|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Część główna biblioteki Nie 27 Wrz 2015, 14:51 | |
| Zrozumienie dziewczyn jest o tyle trudne co ogarnięcie myśli chłopaków. Dlatego jesteśmy kwita w tych sprawach. Wydawałoby się, że faceci to organizmy o prostej osobowości i bez problemu każda dziewczyna może rozgryźć co im chodzi po głowach. Błąd! Fakt, można się domyślać, ale to nie jest takie proste, trzeba włożyć w to sporo wysiłku. Przecież kobiecy mózg działa w ten sposób, że wszystko widzi w zbyt jaskrawych lub mrocznych barwach, wtedy musi wybrać opcję najbardziej prawdopodobną i bliską prawdy, logiki. Oczywiście nie wszystkie tak robią tylko od razu najgorsze rzeczy jakie im wpadną do łba to już niech wyjść bo nie poświęcają dłuższej chwili na rozmyślenie czy to nie jest po prostu głupie. Banshee przyznaje się bez bicia, że często tak robi, ale to tylko dlatego, że jej główka jest przepełniona tyloma myślami, że musi dać im upust. Niekoniecznie wiąże się to z tym, że faktycznie tak myśli. Potrafi kogoś oskarżyć, a za chwilę to cofnąć, bo wie, że nie potrzebnie to robi i kogoś straszy. Nie ładnie tak przecież, trzeba dać komuś szansę w takim wypadku. Czasem bywa zaprawdę hipokrytką, ale nigdy się do tego nie przyzna. Zresztą posiada kilka innych mniejszych problemów, ale tylko nieliczni je dostrzegają. -Nie lubię. Najczęściej kojarzą mi się z mugolami, do których też sympatią nie pałam. To chyba, akurat wiesz- odparła dość oschle. Przekręciła głowę na bok tak, że dało się usłyszeć charakterystyczne strzykanie w szyi. Dla niektórych nieprzyjemny dźwięk, dla niej wręcz ulga i czuje się jakby lepiej. Za każdym razem gdy wydaje jej się, że mówi coś źle robi to. Czuje sztywność w szyi czy nie, ale to jakby ją powstrzymywało od kolejnych negatywnych komentarzy czy rozmyślań. Przytaknęła jedynie gdy Logan wspomniał o unikaniu nieprzyjemnych sytuacji. No, niestety czasem nie jest wstanie się powstrzymać i wszystko dzieje się samo, nie ma na to większego wpływu -Postaram się - mruknęła cicho spoglądając na zestaw jaki przytaszczył sobie Logan. Sporo tego. Musiała na chwilę się skupić na czymś błahym, chociażby przeczytanie tytułu podręcznika. Wróciła spojrzeniem na Logana, któremu stwierdzenie to raczej się nie spodobało. No, tak egzorcyzmy. Zapewne by się jej przydały. Nie raz miała chwile gdy patrzyła na swoje odbicie w lustrze, a za każdym kolejnym razem widziała jakby kogoś innego. Nie rozumiała tego ani trochę, czuła się w tym dziwnie. Dlatego została Czarną owieczką Quinn'ów. -No, a nie? Od pierwszej klasy ludzie różnie o mnie mówią, często od dwulicowej zaczynając. Przepraszam, że to tak okropnie brzmi. To pewnie przez ten głupi wiek - opuściła głowę, ale patrzyła na chłopaka wciąż kątem oka. Mówiła jakby lekko zrezygnowana. Nie była nawet przekonana czy w ten sposób powinna to okazać, zresztą zawsze miała problem z okazywaniem czegokolwiek i jakkolwiek. Zbyt wiele rzeczy na raz i zwykle wybierała te gorsze opcje, przez co widzi siebie w ciemniejszych kolorach. To nie dobrze i to bardzo nie dobrze. Nawet jeśli ukrywa to pod uśmiechniętą buzią. -Nawet nie wiem co to było. Skrzaty mi to dały, nie chciałabym być niemiła to wypiłam wszystko. Całkiem dobre, miało pomarańczowy posmak - odparła. Jakoś nie bardzo się tym przejmowała, za to napój był naprawdę niezły. Gdyby mogła napiłaby się jeszcze, ale wolałaby poczuć sam smak, a nie efekty tego naparu, kawy, eliksiru czy cokolwiek to było - Za to z poza kuchni to nic. Boję się brać jakieś przekąski od kogoś, jeśli proponuje je tylko mnie - już nauczyła się, że nie zawsze należy wszystkim ufać. Zwłaszcza po tym gdy podzieliła się pewnego razu czekoladą od pewnej dziewczyny, wszystko ją swędziało przez 2 dni. Nigdy więcej. -Jak to nic? Rozmawiasz ze mną - uśmiechnęła się na słowa Logana. To jej w zupełności wystarczało. Mieć kogoś z kim może pogadać o wszystkim i o niczym - częściej to drugie, ale jednak. Już ma zapisane w tej blond czuprynie czy każda miła rozmowa jest miłym wspomnieniem i chętnie wraca do tego i każdego wypowiedzianego komplementu. Nieokrzesana może i jest, ale wiele w niej miłości do innych. Co prawda nie wszystkich, ale jednak. Lubi ludzi, znaczy na równi ze zwierzętami. Gdyby nie ma z kim rozmawiać idzie do swoich sów i je obserwuje. Co prawda zazdrości im gdzieś tam w środku, że mają siebie cały czas, na wyłączność - w między czasie Shee zastanawia się nad tym jakby to było z nią. -Wolę nie za długo. Oczy zaczynają boleć po takim czymś - zdjęła szkiełka z nosa i zamrugała kilka razy, aby jej wzrok wrócił do normalności - Nie martw się. O rzeczy innych dbam bardziej niż własne. Jak to nic ciekawego? Zastanawia mnie jak one działają - chwyciła je obie rączki i zaczęła dokładniej oglądać z każdej strony. Szkło, metal i takie coś się dzieje. Dla niej świat staje się nie wyraźny, a dla Logan'a na odwrót. Niesamowite. |
| | | Gość
| Temat: Re: Część główna biblioteki Nie 15 Lis 2015, 15:27 | |
| Pierwszy semestr dobiegał końca, a to oznaczało rychłe wystawianie ocen i ostatnie sprawdziany, do których powinien się teraz przygotowywać. Zwłaszcza, że znajdował się w siódmej, ostatniej klasie i wyniki na świadectwie zależały od jego dalszej kariery. Ale tymczasowo odpuścił sobie prymusostwo broniąc się tym, że bardziej liczą się stopnie zdobyte w drugim półroczu oraz zapamięta każdy temat z danej lekcji, zaniedbując wszelkie notatki, choćby kilkuzdaniowe. W końcu gdy go gdzieś zatrudnią będzie musiał posiadać całą wiedzę w głowie, a nie szperać po zeszytach, czyż nie? Cała treść zapisana tuszem i piórem stała się dla niego nic nie znaczącą teorią, nierównającą z uniwersalną praktyką. Chciał zostać nauczycielem astronomii, ewentualnie historii magii lub starożytnych run, podważając nieco istniejący system bazujący wyłącznie na pisaninie. Te trzy przedmioty były jego ulubionymi, resztę traktował pobłażliwie już od pierwszego przybycia do Hogwartu. Był środek ostatniego tygodnia listopada, a słońce już dawno zaszło za pochmurnym horyzontem. Przechadzał się akurat po czwartym piętrze, samotnie, użerając się wcześniej z ruchomymi schodami. Wejście z parteru na ten poziom zajęło mu ponad pół godziny, jako że kiedy zbliżał się do barierek, te natychmiast ulatywały w górę, nie czekając aż postawi na nich nogę. Odkładając złośliwość rzeczy martwych na dalszy plan, skierował swe kroki do biblioteki, choć zamierzał wystrzegać się wszelkiej maści literatur. Wstąpił tam jednak nie z łaknienia oświaty, a czystego braku zajęcia. Maszerował bezszelestnie między regałami, stąpając po tłumiącej odgłos kroków jasnej wykładzinie i spoglądał na tytuły tomiszczy. Opasłych i cienkich, oprawionych skórą i kosztownymi zdobnikami, kolorowymi i szaroburymi. Różniły się wielkością, autorami, datą wydania, tematyką. Jeśliby mógł, zabrałby co ciekawsze, ułożyłby w kopiec i czytał do białego rana, jednak poszukiwał tylko jednej, konkretnej, na jaką miał teraz chrapkę. Krążył zacięcie po księgozbiorze, patrząc na działy tudzież włażąc na drabiny, żeby dostać się do dalej położonych. Pomimo dwóch metrów wzrostu pozostawał bezradny wobec kilka razy wyższych meblościanek, na pewno nie stworzonych przez domowe skrzaty. Trud się opłacił. Wreszcie wyciągnął niepozorny wolumin o ciałach niebieskich, zdmuchnął z niego grubą warstwę kurzu i wziął pod pachę, by później odszukać wolnego krzesełka i spokojnie zagłębić się w odszukanej księdze. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Część główna biblioteki Sob 21 Lis 2015, 21:41 | |
| /bilo na pozwolenie Jasi/
Bycie jednocześnie ambitną i leniwą bułą jest prawdopodobnie tym co utrudnia życie najbardziej. Nie nadwaga, nie alergia na fistaszki ani chroniczna depresja spowodowana przesiadywaniem w Pokoju Wspólnym, gdzieś pod jeziorem. Od bycia ambitną i leniwą zarazem bułą, gorsze było tylko polowanie na ryjówki w zimie. Kiedy przychodziło jej wychodzić na mróz i szukać gryzoni albo czegokolwiek innego na ząb dla Henryka, zaczynała żałować, że nie przywiozła z domu kota. Nie przepadała za kotami, ale one przynajmniej potrafiły o siebie zadbać. Tymczasem ona, właścicielka niepozornej gadziny, albo pałętała się po zesmaganych jesiennym deszczem błoniach albo spędzała upojne wieczory nad książką i rurowatym, wełnianym sweterkiem, który produkowała na drutach. Może właśnie to był powód, dla którego traktowała wszelkie męskie osobniki z niekrytą niechęcią i jędzowatością. Lord Łysy bez skrupułów czerpał całe pokłady troski i życzliwości od swojej właścicielki, tak, by dla męskiej części szkoły nie pozostał choćby cień sympatii. Z pewnością Henryk był z siebie dumny, kiedy odziany w równie pasiasty jak on, sweterek-komin wysłuchiwał tych wszystkich obelg i gróźb karalnych płynących wartkim potokiem, dzień w dzień z ust Ślizgonki. Siedział sobie wygodnie tam gdzie zwykle, w miejscu gdzie nie jeden facet chciałby zawiesić oko a najlepiej rękę... i miał wszystko w poważaniu. W przeciwieństwie do brunetki. Tanesha odziana znacznie solidniej niż przy ostatnim opuszczeniu swojej sypialni, które przypłaciła przemarznięciem wszystkiego z biednym pęcherzem włącznie, bezpośrednio z lochów kierowała się do biblioteki. Szczerze wątpiła by gadka o depresji, zapaleniu pęcherza i "żyć mi się nie chce, proszę mnie zahibernować" wystarczyła za usprawiedliwienie jesienno-zimowego opierdalactwa na zajęciach... także nie miała innego wyjścia. Wdrapała się na czwarte piętro, stosując po drodze mantry motywujące od mobilizacji żałosnymi tekstami "od zakuwania jeszcze nikt bezpośrednio nie umarł", wmawiania sobie, że w nagrodę pożre kilogram ciastek, aż do nieco entuzjastyczniejszych wizji z serii "zgłoszę się do odpowiedzi to mnie nie urąbią na egzaminie". Niewiele to wszystko pomogło bo dziewczyna i tak dotarła do biblioteki w niewiele mniej podłym humorze niż kiedy wygrzebywała się ze swojej kołdrzanej nory. Poprawiła nieco lekki szal jakim owinęła siebie i Henryka, który jak zwykle drzemał niewzruszony gdzieś w jej dekolcie. - No dobra, co ja tutaj miałam... - zerknęła w świstek papieru z zapisanym eleganckim, pełnym zawijasów pismem tytułem lektury, którą zamierzała dziś przestudiować. Był to egzemplarz jednej z ksiąg o astronomii. Z której po tylu latach nadal była kompletną nogą. Niestety, Ślizgoni mieli to do siebie, że zamiast lecieć równo z materiałem i ze wszystkiego utrzymywać przyzwoite oceny, jak często robiły to Kartoflaczki z Borsukowa, oni skupiali się na kilku wybranych, charując nad nimi niemalże do perfekcji. Astronomia padła właśnie ofiarą tego systemu nauki. Niestety, siódma klasa i fakt, że zbliżały się egzaminy końcowe, solidnie zmotywował brunetkę, że tak niesamowitej kobiecie jak ona, mało eleganckie, powtarzające się "Troll" na dyplomie ukończenia szkoły absolutnie nie przystoi. Ale motywacja to za mało, jak miała się za chwilę przekonać. Przechodząc do interesującego ją działu zauważyła rosłego Puchona na drabinie, który trzymał jakiś zakurzony wolumin. Instynkt podpowiadał jej, że nie wróży to niczego dobrego. Dlatego też, kiedy drabina się zwolniła, Hanyasha wdrapała się na górę i to co zobaczyła, przypieczętowała mało eleganckim przekleństwem wypowiedzianym gdzieś pod nosem. W miejscu między tytułami, które nawiązywały do potrzebnej jej książki w sposób mocno pośredni... ziała luka. Po kilku woluminach, prawdopodobnie tych samych egzemplarzach owej książki. A ta, którą trzymał Blackwood, z pewnością jak na złość była ostatnia. Ślizgonka nie zeszła po drabinie a zjechała po niej, zeskakując, kiedy zostało jej zaledwie kilka szczebli. - No dobra, będzie trzeba z grubej rury. - powiedziała do siebie, kierując się w stronę stolika prawie-złodzieja książek. "Oddawaj książkę podły ziemniaku!", "I tak nie zdasz, a ja tak!", "I tak nie robisz notatek leniwa pyro, oddawaj wolumin!". Wszystko wydawało się takie proste - ona Ślizgonka, zło wcielone, zamkowy potwór, on Puchon, pewnie jedna z tych przemiłych łajz, która dodatkowo przeprosi ją za to, że żyje. Problem w tym, że kiedy już stanęła przed ową "łajzą"... to z bliska wyglądała o wiele mniej łajzowato. Po zakwalifikowaniu chłopaka jako wyrośniętego, takiego, którego większosć dziewczyn określiłaby mianem wypieku vel ciacha a do tego z twarzą ewidentnie skażoną inteligencją... cała odwaga z niej wyparowała. Na Salazara, dlaczego to nie może być opasły, niski pierwszoroczniak? Dlaczemu?! - Ekhem - odkrząknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę i nerwowo poprawiła szmaragdowy szal, spięty srebrną broszką - Wybacz, że przeszkadzam ale mam dość istotne pytanie. Długo ci to zajmie? - spojrzała na otwartą na stole księgę i tam też wskazała palcem. Łapanie kontaktu wzrokowego z kimś takim oznaczało przynajmniej groźbę kompromitacji dla takiej samcofobiczki jak ona. |
| | | Gość
| Temat: Re: Część główna biblioteki Nie 22 Lis 2015, 14:23 | |
| Znał ten ból. Dzieckiem będąc też posiadał w zanadrzu węża zbożowego. Nie kupił go jednak, bo przecież nie miał za co. Znalazł go w lesie nieopodal domu, podczas jednego z jesiennych spacerów. Pomarańczowo-biała biedaczyna leżała nieruchomo pod głazem, do połowy ubrudzona własną juchą, nadto miała kruszony jeden z kłów. Nie wiedział, czy była świeżo po walce z większym od siebie zwierzęciem, czy po prostu nieudanym rutynowym polowaniu. Tak czy owak oczyścił ją, schował za pazuchę z zamiarem dożywotniej opieki pilnując, aby reszta domowników nie dowiedziała się o jej obecności. Nie byli dość obeznani w terrarystyce, kiedyś nawet pomylili zwykłego padalca z jadowitą gadziną, doszczętnie go rozdeptując. Po tym incydencie wiedział, że musi zachować dyskrecję i przechowywać połozowatego we własnym pokoju zamykanym na klucz, ewentualnie nosić pod ubraniem. Kwestią sporną pozostawało wyżywienie. Również krążył po okolicy, żeby odszukać jakiegokolwiek gryzonia lub jaszczurkę nie bacząc na porę roku. Wówczas nie znał jeszcze zaklęć, więc konstruował rozmaite pułapki, albo chociażby łuki z leszczyny w połączeniu z cięciwami znalezionymi w piwnicy oraz naostrzonymi badylami służącymi za strzały. Nie ma co, zadawał sobie wiele trudu, byleby łuskowaty przyjaciel nie był głodny. Po kilkunastu miesiącach zdechł, prawdopodobnie ze starości. Nie chorował, nic wcześniej mu nie dolegało, a więc to była jedyna opcja. Próbując w jakiś sposób załatać wyrwę w sercu przygarnął z ulicy młodziutką kotkę, wychudzoną i przestraszoną. Od samego początku miała przepiękne umaszczenie zbliżone do lamparta, a oczy lawirujące między zielenią a błękitem w pewien sposób przypominały jego własne. Zabrał ją do domu i po wielu namowach matuli wreszcie uzyskał jej przychylność. Po kilku szczepieniach u weterynarza na stałe zagościła w ich mieszkaniu, a także została stałym bywalcem szkolnych murów, zaraz po opierzonym puchaczu. Całym szczęściem ci potrafili samodzielnie ruszyć w teren i wytropić ofiarę, w przeciwieństwie do poprzedniego pupila, zajmującym większość wolnego czasu bruneta. W najlepsze wertował pojedyncze stronice, do reszty zatracając się w treści. Co więcej nie zauważył smyrgającego go łapą futrzaka pod stołem. Dopiero gdy ten wyjął pazury, wzdrygnął się lekko i trzepnął go skórzanym butem. Usłyszał znajomy pisk. Zajrzał pod ladę i ku swojemu zdziwieniu ujrzał skuloną Korę. Wziął ją na ręce i pogłaskał po łebku napomknąwszy o tym, że pomylił ją z dachowcem Filcha. Zwierzak jakby rozumiejąc wypowiadane słowa prychnął donośnie, z pogardą, po czym zeskoczył z kolan i dumnym jak paw krokiem zniknął między regalikami. Chłopak pokręcił głową na boki. Jako że od maleńkości była bardzo pamiętliwa, na pewno nie pokaże mu się na oczy przez najbliższy tydzień. Ale on już się do tego przyzwyczaił, ponadto zaczął dostrzegać w tym dobre strony. Nikt nie będzie przeszkadzał mu podczas czytaniny i nie wypije dwóch litrów świeżego mleka, szybciej znikną rany od zabaw i nie zostaną zastąpione nowymi. Same superlatywy! Pozbywając się dachołaza, nad jego czerepem pojawiło się kolejne indywiduum skutecznie utrudniające mu powrót do przerwanej literatury. Teatralnie przewrócił oczyma. Coś ewidentnie nie chce, by przeczytał dziś choćby jeden rozdział. Może to i dobrze, zadręczał się nauką wystarczająco długo. A jak wiadomo, co za dużo, to nie zdrowo. Odwrócił się na siedzeniu i zmierzył od stóp do głów nowoprzybyłą. Kulturalne pytanie nieco zmącił mu widok butelkowego szala. Od kiedy to ślizgońskie dziewczyny odznaczały się taką taktownością w stosunku do innych, zwłaszcza z domu borsuka? Pewnikiem chciała zdobyć coś na litość, pomijając fakt, że byli tutaj sami i nie chciała popisać się przed znajomymi. Westchnął cicho i rzucił okiem na otworzony wolumin. Zamknął go, złapał w dłoń i podstawił pod nos siedemnastolatki, pokazując kciukiem i palcem wskazującym drugiej dłoni grubość tomu. - Tego nie da się przeczytać w jeden wieczór. – skwitował dość banalnie i odstawił książkę z powrotem na ławę. - Jeśli chcesz, mogę ci ją odstąpić. I tak znaczną część znam na pamięć. – dodał i machnął od niechcenia ręką na puste miejsce z naprzeciwka. Następnie wstał i podszedł do pierwszej lepszej półki w poszukiwaniu czegoś nowego, niekoniecznie związanego z astronomią. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Część główna biblioteki Nie 22 Lis 2015, 16:42 | |
| Henryk nie był pierwszą lepszą gadziną, jaka wpadła jej w ręce. W domu, a konkretniej we wschodnim skrzydle dworu rodziny Hanyasha, był Gabinet Gadów. Mimo formalnego zakazu, brunetka we własnej osobie zakradała się tam minimum kilka razy dziennie, zwabiona sykami i czymś przypominającym szepty. Jej ciekawości nie powstrzymywały nawet drzwi z solidnym, nietypowym zamkiem, do którego nie używano klucza a słowa. Słowa, które w jej głowie pojawiło się tak naturalnie, że nigdy nie zastanawiała się nad tym, skąd je zna. Już jako kilkulatka obcowała z wężami gatunków wszelakich, ponieważ jej dziadek i ojciec od lat zajmowali się niejako hodowlą, zwłaszcza bardzo nietypowych osobników. Lord Łysy, mimo, że rasy raczej mało ciekawej i fascynującej, był wężem interesującym pod innym względem. Otrzymała go od swojego dziadka, któremu żal było wnuczki, oburzonej do reszty faktem, że jej ukochany pies musi zostać w domu. W ramach buntu, na pierwszy rok nauki przyjechała sama, bez zwierzęcego towarzysza, co dość mocno dało jej się we znaki. I wtedy, podczas wakacji, do jej rąk trafiło łyse zwierzątko, tak pstrokate i niepozorne, że aż rozczulające w swojej rzekomej pierdołatowości. Wąż zbożowy, nad wyraz niewyrośnięty i nieporadny - przerastało go bowiem często upolowanie sennej muchy - nie wydawał się stworzeniem nadającym do czegokolwiek. Heniek miał z goła inne zadanie. Jego podstawowym powodem do życia było pilnowanie by nikt niepowołany nie naruszył strefy osobistej jego właścicielki. Pręgowana gadzina, mimo, że nie jawidowita, potrafiła się obudzić we właściwym momencie i zatopić kły w ręce śmiałka, kierującej się w stronę Taneshy. Poza tym zwierzę rozumiało proste polecenia, bynajmniej nie sygnalizowane w ludzkim języku. Brunetka mogła go zostawić na straży swojego zadania domowego, by nikt niepowołany nie odważył się go spisać pod jej nieobecność. Albo grzebać w jej rzeczach. Potrafiła też wypuścić węża gdzieś po drodze do gabinetu Filcha, by za kilka minut spowodował zamieszanie na tyle duże, żeby mogła się wymknąć ze szlabanu. Były to powody wystarczające, by Lord Łysy spędzał swoje życie we wszelkich wygodach i pod troskliwą opieką Hanyashy. Był przydatny a ona lubiła przydatnych samców. Nawet jeśli byli zupełnie łysi. Byle nie w dresach... Paskowany sweterek był za to do zaakceptowania a do tego przyjemnie ogrzewał biust. Nie mogła wiedzieć, że była już drugim intruzem w ciągu tych zaledwie kilku minut... inaczej prawdopodobnie pokrążyłaby po dziale niczym Messerschmitt, szukając innych uczniów, którzy przywłaszczyli sobie jakiś z pozostałych egzemplarzy. Niestety, los ostatnio wybitnie jej nie sprzyjał. Ani pogodą, ani chęciami, ani czymkolwiek. Tan zmarszczyła brwi i spięła się nieco, kiedy Puchon podsunął jej książkę, najwyraźniej zakładając, że jest niespecjalnie inteligentna. Oburzyło ją to w niemałym stopniu. Ona tutaj uprzejmie, z kulturą... tymczasem to on dał się ponieść stereotypom panującym w szkole. Może i była Ślizgonką, ale ostatni raz kiedy wyrwała komuś książkę miał miejsce aż tydzień temu. Poza tym to była jej osobista lektura, z solidną okładką. W sam raz nadawała się do przyłożenia z pół obrotu natrętowi z jej własnego domu. Nie ma spisywania prac od panny Hanyashy z przedmiotów wybitnie nudnych i to po 22. Kiedy oni się wreszcie nauczą? - Założyłam, że takich książek nie czyta się od dechy do dechy. - zauważyła już nieco chłodniej, a propo pierwszej uwagi jaką uraczył jej osobę. Zdążył ją tym poirytować, więc spojrzenie na Cyphrusa przyszło dziewczynie dużo łatwiej. Już miała wzruszyć obojętnie ramionami i sobie pójść... kiedy chłopak od tak wstał - po raz kolejny powodując odpływ jej odwagi, tym razem imponującym wzrostem - i jakby nigdy nic zostawił jej książkę. "Co tu się kuźwa dzieje?" przemknęło przez głowę brunetki, kiedy z konsternacją wymalowaną na twarzy zasiadła na wskazanym miejscu. Nie zainteresowała się jednak podręcznikiem a nadal śledziła wzorkiem Puchona. Cholernie dziwnego Puchona. - Na pamięć... - powtórzyła, obdarzając wolumin swoją uwagą. Astonomia. Ciała niebieskie i inne takie. Na pamięć. O Salazarze, to jakiś psychol czy jak? Ślizgonka wyciągnęła ze szkolnej torby pióro, kałamarz... oraz elegancki zeszyt z papieru czerpanego. Nie lubiła walających się i samoczynnie zwijających pergaminów do prowadzenia notatek. Nazbyt często je gubiła. Otworzyła notatnik na czystej, póżółkłej stronie, wyprodukowanej z liści bananowca... po czym rozłożyła księgę mniej więcej w miejscu, w którym przerwała Blackwoodowi lekturę. Plejady. Zmarszczyła nos, uświadamiając sobie, że jest to właśnie ta część nieba z której zamierzała się tak intensywnie dokształcić. Niewiele myśląc, Tan odchyliła się na krześle, zerkając w stronę regałów. Chłopak nie odszedł za daleko,a przynajmniej na tyle by musiała wstać albo wrzeszczeć, żeby ją usłyszał. - Hej, nie chcę się narzucać, ale jesteś może z siódmej klasy? - zapytała dość głośno, ale nie na tyle by ściągnąć na siebie gniew pani Prince. Może gdyby wyciągnęła od niego wskazówki, co do materiału omawianego na lekcji i wymagań nauczyciela, byłoby o wiele łatwiej przygotować sobie sensowne notatki. |
| | | Gość
| Temat: Re: Część główna biblioteki Czw 03 Gru 2015, 12:03 | |
| Zapominając o obecności rówieśniczki gnuśnie począł jeździć palcem po grzbietach cymeliów, od czasu do czasu słysząc ciche pomrukiwania, zapewne tych magicznie ożywionych i gryzących, gdy są niezadowolone. Prawdę mówiąc sam nie wiedział, czego akurat szukał. Liczył, że jakimś sposobem tytuł przypadkowej księgi rzuci mu się w oczy. Tak też się stało. Znajdując się już przy końcowej biblioteczce złapał w dłonie obszerny szkarłatny tom i dla pewności zdmuchnął warstwę pyłu z obwoluty. Wszystkie baśnie braci Grimm. Przeczytał je co do jednego w dzieciństwie, na nich się wychował, z nimi każdego wieczoru chodził spać i wertował je przy świetle starej latarki. Roszpunka, Jaś i Małgosia, Kopciuszek, Czerwony Kapturek, czy Królewna Śnieżka – całość znał do dziś i chętnie powróciłby do nich jeszcze raz. A najchętniej do niepozornego i zawiłego podania o bezrękiej dziewczynie. Ojciec głównej bohaterki z rozkazu diabła odrąbuje córce obie ręce. Ta, ciężko okaleczona, ucieka z domu do lasu. Trafia do pałacu króla, który się w niej zakochuje. Biorą ślub, dziewczyna zachodzi w ciążę. Niestety, król musi wyjechać na dłuższy czas. Dziewczyna rodzi dziecko, jej teściowe zamierzają wysłać synowi list, żeby poinformować go, że ma syna. List wysłany do króla zostaje sfałszowany - otrzymuje on wiadomość, że jego żona powiła potwora. Mimo to odpisuje, prosząc o opiekę nad nią i dzieckiem. List znów zostaje zamieniony, i jego rodzice otrzymują rozkaz zabicia młodej królowej. Ponieważ nie mają serca jej uśmiercać, wyrzucają ją tylko z zamku do boru. Dziewczyna, z dzieckiem na plecach, zostaje sama. Nie może zajmować się swoim dzieckiem, bo jak, bez rąk? W pewnym momencie jej syn wpada do wody, a ona chce go uratować przed utonięciem. Wtedy jej ręce w magiczny sposób odrastają. W końcu odnajduje ją jej mąż, po czym żyją długo i szczęśliwie. Tak mniej więcej wyglądałoby streszczenie owej opowiastki przez Cyprysa. Odetchnął głęboko przez nadmiar wspomnień. Jakim cudem jego ulubiony zbiór znalazł się w szkole? Kiedy dotarło do niego zadane przez dziewczynę pytanie, obrócił się i pokiwał twierdząco głową. Wetknął wolumin między inne oraz flegmatycznie powłóczył nogami do zajętej wcześniej ławki, zajmując miejsce obok brunetki. Uznał, że to będzie lepszym pomysłem i formą komunikacji, jakby miał usiąść naprzeciw i nie widzieć treści. Zerknął na otworzoną stronę i naszykowane pióro z notatnikiem pachnącym bananowcem. Nie miał nic przeciwko drobnej edukacji, były ku temu wyśmienite warunki. - Wpływ plejad jest czymś takim w horoskopie, jak kręgosłup w ciele człowieka. Gwiazdy stałe są czymś takim dla horoskopu urodzeniowego, jak szkielet dla struktury ciała. Prognozowanie z użyciem horoskopu urodzeniowego bez uwzględniania gwiazd stałych powoduje często błędne interpretacje. Prognozowanie bez gwiazd stałych daje obraz taki, jak kształt człowieka po wyjęciu wszystkich kości. – omówił ogólniki spokojnym głosem, co by posiadaczka przyodzianego węża zbożowego mogła zrozumieć jego słowa i zapisać je w zeszycie z własną retrospektywą. - Mogę poznać godność swojej nowej uczennicy? – zapytał żartobliwie, póki na dobre nie rozkręcił się z tłumaczeniem. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Część główna biblioteki Pon 04 Kwi 2016, 15:12 | |
| Ślizgonka mogłaby się solidnie zdziwić, gdyby przyszło jej bliżej poznać chłopaka z Hufflepuffu. Prędzej podejrzewałaby koligacje rodzinne z Filchem niż fakt, jak dużo mieli ze sobą wspólnego z Cyphrusem. Od węża zbożowego po zamiłowanie do mugolskiej literatury. Może gdyby nie była tak nieobytą 'dzikuską' w relacjach z osobnikami płci przeciwnej, znajomość z Blackwoodem nadałaby się do wyższych celów niż tylko przepędzanie go od potrzebnej jej książki. O ile prościej było się uczyć z kimś mającym pojęcie o danym temacie, niż wertowanie księgi na chybił trafił i próba dociekania tego co autor miał na myśli, zamieniając treści programowe na jedno wielkie 'masło maślane' naszprycowane fachowym słownictwem. O ile Tanesha lubiła stare książki, tak archaiczne podręczniki z przedmiotów, z których pojęcie miała niewielkie, stanowczo budziły jej niechęć do nauki. Mimo to, wchodząc do biblioteki była nastawiona na żmudne przedzieranie się przez zakurzone strony i próbę przeredagowania niezbędnych informacji na język o wiele bardziej przystępny. Isabelle zajęta obowiązkami prefekta - tak przynajmniej zbyła przyjaciółkę, gdy ta z fałszywym entuzjazmem namawiała ją do wizyty w bibliotece - skazała ją na samotną naukę. Hanyasha zakładała, że przyjdzie jej spędzić niezwykle nudne popołudnie w królestwie pani Prince, po którym jeszcze bardziej znielubi astronomię. To też jak wielkie było jej zdziwienie, kiedy Puchon, dający jej wcześniej do zrozumienia, że jej osoba nie wzbudza w nim szczególnego entuzjazmu, tak po prostu się do niej dosiadł. I najwyraźniej zamierzał jej pomóc, nie zważając na to, że jest Ślizgonką i zgodnie ze szkolnymi zasadami powinna nim otwarcie pogardzać. Brunetka spojrzała więc na Cyphrusa zupełnie zaskoczona, dopiero po dłuższej chwili łapiąc pewniej pióro i notując jego krótki wykład w zrozumiały dla siebie sposób. - Jestem Tanesha. Tanesha Hanyasha - zdążyła się krótko przedstawić w przerwie od notowania zagadnień. Korzystając z pomocy chłopaka zapisała jeszcze kilka stron notatkami nadającymi się do późniejszego użycia, dopytując go o mniej zrozumiałe kwestie. Godzinę później, bogatsza o niewielki zasób wiedzy z olewanego do tej pory przedmiotu, podziękowała - Iz zapewne każe to zanotować w pamiętniku, jako wydarzenie niemalże historyczne - i powędrowała do dormitorium. Popołudnie jednak nie było tak całkiem stracone a Hanyasha po raz drugi spojrzała nieco przychylniejszym okiem na mieszkańców z Domu Borsuka. Co było dość zabawne, bo owymi osobnikami było rodzeństwo Blackwood. /zt Zapomniałam stąd uciec więc niech będzie ładnie, kulturalnie, oficjalnie hehe |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 11 Maj 2016, 01:13 | |
| Niektórzy mogliby być pewnie zaskoczeni widokiem Remusa samotnie przechadzającego się po szkolnych korytarzach. Czy nie było w końcu powszechnie znanym faktem, że ten gryfoński młodzieniec nie opuszcza nawet na krok swoich najlepszych przyjaciół? James Potter, Syriusz Black i Peter Pettigrew towarzyszyli mu niemal w każdej przerwie od zajęć, a nawet na lekcjach ta czwórka siedziała tuż obok siebie, oczywiście do czasu, gdy któryś z nauczycieli nie stracił cierpliwości i nie postanowił ich rozsadzić. Cóż, mimo tak zażyłych, huncwockich więzi, nie można było zaprzeczyć, że nawet najlepsi przyjaciele potrafili czasami człowiekowi dopiec, a niestety właśnie przez tych oto psotników Lupin miał dzisiaj niezwykle ciężki dzień. Przeklęty James, przy akompaniamencie oklasków ze strony Petera Pettigrew, wpadł bowiem na genialny pomysł podrzucenia pod salę, w której właśnie czaił się Filch, łajnobomby, i mimo że Lunatyk co najmniej pięciokrotnie przekonywał go, że to idiotyczny pomysł, Rogacz i tak zamierzał postawić na swoim. Odór z prędkością światła rozniósł się po całym korytarzu, a co najgorsze to właśnie gryfońskiego prefekta czekała rozmowa z nauczycielem numerologii, który złapał za poły szaty pierwszego ucznia w zasięgu swego wzroku. Nie trzeba chyba wspominać, że w tym czasie Pettigrew i Pottera nie było już na horyzoncie. Odznaka prefekta i nieposzlakowana opinia "najrozsądniejszego z Huncwotów" co prawda uratowała Remusa przed potencjalnym szlabanem, ale nie pozwoliła uniknąć innych skutków ubocznych niezbyt fortunnego żartu kolegi. Smród łajnobomby był naprawdę nie do zniesienia, toteż Lupin wcale się nie zdziwił, gdy jeden z puchońskich drugoklasistów runął na podłogę jak długi, sprawiając tym samym, że Gryfon ruszył, niczym rasowy sprinter, na pomoc. Mimo że siedemnastolatek miał już dosyć wybryków swoich przyjaciół i był wyraźnie zmęczony wiecznym naprawieniem pozostawionych po nich szkód, nie potrafił zignorować tej sytuacji. Nie byłby sobą, gdyby pozostawił kogoś słabszego na pastwę losu. Ba, jeszcze by się ten dzieciak tu zaczadził! Dlatego Luniek złapał omdlałego chłopaka na ręce i zaniósł do skrzydła szpitalnego, w myślach przeklinając Pottera za kompletny brak rozwagi. I tak oto właśnie młodemu wilkołakowi uciekła przynajmniej godzina, którą ten mógł spożytkować na odrobienie pracy domowej z opieki nad magicznymi stworzeniami. Na szczęście Remus nie należał do tych ludzi, którzy płakaliby nad rozlanym mlekiem. Pogodził się już ze swoją rolą w huncwonckiej braci i ponownie przywdział na twarz szeroki uśmiech, którym przywitał znajomych siedzących w szkolnej bibliotece. Nie rozmawiał jednak z nikim, bo wiedział, że ma sporo do zrobienia. Zamiast tego zajął miejsce przy jednym z wolnych stolików, zostawiając na krześle torbę, po czym zaczął szukać niezbędnych mu książek. Dopiero po jakimś czasie, kiedy już w którymś tomie nie mógł odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania, mina mu zrzedła, a chłopak zaczął się denerwować tym, że może nie zdążyć wykonać zadania, do którego przecież sam zgłosił się na ochotnika! To prawda, lubił się uczyć, chociaż nie był też takim kujonem i sztywniakiem, by przejmować się jedną gorszą oceną... w tym przypadku jednak chodziło o coś zupełnie innego - nie chciał, by ktokolwiek uznał go za niesłownego. Przecież zawsze dotrzymywał swoich obietnic, a przynajmniej się starał, bo oczywiście czasami nie dało się przeskoczyć niespodziewanych okoliczności przyrody. Chwilowe załamanie Lupina połączone z zadręczaniem się pytaniami typu "co tu zrobić?" odeszło w niepamięć, kiedy Gryfon przypomniał sobie, że przed odwiedzinami w bibliotece wysłał sowę do swojego przyjaciela, Riaana. Ten chłopak był naprawdę świetny z opieki nad magicznymi stworzeniami, toteż Lunatyk liczył na to, że z jego pomocą uda mu się przezwyciężyć tę patową sytuację. W międzyczasie, czekając na van Vuurena, Remus przeglądał kolejne opasłe księgi, poszukując wszelkich informacji dotyczących Kudłoni. Nadal miał nadzieję, że poradzi sobie sam, bez angażowania kolegi, ale zegar nagle zaczął jakby szybciej tykać...
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 11 Maj 2016, 20:38 | |
| Zima była w pełni, mróz zaatakował Hogwart i nie miał zamiaru opuścić. Czarne chmury zbierały się w całej Anglii, burza którą zwiastowały miała wstrząsnąć posadami świata czarodziejów. Riaan jednak nic nie robił sobie, ani z zimnej pogody, ani ze zwiastunów zagrożenia. Cały dzisiejszy dzień spędził na błogim nicnierobieniu, olewając pracę domową dla profesor Lacroix, która i tak wiecznie wyglądała jakby miała ochotę ugotować go w kotle. Prawdopodobnie miała swój powód, ale był on piątoklasiście nieznany. Tak czy inaczej był już prawie pewien, że nie ruszy się przez cały dzień z kanapy w pokoju wspólnym. Plany te jednak zniweczył list od Remusa. Prefekt Gryffindoru potrzebował pomocy Riaana, no proszę. Zazwyczaj było na odwrót - młodszy z Gryfonów przylatywał z każdym, nawet najmniejszym problemem do Luniaka. Do niego, albo do Wandy, gdyby miał wskazać swoich mentorów, prawdopodobnie jego palec wystrzeliłby w stronę tej dwójki. No może przede wszystkim w stronę profesora Miltona, ale oni na pewno zajmują drugie miejsce. Ściągnął się z czerwono-złotej kanapy, poprawił wymiętoloną koszulę i powyciągany sweter domu Gryfa, po czym ruszył prosto do biblioteki, gdzie miał spotkać się z kolegą. Po drodze spotkał kilkoro znajomych, ale nie miał zamiaru zatrzymywać się na pogawędki. Remus go potrzebował! Jak gdyby nigdy nic wszedł do biblioteki i po chwili szukania odnalazł kumpla. Przysiadł się do jego stolika z szerokim uśmiechem. - Cześć, wzywałeś mnie. - Riaan zagaił troszeczkę głośniej niż powinien co wywołało u niego odruch nerwowego rozglądania się w poszukiwaniu Pincowej. Uff, sępa nie było w gnieździe. |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Część główna biblioteki Pią 13 Maj 2016, 00:23 | |
| Mróz nie przeszkadzał także i Lunatykowi, który pewnie w tym momencie wolałby przywdziać ciepły sweter i pospacerować po dziedzińcu, delektując się słodkim nic-nie-robieniem. Niestety los pisał mu dzisiaj inny scenariusz, toteż chłopak póki co nie wychylał nosa poza książki, wertując kolejne ich stronice w poszukiwaniu wszelkich informacji o Kudłoniach. Musiał przyznać, że chociaż generalnie dobrze się uczył, z opieki nad magicznymi stworzeniami chyba czekało go mozolne nadrabianie zaległości, skoro nawet nie potrafił poradzić sobie ze swoją pracą domową. Większość uczniów pewnie już dawno by sobie odpuściło, ale Remus po prostu nie potrafił. Czasami jemu samemu przeszkadzało to, że był , jak to ujmowali Huncwoci,"zbyt porządny". Skoro jednak zgłosił się na ochotnika, to choćby miał spędzić całą noc w tej cholernej bibliotece (łapiąc pewnie przy okazji szlaban z powodu niezbyt fortunnej kryjówki), nie zamierzał się poddawać. Młody Lupin odrzucił już któryś z kolei tom na bok, powoli tworząc z nich całkiem pokaźnych rozmiarów wieżę, kiedy jego oczom ukazała się znajoma facjata van Vuurena. Piętnastolatek od razu dosiadł się do stolika i dość donośnym głosem przywitał się z prefektem, który obdarzył go karcącym spojrzeniem. Prawdę powiedziawszy, wcale nie przeszkadzało mu to, że Riaan zachował się nieco głośniej niż przystało, ale próbował przynajmniej stwarzać pozory tego, który należycie wypełnia swoje obowiązki. - Czyli "Accio Riaan" jednak spisuje się doskonale... wiedziałem, że przyjdziesz! - Odpowiedział dość oryginalnym powitaniem na słowa przyjaciela, tak samo łapiąc się na tym, że radosny ton w jego wykonaniu rozbrzmiał w znacznie większej liczbie decybeli, niżeli Luniek zakładał. Chłopak od razu zaczął się bronić przed nienawistnym wzrokiem innych uczniów, pokazując gestem dłoni "to nie ja", mimo że doskonale wiedział, że nikt w to nie uwierzy. - Zgłosiłem się na ostatniej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami do zadania dla chętnych i chyba tym samym strzeliłem sobie w stopę. Dlatego potrzebuję skorzystać z pomocy eksperta. - Tym razem już szeptem wytłumaczył swojemu koledze sytuację, która najpewniej tej nocy i tak spędzi mu sen z powiek. Oczywiście Remus wierzył, że ze wsparciem van Vuurena uda mu się odnaleźć jakieś informacje, ale i tak, kiedy zrozumiał, że podjął się dość trudnego wyzwania, obawiał się czy jego prezentacja na zajęciach okaże się przynajmniej akceptowalna. - Miałeś kiedyś do czynienia z Kudłoniami? Obiecałem, że zastanowię się nad tym w jaki sposób przekonać do siebie tego magicznego konia i podzielę się spostrzeżeniami na lekcji, ale póki co nie znalazłem w książkach nic poza tym, że to płochliwe i nieśmiałe stworzenia. - Kontynuował swój wywód, rzucając dość wymowne spojrzenie na ogromną kolekcję książek traktujących o opiece nad magicznymi stworzeniami, które Lupin skrzętnie zbierał na stoliku przed przybyciem drugiego Gryfona. - Nie piszą o nich zbyt wiele. Cóż... pewnie dlatego, że są spokojne, stronią od ludzi i nikomu tak naprawdę nie zawadzają... - Rzucił na zwieńczenie swej wypowiedzi, a w jego głosie czaiła się gdzieś smutna, refleksyjna nuta. Nic dziwnego, bowiem właśnie w tym momencie Remus przypomniał sobie o tym, że ze znalezieniem informacji o wilkołakach nie byłoby żadnego problemu. W bibliotece, i nie tylko, można było znaleźć mnóstwo dzieł na temat likantropów. Głównie z tego względu, że stanowiły one realne zagrożenie dla czarodziejów, którzy od wieków traktowali osoby dotknięte tą przypadłością jako ludzi gorszego sortu. I choć mogłoby się wydawać, że Lupin już dawno pogodził się ze swoim losem (a już szczególnie po tym jak jego przyjaciele nauczyli się, specjalnie dla niego, sztuki animagii), nie była to wcale prawda. Nadal zdarzało się, że chłopak czuł się samotny i nieszczęśliwy. Wiedział przecież, że gdyby wieść o jego likantropii rozniosła się po Hogwarcie, najpewniej lwia część uczniów omijałaby szerokim łukiem, mając go za trędowatego. To było przykre. W końcu poza tą przeklętą pełnią nie różnił się od nich zupełnie niczym.
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Część główna biblioteki Pon 16 Maj 2016, 00:05 | |
| Rozejrzał się o mało nie prychając śmiechem, kiedy Remek też podniósł głos. Śmiesznie było patrzeć jak z niewinną miną stara się uniknąć karcących spojrzeń innych uczniów, to było dosyć absurdalne - Prefekt Lupin tłumaczy się innym, a nie na odwrót. Niech ma, niech wie jak to jest, pomyślał w żartach Riaan. Przechodząc do konkretów, sprawa z którą pisał do niego starszy Gryfon była mniej poważna niż sądził. - Pisałeś do mnie, żeby pomóc Ci w pracy domowej? Serio? - szeptem spytał kolegę, rozluźniając lekko krawat. To było tak bardzo niepodobne do Luniaka! Zdziwiony spojrzawszy w oczy koledze próbował dojrzeć w nich ślady gorączki, przyłożył mu nawet dłoń do czoła sprawdzając czy nie ma temperatury. Dzisiaj musiał być dzień na opak. To zawsze wszyscy inni prosili Remusa o pomoc w pracy domowej, to on przecież był tym mądrym. Coś było naprawdę nie tak. - Na pewno wszystko w porządku? - Riaan zazwyczaj miał problemy ze zrozumieniem relacji międzyludzkich, niektórych konwenansów które zachodziły między uczniami, ale uczył się tego tak szybko jak tylko potrafił. I jedną z rzeczy, które zaobserwował to fakt, że jeśli ktoś zachowuje się do siebie niepodobnie, to wtedy oznacza to że coś złego dzieje się w jego życiu. Remus nawet tak dziwnie przyglądał się książkom, jakby zniechęcony i zrezygnowany, co również było dziwne. Znowu do niego niepodobne. Riaan złapał za stos książek, odciągając je od przyjaciela, aby zdjąć je ze stołu i położyć na posadzce biblioteki. Te cholerstwa powinny mieć wydania kieszonkowe, stanowczo zbyt wiele ważyły. Ostatnie słowa Remka były wystarczająco wymowne, aby nawet Vuuren skapnął się że coś jest nie tak. Chłopak nachylił się nad stołem zbliżając do kolegi i począł zachęcająco szeptać: - Mi możesz powiedzieć, naprawdę. Jak masz problemy... To wiesz, zawsze posłucham. - zrobił poważną minę, po czym pokiwał stanowczo głową. Gwen, albo Wanda nauczyła go, że jak się widzi że ktoś ma problem, to właśnie trzeba to powiedzieć. Nawet ćwiczył sobie tę formułkę, żeby móc ją w odpowiedniej chwili wyrecytować w pamięci. Cała ta scenka, którą właśnie odegrał wyglądała tak sztucznie do bólu, szczególnie teraz kiedy Riaan przypomniał sobie, że w sumie nie wie co dalej powiedzieć, więc zaimprowizuje: - Eee... Jeśli nikt Cię nie... eee... kocha, to nic złego, bo... eee... jest jeszcze Jęcząca Marta! Ona nikogo nie odrzuci! - Na szczęście opanował się i zachował końcowe "czy coś tam" dla siebie. Chyba tak powinno się pocieszać kolegów, prawda? A nie, zaraz jeszcze tylko jedno. Wyciągnął rękę przed siebie i poklepał go po ramieniu. No, teraz to na pewno go pocieszył. |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Część główna biblioteki Pią 20 Maj 2016, 00:30 | |
| Dla Riaana rzeczywiście mogło być zabawne to, że sam pan prefekt stracił nad sobą panowanie. On sam jednak czuł się z tym źle, tym bardziej, że już i tak nazbyt często hańbił swoją odznakę, zadając się z Potterem, Pettigrew i Blackiem. Prawdę mówiąc, wcale nie był takim świętoszkiem na jakiego wyglądał, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego Dumbledore sprawił, że kopnął go zaszczyt bycia prefekt. Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa po prostu miał go i tak za najporządniejszego z Huncwotów, a co za tym idzie liczył na to, że nowa rola Lunatyka pozwoli choć w małym stopniu utemperować pozostałą trójkę. Jak się okazało, pomysł Albusa nie zawsze zdawał jednak egzamin, bo przyjaciele Remusa i tak nie zawsze (a właściwie prawie nigdy) go słuchali. - Naprawdę to brzmi aż tak dziwnie, Riaan? Nie jestem tak dobry z opieki nad magicznymi stworzeniami jak Ty. - Westchnął ciężko, kiedy kolega zaskoczony był powodem wysłania przez niego sowy. To prawda, że Luniek bardzo dobrze się uczył, ale przecież nie był wybitnym uczniem z każdego przedmiotu. Opieka nad magicznymi stworzeniami szła mu całkiem nieźle, ale nie oszukujmy się, do van Vuurena brakowało mu naprawdę wiele. I prefekt wcale nie wstydził się tego, że jego młodszy kolega jest w tej kwestii znacznie zdolniejszy. - Tak, na pewno. - Dodał od razu, żeby utwierdzić swojego przyjaciela w tym, że nie stała się żadna katastrofa. No, przynajmniej na razie, bo chłopak cały czas obawiał się o jutrzejsze wystąpienie przed całą chmarą Gryfonów i Ślizgonów. Kolejne słowa wypływające z ust Riaana z prędkością kul karabinowych uświadomiły chłopaka w tym, że chyba powiedział zbyt wiele. Mówiąc o Kudłoniach, wcale nie chciał, żeby jego głos zabrzmiał jakoś rozpaczliwie, ale najwyraźniej czasami trudno było ukryć swoje prawdziwe emocje. Niezależnie jednak od sympatii, jaką Remus darzył młodszego kolegę, nie zamierzał mu powiedzieć o tym, o czym w rzeczywistości pomyślał. Wystarczyło mu już, że Potter, Pettigrew i Black wiedzieli o jego wilkołaczej naturze. Nawet im Lupin początkowo nie ufał, ale wcale nie dziwił się, że Huncwoci znaleźli sposób na to: jak dowiedzieć się, co gryzie Luniaczka? Remus wolał jednak, by nikt więcej nie dowiedział się o jego przypadłości. Nie był pewien komu może ufać. Van Vuuren wydawał się w porządku, ale nie oszukujmy się, w świecie czarodziejów wilkołaki były traktowane naprawdę paskudnie, a Remus nie zdziwiłby się, gdyby ujawnienie tego jego małego sekretu zaważyło o przyjaźni z Afrykanerem. Nie mógł także, po drugie, ryzykować. Gdyby tylko ta wieść rozniosła się po Hogwarcie, Dumbledore z pewnością dostałby mnóstwo listów od rozwścieczonych rodziców uczniów, a ostatecznie zmuszony byłby wyrzucić go ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa, czego Lupin by nie przeżył. - Jęcząca Marta? Teraz to naprawdę chcesz mnie dobić... Nie chodzi o to, że nikt mnie nie kocha. Po prostu martwię się tą pracą. Chyba się przeliczyłem. Mogłem wcale się nie zgłaszać. - Skłamał, ale tylko w części. Jego odczucia co do Jęczącej Marty były bowiem jak najbardziej prawdziwe. Ta płaczliwa dziewczyna, a raczej jej duch, nawet Remusa przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze. - To jak? Wiesz jak przekonać do siebie Kudłonia? Przychodzi Ci cokolwiek do głowy? Może jakimś jedzeniem? - Zapytał wreszcie, starając się ponownie skoncentrować na swojej pracy. Uśmiechnął się nawet półgębkiem, próbując przekonać Riaana do tego, że naprawdę nie ma sensu przejmować się jego wewnętrznym światem, czy życiem uczuciowym. Najważniejszy teraz był ten przeklęty, magiczny koń i stos ksiąg, który jego towarzysz położył przed chwilą na podłodze. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Część główna biblioteki Wto 24 Maj 2016, 23:46 | |
| Dobra. Remus może mu to wszystko wyjaśnił i jasno wskazał na swój prawdziwy problem, którym nie była miłość. W żadnym wypadku, bo ważniejsze były Kudłonie! Mimo tego, Riaan pozostał ze swoimi obawami, bo to naprawdę było dziwne, aby Remek miał problem z nauką. Afrykaner nie ufnie spojrzał na kolegę i zmierzył go jeszcze raz wzorkiem. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak coś się zmieniło i należałoby mu pomóc w czymś innym niż praca domowa, młodszy Gryfon miał zamiar zareagować natychmiastowo. Tymczasem obaj wzięli się do roboty. - Naprawdę to dziwne, ale skoro potrzebujesz pomocy to rzeczywiście tak musi być... No dobra, niech pomyślę. - Riaan miał dużą wiedzę na temat wszelkich magicznych i niemagicznych stworzeń, oraz zwierząt, a nawet całkiem sporo empirycznego doświadczenia z nimi, jednak problem był taki że najczęściej były one egzotyczne. Przynajmniej z punktu widzenia Europejczyków. Buchorożec, mantykora, sfinks - o nich wiedział naprawdę wiele. Były jeszcze wilkołaki. Te zaś były Riaanowym oczkiem w głowie, bo należy wiedzieć że to właśnie z nimi miał najwięcej do czynienia chłopak. Wspomnienia związane z synami księżyca nie były najlepsze - ograniczały się do strachu, bólu i krwi. Dla myśliwych pośród których Riaan żył w każde lato wilkołaki były bestiami, które należało bezwzględnie zabijać, a z ich ciał pozyskiwać cenne magiczne ingrediencje. A że te stworzenia były niezwykle groźne, zbierali każdy strzępek wiedzy który mógłby dać im przewagę nad przeciwnikiem. Każde dłuższe posiedzenie przy ognisku zawierało długą rozmowę na temat wilkołaków, które w Afryce występują równie często, jeśli nie częściej niż w Europie, a mają zazwyczaj szarą, wypłowiałą sierść, dłuższy pysk, oraz większe uszy. Większość osobników spotykanych na Kalahari i na wyżynie południowo afrykańskiej było zdziczałymi potworami, które nawet w ludzkiej formie traciły resztki swojego człowieczeństwa. Natura wilka doszczętnie przejęła nad nimi kontrolę. Na wilkołaki w swojej ludzkiej formie nie polowano - kultura tego zabraniała, ponieważ wtedy były ludźmi, nieważne jak bardzo zdziczałymi. - Kudłonie, Kudłonie, Kudłonie... - Riaan wrócił myślami do rzeczywistości i spojrzał na odstawione wcześniej woluminy. Coś mu świtało. - Przede wszystkim musisz go znaleźć, co nie jest łatwe. - Afrykaner podniósł jeden z opasłych tomów i otworzył go na rzeczonym stworzeniu. Znał ten podręcznik na pamięć, często z nudów czytał go w kółko i w kółko. - Musisz rozejrzeć się po stajniach, albo w stadzie koni. Lubi ciepło i długo odpoczywa, więc warto przeszukać stogi siana. Co do jego oswojenia... - Riaan wstał i zaczął przechadzać się wzdłuż stolika pykając knykciami. - Jest bardzo czujny i płochliwy. To opiekun stada i jego dobry duch. Jeśli uda Ci się przekonać do siebie konie, wtedy Kudłoń może uznać, że nie jesteś zagrożeniem. Spróbuj je przekupić marchewką, albo cukrem. Kto wie, może nawet Kudłonie lubią cukier i sam do Ciebie podejdzie? Ja bym spróbował przyzwyczaić do siebie konie, a potem myśleć o ich opiekunie. - Głośne "ćśśśśśśśśśśś!" Pincowej uciszyło Riaana, a nawet sprawiło że ten nagle schylił się jakby ktoś przejechał kredą po suchej tablicy. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Część główna biblioteki Wto 10 Lip 2018, 23:32 | |
| Rozmowa z Marcusem nadal odbijała się echem w głowie poltergeista, mimo że minął miesiąc, a on miał aż nadmiar wolnego czasu na przemyślenia. Tematyka i perspektywy jakie niosła za sobą ta jedna, niewinna wymiana zdań były zbyt pobudzające. Wyobraźnia Vincenta snuła tysiące planów w każdej sekundzie, ponad połowę z nich odrzucając, gdy okazywały się mieć zbyt wiele luk lub po prostu były wadliwe. Kiedy dotarł do punktu, w którym obmyślany scenariusz kończył się zniszczeniem ducha to wiedział, że potrzebuje chwili odpoczynku, bo najwyraźniej z tego wszystkie zaczyna obmyślać najgorsze plany w dziejach swojej rodziny. Niby już raz umarł i czuł się zabójczo pewnie ze swoją niematerialną przewagą, jednakże głupi nie był - skoro w rurach kręciła się gadzina, która sprawia, że jego instynkt nawet w tej formie każe mu brać nogi za pas to czemu by gdzieś nie istniał sposób na takie istoty jak on? Przystanął i gdy zorientował się, że doszedł do biblioteki pozwolił sobie na pół-uśmiech. Przechodzenie przez ściany było doprawdy zabawną rzeczą, nim się obejrzysz bez żadnej przeszkody możesz dojść dosłownie wszędzie, gdyż nie ma bariery nie do sforsowania. Ba, nawet nie zauważysz, że coś "forsujesz". Vincentowi przeszły przez myśl, że dobrze się składa, skoro nawet nie żyjąc przeciążył swój mózg to oznaczało jedno - przerwa. Cóż mogło być lepszego na chwilę relaksu niż biblioteka, która stanowiła coś na kształt oazy harmonii i spokoju. Tak, poltergeist też czasem potrzebował odetchnąć, oczyścić umysł, by móc za każdym razem uprzykrzać życie w pełni sił. Bezszelestnie przeszedł przez część główną biblioteki, dodatkowo starając się nieco stracić na wyrazistości swej postaci. Półmrok pomieszczenia temu sprzyjał, choć wciąż nie potrafił sprawić, by stać się niewidocznym. Duch się uczy całe nie-życie. Zajął jeden z foteli, najbardziej oddalony od pozostałych i splótł odziane w rękawiczki dłonie. Po raz kolejny od kilku tygodni przeszło mu przez myśl, że brakuje mu w tej szkole Envy'ego i paru innych. Envy przynajmniej miałby zastosowanie w planach szóstorocznego Ślizgona, chociaż już widział jak się żrą o to, który z nich powinien przygotowywać taktykę działania. Do tego prawie usłyszał jak kuzyn rozwija się niczym papier toaletowy, kpiąc z niego i jego śmierci. Hm, ciekawe. Pride miał świadomość, że oboje żyli po to, by wykończyć siebie nawzajem, wplatając to inne plany, mniej lub bardziej kompatybilne z głównym założeniem. Teraz, gdy jeden z nich stał się częścią śmierci, a ten drugi nie przyłożył do tego ręki w żaden sposób - jak by wyglądały ich relacje? To było pocieszające - minęło już kilka ładnych miesięcy odkąd Vincent został duchem, miał nadmiar wolnego czasu i nie sypiał, a mimo to wciąż znajdywał tematy do rozmyślań na długie godziny. Nie ratowało to sytuacji tej nudnej szkoły, a wspaniale oczyszczało umysł - wbrew pozorom. Jak to dobrze, że w bibliotece panowała wspaniała cisza. No dobrze, prawie cisza, bo co i rusz słyszał ciche szepty między uczniami, jednakże nie wadziły mu. Jeśli zamknie oczy to szepty potrafiły brzmieć jak głosy przeszłości, uwalniane z ksiąg pamiętających minione wieki. O ile nie skupiał się na treści szeptów, bo w większości przypadków właśnie wtedy tracił wiarę w obecne pokolenie.
|
| | | Sini Marlow
| Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 11 Lip 2018, 14:49 | |
| Standardowa księga zaklęć poziomu V, strona 83, szczegółowy opis, wyjaśnienie oraz działanie najpopularniejszego zaklęcia podpalania. Incendio - tak banalnie proste w obsłudze, gotowe do zastosowania prawie w każdej sytuacji wymagającej chociażby iskry. Sini opanowała to zaklęcie już po pierwszym ćwiczeniu, wpędzając profesor Odinevę w niemałe zdziwienie. Cokolwiek, co miało związek z żywiołem ognia, Sini przychodziło z większą łatwością niż rówieśnikom. Nieme porozumienie z ogniem odkryła jeszcze przed dołączeniem do Hogwartu. Zdarzyło się kilka razy wywołać niewielki wybuch płomienia w domowym kominku, gdy któryś z braci zalazł jej za skórę. Wcześniej nikt tego z nią nie łączył, wszak do dziesiątego roku życia nie miała pojęcia o istnieniu tajemniczej magii. Różnorakie dziwactwa przypisywano wówczas Viniemu, a nie jego młodszej siostrze. Życie potrafi zaskakiwać. Idąc korytarzem Sini czuła przez ubranie delikatne ciepło bijące od różdżki, ukrytej w doszytej kieszonce przy rękawie. Trzymała w ramionach otwartą księgę, a oczyma wodziła po tekście. Kierowała się do biblioteki, aby tam w ciszy uzupełnić swoją wiedzę oraz napisać pracę dowolną dodatkową dla pani Odinevy w ramach szansy na poprawę oceny końcowej.Podobnym zaklęciem powodującym pojawienie się ognia jest Lacarnum Inflamari. Istnieją także inne odmiany tego zaklęcia: Incendio Duo i Incendio Tria. Jakaś niewidzialna siła pchała ją ku rozwinięciu umiejętności wywoływania żywiołu. Sinisiew nie wyglądała na osobę o tak specyficznych zainteresowaniach. Przypominała raczej szarą myszkę, której świat ograniczał się tylko do nauki i domu. Nie każdy traktował ją poważnie przez niewinny wyraz twarzy i łagodną aparycję. Owszem, ciało miała wrażliwe na upadki, poparzenia czy skaleczenia, lecz to nie powstrzymywało jej przed pogłębianiem wiedzy i umiejętności zaklęć ekstremalnych. Nie wyglądała na osobę mającą zamiłowanie do adrenaliny. Pozory potrafiły bardzo mylić. Sini nigdy nie zwierzała się bratu ze swoich głębokich fascynacji. Rzadko traktował ją poważnie, a gdyby ujrzał co też jego siostra wyczynia w niedzielne popołudnia, dostałby najpierw zawału, potem by umarł, w następnej kolejności powstałby z martwych i rozpoczął wywody i próby nawrócenia jej ze ścieżek nieodpowiednich dla dziewcząt w jej wieku. Zainteresowanie modą i kosmetykami nie wykluczało zamiłowania do zaklęć ekstremalnych. Nie ma tu mowy o łagodnym Incendio. Dziewczyna sama przed sobą bała przyznać się do myśli o Szatańskiej Pożodze. - Dzień dobry pani Irmo. - przywitała się przyciszonym głosem i nie zatrzymując się, z nosem w książce ruszyła dobrze sobie znaną ścieżką do ulubionego kącika. W pewnym momencie przystanęła, dotarłszy do etymologi zaklęcia - Incendio pochodzi od łacińskiego słowa incendium - ogień, natomiast tria w tym samym języku oznacza trzy, co można przetłumaczyć jako Więcej ognia. Zastanawiała się czy istnieje możliwość złożenia słów łacińskich w taki sposób, aby stworzyć zaklęcie ogniowe kategorii średniej. Nowe, nieużywane jeszcze przez nikogo. Co trudniejsze inkantacje były poza zasięgiem panienki Marlow. Jest dopiero na piątym roku, a z tego co opowiadał jej Feliks, najciekawsze zaklęcia zaczynają się w drugim semestrze szóstego stopnia. Dziewczyna westchnęła, kontynuując pokonywanie trasy. Pozostaje jej uzupełnianie wiedzy na własną rękę. Kątem oka dostrzegała znajomy regał o tematyce jasnowidzenia i wróżbiarstwa. Nie bez powodu dziewczyna wybrała sobie ten kącik. Niewiele osób korzysta z tego działu, a co za tym idzie - nikt nigdy nie podsiada jej ulubionego fotela. Jest wyjątkowo miękki, w całkiem dobrym stanie i z tego co podejrzewała, posiadał w sobie samoistne magiczne zdolności. Samodzielnie wysuwał podnóżek i potrafił zmienić kąt nachylenia oparcia. Nie odrywając wzroku od pożółkłych stronic księgi Sini podeszła do mebla i nie zwracając uwagi dosłownie na nic, usiadła. Na myśl jej nie przyszło, że może się to skończyć w tak wstrząsający sposób. Korzystanie z fotela nigdy nie przyprawiło jej o tak mocne wrażenia jak dzisiaj. Opanowało ją uczucie chłodu zmieszanego z wierceniem w brzuchu. Po jej plecach przebiegł zimny dreszcz, mięśnie odruchowo spięła nasilając nieprzyjemne uczucie. Poczuła się przez moment jak osoba tonąca. Straciła dech w piersiach w chwili usadowienia się w fotelu. W ciągu następnej sekundy zerwała się na równe nogi, tłumiąc w gardle krzyk. Książka spadła na dywan okładką do góry, a Gryfonka odsunęła się na dwa metry od fotela. Oszołomiona próbowała zorientować się w sytuacji. W pierwszym momencie myślała, że to czyjś paskudny psikus - zaczarować fotel tak, aby użytkownik uciekł z krzykiem. W bibliotece, w której panował rygor i nakaz zachowywania bezwzględnej ciszy. Nie bez przyczyny krążą plotki na temat pani Pince, jakoby opanowała do perfekcji zaklęcie Jęzozlepu. Oddychając jak ryba wyrzucona na brzeg wody, dziewczyna powoli obejrzała się za siebie. Otworzyła szeroko oczy dostrzegając ledwie zarysowaną sylwetkę chłopaka. Minęło prawie sześć lat odkąd Sinisiew dowiedziała się o duchach zamieszkujących zamek, jak i czasami czyjeś mieszkania. Sześć lat, a do tej pory nie mogła przywyknąć do ich obecności. Nie byłoby problemu z jako takim tolerowaniem ich niespodziewanych wizyt, gdyby nie jeden mały element - Sini ledwie je zauważała. Dopóty dopóki takowy nie stanął jej przed nosem i nie odezwał się, przeoczała je raz za razem. Nic dziwnego więc, że nie dostrzegła ducha korzystającego z mebla. Panujący tutaj półmrok nie ułatwiał sytuacji. Dziewczyna rozróżniała tylko cztery duchy - Prawie Bezgłowego Nicka, Krwawego Barona, Szarą Damę i Grubego Mnicha, czyli podstawowych opiekunów hogwardzkich domów. Inne zlewały się w jedną bezkształtną masę. Panna Marlow starała się unikać obecności zmarłych. Prędzej zaakceptowała istnienie olbrzymów niźli duchów chodzących po ziemi. Nie mieściło się jej to w głowie. Przełknęła ślinę, jednocześnie próbując się zażegnać atak strachu. Momentalnie jej twarz oblał szkarłat, włącznie z szyją i uszami. Panna Marlow w obliczu stresu nie bladła; robiła się czerwona jak piwonia. Oparła dłoń o regał, podpierając się na wypadek utraty panowania nad kończynami. Narażona na silny strach była w stanie zemdleć, dlatego wolałaby się nie poniżać tak przed duchem. Uniosła głowę i wytężyła wzrok, dostrzegając przed sobą sylwetkę chłopca. Po bliższych oględzinach stwierdziła, że to nie chłopiec, a raczej młody mężczyzna. Wyglądał na wiek maksymalnie dziewiętnastu lat. Nie spodziewała się ujrzeć tak... młodego ducha. - Przepraszam... ale siedzisz w moim fotelu. Mógłbyś sobie iść? - zapytała pretensjonalnym cichym tonem, siląc się na formalny uśmiech. Przez te lata obserwowała zachowanie rówieśników wobec duchów. Większość przepędzała je ze swojego towarzystwa i nie poświęcała im większej uwagi. Skoro Sini została zmuszona do nawiązania rozmowy z takowym, może zrobi jej tę przyjemność i odleci straszyć kogoś innego. Nie potrafiła zrozumieć jak swobodnie podszedł do nich Vini. Zupełnie, jakby był to chleb powszedni. Hogwart miał swoje dziwactwa. Trzymała się na dystans od ducha. Nie chciała więcej na niego siadać ani zbliżać się bliżej niż dwa metry. Pierwszy raz zdarzyło jej się dotknąć ducha. Nie było to przyjemne doświadczenie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Część główna biblioteki | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |