|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Sala posiedzeń Wto 14 Kwi 2015, 17:44 | |
| Liam puścił mimo uszu uwagę o jego nikłej wiedzy związanej z zawodem aurora. Włoszka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że był to dla niego drażliwy temat i zapewne próbowała go w ten sposób wyprowadzić z równowagi. Zupełnie tak jak miała w zwyczaju robić to gdy jeszcze byli razem, wtedy to - podczas gdy van Dyken każdego dnia przychodził do najnudniejszego biura pod słońcem, by wypełniać całe setki bezsensownych formularzy - zalewała go wszelkimi nowinkami z wymarzonej pracy. Pracy w której mieli pracować ramię w ramię. Na początku traktował jej docinki jako zwykłe przekomarzanie, ale wkrótce żarty Włoszki zaczęły robić się już nieco męczące. Nie potrafiła zrozumieć, że istnieją jakieś granice. Nie potrafiła przestać z niego kpić nawet teraz. -Znasz mnie jak nikt inny, praca ma rzeczywiście swoje plusy – powiedział tylko na kilka sekund po komentarzu Sofii o zajmowanym przez niego aktualnie stanowisku. Uśmiechnął się delikatnie, jednak w rzeczywistości miał ochotę cisnąć trzymanym przez siebie kieliszkiem w pierwszą napotkaną wzrokiem osobę. W tym przypadku w rudowłosą kobietę o całkiem przyjemnych dla oka kształtach….chociaż biorąc pod uwagę planowaną na dzisiejszy wieczór rekrutację asystentek, może jednak ciśnie w drugą napotkaną wzrokiem osobę, tak, ten staruszek który niedawno podpisywał dekret w zupełności by się nadał, jego na pewno nie przyjąłby do pracy. Liam zakipiał złością, mimo, że starał się tego nie okazywać. Włoszka nie przepuszczała żadnej okazji by pokazać, że jest lepsza od niego a racja zawsze stoi po jej stronie. Jak zwykle była upartą egoistką. Czy naprawdę tak trudno było jej zapomnieć o tym wszystkich co się między nimi kiedyś wydarzyło? Młody mężczyzna starał się wybaczyć jej wszystkie upokorzenia którymi obdarowywała go niemal każdego dnia, a Sofia wciąż wracała do przeszłości, do jednej cholernej nocy, nawet w najmniejszym stopniu nie próbując go zrozumieć. A to przecież z jej winy przespał się z inną kobietą. Gdyby nie traktowała go jak śmiecia nigdy nie doszłoby do zdrady. I nawet teraz, mimo, że van Dyken łaskawie wyciągał do niej rękę, zapewne nawet przez myśl nie przeszło jej by zakopać topór wojenny. Śmierciożerca zacisnął pięść gdy włoszka wspomniała o jego Ojcu, po raz kolejny kpiąc z jego słów. Niewątpliwie zakładała, że trening aurorski z góry daje jej przewagę w walce z innymi czarodziejami. Zabawne. Nawet jeśli częściowo rzeczywiście mogło być to prawdą, to nie miała zielonego pojęcia czym parał się obecnie jej były kochanek. Nie miała pojęcia, że kpiny oraz niedocenianie jego umiejętności mogą w przyszłości zaowocować w tragiczne skutki dla jej pięknej – wykrzywionej aktualnie w uśmiechu - twarzyczki. I choć Liam nigdy nie planował z nią walczyć, to w gruncie rzeczy jej pyszałkowatość działała na jego korzyść. - Gdyby tylko znalezienie odpowiedniej osoby było takie proste… swego czasu Ty byłaś dobrym przeciwnikiem - odpowiedział jakby mimochodem i upił łyk szampana, powstrzymując się tym samym od dodania komentarza na temat taryfy ulgowej z jaką ją traktował podczas wspólnych pojedynków. Wprawdzie często zaskakiwała go zaklęciami transmutacyjnymi z którymi zupełnie sobie nie radził, to przełamanie obrony włoszki nie sprawiało mu najmniejszych problemów. -Nie chciałem Cię w żadnym wypadku urazić – skłamał Liam, usłyszawszy nieprzyjemny ton głosu Pani Auror, sama się prosiła o takie traktowanie – Po prostu bardzo dawno nie odwiedzałem Twoich rodziców, pewnie tęsknią za swoim ulubionym zięciem, jak sądzisz? – odparł zwyczajnym, zaciekawionym tonem, zupełnie jakby wspominał starych znajomych – co zresztą właściwie robił, bo Clintonowie zawsze byli mu przychylni. Nawet po rozstaniu z ich córką, nie skreślili jego szans na zostanie członkiem włoskiej familii. Właściwie to śmierciożerca odnosił czasem wrażenie, że mieli do Sofii pretensje o to, że zerwała z reprezentantem tak znamienitego, czystokrwistego i zamożnego rodu jak Van Dykenowie. Był również przekonany, że gdyby nie interwencje jego Ex-kochanki, gościłby na obiedzie u niedoszłych teściów niemal co tydzień, a oni staraliby się ze wszystkich sił uskutecznić swój plan wydania za niego swojej jedynej córeczki. „Robię co chcę, zachowuję się jak chcę…” – powtórzył w myślał Liam. Doskonale znał tę dziecinną formułkę, włoszka lubiła często zasłaniać się nią, gdy coś szło nie po jej myśli. Pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, ale brzmiała wtedy jak rozpieszczone dziecko, któremu rodzice na wszystko pozwalali. Co zresztą w jakimś sensie było zgodne z rzeczywistością, biorąc pod uwagę fakt, że była rozpieszczaną jedynaczką. Gdy włoszka gwałtownie wyrwała mu papierośnicę z dłoni, zacisnął zęby ze złości i chwycił ją mocno za nadgarstek. -Takie zachowanie z kolei nie spodobałoby się Twojemu Ojcu, ale… zapomniałem przecież, że „Pani robię co chcę, zachowuję się jak chcę” wciąż udaje przed wszystkimi, że nie pali papierosów – powiedział przekręcając jej wcześniejsze słowa i odwzajemnił bezczelny uśmiech – Chyba jednak coś tam sobie przypominasz… jeśli tak bardzo brakuje Ci mojego dotyku wystarczyło powiedzieć – dodał wwiercając się wzrokiem w jej piwne tęczówki i po krótkiej chwili wypuścił jej delikatną, ciepłą rękę. -Nie widzę nigdzie zakazu – odrzekł o mało nie dodając na koniec „Pani prefekt” i rozejrzał się ostentacyjnie – Miejsca publiczne? Czyli jednak wzięłaś sobie do serca moje uwagi o dobrym wychowaniu? – zapytał lekko złośliwym tonem, mimo, że tak naprawdę próby upokorzenia jego osoby, van Dyken na co dzień karał nieco bardziej drastycznie. W obecnej sytuacji nie mógł jednak dać ponieść się emocjom, a zachowanie Sofii wcale nie ułatwiało mu sprawy. W tej chwili przy mównicy pojawił się sam minister magii. Lubił tego pulchnego prawie-staruszka, zapewne dlatego, że wydawał się być słaby i tak naiwnie pokładający nadzieję w swoich kochanych aurorach.
|
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Sala posiedzeń Sro 15 Kwi 2015, 11:09 | |
| Musiał wyrwać się z towarzystwa. - Feliksie, dobrze idzie ci zajmowanie się goblinami. Rób tak dalej. Ja awansuję kilka sztuk pisklaków, a jeśli się pozbędziesz tych tutaj, stawię ci kolejkę w Dziurawym Kotle. - rąbnął w jego ramię i było to serdeczne i przyjazne okazanie sympatii, a warto wiedzieć, że Wilson niewielu osobom okazywał pozytywniejsze uczucia. Zdarzał mu się jakiś łagodniejszy odruch raz na jakiś czas. I zanim mógł go powstrzymać, zwiał w stronę Ministra i to bardzo ochoczo. Parsknął pod nosem, gdy Minister wspomniał o tym jak wychwala aurorów i jak się o nich dobrze wypowiada, bo było to zwykłe łgarstwo. Wilson nie chwalił na głos, tylko materialnie i jedyną "pochwałą" aurorów jaką posłał Minchmuowi były pozytywne raporty i kilka zaległych śledztw, które zostały rozwiązane i zamknięte po wielu latach tkwienia w jednym punkcie. Przy boku Jerry'ego pojawiła się młoda kobietka z wielkimi okularami. Wziął od niej plik dokumentów i gdy Minister zszedł z mównicy, zajął jego miejsce. Młoda kobietka zwiększyła siłę jego głosu. - Pan minister tu gadu gadu, a nas czeka masa pracy, więc przejdę od razu do drugiego sedna tego spotkania. - i tutaj nastąpiła seria awansów. Po kolei Wilson ogłaszał nazwiska i stopień awansu, wzywając jednocześnie jednostki na scenę. Tam ściskał rękę, umieszczał niewielką odznakę na piersi, mała kobietka u jego boku wręczała kwiaty i następna osoba. Trwało to jakieś dwadzieścia minut i gdy wszyscy myśleli, że nadszedł koniec awansów, Wilson odchrząknął. - Mam przyjemność zaprosić na scenę następną osobę, która wykazała się niespotykaną umiejętnością używania mózgu w sytuacjach stresowych. Hall Thomas Alex zostaje awansowany na wice szefa aurorów i od dnia dzisiejszego otrzymuje trzy razy więcej obowiązków. - zatrzymał ciemne ślepia na sylwetce młodego aurora i w tym samym momencie spadło na niego oślepiające światło reflektora, aby każdy mógł zobaczyć skazańca, ofiarę szczęśliwego wybrańca. W sali posiedzeń wybuchły ogromne prawa i Wilson z chorą satysfakcją patrzył jak Alexa atakuje kilka starych babć, aby ścisnąć mu dłoń, wyściskać, ucałować i udusić. Na to stanowisko Jerry miał wielu kandydatów. Wielu starszych od Halla osób, bardziej doświadczonych i zasłużonych, mógł przebierać wśród ludzi i znaleźć sobie posłusznego niewolnika, który będzie odwalał za niego brudną robotę. Z pewnością awans ten jest wielkim zaskoczeniem dla co grubszych osobistości, ale to Wilson miał sobie wybrać prawą rękę i nie ukrywał, że prawą ręką był Hall. Miał też parę śledztw do przeprowadzenia, o których nie może wiedzieć byle kto. Jest wiele powodów takiego wyboru. Nikt na głos nie mówił o tym, co się działo w jego gabinecie dwa tygodnie temu i nie rozmawiał z nikim o wizycie w Szkocji. To bardzo możliwy powód wyboru Wilsona. I gdy Hall postanowił spojrzeć na swojego szefa, mógł wyczytać z tego czarnego pyska rozbawienie i obietnice błagania o chwilę odpoczynku. |
| | | Gość
| Temat: Re: Sala posiedzeń Pią 17 Kwi 2015, 23:01 | |
| Przeklęte niech będą stare, wścibskie kobiety. Szczególnie ta jedna starowinka z Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, którą od emerytury dzieliły zaledwie godziny i zasadniczo cały dzień spędzała na dręczeniu współpracowników. Nie wiedzieć czemu szczególnie upatrzyła sobie Kohaku, dysząc jej regularnie nad karkiem i węsząc za spiskami, wykroczeniami i przemycaniem druzgotków pod bluzką. Tym razem dopadła dziewczynę na samym wstępie, gdy tylko wróciła ze szczególnie brudnego zadania. Szkoda się rozwodzić nad błotną paletą barw zdobiącą zarówno ubranie ofiary, jak i jej wilka. Pech chciał, że tego dnia (a właściwie w tym momencie) odbywało się zebranie wszystkich pracowników ministerstwa, a japonka jak zwykle zgubiła gdzieś wezwanie. Na szczęście monitoring sąsiedzki przybył z pomocą i zadbał, by Kohaku wyglądała jak człowiek. Wbrew pozorom lubiła tą starszą panią i jej kaprysy. Tak więc spóźniona tak tylko jak się dało, dołączyła do tłumu. Nie przepadała za takimi zbiorowiskami, ale oszczędzono jej konieczności rozpychania się łokciami wśród napuszonej elity magicznego społeczeństwa. Zupełnie nie rozumiała czemu ludzie odsuwali się na widok wielkiego, czarnego wilka. Niestety łączyło się to ze zwracaniem na siebie nieco większej uwagi. A trzeba przyznać, że nie sam pies przykuwał oko. Zmusiła się do użycia szczotki, zaczesując kruczoczarne włosy w perfekcyjny, ciasny koczek, z którego nie uciekał nawet jeden włos. Oczywiście nie używała makijażu, ale dane jej było przespać spokojnie ostatnią noc, więc zniknęła nieco trupio blada barwa skóry i wory pod oczami. A co najważniejsze – zdecydowała się w końcu wyjąć z szafy kurzącą się zwykle wyjściową szatę. Poważną i skromną, krojem naśladującą japońskie yukaty, ale bez tak mocnego wiązania w pasie – obi. Długie, szerokie rękawy powiewały przy bokach, mieniąc się srebrnymi zdobieniami na czarnym materiale. Miało to swój minus – wystarczyło lekkie podniesienie ręki, by odsłaniały smukłe nadgarstki. Wąskie, blade – i całkowicie pokryte nie kończącymi się bliznami. Dane jej było dołączyć do wszystkich akurat, gdy Jared Wilson – którego miała szczęście (chyba) kojarzyć przelotnie – ogłaszał czyjś awans. Czyli ktoś dostanie większy przydział niewdzięcznej roboty. Ktoś musiał. Sama Kohaku najchętniej działałaby na własną rękę, poza ministerstwem, ale nie wyszłoby jej to na dobre. Tu miała o wiele większe możliwości i kontakty. A skoro o kontaktach mowa... Czekoladowe ślepia zalśniły przebiegle, gdy wypatrzyła Sofię Clinton. Poza starowinką z wcześniej chyba najbliższa Haku osoba w tutejszym ministerstwie. Choć różniły się charakterami niesamowicie, zawsze były w stanie jakoś się dogadać. Dopiero widząc ją przypomniała sobie, że od tygodnia wybierała się do młodej aurorki z prywatną sprawą. Pewnym siebie krokiem ruszyła do dziewczyny, a Kinncaid nie odstępował jej o krok. Dopiero na miejscu zdała sobie sprawę z tego, że Sofia nie jest sama. Liam van Dyken – nieprzyjemny dreszcz przeszedł po plecach skośnookiej. Likwidator. Nieznacznie zmrużyła oczy i widocznie zacisnęła szczękę, obdarzając mężczyznę jedynie lekkim skinieniem głowy. By potem całkowicie go zignorować. Odwróciła się do włoszki, poświęcając jej pełnię uwagi. Nie tylko ona – zwykle mało towarzyski wolfdog przydreptał do aurorki i wyciągnął szyję, domagając się podrapania za uszami. ~ Clinton. Powitała krótko dziewczynę. Sięgnęła ręką do nogi i skrzywiła się natychmiast, nie znajdując kieszeni. Zwykle chodziła w bojówkach, przez co mogła ładować w nie tony notatek. Była pewna, że miała ten list przy sobie... ~ Od tygodnia użeram się z tym przeklętym Włochem. Moja tłumaczka wzięła sobie wolne, wspominając coś o porodzie... Zmarszczyła nos, jakby uważała to za niezwykle kiepską wymówkę od pracy. Po co jej to było? Musiała sobie dzieciaki wymyślić! Mantikora z Rzymskiego rezerwatu była pierwsza! ~ Doskonale wie, że nie rozumiem włoskiego, a posługuje się angielskim perfekcyjnie. Umyślnie utrudnia mi pracę! Dziewczyna niemalże warczała, kompletnie zanurzając się myślami w swoich planach. Planowała import młodej mantykory, ale nie pozwoli sobie na pierwszy lepszy miot. Dokładnie studiowała wszystkie rodowody i póki co najlepsze referencje mieli włoscy reproduktorzy, ale ich przeklęty nadzorca był bardziej zazdrosny o swoje okazy niż świeżo upieczona żona o męża. ~ Nie znalazłabyś chwili, żeby opisać w tym straszliwym języku co dokładnie mu zrobię, jeśli nie przestanie robić ze mnie durnia? |
| | | Sofia L. Clinton
| Temat: Re: Sala posiedzeń Pon 20 Kwi 2015, 21:40 | |
| Może i była egoistką. Może i myślała tylko i wyłącznie o sobie, o tym co jest dla niej najlepsze, co ma wybrać, by to jej było lepiej a nie innym. To ona była na pierwszym miejscu, to na nią powinni wszyscy zwracać uwagę i jej kłaść się do stóp, prawda? Przecież na to zasługiwała. Przecież była najlepsza. We wszystkim. Dlaczego miałaby sądzić o sobie zupełnie inaczej? Dlaczego miałaby uważać siebie za kalekę czy ofermę życiową? W końcu kilka, ładnych lat oddała jedynemu mężczyźnie, który zdołał ją w sobie rozkochać, a który zagłębiając się coraz bardziej w szaloną i niemoralną grę coraz bardziej się od niej oddalał, nawet nie chcąc naprawić tego co zostało naruszone, wzburzone. Nie mogła wybaczyć mu tej jednej zdrady, bo gdyby zrobiła to raz, on wiedząc, że ta ma zbyt miękkie serce zrobiłby to jeszcze raz i kolejny. Do momentu, kiedy Ci byliby na skraju załamania, bólu przełamanego z tęsknotą. Czuła obrzydzenie do siebie i do niego, za każdym razem gdy przypominała sobie lipcową noc. Nie chciała wracać do niej myślami, ale im częściej odchodziła od tego, tym bardziej zaplątywała się w swoich myślach. A przecież nie powinna myśleć o takich rzeczach, nie teraz, nie tutaj. Znalazła się pośród setek osób, z którymi współpracowała przez lata – może nie zawsze bezpośrednio, ale jakieś połączenia między nią, a danymi jednostkami zawsze były. Dlatego też jej wzrok odrywał się od przystojnej twarzy Śmierciożercy, by ten na spokojnie mógł paść a to na jednego czarodzieja, a to na drugiego – potem na ministra objadającego się bezami i w końcu na Wilsona rozmawiającego z postawnym jegomościem, którego Zosia niezbyt kojarzyła. Zmarszczyła bezwiednie brwi i powróciła do swojego nemezis, którego o dziwo obdarzyła niezwykle wdzięcznym i tak bezczelnym uśmiechem jak tylko mogła sobie wyobrazić. - Tak, byłeś wybitnym przeciwnikiem, Liam. Jak z nikim innym tak się nie bawiłam jak z Tobą. To dzięki Tobie również wzięłam się za siebie! – Mówiąc to przystanęła raz jeszcze, by móc złapać go za ramię skryte za gustowną szatą. Przechyliła głowę wielce rozbawiona, nie zwracając uwagi na to – nawet nie szukając w odmętach pamięci tych kilku razy, gdy faktycznie mieli okazję stanąć twarzą w twarz w pojedynku. Było to kilka lat temu i być może Zosia była wtedy znacznie słabsza od swojego ex – kochanka, co jednak miejmy nadzieję zmieniło się na lepsze. Wieloletnie treningi i konsultacje ze ś.p. wujem dały jednak swoje efekty, o czym świadczyłoby chociaż to gdzie właśnie znajduje się Włoszka. Bo przypomnijmy, to ona jest aurorem, nie van Dyken. O czym najpewniej przypomni mu nie raz czy dwa. - Pokazałeś mi, że nie warto być gorszym od nic nieznaczącego gościa, który piekli się z byle powodu. – Wytknęła mu dawne czasy niemal brawurowo, wypowiadając całą frazę słodkim i cichym tonem, by to co właśnie powiedziała dotarło tylko do jego uszu. Przecież nikt inny nie mógł dowiedzieć się jak ta go publicznie wyśmiewa. Przez cały czas nie spuszczała z niego oczu, a tylko obserwowała jego reakcję z dziką i rosnącą satysfakcją. - Och, wierz mi. Niezbyt. – Odparła na pozór niezwykle lekko, gdy ten znowu zahaczył o temat jej poczciwych rodziców, którzy bądź co bądź faktycznie polubili byłego Gryfona, który jakimś cudem zdobył ich serce – i chociaż Sofia wielokrotnie powtarzała im, że na pewno nie wróci do niego, Ci usilnie starali się ją przekonać do tego irracjonalnego pomysłu, który całkowicie nie mieścił się dziewczynie w głowie. - Radzę Ci jednak do nich nie zachodzić. Obawiam się, że pewna młoda dama urwałaby Ci łeb, gdybyś się do nich zbliżył. A przecież szkoda byłoby pozbawić Cię tak cudownej czupryny, nie sądzisz? – W tym wypadku miała oczywiście na myśli siebie – gdyby dowiedziała się, że ten planuje wycieczkę do jej rodzinnej miejscowości najpewniej sama przywitałaby mężczyznę w drzwiach z przysłowiowym wałkiem w dłoniach, którym waliłaby go tak mocno, aż szkarłat nie splamiłby jej twarzy. Przez cały ten czas obracała smukły kieliszek w dłoni, jakby nie mogła do końca zdecydować się czy ma upić łyk szampana czy może chlusnąć nim rozmówcę w twarz. Obie opcje były niezwykle kuszące, jednak panna Clinton ostatecznie zdecydowała się na pierwszą z możliwości, znacznie bezpieczniejszą zresztą. Uśmiechała się cały czas nie chcąc za wszelką cenę pokazać jak bardzo irytuje ją stanowisko jak i sama obecność byłego chłopaka. Jego słowa obijały się o tarczę, o mur, który wokół siebie wybudowała i choć z pozoru nie bolało ją to co do niej mówi było zupełnie inaczej. Tak samo jak bolał ją jego dotyk. Jego palce zaciśnięte na jej nadgarstku, które jeszcze kilka lat temu leniwie kreśliły figlarne kółka na jej rozgrzanej skórze. Czując jak pali ją ręka wykrzywiła się niemiłosiernie i wściekła odwzajemniła spojrzenie bruneta. - Nie dotykaj mnie nigdy więcej. Kilka lat temu straciłeś ten przywilej. – Zabrała swoją łapę cedząc słowa, które zmieszane były nie tylko ze złością ale i całym napięciem, jakie w niej buzowało. Jego dotyk nie tylko obudził w niej dawne wspomnienia ale i dziwną chęć na coś… zgoła nieokreślonego. Poluźniła palce i uspokoiła oddech, który w krótkim czasie zdążył przyspieszyć. Odwróciła się delikatnie i niemal z całej siły uderzyła go łokciem pod żebro, jednak na tyle dyskretnie, by inni tego nie widzieli. - Och, jej. Bardzo mi przykro, zrobiłam to niechcący. – Zmroziła go wzrokiem gdy wypowiadała te słowa lodowato. Nawet jak na nią. Drgnęła jednak niezauważalnie i chyba z automatu odwróciła głowę w stronę sceny skąd dobiegał dudniący głos Wilsona, który niemal uśmiechał się i wił niczym wąż, byleby tylko szybko zejść z oczu kilkudziesięciu osób zebranych w jednej Sali. Chęć zamordowania kogoś zwiększyła się w momencie, gdy Jared – jej nowy współlokator, który niestety nie maluje jej paznokci u stóp ogłosił awans. Awanse, awanse, kto o nich nie marzył? Każdy chciał zostać kiedyś awansowany, bo przecież nie ma nic lepszego dla pracoholika jak większa ilość obowiązków, więcej hajsu i władzy, którą jednak sprawowali. Dlaczego więc poczuła ukłucie żalu, dotąd jej nieznane oraz lekką zazdrość gdy to nie jej nazwisko zostało wyczytane? A kogoś, kogo znała od lat, kogoś kto był młodszy i kogoś kto nazywał się Alex Hall? Przykleiła na usta swój firmowy uśmiech i gdy dostrzegła w tłumie najpewniej zszokowanego stażystę uniosła wysoko kieliszek z alkoholem śląc przyjacielowi pokrzepiający grymas, który z chwili na chwilę łagodniał. Przecież powinna cieszyć się z czyjegoś sukcesu, prawda? Czyjś sukces jednak oznaczał czyjąś porażkę. Upiła łyk szampana, który w tej chwili wydał się jej zbyt gorzki i nieco zaskoczona kiwnęła głową młodej Azjatce, która podreptała do ich jakże skromnego towarzystwa. Zosia rozpogodziła się odrobinę widząc, że i ona nie podziela jej entuzjazmu co do obecności głupiego Dykena, którego i ona olała po krótce. Miała nadzieję, że bok bolał go niesamowicie. Tak samo jak wspomnienia, które w niej obudził. - Witaj, Kohaku. Jak się miewasz? – Spytała grzecznie porywając jeszcze jedną, trzecią już lampkę alkoholu wcześniej jeszcze zabawnie wypowiadając jej imię, które brzmiało jeszcze bardziej egzotyczniej w jej ustach. Zerkała zaciekawiona na Japonkę, której wielokrotnie niska osoba zwracała jej uwagę – chociaż rzadko ze sobą rozmawiały i nie można było je nazwać przyjaciółkami to ich stosunki określane były mianem ciepłych. Nie miały nic do siebie, a i chętnie spędzały czas w swoim towarzystwie. Nie zamierzała przedstawiać Liama, dlatego też skupiła się na drobnej kobiecie przed nią. - Ach, tłumaczenie. Nie ma sprawy. Mogę się tym zająć w wolnej chwili. – Odparła po tym jak jej rozmówczyni w końcu wyjaśniła o co dokładnie chodzi. Sofia nie odmawiała nikomu pomocy, jeżeli faktycznie miała szansę w jakikolwiek sposób się wykazać. A przetłumaczenie kilku niecenzuralnych zdań zrobi z wielką ochotą i przyjemnością. W końcu kto nie lubi pobluźnić w ojczystym języku? Ponad głową panny Murray dojrzała wyraz twarzy Wilsona, co ją dostatecznie ocuciło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że dalej trzyma się niebezpiecznie blisko egzekutora, co jak widać do tej pory jej nie przeszkadzało. Wiedząc jednak, że i Jared ma wgląd na ich słodkie trio nie zmieniała swojej pozycji ani o cal. - Te tłumaczki! Też nie wiedziała kiedy zacząć rodzić, co? – Zagadnęła jeszcze obśmiewając jakąś biedną kobiecinę, której zachciało się dzieci. Takie życie.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Sala posiedzeń Sro 22 Kwi 2015, 16:48 | |
| Słysząc komentarz o ich wspólnych pojedynkach w przeszłości, Liam jedynie pokiwał głową z dezaprobatą, a jego mina zdawała się wyrażać mieszaninę współczucia i rozczarowania. Sofia jak zwykle musiała udowodnić swoją wyższość. Niezależnie od sytuacji z niemal dziecięcym uporem próbowała udowodnić, że jedyną osobą która ma prawo mieć rację była ona sama. Wprawdzie zdarzało się, że pokornie wysłuchując mądrzejszych od siebie ludzi, czasem potrafiła przyznawać się do błędu - najczęściej gdy temat dyskusji odnosił się do tematyki czysto naukowej, jednak w przepychankach słownych nigdy nie dawała za wygraną. Nie była w stanie przeboleć sytuacji w której(w jej opinii) ktoś w jakimś sensie przegadałby ją. Sytuację w której ktoś – zamiast niej - miał ostatnie słowo. Najpewniej nie dopuszczała do swojej świadomości myśli, że ktokolwiek mógłby wytoczyć cięższe działa niż Ona. Liam traktował to rzecz jasna jak zwykłe przekomarzanie, ale z upływem lat takie zachowanie stawało się powoli irytujące, zwłaszcza, że ilekroć Włoszce kończyły się argumenty uciekała się do najzwyklejszej agresji fizycznej. Tak było również i tym razem. Liam wypowiadając się na temat ich wspólnych pojedynków wcale nie planował w żaden sposób atakować swojej byłej ukochanej. Niestety – zapewne nieco przewrażliwiona na swoim punkcie- Sofiia odebrała jego słowa zupełnie inaczej i zareagowała nie siląc się nawet na zamaskowanie agresywnego tonu. -I kto tutaj się piekli? Co takiego uczyniłem Ci dziś wieczorem, że zwracasz się do mnie z taką niechęcią? Naprawdę odczuwasz taką dziką satysfakcję gdy mieszasz mnie z błotem? – zapytał Liam bezpośrednio, nie lubił owijać w bawełnę, zwłaszcza tego co już i tak było skomplikowane. Może i to nie było odpowiednie miejsce do przeprowadzania tego typu rozmów, ale zachowanie Włoszki powoli zaczynało go denerwować. - Pozwolisz, że sam się o tym przekonam – uśmiechnął się uprzejmie, starając się ignorować jej uszczypliwy ton. Nie mógł pozwolić by wyprowadziła go z równowagi. W rzeczywistości naprawdę tęsknił odrobinkę za rodzinnym domem Sofii, bowiem w przeciwieństwie do własnego Ojca, Pana Clintona darzył wielkim szacunkiem, a matkę Sofii zwyczajnie uwielbiał, i nie tylko dlatego, że była tak dziecinnie łatwowierna. Kilka razy przemknęła mu przez głowę myśl o młodszej Pani Clinton, która nawet w średnim wieku wciąż była niczego sobie. Czasem nawet zastanawiał się czy gdyby nie była mężatką, pokusiłaby się o jakieś próby uwodzenia jego osoby. - Znasz mnie tak długo i mówisz takie rzeczy? – zaczął uśmiechając się pod nosem w reakcji na swego rodzaju ostrzeżenie wysłane przez Włoszkę - Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie mogłaś mnie bardziej zachęcić? Bez wątpienia zajrzę do państwa Clintonów, nie rozumiem tylko czemu masz z tym taki problem… - wyjaśnił unosząc nieco wyżej kąciki ust – Czyli jednak wciąż uważasz, że jestem przystojny… dobrze wiedzieć - dodał od niechcenia półgłosem, jakby zawartość kieliszka była w tym momencie o wiele ciekawsza o pozyskanej informacji. Mimo delikatnych utarczek słownych, wszystko wskazywało na to, że dzisiejszego wieczora obędzie się bez uszczerbków na zdrowiu po żadnej ze stron konfliktu. To co wydarzyło się jednak kilka chwil później zniszczyło jakiekolwiek prognozy co do dalszego przebiegu spotkania. Van Dyken zwyczajnie nie był w stanie znieść tego, że Sofia próbowała go zwyczajnie zignorować. Dał się sprowokować, czego zresztą później pożałował. I nie chodziło tylko o cios łokciem- dość charakterystyczny dla infantylności Włoszki – który zabolał tak mocno jak miał zaboleć i Liam, zaciskając przy tym zęby, zgiął się nieco. Chodziło o niewykorzystanie okazji do poprawienia stosunków, a nawet zapewne ich pogorszenie. Młody Śmierciożerca – który nie miał zbyt wielu okazji by porozmawiać z byłą ukochaną – rozpoczynając rozmowę w żadnym wypadku nie chciał by obrała ona taki przebieg. Nie chciał by puściły mu emocje, jedyna czego pragnął to zwyczajna rozmowa, gdzieś tam głęboko, na swój dziwaczny sposób wciąż kochał Sofię. -Naprawdę musi Ci brakować mojego dotyku – powiedział prostując się z uśmiechem łamanym z wyrazem bólu. Nie próbował nawet ciągnąć konwersacji, zdawał sobie sprawę, że jedynie jeszcze bardziej się pogrąży. Popatrzył nieco przygaszonym wzrokiem na Włoszkę i już miał się pożegnać życząc jej powodzenia w łapaniu czarnoksiężników, gdy na horyzoncie pojawiła się Kohaku ze sporych rozmiarów psem u boku i ciekawym zbiegiem okoliczności właśnie kroczyła w ich kierunku. Wprawdzie przywitała go ledwie kiwnięciem głowy, co w połączeniu z zachowaniem Sofii z przed kilku chwil, jeszcze bardziej poirytowało van Dykena, uśmiechnął się do niej szeroko. - Witam Panno Murray, miło spotkać kogoś z departametnu – przywitał się z nią nazbyt uprzejmie i zlustrował bezczelnym wzrokiem jej dzisiejszy wygląd. Japonka – chudziutka i niska - nigdy nie była specjalnie w jego typie, zwłaszcza jeszcze w Hogwarcie gdy chowała się przed całym światem po kątach, ale Liam nie mógł zaprzeczyć, że ma całkiem ładną twarzyczkę na którą przyjemnie było popatrzeć co rekompensowało w jakimś stopniu braki w kobiecych kształtach. Może nawet nadałaby się na asystentkę? W końcu musiała się znać na rzeczy. Będzie musiał zapytać w zarządzie departamentu. -Wybaczcie, że się wtrącam, ale zdradzisz mi jak wabi się Twój pies Haku? – zagadnął niewinnie młodą kobietę rozmawiającą z Włoszą o jakimś liście. – Sprowadzasz coś nowego z Włoch? Podziel się z kolegą z pracy jakimś nowinami– zapytał z zaciekawieniem - Mam nadzieję, że to nie żadna tajemnica – dodał posyłając jej pogodny uśmiech. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Sala posiedzeń Nie 24 Maj 2015, 00:22 | |
| /wiem, że przeciągnęłam niemiłosiernie, ale nie skalpujcie mnie jeszcze, przydam się społeczeństwu :(
W sali pełnej ludzi, buchających fleszy i ani jednego okna zwyczajnie zaczęło robić się gorąco, mimo chłodu jaki zwyczajowo ciągnął od grubych ścian i podłogi. Słysząc głosy nawołujące do przejścia do kolejnej części spotkania, Alex przeprosił szybko starszego mężczyznę, który ostrzegał go przed ciotkę Muriel i wrócił do stołu. Miał niejasne przeczucie, że powinien połączyć jego twarz z jakimś nazwiskiem, ale nie było to w tej chwili istotnym problemem. Młody auror podciągnął do łokci rękawy swetra i koszuli, w duchu klnąc na siebie, że nie poświęcił dodatkowych trzech minut na jej odprasowanie – teraz mógłby pozbyć się duszącego fragmentu garderoby, w którym powoli zaczynał się gotować jak jajko w skorupce. Kiedy wróci do Hogwartu weźmie prysznic, zmyje z siebie ten cały syf i będzie paradować po gabinecie w najbardziej znoszonych i dziadowskich ciuchach, jakie tylko znajdzie w szafie. Na samą myśl od razu poprawił mu się humor. Słuchał nazwisk wyczytywanych przez Wilsona może przez pierwsze pięć do ośmiu minut, a potem uwaga Halla zaczęła się rozpraszać jak przy każdym nudnym spotkaniu, gdy przekazywane informacje nie były mu potrzebne do wykonania zadania lub bezpośrednio związane z zachowaniem głowy na karku. Oparł przedramiona na stole, pochylając się nieco do przodu i wędrując spojrzeniem po tej części sali, którą widział nie musząc obracać się do tyłu jak niecierpliwe dziecko przypięte pasem do fotelika. Nie spodziewał się wywołania na scenę, a zakładał, że wszystkie odznaczenia przyznano osobom, które faktycznie na to zasługiwały, informacje wpadały więc jednym uchem i zaraz wypadały drugim. Kobieta nazwana ciotką Muriel zaczęła tykać go kolanem pod stołem, ale zaraz przestała gdy przypadkiem nadepnął jej ciężkim, wojskowym butem na palce. Oczywiście przeprosił w pospiesznym szepcie, ale kobieta już odsunęła się tak daleko, jak tylko pozwalało jej krzesło. Co za strata. Głowa młodego aurora obróciła się gwałtownie w kierunku mównicy, za którą stał Jared, gdy jego zwielokrotniony zaklęciem głos wypowiedział nazwisko Alexa, a potem dołożył do niego słowa awans i wiceszef. Czy temu człowiekowi do reszty odbiło? Rosnąca temperatura rzuciła się na mózg? Anglik odruchowo zmrużył oczy, gdy padło na niego światło reflektora, a zaraz po tym czyjeś ręce rozpoczęły kolejkę uścisków, poklepywania po ramieniu i (blergh) obcałowywania nieogolonych policzków. To ostatnie na szczęście szybko się skończyło, bo chyba długo by nie wytrzymał. Trasę między stołem a mównicą pokonał jak w jakimś transie, tracąc z pamięci te kilkanaście sekund – miał nadzieję, że nie zrobił czegoś durnego po drodze, głupio byłoby dowiedzieć się później z Proroka, że podeptał jakiegoś ważnego urzędnika albo wpadł taranem na niczemu niewinną dziennikarkę. Wilsonowi do reszty odbiło, był tego pewien, gdy znalazł się na tyle blisko, by spojrzeć na twarz czarnoskórego aurora. Miał pod ręką przynajmniej tuzin starszych, bardziej doświadczonych kandydatów, a wybierał sobie wariata, który jeszcze niedawno stał najniżej w hierarchii biura. Alex nie uważał tego wszystkiego za dobry pomysł, ale zmusił się do ulotnego uśmiechu, choć jego zielone oczy zdawały się ciskać ostrza. Wyciągnął rękę do cywilizowanego, oczekiwanego uściśnięcia, marząc by to spotkanie skończyło się jak najszybciej. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Sala posiedzeń Nie 24 Maj 2015, 14:46 | |
| Clintonówna, gdzie jest mój skalpel?
Posłał wredne spojrzenie Hallowi, który właśnie pokazał co oznacza "zamurowany". Dobrze, że się nie cieszył z awansu i węszył podstęp, bo nikt nie chciałby mieć nad sobą szefa pokroju Wilsona. Teraz Hall skazany będzie na ciągłe towarzystwo Jego Gburowatej Mości, a to jak się domyślał, było spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Zmiażdżył mu dłoń przy wymianie uścisków, przy których błysnęło tysiące fleszy przez chwilę oślepiając każdego człowieka w promieniu pięciu metrów. - Gratuluję. Widzę cię jutro o siódmej rano w ministerstwie, to wprowadzę cię w twoje nowe obowiązki. - poinformował go ironicznie i na odległość było widać, że Wilson cieszy się jak dzieciak z osoby do gnębienia. Owszem, miał sporo osób na to stanowisko, bardziej odpowiedzialnych i doświadczonych od zwykłego dwudziestosześciolatka, ale skoro Wilson postanowił inaczej, tak się stało. Słowo się rzekło. To on będzie miał Halla za prawą rękę i jeśli się nie mylił co do ukrytego talentu Alexa, wyrośnie na porządnego aurora pod czujnym czarnym okiem Wilsona. Odsunął się od wiceszefa aurorów, tym samym rzucając go na pożarcie dziesiątek osobistości pragnących za wszelką cenę wyściskać mu ręce. - Ostatnią osobą, której trzeba dzisiaj pogratulować awansu jest Sofia Lucia Clinton. Panna Clinton od dziś cieszyć się będzie III stopniem aurorskim*. Brawa dla niej i nowych obowiązków, które przyjmie na siebie już z samego rana. - jego tembr odbijał się po sali powielony przez zaklęcie. Nie odrywał od niej ciemnych ślepi, kiedy podchodziła na podium i na scenę. Do niej też uśmiechał się czysto złośliwie i wyraźnie coś ukrywał. Jego spojrzenie też wiele obiecywało, wiele zmian i przede wszystkim więcej powodów do trzymania jej w swoim gabinecie. Tylko ta dwójka mogła domyślać się powodów zachowania Wilsona. Niepisane przyczyny awansowania aurorów, którymi miał zająć się osobiście. Biada tym, którzy im zazdrościli.
* Hierarchia wewnętrzna aurorów zostanie wprowadzona w życie w ciągu paru dni w odpowiednim temacie. Zostaniecie o tym poinformowani. |
| | | Sofia L. Clinton
| Temat: Re: Sala posiedzeń Pon 25 Maj 2015, 00:21 | |
| Czy Liam naprawdę nie zauważył, że odnosiła się w taki sposób – niezwykle dziecinny, pewny siebie i bezczelny tylko w stosunku do niego? Nie odpuszczała, była uparta jak osioł i zamierzała mu dopiekać za każdym razem gdy miała możliwość ucięcia sobie krótkiej rozmowy z paniczem van Dykenem. Prawdopodobnie nigdy się jej to nie znudzi – i bardzo dobrze. Lubiła obserwować wachlarz emocji roztaczający się na jego przystojnej gębie, kiedy z chwili gdy ponownie chciałby ją posiąść przeistacza się w czystą nienawiść. Cudownie słodko. Rozciągnęła usta w niezwykle ckliwym uśmiechu jak na nią i pokiwała głową wysłuchując jego dennej paplaniny, której tak naprawdę nie miała ochoty słuchać. Nie mówiła tego jeszcze na głos, nie kiedy przy ich dwójce stała młoda Japonka, która kilka chwil później opuściła ich towarzystwo najpewniej uznając ich za potwornie nudnych. Odprowadziła Kohaku wzrokiem i gdy zauważyła, że ta odsunęła się na bezpieczną odległość dopiero zdecydowała się odpowiedzieć na dość istotne pytanie swojego ex narzeczonego. Jej piwne tęczówki błysnęły złowrogo, a zadowolony grymas ostudził wyraz jej buzi. - To bardzo głupie pytanie, mój drogi. – Zaczęła przyciągając go do siebie władczo, naruszając przy tym znacznie jego przestrzeń osobistą. Rękaw jego szaty wyjątkowo dobrze układał się jej w dłoni. - Gdyby nie fakt, że zdradziłeś mnie kilka lat temu to najpewniej odnosiłabym się do Ciebie ciut milej. Najpewniej dalej mieszkalibyśmy razem, a może i kto wie, byśmy byli małżeństwem. Widzisz jednak. Nie mogłeś powstrzymać swoich żądzy i musiałeś wskoczyć do łóżka jakiejś panienki, prawda? Pamiętam o tym. I będę pamiętać o tym nie tylko dziś wieczorem, ale i jutro i za tydzień. – Syczała mu do ucha, nie chcąc zbytnio by ktokolwiek spoza ich towarzystwa usłyszał tą krótką i wyjątkowo burzliwą wymianę zdań. Mężczyznę mógł owionąć mocny zapach jej perfum i włoskiego ciała, które wyginało się we wszystkie strony tuż pod jego nosem. Zmarszczyła nos kiedy ten jeszcze nie odpuścił sobie zrobienia wycieczki w jej rodzinne strony, w których rezydowali państwo Clinton – wyjątkowo uroczy ludzie, których niestety z łatwością Liam owinął sobie wokół palca, i którzy pytali o swojego przyszłego zięcia niemal non stop, kiedy ta u nich bywała. Za każdym razem musiała im na nowo tłumaczyć, by dali sobie spokój z tymi nędznymi uprzejmościami, które tylko bardziej ją irytowały i sprawiały, że ta miała ochotę wydłubać oczy śmierciożercy, z którym łączyła ją nie tylko przynależność do jednego domu w Hogwarcie. - Rób sobie co chcesz, Liam. To dorośli ludzie. Chcesz, jedź. Nie chcesz, zostaw mnie i ich w spokoju. – Burknęła nieprzyjemnie dokańczając kolejny kieliszek szampana, który odłożyła czym prędzej na pustą tacę kelnera przechodzącego obok pary. Rzuciła pracownikowi ministerstwa ostrzegawcze spojrzenie akurat w momencie kiedy Hall odbierał swoje honoraria. Raz jeszcze zaklaskała kiedy i inni zajęli się gratulacjami i roztaczaniem wiwatów nad młodszym aurorem. Nie patrzyła jednak na scenę, a na van Dykena, któremu przyglądała się w zastanowieniu. Gdyby tak teraz wbić mu różdżkę w to ładne oko – czy ktoś miałby coś przeciwko temu? Zajęta konwersacją z byłym chłopakiem praktycznie nie zwracała uwagi na to co się działo w samym centrum zainteresowania. Nie łączyła nazwisk i faktów, nie słuchała bełkotu prowadzącego, a uśmiechała się wyłącznie do tych, którzy trącali jej ramię i witali się z nią kulturalnie. Do czasu kiedy nie usłyszała swojego nazwiska wypowiedzianego na głos przez mężczyznę, który ostatnio za często mącił jej w głowie. Za często według niej, biorąc pod uwagę to w jaki sposób się do siebie odnosili. Mrugnęła zaskoczona i chyba odruchowo skuliła się chowając za barkami swojego byłego chcąc ochronić się przed natarczywymi twarzami i błyskiem fleszy. - - Cholera. – Mruknęła i puściła ramię Liama niemal od razu gdy zrozumiała sens słów rzuconych przez Jareda. Skoro wpierw został awansowany Hall, a teraz ona to chyba Jego Gburowata Mość miał jakieś niezwykle kuszące plany wobec ich dwójki, która najpewniej właśnie teraz wymieniała się sceptycznymi spojrzeniami. Jego jasne i jej ciemne, rozgniewane. Przeprosiła egzekutora i przeciskając się przez tłum skierowała się w stronę mównicy, po drodze jeszcze przyjmując uściski dłoni, poklepywanie po plecach, co strasznie ją zdenerwowało i niezliczone ilości mokrych pocałunków lądujących na jej licu – prawdopodobnie wszyscy Ci, którzy na nią lecieli mieli możliwość po raz pierwszy posmakować jej włoskiej skóry. Ciemna suknia wokół jej nóg zafalowała kiedy ta wspinała się po schodkach – jej czerwone usta rozciągnęły się w sztucznym i wyjątkowo słodkim uśmiechu, kiedy najpierw przyjmowała gratulacje od swojego szefa, by zaraz podzielić się nim z resztą. Miała ochotę zrzucić Wilsona ze sceny, na pożarcie tym głupim ludziom, którzy chyba nie są do końca poinformowani o tym co się tutaj dzieje. - Chciałabym podziękować wszystkim swoim współpracownikom. – Zabrała głos zaraz po tym gdy błysk fleszy nieco osłabł i gdy wrzawa pod nią uciszyła się na tyle, że ta bez problemu mogła powiedzieć cokolwiek. Na słowa Jerry’ego zareagowała mocniejszym ściśnięciem jego dłoni, którą puściła szybko – jeszcze chwila, a by mu ją odgryzła. W tej chwili nie czuła jakiegokolwiek pociągu seksualnego do przełożonego, na całe szczęście. Nie wyglądałoby to zbyt dobrze. - Bez Was oczywiście do niczego bym nie doszła. Z tego miejsca również gratuluję awansu Alexowi Hallowi. Mam nadzieję, że Ty nie będziesz mnie zmuszał do robienia kawy co dzień rano. – Zwróciła się do kolegi żartobliwym tonem, byleby tylko zatuszować swoją złość. Uśmiechała się jednak dzielnie, nie dawała po sobie poznać, że nie wie kompletnie co to ma wszystko oznaczać. Nie wiedziała czy ma się cieszyć z tego, że w końcu się wybiła, że ktoś ją docenił. Odszukała wzrokiem Liama – ten doskonale mógł zauważyć jak bardzo skołowana jest kobieta. W końcu ją znał o wiele lepiej niż inni. |
| | | Gość
| Temat: Re: Sala posiedzeń Wto 26 Maj 2015, 12:36 | |
| Kohaku zdawała się nie być zbyt rozmowna. Możemy jedynie zakładać, że najpewniej onieśmielił ją urok młodego Śmierciożercy, choć w obecnej sytuacji powód jaki miała Japonka by opuścić ich towarzystwo nie jest sprawą najwyższej wagi. Istotne było to co zrobiła Sofia gdy już – nie licząc tłumów zaproszonych gości wokół - zostali sami. Włoszka po raz kolejny tego wieczora, łapczywie poszukując bliskości jego ciała, chwyciła rękaw szaty wyjściowej van Dykena, który na ten fakt uśmiechnął się delikatnie. Był niemal pewien, że jego ukochana uraczy go za chwilę jakąś wiązanką, którą będzie chciała wzbudzić w nim wyrzuty sumienia, sprawić by z podkulonym ogonem wrócił do swojej nory i zostawił ją w spokoju - przerabiali to już kilka razy, i choć przez dobry rok, van Dyken unikał kobiety jak ognia - niezbyt trafne porównanie -, w końcu zdał sobie sprawę, że potrzebował jej żaru. Nie mylił się, zbliżyła się do niego niebezpiecznie blisko i zaczęła swój wywód. Teraz gdy niemal szeptała mu do ucha słowa przepełnione najczystszą pogardą, mężczyzna czując błogo ciepły oddech kochanki na swoim karku, niemal nie słuchał tego co doń mówiła. Mimo, że jeszcze niedawno miał ochotę spopielić jej śliczną buźkę, teraz - z trudem powstrzymując się przed ułożeniem rąk na jej plecach - delektował się bliskością jej idealnego ciała, ciała które kiedyś należało do niego. -Żałuję tego – powiedział krótko nieobecnym głosem. Słowa te wyraźnie nie były skierowane do Włoszki, van Dyken wyglądał jakby nie zdawał sobie właściwie sprawy z tego co mówił. Całą swoją wolę koncentrując na powstrzymywaniu żądzy, na powstrzymywaniu pragnienia zdarcia czarnej sukni z Włoszki, prawdopodobnie nie panował nad tym co mówi. Przy każdej innej kobiecie potrafił zachować stoicki spokój, przy każdej innej kobiecie to on dyktował warunki, ale jego ukochana sprawiała, że zapominał o zdrowym rozsądku, sprawiała, że ponownie czuł się jak młody uczniak domu Gryfa który dopiero poznawał czym jest namiętność. - Czego ode mnie oczekujesz? Co mam Ci powiedzieć? Mówiłem Ci już setki razy, że tamta noc nic dla mnie nie znaczyła, byłem pijany, nie wiedziałem co robię – począł tłumaczyć się żałośnie, jak wtedy gdy wyznając jej wszystko niemal nie przypłacił tego życiem. Gdyby mógł cofnąć czas z pewnością zrobiłby to bez wahania, bo mimo, iż wyzbył się dawnego siebie, wciąż nie potrafił się oprzeć Włoszce, i jakkolwiek absurdalnie to brzmiało wciąż ją kochał a Ona ani razu nawet nie pomyślana o tym, żeby mu wybaczyć. Gdy temat zszedł na rodziców Sofii - nie przestając pożerać jej wzrokiem - mężczyzna z zadowoleniem stwierdził, że jeszcze niedawno chcąca zabić go jedynie za wyrażenie chęci odwiedzenia państwa Clintonów, Włoszka teraz nie miała już zupełnie nic przeciwko temu by złożył im wizytę. - Skoro tak stawiasz sprawę, zapewne niedługo wybiorę się do mych niedoszłych teściów – odpowiedział z uprzejmym uśmiechem. Kilka chwil później, gdy ktoś wypowiedział nazwisko Sofii, gdy kobieta chciała się od niego odsunąć, śmierciożerca złapał się na tym, że próbując ją przy sobie zatrzymać, prawie chwycił jej oddalającą się dłoń. Był niemal pewien, że i ona poczuła koniuszki jego palców. Nie raczyła jednak zareagować z żaden sposób, mimo iż wiedział, że wcale nie jest jej obojętny, nie mogło być tutaj mowy o odwzajemnieniu żądzy które władały Liamem. -Gratuluję kochana - rzekł prawdopodobnie na pożegnanie. Włoszka zdobyła się tylko na uprzejme przeproszenie, po którym mężczyzna patrzył, jak nieco poirytowana, nieco rozgniewana przedziera się przez tłum w stronę podwyższenia na które zaprosił ją ten gburek, Wilson. Podniósł kolejny kieliszek szampana i obserwował jak jego ukochana ma zamiar zmierzyć się z tłumem gapiów, pośród których nie brakowało dziennikarzy. Przedstawienie zapowiadało się całkiem ciekawie, jednak tak naprawdę to niewiele obchodziło go co też powie, jak podziękuje za otrzymany awans. Spodziewając się tradycyjnej formułki podszedł nieco bliżej by móc zaobserwować uciekającą z twarzy włoszki pewność siebie i uśmiechając się doń pogratulował unosząc kieliszek.. Szarzy aurorzy nie interesowali śmierciożerców w większym stopniu, jednak im wyżej pieli się po szczeblach kariery, tym ciekawszą zdobyczą stawali się dla jego braci i sióstr broni. Van Dykenowi nie podobało się to, że jego Ukochana stawała się ważna. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Sala posiedzeń Wto 09 Cze 2015, 09:48 | |
| Było dużo oklasków, polał się szampan, zagrała muzyka, a Wilson ulotnił się zaraz po awansowaniu ludności. Uroczystość trwała jeszcze jakieś dwie godziny zanim do Sali Obrad nie weszła Ekipa Sprzątająca składająca się z czterech starych wiedźm i nie przegoniła towarzystwa.
z tematu wszyscy, koniec posiedzenia. Hierarchia wewnętrzna aurorów została już opublikowana w Vademecum, polecam się zapoznać i dopisać do profilu co trzeba. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Sala posiedzeń | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |