|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Feliks Zolnerowich
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 00:27 | |
| Igranie z ogniem od zawsze leżało w naturze Feliksa – nawet w tych dziwnych, odległych czasach, gdy dziadzio Valeri usiłował go spacyfikować i poddać swojej woli. Nawet wtedy, w syberyjskim klimacie, który potrafił być zabójczy przy najdrobniejszym błędzie, młody pan Zolnerowich eksperymentował i sprawdzał, jak daleko sięgały niespisane granice. Ile kroków za nią może postawić, łamiąc nakazy i zakazy, doprowadzając dziadka do szału i jednocześnie nie tracąc życia lub zdrowia. Pociąg do adrenaliny musiał wyssać z mlekiem matki. Rosjanin nie wątpił, że gdzieś w trakcie tego wieczoru, Chantal musiała rozgryźć jego niecną zagrywkę z celowym podprowadzeniem spinki – wydawała się kobietą ze wszechmiar inteligentną i przenikliwą. Poznała go też na tyle, by zapewne domyślać się, iż podobne zachowanie leżało w repertuarze prawdopodobnych zagrywek – taką przynajmniej miał nadzieję. Byłby rozczarowany, gdyby dawał czarownicy większy kredyt zaufania, niż taki na który faktycznie zasługiwała. Póki co jednak, nie wybierał się do biura skarg i zażaleń. Dywagacje na temat bielizny i zgadywania jej koloru, skwitował tylko szerokim uśmiechem, odsłaniającym zęby w ten drapieżny, a jednocześnie niezwykle uroczy sposób. Wszystko zależało od wprawności oka patrzącego. - Aż zbyt idealnie. To nie powinno być możliwe – dodał po jej własnych słowach, czując nagle ogromną chęć zapalenia papierosa. Odejścia na moment, przyjrzenia się tłumowi z boku, wciągnięcia w płuca dymu, który go otrzeźwi i rozwieje tę złudną chmurkę kobiecych feromonów, które wżynały mu się w mózg. I jeszcze jedno miejsce, którego podrygów ze względu na dobre wychowanie nie powinno się wspominać w towarzystwie. Zanim jednak czarodziej mógł sięgnąć po papierośnicę ukrytą w kieszeni po wewnętrznej stronie marynarki, panna Lacroix chwyciła go za krawat, zmuszając do podążania za nią. No i jak miał odmówić tej absolutnie zniewalającej kobiecie? Fajka poczeka, cycki niekoniecznie. Albo w tym przypadku krągły tyłek, za który złapał Rosjanin w ramach odwetu za szczucie niby-pocałunkiem – miękki i jędrny, tak jak lubił. Urywana w trzech częściach odpowiedź Chantal na jego kolosalną bezczelność sprawiała, że miał ochotę chichotać jak mały diabeł, eksplorując zakazane wzgórza z tym większą ochotą. Brązowe oczy Zolnerowicha błyszczały z tym rodzajem zadowolenia, który świadczył o arogancji, samouwielbieniu oraz hołdowaniu tyłkowi panny Lacroix – choć to ostatnie zapewne byłoby niemożliwe do prawidłowej interpretacji bez odpowiedniego słownego komentarza. Oczekując na reakcję z tą samą miną co łobuz, który dorwał się do zakazanego słoika z ciastkami, czarodziej przekrzywił nieco głowę, prawie wstrzymując oddech. I cóż. Hogwarcka mistrzyni eliksirów miała rację, sądząc, że odruchowo zaciśnie powieki, gdy uda, że chce go oblać szampanem. Nacisk na przyrodzenie, choć wcale nie tak mocny, wydarł spomiędzy warg Feliksa wyraźne, ostre syknięcie, gdy gwałtownie wciągał powietrze. Trafił swój na swego. Niech Morgana ma wszystkich postronnych obserwatorów w opiece, bo nie mogło obejść się bez ofiar. Wymuszoną relokalizację dłoni na talię kobiety przyjął wydymając lekko usta i marszcząc krzaczaste brwi. - Twoja też nie gorsza. Jeden do jednego – rzucił z odrobiną niechęci, choć zaraz zaśmiał się krótko, wyraźnie gardłowo, gdy Chantal postanowiła pogrozić mu ewentualnymi konsekwencjami. Nachylił się zaraz ku kobiecie, przekrzywiając nieco głowę, by wciągając powietrze, odurzyć się wonią bzu i agrestu. - Zakazany owoc zawsze smakuje lepiej. Zdawać by się mogło, że Feliks nie traktował panny Lacroix poważnie – a on tylko na swój sposób sprawdzał, jak daleko mógł ją za sobą pociągnąć, jak mocno dała się nagiąć i z jaką siłą odpowie na każdą bezczelność, każde uchybienie w społecznych normach. Póki co zdobywała fantastyczny wynik na niewidocznej tabelce w głowie pana Z. Zanim jednak którekolwiek mogłoby wprowadzić w życie dalszą część swojego planu, po sali rozniósł się głos dyrektora. Mrucząc pod nosem coś bliżej niezidentyfikowanego, Feliks cofnął jedną z dłoni z talii pani profesor, wyciągając papierośnicę i zębami wyciągając z niej jeden z ręcznie robionych skrętów. Gestem zaproponował też Chantal by się poczęstowała, po czym wyciągnął różdżkę i odpalił im obojgu – chwilka na rozładowanie atmosfery miała zbawienny wpływ na nerwy mężczyzny, który poszczuty w odpowiedni sposób w odpowiednim miejscu zaczynał mieć coraz większą chęć na coś zgoła innego niż zabawa na szkolnym balu. Nazwisko Matyldy Corn brzmiało jakoś znajomo... - Nie wiem jak ty рыбка, ale mam ochotę zatańczyć na tej pieprzonej gazecie i świetnie się przy tym bawić. Gotowa olśnić uczniów i innych pierników połączonym blaskiem naszej zajebistości? – spytał, choć „nie” nie widniało w dostępnym repertuarze odpowiedzi. Pewniej ujmując talię Chantal wypalił do końca papierosa i w odpowiednim momencie pociągnął ją ze sobą do wariackiego konkursu. Bo właściwie dlaczego by nie.
Chant i Felu, hajda wiśta, klękajcie narody |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 01:12 | |
| Przygotowania do balu zajęły więcej czasu, niż można było się tego początkowo spodziewać. Aria nigdy nie przykładała zbyt wielkiej wagi do swojego wyglądu, wszystko miało po prostu zlewać się z tłumem. Do tej pory podobne zachowanie wychodziło jej idealnie, dlatego też długo biła się z myślami, czy jej suknia była odpowiednia na taką okazję. Ale była czarna, a czarny ponoć najmniej rzuca się w oczy, prawda? Ostatecznie do wyboru przekonała ją Porunn, z którą długo przed rozpoczęciem imprezy spotkała się w łazience jęczącej Marty. W wyborowym towarzystwie godzina trwała tylko kilka sekund, a odczuwane przez Arię napięcie choć na chwilę zelżało. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiła – pomijając oczywiście zawodzenie ducha. Rozmowy o wszystkim i o niczym, śmiechy, wspólne doszlifowywanie makijaży oraz układanie włosów zdawały się być tylko dziecinnymi małostkami. Problem zaczął się dopiero wtedy, gdy się okazało, że teraz trzeba było wyjść i pokazać się tak ludziom. Nawet, jeśli z reguły przyjęta taktyka unikania wszelakich ludzi przynosiła skutki, tym razem nie była sama, przez co zniknięcie w tłumie mogło być nieco trudniejsze. Ostatnie spojrzenie w lustro, poprawienie luźno opadających na plecy fal, pożegnanie się z Martą i obie były gotowe do wyjścia. Fimmelówny rozeszły się dopiero przed wejściem do Wielkiej Sali. Aria nie miała najmniejszej ochoty witać się z Vincentem, ale obiecała siostrze, że jeszcze ją odnajdzie. Sama zaś schowała się gdzieś pod ścianą, czekając z miną skazańca spodziewającego się własnej śmierci. Próbowała sobie wytłumaczyć, dlaczego zrobiła coś tak głupiego, jak przyjąć zaproszenie na bal, na którym w zasadzie wcale nie chciała być. Bale być może i były piękne, przynajmniej te książkowe, ale Krukonce kojarzyły się przede wszystkim z niepotrzebnymi nerwami. Dużo ludzi, stres, oczy wbite niemalże przez cały czas w ziemię i wzmożona chęć ucieczki w jakieś bezpieczne, ciche miejsce. Nie zdała sobie nawet sprawy z tego, że Dorian się spóźnił, więc ten cudem uniknął ciosu w nos, gdy nagle chwycił ją pod ramię. - Nie strasz mnie tak, bo kiedyś zrobię ci krzywdę – rzuciła, ignorując zupełnie komplement. Dała się pociągnąć do Wielkiej Sali, a serce zaczęło dziko łopotać. Dodawała sobie otuchy powtarzając w głowie mantrę wszystko będzie dobrze i uczepiając się towarzysza niedoli. Starała się zbytnio nie rozglądać, ale widok zapierał dech w piersiach. Wystrój wnętrza zmuszał zachwyconą Arię do rozglądania się, aczkolwiek dyskretnego. Uśmiechnęła się do Thalii, siedzącej przy jednym ze stolików z Podnóżkiem, którego imienia nawet nie znała. Chciała pociągnąć Doriana w tamtą stronę, ale ten twardo kroczył przed siebie. Większość twarzy, choć znajomych, zlewało się w jedną całość, a Aria się poddała i opuściła głowę, pozwalając włosom opaść na twarz. Właśnie miała zapytać, czy droga do stolika była aż tak długa, gdy Whisper bezczelnie ją złapał i zaciągnął na parkiet. Czy trzymanie się na odległość wyciągniętej ręki było zbyt wielkim wysiłkiem? - Prosisz się o utratę głowy… – wymamrotała, próbując objąć prowadzenie w tańcu, skoro już musiała tanecznym krokiem zaciągnąć go gdzieś z dala od ludzi. Co z tego, że prawdopodobnie nikt nie zwracał na nich uwagi? Aria musiała się schować i kropka. Szczególnie, że próby nauczenia Doriana czegokolwiek spełzły na niczym. A może to była jej wina? Ciężko wbić się w rytm, gdy partnerka grozi pozbawieniem kończyn, jeśli ktoś ośmieli się ją dotknąć. Dlaczego chłopak myślał, że ten bal dobrze się dla niego skończy? Nawet anielska cierpliwość niebieskiej Fimmelówny miała swoje granice. - Czy to nie jest…? – urwała, dostrzegając znajomą twarz. Zamrugała kilka razy, uporczywie wbijając ciemne tęczówki w O’Connora. Momentalnie się zatrzymała, łapiąc Doriana za nadgarstek i ciągnąc go w tamtą stronę. Po drodze udało jej się na nikogo nie wpaść, zwinnie unikając zderzeń. Dopiero na miejscu wypuściła dłoń chłopaka z żelaznego uścisku, by po chwili rzucić się w stronę Cu, zgarniając przy okazji Gwen do niezbyt przemyślanego, grupowego uścisku. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 01:14 | |
| Nie chciało jej się iść na ten bal, jednak list z zaproszeniem od Vincenta skutecznie niemalże zmusił ją do zmiany zdania. Miała ochotę ten wieczór spędzić w piżamie, pod kołdrą z kubełkiem lodów czekoladowych i pudełkiem fasolek wszystkich smaków. A jednak dzień poprzedni spędziła na wybieraniu sukienek z siostrą, która, okazało się, też się na bal wybierała. I to z Whisperem. Porunn tylko przełknęła ciężko gorzki posmak w ustach i nie skomentowała cudownego wyboru swojej siostry. Postanowiła po prostu poczekać, aż Aria sama będzie chciała zdzielić tego człowieka butem po głowie, bo nic dobrego chyba nie będzie z tego całego szaleństwa, prawda? Chociaż ex-Więzien Azkabanu brzmi znacznie lepiej od Starszy Brat Whisper. No dobrze, może jeszcze zastanowi się nad zaakceptowaniem tego związku. Na razie miała gorszy problem, a mianowicie sukienka, którą w końcu z trudem kupiła za tatusiowe pieniążki. Ona i te szmaty plączące się pod nogami? Gdzieś tutaj chyba ktoś zapomniał kim była zielona Fimmelówna. Całe popołudnie spędziła z Arią w łazience Jęczącej Marty, która jęczała im nad głowami, płacząc jak to bardzo sama chciała kiedyś iść na bal. Porunn próbowała zignorować te przeraźliwe wrzaski, dając się ubierać siostrze, bo sama z chęcią spuściłaby wszystko w toalecie. Pamiętała, jak Jasmine kiedyś chciała ją przekonać do chodzenia na wysokich obcasach. Teraz przyszedł ten wielki dzień, w którym Norweżka postara się nie zabić, bądź przynajmniej nie połamać swoich długich nóg. W końcu wyszykowana od stóp do głów, ze związanymi pięknie włosami ruszyła wraz ze swoją siostrą w stronę Wielkiej Sali, aby zaszczycić swojego chłopaka obecnością. Chociaż tak naprawdę, jak już wcześniej wspominano, musiała iść z przymusu. Tak więc, wymalowana, ubrana w czerwoną sukienkę rozeszła się z siostrą tuz przed Wielką Sala, gdy zobaczyła Vincenta. Zdawała sobie sprawę z tego, że Aria nie za bardzo lubiła towarzystwo jej chłopaka, i vice versa, bo Doriana mogła już nazywać chłopakiem swojej siostry. Czy nie? - Spóźniona modnie piętnaście minut, a teraz możemy iść i błagam, jeśli będziesz kazał mi tańczyć na tej gazecie to obedrę cię ze skóry - warknęła Vincentowi prosto do ucha, posyłając mu tym samym szeroki, uroczy uśmiech, poprawiając odruchowo włosy, mając ochotę już je rozpuścić. Nie zrobiła tego, wiedząc, że Aria by ją zamordowała z zimną krwią za burzenie dzieła sztuki. Chwyciła zamiast tego Vincenta za rękę, mając tym samym kogoś, kto pomoże jej nie zabić się na tych butach, które i tak nie były jakoś bardzo wysokie. Miała w planach zmienić je niedługo na trampki, oczywiście wtedy kiedy jej siostra tego nie będzie widziała. Gdy weszła wraz ze Ślizgonem do środka rozejrzała się krótko dookoła i… zobaczyła kogoś, kogo widzieć spodziewała się bardzo, ale to bardzo ostatniego. Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć, z trudem powstrzymała się przed otarciem wierzchem dłoni oczu, ale już nie przed wyjęciem różdżki zza pończochy. Trzymając cały czas wolą ręką Vincenta chcąc nie chcąc pociągnęła go ze sobą. Powstrzymała się od biegu - inaczej by się zabiła bądź miała bliskie spotkanie z podłogą. W drodze zauważyła, ze jej siostra także zauważyła jej przyjaciela. I się do niego mocno przytuliła. I do Gwen, która wyglądała na równie wściekłą, co Porunn. Dobrze, miły akcent na spotkanie z łagodniejszą Fimmelówną, ponieważ gdy Porunn znalazła się na tyle blisko, żeby ją usłyszał… Gdy tylko się dziewczęta od chłopaka odsunęły, Ślizgonka ruszyła do boju. - TY ŻYWY CHULTAJU - warknęła, po czym rzuciła zaklęciem astrapoplectus, które trafiło O’Connora prosto w ramię, przyciskając mocniej do ściany. Dotarła do niego koślawo na obcasach, a następnie zdjęła jednego, aby wycelować nim prosto w głowę jej najlepszego przyjaciela. A następnie po prostu rzuciła mu się w ramiona, mocno przytulając, starając się nie umazać makijażem. Niestety, włosy znów zaczęły żyć własnym życiem, a arcydzieło wykonane przez jej siostrę… jak było tak zniknęło. - Żyjesz. Wiedziałam o tym - udało jej się tylko wymamrotać, zanim znów zdzieliła go butem po głowie. |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 02:37 | |
| Oszołomiony nieco rozmachem całego balu, Haru nieco zapomniał o prześladującym go jeszcze niedawno strachu. Był to jego pierwszy raz, jeśli chodziło o imprezę tego typu, i doprawdy nie wiedział czego się spodziewać, ale to co zobaczył zapewne przyćmiłoby cokolwiek by sobie nie wyobraził. Wszędzie ktoś stał, przez drzwi wchodziły nowe osoby, głównie pary, choć zdarzały się tak pojedyncze osobniki, jak i trójki czy nawet piątki. Stoły, uginające się od zastawy, wszelakiej maści napojów i jedzenia stały tu i tam, oferując spragnionym i głodnym bezpieczną przystań. W oddali zauważył zespół muzyków przygotowujący się do rozpoczęcia grania. Chłopak nie był do końca pewny jakiego właściwie rodzaju muzykę usłyszy, był jednak przekonany że przypadnie mu do gustu. Był raczej otwarty pod tym względem. W młodości nauczył się z pomocą dziadka grać na fortepianie. Ciągle pamięta wygląd tego urządzenia, stojącego na piętrze w domu. Miało chyba ze trzy razy więcej lat niż on sam. Mimo upływu czasu, dźwięki wydobywające się ze środka instrumentu były czyste jak łza. Po kilku latach odkrył i zakochał się w jazzie. Po dziś dzień jest to jego ulubiony gatunek, oczywiście nie licząc samego fortepianu. Usłyszawszy pytanie Estelle wrócił na ziemię, i rozejrzał się po stole do którego właśnie się zbliżyli. Możliwości było doprawdy sporo, i nie bardzo wiedział od czego zacząć. Przypomniał sobie, że jego towarzyszka jest dwa lata młodsza, więc cokolwiek mocniejszego z góry trzeba było odrzucić. Zlokalizował coś co wyglądało jak sok pomarańczowy, i sięgnął po dwa kubki, jeden z nich oferując panience Cole. -Może sok? Po nim nic się nie powinno stać, taką mam przynajmniej nadzieję.- powiedział, po czym upił łyk. Znajdujący się w kubku płyn w istocie okazał się być sokiem pomarańczowym, toteż Haru pociągnął drugi, solidniejszy od poprzedniego łyk. Dziewczyna najwidoczniej dostrzegła wcześniejszy niepokój puchona. Nie było to trudne, bowiem ten wyglądał jakby miał właśnie zejść na zawał. Spojrzał na nią i uśmiechnął się w podzięce za próbę podniesienia go na duchu. -Chyba masz rację.- powiedział. Jego uwagę zwróciła postać dyrektora który zaczął przemawiać. Tuż po nim kapela którą jeszcze przed chwilą widział powoli rozkręcała instrumenty. Cicha muzyka popłynęła po sali. W końcu przemówiła jakaś opiekunka imprezy czy coś w ten deseń. Haru kompletnie nie wiedział czym jest taniec na gazetach, ale najwyraźniej jego partnerce to zupełnie nie przeszkadzało. Widząc te wpatrzone w niego oczęta, błagające wręcz o udział, chłopak westchnął. Miał zdecydowanie za miękkie serce by jej teraz odmówić. -Ale ja nawet nie wiem o co w tym chodziiii. Wrabiasz mnie w coś dziwnego, czuję to.- powiedział śmiejąc się cicho. Gorzej już chyba nie może być, nie?
Rip Haru Haru i Estelle, yolo
|
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 07:26 | |
| Skinęła Jonowi, dając tym samym wyraz swojemu miłosierdziu, by wybaczyć chłopakowi ten jakże ogromny nietakt. A tak serio to się zdziwiła. Mało kto ją w ogóle zauważał w tłumie, dlatego reakcje typu "ah, faktycznie, jesteś Blake Blackwood" należały do tych zgoła niecodziennych, których się raczej puchonka nie spodziewała. Tym bardziej po osobie która często opuszcza szkołę i wraca do niej po dłuższej przerwie, tak jak teraz. To nawet nie chodzi o to, że była metamorfomagiem, bo wcale jakoś drastycznie nie ingerowała w swój wygląd. Włosy żyły własnym życiem przybierając kolor odpowiedni do jej nastroju i chociaż mogła mieć nad tym kontrolę, to zwyczajnie szkoda jej było na to siły. Twarz miała zawsze taką samą. Poza tymi kilkoma sytuacjami, kiedy nie chciała zostać rozpoznana, czy to przez Enzo, czy przez nauczycieli, ale w zasadzie nie miała sobie nic do zarzucenia, dlaczego więc na siłę się upiększać? Tak czy inaczej... - Wybaczam, chociaż będziesz musiał za to odpokutować - zażartowała. Nastrój jej wracał. Może nie będzie wcale tak tragicznie? Może to, że Thornton się nie pojawił wyjdzie jej na dobre? Nie ma za sobą ogona, który musi ciągnąć, nikomu się nie musi tłumaczyć z tego co robi i ile wypiła... Świetnie. Z tą myślą przechyliła kieliszek z doprawionym ponczem a na jej twarzy pojawił się głupawy uśmiech. Enzo był cały i zdrowy ale nadal jej nienawidził, więc poza naturalną troską na odległość nie mogła zrobić nic więcej. Odwróciła się do swoich towarzyszy, starając się wyrzucić krukona z głowy. Mogła się dobrze bawić, prawda? Mogła. Może nawet pociągnie Jona na te nieszczęsne gazety, zgodnie z propozycją Melanie. W głowie jej już lekko szumiało, świat jednak jeszcze nie wirował, może to właściwy moment? - W zasadzie można by Morensen okupić parkiet i... - nie dokończyła, bo oto w ich towarzystwie nagle pojawił się pupil pewnego ślizgona, zwiastując tym samym jego przybycie. Oczywiście, że Blake znała i jego. Slytherin i Hufflepuff mieli swoje domy w lochach, toteż byłoby niemożliwe by nie minąć się na ich korytarzach przynajmniej raz w życiu, przez te wszystkie lata. Daemom poza tym zajmował jedno z wyższych miejsc na jej liście przystojniaków, jaką ułożyła w trzeciej klasie. Osoby z listy miała prześwietlone jak rentgen, cokolwiek to znaczy. Wzrok dziewczyny, a także jej uśmiech towarzyszył ślizgonowi od momentu jego przywitania się z Morensenem, aż do chwili, kiedy usiadł pomiędzy nią i jej towarzyszką. Cudownie. Bal dla Blake powstawał jak feniks z popiołów, zapowiadając upojną noc. Upojną, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Właściwie dlaczego chciała się wstawić? Przecież podobno już dawno odpuściła sobie Romulusa. Dlaczego jego obecność w jednym pomieszczeniu tak bardzo rujnowała jej równowagę psychiczną? Żeby ją odzyskać potrzebowała solidnej porcji ognistej, która przybyła wraz z Blackriversem. - Cóż, skoro Jon jest szaleńcem, ty jeszcze większym, a i ja nie jestem normalna, zapowiada się szalona noc! - zaśmiała się. Tym bardziej rozweselił ją sposób, w jaki krukon przedstawił swojego przyjaciela. Zawodowy łamacz serc? O proszę, to mogą sobie podać ręce. Blake może i do zawodowstwa jeszcze daleko, ale lubiła łamać. Złamała serce Enzo, jutro prawdopodobnie złamie Thorntonowi kark. Albo fujarę. W trzech miejscach. - Na Merlina, w końcu coś porządnego - powiedziała i przechyliła trunek, jaki kilka chwil temu nalał jej przybysz. W takim tempie szybko osiągnie swój cel. Co z tego, że rano czeka ją kac morderca. Chciała cierpieć i nienawidzić bali dalej. Chciała móc dnia następnego oświadczyć wszystkim, że to była fajna noc ale nigdy więcej. W międzyczasie odmachała Tan, która pojawiła się w wersji sklonowanej, kiwnęła głową dziękując za komplement i wyszczerzyła zęby ciesząc się, że ktoś docenił jej krawiecki talent. Z już całkiem dobrym humorem postanowiła wznieść toast. - Za zimowe imprezy zorganizowane, które zawsze źle się kończą - uniosła szklankę i wzięła kolejny łyk. Gardło piekło, ale Blake prawie się nawet nie krzywiła. Nie chciała wyjść na frajerkę. Posłała promienny uśmiech obu chłopakom, odstawiła szkło na stół i oznajmiła: - W zasadzie już chyba jestem gotowa na ośmieszenie. To kto idzie ze mną rozrywać gazety?
// Sorki Melka że tak się wbiłam przed Ciebie, ale nie wiem czy dam radę potem odpisać:( |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 11:54 | |
| Gwendolyn naprędce przypomniała sobie jak na jej zszarpanych nerwach potrafił zagrać jeden głupi półuśmiech czy durny komentarz w gryfońskim stylu, obecnie wyjątkowo niemym, gryfońskim stylu. I choć przeważnie tego typu starania udobruchania siedemnastoletniej furiatki kończyły się powodzeniem, to w tym wypadku, oddalonym o mile morskie od utrzymania psychicznej równowagi, Gwen potrzebowała czegoś więcej, aniżeli kilku postromantycznych gestów do zaniechania prób urzeczywistnienia morderczych zapędów względem osoby przyjaciela. Niemniej, dziewczyna czasowo postanowiła odłożyć tę kwestię na bok i obdarzywszy Cú srogim-acz-zaintrygowanym spojrzeniem, pozwoliła prowadzić się, niczym zagubione dzieciątko, za rękę. Okej, dała mu około sześćdziesięciu sekund wytchnienia.- O’Connor.-Krukonka ostro, niczym smagnięciem bicza, przecięła mimowolnie panującą ciszę, zaciskając obie piąstki do bladości knykci, zapewne starając się utrzymać furię w ryzach na tyle, by nie obić chłopakowi żadnej, mniej-lub-bardziej widocznej części ciała. Niespiesznie odzyskiwała panowanie nad sobą, choć głos jej nadal pozostawał napięty.-Kurwa, ja przez parę długich tygodni, noc w noc, upadałam w kałużę twojej o’connorowej krwi, która wcale nie była błękitna.- Wydukała nieskładnie, intensywnie wlepiając lazurowe, ciskające piorunami ślepia w ciemnoniebieskie tęczówki towarzysza.-Przysięgam, nie polecam takich doświadczeń.- Rzuciła, teraz już namacalnie wkurzona. I może dodałaby coś równie błyskotliwego, gdyby nie zaskakujący zwrot akcji, w efekcie którego została częścią kółka wzajemnej adoracji, grupowego uścisku, czy wreszcie złożonej ze szczęśliwie żywych istot kanapki, w której robiła za nadzienie. Super zirytowane, blond nadzienie. -Co do…?- Burknęła, gotowa znokautować agresora łokciem, kiedy w ramach przebłysku zdrowego rozsądku opanowała tenże impuls i z niemałym trudem wyswobodziła się z żelaznego uścisku.- Jezu, Aria.- Wyszeptała chrapliwym głosem, starając się nadać temu srogie brzmienie, jednak groteskowość sytuacji nie pozwalała Scrimgeour na zachowanie agresywnej nuty. Jeszcze przed sekundy zirytowana niewiasta, w tej chwili miała jawną ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Nadejście drugiej Fimmelówny tylko zintensyfikowało ową chęć. -Porunn, ten imbecyl najwyraźniej nie domaga umysłowo. Nie znęcamy się nad kalekami.- Zaszczebiotała, raz jeszcze obierając karcący ton, kiedy Ślizgonka sfinalizowała serię aktów terroru zwróconych w stronę siedemnastoletniego przedstawiciela płci brzydszej.- No, chyba, że powodem kilkumiesięcznego… i obecnego milczenia jest fakt, iż O’Connor w ramach karmy za spółkowanie z Lacroix – tu blondwłosa teatralnie odegrała odruch wymiotny – wstąpił do zakonu i złożył śluby milczenia. Rozumiem, że celibat jest w pakiecie?- Dorzuciła nieco bardziej żartobliwie, a lico jej na ułamek sekundy ustąpiło radosnemu samozadowoleniu, miast trwać w morderczym grymasie. Złość piękności szkodzi. Czy jakoś tak. Z rękoma splecionymi na wysokości klatki piersiowej wyczekiwała choć odrobiny wyjaśnień. Nawet, cholera prozą nakreślonych w powietrzu.
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Scrimgeour dnia Sro 30 Gru 2015, 12:19, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 12:04 | |
| Meredith sunęła wśród ludzi, wychodząc z założenia, że trudniej uchwycić ruchomy cel. Minęła Jasmine i Enzo zupełnie nieświadoma kim są, co ich łączy i jaka zaraz wybuchnie z powodu tej pary zamieszanie. Przystanęła na chwilę pod ścianą najbliżej ich, obserwując, dokładnie przyglądając się wszystkim twarzom. Zauważyła znaną sobie Melanie otoczoną przez grupkę jakiś tam jej znajomych. Jej znajomych. Meredith westchnęła, po czym odeszła parę kroków od ściany. W samą porę, aby nie zauważyć jak Franza ogarnie atak sentymentalnej zazdrości, czy jakkolwiek inaczej to nazwać. Nie, nie spostrzegła tego, bo szukała wzrokiem czegoś innego niż bohaterów najnowszego wydania plotkarskiego „Lustra”. Zresztą, nie lubiła plotek. Wreszcie zauważyła cel obserwacji numer jeden, a stał on gdzieś w pobliżu reszty grona pedagogicznego. Taki przystojny, wysoki i uśmiechnięty. Szarmancki, czarujący, pewny siebie. Zdecydowany. Gdyby nie rodzącą się w jej niewinnym dotąd sercu nienawiść, Mer pewnie uśmiechnęłaby się pod nosem na myśl, że gdyby miała czternaście lat prawdopodobnie by się w nim zadurzyła. Głupia, wygląd to nie wszystko - bo z tego co jej wiadomo, to wilk w owczej skórze. Na samą myśl o tym, wzięła do ręki szklankę z ponczem z nadzieją że być może Odineva zadbała o to, by była w niej wódka. Pudło, na Merlina. Nawet czołowi rosyjscy rozpijacze nieletnich ją dzisiaj zawiedli, a może po prostu nie miała szczęścia? Prychnęła, odstawiając z hukiem pustą szklankę. Odwróciwszy się na pięcie, całą swoją silną wolą skupiła się na tym, by nie patrzeć już w tamtą stronę. To jej nic nie da, przecież to bez sensu. Powiedzmy sobie szczerze, w porównaniu do ludzi pokroju profesora van Vuurena jest nikim. I byłaby to zaiste scena wyjęta rodem z oper mydlanych, gdyby w tej właśnie w chwili na salę wkroczył od dawien dawna wyczekiwany Riaan, u boku swojej oszałamiająco pięknej narzeczonej, ale na jej nieszczęście dołączył do nich ktoś inny. Przy asyście krzyków, wrzasków, zapewne wybitej dwójki i wśród woni najstarszego, najohydniejszego i najbardziej wyczuwalnego koperku, czosnku i śledzia w historii świata. Filch, a kto by inny? Omijając szerokim łukiem woźnego, przy którym jej delikatne perfumy na bazie lawendy zmieniłyby się w morderczą mieszankę "tego co nieświeże" w myślach szczerze pogratulowała osobie, która wykazała się swoją odwagą i przyszłaby z woźnym na ten bal. Albo jakikolwiek inny bal, albo w ogóle gdzieś z nim poszła, podała mu poncz i pomasowała stópki. Stop, czy ten krawat się przed chwilą nie poruszył? Och, biedna pani Pince. Gdy emocje, związane z Filchem tańczącym na lodzie „do diabła zaczarowanej podłodze” opadły, Meredtih spojrzała ponownie na drzwi wejściowe. I ujrzała w nich dokładnie tego, którego chciała ujrzeć - Riaan. Odziany w garnitur, co ją zdziwiło - przecież to mugolskie ubranie - warty zapewne milion funtów minął tłum, w którym kryła się bez słowa, bez spojrzenia. Nawet jej nie zauważył, co zabolało ją tak dotkliwie i nagle, że doznała chwilowej duszności. Przymknęła oczy, przełknęła ślinę i wypiła haust zimnego ponczu. Zakrztusiła się, cholera - czy musi być taką niezdarą? Po ogarnięciu ataku kaszlu, psującego cały malowniczy dramatyzm nakreślony przez sytuację, przeszła do działania. Dopóki był sam, chciała z nim zamienić chociaż kilka słów, chwila… skąd w ogóle podejrzenie, że zaprosił narzeczoną? Nie podejrzenie, a obawa - przemknęło jej przez myśl, w asyście krótkiego spojrzenia rzuconego w stronę taty-swata. Dobra, nieważne. - Hej - rzuciła na bezdechu Meredith, gdy w końcu się przy nim znalazła. Chwilę potem, zapomniała jakie są inne słowa na tym świecie, dwie chwilę potem spaliła buraka. Trzy chwile potem?… |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 12:32 | |
| Może i na ostatnie kilka chwil bystrość Blacka zmalała przez dwa dekolty i dwie pary gołych nóg, ale nie do tego stopnia, żeby umknęło mu, jak wielki ubaw mają obie dziewczyny. Przyłożył pięść do ust i odchrząknął lekko, siląc się na uśmiech. Taki z gatunku uprzejmych. ,,Macie mnie, dałem się nabrać". Ale na tym raczej nie koniec dzisiejszych ekscesów. Wewnętrzne, gryfońskie ,,ja" Łapy wyraźnie mówiło, że ta dziewczyna to z pewnością Ślizgonka! Co gorsza jego pamięć zdawała się to potwierdzać. Być może kiedyś zasłyszał jak Everett o niej wspominała, albo o tym jak ją z nią pomylono. W końcu, co to byłby za żart, gdyby była ,,tylko" Krukonką albo Puchonką? Żaden. - Ciebie też miło poznać, Tan. - uśmiechnął się już bardziej po swojemu, z łobuzerskim błyskiem w oku i nadzieją, że Tanja nie zadawałaby się z typową przedstawicielką Rodu Żmijców. A przynajmniej pokładał w niej takie nadzieje. Gdyby zauważył jego wężowość Blackriversa, nie omieszkałby skomentować, że do twarzy mu z tą własną podobizną na ramieniu. Albo, że oboje ze zwierzakiem są tak przystojni, że ciężko orzec który bardziej. Może to i lepiej, że Gryfon go nie widział. Mordobicie przed północą uwłaczałoby tradycji i porządkowi balu. A prosta zasada mówiła, że bez ognistej krążącej w żyłach i uśpionej czujności zmęczonej, przysypiającej kadry nie było mowy o walkach kogutów. Ani wieszaniu Puchonów pod sufitem. Po prostu nie. Taki tutejszy Savoir-vire. Dziewczyny najwyraźniej nie zamierzały mu odpuścić, bo zanim sam zdążył zaproponować im swoje ramię, uczepiły się obu. Tym oto sposobem Syriusz prowadził ich trzyosobowy orszak na Bal Bożonarodzeniowy. A może raczej one prowadziły jego? Niczym kurczaka na rzeź... a raczej rożen. Jeden pies. Czarny pies. Po znalezieniu się w Wielkiej Sali, pierwsze co rzuciło się Blackowi w oczy to drugi Black, ten szpetniejszy i z postępującym upośledzeniem umysłowym. Żeby tego było mało, Regulus przez moment łypał okiem w ich stronę. W związku z tym Syriuszowi nie pozostało nic innego jak zrobić dobrą minę do złej gry i udawać, że przyjście tu z bliźniaczkami było absolutnie celowe. Poprowadził więc obie w okolice stolików, przybierając swój powalający uśmiech numer cztery - idealnie w czas by mrugnąć do panny Anderson w towarzystwie Krukona - i wtedy to zobaczył. Kolejny miraż po ognistej z przemytu. Nieopodal, pod ścianą, stał nie kto inny jak O'Connor. I może wszystko byłoby dobrze, gdyby wprawne oko Gryfona nie wyłapało tego, że twarz Cu była zmęczona życiem, jakby ostatnie co robił to kilka godzin przedzierania się przez warstwy ziemi, żeby wydostać się z grobu. Gdyby tego było mało, panna Gwen najwyraźniej namawiała go do powrotu do trumny. A przynajmniej na to wskazywał rozwścieczony grymas na jej twarzy. Już miał zagaić do Tanji z pytaniem, czy ona też TO widzi a jej odpowiedź będzie raczej zaskoczonym ,,O cholera, to Cu!" zamiast ,,O cholera, jaki piękny wazon!". Zanim jednak potwierdził swoje przypuszczenia, rosły Ślizgon w postaci niejakiego Franza, jednego z tych buców, których kojarzył z boiska, postanowił dać upust małpiemu rozumowi i narobić swojej byłej? wstydu przy ludziach. - Zawsze mnie zastanawia, jak one wytrzymują z tymi troglodytami pod jednym dachem - co prawda zwracał się do Tanji, ale druga bliźniaczka z pewnością miała szansę to usłyszeć. Najpierw zobaczył dwie Everett, potem chodzącego trupa jednego ze swoich przyjaciół, a teraz prawdopodobnie obraził tą drugą Everett. To nie był dobry dzień. - Muszę się napić. - powiedział na głos, nie zdając sobie z tego sprawy. Jeśli miał zginąć z rąk kopii ze Slytherinu to chciał chociaż ostatni raz zasmakować ognistej. Po czym przypomniał sobie, że ma przy sobie tylko to cholerstwo od Pottera, przez które teraz ma halucynacje rodem z horroru. Jego usta zacisnęły się w wąską linię. Black był zupełnie niepocieszony. Ale tylko do czasu. Na słowa Dumbledore'a odnośnie uświetniania imprezy nielegalnymi środkami pirotechnicznymi nie mógł się nie uśmiechnąć. Co prawda nie miał przy sobie niczego co pozwoliłoby mu sprawić, że któryś z obecnych na sali Ślizgonów zamieniłby się w mało radosne, tryskające iskrami ognisko... ale sama pamięć o wyczynach huncwotów zadziałała na niego pokrzepiająco. Zaraz po starym Dropsie do dobrej nowiny dołączyła się kobieta, która przed balem najwyraźniej wzięła ,,herbatkę z prądem" za zbyt dosłowną i raczyła ich oczy pokaźnym afro. - Myślę, że to nie ostatni wiejski akcent dzisiejszego wieczoru. - Syriusz nie omieszkał skomentować słów Taneshy. Po czym spojrzał na swoje prawo - szczęśliwy, że Ślizgonka chwilę wcześniej ujawniła się głosem - i posłał Gryfonce zawadiacki uśmiech - Kim byśmy byli gdybyśmy się nie zgłosili, Everett? Tak. Udeptywanie makulatury dla kilku fantów z pewnością poprawiło by mu humor. - Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty Tanju. Jak nic, dadzą strony z Proroka a ostatnimi czasy drukują tam tylko zakazane mordy. Z największą przyjemnością podepczę facjatę jakiegoś sługusa ciemności i to do rytmów Upiornych Wyjców. Może nawet nam się poszczęści i powbijasz swój obcasik w twarz panny Lacroix. Sam z chęcią wytarł bym buty w tego nadętego cepa z Padalcowa. Jak mu tam szło, Rusier? Kolejny raz z opóźnieniem przypomniał sobie, że bliźniaczka jego partnerki jest z tego cholernego Slytherinu... ,,Następna wtopa Black. Przy trzeciej zgarniesz synhroniczego liścia." Posłał Hanyashy przepraszający uśmiech mając nadzieję, że dziewczyna nie jest mściwa ani pamiętliwa. Ale czy wtedy byłaby w tym cholernym Padalcowie?
Tanja i Syriusz :>
Ostatnio zmieniony przez Syriusz Black dnia Sro 30 Gru 2015, 15:07, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 14:00 | |
| W odróżnieniu od znakomitego rodu Van Vuurenów, Yaxleyowie odpowiednio przygotowali swą latorośl do przetrawienia informacji o narzeczeństwie, dlatego aparycja Gryfona nie stanowiła dla tegoż dziewczęcia najmniejszego wyzwania. Kiedy tylko bystre ślepia Éponine Yaxley wyłowiły sylwetkę górującego nad nią wzrostem dzikusa, przeklinając w duchu trudności w rozróżnianiu przez wspomnianego chłopaka pojęć „przed” oraz „w”, niewiasta wyrwała się z chwilowego letargu i pewnie ruszyła w głąb sali. Przemierzając odległość dzielącą jej wspaniałe ja od kryzysowego narzeczonego, raz jeszcze poddała się zapomnieniu otaczającego ją świata, nie zwracając uwagi na przykuwanie wzroku innych uczestników balu. Dziewczyna magnetyzowała intensywnym spojrzeniem stalowych oczu, jednocześnie zimnym i palącym, charyzmatycznym. W gestach jej była jakaś wyniosłość, a z twarzy emanował uprzejmy chłód, nie odpychający, ale również niepozwalający się beztrosko zbliżyć. Ciemnowłosa zwyczajnie zachowywała się jak na rasową dziedziczkę czystokrwistego rodu przystało. Jeszcze tylko grzecznościowe dygnięcia kilku mijanym przedstawicielom grona pedagogicznego, m.in. przyszłemu teściowi, Victorowi i dobrnęła do celu. Ślizgonka zgięła drobną, lewą rękę i położyła ją na ramieniu niczego niespodziewającego się bruneta, na wypadek, gdyby ten przez dobiegające zewsząd takty wtenczas malinowych (synestezja) tonów nie usłyszał aksamitnego i jednocześnie chłodnego głosu za swoimi plecami, wzywającego go po nazwisku. Idealnie zimne, ciemnofioletowe ślepia, dopełniające zdobiącą lico tejże niewiasty maskę obojętności, dosłownie ułamek sekundy poświęciły sylwetce towarzyszącej Riaanowi, płonącej na twarzy bardziej, aniżeli czyniły to jej rude włosy, dziewczynie. Mogła z niej czytać, jak z otwartej księgi, a fakt, iż młody Van Vuuren, stanowił obiekt tęsknoty i westchnień Meredith Walker zdawał się w tym konkretnym przypadku zastępować klasyczne powitanie. To tak, jakby Puchonka zamiast zwykłego „dzień dobry” trajkotała o swej dozgonnej miłości względem piętnastolatka. Rozmowa z tą konkretną Ślizgonką, z pominięciem takich koniecznych środków, jak trzymanie emocji na wodzy, byłaby na granicy próby samobójczej, dlatego też, w ramach dnia dobroci dla zwierząt (Puchoni - istoty krótkowieczne, wychodzące ze swych nor tylko coś zjeść i porozumiewające się za pomocą pisków i kwików.), Éponine rozegrała dalszą partię pod patronatem traktowania niczym powietrza egzystencji panny buraczanej. -Zanim dopadnie nas któreś ze swatów…-W fiolecie oczu Szarej Eminencji Slytherinu pojawiło się rozbawienie. Na sekundę, bo po chwili znowu były niczym stal, zimne i niebezpieczne.-… albo bodyguard, zwany również moją starszą siostrą postanowi dotrzymać nam swego nad wyraz egzotycznego towarzystwa, naciesz oczy, młody Van Vuurenie, korzystaj z chwili spokoju, nim próby naszych familii przeniesienia piekła na ziemię staną się dla nas bardziej realne.- Zagadnęła pewnie, uśmiechnąwszy się tajemniczo.- Éponine Yaxley, towarzyszka niedoli.- Podsumowała wymownie, nie wyciągając jednak filigranowej dłoni, w geście powitania. Pozwoliła sobie jeszcze na delikatne przymrużenie powiek, które można było odczytać jako wyczekiwanie, choć nie próbę szydzenia z rozmówcy. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 20:15 | |
| O mamuniu. Raczej ciężko było ją wyciągnąć z łóżka, gdy jedynym argumentem, którym wszyscy rzucali na lewo i prawo było ALE TO BAL, WANDO. Owszem, to był bal, to była jedna z imprez, której nie powinna przegapić, a w której powinna uczestniczyć. Wszak uczęszczała do ostatniej klasy, lada moment nadciągną egzaminy, a ona wyfrunie z hogwardzkiego gniazda, by spełnić swe najskrytsze marzenia o zostaniu aurorem. Mimo tego, że niezbyt się jej pomysł podobał - może za sprawą poprzedniej posiadówy - pomogła Dorianowiodkryć urok starych ubrań w tylu vintage - śmiało mogła powiedzieć tak o garniturze ojca, który wygrzebała z kufra w domu, gdy tylko dowiedziała się, że jej brat wyraził chęć uczestniczenia w zimowym szaleństwie, czego w gruncie rzeczy mu zazdrościła. Tej chęci do przedsiewzięcia, do wzięcia w tym wszystkim udziału. Puszczając jednym uchem słowotok panny Scrimgeour pomogła dobrać do jej delikatnej i rzadko podkreślanej urody fryzurę oraz makijaż, któremu poświęciła jedno popołudnie o mało co nie wybijając oka blondynce, która złorzeczyła na wszystkie strony świata przysięgając, że jeżeli jeszcze raz Whisper wetknie jej szczoteczkę tam gdzie nie trzeba, to ona wsadzi ją jej… tam gdzie nie trzeba. Odpowiednia sukienka i buty z garderoby Krukoniastej panny Pierniczkowej również dało się dopasować do o wiele wątlejszej figury przyjaciółki. Tej pierwszej z kolei zabrakło słów, gdy spojrzała na efekt swojej pracy - Gwen wyglądała po prostu oszałamiająco. Wanda poczuł drgnięcie w okolicy serca, gdy żegnała słodką istotę życząc jej szampańskiej zabawy. Podczas gdy ona już zdecydowała, że powróci w otchłań zaklęć transmutacyjnych, które będzie szeptać w momencie zakopywania się pod kołdrą. I najpewniej brązowooka dziewczyna spędziłaby właśnie w taki sposób ów wieczór, gdyby nie sowa z informacją o tym, że wszyscy prefekci - z naciskiem na WSZYSCY - mają zjawić się na balu. Zmielony stek przekleństw, wykrzyczane pretensje do wszystkich i odbite ciosy na poduszcze. Plus memłanie się w kołdrze zanim Whisperówna faktycznie zebrała się na ogarnięcie swej skromnej osoby na wyjście. Nie zajęło jej to zbyt wiele czasu - ciemne loki puszczone luzem - Wanda pokusiła się jedynie o wpięcie w nie ozdobnego grzebienia - do tego stonowany makijaż i czarna sukienka sięgająca do ziemi, z drobnym i ledwo widocznym rozcięciem u boku i mieniącymi się rękawami. Plus niewygodne buty, bo żadna, dobra impreza nie mogłaby się bez nich odbyć. Panna prefekt wzburzyła dłonią brązowe pasma spoglądając w swe odbicie w lustrze wiedząc doskonale, że idzie tam tylko po to by sprawdzić, czy żaden DEMENTER nie zacznie z chęcią wysysać życia z Bogu ducha winnym uczniom, którzy choć mieli złe stopnie z historii magii, to mieli szansę na normalny - w miarę - żywot. Dlatego gdy weszła do oświetlonej Wielkiej Sali starała się trzymać z boku, by nikomu nie wejść w pole widzenia. Chciała tutaj pozostać anonimowa, co byłoby znacznie lepszym rozwiązaniem, a co również pomogłoby jej w zniesieniu całej tej sytuacji. Rozejrzawszy się pobieżnie zauważyła wielu - za wielu znajomych. Gdzieś w oddali majaczyła jej sylwetka brata, którzy przyszedł wraz z Arią. Dopadła gdzieś Riaana oraz o dziwo Cu, na którego widok otworzyła szerzej oczy. Uśmiechała się do każdego, kto ją pozdrowił, z niektórymi pewnie zamieniła kilka zdań. Głównie jednak wbijała wzrok w podłogę zastanawiając się czy ktokolwiek z obecnych miałby dostęp do alkoholu. |
| | | Timothy Lowther
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 20:44 | |
| Bal. Bal, bal, bal. To nie była okazja, którą Lowther mógłby przepuścić i to wcale nie ze względu na swoje preferencje, nie. Timothy po prostu doskonale czuł się w towarzyszącej podobnym spędom atmosferze. Szykowne stroje, taniec, śpiewy i swawole - gdy przeszedł już przez żałobę po śmierci rodziców, gdy wyrósł z żalu i zaszczucia związanego z takim a nie innym dzieciństwem, wtedy nauczył się bawić. Nauczyła go Annika, rówieśnicy spotykani czy to w domu opiekunów, czy poza nim oraz młodzież starsza, dojrzalsza, mająca już skrystalizowane plany na życie. Pozbawiony rodziców Tim chłonął wszystkie bodźce jak gąbka i szybko zrozumiał, jak łatwo pozwala to odpocząć. To nauka banalna, ale prawdziwa. Krukon więc na balu się pojawił. Ubrany elegancko, aczkolwiek nieprzesadnie - bez bólu zrezygnował z marynarki i krawatu ograniczając się do białej, rozpiętej pod szyją koszuli, perfekcyjnie odprasowanych spodni od garniaka i zadbanych, czarnych oksfordów - fryzurę również w miarę możliwości ugładził, ostatecznie prezentując się dość dobrze, by nikt nie musiał się go wstydzić. Nikt, czyli obecnie on sam, bo jakimkolwiek towarzystwem zwyczajnie wzgardził. Widział część maślanych spojrzeń, doskonale rozumiał też niezbyt subtelne aluzje wyrażające chęć towarzyszenia mu - cóż jednak, skoro sam ochoty na parę nie miał? To nie tak, że nie widział godnej - wszyscy wiedzieli, że Tim nie był aż tak wybredny jeśli chodzi o wybór towarzyszki na bal, imprezę, cokolwiek. Tym razem jednak nie chciał, bo... Nie chciał i już. Na Wielką Salę trafił spóźniony wystarczająco długą chwilę, by ominęła go niewątpliwie fascynująca przemowa Dumbledore'a. Przed drzwiami poprawiając jeszcze spinki trzymające mankiety koszuli w ryzach przekroczył potem magiczną granicę progu i znalazł się w nowym świecie. Zimowym. Bal jednak też był zimowy, więc nie miał się czemu dziwić. Dekoracjom zresztą w ogóle nie poświęcał uwagi zbyt długo, szybko przystępując do tradycyjnego, pierwszego zlustrowania sali wzrokiem. Spośród kilku znajomych twarzy jego uwagę zwróciło szczególnie lico Noelle oraz towarzyszący jej Aeron. No proszę, rycerzyk jednak się postarał. Timothy nie powstrzymał szerokiego uśmiechu rozbawienia, a gdy udało mu się skrzyżować spojrzenia z panną Avery, skłonił jej się teatralnie, udając artystyczne zamiatanie posadzki piórem dopiętym do nieistniejącego kapelusza. Machnął też ręką na powitanie do Gwen, a potem... Potem to już liczyć zaczęła się tylko jedna osóbka. Wiedział, że ją tu spotka - czwartoroczni uczniowie już od dobrego tygodnia marudzili na rozniesione po szkole plotki, jakoby obecność prefektów miała być narzucona odgórnie, a dzisiejszy jęk zawodu, z jakim uczniowie opuszczali Pokój Wspólny, tylko potwierdzały prawdziwość tych że plotek. Nie był więc zaskoczony widząc pannę Whisper, ku której zresztą od razu skierował swe kroki. Może i ich obecna relacja zasługiwała na status to skomplikowane, ale od kiedy Lowther miał z tym problemy? Teraz, gdy Wanda była tu sama, zamierzał dotrzymać jej towarzystwa. Chyba, że go odpędzi, da mu w twarz, cokolwiek. Ale nie zrobi tego. Może nie. W końcu trzeba dbać o swój wizerunek, nieprawdaż? Po drodze zabierając jeszcze ze skrzaciej tacy dwie lampki szampana w kilku krokach znalazł się obok nieudolnie udającej, że jej nie ma pannie prefekt. - Napijesz się ze mną? - rzucił po prostu, gdy już zatrzymał się tuż przed Wandą wyciągając ku niej jeden z kieliszków. Nie bawił się w żadne rytualne cześć, dobrze cię widzieć czy przepraszam, bo nie tak to wszystko należało rozegrać, nie w tak żałosny, wymuszony sposób. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 20:49 | |
| Upór Krukona był godny podziwu, bo każdy będąc na jego miejscu dawno by się poddał, dochodząc do wniosku, że Anderson jest ślepa lub po prostu w nosie ma jego zaloty. Żadna z tych tez nie byłaby prawdziwa, nie w stu procentach. W każdym razie gdyby ktoś powiedział im teraz jak sytuacja wygląda naprawdę, mogliby się nieźle uśmiać. Z własnej głupoty. Z uśmiechem usiadała przy jednym z wielu stolików, zastanawiając się co też wykombinowały obie Tan - Tanja i Tanesha i czy przyjaciółka jeszcze dziś zdradzi jej co autor miał na myśli. Widziała jednak, że dobrze się bawiły, a ponadto dołączył do nich Black, stwierdziła więc, że cudem będzie, jeśli zamieni z nią choć słowo. Uśmiechnęła się do Syriusza, życząc mu tym samym szczęścia i wytrwałości. - Skoro dwoi nam się w oczach choć nic jeszcze nie wypiliśmy, to jest to znak, że najwyższy czas by to nadrobić - powiedziała z chytrym uśmieszkiem i już - już miała sięgnąć do uda, kiedy okazało się, że nie jest to konieczne. Tak, Resa również się przygotowała, umiejscawiając płaską flaszeczkę wódki pod podwiązką. Nie było lepszej kryjówki, była tego pewna. Przecież jakiemu nauczycielowi przyszłoby na myśl (lub który by się odważył) sięgnąć uczennicy pod sukienkę? Skinęła głową, dziękując w ten sposób za wzmocnienie ponczu i ze smakiem wypiła łyk napoju. Nim jednak zdążyła przełknąć trunek, na sali zapanowała cisza, a do głosu doszedł Albus Dumbledore, standardowo witając swoich uczniów na imprezie. Muzyka zaczęła grać, a Resa ze zdziwieniem zauważyła, że to nie kto inny jak Upiorne Wyjce, zespół, który uwielbiała. Dziwne, że nie zauważyła ich wcześniej. Muzyka jednak przycichła, a do głosu doszła kobieta, której nie kojarzyła i poinformowała wszystkich o konkursie. Anderson rozpromieniła się w ciągu sekundy. Konkurs? I w dodatku taneczny? Czy mogło być lepiej?! Nagle sielankę przerwał odgłos tłuczonego szkła. Rozejrzała się, szukając źródła owego hałasu i dostrzegła Franza, który wygrażał Romulusowi. Widziała, że ten przyszedł na bal z Vane, ale nie zwróciła na to większej uwagi - nawet ona dowiedziała się już o zerwaniu popularnej parki, nie było więc nic dziwnego w tym, że dziewczyna przyszła z kimś innym. Ktoś jednak najwyraźniej nie umiał się z tym pogodzić. - Ciekawe czy wszyscy wyjdą z imprezy w jednym kawałku - powiedziała do Lucasa, odwracając wzrok od tamtej grupki. Reszta uczniów też straciła już zainteresowanie. Nie było powodu, by Anderson bardziej przejęła się tym incydentem. Pociągnęła kolejnego łyka trunku. Pod stołem noga sama podrygiwała w rytm muzyki. - Założę się, że nie odmówisz mi tańca, zwłaszcza na gazecie. Mam rację? - posłała mu najpiękniejszy uśmiech, jaki potrafiła i powoli wstała. Konkurs miał się zacząć dopiero za chwilę, ale nic nie stało na przeszkodzie by chwilę poćwiczyli, prawda? Spojrzała na Krukona wyzywająco.
Resa Anderson i Lucas Shaw |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 20:55 | |
| -Panie Hendley, szybciej! Już i tak jesteśmy spóźnieni... Do zatłoczonej Wielkiej Sali pchając wózek inwalidzki, na którym siedziała jedna z uczennic, niejaka Symplincja Szafran, wkroczył ulubiony(bo jedyny)medyk Hogwartu. Powodów spóźnienia było multum, to jeden pacjent dostał ataku padaczki, to drugi przyleciał ze złamaną ręką, to trzeba było czekać na zebranie się fizyczne i psychiczne panny Szafran. Dziewczyna bardzo chciała uczestniczyć w balu, ale ze względu na jej stan nie mogła się przemęczać. Popatrzeć, napić się, zatańczyć raz czy dwa mogła, ale o siedzeniu do rana nie było mowy. Podwiózł Symplincję do jednego ze stolików, pomógł jej usiąść na krześle jeśli tego potrzebowała. Wózek odstawił pod ścianą żeby był w razie czego blisko i nie przeszkadzał zgromadzonym. Sam Richard, ubrany oczywiście w czarny garnitur z czarnym krawatem(wiwat zło) spełniwszy prośbę pacjenta mógł na chwilę obecną zająć się sobą. Pozdrowił mijanych profesorów, stałym bywalcom w jego królestwie posłał lekki uśmiech. Nie mając partnerki do zabawiania, ani nie widząc żadnego przygnębionego z samotności znajomego nalał sobie trochę ponczu i usiadł przy jednym ze stolików, akurat by móc zobaczyć jakiś konkurs. Wieczór zapowiadał się przyjemnie. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 21:32 | |
| Nie przejmowała się swoim spóźnieniem - w końcu mawia się, że te są wyjątkowo modne - ani tym, że przyszła tu sama jak palec. Wciąż swoje przyjście tutaj traktowała jak misję, swoiste zadanie, które powinna wykonać nie bacząc na konsekwencje. Przemykała wzrokiem pobieżnie po młodszych twarzach uczniów starając się rozeznać, czy ktokolwiek z nich pozostał pod wpływem alkoholu - a jeżeli tak to czy by się z nią nie podzielił. Nie naciskała jednak na nikogo tylko sunęła pomiędzy poszczególnymi osobami widząc Meredith - cudownego aniołka o twarzy słodkiej jak miód, do której się uśmiechnęła szczerze jeżeli ta ją zauważyła. O Gwen używającej przemocy wobec kogokolwiek nie mówiła, bo znała zapędy przyjaciółki. Krukonka więc spoglądała na wszystkich po kolei, jak leci nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami rzucanymi w jej stronę. Trudno jej było odpędzić się od wspomnień z poprzedniego balu - nie widziała ani Jolene, Erica ani Murphy - może dlatego czuła się wyjątkowo idiotycznie. Nie potrafiła wpasować się teraz w tłum - nie wiedziała, że nawet są organizowane jakiekolwiek konkursy, w których i tak nie zamierzała brać udziału. Jako przykładna pani prefekt powinna być dobrym wzorem dla innych. W sumie dlatego zwróciła uwagę jednemu drugoklasiście, który nadepnąwszy na stopę swej wybranki bezczelnie ją popchnął. Młodzież. Wanda przystanęła jak wryta gdy dostrzegła w tłumie uczniaków i dorosłych czarodziejów znajomą blond czuprynę i wyprostowaną, nonszalancką sylwetkę zmierzającą ku niej. Zielone oczy błysnęły, a kolorowe lampki odbijały się w szkle kieliszków z musującym trunkiem. W pierwszym odruchu chciała uciec i schować się za jakimś filarem, by uniknąć konfrontacji z Lowtherem, który niestety był szybszy - tuż za moment wyrósł przed nią jak spod ziemi wyciągając ku niej kieliszek, który ta bez zastanowienia przyjęła z wdzięcznością. Chociaż nie wypisaną na jasnym licu. - Dzięki. - Przelotnie zerknęła na niego dostrzegając srebrne spinki w mankietach, ładnie ułożony kołnierzyk i czyste buty. Chwilę dryfowała piwnymi tęczówkami na jego przystojnej twarzy po czym umoczyła wargi w alkoholu. By zająć swoje myśli czymś innym niż Timothym, którego znowu unikała w ciągu ostatnich dni, a wszystko przez jej dziecinne i niedojrzałe zachowanie w dormitorium. Zdusiwszy w sobie ostrzegawcze syknięcie odetchnęła głęboko i założyła kosmyk włosów za ucho niezauważalnie. Nie wiedziała jak się ma zachować wobec przyjaciela dlatego póki co milczała. Do momentu, w którym zauważyła, że ten nie zamierza od niej odejść. Spojrzała na niego poważnie, nie zirytowana, a zwyczajnie zaskoczona. - Przyszedłeś sam? Na bal? - Jedna z brwi powędrowała ku górze, a usta drgnęły niezauważalnie.
|
| | | Timothy Lowther
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 30 Gru 2015, 21:52 | |
| Odejść rzeczywiście nie zamierzał. Uznając przyjęcie przez Wandę kieliszka z szampanem ze drobne zwycięstwo tylko utwierdził się w tym, że nie tylko nie powinien, ale wręcz nie chce innego towarzystwa. Feralna noc w dormitorium to jedno, trzeba byłoby jednak dużo więcej, by tak po prostu z Whisper zrezygnował. Wspomnienie robionych mu przez nią wyrzutów wciąż niewiarygodnie go drażniło, nie zmieniało to jednak faktu, że była jego przyjaciółką. Nadal. - Przyszedłem sam. Na bal - powtórzył spokojnie, upijając łyk z wysokiego kieliszka. Pozwolił sobie tylko na szybką lustrację wybranej przez nią kreacji - stwierdzenie, że Wanda była atrakcyjna nie było żadną nowością, Timothy zawsze przecież tak uważał i nigdy w swym przekonaniu się nie zawahał - chwilę później wracając spojrzeniem na dobrze znaną twarzyczkę. Kilka dni temu ścierał z tych uroczych policzków łzy i bardzo nie chciał, by w najbliższym czasie się to powtórzyło. Miał tylko nadzieję, że jego decyzja o zaabsorbowaniu panny prefekt własnym towarzystwem nie okaże się kolejną, której miałby żałować. - Ty zaś pewnie w ogóle byś nie przyszła, gdybyś nie musiała - dorzucił uśmiechając się przy tym nieznacznie. Był niemal pewien, że gdyby nie odgórny nakaz Krukonka wróciłaby do opasłych podręczników w tej samej chwili, w której ucichłby gwar rozemocjonowanych, zebranych w Pokoju Wspólnym uczniów. Zaszyłaby się pod kocem, obłożona murami z ksiąg i pergaminu, uzbrojona w atrament i perfekcyjnie zaostrzone pióro, i właśnie w ten sposób spędziłaby fascynujące popołudnie. Zasnęłaby potem, zmęczona nauką, a jedyny kontakt z balem sprowadziłby się do uprzedniej pomocy udzielonej szykującym się koleżankom i rzuconym nad ranem, kulturalnym pytaniom dobrze się bawiłaś?. Co, może się mylił? Tim szczerze wątpił, w końcu znał Wandę całkiem nieźle. Poświęcając chwilę na ponowne rozejrzenie się po sali westchnął wreszcie cicho i ponownie spojrzał na przyjaciółkę. Uśmiech już jakiś czas temu spełzł z jego warg, pozostawiając niewyrażającą nic poza nienachalnym zainteresowaniem i uwagą maskę. - Jak bardzo przekroczę granicę przyzwoitości proponując, byśmy spędzili ten bal razem? - zapytał wreszcie. To nie była spontaniczna propozycja, planował to już od dobrych kilku godzin. Wcześniej wahał się, czy powinien, zastanawiał się, jak wiele ryzykuje i co z tego wyniknie. Wniosek, że nie byłby sobą, gdyby nie wyszedł z podobną propozycją, był przełomem. Potem nie brał już pod uwagę ewentualności, która u boku Wandy stawiała jakieś towarzystwo. Z ręką na sercu mógł przyznać, że nie wie, co zrobiłby gdyby Whisper nie była jednak sama. Pewnie nic. Bawiłby się z jakąś inną, wbrew swej woli szukając jednak wzrokiem tej, na której zależało mu bardziej... Najbardziej? |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal Zimowy | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |