Temat: Część główna biblioteki Sob 15 Lut 2014, 18:46
Część główna biblioteki
Wokół unosi się zapach książek. Podłoga pokryta jest jasną, tłumiącą odgłos kroków wykładziną. Wszędzie są regały podzielone na poszczególne działy, a po środku biblioteki stoją stoliki z bardzo wygodnymi krzesłami, które są wręcz idealne do czytania, czy też odrabiania prac domowych. Tutaj uczniowie mogą przesiadywać do godziny 20.00 - potem ze swojej kryjówki wyłazi potwór znany również panią bibliotekarką i wygania uczniów ze swojego królestwa, nie bacząc na protesty. Nie radzę prowadzić głośnych rozmów - zło nie śpi.
Ostatnio zmieniony przez Dorcas Meadowes dnia Pon 24 Lut 2014, 21:06, w całości zmieniany 1 raz
Henry Lancaster
Temat: Re: Część główna biblioteki Pon 17 Lut 2014, 11:28
Henry podświadomie zaczął wspinać się na czwarte piętro. Sol chyba też się nie dziwiła z tego wyboru. Gdy szli po schodach, chłopak milczał i przeciskał się między uczniami, którzy z kolei rzucali w ich stronę zaciekawione spojrzenia. Henry zaczął się cieszyć, że jutro po południu wyjeżdża. Odpocznie przez ten tydzień. Był z drugiej strony niepocieszony, że przez ten czas Soleil zostanie sama na celowniku, ale poradzi sobie. Ta dziewczyna jest ulepiona z twardej gliny, więc nie martwił się tak bardzo czy da radę z rzeszą niedyskretnych spojrzeń. Otworzył przed Sol drzwi biblioteki, przywitał się uprzejmie z panią Pince i ruszył do głównej części. Na samym końcu między Transmutacją a Zaklęciami stał nieduży stolik z dwoma krzesłami z miękkim obiciem. Regały częściowo zasłaniały ten kąt dając choć trochę prywatności w tej wielkiej szkole. Odsunął jedno krzesło Sol, aby usiadła pierwsza, dopiero potem zajął swoje miejsce na przeciwko. Choć był prefektem i szanował oraz przestrzegał regulaminu, teraz wyciągnął szyję w tył i sprawdzał co robi bibliotekarka. Gdy zarejestrował, że kobieta odeszła na drugi koniec biblioteki, wyjął różdżkę i wyczarował w powietrzu dwa kubki z ozdobnym żółtym uchem oraz czajniczek z wymalowanym borsukiem. Naczynie nalało ciepłego kakao i spoczęło wygodnie na stoliku. Henry siedział cicho jak zaklęty, zbierając się i nastawiając psychicznie do tej rozmowy. Nie wiedział jaką postawę przybrać. Udawać, że nic się nie stało, co mu w ogóle nie wychodziło? Był zmęczony całymi tymi plotkami, aurorami, nauczycielami, uczniami i spojrzeniami. Za dużo na głowie, za dużo w niej. Henry oparł policzek o rękę i wziął głęboki wdech. - Miejmy to już za sobą. - odezwał się nieco schrypniętym głosem. - Rozmawialiśmy wtedy w bibliotece, gdy dostałem list od szkolnej sowy. Wybiegłem do zakazanego lasu jak skończony idiota niewiele myśląc o podejrzanej treści. - minę miał boleśnie obojętną, a oczy przymknięte. Nie chciał, aby Soleil widziała jego wzrok. - Pamiętam, że kręciłem się w lesie i planowałem nawet odwrót, ale ktoś... ktoś mnie powstrzymał. Nie umiem przywołać jego twarzy ani głosu. Nic. Niewyraźny zarys sylwetki, który... - wciągnął powietrze przez nos, aby głos mu się przypadkiem nie załamał. - ... kazał mi wejść do środka. Do tej chaty. Nie chciałem, wiedziałem, że coś nie gra, ale mnie rozbroił. Wtedy... - znowu przerwał i zamknął całkowicie oczy powracając do tamtego nieszczęsnego wieczoru. Różdżkę trzymał oprawca, był bezbronny. Zwlekał z podejściem do drzwi tego bunkru, bo czuł odpychanie. Nieprzyjemne uczucie, które kazało mu się wycofać, nie zgadzało się na zbliżenie się. Zła aura, ciężkie powietrze i świadomość niebezpieczeństwa utrudniało mu racjonalne myślenie. Henry musiał posłuchać, pamiętał jak podejmował tę decyzję. Henry nie wiedział, że wstrzymywał oddech. - Ja go zraniłem. - choć miał zamknięte oczy, uśmiechał się gorzko. Był do siebie niepodobny. Nigdy nie uśmiechał się w TEN sposób, jakby się cieszył z zadanej krzywdy, jakby było to źródło niewypowiedzianej radości i rozkoszy na samą myśl o cierpieniu drugiej osoby. Zaczął używać określenia "on". Było to łatwiejsze przy opowiadaniu zamiast "ten ktoś", "oprawca", "nieznane zagrożenie".
Soleil Larsen
Temat: Re: Część główna biblioteki Pon 17 Lut 2014, 17:28
Sol już chyba w ogóle niewiele by zdziwiło. Prawdę powiedziawszy słysząc o kakao spodziewała się raczej, że skierują się w stronę kuchni, jednak nie protestowała kiedy Henry postanowił zakończyć wycieczkę na IV piętrze. Akurat w tych okolicznościach miejsce rozmowy nie miało aż tak wielkiego znaczenia, właściwie musiało być jedynie dość ustronne, aby mogli uchronić się przed wszystkimi, którzy chcieliby ich podsłuchać. W taki zaś wypadku biblioteka wcale nie wydawała się być złym pomysłem. Po przywitaniu się z Panią Pince, która obdarzyła ich swoim zwykłym, podejrzliwym spojrzeniem, Soleil podążyła za przyjacielem w kierunku jednego z bardziej ustronnie ulokowanych stolików i usadowiła się na miękkim krześle. Nie zdążyła jeszcze nawet nic powiedzieć, kiedy chłopak niepomny groźby w postaci bibliotekarki zaserwował im pyszne kakao. Objęła chłodnymi dłońmi kubek i wciąż milcząc przyglądała się tylko rozmówcy, który wcale nie wyglądał na zachwyconego całą tą sytuacją. Cóż, nie mogła go winić. Jej osoba pojawiała się tutaj jedynie w charakterze świadka, kogoś kto ma wszystkiego wysłuchać i może w przyszłości służyć pomocą w ponownym odtworzeniu wydarzeń. To nie było spotkanie towarzyskie. Czekała więc cierpliwie aż chłopak wszystko sobie ułoży w głowie i w końcu przełamie tę barierę, która nie pozwalała mu mówić wcześniej. Powoli upijała kakao nie czując właściwie jego smaku, choć był to przecież jeden z jej ulubionych napojów. Kiedy w końcu chłopak się odezwał, wyprostowała się gwałtownie rozlewając odrobinę kakao na swoją sukienkę i nawet tego nie zauważając. Skupiła się bowiem na słowach Henry'ego, mając nadzieję że wyniknie z nich coś, co mogłoby pomóc w odnalezieniu oprawcy. Początek dobrze znała, pamiętała to nieprzyjemne uczucie, które ogarnęło ją na myśl, że jeden krótki liścik wystarczył aby chłopak odbiegł w siną dal. Nie potrzebowała także wysiłku aby przywołać późniejsze minuty pełne gorączkowego pośpiechu i w końcu tamten czas kiedy siedziała ukryta w krzakach i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Nie wiedziała jednak co działo się z Lancasterem, kiedy ona rozwiązywała zagadkę listu i później, kiedy obserwowała z zewnątrz chatę. Z każdym słowem ogarniała ją coraz większa wściekłość, ktokolwiek to był specjalnie rozgrywał wszystko w taki sposób, aby jak najwięcej bólu zadać chłopakowi. Gdyby tylko dostała go w swoje ręce zapewne zachowała by się w sposób całkowicie niegodny Słoneczka, którym była na co dzień. Nawet jeśli nie podobał jej się wyraz twarzy Henry'ego to nic po sobie nie dała poznać. Jej odczucia z resztą były nawet odrobinę podobne, choć nie była aniołem vendetty. -Myślę, że nikt Cie nie będzie za to winił. Poza tym on zranił Cie mocniej. - powiedziała, kiedy nagle przerwał, najwidoczniej oczekując od niej jakiegoś komentarza. -Właściwie należałoby zapytać jak mocno go uszkodziłeś? - dodała po chwili, próbując uśmiechnąć się pokrzepiająco. Nie podobało jej się to, że Henry musi znowu wszystko od początku przeżywać, ale nie widziała innego wyjścia.
Henry Lancaster
Temat: Re: Część główna biblioteki Pon 17 Lut 2014, 18:13
Nie chciał o tym mówić. Co wypowiedziane słowo uświadamiał sobie, że nie chce tego wywlekać na wierzch. Zmuszał się, aby siedzieć w tej części głowy, w której to wszystko zostało przechowane. Miał taką ochotę to wszystko rzucić i o tym nie myśleć. Urwał w połowie, bo zabrakło mu słów i przez chwilę obserwował to, co się z nim dzieje, gdy uświadomił sobie tę prawdę. Postukał palcami o oparcie krzesła i wpatrywał się w swoją rękę. Dwa razy to powtórzy i będzie miał z głowy. - Nie wiem jak bardzo. Ale musiało boleć, skoro wtedy uderzyłem o ścianę. - skrzywił się czując, że wchodzi na coraz bardziej grząski grunt. - Nie wiem kto to był, ale musiał mieć nie po kolei w głowie. Kazał mi błagać o litość. Mówił, że to miała być Arina, ale ja byłem tym naiwniakiem, co dał się zwabić. - zniżył głos do szeptu. - Gdyby to była ona, nie przeżyłaby tego, Sol.- spojrzał dziewczynie w oczy, choć nie widział jej mimiki twarzy. Siedział tam, w tej chacie i wszystko przeżywał od nowa. - Widziałem koniec różdżki. Był czerwony. A potem... - wstrzymywał oddech i zmarszczył czoło, jakby nie wiedział co wtedy się wydarzyło. To było oczywiste. - Wiesz o czym myślałem? O Dumbledorze. On mówił, żeby nigdy się nie poddawać i szukać dobrego nawet w beznadziejnych sytuacjach. I znalazłem. Cieszyłem się, że padło na mnie, a nie na Arinę. - różdżką uchylił okno, które było nad nimi. Henry był zdenerwowany. Nie mógł skupić wzroku na jednym punkcie. Patrzył to na witraż, to na książkę, której ktoś nie odniósł i leżała na wolnym krześle, patrzył to na kubek, to na poplamioną sukienkę. Z różdżki, którą trzymał w prawej ręce wylatywały jakieś gwiazdki, które w kontakcie z powietrzem zamieniały się w dym. Puchon tego nie zauważał, a powinien być czujny. Jeśli pani Pince ich znajdzie, przepędzi ich z krzykiem. Lancaster nie zważał na to. Obecnie nie docierało do niego nic poza tym, co miał przed oczami w głowie.
Soleil Larsen
Temat: Re: Część główna biblioteki Wto 18 Lut 2014, 21:56
Nie dziwiła mu się. Pamiętała jeszcze jak trudno było opowiadać kolejnym osobom o wypadku Daga. Wciąż nie wiedziała dlaczego wszyscy przejawiali takie zainteresowanie tym tematem i wciąż, wciąż od nowa wałkowali wszystkie okoliczności wypadku, jakby to mogło chłopcu przywrócić życie. Tego nie dało się jednak zrobić, a dręczenie małej, zrozpaczonej dziewczynki tragicznymi wspomnieniami jedynie pogarszało całą sytuację i jeszcze bardziej pogłębiało jej poczucie winy. Dlatego teraz tak dobrze wiedziała co musi czuć Henry i współczuła mu z całej siły, ale tak aby nie zamieniło się to w litość. On przynajmniej wiedział dlaczego musi się dręczyć, robił to aby odnaleźć swojego oprawcę i doprowadzić do wymierzenia sprawiedliwości, oraz przywrócenia bezpieczeństwa w szkole. Nie mogło być godniejszego powodu. Soleil zdawała sobie sprawę, że musi wszystko sobie poukładać w głowie przed rozmową z aurorami i czuła się dumna, że wybrał właśnie ją. Choć nie była pewna czy to dlatego, że jej ufa, czy po prostu ona znała już część tej historii i mogła pomóc w odtworzeniu fragmentów, które dla niego nie był jasne. Przyglądała się jak chłopak walczy sam ze sobą i w tej chwili oddałaby wiele, aby móc jakoś mu pomóc, ukoić jego zmartwienia i odsunąć od niego cały ten ból. Nie istniało chyba jednak nic, co mogłaby zrobić. Była tylko nieco dziwaczną piętnastolatką i choć dotychczas radziła sobie całkiem nieźle, cała sprawa zwyczajnie ją przerastała. Dzieci nie powinny zmagać się z takimi problemami. Nikt nie powinien. Widząc jego zaszczuty wzrok wychyliła się z krzesła i chwyciła jego lodowatą dłoń. -Uratowałeś ją Henry, choć zapłaciłeś za to wysoką cenę. - stwierdziła cichym, szczerym tonem. Czy wątła dziewczynka, tak młoda i bezbronna byłaby w stanie wyjść z podobnej sytuacji o zdrowych zmysłach? Soleil szczerze w to wątpiła. Chciała aby Henry odnalazł w myśli, że jego poświęcenie pomogło komuś, kogo kochał, pociechę i oparcie w trudnych chwilach jakie były jeszcze przed nim. Wiedząc, że zbliża się do najgorszego momentu opowieści nieco mocniej zacisneła palce na jego dłoni i starała się także swoją psychikę przygotować na nadchodzący koszmar... On jednak nie nadszedł. Może i było to zrozumiałe, bo jak opowiadać o tak przerażającym bólu? Jakie dobrać słowa aby nie pomniejszyć tego doświadczenia i nie zbagatelizować go? -Miał rację. To mądry człowiek, przeważnie się nie myli. - stwierdziła z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem na jego słowa. Powoli czuła, że i ona nie będzie w stanie znieść wiele więcej. Była słoneczkiem, chodzącym optymizmem, nie raz zmagała się z czarnymi chmurami, zawsze wychodząc z pojedynków zwycięsko, ale tym razem dookoła niej rozpętała się burza, której nie potrafiła okiełznać. Przez moment sama odleciała myślami gdzieś daleko, ale kiedy iskry padające z różdżki Puchona dosięgnęły jej sukienki i nagiej skóry natychmiast otrzeźwiała. Wyswobodziła dłoń z jego uścisku i obiema rękami objęła twarz chłopaka, zmuszając go aby na nią spojrzał. -Nie uciekaj mi, dobrze? - poprosiła cicho.
Henry Lancaster
Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 19 Lut 2014, 10:04
To był bardzo godny powód. Jedyny, dla którego Henry zgodził się w końcu z własnej woli wszystko opowiedzieć. A przynajmniej to, co pamięta. Dotychczas unikał aurorów jak ognia, nawet Dumbledore'a w obawie, że jeśli Dyrektor uprzejmie poprosi go, aby porozmawiał z wykwalifikowanymi czarodziejami, to Henry zgodzi się bez zająknięcia. Nie bez powodu zwracał się z tym do Soleil. Choć Matt był jego najlepszym przyjacielem, Henry nie byłby w stanie obarczyć go swoimi wspomnieniami. Nie odważyłby się aż tak zrzucić mu na barki problem torturowania. Soleil była z innej gliny, poza tym jej ufał. Profesor Odineva powiedziała, że Sol uparcie nie odpowiadała na pytania, bo tak mu obiecała. Była lojalna, uszanowała jego zdanie, choć nie do końca się z nim zgadzała. Henry był tego świadomy i obiecał sobie jakoś się jej odwdzięczyć, gdy będzie już po wszystkim. Była przy tym, to również jest ważne. Znalazła go w stanie tragicznym, zareagowała na sfałszowany list, zaniosła do zamku i oddała w ręce dyrektora. Gdyby siedział tu ktoś inny, Henry by milczał i nie zająknął choćby słowem. Jej słowa miały nieść pociechę i tak bardzo chciał w to uwierzyć. Czystym przypadkiem Arina była wtedy w Hogsmade, poza zasięgiem szponów Śmierciożerców. To czysty przypadek, że padło na niego. - Cenę? Sol, we mnie coś wtedy umarło. - głos miał pełen goryczy i nadal nie patrzył jej wprost w oczy. Henry non stop bagatelizował fakt zajścia tortur. Udawał, że nic się nie stało, starał się zachowywać jak dawniej, irytował się, gdy ktoś patrzył na niego ze współczuciem, a wszystko to było na nic. Opiekunka Hufflepuffu przejrzała go na wylot. Arina nie wie, że to mogła być ona. Nawet rodzice nie wiedzą. Jedynie dziad Antony się domyśla swego, profesor Odineva i Sol. Nigdy nie powiedział tego na głos, choć wydawać się to mogło oczywiste. Odleciał, to zrozumiałe. Gdy nocami balansuje między tymi wspomnieniami a przepaścią, jego świadomość ulatuje. Teraz, gdy sam siebie do tego zmuszał, było gorzej. Henry wierzył uparcie, że tego nie odczuje, że myśli, które gnębiły go w Mungu już nie powrócą. Musiał w końcu spojrzeć prosto w oczy Sol. Speszył się przy takiej bliskości, był powściągliwym chłopakiem. Nawet nie próbował się uśmiechnąć, tylko zdjął jej dłonie ze swojej twarzy, aby potem delikatnie je odsunąć. Nie teraz, gdy coś w nim kipi. - Jestem taki... wściekły. - skrzywił się, nazywając tę konkretną emocję. To było nieprzyjemne uczucie, nie chciał go czuć. Dotychczas co najwyżej irytował się, ba, nieszczęśliwie zauroczył, co zniknęło szybciej niż się pojawiło, jednak nigdy nie musiał zastanawiać się nad tak głębokimi uczuciami. To było coś nowego. - Tego się nie da opisać. - oparł łokcie o kolana, przechylając się i zaciskając mocno oczy. - To było nieludzkie. Najgorzej jest na początku. Całe ciało sprzeciwia się bólowi, atakuje go, chce się go pozbyć. Dusi się wtedy od środka i choć jest dostęp do tlenu, to nic to nie pomaga. Potem organizm przestaje atakować, broni się. Nie wyczytałem tego nigdzie, nikt nigdy tego nie opisał. - głos miał już schrypnięty, gdy siedział w tej części głowy, gdzie nie było bezpiecznie. Odczuje to boleśnie, gdy wyjdzie z biblioteki. - A jak ciało może się bronić? - spojrzał półprzytomnie na Sol. - Zaczyna odcinać się od tego mimo, że zmysł czucia się wyostrza. Wtedy ludzie tracą świadomość. Tak łatwo się temu poddać... Zapomnieć o bólu, który pożera każdą komórkę i zabija. Pragnąłem stracić przytomność już na zawsze, żeby się nie budzić i tego nie przeżywać. - zdziwił się prawdziwości tych słów. Zacisnął mocno palce na głowie, czując, że zaraz mu eksploduje. - Nigdy w życiu się tak nie bałem. - powiedział bardziej do siebie niż do Sol. Niegdyś rozmawiali o strachu tu, w bibliotece. To uczucie całkowicie ludzkie, naturalne i nieodłączne człowiekowi. Teraz już się nie boi, bo wie, że cudem zachował zdrowe zmysły. Obecnie to wypełnia go właśnie wściekłość, złość, że jego idealne życie zostało zburzone tuż u fasady. Jak on teraz to naprawi? Tak, miał idealne życie, teraz był tego świadomy. Miał wszystko, czego pragnął, nie musiał martwić się opiniami Proroka o kolejnych zaginięciach, nie odczuwał tego na własnej skórze. Otworzyło mu to oczy na świat i na to, co się wyrabia. Miało to swoje plusy, ale dawniejsze życie było zdrowsze, bezpieczniejsze. Zawsze już będzie chodził za nim cień zaklęcia Cruciatus. Henry nie był tak silny, aby to zaszufladkować i się tym nie przejmować. Zaprzeczał temu, naiwnie wierząc, że wtedy to się mu uda. - On palił. - zdziwił się słysząc swój głos. - Jak się nazywa ten mugolski przedmiot? Podobne do drewnianych fajek, do których nakłada się tytoń, tylko białe. On to palił, dlatego się dusiłem. - nie był pewien czy tak było, ale musiał to powiedzieć. Cokolwiek, a nuż się przyda? Im więcej wyciągnie szczegółów, tym szybciej uwolni się od wiszących nad nim aurorów. Choć ręce miał zimne, było mu gorąco, a w skroniach pulsowało. Szczerze wątpił, czy będzie łatwiej mu mówić przed aurorami.
Soleil Larsen
Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 19 Lut 2014, 15:10
Soleil od początku wiedziała, że nadejdzie moment, kiedy Henry będzie musiał zacząć mówić. Kiedy zrozumie, że od tego co zapamiętał, co zostało w jego głowie może zależeć całe śledztwo, a co za tym idzie odnalezienie tej przeklętej osoby, która sprawiła mu tyle bólu. Sol aż zgrzytała zębami na myśl, że ktoś mógłby czerpać z całej sprawy przyjemność, Nie potrafiła tego zrozumieć, to zwyczajnie nie mieściło się w jej niewinnej, jasnej główce. Henry wciąż nie do końca rozumiał to, jaką osobą była właściwie ta dziewczyna. Uważał, że jest ulepiona z innej gliny? Cóż, być może miał rację, bo radziła sobie w życiu ze wszelkimi przeciwnościami nie gubiąc po drodze uśmiechu i optymizmu, ale tak na prawdę była delikatna, wrażliwa i wszystko przeżywała znacznie mocniej niż inni. W jej świecie wszystkie wrażenia zmysłowe były bardziej wyraziste, a wyobraźnia i spostrzegawczość sprawiały, ze widziała nie tylko to co ludzie z własnej woli jej ukazywali, ale i całą resztę. A w tej sytuacji sprawiało to, że przedstawiany jej koszmar był jedynie bardziej przerażający. Ale jeszcze jedna cecha Sol wymagała w tym momencie podkreślenia, bo czy gdyby faktycznie tak źle to wszystko znosiła, pozwoliłaby sobie na spokój i opanowanie? Odpowiedzią na to pytanie mogłoby być kolejne: A miała jakieś wyjście? Ogrom ciepłych uczuć jakie żywiła do Henry'ego nie pozwalał jej uciec, ani mu przerwać. Chciała też aby to z siebie wyrzucił i może poczuł się potem trochę lepiej. No i nie można także odmówić jej chęci odnalezienia tej bezczelnej osoby, która tuż pod nosem Dumbledore'a czyniła tak potworne rzeczy. Była szczęśliwa, że zasłużyła sobie na jego zaufanie, ale wolałaby aby stało się to w innych okolicznościach. Takich, które nie obarczałyby ich oboje podobnymi emocjami i brzemieniem cierpienia. Słysząc jego pełną goryczy odpowiedź spojrzała jedynie na niego smutno. Mogłaby powiedzieć, że za każdym razem gdy coś w nas umiera, rodzi się coś innego, ale nie był to chyba odpowiedni moment na prawienie mądrości. A może po prostu wiedziała, że to i tak nic by nie zmieniło, bo było za wcześnie i chłopak nie umiał jeszcze rozważać wszystkiego na spokojnie. Może nigdy nie nadejdzie z resztą dla niego ten moment i nie oznaczałoby to że jest słaby, właściwie byłoby jak najbardziej zrozumiałe. Milczała więc, czekając na to co stanie się dalej. Złamała barierę fizyczność nie dlatego, aby pofolgować swoim uczuciom, bądź zachęcić Henry'ego do jakiejś określonej reakcji. On już właściwie wiedział co do niego czuje, w końcu go pocałowała, lecz traktował ją nadal jak przyjaciółkę, co było dla niej dostateczną wskazówką by podobnie widzieć i jego. W tej chwili jednak nie wymyśliła innego sposobu aby przywołać go z powrotem do biblioteki i zmusić do skoncentrowania się na teraźniejszości. Nie pogniewała się kiedy odsunął się od niej, tylko sama cofnęła się i osunęła na oparcie krzesła. To wszystko było dla niej ta strasznie trudne i wykańczające! Nie spodziewała się, że będzie chciał jeszcze poruszyć temat samych tortur. Myślała, że ominie ten wątek, który ostatecznie nie był tak istotny dla sprawy. To znaczy sam opisu bólu. Na pewno był tym, co chłopak zapamiętał najlepiej, ale niezbyt wiele wnosił do samego śledztwa. Nie zaprotestowała jednak gestem czy słowem, po prostu słuchając i słuchając i nie wierząc w to, co słyszy. Jak można być tak podłym, nieczułym, pozbawionym uczuć i wyprutym z człowieczeństwa aby coś podobnego zrobić drugiemu człowiekowi? Nie wiedziała, Soleil była tym typem człowieka, który nie potrafiłby dostatecznie chcieć kogoś skrzywdzić, by umieć rzucić cruciarusa nawet na znienawidzonego przez siebie oprawcę Lancastera. Czara goryczy się w niej przelała, mogła być oparciem, skałą i pocieszycielem, ale nawet ona miała swoje granice. Była tylko piętnastolatką, która znalazła w sobie dość odwagi aby pójść za przyjacielem do Zakazanego Lasu. Właściwie samo miejsce nie grało większej roli, bo Soleil lubiła przechadzać się między drzewami i często tam bywała, ale przecież także się bała. Prawdę powiedziawszy była przerażona. Że oprawca ją odnajdzie i także skrzywdzi, że nie zdąży na czas, że nie będzie potrafiła Henry'emu pomóc, że to ją za wszystko obwinią... A potem musiała jeszcze poradzić sobie z krwią, wymyślić sposób przetransportowania chłopaka do Zamku, wejść w żałosnym stanie do Wielkiej Sali i zdać raport Dumbledore'owi, a wszystko to bez wpadania w panikę, bo nie było na to czasu. Później z resztą także, bo doprowadziwszy się do znośnego stanu zaraz pognała do Munga, a tam już czekał na nią Henry, przy którym musiała być silna i jasno patrzeć w przyszłość. Nie miała czasu się wypłakać, wyrzucić z siebie przerażenia, bólu i zniechęcenia, które ją dopadły. A jakby tego było mało musiała w międzyczasie pożegnać się z Luną i walczyć z plotkami i gapiami. Biorąc pod uwagę to wszystko, wydaje się zrozumiałe, że ostatecznie nie wytrzymała. Nabrała ze świstem, odrobinę niepewnie powietrza i poczuła jak długo wstrzymywane łzy płyną jej po policzkach. Zorientowała się dopiero kiedy zaczęły z brody skapywać na jej zaciśnięte dłonie. Otarła je ze złością, nie wierząc, że załamała się w aż tak niewłaściwym momencie. Teraz miała przecież być oparciem chłopaka, miała wysłuchać jego tragicznej historii, pocieszyć go i wesprzeć! Płacz zupełnie się w to nie wpisywał! -Masz prawo się bać, ja też się boję, Henry. I też jestem wściekła. - stwierdziła usiłując doprowadzić się do porządku i powstrzymać wylewający się z niej łzami żal. Zacisnęła oczy jakby w ten sposób mogła cokolwiek zmienić i odetchnęła głęboko kilka razy, bo przeważnie przywracało jej to spokój i równowagę. Na całe szczęście pogrążony we wspomnieniach chłopak jakby nie zauważył, że jego rozmówczyni się sypie i kontynuował swoje rozważania. W końcu powiedział także coś, co było pewną poszlaką. Czarodzieje w większej części nie oddawali się mugolskim przyjemnościom do których bez dwóch zdań można zaliczyć nikotynowy nałóg. -To papierosy. - odparła, czując że w końcu opanowała sytuację i obcierając szybko łzy, zanim chłopak wróci na ziemię i zobaczy, że płakała. Miała nadzieję, że wszystko ujdzie jego uwagi i nie będzie musiał dołączać do listy swoich trosk jeszcze jej osoby. -Ta wiadomość na pewno pomoże aurorom. - dodała po chwili, trochę w formie aprobaty, że coś takiego sobie przypominał.
Henry Lancaster
Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 19 Lut 2014, 17:07
Nie miał okazji poznać Sol z innej strony. Widział, że była silniejsza niż sądziło otoczenie, nie było łatwo jej złamać i radziła sobie z każdym problemem w sposób perfekcyjny. Pamiętał z jakim bólem opowiedziała mu o Dagu, wywlekając na pierwszy plan własne cierpienie, aby on poczuł się lepiej. Widział z jakim smutkiem mówiła o Lunie, zwierzęciu! Nie każdy umiał połączyć te dwie strony charakteru. Ludzie wybierali albo siłę i hart ducha albo wrażliwość i delikatność. Henry zaliczał się do tej pierwszej grupy, co nie zmieniało faktu, że boleśnie odczuwał, gdy ktoś w pobliżu cierpi. Był wściekły, bo wspomnienia go przytłaczały. Był wściekły, bo musiał robić coś wbrew sobie dla dobra reszty. Pragnął o tym zapomnieć, zamknąć oczy. Zacisnął mocno zęby i nie wycofywał się, choć miał na to wielką ochotę. Aby coś się narodziło, najpierw trzeba wiedzieć co umarło. Z pewnością doceniłby promykową mądrość, lecz nie rozważałby jej. Nie był w stanie myśleć o tak wielu rzeczach naraz. Henry nawet nie zauważał, że siedzieli w bibliotece. Może za parę lat, gdy ktoś go zapyta o tamten dzień, będzie umiał ze spokojem odpowiedzieć, że tak, tak się działo i teraz nie ma to znaczenia. Jeśli się pozbiera do kupy i w końcu pojmie, że co go nie zabije, to wzmocni, wtedy powróci do dawnej równowagi. Mimo, że Soleil w pewien sposób wyznała, że coś do niego czuje, Henry był jak inwalida. Jeśli ktoś nie powie mu tego wprost, nie odważy się nazywać rzeczy po imieniu. Czasami w nocy pojawi mu się ten obraz i jego zmieszanie, które go objęło, gdy siedzieli w Mungu i Henry chciał się poddać. To było promykiem w ciemnościach. Była jego przyjaciółką i póki co, nie zmieniało się to. Wszystko dzieje się tak szybko i za wcześnie, aby podejmować konkretne decyzje. Oczywiście była mu bliższa, jeśli chodzi o tamto wydarzenie i w tej kwestii ufał jej całkowicie. I on wolałby, aby przyjaźń rozwijała się na innym, łagodniejszym gruncie. Nie widział łez, a powinien. Otworzyłoby mu to w końcu oczy, że nie jest tutaj sam i nie powinien pokazywać, że to go boli. Gdy uznała jego wskazówkę za przydatną, po kilku minutach milczenia, Henry jakby się ocknął i spojrzał na Sol. Przekrwione oczy mówiły same za siebie. Puchon jeszcze bardziej się zdenerwował, na samego siebie. - Koniec. - podniósł się, a ton jego głosu był jakby stłumiony. Kucnął na wysokości krzesła Sol i patrzył na nią przytomnie i chyba ze źle skrywaną urazą. - Pozwalasz mi mówić, a sama wszystko w sobie dusisz. - tak bardzo pochłonął się swoim problemem, że nie widział nic poza tym. Nigdy tak sie nie zachowywał. - Nie powiem nic więcej, póki nie opowiesz co wtedy czułaś. Wtedy i ty i ja będziemy czuć się lepiej. - przyda mu się przerwa od siedzenia w tej konkretnej części głowy. Henry chciał wiedzieć jak radzi sobie Soleil. To na nim głównie się skupiali, to o niego się martwili, więc kto miał się martwić o Sol? Henry. Nieśmiało zakrył jej drobną rękę swoją dłonią, jakby się bojąc, że sobie pójdzie bądź nawrzeszczy, że wchodzi z buciorami tam, gdzie ona sobie tego nie życzy. Oboje byli narażeni na wielki stres i oboje musieli powiedzieć o tym na głos. Puchon poczuje się o niebo lepiej, gdy zyska pewność, że swoimi słowami nie rani co wrażliwszej osoby. Nie chciał wyjść na egoistę, byłaby to ocena niesprawiedliwa. Każdy był ważny, bez względu na to, jaki brał w tym udział. Przyznała, że się boi. Henry chciał jakoś pomóc, a nie tylko przyjmować pomocną rękę mimo, że robił to z ciężkim sercem. Wszyscy wokół myśleli, że Lancaster potrzebuje teraz opoki, ramienia, na którym się wypłacze i ucha, któremu się zwierzy. On tego nie chciał, radził sobie dobrze, dzięki Sol. Zdrowiej mu wyjdzie, jeśli to on teraz komuś pomoże, a nie na odwrót. Też chciał czuć się potrzebny. Mógłby spać spokojnie, gdy zyska pewność, że Sol również dobrze sobie radzi. Z góry założył, że nic jej nie pokona, ale przecież też jest człowiekiem. Henry warknął na siebie w duchu za taką ślepotę. Była małą Soleil Larsen, która ukrywała swoje uczucia czegokolwiek by one nie dotyczyły, jeśli tylko pomogłoby to komuś innemu. Doceniał to, ale nie powinna tak robić. Patrzył na nią z dołu i było widać, że nie odpuści. Nie tym razem. Nie unikał w końcu patrzenia prosto w oczy, choć w pewien sposób demaskował się. Zresztą, Sol i tak wiedziała swoje. Teraz zmienią tor rozmowy i Henry'ego w tym głowa.
Soleil Larsen
Temat: Re: Część główna biblioteki Czw 20 Lut 2014, 18:51
Sol od śmierci swojego małego braciszka starała się odnajdować w każdej sytuacji dobre strony i to właśnie na nich się koncentrować, uczyniła z tego grę, w której wygraną był uśmiech na twarzach otaczających ją ludzi i to niesamowite, nie dające się niczym zastąpić uczucie ciepła w sercu. Ale nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych mocy, jak każdy człowiek posiadała granice wytrzymałości, może jedynie nieco przesunięte za sprawą tego wiecznego optymizmu. Wiele sytuacji ją przerastało, miała problemy nie do rozwiązania i zdarzało jej się płakać. Henry o tym nie wiedział, bo przed tamtym pamiętnym dniem kiedy wyciągnęła go z Zakazanego Lasu tak naprawdę jej nie znał, widział to co większość, a potem okoliczności zmieniły się tak bardzo, że Sol musiała stać się tym silnym ramieniem, na którym można się oprzeć i wypłakać. I nie miała bynajmniej nic przeciwko! Zawsze chciała czuć się potrzebna i uwielbiała bezinteresownie pomagać innym, nawet jeśli czyniło ją to stworzeniem nad wyraz dziwacznym. Miała tylko nadzieję, że podoła, a w tej konkretnej chwili, teraz w bibliotece kiedy musiała słuchać o tym wszystkim co Henry przeszedł, po prostu zaczęła w swoją siłę wątpić bardziej niż wcześniej. Ale nie miała zamiaru się poddać! Kochała Henry'ego i nie było to bynajmniej wyznanie na miarę bajek Disney'a, czy komedii romantycznych. Ona tym uczuciem obdarzała wszystkie istoty żywe, a przynajmniej ich większość, w przypadku chłopaka zaś było to bardziej uświadomione i poważniejsze. Tym niemniej nie zamierzała go w nic na siłę angażować, przyjaźń nie była dla niej marnym substytutem czegoś głębszego, akceptowała ich relacje i nie zamierzała niczego zmieniać. Pocałowała go, dla niej nie było lepszej manifestacji uczuć, nawet jeśli zrobiła to po to, aby przywołać chłopaka do porządku. Nie była typem pokroju tej di Scarno, która najwyraźniej niespecjalnie przejmowała się kto wkłada jej język do buzi. Dla niej coś takiego musiało oznaczać coś więcej, miało sens, powód i głębię. Mieli czas, nie musieli się nigdzie spieszyć, nikt ich nie gonił i nie popędzał. Tylko od nich zależało jak to rozegrają, co postanowią i jak rozwinie się ta znajomość. Właśnie powinien okazywać! Powinien! Łzy nie są przecież niczym złym, nie należy się ich obawiać, a jeśli Soleil wolała aby ich nie widział, to tylko dlatego, że pewna była, iż on nie zrozumie. Nie będzie potrafił spojrzeć na to z jej strony i zaakceptować płaczu, polubić go, docenić jego lecznicze i oczyszczające właściwości. Słysząc urazę, która emanowała z jego głosu i spojrzenia westchnęła cicho. Właśnie takiego obrotu spraw nie chciała, miał sobie wszystko spokojnie przypomnieć, ona nie potrzebowała tego robić. To były jedne z najwyraźniejszych jej wspomnień. -Nie duszę w sobie niczego, czego nie powinnam. - odparła z lekkim uśmiechem. Ona by to z siebie i tak wyrzuciła, dlatego że uważała ukrywanie swoich emocji za szkodliwe i złe. Po prostu czekała na odpowiedni moment, na chwilę kiedy to nikomu w niczym nie przeszkodzi. Nie zamierzała jednak kłócić się teraz z Henrym, jeśli oczekiwał z jej strony sprzeciwu, to się przeliczył, bo jak najbardziej miała zamiar odpowiedzieć mu na pytanie zgodnie z prawdą i wyczerpująco. Z ich dwójki to nie ona miała problem z okazywaniem uczuć i szczerym dzieleniem się swoimi przeżyciami. To on zachowywał się jakby każdy przejaw słabości z jego strony zasługiwał na karę śmierci, a każdy problem należało rozwiązywać samodzielnie, bez najmniejszej pomocy. Co do tego wchodzenia z buciorami tam gdzie go nie chcą i wtrącania się w sprawy, które go nie dotyczą, to Henio chyba odrobinę dramatyzował. Kto bowiem lepiej niż on nadawał się do tej rozmowy? Jeśli nie Lancasterowi, Sol mogłaby się co najwyżej pozwierzać jednemu ze swoich niewidzialnych znajomych. Tytan nie przejawiał przeważnie zainteresowania podobnymi rozmowami. Wiedziała, że chłopak nie jest zadowolony z postawy, którą przyjmowała przez ostatni okres czasu. Nie rozumiał, że inaczej nie dało się postąpić. Że gdyby nie postanowiła być silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej, zwyczajnie nie poradziłaby się ze wszystkim co leżało na jej barkach. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić ciepłym, spokojnym tonem. Wraz ze łzami wypłynęło z niej wiele negatywnych emocji. -Przede wszystkim byłam przerażona, bałam się o ciebie. - zaczęła poważnie, nie odrywając spojrzenia od jego wlepionych w nią oczu. Czuła dotyk jego dłoni na swojej własnej, co przejawiało się przyjemnym mrowieniem skóry. -Przez te wszystkie pocztówki wiedziałam, ze to było samopiszące pióro. Wiesz... ja zaczepiam też obcych ludzi i oni rzadko kiedy mają czas kaligrafować wszystko własnoręcznie. - zachowywała się trochę tak jakby chłopak wiedział o jej dziwnym hobby, ale przecież to nie było najważniejsze. -Sprawdziłam to i kiedy okazało się, że miałam rację, podążyłam za tobą do Zakazanego Lasu. Najgorsze było czekanie, ten czas kiedy nie wiesz co dalej się stanie i czego oczekiwać, pewnie trzęsłam się ze strachu jak ostatni tchórz, ale przeszło mi jak on wyszedł z chaty. Nie zauważyłam zbyt wiele, bo miał na sobie płaszcz z kapturem, ale chyba mogłabym mniej więcej zaryzykować z opisem jego sylwetki. - wzruszyła ramionami. To, co miała do powiedzenia o oprawcy mogło tyczyć się dziesiątek osób i właściwie wykluczało osobników niebotycznie wysokich, poważnie otyłych i śmiesznie niskich. -Potem chyba wszystko działo się zbyt szybko żebym mogła się zastanawiać nad tym co czuję. Musiałam cię wyciągnąć z chaty, przetransportować do Hogwartu i sprowadzić pomoc. - zakończyła odrobinę zmęczonym tonem. Adrenalina dodawała jej wtedy siły i mocy, której teraz w sobie nie czuła. Przez moment miała poczucie nieograniczonych możliwości, ale dzisiaj tylko się z tego śmiała. -I jeszcze wszystko to się nałożyło w czasie ze śmiercią Luny, a plotki wszędzie dookoła na pewno nie pomagają. - dodała po chwili, odwracając wzrok i marszcząc czoło. Zamilkła. Jeśli chciał znać jeszcze jakieś szczegóły, musiał pytać dalej. Ale lepiej by było, gdyby wrócił do swojej opowieści. -Ostatecznie liczy się to, że jesteś bezpieczny.
Henry Lancaster
Temat: Re: Część główna biblioteki Pią 21 Lut 2014, 13:10
Właśnie, Sol szukała dobrej strony w każdej sytuacji tak, jak mówią słowa Dumbledore'a. Miała ten talent, że bez problemu widziała coś dobrego tam, gdzie tego nie było. Było to bezcenne i rzadko spotykane, a przecież właśnie takie zachowanie promuje największa szycha na świecie, czyli Albus Dumbledore. Nikt nie był niepokonany, Henry nie uznawał siebie za herosa. Krzyczał wtedy, w chacie, a pod koniec był w stanie błagać o litość. Nie zdążył wypowiedzieć nic, bo stracił przytomność na długo, gdy ciało się poddało. Wytrzymałość można szlifować na wiele sposobów i mało który z nich jest przyjemny. Puchon wiedział, że więcej zniesie, bo nic nie równa się z bólem, jaki zadaje zaklęcie Cruciatus. Sol znowuż była optymistką i mało co mogło ją złamać. Jeśli ona zwątpi w swoją siłę, Henry tym bardziej zwątpi we własną. Obiecał się nie poddawać i choćby ledwo stał na nogach, nie zamierzał łamać słowa. Henry nie odważyłby się nazwać żadnym słowem tego pocałunku. Choć znali się już pięć lat, to dopiero w tym roku Lancaster mógłby powiedzieć, że wie jaka jest Soleil. Nadrobi zaległości, gdy się wszystko uspokoi. Mieli przed sobą mnóstwo czasu, wiele lat, wiele dni i godzin, aby rozmawiać i poznawać się wzajemnie. Trzeba stworzyć wspomnienia, na których oprze się wygodnie przyjaźń i nie będzie ziajać na te złe. W końcu złe wydarzenia również zbliżają ludzi, a tych mieli już pod dostatkiem. Czas na jakąś odmianę. Puchon nie zamierzał się publicznie przyznawać do swojej słabości. Rzadko dawał sobie ujście natłoku negatywnych emocji zgromadzonych przez ostatni miesiąc. To było tak głęboko w nim zakorzenione, że nie lada wyzwaniem była zmiana tej postawy. Zdecydowanie łzy były dla niego oznaką słabości. Nie chciał ich u siebie, nie dopuszczał ich istnienia w swoim ciele, choć nie gardził nimi, gdy ktoś obok płakał. Jeśli tylko to go nie dotyczyło, rozumiał potrzebę płaczu. Henry jest wychowywany na silnego czarodzieja, który nie okazuje, że coś go boli czy nie ma sił. Geny odziedziczone po ojcu nie ułatwiały tego, ale taki Henry już był. Dopiero od niedawna przez jego mur zaczęły pojawiać się prześwity i zaczął rozmawiać o tym, co się dzieje. Skupienie się na drugiej osobie sprawiło, że poczuł się lepiej. Nie musiał trzymać się żadnej myśli ani wyduszać słów, wystarczyło posłuchać, uśmiechnąć się smutno, kiwnąć głową i powiedzieć, że teraz jest źle, ale potem będzie dobrze. Dowiedział się, że Soleil kolekcjonuje pocztówki. Nie pojmował takiego dziwnego, mugolskiego hobby, ale tego nie kwestionował. Sol miała swoje dziwactwa i nie zamierzał się do nich przyczepiać. Przynajmniej miała w sobie samą oryginalność i nie dało się z nią nudzić. Wstrzymał oddech, gdy opisała oprawcę. Choć nie dawało to prawie żadnych informacji, można był odważyć się na wyeliminowanie płci pięknej jako domniemanego sprawcy. Henry nie byłby w stanie zrozumieć, aby kobieta była tak bezlitosna i bezduszna, choćby była czystej krwi potomkinią Salazara Slytherina. Nie pomniejszał tu siły pań, tylko stwierdził, że to bardziej mężczyźni są skłonni do takiej brutalności, okrucieństwa i braku serca. - Poradziłaś sobie świetnie. Niewielu by wpadło na pomysł wykorzystania trestrali. - uśmiechnął się pocieszająco. Podsunął sobie krzesło i usiadł na nim, będąc bliżej Sol. - Plotki ucichną, jak tylko ktoś wygłupi się na wielką skalę. Już prawie nie zwracam na nie uwagi, więc i ty się uodpornisz. - Sol przypomniała mu, że przed wyjazdem musi jeszcze koniecznie spotkać się z Mattem bądź Billem. Miał omówić z nimi kwestię łagodnych, bezpiecznych zwierzątek. Henry nadal chciał podarować Sol małego pupila, który choćby w połowie zająłby miejsce starej Luny. Gdy wróci z Devon, to na pewno w towarzystwie takiego stworka. Jeszcze nie wiedział jakiego, ale może padnie na pochodzenie mugolskie? Milczenie zwróciło jego uwagę. Sol na niego patrzyła wyczekująco. Miał kontynuować. Zabrał rękę i zacisnął dłonie w pięści; reakcja naturalna na to, co ma znowu nadejść. - Niewiele mogę dopowiedzieć. - wzruszył ramionami chcąc ukryć zdenerwowanie. - On, bo możemy chyba stwierdzić, że to Śmierciożerca płci męskiej, nie bawił się w uprzejmości. Bardzo dobrze pamiętam, że przerywał zaklęcie z dwadzieścia razy, aby mnie dobić. - jego głos był podejrzanie obojętny, gdy to wspominał. Miał ochotę schować się w łóżku, zwinąć tam w kulkę i przeczekać aż ból w klatce piersiowej ustąpi. Utrudniał mu oddychanie i nawet otwarte okno nie przynosiło ulgi. - Żądał, abym błagał o litość. Nie błagałem, chociaż pod koniec prawie je wykrzyczałem zanim straciłem przytomność. Co mogą chcieć aurorzy jeszcze? - spojrzał na Sol zmęczonym wzrokiem. Wściekłość wróciła. - Ja tam wiłem się na podłodze i marzyłem o śmierci. Jakoś nie miałem okazji zapytać go jak się nazywa i czy się już nie spotkaliśmy. - skrzywił się specjalnie ironizując. Dotarł do dziury w pamięci, efekt Oblivate. Pustka, cisza, ciemność. Nie wiedział co wtedy się działo, że zostało to mu wymazane. Najwidoczniej Henry musiał zobaczyć twarz oprawcy i ten ze strachu odebrał mu kawałek pamięci. Lancaster spiął mięśnie z gniewu. Czyli wcześniej musiał wiedzieć jak wygląda Śmierciożerca, a może to był ktoś, kogo już widział? Henry zamknął oczy i oparł głowę o rękę. - Musiałem go rozpoznać, skoro wymazał mi pamięć. - wywnioskował. Nic więcej nie chciał mówić. Nie wiedział nawet co ma mówić, nie potrafił przewidzieć jakie padną pytania ze strony aurorów, lecz jedno wiedział. Nie chciał tego powtarzać. Mówienie wyssało z niego wszystkie siły i nagromadzone wymuszone uśmiechy, które chomikował na czas bycia w domu. - Mam już tego dosyć. - warknął głośniej niż chciał. Omal nie sprowadził na nich pani Pince, która stała dwa regały dalej i układała książki. Widział, że odwróciła głowę, pokręciła nią i wróciła do swojego zajęcia. - Nie jedziesz do swoich rodziców odpocząć od szkoły? - zapytał definitywnie kończąc te krótkie wyznania, na które się zdobył. - Teraz widzę, że to dobry pomysł. - miał siedem dni, aby pozbierać się do kupy i przejść to ponownie, lecz tym razem z aurorami. Głowa go bolała, nie był tak silny, aby odważnie znosić okropieństwa tortur ani świadomości, że prawdopodobnie zrobił mu to ktoś, kogo gdzieś już kiedyś widział.
Soleil Larsen
Temat: Re: Część główna biblioteki Sob 22 Lut 2014, 13:36
Talent, czy nie talent, była to cecha którą Soleil bardzo w sobie lubiła, bez niej bowiem byłaby zupełnie inną osobą, zbyt normalną i szarą. Ten tryskający optymizm dodawał jej tymczasem kolorów, co w połączeniu ze zbyt bujną wyobraźnią i nietypowym sposobem spostrzegania świata sprawiało, że była powszechnie rozpoznawalna. Nie wątpiła w swoje siły, wiedziała po prostu dobrze jakie są jej granice i zdawała sobie sprawę, że właśnie niebezpiecznie chwieje się stąpając po jednej z nich. Znosiła wszystko, niesprawiedliwość, ból, cierpienie, stratę, niezrozumienie, samotność... To wszystko była w stanie zaakceptować i oswoić. Ale nie potrafiła i wątpiła w to, aby kiedykolwiek mogła się to zmienić, nie potrafiła myśleć i słuchać o ludziach, którzy mieli w sobie dość ciemności, aby wylewać ją na innych. Nie rozumiała tego, nie potrafiła sobie wyobrazić, przerażało ją to i sprawiało, że świat przestawał wydawać się tak kolorowym i przyjaznym miejscem, za jakie miała je na co dzień. -Nie wpadłam na ten pomysł. One zawsze są tam, gdzie ktoś może ich potrzebować, nie wiem jak ludzie mogą w nich widzieć zwiastuny śmierci. - odparła łagodnym tonem głosu. Henry nie musiał jej pocieszać, ale doceniała jego starania. Z doświadczenia wiedziała też, że cudze problemy sprawiają, że nasze własne wydają się mniej przytłaczające, dlatego zaakceptowała przyjacielską próbę niesienia otuchy, którą chłopak wysunął w jej kierunku. Być może koniecznie jej nie potrzebowała, ale kto nie lubi kiedy ktoś bliski zwraca się do niego ciepłymi słowy i docenia jego działania? -Ludzie mają przykrą zdolność koncentrowania się na rzeczach w bardzo niewłaściwy sposób. - stwierdziła filozoficznie. Nie uważała, że nie powinni interesować się sprawą Henry'ego, a nawet wręcz przeciwnie! Chciała aby ten temat był wciąż na wokandzie, bo to by motywowało odpowiedzialnych za śledztwo do zdecydowanych działań. Nie podobało się jej jedynie, że napędzani ciekawością ci wszyscy ludzie zapominali, że i Puchon i ona sama przeszli dość nieprzyjemne chwile i zarzucanie ich milionem pytań oraz niedyskretnych spojrzeń nikomu w niczym nie pomoże. A właściwie to prędzej zaszkodzi. Nie należała do osób, które przejmują się tym co o nich mówią. Gdyby było inaczej, nigdy by nie przetrwała tych pięciu lat pozostając sobą! Nie potrafiła jednak zaakceptować cudzej niedelikatności i to ją najbardziej irytowało. Kiedy zaczął kontynuować Soleil starała się skoncentrować na merytorycznym przekazie, a nie na cierpieniu, które się za nim kryło. Dobrze wiedziała, że gdyby znowu pofolgowała swojej wyobraźni i nazbyt rozwiniętej empatii, na pewno znowu nie powstrzymałaby łez, a w efekcie Lancaster zapewne już więcej nie wydusiłby z siebie ani słowa, aby jej nie "ranić". Łatwiej by było, gdyby nie uważał łez za grzech śmiertelny i zrozumiał, że są czymś całkowicie normalnym, a nie oznaką słabości. Próbowała uporządkować informacje, które zdobywała. Ona także nie uważała, aby mogła to być kobieta, choć nie mogła wyrokować tego z całą pewnością, jako że płaszcz w bardzo niewielkim stopniu pozwalał ocenić sylwetkę. Wiedziała już, że jest to osoba paląca, jednak to także nie ograniczało zbyt ściśle grona podejrzanych, bo choć czarodzieje palili chyba jednak rzadziej niż mugole, to i tak było ich zbyt wielu aby móc choćby wstępnie zaproponować choć kilku potencjalnych oprawców. Kolejne zdania Henry'ego jedynie potwierdzały jej podejrzenia, ten ktoś nie chciał aby go rozpoznano, a więc musiał być Lancasterwi znany. Oczywiście mogło to też wynikać z tego, że wspomnienia dało się z człowieka wyciągnąć także w bezbolesny i nieinwazyjny sposób, jak choćby za pomocą myśloodsiewni. Jeśli był to Śmierciożerca, a to wydawało się najbardziej prawdopodobne, to ukrywanie twarzy było wskazane jeśli nie chciał znaleźć się w kolejnym pociągu do Azkabanu. -Niekoniecznie, Henry. - powiedziała spokojnym, ale niezbyt zadowolonym tonem. Wolałaby aby miał rację, bo to by zdecydowanie ograniczyło potencjalne grono winowajców. -Są sposoby na to aby podzielić się z drugą osobą wspomnieniami, nie mówiąc o portrecie pamięciowym. Ten człowiek mógł się bać, że ktoś inny go rozpozna, nawet jeśli ty go nie znałeś. - istniało oczywiście prawdopodobieństwo, że to przeczucie iż wie kim był oprawca było tym odłamkiem rzeczywistości, który umknął działaniu zaklęcia zapomnienia i powinien pozostawać jakąś wskazówką. -Nie rozumiem tylko dlaczego akurat Ty... - mruknęła w końcu, wyrażając swą ostatnią wątpliwość. Motyw był istotny, mógł wiele zmienić. Nie drążyła jednak tematu, bo nagła wrogość i gniew w głosie chłopaka uświadomiły jej, że dla niego dzisiaj wystarczyło już tych wspominek. Skinęła więc głową na znak swojego poparcia i skierowała wzrok na swoją sukienkę, dopiero teraz zauważając plamy po kakao. Słysząc pytanie spojrzała ponownie na chłopaka i wzruszyła ramionami. -Moja matka jest mugolką, wolałabym nie musieć jej tłumaczyć dlaczego w środku roku szkolnego przyjeżdżam do domu. Tata zaś jest gdzieś w podróży, ostatnią pocztówkę przysłał mi z okolic Kilimandżaro, ale nie mogę być pewna, że wciąż tam przebywa. - życie Sol nie było tak łatwe i uporządkowane. Jedynie latem jej ojciec na miesiąc, specjalnie dla niej nie ruszał się z miejsca i spędzał z nią czas w rodzinnej okolicy. Czasem tylko azabierał ją na krótkie wycieczki. Miała z nim dobry kontakt, ale wiedziała, że gdzieś w jego oczach czai się tęsknotą za Dagiem, którą jej osoba jedynie potęgowała. To samo było z mamą, dlatego doceniała możliwość spędzania większości czasu z daleka od domu.
Henry Lancaster
Temat: Re: Część główna biblioteki Sob 22 Lut 2014, 17:02
Świat przestał być kolorowy. Teraz, gdy będzie czytał Proroka Codziennego, poświęci mu chwilę czy dwie, gdy padają wzmianki o zaginięciach czy tragediach szczególnie wśród mugoli. Dotychczas nie zatrzymywał się na tym dłużej niż minutę, to go nie dotyczyło, jakby było poza jego światem. Odczuwał w środku lęk o rodzinę, która na pewno w Devon zaczyna dbać o podstawowe środki bezpieczeństwa. Ojciec zapewne będzie nalegał na ochronę zaklęciową, a surowość jaką przejawiał w stosunku do dzieci zaostrzy się. Musieli dbać o siebie nawzajem, aby nikogo nie utracić. Bolesna świadomość, że nie jest już bezpiecznie. - Widziałaś je, posłuchały ciebie. Kto wie, czy byłyby posłuszne wobec innych. - nalegał przy pochwale jej pomysłu. Przestał traktować trestrale jako omen śmierci. Henry nie był przesądny, ale wobec społecznego lęku przed tymi niewidzialnymi zwierzętami, niechętnie o nich myślał. Chciał im kiedyś podziękować, choć miał to bardzo utrudnione, bo ich nie widział. Wcześniej nawet nie wierzył do końca w ich istnienie, jednak od dwóch tygodni całkowicie zmienił zdanie na temat tych zwierząt. Może Sol chciała, aby ludzie mówili o tych torturach, lecz Henry miał na ten temat całkowicie odmienne zdanie. Pojmował, że rozgłos wyczuli czarodziejów na czające się niebezpieczeństwo, lecz nie był gotów na kolejną formę poświęcenia jaką jest nieustanna uwaga wokół jego i Sol osoby. Po przesłuchaniu naiwnie oczekiwał, że zamieszanie ucichnie, a aurorzy przestaną się w niego tak wygłodniali wpatrywać, jakby był czymś smacznym. Co do faktu, że był to Śmierciożerca chyba nikt nie ma wątpliwości. Spojrzał na Sol, gdy zwróciła uwagę, że ktoś inny mógłby rozpoznać sprawcę. Wydawało się to bardzo sensowne i logiczne. - To nie jest chyba ważne, ale mam odczucie, że ten ktoś nie robił tego pierwszy raz. - mruknął niechętnie, a do jego głowy wkradła się informacja o znalezionym ciele małej Nette w Wielkiej Sali dokładnie w dniu, gdy i jego odnaleziono. Henry bał się łączyć te dwie sprawy, nie był na tyle odważny, aby wypowiedzieć to na głos. Nie miał ku temu podstaw. Dwoje Puchonów zostało zaatakowanych, w tym jedna śmierć. Henry nieco zbladł, gdy pomyślał, że mógł zginąć. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Skupiał się na samym bólu, a nie o tym, że oprawca mógł go na dobrą sprawę zabić. - Domyślam się, czemu ja. - powiedział cicho, jakby się tego wstydził. Nie powiedział tego na głos, choć mogło się to wydawać oczywiste. Gdy ci z góry nabierali podejrzeń, młodsi cierpieli. Ojciec musiał zrobić coś, co wkurzyło Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. I ta myśl nie podziałała krzepiąco na Henry'ego. - Mam wyrzuty sumienia, że sobie wyjeżdżam i się skupią na tobie. - skrzywił się i wziął głęboki wdech dotleniając mózg. - Gdy wrócę, chyba będę miał dla ciebie skromny upominek. - uśmiechnął się smutno będąc pewnym swego pomysłu. Musiał jej podziękować. - Dzięki, Sol. - wstał i odesłał kubki i czajniczek, z którego nawet nie skorzystał. Nic by nie przełknął, nie czuł się na siłach aby myśleć o tak przyziemnych sprawach jakim jest jedzenie. - Przed wyjazdem chyba się nie będziemy już widzieć. - spuścił wzrok. Odczuł ulgę, że wydusił z siebie cokolwiek. Niewiele mógł pomóc, ale i tak powiedział najwięcej odkąd wyszedł ze szpitala. Dostosuje się do pytań aurorów, przełknie to dzielnie i wkrótce zapomni o tamtym wydarzeniu. Przejdzie z tym do porządku dziennego i uodporni się na ludzkie zainteresowanie. Kto wie, może w przyszłości będzie umiał pomóc osobom, które przeszły to samo, co on? Jeśli z tego wyjdzie, a wyjdzie na pewno, zrobi co w jego małej mocy, aby ulżyć innym. - Mam nadzieję, że ludzie odpuszczą. - ścisnął dłoń Sol, schylił się i przelotnie pocałował ją w policzek. - Do zobaczenia za równe siedem dni. Będzie już lepiej, prawda? - zapytał, choć nie poczekał na odpowiedź. Wziął torbę z książkami, zerknął na zegarek i ruszył w stronę wyjścia. Obejrzał się przez ramię na Sol i posłał jej uśmiech, aż w końcu zniknął z biblioteki. Dziwił się samemu sobie, że cieszył się na myśl, że spotka w końcu dziadka i rodziców. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Uspokoi ich, sam swoje nerwy oswoi i nad nimi zapanuje, przeprowadzi bardzo długą rozmowę z dziadkiem Antonym i wróci do szkoły, lecz zdrowszy. Obiecał to sobie solennie, trzymając się kurczowo decyzji podjętej w Mungu, gdy leżał tam świeżo po wypadku i gdy Sol szczepiła w nim tę postawę. Naprawdę wiele jej zawdzięczał, więcej niż sam sobie zdawał z tego sprawę. Gryfoni są bardzo lojalni i zapałał do nich większą sympatią. Dumni, choć wierni.
[zt]
Soleil Larsen
Temat: Re: Część główna biblioteki Sob 22 Lut 2014, 17:48
Nie przestał być dla Sol! Dla niej czerń była bowiem także barwą, choć nie można powiedzieć, aby specjalnie za nią przepadła. Wolała kolory jaśniejsze, bardziej zdecydowane i przyciągające wzrok, jak czerwień, żółć, czy zieleń. To co przytrafiło się Henry'emu i jej samej także, być może wytknęło jej nieco przesadną naiwność, ale nie wpędziło w fobię doszukiwania się zła w każdym możliwym miejscu. Wciąż optymistycznie zwracała uwagę przede wszystkim na to co miłe, ciepłe i przyjemne i uparcie twierdziła przy tym, że takich rzeczy jest znacznie więcej i właśnie z tego powodu ludzie traktują je jak coś oczywistego i nie zwracają na nie takiej uwagi jak na rozgrywające się dookoła od czasu do czasu tragedie. Nie podobało jej się to, ale co mogłaby zrobić, aby to zmienić? Słysząc, że henry upiera się przy przypisaniu jej zasługi w stosunku do testrali, jedynie wzruszyła ramionami. Te zwierzęta jak każde inne mogły nie odczuwać do kogoś sympatii, jednak były na tyle przyjazne i sympatyczne, że raczej jej osoba nie była konieczna, aby przekonać je do pomocy. Inną sprawą pozostawał oczywiście fakt, że nie każdy je widział, a nawet jeśli to nie zdawał sobie sprawy z ich natury. Często ludzie wpadali na ich widok w panikę, ze względu na charakterystyczny wygląd, przypominały bowiem nieco wyobrażenie upiornego konia śmierci. Ach to ocenianie po pozorach! -Przypuszczalnie tak było. - zgodziła się jednak na jego stwierdzenie, jakoby nie były to pierwsze tortury w życiu oprawcy. Cóż, jakoś nie chciało jej się wierzyć, aby Voldemort wysyłał pod nos Dumbledore'a kogoś niezaufanego i niesprawdzonego. Zbyt wielkie było ryzyko złapania i wtedy lepiej by dla niego było, aby wysłany do ucznia Śmierciożerca okazał się lojalny i wierny wyznawanym przez swojego pana wartościom. Kolejne słowa przebiły się do jej umysłu z nieco większym trudem, ale kiedy już zrozumiała ich treść, obdarzyła chłopaka zaciekawionym spojrzeniem. Nie padło jednak pytanie, skinęła jedynie głową na znak, że to dobrze. Wiedziała, że aurorom wyjawi swoje podejrzenia, ona nie chciała go już tak męczyć. A potem już wszystko poszło szybko, kolejne wypowiedzi chłopaka następowały jedna po drugiej, tak że nie nadążała z reakcjami, a już na pewno nie miała szansy wtrącić czegoś od siebie. Nie udało jej się stwierdzić, że skoro poradziła sobie kiedy był w Mungu, to teraz także wytrzyma, ani zaprotestować przeciwko upominkowi, którego nie chciała i nie uważała za potrzebny. Ostatecznie unieruchomił ją przelotny dotyk ust Henry'ego na jego policzku. Automatycznie odpowiedziała na jego ostatni uśmiech, a potem siedziała jeszcze przez jakiś czas na fotelu. Kiedy ścierpła od tak długiego przebywania w jednej pozycji, wstała w końcu, przeciągnęła się i z nieświadomym uśmiechem wyszła z biblioteki, błądząc głową w chmurach i nie zauważając nawet spojrzeń mijanych przez nią uczniów.
z/t
Yumi Mizuno
Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 11 Cze 2014, 21:10
Koniec roku już za parę dni. Większość uczniów pozamykała książki, plecaki i kufry oddając się opalaniu na błoniach. Tylko osoby pokroju Yumi siedziały w bibliotece i uczyły się. Krukonka weszła po cichu do pomieszczenia, witając się szeptem z panią Pince i usiadła w środkowej ławce. Plecak położyła przy krześle, wcześniej wyjmując stamtąd Astronomię dla Zaawansowanych Cotyldy Thrice. To jej ulubiony przedmiot o czym świadczy wiele elementów ją zdobiących. W zagłębieniu obojczyka spoczywała siedmioramienna srebrna gwiazdka, suwak w plecaku i piórniku również był w tym kształcie. Czarny rzemyk przywiązany do lewego nadgarstka skrywał taką samą ozdobę. Poddasze łóżka w dormitorium było wyklejone odblaskowymi gwiazdami przemieszczającymi się w nocy i wytwarzającymi iluzję obłoków. Wieczorami Yu mogła wyobrażać sobie, że śpi pod gołym niebem. Z czcią otwarła księgę na dziesiątej stronie. Pogłaskała dłonią starą stronicę, próbując dotykiem wyczuć co skrywają w sobie pergaminy. Lubiła zapach biblioteki, tę ciszę, a nawet miękki dywan tłumiący kroki. Siedziała przy stoliczku głównym, przy którym zmieści się dziesięć osób. Nie zaszywała się między regałami. Lubiła obicie krzesełek, w których lekko zapadała się i automatycznie rozluźniała się. Dostrzegła lewitujący w jej stronę świecznik, już płonący, gotowy oświetlać ręcznie pisane litery księgi. Uśmiechnęła się delikatnie do przedmiotu i wyprostowała pod stołem nogi, gotowa dać pochłonąć się lekturze. Ani razu nie rozejrzała się po bibliotece, nie sprawdzała czy jest tu ktoś znajomy. Nie chciała spotykać nikogo z przyjaciół, nawet Any. Niedawno się z nią pożegnała i obiecała powrót do dormitorium zaraz po kolacji. Yumi potrzebowała trochę samotności. Za parę dni wróci do domu. Nie cieszyło ją to, a martwiło. Szczególnie wieczorami chodziła podenerwowana, łatwo zapadając w nastrój melancholijny. Wybrała ukrycie się w ulubionej części szkoły, zaszywając się tu i odcinając od codzienności. Oceny miała wystawione i były one zadowalające. Z niektórych przedmiotów poszło jej całkiem dobrze, a inne musi poprawić w przyszłym roku. Wszystko układało się po jej myśli. Unikała osób, które chciała unikać, widywała się z tymi, którzy umieli pomóc jej oderwać się od myśli, bowiem Yumi miała powody do zdenerwowania. Zachowywała stoicki spokój, a miała prawo do krzyku, płaczu i zdenerwowania. Jeszcze nie wierzyła w to, o czym się dowiedziała. Otrzymała ciekawy list od Dereka. Mianowicie ojciec w końcu się nią zainteresował, czyż to nie cudowne? Po czterech latach od śmierci matki, zwrócił nań uwagę przypominając sobie, że ma dorastającą córkę. Jeśli miała nadzieję na powrót dawnych czasów, głęboko się rozczarowała. Pan Merberet oświadczył łaskawie Yumi, że zaręczył ją z dobrą partią. Nie zapytał o zdanie, nie zapytał o samopoczucie. Oschła informacja, z którą ma się pogodzić. Zapowiedział, że pojedzie do swego narzeczonego już w te wakacje, aby oficjalnie ogłosić połączenie dwóch rodów. Yu wiedziała, że to jest bardzo możliwy wyskok ze strony ojca. Nie była tym nawet zaskoczona, wręcz przeciwnie, czekała aż w końcu uderzy. Nie chciała tego, tak bardzo nie chciała, ale nie miała wyboru. Mogła mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej. Nie będzie. Otrzymała dziś rano kolejną wiadomość, czyli nazwisko narzeczonego. Wypłoszyła połowę sów w sowiarni spalając list w dłoni. Z paniką oglądała jak słowo Carrow czernieje i płonie. Cały poranek i południe przemilczała, odpowiadając półsłówkami do Any. Dziewczyna uznała, że Yu stresuje się końcem roku albo jest chora i dała jej spokój. Merberet czuła się chora. Bolał ją brzuch, skronie pulsowały, a usta zaschnięte mimo, że parę chwil temu wypiła litr wody. Uznała to za kiepski żart Dereka, wypierając się tego. To niemożliwe, powtarzała w myślach tak często, aż w to uwierzyła. Siedziała dalej na wygodnym krześle napawając się ciszą. Nie zauważyła, że piąty raz czyta to samo zdanie, a jej oczy błyszczą od powstrzymywanych emocji.
Amycus Carrow
Temat: Re: Część główna biblioteki Sro 11 Cze 2014, 21:12
Panicz Carrow nie miał nic lepszego do roboty poza udaniem się do biblioteki w celu oddania książek zalegających na jego szafce nocnej w dormitorium. Posprawdzał uważnie, czy wszystkie zostały zapakowane do jego plecaka i nie ociągając się, ruszył w kierunku wyższego od lochów piętra. Wychodząc na korytarz minął kilku kolegów z niższych roczników, kiwając im głową na powitanie i nie obdarzając zbyt długim spojrzeniem. Zwyczajna uprzejmość z jego strony, że zostali zauważeni, ale nie na tyle, aby mógł rozpocząć z nimi jakaś konwersację. Wiele osób było już na Błoniach, korzystając z urokliwego miejsca jakim z całą pewnością była wszechobecna zieleń oraz ciepłe promienie słońca, rozgrzewające niemalże wszystkich i wszystko. Amycus nie miał wyrobionego zdania na temat tej pory roku, ponieważ każdy dzień był wystarczająco udany jeśli miał odpowiednie nastawienie do życia. Plan działania na dzisiaj był niezwykle prosty i nie zawierał w sobie żadnych kruczków czy pokrętnych detali, dzięki którym mógłby wcielić w życie swój niecny plan. Owszem, miał na sumieniu wysłanie sowy do panny Cassidy oraz gdzieś za kilka dni miał się z nią spotkać, aby poinformować ją o ich zaręczynach za kilka tygodni. Nie był tym faktem zaskoczony, a pozytywna relacja jaką zapoczątkowali po ostatnim meczu w tym roku szkolnym działała na korzyść Amycusa. Nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że Krukonka całkiem mocno zawiedzie się podczas pierwszego okresu małżeńskiego, kiedy będzie witał ją obojętny wyraz twarzy Carrowa. Jak na razie okres przed-narzeczeński jawił się Ślizgonowi w całkiem dobrych barwach, ponieważ miał obraną strategię w jaki sposób przekonać do siebie przyszłą panią Carrow. Nieświadomy powstania galimatiasu, jaki zrobili jego rodzice z panem Merberetem, pozwolił sobie na całkowite pochłonięty wspomnieniami o tańczącej przed nim Krukonce. W takim oto stanie dobrnął do drzwi Biblioteki, gdzie otworzył je z cichym skrzypnięciem i powitał uprzejmym uśmiechem panią Pince. Zamknął cichutko drzwi i podszedł do kobiety, pytając życzliwie o samopoczucie i gdzie może odłożyć wypożyczone wcześniej książki. Usłyszał szept oraz wskazanie palcem, ponieważ kobieta nie mogła mu teraz pomóc. Dlatego odwrócił się bezszelestnie niemalże i przesunął spojrzeniem po wnętrzu, doszukując się znanych mu sylwetek. Spojrzeniem zarejestrował kilka twarzy, jednak jedna persona wybijała się ponad wszystkie inne – panna Merbert niemalże wkładała nos do książki dotyczącej gwiazd. Nie wiedział w jaki sposób zareagowała na jego podarunek sprzed prawie pół roku, doskonale jednak pamiętając iż jakkolwiek próbował rozpocząć z nią rozmowę: unikała go i uciekała, najczęściej do dormitorium Krukonów, gdzie nie miał wstępu. Odpuścił sobie na jakiś czas, gdy zniknęła mu za rogiem na piętrze z łazienkami Prefektów. Podejrzewał bowiem, że nadarzy się ku temu stosowna okazja po rozpoczęciu nowego roku szkolnego. Odłożył cierpliwie i spokojnie wszystkie książki z plecaka, po czym narzucił jedno ramię na bark i pochwycił pierwszą lepszą książkę – jak się miało okazać „Historia magii. Od 1200 roku do 1345 roku”. Ubrany był w nienagannie białą koszulkę z krótkim rękawem, zaś czarne spodnie przytrzymywane były przez pasek. Odsunął krzesło naprzeciwko Yumi, siadając na nim z cichym trzeszczeniem. Może nawet celowo upuścił trochę zbyt głośno plecak, a książkę położył zbyt głośno na blacie stolika. Nie obdarzył Krukonki nawet zerknięciem, otwierając podręcznik na 45 stronie – na chybił trafił oczywiście, jednak Yumi tego nie musiała wiedzieć. Celowo przewertował kilka kartek, aby zaraz pochylić się do przodu i oprzeć łokciem o blat stolika, przesuwając palcem po czytanym tekście.