Temat: "The first time ever i saw your face..." Pią 04 Lip 2014, 20:54
Opis wspomnienia
Czasem małe wydarzenia mogą mieć całkiem poważne skutki. I tak też było właśnie z „pierwszym razem” Katji i Vincenta. Dzięki temu, że chłopak wypatrzył ją spośród tłumu, przestała być wyrzutkiem i stała się kimś, w zamian odwdzięczyła się beznadziejnym uczuciem, które przetrwało lata.
Osoby: Katja Odineva; Vincent Roginsky
Czas: październik 1959
Miejsce: Durmstrang
Katja niczym czerwona rakieta płynąca po nocnym niebie, przebijała się przez tłum ubranych w czarne szaty uczniów w swojej krwistej sukience. Nie przejmowała się zaciekawionymi, nagannymi i szyderczymi spojrzeniami. Przywykła. Miała w tej szkole status outsidera i już dawno się z tym pogodziła. Nie dość, że po prostu była inna, to także jej magia przedstawiała się nietypowo i dziewczyna nie uczęszczała na zajęcia wraz ze swoim rokiem. Lekcje zaklęć odbywała z V klasami, natomiast na eliksiry chociażby nie chodziła wcale, bo nauczyciel bał się, że któregoś razu wysadzi całą salę wraz z wyposażeniem i znajdującymi się wewnątrz ludźmi. Indywidualny tok nauczania w połączeniu z jej oryginalnymi zachowaniami… to wystarczyło, aby sporo osób traktowało ją po prostu jak trędowatą. Z kwaśną miną zmierzała w tej chwili do refektarza, ponurego, oświetlonego jedynie za pomocą świec pomieszczenia, w którym miała nadzieję znaleźć coś zjadliwego. Przez ostatnie kilka godzin pastwił się nad nią jeden z najbardziej znienawidzonych przez nią profesorów, który twierdził, że powinna „chronić swój szczególny umysł przed infiltracją”. Prawie go wyśmiała. Gdyby ktokolwiek z jakichś niewytłumaczalnych przyczyn postanowił włamać jej się do głowy i tak niczego by nie zrozumiał z tego chaosu, który tam panował. Przysiadła na jednej z masywnych, topornych ław i chwyciła pierwszy lepszy kawałek pieczywa, smarując go masłem i obkładając żółtym serem. Słyszała ze plecami śmiechy i niewybredne komentarze starszych kolegów. Na swoje nieszczęście wyróżniała się wyglądem. Była słodkim dzieckiem, a teraz wyrastała na piękną kobietę. Zajęcia z wyższymi rocznikami wystawiały ją na spojrzenia i ręce dojrzewających młodzieńców, bardziej rozochoconych i odważniejszych niż jej rówieśnicy. Umiała się oczywiście obronić. O ile miała przy sobie różdżkę, żaden z tych idiotów nie mógł jej zagrozić. W pewnym momencie jej uwagę zwróciło nieco większe niż wcześniej poruszenie, które sprawiło, że się obejrzała. Kątem oka wyłapała lecącego w jej kierunku przejrzałego pomidora, przed którym się uchyliła. Przeleciał złowieszczo nad jej głową, a śmiech rozbawienia, który dotarł do niej po chwili, dał jej do zrozumienia, że to nie koniec. Instynktownie złapała podłużny, ciężki świecznik, nie przejmując się gorącym woskiem, który spłynął na jej dłonie i ubrania, nie wspominając już o stole. Świeca wylądowała w budyniu, ale nie na tym koncentrowała się Katja. Kiedy kolejny z żartownisiów zamierzył się w nią, tym razem dla odmiany zepsutym jabłkiem, była gotowa. Odbiła celnie owoc i posłała go z powrotem w kierunku nadawcy. Bęcwał dostał prosto w głowę i przez kilka sekund wyraz oszołomienia i wstydu na jego twarzy sycił ego młodej Rosjanki. Uśmiechnęła się z satysfakcją, zmierzyła wzrokiem kolegów biedaka i stwierdziwszy, że raczej nie odważą się z nią dalej zadzierać, wróciła do swojego posiłku, co jakiś czas przerywając, aby odlepić kolejny kawałek zakrzepłego wosku z poczerwieniałej skóry dłoni.
Vincent Roginsky
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Pią 04 Lip 2014, 22:56
Miło było czasem powspominać czasy spędzone w murach Durmstrangu. Człowiek nie miał wtedy większych zmartwień, a przynajmniej nie takich, które mogłyby choć w najmniejszym stopniu pretendować do problemów, z którymi aktualnie zmagał się profesor historii magii. To zabawne, że będąc w piątej klasie, nie myślał jeszcze o przyszłości, a przynajmniej nie o tak odległej. Mimo że pochodził z rodu czarnoksiężników, nie zastanawiał się nad tym, czy przyjdzie mu któregoś dnia stanąć po jednej ze stron barykady. Wówczas liczyła się dla niego jedynie dobra zabawa, męska duma, piękne dziewczę u boku i boisko. Tak, mało kto w Hogwarcie o tym wiedział, ale Roginsky był kapitanem drużyny, a grał na pozycji pałkarza. Zresztą, dzięki tej pozycji zyskał w szkole szacunek, był jedną z tych bardziej rozpoznawalnych osób, toteż tym bardziej jego młodzieńcze lata wydawały mu się z perspektywy czasu piękne i beztroskie. Czasami nawet myślał o tym, że chciałby do nich powrócić. Tak niewiele trzeba było wtedy dać od siebie, żeby być wielbionym wśród uczniów Drumstrangu. Uderzyć kogoś z przeciwnej drużyny tłuczkiem, zrzucić go z miotły. Tyle wystarczyło, aby być mistrzem. Wracając jednak do wydarzeń z myślodsiewni… Vincent przechodził akurat korytarzem, kiedy do jego uszu dobiegł chichot jakichś młokosów, którzy najwyraźniej wspaniale się bawili. Właściwie nigdy nie interesował się takimi rzeczami, skoro nie był prefektem, ale tym razem, wyjątkowo, postanowił zboczyć z trasy, a jego kroki poniosły go do jadalni. Nie spodziewał się takiego widoku. Jacyś żartownisie postanowili sobie chyba urządzić konkurs, który z nich trafi większą liczbą zepsutych owoców w młodą uczennicę. Rogogon zmarszczył brwi, nie dowierzając swoim oczom. Przyśpieszył kroku, chociaż okazało się, że wcale taki potrzebny nie był. Nieznajoma bowiem obroniła się sama, a nawet odbiła jabłko tak, że uderzyło ono jej oprawcę. Co jeszcze zabawniejsze, ta scena niejako przypominała Vincentowi te wszystkie chwyty, za pomocą których on wiódł prym na boisku. Co prawda, on nie latał na miotle ze świecznikiem w dłoni, jednakże równie precyzyjnie odbijał lecące w niego i jego towarzyszów tłuczki. Nastolatek roześmiał się głośno, kiedy jeden z krnąbrnych uczniaków dostał jabłkiem prosto w głowę. Nie mógł jednak odmówić sobie tej przyjemności… wyciągnął zza paska spodni różdżkę i skierował ją w stronę jednego z jego kompanów. -Relashio. – mruknął pod nosem, a z jego różdżki wystrzelił strumień ognia, który sprawił, że szata ucznia zaczęła płonąć. Dzieciak zrzucił ją z siebie szybko, starając się ją przydeptać i zgasić tlące się części materiału. Cała gromadka, która jeszcze przed chwilą wesoło i bezczelnie obrzucała piękną niewiastę zgniłymi owocami rzuciła się pędem do ucieczki, a Vincent i Katja zostali w pomieszczeniu sami. -Nieźle. – skwitował tylko krótko reakcję dziewczyny, chociaż w głowie na pewno kłębiło mu się więcej znacznie dłuższych i bardziej wyrafinowanych komplementów. Zwykle jednak był dość oszczędny w słowach, a już szczególnie w stosunku do osób, których tak naprawdę nie znał. Tę pannę może i kojarzył z widzenia, ale nigdy wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. Wiedział, że była młodsza rocznikiem, chociaż nie brakowało jej kobiecych kształtów, a także gustu, co do ubioru. Czerwona sukienka na tle nudnych, durmstrangowych szat zawsze była miłą odmianą i cieszyła oko. Najpewniej nie tylko Rogińskiego. -Vincent. – przedstawił się zaraz równie lakonicznie, bo i zdał sobie sprawę z tego, że zapomniał o dobrych manierach. Podał przy tym dłoń dziewczynie, a chwilę później już zajął miejsce na ławie, wyciągając nogi przed siebie, a ręce chowając do kieszeni.
Katja Odineva
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Pią 04 Lip 2014, 23:46
Wrażenia Katji były drastycznie odmienne. Ona właśnie czasy Durmstrangu uważała za najtrudniejsze w jej życiu. Była typem lekkoducha i duszne, zapleśniałe ściany szkoły budziły w niej klaustrofobię, zwłaszcza przez pierwsze trzy lata. Kiedy na jaw wyszedł jej nieprzeciętny talent do zaklęć, a nieco później także umiejętności pałkarskie, jej egzystencja stała się łatwiejsza. Nagle z wyrzutka przeobraziła się w osobę popularną i zawsze otoczoną gromadą znajomych. I co z tego, skoro jedyna osoba, na której uwadze tak naprawdę jej zależało, nie patrzyła na nią w ten sposób.?Już w szkole Kat nauczyła się, że zmysłowe spełnienie w znacznej mierze jest niezależne od głębszych uczuć. Z resztą to właśnie było przyczyną wielu jej późniejszych problemów... Ale wróćmy do tej chwili, w której pozostawiliśmy dziewczynę, zadowoloną z siebie i pewną, że pozbyła się dręczycieli. Nigdy nie była bezbronnym barankiem prowadzonym na rzeź. Zawsze miała charakterek i cięty język, umiała się odgryźć i nie pozostawała dłużna, gdy ktoś próbował z nią zadrzeć. Odkąd dostała w dłonie różdżkę, stała się jeszcze groźniejsza. Nie potrzebowała protektora, nie chciała go, była zdeklarowaną feministką i, prawdę powiedziawszy, w swoim trzynastoletnim życiu nie spotkała jeszcze chłopaka godnego uwagi. Żądnego przyjaciela do zabaw. Prawie zapomniała o tym drobnym incydencie z owocami, kiedy usłyszała za plecami przerażony krzyk. Natychmiast się obróciła, instynktownie sięgając po różdżkę. Kiedy spostrzegła przyczynę zamieszania, a wiec Roginsky'ego głupio zadowolonego z całkowicie niepotrzebnego aktu nie wiadomo w sumie czego, jej twarz wykrzywiła się w wyrazie dezaprobaty, Nie pochwalała nadużywania przemocy, ale to był Durmstrang; tutaj takie rzeczy były na porządku dziennym. Żaden Filch nie pilnował porządku, nie było Dumbledore'a dbającego o to, aby uczniowie kontrolowali swoje odruchy. Katja wróciła więc do swojej kanapki, tak jakby w jadalni nie było nikogo poza nią i nic osobliwego się nie działo. Nie zaprzestała metodycznej konsumpcji nawet wtedy, kiedy chłopak podszedł do jej stołu i poniekąd zmusił do tego, aby na niego spojrzała. Znała go. Wiedziała jak ma na imię, jak wygląda, kiedy się śmieje, jak dobrze lata na miotle i jak bardzo jest popularny. Pan Kapitan, rozchwytywany, kochany, zabawny i ujmujący. Oczywiście, że nigdy nie zwrócił uwagi na kogoś takiego jak ona. W odpowiedzi na jego komplement jedynie wzruszyła ramionami, nalewając sobie do pucharu odrobiny porzeczkowego soku. Kiedy się jednak przedstawił, nie mogła dłużej go ignorować. Zwłaszcza, że poczuła drobną irytację. Nie wiedziała, czego właściwie mógł od niej chcieć. Pożartować sobie, podrwić? Mógłby się chociaż pospieszyć, bo nie miała całego dnia na obserwowanie jego diabelnie przystojnej twarzy i rozwalonego na ławce ciała. -Wiem, jak masz na imię. Chodzimy razem na zaklęcia. – odparła, podnosząc napój do ust i pociągając kilka łyków. Zignorowała jego wyciągniętą dłoń, wciąż mierząc go uważnym, podejrzliwym spojrzeniem przenikliwie błękitnych tęczówek. Czerwona sukienka, na którą zwrócił swoją uwagę, nie była wynikiem jej dobrego gustu, tylko wyrazem buntu. Jednym z. -Czego chcesz? – odważyła się zapytać prosto z mostu, choć towarzystwo starszego kolegi, którego skrycie obserwowała od pewnego czasu, odrobinę ją onieśmielało i zbijało z pantałyku.
Vincent Roginsky
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Sob 05 Lip 2014, 00:13
Vincent nie mógłby najpewniej zrozumieć sytuacji Katji. Pojawił się przecież w Durmstrangu jako syn jednego ze śmierciożerców. Znanego Rogińskiego, którego samo nazwisko budziło respekt wśród młodych uczniów. Chłopak nie musiał się nawet wysilać, żeby zdobyć poważanie wśród kolegów, a od kiedy ujawniły się jego miotlarskie zdolności, tym bardziej, znajdował się w centrum zainteresowania. To prawda, że zwykle nie dostrzegał takich osób, jak Odineva, ale też nie był kimś, kto próbował się wywyższać. Nigdy nie uważał się za nikogo lepszego, a także gotów był stanąć w obronie uciśnionych i słabszych wychowanków Durmstrangu. Właściwie, nawet ten gest, to ogniste zaklęcie, miało niejako przestraszyć bezczelnych łobuziaków i odwieść ich od podobnych zagrywek w przyszłości. Vince nie sądził jednak, że dziewczyna odczyta jego akt jako nazbyt brutalny. Cóż, on sam przyzwyczajony był już do tego, że w murach szkoły przetrwać mogą tylko najsilniejsi. Durmstrang w niczym podobny nie był do Hogwartu, gdzie nad zapędami uczniów panował Dumbledore, a woźny kontrolował wszystkie korytarze. W Durmstrangu niemalże wszystkie chwyty był dozwolone. Dopóki żaden uczeń nie trafił z poważnymi obrażeniami do skrzydła szpitalnego, nauczyciele przymykali oko na wybryki pupilów. Zresztą, czego innego można było się spodziewać po szkole, o której chodziły plotki, że naucza się w niej czarnej magii? I o ile nie była to do końca prawda, bo zajęć z czarnej magii jako takich nie było, rzeczywiście, niektórzy uczniowie mieli do tej czarodziejskiej dziedziny szczególnie ułatwiony dostęp. A ci, którzy wykazywali się największą zdolność adaptacji ciężkich zaklęć, zdołali także posiąść tę wiedzę pod skrzydłami któregoś z zaangażowanych profesorów. Rogiński, mimo że sam zadatków na śmierciożercę nigdy nie miał, pochodził ze znanego rodu, a co za tym idzie znalazł się w tej niechlubnej grupie. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Te kilka zaklęć, zarówno nauczonych pod okiem profesora, jak i tych, które Rogogon opracował już później jako dorosły czarodziej, w starciu z Voldemortem uratowało mu życie już kilkakrotnie. Nie odwracał spojrzenia od tej młodej, ale niezwykle pięknej, dziewczęcej twarzyczki. Słowa Odinevy jednak nie wskazywały na to, aby ta była zadowolona z obecności kapitana drużyny quidditcha. Roginsky, zresztą, nie był przyzwyczajony do takich reakcji. Zwykle obwchwytywany i miłowany przez dziewczęta, oniemiał na chwilę, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Właściwie, może to być zabawne, ale jakoś zdążył już przywyknąć do tego, że wszystkie dziewczęta cieszyły się na samą myśl, że do nich podszedł, a on często podłapywał ich uśmiechy i kokieteryjne gesty. Niby był zajęty, kochał swoją dziewczynę ponad życie i nie potrafiłby jej skrzywdzić, a co za tym idzie zdradzić. Był jednak też „panem popularnym”, toteż można było go często złapać na jakimś niewinnym flircie z innym dziewczęciem. I prawdę powiedziawszy, najprawdopodobniej Rogiński nie przepuściłby takiej okazji, jeśli mowa o Odinevie. Być może właśnie dlatego słowa takiej urokliwej panienki okazały się dla niego niespodziewanym ciosem. -Przepraszam. Ja chyba nie mam pamięci do imion… - mruknął wyraźnie zakłopotany, chociaż jego słowa pogrążały go jeszcze bardziej. Do głowy przychodziło mu bowiem wiele kobiecych imion, ale gdyby miał strzelać, raczej nie rzuciłby tego, które nosiła również i jego dziewczyna. Westchnął ciężko, jednak nie miał zamiaru odchodzić. Siedział dalej w tym samym miejscu, próbując w jakiś sposób poukładać myśli. -Na pewno nie tego samego, co tamci frajerzy. – odpowiedział zaraz na jej pytanie, które zabrzmiało jeszcze bardziej nieprzyjemnie, niżeli pierwsze wygłoszone przez nią zdanie. Rogogon nie rozumiał, dlaczego ktoś tak bardzo mógłby za nim nie przepadać. Nawet przez myśl nie przeszło mu to, że kogokolwiek mogło denerwować to, że jest niezwykle popularny, a przez to i wszystko łatwo my przychodzi. -Chciałem Cię poznać. Zaimponowały mi Twoje umiejętności. Myślałaś kiedyś o grze w quidditcha? – dodał w końcu, zwieńczając swoją wypowiedź rozwinięciem tego komplementu, który z pewnością mógłby zdobyć nagrodę za jednej z najbardziej marnych komplementów, jakim można było uraczyć młodą damę. Zresztą, i teraz Vincent nie popisał się elokwencją, ale musiał przyznać, że zachowanie Katji kompletnie zbiło go z tropu. Mimo wszystko, starał się przekonać ją do siebie jednym z tych czarujących uśmiechów…
Katja Odineva
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Sob 05 Lip 2014, 01:10
Pochodzenie nie było tutaj problemem. Katja także wywodziła się ze znanego rodu czystej krwi, choć nie mającego żadnych oczywistych powiązań ani z Voldemortem ani innymi podejrzanymi sprawami. Jej rodzice należeli do ludzi, których kocha cały „towarzystwo”, bo uwielbiają się bawić i robią to na najwyższym poziomie. Każde przyjęcie, które obiecali zaszczycić swoją obecnością natychmiast zyskiwało na popularności, a jeśli czasem postanawiali odpocząć w domu, sami przyjmowali tłumy gości. Dziewczyna kochała swoją rodzinę, choć tak naprawdę nikt jej nigdy nie wychowywał. Nie oddałaby swojego dzieciństwa za żadne inne i nie zazdrościła Vincentowi koneksji, nawet jeśli ułatwiały mu one teraz życie. Z resztą... Katję też próbowano nauczać tych aspektów magii, o których mówi się przy zamkniętych drzwiach i zasłoniętych oknach. Owszem, potrafiła opanować większość z tych zaklęć, ale brak wewnętrznego przekonania i poważne opory, które odczuwała przed zadawaniem niepotrzebnego i niezasłużonego bólu... to wykluczało jej kandydaturę na dobrego śmierciożercę. Nie pożądała także popularności Vincenta, nie obchodziło jej ile właściwie dziewcząt obraca za nim głowę, irytowało ją natomiast to, że sama jest jedną z nich. Wszyscy nauczyciele mogliby jeść mu z ręki i nie poczułaby cienia zazdrości, przez jej głowę nie przemknęłaby ani jedna negatywna myśl, gdyby nie fakt, że jego czar działał także i na nią. A tego nie chciała, nie szukała i nie mogła sobie na to pozwolić. Choćby dlatego, że znała Katyę. Ta dziewczyna była jedną z niewielu osób, które kiedykolwiek do niej zagadały na zajęciach zaklęć, czym zaskarbiła sobie sympatię Odinevej. Karmiła go dość ostrymi słowami, bo one tworzyły mur naszpikowany kolcami i trudny do sforsowania. Nie chciała, żeby poznał jej myśli, nie chciała, żeby miał powód ją wyśmiać. Pragnęła przy tym także, o jakże naiwnie, aby nie widział w niej jednej ze swoich „fanek”. Aby zapamiętał ją właśnie ze względu na jej inność, oryginalność, nawet gdyby miała osiągnąć to przez brak pobłażliwego uwielbienia dla jego osoby, które zdawało się czekać na wyciągnięcie ręki. -Najwyraźniej. – potwierdziła, rozbawiona odrobinę jego zmieszaniem. Nie, nie miała go za nadętego bufona, egocentryka i idiotę świgającego zaklęciami na prawo i lewo. Gdyby tak było, nawet przystojna buźka nie uratowałaby jego wizerunku w jej oczach. Nie, Katja w gruncie rzeczy zdawała sobie sprawę, że to przyzwoity chłopak. Zdarzało jej się wychwytywać urywki jego rozmów z kolegami, czy dziewczyną, które tylko sprawiały, że chciała go poznać bardziej. Była taką nawiną, głupią małolatą... -Nie masz zamiaru rzucać we mnie zepsutymi owocami? Cóż za ulga... – zadrwiła cicho, zamiast dalej pogrążać się w swoich dumaniach, Siedział przed nią, dokładnie taki, jakim go znała, mówił do niej i patrzył wprost na nią. A ona zamiast przywdziać uroczy uśmiech i łechtać jego ego komplementami, zamieniła się w kotkę z pazurkami. No ładnie. Aż dziw, że wciąż jeszcze sobie nie poszedł, zrażony jej zachowaniem. Widocznie czegoś naprawdę od niej chciał. Spoglądała na niego ponaglającym wzrokiem, bo część jej jestestwa chciała po prostu wstać i uciec, gdziekolwiek, byle z daleka od Vincenta. „Chciałem cię poznać”... Na kilka sekund jej serce boleśnie przyspieszyło swój rytm, ale galop okazał się przedwczesny. Jeśli miała nadzieję, że Roginsky także ją obserwował i czekał na okazję do rozmowy, to była naiwną idiotką. On po prostu dostrzegł jak nokautuje jakiegoś bęcwała jabłkiem. Wielkie mi rzeczy. -Nie, nie myślałam. – odparła więc zwięźle i zgodnie z prawdą. Dobrze latała na miotle. Prócz zaklęć tylko to jej właściwie wychodziło. W powietrzu czuła się wolna i pozbawiona trosk, dlatego często późnymi wieczorami krążyła dookoła zamku na wykradzionym z szatni drużyn sprzęcie. Jej rodzice nawet nie wpadli na to, że mogłaby chcieć mieć własną miotłę. Próbowała ich nawet uświadomić, ale bezskutecznie. -Uważasz, ze powinnam? Pewnie co drugi uczeń potrafiłby trafić tak jak ja. – stwierdziła ze wzruszeniem ramion, nie chcąc wyjść znowuż na jakąś opętaną i niezdolną do normalnej rozmowy. Temat świecznika sprawił, że ponownie przyjrzała się zdegustowana dłoniom, na których pozostaly ślady po gorącym wosku. Czuła jednak pewne podekscytowanie na myśl o tym, że mogłaby zostać przyjęta do drużyny. Przynależeć, być dobrą w czymś poza zaklęć.
Spędzać czas w jego towarzystwie.
Vincent Roginsky
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Czw 10 Lip 2014, 21:27
Vincent natomiast, jeszcze za czasów Durmstrangu, dumny był z tego, że pochodzi z tak znamienitego rodu czarodziejów. Członkowie jego rodziny uchodzili przecież za wyjątkowo utalentowanych, mieli szczególne predyspozycje w zakresie warzenia eliksirów, jak i wielu Rogińskich opanowało trudną sztukę legilimencji. Rogogon nie miał zamiaru pozostawać w cieniu swoich przodków, toteż od młodości wiele ćwiczył, czytał opasłe tomy traktujące o zaklęciach czarnomagicznych i o wszystkim innym, czym nie powinien interesować się normalny nastolatek. Wówczas nie rozumiał jeszcze tego, że jego rodzinie, śmierciożercom, przyświecał jeden cel – niesienie bólu i cierpienia. Chłopak, dopóki sam takich emocji nie doświadczył na własnej skórze, nie był w stanie pojąć uczucia straty kogoś bliskiego. Marzył o potędze i o uznaniu, nie zważając przy tym na koszta. Mimo wszystko, już w czasach szkolnych, można było dostrzec, że istnieje również ta wrażliwsza, spokojniejsza i cieplejsza strona Rosjanina. Ten bowiem, chociaż pochodził z rodu czarnoksiężników, chociaż był posłuszny wobec swego losu i uczył się wszystkiego, czego wymagał od niego ojciec, wyłamywał się często swoimi zachowaniami ze wzorcowej postawy wyznaczonej przez jego więzy krwi. Czy którykolwiek z Rogińskich gotów byłby postawić się w obronie uciśnionych uczniów czy uczennic? Najpewniej każdy inny złapałby za kolejny zgniły owoc i rzucił nim w skromną, choć niezwykle piękną dziewczynę. Dopiero po ukończeniu Durmstrangu, po brutalnym morderstwie ukochanej Vincenta, ten zrozumiał, że jego miejsce jest po drugiej stronie barykady i całkowicie odciął się od swojego rodu. Na szczęście, uzyskana przez niego wiedza, mimo że w zupełnie innym celu, okazała się równie przydatna i w walce ze złem. Rogiński nigdy przecież nie był wyznawcą tej pięknej idei, według której zło należałoby zwalczać dobrem. Raczej uważał, że oprawców jak najbardziej wypada pokonać ich własną bronią. Zresztą, na co zdałby się teraz profesor historii magii w walce, choćby z samym Voldemortem, gdyby jego wiedza opierała się jedynie na białej magii? Byłby jedynie marnym uzdrowicielem albo bezużytecznym belfrem, podczas gdy siły dobra potrzebowały również wojowników. On był właśnie wojownikiem i choć najpewniej wielu nie podzielało jego metod, które wyniósł właśnie z Durmstrangu, jego serce nie było przesiąknięte do cna wolą dokonywania bezsensownego rozlewu krwi. Wszyscy, którzy ponieśli śmierć z rąk Rogińskiego byli takimi, którzy na nią zasługiwali i przed którymi należało chronić całą czarodziejską społeczność. Wracając jednak do sytuacji z myślodsiewni, może i lekką przesadą było stwierdzenie, że ktoś, kto odrzuca zgniłe jabłko w kierunku swojego dręczyciela będzie wspaniałym graczem qudditcha. Niewątpliwie jednak Vincent nie był nazbyt często świadkiem takiej waleczności u młodej niewiasty. Zachowanie Katji było dla niego imponujące jeszcze bardziej przez to, że nakładała się na nie uroda Rosjanki. Każdy w końcu wiedział, że Rogogon jest typem kobieciarza i flirciarza, więc niedziwne, że nie mógłby przejść wobec wydarzeń w jadalni obojętnie. Zaskakujące jednak było to, że wyszedł od razu z inicjatywą prawdopodobnego przyjęcia nieznajomej do drużyny. Vince zawsze bowiem wolał w swojej drużynie widzieć mężczyzn, ale cóż, kiedyś przychodzi czas na zmiany, a w tym przypadku odsunięcie na bok szowinistycznego podejścia. -Nie tak to miało zabrzmieć. Chyba nie wypadłem za dobrze w Twoich oczach. – mruknął niechętnie, słysząc pytanie dziewczyny, która niewątpliwie drwiła z każdej jego wypowiedzi. Nie znał powodu, dla którego miałaby mieć do niego jakiekolwiek uprzedzenia, chyba że zniszczył wszystko właśnie tym, że nie zapamiętał jej imienia. Do teraz starał się sobie je przypomnieć, ale każda próba kończyła się porażką. Najgorsze było to, że zdał sobie sprawę, iż ta dziewczyna często spędzała czas z jego lubą, co wprawiało go w jeszcze większe zakłopotanie. -Nie jestem tego taki pewien. Może chciałabyś się jednak sprawdzić? Mamy kolejny trening we wtorek o 16, po zajęciach z zaklęć. – dodał po chwili namysłu, uśmiechając się delikatnie i nie tracąc nadziei na to, że ta znajomość rozwinie się w kierunku, który on obierze. Choć musiał przyznać, że reakcja jego towarzyszki na jego obecność była dla niego dość zaskakująca, nietypowa i przez to jeszcze bardziej intrygująca. Można powiedzieć, że chłopak przyzwyczajony do tego, że zawsze tkwił w świetle reflektorów, a wszystkie dziewczęta marzyły choćby o jednym jego spojrzeniu, postawił sobie za punkt honoru pokazać tej dziewczynie, która siedziała teraz obok niego, że nie jest wcale taki zły, jakim go malują. -To jak? Wyjawisz mi swoje imię, piękna dziewczyno? Tym razem go nie zapomnę. Mogę Ci to obiecać. – zakończył jeszcze swój niezbyt długi wywód, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, jakby Vincent zupełnie nie zważał na to, że jego czar nie działa jednak na każdą przedstawicielkę płci pięknej, która przechadzała się korytarzami Durmstrangu.
Katja Odineva
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Pią 11 Lip 2014, 12:09
Katja wychowywała się w domu pełnym pozytywnych wibracji. Jej rodzicie bez wątpliwości kochali ją, ale zapominali przy tym obdarzać należytą uwagą i troską. Początkowo nie wiedziała, że są domy, w których wykazuje się więcej zainteresowania dzieciom, a później nauczyła się akceptować rzeczywistość jej świata. Żałowała jedynie, że oddając jej wychowanie w ręce służby, jej rodziciele wykazali się typowym dla siebie, poczciwym brakiem refleksji i nie zatrudnili do tego celu osoby wyspecjalizowanej. Tym sposobem bowiem, Odineva przechodziła z rąk do rąk i nigdy nie zdążyła się do nikogo naprawdę przywiązać. Co było z resztą bezpośrednią przyczyną, dla której nie była w stanie wytrzymać w związku z jedną osobą dłużej niż kilka tygodni. Nie było w jej życiu jednak poważniejszych tragedii ani tym bardziej mroku, dlatego wyrosła na osóbkę zdecydowanie stojącą po tej dobrej stronie. Nie traktowała może spraw arbitralnie i wiedziała, że przemocy nie zawsze da się uniknąć, nie pochwalała natomiast nadużywania siły i wykorzystywania jej w sytuacjach, w których nie jest to konieczne. Była gadatliwa i charyzmatyczna, dlatego dobrze jej szło przekonywanie ludzi za pomocą słów, prawdę mówiąc świetnie nadawałaby się na negocjatora; Vincent nauczył ją utrzymywania emocji na wodzy, co było kolejną wartościową w tym zawodzie umiejętnością. Pomimo tego, że świetnie władała różdżką, odwoływała się do niej jedynie w ostateczności. Co do pewnego stopnia odróżniało ją od Rogogona. To śmieszne, ale choć nie zgadzała się z nim w tak wielu sprawach, choć potępiała część jego zachowań i decyzji, nie potrafiła się od niego odsunąć. Poza rodzicami był jedyną stałą osobą w jej życiu i przypuszczalnie wiedział o niej nawet więcej, niż osoby, które dały jej życie. Często przyłapywała się na rozmyślaniu jak w danej sytuacji postąpiłby Roginsky, albo co by jej poradził. To, że do pewnego stopnia unikała go od czasu wypłynięcia na jaw prawdy o jego mrocznym znaku i związku z uczennicą, nie do końca przekładało się na jej wewnętrzny stosunek do niego. Wciąż wiele dla niej znaczył, wciąż go pożądała i wciąż była przekonana, że gdyby nie samokontrola, wodziłaby za nim maślanym wzrokiem. A wszystko zaczęło się właśnie wtedy, tamtego dnia w zimnym, zatęchłym refektarzu. I Katja wiedziała, że nawet gdyby mogła uniknąć całego swojego cierpienia z nim związanego, nigdy nie cofnęłaby się do tamtej chwili i nic by nie zmieniła. Była świadoma przy tym, że gdyby od samego początku nie zachowywała się inaczej niż większość dziewcząt, nie utrzymałaby Vinca przy sobie zbyt długo samą urodą. Zwłaszcza, że w chwili, kiedy się nią zainteresował, miał już dziewczynę, w której w dodatku był zakochany. To jej niesztampowe podejście, cięty język i brak spolegliwego podziwu dla jego osoby sprawiły, że się zaprzyjaźnili i nie stracili kontaktu przez te wszystkie lata. Przetrwali jego uwięzienie w Azkabanie, przetrwali wszystkie jej dzikie podróże i choć nie spotykali się fizycznie częściej niż raz na kilka lat, pozostawali w niewytłumaczalny sposób ze sobą związani. -Nie przejmuj się aż tak, ponoć to pierwsze wrażenie najbardziej determinuje rozwój znajomości, a ja wyrobiłam je sobie już wcześniej. – odparła rozbawionym tonem na jego słowa. Czyżby jej się tylko wydawało, czy Rogogon naprawdę przejmował się jej zdaniem? To ci dopiero, najwyraźniej jego ego wymagało, aby każda przyjemna twarzyczka, patrząc na niego wyrażała co najmniej sympatię. Przy okazji ciekawiło ją dlaczego właściwie od razu założył, że skoro mu nie pochlebia, na pewno coś ma przeciwko niemu. Nie licząc bowiem tego lekkomyślnego podpalenia, nigdy jej w żaden sposób nie zaszedł za skórę. Nie świadomie, bo oczywiście irytowało ją to, że Roginsky tak bardzo jej się podoba. Cała ta sprawa z quidditchem coraz bardziej przypadała jej do gustu. Nie spodziewała się, że od razu awansuje z bycia outsiderką, na miejsce panny popularnej, ale wcale też tego nie chciała. Bardziej zależało jej na samym poczuciu przynależności, znalezieniu sobie miejsca, w którym ktoś doceni jej umiejętności i nie będzie widział w niej jedynie pięknej dziewczyny bez wnętrza. -Może chciałabym… – stwierdziła więc zamyślona, przesuwając palcem po dolnej wardze –Myślę, że nic nie stracę, jeśli przyjdę. – dodała po chwili, zadowolona z podjętej decyzji, co zewnętrznie wzięło wyraz w lekkim uśmiechu i iskierkach zadowolenia w intensywnie błękitnych oczach, których kolor zdawał się być w tej chwili jeszcze bardziej wyrazisty. Pytanie i ten szelmowski uśmiech Vincenta, sprowadziły ją na ziemię. Obrzuciła go taksującym spojrzeniem i zaczęła się zastanawiać, jak by zareagował, gdyby go uświadomiła w kwestii swojego imienia. Może nawet by jej nie uwierzył, a co gorsza uznał, że próbuje go w jakiś pokrętny sposób przekonać do siebie. Nie, zdecydowanie powinna pozostać jeszcze przez jakiś czas tajemniczą. Jeśli dowie się od kogoś innego, przynajmniej nie będzie miał podstaw do sceptycyzmu. -Myślę, że w ramach zadośćuczynienia, pozwolę Ci samodzielnie do tego dojść. Nie powinno być to znowu takie skomplikowane. – uśmiechnęła się przy tym zawadiacko i jak gdyby nigdy nic nałożyła sobie budyniu, z którego wciąż sterczała świeca. -Poza tym – dodała po chwili –Musżę mieć na uwadze twoje problemy z pamięcią. Rzeczy, którym poświęcamy więcej wysiłku, rzadziej nam z niej wylatują. – była pewna, że nigdy nie zainteresował się jej imieniem. Pamiętałby je bowiem, choćby ze względu na przypadkową zbieżność z mianem jego ukochanej.
Vincent Roginsky
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..." Sob 19 Lip 2014, 19:01
Akurat takich pozytywnych wibracji zawsze brakowało w domu Vincenta. Ojciec, od kiedy młody Rogiński pamiętał, był tyranem. Matka niekiedy okazywała więcej ludzkich odruchów, które niekiedy nawet można było próbować oceniać w kategoriach wyrazów miłości do swojego jedynego syna, jednak ta zwykle była strofowana przez męża za rozpieszczanie dzieciaka. Vince już przed rozpoczęciem nauki w Durmstrangu traktowany był jak narzędzie, ale nigdy też nie próbował nawet przeciwstawić się swojemu losowi. Miał tę świadomość, że pochodzi ze znanego, czystokrwistego rodu i nie może splamić honoru rosyjskiego nazwiska. Dlatego też zawsze starał się sprostać wymaganiom swojego rodzica i przykładał się do nauki i ćwiczeń, choć rzecz jasna, jedynie z tych przedmiotów, które kiedyś miały być przydatne w jego śmierciożerczej karierze. Nie sądził, że ostatecznie zostanie nauczycielem w Hogwarcie, a że morderstwo jego ukochanej zmieni całkowicie jego spojrzenie na świat, a szczególnie na ten czarny półświatek, do którego należał jego ojciec i większość członków rodu. Poza tym, Rogogon odsiedział swoje za ojca w Azkabanie, a tylko ten, który przebywał tam jakiś czas mógł zrozumieć, jak przeklętym przeżyciem jest stykanie się na co dzień z dementorami odbierającymi ostatki nadziei na lepsze jutro. Vince do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim cudem nie oszalał. Ba, wyszedł z Azkabanu całkiem zdrowy, nie licząc, oczywiście, tendencji do nadużywania alkoholu i narkotyków, a także uciekania się do kobiecych dłoni. Bo kiedy świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia… W Durmstrangu jednak Rogiński był jeszcze beztroskim młodzieńcem, jak wszyscy inni potomkowie śmierciożerczych tradycji. Cieszył się z tego, że wygrywał niemalże wszystkie czarodziejskie pojedynki, był silny, popularny, a dziewczęta lgnęły do niego, mimo że ten obrał sobie tą jedną za swoją wybrankę. Zwykle Vincent nie traktował swoich miłosnych podbojów poważnie, często flirtował, spotykał się z różnymi uczennica i uchodził za kobieciarza, który nie potrafi zbyt długo naprawdę być przy jednej kobiecie. Ba, nawet Katya nie dała rady do końca zmienić jego natury, część nawyków pozostała, chociaż ona na pewno była inna. Wkładała całe swoje serce, byleby sprawić, że Roginky stanie się lepszym facetem. Dobrze wiedziała przecież, jaka przyszłość była mu pisana i nie budziło wątpliwości to, że wcale a wcale nie zgadzała się z planami rodziców swojego ukochanego. Szkoda, że dopiero tak wielka tragedia zdołała otworzyć Vincentowi oczy na zło tego świata. Właściwie, Odineva miała do jego lubej bardzo podobny charakter, a bardzo prawdopodobne, że gdyby ta dwójka spotkała się wcześniej, ich historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, a zauroczenie Rosjanki nie pozostałoby nieodwzajemnione. Dobrze jednak, że los dał im kolejną szansę i pozwolił na spotkanie po latach, w murach Hogwartu. -Z chęcią zapytałbym jakie, ale jak znam życie, i tak mi tego nie powiesz. – odpowiedział z wyraźną nutą rozczarowania w głosie. Było mu o tyle gorzej, że dziewczyna, której imienia nie kojarzył, najwidoczniej znała go doskonale i zwróciła na niego uwagę już wcześniej. On dopiero teraz odkrywał jej liczne wdzięki, a przekonanie jej do swojej osoby wydawało mu się jeszcze o tyle bardziej satysfakcjonujące właśnie z powodu jej początkowej niechęci. Żadna pupilka Durmstrangu jeszcze nigdy nie wyrażała takiego niezadowolenia z jego obecności, co sprawiało, że była dla niego niezwykle interesująca. A właściwie, nawet i w jakiś sposób urocza. -Myślę, że wręcz przeciwnie. Możesz wiele zyskać, o ile nie przeszkadza Ci to, że będziesz tam jedyną przedstawicielką płci pięknej. I jak do tej pory miałem zupełnie inne zdanie na ten temat, to chyba jednak przydałby nam się jakiś damski element. Szczególnie tak charakterny. – dodał zaraz, kiedy jego rozmówczyni zgodziła się przybyć na trening. Trzeba było przyznać, że Rogogon był podekscytowany na samą myśl ujrzenia jej z miotłą w dłoni. Aż dziwne, że postanowił odrzucić swoje dawne szowinistyczne podejście, które pozwoliło mu skompletować drużynę w całości męską. Przypuszczał, że na najbliższym spotkaniu na boisku powita go parę niewątpliwie zaskoczonych spojrzeń, ale jakoś niespecjalnie się tym wszystkim przejmował. Zadecydował, że postąpi z Odinevą tak samo, jak i z każdym innym zawodnikiem, stosując obiektywne kryteria, niezależne od płci i tych przyciągających wzrok krągłości. Chociaż nie zaprzeczał, że te przesłaniają mu nieco obraz rzeczywistości. -Pewnie i masz rację. Kiedy następnym razem się spotkamy, będę w takim razie o wiele lepiej przygotowany. Do zobaczenia we wtorek. – pożegnał się z nieznajomą, choć poprzysiągł sobie, że do ich kolejnego spotkania pozna nie tylko jej imię, ale postara się dowiedzieć o niej również czegoś więcej. Nie miał utrudnionego zadania, biorąc pod uwagę to, że mieli wielu wspólnych znajomych, w tym jego partnerkę. Koniec wspomnienia.
Sponsored content
Temat: Re: "The first time ever i saw your face..."