IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Błonia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18
AutorWiadomość
Kenneth Alpin
Kenneth Alpin

Błonia - Page 18 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 18 EmptyWto 11 Gru 2018, 17:38

Fakt, teraz patrząc na to wszystko z boku rzeczywiście można by wziąć do ręki jakąś słoną przekąskę i poobserwować dobrą, zabawną sytuację. Z drugiej jednak strony, gdyby zderzenie tej dwójki było śmiertelne… podejrzewam, że nazwiska Montrose i Alpin znalazłyby się na mugolskiej liście osób nominowanych do nagrody Darwina. Najważniejszym był fakt, że nie potrafili się na siebie gniewać, jeśli chodziło o takie „wypadki”. Chwila zaskoczenia, konsternacja, a potem szerokie uśmiechy i zachowywanie się jakby nigdy nic. No prawie…
Kenny nie potrafił sobie poradzić z tym czerwienieniem się, próbował uspokoić oddech, myśleć o czymś innym, ale towarzystwo Krukonki skutecznie uniemożliwiało mu jakiekolwiek skupienie się. Zaczął powoli podejrzewać, że rzeczywiście Cassandra nie łączy faktu bycia czerwonym na twarzy z jej obecnością. Jest to dość dziwne dla Gryfona – sądził, że kto jak kto, ale panienka Montrose była bystrzejsza od niego i że na tym polu może byłby nie lada przeciwnikiem gdyby nie fakt, że całkowicie go rozstrajała. W pozytywnym tego słowa znaczeniu! Psychicznie jej obecność odbierał bardzo dobrze, czuł się przy niej dobrze i chciał nadal tak się czuć z każdym kolejnym dniem...z kolei jego ciało wyprawiało istne szaleństwa. Te czerwienienie się, szybszy oddech, lekkie jąkanie zdradzały go. Ale najwyraźniej Cassandra nie potrafiła połączyć paru faktów z jego osobą...jeszcze...prędzej czy później na to wpadnie, a do tego czasu Kenny musi zebrać się na odwagę i powiedzieć jej parę rzeczy. Hah, żeby Gryfon musiał zbierać się na odwagę...to będzie wybitnie ciekawe!
- Tak, zaskoczenie! Z pewnością! - na cholerę on tyle jej potwierdzał? Im częściej będzie to robił to w końcu zacznie drążyć. - Wiesz, to zależy w zasadzie od osoby...- próbował to jakoś logicznie wytłumaczyć. - ...niektórzy zaskoczeni krzyczą, niektórzy wyglądają jak ryba nadymka, a inni się czerwienią!
Kiwnął głową, jakby sam miał siebie przekonać do słów, które właśnie wypowiedział. - Nie, Cass, Ty się nie czerwienisz, zamiast tego Twoje oczy bardzo mocno zyskują na rozmiarze, a tutaj… - pokazał swoim palcem wskazującym linię jej brwi. -… Twoje brwi bardzo wysoko podjeżdżają do góry, tworząc coś na kształt łuku…
Pięknie to opisał, był z siebie dumny. Nie miał na tyle odwagi co ona, by chociaż po przyjacielsku palcem przejechać po jej brwiach. Tematy, na jakie rozmawiają dają Kennethowi dużo radości i swobody. Bądź co bądź nie na co dzień da się z kimkolwiek rozmawiać tak fajnie. Panicz Alpin czuł się teraz, przy Krukonce, bardzo, bardzo fajnie! I choć to prawda, że głowa Cassandry rodziła niekiedy nietuzinkowe i,nie oszukujmy się, poronione pomysły, to w tym wszystkim Gryfon czuł, że wraz z kolejnymi meandrami jej umysłu odkrywał ją samą. I to było w tym wszystkim niezwykle...intrygujące.
- Myślisz, że nie każdy przydomek jest trafiony? Czyj na przykład? - zapytał ze szczerym zainteresowaniem, unosząc jedną brew nieco w górę. - Zakładając, że jakiś przydomek byłby niesłusznie nadany...jaki jest sens więc ich...posiadania? Czy to w tym momencie nie jest oszustwo? - oho, Kenny wkraczał na bardzo głęboką ścieżkę rozważań, Cass z pewnością wie, z czym to się wiąże. Na kolejne jej słowa uśmiechnął się tylko lekko i kiwnął głową. - Pewnie, że jesteś wyjątkowa! - uśmiechnął się szerzej i poczuł, że przy kolejnych jej słowach język mu się lekko zaplątał. - J.j.j.jasne..zapamiętam…
Ty mi się podobasz… czy w takim razie zareklamujesz mnie samej sobie? – pomyślał i westchnął cicho. Wiedział, że może liczyć na pomoc zarówno Cassandry jak i swojego przyjaciela Dwayne’a, a także tego Krukona Lucasa w tematach sercowych. Był im wszystkim za to wdzięczny. Czas, słowa i pewne decyzje, które zapewne nadejdą w przyszłości nakreślą cały wzór szczęścia Kennetha. Może to uniwersalny wzór i Gryfon podzieli się nim z rudowłosą?
Na wzmiankę o Wierzbie nieco zrzedł mu uśmiech. Przypomniała mu się pamiętna inicjacja, na której musiał obwiesić drzewo łańcuchami z kolorowymi piórami. Ledwo uszedł z tego życiem.
- I lepiej nie miej! To nie jest zbyt bezpieczne, wiem z autopsji! - od razu odpowiedział, jakby miał ochotę zaszczepić w jej myśleniu blokadę o treści :”Choćby nie wiadomo jak bardzo Cię kusiło, nic idź tam!”. Po prostu się martwił o nią, nie chciałby, by cokolwiek jej się stało mimo że wiedział, iż Cass była takim niefrasobliwym duszkiem. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie na żaden pomysł związany z tym przeklętym drzewem, które nawet teraz straszy tym, że stoi tak samotnie i złowróżbnie.
Spojrzała poważnie w jego oczy, a on znów utonął w jej oczach. Mówiła coś do niego, a on zupełnie tego nie słyszał. Najwyraźniej ich dusze teraz w niemy sposób ucięły sobie pogawędkę „wzrokową”. Kenneth miał pewność, że jeśli jeszcze trochę Cass pozwoli mu tak po prostu wpatrywać się w jej oczy – zatraci się całkowicie. O ile już tego nie zrobił.
„...zawsze chciałam na Ciebie lecieć” - tak, to zabrzmiało dziwnie i bardzo dwuznacznie, przynajmniej dla Kennetha. Czuł jak w okolicach szyi rozlewa mu się gorąc i ponownie w jego gardle zalęgła się gula klątwy jąkania i przekręcania słów. - Ś.ś.ś.śmiesznie mówisz czasem, wiesz? - wyszczerzył się lekko. - N.n.n.nie wiem jak mam niektóre rzeczy o-odebrać. W sensie nie wiem, czy dobrze r.r.r.rozumiem, p.p.p.p.pewnie nie! - zaśmiał się nieco histerycznie.
Na szczęście przeszli tematycznie na jej osobę, co niejako rozweseliło Gryfona. Lubił o niej słuchać i lubił słuchać, jak Cassandra opowiada. Tak po prostu, dźwięk jej głosy był miły dla jego uszu. Zmarszczył jednak brwi w lekkim zamyśleniu.
- Mam tylko nadzieję, że się nie przemęczasz i nie zarywasz nocek… - spojrzał na nią uważnie, krzyżując na torsie ręce. Bądź co bądź nie byłby zadowolony, gdyby do jego uszu doszło, że jednak to robi. Kenny bardzo szybko wyperswadowałby jej, że robi ogromny błąd.
- Szukasz weny… - podrapał się po brodzie. - Wena jest wszędzie tam, gdzie czujesz, że powinna być. - powiedział z lekkim uśmiechem. - Miejsce, zjawisko, osoba...nawet zwykłe pióro może być weną do stworzenia czegoś, czyjeś słowo...obecność, może poruszająca się na wietrze trawa albo latający hipogryf?
Nie wiedział, czy w ten sposób jej pomógł, choć miał nadzieję, że tak. A potem wrócili na dyskusję o Wróżbiarstwie. Wysłuchał jej słów z powagą na twarzy, pozwalając jej dokończyć swoje zdanie. Kenneth wcale nie chciał zmienić jej zdania z dnia na dzień. Oj nie. To będzie bardzo powolny, ale nie niemożliwy proces. I choć wiedział, że Cassandra jest pod tym względem niezwykle upartą bestią, to on zamierza zagrać na innych strunach.
- Jesteś pewna? To ja Ci odpowiem. Co Ci może przynieść patrzenie w kawałek szkła? Wenę, bo przez szkło widzisz inaczej i z innej perspektywy. Co pokażą Ci fusy? Wenę zawartą w kształtach, których normalnie nie jesteś w stanie zobaczyć! - perswazja wyższego lotu, ehe. - Być może to bzdury, ja jednak odkryłem na ostatnich zajęciach, jak ciekawie można interpretować sny, a to akurat ciekawa sprawa i...nie zajmuje aż tyle miejsca w mózgu! Zapewniam! - uśmiechnął się szeroko. - Może wybierzesz się na choć jedne zajęcia, a pokażę Ci, że to jest nawet fajna zabawa!
Na wzmiankę o tym, że jego przyjaciółka zajada się przy czytaniu książek zbladł niemiłosiernie, ale odetchnął po chwili z ulgą na wzmiankę o ochronnym zaklęciu. - Ufff...to Cię uratowało przed mym niewypowiedzianym gniewem! - powiedział żartobliwie. Cassie doskonale wiedziała, że Kenny nie potrafi się gniewać długo. Szczególnie na nią. - Koniecznie tak, Cassandro, wygląda na to, że musimy się częściej widywać, żeby zacząć pleść jakieś wspomnienia, przy których za paręnaście lat będziemy się śmiać z radości bądź zażenowania! - uśmiechnął się do niej badając wzrokiem każdy milimetr jej twarzy. Delektował się jej widokiem, uśmiechem, obecnością. Tak po swojemu, cicho.
Potem temat zszedł na Noctisa, jej kota. Trzeba przyznać, że Kenny podziwiał tego małego zwierzaka za zadziorność, a z drugiej strony zazdrościł mu z tak bardzo wielu powodów. - Prawidłowo, że o Ciebie dba, wygłaszcz go tam ode mnie, a ja to zrobię jak tylko się ponownie zobaczymy. - rozejrzał się ciekawie. Słońce miło grzało, a z kolei wiaterek dodawał uczucia takiej rześkości, której brakowało w dzisiejszym dniu, przynajmniej w tej porze.
Przy jej kolejnych słowach dotknęła go dłonią po policzku, a on aż podskoczył, bo nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Mimo tego, że Cassandra z pewnością robiła to wszystko po przyjacielsku, Kenneth odbierał to nieco inaczej. Złapał jej dłoń w swoje ręce i odciągnął nieco od swojego policzka, jedną z nich gładząc przez chwilę jej dłoń. Miał tylko nadzieję, że Cassandra nie odbierze tego opacznie.
- Dz-dzięki za uznanie, s-serio! - przełknął ślinę. Na pewno teraz, ponownie czerwony jak krwisty stek talent ma wypisany na twarzy. - P-powinniśmy zagrać kiedyś razem, s-spróbować raz czy d-dwa.
Wizja balu, na którym wszyscy ubrani galowo przy miłej dla uszu muzyce i który byłby odskocznią od takiej szkolnej codzienności naprawdę fajnie zaczęła wyglądać w jego wyobraźni. - M-mam nadzieję, że tak! B-byłoby inaczej, milej i może dz-dzięki temu granice m-między domami z-zatarły by się!
Kenneth jako osoba dążył do jak najcieńszych linii, które określały domy. Dążył do przyjaźni wszystkich ze wszystkimi, z różnym skutkiem. Można by powiedzieć, że to taka jego wewnętrzna misja i póki co, walka z wielkimi wiatrakami. Potem dziewczyna zagadnęła o pozowaniu, co sprawiło, że Kenny zatkał się jak butelka korkiem. Ona chciałaby, żeby on jej pozował? Niby jak? Z czym? Na czym? Kiedy? Jakby to wyglądało? Tyle pytań...więc...czemu by ich nie zadać?
- J-ja pozować? Niby jak? Z-z czym? Na czym? K-kiedy? Jakby to w-wyglądało? - zalał ją lawiną pytań czując się strasznie z tym jąkaniem się. Trzeba przyznać, że nie potrafił sobie na chwilę obecną wyobrazić sobie tej sytuacji. Wyobraźnia zaczęła płatać mu figle i głupie numery, dodatkowo bardziej stresował go fakt, że mógłby się przy Cassandrze wygłupić. Ale..czy właśnie nie o to chodziło? Pytanie, czy kazałaby mu się jakoś przebrać, czy stanąć w określonej pozie...Tutaj musiał zaufać przyjaciółce pod tym względem. I ufa jej.
- Ch-ch-chętnie...ale,ale,ale zależy c-c-co…i z kim... - powiedział ostatnim haustem powietrza. Następnie dziewczyna położyła się na trawie, widocznie zmęczona ciągłym stanie na nogach. Niewiele myśląc położył się obok niej, lekko zginając nogi w kolanach. Wpatrywał się teraz w niebo i słuchał co mówi do niego. Chciała wiedzieć, co on widzi w tych białych, dziwnych obłokach. Uspokoił i wyrównał nieco oddech, by nieco też czerwień na jego twarzy ustąpiła naturalnemu kolorowi jego skóry. I zaczął patrzeć, szukać, dopasowywać kształty, które mu się z czymś kojarzą.
- Widzę… - zaczął, ale przegryzł dolną wargę, bo usilnie starał się dojrzeć cokolwiek. - Widzę Cassandrę, siedzącą na Wróżbiarstwie… - spojrzał na rudowłosą piękność leżącą obok niego i wyszczerzył się żartobliwie. - A tak na serio to…
Przyjrzał się uważnie i wskazał palcem jedną chmurę.
- Ta chmura przypomina mi Znicza… - spojrzał na kolejną i przesunął palcem na kolejną. - Ta zaś...wianek, a ta trzecia największa… - przyjrzał się ponownie. -Hipogryfa...
Westchnął i zaśmiał się krótko z powodu swoich oględzin. Nie wiedział, czy mają jakiekolwiek znaczenie. Szczególnie spodobał mu się ostatni. Uwielbiał hipogryfy, miał nawet podobiznę zawieszoną na rzemyku na prawym nadgarstku. Ułożył wygodnie dłonie na swoim brzuchu i zapytał. - No, a Ty? Co widzisz?
Uśmiechnął się lekko popatrując na nią ukradkiem.
 

Błonia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 18 z 18Idź do strony : Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Tereny Zielone
-