|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Ben Watts
| Temat: Re: Kuchnia Nie 20 Wrz 2015, 17:26 | |
| Kółeczko się zamykało, a muzyka grała dalej, napędzając karuzelę, na której jak małe dzieci gonili się nawzajem Ben z Porunn. Choć bardzo chcieli, nie potrafili z niej zejść ani zatrzymać działającego bez zarzutu mechanizmu, wciąż i wciąż głupio pozostając w tych samych schematach. Dogryźć drugiemu, pokazać swoją wyższość, zmieszać z błotem na każdy możliwy sposób. Tylko po co? Czy faktycznie mieli ku temu powody? Rzucona mimochodem uwaga, że to Ślizgonka powinna zostać skąpana i porażona prądem w miejscu prefekta, była cokolwiek dziwna – chłopak mimowolnie zmarszczył brwi, po raz kolejny zastanawiając się, w co też grała Fimmelówna. Drugi raz wyraziła zainteresowanie stanem jego zdrowia, a to wyglądało zdecydowanie dziwnie. Szczególnie po tych groźbach odebrania mu życia i ostatnim podduszaniu, po którym wciąż miał siniaki na szyi, zgrabnie zamaskowane, póki komuś nie wpadłoby do głowy ściągać z niego golfu, a to mu póki co nie groziło. Na pewno nie od Porunn, na pewno nie w tym kontekście. O skrzaty krzątające się po kuchni w ogóle się nie martwił. Przyglądając się jej czujnie, by nie przeoczyć nawet najdrobniejszego ruchu, Watts wyraźnie czuł, jak złość pęczniała coraz śmielej, coraz chętniej, choć uparcie ją odpychał, nie pozwalając na zaćmienie osądu w taki sposób, jak robiła to wiele razy wcześniej. Prychnął krótko, przewracając oczami na komentarz o arogancji. On, arogancki? Prędzej dumny, oślo uparty i złośliwy, jeśli dotknęło się w nim odpowiednich strun, a jeszcze trochę i Porunn będzie mogła się poszczycić wirtuozerią w graniu Wattsowi na nerwach. Jako pierwsza i właściwie jedyna osoba, biorąc pod uwagę, że świętej pamięci wstrętny tatuś prefekta już od dawna wąchał kwiatki od spodu. Reakcja na zbliżenie się Ślizgonki była natychmiastowa i absolutnie nieprzemyślana – zanim Ben zorientował się, co robi, tacka już frunęła lotem koszącym ku całkiem przyjemnej dla oka twarzy dziewczyny. Na jej szczęście nie zderzyła się z nosem ani inną wrażliwą częścią, trafiła za to w rękę użytą jak tarcza. - Co do... – wymamrotał Ben, gdy nagle jasna skóra zaczęła się czerwienić jak po oparzeniu, nabrzmieć drobnymi pęcherzami i łuszczyć się. Podniósł się z miejsca, nie odrywając spojrzenia od zmiany, zafascynowany nią bardziej, niż można by uznać za uprzejme i normalne. Wtedy uderzyła go myśl – srebro, tacka była ze srebra. Domowe stereotypy zwykle w jakiś sposób były krzywdzące. Sam Watts zwykle wywracał oczami, gdy słuchał opinii, jak to Krukoni nie widzieli świata poza książkami, wiedzę z każdego przedmiotu wciągali bez wysiłku jedną dziurką od nosa i tego samego nosa zadzierali aż po sufit, uznając się za mądrzejszych od innych. W tej sytuacji jednak ciężko było zaprzeczyć lotnej inteligencji tak wyraźnej w domu Roweny, gdy chłopak bez większego wysiłku połączył pewne fakty. O nadwrażliwości na srebro zwykle pisano w podręcznikach do OPCMu, zawsze w kontekście, który nie wróżył dobrze. Sama Porunn potwierdziła, że stało się coś złego, gdy próbowała natychmiast uciec z kuchni, jakby goniło ją stado smrodliwych trolli. Jak na kogoś o tak słusznym gabarycie, Ben zadziwiająco zgrabnie wydostał się zza ławy, w trzech długich krokach dopadając panikującej Ślizgonki. Chwycił dziewczynę w pasie i jakby nic nie ważyła, zarzucił ją sobie na ramię, przytrzymując nogi, którymi mogłaby wierzgać i skopać mu szczękę. - Dosyć, tym razem będzie po mojemu – powiedział twardo i niepomny na zaskoczone spojrzenia skrzatów, wyniósł Porunn z kuchni, kierując się w tylko sobie znanym kierunku. Jedynymi śladami ich obecności zostały rozsypane fasolki i otwarty podręcznik.
[z/t x2] |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Kuchnia Pon 21 Wrz 2015, 21:57 | |
| Dziewczęta przestąpiły próg kuchni, po długim spacerze owocującym chcąc nie chcąc w kłopotliwą ciszę. Gdyby ktokolwiek powiedział Hathaway z miesiąc temu, że wybierze się w sobotni poranek na kakao z Jolene Dunbar - ta wyśmiałaby go. Po pierwsze - kto w sobotę zrywa się wcześnie z łóżka? Po drugie - miesiąc temu nie znała Jolene dostatecznie by iść z nią gdziekolwiek a wręcz przeciwnie - po pamiętnej sytuacji spod drzewa żywiła do dziewczyny trudną do ubrania w słowa niechęć. A po trzecie - kakao, serio? Ile mamy tutaj lat? A jednak - podczas tego krótkiego okresu w czasie wszystko się zmieniło - nadeszła nowa przyszłość owocującą w mroźne temperatury. Ciemne noce i, paradoksalnie, jeszcze ciemniejsze dni - albowiem za niedługo będzie mijał miesiąc od lekcji eliksirów, która skłóciła ze sobą dotąd nierozłącznego Erica i Murph. Dlatego też zaczęła biegać - wbrew szumnie rozpowiadanym hasłom, że biegać nigdy nie zacznie i skupiać się na nauce - chodząc na lekcje patronusa. Gdzie, o ironio nawiązała całkiem niezły kontakt z Jo, czując do niej zalążki nieśmiałej sympatii. Jakie to wszystko bywa ironiczne - myślała Murphy schodząc do ciemnych lochów, w ślad za puchoniastym Słoneczkiem. Które swoim paskudnym zachowaniem chyba do siebie zraziła, co widać było na przeżytych razem lekcjach. Bo choć od czasu do czasu udało im się normalnie porozmawiać, na ogół utrzymywały chłodny dystans. Dziwny w wykonaniu największej kluski Hufflepuffu, wszędzietulącej się Jolene Dunbar - co Murphy zdołała zauważyć, gdy trochę uważniej się doń przypatrzyła. Oczywiście było to przed odjazdem - bolesnym rozstaniem z zamkiem oraz… Dłejnem, o którym Słoneczko chyba nie chciało rozmawiać. A przynajmniej takie wrażenie odniosła sama Hathaway. Dziewczyna starała się więc być nieco delikatniejsza, wbrew ciekawości nurtującej dziurę w brzuchu oraz wbrew wrodzonej empatii (dla tych co nie wiedzą, wynosi ona poziom minus milion) powstrzymywała się od zadawania bolesnych pytań, dopóty, dopóki nie ujrzy przynajmniej oczu Jo. Oraz nie wleje w jej wnętrze ciepłego, odżywczego, kojącego kakako którego wyraźnie potrzebowała. Z różnych powodów. Wchodząc do pomieszczenia, Ruda zamachała ochoczo do pracujących wkoło skrzatów, ciesząc się z ich towarzystwa. Oraz pomocy, z której nie omieszkała skorzystać zaraz potem jak wytulały one dawno nie widzianą Puchonkę. Poprosiła o kakao dla dwojga, a gdy otrzymała je wraz z pudełkiem korzennych ciastek, cynamonowych babeczek oraz maślanych półksiężyców, zajęła miejsce gdzieś niedaleko kominka. Tam nie będą przeszkadzać, chyba. No i trochę się ogrzeją. - Kurcze miałam Ci pokazać to pomieszczenie w nowym skrzydle ale trochę zapomniałam. Ach, nieważne. Tam i tak nie ma tylu dobrych ciasteczek… chcesz jedno? - spytała rudowłosa, zanim wpakowała sobie cynamonową babeczkę do buzi. Obserwując uważnie Jo, która wyraźnie posmutniała. Co zabolało Marfiowe serducho, bo nagle dostrzegła… kolejną zmianę. Kolejne przedwczesne dojrzewanie. Spojrzała w oczy blondwłosej, okazując tyle zrozumienia ile umiała po czym westchnęła ze zrezygnowaniem. Co innego jej pozostało? |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Kuchnia Sro 23 Wrz 2015, 19:57 | |
| Szła ze zmizerniałą miną i wbrew pozorom nie miało to swojej przyczyny w wyczuwalnym napięciu ani faktu, że była sobota, a Jo stała już na dwóch nogach ubrana i uporządkowana. Nie mogła spać, wierciła się z boku na bok, tracąc bezpowrotnie to nieodzowne uczucie "Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej". Przyczyna była bardzo jasna, jeśli ktokolwiek poświęciłby pięć sekund dłużej, aby to wywnioskować. Jo patrzyła na profil Gryfonki i specjalnie dla niej starała się uśmiechać bardziej autentycznie, mając nadzieję, że dzięki temu zatrze się między nimi dystans. Odkąd się poznały, zawsze coś wisiało w powietrzu i to owe coś nigdy nie chciało się im przedstawić. Być może Jo nie wie o czymś, o czym wie Murphy? Cokolwiek by to nie było, Jo ze szczerego serca podejmowała próby ocieplenia ich relacji. Nie tylko ze względu na Ercia, którego nie dało się nie uwielbiać, ale również dla nich samych. Niejednokrotnie wpadały na siebie w tym towarzystwie i w końcu należało spróbować się zaprzyjaźnić. Niewątpliwie zajęcia patronusa wpłynęły na to pozytywnie. Solidarność wobec trudnego zaklęcia i niekonwencjonalnych metod nauczania Alexa to całkiem dobry start. Tak więc dzisiaj był krok drugi - kakao w kuchni. Wyściskała każdego skrzata po kolei, zaś w środku wylewała z siebie rzewne łzy. Tęskniła za tamtą Jo; Jo, która jeszcze nie musiała dorosnąć. Dawniej potrafiłaby usiąść na podłodze i wdawać się w pełną ciepła dyskusję z łysymi, brzydkimi potworkami, zaś dziś powędrowała za Murphy i usiadła obok niej przy kominku. Zdążyła nauczyć się rozpoznawać po buziach intensywne powstrzymywanie pytań. Tym razem dotyczących Dwayne'a. - Nie ma lepszego miejsca od kuchni. - rozgrzeszyła mały grzeszek i chętnie poczęstowała się cynamonową babeczką. Westchnęła z ulgą zaraz po tym jak poczuła korzenny smak w ustach. Wyprostowała nogi w kolanach i oparła się wygodnie o ciepły marmur, ciesząc się kolejny raz z powrotu do Hogwartu. Nie lubiła rozłąk, jednak w powrotach było coś słodko-gorzkiego. Ni stąd ni zowąd łokieć Jo dźgnął lekko żebro trzecie Murphy. Na ustach Puchonki pojawił się jasny uśmiech. - Kiepsko idzie ci udawanie, że nie chcesz mnie zapytać o Dwayne'a. - wyszczerzyła się doń ciepło, odzyskując nagle dobry humor i energię na przetrwanie kolejnego dnia bez swojego chłopaka. - Ojczym wysłał go do jednostki Bóg wie gdzie na drugim końcu świata. Stoczyliśmy zażartą wojnę, ale weź przemów do rozsądku stukilowemu facetowi. - wykrzywiła usta na wspomnienie krzyków, łez, awantur i kłótni pomiędzy rodem Morisonów, rodem Dunbar'ów i wojen domowych. - Teoretycznie ma wrócić za miesiąc, ale nie odpisał jeszcze na mój żaden list. -podzieliła się obficie wydarzeniami z nieobecności w szkole zapominając o dodaniu nader istotnego szczegółu: tuż przed wyjechaniem do domu tak się złożyło, że Dwayne przestał być składnikiem jej życia, a stał się jego jedynym napędem. Drobna różnica. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Kuchnia Pią 25 Wrz 2015, 22:49 | |
| Obserwowała Jolene, z nieskrywaną wprost ciekawością - co chyba było widać aż nazbyt widocznie. Ten niemały grzeszek, nie dający się tak łatwo rozgrzeszyć nie wynikał jednak tylko i wyłącznie z powodu Dwayne’a, notabene przyjaciela Murph o czym warto nie zapominać, ale i samej postaci Jo. Tak jakby odmienionej - to znaczy nie z pozoru. Bo była, jak to zwykle, uśmiechnięta, sympatyczna oraz wbrew wszystkiemu - pozytywna. A jednak - w jej oczach skrzyło się coś, czego wcześniej nijak nie dało się wypatrzeć. Coś, czego nawet największymi staraniami nikt nie jest w stanie ukryć o czym Murphy zdołała się niedawno przekonać… bo w tęczówkach Jolene krył się smutek - nieustający, obezwładniający smutek absorbujący promieniujące niegdyś blaskiem słońca serduszko. Co więcej - był to ten rodzaj melancholii związany ze stratą kogoś nader bliskiego, który nasuwał Rudej jedno smutno-szare wspomnienie - dzień czwartego listopada. Myśl o Cu, która przeszyła dziewczynę tak niespodziewanie jak i nieprzyjemnie, spowodowała zastygnięcie nikłego półuśmiechu na twarzy. Nie miała już siły śmiać się i udawać jaka jest odważna - zwłaszcza tutaj, teraz, przy niej. Oparła głowę o rękę i smętnie obserwowała jak koleżanka pochłania łakocie podczas gdy jej myśli pognały w stronę tego, co było i minęło i nie wróci i ała. Dźgnięta w żebro, oderwana od iście werterowskiego użalania się nad sobą z początku poczuła złość. Nikłą jednak, znacznie złagodzoną przez szczery ton Puchonki oraz jej uśmiechniętą twarzyczkę. Na widok której i smutna minka Murphy przeistoczyła się ponownie w życzliwy cień uśmiechu. Który nie zblakł dzięki chęciom dziewczyny, na przekór niezbyt szczęśliwych rewelacji dotyczących życia Morrisona. Bo i w sumie sama nie potrafiła uwierzyć, w to co usłyszała. Jakiej jednostki? Choć oczy miała smutne, starała się uśmiechać by mimo wszystko pokazać Jo, że nie będzie źle. I z tym zbłądzonym spojrzeniem siedziała przy dziewczynie, ściskając ciepły kubek kakao by pierwszy raz od dawna stwierdzić, że nie wie co odpowiedzieć. Po prostu - zabrakło jej słów by koleżankę najzwyczajniej… pocieszyć. Jednak mówienie, że wszystko jest w porządku i Dwayne wróci… - czy to ma jakikolwiek sens? Jej to nie pomogło i choć to nieco inna sytuacja, Murphy czuła, że wie co Jolene chce usłyszeć. - Ja… jeju, nie wiem co powiedzieć ale - zaczęła niemrawo, niepewnie, nieskładnie próbując zgarnąć myśli i uczucia w jakiekolwiek zrozumiałe zdanie. Nie udało się jej jednak wydukać nic więcej niż ciche - Wiem jak się czujesz. Po czym po chwili ciszy, kontynuowała: - No wiesz, stracić dobrego przyjaciela. Ale nie martw się na zapas, nie warto - on jest silny i na pewno sobie tam poradzi…Ty zresztą też, ej. Będzie dobrze, no nie? Musi być - mruknęła, czując w sobie niespotykane od dawna pozytywne myślenie. Aby po chwili spojrzenia prosto w środek zmęczonych, smutnych i Jolinowych patrzałek odłożyć na stolik ciepłe kakao Co za okropne czasy, by dorastać. Pomyślała, po czym stało się coś, co chyba nie powinno. Najpierw usłyszała trzaski - otwierane przez jednego ze skrzatów drzwi oraz szamotaninę. Potem - zobaczyła sunącą ku niej sowę, by na końcu… poczuć jej pazurki wbijające się w czaszkę. Jak Grom, ihihihi, z jasnego nieba - ptaszysko MacQuenna bezpardonowo spoczęło najpierw na jej główce, a potem - na meblu nieopodal albowiem Murphy nieumyślnie spłoszyła go wyjątkowo głośnym "WSTRĘTNY PTAK". Ale wcale nie chciała tak powiedzieć - och nie - to byłoby niesprawiedliwe, zwłaszcza że po prostu wykonał zadanie dostarczając wymięty liścik. Zaintrygowana Murphy rzuciła okiem na Jo, by dopiero po chwili odpakować wiadomość. - Och, to tylko John chce potrenować. Za niedługo gramy mecz, to pewnie dlatego… - rzuciła, drapiąc się po głowie. I po co ten harmider? - Gramy z wami…. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Kuchnia Nie 27 Wrz 2015, 10:15 | |
| Wszyscy w końcu dojrzewają. Jedni mniej, inni bardziej boleśnie. W tym przypadku nie dojrzewanie wtrąciło swoje trzy sykle, a najzwyczajniej w świecie rozłąka. Nie wychodziła ona jej na dobre. Nikomu. Benowi wyjechał Samuel, jej Dłejn, zaś Murphy i Ercio... mieli siebie. Jo im zazdrościła, gdy zabrakło bratniej duszy. Ludzie nie powinni wyjeżdżać i zostawiać resztę na pastwę losu. Nie powinni nie odpisywać na sowy ani nie dawać znaku życia. Z buzi Jo odbijała się paleta uczuć. Smutek faktycznie dominował na jej ustach ułożonych w uśmiech. Nie każdy uśmiech jest uśmiechem; przekonała się o tym dosyć boleśnie postawiona faktem dokonanym: samotnością. Ucieszyła się w środku po cichu ze zrozumienia bijącego z oczu Murphy. Kłótnia i rozstania z przyjaciółmi za każdym razem są bolesne. Słyszała o ich spięciu, choć nie znała powodów ani przebiegu i żałowała, że nie może im pomóc. Nie wtrącała się, bo chcąc nie chcąc dorosła. Cofała się dużym krokiem i lizała swoje rany w ciszy. Zdążyła nauczyć się, że nie naprawi świata, choćby zalała Hogwart bezgraniczną miłością. To nie jej broszka, nie jej zadanie. Pozostało więc zostać postronnym obserwatorem. - Nie straciłam Dwayne'a. - poprawiła Murphy, patrząc na nią nagle z okrągłymi oczami, zupełnie jakby ta myśl nigdy nie zagościła nigdy w głowie. Drgnęła na dźwięk imienia przyjaciela, odczuwając mocno jego brak. Nigdy nie przyzwyczai się do tej nieobecności. - Jest trochę przygłupi, ale ma farta i jest czarodziejem, to sobie poradzi. Lada moment wróci. - ocknęła się i uśmiechnęła ciepło, pocieszając siebie samą na głos. Wspomniała, że pisała doń listy. Nie wspomniała, że wysłała mnóstwo listów i powstrzymywała się, aby nie napisać następnego. W ten sposób dodawała sobie otuchy i siły na następny dzień. Przekrzywiła głowę obserwując zakłócanie pracy uroczych skrzatów. Odważna sowa wkroczyła do jaskini stworów burząc ich pracę. Jeszcze zanim Murphy się odezwała, Jo była pewna, że sowa należała do Gryfona, wszak Gryfon nie byłby Gryfonem, gdyby nie wykazywał się brawurą i nie wysyłał sowy na prawie samobójczą misję. Nie miała bladego pojęcia, że będzie mecz. Przestała być na bieżąco z informacjami, co ją lekko ubodło, wszak do tej pory była Redaktorem Naczelnym "Lustra" i wiedziała wszystko i jeszcze więcej. Dziwnie być niedoinformowaną. - John? - nie znała MacQuenna, nie osobiście. - Też jesteś w drużynie, Murphy? Raju, jestem do tyłu. Gratuluję, naprawdę. Eric musi być wniebowzięty. - uśmiechnęła się ładnie do Gryfonki, śląc jej mentalny uścisk. W środku troszkę posmutniała z deficytu najważniejszych informacji. Tak wiele ją ominęło przez te przymusowe wakacje. Jak mogła nie być zła na rodziców za takie coś? - Biegnij do chłopaków. - skinęła jej głową. - Pozdrów ich ode mnie i możesz uściskać ich żebra.
[koniec sesji?] |
| | | Gość
| Temat: Re: Kuchnia Nie 22 Lis 2015, 22:07 | |
| Młodym nie zajęło wiele czasu dotarcie do kuchni, zwłaszcza przy żwawym kroku Narkiego, któremu mocno spieszyło się z powrotem do zamku. Żałowałby wyjścia, gdyby nie trafiła mu się tak przemiła towarzyszka, która osładzała ten mroźny i nieprzyjazny dzień. A skoro o słodkim mowa, to co on by dał za to kakao! Z piankami i bitą śmietaną, startą na wierzch czekoladą, parujące, o lekko waniliowej nucie. Nie miał doświadczenia w żebraniu o przekąski i właściwie nigdy nie zaglądał do szkolnej kuchni, ale coś mu mówiło, że z pomocą Melanie uda im się zdobyć to na czym im zależało. Będąc już przy wejściu, połaskotał gruszkę i przepuścił rudą w drzwiach. Mógł się buntować i zgrywać twardziela, ale maniery trzeba było mieć i okazywać je w wymagających tego sytuacjach. - No, to pokaż na co cię stać. - zagaił z szerokim uśmiechem, ciekaw jaką postawę przyjmie nowa znajoma. Czy będzie wymagająca i karze sobie zrobić to na co ma akurat ochotę? A może uda zagłodzoną i wyziębioną? Zawsze mogła zwyczajnie poprosić, ale jakże ciekawiej byłoby, gdyby padła na podłogę i zaczęła symulować śmierć, ostatnim tchem wyjawiając, iż antidotum na jej bolączki należy przygotować poprzez dodanie czekoladowego proszku do zagotowanego mleka? Mieli do czynienia ze skrzatami, które doceniały towarzystwo i bez takich zagrywek, lecz czasem warto było się wysilić, aby mieć co wspominać, a nóż przy okazji otrzymać większy kawałek ciasta niż zwykle. |
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Kuchnia Sro 25 Lis 2015, 20:55 | |
| Droga do kuchni to dla Melanie niemalże codzienność. Zresztą każdego dnia ma okazję wdychać nosem te cudowne zapachy unoszące się w powietrzu. W końcu nie daleko jest dormitorium Hufflepuff'u, więc jak można tutaj nie stwierdzić, że to dla rudowłosej to już praktycznie monotonia. Do tego bardzo przyjemna i z miłą chęcią korzysta z tego, że ma bardzo blisko do kuchni i nie musi się za bardzo wysilać. No bo gdyby tak mieszkała w jednej z wież. To raczej nie byłaby nazywana stałym gościem, od czasu do czasu. Przy okazji, o ile by taka była. Gdyby nie fakt, że i tak dzień w dzień tutaj jest to inna sprawa. Może leniem nie jest, ale takim leniuszkiem już na pewno. Dojście tutaj na jej krótkich nóżkach przy Narky'm było dość kłopotliwe, bo ten chyba bardzo się śpieszył lub takie miała wrażenie. Jakby cały czas była o ten jeden krok w tyle. Nie lubi tego, czuje się jakby... odepchnięta. Smutne to, zwłaszcza w większym towarzystwie gdy nagle znajduje się na uboczu i nawet nie ma jak na kogoś spojrzeć. -Dziwne, że ta gruszka jeszcze nie spadła od tego miziania - skomentowała pól żartem, pół serio. Naprawdę, musi być porządnie dopieszczona przez tylu gości. Wciągnęła nosem te wszystkie zapachy z zamkniętymi oczyma. Raj jednak istnieje. To takie powierzchowne, myśleć jedynie o zapełnieniu własnego brzucha i usatysfakcjonowaniu kubków smakowych. Samolubstwo jak nic. -Na co mnie stać? - spojrzała się na gryfona jakby ten chyba nie zdawał sobie sprawy z jaką łatwością dziewczyna się odnajdzie wśród skrzatów. Rozejrzała się dookoła, spoglądała na skrzaty z uśmiechem szalejące dookoła i odszukała stolik, do którego podeszła. -Napiłabym się kakao, takiego z bitą śmietaną i posypką - wymamrotała z rozmarzonym tonem głosu, jakby właśnie to miało jej sprawić najwięcej radości. Nie czekała długo bo za chwilę jeden z tych sympatycznych skrzatów postawił przed nią wielki kubek tego o co prosiła. -Oooh, dziękuję - rzuciła z szerokim uśmiechem i położyła dłonie na kubku, od którego mogła je trochę rozgrzać. Efekt był bardzo szybki, zdjęła za chwilę rękawiczki, czapkę z głowy i rozpięła płaszcz. |
| | | Gość
| Temat: Re: Kuchnia Czw 26 Lis 2015, 16:08 | |
| Zapachy zaiste zwalały z nóg, zwłaszcza po spacerze. Narks roześmiał się na uwagę koleżanki, doceniając jej żart. Swoją drogą była to bardzo trafna uwaga z jej strony, gdyż owoc wydawał się mocno obtarty, jakby kontakt z ludzkimi dłońmi nie był mu obcy ani nawet niecodzienny. Słyszał, że puchoni mieszkają gdzieś na parterze, ale nie miał zielonego pojęcia, że ich dormitorium znajduje się w sąsiedztwie z kuchnią, być może dlatego łatwość z jaką ruda otrzymała swoje 'zamówienie' wprawiła go w osłupienie. Z niedowierzaniem podszedł do niej i oparł o blat, przyglądając krzątającym maluchom. Dziwnie było mu wymagać od nich czegokolwiek, a proszenie zdawało się jakoś nie na miejscu, zwłaszcza, że Mel nie musiała sięgać po formułki grzecznościowe by otrzymać ciepły napój. Nie wiedząc jak się zachować, z nerwowym śmiechem odrzekł. - Taa, kakao byłoby świetne... - czuł się jak idiota rzucając te słowa w powietrze, nie skierowane do nikogo konkretnego. Długo czekać nie musiał, chociaż to co postawił przed nim jeden z uwijających się skrzatów było dalekie idealnej porcji dziewczyny. Ot, zwykła szklanka z parującym napojem, bez żadnych dodatków czy ozdób. Może powinien był być bardziej precyzyjny w swoim zamówieniu, jednak darowanemu koniowi nie zaglądało się w zęby, więc Hyles podziękował i zabrał się za picie. Troszkę się przecenił i wziął za wielki łyk, który momentalnie pokarał go ogniem piekielnym, sparzoną jamą ustną i niestety również gardłem, gdyż nie chcąc pluć w towarzystwie damy, połknął wrzątek, odkrztuszając kilka razy. Oczy mu się zaszkliły, a wredny głosik w głowie sarkastycznie pocieszał: "Gratulacje, Narks. Właśnie zrobiłeś z siebie błazna przed nowo poznaną dziewczyną. 100 punktów dla Gryffindoru!" To jednak nie był jego dzień... |
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Kuchnia Czw 10 Gru 2015, 11:01 | |
| -Musisz być milszy, to skrzaty będą robić to samo - westchnęła w kierunku chłopaka. Traktuj innych tak jak chce by inni traktowali Ciebie, czy jakoś tak. W niektórych wypadkach to naprawdę działa, za to z drugiej strony trzeba uważać z kim ma się w ogóle do czynienia. W takim wypadku łatwo nie jest, są tacy co perfidnie wykorzystują pozytywne nastawienie i chęć pomocy. Trzeba wiedzieć gdzie postawić granicę między sympatią, a daniem sobie wejść komuś na głowę. Mel bardzo na to uważa, nie chce skończyć źle i nie narzeka, dobrze wie gdzie jest ta linia ostrzegawcza mówiąca UWAŻAJ. Upiła trochę czekolady, była naprawdę pyszna. Tak bardzo zadowolona i wypieszczona przez sam smak i zapach, tak malutko do szczęścia jej potrzeba. -Dobra, będę już szła. Do zobaczenia Narky - dokończyła za jednym razem ciepły napój i skierowała się w stronę wyjścia uśmiechając się do wszystkich skrzatów, które jej się odwzajemniły jak tylko to zobaczyły.
z/t |
| | | Berenice Andriacchi
| Temat: Re: Kuchnia Wto 22 Gru 2015, 22:57 | |
| Mówi się, że tutejsze skrzaty niezbyt chętnie wypuszczają gości i chyba rzeczywiście tak było. Dowód? Wystarczyło spojrzeć na profesor Andriacchi, która w kuchni gościem była nie tyle częstym, co stałym. Wspólny język z gotującymi stworkami znalazła szybko i na dyskusjach o sposobach przyrządzania najlepszego indyka mogła spędzać tyle samo czasu co na dywagacjach dotyczących starożytnych kodeksów normujących używanie magii. Siadając grzecznie w kącie, tak, by nie przeszkadzać pracującym, Berenice w jednej chwili traciła swą zwyczajową surowość i uśmiechała się promiennie. Tak, uśmiechała się - znacznie częściej i łatwiej niż gdziekolwiek poza kuchnią. Tym razem do położonego na parterze królestwa smaków udała się jednak nie tylko w celach towarzyskich. Tak po prawdzie, dziś rozmowa była najmniejszym jej pragnieniem. Profesor Andriacchi potrzebowała cukru i to nie byle jakiego. Tym, co mogło ją dziś udobruchać, były tylko najsłodsze na świecie, kruche ciasteczka maślane, które znaleźć można było co rano w Wielkiej Sali. Teraz jednak nie było rano, nie była to nawet pora kolacji, Włoszka nie mogła więc po prostu zabrać pożądanych łakoci z jednego z długich stołów. Nie, tym razem konieczna była osobista wizyta u źródła i uproszenie skrzatów o nadprogramowy przydział - co w gruncie rzeczy nie było trudne, przynajmniej nie wtedy, gdy żyło się z kucharzącymi istotkami w dobrej komitywie. - Pani Andriacchi! - pisnęła więc niewysoka skrzatka, Maślanka, gdy Berry przekroczyła próg pomieszczenia po uprzednim połaskotaniu strzegącej wejścia gruszki. Wymieniając surowy, cichy korytarz na nieco duszną, przesyconą jednak różnorodnymi zapachami atmosferę kuchni Jagoda od razu poczuła się lepiej. To zabawne, jak dziwne rzeczy potrafiły przeciągnąć człowieka na tę weselszą stronę życia. - Cześć, dzieciaki. - Włoszka nie mogła się nie uśmiechnąć. Samo pojęcie, jakie używała wobec skrzatów było dla nich przez długi czas niezrozumiałe, pociągało więc za sobą całe wodospady pytań - teraz jednak stworzonka były już przyzwyczajone, że Berenice mówiła do nich tak a nie inaczej. - Spróbuje pani naszego ciasta? Napije się pani kompotu? - Maślanka zakręciła się szybko, zamaszystym gestem wskazując pełne smakołyków tace i dzbany. - A może zapiekankę? Zrobiliśmy bardzo dobrą zapiekankę, proszę, proszę spróbować! Włoszka zaśmiała się cicho. Zapowiadała się kolejna przeprawa z nadmierną gościnnością skrzatów. |
| | | Gość
| Temat: Re: Kuchnia Wto 22 Gru 2015, 23:15 | |
| Kruche ciasteczka, maślane bułeczki, wszelakie dobroci, które chętne skrzaty serwowały każdemu, kto zagościł do ich przybytku. Nie było to złe, lecz wychowany w rodowej atmosferze, Werner uważał, że skrzaty były po prostu istotami wypranymi z mózgu, świadczące usługi każdemu, kto wygląda im na człowieka. Dziecinna teoria, ale jak słusznie bolała wielu ludzi z którymi młody twórca eliksirów miał szansę rozmawiać. Byli i tacy co też potwierdzili to co zwykle mawiał o tych małych stworzeniach. Inni atakowali go za zgorzkniałość względem nich. A prawda była taka, że byli oni wszyscy jak butelka piwa kremowego - bąbelki z niego szybko znikały. Tak samo znikali inni ludzie sprzed oczu Ślimaczka. Werner połaskotał gruszkę z obrazu, wiedząc, że jest to ten kierujący do kuchni. Dużo uczniów polecało to miejsce, jeśli chodzi o nadprogramowe środki żywieniowe. Więcej ciastek, owoców. Szczególnie na tą drugą rzecz Krukon skupiał większość uwagi. Ciastka źle na niego wpływały, a owoce posiadały niezbędne witaminy potrzebne do jego odżywiania. Jednakże... W kuchni skrzaty nie były same. Kobieta, którą Werner dosyć dobrze znał teraz ochoczo rozmawiała z pracującymi tutaj skrzatami. - Myślałem, że do skrzatów żaden z nauczycieli nie przychodzi, pani Andriacchi. Myślałem, że oni nie znoszą ich widoku. Myślałem, że brzydzą się nimi. Dużo myślę, a więc jestem. Mugolski starożytyny filozof tak mówił. "Myślę, więc jestem". A pani? Co panią sprowadza do tego miejsca.
|
| | | Berenice Andriacchi
| Temat: Re: Kuchnia Wto 22 Gru 2015, 23:34 | |
| Chociaż powinna, nie spodziewała się towarzystwa innego niż skrzacie. Faktem jednak było, że ukryte drzwi otworzyły się ponownie ledwie kilka chwil po jej przybyciu, wpuszczając do środka kogoś. Kogoś, czyli ucznia. To nie powinno dziwić, szczególnie, że przecież pierwsze zachęcające opowieści dotyczące tego miejsca usłyszała właśnie na korytarzu od jednej z trzeciorocznych grupek. Miejsce obfitujące w słodycze i rządzone przez stworzenia, które słodyczami tymi dzielą się bez oporów musiało być wśród uczniów znane, jeśli więc coś mogło dziwić, to raczej obecność Berenice. Włoszka jednak zdumiona była szczerze, bo Werner Slughorn, którego bądź co bądź znała - głównie dlatego, że był jej łącznikiem ze swym zdolnym wujkiem, to jednak uzasadnienie dobre jak każde inne - nigdy nie kojarzył jej się z nastolatkiem zakradającym się do kuchni po cukierki. Z drugiej jednak strony nie tylko słodyczami kuchnia stała, miał więc pewnie swoje powody. - Myślę, że mógłbyś się zdziwić - stwierdziła tymczasem spokojnie, jednocześnie dając skrzatce znać, że nie, nie ma ochoty ani na roladę, ani na zapiekankę, ani też na zupę dyniową. - Co więcej, sądzę, że nauczyciele bywają tu równie często co uczniowie. Bez pośpiechu przechodząc wzdłuż długiego, częściowo uprzątniętego stołu, znalazła wreszcie to, czego szukała. Maślanka, widząc, co zainteresowało nauczycielkę, już w kolejnej chwili obok pierwszej miski z ciastkami postawiła drugą, tym razem wypełnioną po brzegi a nie tylko w połowie. - Dużo myślisz. Nie wymyśliłeś jednak, że nauczyciel to też człowiek i każdy jest inny. - Jej ton był nieco rozleniwiony, odrobinę oschły, podobnie jak na lekcjach - teraz jednak pani Andriacchi uśmiechała się, podważając swą surowość. Może i brzmiała poważnie, jej powyższe słowa w tym przypadku były jednak żartem, nie naganą. Na kolejne pytanie Krukona uniosła tylko jedno z porwanych z miski ciastek, w kolejnej chwili odgryzając już kawałek i uważając, by nie nakruszyć nigdzie indziej, a tylko na blacie stołu. Nie lubiła niszczyć czyjejś pracy, a skrzaty ewidentnie skończyły niedawno ostatnie sprzątanie. - Poczęstujesz się? - zapytała jednocześnie i uniosła lekko brwi, ruchem głowy wskazując miski pełne maślanych ciastek. Mogła być nauczycielką a Werner uczniem, teraz było jednak późno, dawno po godzinach lekcyjnych, a Berenice nie była formalistką. Przynajmniej do czasu, dopóki nie była zmuszona do narzucania wyraźnego dystansu.
Posiedzieli w kuchni ledwie kilka chwil. Czas był cenny i każde z nich zdawało sobie z tego sprawę. Ona, bo na zajęcia w dniu kolejnym musiała się przygotować, on, bo każdy uczeń ma przecież swoje, wieczorne zajęcia. Ku rozpaczy skrzatów nie zdążyli więc - czy też raczej Berry nie zdążyła - zjeść wszystkiego, co jej oferowano. Zamiast tego, na pocieszenie, zabrała ze sobą miskę ulubionych ciastek - w końcu po to przyszła. Gdy opuszczali kuchnię, zrobili to razem, rozchodząc się dopiero na jednym ze szkolnych korytarzy.
zt x2 |
| | | Gość
| Temat: Re: Kuchnia Nie 03 Lip 2016, 17:15 | |
| Uczniowie Hogwartu wykorzystywali mądrze ostatnie wolne popołudnie, przygotowując się na cały tydzień niewątpliwych atrakcji i wyzwań intelektualnych. Część z nich odpoczywała na kanapach w pokojach wspólnych, inni spędzali czas na szkolnych błoniach, a grupka Gryfonów zorganizowała w Wielkiej Sali turniej czarodziejskich szachów. Sophie nie należała do żadnej z grup; nie dlatego, że postanowiła zostać samotnicą - zabawne, chyba od dawna nią była, tylko do końca nie zdawała sobie z tego sprawy - po prostu czuła, że musi naprostować kilka istotnych spraw. Z samego rana wybrała się do Hogsmeade i spędziła tam znaczną część dnia, a gdy tylko wróciła, od razu udała się do szkolnej sowiarni. Eleonora, najwyraźniej znowu się obraziła i postanowiła jej unikać, więc nie miała wyjścia, musiała skorzystać z Barbary, jak zwykła nazywać jedną z najbardziej leniwych zamkowych sów. Szkotka bez zbytecznego pośpiechu naskrobała na zwitku pergaminu krótką wiadomość i - zaadresowawszy liścik do Matthew Faulknera - przywiązała go do nóżki zwierzęcia. Opuściwszy wieżę, udała się prosto na miejsce spotkania, do lochów.
Sophie bez większego przekonania połaskotała gruszkę, widniejącą na obrazie martwej natury, newralgicznym punkcie, broniącym dostępu do szkolnej kuchni. Zgodnie z jej oczekiwaniami, drzwi ustąpiły, wpuszczając ją do przestronnego pomieszczenia, wypełnionego zapachem cynamonu i świeżo upieczonych ciasteczek, w którym krzątał się tuzin skrzatów. Od dawna podejrzewała, że stworzenia, zamieszkujące szkolną kuchnię, wyposażone są w rodzaj siódmego zmysłu, podpowiadającego im, kiedy mogą się spodziewać wizyt łakomych uczniów, jak inaczej wyjaśnić to, że pomieszczenie zawsze, nawet między posiłkami i w środku nocy, tętniło życiem? Matthew, jeśli w ogóle miał zamiar przyjść, czego wcale nie była pewna, powinien być tu za kwadrans, więc Krukonka dygnęła lekko, witając się ze skrzatami i złapawszy w dłoń kociołkowego pieguska, usiadła na jednym z krzeseł, starając się nie przeszkadzać im w pracy. Miała jeszcze chwilę czasu, który zamierzała poświęcić na szukanie najbardziej wiarygodnej wymówki. Nie mogła wtajemniczyć sympatycznego Puchona w niektóre aspekty swojej ostatniej nieobecności, ale nie miała wątpliwości, że ta nie umknęła jego uwadze, w końcu który Krukon opuszcza zajęcia z własnej woli? |
| | | Gość
| Temat: Re: Kuchnia Nie 03 Lip 2016, 18:50 | |
| Opasłe i leniwe ptaszysko dopadło młodego Faulknera w trakcie pisania eseju na starożytne runy dotyczący run leczniczych. Czyż to nie idealny sposób na spędzenie niedzielnego popołudnia? Może i nie zbyt idealny, ale Matty nie zamierzał narzekać. Wiedział, że każdy taki esej i dodatkowa praca to dodatkowe punkty dla domu i dodatkowa wiedza, a z takich dodatków nie zamierzał łatwo rezygnować. Dlatego w weekendy zawsze robił to z czego większość uczniów lekką ręką rezygnowała skoro nie jest to obowiązkowe. Dlatego, że był kujonem. I nie był do końca normalny, to jest pewne. Póki jednak jego nienormalność nie zagrażała zdrowiu i życiu innych obywateli nie widział w tym nic niestosownego. Jego opiekun prawny też nie. Ba! Miał nawet wrażenie, że pan Lorcan jest z niego dumny, ale na szczęście nie ubrał jeszcze tego w słowa. I dobrze, bo to byłoby niezwykle niezręczne słuchać tych pochwał. W każdym razie sowa go dopadła w szkolnej bibliotece, a on dość ostrożnie odwiązał liścik z jej nóżki. I tak ostrożność nie uratowała go przed niespodziewanym atakiem ptaszyska, które dość zręcznie dziabnęło go w dłoń. No cóż... szkoda, że nie była tak zręczna w dostarczaniu poczty. Szybko przebiegł wzrokiem po pergaminie, a szeroki uśmiech rozświetlił jego jasną buzię. Jedno zerknięcie na zegarek wystarczyło żeby wiedzieć, że nie zdąży, ale i tak postanowił podjąć próbę walki z czasem. Kto wie? Może nagrodą są wspaniałe eklerki? Albo jeszcze lepiej! Czekolada oblana grubą warstwą karmelu- czyż to nie byłoby cudowne? Byłoby, tak więc szybko spakował swoje rzeczy do torby, książki odstawił na miejsce i ruszył biegiem w dół przeskakując kilka stopni naraz. Na szczęście zamek był niemalże pusty, albowiem cała reszta uczniowskiej braci zdecydowała się spędzić dzień w Hogsmeade. I tak mimo wysiłku nie udało mu się zdążyć na czas. Zamiast tego wszedł do kuchni z lekko zarumienionymi od wysiłku policzkami i włosami jeszcze bardziej rozwianymi niż zwykle. Jednak uśmiechał się szeroko, dumnie prezentując swoją szparę między jedynkami, a dłonie trzymał na pasku od torby, ażeby nie zjechała z jego chudego ramienia i nie spadła na podłogę. Ubrany był w biały podkoszulek i czarne jeansy, więc było to jakimś odstępstwem od tradycyjnego mundurka, ale każdy kto go znał wiedział, że tylko tak nosi się w swoim czasie wolnym. Można więc powiedzieć, że Matty Faulkner wyglądał tak jak zwykle. - Zosia! Już miałem zamieścić ogłoszenie o zaginięciu w Proroku Codziennym! - rzucił wesołym tonem na widok przyjaciółki i ruszył w jej kierunku po drodze zwijając ciastko z ukochanym toffi i wpychając je niemalże całe do ust w bardzo nieeleganckim geście. - Gdzie byłaś? - zapytał wprost ze słyszalnym amerykańskim akcentem tuż po tym jak przeżuł zawartość swojej jamy ustnej mlaskając w międzyczasie z zadowoleniem. Miał jednak pewność, że jego obżarstwo nie zostanie w żaden sposób skarcone przez pannę Thompson. Bądź co bądź ich spotkania rządziły się swoimi prawami, a jedno z nich mówiło o tym, że podczas wyjadania ciastek można zachowywać się jak skończone prosię. Matty sam wprowadził to prawo i sam z niego korzystał. Póki jednak Sophie nie miała nic przeciwko, jemu samemu to nie przeszkadzało. |
| | | Gość
| Temat: Re: Kuchnia Nie 03 Lip 2016, 20:10 | |
| Kres gonitwie nieskładnych myśli położył odgłos otwierających się drzwi. A więc przyszedł... Jej obawy nie były nieuzasadnione, przyjaciele nie znikają na całe tygodnie bez znaku życia, na szczęście wszystko wskazywało na to, że Puchon - spóźniony, czy nie - postanowił nie chować urazy. Sophie z refleksem godnym podziwu przywołała na twarz, naturalny dla niej, pogodny uśmiech, gdy unosiła głowę, by przywitać chłopca. Ujrzawszy jasną czuprynę, odetchnęła z ulgą. Nadal miał dwoje rąk i nóg oraz głowę, bezpiecznie osadzoną na karku. - Skeeter byłaby zachwycona, mogłaby snuć kolejne teorie spiskowe. Kto wie, co tym razem? - rzuciła beztrosko, nawiązując do ostatniego artykułu Proroka Codziennego o serii zaginięć wśród uczniów Hogwartu. Co prawda nie pamiętała, jakie dokładnie hipotezy wysnuła w nim sama redaktor naczelna, bo jedynie przejrzała swój egzemplarz pobieżnie, ale mogłaby przysiąc, że zaginieni zostali okrzyknięci ofiarami, wiszącej nad magicznym światem, wojny. Krukonka odsunęła sąsiednie krzesło od dębowego stołu i poklepała siedzisko zachęcająco. Przez ostatnie tygodnie szkolne życie toczyło się po prostu obok niej. Chodziła na najważniejsze zajęcia, ale te mniej interesujące opuszczała, na całe szczęście racząc profesorów wiarygodnymi usprawiedliwieniami. Dopiero, kiedy opuściła kolejną lekcję Numerologii, uświadomiła sobie, że sprawy muszą wrócić do pierwotnego porządku, nim ktokolwiek zorientuje się, że coś jest nie tak. Niewygodne pytania były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała. Wystarczyło, że cały świat, jaki znała do tej pory, stanął na głowie. W tym świetle, mlaskający beztrosko Puchon, wydawał jej się kojąco normalny, o ile normalnym mógł być ktoś, kto do znajomości wprowadzał zasadę prosięcego zachowania. Faulkner w istocie był z innej planety, ale może właśnie dlatego dobrze się dogadywali, ona też nie była przecież typową nastolatką. Była bardziej wycofana niż jej rówieśniczki i nie trwoniła godzin na przebierankach i plotkach, z daleka trzymała się też od chłopaków. Krukonka odruchowo wygładziła opuszkami palców wyimaginowane zagniecenia na czarnej, plisowanej spódnicy od szkolnego mundurka. - Byłam... zajęta - zaczęła mało elokwentnie. Nim młody Faulkner przekroczył próg szkolnej kuchni, rozważała co prawda różne ewentualności i wytężała mózg w poszukiwaniu dobrego wytłumaczenia, niestety żadna z pojawiających się w jej głowie historii nie trzymała się kupy i mogła rodzić jeszcze więcej pytań. Ostatecznie, szatynka postanowiła powiedzieć prawdę. Przynajmniej tę część prawdy, która nie wysłałaby jej brata prosto do Azkabanu. - Mój starszy brat przyjechał na chwilę z Londynu i nie mogliśmy przestać rozmawiać o smokach. Pamiętasz? Opowiadałam ci, że jest treserem. No i w rezerwacie, w którym pracuje wykluł się właśnie chiński ogniomiot i mój brat zostanie wysłany do Chin żeby przedyskutować z tamtejszym rezerwatem plany przewiezienia smoka do domu - wyjaśniła wreszcie, tonem tak podekscytowanym, że była gotowa sama uwierzyć w tę historię. Co było prawdą? Widziała się z bratem, który rzeczywiście musiał na jakiś czas wyjechać. Krukonka ochoczo poczęstowała się mini ptysiem, podsuniętym jej przez Ogryzka, szefa wśród tutejszych skrzatów. - No dobrze, Matty, to skoro już się odnalazłam, to może powiesz mi, jakie mamy plany? Gwałty i rabunki na Ślizgonach, tuczenie boczków eklerkami czy może jednak poszukiwania tego pitnego miodu? - podsunęła, porozumiewawczo poruszając ładnie zakreślonymi brwiami, gdy dotarła do ostatniej z opcji.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Kuchnia | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |