiechnęła, ni to skrzywiła na sam jego widok. Gdy podeszła i chwyciła magiczne pióro odezwała się rozbawiona.
- Gratuluję występu. Nie myślałeś nad tym, by zmienić profesję? – Jej spojrzenie omiotło jego twarz, zaraz po tym jak złożyła zamaszysty podpis na dekrecie. Kącik jej ust zafalował, a ona wyprostowała się i odeszła, wyłapując wcześniej postacie Alexa wraz z panem Prewettem, którego znała dosyć dobrze, a który przyjaźnił się z jej rodzicami. Na innych nie zwracała uwagi.
No, może zwróciła uwagę na tego młodzieniaszka z Proroka, który notował coś pilnie w swoim kajeciku. Sofia pokręciła ciemną czupryną i chwyciła smukły kieliszek z szampanem, który opróżniła praktycznie za jednym zamachem. Cóż, niewiele myśląc sięgnęła po drugi.
Póki co nie pchała się nigdzie – faceci potworzyli ściśle tajne grupki, a ona, jako jedna z nielicznych kobiet musiała się męczyć.
Gość
avatar

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySro 08 Kwi 2015, 21:37

To jeden z tych dni, których Abernat nie lubił najbardziej. Uroczystości na które trzeba się stawiać. Detektyw próbował na wiele sposobów uniknąć pojawienia się na posiedzeniu, lecz niestety, mogliby go ukarać. Ab ma teraz sporo spraw na głowie i brak czasu na popijanie taniego szampana w towarzystwie całej bandy na wpół myślących aurorów.
A jakie to sprawy? Cóż, prywatne i zawodowe. Zacznijmy od najważniejszego. Śledztwo związane z Rozpruwaczem. Ten Londyn był przepełniony dziwnymi przypadkami seryjnych morderców. Przykładowo wampir, Herbert Varney, który w XX wieku zabijał kobiety. Wracając do szaleńca, którego Horris szukał za wszelką cenę... wielu mu odradzało, ponieważ nie ma zbytnio dowodów, aby to miało jakiś związek z czarodziejskim światem, poza tym, że auror znalazł ostatnią ofiarę. Jednak dla Abernata bez znaczenia, czy chodzi o mugoli, czy czarodziejów... po prostu musiał wiedzieć i przez to miał problemy ze snem.
No, a sprawą podrzędną także zmuszającą do ciągłej aktywności mózgu, było zaginięcie jego brata, Clinta. Zniknięcie krewniaka powinno go męczyć bardziej, niż nieudana misja z zabójcą, lecz to Horris. Myśli na swój sposób.
Kochany braciszek przestał odwiedzać Aba, a także nie dawał znaku życia. Czyżby miał problemy i zamknął się w domu z sporą ilością alkoholu, oraz konfitury? To takie podejrzane... lecz detektyw zajmie się tym po posiedzeniu aurorskim. W końcu trzeba być!
Nie myślał długo nad strojem bo zawsze nosił identyczne garnitury, jedynie doszedł czerwony krawat. Niech widzą, że chociaż trochę mu zależy!

Auror deportował się do Ministerstwa o punktualnej godzinie spotkania. Zrobił co reszta, wpadł do sali, usiadł grzecznie, wysłuchał co powie Minister i Wilson... człowiek, któremu zawdzięcza tą prace, a także największe utrapienia. Jako szefunio będzie jeszcze bardziej uciążliwy. Horris nie zdziwi się jeśli to są jego ostatnie dni w departamencie. Nie żeby się tak tego obawiał. Po prostu wyczuwał co nadchodzi. Sprzeciwianie się przywódcy mogło mieć przykre konsekwencje, a wiadomo, mózgowiec nigdy tego nie zaprzestanie, bo to byłoby sprzeczne z jego naturą. Natomiast myśl o awansie lekko go przeraziła. Ciągle odmawiał tego "zaszczytu", a teraz będą na siłę wciskać nowe posadki. Oby go nie wytypowali...
"Można zabijać śmierciożerców?" Pomyślał w zastanowieniu. Nigdy nie musiał nawet uśmiercać złoczyńcy. Pewnie także nie będzie musiał. Ale to zawsze jakiś "Plan B".
Po wszystkim podszedł do stolika i chwycił kieliszek z szampanem. Nie lubił tego smaku. Wylałby do kwiatka, ale każdy go widzi. Ignorował Sofie, Halla, Ignatiusa... wzrok skupił na obrazie, który ktoś powiesił po jego prawej stronie. Prawdziwe dzieło sztuki...
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySro 08 Kwi 2015, 22:05

Jak zepsuć sobie spokojny dzień pracy, instrukcja autorstwa goblina Gryzidupka:
Krok 1: wpadnij do gabinetu pracownika znanego z niewyparzonego języka,
Krok 2: wpakuj wspomnianego pracownika w pożyczoną nie wiadomo skąd marynarkę,
Krok 3: zaciągnij pracownika do budynku Ministerstwa Magii,
Krok 4: nie daj pracownikowi skończyć palić napoczętego cygara.

Feliks klął na czym świat stoi. Klął intensywnie i siarczyście we wszystkich znanych sobie językach, próbując w kilku nieporadnych ruchach doprowadzić do ładu bałagan, który wywalczył sobie miejsce na jego głowie. Powiedzieć, że nie był zadowolony z wyrwania ze spokojnego gabinetu w banku, gdy był w połowie pracy nad wybitnie wredną klątwą rzuconą na parę kalesonów utkanych z włosów jednorożca (czego o ludzie nie wymyślą), nie objęłoby nawet okruszka tego, co czuł. Wcale nie miał ochoty iść na jakieś cholerne spotkanie i robić za tłumacza, bo młodzik, którego całkiem niedawno zatrudniły gobliny zwyczajnie nie wytrzymał. I nie, zaintrygowanie tym faktem wcale nie umniejszało absolutnej odrazy, jaką pan Zolnerowich darzył w tej chwili sunącego przed sobą Gryzidupka. Swoją drogą co to za imię, matka go nie kochała? Pozbawiony swojego cygara gdzieś przed wejściem do budynku Ministerstwa, mężczyzna uparcie trzymał dłonie wsunięte do kieszeni spodni, które zdecydowanie widziały lepsze dni. Zdążył je tylko otrzepać. Kolejny powód do irytacji.
Wpadnięcie na pełną salę w tym stanie było mniej więcej tak efektowne jak przyłożenie komuś cegłą w twarz – tylko mniej krwi i złamanych nosów, ale porównywalne upokorzenie. Gdyby praca w banku nie dawała mu tyle satysfakcji, pewnie już by się zwolnił i pomachał goblinom środkowym palcem w typowo mugolskim geście. W swojej skrytce miał już wystarczająco złota, by żyć na wygodnej, spokojnej emeryturze, czym większość czarodziejów pewnie nie mogła się pochwalić i dzień w dzień szorowała do roboty dalekiej od marzeń. A to ci peszek.
Wraz z goblinem, który go tu przyprowadził, Feliks zręcznie ominął wszystkich, którzy go nie interesowali, a stali na drodze, by podejść do Wilsona. Starego, zgryźliwego Wilsona, którego Rosjanin darzył pewną sympatią po tym, jak przypadkiem upili się przy jednym stoliku w Dziurawym Kotle będąc jeszcze dwójką nieznajomych. Musiał mu to przyznać, trzymał tempo.
- Jared, ty czarna mordo, Gryzidupek powiedział, że przestraszyłeś tłumacza – rzucił w ramach powitania, wyciągając dłoń w stronę szefa aurorów. No właśnie, aurorów... Choć z natury Feliks nie był bojaźliwym stworzeniem, do Voldemorta też nie miał zamiaru dołączać, mimo wszystko nie czuł się komfortowo otoczony taką ilością stróżów prawa. Posiadał zbyt dużą wiedzę i umiejętności w dziedzinie czarnej magii, by uniknąć uważniejszych spojrzeń, gdyby ktoś o tym teraz usłyszał. Zmarszczył lekko krzaczaste brwi, z cieniem znużenia w brązowych oczach spoglądając na gobliny, które coraz usilniej próbowały wytłumaczyć, jaki miały problem i by zmusił tego „wielkiego, smoczego bobka” do przyznania im racji. Na Morganę i wszystkich innych światłych czarodziejów, za co.
- To ten moment, gdy wyjaśniam ci, że prawa goblinów do trawnika w Hogsmeade rozmiarów pięć stóp w przekroju na trzynaście i pół są jak najbardziej uzasadnione.
Gość
avatar

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyCzw 09 Kwi 2015, 13:10

Dekret numer tysiąc dwieście dwadzieścia siedem.  Kto by pomyślał, że ministerstwo nareszcie podaruje swoim pieskom coś na kształt licencji na zabijanie. Gdy van Dyken o tym usłyszał niemal zaczął żałować, że kilka lat temu zawiódł na testach. Niemal. I choć w wieku 19 lat nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że pozbawianie ludzi życia może sprawiać taką przyjemność, gdyby był teraz Aurorem zapewne przyjąłby owo postanowienie z niemałą ulgą. W końcu będą mogli się należycie bronić przed śmierciożercami pokroju świrniętej Bellatrix. Niemal współczuł wszystkim tym biedakom którym dane było skrzyżować z nią różdżki. To babsko było nieobliczalne.
Jakie uczucia towarzyszyły mu jednak teraz? Gdy w wyniku podjęcia kilku pochopnych - choć niekoniecznie błędnych - decyzji był w tej wojnie po drugiej stronie barykady? Podekscytowanie. Podekscytowanie którego wewnątrz murów Ministerstwa Magii na co dzień było szukać próżno. Mimo, że w jakimś sensie Liama powinno to martwić, bądź co bądź któż normalny ucieszyłby się z faktu, że ktoś inny  będzie mógł tak po prostu wydać na nim wyrok śmierci, liczyło się dla niego tylko przekonanie, że nareszcie, po tylu latach zabijania niemal bezbronnych Aurorów,  pojedynki będą miały jakiś większy sens.
Bo co to za frajda gdy przeciwnik drży ze strachu przed Twoją śmiertelną klątwą i chowa się za każdym, nawet najmniejszym, ledwie już stojącym kawałkiem muru, niczym tchórz. Żadna. Dziś natomiast wszystko miało ulec radykalnej zmianie. Goście z góry chyba nareszcie zrozumieli, że Aurorów najwyraźniej raczej ubywa, niż przybywa i powzięli odpowiednie kroki. Chwała im za to, zwłaszcza, że - chcąc obwieścić ten fakt  całemu czarodziejskiemu światu - organizowali coś na kształt bankietu. Sala posiedzeń miała się dziś zapełnić po brzegi zainteresowaną gawiedzią, której najliczniejszą część stanowić mieli znamienici łowcy czarnoksiężników, w tym zapewne również słodka Sofia. A jako, że nic tak nie motywowało Liama do poruszania się po korytarzach ministerstwa jak możliwość spotkania ze swoją ukochaną, postanowił wkroczyć dziś do gniazda żmij. Głupota? Samobójstwo? Biorąc pod uwagę wspomniany dekret, nie sposób nie zauważyć iż Mężczyzna z mrocznym znakiem wytatuowanym na przedramieniu miał zamiar spacerować dziś po bardzo cienkim lodzie.
Czy jednak przejmował się tym w choćby najmniejszym stopniu? Obserwując jak pewnym krokiem przemierzał właśnie korytarz prowadzący bezpośrednio do Sali posiedzeń - najwyraźniej nie. Liam miał już zwyczajnie dość siedzenia w biurze, w którym jedyną rozrywką było wrzucanie zapewne dość ważnej dokumentacji  do klatki Madary i oglądanie jak płonie. Podziwianie mistrza Aekena również zaczynało mu się powoli nudzić, obraz bowiem był pochodzenia mugolskiego i w przeciwieństwie do tych zaczarowanych jego bohaterowie nie ruszali się nawet o milimetr, a van Dyken ani myślał by w jakikolwiek  sposób ingerować w arcydzieło holenderskiego malarza,  choć przyznać trzeba, że od czasu do czasu zastanawiał się jakby to było, gdyby słyszał nad głową przeplatane ze sobą wrzaski cierpiących  i pojękiwania miłości.  Co gorsza Liam zaczynał nawet odczuwać swego rodzaju tęsknotę za starym Norwegiem. Faktycznie nie należał on do zbyt rozrywkowych osób, ale przynajmniej było do kogo się odezwać, czy też raczej w większości przypadków rzucić jakąś obelgą. Aktualnie natomiast – gdy van Dyken został Egzekutorem – jego jedynym towarzyszem rozmów był Madara, który to swoją rozmownością zawstydzał nawet samego Miltona.
Dlatego też otrzymawszy jakiś czas temu informację na temat miejsca i godziny przyjęcia, nie zastanawiał się zbyt długo. Przywdział zachowaną na właśnie tego typu okazje szatę wyjściową i ruszył z nadzieją, że spotka Sofię.
Młody czarodziej stanął przed drzwiami prowadzącymi do Sali posiedzeń i dokonał pobieżnej inspekcji swojego wyglądu. Na co dzień nie przywiązywał do tego zbyt dużej wagi, bowiem do biura egzekutora mało kto właściwie zaglądał, a nawet jeśli, to miał jakieś 40 lat oraz płeć zupełnie nie spełniającą oczekiwań młodego śmierciożercy. Liam zdawał sobie jednak sprawę z tego, że dziś, w otoczeniu wysokich rangą urzędników, w tym samego ministra, skórzana kurtka może zostać odebrana jako wyraz braku szacunku, a sam van Dyken potraktowany protekcjonalnie. I nawet jeśli robiło mu się zwyczajnie niedobrze na myśl o tym, że miałby spędzić cały wieczór wysłuchując jakich to Oni ambitnych i odważnych planów nie snują, jak stanowczo negują wszelką ideologię związaną z Czarnym Panem i z jakąż godną podziwu determinacją mają zamiar odpowiedzieć na wszystkie ataki śmierciożerców, to musiał się tam pojawić. Choćby dla powabnej Włoszki za której dotykiem tęskniły jego poparzone palce. No i dla darmowego bufetu rzecz jasna. Van Dyken poprawiwszy więc mankiety swojej aksamitnej koszuli w kolorze srebra, na którą założył starannie uprasowaną, czarną szatę, wszedł do pomieszczenia. Sala tak jak przewidywał wypełniona była czarodziejami, zarówno młodymi twarzami świeżo upieczonych pracowników ministerstwa, którzy to zapewne chcieli zaprezentować się dziś w jak najlepszym świetle, oraz Przełożonymi którym zaprezentować się najpewniej planowali, czyli doświadczonymi przez życie urzędasami pokroju Miltona. Nie brakowało tutaj również dziennikarzy - zapewne głównie z Proroka codziennego - oraz towarzyszących im fotografów. Byli rzecz jasna także Ci z których pracą wiązało się całe to zamieszanie i którzy to byli owym wydarzeniem zaaferowani prawdopodobnie najbardziej. Uczta - to pierwsze co przyszło mu do głowy gdy zobaczył cały ten tłum ludzi. Ogień był kwintesencją głodu, głodu który dzisiejszego wieczora mógłby zostać zaspokojony po stokroć. Jedna iskra by zakończyć wojnę. Wystarczyła zaledwie jedna iskra by w całej Wielkiej Brytanii zapanował pokój. Pytanie tylko po co?
Mężczyzna uniósł delikatnie kąciki ust i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Po krótkiej obserwacji, Van Dyken z nielichą satysfakcją przyjął do wiadomości fakt, że nie brakowało tutaj młodych, urodziwych czarodziejek idealnie wpasowujących się w gust Śmierciożercy. Kto wie, może jedna z nich połasi się nawet na stanowisko jego osobistej asystentki. Może w biurze Egzekutora nareszcie przestanie wiać nudą. W końcu dzisiejszy dzień miał przynieść zmiany, czyż nie? W każdym razie wszystko wskazywało na to, że będzie musiał wziąć sprawy we własne ręce, bowiem na tych z góry najwyraźniej nie miał co liczyć. Chwyciwszy ówcześnie kieliszek z szampanem, van Dyken zaczął powoli przechadzać się pomiędzy zgromadzonymi ludźmi witając co poniektórych nieznacznym skinieniem głowy. Biorąc pod uwagę ilość zgromadzonych osób, zadanie nie należało do najprostszych, jednak mężczyzna – pracujący w ministerstwie już od prawie 8 lat – zdążył posiąść  niemałą  wprawę w unikaniu zdeptania przez o wiele niższych od siebie jegomościów. Dzięki wzrostowi Liam niemal natychmiast zarejestrował fakt, iż najwięcej osób zgromadziło się w okolicy niewielkiego stolika. Wśród nich była również Sofia. Szukanie nowej asystentki niemal natychmiast odeszło na drugi plan, zajmie się tym później, gdy zostanie już zapewne po raz setny przeklęty przez swoją ukochaną.
Nie zwlekając ani chwili dłużej Śmierciożerca ruszył w kierunku sceny, ku swojemu niezadowoleniu jednak, nieopodal wyglądającej dziś niezwykle powabnie Sofii dostrzegł tego pyzatego gburka Wilsona, który pożerając ją wzrokiem ślinił się przy tym niczym buldog. Van Dyken zacisnął na chwilę usta, ale już po chwili na jego twarzy znów pojawił się nieznaczny uśmiech. Przynajmniej będzie ciekawie.
Spokojnym krokiem zbliżył się do dzierżącej kieliszek z szampanem Pani Auror.
- Witaj Sofio - przywitał się i uprzejmie poprosił ją o dłoń którą – ukłoniwszy się odpowiednio - musnął delikatnie ustami. Nie omieszkał rzecz jasna zlustrować przy tym jej wyeksponowanych nóg.
-Wyglądasz dziś naprawdę pięknie – oznajmił szczerze i mimo, że tak naprawdę van Dykenowi nie do końca podobało się, że wybrała na dzisiejszy wieczór suknię, która w jego opinii przykuwała uwagę każdego zdrowego na umyśle mężczyzny, obdarował ją delikatnym uśmiechem.
I choć widząc jak wdzięczy się do każdego napotkanego mężczyzny, powinien pałać do niej nienawiścią, to wciąż nie potrafił przestać pożądać tego Ciała. Nawet teraz miał ochotę zedrzeć z niej ten kawałek zbędnego materiału i wziąć na oczach wszystkich. Pragnął słuchać jak pojękuje z rozkoszy, jak wbija paznokcie w jego plecy, jak łakomie spija każdy pocałunek z jego ust, należała do niego, każdy milimetr jej ciała należał do niego. Van Dyken był jak Ogień który tak kochał, ilekroć patrzył na Włoszkę jego głód nieprzerwanie się powiększał, jego głód nie miał końca.
Nie uczynił jednak nic co mogłoby wykraczać poza granice dobrych manier. Nawet jego spojrzenie pozostawało zdawać się obojętne, choć… z pewnością nie dla Sofii, która znała go niemal na wylot i zapewne w mig rozszyfrowała pożądanie iskrzące się w jego błękitnych oczach.
- Nareszcie ktoś postanowił powziąć zdecydowane kroki, czyż nie? Taki dekret to spore udogodnienie dla was, łowców czarnoksiężników. Cieszę się, że w końcu będziesz mogła się należycie bronić, zawsze twierdziłem, że ogień powinno się zwalczać ogniem – stwierdził van Dyken i jednocześnie wskazał kieliszkiem w kierunku oryginału dekretu pod którym aktualnie podpisywał się jakiś czarodziej z siwą brodą.
Katja Odineva
Katja Odineva

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyPią 10 Kwi 2015, 16:02

Po pierwsze włosy. Włosy to była ważna sprawa, kiedy nie chciało wyglądać się za bardzo na siebie. A chociaż Katja szczerze wątpiła w to, czy ktokolwiek poza Jaredem może rozpoznać w niej tę osobę, która była naprawdę, chciała się trochę zabawić. A przecież zmienianie wyglądu było całkiem przyjemną rozrywką, jeśli podeszło się do tego w odpowiedni sposób. Zakręciła więc szykowne loki i za pomocą zaklęcia przefarbowała się na kolor, który określić by można jako płomiennorudy albo zwyczajnie marchewkowy. I jakby to nie było odmianę wystarczającą samą w sobie, przywdziała również parę okularów w rogowych, szkarłatnych oprawkach połyskujących sztucznymi brylancikami oraz obcisłą i ukazującą jej wciąż idealną sylwetkę sukienkę, która podebrała z szafy Chant, kiedy ta się tego zupełnie nie spodziewała.
Miała jasny i określony cel, który nie był umotywowany czymś konkretnym, był właściwie zwyczajną zachcianką, ale wiązał się z pewnym ryzykiem, bo z tego co wiedziała, osoby postronne (do jakich ostatecznie się zaliczała), nie miała prawa wstępu. I faktycznie, już od samego wejścia do Ministerstwa musiała użerać się ze wstrętną papierologią, przekonywać (bądź konfundować) kolejne osoby, choć udawanie zagranicznej dziennikarki, konsultantki ważnego pisma, o którym nikt w tej zapyziałej Anglii nie słyszał (oh, ależ jak to! Taka ignorancja?!), szło jej nader dobrze. Miała jakieś tam umiejętności aktorskie i jeśli tylko chciała, potrafiła być przekonująca. Poza tym, umiała dobrze korzystać ze swoich umiejętności, więc ostatecznie swój cel osiągnęła. I choć, kiedy w końcu przeszła przez drzwi do Sali Zebrań, większość ludzi była już w środku, Minister Magii właśnie schodził z podestu ustępując miejsca jej ulubionemu ponurakowi, nie liczył się czas, liczył się fakt! Bo oto właśnie pokonała zabezpieczenia i dostała się na zebranie, na którym być jej nie powinno.
I tego tylko chciała, udowodnić sobie, że potrafi, że wciąż jeszcze nie zramolała do szczętu w Hogwarcie, nie zrobiła się wygodnicka i nie zatraciła żądzy przygody, nie zapomniała jak smakuje adrenalina. No i, ostatecznie, nie miała też nic przeciwko zobaczeniu się z Jaredem, a ten rzadko opuszczał ostatnimi czasy pracę, jeśli nie było to ściśle z nią związane. Nawet tę koszulę, którą miał teraz na sobie, wysyłała mu za pomocą kilkunastu sówek (specjalnie wybrała jak najmniejsze i najsłabsze, żeby narobić mu kłopotu i skłonić do osobistych odwiedzin następnym razem, kiedy będzie chciał zrobić z niej swoją żonę, którą nie była. A przynajmniej nie zaobserwowała pierścionka na palcu).
Chwyciła ulotkę, przejrzała ją pobieżnie, stwierdziła, że Jared jest zajęty, a na stolikach znajduje się szampan. To ostatnie spostrzeżenie okazało się najważniejsze, bo sprawiło, że udała się w kierunku przekąsek i chwyciła smukły, wysoki kieliszek, w którym powoli, prawie leniwie wirowały bąbelki, jakby ktoś za pomocą magii ukrócił ich zwyczajową, radosną krzątaninę. Przez przypadek podeptała jakiegoś niskiego jegomościa przy kości i dopiero kiedy odwróciła się, aby szczerze acz w krótkich słowach go przeprosić, zorientowała się, że to sam Minister Magii. Nie, żeby to cokolwiek zmieniało. Nadal przeprosiła go szczerze (acz krótko) i powróciła do obserwacji stołu, bo, prawdę mówiąc, była piekielnie głodna po tych wszystkich zabiegach związanych z przemycaniem się do serca Ministerstwa Magii.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyPią 10 Kwi 2015, 20:55

Rozkoszny smak bąbelkowego alkoholu rozpływał się po podniebieniu Włoszki delikatnie racząc ją nie tylko kilkunastoma procentami ale i subtelnym zapachem. Trzymała kurczowo swój kieliszek w dłoni tylko wypatrując petenta, który łaskawie by go napełnił, bo trzecia kolejka sama się nie naleje!
Raz na jakiś czas tylko rzucała uprzejme powitania, kiwała głową, wymieniała uściski dłoni czy odpowiadała w miarę grzecznie na zaczepki kierowane w jej stronę. Sama do nikogo nie zagadywała – miała ochotę się stąd zmyć jak najprędzej, bo chociaż sama tematyka spotkania była naprawdę fascynująca to Sofia była zwyczajnie zmęczona. Poprzedniego dnia spędziła niemal czternaście godzin w Ministerstwie badając sprawę Everettów. Do tej pory nie ugadała się z żadnym nauczycielem w Hogwarcie, by móc rozpocząć na spokojnie śledztwo – głównie chodziło jej o przesłuchanie jednej z dziewuszek w wieku szkolnym, która wiedziała chyba więcej niż powinna. Cała ta sytuacja jednak powoli wymykała im się spod kontroli – tak samo jak reszta pozostałych, o czym nikt nic nie mówił, by się tylko nie dołować. Nie mniej jednak panna Clinton była po prostu zmęczona i coraz częściej jak o wybijaniu Śmierciożerców jeden za drugim myślała tylko o wygodnym łóżku. O drinku i o…
Na pewno nie o paniczu van Dykenie, który właśnie zmierzał w jej stronę mając sobie za nic przeciwników w boju o stół i darmowe jedzenie. Z tym, że tym wszystkim facetom i paniom w podeszłym wieku chodziło o żarcie, a nie o pewną wysoką Włoszkę, która namierzyła go swoim piwnym spojrzeniem, które mogłoby zabijać, gdyby miało taką możliwość. Najchętniej uciekłaby stąd, schowałaby się za jakimś typem – najlepiej za Wilsonem, ale ten akurat ucinał sobie krótką pogawędkę z panem łudząco przypominającym pewną znaną personę wśród niejakich Mścicieli z komiksów dla mugoli. Zerknęła zatem za siebie by sprawdzić czy nie znajdzie się przypadkiem jakaś luka, w którą mogłaby się wcisnąć bez problemu, byleby nie patrzeć na zakazaną twarz człowieka, który przystanął naprzeciwko jej skromnej osoby ubraną w czarną sukienkę. Zmierzyła go od stóp do głów bezczelnie i wygięła usta w słodko – gorzkim uśmieszku, byleby tylko zachować jakiekolwiek pozory. Zamiast podać mu dłoń - przecież nie pozwoli mu się dotykać – uniosła kielich z alkoholem do ust i osuszyła go do ostatniej kropelki nie przejmując się tym, że jej przyszły rozmówca został praktycznie zignorowany. Dopiero po chwili, kiedy jej organizm przyswoił odpowiednią dawkę znikomej ilości spirytusu t skrzyżowała spojrzenie z Liamem, którego wolałaby tutaj nie spotkać. To, że na spotkaniu mogli uczestniczyć również i zwykli pracownicy Ministerstwa nie znaczyło to, że osobnicy, którzy mają zdradę we krwi mogą sobie tutaj przychodzić. Widać było, że Zosia kipiała aż niezadowoleniem pod każdą możliwą postacią – uśmiechała się jednak sztucznie jak tylko mogła, bo przecież nie pozwoli się wyprowadzić z równowagi byle komu.
- Witam, panie van Dyken. – Przywitała się formalnie, chłodno, jak na kogoś kto uważa się za lepszego od jednostki stojącej naprzeciwko. Omiotła wzrokiem jeszcze raz jego twarz i odzienie, w myślach przeklinając go za trafny dobór ubioru na zaistniałą okazję. Wiedział jak wyglądać dobrze – ona to doceniała i inne kobiety, te młodsze czy starsze również. Widziała jak te o mało co nie wykręcają sobie karków, byleby tylko na niego spojrzeć. Miała ochotę wzruszyć ramionami – co w końcu i tak zrobiła, zaraz po tym jak usłyszała oklepany tekst na temat swojej urody. Zbyła tych kilka, mdłych słówek i zakołysała pustym już kieliszkiem na znak nudy.
Już miała odchodzić, by wypełnić pustkę po szampanie, który lada chwilę da jej przyjemną falę uniesienia. Liam postanowił otworzyć kształtne wargi, by powiedzieć coś jeszcze, by zaczepić, zwrócić uwagę na siebie. Udało mu się, bo Zosia mimowolnie odwróciła się w jego stronę i zerknęła w jego stronę bez zainteresowania.
- Owszem, bardzo mnie to cieszy. – Zaczęła nawet nie siląc się na zbytnie uprzejmości – w jej głosie pobrzmiewały nutki sarkazmu i czegoś jeszcze, trudno uchwytnego. Nie uśmiechała się już jednak, a piwne oczyska Włoszki dodatkowo przysłoniła pewnego rodzaju obłok. Krew zaczęła jej wrzeć i szumieć w uszach, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że będzie mogła zabijać bez ponoszenia żadnych konsekwencji. Żadnych ograniczeń, zmartwień i niepewności. Liczyła się tylko siła i przekonanie. Kiwnęła burzą ciemnych włosów jakby na potwierdzenie jego słów.
- Teraz niech każdy Śmierciożerca ma się na baczności. Jesteśmy w stanie przewidzieć ich każdy ruch, więc złapanie ich nie będzie żadnym problemem. Tak więc szykuję się na zabawę bez ograniczeń, cudownie. – Dopowiedziała zadowolona z siebie i z dekretu, który podpisała kilka chwil wcześniej. W gruncie rzeczy to dobry powód, by się napić, by to jakoś uczcić. Nie nudnym przyjęciem w towarzystwie pierdołowatego Ministra, ani tym bardziej zdradliwego ex chłopaka, który myśli jedynie jak zdjąć Ci majtki. Tutaj potrzeba było czegoś innego. Jej miodowe oczy na moment padły na postać Halla, który wesoło gawędził z wujkiem Ignatusiem. Przez jej twarz przeszedł radosny skurcz, ale było to wrażenie ulotne i bardzo mylne. Nie wiadomo nawet czy tak naprawdę się stało.
- Jedynym minusem jest nagłośnienie tej sprawy. Byłoby wygodniej gdyby poplecznicy Voldemorta nie wiedzieli o tym, że teraz możemy ich bezkarnie zabijać. To swoisty strzał w kolano. – Podsumowała malowniczo kierując się jednocześnie w kierunku przeciwnym, z którego przyszła. Po drodze zgarnęła jeszcze jeden kieliszek z alkohole, będąc niemal pewna, że dalej Liam za nią idzie. Czyżby czuła jego oddech na swoim karku? Już była poddenerwowana bo do jej nozdrzy doszedł dobrze znany jej zapach perfum i papierosów, od których ostatnio starała się odzwyczaić.
Wykrzywiła wargi.
Jared Wilson
Jared Wilson

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptySob 11 Kwi 2015, 11:29

Ok ludzie, przechodzę do sedna sprawy, bo w środę wyjeżdżam na cały tydzień, a nie chcę, żeby to wisiało bezczynnie. Ci co się nie pojawili, niech żałują. Wpadać kto chce dalej.

Uroki bycia własnym szefem i posiadania multum podwładnych. Wiązało się nie tylko z większą pracą papierkową, w której tonął i która czekała na niego w gabinecie codziennie jak wierna kochanka, ale też musiał powstrzymać swoje nieuprzejme odruchy i zmuszać się do bycia miłym dla obcych jednostek. Wilson musiał myśleć bardziej ogólnikowo, bardziej zwracać uwagę na rozmówcę i zachowywać się wzorowo. Szczególnie na takich uroczystościach. Jerry nie lubił kisić się w takich tłumach i udawać kogoś, kim nie jest w stu procentach, ale dzisiaj cel uświęcał środki. To z jego interwencji Minchum w końcu podpisał ten dekret i się zgodził po kilku miesiącach apeli, wniosków, zbierania parafek, chodzenia drogą Wizengamotu, korespondencji zagranicznej, czyli sporo się napracował, aby dostać to, czego chciał. Williams, poprzedni szef aurorów po prostu nawalił w tej sprawie, bo nie miał nawet czasu na wysłanie papierów. A jeśli brakuje mu chwili, to od tego ma się podwładnych, aby ich wykorzystywać. Nie ma co się bawić w życzliwości, gdy praca goni.
Jerry tkwił w samym środku kółka oburzonych goblinów. Charczały i syczały jedno przez drugie przy czym ich pomarszczone policzki drgały w nerwowych tikach. Mężczyzna patrzył na nich z góry i absolutnie nic nie rozumiał. Nie zamierzał uczyć się ich języka, od tego miało się tłumacza... Ten młody gdzieś zwiał, bo zadanie go przerosło. Wilson zadba aby młodzik powrócił na niższe stanowisko i od nowa zaczął się uczyć swojego zawodu. Jerry wymagał od pracowników najwyższych kompetencji.
Korzystając z chwili, gdy cztery gobliny między sobą coś omawiały, Wilson rozejrzał się po sali. Akurat wtedy, gdy zjawiła się Sofia. Ubrana w kieckę, zbyt obcisłą, bo podkreślała wszystkie jej walory, od których oczu trudno było mu oderwać. Czarna twarz Jareda wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Mógł się domyślić, że włoska krew uwielbia być czczona i zawsze pokazuje się od jak najlepszej strony. Szkoda, że wzburzało to w nim krew i spowalniało łączenie faktów. Odpowiedzią na jej słowa były ciemne, zmrużone ślepia. Napił się alkoholu z kieliszka, bo zaschło mu w ustach. W międzyczasie jego uwagę przykuła jakaś kobiecina patrząca mu prosto w oczy. Jerry prawie się zakrztusił (przy okazji obrażając gobliny w jakiś dziwny sposób), gdy pojął, że to Katja przyszła tutaj nieproszona jako osoba, która nie pracuje w Ministerstwie Magii. Posłał jej pytające spojrzenie, a potem wzruszył ramionami. Za wyprasowanie koszuli i podesłanie jej w tak dziwny sposób, mogła sobie tutaj siedzieć ile jej się podoba. Nie rozumiał dlaczego się przebrała, ale ten rosyjski uśmiech Wilson rozpozna z daleka. Znał Katję zbyt dobrze, aby jej nie nie zauważyć. Uniósł kieliszek w jej stronę w imię niemego toastu i dopił szampana do ostatniej kropli.
Szarpnięcie koszuli kazało Wilsonowi zwrócić uwagę na czterech miniaturowych rozmówców domagających się odpowiedzi.
- Nie.Wiem.O.Co.Chodzi.Poczekać.Wy.Na.Tłumacz. - głośno i wyraźnie próbował się od nich oderwać. Jared zamknął oczy i policzył do stu zanim uspokoił się na widok kolejnego goblina. Przypomniał sobie dlaczego jest podpisany z nimi pokój i dlaczego nie może na nich syknąć. Uratowało go pojawienie się Feliksa, który był najlepszym tłumaczem na tym kontynencie.
- Muszę dbać o reputację. - ścisnął rękę dobrego znajomego i wyminął sylwetki goblinów, bo czuł się przez nich osaczony. - Trudno dzisiaj o dobrego tłumacza. Dobrze, że jesteś. Kieliszek szkockiej dla Zolnerowicha. - skinął głową na młodziutkiego aurora, który dopiero co mógł się poszczycić zdanym egzaminem i który jak to było do przewidzenia, był traktowany jako zanieś-przynieś-pozamiataj. Nazwisko Feliksa w wykonaniu Wilsona wyszło śmiesznie, ale nikt nie roześmiał się widząc jego minę. Jerry westchnął i potarł oczy, bo stał dopiero piętnaście minut w tym uroczym towarzystwie, a czuł się jakby cały dzień gonił Śmierćka po Londynie.
- Nie pojmuję w jaki sposób z nimi wytrzymujesz. Powiedz mi na gacie minis...na gacie goblina, czego one ode mnie chcą i dlaczego nie mogą z tym poczekać do jutra, gdy będę miał już zastępcę, który będzie się za mnie z nimi użerał? - spojrzał na zegarek na lewym ręku i z westchnięciem zauważył, że zostało mu dziesięć minut zanim będzie musiał przystąpić do publicznego awansowania jednostek. Niechcący spojrzał nad ramieniem Feliksa na Sofię. Tym razem w towarzystwie jakiegoś człowieka, który gapił się w nią jak w obrazek. Nic dziwnego, w końcu Clintonówna była tutaj najpiękniejszą kobietą, ale Wilsonowi nie podobało się wrażenie, że ta dwójka dobrze się zna. Zmarszczył krzaczaste brwi i nachmurzył się, powstrzymując się przed skazaniem Zośki na swoje gburowate towarzystwo.
Ludzie nadal tłumnie podpisywali się pod dekretem i oddawali świętowaniu. To był sukces Jerry'ego. Pierwszy, głośny sukces na nowym stanowisku, który miał zapisać się w kartach historii już na zawsze. Nie będzie musiał powstrzymywać się przed wypruciem flaków Śmierciożercy i wepchaniu ich mu z powrotem przez gardło.
Gość
avatar

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyNie 12 Kwi 2015, 18:42

Sofia przywitała się z van Dykenem nie pozwalając swojej twarzy na choćby najmniejszy grymas, a ton jej głosu zdawał się sugerować jakoby fakt, że stał teraz przed nią był dla Włoszki zupełnie obojętny. Ostatnim razem gdy się widzieli nie było zresztą inaczej, jednakże Liam żył w przekonaniu, że zachowywała się w ten sposób tylko z powodu otaczających ich tłumów ludzi. Wiedział jak bardzo lubi udawać przykładną panią Auror, podczas gdy tak naprawdę, na co dzień  kokietowała spojrzeniem każdego swojego współpracownika - uwielbiała w ten sposób upokarzać Liama gdy jeszcze byli parą, a sama miała pretensje o to, że pewnej nocy, upojony alkoholem młody śmierciożerca zapomniał się odrobinę i wylądował w łóżku z jakąś kobietą której imienia nawet teraz nie pamięta. Nigdy więcej jej nie spotkał, wiedział tylko, że raczej nie była rodowitą Brytyjką, zupełnie nie zgadzał się bowiem  akcent, a i umiejętności picia wzbudziły w van Dykenie niemały podziw, co  w otoczeniu wyspiarzy o niezbyt mocnych głowach, raczej nie zdarzało mu się zbyt często. Liam mimo, że czasami zastanawiał się jak potoczyłyby się wydarzenia pomiędzy nim a Sofią gdyby nie powiedział jej o zdradzie, to jednak nigdy nie żałował tego co zrobił.  Tamtą noc z nieznajomą wspominał lepiej niż cały ostatni rok ze swoją ukochaną. A już na pewno jeśli chodziło o kwestie łóżkowe, w których to Włoszka zaczynała być zwyczajnie coraz bardziej nudna. Teraz jednak, po kilku latach wstrzemięźliwości, widząc jej smukłe uda, z niemałym wysiłkiem utrzymywał trzeźwość umysłu.
Usłyszawszy po chwili zdawkowy komentarz o odczuwanej przez nią radości z powodu przyzwolenia na mordowanie innych ludzi, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wprawdzie niewielki, ale – w przeciwieństwie do tych pojawiających się na twarzach zgromadzonych wokół urzędników - zupełnie szczery.  Van Dyken poczuł dziwną euforię, na myśl o tym, że Łowcy czarnoksiężników na czele z Sofią będą zwyczajnie zabijać. Coraz mniej różnili się od śmierciożerców. Liam zdawał sobie sprawę z tego, że Panna Clinton należała do kobiet pewnie stąpających po ziemi, ponadto na własnej skórze doświadczył jej brutalności, ale nigdy nie sądził, że będzie w stanie zabić człowieka bez mrugnięcia okiem. Ciekawiło go to i w pewnym sensie jeszcze bardziej nakręcało.
-Nie wiedziałem, że Aurorzy uczą się zaklęcia uśmiercającego – powiedział spokojnym tonem, nie chcąc zdradzić oznak przesadnego zainteresowania – Znajomość czarnej magii to jedno, ale najgorsze z zaklęć niewybaczalnych to drugie – dodał jakby odrobinę zdziwiony.
Oczywiście była masa różnych sposobów na to by kogoś uśmiercić, ale przecież nie mógł ot tak zacząć po prostu wymieniać się z Sofią poradami na ten temat. Był przecież nudnym pracownikiem departamentu kontroli nad magicznymi stworzeniami a nie mordercą. Choć zapewne ten ostatni mugolak któremu przypalał po kolei każdą kończynę, mógł mieć na ten temat odmienne zdanie.
-Zawsze lubiłem zabawę bez ograniczeń – odparł wpatrując się w piwne oczy Włoszki, a po chwili przechylił kieliszek z szampanem całkowicie go opróżniając i rozejrzał się za kolejnym. Była taka pewna siebie, a najprawdopodobniej do tej pory spotykała na swojej drodze jedynie pionki. Miał ochotę spojrzeć na nią z politowaniem, ale powstrzymał się, bo w głębi serca naprawdę obawiał się, że w końcu spotka kogoś silniejszego od siebie. Choćby wuja Bresseana który zrobiłby z niej i z całej reszty puszących się tutaj aurorów paczkę zapałek, które zgasłyby w mgnieniu oka. Może i na kursach aurorskich uczą ich wielu pożytecznych rzeczy, ale nie mieli pojęcia jakimi ludźmi są śmierciożercy.  
-Strasznie brakuje mi pojedynków…a z Reinerem to nie to samo – powiedział próbując odgonić wizje płonącej skóry Sofii – Ojczulek się starzeje, wiesz, to już nie ten sam refleks co kiedyś – dodał próbując brzmieć naturalnie i sięgnął po kolejny kieliszek z tacy roznoszonej przez młodą i całkiem zgrabną czarodziejkę. Właściwie to Liam nie skłamał, bo w rzeczywistości regularnie pojedynkował się z Ojcem uzbrojonym w arsenał zaklęć, których sekretów nigdy dotąd nie zdradził swemu synowi. I zapewne nie zdradzi, ponieważ były one w jego mniemaniu przeznczone tylko dla głowy rodu. Młody śmierciożerca nigdy jednak się tym specjalnie nie przejmował, van Dykenowie byli rodem szlamolubów, a noszenie ich nazwiska w kręgach popleczników Czarnego Pana wystawiało go tylko na pośmiewisko. Dlatego był Aekenem i miał własnego nauczyciela.
-Muszę przyznać Ci rację… - Zgodził się i kiwnął głową przytakując - Gdybym ja był śmierciożercą zapewne teraz schowałbym się w jakiejś norze i nie wychylał głowy dopóki w żądnych zemsty Aurorach nie wystygnie krew – skomentował słowa Włoszki Liam i powiódł za nią zdziwionym wzrokiem gdy ta miała zamiar najprawdopodobniej w ten sposób zakończyć konwersację. Zacisnął usta ze złości. Miał ochotę wrzasnąć żeby się zatrzymała, ale choć okazała mu zupełny brak szacunku, postanowił nie robić scen. Przez całą rozmowę trzymała go na dystans, jednak zdziwił się gdy próbowała go w taki sposób zbyć. Odstawił opróżniony kieliszek i powoli ruszył więc za nią. Rzuciwszy jedynie przelotnie okiem na jej figurę, już po chwili zrównał kroki z Włoszką.
-Nie uważasz, że wypadałoby przeprosić za nim się kogoś zostawi – powiedział bardzo blisko jej karku, tak, że zapewne mogła poczuć jego – pachnący papierosami - oddech na ramieniu – Zawsze miałem Cię za uprzejmą osobę…Twojej matce zapewne nie spodobałoby się takie zachowanie – dodał chłodnym głosem tym razem już nieco się oddalając – Zapalisz? – zapytał wyjąwszy papierośnicę z wewnętrznej kieszeni swojej szaty wyjściowej – Wciąż mam prezent od mojej ulubionej Pani Auror, pamiętasz naszą pierwszą rocznicę? Było bardzo gorąco – rzekł obdarowując Włoszkę uśmiechem a w jego dłoni pojawiła się srebrna zapalniczka. Gdyby tylko wiedziała do jakich celów używał jej aktualnie... najpewniej nie wyszedłby z tego pomieszczenia żywy.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyPon 13 Kwi 2015, 13:07

Gdyby Liam wystarczająco dobrze traktował Sofię ta nigdy by od niego nie odeszła – to proste. Nieprawdą również było, że na każdego napotkanego mężczyznę zarzucała sieci – nie była typową kokietką, a wszystko co robiła przychodziło w sposób naturalny. Być może z drugiej strony tak to wyglądało, że mami i kusi jednak ona tak tego nie odbierała. Wyglądała jak wyglądała, zdawała sobie z tego sprawę i owszem, kilkukrotnie wykorzystała swój wizerunek do tego, by coś zdobyć. Jednak nie robiła tego non stop, o czym pan van Dyken doskonale wiedział, a czym się teraz próbował marnie usprawiedliwić.
Zdradził ją, kiedy ona pozostawała mu wierna przez cały ten czas. To ją ubodło do żywego, bo chociaż kręciło się wokół niej pełno mężczyzn, ona głupia trwała przy nim i wysłuchiwała go za każdym razem, gdy ten czuł się odepchnięty przez resztę świata. Nie mówiła nic, była dzielna i pocieszała go do momentu, gdy nie dowiedziała się co ten uczynił pod wpływem alkoholu.
Nie układało im się, to prawda. Może za jej sprawę, może to przez jego obsesje, które narastały z miesiąca na miesiąc. Potworna zazdrość, doszukiwanie nędznych podtekstów, sprawdzanie partnera i nuda w sypialni? Tak było według niego, jej chodziło o coś zgoła grubszego. Z jednej strony dobrze się stało, że się rozstali bo z biegiem lat zauważyła jaki naprawdę jest Liam, jakiego odgrywa przed jej zbałamuconymi rodzicami, jak zachowuje się wśród znajomych czy przy niej. Umiał przybrać maskę na każdą okazję, co najpewniej było ważną cechą w jej zawodzie, co jednak nie podobało się jej w prywatnym życiu. Nie mogła go rozgryźć, nie czuła się przy nim pewnie jak to było na początku zaraz po skończeniu szkoły. Widziała w jego oczach cholerną zazdrość i namiastkę nienawiści kiedy to ona, a nie on dostała się do Ministerstwa jako jedna z niewielu przyjętych na stanowisko Aurora. To on chciał być na jej miejscu, to on powinien się tutaj znajdować i ona doskonale o tym wiedziała. Dokuczała mu z tego powodu wielokrotnie, aczkolwiek bardziej można było nazwać to przekomarzaniem jakim wielokrotnie częstuje swych przyjaciół. On tego tak nie traktował.
- Jak widać jeszcze wielu rzeczy nie wiesz o tym zawodzie, Liam. – Zaczęła odpowiadać na jego zaczepki całkiem swobodnie, bez krzty złości czy żalu. Do swojej wypowiedzi wplotła nawet jego imię, które nawet teraz, po tylu latach miało naturalnie miękki wydźwięk.
- Jestem jednak przekonana, że jako nowy egzekutor radzisz sobie świetnie. Brak hamulców, brutalność, coś dla Ciebie. – Ciągnęła dalej niezrażona jego ciekawskim tonem względem czarnej magii i tym czy dany auror to potrafi czy też nie. Ona potrafiła, o czym nie każdy wiedział – miała wyjątkowego nauczyciela, który opowiedział jej co nieco o mrocznych tajnikach uroków, których nie powinno rzucać się za każdym razem, gdy ktoś powie Ci, że źle wyglądasz. Jej ex narzeczony nie wiedział o tym, co ta potrafi, a czego nie, bo sekretne nauki pobierała tuż po ich zerwaniu. Przypadek?
Piwne spojrzenie prześlizgnęło się po przystojnej twarzy śmierciożercy, który chyba niezbyt pewnie czuł się w takim towarzystwie. Ona wręcz przeciwnie, jaśniała, promieniała, a jej wzrok wyrażał jedynie rozbawienie. Nieme rozbawienie, które ten tak dobrze znał.
Niezbyt miała ochotę na ucinanie sobie pogawędki właśnie z nim, skoro jednak jej przyjaciele byli zajęci sobą, to ta nie chcąc wyjść na zupełnie niewychowaną dziewuchę została w towarzystwie pana Dykena. Są w tłumie, tak więc niezbyt rzucali się w oczy.
Nie spodziewała się, że temu tak szybko rozwiąże się język. Zmarszczyła brwi nie bardzo wiedząc jak zareagować na ten przypływ szczerości – w innym przypadku, kilka lat temu najpewniej przygarnęłaby go do siebie i szepnęła kilka pocieszycielskich słówek. Teraz jednak było inaczej, nie byli ze sobą już długo, a ona nie odczuwała potrzeby przebywania z nim w jednym pomieszczeniu dłużej niż kilkanaście minut. Wykrzywiła wargi w pobłażliwym uśmieszku nawet nie komentując jego słów dotyczących ostrych zabaw łóżkowych. Ją to nie interesowało.
- Takie strasznie przykre. – Nutka teatralnego dramatyzmu przecisnęła się przez jej tchawicę, kiedy ta mierzyła go wzrokiem.
- Powinieneś znaleźć kogoś odpowiedniego, kogoś młodszego, kto byłby w stanie dorównać Ci kroku. Albo! Nawet kogoś lepszego, po co się ograniczać. – Zabawnie przekręciła jego wcześniejszą wypowiedź błyskając rządem równych i białych zębów. Już dawno nie widziała się z przyszły teściem, którego o dziwo zdążyła polubić i się przyzwyczaić do jego osobliwego poczucia humoru. Był dobrym mężczyzną o spojrzeniu tak przenikliwym, że ta zastanawiała się czy przypadkiem ten nie jest żywym okazem fałszoskopu. Co jakiś czas jednak wysyłała do niego jak i do matki Liama sowę z życzeniami na dane okazje – jej rodzice dalej utrzymywali kontakt z van Dykenami co nie końca jej się podobało, ale czego nie mogła również zabronić.
Uznając, że czas na przemiłą pogawędkę się skończył ruszyła ku nieznanemu z kieliszek bulgocącego szampana w dłoni, którym raczyła się co chwila. Faktycznie, może niezbyt kulturalnie się zachowała, ale nie czuła takiej potrzeby by dzielić się z nim spostrzeżeniami co do tego spotkania. Wymieniła kilka uprzejmych uwag i na tym koniec. Czując jego palący oddech na karku wzdrygnęła się i zacisnęła pełne wargi.
- Z łaski swojej nie wspominaj o mojej matce, dobrze? – Odezwała się zaraz opryskliwym nieco tonem – odwróciła twarz w jego stronę dalej przemierzając spokojnie kilka metrów, mijając jednocześnie znanych i mniej znanych czarodziejów. Zauważyła papierośnicę i srebrną zapalniczkę, którą niegdyś mu podarowała – wydała na nią swoją całą pierwszą wypłatę, ale wtedy wydawało się jej, że było warto. Teraz jedynie prychnęła pod nosem widząc osobliwy podarunek, sądząc, że ten pozbędzie się go najszybciej jak się da. Myliła się.
- Robię co chcę, zachowuję się jak chcę, a pan nie będzie mi mówił, czy jestem dobrze wychowana czy nie. – Rzekła znudzonym tonem, jakby powtarzała tą samą formułkę od lat. Odwróciła iskrzące i ciemne spojrzenie, które utkwiła zaraz na wysokim aurorze w czerwonym, oryginalnym płaszczu, który gawędził sobie z niską i osobliwą asystentką dyrektora departamentu jakiegoś tam. Jednocześnie słuchała jego bezsensownej paplaniny – tego jak wspominał ich rocznicę – w okolicy serca rozlało się znajome jej ciepło, które zignorowała niemal natychmiast. Nie pozwalała sobie na słabostki i na wspomnienia, które ten próbował w niej obudzić.
- Niczego takiego sobie nie przypominam. – Skierowała na jego twarzyczkę miodowe spojrzenie uśmiechając się przy tym bezczelnie. Wolną dłonią, jednym zwinnym ruchem wyrwała mu papierośnicę z ręki i wsunęła ją do za materiał odzienia.. Nie odrywała oczu od swojego byłego kochanka, a to co robiła sprawiało jej się dziką satysfakcję zmieszaną z żalem.
- W miejscach publicznych nie palimy. – Upomniała go niczym pierwszoklasistę tonem pani Prefekt, którą niespełna dziesięć lat temu jeszcze była. W przeciwieństwie do niego, wiecznego hultaja i beksę. To ona w tym związku nosiła spodnie. Zawsze tak twierdziła.
Gość
avatar

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń EmptyWto 14 Kwi 2015, 17:26

Dookoła rozmowa rozgorzała na dobre, jak to często zdarzało się w sali posiedzeń.
A Harold czuł się jak na sali balowej, bo zaraz go ktoś podeptał. Zdezorientowany zerknął w górę, bo zdecydowanie nie była to osoba niższa od niego (bycie niższym od niego było niestety dość trudne).
- Ależ nic się nie stało. Swoje lata mam, podeptano mnie nie raz i na nie jednym weselu! - odpowiedział rozbawiony, przyglądając się przez moment przypadkowej towarzyszce, której nijak nie mógł sobie przypomnieć, albo po prostu był niewyspany?
Odszukał wzrokiem Szefa Aurorów i gdy ten przechodził obok zaczepił go lekko dłonią.
- No to może, Panie Wilson, przejdzie Pan do awansów? Zaanonsuję tę część posiedzenia, jeśli Pan pozwoli. - zagaił delikatnie szefa aurorów Harold i uśmiechnął się ciepło. Odstawił nawet talerzyk na bok, a to wymagało z jego strony niemałego poświęcenia. Poprawił marynarkę i rozejrzał się po sali, upewniając się, że to dobra chwila. W końcu jednak doszedł do barwnego wniosku, że każda chwila jest doskonała i wdrapał się ponownie na mównicę. Chcąc zwrócić na siebie uwagę uderzył dwukrotnie piórem, a raczej, metalową częścią jego zatyczki, w kieliszek, w tym niezbyt eleganckim geście.
-Panie, Panowie! Proszę o jeszcze chwilę uwagi. - wziął głęboki wdech i przeleciał wzrokiem po sali, gdzie zobaczył masę znajomych, wcale nie najgorzej znanych twarzy. Posłał zgromadzonym ciepły uśmiech i ciągnął dalej.
- Wy, zgromadzeni tutaj, odwalacie kawał dobrej roboty, za którą należą wam się słowa olbrzymiej pochwały. Sam Wilson często o was wspomina, tak samo jak i do moich uszu często docierają przychylne słowa na temat waszej działalności. Jestem dumny, że Ministerstwo Może polegać na takich silnych, młodych ludziach, jak wy. - gawędził swobodnie, co chwila upijając łyk z kieliszka. - Jesteście dzielni, młodzieży. Ty też, Prewett. Jesteś solą tej ziemi. - dodał lekko rozbawiony, ale spoważniał zaraz i posłał nieco bardziej stateczne spojrzenie zgromadzeniu, zniżył delikatnie ton i kontynuował, subtelnie spochmurniały. - Musicie jednak pamiętać, że dobre czasy nie będą trwać wiecznie i już tracimy kontrolę nad tym, co się dzieje. To, co było wczorajszym ‘wybitnie’ jutro będzie raptem ‘przeciętnie’. Wiem, że to trudne, ale wierzę, że jeśli ktoś jest w stanie pomóc w walce z Sami Wiecie Kim, to właśnie wy.
Zapadła krótka cisza, a sam Minister zakłopotany przestąpił z nogi na nogę. Wszyscy wśród nich wiedzieli o zwiększeniu liczby dementorów w Azkabanie. Wszyscy wiedzieli o niepokojach. Wszyscy wiedzieli o nadchodzącej wojnie i nikomu nie było trzeba tego przypominać. Odchrząknął.
- Zdrowie! Panie Wilson! Zapraszam. - dodał żywo i zszedł z mównicy. Przystanął, obok nieznanej mu bliżej towarzyszki i upił kolejny łyk, nieubłaganie opróżniającego się kieliszka. - Teraz będzie ciekawie. - skwitował krótko i uśmiechnął się pod nosem. -Nie sądzi Pani, Pani…?
Sponsored content

Sala posiedzeń Empty
PisanieTemat: Re: Sala posiedzeń   Sala posiedzeń Empty

 

Sala posiedzeń

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Sala rozpraw
» Sala przesłuchań
» Sala tronowa
» Sala z obrazami
» Sala tortur

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Londyn
 :: 
Ministerstwo Magii
 :: Wizengamot
-