Dwa lata, tak. To bardzo dużo, szczególnie z perspektywy Enzo. Dla Audrey te dwa lata... Były. Po prostu były, mniej lub bardziej zabawne, wysycone quidditchem i kolejnymi chwilowymi partnerami, którzy tak naprawdę niewiele dla niej znaczyli. Dwa lata rozrywki, tak to wyglądało z perspektywy Faulkner. Rozrywki, która teraz, z perspektywy czasu, była jej zupełnie zbędna, nie potrzebowała jej. Nie tak, jak Enzo, którego przez swoją niedojrzałość mogła teraz stracić.
Naprawdę sądziła, że tak właśnie się stało. Nawet świadomość uczuć, jakie Romulus tak długo do niej żywił nie mogła jej uspokoić. Każdy przecież ma swoje granice - pulę cierpliwości, którą można łatwo wyczerpać. Teraz, gdy Włoch milczał, ciężką ciszę przerywając tylko wybijaniem rytmu na ramie łóżka, Faulkner próbowała oswoić się z myślą, że tym razem nie zagrało. Przyzwyczajona do tego, że potrafi ustawić życie pod własne zachcianki, teraz, w tej najważniejszej dla niej kwestii, wyraźnie się pomyliła. I jak we wszystkich innych okolicznościach to byłoby do zniesienia, tak teraz... Teraz...
Nie od razu zrozumiała, co się do niej mówi. Przerażona tym, co podpowiadała jej logika - na miłość boską, przecież to jest wręcz nieprawdopodobne, żeby Romulusowi wciąż zależało tak samo, żeby nadal chciał znosić jej dziwactwa i humory tak samo, jak kiedyś - potrzebowała chwili na to, by pojąć, że Włoch wcale jej nie odrzucał.
Uniosła powoli wzrok, spoglądając na chłopaka najpierw pytająco, a potem - z nadzieją. I ulgą, przede wszystkim z bezgraniczną ulgą. Nim zastanowiła się nad tym, co robi, pokonała te ostatnie dzielące ich milimetry i objęła Enzo mocno, wtulając twarzyczkę w zagłębienie szyi chłopaka. Tym razem bliskość ta nie niosła żadnych podtekstów, żadnego głodu, który definiował postawę Faulkner w ich związku w poprzednich latach.
- Nie chcę nikogo innego, Enzo - wymamrotała cicho w skórę chłopaka, choć tak naprawdę chciała przepraszać, przepraszać na wszelkie możliwe sposoby za te dwa bezsensowne, stracone lata. Bo teraz zrozumiała, co musiały one znaczyć dla Romulusa. Teraz, gdy sama stanęła przed wizją odrzucenia, potrafiła sobie wreszcie wyobrazić, co swoją głupotą, swoim niezdecydowaniem i tchórzostwem spowodowała. Dwa lata przyjaźni... Na Merlina, taki układ był gorszy niż gdyby rozeszli się w dwa krańce świata. Bo byli blisko, ale nie tak, jak kiedyś. Nie tak, jak powinni. To musiało boleć. To na pewno bolało, bolało tak jak jej lęk, który teraz bardzo powoli odchodził, krok za krokiem.
Gdy odsunęła się wreszcie, to tylko na chwilę i tylko na tyle, by móc musnąć opuszkami palców policzek Włocha. Wreszcie też, śledząc wędrówkę swoich palców po twarzy Romulusa, zdobyła się na blady, niezbyt pewny jeszcze, ale jednak - uśmiech.