|
| Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Alecto Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:12 | |
| Przed posiadłością, dzień później.
Listy Merberet nie zrobiły na niej wrażenia, wręcz przeciwnie: irytacja wymieszana z niedowierzaniem prędko odnalazły swoje miejsce w zakamarkach umysłu, do których nie dopuszczała nawet samej siebie, pozwalając Alecto skupić się na czymś o wiele istotniejszym. Głupiutka smarkula sądząc, że jej apel poruszy siostrzane instynkty panny Carrow pomyliła się niechybnie i skandalicznie, jednocześnie jednak dostarczyła bliźniaczce swojego narzeczonego informacji, które ta skrupulatnie oddzieliła, odsiała i przeanalizowała, stukając palcami w blat stolika. Udało jej się. Plan, choć niekompletny, choć tak upokarzający, choć wyjątkowo szalony, zadziałał co do joty. Na pomalowanych czerwoną pomadką ustach wykwitł uśmiech, który nie sięgał jednak niebieskich tęczówek; jasne brwi zbiegły się delikatnie na czole Alecto, a pierś uniosła w głębokim wdechu, gdy dziewczyna westchnęła przygryzając dolną wargę. Gdy euforia i zadowolenie nieco opadły, podniosła się od stolika i przymknęła okno w mieszkaniu, w którym chwilowo pomieszkiwała’ wynajęcie czegoś po tym, jak rodzice próbowali przemówić jej do rozsądku odbierając blondynce dostęp do rodzinnej fortuny wbrew pozorom nie stanowiło problemu. Nazwisko otwierało wiele drzwi, rozwiązywało wiele języków i ułatwiało życia, a Alecto doskonale o tym wiedziała. Wiedziała też, że czas porzucić tą szopkę, tą nic nieznaczącą teatralną maskaradę i wrócić tam, gdzie było jej miejsce – do Amycusa. Sierpniowe słońce pieściło jej skórę miękkim blaskiem popołudniowych promieni, a powietrze pachniało intensywnie kwiatami, których kuszący, upojny aromat unosił się w otoczeniu, wirując ospale; osiadał na włosach, na ubraniach, przyprawiał o zawroty głowy. Białe płatki rozchylały się chciwie ku słońcu, łowiły jego ciepło, w zamian dzieląc się ze światem tym, co miały najcenniejsze; Alecto uśmiechnęła się pod nosem, obserwując kołyszące się w rytm wiatru róże. Od kiedy pamiętała matka nalegała, by zamiast tradycyjnego żywopłotu ich londyński dom otaczał mur z pnących, białych róż – to właśnie ich zapach kojarzył jej się z tym miejscem. I z Amycusem, którego dostrzegła właśnie w bramie. Oparła się wygodniej o mur i bez większego zainteresowania przyglądała się swoim idealnie spiłowanym paznokciom, doskonale wiedząc, że nie znajdzie tam najmniejszego nawet pyłku. Jednocześnie obrzucała brata kolejnym badawczym spojrzeniem, oczami ukrytymi pod zasłoną gęstych, czarnych rzęs; trzymał się prosto, zbliżał się w jej stronę równym krokiem, a na jego skupionej, nieobecnej twarzy nie dostrzegała nawet śladu emocji. Nie zauważył jej jeszcze, nie dostrzegł znajomej sylwetki i jasnych włosów, otulających delikatną twarz o dumnych rysach – zajęty swoimi myślami, zatopiony w świecie, do którego nikt inny nie miał dostępu, patrzył niewidzącym wzrokiem w przestrzeń, podczas gdy Alecto miała okazję dokładnie mu się przyjrzeć. Na ramię nałożono dokładną, choć niezbyt silną iluzję: nie musiała się bardzo wysilać, by ją przejrzeć, by dostrzec delikatne wygięcia w miejscach, w których magia przytwierdzona została do odpowiedniego odcinka dłoni jej brata. Zmarszczyła brwi, a potem pokręciła głową, zakładając ramiona na klatce piersiowej; prosta, niebieska koszula z podwiniętymi rękawami i krótkie spodenki odsłaniały opalone nogi i przedramiona dziewczyny, a dekolt z rozpiętych guzików układał się w niezwykle interesujący sposób na biuście – Alecto doskonale wiedziała jak wmieszać się w tłum, jednocześnie z niego odstając. Gdy Amycus znalazł się odpowiednio blisko, wychynęła zza muru by oprzeć się o cegły ramieniem i znów zerknąć na swoje paznokcie, nim jej oczy napotkały spojrzenie brata; łagodne łuki brwiowe wygięły się w wyrazie zdumienia, a wargi zawtórowały im drwiącym uśmiechem. - Jak ty wyglądasz, Amycusie? Merlinie, kto by pomyślał, że pojechałeś na szkolny obóz, a nie na turnus przetrwania w dziczy – jej głos zabarwiony był kpiną, chociaż w niebieskich oczach zamigotało coś niepokojącego, coś troskliwego – zostawiłam cię na nieco ponad miesiąc, a ty doprowadziłeś się do tak opłakanego stanu? Musiałeś bardzo tęsknić – rzuciła jeszcze, mrużąc oczy. Podeszła bliżej, opuściła ramiona, wspięła się na palce i złożyła na policzku Ślizgona przelotny pocałunek, z cichym, pełnym zadowolenia westchnieniem wdychając zapach jego perfum i skóry. - Dobrze, że wróciłam. Ktoś wreszcie musi o ciebie zadbać. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:13 | |
| Niewiele zdarzeń potrafiło wprowadzić Amycusa w stan równowagi, którą utracił z chwilą uzyskania niepełnej pomocy od uzdrowicieli w Mungu, po dziś przeklinając ich niekompetencję oraz brak stosownego podejścia do człowieka pragnącego wydostać się z własnego ciała, aby przekroczyć barierę ograniczającą działanie. Coraz silniej dążył do zasilenia swoją osobą szeregów popleczników Czarnego Pana, równocześnie oddalając się od niego z proporcjonalną siłą do chęci pozostania przy nim. Zazdrość w dążeniu do stopniowego osiągania niezależności oraz potęgi kusiła coraz mocniej Amycusa, nie potrafiącego docenić własnego zaangażowania w trawiący jego organizm gniew, kierując go na wszystkie niemalże strony, dotykający każdą napotkają na drodze istotę – niewinną bądź winną. Zatruwała jego myśli w wystarczająco dogłębny sposób, aby nie rozpoznał stopniowo zapominanej sylwetki istoty posiadającej jedyną rzeczywistą władzę nad jego myślami oraz zachowaniem, szamocząc się w więzach zdezorientowania w wystarczająco mocny sposób by mogła dostrzec drzemiący w brązowych oczach bliźniaka gniew. Przystojne rysy twarzy wyostrzyły się jeszcze bardziej kiedy zacisnął szczęki mocniej, bez słowa przyglądając się powabnej istocie pokonującą dzielący ich dystans niczym kładkę, świadomie ignorując lawę buchającą ciepłem pod jej stopami. Nie musiała robić wiele. Nie musiała mówić wykwintnymi frazesami. Wystarczyła tylko chwila, aby przełącznik w jego organizmie rozlał wrzątek po jego ciele, pieszcząc dawno zapomniane doznania i upominając się o rekompensatę za zwłokę, kiedy w końcu Ona odważyła się stanąć przed zdrajcą. Bez słowa pochwycił lewą rękę przegub jej dłoni i szorstko naparł na nią torsem, wymuszając cofnięcie się o dwa kroki w tył aż plecami nie zetknęła się z wielbionym jeszcze kilka chwil wcześniej przez nią murem. Iskry budzące się w pochmurnym spojrzeniu Carrowa wciąż podsycane były subtelnym posmakiem wanilii i paczuli, z charakterystyczną domieszką drewnianej bazy żałując iż nie posiadają w sobie najmniejszej nutki malinowego owocu. Różniąc się od narzeczonej narzucała jej odgórnie kategorie, których nastolatka nie była sprostać, wychowując się nie tylko w innych warunkach środowiskowych, ale przede wszystkim w innym otoczeniu osób pozbawionych skrupułów. Ciepły oddech owinął twarz Alecto kiedy w końcu zatrzymali się i uchylił usta, nie wydobywając z siebie najmniejszego nawet słowa, rozmyślając się w ostatniej chwili nad wypowiedzeniem bojaźliwie ostrego roszczenia. Delikatny zapach pomarańczy skrapianej wrażliwszą skórę na ciele dziewczyny powstrzymał go w niewystarczającej chwili, aby potrafił zapanować nad buzującym w jego wnętrzu gniewie i pożądaniu jakich nie potrafił od momentu wypadku odseparować od siebie. Wydawało mu się, że milczenie trwa wieczność, podczas gdy nie minęły trzy sekundy jak przestał mierzyć jej oczy rozgrzanym spojrzeniem i przesunął je w stronę palców zaciskających się na przegubie jej dłoni, wyczekując na pierwszy zduszony okrzyk protestu. Czy miała prawo domagać się od niego radości i uczucia ulgi, kiedy w końcu stanęła przed nim z kpiąco troskliwym uśmiechem na słodkiej buźce? Kiedy byli dziećmi uważał, że posiadają jedną duszę rozdartą w dwóch skrajnie odmiennych ciałach i pomimo diametralnych różnic między nimi, nawet teraz wyczytując w ciemnym błękicie czułość zmieszaną z autentycznym zaskoczeniem i irytację, wynikającą z potraktowania jej niczym niesubordynowaną podlotkę. Jedynie ciche westchnięcie zadowolenia odbijało się echem po umyśle stęsknionego Amycusa, wracającego nieugiętym spojrzeniem na twarz swej siostry z pewnością zrozumienia przez nią przekazu. Nie musiał nic mówić. Nigdy nie musiał przy niej niczego mówić. Ona po prostu wiedziała. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:14 | |
| Poddała się naporowi jego ciała z zaskakującą uległością, nie wyszarpując nadgarstka z uścisku, który sprawiając ból jednocześnie budził w jej ciele falę źle maskowanej przyjemności, pobudzającej rozluźnione ciało, spinającej mięśnie w oczekiwaniu na coś, co nie miało prawa się wydarzyć. Nie w tym miejscu, nie w tej chwili; niebieskie oczy zachmurzyły się nieznacznie, powoli, błękit wypierany przez gniew stężał, nabierając ciemniejszego odcienia, wyrazistszego koloru. Rozchyliła wargi, wypuszczając z płuc powietrze, wzdychając cicho, wychwytując aromat wody kolońskiej, ostry, ziołowy zapach maści, którymi niewątpliwie smarowano zranione ramię jej brata i charakterystyczną nutę jaką nosiła na sobie jego skóra. Do tej pory nie zdawała sobie wyraźnie sprawy z faktu, jak bardzo za nim tęskniła. Nie zauważała tego, dopóki nie napotkała brązowego spojrzenia, nie zmierzyła się z gniewem, z rozjuszonym koniecznością oczekiwania zniecierpliwieniem i tęsknotą, jaka wychylała się zza twardego muru nieustępliwości. Nie musiał nic mówić. Wiedziała. Zawsze wiedziała. Przeniósł spojrzenie z jej twarzy na swoje palce, a Alecto zacisnęła lekko wargi, wreszcie wyrywając się z zamyślenia, uciekając własnemu umysłowi; delikatnie, lecz stanowczo zacisnęła drugą dłoń na jego lewym przedramieniu, uwalniając się z niosącego ból uścisku. - Wiem, że zasłużyłam i wiem, że jesteśmy bliźniętami, ale nie odczuwam potrzeby dzielenia z tobą każdej kontuzji. Puść, zanim złamiesz mi rękę – syknęła cicho, choć w nieznoszącym sprzeciwu tonie jej głosu przebłyskiwały łagodniejsze nuty, załamując nieco ostrość wypowiedzi – puść i opanuj się, Amycusie, bo przysięgam na wszystkich bogów jacy istnieją, potraktuję cię klątwą. Wbiła spojrzenie w jego twarz, marszcząc delikatnie brwi, a potem – jakby zapominając o swojej poprzedniej wypowiedzi – uniosła rękę i musnęła palcami jego policzek. Przesunęła je na szyję i kark brata, przeczesała jego włosy, wróciła na ramię, oparła się na klatce piersiowej tuż nad miejscem, w którym jego serce biło w wyraźnie przyspieszonym rytmie. - Tęskniłam. Merlinie, tak bardzo tęskniłam – westchnęła głęboko, a coś na jej twarzy drgnęło wyraźnie, rozluźniając spięte w wyrazie irytacji mięśnie. Brakowało jej jego ciepła i zapachu, brakowało brzmienia głosu i chwil, gdy cierpliwie, spokojnie tłumaczyła mu jak małemu dziecku dlaczego ludzie zachowują się w ten, a nie inny sposób. Od zawsze wiedziała, że jej zdystansowany do świata brat nigdy nie zostanie do końca zrozumiany, zawsze będzie w pewien sposób stał z boku, jednak nigdy nie zwracała na to uwagi. Nie przeszkadzało jej to. Byli jak dwie połowy jednej duszy, rozdartej nierównym podziałem; ona dostała wrażliwość i subtelność, on – siłę i chłodny, logiczny umysł. Jedno nie potrafiło funkcjonować bez drugiego, o czym przekonała się boleśnie w ciągu ostatniego miesiąca, choć wiedziała, że intrygą i podstępem sprowadziła na samą siebie ten ból i tą pustkę, odbijającą się pustym echem gdzieś wewnątrz jej ciała, błagającej o ukojenie, o ostrożny, niepewny dotyk drugiego umysłu, tak doskonale współgrającego z jej własnym. To była cena, jaką musiała zapłacić i była gotowa przystać na tą cenę, dopóki faktycznie nie przyszła pora, by oddać dług. Na szczęście, lub też nieszczęście, wypadek Amycusa przyspieszył sprawy, wyraźnie zaznaczył granicę, którą teraz gotowa była przekroczyć z podniesioną głową, tryumfująca, zwycięska. Szczęśliwa. Błękit oczu dziewczyny po raz kolejny starł się z czekoladą jego spojrzenia, a jej dłoń zacisnęła się na materiale koszuli, jakby próbowała zatrzymać Amycusa blisko siebie niezależnie od jego własnej woli. Bała się go w takich chwilach, bo jego nieprzewidywalność malowała przed chłopakiem tak ogromny wachlarz możliwych reakcji, że nawet jej trudno było przewidzieć jak się zachowa. Z drugiej strony świadomość, że nigdy nie wyrządziłby jej krzywdy zakorzeniła się w jej świadomości na tyle silnie, by – ignorując oczywiste sygnały wysyłane przez jego ciało – nie zaprzestała na próbie utrzymania fizycznego kontaktu, jednocześnie napierając plecami na mur. Liście i pędy róż otaczały ich ze wszystkich stron, osłaniały przed niechcianymi oczami, kolce przebijały się przez materiał jej ubrań dotkliwie uwierając delikatne ciało, teraz jednak nie zwracała na to uwagi. Nie, kiedy znów stanowili jedność, pośrodku sztormu emocji jakie czekały by wybuchnąć. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:16 | |
| Czerwona szminka jak nigdy wcześniej przypominała do złudzenia życiodajny płyn przechodzący w żyłach każdego organizmu żywego, pieczołowicie przypominający dokładnie tę ciecz, która buzowała w jego ciele zdecydowanie zbyt szybko, aby mógł to ukryć przed Alecto. Słowa wypowiadane przez podkreślone wargi odbijały się od ścian rozsądku z zadziwiającą wręcz dokładnością, mieszając się z odczuciami i myślami krążącymi wokół słów użytych podczas ostatniego listu jaki wysłała. Uścisk na przedramieniu dziewczyny zelżał w słabej i niepewnej obietnicy powrotu w momencie, kiedy przekroczy ustanowioną przez niego granicę – chociaż oboje zdawali sobie sprawę z agresji Amycusa, o równej sile istniał fakt ochrony ciała i duszy Alecto. Świadomy własnej słabości miotał się niczym dziki zwierz we wnętrzu swego ciała, wpatrując się stanowczo zbyt długo w kusząco kształtne wargi siostry, odczytując bezbłędnie niewypowiedzianą przez jej ciało prośbę, jakiej żadne z nich nie mogło spełnić ani teraz ani w przyszłości. Nie potrafiąc wypuścić jej jedwabiście gładkiej skóry ze swego objęcia rozchylił jedynie palce lewej dłoni, rejestrując dotyk w swej pierwotnej formie i nie ruszając nią więcej, znając zbyt dobrze swój organizm – zaprowadziłby go do pułapki, z jakiej nie byłby w stanie się wyplątać. Groźba w jej ustach słodko rozbrzmiewała echem obietnicy, a myśli z hukiem przebiły się przez mętlik gniewu i pożądania ”Zrób to, rzuć na mnie klątwę.” błagając ją o niekończące się cierpienie zmieszane chwilami rozkoszy. Bezsprzecznie zdzierała z niego resztki twardej godności komenderując nim niczym dobrze przeszkolony i doświadczony marionetkarz, u którego służba stanowiła niepomierną przyjemność przekraczającą wszelkie ludzkie granice. Jedynie ostry cierń słów pewnego Krukona wbił się niczym zadra w przymilnie drżące emocje, roztapiając się jedynie połowicznie pod wpływem magicznego słowa stanowiącego wyznacznik rzeczywistości – tęsknota. Miał względem Alecto dziesiątki pytań, powtarzanych i zmienianych by dowiedzieć się jak najwięcej o straconym przez nich czasie, jednak kiedy w końcu nadeszła chwila na otwarcie ust i wypowiedzenie ich na głos – dźwięki pretensji ugrzęzły na dobre w gardle, pozwalając bliźniaczce cieszyć się bliskością Ślizgona. Nawet szelest zielonej koszuli hamował jego morderczy popęd, a gorączka zbijana eliksirami krążyła na wysokim poziomie, potęgując chaos i chęci Amycusa. Wizja rozszarpania jej na kawałki kłóciła się ostro z potrzebą stworzenia dla niej królestwa, gdzie mógłby wielbić ją tygodniami, zapominając o własnych celach, planach i powinnościach. Niczym porzucone dziecko próbował ustosunkować się do okrutnej samotności na jaką go skazała przez 29 dni i chociaż wiele scenariuszy przewijało się przed jego oczyma, nie potrafił wyłapać najbardziej korzystnej, kontynuując chaos burzący równowagę. Rozkojarzone spojrzenie przesuwało się z oczu dziewczęcia na rozchylone wargi nawet wtedy, gdy przytrzymała go na wysokości mocna mocnym uchwytem wolnej ręki, nie pozwalając na oddalenie się bardziej niż to było wskazane. Pożegnalne muśnięcie nadgarstka rozstało się ostatecznie ze skórą, aby zmniejszyć dystans między rodzeństwem do zaledwie kilku centymetrów, pozwalając wchłonąć całe jestestwo zmysłem zapachu i wzroku. Pozostawione przez jej pieszczotliwe gesty dreszcze kumulowały się na karku Amycusa, który nie pozwalając im przebiec wzdłuż kręgosłupa zmuszał się do utrzymywania wrogiego nastawienia względem jedynej władczyni jego istoty. Dłoń w kształcie pięści zderzyła się z murem otoczonym różanymi pnączami tuż przy prawej stronie głowy wili, a huk rozniósł się tylko drobnym echem po ich tymczasowej kryjówce, jako przejaw wściekłości miotającej chłopakiem. Bliskość na jaką sobie pozwolił zniszczyła iluzję na prawym ramieniu, prezentując Alecto rękę zabandażowaną od barku aż po palce, umieszczoną na czarnym temblaku, który muskał dłoń przytrzymującą jego koszulę. - Dlaczego? – Zachrypnięty i niski głos emanował powstrzymywanym gniewem, gotowy wybuchnąć z chwilą udzielenia niewłaściwej odpowiedzi. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:17 | |
| Kiedyś sądziła, że tylko miłość, prawdziwy związek może przeważyć tą szalę na korzyść kogoś innego, niż Amycus, jednak nic nie było w stanie równać się z burzą emocji, jakie odczuwała gdy bliźniak był w pobliżu; na wyciągnięcie dłoni, na przyspieszony oddech, na dźwięk serc bijących w tym samym, wściekłym rytmie. Tak, teraz i ona była wściekła. Wściekła, że tak długo unosił się honorem, że nie próbował jej odnaleźć, że zbliżył się do Merberet na tyle, by smarkula miała odwagę napisać do niej list, tak buńczuczny i pełny oskarżeń! Co ona mogła wiedzieć, jakie miała pojęcie, jakie prawo, by wskazywać ją jako winną humorów Amycusa, by mówić, że nie ma go przy nim, gdy tego potrzebuje? Nie było jej w ciągu ostatnich kilku dni, prawda. Gorzka, nieprzyjemna prawda, jednak oboje wbrew pozorom potrzebowali tej przestrzeni; czasu, miejsca, oddechu, powolnego zapadania się we własne uczucia, grząskiego wrażenia, że świat nagle stał się zbyt wielki, zbyt potężny, by można było przemierzać go samotnie. Ta samotność, pustka i niepewność miały szansę znaleźć szczęśliwe zakończenie i zapewne znalazłyby je spokojniej, gdyby Yumi nie rozjuszyła Ślizgonki, gdyby nie poruszyła w jej sercu nut, których brzmienie napełniało krew w jej żyłach chęcią odwetu, okrutną, zimną potrzebą wskazania naiwnemu dziecku gdzie jego miejsce. Błękitne oczy zmrużyły się powoli, a brwi ściągnęły delikatnie, gdy powróciła spojrzeniem do Amycusa; nie drgnęła nawet, gdy jego dłoń świsnęła obok jej głowy, choć w tęczówkach zamajaczyło niewyraźnie widmo strachu. Wiedziała, że z łatwością mógłby wyrządzić jej krzywdę, że jeden fałszywy ruch starczy, by ta emanująca bezsilną furią dłoń wplotła się w jej włosy, lub pobiegła na spotkanie z policzkiem; Amycus bywał porywczy, nieprzewidywalny, szalony. Oboje bywali. Wiara w to, że ich bliskość uchroni ją przed karcącym razem, przed dotykiem, jakiego nie chciała w najgorszych snach była silna, lecz nie wszechmogąca. Nie mogła pohamować naturalnego odruchu, drgnięcia ciała, próby cofnięcia się dalej, niż umożliwiała to linia muru oplecionego cholernymi różami, które pachniały coraz intensywniej, które – w jej mniemaniu – zapachem maskowały ich obecność i strach. I wściekłość i tęsknotę i rozżalenie i pożądanie i miliony innych uczuć, których świat nie powinien nigdy dostrzec. - A czy to naprawdę takie ważne? Dlaczego? – tembr jej głosu zakłóciło drżenie, nieczyste dźwięki zachrypnięcia odezwały się gdzieś z głębi jej gardła, nadając delikatnemu, melodyjnemu tonowi boleśnie realnego kształtu – dlaczego, po co, w jakim celu, z kim, gdzie, jak. Dlaczego. Czy to ważne, Amycusie? – powtórzyła cicho, starając się nie oddychać głębiej, nie czuć zapachu jego perfum, jego skóry, starając się nie przyglądać z bliska fakturze koloru w jego tęczówkach, refleksom w jasnych włosach. Skupiła uwagę na przyjemnym, choć przepełnionym złością barytonie, z ulgą witając jego brzmienie w uszach, jak dobrze znaną, choć od dawna zapomnianą melodię. Uniosła wzrok, przesunęła nim po twarzy Amycusa, a później uciekła spojrzeniem w drugą stronę, wciąż jednak kurczowo zaciskała palce na materiale koszuli, mnąc ją i przytrzymując bliźniaka tuż obok siebie; zminimalizował bezpieczną odległość do takiej, która bezpieczna nie była, w żadnym wypadku, pod żadnym pozorem, jednak po miesiącu przymusowego celibatu z tą konkretną formą rozpusty, z tym jedynym w swoim rodzaju zjednoczeniem ciał i dusz nie potrafiła go odepchnąć. Związek pomiędzy bliźniętami był czymś, co w jej mniemaniu stanowiło szczyt intymności, wyżyny, na jakie dwoje ludzi mogło wspiąć się wspólnie, poznając swoje umysły fragment po fragmencie. Potrafiła odczuwać ból Amycusa, potrafiła współdzielić z nim jego obawy, nadzieje i radości; denerwowała się wraz z nim, płakała, gdy on milczący i chmurny próbował pogodzić się z czymś, co sprawiało, że gorycz każdego dnia stawała się trudniejsza do zniesienia. Dużo czasu zajęło jej zorientowanie się, że nikt nigdy nie zdoła zająć jego miejsca; nikt nigdy nie zdoła przebić się przez osłony dumny i pogardy do sztucznej więzi. Oczami szukała punktu zaczepienia, czegoś, co pozwoliłoby jej przywrócić do równowagi zachwiane opanowanie; napotkała dłoń uwolnioną spod jarzma iluzji, przyjrzała się jej z przerażeniem, jakiego nie potrafiła ukryć, nie umiała zdusić, a jakiego nie czuła gdy przyglądała się niewyraźnemu obrazowi przenikającemu przez czarodziejską osłonę. Wciągnęła ze świstem powietrze, nagle zupełnie świadomie zdając sobie sprawę z tego, że sytuacja rzeczywiście była tak poważna, jak jej mówiono, a Amycus rzeczywiście potrzebował namacalnej pomocy. Wskazówki. Kierownictwa. Ciepłej, siostrzanej dłoni dotykającej skóry, spokojnego głosu prowadzącego go przez nieprzyjemności wiążące się z powrotem do zdrowia. Czułej, delikatnej opieki, niewidzialnego płaszcza ochrony, gwarantującego tak niepewny komfort bezpieczeństwa. Ukojenia. Uniosła dłoń do ust, zakryła je, gdy nieprzyjemna fala rozgoryczenia i żalu spłynęła na gardło, dławiąc kolejne słowa, dusząc je w zarodku, nie pozwalając na to, by wybrzmiały. Nie czuła litości i wiedziała, że to ostatnie, czego jej brat potrzebował – niesprawiedliwość i złość na los, że zgotował mu taki prezent była właściwą odpowiedzią, dobrym tropem. Właśnie to buzowało teraz gdzieś w dole jej żołądka, mdląc nieprzyjemnie i irytując. Otrząsnęła się wreszcie i po prostu oplotła szyję Amycusa ramionami, wspinając się na palce, chowając twarz w jego szyi; smukłe, delikatne palce przeczesywały powoli brązowe włosy, a jej oddech muskał napięte w oczekiwaniu ramię Ślizgona, gdy trwali tak w bezruchu, na nowo przyswajając swoje magiczne aury, na nowo odkrywając radości i smutki bycia tak blisko |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:17 | |
| Uzyskanie władzy nad drugim człowiekiem było żmudnym procesem przez który wielu rezygnowało na samym początku drogi, niszcząc tym samym możliwość realizacji najskrytszych marzeń o potędze przekraczającej pojęcie nastolatków, jak wiele trofeów można zdobyć przy poszczególnych punktach wędrówki. Krótki błysk w oczach jasnowłosej uświadomił mu w tej samej chwili jak ogromny wpływ ma na jej zachowanie, oferując równocześnie samego siebie, podatnego na najsubtelniejszy gest ze strony siostry. Strach budził w nim odruchy dosięgnięcia czułych strun w duszy człowieka i poruszenia wrażliwych elementów na ciele tylko i wyłącznie po to, aby usatysfakcjonować własną chęć destrukcji, napełniając jego obojętne serce falą gniewnej ekstazy dopóki resztki rozsądku nie przywrócą władzę nad resztą ciała.
Dotychczas to właśnie on wykazywał się chłodną kalkulacją wszelkich negatywnych skutków czynów nie tylko własnych, ale również bacznie obserwując Alecto – ostatnimi czasy dostrzegając aż zbyt wiele wyraźnych wyznaczników bolesnego upadku bliźniaczki na samo dno, z którego nie byłby w stanie jej wyciągnąć. Samodzielnie i bez niczyjej rady postanowiła zapadać się w grząski grunt emocjonalnej niezależności, pozwalając na zbliżenie się nie tylko Blaisa na zdecydowanie zbyt małą odległość, ale jak również się dowiedział – skorzystania z uroków buntowniczego nastawienia przeciwko rodzicom, objawiającym się splugawieniem własnego ciała przed ostateczną wizją zaręczyn. Ostrym milczeniem przypominał jej te wszystkie sytuacje, w których poziom krwi zalewał umysł wystarczająco prędko, aby usunął się w cień nim podjął nieodpowiednie, pozbawione rozsądku kroki. Skurcz mięśnia przebiegł po żuchwie Amycusa kiedy zaciskał mocniej szczęki podczas nieudolnych prób wybrnięcia z niekorzystnego położenia Alecto, uciekając spojrzeniem zdecydowanie zbyt daleko aby mógł nabrać się na jej pokorne posłuszeństwo względem gwałtownych działań. Zbyt dobrze znał silną i nieugiętą osobowość siostry, aby uwierzył w szczerość wypowiadanych przez nią słów, połykając nie tylko zarzucony przez nią haczyk, ale również ciągnąć ją za sobą tak długo aż nie odsłoni się przed nim wystarczająco mocno. Potrzebował odpowiedzi na tysiące pytań atakujących na nowo umysł młodocianego przestępcy, wykorzystując chęć utrzymania poczucia bliskości na swoją stronę, blokując możliwość ucieczki od swojego spojrzenia dopóki nie ujrzał niebieskich przebłysków autentycznej troski.
Nabierając pewności, że nie obserwowała go przez tyle dni skupiając się na własnym życiu próbował dociec sedna sprawy z fałszywą nadzieją usłyszenia informacji otrzymania Mrocznego Znaku, stawiającej Alecto na właściwym miejscu na piedestale wartości brata. Pozwalając mu na tak niebezpieczną odległość informowała go o własnych potrzebach ze zdwojoną intensywnością, zacierając w ten sposób ustanowione przez społeczeństwo granice, jakich nikt nie powinien nigdy przekraczać, ofiarując im coś więcej niż desperacką próbę przebrnięcia przez słabe fortyfikacje obronne ustawione przez zwodniczy umysł. Wyczuwając zagrożenie w jej pobliżu zastanawiał się czy własne obawy nie sprowadzają na niego w najbliższym czasie nieszczęście, skupiając się przede wszystkim na tej, która zabrała jego serce w brutalnie czuły sposób. Okruszki mógł podarować biednej Yumi, nieświadomej wplątania się w intrygę o wiele poważniejszą i głębszą niż kilka dni temu uważała, słysząc ze spragnionych ust narzeczonego o nagłej prośbie zbliżenia się w formie dzielenia jednego łoża w okresie wakacyjnym. Jednak ani jego wola, ani jego umiejętności nie pozwalały oszukiwać tych dwóch dziewcząt z należytą szczerością, oferując dokładnie to, co zamierzał zachować tylko i wyłącznie dla siebie, uzależniając swoje życie od nich w rozmiarach zdecydowanie niekorzystnych dla dalszej egzystencji.
Zacisnął mocniej palce i wbił namacalnie bolesne kolce we własną skórę dłoni, pragnąc skupić uwagę na dotkliwie teraźniejszym cierpieniu zamiast obserwować pojawiające się współczucie i bezsilność w oczach Alecto. Zgrabne palce potrafiące poruszyć odpowiednie struny na skrzypcach przysłoniły na krótki moment usta, i chociaż Amycus walczył z przemożoną wręcz chęcią spojrzenia w tę stronę, przez umysł przedarła się kolejna bolesna prawda, niszcząca wspólną przyszłość między bliźniętami. Muzyczne umiejętności, o jakie tak bardzo dbali ich rodziciele rozbiły się o ostre podłoże mrzonek dziecinnej radości spędzania czasu bez wypowiedzenia najmniejszego słowa, w otaczającej ich symfonii dźwięków fortepianu i skrzypiec. Czy to oznaczało rozerwanie duetu Carrow?
Drgnął pod wpływem ciepłych dłoni splatających się na wysokości jego karku, kiedy ciepły oddech siostry zmiękczył jego hardość, usuwając w cień cały pozostały gniew i ból poza granice świadomości, ustępując miejsca uczuciu bezsilności o jakiej próbował zapomnieć przez kilka ostatnich dni. Czy miała jeszcze prawo do tego, aby obdzierać go z siły gniewu i czynić z niego bezbronne stworzenie? Samcza pewność siebie i wysokie poczucie odpowiedzialności za dobro dziewcząt traciły właśnie cały grunt pod swoim ciężarem, jak gdyby to właśnie był powód całej tragedii sączącej siły witalne z właściciela.
- Muszę wiedzieć dlaczego wybrałaś Blaisa. Chcę to usłyszeć. – Zimny głos przedarł się przez ciepłą atmosferę otaczającą niespełnionych kochanków, przecząc wszelkiej trosce i oddaniu otaczających ich osoby szczelnym kokonem zdrady. Zmuszając ją do skupienia się na rozmowie przymknął powieki do połowy, rozluźniając niechybnie ostre rysy twarzy na tyle, by mogła dostrzec w nich powiększającą się obojętność za jaką ciężko było zatęsknić. Bolesny kolec wycelował prosto w serce dziewczęcia pragnąc usłyszeć z jej ust zapewnienie o własnej nieśmiertelności i tęsknocie, jaka zmusiła ją do powrotu z ramion niewystarczająco odpowiedniego chłopca niczym chwilową zachciankę. Kaprys, który nie ma już dla niej najmniejszego znaczenia, a błędne poczucie miłości zostało naprostowane i ukierunkowane w prawidłowy sposób, we właściwego mężczyznę. Nie mógł dopuścić do tego, aby gniew uleciał z jego ciała ustępując bezsilnemu szaleństwu w jakie próbowała go wpędzić Alecto. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:18 | |
| Kontakt z jego ciałem na niemal całej jego powierzchni sprawił, że powoli zachłysnęła się powietrzem, zatrzymała je w nabrzmiałych wdechem płucach jednocześnie mocno zaciskając powieki, by na tych kilka chwil odgrodzić się od wszystkiego, co ją otaczało. Odpychanie od umysłu rzeczywistości nigdy nie stanowiło wyzwania prostego i przyjemnego, jednak oboje byli w tym mistrzami; lawirowanie w subtelnościach każdego kolejnego dnia nie stanowiło dla nich przeszkody, było częścią cyklu życia jak oddychanie i Alecto nigdy nie sądziła, że któregoś dnia skupienie myśli na czymś odległym stanie się dla niej tak skomplikowane. Nie było łatwo opuścić Amycusa nawet na moment, nie teraz, nie w chwili, w której wreszcie znów był obok niej, nie w minucie, w której czuła bicie jego serca tuż obok swojego, a naturalny chłód jej skóry spotykał się z rozgrzanym gorączką ciałem Ślizgona. Drgnęła, słysząc jego pytanie, jednak nie odsunęła się, nie zrobiła nic, by zniwelować skutki swojego zdeterminowanego porywczością czynu – wciąż przeczesywała jasne włosy Amycusa palcami, oddychając już spokojniej, pewniej, choć wciąż płytko. Zastanawianie się nad odpowiedzią przychodziło jej z trudem, myśli uciekały niesfornie spod lepkich palców pragnącego odpowiednich słów języka, tłoczyły się w najskrytszych zakamarkach głowy, kuliły przed ostrym dotykiem i nie pozwalały ułożyć się w spójną, płynną wypowiedź jeszcze przez kilka długich chwil, gdy wtulona w jego ramiona oczekiwała niecierpliwych, nieprzyjemnych w brzmieniu słów pospieszenia. Gdy nie nadeszły, odsunęła się powoli i uniosła głowę, napotykając spojrzenie Amycusa; jej palce, wciąż splecione na jego karku, mimo panującego w powietrzu ciepła zdrętwiały nieznacznie, skostniałe chłodem jakie ogarnęło ciało. - Bo był bezpieczny – odpowiedziała wreszcie, odzyskując równowagę, budując jej stabilność na chwiejnym gruncie jakim było opanowanie brata – Był bezpieczny, stabilny i tak niesamowicie niewinny, że trzymanie się go dawało mi fałszywy obraz spokoju. Odwróciła wzrok na krótki moment, odetchnęła, a gdy znów wbiła błękitne spojrzenie w oczy Amycusa, w jej własnych nie było już śladu poprzedniej słabości; wątpliwości zniknęły jak sen jaki złoty, przenosząc się na czoło, deformując je kilkoma drobnymi zmarszczkami, gdy jasne brwi ściągnęły się nieznacznie. - Był tylko środkiem do celu, elementem stałości pośród tego całego chaosu, który nas otacza, Amycusie. Niczym więcej. Niczym mniej. To było skończone jeszcze zanim wymieniłeś Anę na tą...- urwała, przyjrzała mu się badawczo, brwi zmarszczyły się mocniej, a w jasnych oczach błysnęło coś nieprzyjemnego – musisz trzymać swoją narzeczoną na krótszej smyczy. Fakt, że miała czelność napisać do mnie i komenderować mną niczym swoją służką wcale nie przysporzył jej mojej sympatii, nie mówiąc już próbach tuszowania własnej, wątpliwie skutecznej przebiegłości wyjątkowo marnym zaklęciem i niemniej marnych próbach odwoływania się do mojego sumienia – ostatnie słowo wypowiedziane było z wyraźnym naciskiem, z niekrytą pogardą i rozbawieniem. Cofnęła się nieznacznie, lecz tylko na moment; bliskość brata nie była niemiła, stanowiła centrum wszechświata, w którym chciała się teraz znajdować i pomagała jej zwalczyć ochotę na wypowiedzenie słów, które pannie z dobrego domu zupełnie nie przystawały. - Nie miałam żadnego interesu w zaręczynach z Blackiem, nie mogłam ich jednak zerwać bez namacalnego dowodu zdrady z mojej strony. Mówiłeś, że będziesz mnie wspierał niezależnie od tego, jaką podejmę decyzję, więc nie próbuj mnie teraz rozliczać za środki, jakimi dążyłam do celu. Szopka z zamianą Cassidy na Merberet jedynie pomogła, przyznaję, jednak sam nie jesteś bez winy. Sądzę więc, że próby wskazania jednego z nas jako złoczyńcy i sprawcy całego tego bałaganu jest bezcelowe. Rodzice wiedzą, że wracam – są tak zaaferowani wypadkiem na obozie, że wybaczyliby mi nawet nieślubne dziecko – nie widzę więc powodu, by nadal ciągnąć tą farsę i przysparzać sobie większych problemów, niż całe to cholerne przedstawienie jest warte, dlatego proszę cię, przestań patrzeć na mnie wilkiem, przestań czekać na moje kolejne potknięcie. To koniec. Nie będzie więcej spektaklu. Czas wrócić na poprzednie tory, mamy jeszcze tyle do zrobienia – zamilkła, a z każdym kolejnym wypowiadanym przed chwilą słowem jej pewność siebie jaśniała coraz mocniej, równiej, obejmując wewnętrznym blaskiem rozkwitającą kobiecość, emanując nią z naturalnym urokiem. Alecto zawsze postrzegana była dokładnie tak, jak sobie tego w danym momencie życzyła – skoro więc twierdziła, że przedstawienie dobiegło końca, naprawdę miała to na myśli. I naprawdę zamierzała bezboleśnie wrócić na należną sobie pozycję u boku brata. Czy się to komuś podobało, czy nie.
|
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:19 | |
| Powietrze nasączone intensywną wonią otaczających ich róż przykrywała zapachy ciał, o których w kilku chwilach zdążyli sobie przypomnieć i rozpamiętując się we wspomnieniach skupiali na bolesnej rzeczywistości odciskającej piętno na niepełnionych pragnieniach, utrzymujących w ryzach irracjonalne pomysły rozwoju sytuacji na jaką każde z nich zgodziłoby się bez zająknięcia. Przykryte cienką warstwą naskórka powieki przykryły oczy siostry na zbyt długi okres czasu, aby zdążył nasycić się ich kolorem oraz prawdziwą głębią, jakiej nie oddawały żadne zdjęcia zamieszczone na portretach bądź rodzinnych zdjęciach. Połykał łapczywie najmniejsze drżenia jej ciała, odgadując w nich naturalną grację i powabność uwłaczającą godności dziewcząt uchodzących za piękne, sycąc się zaskoczeniem wypowiadanych na głos pytań i potrzebie usłyszenia odpowiedzi po raz pierwszy od bardzo dawna. Rozproszenie w postaci smukłych palców przekładających w nierównomiernych ruchach kosmyki włosów nie było dostatecznie silnie ignorowane kiedy tkwiła przywarta do jego ramienia z namacalnym pragnieniem trwania w tej pozycji przez nieskończoność daleko przekraczającą granicę wieczności, dopóki któreś z nich nie zapragnie nowych doświadczeń i ciekawości świata poza nimi. Piękno rozciągającej się przed nim wizji było iluzorystycznie brutalne, a mocne kroki stawiane w rzeczywistości uniemożliwiały ucieczkę w rajską wyobraźnię pozbawioną problemów, kłopotów, słabości własnego organizmu, za cenę wyrozumiałości i daleko posuniętego szczęścia bez żadnych konsekwencji. Delikatne spojrzenie owinęło jego ciało w obietnicy udzielenia należycie sytej odpowiedzi, dla której mógł poruszyć najcięższe góry za cenę dotyku dwóch ciemnych tęczówek, spijając z nich czułość zmieszaną z niewypowiedzianym poczuciem winy, jakie tak usilnie pragnął ujrzeć. Kwiecisty opis uderzał bezpośrednio w gniewną strunę duszy Amycusa, budząc uśpiony nierównym rytmem jej serca gniew, a słowo niewinność nabrało niewłaściwego wydźwięku dla kolejnych słów, podczas gdy twarzą starał się dostrzec najmniejszą zmianę w mimice jej własnej, przesuwając ją o mało dostrzegalne ruchy spragnionego kochanka – wyczekując. Obietnica ukojenia wlewała się w umysł Carrowa niczym słodki nektar Ambrozji, prowadząc go na pola właściwej równowagi z pełną nieświadomością sprytu manipulacji Alecto, poddając się najmniejszemu jej słowu z rozszalałej tęsknoty za zrozumieniem jakie mu tylko ona potrafiła podarować. Ostre słowa odnoszące się do Yumi nakazały należytą ostrożność przy doborze słów, kiedy w ciemnych oczach błysnęła niechętna groźba powstrzymywana przez wydarzenia sprzed kilku dni, objawiające się kolejnymi skurczami na szczęce chłopaka, ostatecznie zgrzytnąwszy zębami cofając zaczerwienioną i pokaleczoną dłoń z pnączy. - Nic nie będzie już takie samo. – Słaby głos wydobył się w końcu ze zduszonego gardła wypuszczając z płuc nagromadzony gniew ustępujący bezsilności z jaką próbował walczyć w walce z ustalonym odgórnie zwycięzcą, wpatrując nieostre spojrzenie gdzieś poza twarz Alecto ze wspomnieniami buńczucznej nastolatki nie potrafiącej dostosować się do wymogów społeczeństwa. Posłuszeństwo kreowane brutalnością i okrucieństwem nie przynosiło należytych efektów w stosunku do Krukonki, podczas gdy daleko posuniętą manipulacją uzyskał częściową władzę na jej zachowaniem, niszcząc to wszystko w zastraszająco nagły sposób. Podnosząc w końcu podbródek w stronę dziewczyny, dostrzegając jej nieugiętą twarz oraz pewność siebie błyszczącą w oczach, podzielił się z nią własnymi myślami w taki sposób, jakby między nimi nie powstała przepaść. Powstrzymując się przed ujęciem w szorstką dłoń jej delikatnie kruchego policzka walczył z nieuchronną słabością, rozchylając na krótki moment kotary własnego umysłu, aby na kilka sekund, zaledwie kilka chwil mogła wejść do środka i nie kpiąc z bezsilności brata, naprawić zepsute elementy. – Zawsze będę ciebie wspierał, niezależnie od podjętych przez ciebie decyzji i trwał przy tobie, nawet jeśli miałbym stawić czoło całemu światu. Jeszcze nigdy tak wiele gniewu i pożądania nie trawiło mojego ciała, nieustannie i bez najmniejszej chwili na głębszy oddech. Tracąc kontrolę nad sobą, zatracałem się w tęsknocie z nadzieją, że pojawisz się we śnie i naprowadzisz na właściwą ścieżkę. Tonę bez wskazówek od ciebie, zbyt mało jeszcze wiem, aby kogokolwiek ochronić, a prawa ręka ma niewiele szans na uzyskanie dawnej sprawności. Odziedziczoną po dziadku potęgę mogę wykorzystywać dopóki nauczę się ujarzmiać emocje, na którymi nie mam już kontroli. Nie potrzebuję różdżki, aby czuć przepływającą przez moje ciało moc, ale potrzebuję cię do ujarzmienia jej. – Ostatnią deską ratunku zamknął swoje usta powstrzymujące nierówny oddech pozostawiony po wzburzeniu szczerością, na jakie zdobywał się tylko przy niej, żałując otwartości chwil kiedy nie było jej w pobliżu i własny umysł rozchylał przed Yumi. Aby skrócić smycz musiał uzyskać władzę nad sobą. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:21 | |
| Objęła go swoim ciepłem, swoim zapachem, aromatem, smakiem czającym się w kącikach czerwonych, dumnych ust; objęła go swoją kobiecością, subtelnym skroplonym w esencje doznań dotykiem, objęła go swoim ciałem i cząstkami duszy, przyciągnęła bliżej, obnażyła ze wszystkich tajemnic jakie miał, obdarła z poczucia stałości i siły. Zabrała mu wszystko co miał i oddawała po okruszku, po troszkę, karmiąc jego emocje i niezrozumiały dla niego mechanizm świata ochłapami tego, co mogła zaoferować, dopóki nie poczuła, że znów jest w jej władzy. Że znów może go kontrolować, opanować, powściągnąć mordercze zapędy, okiełznać wyrywającego się ku potędze i śmierci ducha. Ujęła go swoim czarem, oplotła obietnicą porządku, obietnicą uporania się z chaosem, przyrzeczeniem, że od teraz i na zawsze będzie już obok; splecione na jego karku ramiona wyczuwały spięcie, delikatnie dotykały mięśni twardych jak stal, zastygłych pod wpływem emocji i rozdygotania, jakie obejmowało trawione gorączką ciało. Nie musiała się odzywać, pozwalała, by wylewał swój żal, swoje rozgoryczenie, swoje pragnienia i lęki, swoją chęć walki i życzenie, by tą walkę zwyciężyć. Rozumiała go, przyjmowała na siebie cały ten ciężar, przyjmowała bezsenne noce, które wybrzmiewały w tym zwierzeniu, przyjmowała jego cierpienie, zamieniając je w siłę, krusząc niewystarczająco wytrzymałe cegły w murze, jakim otaczali samych siebie, zastępując je mocnym, trwałym, solidnym materiałem. Wiedziała co może się stać, jeśli wypuści Amycusa z objęć po raz kolejny; niechęć do przyjmowania pomocy mogłaby zamienić się w niemożność, upór w nieustępliwość, a jego kariera w szeregach Czarnego Pana, jego życie jako czarodziej, jego ambicje i plany byłyby niczym więcej jak proch na wietrze, niestałe, niepewne. Słabe i żałosne. Słuchała go w skupieniu, słuchała całym ciałem, analizowała, rozkładała na drobne elementy, porządkowała i znów składała w całość każde jego słowo, każde zdanie, każdą emocję wyrywającą się ze spuszczonego ze smyczy języka. Słuchała i zapamiętywała, słuchała i pojmowała coraz więcej, a jej serce wyrywało się z żelaznych, lodowatych oków, jakie na nie nałożyła, by pobiec na spotkanie jego tęsknocie, jego potrzebie i miłości, którą nieumiejętnie niczym małe dziecko próbował maskować własną złością i bezsilnością. - Shhh... Wiem. Wiem, rozumiem. Jestem tu, już cicho...- odetchnęła wreszcie, kładąc dłoń na jego ustach i napotykając udręczone spojrzenie brązowych oczu – jestem tutaj, zawsze tu będę. Czujesz? – chwyciła Amycusa za dłoń, przyciągnęła ją powoli w swoją stronę, ułożyła na delikatnym materiale koszuli Zmusiła, by przesunął nią w górę i w dół, dotykając uda i żeber, czując pod palcami krzywiznę jej talii, ciepło ciała. - Jestem tutaj. Prawdziwa. Namacalna. Żywa. I nigdzie się nie wybieram – nie musiała mówić głośno, by poddał się całkowicie jej ustom, by skupiony na szepcie, na tonie i tembrze jej głosu zapomniał o szarpiącej nim udręką – masz mnie tu, obok, tak samo jak zawsze i tak samo jak zawsze pozostanę tutaj do samego końca. Będę twoją tarczą, dopóki ty nie będziesz mógł zostać moim mieczem. Nie martw się. Jestem tutaj. Skłoniła go do objęcia się w pasie, do zbliżenia, do przekonania się jakie naprawdę są w dotyku jej wargi, gdy musnęła ustami jego własne usta; bez namysłu, bezceremonialnie, jak gdyby nigdy nic przekraczając granicę, której oboje nienawidzili, otwarcie udowadniała mu prostą, boleśnie kuszącą prawdę. A raz zasmakowawszy tego owocu, tego słodko-gorzkiego, zakazanego jabłka z piekła rodem, mogła pragnąć tylko więcej; gdy jej język zapraszał do zabawy, a po ciele przechodziły dreszcze niewiele wspólnego mające z gorączką, dokładnie wtedy i w tym momencie pragnęła go najbardziej. Świadomość, że ociera się o niebezpieczeństwo, że dociera tam, gdzie nigdy nie powinni, że odważyła się zapragnąć tego, co nie mogło otwarcie należeć do niej jedynie poprawiała jej samopoczucie, jedynie kusiła mocniej. Skłaniała do zrobienia kolejnego kroku, podczas gdy gęste sploty róż pachnących obłędnie i oszałamiająco chroniły ich ciała przed wzrokiem z zewnątrz, zupełnie jakby magia popychała ich w głąb zielonego gąszczu, oplatała jego kokonem. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 11 Lis 2014, 21:21 | |
| Nie miał wystarczająco dużej śmiałości na czerpanie pełnymi garściami z bezpośredniości siostry, wsłuchując się w uspokajające gesty przybijające gwoździe do trumny pewności siebie Amycusa, świadomie pogrążając uczucie nienawiści drzemiące na dnie serca, przykryte cienką warstwą gniewnej rozpaczy. Pogodzenie z losem przebiegało na wielu etapach przecząc wszelkim przewidywaniom Yumi, oskarżającej go o niedostrzeganie własnej słabości na rzecz utrzymania pozornej siły, jaka mogła rozprysnąć się na miliony kawałeczków przy groźniejszym przeciwniku. Jedynie Alecto była w stanie rozpoznać błyski w zachowaniu brata, domyślając się jak wiele próbuje zdziałać w kwestii dobrnięcia do prawidłowego funkcjonowania w niedalekiej przyszłości, korzystając z zawiązanych kontaktów. Był zbyt wielkim perfekcjonistą, aby mógł pogrążyć się w gniewie i zagłębiając się w nim, zapomnieć o czystych paradoksach otaczającego go świata, wymuszającym na nim podniesienie czoła zdecydowanie wyżej niż ograniczenia ciała. Chłodne opuszki palców zatrzymały całkowicie potok myśli przepływający przez umysł Ślizgona, skupiając się na tych dwóch niepewnych punktach na spękanych wargach, domagając się subtelnej pieszczoty nieprzystającej do relacji między rodzeństwem. Podążając za werbalnym zaproszeniem rozsunął palce łapiąc ciepło skryte pod niewielkim skrawkiem materiału, aby poddając się ostrej sugestii siostry wyłapać po raz pierwszy kształt dojrzewającego ciała zakazanej. Miękkie brzmienie ostatniej obietnicy zmieszało się z pulsującym szumem w głowie, niwelując i przecząc całkowicie wcześniejszym zapewnieniom stanowiącym jawne kłamstwo, zatrzymując go w klatce z rozszalałymi pragnieniami. Nie potrafił odejść ani odepchnąć od siebie słodkiego smaku przegranej, która zawładnęła nim bez reszty kiedy we władczym geście przyciągnął ją do siebie bliżej niż to możliwie, ignorując ramię pozbawione władzy bardziej niż to było potrzebne. Spijając z chłodnych warg pozostałości błyszczyku podkreślającego kształt, pochłaniał wygłodniałym spojrzeniem ciemne rzęsy przysłaniające co jakiś czas przyjemnie jasne oczy. Gorączka trawiąca go od wewnątrz rozlewała się po całym jego ciele, zapoznając go z nowym smakiem gorzkiego granatu w ustach, których nie powinien nigdy dotknąć własnymi, skupiając się na przedzieraniu się przez gęstwinę myśli narzeczonej. Z każdą sekundą spokojniej zapoznawał się z odkrywanym terenem doznań daleko przekraczających jego podejrzenia, a żadne usta nie były tak niebezpiecznie miękkie jak Alecto, wyprowadzając dziewczynę na należyte miejsce w systemie wartości brata dotykających niemalże wszystkich sfer życia. Zapach malin wywietrzał z umysłu Amycusa zadziwiająco prędko kiedy poddając się, wpadał w zasadzkę zastawioną przez bliźniaczkę, mającą na celu rozdzielić dwójkę połączonych nieczystą miłością nastolatków, w bezpośredni prowadząc do złamania serca niewinnej dziewczynce. Opanowanie uleciało z jego ciała z chwilą pochwycenia Yumi za gardło i nawet wspomnienia przebytego wspólnie popołudnia, oszałamiającego zapachu ciała i ciepła skrywanych wcześniej bioder – nic nie mogło równać się z pieszczotą ofiarowaną przez Nią. Drżącą dłonią przesunął ponownie po talii siostry, w zapomnieniu szeleszcząc jej koszulą podczas prób odzyskania równowagi. Rytm serca skutecznie uniemożliwiał uporządkowanie myśl, które w jednej chwili zmieniły swój kierunek w stronę kuszenia prezentowanego przez Alecto. Nie zamierzając przerywać tych kilku chwil zapomnienia usłyszał głos chłodnego rozsądku jak wiele mogliby oboje stracić, jeśli właśnie w takiej chwili zostaliby przyłapani choćby przez Gruzdka, w pełni oddanemu Alexandrowi. Rozpieszczona dziewczynka przestała być ulubienicą tatusia przepełnionego rozgoryczeniem słabości własnego syna, porzucającego w jego mniemaniu wszelkie środki ostrożności względem swego zachowania, traktując go niczym osobę bezużyteczną. Jedyne o czym od niego usłyszał to informacja, że w ciągu kilku dni zjawi się kobieta mająca sprawdzić resztkę jego marnych umiejętności, dlatego aby być w formie zamierzał wylać całe swe pożądanie na jedyną właściwą osobę, potrafiącą znieść ciężar jego zainteresowania. Yumi otrzymała ułamek możliwości Amycusa, powstrzymywana doświadczeniem niesprawiedliwej przeszłości. Myśli o niej zakłócały pewność w ruchach języka smakującego równie stęsknionego co jego, ostatecznie odrywając ich od siebie by mogli skupić się na trawiącym ich ciała ogniu. Odsunął się gwałtownie, w swej porywczości zabierając dłoń siostry w żelaznym uścisku własnej i z niewielkim wyczuciem zasugerował wyjście z różanej kryjówki z przeczuciem, że oboje będą wspomnieniami wracać do tego miejsca. Wystarczyło jedno spojrzenie, bez najmniejszego dźwięku protestu, aby oboje poznali swoje myśli i pragnienia.
[zmiana tematu] |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
| | | | Posiadłość rodziny Carrow | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |