|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:25 | |
| Teraźniejszość dopadła ich z zimnym wyrachowaniem, odbierając przy tym bardzo znaczące elementy ich życia. Dwayne bał się stawić czoła rzeczywistości jaka go otaczała i dotychczas, mając przy boku wiecznie usmiechnietą Joe był przekonań, że postępuje słusznie. Zatracenie się w dziecinnym raju stawał się z każdym krokiem coraz trudniejsze, kiedy tylko przyjaciółka stanęła ubrana w seksowną sukienkę podkreślającą kobiece walory. Uciekał od problemów odkąd tylko pamiętał, a zmiana nastawienia przyszła z zadziwiającą wręcz łatwością. Uczucie porażki i przegranej w życiu przejęło kontrolę nad Morisonem, który próbował posłać niemrawy uśmiech przyjaciółce. Słowa Gilgamesha jeszcze nigdy nie trafiały tak głęboko w serce Puchona, pogłębiając stworzone rany nieufności i obaw co do własnych sił. "Nie chce cię stracić" - powtórzył w myślach i próbował opanować łzy pragnące wydostać się na wolność spod ciężkich powiek. Pomimo świadomości ukrycia tego drobnego incydentu, który wniknie lada moment w opatrunek, tak Dway nie chcial sie poddać. Zduszony okrzyk wyrwał sie z gardła chłopca, kiedy zgial się pod wpływem ciężaru uwieszonej na szyi Joe. Zachwiali się na krótki moment, ale całość wyrwatowaly szeroko rozstawione, patykowate szczudly Puchona. Rumieńce na twarzy dotknęły nawet uszu, które zaczęły płonąć z powodu niestosownych myśli. Zapach przyjaciółki przekradal sie przez bezpieczne dotychczas plastry i dopiero teraz zrozumiał reakcje własnego organizmu. Ulotka przesłana przez Artiego mocno wryla się w umysł beztroskiego Piotrusia, który schował na dnie kufra Pana Złota Rada. Na przyszłość. Z braku odpowiednich słów milczał, a uścisk na plecach mimowolnie zelżał gdy próbował odsunąć od siebie dziewczynę. Położył drżące dłonie na jej ramionach i subtelnie próbował odsunąć ją od siebie, rownoczesnie zaciskajac powieki by nie dostrzegła bolu w brązowych oczach. Oddech wypalajacy dziurę w skórze na szyi wbił się głęboko w pamięć Morisona, który pragnął jedynie zachować miniony stan rzeczy. Do glowy przyszlo mu rzucenie zaklecia zapomnienia nawzajem, opanowujac rozprzestrzenienie się różnic między rodzeństwem dusz. Czuł, że świętokradztwem było myślenie o Joe jak o dziewczynie i próbował pomknac w stronę wspomnień z poranka. Był wtedy bezpieczny, zamknięty we własnym umyśle z wydarzeniami minionych godzin. - T-t-to nie twoja w-w-wina, p-prosze, p-p-przestan. T-t-tylko m-m-moja..-tym razem, wbrew poprzednim próbom oderwania od siebie Joe, przytulil ja ze wszystkich sił i zatopil twarz we włosach. Wstrzymując przy tym oddech. - J-j-j jestes jak siostra, a siostry nie są s-s-s-seksowne, nie mogą takie byc! - Rozpacz przemawiajaca w każdej glosce rozlewala się aż do ich stóp. Pióra, o których dziewczyna mowila ciągle były esencja osobowości Piotrusia Pana. Dlatego widząc, jak wiele znaczą dla Joe skinal gwatlownie głową i zamachal nią przeczac po chwili. - To p-p-prezent. J-j-ja zrobie n-n-nowe, z-zobaczysz! - Obiecał gorliwie, wypuszczając ją z ramion kiedy walczyła znow ze swoimi włosami. Przelknal w końcu gorycz na wysokości gdyki i uciekl ponownie wzrokiem pod stopy, ludzac sie ze dziewczyna nie dostrzegła łez kiedy skrzyzowali na ułamek sekundy spojrzenia. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:30 | |
| Łatwiej zaakceptowała dorastanie. Może przez to, że jest właśnie dziewczyną. Więcej rozumiała i chciała dojrzeć, dorosnąć i stać się lepszą wersją siebie. Nigdy nie przeszło jej na myśl, że miałaby nie zabierać ze sobą przyjaciela. Nigdy nie cierpiała tak, jak przez ostatnie niecałe dwa, krótkie dni. To z nim wkroczyła w świat magii i jeśli mieli w nim żyć, to jakoś tak obok siebie. Posłusznie opuściła ramiona, odsuwając się odpychana w tył. Nie miała łez na policzkach, a w oczach, próbujących się uśmiechnąć. Zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy Dwayne jej nie przytulił, nawet jako siostry. Kolejna zmiana. Joe stwierdziła zgodnie, że są rodzeństwem, tylko z różnych rodzin. Nie była tak blisko z Lizzie jak z Dwayne'm. Są tacy ludzie, których nie da się nikim zastąpić. - To nasza... - z zaskoczeniem dała się przytulić, odnajdując w chudych ramionach Piotrusia Pana smak bezpieczeństwa i spokoju. Ktoś w nich kiedyś się zakocha, znajdzie w nich dom i Jolene bardzo pragnęła, aby to się stało już, aby Dwayne nigdy nie był sam. - ... nasza wina. My się... zmieniamy, ale tylko zewnątrz i troszeczkę wewnątrz. Będziemy dalej rodzeństwem, obiecuję. - zatrzęsła się od głosu Dwayne'a, tak pełnego rozpaczy i smutku. Nie pasowało to do niego, pragnęła to zamazać i odzyskać światło w jego oczach. To od niego Joe czerpała siłę i miała stalowe serce, przez które nie przebija się zło. Przez chwilę oparła policzek o jego brodę, z samego ciepłego oddechu widząc, że coś jest nie tak. Próbowała pogodzić się z przyjacielem, jednakże została już zasiana w niej gorycz, uczucie odtrącenia i odrzucenia. Pewnych zmian już nie odkręcą. Powtarzała sobie, że tamto było ulotne i nieprawdziwe. Chwilowe załamanie i słabość, zaćmienie słońca. Zaraz odpędzą chmury i będą na powrót nieskalanymi bratnimi duszami. - Najpiękniejszy prezent na świecie. - pociągnęła nosem, tuląc czerwone pióro do piersi całymi ramionami. Czy dostrzegła pojedynczą łzę czy nie, nie dała po sobie poznać. - Musisz wyleczyć ten nos. Wyglądasz śmiesznie. - skomentowała, przybierając słaby uśmiech na usta. Gotowa była zatrzymać swoje uczucia w czasie i czekać tak długo, aż Dwayne do niej przyjdzie i zrówna z nią krok. Dzięki Benowi zrezygnowała z pragnienia ulokowania w kimś swoich gorących i niekończących się uczuć na rzecz bycia "starą panną". To powinno ułatwić jej poczekanie na przyjaciela. Czy zrobił źle, czy ona, mogła oddać wszystko, żeby go zatrzymać. Bez transmutowania pióra, doczepiła je pod spinkę do włosów. Łaskotało kość policzkową, ale było na swoim miejscu; przy Jolene, gdzieś blisko. Tam, gdzie powinien być przyjaciel, którego epitet nie oddawał ogromu ich nienaturalnie silnej więzi. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:31 | |
| - R-r-rozkwasił mnie jak podgniłe jabłko - mruknął niewyraźnie pod nosem leniwie odciągając myśli w kierunku wczorajszego spotkania z pięściami Gilgamesha. Pozwolił sobie na taką nieprzyjemną depresję w odniesieniu do śmiesznego wyglądu na korzyść opanowania fali nadchodzących zmian. Doceniał wewnętrznie próby poprawienia humoru im obojgu, ale w wersji Jolene nie było to tak udane jakby sam próbował. Otwarcie się na nią było krokiem milowym w relacjach jakie nawiazywal Morison, pozostawiając ślad w świadomości. Zdecydowanie łatwiej było zapanować nad głosem i ciałem kiedy unikalo się ciężkich tematów czy ignorowało bolesne kwestie. - Cz-czyli...moge zdjąć buty? - Nieśmiała nadzieja przeswitywala ze spojrzenia przygarbionego nastolatka, a kiedy otrzymał w odpowiedzi rozbawiony uśmiech Ji Aj Joł - odetchnął z niebagatelną ulgą. - S-s-strasznie piją. J-j-ja nie wiem j-j-jak można w nich t-t-tyle chodzić - wydukał podczas siadania na trawie i skupił całą uwagę wspomnianym torturom. Nie bawił się w rozwiązywanie sznurówek tylko od razu zzuł schudne adidasy wraz ze skarpetkami, majstrujac przy nich tylko tyle ile trzeba - nic ponad to. Miał wystarczająco dużo czasu, aby przemyśleć wypowiedziane przez Joe słowa i ocenić szansę naprawy ich relacji. Zamiast tego, pogalopował w stronę dzisiejszego poranka i nieśmiałego uśmiechu Arii Fimmel. Jak za pomocą różdżki jego rysy pojasnialy i zlagodnialy, wiec kiedy podnosił spojrzenie na przyjaciółkę zamachal wolnymi palcami od stóp niczym małpa doswiadczajaca swobody po latach udręki. - T-t-te spodnie c-c-ci nie p-p-pasują. Wygladasz g-g-g-glupio - pchnął szyderczy komentarz w stronę przyjaciółki z wyraźnym celem, którego nie zamierzał jej zdradzać. Jedyne czego pragnął to szczęście i radość najbliższych osób, a to nigdy się nie zmieni. To dla Joe przygotował się na sciecie włosów i nabranie poważniejszego wyglądu, przyzwyczajajac zewnętrznie ciało do zmian. To dla Arii przygotował się na kolejne mordobicie od Gilgamesha, licząc na zdemaskowanie go z brutalności i otwarcie oczu dziewczyny. To dla Collina zgrywał lekkoducha, próbując oderwać jego myśli od rozwodu rodziców i zmieniającej sie sytuacji wraz z pojawieniem ojczyma. Dla siebie, tak naprawdę dla siebie zostawiał spokój i wewnętrzną harmonię, że jednak potrafi coś porządnie zrobić. Że jest jeszcze dla niego szansa i ma w sobie jakieś pokłady dobra. Że nie zawsze jest ofiarą i potrafi stanąć w czyjejś obronie. Że pomimo niskich wyników w nauce, umiejętnie dzieli się nieznaną innym wiedzą. Że pomimo tylku nieprzychylnych słów, posiada wiernych przyjaciół - którzy nie zostawią go w potrzebie. Uśmiechnął sie po raz ostatni ze smutkiem, a w następnej kolejności przykucnal i kładąc dłonie na trawie, zrobił fikołka z dziką salwą śmiechu na dokładkę. Nie dając po sobie poznać, co tak naprawdę krąży po jego umyśle i czego pragnie w głębi serca. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:31 | |
| Byli przyjaciółmi, a mimo wszystko coś im przeszkadzało w otwarciu się na maxa przed drugą osobą. Joe widziała to w oczach Dwayne'a. Za często w nie patrzyła, aby przeoczyć tę czy tamtą iskierkę. Bolało ją to, jednak nie komentowała i nigdy nie zmuszała go do wyznania co w nim siedzi. Dosyć dawno temu zorientowała się o jego skrytości i nieufności. Nie zdradzał najszczerszych uczuć, znowuż Joe robiła to za ich oboje. Kładła serce na dłoni i dawała je w ofierze każdemu, w kim widziała dobro. Parsknęła krótkim śmiechem, choć nieco zabarwionym płaczliwymi nutami, spoglądając na buty. Wyglądał tak... dorośle. Jak nie on. Joe nigdy nie wyobrażała sobie przyjaciela dorosłego. Ten obraz był bardzo daleki i nie mogła po niego sięgnąć mimo stawania na palcach. Usiadła obok niego i idąc w jego ślady, zdjęła buty, aby nie był osamotniony w powracaniu do dawnego siebie. Niepokoiło ją jąkanie, które nigdy nie było elementem ich rozmów. Zaczęło się wraz z jej wejściem do dormitorium chłopców... Joe pragnęła jakoś temu zaradzić, bo wiedziała, że Dwayne umie mówić bez jąkania. Wyprostowała nogi w kolanach, kładąc bose blade stopy na nagrzanej od słońca trawie. Uwielbiała nosić buty, ponieważ cieszyły oko. Zwyczaj typowo kobiecy, zaś Dwayne miał zwyczaj typowo indiański : obuwia brak. - Większość ludzi nosi je po to, aby było im ciepło. - wyjaśniła ze śmielszym uśmiechem na ustach. Wierzchem dłoni wytarła rozmazany tusz z kości policzkowych. Włosy przesłoniły twarz Joe, rozsypane ze wszystkich stron. Ułożyły się prościutko, zaś czerwone pióro bardzo pasowało do reszty osoby. - Przecież ich nie zdejmę... - wypaliła, jeszcze nieświadoma, że mogła tym narobić pewnych szkód w gęstej atmosferze między nimi. Zawiesiła wzrok na swoich nogach otulonych dżinsami młodszej siostry. Czuła się inaczej. Czuła się gotowa zrobić fikołka bez zastanawiania się czy ktoś zobaczy jej różowe majtki czy nie. Nie była pewna czy powróci do spódniczki. Pragnęła z całego serca odzyskać i Dwayne'a i jego pióra, jednakże postanowienie zostania "starą panną" wciąż było aktualne. Ben pomógł przejrzeć jej na oczy zaraz po ciężkiej kłótni z przyjacielem. Nie do końca rozumiała jaki związek ma Dwayne z jej przyszłymi związkami i powodzeniem w sferze miłosnej, jednak jakaś zależność istniała. W przeciwieństwie do niego, widziała jak się zmienia jego ciało. Mężniał, wyrósł bardzo. Nie piszczał jak kiedyś, odbierając Joe chichotania z tego powodu. Barki miał szersze, chociaż dalej chude. Dostrzegła budowę torsu i wyostrzone, doroślejsze rysy twarzy. Wyraźnie zauważała różnice, przez które w jej sercu tlił się maleńki niepokój, co się stanie dalej. Bez piór nie był jej Piotrusiem Panem, jej przyjacielem, z którym ścigała się na rowerach, z którym wygrała jednocześnie kalecząc sobie dotkliwie kolano przed bramą jego domu w Cardiff. Przywoływała wiele wspomnień i w każdych istniały pióra. Istotna symbolika, nieodłączny element ich przyjaźni. Gdyby mieli jednym przedmiotem stworzyć godło ich więzi, byłyby to pióra. Odwzajemniła równie smutny uśmiech, który poszerzył się wraz z fikołkiem. Od razu lepiej. Wyglądał na bardziej siebie dawnego. Jolene poczeka. Wyobraziła sobie w głowie Bena grożącego jej palcem i mówiącego "To nie fair". Przegnała go, skarciła i uparła się poczekać, aby nie stracić więcej niż mogłaby sobie wyobrazić. Położyła się na plecach na trawie, rozsypując wokół siebie miliard włosów. Widziała jaśniutkie niebo z kilkoma różnokształtnymi białymi chmurami. Nie pierwszy raz je obserwowała i nazywała, doszukując się w nich zabawnych form. - Kto wyprasował tobie koszulę? Nie wierzę, że zrobiłeś to sam. - nie chciała mówić o Gilgameshu, któremu jej bardziej złośliwa kobieca część obiecała usmażenie jajek przy najbliższej okazji. Ważniejsze było ratowanie ich przyjaźni. Dopiero później zaprowadzi za rączkę przyjaciela do szkolnej pielęgniarki i przytrzyma go lojalnie podczas naprawiania nosa. Nieskromnie twierdziła, że tylko ona jest w stanie utrzymać go w ryzach przy niebezpiecznych i bolesnych procesach leczniczych ciała. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:32 | |
| Dla Dwayne'a problem otwarcia się przed Jolene nigdy nie istniał. Przyzwyczajony do radzenia z problemami na własną rękę ukrywał je przed światem, stwierdzając w pewnym momencie życia, że nikt poza nim nie jest w stanie się uporać. Nie chodziło o to, że zaufanie do Joe było mniejsze czy skąpe - puchon najzwyczajniej w świecie nie wiedział, jak wiele chciałaby ona usłyszeć. Prawda o trawiacych wewnątrz uczuciach pozostawała zamknięta dla wszystkich skrzynią, uchylaną wedle ściśle określonych zasad i sytuacji, w których nie było już innego wyjścia. Zerknął przelotnie na nią, kiedy siadała zachęcona swobodnymi ruchami Dwayne'a i zajął się bezpowrotnie własnym obuwiem. W międzyczasie wzruszył ramionami, zbywajac tym samym argument dotyczący ciepłej ochony podeszw stóp. Z jego twarzy powoli zaczął znikac smutek, chociaż stałe miejsce zagrzała gorycz. Obserwując Joe uważnie w chwilach, kiedy na niego nie patrzyła zastanawiał się kogo tak naprawdę próbuje oszukać i jaki ma w tym cel. Świadomość nieuchronnego rozstania wisiała nad nim niczym widmo śmierci, która wydawała mu się łatwiejsza. Pomimo zapewnień dziewczyny wiedział, że ona nie bedzie w stanie poczekać za nim z dojrzewaniem i chociaz zarzekalaby się na najpiękniejsze wspólne wspomnienia - wiedział. Oprócz zaklęcia zapomnienia nie istniało inne, mogące uchronić rozpad ich relacji. Dlatego pchniety prosto w krocze kolejnymi słowami Joe zachlysnal sie powietrzem, uciekając wzrokiem w drugą stronę. Pochylajac sie w przód wspierał się na dłoniach rozłożonych między nogami, skutecznie chroniąc spodnie przed ujawnieniem kosmatych myśli. - P-p-poprosiłem skrzaty - wyburczał kątem oka przypatrujac się komuś, kto nie był juz Joe. Westchnął wciąż trapiony szalonym i niebezpiecznym pomysłem, rozgladajac dookoła w poszukiwaniu podsluchiwaczy. - Joe, w-w-weźmy znajdżmy kogoś, kto u-u-usnie n-n-nam wspomnienie t-t-tamtego r-ranka, c-co? - Słaby głos próbował przedrzeć się przez powracającą wymuszenie wesołość. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:32 | |
| Każde serce miało w sobie takie miejsce niedostępne dla wszystkich. Potrafiłaby wysłuchać wszystko, jednakże wiele z sekretów zabolałoby ją i zaskoczyło swym istnieniem. Jolene nie miała wielu tajemnic przed Dwayne'm. Oszukiwała go w drobnych sprawach pokroju przetestowania kosmetyków. Nie miała powodów ukrywania przed nim czegokolwiek, ponieważ do tej pory nie istniały rzeczy takiej wagi zmuszającej ich do zatajenia. Choćby przykładowo jej uczucie pustki i utraty ręki przez ostatnie dwa dni, gdy łkała w ramionach Artiego, w towarzystwie Bena i Emanuela Kota. Ten ból, którego nigdy nie czuła. Pragnęła poczekać na Dwayne'a z dorastaniem, paradoksalnie dorastając szybciej niż chłopcy, co płeć miała zapisane w genach od wielu milionów lat. Następne słowa wyrzeźbiły w Jolene trzecią dziurę. Usiadła gwałtownie, przesłaniając się na chwilę włosami. Gula w jej gardle urosła, utrudniając swobodne oddychanie. Prośba była bardzo szczera i rozpaczliwa. Jolene podpisywała się pod nią w stu procentach, chociaż nie umiała wytłumaczyć sobie dlaczego to ją tak zabolało. Dwayne czerwienił się, jąkał i uciekał wzrokiem, co nigdy nie miało miejsca. Podkuliła nogi pod brodę, starając się zatuszować gwałtowny dreszcz przebiegający właśnie wzdłuż jej kręgosłupa. - D-dobrze. - wyszeptała, odwracając głowę od przyjaciela. - Ben jest inteligentny. Mądry. Poproszę go, on... o-on rozumie. U-ufam mu i naprawi nas. - tylko ten Krukon był kandydatem do tego trudnego zadania. Nikt inny nie przyszedł jej na myśl i nie kwalifikował się do wtajemnicza w ich sytuację. Ben już wiedział co się stało. To on przypilnował Jolene, aby doszła do siebie po ich kłótni. Zaciągnie u niego jeszcze większy dług, jeśli oczywiście się zgodzi spełnić tę niecodzienną prośbę. Nie patrząc na Dwayne'a kontrolowała potok łez, pragnący wyrwać się z kącików oczu. Jolene nie miała pojęcia, że wpływa fizycznie na przyjaciela. Nigdy nie przyszło jej to do głowy, to stanowiło coś nieosiągalnego i niemożliwego do zaistnienia. Ślepa na taką możliwość nie brała tego pod uwagę ani przez chwilę. Tłumaczyła sobie, że jej nie ufał na tyle, aby się zwierzyć. Szanowała to, chociaż cierpiała. Gorzko cierpiała patrząc na przelatującą między palcami ich przyszłość. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:33 | |
| Największą różnicą dzielącą Dwayne’a i Jolene były ich płcie, z których wynikało wiele zabawnych kompilacyjnych sytuacji, o jakich istnieniu wcześniej nie wiedzieli. Żyjąc w świecie stworzonym przez wyobraźnię Piotrusia Pana cieszyli się wzajemną obecnością i szczęściem rozumianym w sposób pokrętnie beztroski, gdzie cieknąc nos i gorączka podchodząca pod czterdzieści stopni nie mogła nikogo wyłączyć z budowania domku na drzewie. Ten właśnie czas wspólnej zabawy kończył się i wszystkie plany na przyszłość, niespełnione kawały, ucieczki przed Filchem – nie miały się nigdy już ziścić. Z mieszanką niepewności w coraz głośniej dudniącym sercu zerkał na podrywającą się przyjaciółkę, nie bardzo wiedząc czy wypowiedziana prośba kiedykolwiek przeszła jej przez myśl, kiedy unikali się na korytarzach. Nawet nie miał nic przeciwko Benowi z Ravenclawu i jego ewentualnej ingerencji we własny umysł, bezgranicznie ufając wyborowi Jolene. To zawsze ona miała szczęście zdobywać serce najuczciwszych osób, podczas gdy Dwayne zawsze odbierany był jako krnąbrny dzieciak z niewielkim ilorazem inteligencji. Serce na dłoni sprawiało, że Joe zjednywała sobie tak łatwo ludzi jak i on – tylko ona mogła wybierać kto jest wart jej zainteresowania. - M-miałaś kiedyś - przełykając ołowianą gulę w gardle zająknął się i charknął, dokańczając już bez krzyżowania spłoszonego spojrzenia z dziewczyną – u-usuwane w-wspomnienia? Pytanie było jedynie czystą formalnością, ponieważ Dwayne nie obawiał się ewentualnego bólu czy skutków ubocznych podjętej decyzji. Przeczuwał w kościach – i zresztą widział po zachowaniu Joe – o solidarności w podejmowanym przedsięwzięciu, gdzie nie było miejsca na wątpliwości. Właściwie Morison nie miał czasu na przemyślenie dokładniej swej propozycji oddychając z ulgą na wieść o zgodzie Jolene. Pozostawiając buty na trawie zręcznie niczym zajączek podniósł się do pozycji pionowej i wyciągnął prawe ramię w stronę przyjaciółki. – I-i-idziemy? – zagadnął z niemrawym uśmiechem błądzącym nad ustami, a z oczu błysnęło coś nowego, co dopiero przed chwilą odważyło się wyjść z głębi serca Puchona: nadzieja. Skoro Jolene ufała Benowi to nic nie stało na przeszkodzie, aby od razu do niego się udać z prośbą o usunięcie wspomnienia feralnego poranka, prawda? |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:34 | |
| Dowiedziała się jak wiele straciła, wysłuchując głosu zranionego ego. Straciła przyszłość z Dwayne'm, a teraźniejszość stała się nie do zniesienia. Jolene dusiła się. Jedno jej płuco przestało działać, utrudniało zaczerpnięcie świeżego powietrza mimo, że miała je przy sobie. Żałowała bardzo swojego występku mimo, że oboje przejrzeli na oczy - Jolene nie do końca, nie odnajdując źródła jąkania się Dwayne'a w jej towarzystwie. Poparła od razu jego pomysł. Nie musiał być wypowiedziany serio, aby Jolene nie wzięła go do serca. Miał rację i to ona odruchowo zabierała całą odpowiedzialność na własne barki. Ochraniała Dwayne'a, decydując za ich dwoje, aby w razie kłopotów to ona ponosiła wszelakie konsekwencje. Jej recepta na przyjaciół była prosta - patrzeć na gesty, a nie na słowa. Być może dlatego nie myliła się co do ludzi. Być może dzięki temu uratują swoją przyjaźń, którą popsuła. Potrząsnęła głową w odpowiedzi, nie patrząc na przyjaciela. Jolene miała dziwną minę. Zaciskała mocno usta, zaś jej policzki były blade. Chciała radować się ze znalezienia całkowicie prawdopodobnego rozwiązania zaistniałego problemu. Zamiast tego bała się. Nie chodziło tutaj o brak zaufania w umiejętności Bena. Jolene bała się dlaczego Dwayne pragnie zapomnieć, że jest dziewczyną. Kobieca intuicja odnalazła bezbłędną odpowiedź, lecz Joe uparcie zamykała wszystkie drzwiczki i okna, aby jej nie ujrzeć. Wstała bez słowa, chwytając dłoń Dwayne'a, a nie samo ramię. Oczy dziewczyny były mokre i błyszczące od łez. Dowiedziała się co straci i mogła to naprawić i nic bardziej jej teraz nie przerażało. Miała na zawsze pozostać kumplem, nikim poza przyjacielem. Bez płci, bez swojego kształtu i kolor. Pozostać na zawsze częścią Dwayne'a, czym dotąd była? Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Dostrzegłszy w nim nadzieję na wymazanie wspomnienia, poczuła w sercu ból. Niewidzialna ręka ze szponami chwyciła jej płuca, uniemożliwiając normalne oddychanie i utrzymywanie "poker face". Ruszyła do przodu, oczywiście. Łzy popłynęły ciurkiem po policzkach, skapywały z brody na kołnierzyk koszuli i maleńki kawałek odsłoniętego obojczyka Joe. Poza tym jej głos nie zmienił się ani wyraz oczu. Wyglądała, jakby pogodziła się z myślą, że nie będzie nikim więcej poza częścią Dwayne'a-kumplem. Nigdy nie powie mu, że go kocha, nie będą już spali w jednym namiocie w ogródku domu Morisonów, nie wbiegną nago do jeziora z szaleńczym indiańskim okrzykiem... nie zrobią już wielu rzeczy dopóki oboje będą pamiętać, że przestali być jednym ciałem, a stali się dwoma osobami różnej płci. Chociaż tego nie chciała, zrozumiała z opóźnieniem dlaczego Dwayne nie chce jej. Jej, jako dorosłej kobiety. Panikował z myśli, że mogłaby mu się podobać. Z siostry zamienić się w kogoś, kogo może utracić. Zacisnęła mocno palce na dłoni przyjaciela. Bardzo mocno, rozpaczliwie. - Ben naprawi. Porozmawiam z nim. Nie musisz się martwić. - wydusiła z siebie, a łzy dalej płynęły. Jolene tego nie widziała. Trzy dziury w sercu wyglądającym jak popsute sito. Tyle zapłaciła za wysłuchanie swojego urażonego kobiecego ego.
[i tą smutną puentą ogłaszamy koniec tej sesji] |
| | | Peter Forrester
| Temat: Re: Błonia Nie 10 Maj 2015, 12:07 | |
| Dzień nie zapowiadał się tak słonecznie jak to mówiły dziewczyny z piątego roku. Chmury przesłaniały całe niebo i chociaż było w miarę jasno miało się nieodparte wrażenie, że z owych obłoków zaraz lunie deszcz. Powietrze rześkie i pachnące świeżością prawdopodobnie przykuło Petera Forrestera właśnie w to miejsce. Nonszalanckim ruchem dłoni poprawił okulary w czarnej oprawie i wypuścił kątem ust strugę szarego dymu, która wsiąknęła w jego twarz i blond włosy obecnie potargane wiatrem. Siedział sobie ubrany w ciemny płaszcz wyjściowy, dosyć elegancki jak na niego, a przez szyję miał przewiązany na odwal się szalik Gryffindoru. Co jakiś czas sięgał dłonią do swojej fryzury, by móc ją jeszcze raz zepsuć, albo poprawiał papierosa w ustach – musiał z daleka wyglądać naprawdę cool. Nie dość, że przystojny i niebanalny, to jeszcze pali! Miał nadzieję, że nikt nie widział jak zachłystuje się dymem tytoniowym – mała wpadka na sam początek, którą zatuszował uśmiechem pod nosem. Właściwie dlaczego się tutaj znalazł? Ach, no tak. Sprawdzian z historii magii. Najnudniejszy przedmiot jaki istniał, ale należało go zdać – i to nie z byle jakim stopniem, a przynajmniej z Zadowalającym. Tak to sobie nasz Peter upatrzył. I tak też miało być. Nie przeszkadzała mu pochmurna aura. Ani wiatr, który hulał. Trzymał książkę na swoich udach, a by nie było mu zbyt zimno znalazł prawie idealny sposób na odegnanie zimna. Wystarczyło tupać miarowo stopami o ziemię, co dawało mu złudne poczucie, że zaraz zrobi się cieplej. Przydałaby się gorąca herbata. Przemknęło mu przez myśl. Może gdyby Joe na niego wpadła to przyniosłaby coś dobrego. A Tak? Starał się jak mógł skupić na magicznych literkach układających się w całość tekstu. |
| | | Chayenne Montgomery
| Temat: Re: Błonia Nie 10 Maj 2015, 22:29 | |
| Melancholijny nastrój, w jaki ostatnio popadła Chayenne był dla niej samej nie do zniesienia. Nie potrafiła być już tą nieznośną dziewczyną z ostrym temperamentem, jaką była kiedyś. Wiele się zmieniło. Prawdę powiedziawszy ona sama przeszła niesamowitą transformację i sama nie wiedziała już kim jest i kim chce być. Przestała walczyć sama o siebie, wiedziała, że straciło to wszelki sens, nie miała najmniejszych szans w starciu ze swoją rodziną, więc… w przeciwko samej sobie postanowiła się poddać. Nie miała już sił na tę bezsensowną batalię. Pogoda kompletnie jej nie przeszkadzała, nawet gdyby lał z nieba mocny deszcz i tak wyszłaby zaczerpnąć świeżego powietrza na błonia szkolne. Nie spodziewała się spotkać licznej ilości uczniów w taką niepewną pogodę, więc mogła rozkoszować się samotnością, a to było jej bardzo na rękę. Przechodząc w zamyśleniu przez błonia zauważyła, że nie jest jedyną osobą, która się tu znalazła. Gryfon. Peter Forrester. Znała go, kiedyś jak byli młodsi często jej dogryzał, a teraz jakoś ich kontakty można powiedzieć polepszyły się. Z daleko wyglądał naprawdę nieprzeciętnie, przyciągał uwagę. Nawet Chayenne, która ostatnio nie była w nastroju na nic. Postanowiła do niego podejść i właściwie sama nie wiedziała dlaczego. - Cześć. – rzuciła krótko i poprawiła ciemne włosy, które rozwiał wiatr. – Co tak siedzisz w samotności? – spytała. Być może przeszkodziła mu w kontemplacji? A z resztą, nie była złą osobą do rozmowy, a chyba powinna być nieco bardziej otwarta w kontaktach międzyludzkich, bo ostatnimi czasy stała się wręcz aspołeczna.
|
| | | Peter Forrester
| Temat: Re: Błonia Pon 11 Maj 2015, 10:50 | |
| Chociaż szare chmury krążyły nad ich sylwetkami to było mało prawdopodobne, że zacznie padać akurat w tej chwili. Wszystko szło swoim torem, szło zgodnie z założeniami, tak jak tego chciał Peter. Wiatr muskał jego zaczerwienione od powiewów policzki i przeczesywał roztargane włosy o niezidentyfikowanym odcieniu blondu. Okulary raz na jakiś czas opadały mu na sam czubek nosa, co go niezwykle irytowało, a co pokazywał poprzez zmarszczenie brwi czy nerwowe odkaszlnięcie. Książka dalej spoczywała na swoim miejscu, a ten tylko co jakiś czas przerzucał stronę, gdy akurat skończył ją czytać. Bitwy duchów z 1643r. raczej nie należały do zainteresowań Gryfona, dlatego Forrester najchętniej sam wyrzuciłby opasłe tomiszcze najlepiej na głowę jakiegoś przebrzydłego Ślizgona. O wilku mowa. Blondyn uniósł łepetynę akurat w momencie, gdy na horyzoncie pojawiła się kolejna postać i to z domu węża! Idealnie. - Cześć, Montgomery – Przywitał się, a jakże, całkiem grzecznie jak na niego. Półuśmiech rozświetlił jego twarz, oczy przesunęły się ku sylwetce koleżanki z rocznika, z którą od najmłodszych lat zawsze miał na pieńku. Lubił jej dogryzać, denerwować ją, sprawiać, że ta niezwykle szybko się wkurzała. Robił to specjalnie, za każdym razem i za każdym razem sprawiało mu to chorą satysfakcję. Nie lubił, gdy ktoś zadzierał nosa i chociaż on sam tak robił jak na przykład teraz gdy zaciągnął się papierosem i niepostrzeżenie rozdmuchał dym w stronę Chayenne. Uśmiechnął się przy tym wesoło i zmrużył błękitne ślepia. - Staram się właśnie nauczyć czegokolwiek na sprawdzian z historii magii, który mam w przyszłą środę. Biblioteka mnie nudzi, a w dormitorium jest za głośno. Ot cała sprawa. – Na koniec swojej wypowiedzi wzruszył niezwykle malowniczo ramionami i przesunął się na ławce, by i dziewczyna mogła w spokoju usiąść obok niego. Jeżeli zamierzała to uczynić najpierw wstał, a dopiero potem osiadł kiedy ta siedziała już bezpiecznie. Co jak co, ale był dobrze wychowany. Tego nie można było mu zarzucić. Oparł swoją kostkę o lewe udo i zerknął na Ślizgonkę z cwaniackim w jego mniemaniu uśmieszkiem. - A Ty co tak sama się włóczysz? To niebezpieczne, zwłaszcza po tym co się stało po balu. – Zauważył zwięźle odrywając wzrok od jej ładnej buzi.
|
| | | Chayenne Montgomery
| Temat: Re: Błonia Wto 12 Maj 2015, 23:17 | |
| Nauka… Merlinie. Chayenne powinna wziąć się za siebie, bo inaczej na egzaminach dostanie same trolle. Ale czy ją to obchodziło w ogóle? Chwilowo przechodziła na tyle silne zmiany wewnętrzno emocjonalne, że nie była jej w głowie nauka jakichś mało ambitnych pierdółek. Co będzie to będzie, żyła czasem teraźniejszym, a to był aktualnie jej główny błąd, przecież Montgomery zawsze była cholernie ambitną dziewczyną. Coś z nią ostatnio się działo, chyba niedobrego – najwyraźniej. Chay nie miała humoru, ochoty, ani nic z tych rzeczy na dogryzanie komukolwiek. Chociaż… jakby znalazła się osoba, która zaczęłaby sama stwarzać sobie problemy atakując bezsensownie panną Montgomery zapewne dostałaby jakimś zaklęciem… albo nie dożyła snu po kolacji, to zależy od tego czy Chay miałaby większą chęć na miotnięcie klątwą czy na uwarzenie eliksiru, w świetle ostatnich wydarzeń jej nudnego życia, stawiałabym na to pierwsze. - To i tak bardzo ambitne… Nie nastawiam się na zdanie tego… Fakty są niesamowicie nudne. – mruknęła cicho i kulturalnie usiadła sobie na ławce. Trzeba porozmawiać z ludźmi i kontynuować udawanie, że wszystko jest w porządku. Och, na pewno nikt się do tej pory nie zorientował, że z nią dzieje się coś nie tak. Zdecydowanie! Większość musiałaby być ślepa, albo musiałaby mieć oczy umiejscowione w najciemniejszym zakamarku ludzkiego ciała. Z resztą, nie ważne, tak na dobrą sprawę nawet jej to nie obchodziło. - A Ty co? Martwisz się? – uniosła lekko brew ku górze i uśmiechnęła się cwanie. – Błagam, wyglądam na kogoś komu grozi niebezpieczeństwo? Raczej wchodzenie mi w drogę grozi niebezpieczeństwem… – zażartowala. Ach te żarciki Chayenne, coraz lepiej jej to udawanie wychodzi. O ironio. – Nie przesadzajmy. Obronisz mnie, o. – dodała jeszcze i usadowiła się wygodniej zakładając nogę na nogę i rozglądając się wokół.
|
| | | Irytek
| Temat: Re: Błonia Sro 13 Maj 2015, 08:03 | |
| Samotność nie była wskazana w ostatnich dniach. I nie chodziło tutaj o wizytę krwiożerczych dementorów a o głupawkę, na którą zachorował Irytek. Dotkliwiej znęcał się nad przypadkowymi ofiarami, właśnie w ten sposób pokazując pewien rodzaj strachu przed monstrami w zamku. Oczywiście Iryś nigdy w życiu i w nie życiu nie przyzna się, że czegokolwiek się boi. Zamiast uspokoić się i nie dokładać zmartwień uczniom czy Filchowi, przyłożył się i zabrał do roboty. Przez tydzień pozwolił szkole odpocząć, bo przygotował amunicję. Ukradł to i owo Ślizgonom, odwiedził Gryfonów oraz schowek Filcha. Ile tam było skarbów! W głowie się kręciło od skonfiskowanych małych cudów proszących się o użycie, zużycie i maksymalne wykorzystanie. W końcu zaczęły krążyć plotki, że coś zalęgło się w schowku woźnego i nikt nie wie co to, ani też nie ma śmiałka na ziemi, który chciałby to sprawdzić. Głównie przez to, że owe coś obłąkańczo zanosiło się śmiechem i wyciem z radości. Irytek miał więc wolną rękę. Zawsze miał wolną rękę. Tego pięknego brzydkiego dnia Iryś wracał od Hagrida. Oczywiście pod jego nieobecność przerzucił do góry nogami ogródek i szukał ciekawych produktów do amunicji. Ujadanie Kła go nie wystraszyło. Ba, poltergeist zakleił mu pysk lepem na muchy. Dzień stał się piękniejszy, gdy w oddali dostrzegł dwójkę niewinnych i niczego nieświadomych uczniów. Iryś zatrzymał się dwa metry nad ziemią, skulił i zakrył usta ręką, tłumiąc chichot. Jego ślepia zwęziły się złośliwie, knując i kombinując samo zło. Pstryknął palcami i nastąpiła seria cichych syczeń. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć i siedem. Siedem ciężkich balonów unoszących się wokół jego głowy, wypełnionych kleistym, śmierdzącym brokatem. Bardzo ucieszyła go reakcja Wattsa, gdy go obrzucił tym cackiem na którymś piętrze. Uśmiał się do łez, bo chłopak mienił się kolorami i wyglądał obrzydliwie śmiesznie. Iryś nie mógł przestać się z niego śmiać przez dobre dwadzieścia minut. Czemu więc tego nie powtórzyć? Bezszelestnie przybliżył się do drzewa, sześć metrów nad ich głowami. Wślizgnął się między gałązki i zdemaskował się głośnym chichotem. Plum, plum, plum. Po kolei balon za balonem spadał na łepetyny Petera i Chayenne, a brokat przykleił się do ich włosów i twarzy. - Chaeynne znowu chce komuś wskoczyć do łóżka? Hahahaha, Carrow już się nie podoba?! Hahahaha. Teraz Chayenne woli słodziutkich Gryfonów? BIERZ PETTIGREW! - wrzasnął potężnie, celując balonem prosto w jej nos. |
| | | Peter Forrester
| Temat: Re: Błonia Sro 13 Maj 2015, 19:24 | |
| Dla jednych liczyła się dobra zabawa, dla innych nauka. Peter był tym typem ucznia, który najchętniej połączyłby obie sprawy – co wychodziło mu przez te pełne sześć lat całkiem zgrabnie. Prześlizgiwał się z klasy do klasy, nie miał większych problemów w nauce – za wyjątkiem transmutacji, która szła mu jakby chciała, a nie mogła. No ale od czego są śliczne koleżanki z klas równoległych, które chętnie udzielały mu korepetycji? No właśnie. Zdziwił się nieco gdy usłyszał w jej głosie apatię i jakąś niechęć zarówno do samej nauki jak i przedmiotu, którego się uczył. Co do tego drugiego mógł się zgodzić, bo chociaż profesor Roginsky ciekawie opowiadał to sama nauka historii była mordęgą. - Wiesz, nie warto nastawiać się od razu na „nie”. Fajnie by było jakbyś się zainteresowała tym i owym, a może by coś z tego wyszło. – Poprawił raz jeszcze okulary i spojrzał bystro na dziewczynę obdarzając ją tym jednym z nonszalanckich uśmiechów, które rozdawał na lewo i prawo, od których niemalże mdlały młodsze dziewczyny. No prawie. Po ostatnich wydarzeniach mimo wszystko chyba lepiej trzymać się w grupie – nieważne czy jesteś uczniem czy nauczycielem – nigdy nie wiesz kto na Ciebie wyskoczy zza krzaka. Nie podobało mu się podejście Ślizgonki, ale nie jemu było oceniać. On osobiście nie bał się wpaść na nią, nie bał się przeciąć jej drogi, a robił to wielokrotnie dogryzając jej z tego czy takiego powodu. Chełpił się tym, że ucierał jej nosa i mógłby robić to znowu, gdyby nie to, że o dziwo – mimo posiadania męskich genów zauważył, że Chayenne przygasła. - Skoro to innym grozi niebezpieczeństwo w starciu z Tobą, to proponuję byś to Ty obroniła mnie, moja panno. – Zamknął książkę z głośnym plaskiem sygnalizującym koniec nauki na dziś i wyszczerzył się do dziewczęcia ukazując rząd równiutkich i białych zębów. Zarzucił jedną rękę za oparcie ławki i zmierzwił sobie włosy. Już miał zagadać, spytać o jej dalsze plany na przyszłość – tak, miał o to zapytać, a co, gdy ktoś, a dokładniej mała szkarada mu przeszkodziła. Najpierw usłyszał dziki chichot, a dopiero poczuł na swojej skórze dziwną mieszankę klejącego czegoś. JEZUSMARIAMATKOBOSKA, cóż to za szoton opętał głupiego Iryta, który rozdarł mu się praktycznie nad samym uchem? Peter wstał jak oparzony zrzucając sklejoną książkę i przez chwilę nie wiedząc co się wokół niego dzieje. Nie dość, że szkła okularów mu zaparowały to jeszcze brokat uniemożliwił mu dojrzenie czegokolwiek. Chłopaczyna z Gryffindoru przeklął głośno dwa razy wypluwając filtr od rozżarzonego papierosa. - Na brodę Merlina! – Wrzasnął dopiero gdy zdjął okulary i zamrugał szybko oczami, by zobaczyć cokolwiek. Ujrzał rozrechotaną mordę Poltergeista i pogroził mu ściśniętą pięścią. Dopiero potem doszły do niego słowa, które ten skierował do jego towarzyszki innymi słowy nazywając ją damą lekkich obyczajów. Jakich obyczajów nie byłaby panna Montgomery to nie należało pań obrażać w jego towarzystwie. Przecież był rycerzem na miotle! Oburzony jak sto diabłów dobył różdżki i zamachnął nią raz - Relashio! – Zmrużył oczy, by skierować strumień ognia w stronę Iryciocha mając nadzieję, że podpali mu chociaż portki. Drugą ręką chwycił Chayenne za dłoń i pociągnął ją w swoją stronę najprawdopodobniej po to by ochronić ją przed kolejnym atakiem gagatka. - Sio, kretynie. Bo poszczuje Cię Wilsonem! – Burknął wojowniczo starając się nie panikować na myśl, że świeci się jak cholerna choinka na Boże Narodzenie.
Nie podobała mu się jednak ospałość panny ze Slytherinu dlatego po krótkiej chwili przeklął głośno zarówno ją jak i Irytka po czym czmychnął na bok obrzucając zmorę nienawistnym spojrzeniem godnym tylko prawdziwego Gryfona. - Zemszczę się, synek. –Rzucił na odchodne pozostawiając Chayenne sam na sam z potworkiem. Wcześniej jeszcze odwrócił się spoglądając na nią z pewnym roztargnieniem. Jego spojrzenie mówiło, że najpewniej jeszcze nie raz się spotkają.
Z tematu.
|
| | | Chayenne Montgomery
| Temat: Re: Błonia Pon 18 Maj 2015, 23:16 | |
| Nauka ostatnimi czasy nie była jej mocną stroną. Właściwie to ostatnio nic nie było jej mocną stroną, najchętniej leżałaby cały dzień w dormitorium i rozmyślała o bezsensie własnej egzystencji. Niestety, życie było nieco bardziej wymagające, a z ambitnej dziewczyny przemieniła się w leniwą kluskę, której nigdy nic się nie chciało. Być może, a wręcz na pewno powodem tego były wszystkie wydarzenia, które ostatnio miały miejsce. - Będę szczera, Forrester, ostatnio nie w głowie mi nauka. – mruknęła tylko w odpowiedni. A co mu miała powiedziec? Zwierzać się nie zamierzała prawdę powiedziawszy, z tym gryfonem nie łączyła jej specjalna więź, sama właściwie nie wiedziała dlaczego do niego podeszła, a jednak… dziwnie ostatnio z nią było i nie ma co ukrywać, jakoś tak Chayenne zmieniła swoje zachowania, które do tej pory były naturalnymi odruchami i czasami sama zastanawiała się dlaczego postępuje w ten, a nie inny sposób. - Tak, najchętniej wybiłabym wszystkich, nie pomijając nikogo, mój drogi. – mruknęła w odpowiedzi. Chayenne nie jest bohaterką, ona raczej jest czarnym charakterem, więc bronienie kogokolwiek nie wchodziło w grę, chyba, że miałoby to jakieś ciekawe korzyści, chociaż też pewnie by się zastanowiła, ostatnio nic nie było dla niej na tyle korzystne, że mogłaby zmienić podejście. Po raz kolejny. Była nieco zaskoczona… ale jak zauważyła Irytka zaskoczenie zniknęło. Po nim można się było tego spodziewać, ależ oczywiście. Wycinanie głupich żartów było na jego poziomie. Szkoda, że ducha nie da się zabić, jego też by zabiła, jak całą resztę. Wywróciła lekko oczami, jednak kiedy zauważyła ten niezwykle seksowny brokat na Peterze parsknęła śmiechem. - Ej, Forrester daj spokój… Do twarzy Ci w tym brokacie, podobnie jak mi. – zaśmiała się. Atakowanie Irytka? Bezsens. Wybaczcie, ale ten zacznie się zaraz chełpić swoją pozorną wygraną, bo swym głupim żartem właśnie komuś dopiekł i ten ktoś się wściekł. – Uwielbiam brokat, skąd wiedziałeś? – mruknęła do Irytka uśmiechając się, chociaż pewnie średnio było to widać zza tej masy paskudnego brokatu, którym była pokryta. - Zaktualizuj dane, Irytku, nikomu nie wskakuję do łóżka, mam swoje, które zdecydowanie jest wystarczające. – dodała jeszcze, tak, miał czelność wytykać jej błędy, od których już jakiś czas temu odstąpiła, jasne, przeszłość zawsze wraca, ale to jeszcze nie jest wielka tragedia. Wywróciła lekko oczami widząc wściekłego Forrestera, chyba ni lubił brokatu, jaka szkoda. Odetchnęła głęboko i spojrzała na paskudę Irytka. – Wybacz, spieszę się na zajęcia, muszę pokazać znajomym Twoje brokatowe piękne dzieło. – dodała jeszcze i odwróciła się kierując się w stronę zamku.
Zt.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Błonia | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |