|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Victoria Craven
| Temat: Re: Błonia Czw 29 Maj 2014, 13:33 | |
| Posadziła tyłek na ziemi, czując jej delikatny chłód, ale wcale się tym nie przejmowała. Cała swoją uwagę skupiła na Franzu, który nabawił się dość niemiłych przeżyć. Co prawda nigdy nie była w jego sytuacji; nigdy nie zaangażowała się na tyle, by móc to w taki sposób okazać. Niemcowi naprawdę musiało niesamowicie bardzo zależeć na Jasmine, skoro zdecydował się na taki krok. Dla niektórych było to szalone i odważne, a dla innych pozostawało scenką niesmaku i powodem do drwin. Któż to w końcu słyszał by w taki sposób próbować publicznie afiszować się ze swoim uczuciem, szczególnie wśród z pozoru cichych, spokojnych i powściągliwych Ślizgonów. Wiele osób pozostawiało swoje związki z zakątkach najgłębszych i najciemniejszych tajemnic, jakby było to coś straszliwego. Jakby przyznanie się do swoich pragnień było oznaką słabości. Może i mieli zdolności, którymi niektórzy pochwalić się raczej nie mogli, ale każdy z nich czuł, wciąż byli ludźmi, tyle, że z magicznymi dodatkami. Przynależność do Slytherinu wiązała ze sobą określone cechy charakteru. Większość osób, zwykle otwartych i wyszczerzonych od ucha do ucha, uważała ich na osoby zbyt poważne, twardo stąpające po ziemi i niezdolne do głębszych uczuć. Oczywiście nie można było powiedzieć, że takiego przypadku nie ma. I w tych gronie na pewno znalazłby się ktoś, kogo ten opis tyczyłby się idealnie. To jednak nie wykluczało tego, że oni mogą być owych uczuć pozbawieni. Nawet jeśli w kimś rodzi się jedynie nienawiść, to już dowód na to, że czuje, że targają nim emocje, nawet jeśli są one negatywne. Z czasem może to przerodzić się w coś innego, tak jak w przypadku Franza i Jasmine. Doskonale znała ich wcześniejszą sytuację. Darli koty jak mało kto w tym zamku. Cięty język i dogryzki to był nieodłączny element konwersacji, jeśli tylko znaleźli się w swoim towarzystwie. Do tej pory. Codzienność stała się przykrywką, by ukryć przeobrażoną emocję. Dzisiaj jednak Franz postanowił rzucić na nią światło, może nawet nieświadomie przerywając jakiś krąg zagubionych i ukrywających sekrety ludzi. Może złamał jakąś niepisaną zasadę, zrywając ten ciemny łańcuch, który oplatał tylko rozum i usta. Toż duszę już dawno uwolnił. Na swój sposób Vicky go kochała. Zajmował szczególnie miejsce w jej sercu, przez co wewnętrznie czuła, że musiała za nim pójść. I nie po to, żeby głaskać go po głowie, mówić, że będzie dobrze, albo że znajdzie inną. Nie należała do tego typu osób. Nie oznaczało to jednak, że nie była troskliwa. Wolała jednak pokazywać to w zdecydowanie inny sposób, niż ten, który zwykle innym jest znany. Franz nie był już dzieckiem. Nie potrzebował by go tuliła i pocieszała. Potrzebował wymazać nieprzyjemną sytuację z pamięci, znaleźć się w towarzystwie kogoś, kto zajmie jego myśli czymś innym. To właśnie planowała mu zapewnić, nawet jeśli ta noc skończy się całkowitym upojeniem alkoholowym, którego zwykła do tej pory unikać. Warto jednak było tym razem zrobić wyjątek. Nie tylko ona podążała każdym krokiem za Ślizgonem. Chwilę po tym, jak wzięła butelkę do Franza, a przez jej gardło przelało się parę łyków rozgrzewającego alkoholu, pojawił się Evan. Zdecydowanie nie miał jednak takich zamiarów, jak panienka Craven. Chociaż, może to swój pokręcony sposób chciał mu pokazać, jaką głupotę popełnił, tym bardziej sprawiając, że Franz szybko będzie chciał zapomnieć o tym nieporozumieniu. Krótka wymiana zdań, w którą się nie wtrącała. Wspomnienie o Puchonach gdzieś przeleciało w jej myślach, ale nie przywiązała do tego większej uwagi. Czy było to nietrafne? Niemiec raczej nie mógłby być do nich porównany. Jasmine miała ostry charakterek i chyba nawet jej przyjaciel mógłby być osobą, która by ją nieco ujarzmiła. Ostatnie słowa Franza jednak nieco ją poruszyły. Jak nie ta, to na pewno z tamtą? Nie wiedziała czy miał na myśli jakąś konkretną osobę, to nawet nie miało teraz jakiegoś szczególnego znaczenia. Te słowa, przynajmniej według niej, mocno świadczyły o tym, jak zależało mu na tej dziewczynie, mimo swojego pierwotnego przesłania. - Sama w towarzystwie dwóch ulubionych Ślizgonów. Chyba lepszego wieczoru nie mogłam sobie wymyślić. - mruknęła, kompletnie odbiegając od tematu, który chwilowo rozgrywał się między młodymi mężczyznami. Nie mogła ani krytykować zachowanie Jasmine, ani drwić z występu Franza. Nie miała nic do powiedzenia, nie chcąc mieszać się tan, gdzie po prawdzie nie była potrzebna. - I przestańcie tak warczeć, było i minęło. Żadne słowa nie ukoją w jakimkolwiek jego znaczeniu. Ani czasu nie cofną. Zdecydowanie wolę napić się za to, że znowu spotykamy się w trójkę. - powiedziała, zadowolona chociażby z tego, że i ta dwójka postanowiła się napić, już więcej nie mówić. Chociaż kto wie, może Evan wrzuci swoje trzy grosze do tego, co powiedział Franz. Co prawda emocjonalnie nie była tak zbliżona do Rosiera jak do Niemca, ale darzyła go sporą sympatią. Też ze wzgląd na to, że swego czasu pozwalali sobie na nieco więcej niż niewinne dotknięcia. Nie można jednak było powiedzieć, że znała go na tyle, by przewidzieć co zrobi. Miała cichą nadzieje, że przemilczy to, zwracając swoje myśli w innym kierunku. Oczywiście zgarnęła butelkę Franza, kiedy ten ją odstawił i napiła się trunku. Nie zamierzała w końcu olać przesłania Evana. Alkohol ponownie przelał się przez jej gardło, przyjemnie je grzejąc. Odsunęła butelkę od zwilżonych ust, których bladości nie było tak widać w świetle księżyca. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Błonia Sob 07 Cze 2014, 01:54 | |
| Spoglądał na Kruegera chłodnymi, ciemnymi ślepiami bez wyrazu, a lekki wiatr mierzwił mu włosy i muskał ramiona, gdy stał z dłonią w kieszeni nad dwójką wyciągniętych na trawie Ślizgonów. Nie rozważał już nawet jego uczucia (bo musiało być to chyba jakieś uczucie, skoro wpadło mu do głowy je w ten dziwaczny sposób zadeklarować) do Jasmine, chyba nie miał ochoty się w tę sprawę zagłębiać, szukać przyczyn, początków czy motywów. Kiedy teraz się nad tym zastanawiał, faktycznie dostrzegał nieliczne chwile, czytelne gesty, które istotnie mogły wskazywać na zmianę stosunków pomiędzy Niemcem a Vane, ale powoli przestawało go to już nawet dziwić. Krueger stracił głowę dla jakiejś kobiety, a bo to pierwszy raz? Pamiętał tę nieśmiałą Gryfonkę, za którą nie tak dawno temu wodził wzrokiem, pamiętał też inne mniej lub bardziej istotne dziewczęta, z powodu których zdarzało im się obalić czasem butelkę lub kilka. Nie zamierzał jednak pocieszać go, litować się nad nim, nie miał dla niego nawet wiele zrozumienia, ale przyszedł tu i to powinno starczyć mu za akt lojalności. Jeśli rzeczywiście wykazywał jakąś przygasłą nutę empatii, to dlatego, że Vane Franza upokorzyła (choć bez wątpienia podłożył jej się sam), nie zaś dlatego, że postanowiła odrzucić jego uczucie. Nie wydawało mu się zresztą, by odmówiła mu definitywnie. Z nieco ironicznym przekąsem zakładał, że góra za tydzień oboje o tym wydarzeniu zapomną. Nie od dziś było wszak wiadomo, że decyzje podejmowane w towarzystwie alkoholu zwykle równały się również emocjom, słabościom, pochopnym i głupim przedsięwzięciom. Na dźwięk słów Kruegera uniósł tylko brwi i uśmiechnął się kątem warg, odrobinę złośliwie, może wyzywająco, jak gdyby w akcie niemej prowokacji. Victoria faktycznie nie znała go dość dobrze. Tych kilka imprez, zazwyczaj po sporej dawce alkoholu, najczęściej niebyt obfitych w słowa, a bardziej w czyny, nie nauczyło jej o nim zresztą wiele więcej. Przypisywała jego decyzjom motywy, którymi się nie kierował, usiłowała przewidzieć postępowanie na podstawie błędnych informacji. Rozłożył lekko ramiona, jakby zapraszał Franza do zrealizowania swojego zamiaru, ale jego postawa była swobodna, a spojrzenie spokojne. — Możesz spróbować, Krueger, ale obawiam się, że musiałbym cię wtedy skopać. Jestem ciekaw, czy od ostatniego razu ktoś nauczył cię bić. — Jego słowa, choć kąśliwe, nie spływały jadem, gniewem ani agresją. Mówił spokojnie, z lekkim rozbawieniem, trochę żartobliwie, w jednym ręku dzierżąc butelkę z Ognistą, drugą trzymając lekko opuszczoną, prawdopodobnie ze względu na sztywność obitego barku. Nie uważał, by Franz istotnie postanowił wszczynać bójkę, bo i sądził, że jego odgrażanie się, jak większość dzisiejszych reakcji, wynikało z emocji, których nie kontrolował. Jeśli jednak miał zamiar użyć argumentu pięści, prócz rozbawienia, które by tym pewnie wywołał, mógłby liczyć, że Rosier na brutalność odpowie brutalnością, z jakąś zapewne nawet satysfakcją. Odkąd zmuszony był zawiesić spotkania Podziemia i pilnować się pod okiem aurorów, brakowało mu czystej w swej istocie przemocy, którą mógł wymierzyć przeciwko bratu jak brat, a potem obalić z nim ćwiartkę Ognistej. — Gdyby tiara popełniła błąd, to by mnie tu teraz nie było. Usiadł na przystrzyżonej trawie pomiędzy Franzem a Victorią, a kiedy opierał się dłonią o ziemię, przenosząc na nią ciężar swego ciała, jego uszkodzony bark odezwał się nagle ostrym, kłującym bólem. Syknął przez zęby, klnąc pod nosem na Anderson i jej cholerne tłuczki. Pociągnął porządny łyk Ognistej, na znieczulenie, a następnie wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów, samemu odpalając jednego końcem rozżarzonej różdżki. Odetchnął głęboko, wypełnił płuca dymem, na chwilę zamknął pociemniałe ślepia. Ile alkoholu potrzeba było, by w zapomnienie poszedł przegrany mecz, nieudana impreza, przedstawienie Kruegera i obezwładniający ból ramienia? Zerknął bez przekonania na do połowy opróżnioną butelkę w swoich dłoniach. Za mało. Nie spojrzał na Kruegera, gdy ten przebąknął coś na temat Vane, udając, że to wszystko wcale go nie rusza. Przez sekundę, bardzo krótką, dostrzegł podobieństwo swojej relacji z Chiarą i nieświadomie przyrównał ją do całej tej sytuacji, samemu łapiąc się na absurdzie swojego toku rozumowania. Upił jeszcze kilka łyków, czując, jak alkohol powoli zaczyna na niego oddziaływać, jak rozgrzewa wnętrze, pali w przełyk, buzuje w żyłach. — Istnieje lekarstwo na kobiety — mruknął beznamiętnie, wypuszczając z ust kłąb dymu. Rzucił paczkę papierosów pewnej czarodziejskiej marki Krugerowi, by wziął sobie jednego, a następnie poczęstował pannę Craven. — Większość jego składników to alkohol. A tego nam trochę brakuje. — Jeszcze raz upewnił się, że zawartość jego butelki pozostawia wiele do życzenia. Rzucił krótkie spojrzenie Franzowi, przed którym miał najwyraźniej niewiele więcej tajemnic niż on przed nim, a potem wlepił ciemne ślepia w Victorię. — Jedno się nie zmieniło... Jak zwykle widzimy się w towarzystwie opróżnionej butelki. Uniósł brwi, nawiązując chyba do tych kilku imprez, podczas których pozwoliła mu na nieco więcej.
|
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Błonia Sob 07 Cze 2014, 15:01 | |
| Rosier, niestety, miał rację w tym, że Franz podłożył się Jasmine na własne życzenie, lecz czy jego zachowanie tłumaczyło późniejsze słowa rzucone przez dziewczynę w towarzystwie wszystkich znajomych? Niekoniecznie. Krueger miał jednak świadomość tego, że być może, przedwcześnie podjął próbę swoich sił, postawił pannę Vane przed trudnym wyborem, który wzbudził w niej niepożądane emocje i doprowadził do spięcia. Szkoda, że wszystko potoczyło się w ten sposób. Siedemnastolatek jednak, w tej chwili, nie przypuszczał, aby dało się te relacje naprawić. Zrugany z błotem nie miał w sobie tyle optymizmu, co Evan i nie dawał wcale sobie i Jasmine tygodnia na podreperowanie złamanych serc. Prawdę powiedziawszy, nadal był na nią wściekły, chociaż powoli negatywne odczucia odchodziły, a Ślizgon starał się koncentrować na tym, co działo się tutaj, na błoniach, obok niego. Chciał odrzucić w niepamięć swoje niepowodzenie. W końcu innych na pewno też nie obeszła ta sytuacja na dłużej niż kilka dni. Takie imprezowe niesnaski zawsze rozchodzą się szybko po kościach. Świeże rany są niezwykle bolesne, ale goją się z zawrotną prędkością, a już tym bardziej na wężowej, odpornej skórze, która niewątpliwie charakteryzowała zarówno Rosiera, jak i Kruegera. Tiara nie mogło się pomylić przy wyborze domu. A Franz nawet postanowił odpuścić swojemu przyjacielowi nieśmieszny żart, chociaż wcale nie z tego względu, że odeszła mu ochota uderzenia go w nos. Mimo że dostrzegał tę marną prowokację swojego ślizgońskiego brata, stwierdził, że ich bójka tego wieczoru, choć niezwykle kusząca, nie przyniosłaby niczego dobrego. - Nie musiał mnie nikt uczyć, za to ja mógłbym pouczyć Ciebie. Nawet nie wiesz, jakie to zachęcające. Ale odpuszczę Ci dzisiaj. Nie będę bił poszkodowanego, żebyś później bronił się swoim obitym ramieniem. – mruknął również z wyraźnym rozbawieniem, bo wspomnienie przez niego meczu, zresztą po raz pierwszy dzisiejszej nocy, nie miało wcale na celu ubliżania Evanowi. Tym bardziej, że Niemiec dobrze znał swojego kumpla i wiedział, że ten w quidditchu może popisać się swoimi zdolnościami. To, że tym razem Ślizgoni nie mieli zbyt wiele szczęścia nie znaczyło jeszcze, że którykolwiek z zielonych graczy nie podołał zadaniu. Rosier skomponował naprawdę wspaniałą drużynę, a skoro nie udało się w tym roku, dokopią Gryfonom w następnej klasie. Nie należało się zatem przesadnie przejmować wynikiem jednej rozgrywki. Dom lwa wygrał jedną bitwę, ale wojnę zawsze wygrywał Slytherin, do czego lwiątka powinny zdążyć się już przyzwyczaić. Franzowi trudno było jednak odżałować to, że sam odpuścił przyjacielowi to mordobicie. Trudno to wytłumaczyć, w końcu byli przyjaciółmi, jednak w tego rodzaju bójkach, niemiecki czarodziej odnajdywał swego rodzaju satysfakcję. Może i tkwiła w tym jakaś sadomasochistyczna przyjemność: dać komuś w mordę i dostać po mordzie. Ale czy było coś piękniejszego, niż wyprowadzenie kilku celnych uderzeń, by następnie wspólnie przysiąść do butelki whiskey? Męska rozrywka, której jednak Victoria mogłaby nie być zwolenniczką. Dlatego też, ze względu na jej obecność, najwyraźniej należało zrezygnować z upuszczenia krwi i negatywnych emocji właśnie w taki, a nie inny sposób. Natomiast Krueger nie pozostawił bez echa kolejnego komentarza Rosiera, który traktował o niewystarczającej ilości alkoholu. Nie sposób było bowiem się z nim nie zgodzić. Stąd Franz wyciągnął zza paska różdżkę i za pomocą krótkiego i prostego zaklęcia accio przywołał ze swojej dormitorium jeszcze dwie, pełne butelczyny Ognistej Whiskey. Był koneserem, więc w swojej sypialni zawsze trzymał nieskromny barek alkoholi. Za każdym wyjściem do Hogsmeade konsekwentnie go uzupełniał, jako że Ślizgoni nie szczędzili procentowych trunków, a Krueger w tej kwestii nie należał do wyjątków. W szczególności upodobał sobie ten szlachetny trunek, który dość często umilał mu codzienne życie w Szkole Magii i Czarodziejstwa. - No to… zdrowie. Za naszą trójkę, żebyśmy częściej spotykali się przy pełnej butelce alkoholu. Chociaż z tym raczej problemów nigdy nie będzie. – rzucił wreszcie niezbyt wyrafinowanym toastem i wychylił kilka porządnych łyków whiskey, nadrabiając braki i próbując osiągnąć ten stan, którego nie udało mu się na imprezie. Zdecydowanie niepotrzebnie zachowywał trzeźwość. Teraz, winy za swoje nieprzemyślane wybryki nie mógł nawet zrzucić na płynący w żyłach alkohol. Nic jednak nie stało na przeszkodzie ku temu, by potraktować whiskey z jednej strony jako truciznę, a z drugiej jako lekarstwo. |
| | | Victoria Craven
| Temat: Re: Błonia Nie 08 Cze 2014, 22:25 | |
| W przeciwieństwie do jej ślizgońskich przystojniaków, Vicky nie myślała już o tym, co stało się tak niedawno na imprezie. Należała do tego grona osób, które dosyć szybko odrzucały w niepamięć nieprzyjemne sytuacje, szczególnie te, które jej nie dotyczyły. W końcu nie miała w zwyczaju plotkowania, a osobiste życie innych osób nie interesowało jej zbytnio. Co prawda Franz należał do grona osób, które dla niej były ważne, ale miała do tego pewien dystans i wolała nie sugerować mu, co powinien, a czego nie. Był w końcu dużym chłopcem i wiedział, co dla niego jest najlepsze. Wybrał taką drogę, która okazała się być dość wyboista. Niemiec wpadł w dziurę, przez którą się przewrócił, ale wiedziała, że się z tego szybko podniesie. Toż dlatego teraz całkowicie skupiona była na tym, co się dzieje, nie powracając myślami do imprezy. Kto wie, co teraz tam się wyrabia? Może są jeszcze lepsze cyrki. To racja, jej towarzystwo mogło w jakiś sposób powstrzymać Franza przed skorzystaniem z propozycji Evana. Rzecz jasna wolałaby obyć się już bez niepotrzebnych ekscesów. Tym bardziej między osobami, które lubiła. I nie było ważne to, jakie znaczenie miało teraz słowo lubić. Jednego znała lepiej, drugiego też, chociaż od innej strony. W każdym razie nie ukrywała, że ich towarzystwo sprawiało jej przyjemność i najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby nie wszczynać tutaj żadnego mordobicia. Zdecydowanie bardziej wolała oglądać te mordki w pełnej, naturalnej okazałości. Swoją drogą, gdyby jednak tych młodych mężczyzn zbytnio poniosło, zapewne niewiele by do tego wszystkiego wniosła. Miałaby ich powstrzymywać? W żadnym wypadku! Jeśli to miałoby im przynieść ulgę, proszę bardzo. Chociaż Rosier chyba takiego sposobu na ukojenie nie potrzebował. Szczerze wątpiła by jakiegokolwiek ukojenia pragnął. Nie kojarzyła go z taką przemocą fizyczną, nawet jeśli nie dało się nie zauważyć, że nie znają się na wylot. Ciężko w końcu kogoś aż tak poznać, kiedy usta są pochłonięte innym zajęciem. Nie licząc aspektu fizyczności. Rozchyliła delikatnie usta, nabierając powietrza do swoich płuc, przez co jej klatka piersiowa nieco się uniosła. Zimne powietrze podrażniło przyjemnie jej gardło. Zwłaszcza po tym, kiedy alkohol je nieco rozpalił. Zanim jednak zdążyła wziąć kolejny wdech, jej spojrzenie jak i słuch uchwyciło zachowanie Evana. Mecz dawał się we znaki, a raczej spotkania z tłuczkiem. Nie zazdrościła mu w tym momencie, no ale... przecież mogła mu pomóc, przy okazji puszczając w niepamięć słowne potyczki między nim, a Franzem. To jednak dopiero za chwilę, bo teraz jej oczom ukazały się dwie butelki Ognistej, lekko połyskujących w świetle księżyca. Nocna pogoda była im całkiem sprzyjająca. Słysząc jednak słowa Evana, jej zielone oczyska wlepiły się w jego spojrzenie. Doskonale rozumiała sens jego słów. Alkohol jeszcze nie zdążył za bardzo uderzyć jej do głowy, jak zwykle zresztą. Akurat jakoś zawsze wychodziło, że to po procentach ta dwójka pozwalała sobie na więcej. Możliwe, że właśnie tylko wtedy mieli okazję by pobyć trochę sam na sam. Nie zastanawiała się nad tym i nie zamierzała tego zmieniać, bo taka sytuacja jak najbardziej jej odpowiadała. Jednak pod wpływem tych słów uśmiechnęła się kącikami ust, nie spuszczając z niego dość zadziornego spojrzenia, które dzięki temu, że siedzieli nawet blisko siebie, powinno być doskonale zauważalne. Jakieś wyzwanie z jej strony? Któż to wie. Wiele mogło się zmienić przez tych parę tygodni czy miesięcy. Może to, co działo się między nimi po delikatnym upojeniu alkoholowym już przepadało i nigdy więcej się nie powtórzy. Zapewne nawet trochę by tego żałowała, bo skłamałaby mówiąc, że jej się to nie podobało. Łgałaby straszliwie, gdyby chociażby w myślach nie przyznawała się do tego, że jego usta i błądzące po jej ciele dłonie nie przyprawiałyby ją o podniecające dreszcze. - Niezaprzeczalnie jednak były to jedne z lepszych spotkań przy pustej butelce. - mruknęła, po dość długiej chwili milczenia. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów przerzuciła swoje spojrzenie na Franza, nachylając się nieco do przodu, by móc dostrzec jego twarz. Miała cichą nadzieję, że tak jak i ona, tak i Niemiec przestał krążyć myślami wokół sytuacji z panienką Vane. - Zdrowie. - powtórzyła za ślizgonem, biorąc jedną z butelek w dłoń i upijając parę łyków alkoholu. Wysokiej tolerancji na procenty nie miała, ale też nie odpadała zbyt szybko. Była raczej przeciętnym towarzyszem przy takim piciu. Ciemna noc jednak zapewniała jej pewien kamuflaż. Trzeba byłoby dotknąć jej policzków, żeby przekonać się, jak gorące się zrobiły. Rumieńce w tym świetle były niewidoczne. Dość subtelnie oblizała zwilżone alkoholem usta, odstawiając butelkę, by i któryś z nich mógł skorzystać. - Powinniście też jednak doskonale wiedzieć, że kobiety też potrafią być lekarstwem. W przeróżnych znaczeniach tego słowa. - dopowiedziała, zdając sobie sprawę z tego, że oboje mają już jakieś nieco większe doświadczenie z płcią piękną, zapewne nie tylko polegającą na czystej fizyczności. Co do Evana może nie mogła być tego pewna, ale Franz już pokazał, że potrafi się zaangażować na całkiem poważnie. Teraz jednak zamierzała udowodnić, że i ona może być lekarstwem. Może nie takim, jaka męska wyobraźnia by sobie wymyśliła, ale zawsze coś. Toż w końcu nic zdrożnego w takim towarzystwie zrobić by nie mogła. Z takimi rzeczami wolała się nie obnosić, a nawet nie wiedziała czy Franz domyślał się czy może miał wiedzę na temat tego, co czasami zachodziło między nią, a Rosierem. Na dobrą sprawę nie miała to zbyt wielkiego znaczenia, skoro były to ich wyskoki i nie zapowiadały niczego poważnego. Ruszyła się z miejsca, podnosząc swój tyłek z trawy i bez skrępowania przerzucając się na nogi Evana. W rozkroku, jednakże była ostrożna, nie zamierzała w końcu tutaj pokazać mu tego, co kryje pod bielizną. Jej dłoń powędrowała na jej prawo udo, podwijając nieco już i tak nieco krótką sukienkę. Jej nagie kolana delikatnie wbiły się w ziemię, jednak nie zwracała na to uwagi. Nie patrząc nawet na twarz Kapitana Ślizgońskiej Drużyny, ukazała nieco swojego uda i czarnej podwiązki, wcześniej ujawniając umiejscowienie swojej różdżki. Widać ją i tak powinno być wcześniej, ale to była najlepsze miejsce na przechowanie jej w takim stroju. Szybkim ruchem ręki wyciągnęła upragniony przedmiot, który należał tylko do niej i skupiła swoje spojrzenie na poturbowanym barku Evana. Czubek jej różdżki skierował się w to samo miejsce, co jej zielone oczy pobłyskujące w świetle księżyca. I zapewne też przez wypity alkohol. Zresztą, jej zachowanie nie powinno dziwić Franza, który do takich zagrywek był raczej przyzwyczajony i znając ją najlepiej ze wszystkich, mógł się spodziewać, że właśnie będzie chciała uleczyć Rosiera. - Enervate. - jej głos był cichy, spokojny i ciepły. Zaklęcie było trudne, ale to była dziedzina, która zaskakująco wychodziła jej najlepiej. Leczącą Ślizgonka, chcąca być w gronie Śmierciożerców? Na pewno ciekawe połączenie. Na swój sposób czyniło ją to inną od wszystkich. I mogła dzięki temu sprawić, że poplecznicy Voldemorta będą szybciej wracali do pełni zdrowia. Zaklęcie to powinno sprawić, że bark Rosiera wróci do swojej pierwotnej sprawności. Ból przy wykonywaniu poważniejszych odruchów powinien się już nie pojawiać, dając mu pełną dyspozycję. Przejechała jeszcze dłonią po jego barku, napierając na niego, jakby chciała się upewnić czy zaklęcie zadziałało. Dopiero gdy się o tym przekonała i gdy wynik był dla niej zadowalający, odepchnęła się kolanem od ziemi, przerzucając nisko nogę nad Evanem, dalej uważając na zachowanie swojej pełnej intymności i wracając do swojej poprzedniej pozycji. W końcu nie spodziewała się, by chłopak przeciwko temu protestował. Spotkali się tu w troje, popić i może pogadać o głupotach, a nie na romanse, nawet jeśli jego zapach przyjemnie drażnił jej nozdrza. - Za zdrowie już było, więc za nadchodzący, jeszcze lepszy rok szkolny. W końcu lada moment opuścimy te mury i nie wiem czy przed wakacjami będziemy mieli okazję jeszcze spotkać się w tak doborowym gronie. - powiedziała, uśmiechając się pod nosem i ponownie mocząc usta w alkoholu, który przelał się kilkoma mniejszymi łykami przez jej gardło. Czuła, naprawdę zaczynała czuć jak procenty na nią działają. Na szczęście jeszcze nie na tyle, by nie wiedziała i nie panowała nad tym co robi. Przy toaście jednak skupiła w większości swoje spojrzenie na Niemcu, nie chcąc by ten przez ten krótki moment leczenia Evana poczuł się chwilowo pominięty. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Błonia Czw 03 Lip 2014, 23:16 | |
| Jego wargi drgnęły w lekkim uśmiechu, a w ciemnych, chłodnych oczach błysnęła kpina, gdy dotarła do niego odpowiedź Kruegera. Przypuszczał, że ten nie podejmie wyzwania, mógł jednak wybrać sobie mniej niefortunną wymówkę. Evan Rosier nigdy nie widział się bowiem w roli poszkodowanego. Spadał z miotły i póki starczyło mu sił, wracał na boisko. Nigdy nie czynił sobie wymówek, nie szukał usprawiedliwienia, wciąż miał jedno sprawne ramię i różdżkę pod ręką. Nikt przecież nie mówił, że to uczciwa gra. Opuścił więc ramiona, patrząc na niego przez chwilę z chłodnym uśmiechem czającym się na wargach, a potem raz jeszcze przechylił butelkę Ognistej do ust. Pannie Craven wydawało się, że brutalna przemoc nijak do niego nie pasowała, bo też znała go tylko z tej strony, z której pozwolił jej się poznać. Od czasu morderstwa Nette był jednak bardziej brutalny niż przedtem, kolejne zapory kruszały i łamały się, gdy krok za krokiem ciągnął ku swemu celowi, wyzbywając się po drodze tego, co najzupełniej zbędne. Cóż jednak mogła o tym wiedzieć, skoro jedyne osoby, które dogłębnie poznały wszystkie jego demony, gniły teraz kilka stóp pod ziemią bądź usta i umysły związane miały zaklęciem? — Nie martw się, Victoria może nie powiedziałaby wszystkim, że stłukł cię facet z niesprawnym ramieniem — odparł, leniwie rozkładając się między nimi na trawie. O tej porze roku powietrze było już ciepłe i parne i tylko późna godzina wieczorna chroniła go przed gorącymi, oślepiającymi promieniami słonecznymi, przytłaczającą duchotą, upałem i otępieniem umysłu. Nie był jednym z tych uczniów, którzy darzyli wakacje nieprzemijającą sympatią i wyczekiwali ich z utęsknieniem. Lato męczyło go, mnogość zapachów drażniła zmysły, dni były białe od żaru, a ciężki oddech parnych popołudni osiadał drapieżnie na klatce piersiowej i skutecznie utrudniał racjonalne myślenie. Spoglądał w milczeniu, jak Krueger przywołuje butelki, a Victoria łapie je i posyła mu krótkie spojrzenie. Nawiązała do kilku ostatnich imprez, ich przebłysków, pojedynczych wspomnień zapachu włosów, faktury skóry i smaku alkoholu, piekącego, odbierającego zmysły, drapiącego w gardło. Nie odpowiedział jej, wzniósł tylko swoją butelkę i pociągnął z niej już nie łyk, a kilka, przechylając ją mocniej, pozwalając fali ciepła spłynąć wolno w dół przełyku. Przez chwilę, krótką i umykającą, myślał o pannie Vane, a jego umysł sam podsunął mu wspomnienie sytuacji spod prysznica, która miała miejsce kilka tygodni temu. Co ciekawe, Jasmine nie wydawała się już mieć mu tego za złe, chociaż przez kilka pierwszych dni wyraźnie nie chciała mieć z nim do czynienia. Musiał mimo wszystko pogratulować Franzowi gustu. Nawet jeśli dał się wrobić jak ci wszyscy naiwni Puchoni, dziewczyna była istotnie piękna i warta chwili uwagi. Przetarł palcami skroń pulsującą lekkim bólem, starając się nie wracać myślami do panny di Scarno, która najpewniej towarzyszyła teraz Vane, nie przywoływać z pamięci jej obrazu, który wracał do niego coraz częściej, mimowolnie, przy drobnych okazjach. Z zamyślenia wytrąciło go jednak nagłe poruszenie po stronie Vicky, jej ciało znalazło się niespodziewanie zaskakująco blisko, gdy jak gdyby nigdy nic usiadła na nim okrakiem, nieuważnie podwijając przykrótką spódniczkę. Zaskoczony, omiótł wzrokiem jej uda, zarejestrował podwiązkę, a potem bardzo powoli wzniósł na nią pytające spojrzenie. Czyżby zapomniała, że to nie on potrzebował dzisiejszego wieczora kobiecego pocieszenia? I prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko tej nagłej bliskości, gdyby nie uchwycił kątem oka jej dłoni sięgającej poniżej biodra, a potem, w przeciągu sekundy lub dwóch, celującej weń wyciągniętą różdżką. Zareagował instynktownie, w sposób wyuczony, dyktowany stałą czujnością, którą zachowywał od kilku długich miesięcy, nawet wówczas gdy jego umysł zamroczony był alkoholem, a w żyłach grała gorzałka. Pochwycił mocno jej nadgarstek, podrywając jej dłoń do góry w ten sposób, że zaklęcie prześlizgnęło się po jego barku, a jego skuteczność pozostała ograniczona. Zmarszczył lekko brwi, a w jego oczach na ułamek sekundy błysnęło coś groźnego. Nie prosił się o pomoc i nie zamierzał jej przyjmować. Uniósł się lekko na przedramionach, zbliżając do panny Craven. — Nie prosiłem o pomoc — mruknął nieco chłodno, ale trwało to tylko chwilę i mogło być zauważalne wyłącznie dla Victorii, bo zaraz potem jego twarz złagodniała minimalnie, a na wargach wykwitł półuśmiech. Puścił jej dłoń, dając jej możliwość odsunięcia się i powrotu na swoje miejsce. Wówczas też podniósł się, pamiętając przy tym, by podeprzeć się zdrowym ramieniem, i omiótł dwójkę Ślizgonów ciemnym spojrzeniem. Ostatni raz napił się z butelki, ironicznie uśmiechając się przy słowach nadchodzący, jeszcze lepszy rok szkolny. — Wystarczy tego pieprzenia. Nie wiem jak wy, ale ja wybieram się do Świńskiego Łba na partyjkę pokera i kilka kolejek czegoś mocniejszego. Spojrzał na nich wyczekująco, a potem obrócił się i zaczął schodzić w dół po błoniach. Nie musiał czekać długo. Już po chwili usłyszał za sobą ich kroki i głośne brzęczenie zabieranych butelek.
zt. x3
|
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Błonia Czw 04 Gru 2014, 23:22 | |
| Rozpoczęcie roku było tym, czego oczekiwał najmniej. Teraz będzie mu jeszcze trudniej unikać osób, które na swój pokręcony sposób chciał chronić przed pechem, jaki spadł na niego. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek stłukł lustro, a nieszczęście trzyma się u niego już prawie pięć lat. Można na to spojrzeć z pozytywnej strony, jeszcze dwa lata i będzie czysty. Żyć nie umierać. No, chyba, że do tego czasu coś się zmieni. Nie chciał jednak o tym myśleć i po prostu skupić się na tym, co robił przez dłuższy czas. Mianowicie bardzo starał się unikać dwóch pań, które z pewnością miały mu coś do powiedzenia, jednak on… nie do końca wiedział, czy chciał tego słuchać. Spodziewał się jednak, że kiedyś przyjdzie ten moment, gdy będzie musiał zamienić kilka słów tak samo z Arią jak i z Wanda. Póki jednak nie wymagała tego od niego sytuacja, to powinno wszystko być w porządku. Nie był tchórzem. Nie chodziło o strach przed rozmową czy coś w tym stylu. Po prostu nie wiedział co miałby im powiedzieć. Chociaż Wandę bardzo zranił, nie chciał tego zrobić młodej Fimmelównie, która zdecydowanie znalazła się w tym bagnie trochę przez przypadek. Chciał jej to w jakiś sposób wynagrodzić, poprzez unikanie. Na szczęście podczas Wielkiej Uczty nie zauważył, żeby jakoś zbytnio interesowała się jego obecnością, więc może sama postanowiła odpuścić? Byłoby mu to bardzo na rękę, chociaż zainteresowanie, jakim ją darzył nie zmalało ani trochę. Zastanawiało go dlaczego była taka zamyślona, jakby coś ją trapiło. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie potrafiła sobie z tym jakoś poradzić, jednak nie sądził, żeby jego towarzystwo mogło jej w czymś pomóc. Wychodził akurat z Zakazanego Lasu. Było już dosyć późno, więc nie spodziewał się, że kogoś jeszcze napotka na błoniach. Marzył tylko o zjedzeniu obfitej kolacji, uniknięciu spotkania z Filchem, umyciu się w ciepłej wodzie i o pójściu spać. Tego było mu potrzeba, szczególnie, że dzisiejsza wyprawa nie należała do miłych. Zapuścił się w niezbyt przyjazne okolice, a bliskie spotkanie z centaurem skończyło się cudem szczęśliwie. Jeśli szczęśliwym można nazwać serię zadrapań w przeróżnych miejscach na ciele, siniaki i złamaną kuszę, którą ostatnio kupił na Pokątnej. Będzie musiał ją naprawić, jak tylko wróci do swojego pokoju i trochę odsapnie… Przy wejściu do szkoły ktoś siedział, zaopatrzony w książkę i różdżkę, którą podświetlał sobie kolejne strony. Dorian przez chwilę się zawahał, gdy rozpoznał ucznia, a raczej uczennicę siedzącą w samotni. Podrapał się po głowie, bijąc się z myślami, czy podejść, czy może po prostu zignorować i szybko czmychnąć do środka, zanim ktokolwiek go zauważy. W końcu jednak ruszył w stronę dziewczyny i zatrzymał się tuż przed nią i nachylił się, aby chwycić nagle za książkę i wyrwać ją. Odsunął się wtedy o kilka kroków, aby zajrzeć na okładkę, po czym szybko przekartkować zdobycz. - Panienka Fimmel zamiast siedzieć w dormitorium, to czyta o zmroku na świeżym powietrzu? – zagadnął, po czym wyszczerzył rząd zębów, odruchowo pocierając palcami po zarośniętej brodzie. Przechylił głowę lekko w bok, aby zlustrować dziewczę ze złośliwym uśmieszkiem, który zdradziecko wypełznął mu na twarz. Wcale nie chciał jej przestraszyć, jednak chyba nie do końca mu to wyszło. W końcu nie miał obycia z dziewczynami, co już nie raz pokazał. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Błonia Czw 04 Gru 2014, 23:26 | |
| Zmiany w życiu Arii może nie były dla nikogo wyjątkowe, ale dla dziewczyny cały świat zaczął wywracać się do góry nogami. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten moment, lecz mimo to dała się zaskoczyć i nie wiedziała zbytnio co powinna ze sobą zrobić. Przez te kilka dni od rozpoczęcia nowego roku nie rozmawiała zbyt wiele, wolała zaszywać się w książkach – dokładnie tak samo jak kiedyś. Nie wyściubiała nosa zza kartek, skupiając się na poszerzaniu wiedzy i czytaniu dla własnej przyjemności. Przyjaciółki cudem się na nią nie obraziły, gdy często znikała… Porunn natomiast wcale nie szukała kontaktu, zapewne zbyt zajęta poszerzaniem znajomości z Vincentem i rozmowach z osobami, których nie widziała przez resztę części wakacji. Krukonka nie chciała się narzucać ani wciskać tam, gdzie nie powinno jej być… Jednak nawet, jeżeli siostra czasem zachciała z nią porozmawiać, ciężko byłoby jej namierzyć bliźniaczkę. Wciąż martwiła się o Porunn, nie mogła się do końca przekonać do wyboru chłopaka, choć nawet nie wiedziała dlaczego. Nie dawała po sobie poznać niechęci, by nie ściągać na siebie złości drugiej Fimmelówny. Szukając samotności i ciszy, znalazła się na błoniach. Czas płynął szybko, choć można było mieć wrażenie, że dla tej dziewczyny stanął w miejscu. Nawet nie zauważyła momentu, w którym się ściemniło, ani tego kiedy wyciągnęła różdżkę, by rzucić delikatne światło na karty książki z mugolskimi baśniami. Czytała, ale gdyby ktoś ją zapytał o czym, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Od kilku minut oczy miała utkwione na jednej i tej samej stronie, nie mogąc się skupić nad słowami. Takie zamyślanie się, wyłączanie od zewnętrznego świata było zbawienną umiejętnością, która jednak łatwo mogła doprowadzić do zguby. Nikt nie miałby problemy po prostu zakraść się do Krukonki, była jak dzikie zwierzę, które chwilę nieuwagi mogło przypłacić życiem, choć przecież ciocia od dawna szkoliła ją wcielania się w rolę myśliwego… Cóż, ostatnio nie miała powodów do bycia dumną z siostrzenicy. Nie słyszała kroków, nie zauważyła ruchu, także gdy ktoś nagle wyrwał jej książkę, cicho pisnęła. Różdżka wypadła z dłoni, prosto pod nogi odsuwającej się postaci. Serce nieomal nie wyskoczyło jej z piersi, a brązowe oczy przez chwilę się rozszerzyły. Dopiero głos Doriana sprawił, że wypuściła głośno powietrze z płuc. W tym samym momencie zdała sobie sprawę z otaczającego ją mroku, kiedy zdążyło się ściemnić? Zamrugała, wstając, choć nogi wciąż miała jak z waty. Naburmuszyła się, mrożąc przy tym chłopaka wzrokiem – tak, nawet jej czasem wychodziło! Miała ochotę na niego nakrzyczeć, ale mimo otwartych ust, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Przerzuciła wszystkie włosy na przód, by ją zasłoniły. Od razu poczuła się pewniej. - Nie zauważyłam, kiedy się ściemniło… – powiedziała cicho, rumieniąc się ze wstydu, lecz panujące na zewnątrz warunki przynajmniej częściowo ukryły ten fakt. Niepewnie podniosła oczy na jego twarz, unikając bezpośredniego kontaktu wzrokowego. Chciała tylko odzyskać książkę, więc podeszła bliżej Whispera, wyciągając po nią rękę. Przypomniało jej się, że tę samą książkę czytała kiedyś przy Dorianie, gdy razem unikali innych – Fimmelównie udało się wtedy zasnąć, a jej głowa opadła na ramię chłopaka, który nawet jej nie obudził. Tak bardzo się wtedy zawstydziła, że unikała go cały tydzień… Pokręciła głową, na takie przemyślenia nie było teraz czasu, tak samo jak wspominanie jego ostatnich listów było bardzo złym pomysłem. Dopiero teraz zauważyła złamaną kuszę, która wyglądała na marną kopię tej, którą posługiwała się Ingrid. – Twoje? Co się stało? – spytała wprost, wskazując trzymany przez niego przedmiot. Podeszła jeszcze bliżej, zapominając o upuszczonej różdżce i książce, gdy zauważyła w jakim był stanie. - Och… - Przyłożyła palce do policzka chłopaka, zmuszając go delikatnym naciskiem do przekręcenia głowy w bok, by obejrzeć każdą stronę jego twarzy. Gdy jednak dotarło do niej co robi, natychmiast cofnęła dłoń, działając w dziwnym, charakterystycznym dla niej odruchu. |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Błonia Pią 05 Gru 2014, 01:10 | |
| Zawadiacki uśmiech w ogóle nie schodził mu z twarzy, kiedy dziewczyna pisnęła, przestraszona faktem, że ktoś ją zaatakował. Jego spojrzenie przez chwilę świdrowało ją na wylot, po czym przeniosło się na różdżkę, która rzucona w odruchu poleciała prosto pod jego nogi. Schylił się i podniósł magiczny kawałek drewna, jednak nie oddał go właścicielce. Schował zdobycz za skórzany pasek spodni, zauważając śmieszną zależność – Aria w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Jeszcze. Był ciekawy ile jej zajmie zorientowanie się, że straciła różdżkę. Ciemne spojrzenie brązowych tęczówek zupełnie nie zrobiło na niego jakiegokolwiek wrażenia. Przypominała mu bardziej naburmuszonego cocker spaniela, niż groźnego owczarka niemieckiego. Może to zasługa tego, że związała swoje ładne, długie włosy w dwa warkocze, które do złudzenia przypominały mu uszy psa. Mógł wziąć też pod uwagę fakt, że chyba miał zbyt mocno specyficzne poczucie humoru, ale jakoś się tym nie przejmował. Po co? Możliwość zrobienia jej chociaż odrobinę na złość, sprawiała, że czuł dziką satysfakcję. Było to dziecinne, owszem, ale kto by się tym tak naprawdę przejmował? No właśnie. - Uważaj, bo te szczenięce spojrzenie spaniela na mnie nie zadziała – powiedział, nie przestając się uśmiechać. Wyrwał mu się z ust nawet cichy, gardłowy śmiech, którego w żaden sposób nie potrafił opanować. Wyciągnął rękę, w której trzymał książkę do góry, po czym zaczął lekko wymachiwać w jedną i drugą stronę, korzystając z faktu, że młoda Krukonka była od niego o głowę niższa. Upuścił kuszę na ziemię, aby mieć jedną wolną rękę, po czym pstryknął ją palcami w czoło. Pochylił się, po czym lekko przekręcił głowę na bok, aby ich twarze się ze sobą w miarę zrównały poziomowo. - Jeśli będziesz tak odpływać, to kiedyś ktoś Cię okradnie i tyle będzie z twojej kariery w tej szkole, ale nie martw się. Będę miał Cię na oku – powiedział. Postanowił, że obierze zupełnie inny kierunek postępowania z dziewczyną. Co mu szkodziło trochę się nią zabawić, skoro wydawała się taka skora do współpracy i wcale go nie unikała, ani nie chciała spalić żywcem. To całkowicie było na plus i powinien korzystać, a naprawdę nie chciał urywać z nią kontaktu, bo coś tam usłyszała. Sprawa Wandy była tylko i wyłącznie jego sprawą i nikt trzeci nie powinien się tym interesować, dla własnego dobra. Dorian nie lubił, kiedy ktoś starał się ingerować w jego życie i przestawiać to, co on starannie sobie poukładał. Przez chwilę nie zarejestrował, że dziewczyna zbliżyła się, gdy zauważyła rany, jakich zaznał podczas pobytu w Zakazanym Lesie. Centaur był wybitnie wściekły, ale i tak nie mógł narzekać na swój stan, który mógłby być o wiele, wiele gorszy. Grunt, to to, że potrafił poruszać się o własnych siłach, bez niczyjej pomocy. Odruchowo zrobił krok do tyłu, gdy dotknęła jego zadrapań na twarzy. Miała takie ciepłe, delikatne dłonie, które zdawały się leczyć już od samej styczności ze skórą. Kącik jego ust drgnął, a wredny uśmiech zniknął całkowicie z twarzy. Milczał, spoglądając jej w oczy, jakby chciał doszukać się czegoś innego, jakiegoś drugiego dna. Gdy jednak Aria chciała odsunąć dłoń, zdając sobie chyba sprawę z tego, że przeszła swoje najśmielsze oczekiwania, chwycił ją za nadgarstek, nie pozwalając się odsunąć chociażby na krok, po czym znów przytulił wewnętrzną stronę jej dłoni do policzka. Było to przyjemne uczucie. Wydawało mu się, że zmierzał w dobrym kierunku, jeśli chciał poznać dziewczynę bliżej, może nawet wykorzystać. Była ładna, uroczo nieśmiała. Mógłby nad nią trochę popracować i byłaby idealna, może nawet wyzwoliłby w niej smoczy temperament, który na pewno gdzieś tam drzemał. - Miałem małe spotkanie ze wściekłym centaurem, ale jak widać, czuję się całkiem nieźle – powiedział, wyszczerzając zęby w powalającym uśmiechu, dzięki któremu niektóre kobiety z pewnością byłyby gotowe na wiele. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Błonia Pią 05 Gru 2014, 15:05 | |
| Dziewczyna nie zauważyła momentu, w którym Dorian przywłaszczył sobie jej różdżkę i zapewne nie zorientuje się, dopóki nie będzie jej chciała w niego wycelować. Musiała się jednak czuć w pewien sposób bezpieczna, jeżeli nie odczuła potrzeby chowania się za magicznym przedmiotem. Nie miała powodu się bać, a przynajmniej tak wydawało się w tej chwili krukońskiej Fimmelównie. Rumiane policzki jeszcze bardziej się nadąsały, gdy nazwał jej spojrzenie szczenięcym. Może i wyglądała niegroźnie, ale przecież wcale nie musiał się od razu z niej naśmiewać! Mina Arii mówiła wszystko o tym, co sądziła o zaistniałej sytuacji. - Jesteś okropny – mruknęła, powstrzymując się od ostentacyjnego tupnięcia nogą, gdy Dorian zaczął wymachiwać nad jej głową książką. Tylko przez krótką chwilę próbowała odebrać mu swoją własność, lecz nie potrafiła jej nawet dosięgnąć. – Bardzo śmieszne… – zmarszczyła brwi, pocierając czoło po jego „ataku”, a mimo wzburzenia pewnie by się zaśmiała, gdyby nie fakt, że nagle jego twarz znalazła się tak blisko. Może jednak powinna poprosić Porunn, żeby spuściła chłopakowi łomot? Nie, niestety ta opcja odpadała. Sama sobie musi z nim poradzić, a choć w tym momencie droczył się z nią jak z dzieckiem, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pobyt w Hogwarcie wcale nie wychodzi mu na dobre. Oczywiście było to wciąż lepsze, niż włóczenie się po knajpach i podejrzanych okolicach, wlewając w siebie zbyt dużą ilość mocnych trunków… Przez te wszystkie lata spędzone razem w szkole, stał się częścią jej życia i nie miała zamiaru pozwolić mu się tak stoczyć – choć może było to tylko postanowieniem naiwnej dziewczynki, czytającej zbyt duże ilości książek zakończonych szczęśliwym zakończeniem. Wydawał się jeszcze bardziej zaskoczony jej dotykiem, niż ona sama, próbując przed nim uciec. Aria nie potrafiła się jednak przed tym powstrzymać, był to odruch – tak samo silny jak chęć ucieczki, choć to dobrowolne zbliżenie się do niego mogło wydawać się sprzeczne z jej naturą. Nie odwróciła wzroku, walcząc z chęcią opuszczenia głowy, gdy udało mu się na chwilę złapać jej spojrzenie. Chciała do niego dotrzeć, spróbować mu pomóc, więc musiała zwalczać wewnętrzne pragnienie zniknięcia i schowania się w jakimś kącie. Mocny uchwyt nie pozwoliłby nawet na odsunięcie się, nie próbowała z nim jednak walczyć. Po prostu stała, czekając, a serce zabiło jej mocniej. Wolną dłoń zacisnęła w pięść, próbując opanować drżenie. Nie była pewna co było jego przyczyną, choć zapewne nagła dziwna bliskość i świadomość, że nie wiedziała czego tak naprawdę chciała – uciec, czy zostać? Zastygła w dziwnym bezruchu, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Dziwnie było czuć pod palcami jego ciepłą skórę, szorstki zarost, zadrapania. Nie mogąc się powstrzymać, wykonała prawie niezauważalny ruch dłonią, jakby chciała jeszcze dokładniej poznać ten kawałek jego twarzy. Gdy Dorian w końcu się odezwał, spróbowała cofnąć dłoń. Oszalałaby, gdyby tkwili w tej dziwnej pozie jeszcze chwilę dłużej. Wiedziała, że błędem było takie wpatrywanie się w twarz Whispera, szczególnie w momencie, w którym ten się uśmiechnął. Zrobiła krok w tył, czując, że wciąż stoi blisko, za blisko. Nie potrafiła trzeźwo myśleć, wciąż próbując opanować przyśpieszone bicie serca. Opuściła oczy, uwalniając związane włosy, mimowolnie je rozplątując. Musiała się odgrodzić, a żadne ćwiczenia z Ingrid chyba nie będą w stanie jej wyleczyć z otaczania się taką tarczą. Po raz kolejny boleśnie uświadomiła sobie, że wciąż tkwiła w swoich strachu i niepewności, nie mogąc się uwolnić od niechcianych uczuć. Może nigdy nie uda jej się zmienić? Co z tego, że w innych sytuacjach była w stanie myśleć tak, jak chciała tego jej ciocia – w takich chwilach jak ta, znów wpadała w rolę przestraszonego zwierzęcia. - Ale tak nie wyglądasz… – rzuciła bezmyślnie, choć wcale nie tak miało zabrzmieć to zdanie. –To znaczy… Może… Ktoś powinien popatrzeć na te rany… – ktoś, czyli pani Pomfrey, ale to nazwisko zupełnie wypadło jej z głowy. |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Błonia Sob 06 Gru 2014, 20:37 | |
| Dorian bez krępacji mógł przyznać na głos, że dziewczyna była strasznie zabawna, kiedy się złościła. Nie mógł jednak tego samego powiedzieć o jej siostrze, która zdecydowanie się od niej różniła. Czasami się zastanawiał czy Aria nie jest aby adoptowana. W sumie to nie były do siebie nawet podobne, biorąc także walory czysto fizyczne, nie tylko psychiczne. Jego zdaniem Krukonka była o wiele bardziej urodziwa, od Porunn. Podobała mu się i wcale nie zamierzał tego ukrywać. W końcu był już dorosłym facetem, a ona osiągnęła wiek, który z pewnością nie przeszkadzałby w jednej, ewentualnie kilku przygodach. Musiał zająć swój umysł, aby przestać rozmyślać o przeszłości, która zdecydowanie zostawiła na jego duszy zbyt dużo ran, pozostawiła go wręcz w potrzasku. Ciężko było przestać o tym wszystkim myśleć, ale należał do osób silnych, które nie pozwoliłyby sobie na kolejne ciosy, prowadzące go tym samym na dno. Już nie. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając w jej ciemne oczy, które w tej chwili błyszczały jak dwie szklane kuleczki, odbijając tym samym coś na wzór zaskoczenia i zarazem zmieszania. Odrzucił książkę na ziemię, aby mieć wolną rękę, dzięki której mógł objąć ją w pasie i przyciągnąć do siebie tak, aby nie dzieliła ich już żadna odległość. Tym razem w pobliżu ojca Fimmelów nie było, więc na dobrą sprawę nie było możliwości, żeby posłał go do szpitala. W Świętym Mungu zdecydowanie powinni zmienić kucharza, bo jedzenie nie grzeszyło ani świeżością, ani dobrym smakiem. Złe wspomnienia, bardzo złe. Musiał sobie to w jakiś sposób wynagrodzić, ONA musiała mu to wynagrodzić, nawet jeśli nie była do końca pewna tego, że to jej ojciec zaserwował mu tę wycieczkę. - Mała Aria jest ostatnio bardzo odważna, co mi się naprawdę zaczyna podobać, poważnie – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, który wbrew pozorom nie mówił kompletnie nic. Dorian sam nie wiedział czego tak naprawdę chciał od tej nieszczęsnej dziewczyny, która z pewnością znalazła się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. Może gdyby utrzymywała od początku pewien dystans między nimi, to nie potoczyłoby się to tak, jak teraz. Wcale nie był dumny ze swojego toku postępowania, ale cóż mógł zrobić, skoro jego myśli kłóciły się z tym co robił i mówił. Był pewien tylko jednego, a mianowicie tego, że Aria Fimmel swoją niewinnością wypisaną na twarzy, niezwykle go pociągała, w sposób czysto fizyczny. Im dłużej patrzył w te ciemne oczy, tym bardziej wychodził z przekonania, że ta młoda uczennica skrywała w sobie wiele tajemnic, które on z chęcią odkryje i zachowa tylko i wyłącznie dla siebie. I chociaż wiedział, że zachowywał się okropnie, co nie przystawało na jednego z ostatnich członków rodu Whisperów, to nie zamierzał nawet rezygnować z obranego przez siebie kierunku. Nie wiedział kiedy to się stało, że niegdyś dobrze wychowany chłopak, stał się kimś zupełnie nie do poznania. Mówią, że czas leczy rany, prawda? Patrząc z boku na przykład Doriana Whispera, można było dojść do wniosku, że nie do końca. Wyglądało to tak, jakby upływ czasu tylko je zaogniał, robił je coraz głębsze i bardziej bolesne, zmieniając człowieka niemalże o sto osiemdziesiąt stopni. - Dziewczyno, potrafię o siebie zadbać, więc nie panikuj – powiedział z przekąsem w głosie, wyrażając tym samym zdenerwowanie faktem, że przejmowała się takimi rzeczami. W miarę znał się na magii leczniczej, a takie zadrapania nawet jej nie wymagały. Wystarczyła tylko ciepła kąpiel i jakieś bandaże. Puścił jej nadgarstek, aby objąć ją dwoma rękami, zacieśniając przy tym uścisk i nie pozwalając tym samym na ucieczkę. Była w tej chwili zdana na niego i chociaż wiedział, że wywoływał u niej jeszcze większe zmieszanie, to nie było w pobliżu osoby, która mogłaby jej pomóc uciec. Nie chciał jej robić krzywdy, nigdy. Jednak może zniechęcenie jej do siebie było najlepszą opcją, aby przestała się interesować, szczególnie, że poczta pantoflowa w Hogwarcie działała na najwyższych obrotach. Nie chciał, aby i ona rozpowiadała o nim niestworzone rzeczy, tak, jak robiła to Wanda przy największym idiocie w całym Hogwarcie – Samuelu Silverze, który nie potrafił trzymać języka za zębami, chyba, że tego chciał. A zazwyczaj nie chciał, już się zbyt dobrze na nim poznał. Najwidoczniej Wanda, rozmawiając przy nim z Lancasterem, nie zwróciła na to uwagi, dzięki czemu oficjalnie został nazwany alkoholikiem. Co jak co, ale na pewno pozbędzie się osób, które odważą się go tak nazwać w jego obecności. Nikt na pewno nie zwróciłby uwagi na kilku uczniów, którzy zaginęli w Zakazanym Lesie, przecież wypadki się zdarzały, prawda? |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Błonia Nie 07 Gru 2014, 21:17 | |
| Książka upadła niezwykle cicho, pozostawiając w uszach ledwie słyszalny dźwięk szeleszczących kartek. Na szczęście należała do prywatnej kolekcji Arii, więc jakiekolwiek uszkodzenia nie spowodują niepotrzebnych kłopotów – choć każda zagięta strona boli tak samo. Nie spodziewała się takiego zwieńczenia dnia, który jeszcze kilka godzin temu zapowiadał się na spokojny i nudny, bezpieczny. Dała się zaskoczyć i złapać Dorianowi, a czując na plecach dotyk z jej ust wyrwał się głośniejszy oddech. Wtedy jej ciało zrobiło coś nieprzemyślanego, pomagając chłopakowi w osiągnięciu celu – chcąc uciec przed ręką Whispera, wygięła się do przodu, tym samym lądując prosto na nim. Wypuściła całe powietrze z płuc, lecz nie pozwoliło jej się to zmniejszyć ani zniknąć. Czuła dokładnie każdy mięsień, napinający się do ucieczki. - Co ty wyprawiasz! – rzuciła piskliwym głosikiem, nie chcąc się zbytnio poruszyć. Zabije go. Co on sobie wyobrażał? Przez te wszystkie lata ani razu się tak nie zachował, nigdy nie pozwoliłby sobie na takie traktowanie Krukonki, znając jej charakter. Dobrze wiedział, że niezwykle łatwo ją przestraszyć, odstraszyć i sprawić, że nigdy więcej nie zechce spojrzeć komuś w twarz. Czyżby wcześniej tylko udawał? Nie rozumiała co się działo, choć jej myślenie w tym momencie nie należało do wybitnie działających funkcji. Może tylko sobie z niej żartował? Ale dlaczego? Próbowała się wyłączyć, by znaleźć wyjście z sytuacji, ale zaczęła powoli ogarniać ją panika. - Widzę właśnie jak potrafisz o siebie zadbać! – powiedziała podniesionym głosem, starając się nie krzyczeć. Jeszcze teraz brakowałoby tylko widowiska i głupich plotek. Oh, Porunn by ją chyba zabiła… Może siostra miała rację, każąc jej się trzymać z daleka od Whisperów, nieważne, że tak na dobrą sprawę tylko Dorian stanowił problem. – Natychmiast mnie puść – szarpnęła się, próbując ponownie się wyrwać i odsunąć. Już myślała, że chłopak przyszedł po rozum do głowy, uwalniając jej dłoń z żelaznego uchwytu… tylko po to, by objąć ją obiema rękami. Świetnie. – Czy ciebie to naprawdę śmieszy? – spytała, nieudolnie starając się ukryć wzrastający strach. Przyłożyła obie dłonie do jego torsu, by zyskać chociaż trochę swobody. Czuła się jak zwierzę, które było na tyle głupie, że dało się schwytać w pułapkę. Nie była pewna, czy przyśpieszony oddech i zbyt mocne bicie serca były spowodowane bardziej strachem, czy też zawstydzeniem. Opuściła głowę, przykładając rozpalone czoło do swoich dłoni, które były tak przyjemnie chłodne. Nie miała sił na niego patrzeć, miała wrażenie, że ktoś podmienił Doriana, którego znała, na kogoś zupełnie innego, a ona wcześniej tego nie zauważyła. – Dlaczego to robisz? – szepnęła pod nosem, choć chłopak zapewne nie mógł zrozumieć ani jednego słowa. Nienawidziła znajdować się w takim położeniu, być bezsilną. - Chcesz się mnie pozbyć? – dodała po chwili, troszeczkę głośniej. Brzmiała jak zagubione dziecko, bojące się odrzucenia. Może mu się znudziła, albo zrobiła coś nie tak? Przecież nie zachowywałby się tak, gdyby celowo nie próbował jej od siebie odsunąć, zapewne dobrze wiedział co robi. Wciąż była na niego zła, lecz nadal jej umysł nie chciał zgodzić się na przekreślenie Whispera – tak łatwo się nie poddawała, co dla postronnego obserwatora mogło wydawać się po prostu walką z wiatrakami, zwyczajną głupotą. Nadmierna bliskość zaczęła mącić w głowie Fimmelówny. Skoro Dorian nie zamierzał jej puścić, może powinna pogrozić mu różdżką? Przynajmniej był to jakiś plan, a szczerze wątpiła w to, że z tej odległości mogłaby mu zrobić jakąkolwiek inną krzywdę – choć tak naprawdę wcale nie chciała nikogo uszkodzić. Miała ograniczoną swobodę ruchów, ale postanowiła chociaż spróbować dosięgnąć różdżki. Musiała zsunąć dłonie wzdłuż jego ciała, by móc sięgnąć do kieszeni, ale cały ten proces wydał jej się niemiłosiernie długi. Przebiegły ją dreszcze, zaliczyła co najmniej kilka (jeszcze nie śmiertelnych) zawałów serca, ale w końcu się udało! W tej samej chwili, w której odkleiła od niego dłonie, resztki odległości dzielącej ich ciała, zostały całkowicie zgładzone, a Aria z niechcianą siłą wylądowała nosem prosto w ciemnej koszuli chłopaka. Jego zapach ze zdwojoną siłą uderzył w jej nozdrza. Niech to szlag… I wtedy ją olśniło – a raczej zdała sobie z tego sprawę, że różdżką oświecała sobie czytaną książkę, a nie pamiętała momentu schowania jej do kieszeni. Cała krew zaczęła odpływać z jej twarzy, gdy próbowała odtworzyć wszystko, co do tej pory miało miejsce. Za głupotę i brak spostrzegawczości trzeba płacić… |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Błonia Nie 07 Gru 2014, 22:51 | |
| Jeszcze parę miesięcy temu Dorian nawet nie myślałby o tym, aby spojrzeć na Arię z innej perspektywy niż małej dziewczynki, potrzebującej ochrony przed społeczeństwem. Jakoś nigdy nie oglądał się za dziewczynami, kiedy jego głowie siedziała tylko jedna osoba, dla której byłby w stanie przenosić góry. Alexander jednak zniknął z jego życia i chociaż z trudem przyszło się z tą myślą pogodzić, to nie pozwolił sobie, aby znów upaść na dno. Niestety, patrząc na to, jak w chwili obecnej traktował ludzi, nie do końca było wiadomo, czy upadek na dno z powodu depresji nie był przypadkiem lepszą opcją. Nie przypominał osoby, którą był kiedyś. W dodatku ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce w Londynie na dobre przypieczętowały jego los. Mimo iż przez kilka dni starał się wyprzeć te informacje z głowy, ciężko było zapomnieć. Musiał więc zaakceptować fakt, że stał się tak samo zepsuty jak osoba, która odebrała życie jego ojcu. Któregoś dnia po prostu stanął przed lustrem i chociaż na pierwszy rzut oka zupełnie się nie zmienił, wewnątrz jego umysłu szalał potwór, który przebudził się z długiej śpiączki, wyznaczając mu tym samym kolejne cele. Był… mordercą i nie do końca wiedział, czy powinien to zaakceptować czy nie. Czasu jednak nie cofnie, a nawet gdyby użył Zmieniacza Czasu do naprawienia swoich błędów, to nic dobrego nie mogłoby z tego wyniknąć. A więc brnął dalej, paląc za sobą kolejne mosty, jakby już nie miał nic do stracenia, a Aria była tylko kolejną przeszkodą, którą trzeba było pokonać, odsunąć od siebie. Nie do końca wiedział dlaczego wybrał akurat taki sposób, aby raz na zawsze pozbyć się jej ze swojego życia. Najgorsze było jednak to, że on sam do końca nie wiedział czego chciał. Z jednej strony niemalże od początku podjął decyzję odrzucenia od siebie ludzi, na których mu chociaż odrobinę zależy, jednak było też drugie dno. Krukonka była też osobą, dzięki której nie myślał już z taką intensywnością o swoim zmarłym ukochanym, którego śmierć odcisnęła na nim swoje bolesne piętno. Zainteresowanie inną osobą sprawiało, że mógł oczyścić umysł i mieć jakiś cel w życiu, którego aktualnie najbardziej potrzebował. Przerażenie w oczach Arii napawało go dziką satysfakcją, ale też czuł coś zupełnie odwrotnego. Gubił się w swoich uczuciach i nie do końca wiedział jak sobie z nimi poradzić. Stał w epicentrum burzy, która toczyła się w jego umyśle i mimo iż miał zdolności widzenia przyszłości, teraz zupełnie nie miał pojęcia co też mogłoby się wydarzyć. Panika, jaką wywołał u Arii nieco go przytłoczyła. Doskonale wiedział, że nie spodoba jej się bliskość, jaką chciał ją otoczyć i zamiast się powstrzymać, to zrobił to, nie zamierzając się wycofać. Podjął decyzję, uznając, że wykorzystywanie do swoich własnych celów tej niewinnej istoty nie było w jego naturze. Chociaż… on już sam nie wiedział co tak naprawdę czuł i co powinien zrobić. A jednak ten złośliwy uśmieszek z jego twarzy nie miał zamiaru zniknąć. Wydawałoby się nawet, że uśmiechał się coraz szerzej, wyszczerzając przy tym rząd zębów. Stłumił w sobie gardłowy śmiech, który niewiadomo czy był oznaką narastającej paniki czy też rozbawienia. Emocje szalały, a Whisper nie potrafił wyłapać tej jednej, konkretnej, która pomogłaby mu zrozumieć swoje własne, głupie zachowanie. W dodatku dziewczyna zupełnie nie ułatwiała mu podjęcia prawidłowej decyzji, odnośnie swojego dalszego zachowania. Szarpała się, krzyczała spanikowana, jakby robił jej coś złego, jakby miał zamiar zrobić jej krzywdę. Nawet gdyby chciał, to nie odważyłby się sprawić fizyczny ból kobiecie, niezależnie jakiej. Powoli jego uścisk zelżał, jednak wciąż trzymał dłoń na jej tali, przytrzymując blisko siebie, gdy drugą postanowił przesunąć na jej brodę, aby zmusić dziewczynę do spojrzenia mu w oczy. Jej skóra była niezwykle delikatna, jednak opuszkami palców przesunął delikatnie po jej policzku, który w tej chwili był niezwykle gorący. Przez chwilę milczał, ignorując jej wszystkie słowa, które wypadły z jej ust jak torpeda. To niezwykłe, że tak małomówna dziewczyna potrafiła nagle tak się ożywić, kiedy coś nie szło zgodnie z jej planem. Widać, że jednak miała coś z Fimmelów. Był to jej temperament, który w niektórych chwilach się pokazywał, zaskakując tym samym osoby stojące w towarzystwie Arii. Otrząsnął się dopiero po chwili, przechylając głowę lekko w bok. - Pozbyć? – spytał, a jego słowa wydawały się zatrzymać gdzieś w oddali, jakby były stłumione. Chciał się jej pozbyć, czy nie? No właśnie, to naprawdę dobre pytanie, na które on sam nie potrafił odpowiedzieć, co doprowadzało go do niesamowitej irytacji, przy której tak naprawdę miał ochotę jeszcze raz pozbawić kogoś jakiejś kończyny, czy też po prostu zabić. Takie myśli go przerażały, jednak w uczuciu, kiedy miało się czyjeś życie we własnych rękach było… coś niezwykle pociągającego. Starał się to uczucie od siebie odrzucić, przestać o tym myśleć, był tym „dobrym”, kiedyś przecież chciał stać się „wojownikiem o miłość i sprawiedliwość”. Co się więc działo, że coraz bardziej ciągnęło go na tę zupełnie odmienną ścieżkę, przed którą wiele lat się ukrywał? Aria znów się zaczęła wiercić, chyba zdając sobie sprawę z tego, że jej różdżka gdzieś zniknęła. Zawsze uważał, że była jedną z tych roztrzepanych osób, które nie do końca kontaktowały ze światem, co niezwykle go bawiło. Postanowił, że zignoruje jej pytania, sprowadzając rozmowę, a raczej wymianę pytań na inny tor. Wyciągnął zza paska różdżkę, którą jej zabrał, po czym zrobił krok do tyłu, puszczając ją tym samym. Pomachał dziewczynie przed oczami kawałkiem magicznego drewna, po czym schował je do tylnej kieszeni spodni, szczerząc się jak niespełna rozumu. - Będziesz musiała mi ją zabrać, jeśli chcesz odzyskać to, co należy do ciebie – powiedział, tym samym rzucając jej nieme wyzwanie, które, jeśli tylko chciała dostać z powrotem swoją własność, musiała podjąć wyzwanie. Wiedział, że zachowywał się podle, jednak miał już to w naturze, że trochę go ponosiło i nie patrzył w tej chwili na to, z kim rozmawiał. Po prostu działał pod wpływem impulsu, nie zwracając uwagi na konsekwencje, które na pewno już niebawem dadzą mu nieźle po głowie. Miał tylko nadzieję, że nikt z bliskich znajomych Arii nie przyjdzie i nie zakończy tej „zabawy”. Były bardzo niepocieszony z tego powodu. Nie chciał jej przecież zrobić krzywdy, a tylko nauczyć kilku sztuczek. Pierwsza lekcja – odzyskać swoją własność. |
| | | Cú Chulainn O'Connor
| Temat: Re: Błonia Pon 08 Gru 2014, 23:15 | |
| Hogwart, jak dobrze było go znowu zobaczyć. Nawet jeśli ten rok szkolny nie zapowiadał się na najlepszy w historii, szczególnie, że był ostatnim, to i tak nie mógł zaprzeczyć, że widząc tak dobrze znane mury uśmiech sam cisnął się na usta. Duchy, skrzaty, wysyp pierwszorocznych, Hagrid z Kłem do kompletu oraz grono pedagogiczne pomogły mu się nieco rozluźnić po niepocieszającej podróży. Dlatego też przy pierwszej możliwej okazji postanowił wybrać się na odprężający spacer po zamku i jego okolicach. Charakterystyczny zapach starych, kamiennych murów, przyjemny chłód bijący ze ścian, nic się tutaj nie zmieniło. Hogwart sprawiał wrażenie miejsca, które trwało od początku istnienia świata i zamierzało pozostać takie samo do jego końca. Niektórym mogło się wydać to nudne, bo w końcu nic w tym gmachu nie ulegało zmianie, o ile jakiś zapalony piroman czegoś nie wysadzi - a i w tym wypadku potrzebowałby nie lada ładunku. O'Connor jednak znajdował w tym pociechę. Pomimo gwałtownie zmieniającego się świata, nowych niebezpieczeństw i osiągnięć, ugrupowań i pomysłów istniała właśnie taka szkoła, na którą zawsze można było liczyć, do którego każdy mógł wrócić. Wychodząc z zamku skierował się w stronę boiska do quidditcha. Kawałek ziemi i trawy, kilka wież z trybunami, obręcze i to wszystko. Tak niewiele, a tak cieszyło. Uwielbiał ten sport i nie pogniewałby się za taką karierę, w obecnej sytuacji musiał jednak odłożyć takie myśli na bliżej nieokreśloną przyszłość. Co mu przypomniało, że powinien wysłać sowę do Aristos. Zapewne dalej była na niego wściekła, ale musiał próbować, co mu pozostało? Czy go skreśliła, czy też nie - nie ważne, i tak nie zrezygnuje z kroków, które już powziął. Jakakolwiek relacja ich nie czeka - udowodni jej, że źle go oceniła. Swobodnie stawiane kroki doprowadziły go na błonia. Nawet nie zauważył kiedy wieczór zabrał najważniejsze źródło światła, szczególnie, że wszystkie okna zamku jarzyły się tak intensywnie, że Lumos wydawało się być zbędną pomocą. Dlatego też Irlandczyk nie miał problemu ze zlokalizowaniem dwójki znanych mu osób - Arii Fimmel w towarzystwie Doriana Whispera. Z obojgiem z nich miał dobre relacje, choć trudno mu było określić z kim lepsze. Z Whisperem pewnie bardziej swobodne, gdyż Krukonka należała do tych zamkniętych w sobie, szczególnie, jeżeli kręci się w pobliżu jej siostry. Na szczęście potencjalna niechęć przerodziła się w sympatię. Obserwowanie jak chłopak droczy się z Fimmelówną mogło być całkiem zabawne, jednakże pamiętając temperament Porunn stwierdził, że jeżeli ta dowie się, iż nie pomógł Arii w potrzebie... Dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie na wspomnienie lekko nadpalonych końcówek włosów, którym nic poważniejszego się nie stało tylko dzięki szybko użytemu Aquamenti. Refleks stanowił chyba jego najlepszą broń. - Whisper, wróciłeś do Hogwartu dręczyć niższe od siebie uczennice? - powiedział z rozbawienie, pojawiając się tuż obok byłego Krukona, jednocześnie wykorzystując element zaskoczenia do odebrania mu różdżki. Wręczył ją prawowitej właścicielce, po czym wrócił spojrzeniem na dobrego znajomego. - Z tego co wiem to skończyłeś swoją uczniowską przygodę z tym miejscem. Zostałeś stażystą czy królikiem doświadczalnym? - dodał z szerokim uśmiechem, podając mu dłoń. Te drobne złośliwości w połączeniu z przyjaznym gestem mogło oznaczać tylko jedno - "dobrze cię widzieć, stary". Przeniósł uwagę na Arię, do której również się uśmiechnął pogodnie, by następnie skinąć głową na powitanie. - Witaj, jak minęły wakacje? Mam nadzieję, że lepiej od moich. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Błonia Wto 09 Gru 2014, 01:12 | |
| Dorian najwyraźniej był niezwykle rozbawiony całym zdarzeniem, które dla Arii zdawało się jakimś nieudanym i niezbyt śmiesznym żartem. Z każdą mijającą sekundą czuła się coraz gorzej, a uczucie bezradności stawało się nie do zniesienia. Żelazna klatka stworzona z ramion Doriana nieco się rozluźniła, nie dając jednak wciąż wystarczającej swobody wystraszonej dziewczynie. Zadarcie głowy w górę w odpowiedzi na kolejny niespodziewany dotyk był odruchem, nieudaną próbą ucieczki. Miała wrażenie, że jakiś złośliwy duszek wdarł się w jej wnętrzności, targając każdym napotkanym narządem, zaciskając niematerialne dłonie na jej gardle. Ponownie wstrzymała oddech, przymykając delikatnie powieki, gdy palce Doriana przemknęły po jej policzku. Whisper zignorował większość jej pytań, lecz Aria zapewne nie zrozumiałaby nawet połowy tego, co mówił, dopóki nie postanowi się od niej odsunąć. Nie znalazła różdżki, ale w końcu jej próby wyswobodzenia się odniosły pozytywny skutek. A więc przez cały ten czas Dorian był w posiadaniu jej różdżki, nie mając chyba zamiaru się w ogóle do tego przyznawać. Musiał się domyślić, że jej szukała. Gdy tylko ją puścił, momentalnie cofnęła się o kilka kroków, cudem unikając potknięcia się i upadku. – Twoje żarty wcale nie są śmieszne – wyrzuciła z siebie błyskawicznie, poprawiając materiał spódniczki. Patrzyła na niego z wyrzutem, marszcząc przy tym brwi. Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i uciekła, ale nie mogła mu przecież zostawić różdżki! Zamrugała kilka razy, czując jak w oczach pojawiają się łzy. Nie miała zamiaru się teraz rozpłakać, musi sobie jakoś poradzić. Obecność osoby trzeciej zauważyła dopiero w momencie, gdy usłyszała znajomy głos. Chyba nie musiała nikomu mówić, że rozbawiony ton Gryfona wcale nie poprawił jej nastroju, wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej ją zdołował. Kamień spadł z serca Fimmelówny, gdy O’Connor wyciągnął w jej stronę odzyskaną różdżkę. Miała ochotę go wyściskać, ale zamiast tego po odebraniu swojej własności, zrobiła znów kilka kroków w tył, mrucząc pod nosem ciche dziękuję. Na pewno już dzisiaj do nikogo się tak bardzo nie zbliży, miała zbyt dużo sensacji jak na jeden dzień. Zacisnęła mocno palce na magicznym kawałku drewna, kątem oka zauważając leżącą niedaleko książkę. Schyliła się po nią, wygładziła kartki i przytuliła przedmiot do siebie, jakby musiała się czegoś przytrzymać. Burza ciemnych włosów opadła na twarz, odgradzając Krukonkę dodatkowo od niechcianych spojrzeń. Stała w bezruchu, z wzrokiem wbitym w swoje buty, słuchając, lecz nie słysząc zbytnio ich rozmowy. Dotarło do niej każde słowo, ale dochodziło z opóźnieniem, toteż przez dłuższą chwilę nie odpowiedziała na zadane jej pytanie. Nie była nawet pewna, czy Cu się zwracał właśnie do niej, ale podnosząc na niego ciemne oczy dostrzegła, że na nią patrzy. Musiała teraz zachować się spokojnie, odpowiedzieć coś miłego i najzwyczajniej w świecie się ulotnić. - Nie wiem, czy lepiej… Cieszę się, że już się skończyły – odpowiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. Nie miała zamiaru mu nic mówić, poza tym pomyślała, że zapewne wcale go to nie interesuje, a pyta tylko z grzeczności. Kto by się tam interesował taką małą, niewyraźną Krukonką? Westchnęła ciężko, niezadowolona ze swoich myśli. Najchętniej by je znów wyłączyła, zatapiając się ponownie w przerwanej lekturze. Dorian wyprowadził ją z równowagi i nie była pewna, czy w ogóle uda jej się mu jakoś pomóc. |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Błonia Wto 09 Gru 2014, 22:08 | |
| Z każdą sekundą ta sytuacja, w której się znalazł wraz z Krukonką stawała się coraz bardziej absurdalna. Zdawał sobie sprawę z tego, że zachowywał się wręcz okropnie w stosunku do dziewczyny, jednak jakoś nigdy nie potrafił się powstrzymać od złośliwości i wszechobecnego sarkazmu. Taki już był i raczej nie powinno to się zmienić na lepsze, przynajmniej nie w chwili obecnej, kiedy raczej szedł w coraz głębsze bagno. Czy to mu przeszkadzało? Absolutnie, co było trochę przerażające i niepokojące za razem. Miał zamiar jeszcze trochę się z nią podroczyć, jednak ktoś bezczelnie przerwał mu zabawę, wyrywając mu z rąk różdżkę, która należała do Fimmelówny. Odwrócił głowę do tyłu, aby spojrzeć na śmiałka, który zdecydował się im przeszkodzić, a gdy rozpoznał w nim O’Connora, na jego twarzy na ułamek sekundy pojawił się złośliwy uśmiech, który zaraz zniknął. Zacisnął prawą pięść, po czym lekko dźgnął nią chłopaka w ramię, w geście powitania. Może Gryfon nie należał do ścisłego grona osób, z którym Dorian podczas szkoły przystawał, to mimo wszystko wciąż się lubili i raczej nic nie wskazywało na to, aby coś się miało zmienić. - Czy ja wiem, czy dręczyć? Wisisz mi piwo kremowe, więc jedyną możliwością, aby w końcu je dostać, było podjęcie pracy w Hogwarcie – odpowiedział z szerokim uśmieszkiem na twarzy, obserwując ruch jego ręki, w której trzymał różdżkę jego niedoszłej norweskiej ofiary. Chwilę później zmarszczył brwi, gdy magiczny kawałek drewna, wrócił do właścicielki, która z pewnością się z tego faktu ucieszyła. Chociaż… znając jej temperament i strach przed mężczyznami, to pewnie nie do końca była zachwycona takim obrotem sytuacji. Więcej niż dwie osoby w towarzystwie, to już tłok, jak to mawiali. Przygryzł krótko wargę i wypuścił powietrze z ust, świdrując przez chwilę spojrzeniem dziewczynę, aby zaraz później spojrzeć na kolegę. - Jestem pomocnikiem gajowego, właśnie wracam z Zakazanego Lasu. Miałem małe starcie z centaurami i muszę się ogarnąć, bo pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść – stwierdził, przypominając sobie, że poobijana twarz, podarte, ulubione skórzane spodnie i brudna kurtka nie było czymś, o czym marzył dzisiejszego dnia. Wypadki chodziły po ludziach, a on jak na złość zawsze wychodził z nich cało, prawie. Miał czasami wrażenie, że był niezniszczalny, na szczęście, to chyba tylko wrażenie. Podszedł do Arii i położył dłoń na jej głowie, uśmiechając się pod nosem. - Ona umie magię leczniczą nawet w dużym stopniu, ale raczej po dzisiejszym nie będzie mnie chciała znać. Oby tylko nie powiedziała tego swojej siostrze… – powiedział, nie patrząc nigdzie indziej, tylko w ciemne tęczówki Arii Fimmel, jakby dzięki temu mógł odczytać to, co leżało jej na żołądku. Może i faktycznie było mu trochę głupio, że potraktował ją w taki sposób, ale chyba nie potrafił inaczej, co gorsza, nie miał zamiaru też przepraszać. Nie należał do osób, które otwarcie przyznawały się do popełnianych błędów. Spojrzał na Cu i wzruszył ramionami. – Nie chciałbym skończyć z podpalonymi włosami, jak Ty kiedyś – zaśmiał się. Dobrze pamiętał, jak ta dwójka ze sobą się umawiała. To był bardzo ciekawy obiekt obserwacji i wyciągania bardzo pouczających wniosków. - Macie jakieś sprawy do obgadania, czy coś? – zapytał z czystej… uprzejmości? Nie chciał się znaleźć w centrum jakiejś ważnej rozmowy między tą dwójką. Nie interesowało go nic, co nie miało związku bezpośrednio z jego osobą. Ostatnimi czasy stał się nieco egoistyczny. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Błonia | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |