|
| Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Audrey Faulkner
| Temat: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Nie 21 Lut 2016, 19:29 | |
| Urokliwa angielska wieś, choć w pełni mugolska, wciąż poszczycić się może widoczną gołym okiem magią. Położone w hrabstwie Gloucestershire, ponad 120 kilometrów od Londynu Bibury jest małym rajem na ziemi. Ma wszystko to, czego poszukiwać mogą ludzie uciekający z miasta, przepracowani i przemęczeni - barwne ogrody, urocze, kamienne domki i przesympatycznych mieszkańców. Cisza i spokój okolicznych łąk i lasów pozwala odpocząć od gwaru metropolii i nabrać sił na kolejne zmagania z szarą codziennością. Na szczycie niewysokiego wzniesienia mieszczącego się na końcu jednej z uliczek położona jest "Pustułka" - niewielki pensjonat oferujący nie tylko urocze, zadbane pokoiki, ale także pyszne posiłki i, przede wszystkim, promienny uśmiech gospodyni, pani Fairclough. Przyjazna, rodzinna atmosfera i gwarancja w żaden sposób niezakłócanej prywatności sprawiają, że miejsce to tętni życiem nie tylko w sezonie, ale także poza nim. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Nie 21 Lut 2016, 20:06 | |
| /achievement unlocked: franiowa bilokacja
Jak dotychczas wyjazdy na treningi i zgrupowania Srok nigdy nie zajmowały jak dwa, trzy dni, tak tym razem trener wykazał się gestem godnym podziwu i zaoferował zespołowi atrakcje na niemal cały tydzień. Co więcej, na ciężkiej pracy w rodzimym Montrose spędzić mieli jedynie trzy standardowe doby, bo cała reszta zorganizowanego przez zarząd klubu wolnego - na które zresztą wszyscy wciąż się uczący dostali oficjalne, podpisane przez prezesa zwolnienia ze szkoły - miała być czasem odpoczynku. A gdzie odpoczywa się lepiej, niż w uroczym, bajkowym Bibury? W efekcie na kilka dni mała wioska została zdominowana przez dwa zespoły Srok - ten zasadniczy, seniorów, oraz kadrę juniorską. Rozlokowani po wszystkich niemal zakątkach osady - choćby nawet bardzo chciano, żaden z tutejszych pensjonatów nie pomieściłby wszystkich zawodników - na dwa dni dostali wolną rękę. Dosłownie. Prezes machnął ręką i wrócił do Montrose, trener porozumiewawczo mrugnął okiem - i w kolejnej chwili sportowcy szaleli już, spuszczeni ze smyczy. Wiecie, integracja to podobno bardzo ważna sprawa. Jeśli chodzi o Faulkner, ta integrowała się tylko jedną dobę. Potem... Potem miała dość. Po prostu. Uwielbiała swój zespół, byli w końcu jej rodziną, tworzyli jej świat - ale każdy ma swoje granice. Jak się okazuje, w towarzystwie niekontrolowanych przez nikogo gwiazd quidditcha Audrey swoje pokłady wytrzymałości wyczerpała bardzo, bardzo szybko. Dwa dni. Weekend. Dokładnie tyle miała przed sobą, gdy zdecydowała się ostatecznie udawać, że wcale tych wariatów w biało-czarnych barwach nie zna i wcale do nich nie należy. Pustułkę, w którą ją zakwaterowano opuszczała tylko na rzecz długich, samotnych spacerów po pobliskich łąkach bądź wieczornego wylegiwania się pod gwiazdami, myślami wędrowała zaś nie do rozbawionych, co noc okupujących lokalny pub zawodników, a do jednego Krukona, z którym miała się tu zobaczyć. Kiedyś obiecała mu, że pokaże mu trochę więcej własnego świata i choć od tej deklaracji minęło już trochę czasu - czasu, w którym zdążyli odwiedzić Den Helder czy Amsterdam, ale także ze sobą zerwać - Audrey nie uważała, by jej słowa się przedawniły. Zaprosiła go więc jeszcze przed wyjazdem na zgrupowanie, zawczasu podając stosowny adres pensjonatu i wspólnie z Enzo wymyślając sposób na załatwienie potrzebnej Krukonkowi przepustki na opuszczenie szkoły. Przepustki zresztą dość krótkiej, bo przecież już kolejnego, niedzielnego popołudnia mieli wrócić do Hogwartu, do szarej szkolnej rzeczywistości. Teraz jednak wciąż był wczesny, sobotni wieczór. Już od godziny panna Faulkner okupowała jeden z wiklinowych foteli na tarasie, by siedząc na nim po turecku i teoretycznie skupiając się na lekturze jednej z mugolskich gazet, co chwila unosić wzrok i zerkać na ścieżkę, którą powinien nadejść Enzo. |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Nie 21 Lut 2016, 22:42 | |
| Miał nie przyjeżdżać. Miał szczery zamiar nie pokazywania się w oddalonym o sto kilometrów od Londynu, Bibury. Cóż z tego, skoro jego plany i zamiary zwykły mijać się z rzeczywistością. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie powinien tutaj być. Z kilku powodów. Najbardziej racjonalnym z nich był ten mówiący o nie zbliżaniu się do Srok z Montrose. Odmawiał im. Ciągle uparcie mówił, że nie chce mieć z tą drużyną nic wspólnego. Mówił, że nie chce dla nich grać i nawet nie dopuszcza do siebie możliwości grania dla nich. Mówił to często. I naprawdę miał to na myśli. Jednak władze klubu nie traciły nadziei. Dlaczego? Ano dlatego, że Krukon pojawiał się na ich meczach czy zgrupowaniach równie często jak odmawiał zostania ich zawodnikiem. Nie umiał zrobić wielkiej i zapierającej kariery w sporcie. Wiedział to zanim choćby spróbował ją zrobić. Nie poradziłby sobie z presją i dyscypliną. Quidditch był dla niego przyjemnością. Czystą przyjemnością, którą owszem, mógłby przekuć na całkiem niezłe pieniądze, ale... Nie chciał. Bo nie musiał. Wolał żyć nadal niefrasobliwie jak na dziedzica Domu Nocy przystało, by potem przejąć po matce rodzinny biznes. Przynajmniej wmawiał sobie, że tak woli. Woli zająć się runami. Woli robić wszystko poza tym co wychodzi mu najlepiej. To ten najbardziej oczywistszy z powodów dla których nie powinien się tu pojawiać. Najlogiczniejszy. Kolejne były też logiczne, ale już mniej. Może i nie byli z Faulkner parą, ale wciąż byli przyjaciółmi. Przyjaciele się widują, wspierają. Chciała go tutaj? Powinien się więc pojawić. Jednak z drugiej strony... Powinien zakończyć w końcu tą przyjaźń. Powinien postawić sprawę jasno. W ostatnich tygodniach jego uczucia do Audrey obudziły się na nowo. Od czasu balu nie mógł wyrzucić z jej z pamięci. I racjonalnym by było zrobić sobie od niej porządny odwyk. A co robi? Idzie do Sebastiana i wykłada mu piękną historię o tym jak bardzo pobyt na łonie natury i świeże wiejskie powietrze pomogą mu wrócić do stanu normalności i zakończyć płomienny romans z marihuaną. Obiecuje, że to tylko jeden dzień. Jeden dzień który matka aprobuje i absolutnie nie powinien się martwić. Wyłudza od niego przepustkę, a potem jak głupi biegnie do Hogsmeade by złapać najbliższy pociąg. Kilka godzin później wysiada na stacji i jest. Pośrodku niczego. Jednak w dłoni dzierży skrawek pergaminu z dokładnymi instrukcjami, więc od razu rusza w kierunku który wydaje mu się słuszny. Jeszcze pyta po drodze grzecznie, miło i uprzejmie gdzie znajdzie "Pustułkę", a tubylcy dość chętnie i ochoczo udzielają mu niezbędnych wskazówek. Zbliżając się do budynku jego czekoladowe spojrzenie napotyka jej wzrok. Na twarzy pojawia się nieco krzywy, jakby przepraszający uśmiech, a sam znika w środku, by kilka chwil później zapukać do pokoju opatrzonego numerem sześć. - Witamy na końcu świata? - zapytał cicho kiedy tylko otworzyła mu drzwi siłą woli powstrzymując się od rzucenia na nią. Chwilowo. Siła woli panicza Romulusa nie była największa. Gdyby była już dawno rzuciłby palenie i alkohol. Dlatego więc chwilę patrzył jej prosto w oczy zanim zamknął jej wargi w dość intensywnym pocałunku. Takim jak kiedyś. Takim jak za czasów kiedy była jego i mógł zrobić z nią wszystko i jeszcze więcej. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Nie 21 Lut 2016, 23:03 | |
| Wytrzymała na tarasie do chwili, w której daleko, daleko na horyzoncie dostrzegła znajomą postać. Niezbyt szeroka, kręta ścieżka mijała najpierw aleję uroczych domków, a później w kilku łagodnych zakrętach pokonywała wzgórze, na którym stała Pustułka. Audrey całą jej długość widziała z tarasu przyległego do jej pokoju. Z tarasu, na którym siedziała, udając, że lektura plotek ze świata mugoli naprawdę ją pochłania, tak, jak powinna pochłaniać zwyczajną nastolatkę. Było dość ciepło, więc panna Faulkner zrezygnowała z płaszcza, ograniczając się do bokserki, a na niej - ciepłego swetra. Do tego niewyszukane, standardowe dżinsy i grube, cieplutkie skarpetki. Miała też herbatę, bo mimo wszystko długie posiedzenie na zewnątrz sprawiało, że organizm drobnej ścigającej się wychładzał. Miała więc tę herbatę od jakichś dwóch godzin, w ciągu których upiła dokładnie trzy łyki. I nie zapowiadało się, by wypiła więcej, bo na horyzoncie pojawił się wreszcie Enzo. Nie powinna się jego obecnością tak ekscytować. Co więcej, nie powinna go też poznać z tak daleka - ale, na miłość boską, to był jej Romulus. Kiedyś, dawno. To, czego się wtedy nauczyła wciąż jednak miała w głowie, a Włocha nauczyła się w całości. Znała każdy milimetr jego skóry, oczywiste więc, że nieobca była jej też jego postawa, krok czy charakterystyczne gesty. Nadal jednak nie powinna się tak cieszyć. Skoro sama podjęła tę mądrą, dojrzałą decyzję, że nie mogą ze sobą być, nie powinna zerwać się teraz na widok Enzo, rzucając gazetę tak zamaszyście, że niemal zjechała z blatu obecnego na tarasie stolika, nie powinna niemal panicznie wycofać się do pokoju i z pewnością nie powinna trzykrotnie przespacerować się w nim w tę i z powrotem, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Serce nie powinno jej tak kołatać, policzki nie powinny się zarumienić - no, w porządku, mogły, ale co najwyżej od ciepła pokoju. Audrey odetchnęła głęboko. Spokojnie. Sama go zaprosiła. Po to, żeby mogli sobie razem posiedzieć, zjeść kolację i śniadanie. Żeby mogli przespać się... NIE. Żeby mogli spędzić noc w jednym pokoju. Pogadać. Pośmiać się. Poprzekomarzać. Ewentualnie przytulić, przy zachowaniu pełnej przyzwoitości. Żeby mogli nad ranem przejść się na pobliską łąkę, obejrzeć wschód słońca i wrócić razem, z daleka wytykając palcami mocno skacowanych zawodników Srok. Tak. Właśnie po to go zaprosiła, po nic innego. I tak będzie, na miłość boską, dokładnie tak będzie. A gówno, wcale nie. - Mniej więcej - odpowiedziała równie cicho, gdy otwarłszy drzwi na oścież stanęła naprzeciw Krukona. Uśmiechnęła się lekko, cofnęła o krok, by zaprosić go do środka i... Objęła go mocno zanim zorientowała się, że to robi. Odwzajemniła gwałtowny pocałunek, w jednej chwili tracąc oddech i całe przekonanie, że ta jakże dojrzała pewność sprzed kilku lat teraz będzie w stanie w jakikolwiek sposób ją powstrzymać. Wciągając Włocha do środka i na macanego zamykając drzwi za jego plecami nie łudziła się, że naprawdę będzie w stanie oprzeć się, tupnąć nóżką i sprowadzić Romulusa na ziemię. Ale trzeba mieć jakąkolwiek godność. Nawet tę udawaną. Szczątkową. - Enzo... - Ostatkiem, naprawdę ostatkiem silnej woli odchyliła się lekko, umykając wargom chłopaka. Zmusiła się też do rozluźnienia piąstek zaciskanych jeszcze przed momentem na jego koszuli. - Enzo, nie powinniśmy, to nie jest... |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Nie 21 Lut 2016, 23:35 | |
| - ups:
Może jednak opłacało się przyjechać do Bibury? Może wielogodzinne odgniatanie tylnej części ciała o mało szlachetnej nazwie nie było zmarnowanym bólem? Na pewno nie żałował tego w chwili kiedy smakował jej usta niczym alkoholik któremu ktoś przyniósł butelkę ulubionego burbonu. Niby nadal czuł ten smak na języku, a jednak zapomniał jak bardzo ten smak jest wspaniały. Czuł, jej dłonie zaciskające się na jego koszuli. Czuł jej zdecydowanie. Słyszał trzask zamykanych drzwi. I wiedział jak to się skończy. Skończy się tak jak tego chciał. Całowała go z zachłannością, o którą by ją nigdy nie posądził. I nie da się ukryć, że mu to schlebiało. Jednak w pewnym momencie się opamiętała. Jak dziecko które już włożyło rękę do słoika z ciasteczkami, ale wie, że jak któreś zje może dostać karę. Chce ciasteczko, a jednocześnie go nie chce. Odsunęła się. Uciekła mu z ustami, a on cicho westchnął. Odsunął się sam o dwa kroki, żeby ściągnąć płaszcz i odwinąć granatowo-szary szalik. Przekręcił klucz w drzwiach, a zamek cichym kliknięciem oznajmił, że stanie na straży ich prywatności. - Rozbieraj się - to nie propozycja. To żądanie. Warunek. Przyjechał tu jednak po coś. Jeśli tego nie dostanie, to za pół godziny znów może znaleźć się w pociągu powrotnym. Wiedziała o tym. Tak samo jak on wiedział, że gdyby ten wieczór miał potoczyć się inaczej to nie dostałby zaproszenia. Dlatego niespiesznie rozpinał guziki swojej koszuli obserwując uważnie każdy jej ruch. - Nie wiem w co sobie ze mną pogrywasz Drey. Wiem za to, że oszaleję jak nie dostanę tego po co mnie tu ściągnęłaś. Więc dalej. Rozbieraj się - głos o wiele głębszy, oczy o wiele ciemniejsze. I zdecydowanie w każdym ruchu. Ściągnął koszulę, buty, skarpetki. Odpiął zegarek odkładając go dość ostrożnie na blat niewielkiego stolika do kawy. Wszystko generalnie odkładał na swoje miejsce nie czyniąc większego bałaganu. - Szybciej - rzucił jeszcze unosząc nieco brwi. Lubił się bawić. Lubił kiedy w łóżku kobieta słuchała co do niej mówi. I każdy posłuch sowicie nagradzał swoim staraniem. Był młodym mężczyzną. Oni nie musieli się starać o orgazm, więc zawsze wychodził usatysfakcjonowany. Jednak lubił zabawy zespołowe. Cóż to za radość cieszyć się ze zwycięstwa w pojedynkę? Kto jak kto, ale Audrey doskonale powinna wiedzieć jak bardzo potrafi się odwdzięczyć. - Uklęknij na łóżku. Ramiona na materac. Wypnij się - instrukcje krótkie, zwięzłe i na temat.
|
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Pon 22 Lut 2016, 00:02 | |
| - czujcie się ostrzeżeni:
Pragnęła go, tu i teraz. Całe to oszukiwanie się było żałosne, szczególnie, że oboje wiedzieli, jak to wszystko się skończy. Wiedzieli, bo to przecież nie był pierwszy raz. Kiedyś, za tych starych, dobrych czasów, kiedy prawa własności tych dwojga były dość jasno określone i oczywiste, to był standard. Spotkanie tu lub tam, bo miejsce w gruncie rzeczy nie miało większego znaczenia. Na pół godziny, godzinę, dwie - zależnie od możliwości. Tak czy inaczej - krótko. Krótko, gwałtownie, intensywnie, tak kiedyś było. Bez krzty rozsądku i odpowiedzialności, za to z pasją godną skrzywionych, nastoletnich kochanków. Pozostały wspomnienia, od których wciąż robiło się gorąco. Wspomnienia, które tak łatwo było ożywić. Teraz Enzo żądał. Nie prosił, nie sugerował, nie oferował. Wymagał. Jej niemrawy protest przeszedł niemal bez echa, jakby w ogóle nic nie powiedziała, jakby brzmienie jej głosu było złudzeniem, jakby oboje tylko się przesłyszeli. Przez krótką chwilę spoglądała tylko, jak się rozbiera. Szalik, płaszcz. Pierwsze elementy garderoby, przyzwoite aż do bólu, mimo tego w tęczówkach Audrey rozjarzył się ogień. Lubiła, jak to robił. Lubiła patrzeć, studiować jego ruchy, jego brak pośpiechu i przemawiającą przez każdy gest dominację. Uwiódł ją tym kiedyś i uwodził za każdym kolejnym razem. Także teraz. Nie zamierzała spieszyć się bardziej niż on. Pomimo ponagleń, prezentowała raczej rozleniwienie niż paniczną chęć spełnienia życzeń swego mężczyzny. Zdjęła więc sweter i bokserkę, rozpięła guziki jeansów i ściągnęła spodnie z tyłka, palcem zahaczając także najpierw jedną, potem drugą skarpetkę. Nie spieszyła się, bo... Wiecie, jakby spojrzeć na to z boku, mieli dużo czasu. Dużo więcej niż zazwyczaj. Stała w kontraście z Enzo zarówno ze swym milczeniem, jak i nie przykładaniem wagi do porządku. Gdy Romulus nawet teraz potrafił zadbać o to, by nie robić z pokoju burdelu - no, przynajmniej pod kątem wystrojenia go elementami swojej garderoby - Faulkner nie przykładała do tego najmniejszej uwagi. Ubrania lądowały tam, gdzie stała, dokładnie u jej stóp. Sweter, jeansy, koszulka, skarpetki. Na koniec bielizna, zdjęta płynnie, bez chwili wahania. Przed Enzo Holenderka nie wahała się już dawno. Przez cały czas jej spojrzenie krzyżowało się ze wzrokiem Włocha. Audrey, to dziewczę, które tak często unikało bezpośredniej konfrontacji i unikało podobnego kontaktu, teraz nie miała problemu. Żadnego. Cofając się do łóżka, pozwalała sobie tylko zerkać na dłonie Enzo, na jego tak doskonale znane ciało, kontakt wzrokowy kończąc dopiero na materacu, gdzie odwróciła się posłusznie. Bo Audrey umiała być posłuszna. Umiała ulegać i spełniać wiele życzeń, jeśli wiedziała, że coś za to dostanie. A w przypadku Romulusa nie mogła mieć wątpliwości, że dostanie nie tylko wszystko, ale znacznie więcej. Tęskniłam za tobą, Enzo.
|
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Sro 24 Lut 2016, 16:24 | |
| - c: :
Milcząco robiła to czego od niej oczekiwał, a on zdawał sobie sprawę z tego, że czuje się lepiej. Naprawdę lepiej. Odkąd rozstał się z Blake, cóż to dość łagodne określenie tego stanu rzeczy, starannie dbał o swoje samopoczucie. Palił dużo marychy, pił wódkę przed snem i nie wykazywał większego entuzjazmu na myśl o znalezieniu nowej, kompletnie nowej i nieużywanej dziewczyny. Każde wygięcie warg w jakimkolwiek uśmiechu było wyzwaniem któremu chwilami ciężko było sprostać. Teraz jednak czuł się jak kiedyś. Leniwy uśmiech wstąpił na jego pełne usta, w ogień płonący w oczach mówił sam za siebie. I nie spieszył się. Nigdy się nie spieszył tak bardzo jak powinien. Teraz mimo wszystko nie śpieszył się w ogóle. Na chwilę się zawahał, ale ściągnął też spodnie i bokserki odkładając je na kupkę starannie poskładanych ubrań. Z dezaprobatą obserwował bałagan który po sobie zostawiała, ale nie skomentował tego ani słowem. Kiedy odeszła wykonać jego polecenie cicho się zaśmiał. Śmiech ten przypominał jednak gardłowy pomruk, niż śmiech. Brakowało mu tego. Brakowało mu kontroli nad swoim życiem. A teraz miał kontrolę. Pełną. I ta świadomość mu wystarczyła do tego, żeby czuć się dobrze. Omiótł wzrokiem Krukonkę na łóżku. Tyle czasu na to czekał. Od tak dawna tego potrzebował. Jednak zamiast rzucić się na nią tak jak początkowo miał w planach zdecydował się jednak poskładać rzeczy przez nią pozostawione. Zamiłowanie do porządku dostał zarówno w genach jak i w wychowaniu i objawiało się ono w najmniej odpowiednich momentach. Chociaż czy na pewno nieodpowiednich? Chciał żeby chwilę poczekała. Z pełnym samozadowolenia uśmieszkiem stanął przy łóżku i ostrożnie wyciągnął dłoń by opuszkami palców prześledzić linię jej kręgosłupa. Idealna. - Tęskniłem, Drey - przyznał cicho zachrypniętym głosem, by równie ostrożnie sprawdzić miękkość jej pośladków. Ostrożność jednak zginęła gdzieś po drodze, kiedy uniósł dłoń, by wymierzyć jej klapsa z uśmiechem obserwując jak jej skóra w miejscu uderzenia zmienia kolor. Niekoniecznie zdrowe, ale naprawdę go to podniecało. Tak samo jak świadomość, że będzie mógł się w niej zatracić i zapomnieć o całym bożym świecie. Świecie który ostatnio nijak nie był dla niego łaskawy. Chociaż w sumie... Nie no. Był łaskawy. Gdyby było inaczej nie miałby jej teraz tutaj. Ukląkł na materacu za nią i wbrew swoim wcześniejszym obietnicom od razu wziął to co jego zdaniem nadal było jego prawem. Dłońmi unieruchomił jej biodra wciskając się w nią raz za razem zapominając o pojęciu takim jak delikatność. Jedna z dłoni przesunęła się do miejsca gdzie ich ciała się łączyły, by pocierać energicznie jej łechtaczkę, podczas gdy druga dłoń zacisnęła się na jej lewej piersi, by kciuk mógł masować sutek. Wargi wcisnął w jej kark nozdrza w pełni wypełniając jej zapachem. I czuł się szczęśliwy, albowiem odnalazł drogę do domu. - Podnieś się - wydusił z siebie na chwilę przerywając swoje ruchy, aby mogła na nim usiąść i przejąć na chwilę dowodzenie.
|
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Sro 24 Lut 2016, 22:37 | |
| - :3:
Tylko on mógł to zrobić. Tylko on, chcąc zmusić ją do oczekiwania, chcąc obudzić w niej zniecierpliwienie i jeszcze większy głód - tylko on mógł w tym celu zabrać się za sprzątanie. Na Merlina, kto normalny tak robił?! Kto normalny brał się za sprzątanie? Przywiązanie do porządku Enzo zawsze ją bawiło. Wtedy, gdy Włoch tracił jedną z cennych chwil na poukładanie ciuszków, które można było przecież po prostu z siebie zerwać i zostawić tam, gdzie upadły. Wtedy, gdy upominał ją mniej lub bardziej bezpośrednio, krytycznym spojrzeniem zaszczycając bałagan pozostawiany przez Audrey. Bo Faulkner bałaganiarą była przecież straszną, a jedyne, co kiedykolwiek rzeczywiście chowała i dbała o to, by nie rzucało się w oczy, to rzeczy kradzione. Cała reszta? Na miłość boską, świat nie runie tylko dlatego, że nie odłożyła czegoś na miejsce. Ale teraz Romulus robił to z premedytacją, a ona... Czekała. Oczywiście, że tak, nie mogła inaczej. Rumieńce, które wykwitły na jej policzkach - pełne pożądania, ale też rosnącego zniecierpliwienia i irytacji - również były do przewidzenia, w końcu były dla niej aż nadto typowe. I późniejsze drżenie pod dłonią Włocha także, cichy syk po klapsie, kurczowe zaciskanie drobnych dłoni na kołdrze, prężenie pleców jak kot - to wszystko składało się na jeden spójny obraz Audrey z czasów... Dawnych. Z czasów, kiedy było jej dobrze, kiedy było jej dobrze z Enzo. Nie był delikatny, mimo tego Holenderka nie wymieniłaby go teraz na czułość żadnego innego. Teraz, w tej chwili, żadne inne nazwiska nie miały racji bytu, żadne inne postaci. Nie, liczył się tylko Romulus, ten Romulus, który... Którym... Bogowie, nie wiedziała, jak ma się nim nacieszyć, w jaki sposób do zrobić. Pragnęła go, potrzebowała go. I teraz, drapiąc paznokciami materac łóżka i dość sugestywnie wyrażając swe zadowolenie, i później, czując jego oddech na swym karku i wreszcie wtedy, gdy oddał jej inicjatywę. Na chwilę. Może na dłużej. To nie miało znaczenia. Dał jej czas, by mogła sięgnąć po niego tak, jak sama chciała. A chciała inaczej, tak, by mieć go bliżej. To, co zadowalało Enzo niekoniecznie musiało w pełni odpowiadać i jej, przez czas bycia ze sobą - bycia intensywnego i bardzo dalekiego od przyzwoitości - nauczyli się jednak sztuki kompromisu i otwartości na nowe wrażenia. Zrozumienie potrzeb partnera i gotowość na pewne ustępstwa były ważne. I Audrey ustępowała czasem, podobnie zresztą jak Enzo. Dzięki temu mogli się poznać. Dzięki temu aż dotąd nikt nie mógł go jej zastąpić. Teraz wstrzymała oddech na krótką chwilę, delikatnie odsuwając od siebie Włocha. Oddaliła się od niego tylko po to, by już za moment ponownie mieć go dla siebie, tylko dla siebie. Zwracając się ku niemu przodem, dosiadła go i westchnęła cicho, wtulając na chwilę twarz w zagłębienie jego szyi. Potem odnalazła jego wargi, wpiła się w nie, całując gwałtownie, do utraty tchu. Wplatając palce jednej z dłoni w jego włosy, opuszkami palców drugiej prześledziła znajome krzywizny pleców Włocha. Gdy ponownie zaczęła poruszać się na nim, ocierając o jego gorące ciało, robiła to mniej gwałtownie - ale z nie mniejszą pasją. Kradnąc mu kolejne pocałunki, chłonąc ciepło jego skóry, przypominając sobie każdy jego mięsień czuła się... spełniona. Przepraszam. Przepraszam, że tak długo kazałam ci czekać. Nie powiedziała tego, nie ubrała tej myśli w słowa. Przekazywała ją gestami, tą największą możliwą bliskością, jakiej nie chciała teraz utracić. Miała go tuż obok, przy sobie i w sobie i, bogowie, nie chciała, by cokolwiek się zmieniło. Tęskniła za nim. Tak cholernie tęskniła.
|
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Nie 28 Lut 2016, 23:59 | |
| - Spoiler:
W jednej chwili był brutalny, na granicy bólu i przyjemności, a w drugiej ostrożnie daje jej to co sama chce wziąć. Patrząc jej w oczy, odwzajemniając pocałunki. Pośpiech gdzieś znikł na rzecz czułości, która wkradła się nie wiadomo kiedy i gdzie. Jednak czułość ta nijak nie uwierała Włocha. Nie była jak kamyk w martensie, nie. Było tak... dobrze. Tak jak powinno być. Czując ciśnienie zbierające się w podbrzuszu ściągnął ją z siebie by ułożyć na materacu w asyście pocałunków. Wstyd się przyznać, ale zdążył zapomnieć jak doskonale smakują jej wargi. Po chwili jednak odsunął się na wyciągnięcie ramion by spojrzeć na nią niczym artysta na płótno na którym właśnie skończył pracę nad wiekopomnym dziełem. Cóż... On artystą nie był, jeszcze nie skończył, a dzieło to nie będzie wiekopomne, choć z pewnością nie raz odtworzy je w swojej pamięci kiedy znów zacznie żyć wspomnieniami po kilku głębszych kieliszkach. Nie dał jej długo czekać znów sprawiając, że ich ciała stały się jednością. Poruszał się powoli, patrząc jej prosto w oczy. Zaciśnięte mocno szczęki wskazywały na to iż walczy o odroczenie, ale jednak był tylko człowiekiem. Czując szczyt partnerki spadł z niego razem z nią, aby zaraz opaść na Krukonkę i oprzeć czoło na jej klatce piersiowej między jedną, a drugą piersią starając się uregulować swój oddech. Kiedy doszedł do siebie jako tako opadł na poduszkę obok niej utkwiwszy wzrok w suficie. - Przepraszam, miałem tego nie robić. To więcej niż przyjaźń - stwierdził oschle podnosząc się z miękkiego materaca, by ruszyć do kupki równo poskładanych ubrań i naciągnąć na nagie pośladki czarną bawełnę. Z kieszeni spodni wyciągnął papierosa, dwie minuty zmarnował na szukaniu zapalniczki. Szukał, szukał, aż w końcu znalazł. Zapalił, zaciągnął się raz, drugi, trzeci... - Znowu wchodzimy w tą grę w której bawisz się mną, rozkochujesz w sobie, a potem mówisz mi, że nie masz do zaoferowania nic więcej niż przyjaźń. Prawda czy fałsz? - zapytał cicho podchodząc do okna które delikatnie uchylił, ażeby zapach papierosów miał możliwość ewakuacji z ciasnego pomieszczenia. Cienka warstwa gęsiej skórki pokryła już tors i ramiona Włocha, który wpatrywał się w malowniczy krajobraz za oknem intensywnie próbując zapomnieć to co przed chwilą miało miejsce.
|
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Pon 29 Lut 2016, 00:40 | |
| Szukała bliskości. To było bardzo proste i zrozumiałe, Audrey zawsze to robiła. Wiele jej poczynań, w tym znaczna większość błędów, wynikało właśnie z tego, że szukała, potrzebowała bliskości. Takiej lub innej. W przypadku Faulkner - zazwyczaj innej. Tej trochę skrzywionej, niekonieczne najzdrowszej, manifestującej się czasem w sposób, który pozornie z bliskością wspólnego nie miał absolutnie nic. Ale to nie miało znaczenia, nie było istotne. Dopóki jej to wystarczało, dopóki w jakiś sposób sprawiało, że czuła się dobrze i w miarę bezpiecznie - mogło tak zostać. Nie zmieniało to jednak faktu, że nikt, absolutnie nikt nie mógł zagwarantować jej tego, co Enzo. I, na bogów, nie chodziło tylko o seks! Przecież... Przy Romulusie mogła zasypiać i budzić się z poczuciem, że jest dokładnie tu, gdzie być powinna. Mogła wstawać wcześniej i robić mu śniadania albo wracać później, niż się umawiali i za to przepraszać. Przepraszać! Audrey nigdy tego nie umiała. Była tchórzem, na miłość boską, a przyznanie się do jakiegokolwiek błędu - wzgardzenia czyimiś uczuciami również - wymagało odwagi. A jednak wobec Enzo mogłaby, wiedziała, że byłaby w stanie. Mogłaby tłumaczyć się z własnych poczynań, gdyby właśnie tego od niej oczekiwał nie tylko dlatego, że wymagałaby tego sytuacja, ale także - czy raczej przede wszystkim - dlatego, że po prostu by chciała. Chciałaby, by rozumiał, dlaczego coś zrobiła lub nie zrobiła. Chciałaby, by to akceptował - niekoniecznie pochwalał, ale wiedział i szanował jej decyzje, żeby miał prawo to robić. W przypadku Romulusa w ogóle mogłaby dać mu wiele praw. Do tego, by pytał ją o jej dzień i oczekiwał szczerości. Do tego, by spodziewał się po niej podobnej wzajemności. Do tego, by liczył na jej bliskość wtedy, gdy by jej potrzebował i tego by mógł wskazywać jej błędy, oczekując choćby prób poprawy. Prawo do wściekania się na nią i pełnej szczerości, do bycia... Do bycia dla niej wszystkim. Absolutnie wszystkim. Z tej perspektywy trochę szkoda, że uświadomiła to sobie tak późno, tak cholernie późno. Za szybko, za szybko znów musieli się rozstać. Dystans wciąż był ledwie metrem, długościami kilku tylko kroków, ale to wciąż za wiele. Jeszcze przed momentem chłonęła ciepło, razem sięgając szczytu. Jeszcze przed momentem obejmowała go mocno, nieświadomie wbijając paznokcie w jego plecy. Wsłuchiwała się w szybsze bicie jego serca i smakowała jego ciało, w duchu niemal płacząc ze szczęścia. I nie, to nie było żałosne. Tym razem nie. Każdy człowiek ma prawo do tęsknoty i ulgi w chwili, gdy dotychczasowy brak, powstała w rzeczywistości luka zostaje ponownie uzupełniona. I Audrey też, też miała do tego cholerne prawo. Tylko, że teraz znów znaleźli się dalej. Odzyskując oddech, uniosła się na łokciach śledząc poczynania Enzo. Wypieki na policzkach miały towarzyszyć jej jeszcze przez kilka kolejnych chwil, podobnie jak delikatna chrypka w głosie, ciepło nagiej skóry i swego rodzaju mgiełka przesłaniająca tęczówki. To nie mogło zniknąć tak szybko, nie mogło od tak ustąpić nawet przed bolesną oschłością Włocha. Oschłością, na którą w gruncie rzeczy pewnie sobie zasłużyła. Przepraszam. Nie to chciała usłyszeć, ale być może na nic innego po prostu nie zasługiwała. Coś jednak zyskali. Ona zyskała. Jakąś pewność, jakieś przekonanie. Łatwość w udzielaniu przynajmniej części odpowiedzi. I szczerość. Beznadziejną z perspektywy obecnej sytuacji szczerość, którą było słychać, widać, którą niemal można było dotknąć. Bóg jeden wiedział, jak dobrze Audrey potrafiła kłamać, ale już każdy zwykły człowiek zdałby sobie teraz sprawę, że w tej chwili tego nie robiła. - Fałsz. - Jedno krótkie słowo. Jedna odpowiedź, nad którą nie zawahała się, przy której głos nie zadrżał jej nawet wtedy, gdy w jakimś przebłysku przed oczyma pojawiła jej się sylwetka Notta. Jasne, wiele było kwestii, które musiała przemyśleć, jakoś się zastanowić, cokolwiek zdecydować, ale teraz... Cóż, przynajmniej jedno nie wymagało głębszych rozważań. Kocham cię, Enzo. - Spóźniłam się. - Z jej ust nie padły jednak żadne konkretne wyznania, nie mogły. Stać ją było tylko na pytanio-stwierdzenie. Coś oczywistego, coś, co musiała wreszcie poruszyć bezpośrednio. Spóźniła się. Za długo grała, za długo wahała się, za długo nie umiała zdecydować, czego tak naprawdę chce. Wycofywała się, bo tak robią tchórze. Szukała ścieżek łatwiejszych, nie niosących ze sobą żadnych zobowiązań. Za późno zorientowała się, że to do niczego nie prowadzi. Za późno, czyż nie? Podnosząc się do siady zwiesiła głowę nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Poważna rozmowa, moi drodzy. Chyba właśnie to teraz mieli przed sobą, w takiej lub innej formie. Odgarniając powoli niesforne kosmyki za uszy Audi nie miała pojęcia, co w związku z tym. To znaczy - czy w ogóle coś. Bo pewnie nie. Bo chyba... Cóż, Faulkner była dla siebie surowym sędziom, surowszym niż każdy inny. I teraz, w tej chwili osądzić mogła się tylko w jeden sposób. Było miło. Nie możesz jednak liczyć na to, że Enzo weźmie się ze wszystkimi twoimi przywarami. Nikt normalny by tego nie zrobił. Nikt, na kim by ci zależało. Trzy razy nie, dziękujemy. |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Pią 04 Mar 2016, 17:40 | |
| Wypełniał swoje płuca nikotyną obserwując zielony krajobraz za oknem. Pomieszczenie wypełniła cisza z gatunku tych ciężkich, a głowę wypełniły wspomnienia tego jak było kiedyś. Bo wiecie... Kiedyś było lepiej. Kiedyś czuł się szczęśliwy. Dziś tylko wypełniony był żałością i goryczą której nawet nie potrafił przemienić w gniew, ten motywujący gniew. Ten dzięki któremu mógłby pokazać całemu światu, że u niego wszystko w porządku. Zamiast tego nikotynę odstawił na rzecz marihuanny, Quidditch na rzecz spania, a wódka zastąpiła najukochańszą kawę. Jego wargi często wyginały się w nieszczerym uśmiechu, a odrobina entuzjazmu kosztowała go więcej niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać. Kiedyś to on był tym który daje po mordzie. Teraz po mordzie dawano jemu. Wszystko dlatego, że był wrażliwy. Zapewne ta słabość była w plemniku który spotkał komórkę jajową jego niezniszczalnej matki, której wrażliwość zmieściłaby się w łyżeczce od herbaty. Jego zaś... Możliwe, że zmieściłaby się w wiadrze, jednak Sebastian i Xandria nie mieli jej w ogóle. Przez to czuł się inny i wiedział, że go nie rozumieją i nie zrozumieją. Miał jednak całą masę dobrych wspomnień. O dziwo za każdym razem kiedy ma do czynienia z płcią piękną jego nastrój zmienia się diametralnie i dość permanentnie. Kiedy nie ma kobiet jest po prostu prochem marnym. W chwili obecnej miał znów wspomnienia. Najnowsze, sprzed kilku minut wciąż odtwarzał w pamięci jak ulubioną taśmę, choć cisza wwiercała mu się w uszy. Na chwilę przerwał ją cichutki głosik Audrey, a potem wróciła. Cholerna cisza. Tym razem cięższa. On jednak spokojnie palił papierosa patrząc jak mrok powoli się zbliża by ukryć te zielone pola przed jego ciekawskim wzrokiem. Wypuścił z płuc ostatni dym, zmiażdżył papierosa na zewnętrznym parapecie i zamknął okno. Wciąż jednak patrzył na zielone pole by przypomnieć cicho: - O jakieś dwa lata, Drey - niewielka chrypa była efektem podrażnionego tytoniem gardła. Powoli się obrócił opierając o kaloryfer, by uważnie się jej przyjrzeć. Nie była lalką. Było tysiące piękniejszych od niej dziewczyn. Blake była po stokroć ładniejsza. Jasmine bez porównania była miss Hogwartu. A Audrey? Duże oczy. Dużo miejsc w których jej skóra straciła ciągłość przez co przypominała nieco stłuczoną lalkę. Niewielki biust. Za długie kończyny dolne. Jednak to ona miała go w garści. Nawet teraz, kiedy starał się wykrzesać z siebie odrobinę niechęci. Nawet teraz, kiedy starał się być oschły. - A jednak nadal tu jestem - zauważył unosząc nieco wyżej brwi. Wiecie dlaczego kulturalny mężczyzna nie zarumieni się na widok nagiej kobiety? Bo nie starczy mu krwi. Haha. A tak na serio. Romulus był bardzo kulturalnym młodym człowiekiem. Chwilami. Takimi jak teraz. - Wyduś to z siebie. To co Cię męczy od jakiegoś czasu. No dawaj - to nie była prośba. To było żądanie. Dość już miał zabawy w kotka i myszkę. Tchórzostwo panny Faulkner zaczynało go też już mocno nużyć. Na dobrą sprawę chciał teraz jasnej sytuacji, żeby w końcu móc ruszyć dalej. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Pią 04 Mar 2016, 20:08 | |
| Poważne rozmowy. Czasem nie da się ich uniknąć i ta, o którą teraz się otarli, była właśnie jedną z takich. Niecałe półtora roku, dokładnie tyle czasu po rozejściu się z Enzo mogła ten temat ignorować. Potem zaś było gorzej, z każdym tygodniem coraz gorzej. Wyszalała się? Tak to nazwijmy. Wyszalała się i dojrzała na tyle, by pewne rzeczy zrozumieć. Na przykład to, że już w wieku piętnastu lat wiedziała, z kim tak naprawdę chce być. Wycofała się, bo to było dużo łatwiejsze, ale nie zmieniało to faktu, że wiedziała. I już nawet nie chodziło o to, że musiała sobie cokolwiek przypominać - przecież nigdy tak naprawdę nie zapomniała. Nie, musiała po prostu... Musiała podjąć dorosłą decyzję, na Merlina. Chociaż jedną w życiu. Z tym, że to nie było takie proste. Teoretycznie nie potrzeba mieć wzorów w innych ludziach, by samemu etap dorastania zakończyć w dobrym stylu. Teoretycznie. W praktyce jednak Drey była tym typem człowieka, który przykładów potrzebował. Kogoś, kto wziąłby ją za rękę i pokazał, jak należy się zachowywać. Jak ustosunkować się do pewnych sytuacji i jak wyjść z tarczą z innych. Jak stawiać czoła problemom, jak kontrolować własne decyzje i jak iść przez życie, by nie potykać się nieustannie o własne, często głupie błędy. Bez podobnych instrukcji Faulkner się gubiła. Próbując wymyślić własne, stworzone od zera metody co chwila łapała się na tym, że nawet nie wie od czego zacząć. Miała wprawdzie van Lyndenów, oni zapewne by jej powiedzieli, ale... Była sama na najważniejszym etapie życia, w te początkowe lata, kiedy dziecko przyswaja podstawowe wartości i wzorce. Audrey nikt ich nie przekazał i choć z tym można żyć, to w przypadku Holenderki było to trudniejsze niż w przypadku osobowości znacznie silniejszych i bardziej zamodzielnych. Ale teraz.... Musiała, tak? Musiała. Bo to był ten moment, kiedy trzeba coś zmienić. Nie można przecież bez końca stać na skrzyżowaniu i wahać się między jedną drogą a drugą. Kiedyś trzeba wybrać i pójść dalej, nawet, jeśli miałby to być kolejny błąd. Ale trzeba. Bo czekanie męczy, a w tej chwili zmęczeni byli chyba oboje. Enzo na pewno, a Audrey... Audrey też. W końcu. Późno, ale jednak. Gdy więc Romulus wymógł na niej odpowiedź, wiedziała, że jej udzieli. Dlatego, że kiedyś i tak by musiała - dlaczego więc nie teraz? To... To coś zmieni, na pewno. Nie wiedziała, w którą stronę, ale to chyba nie miało aż takiego znaczenia. Chodziło o to, by się ruszyć. W którąkolwiek stronę. Po prostu pójść dalej. - To był błąd, wtedy, dwa lata temu - zaczęła więc powoli, z rozmysłem i szczerze. To ostatnie było najważniejsze, bo szczerość nigdy nie była dla Audrey łatwa. Szczerość i otwartość. Braki w tych dwóch cechach sprawiały, że nie przeprowadzili tej rozmowy wcześniej, i że musieli prowadzić ją teraz. - Nie powinnam cię odrzucać, w ogóle nie powinnam... - Unikała spoglądania na Enzo wiedząc, że jeśli uniesie wzrok zablokuje się dokładnie tak, jak zawsze. To znaczy, teraz może nie była tego absolutnie pewna, ale istniało takie prawdopodobieństwo. A ona nie chciała ryzykować, nie mogła. Kluczyła więc spojrzeniem i szukała sobie zajęcia, którym ostatecznie okazało się precyzyjne zgarnianie kolejnych warstw kołdry, by się tu i tam pozasłaniać. To było bez sensu, nigdy tego nie robiła - nie przy Enzo - ale teraz musiała. Taki tik nerwowy, rozumiecie. Odetchnęła głęboko. Bardzo głęboko i bardzo powoli. No, dalej. To tylko dwa słowa, sieroto. - Kocham cię. - Nie wiedziała, czy rzeczywiście udało jej się to wypowiedzieć, ale chyba tak. Chyba tak, bo policzki zaczęły piec ją nagle a potrzeba, by najlepiej stąd uciec, pognać przed siebie i nie oglądać się przez ramię stała się nagle niemal nie do powstrzymania. Bo piąstki zacisnęły się mocno na kołdrze a spojrzenie utkwiło w kostkach własnej dłoni. Bo zabrakło jej oddechu a lęk przed tym, co może teraz usłyszeć, bolał niemal fizycznie. Ale zrobiła to. Powiedziała. I to chyba był sukces, nie? Niezależnie od tego, co będzie potem. |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Pią 04 Mar 2016, 22:50 | |
| Obserwował ją uważnie nie do końca rozumiejąc czy to co widzi dzieje się naprawdę, czy dotarł w swoich uzależnieniach do chwili w której wyobraźnia podsuwa mu dość realistyczne wizje. Dlatego musiał mocniej zacisnąć dłonie na brzegu parapetu, aby upewnić się, że ich chłód był prawdziwy, a krawędź boleśnie wbije mu się we wnętrze dłoni. Ten ból właśnie przypomniał mu, że nie ma halucynacji. Jest właśnie w Bibury, na środku wypizdowia w Anglii, a dziewczyna za którą całe życie chodził siedziała teraz na materacu nieopodal mówiąc, że to iż złamała mu serce było błędem. To nowość i to całkiem spora, bo panna Faulkner nie przyznawała się zwykle do błędów. Może ktoś zamienił się z nią miejscami? Może ma do czynienia z najzwyklejszym metamorfomagiem, albo kimś na eliksirze wielosokowym który chce się zwyczajnie z nim zabawić, by później go upokorzyć? Z drugiej zaś strony... To co stało się dwa lata temu pozostało między nimi. Nie patrzyła na niego, więc miał pewność, że mówi prawdę. Gdyby kłamała, niewątpliwie zrobiłaby to patrząc mu prosto w oczy. Paradoks patologicznego kłamcy. Znał z autopsji. Mrużąc nieco oczy by lepiej widzieć uważnie obserwował każdy jej ruch. Widział jak się denerwuje, jak zbiera kołdrę by się nią zasłonić. Widział to wszystko. I słuchał wszystkiego co ma do powiedzenia. Słuchał i nie dowierzał. Z jednej strony chciał to usłyszeć. Potrzebował tego od dawna. Z drugiej zaś strony... Czy naprawdę chciał mieć pewność? Wystawiła go raz. Wiedziała dokładnie co do niej czuje, jak bardzo jest od niej uzależniony, a jednak to zrobiła. I nie zdziwiłoby go, gdyby zrobiła to ponownie. Jednak gdyby zrobiła to jeszcze raz zapewne jego najdroższa familia musiałaby go zeskrobywać z watykańskich ulic. - O dwa lata za późno, Drey - zauważył smutno, opuszczając smętnie głowę, by beznamiętnym wzrokiem patrzeć na swoje bose stopy, a konkretniej na duży palec. Zacisnął mocniej dłonie na parapecie dochodząc do wniosku, że jest wkurwiony. I to całkiem mocno. Przecież dwa lata to całkiem długi okres czasu. Dwa lata podczas których intensywnie starał się o niej zapomnieć. Jak widać- bezskutecznie skoro wciąż był obok niej. Wciąż był tutaj. - DWA JEBANE LATA, DREY! - nie powinien na nią krzyczeć. Ostatnio jednak miał spore problemy z trzymaniem w ryzach swojego włoskiego temperamentu. To tylko i wyłącznie wina Porunn, nie ma co ukrywać. Ona wyciągnęła z niego małego potwora. Potwora który bez zastanowienia łapie wazonik z kwiatkiem, by z całej siły roztrzaskać go o ścianę w drobny mak. Już nie stał jak jeden z tych niedoskonałych posągów. Zaczął za to chodzić starając się jakoś uspokoić lawinę myśli która przetaczała się właśnie przez jego umysł. - Powinnaś powiedzieć mi wcześniej, Au - stwierdził w końcu cicho siadając na materacu tak daleko od niej jak to możliwe. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Pią 04 Mar 2016, 23:07 | |
| Wyznania nie są łatwe dla nikogo. To po prostu nie jest naturalne - odsłonić się przed drugim człowiekiem, opuścić gardę, dopuścić do tego, co dla ciebie w danej chwili jest najważniejsze i jednocześnie pozwolić to oceniać. Bo do tego przecież się to sprowadzało, reakcja twojego współrozmówcy jest niczym innym jak jakąś wystawioną przez niego notą. Zgodzi się z tym, co mówisz? Dostaniesz uśmiech, może nawet będziesz mógł się przytulić. Nie zgodzi się, uzna, że to śmieszne i nie na miejscu? Będziesz zmuszony zmierzyć się z goryczą, niesmakiem, wstydem, wszystkim tym co sprawia, że jedynym marzeniem staje się zaszycie się w ciemnym kącie i cofnięcie czasu. To proste, jedna z wielu uogólnionych zasad mających zastosowanie w licznych sytuacjach. W takich jak teraz również, dlatego Audrey po prostu się bała. Nie chciała być ocenianą, żaden człowiek nie chciał. Nie chciała, by jej słowa spotkały się z reakcją inną niż... No, inną niż taką, która zepchnęłaby głaz z jej serca, pozwoliła odetchnąć i uśmiechnąć się od ucha do ucha. To dlatego te dwa znamienne słowa były takie trudne. Kocham cię. Nikt nie chciał w odpowiedzi na to zostać odrzuconym. Całkiem zabawne jest więc to, że gdy to ona była tą odrzucającą wszystko było znacznie łatwiejsze. Nie tu, nie tam, żaden problem. Takie odmawianie jest proste, ocenianie jest proste. Bycia sędzią nikt się nie boi, to tylko rola ofiary paraliżuje, pozbawia zmysłów. A robi to przecież tym silniej, im bardziej spodziewasz się, że nie usłyszysz tego, co chcesz usłyszeć. Krzyczał na nią. Pierwszy szok ustąpił bólowi, zwykłemu, fizycznemu cierpieniu. Odrzucał ją, w porządku, miał przecież do tego prawo, przecież to ona zrobiła głupotę, ok. Ale krzyczał... Na miłość boską, to nigdy nie wyglądało w taki sposób. Kłócili się, oczywiście, że tak, ale to zawsze było... Inaczej. Zresztą, to spokojem przecież zawsze ją irytował, przecież to właśnie na jego stoicyzm się wściekała. Zawsze był jej równowagą, to ona szalała, podczas gdy on był jak posąg. Coś zbył uśmiechem, coś innego lekkim wzruszeniem ramion. A Audrey wpadała w obłęd sądząc, że krzyk będzie lepszy, że właśnie tego od niego potrzebuje. Myliła się. Naprawdę bardzo się myliła. Teraz mogła tylko kulić się w sobie, jak zranione dziecko. Kulić się w uwitym wokół siebie kokonie z kołdry i próbować coś powiedzieć. Tylko co miałaby? Było chyba tylko jedno, co mogła. Tylko jedno, co jeszcze potrafiła. - Przepraszam. Gdy usiadł na łóżku, bała się do niego zbliżyć i w efekcie nawet nie próbowała tego robić. Nie próbowała go dotykać, nie próbowała... Niczego. Niczego nie próbowała. To nie byłoby dobre. Nie dzisiaj, kiedy przecież... Kiedy coś miało się zmienić. Gdyby cokolwiek chciała teraz załatwić dotykiem - nie zmieniłoby się absolutnie nic. Ostatecznie więc siedziała tam, gdzie wcześniej, jeszcze bardziej przybita, skulona, z nosem niemal w warstwach kołdry. Próbowała rozluźnić zaciśnięte pięści, a gdy to się nie udało, skrzywiła się tylko gorzko. Ze smutkiem, naprawdę z głębokim smutkiem. Zwykłym żalem - przede wszystkim do siebie. Spóźniła się. Dorastanie? Robisz to źle i zdecydowanie za wolno. Odważyła się tylko spojrzeć, krótko, niepewnie. Obejrzeć się na nagie plecy Włocha, plecy, do których w innych okolicznościach po prostu przytuliłaby się, składając jednocześnie pocałunek na szyi chłopaka. Ale nie teraz, bo teraz... Odwracając wzrok ponownie zwiesiła głowę. Mantrą stało się to, by nie płakać - to byłoby przecież żałosne, bez sensu, przecież dawno nie płakała, bo to słabe, a ona na słabość nie mogła sobie... Po policzku spłynęła pierwsza cicha łza, a za nią druga i trzecia, znacząc na bladej skórze wilgotne ścieżki. |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] Sob 05 Mar 2016, 01:02 | |
| Prawdę mówiąc... rzadko krzyczał. Zwykle zamykał się w sobie, kłamał w żywe oczy, że jest cudownie, fantastycznie, że nic się nie dzieje, że nie ma najmniejszego problemu, że rozumie, że spokojnie. Potem w zaciszu potrafił leżeć patrząc bez celu w ścianę od czasu do czasu ocierając niepotrzebną łzę. Trochę lubił się nad sobą użalać w swojej własnej prywatnej przestrzeni. Nigdy w towarzystwie osoby która go do tego stanu doprowadziła. A wtedy, dwa lata temu, Audrey go doprowadziła do granicy. Matka oszalała. Sebastian ją uspokajał przy okazji też szalejąc. A on miał ich wszystkich głęboko w odbytnicy. Bo zawsze najważniejsze było jego złamane serduszko. Dlatego między Drey, a Blake było tyle miesięcy wypełnionych towarzystwem najzwyklejszych dziwek i marihuany. Z perspektywy czasu... między dziwkami, a dziwką. No cóż. Los ma jednak w sobie mnóstwo złośliwego poczucia humoru. Gdyby nie miał... cóż... z pewnością nie byłoby tu Romulusa słyszącego, że Holenderka jednak się namyśliła i go kocha. Cisza znów wypełniła pomieszczenie nabierając ciężaru o wiele większego niż Włoch mógł znieść. Dlatego zaczął bębnić paluchami o ramę łóżka skupiając się na tym odgłosie. Nie na jej cichych przeprosinach, bo tak naprawdę niezbyt wiele dla niego znaczyły. Zacisnął mocno powieki, westchnął ciężko i w końcu doszedł do wniosku, że najwidoczniej tak musiało być. On kochał ją od zawsze i mimo tych dwóch lat wypełnionych próbą zapomnienia nadal była dla niego najważniejsza. Dlatego wyciągnął dłoń w jej stronę, by opuszkami palców musnąć nagą skórę przedramienia. Zaraz jednak przysunął się bardziej mrucząc cicho: - No już, przestań. Ja też Cię kocham, Drey - po czym odgarnął jej niesforne blond kosmyki za ucho, by lepiej widzieć jej profil. - Zawsze tak było, przecież sama wiesz - wydusił jeszcze z siebie wyginając wargi w nieznacznym uśmiechu. Nie powinien na nią podnosić głosu. Na nikogo nigdy nie powinien podnosić. To niegrzeczne. I w jego przypadku rodzi całkiem napastliwe wyrzuty sumienia. - To ja przepraszam. Nie powinienem był na Ciebie krzyczeć. A teraz już nie płacz, księżniczko - poprosił cicho, jakby bojąc się, że jak powie coś głośniej to znów zacznie krzyczeć. Bo wciąż był zły. Zły za zmarnowanie dwóch lat. Był wkurzony kiedy marnował choćby sekundę swojego czasu. Można więc sobie jedynie wyobrazić jak bardzo był zły za zmarnowanie dwóch cholernych lat. Cierpliwość zdecydowanie nie była jego cnotą, ale dla tej właśnie dziewczyny wykrzesywał z siebie jej resztki. Przecież czekał tak długo, aż w końcu przyzna się, że odwzajemnia jego uczucia. I zdecydowanie jego cierpliwość się wyczerpywała, a nigdy nie miał jej zbyt wiele. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] | |
| |
| | | | Bibury, hrabstwo Gloucestershire [Anglia] | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |