|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Pią 09 Maj 2014, 00:28 | |
| Gdyby spojrzenie mogło zabićki, Charles zostałby właśnie położony trupem i wylądowałby głową w sam środek sałatki. Przynajmniej tak to wyobrażał sobie Krukon, który znowu – ZNOWU – stąpał po niepewnym gruncie, wyskakując z zazdrością przyjaciół. Oczywiście każdy trzeźwo myślący facet natychmiast by z tej drogi zszedł, ratując swoje życie i zdrowie. Ale nie Charles Pround. O nie, on zamiast tego brnie w to jeszcze dalej, mając z tego spojrzenia, z tych komentarzy, z tego wszystkiego niezły ubaw. No cóż, kiedyś się pewnie doigra. Ale ten dzień wydaje się być bardzo odległy. - Oczywiście, że o tobie, moja droga. Jak mówię o ładnych dziewczynach, zawsze myślę o tobie. Ja ogólnie zawsze o tobie myślę, kocie. Mówiąc to, cmoknął zapychającą się sernikiem dziewczynę w czoło, chociaż ojciec zawsze mu powtarzał, by pod żadnym pozorem nie dotykać dziewczyny w trakcie jedzenie. Wygląda na to, że instynkt samozachowawczy Prounda jest na naprawdę niskim poziomie. Tacy nie żyją długo, nieprawdaż? Na wzmiankę o tych wszystkich dziewczynach, które miał, będzie mieć, lub mógłby mieć (chociaż Wanda sformułowała to ciut inaczej…) tylko wybuchnął śmiechem. Dobrze, że w tym momencie nie jadł, bo naprawdę, z całych sił nie potrafił się przed wybuchem powstrzymać. - O mnie się nie martw. W moim sercu jest miejsce tylko dla ciebie, kot. I cztery panienki, to nie taka długa lista.– odsunął się trochę. Na wszelki wypadek. - Właśnie. Co u Doriana? – zapytał, chociaż niespecjalnie to go interesowało. Jakoś nie utrzymywali ze sobą bliższych kontaktów, ale jakby nie patrzeć, to jego niemal szwagier, jeśli wierzyć krukońskim (i nie tylko) plotkarom. Przechylił głowę, wracając jednocześnie do ciasteczek owsianych. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Wielka Sala Pią 09 Maj 2014, 09:09 | |
| Co ona z nim miała! Gdyby to był ktoś inny niż jej ukochany, głupi Charles to tak jak sobie ten wyobrażał – jego łepek najpewniej wylądowałby w sałatce. Albo nie, w kurzych łapkach w galaretce, bo tego akurat Wanda nie lubiła. Nie byłoby szkoda. W momencie gdy usta zetknęły się z jej czółkiem ta jak oparzona odskoczyła, a przynajmniej starała się uchylić przed niezapowiedzianym pocałunkiem. Do cholery, nie mógł tego zrobić kiedy indziej? - No eeeeeej, nie kiedy jem! - Burknęła w niezbyt miły sposób i obrzuciła go na wpół zirytowanym i rozbawionym spojrzeniem. Przełknęła resztę sernika i westchnęła wywracając przy tym patrzałkami w różne strony świata. - Och, jasne. Myślisz o mnie tylko wtedy kiedy nie myślisz o jedzeniu. – Czyli tak naprawdę pewnie non stop. Parsknęła krótkim śmiechem i spojrzała na swój pusty już talerz. Dłoń położyła na brzuszku, zupełnie jakby sprawdzała czy wystarczająco już się najadła i stwierdziwszy, że jednak tak odsunęła naczynie od siebie i popiła sokiem pomarańczowym, który pojawił się w jej kubku. Wzmiankę o jego kolejnych dziewuchach skwitowała tylko wzruszeniem ramion i spojrzeniem mówiącym coś więcej niż tylko ‘a lata mi tu miotła?’. - Och, kochanie. – Specjalnie użyła tego pieszczotliwego słówka, które tak słodko brzmiało w jej ustach i przechyliła łepek na bok, niczym jej sówka Fantek kiedy czeka na przywiązanie listu do jej nóżki. - Umawiaj się z kim chcesz, kiedy chcesz i po co chcesz. Chociaż, lepiej nie informuj mnie o tym, ok.? Nie chcę wiedzieć co robisz i co. O tak. Wolałabym tego nie wiedzieć. To byłoby dosyć… dziwne. – Dokończyła z dziwną miną, która mogła wyrażać coś w stylu obrzydzenia. Tak, wiedziała doskonale, że Charlie może się podobać dziewczynom, ale wolałaby żeby chłopak oszczędził jej opisów jego dokonań łóżkowych czy też innych, pochodnych. Słysząc pytanie dotyczące jej brata spojrzała na niego przeciągle [chyba za długo się na niego gapiła] i zagryzła dolną wargę nie wiedząc za bardzo co mu odpowiedzieć. - No szczerze mówiąc to chyba nic się nie zmieniło. Nie wiem sama, w porządku chyba. Dawno z nim nie gadałam. Ostatnio był strasznie czymś zajęty. – Zmarszczyła brwi i pokręciła głową. Stwierdziła w duchu jednak, że musi porozmawiać z bratem – dlatego też zgarnęła po tym jak spojrzała na swój były posiłek ten zaraz zniknął z cichym pyknięciem. Położyła dłoń na ramieniu Prounda i oparła się o niego całym swoim ciężarem, oczywiście równie słodkim co ciastko czekoladowe. Nachylił mu się nad uchem i szepnęła. - Muszę lecieć. Zobaczę czy mój brat jeszcze żyje czy już jakiś okropny Ślizgon położył na nim swoje łapska. – Mówiąc to musnęła ustami jego policzek, co oznaczało tymczasowe pożegnanie. Podniosła się z krzesła i poprawiła spódniczkę, by ta układała się lepiej na jej nóżkach. Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie Krukonowi i pomachała mu, po czym wyszła z Wielkiej Sali stukając przy tym obcasami swoich trzewików. Mijając innych uczniów, jednemu czy drugiemu mruknęła zdawkowe ‘cześć’ bądź uśmiech. Teraz jej zadaniem było odnalezienie jej ukochanego braciszka. Tylko ciekawe gdzie on się teraz szlajał.
[z/t]. |
| | | Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 11 Maj 2014, 17:51 | |
| Zaraz po przekroczeniu progu gabinetu Filcha i zamknięciu drzwi Selene ogarnęła ogromna ulga, nabrała głośno powietrza w płuca, po czym powoli je wypuściła. Rozkoszując się rześkim zapachem wolności, której niebawem pozna i smak. Na samą myśl o jedzeniu jej brzuch ponownie się odezwał, przypominając o tym, że jeszcze nic nie jadła. Ruszyła za Billem, idąc kilka centymetrów za nim. Chłopak nadal się do niej nie odzywał, widocznie jej słowa bardzo go uraziły, a ilekroć ona sama chciała coś powiedzieć. Nawet już otwierała usta, ale wtedy dopadła ją dziwna blokada więc zamykała je nie wypowiadając ani jednego słowa. Po czasie, który dla niej trwał wieczność znaleźli się w Wielkiej Sali, w której większość uczniów właśnie kończyło kolacje. Nie mogła uwierzyć, że spędzili tyle czasu w gabinecie woźnego, słońce powoli zachodziło, co idealnie obrazował zaczarowany sufit. Zapewne w innych okolicznościach panienka Casta długo mogłaby rozprawiać na architekturą tego miejsca, ale teraz myślała jedynie o tym by coś zjeść. Kilku mijających ich uczniów, którzy właśnie opuszczali Wielką Salę zakryło nowy dłonią, robiąc kwaśną minę. Dopiero ten widok uświadomił Sel, że prawdopodobnie oboje śmierdzą bardziej niż łajnobomby. Byli przesiąknięci smrodem Filcha jak i specyfiku do szorowania. Zachichotała cicho -Myślę, że przychodzenie tutaj od razu nie było zbyt mądrym pomysłem – zauważyła błyskotliwe, jednocześnie zdobywając się na odwagę by odezwać się w końcu do Billa. –Bill, ja przepraszam. Naprawdę nie ma nic do mugolaków ani mugoli, choć właśnie tak mogłeś odebrać moje słowa – przeprosiła po raz kolejny, patrząc na niego niepewnie.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Pon 12 Maj 2014, 03:31 | |
| Reakcje na buziaka rozbawiła go niesamowicie. Do tego stopnia, że kilka głów zwróciło się w ich kierunku, nawet z najdalszych części Sali. No cóż, akustyka w pomieszczeniu była iście koncertowa. Ale i tak Charlesowi było trochę głupio, temu wybuch śmiechu szybko powstrzymał. - Urocze. – powiedział, gdy już się w pełni uspokoił – Kwintesencja kobiecości. Czas zakończenia procesu jedzenia zbiegł się z opróżnieniem talerza przez Wandę. Owszem, Charles zmieścił by jeszcze trochę tego dobrego dorsza, ale lepiej nie. Naprawdę jest workiem bez dna, a jednak wolałby nie odkryć któregoś dnia, że wygląda jak ten mały grubasek z Gryffindoru. Peter jakiśtam. Charlesowi czasami było szkoda szczurotwarzego, ale nie na tyle, by kiedyś wyciągać w jego stronę pomocną dłoń. W końcu zadawał się z tymi łobuzami od Lily. Wypił więc dwa kielichy soku dyniowego i odsunął talerz. Na wzmiankę na jego życie towarzyskie uniósł brwi zaskoczony. Owszem, informował Wandę o zmianach statusu matrymonialnego, ale to tylko dlatego, że wypada poinformować przyjaciela o takich rzeczach. Nie rozumiał więc nagłej zmiany w zachowaniu Krukonki. Już miał zapytać, o co jej chodzi – wszak jest tylko niedomyślnym facetem, który kobiecych subtelności nie rozróżnia – ale nie zdążył. Wanda wstała, cmoknęła w policzek i zniknęła, nim ten zdążył się w ogóle odezwać. Uciekała, czy jak? Nie mając nic lepszego do roboty, wstał i również skierował się ku wyjściu. Musi jeszcze dorwać Henry’ego i razem przygotować się na zajęcia… Właściwie to zapomniał, z czego mieli się przygotować. Po drodze uśmiechnął się jeszcze do mijającej go Selene i tyle go widzieli.
[z/t]
|
| | | Bill Steiner
| Temat: Re: Wielka Sala Pon 19 Maj 2014, 18:04 | |
| W końcu mógł prawdziwie odetchnąć. W głowie mu się nie mieściło, że poltergeist znów się do niego przyczepił i sprowadził tyle kłopotów. Jest tylko kruczków w Hogwarcie, nie mówiąc o uczniach innych domów, a on upodobał sobie akurat Billa. Można by rzecz, że to wyróżnienie, ale w tym przypadku średnio mu się podobał taki stan rzeczy. I jeszcze ta dziewczyna... Możliwe, że Bill był przewrażliwiony na punkcie swojego pochodzenia, ale tak czy siak, nie podobało mu się, co powiedziała. I raczej długo tego nie zapomni. Wychodząc z gabinetu skierował się od razu do Wielkiej Sali, by w końcu uzupełnić pustki w żołądku. Miał nadzieję, że uda mu się zrobić to w spokoju i samotności, ale spostrzegł, że Sel idzie w tym samym kierunku. Przewrócił oczyma czując, że dziewczyna będzie chciała z nim porozmawiać i wyjaśnić mu co miała na myśli. Chyba nie miał na to najmniejszej ochoty, bo przyspieszył sprawiając, że odległość między nimi znacząco urosła. Wchodząc do środka zauważył, że w sali jest już tylko garstka uczniów. Znakomicie! Im mniej ludzi, tym lepiej. Nie wiadomo jak potoczy się ta rozmowa, a lepiej byłoby, gdyby nikt jej nie słyszał. Nie zanosiło się na kłótnię, ale dmuchać na zimne nie zaszkodzi. Zasiadł przy stole krukonów i zaczął nakładać sobie pozostałości z uczty. Trochę sałatki, trochę jajecznicy... Wszystkiego po trochu, byleby najeść się do syta. Przez cały dzień nie miał nic w ustach i czuł, że żołądek skurczył mu się do rozmiarów orzecha laskowego. Nalał herbaty sobie i Sel, ostatecznie nie sprzeciwiając się, gdy siadała niedaleko niego. Obrzucił ją tylko nieznacznym spojrzeniem, które szybko przeniósł na naczynie. Z przyjemnością pałaszował zawartość swojego talerza, która zmniejszała się z prędkością światła. W nosie miał to, że cuchnął i odstraszał ludzi. Chwilowo kompletnie nie zwracał uwagi na zapach, który im towarzyszył. Będzie się o niego martwił później, gdy wróci do dormitorium. Gdy Sel się odezwała, zrobił tylko naburmuszoną minę. Już miał nadzieję, że skończyli ten temat... - Rany, Sel. Rzeczywiście dziwnie to brzmiało, ale... Uznajmy, że Ci wierzę. Na razie odpuśćmy sobie ten temat, bo chcę w spokoju zjeść. Może kiedyś go dokończymy, chociaż wątpię, nie ma do czego wracać... - zawiesił się, by przełknąć kolejne kęsy jedzenia. - Lepiej powiedz mi, jak podobał Ci się pierwszy dzień w nowej szkole. - zagadnął, z nieznacznym uśmiechem. Trzeba trochę rozweselić atmosferę! |
| | | Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Sob 24 Maj 2014, 21:36 | |
| Selene jak ten przysłowiowy cień podążała za Billem, choć miała wrażenie, że chłopak nie ma ochoty z nią przebywać. Wskazywało na to wyraźnie jego zachowanie, przyspieszył sprawiając, że pojawiła się między nimi pewna odległość. Dziewczyna westchnęła cicho kręcąc głową, była zawiedziona swoją osobą i postępowaniem. Naprawdę żałowała swoich słów, choć przecież wcale nie miała zamiary obrażać Krukona. Weszła z nim do Wielkiej Sali, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej pusta, siadła przy stole w pewnej odległości od Billa. Chwyciła puchar napełniając go wcześniej sokiem dyniowym i wypiła wszystko za jednym razem. Była naprawdę spragniona, a jeszcze bardziej głodna, więc po chwili na jej talerzu znalazła się spora ilość jedzenia. Wszystkie potrawy była naprawdę pyszne, a każdy kęs sprawiał jej nie lada przyjemność. Miała wrażenie, że nie jadła od wieków, a teraz miała przed sobą tak wiele przysmaków. Zapewne gdyby była w stanie spróbowałaby wszystkiego, niestety już po chwili poczuła że jest pełna. Co jakiś czas patrzała na bruneta, jednakże widząc jak skupiony jest na jedzeniu szybko odwracała wzrok. Odezwał się do niej dopiero po dłuższej chwili. Słysząc jego słowa uśmiechnęła się nieznacznie –Muszę przyznać że obfitował w wiele atrakcji, których w Akademii nie było, niemniej jednak wolałabym go nie powtarzać – odpowiedziała śmiejąc się. Czekała ją jeszcze przynajmniej dwugodzinna kąpiel aby pozbyć się tego obrzydliwego zapachu. Jedynym plusem tego dnia było to, że poznała Billa, dzięki któremu nie czuła się tak samotnie. –Jestem już pełna – stwierdziła zjadając ostatni kawałek ciastka, a z jej ust wydobyło się dość głośnie beknięcie –Przepraszam! – powiedziała zatykając usta dłonią. A na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
|
| | | Bill Steiner
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 15 Cze 2014, 00:49 | |
| Początkowo Bill oniemiał i patrzył się w Sel, jak wryty. TO DZIEWCZYNOM ODBIJA SIĘ PO POSIŁKU? Nigdy nie słyszał podobnego dźwięku, płynącego z ust kobiety. Może to dobrze? Przez całe życie żył w przekonaniu, że tylko faceci mają prawo wydalać gazy ze swojego organizmu. Poza tym, chłopak nie potrafił sobie wyobrazić dziewczyny w podobnej sytuacji, stąd taka reakcja. Chwilę potem wybuchnął śmiechem, bo wyobraził sobie gromadkę dziewczyn siedzących w pubie, żłopiących piwsko i prześciganiu się w najgłośniejszym, brzydko ujmując, beknięciu. - Ja też jestem już pełny... I w dodatku cuchnę jak skunks, albo i gorzej! - odparł, robiąc gburowatą minę. Nigdy jeszcze nie czuł się tak... gówniano? To chyba najadekwatniejsze określenie do zaistniałej sytuacji. O niczym bardziej nie marzył, niż o gorącej kąpieli. Poklepał się po brzuszku, dając do zrozumienia, że najadł się do syta. Wypił jeszcze kubek herbaty, po czym wstał z krzesła. - Będę leciał - mruknął pod nosem. - Ludzie uciekają na mój widok. Poza tym jestem wykończony tym biegiem... Chyba pora zacząć regularnie uprawiać sport. Jakbyś chciała dołączyć do wieczornych treningów, to daj znać. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. - wsunął po sobie krzesło i wyszedł z sali udając się do dormitorium. Nareszcie koniec tego piekielnego dnia...
z/t bo nie chcę Cię dłużej blokować ;) |
| | | Carney Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Pon 23 Cze 2014, 22:45 | |
| Gdy Carney doczłapał się do Wielkiej Sali, większość miejsc była już zajęta. Skierował kroki w stronę swojego stałego siedziska, wymijając zwinnie uczniów, którzy skończyli już posiłek i ruszyli w kierunku dormitoriów bądź dopiero szli, by usiąść i zjeść. Jego orientacja jednak na nic się zdała w obliczu fajtłapowałości jednego z Puchonów, który nie patrząc przed siebie – oglądając za to z wielką uwagą sowy przelatujące mu nad głową - przygrzmocił w Gryfona z taką siłą, że ten zachwiał się i niemal upadł. Problemów z lądowaniem nie miało za to żarcie z talerza chłopaczka, które przyozdobiło szatę Duibhne’a, a także kawałek jego policzka. Czarodziej odwrócił się w stronę młodszego ‘kolegi’, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć lub zrobić, poczuł na sobie karcący wzrok jednego z nauczycieli, który kroczył w ich stronę. Carney zagryzł mocno zęby, by nie narobić sobie kłopotów na koniec roku szkolnego i nie sprawić tym samym, że jego dom, Gryffindor, straci punkty z tak durnego powodu. Duibhne opadł na krzesło z cichym, poirytowanym westchnieniem i sięgnął po serwetkę, by zetrzeć papkę z ubrania. Twarz zdążył już oczyścić rękawem – szata i tak nadawała się już tylko do prania, choć musiał w niej wysiedzieć jeszcze całe śniadanie. Znaczy, nie musiał, ale był cholernie głodny, co w sumie równało się z tym, że jednak nie miał wyjścia. Do jego uszu dobiegł chichot – jakieś pierwszoroczniaki miały z niego niezły ubaw. Cóż, czego miałby się spodziewać po dzieciach? Górnolotnego poczucia humoru? No skądże. Od rana głowę chłopaka zajmowało tylko to, że juz niedługo koniec roku szkolnego i wreszcie będzie mógł wrócić do domu. Był silnie związany z bratem, jedyną rodziną, jaką na dobrą sprawę posiadał. Oddałby tuzin znajomych za to, by móc go częściej widywać. Diara nie było jednak w Hogwarcie, co znacznie utrudniało ich kontakty. Pozostawała komunikacja przez sowę, ale nie oszukujmy się – to nigdy nie zastąpi prawdziwej interakcji z bliską osobą. Co, na szczęście, miało w najbliższym czasie ulec zmianie - chociaż na ten krótki, wakacyjny okres. I wszystko byłoby pięknie i cudownie, gdyby nie ów Puchon, który zderzył się z Carney’em, a który to wracał z drugą michą kartofli polanych obficie sosem grzybowym. Czarodziej nie mógł sobie odmówić, by nie odpłacić się czymś podobnym. Postanowił upozorować wypadek, za który nie mógłby zostać ukarany, a który dałby mu chociaż cień satysfakcji, że postawił na swoim. Odsunął lekko swoje krzesło w momencie, kiedy chłopak go mijał – tak, że dzieciak wpadł na mebel, a następnie runął jak długi, razem z papką, która rozpaćkała się na boki i w której resztkę, znajdującą się w naczyniu, Puchon wpakował twarz. Część, przy której siedział Duibhne, tj. jego najbliższe otoczenie składające się z dobrych znajomych, gruchnęło gromkim śmiechem. Carney’owi, widząc purpurową ze wstydu twarz Borsuka, zrobiło się go trochę żal i stwierdził, że chyba przegiął – ale było już po fakcie. W dodatku cała sytuacja nie umknęła uwadze stołowi nauczycielskiemu (a to dziwne). Mimo tego, że trochę zjadało go już poczucie winy, postanowił wykorzystać zamieszanie i się ulotnić, bo jednak wizja szlabanu tuż przez wolnym jakoś go nie urządzała. Wstał gwałtownie, prawie potykając się o rozpłaszczonego Puchona i, z zamiarem dotarcia bezpośrednio do wyjścia, pokierował się w stronę drzwi krokiem dwa razy szybszym, niż zwykle.
|
| | | The author of this message was banned from the forum - See the message | Diarmuid Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Pon 23 Cze 2014, 23:24 | |
| Poranek miał iście zwycięski; poniosło ich wczoraj, Chantal nie pozwoliła mu wyjść, zatonął w jej ramionach, lokach pachnących bzem i agrestem, skórze miękkiej i wręcz błagającej o to, by przesuwać po niej pieszczotliwie palcami. Co było do przewidzenia, jako, iż każda przyjemność niesie za sobą konsekwencję, rano niemal zaspali. Lacroix obudziła go krótkim pocałunkiem i tyle ją widział, przynajmniej dopóki nie dołączył do kobiety pod prysznicem. To poskutkowało kolejną nieplanowaną komplikacją czasową, w wyniku której w Wielkiej Sali pojawili się jako ostatni, nie próbując się jednak krygować. Przyszli razem, zajęli miejsca przy stole i posyłając sobie iście szczeniackie uśmieszki nad kielichami z sokiem skupili się na jedzeniu. Wzrok Diarmuida od czasu do czasu błądził po pomieszczeniu, próbując wśród tłumu głodnych uczniów wyłowić tego jednego - jego brat powinien gdzieś tutaj być. Mężczyzna zastanawiał się, czy chłopak zaszczyci innych swoją obecnością na śniadaniu, jednocześnie stukając palcami w blat stołu. Nie miał okazji powiedzieć mu, że od nowego semestru zostanie w Hogwarcie nauczać transmutacji. Decyzja zapadła dość niespodziewanie, a w związku z wiążącą się z tym wizytą w szkole, Ua Duibhne zdecydował się nie wysyłać sowy do młodszej latorośli swojego rodu, zakładając, że złapie go gdzieś na błoniach i porozmawiają. Zamieszanie w okół spraw organizacyjnych, meczu i - nie ma co ukrywać - Chantal skutecznie odciągnęło go jednak od tej niewątpliwie nie cierpiącej zwłoki sprawy, doprowadzając do tego, że mężczyzna przebywał w zamku już niemal od tygodnia, a Carney nie miał o tym pojęcia. Kiedy zastanawiał się co właściwie powinien mu powiedzieć, przy drzwiach wybuchło jakieś zamieszanie; Diarmuid podniósł głowę, mrużąc oczy, a potem zakrył je dłonią, wzdychając ciężko. Piękny poranek, psia mać. Od razu rozpoznał sylwetkę winowajcy, ruch krzesła nie umknął jego uwadze; był aurorem, psia mać, musiał widzieć takie szczegóły, dlaczego jednak tym pozbawionym honoru złoczyńcą musiał być jego młodszy brat? - Proszę siedzieć, opanuję ten bałagan. - z pełnego rezygnacji zawieszenia wyrwał go ruch po jego lewej; jeden z profesorów, chyba od historii magii, podnosił się właśnie z krzesła. Brunet powstrzymał go dłonią i wstał, po drodze muskając jeszcze palcami ramię Chantal. - Zaraz wrócę. - rzucił krótko, a potem zdecydowanym krokiem ruszył w stronę pobojowiska złożonego z tłuczonych ziemniaków, sosu, który wyglądał na grzybowy, czerwonego jak piwonia Puchona i... No właśnie. Chwycił Carneya za kark, nie zważając na fakt, że wszyscy ich obserwowali - gromki śmiech Gryfonów przyciągał uwagę reszty sali, a gdyby tego było mało, sam Diarmuid także stanowił drobną sensację. Zwłaszcza wśród starszych dziewcząt. Jego palce zacisnęły się na ciele młodszego jak kleszcze, osadzając go w miejscu mało łagodnie, ale skutecznie; pomruk, który rozszedł się po Wielkiej Sali i chichoty mu towarzyszące sprawiły jedynie, że przewrócił oczami. Dzieci. - To nie było zbyt gryfońskie, dzieciaku. - rzucił tonem pełnym kpiny, unosząc lekko brew i opierając wolną dłoń na biodrze; wciąż nie uwolnił szamoczącego się brata, trzymając go w miejscu, by przypadkiem nie próbował zbiec z miejsca zbrodni, pozwolił mu jednak zerknąć na siebie przez ramię. Zaskoczenie, dezorientacja i wpełzający na jego policzki szkarłatny rumieniec sprawiły, że Diarmuid odczuł pewnego rodzaju złośliwą satysfakcję. - Myślę, że masz swojemu koledze coś do zakomunikowania. - dodał jeszcze, zerkając wymownie na zbierającego się z podłogi Puchona i popychając Carneya w jego stronę. |
| | | Carney Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 24 Cze 2014, 13:49 | |
| Carney przeczuwał, że ucieczka może się nie udać, mimo to był zaskoczony, że dał się złapać tak szybko. Gdy odwrócił głowę, by ujrzeć właściciela silnego chwytu, spodziewał się zobaczyć woźnego Filcha lub tego nowego gościa od Starożytnych Run, jednak to, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Diarmuid! No tak, ten znajomy głos, czemu nie poznał go od razu! Początkowo myślał, że brat zjawił się z jakiegoś powodu wcześniej, niż by wypadało (bo kilka dni przed końcem roku), a teraz pomoże mu się przemknąć i uniknąć kary, ale tak się nie stało. Przytrzymał go w miejscu, wygłosił szumną przemowę, przy okazji robiąc z niego pośmiewisko większe, niż młodszy Duibhne zrobił z Puchona, a na koniec kazał mu jeszcze przeprosić! Niby z jakiej racji on mu coś nakazywał? Na twarzy Carneya można było zauważyć wiele różnych, skrajnych emocji – zaskoczenie przechodzące w radość, która ulatniała się z każdym słowem, jakie padało z ust ciemnowłosego mężczyzny, ostatecznie zmieniające się w irytację i złość. - I kto to mówi – mruknął po dłuższej chwili pod nosem. Dość cicho, ale był pewien, że mimo to Diar go usłyszał. Ślizgon będzie go pouczał, co jest gryfońskie, a co nie! Ciekawe, jaką Car będzie miał minę gdy dowie się, kto został opiekunem jego domu... Wyzwolony z uścisku przystanął i spojrzał jeszcze raz na brata, tym razem lustrując go w całości. Czemu żaden z nauczycieli się do niego nie pofatygował, tylko Diar? Wzrok Carneya powędrował ku stołowi zajmowanego przez profesorów, którzy patrzyli akurat na niego. Przekaźniki w mózgu chłopaka podpowiedziały mu możliwy powód, jednak to by było... Cholera! Młody czarodziej wrócił spojrzeniem do wyższego od niego o głowę Duibhne’a i gdyby wzrok mógł zabijać... Jego oczy, schowane pod przymrużonymi mocno powiekami, ciskały gromy. - Tak, chyba tak – odparł bratu i podszedł do Puchona. – Smacznego. Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Wiedział, że teraz kara go już nie ominie, ale nie mógł przecież pozwolić Diarmuidowi na coś takiego. |
| | | The author of this message was banned from the forum - See the message | Diarmuid Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 24 Cze 2014, 15:36 | |
| Widział jak zaskoczenie na jego twarzy przemienia się w radość, a ta, z sekundy na sekundę, ustępuje irytacji i złości. Oczy niebieskie jak jego własne pociemniały lekko i zmrużyły się ostrzegawczo, ale na mężczyźnie nie zrobiło to większego wrażenia. Nie zmieniało to jednak faktu, że rozzłoszczony Carney zawsze oznaczał dalszy ciąg wybryków, zamiast ich końca - z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, młodszy z braci przez wszystkie lata przebywania z Diarmuidem nie nauczył się, że zadzieranie z wyjątkowo pomysłowym byłym Ślizgonem nie popłaca. Być może ze względu na fakt, że chłopak miał tylko jego, starszy z braci Ua Duibhne był pobłażliwy dla swojego podopiecznego, nie należało jednak zapominać, że był dzieckiem wychowanym w domu Węża - a to zobowiązywało. Mężczyzna odetchnął, słysząc komentarz skierowany jedynie do swojej osoby i pokręcił głową, wypuszczając szczeniaka z uścisku. Ten dzieciak kiedyś go wykończy. Carney był krnąbrny, od kiedy tylko pamiętał; Diarmuid poświęcał mu każdą wolną chwilę, ucząc tego, co jemu samemu przekazywał ojciec i byli ze sobą naprawdę mocno związani, ale lata przebywania z młodszym bratem uświadomiły mu tylko jedno - nigdy nikomu nie życzyłby tak upartego potomka. - Ja to mówię. - syknął cicho, mierząc go spojrzeniem od którego zdawałoby się, światło przygasło, a wiatr ustał. Starszy Duibhne miał poczucie humoru i był z niego znany, ale nie tolerował pewnych zachowań. Głupie odzywki należały do krótkiej listy rzeczy, za które można było stracić u niego głowę, a chociaż zwykle byli w dobrej komitywie, chłopak nie raz przekonał się o tym, że jego starszy brat nie da sobie w kaszę dmuchać. Kiedy Carney podszedł do Puchona, auror naprawdę miał nadzieję, że młodszy zachowa się odpowiednio; była ona ślepa, głucha i nieco niemrawa, ale jednak kołatała się gdzieś w tyle jego głowy. Na próżno. Na jego wargach pojawił się uśmieszek, kiedy usłyszał odpowiedź Gryfona, a nagła ochota parsknięcia śmiechem sprawiła, że przez chwilę milczał, nie chcąc przypadkiem podzielić wesołości stołu, przy którym stali. To byłoby bardzo nie na miejscu. Kiedy się opanował, zacmokał z niezadowoleniem i wyciągnął różdżkę; jednym machnięciem oczyścił twarz i ubranie Puchona, a drugim podciął Carneyowi nogi, sprawiając, że wylądował na tyłku pośrodku przejścia. - Jestem prawie pewny, że pora mówienia "smacznego" minęła chwilę temu. Niech się pan bardziej postara, panie Ua Duibhne, jestem przekonany, że stać pana na coś lepszego. Gryfoni to ci szlachetni, tak? - spytał z nieźle imitowanym zaciekawieniem, nachylając się lekko nad młodszym bratem i posyłając mu złośliwy uśmiech, a potem podał rękę przerażonemu, jasnowłosemu chłopaczkowi, silnym ruchem podnosząc go z kamiennej posadzki. Dzieciak miał na oko około dwunastu lat, uszy i policzki czerwone jak maki pod Monte Casino i wyglądał jakby nie wiedział, czy chce się rozpłakać, czy ucieszyć ze sprawiedliwości, jaka spadła jego oprawcy na kark. |
| | | Carney Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 24 Cze 2014, 22:14 | |
| Uparty Carney widział wiele spraw inaczej, niż Diarmuid. Może i nie był ideałem, dzieciakiem łatwym do wychowania, ale miał swoje zasady, których się trzymał i nie dawał sobie wejść na głowę - nawet swojemu opiekunowi, który był dla niego nie tylko rodzeństwem, ale i pełnił rolę ojca niemal od zawsze. Car był wdzięczny za to, co próbował mu przekazać czarodziej, ale czasem miał ochotę rzucić na niego Petrificus totalus czy inne Mimble wimble. - Gryfoni to ci odważni, panie... – spojrzał hardo w oczy brata, wytrzymując jego spojrzenie, po czym zawahał się teatralnie, przykładając palec do brody i wydymając usta, udając przy tym zastanowienie – ...tak właściwie, kim pan jest? – zadał wreszcie pytanie, które go męczyło i na które pragnął poznać odpowiedź. To, co mu się wydawało, mogło być szybko rozwianą wątpliwością bądź potwierdzoną, o zgrozo, prawdą. Jeszcze całkiem niedawno nie mógł doczekać się spotkania ze starszym Duibhne, ale nie wyobrażał sobie teraz, że tak miałyby wyglądać ich relacje przez najbliższe lata. Carney właśnie zrozumiał na własnej skórze zasadę „uważaj o co prosisz – przy odrobinie pecha możesz to otrzymać”. Tak naprawdę nie był aż tak wściekły na brata ze względu na tę sytuację z Puchonem. W końcu sam jest sobie winien, a auror wydawał się być nawet rozbawiony tym, co się właśnie rozgrywało, co podziałało odrobinę kojąco na kotłujące się w środku emocje Cara. Najbardziej denerwowało go jednak to, że nie został poinformowany o przyjeździe Diara, to, że ten fakt został przed nim zatajony. Poczuł się zlekceważony, niegodny zaufania – tak bardzo, jak źle tylko mógł poczuć się urażony nastolatek. Z tego powodu nie zamierzał odpuścić opiekunowi Gryfonów, choćby miało go to kosztować szlaban na wszystko do końca życia. |
| | | The author of this message was banned from the forum - See the message | Diarmuid Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 24 Cze 2014, 23:23 | |
| Diarmuid uśmiechnął się naprawdę ładnie. A potem chwycił młodszego za szatę na karku, podniósł go gwałtownie do góry i uśmiechnął się jeszcze ładniej. - Nazywam się Masz-Szlaban-Dopóki-Nie-Powiem-Dość, panie Ua Duibhne. Ale to już zdołał pan chyba wydedukować, prawda? - spytał uprzejmym tonem, a potem mrugnął do jednej z dziewcząt, która wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Rozejrzał się, zerkając na uczniów, chciwie łowiących tą godną zapamiętania scenę spragnionymi spojrzeniami, a potem odetchnął i rozłożył teatralnie ramiona. - Sądziłem, że moja prezentacja odbędzie się nieco inaczej, najwyraźniej jednak musimy ją trochę przyspieszyć. Nazywam się Diarmuid Ua Duibhne i mam zaszczyt, oraz ogromną przyjemność oznajmić, że tydzień temu zostałem mianowany waszym nauczycielem, oraz opiekunem Gryffindoru. Od września zamierzam prowadzić najlepsze zajęcia z transmutacji, na jakie kiedykolwiek będziecie mieć okazję uczęszczać, dzięki dobroci naszego drogiego dyrektora. - ukłonił się lekko w stronę rozbawionego Dumbledore'a, a potem znów przeniósł wzrok na Cara, nie reagując już na rozgardiasz, który wywołały jego słowa. Teraz skupił się tylko na młodszym bracie, mierząc go niezadowolonym spojrzeniem, choć na wargach wciąż błąkał mu się ten sam, łobuzerski uśmiech. Widział w oczach młodszego zawód i poczuł ukłucie w okolicach serca; wyrzuty sumienia to straszna rzecz, jednak Diarmuid dawno nauczył się je ignorować. Nie potrafił jednak tego zrobić, gdy w grę wchodził jego młodszy brat. Wiedział, że powinien był go powiadomić, nawał obowiązków i emocji przekreślił jednak jakiekolwiek szanse na to, by odwiedził go na czas. Westchnął ciężko, unosząc brew i wsunął różdżkę do kieszeni spodni. - Carney, przeproś go i będzie po sprawie. No, już. Nie będę tu stać cały dzień. - syknął cicho, tak, by tylko młodszy mógł go usłyszeć i Merlinie, tym razem chciał, by szczeniak wykazał się chociaż odrobiną instynktu samozachowawczego. |
| | | Carney Ua Duibhne
| Temat: Re: Wielka Sala Sro 25 Cze 2014, 12:43 | |
| Carney był nieco zniesmaczony całym tym teatrzykiem, jaki zafundował Diarmuid. Skoro jednak narzucono mu jakąś rolę, to postanowił grać ją najlepiej, jak potrafi. - Mam nadzieję, że twoje ego zmieści się w sali lekcyjnej, profesorze – zaakcentował z przekory ostatnie słowo, unosząc do góry jedną brew i krzywiąc lekko usta. Świadkowie zdarzenia mogli już łatwo skojarzyć ich nazwiska i domyślić się, że łączy ich jakieś pokrewieństwo. Zbyt dużym przypadkiem byłoby, gdyby obce sobie osoby nosiły tak niepospolite rodowe miano. Był na niego zły, to fakt, ale wciąż kochał brata i cenił sobie jego dotychczasowe nauki, będąc jednocześnie wdzięcznym za opiekę. Uznał zatem, że wykorzysta tę sytuację, by Gryfoni zobaczyli, że mimo bycia rodziną nie jest między nimi najlepiej i nie będzie miał żadnych forów. Dzięki temu nie będzie również stawiany w niezręcznych sytuacjach, w których ktoś prosi go, by załatwił coś u nowego nauczyciela transmutacji. A swoje dotychczasowe relacje będą pielęgnować poza oczami i uszami uczniów – oczywiście, jeśli Diar wykaże jakiekolwiek chęci, by naprawić to, co schrzanił. - Nie sądzisz, że nie tylko ja powinienem tutaj przepraszać? – odpowiedział zajadle bratu, mierząc się z nim na spojrzenia. Nie daruje mu tego, że nie poinformował go o swoich planach. Przeprosi Puchona, ale dopiero wtedy, kiedy sam usłyszy magiczne słowo. Młody czarodziej skrzyżował ręce na klace piersiowej i po prostu czekał na reakcję aurora. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Wielka Sala Sro 25 Cze 2014, 18:56 | |
| Nie mogła sobie wymarzyć lepszej nocy, tak bardzo erotycznej i tak bardzo wyczekanej. Czternaście lat posuchy i tęsknoty zdawało się znikać za sprawą jednego jego pocałunku. Jakby cała złość uciekła z obojga tylko dlatego, że inne uczucie chciało zatriumfować. Silniejsze i bardziej przewrotne niż nienawiść. Miłość. Poranne zaspanie było sytuacją wyjątkową - Chantal nigdy sobie na coś takiego nie pozwalała, od godziny już czekając na uczniów w Wielkiej Sali, swoim nieodgadnionym wzrokiem wzbudzając lęk i niepokój. Teraz nie było na to czasu, bo nawet szybki prysznic nie okazał się takim szybkim jaki miał być w zamiarze. Chant ubrana w najlepszą szatę koloru granatu opinała jej ciało zmysłowo, kończąc się przed kolanem. Tylko chwilę zajęło jej rano namyślenie się, co założyć jako ozdobę dekoltu. Srebrny medalion, któy mał dawno zniknąć w przepaści rozpaczy i niewymownej tęsknoty. Dumnie leżał na jej jasnej skórze między piersiami, przykuwając wzrok. Chantal i Diar szli razem do Wielkiej Sali, posyłając sobie wymowne spojrzenia i uśmiechy. Nawet usiedli koło siebie przy stole prezydencjalnym. Nie rozmawiali zbytnio, pochłonięci śniadaniem. Stracili wiele sił w nocy i należało to nadrobić. Chantal podniosła wzrok znad kielicha, dostrzegając co się wyprawia przy stole Gryffindoru. Uniosła brew. Korciło ją, aby zareagować mimo że to nie o jej wychowanków się rozchodziło. Dojrzała kątem oka, jak Diarmuid wstaje, powstrzymując tym samym Vincenta od tego samego. Poczuła dotyk na ramieniu - lekki, ledwo wyczuwalny... ale Chantal wyczuła to. Serce zabiło mocniej. Spojrzała tylko na mężczyznę krótko. Kontynuowała śniadanie, lecz jej wzrok koncentrował się na sytuacji przy stole. Odsunęła w końcu pusty talerz i oparła głowę na dłoni. Diarmuid nie cackał się z uczniem. Zawinił Gryfon, żadna nowość.. tylko nie to przykuło jej wzrok najbardziej. Chłopak wydawał się pyskować,a i tak nie umknął jej błysk radości w jego twarzy. Znał Diara? Kobieta wstała, targana ciekawością. Jej kroki odbijały się echem w Wielkiej Sali, tłumione przez salwy śmiechu uczniów. Co niektórzy, któych mijała spoglądali na nią z obawą. Uśmiechała się tajemniczo, subtelnie. Słyszała, jak się przedstawił. No tak, popularność byłą jego "zmorą" już w szkole. Tak się w sumie poznali. To jednak dłuższa historia. Chantal stanęła koło Diarmuida, delikatnie trącając go ramieniem. Ot.. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na Gryfona. Czy on nie był aby... podobny do nauczyciela transmutacji? -Radzisz sobie, Diarmuidzie? Widzę, że na dzień dobry trafiłeś na najbardziej krnąbrny egzemplarz Gryfona.. nie licząc może Blacka i Pottera. -była ironiczna, jak zawsze. Coś błysnęło w jej jasnych oczach. Nie miała pamięci do wszystkich nazwisk uczniów, lecz.. coś powoli łączyło się w całość. To była jakaś jego rodzina? -Twoja bezczelność powoli zaczyna wychodzić poza ramy Wielkiej Sali, a to już spory sukces.. nie martwiło by mnie więc ego profesora transmutacji. -spojrzała przelotnie na mężczyznę. Uśmiechała się lekko i wyglądała na rozbawiona, aniżeli złą. Jednak sporo osób wiedziało, że lepiej, aby nauczycielka wrzeszczała niż zachowywała się właśnie tak. Była wtedy nieobliczalna. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Wielka Sala | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |