IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Ale...ale...ja jestem księciem...

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyPią 11 Lip 2014, 00:15

Opis wspomnienia
Czyli o tym jak Sprośny Książę poważył się na Niezdobytą Twierdzę i co z tego wynikło.
Osoby:
Aristos Lacroix, Gilgamesh von Grossherzog
Czas:
maj 76'
Miejsce:
Hogwart, piękny Hogwart
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyPią 11 Lip 2014, 00:46

Korytarz w którym właśnie miała zajść kolejna, przeciętna, szara scena wydawał się całkowicie pusty. Niczym niezmącony spokój, kilka stojących zbroi i ze dwa obrazy, utkwione w błogiej drzemce. Nikt nie mógł się spodziewać, jak wspaniała i wybitna osobistość za chwilę zaszczyci dywany wyłożone w tym konkretnym miejscu. Nic nie działo się przypadkiem, nic też nie brało się z eteru, także najpierw zza rogu pojawił się delikatny zapach wyjątkowo drogiej wody kolońskiej, zmieszany z lekką nutką adwokatu. Tuż za zapachem szedł osnuty nim dumny Ślizgon, przekonany o swej wyższości nad wszystkim jeszcze bardziej niż zwykle. Dzisiaj po raz pierwszy zgolił prawdziwych wymiarów dwudniowy zarost, co doprowadzało go do stanu nietypowej wręcz euforii. W końcu jego męskie, szlachetne rysy mogłyby (gdyby tylko chciał oczywiście) poszczycić się cnym podkreśleniem, jakim było kilkanaście niewielkich włosków na krzyż. Być może nie był to wybitny powód do dumy, jednakże warto zauważyć że panicz Gilgamesh był młodym, przepełnionym testosteronem nastolatkiem, więc takie drobne gesty od życia zdecydowanie poprawiały mu humor. Cokolwiek tylko mogło zwiększyć jego wspaniałość, której zresztą nigdy mu nie brakowało, wprawiało go w dobry nastrój. Kiedy pewnym krokiem zaczął powoli przemierzać korytarz, zapewne niejedna czarownica mogłaby zemdleć z zachwytu. Ten błysk w oku, sposób poruszania się i nieprzeciętna autoprezencja sprawiały, że nawet najwięksi czarodzieje mogliby chylić głowy w hołdzie, dla tego młodego cudu natury. Co więcej, jakakolwiek inna reakcja na fascynującą postać która zjawiła się na tej scenie życia, byłaby wręcz jawnym świętokradztwem. Myśli przepełniające głowę małego arystokraty zdecydowanie za to nie były aż tak dumne jak wrażenie które sprawiał. Wręcz przeciwnie - były prostackie, małostkowe i tak przeciętne, że przy przedarciu się poprzez jego czaszkę, można było odnieść wrażenie że nie jest niczym szczególnym, bowiem w ten jakże wielki dzień myślał o trzech rzeczach - dużej butelce whiskey, która mu się prawnie należała, pomniku, który rozkaże postawić aby upamiętnić swe jestestwo i kobiecym udach które miał nadzieję, jeszcze nim nastanie zmierzch, będą okalać jego biodra. Nie miał na myśli oczywiście nikogo konkretnego - szansę miała każda piękna, dobrze urodzona czarownica, pomiędzy trzynastym a trzydziestym rokiem życia. Rozrzut był na tyle duży, że raczej nikt nie powinien narzekać na odebranie szansy, w wypadku gdyby w owy zakres się nie mieścił. Gilgamesh przystanął i oparł się o ścianę tuż obok jednej z przyozdabiających to wyblakłe miejsce zbroi. Z miejsca w którym się zatrzymał rozprowadzał wspaniały czar swej osobowości, uciekającej przez jego szlachetne oczy, sprawiające iż nikt nie mógłby przejść tędy obojętnie. Złożył ręce na piersiach, ugiął jedną nogę w kolanie i oparł o powierzchnię za nim, po czym czekał. Nikt nie wiedział na co, nikt nie wiedział czemu, nikt nie wiedział jak mógł się spodziewać czegoś właśnie tutaj. Po prostu miał wrażenie że właśnie w tym miejscu powinien teraz być, a jego instynkt jeszcze chyba nigdy go nie okłamał, więc czemu miałby mu nie uwierzyć jeszcze raz. Lewy kącik jego ust lekko powędrował do góry kiedy zauważył swoje odbicie w szybie. Jego strój (biała koszula, lekko zwężone spodnie, czarna kamizelka i krawat w barwach domu) dodawały mu jeszcze uroku, co jak dotąd mu się zdawało, było niemożliwe. Jak zdefiniować tego oto człowieka, oczekującego nieznanego? Cóż, czego by nie mówić - samozwańczy Książę Slytherinu był kimś. Gdyby nie jego obecność, ludzie mieliby łatwiejsze życie. Szlamy i mieszańce czułyby się bezpieczniej, kobiece cnoty dłużej zostawałyby na swoim miejscu, a urażeni, zazdrośni partnerzy, nie martwiliby się o to kto może zdobyć ich kobiety, pod ich nieobecność. Wielu spośród uczniów Hogwartu każdej nocy spałoby spokojniej, bowiem nie musieliby się denerwować tym, że ktoś tak bardzo lepszy od nich, jak Gilgamesh von Grossherzog, istnieje. Jednakże...było też spore grono osób, których żywot bez jego udziału byłby nudniejszy i pozbawiony swoistego smaczku, który zostawiał po swoim gwałtownym przybyciu, oraz wpakowaniu się w scenariusze ich życia. Dlatego właśnie los zesłał na świat kogoś tak doskonałego jak on. A ta doskonałość, przebywała właśnie tutaj.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyPią 11 Lip 2014, 01:44

Jakby się nad tym nie zastanawiac, to był całkiem dobry dzień.
Dobry, słoneczny. Taki, w który życie nabiera nowych barw, powietrze ma świeży aromat, a smaki i zapachy robią się intensywniejsze bez wyraźnego powodu, chociażby i jedynie dlatego, że pragniesz, by tak się stało.
Aristos przemierzała korytarz spokojnym krokiem, przeglądając jedną z lżejszych ksiąg traktującą o zaklęciach ofensywnych; ludzie instynktownie schodzili jej z drogi, wiedząc, że zderzenie się z panienką Lacorix grozi trwałym, ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu. Dziewczyna była gwałtowna, nie miała zahamowań i lubiła patrzeć, jak jej ofiary uciekają w popłochu. Zwykle też wszystko uchodziło jej płazem, dlatego nie wzbraniała się przed potraktowaniem natręta zaklęciem, jeśli tego potrzebował.
Dziś jednak była w doskonałym nastroju; nawet, gdyby ktoś przebiegł jej prosto przed nosem, wylewając na książkę wiadro wody, nie byłaby w stanie zdobyć się na coś więcej niż głośne przekleństwo. Powodu tego nastroju nijak nie dało się odgadnąć - może wybitny z eliksirów, może punkty dla domu za udane zaklęcie, może fakt, że udało jej się wpakować O'Connora głową do wiadra z łajnobombami, a może zwyczajnie fakt, że ten konkretny dzień obudził ją pięknym słońcem i poczuciem, że wszystko, co dzisiaj zrobi, będzie niesamowicie udane?
Zatrzymała się w pewnym momencie, tuż po pokonaniu na ślepo kolejnej klatki schodowej; spinki wymknęły się z niepokornych włosów, a ciemne pukle opadły na twarz Gryfonki, zasłaniając jej widoczność i przeszkadzając w lekturze.
Mrucząc pod nosem coś po francusku, a owo coś wyraźnie dotyczyło denerwujących loków, podeszła do parapetu; odłożyła książkę, a z kieszeni krótkiej, jeansowej spódniczki wyjęła kilka kolejnych spinek, próbując opanować bałagan na głowie. Kiedy walczyła z czarnymi, zdradzieckimi wężami, poczuła na karku chłodne ukłucie; uczucie bycia obserwowaną przesunęło się po jej kręgosłupie miękko i nieprzyjemnie.
Unosząc brwi odwróciła głowę i napotkała spojrzenie jasnowłosego Ślizgona, stojącego jak cholerna solna figura między jedną zbroją, a drugą. Ależ ten bałwan miał pozę!
Wyglądał jak jedna z nieudanych rzeźb, które ktoś upchnął w ciemnym kącie, licząc, że nikt się na nią nie natknie; szkoda było takiej wyrzucić, bo jakiś urok miała, ale zdecydowanie nie należało wystawiać jej na zbyt wielką ekspozycję.
Mogła wzbudzać zbyt wiele śmiechu.
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyPią 11 Lip 2014, 02:39

Tchnięty nagłym przeczuciem, przesunął powoli wzrok ze swojego doskonałego odbicia, w stronę wylotu korytarza. Wędrująca spokojnie kobieta zdecydowanie była tym, czego aktualnie potrzebował. Z zaciekawieniem zmierzył ją wzrokiem, łapczywie chłonąc każdy szczegół. Była naprawdę niezła, dość młoda i całkiem kształtna, mimo że jej twarz chwilowo była ukryta pod gęstą kurtyną ciemnych włosów. Chwilę później przeszła obok niego i stanęła tyłem. Od tej strony również prezentowała się wyjątkowo przyjemnie, ale to zdecydowanie nie wystarczyło. Oczywiście tylko do momentu w którym skierowała swe cudne oczęta w jego stronę. Trzeba było przyznać że razem z twarzą, dziewczyna posiadała naprawdę przyjemny dla oka komplet, którym z radością poszczyciłby się nie jeden mężczyzna. Myśli Gilgamesha lekko przyśpieszyły, podsuwając mu jednoznaczne obrazy na temat pięknej nieznajomej, mruczącej przed chwilą coś w nieznanym mu języku. Nie rozumiał ani słowa, jednakże brzmiało to wyjątkowo uroczo i pociągająco. Delikatnie przechylił głowę i w odpowiedzi na mimikę dziewczyny uniósł brew, zupełnie jakby był niesłychanie zaskoczony że w Hogwarcie natknął się na uczennicę. Naturalnie nie zamierzał teraz odwrócić wzroku i zignorować jej przybycia - skoro los przysłał ją akurat tutaj, to nie powinien raczej działać przeciwko niemu - jeszcze by go fatum dopadło, a wówczas nawet ktoś tak wspaniały jak on, nie byłby w stanie przeciwstawić się odwróconej fortunie, więc wolał nie narażać się scenarzyście życia. W końcu świat był idealnym przedstawieniem i choć to on odgrywał w nim główną rolę, to nie mógł się odwrócić od tego, co już zostało zaplanowane - wówczas mógłby ją stracić, a to ubodłoby wszystkich. Odsunął się od ściany i delikatnie zmniejszył dystans pomiędzy sobą a Aristos, zbliżając się powoli i bez zbędnego spięcia. Gdy był już bliżej, zorientował się że coś jest nie tak. Mimo wizualnego wrażenia jakie ta cna dama na nim robiła, było coś jeszcze. Nie rozumiał tego w jaki sposób i dlaczego, jednakże ta dziewczyna pachniała...amortencją. Gdy tylko ten zapach dobiegł do jego nozdrzy, drgnął lekko i mimowolnie westchnął. Z jednej strony było to wyjątkowo przerażające, a z drugiej - nie mogło mu się lepiej trafić.
-Witaj. Mam nadzieję że wybaczysz mi mą impertynencję, jednakże nie często można dostrzec prawdziwe czarownice w murach tego zamku, więc grzechem byłoby nie próbować nawiązać konwersacji. -powiedział cicho. Nie miał najmniejszych wątpliwości że czarnowłosa jest czystej krwi. To można było zauważyć - żadna szlama nie byłaby w stanie wywoływać takiego wrażenia. Był w stanie posunąć się nawet do śmielszych przemyśleń. Musiała być czystej krwi, bo nawet on, jako ósmy cud świata, czuł że chciałby być bardziej idealny niż jest, bowiem zasłużenie na nią będzie zapewne ciężką harówką. Jeszcze jedna rzecz nie dawała mu spokoju - nie była Ślizgonką. Naprawdę, jak to możliwe że ktoś z taką aurą, mógł znaleźć się w jakimś mniej wartościowym domu? Niesamowite. Swoją drogą - czuł się przy niej trochę odurzony, a to było niesłychane, bowiem nie pił zbyt wiele.
Mimo burzy odczuć, zmysłów i bodźców, które z każdą chwilą rozsadzały go coraz bardziej, udało mu się zachować kamienną twarz. Wychowanie robiło swoje - niezależnie od tego co działo się w nim, potrafił zachować opanowaną minę. To, jak wielkie wywarła na nim wrażenie, mogły zdradzić tylko oczy. Oczy przepełnione dziwnym błyskiem, który dotąd mało kiedy się ujawniał. Prawdopodobnie oddałby się żywej fascynacji jej osobą, gdyby nie to że jedna myśl cały czas przedzierała się przez inne, myśl której nie potrafił powstrzymać, niezależnie od tego jak bardzo chciałby się o nią postarać. W końcu ten bodziec, myśl, urywek natłoku wrażeń związanych z tą chwilą przebił się przez jego prawie nieskazitelną tarczę i musiał wypowiedzieć na głos te słowa.
-Jak to się stało, że nie jesteś w Slytherinie?-zapytał obojętnie. Przynajmniej to mu wyszło - mimo że słowa same wypłynęły z jego ust, to udało mu się wypowiedzieć je w odpowiedni sposób. Gdyby i tutaj zawiódł, zdecydowanie byłby niepocieszony stojąc przed lustrem. Mogło ją to urazić - to prawda, kobiety lubiły obrażać się o drobne szczegóły, ale po prostu nie był w stanie się powstrzymać. Z lekkim wewnętrznym niepokojem oczekiwał odpowiedzi - cały czas męczyło go to uczucie, że ryzykuje grając o wysoką stawkę, z wyjątkowo kiepskimi kartami, mimo że nie rozumiał dlaczego. W końcu...był Grossherzogiem, to chyba oczywiste że ma najlepszy zestaw, nawet pomimo tego że miał przyjemność bądź nieszczęście spotkać tu kogoś takiego. Jeśli nie on, to kto?
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyPią 11 Lip 2014, 12:07

Ciemne rzęsy na moment osłoniły oczy, gdy Aristos próbowała powstrzymać się od przewrócenia nimi teatralnie – oczywiście, że ją zaczepił. Jak mogła myśleć, że jednak pozwoli jej przejść w spokoju, nie burząc cudowności tego dnia?
Spojrzała na niego po chwili, a błękitne oczy zamigotały lekko, z rozbawieniem, w którym czaiły się nutki złośliwości. Opuściła ramiona, pozwalając, by reszta nieupiętych loków opadła jej na szyję i ramiona, a potem oparła dłoń na biodrze, pieszczotliwie gładząc palcami wystającą z kieszeni różdżkę.
- Zadaję sobie to samo pytanie od ponad czterech lat i myślę, że nie urodził się jeszcze taki, który potrafiłby na nie odpowiedzieć. – odparła spokojnym tonem, unosząc lekko brwi i przyglądając się natrętowi z uprzejmym zainteresowaniem; gdyby Gilgamesh miał okazję spotkać ją wcześniej, lub usłyszeć co nieco o pannie Lacroix, wiedziałby, że jej miła aparycja nie wróży wcale cukierkowego zakończenia.
W sposób dość bezczelny i bynajmniej nie kryjąc się z tym, obrzuciła go taksującym spojrzeniem od góry do dołu, oceniając bezbłędnie drogie, doskonale wykonane ubrania, napuszoną minę i fryzurę, która niewątpliwie wymagała przynajmniej dwudziestominutowego zaangażowania ze strony właściciela, by zamienić się w szykowny stóg siana. Zapewne w zamyśle miała stanowić artystyczną interpretację nieładu. Cóż. Nieładem była w rzeczywistości, lecz czy artystycznym?
Podobno o gustach się nie dyskutuje.
Sięgnęła po książkę, przytulając ją do piersi jak dziecko, właściwie w próbie podkreślenia przestrzeni osobistej, niż faktycznej próbie ukrycia tomiszcza przed nagabującym ją troglodytą.
Był przystojny, to musiała przyznać, jednak coś w jego oczach, w napiętej, wyprostowanej postawie i zdecydowanie zbyt pewnej siebie minie sprawiało, że jedynym, na co miała ochotę w związku z paniczem Grossherzogiem, było potraktowanie wyżej wymienionego jakimś nieprzyjemnym urokiem.
- Swoją drogą, kiepski sposób na podryw. W tym zamku, pożal się Merlinie, nie ma nieprawdziwych czarownic. Jedne są po prostu lepsze od drugich. Nie umniejsza to jednak rzeczywistości, wręcz przeciwnie – fakt, że każda z dziewcząt jest czarownicą pozwala na swobodny przesiew między tymi, które godne są, by posiadać różdżkę, a tymi, które skończą w Ministerstwie Magii porządkując papierki. – jej usta skrzywiły się w drwiącym uśmiechu, a w niebieskich oczach znów zamigotało coś ostrzegawczego.
Jego imię majaczyło Gryfonce na końcu języka; zachowanie Ślizgona było na tyle charakterystyczne i szeroko opiewane przez panienki na korytarzach, że trudno byłoby przynajmniej ze słuchu nie kojarzyć tego bezczelnego narcyza i przerośniętym ego. Chłopak miał twarde, dziwne w brzmieniu nazwisko... Coś z niemieckiego. Zmarszczyła nos, przez moment przeczesując myśli, a po chwili obdarzyła jasnowłosego impertynenta kolejnym długim spojrzeniem.
- Jeśli naprawdę odczuwasz tak silną potrzebę zaczepiania nieszczęśliwców na korytarzu, powinieneś się przynajmniej przedstawić. To leżałoby w dobrym tonie. Niemniej jednak, wybaczam ci to uchybienie. W końcu... Nie mogę wymagać od ciebie zbyt wiele, paniczu Grossherzog. – tak, właśnie. Grossherzog. Chyba Gilgamesh. Parsknęła jak kotka, próbując pozbyć się smaku tego słowa z ust; farsa, nazwać kogoś takiego imieniem bohatera.
Doprawdy, ludzie miewają dziwaczne pomysły. Czegóż się jednak spodziewać po barbarzyńskim kraju i jego niemniej barbarzyńskich mieszkańcach?
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptySob 12 Lip 2014, 00:08

Gilgamesh niestety nie posiadał daru jasnowidzenia, nie potrafił czytać w myślach, natomiast z tej dwójki był tym bardziej znanym, więc reputacja stojącej przed nim dziewczyny, nigdy do niego nie dotarła. Gdyby wiedział z kim ma doczynienia i jak może się skończyć jeden nieuważny ruch, zapewne straciłby trochę pewności siebie. Na szczęście albo i nieszczęście, Gross nie był świadom z kim właśnie rozmawia, pomimo że jego uderzająco zielone oczy w dalszym ciągu sondowały Gryfonkę, jak chyba nikogo wcześniej. Przez jego pięć lat nauki, ba, przez całe jego życie, takiego wrażenia jakie zrobiła na nim Aristos...nie zrobił nikt nigdy.
-Widocznie nikt nie miał okazji poznać Cie wyjątkowo dogłębnie, aby być w stanie się wypowiadać na Twój temat z czystym sercem.-zasugerował, uważnie obserwując jak partnerka konwersacji postanowi odpowiedzieć na ta wypowiedź. To nie było stwierdzenie - to było pytanie i to z podtekstem. Ciekawiło go to po prostu, czy ktoś miał okazje już ją poznać z bardzo bliska. Miał nadzieję że nie, bo w końcu oczywiste że dzisiaj zamierzał przetrzeć ten szlak, a byłoby całkiem miło gdyby był pierwszym pielgrzymem, który zawędruje w te dzikie i wyjątkowo urocze krainy.
Nie to było jego najgorszym problemem. Problemem był fakt, że uznała jego próbę bycia miłym za podryw. Przecież on jeszcze nie zaczął. Po zakończeniu jej następnej wypowiedzi prychnął cicho i spojrzał na nią z lekkim uśmieszkiem i skrywanym politowaniem. Mimo że miał na nią zdecydowaną ochotę, to tym razem nie był w stanie się zgodzić z tym co powiedziała. Mimo że próbowała przedstawić to w logiczny sposób, to w dalszym ciągu pojawiał się problem nazewnictwa. Tytuł czarownica brzmiał dumnie, jednakże ludzie nie potrafili tego zrozumieć.
-Magiczne zdolności nie czynią kobiety czarownicą, tak samo jak futro nie sprawia że stworzenie staje się nundu. Po prostu określenia na osoby które potrafią czarować, jednakże nie są czystej krwi, zostały dawno zapomniane albo są uznawane za obraźliwe. Mimo to, uznanie szlamy czarownicą w dalszym ciągu jest niestosowne.-odparł jej twardo, po tym gdy uśmiech spełzł z jego ust, pozostawiając maskę kogoś opanowanego. Niestety, w środku kipiał od sprzecznych emocji. Jednocześnie miał ochotę zabrać ją w ustronne miejsce, zrzucić ze schodów i wyjść z siebie. Jej zachowanie go irytowało, wygląd podniecał a zapach coś w nim poruszał. Nie był w stanie nawet zdefiniować jak się właściwie czuje. Czy TO właśnie działo się przez całą dobę w kobietach? Nie potrafił tego powiedzieć.
-Przedstawianie się jest grzeczne, jednakże czy nie jest to stratą czasu, skoro już wiesz jak się nazywam? Zresztą wątpię czy jest ktokolwiek, kto tego nie wie. Plusy i minusy popularności, bo choć jestem rozpoznawalny i może się to wydawać całkiem przyjemne, to każdy nieostrożny ruch wiele mnie kosztuje.
Jakaż to szkoda że wiedziała o nim więcej niż on o niej - to było uciążliwe, bo nie miał pojęcia czego powinien się spodziewać. Westchnął i po raz kolejny przesunął wzrokiem po jej ciele, zastanawiając się dlaczego akurat ona dostała takie ciało, bowiem zaczynał mieć pewne podejrzenia co do niej, które niestety wcale mu się nie podobały. Po jej tonie i zachowaniu już zdawał sobie sprawę, że to nie jest wyzwanie - to jest misja samobójcza. Podryw niewykonalny. I właśnie takie lubił najbardziej - dreszczyk emocji, radość z zyskania w końcu nagrody...albo i nie, bo zbyt szybko się nudził aby pracować nad kimś dłużej. Może w takim razie powinien po prostu ją zignorować?
Nie. Nawet nie zaczął, więc dlaczego miałby kończyć? Nikt nigdy nie zobaczy jak Gilgamesh ucieka z podkulonym ogonem. A już w szczególności nie w miejscu gdzie wiszą portrety, bo jak każdy wiedział - mieszkańcy drewnianych ram bywają wyjątkowo gadatliwi. Poza jest wszystkim, a Grossherzog lubił swoją zdecydowanie za bardzo aby tracić ją przez kogoś, kogo jeszcze nawet nie poznał.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyCzw 17 Lip 2014, 09:45

Jego górnolotna mowa nie zrobiła na niej wrażenia, a niewybredny tekst z początku tegoż monologu sprawił, że dziewczyna przekreśliła Ślizgona nim jeszcze dobrze skończył się produkować. Słuchała go jednak z kamienną twarzą, pozwalając, by na ustach od czasu do czasu wykwitał jej zagadkowy uśmieszek; drobny grymas, który mógł oznaczać jednocześnie sympatię, zniechęcenia i pragnienie znokautowania natrętnego osobnika.
Niemniej jednak, panna Lacroix była dziewczyną z dobrego domu i z dobrymi manierami. Wiedziała już z kim ma do czynienia, zorientowała się także, że urażenie Gilgamesha brakiem manier mogłoby skończyć się kolejnym wykładem, na przykład na temat degeneracji czarodziejskiego społeczeństwa i zmieszania jego zwyczajów z mugolskim błotem.
Och, co do tego w zupełności by się zgadzała, nie oznaczało to jednak, że miała ochotę takowego wywodu słuchać. Odłożywszy książkę, oparła się wygodnie o parapet, zakładając ramiona na klatce piersiowej i obserwowała swojego towarzysza zmrużonymi oczami, śledząc linię jego ciała wzrokiem w sposób wyjątkowo bezczelny; nie krygowała się i nie próbowała ukryć, że po raz kolejny ocenia go jak sztukę bydła wiezioną na rzeź.
Był przystojny; fakt, któremu ciężko byłoby jej zaprzeczyć. Miał zdecydowane rysy twarzy, oczy koloru trawy i całkiem twarzową fryzurę. Ubrany był ze smakiem, nieprzesadnie, choć doskonałego gatunku ubrania krzyczały do zorientowanych w temacie ludzi z daleka, dość ostentacyjnie. Uśmiechał się całkiem ładnie, to musiała przyznać.
Niestety był również nadęty, bufonowaty, zapatrzony w siebie, egocentryczny i przemądrzały. A tego Aristos znieść nie potrafiłaby dla nikogo. Nawet dla Rosiera.
Kiedy umilkł, podeszła do niego i powoli przesunęła palcami po klatce piersiowej chłopaka, wędrując rękoma na jego ramiona, a potem kark. Umyślnie zmniejszyła odległość między ich ciałami, sprawiając, że chłopak mógł dokładnie, z bliska obejrzeć wszystkie ciemniejsze prążki na jej tęczówkach, przekonać się, że żaden pieg nie skaził jasnej cery dziewczyny i znów poczuć zapach jej perfum. Włosów. Skóry.
- Och, jakże mogłabym nie słyszeć o wspaniałym Grossherzogu. Mężczyzna marzeń! Obiekt westchnień! - uśmiechała się uroczo, przybliżając jeszcze bardziej, ocierając o jego ciało powoli i z rozmysłem, choć wcale nie musiało to wyglądać z boku bardzo prowokująco; dziewczyna była zwyczajnie niższa, obejmowanie jasnowłosego Ślizgona za szyję wymagało od niej wspinania się na palce, a to owocowało drobnym chwianiem, wywołującym całą kaskadę kolejnych reakcji.
- Szkoda tylko...- szepnęła, niemal muskając jego usta wargami -...szkoda, żeś zakochany we własnym odbiciu. - mrugnęła do niego, a potem odsunęła się, sięgając po torbę i zarzucając ją na ramię.
- Z kimś takim konkurować nie sposób. A i szkoda mi czasu na przesiąkniętego własną wspaniałością chłystka, który myśli, że "nie" znaczy "tak", a "spadaj" - "weź mnie, jestem twoja". - dodała jeszcze, odwracając się i ruszając w stronę schodów.
Zdecydowanie ten etap jej znajomości z paniczem Grossherzogiem chciała uznać za zamknięty. Brr, co za okropny typ!
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptyCzw 17 Lip 2014, 23:08

Gilgamesh do tej pory nie zaznawał bólu odrzucenia często. Praktycznie go nie znał, bo kto jak kto, ale on, jego wspaniałość i wszelkie walory fizyczne oraz majątkowe, nie zezwalały na tak łatwe ignorowanie go. W jego mniemaniu, tym razem było dokładnie tak samo. Kiedy się do niego zbliżyła, nawiązała fizyczny kontakt, zmniejszyła dystans w takim stopniu...był święcie przekonany że już wygrał, że jest po sprawie. W jego głowie nie istniała przegródka na porażki. Nie uznawał ich, tak samo jak słów "odwrót" czy "kapitulacja". Po prostu nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której ktoś taki jak on musiałby ponieść klęskę - w końcu osobistości wybitne nie powinny się przejmować problemami zwykłych śmiertelników.
Mimo to, nawet właściciel ego które przerastało całe kontynenty, nie mógł nie zauważyć że coś tu jest nie tak, kiedy Aristos odezwała się do niego po raz kolejny. Po jej dotychczasowym zachowaniu nie mógł uwierzyć że z taką łatwością zaczęłaby go komplementować. Zmarszczył brwi, bowiem w jego głowie zaświeciła się ostrzegawcza lampka - Gryfonka dworowała sobie z niego. Nie był w stanie tego pojąć - coś z nią było nie tak? Wolała kobiety? Była zamężna? Nie mógł powiedzieć. Tak samo jak na moment zabrakło mu słów, gdy tamta zaczęła się o niego ocierać. Mimo przekonania że coś jest nie tak jak być powinno, nie mogło to nim nie poruszyć. Jego wybujałe zdanie o samym sobie dawało o sobie znać, powoli przesłaniając wątpliwości...jednakże trwało to tylko moment. Moment po którym jeden prosty szept zburzył wszystko. Zakochany we własnym odbiciu? Już to wystarczyło żeby poczuł jak złość zaczyna trawić mu trzewia. Niestety, Lacroix nie znała chyba pojęcia słowa dość, bo postanowiła się odezwać po raz kolejny.
-Przesiąknięty własną wspaniałością, he?-mruknął i pozwolił sobie na pełne dezaprobaty prychnięcie. A mogła mieć wspaniały skarb, przerastający najśmielsze marzenia nastoletniej czarownicy. Skoro postanowiła z niego zrezygnować...
-Jak to możliwe że zauważyłaś to spod zbroi sarkazmu i obojętności, którą wykorzystujesz ze strachu przed ludźmi?-palnął pierwsze co mu przyszło na myśl. Kiedyś już gdzieś to słyszał...nie, nie przypomni sobie. Pewne było że nie zamierzał dać jej ot tak odejść. Skoro nie zamierzała być jego, w takim razie to przypadkowe spotkanie będzie musiało potoczyć się w innym kierunku. Była piękna, wyzwalała w nim pożądanie i najdziksze instynkty...mimo to, obraza majestatu nie mogła ujść płazem nawet komuś tak pociągającemu.
-Aż żałuję, że Twoja urocza buźka mnie skusiła, bo poza nią chyba zbyt wiele nie oferujesz. Nie uśmiecha mi się relacja z kimś tak zimnym i pozbawionym wnętrza.-rzucił obojętnie, jednakże na tyle głośno żeby na pewno go słyszała. W pewien sposób - był zdruzgotany. Właśnie zaznał to, co nie powinno go spotkać nigdy w życiu. Zanim zaczął, dostał już perfidnego kosza - jak ona śmiała mu to zrobić? Spojrzał tęsknie za okno, wyobrażając sobie jak rzuca się z niego, szybując w dół bez miotły. Coś złego się z nim działo, skoro byle kto już go odrzucał. Chociaż...byle kto? Raczej nie była byle kim, jednakże...tego był pewien, że to nie była jego wina. Dziewczyna najwidoczniej była nie do zdobycia i pozbawiona jakichkolwiek potrzeb czy odczuć. Ot, taka stereotypowa psychopatka zapewne. Że też ktoś taki został obdarzony takim wybitnym pierwszym wrażeniem. Do końca życia będzie sobie pluł w brodę za chwilę, w której jego spojrzenie padło w jej stronę. Tyle bólu i szkód moralnych...zdecydowanie na to nie zasłużył.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... EmptySob 19 Lip 2014, 22:21

Zatrzymała się, słysząc jego słowa, a jej ramiona niespodziewanie zadrżały. Najpierw delikatnie, sylwetka skuliła się, skurczyła nieznacznie, dziewczyna wykonała gest sugerujący, że unosi dłoń do ust. Drobne ciało zatrzęsło się nieco mocniej, Aristos odwróciła się powoli i nagle...
Gryfonka roześmiała się głośno.
Był to dźwięk wcale wdzięczny; uroczy, kojarzący się z czymś ciepłym i miłym w dotyku, taki, od którego zdawało się, że świat robi się jaśniejszy, a słońce migocze radośniej, widząc wesołe błyski w bławatkowych oczach.
Najpierw cicho chichotała, ale po chwili pozwoliła, by jej radość rozbrzmiała pełnią dźwięku, którą próbowała zahamować przyciskając dłonie do ust i pochylając się lekko. Nic z tego nie wyszło; błysnęła białymi ząbkami, wreszcie dając za wygraną, a cały korytarz zaśpiewał echem jej wesołości.
- Zbroja... z... Sarkazmu i obojętności? Strach przed ludźmi? - wykrztusiła wreszcie, biorąc głęboki wdech, a potem kolejny; próbowała się nieco opanować. Zaróżowione policzki i błyszczące oczy tuż nad wygiętymi w chochliczy uśmieszek ustami jedynie dodawały jej uroku.
- Doprawdy, Grossherzog, cieszę się, że moja urocza buźka przykuła twoją uwagę. Nie wiem jak mogłabym żyć, nie wiedząc o istnieniu kogoś z tak wybornym poczuciem humoru! - rzuciła jeszcze, gdy przestała chichotać. Poprawiła włosy niedbałym ruchem dłoni, przeniosła torbę z jednego ramienia na drugie, a potem, wciąż uśmiechając się jak małe diablątko, podeszła bliżej Ślizgona, wyciągając do niego dłoń.
- Aristos Lacroix. Miło mi cię poznać. - powiedziała, a tym razem ton jej głosu przybrał o wiele łagodniejszą barwę; był miękki i przyjemny, bez nuty kpiny, bez podszewki złośliwości, można wręcz rzec, że zupełnie nieszkodliwy dla tak poturbowanego ego narcystycznego chłopaka.
Materiałem na partnera do romantycznych uniesień i nocnych spacerów przy świetle księżyca to on nie był, jednak było w nim coś ujmującego. Po za nieuleczalną bufonowatością.
Patrzyła, jak zaskoczony chwyta jej dłoń w uścisk, najprawdopodobniej robiąc to odruchowo, a potem znów błysnęła zębami w uśmiechu, przez moment pozwalając mu czuć ciepło swojego ciała na skórze. Dopiero po chwili cofnęła dłoń, odwróciła się i, posyłając mu całusa w powietrzu, ruszyła w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra.
Po chwili namysłu zatrzymała się w przejściu i zerknęła przez ramię, unosząc lekko brew.
- Kiedy już uleczysz złamane serce, odezwij się. O ile duma ci na to pozwoli. Hogwart, jak długi i szeroki, nie miał mi nigdy do zaoferowania tak wybornego towarzysza do psot. - rzuciła jeszcze, a coś w bławatkowych tęczówkach zamigotało łobuzersko, wręcz obiecująco, nim mały, przebiegły chochlik zniknął za zakrętem, zostawiając skołowanego Ślizgona jego własnej rozpaczy i upokorzeniu.

[koniec wspomnienia]
Sponsored content

Ale...ale...ja jestem księciem... Empty
PisanieTemat: Re: Ale...ale...ja jestem księciem...   Ale...ale...ja jestem księciem... Empty

 

Ale...ale...ja jestem księciem...

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» dzień dobry, jestem rudy

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Strefa Gracza
 :: 
Dodatki do postaci
 :: Myślodsiewnia :: Zakończone
-