|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Alec Haldane
| Temat: Re: Pub Sro 23 Gru 2015, 00:06 | |
| Męskie rozmowy wymagają uprzednio stosownego nawilżenia gardzieli, Alec więc upił najpierw niespieszny łyk mający naoliwić mu struny głosowe, dopiero potem zabierając się za formułowanie bardziej złożonych zdań. Oczywiście, wymagało to pewnej zwłoki, kolejnej chwili w ciszy - chwili krótkiej dla Aleca, dla Cama natomiast ciągnącej się pewnie niemiłosiernie. Haldane nie miał pojęcia, co dzieje się właśnie w głowie pana Fawley'a i co dokładnie sprawia, że auror jest tak wyraźnie spięty (hej, Szkot może i był rudy, w dodatku piegowaty bardziej niż norma przewidywała, ale to jeszcze nie znaczyło, że miał być ślepy na postawę swego przyjaciela), nie widział jednak powodu, dla którego miałby domagać się wyjaśnień już, teraz. Napił się, przeciągnął, powiercił chwilę - i dopiero wtedy gotów był do celebrowania święta, jakim było ich spotkanie. - Oho, rycerzyk się znalazł - parsknął z rozbawieniem i wyszczerzył zęby szeroko. Do przytyków na temat tego, że więcej czasu spędza za biurkiem niż w terenie już się przyzwyczaił, bo w końcu miał na to dość czasu. Jego kariera niemal od samego początku sprowadzała się nie tyle do miotania zaklęciami na prawo i lewo, co do planowania, kto kiedy i jakie zaklęcie ma rzucić, żeby wszyscy wrócili cali i zdrowi. Nie zmieniało to jednak faktu, że zajmował się również szkoleniem młodych, co dość naturalnie wymagało, by rudzielec pozostawał w formie. Zdaje się, że oczekiwano od niego bycia wzorem dla aurorskich świeżynek, czyż nie? - Swą sprawność mogę udowodnić ci choćby tu i teraz - stwierdził jednak bez wahania, uniósł brwi i uśmiechnął się dwuznacznie. Wzór wzorem, ale panicz Haldane człowiekiem był rozrywkowym o naturalnie niezbyt wybrednym języku. To, że na co dzień zachowywał się cywilizowanie to nie kwestia genów, a rodzicielskich wysiłków mamy i taty, którzy postarali się, by Alec wyszedł na ludzi. Spotkania z Fawley'em miały jednak to do siebie, że sztywne ramy dobrego wychowania i kulturalnego języka mogły być odsunięte na bok, bo w towarzystwie Cama Alec nie był, broń Merlinie!, żadnym tam dziedzicem tylko po prostu facetem, aurorem jakich wielu. To właśnie dlatego - no, w porządku, nie tylko dlatego, Haldane po prostu osobnikiem był nadmiernie radosnym - bez wahania poddał się zaraźliwemu śmiechowi przyjaciela i rżał razem z nim, nie zważając na zdezorientowane spojrzenia posyłane im już teraz znad innych stołów. Bo czymże one były wobec szczerze zabawnej wizji pulchnej pani Annelise upominającej srogo kolejnego aurora, który śmiał nie dotrzymać obietnicy? Nic to spóźnione raporty i nic przedłużany na ostatnią chwilę urlop - gdy w grę wchodziły słodycze, kobiecina była pamiętliwa jak mało kto. - Nie wiem, czy powinienem przykładać do tego rękę. - Alec ponownie uśmiechnął się od ucha do ucha. - Robisz naszej biednej Annie nadzieje i widzisz? Ona wiernie czeka! Nic nie będę mówił, po prostu ją dokarm, bo cię jeszcze oskarży o znęcanie się. Upijając ochoczo kolejny łyk palącego alkoholu Haldane był gotów kontynuować rozmowę w takim właśnie tonie, tylko że... Nie. Bo Cam wystosował oświadczenie, prośbę, nadzieję i zrobił to w sposób niepozostawiający wątpliwości, że tematy będą poważne. Takie, wiecie, naprawdę. Ścierające uśmiech z twarzy i zmuszające do koncentracji. Na brodę Merlina, od kiedy Fawley prowadził poważne rozmowy? - W pracy jak w pracy. Mamy nowy narybek, który chyba nie wypada najlepiej, bo Tommy kategorycznie odmówił współpracy z nimi. Isabelle też coś przebąkiwała, że powinienem zabrać ich szybciej, więc... - Wzruszył lekko ramionami. Odpowiadał swobodnie, jak to Alec, w jego oczach błysnęła jednak czujność. Bo wiecie, gdy kumpel tak poważnieje, to się udziela. Wyobraźnia podsuwa najdziwniejsze wyjaśnienia takiego zachowania, przewija przed oczyma mniej lub bardziej nieprzyjemne obrazy - i tylko tego jednego, najbardziej trafnego brak, bo zwyczajnie w głowie się on nie mieści. - Ja tęsknię, to za mało? Ezan, ten Bośniak, też wypatruje cię z niecierpliwością. Mówi, że wisisz mu jakieś pieniądze, ale to na pewno nie ma nic do rzeczy. - Na ustach rudzielca zatańczył nieznaczny uśmiech. - I ta z drugiego piętra... Hanna? Helena? Ostatnio śmiała robić mi wyrzuty, że cię nie zatrzymałem. Jakieś papiery nad wami wiszą czy coś tam. - Haldane wzruszył ramionami, upił kolejny łyk szkockiej i ostatecznie prześwidrował przyjaciela bardzo uważnym, stonowanym spojrzeniem. Jaką znowu krzywdę? Za co? - Cam, nie pierdol - rzucił więc Alec krótko i prostolinijnie, tak, jak przystało mężczyźnie wyraźnie zaniepokojonemu. - O czym ty mówisz? |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: Pub Sro 23 Gru 2015, 01:07 | |
| Cam przynajmniej raz w tygodniu jeździł na akcję. W ostatnim czasie, kiedy zaczęło robić się coraz bardziej niebezpiecznie, średnia ilość statystycznie zwiększyła się nawet do dwóch i pół, co jasno mogło świadczyć o tym, że auror się raczej nie nudził. A tu ktoś padł ofiarą imperiusa i nagle ocknął się stojąc nad tuzinem trupów z różdżką w dłoni zaklinając się na wszystko, że to nie on. Albo inny przypadek: w budce telefonicznej prowadzącej do Ministerstwa znaleziono zauroczony dziennik, który najprawdopodobniej miał trafić do samego Ministra Magii. Wszystko co opisywali w Proroku on przeżywał na własnej skórze. Jego różdżka miała już naprawdę spory przebieg i jeśli ktoś miałby Cama pytać o zdanie to on sam nie wiedział ile jeszcze wytrzyma. A zanosiło się przecież na gorsze rzeczy. - To naprawdę parszywe czasy. Czasami żałuję, że nie urodziłem się wcześniej - stwierdził z nostalgią. Mimo wszystko wcale nie zazdrościł Alecowi, że jego zadaniem jest trzymanie się na uboczu i kierowanie wszystkim zza biurka. Zanudziłaby go taka praca. Adhd, którym od dziecka wypełnione były jego żyły po prostu rozsadziłoby go od środka, także możliwość poczęstowania kogoś soczystym urokiem skutkowała równowagą psychiczną Fawleya, który do roboty w terenie zawsze był pierwszy. Gdyby nie Leslie i fakt, że może ją spotkać w Atrium, w windzie, na korytarzy czy w bufecie, to pewnie wcale nie odwiedzałby swojego biura, jeśliby nie musiał. Niestety papierkowa robota sama się nie zrobi, toteż ku rozpaczy Cama jego obowiązki obejmowały również pergaminy z raportami. - Nie chciałbym cię ośmieszyć przed wszystkimi Alec. Za dużo świadków. Położyłbym cię jednym kiwnięciem - zażartował, bo oczywiście nie był tego wcale taki pewien. Haldane zawsze był od niego lepszy we wszystkim. To nie dlatego, że Fawley był jakoś mniej inteligentny, czy coś w tym stylu. Po prostu byłemu puchonowi mniej się zawsze chciało, a lenistwo nie przynosi wymiernych skutków. Gdyby tak jak Szkot, Cam od pierwszego roku przyłożył się do nauki tak jak miesiąc przed OWUTEMAMI, to pewnie jego wyniki, jak i umiejętności byłyby o wiele większe. Z drugiej jednak strony praktyka czyni mistrza. Fawley sądził, że jeśli chodzi o obronę przed czarna magią, to nie ma sobie nic do zarzucenia. Niejednokrotnie udowodnił, że potrafi czarować. Uśmiechnął się na myśl o dość pokaźnej tuszy Annelise, o której była mowa. Kłóciło się to ze stereotypem sekretarki jaki krąży po świecie ale cóż. Ministerstwo chociaż raz postawiło na jakość. Annie z pewnością była odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku. - Ja bym może i faktycznie kupił jej tę czekoladę, tyle tylko, że jak sobie wyobrażę, że ma jej od niej wyrosnąć kolejny podbródek to tak mi jakoś... Kupię jej kwiaty. Kwiatów nie zje. - parsknął. Był złośliwy? Może troszeczkę. Faceci są większymi plotkarzami od kobiet i to jest na to najlepszy dowód. Faceci wywracają oczami gdy słyszą rozmowy swoich kobiet o tej, czy innej czarownicy, ale tak naprawdę wcale nie są lepsi. Po prostu może nie robią tego tak perfidnie. - Widzisz, a mówiłem ci ostatnio, że ta młodzież z roku na rok jest coraz głupsza. Jak ktoś taki jak oni ma nas bronić? Kiedyś by wstąpić w szeregi aurorów trzeba było na to zapracować, zasłużyć. Teraz mam wrażenie przyjmują wszystkich jak leci. Ja rozumiem, że takie czasy i tak dalej ale na Merlina. Przecież oni się czasem zastanawiają, z której strony trzyma się różdżkę! Błagam cię, tylko nie przysyłaj mi nikogo z nich, bo nie chcę komuś niechcący odciąć głowy. Jak on nienawidził stażystów, to wiedział tylko Haldane. Ileż to już gorzkich słów pod ich adresem Anglik wypowiedział w swoim życiu? Książkę można pisać. Auror naprawdę podziwiał cierpliwość przyjaciela co do nich tym bardziej, że stykał się z nimi praktycznie na każdym kroku i wiedział, że jemu by tej cierpliwości nie wystarczyło. - Jakie pieniądze? - oburzył się. - Chodzi mu o te kilka sykli których nie dałem, bo byłem na akcji akurat gdy składali się na prezent dla Barthemole'a? Przecież to są jakieś jaja... Nie chciał, naprawdę nie chciał kończyć tej rozmowy. Koniec tematu pracy bowiem oznaczało podjęcie tematu Leslie, co sprawiało, że serce podchodziło mu do gardła. Oczywiście, że był spięty, a z każdą chwilą, która przybliżała go to tego nieuchronnego momentu, jego ruchy robiły się coraz bardziej nerwowe. Nie miał bladego pojęcia przede wszystkim od czego zacząć. Może od najłagodniejszej części? - Chodzi o to, że spotykam się z kimś i to bardzo na poważnie. Cały ten urlop, to, że nie miałem czasu nawet wyjść z tobą na piwo sprowadza się do tego jednego właśnie - mam kogoś. - Próbował wprowadzić panicza Haldane w spokojny nastrój. Może jak wyjaśni najpierw, że bardzo mu zależy, a dopiero potem, że chodzi o jego siostrę, to Alec mniej się wkurzy? Ta strategia wydawała się być całkiem logiczna, ale Cam nie wiedział. To nie on z tej dwójki był dobry w planowaniu. Fawley po prostu ciskał Drętwotą. - Szczerze mówiąc, to trwa już dobrych kilka tygodni i naprawdę Alec, możesz mi nie wierzyć, ale... Zakochałem się. Naprawdę. I ona chyba we mnie też, to znaczy... Mam taką nadzieję. Mówi, że tak. Nikt nigdy nie znaczył dla mnie tyle, co ona, tylko zanim zaczniesz mi gratulować, albo się ze mnie nabijać - posłuchaj... - Oto t chwila. Nadeszła. Chwila, której obawiał się już od pierwszego pocałunku z rudowłosą medyczką, od pierwszej ich randki, od czasu gdy w jego głowie pojawiła się myśl, że on nie chce już nigdy innej, tylko ją. Na wszelki wypadek odsunął się ledwo zauważalnie, gdyby przypadkiem Haldane'm zawładnęły za moment mugolskie instynkty i gdyby postanowiłby mu zwyczajnie sprzedać sierpowego. - Tą dziewczyną jest twoja siostra, Leslie. Leslie Haldane.
|
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Pub Sro 23 Gru 2015, 22:29 | |
| Te kilka pierwszych, niezobowiązujących spostrzeżeń i docinek okazało się być tylko wstępem, próbą zamglenia mu oczu, uśpienia czujności... Nie, w porządku, aż tak na to nie patrzył. Nie zamierzał oskarżać Cama o perfidię i celowe podchody, o jakąś naciąganą chęć zabawienia go normalną rozmową, taką, jakie zwykli sobie ucinać. Nie, to po prostu... To, że dawno się nie widzieli i obydwaj odczuwali potrzebę pożartowania, pośmiania się czy poplotkowania po męsku - to jedna strona. To zaś, że Fawley najwyraźniej dojrzał do tematów bardziej życiowych i wiążących - to druga. Tylko dlaczego dojrzał akurat w taki sposób? W taki, który zamknął Alecowi buzię i w jednej chwili przestawił mu w mózgu trybiki z beztroskiego obgadywania sekretarki na zupełnie, zupełnie inny tok myślenia. Jaki? O, drodzy państwo, wszyscy dobrze wiemy jaki. Wszyscy doskonale to wiemy. Po kolei jednak. W normalnych okolicznościach Alec zaśmiałby się tylko, z miną mądrali oświadczył, że spokojnie, wiem jak nazywa się moja siostra, że nie trzeba mu tego powtarzać. Przypomniałby też może wstydliwą anegdotkę o tym, że pierwsza inwencja matuli obejmowała nazwanie najmłodszego rudzielca nie Leslie, co Brunhildą czy inną szacowną Adelaidą, po czym zaśmiewałby się z Camem do łez wyobrażając sobie, jak dwudziestodwuletnia panna by się obecnie z takim zacnym mianem czuła. Ale neee, nie, nie moi kochani. To nie był ten dzień. To nie była ta chwila, która mogłaby się rozwinąć w taki właśnie sposób. Nie, nie, nie. Tym razem powtórzenie miana Leslie było jak najbardziej pożądane, żeby nie rzec, że konieczne. Bo Alec nie skojarzył od razu. Niby trybiki na zawołanie przeskoczyły mu na nowy tryb pracy, niby szybko poszły iskry i przyszło zrozumienie - ale wiecie, jednak nie do końca. Bo gdy Fawley zaczął płynąć w tych swoich wyznaniach, gdy pomieszane z niepewnością szczęście zaczęło wypływać z niego istną Niagarą rozrzewnienia, to Haldane w oczywisty sposób nastawił się na jakieś nazwisko, które... Nie, niekoniecznie musiało być obce. Bo mogła to być jakaś aurorka, pani z zieleniaka, fryzjerka, telemarketerka czy specjalistka od rozwodów, sprzątaczka bądź to słodkie dziewczę rozdające ulotki nieopodal Ministerstwa Magii. Nawet jego uczennica mogła to być, bo czemu nie, w każdym przypadku jednak - ktoś, kto nosi nazwisko inne niż własne. To znaczy, nie brzmiące jak Haldane. I tym bardziej nie będące wprost Haldane. Tak, trzeba mu więc było powtórzyć, o kogo dokładnie chodzi, bo Alec wyobraził sobie już randomową blondynkę z ulicy czy ministerialnego korytarza i potrzebował chwili na to, by od wyobrażenia tego się oderwać. Długiej chwili, by pierwszą z brzegu twarzyczkę wymienić na tę zdecydowanie nie-pierwszą-z-brzegu. Tę wyjątkową. Tę ze sfery sacrum... Nie, w porządku, aż tak nie szalejmy. Po prostu tę, której nigdy nie zestawiał z licem Cama. Tej, której zestawiać nigdy w taki sposób nie zamierzał. - Fawley - zaczął więc Haldane powoli, gdy znów zaiskrzyło i gdy uświadomił sobie już w pełni, co przyjaciel mu właśnie oświadczył. Swoją drogą, mówiliśmy o dobrze znanym toku myślenia, na jaki wkroczył piegus, tak? No to bardzo proszę, z ręką na sercu, szczerze jak na spowiedzi - niech zgłosi się ten, kto sądzi, że nie wie, o czym rudzielec mógł pomyśleć. Ten, kto wcale nie pokonałby tych kilku kroków, które dzielił obraz trzymania się za rączki od obrazu... trzymania się za co innego. Robienia czego innego. No? Oczywiście, że nikt się nie zgłosi. Każdy dorosły, dojrzały człowiek dobrze przecież wie, co kryło się za tak wzniosłym wyznaniem Cama. - Fawley, czy ciebie matka upuściła w dzieciństwie? - zapytał jednak Alec nie tocząc (jeszcze) piany z pyska. Bo wiecie, on wciąż nie dowierzał. To znaczy, próbował sobie wmówić, że nie wierzy. Że to niemożliwe i tak dalej, i tak dalej. Gówno prawda, panie Haldane. Dobrze wiesz, że to możliwe, idioto. - Pukasz mi siostrę - rzucił wprost, mimowolnie zaciskając dłoń na szklance z whisky. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mocno tę dłoń zaciskał i że podobnie silnie zaciska też zęby, siląc się na spokój. Stoicki spokój, taki, jaki zachowywał w obliczu swoich najbardziej niepokornych, zagrażających społeczeństwu uczniów. Był spokojny jak wagon pełen medytujących tybetańskich mnichów. Z tym, że medytacja była trochę inna. Taka, wiecie, trochę bardziej germańska. Prowadząca do na wpół zwierzęcej furii berserka. - To chcesz mi powiedzieć. Pieprzysz moją siostrę. Od kilku tygodni. Urlop też wziąłeś po to. Żeby bzykać Leslie. I nazywasz to miłością. - Cedził słowa, składając je w krótkie, zwięzłe zdania. Bardziej rozbudowane sformułowania w tej chwili go przerastały. Naprawdę. W głowie eksplodowała mu Bombarda maxima i kwestią czasu było, kiedy wyjdzie to na jaw w bardziej bezpośredni sposób. Bo to, że mało kto widział Alka w stanie bliskim palpitacji nie znaczyło jeszcze, że Haldane wściekać się nie potrafi. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: Pub Czw 24 Gru 2015, 12:07 | |
| A Cam naprawdę chciałby nie przeprowadzać takiej rozmowy. W ciągu ostatnich tygodni ciągle myślał o tym, że jednak niestety będzie musiał i ta świadomość nieustannie spędzała mu sen z powiek. Powiedzmy sobie szczerze - nie planował tego. Gdyby na przykład w wakacje ktokolwiek powiedziałby mu, że jesienią przyjdzie się Fawley'owi zakochać - wyśmiałby go szyderczo. To niedorzeczne, zawsze tak to widział. To wprost niemożliwe, no i przez kilka dobrych i długich lat tak w istocie było. Razem z Haldanem'm stosowali podobną taktykę Poderwać, Zaliczyć, Zapomnieć, która przez cały ten czas sprawdzała się nienagannie. Cóż się takiego mogło wydarzyć, że Anglik nagle postanowił ową taktykę zmienić? Leslie się stała. Ni z tego, ni z owego, auror zapałał do niej uczuciem, którego się na początku mocno wypierał, ale gdy przyszło do konfrontacji niestety musiał skapitulować. Przyciągnie jakie odczuwał będąc obok niej było silniejsze od jego woli i samozaparcia, także nie było większego sensu na jakąkolwiek walkę, bo przecież oboje od samego początku byli skazani na porażkę. Cóż więc im pozostało? Ano zwyczajnie przyznać się do tego, że dobrze im ze sobą i ogłosić światu radosną nowinę. Alec Haldane jednak nie wyglądał na przesadnie uradowanego. Przeciwnie. Na jego twarzy malowało się czyste i niczym nie zmącone niedowierzanie co Cam przyjął nawet z lekką ulgą. Niedowierzanie to jeszcze nie złość, a Fawley za cholerę nie chciał przyjaciela zdenerwować. - Wiem, że nie jesteś tym faktem zachwycony, ale stało się. - odparł, gdy usłyszał zarzut upadku w czasach niemowlęcych. Co mógł innego poradzić? Przecież czasu nie cofnie, choćby nawet chciał, a na Helgę Hufflepuff, absolutnie nie miał takich pragnień w dniu dzisiejszym. - Tak, oczywiście, nie robię nic innego tylko ją pukam. - żachnął się. Rozumiał reakcję przyjaciela, ale też nie mógł sobie pozwolić na to, by auror jawnie z niego kpił. Cam chyba najlepiej wiedział co czuł, tym bardziej, że czuł to po raz pierwszy. - Dla twojej wiadomości urlop wziąłem po to, by pojechać z nią na operację, nie po to by się z nią bzykać - wyjaśnił czując coraz większą irytację. Widział jak Haldane ściska szklankę ze szkocką. Pobielały mu kłykcie, a gdyby owa szklanka potrafiła wydobywać dźwięki, z pewnością rozległyby się w Dziurawym Kotle jej błagalne jęki. Alec wyciągał pochopne wnioski bazując na tym, jak wyglądało jego dotychczasowe życie ale ludzie się zmieniają prawda? Nawet Fawley się zmienia. - Nazywam to miłością. Uważasz, że nie jestem dla niej dość dobry? W takim razie dlaczego się ze mną przyjaźnisz? Wolałbyś do niej kogoś obcego zamiast kogoś, kogo znasz od dziecka? - spytał, siląc się na swobodny ton. Ten argument ćwiczył przed lustrem, powtarzał go w myślach przez długi czas, mając nadzieję, że trafi na podatny grunt. To była tak naprawdę jego jedyna deska ratunku, jedyna brzytwa, jakiej mógł się chwycić i jednocześnie głos rozsądku, jakim próbował przemówić do swojego przyjaciela. Bo czy robił coś złego? Czy umawiając się z Leslie popełniał jakąś wielką zbrodnię? Gdyby to była jakakolwiek inna dziewczyna Haldane zapewne poklepałby go po ramieniu i gratulował życząc szczęścia na nowej drodze życia, żartując jednocześnie, że pewnie się nie wyspał skoro wygaduje takie rzeczy. Alec jednak wiedział, że jego młodsza siostra nie żyje w celibacie, o co więc tak naprawdę chodziło? - Obiecuję ci, że jej nie skrzywdzę. Daję ci na to moje słowo. Znasz Leslie i wiesz, że prędzej ona zrobiłaby to mnie. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Pub Pią 25 Gru 2015, 20:42 | |
| To nie tak, że Alec nie dopuszczał do siebie myśli, że Cam może się zakochać. To był jego najlepszy kumpel, do cholery, wszyscy bogowie świata wiedzieli, że Haldane życzył mu jak najlepiej. Jeśli stała panna u boku była tym, co przyniosłoby Fawley'owi szczęście, to rudzielec gotów był mu sam takową wybrać i przyprowadzić, byle tylko aurorowi żyło się jak najlepiej. Nie wątpił też, że tak samo postąpiłby i Cam - mogli sobie skakać tu i tam, uśmiechać się do tej i owej, uwodzić, bawić się, żyć, ale znali się przecież nie od dziś. Fawley wiedział, że Alec też marzy o rodzinie - i to bynajmniej nie takiej, jaką zaaranżowaliby mu rodzice. Że pragnie żony, dzieciaków, wspólnych wieczorów. I Alec, i Cam byli w gruncie rzeczy całkiem niezłym materiałem na stałego partnera, tylko że... Haldane nigdy nie powiedziałby, że Cam jest nie dość godną partią, prawda była jednak taka, że nie oswoił się jeszcze z wizją ustatkowanej Leslie - a co dopiero ustatkowanej u boku jego najlepszego kumpla. Póki wszystko sprowadzało się do przygodnych partnerów, których albo nie znał, albo co najwyżej kojarzył z widzenia - w porządku. Traktował to przecież jako jedną z ulubionych zabaw małej Haldane, nic więcej. On lubił celebrować wieczory z aurorską bracią w ich ulubionym pubie, ona pasjonowała się przywabianiem kolejnych jeleni - i ok. Każde bawiło się jak lubiło. Ale, wiecie... Jeśli wierzyć słowom Cama, teraz mogło chodzić o coś więcej. Oczywiście, piegus daleki był od uznania, że Fawley rzeczywiście ma rację - tak, on mógł się zakochać, pewnie, ale Leslie?! ta wariatka?! w Brzydalu?! - ale zakładając, tylko zakładając, że tak było, rudzielec miał pełne prawo poczuć się zagrożonym. A może raczej - zaniepokojonym? Nigdy nie uzurpował sobie prawa do bycia najważniejszym mężczyzną w życiu młodej, ale kochał ją szalenie. Była jego oczkiem w głowie, jego małą siostrzyczką, najcenniejszym skarbem. I szlag Aleca trafiał na myśl, że ktoś może ją skrzywdzić. A Cam mógł, podobnie jak wszyscy inni mężczyźni świata. To nic osobistego, stary. Po prostu nie narodził się jeszcze godzien mojej iskierki. Przekonanie i obietnice składane przez Fawleya nie miały znaczenia, podobnie jak to, że rzeczywiście Alec znał aurora od dawna, od bardzo dawna. - Chyba żartujesz. - Rozluźnił uchwyt na szklance tylko dlatego, że w pewnym momencie zaczęły boleć go kurczowo zaciskane na niej palce. Jednym haustem wlał do gardła wszystko, co pozostało jeszcze w naczyniu, skrzywił się i po chwili znów spoglądał na Cama poważnie, tak poważnie, jak zupełnie nie pasowało do Haldane'a. - Chyba, kurwa, żartujesz. Póki sama mi tego nie powie, póki nie da mi jakiegoś pieprzonego dowodu nie uwierzę w to, że pozwoliła się komukolwiek oglądać w takim stanie. - Uśmiechnął się krzywo, bardzo gorzko. Na miłosierdzie Merlina, Leslie, którą znał, zawsze była silna, niezależna, samowystarczalna - no, a przynajmniej tak pokazywała się innym. Tylko tak, w żaden inny sposób. Gdyby mogła, wtedy, na feralnym kursie gdzie dostała w plecy, umknęłaby, odczołgałaby się gdziekolwiek zanim ktokolwiek zobaczyłby ją rozkrzyżowaną na posadzce hali ćwiczeniowej. A teraz miał uwierzyć, że pozwoliła Fawley'owi tak po prostu ze sobą pojechać? Tak po prostu pozwoliła mu być obok w chwili, którą sama odbierała zapewne za moment niedopuszczalnej słabości? Gdyby tak było, stałoby się to argumentem, z którym chyba nie umiał mu walczyć. Ale nie wierzył. Nie w tej chwili. W tej chwili był wściekły. Tylko. Coraz bardziej. - Ja pierdolę, Fawley - warknął wreszcie. Nie wiedział już nawet, czy bardziej potrzebuje teraz alkoholu czy po prostu dać Camowi w ryj. W męskim gatunku było kilka świętych, niepodważalnych zasad będących podstawą silnej przyjaźni. Gdy wiem, że kochasz swoją wybrankę i tylko raz zdarzyło ci się skoczyć w bok - nic jej nie powiem. Gdy ty nie będziesz mógł, będę dbał o to, by żaden inny nie zbliżał łap do twojej ukochanej. Sam, oczywiście, również nie tknę jej palcem. Będę troszczył się o twoją rodzinę jak o swoją własną. I nigdy, absolutnie nigdy nie przekroczę świętej granicy otaczającej twoją siostrę. To naprawdę było tak wiele? - Twoje słowo - prychnął więc teraz Alec, ale to było za mało. Nie oddawało wszystkiego, co kotłowało się teraz w jego oszalałym sercu. Mimowolnie trzasnął więc dłonią w stół, drugą w jednej chwili chwytając Fawley'a ponad stołem za kołnierz. Naprawdę był bliski, by po prostu przefasonować Camowi twarzyczkę tu i teraz, nie żadnym tam czary-mary, ale po prostu gołą pięścią. Powstrzymywały go tylko te resztki rozsądku, które były w stanie przypomnieć mu, kim jest. I nie, nie chodziło o to, że Haldanem, dziedzicem. Nie, wytykały mu jego zawód - auror. Nauczyciel młodszych. Wzór dla przyszłych obrońców sprawiedliwości. - Co mi po twoim słowie, skoro tak łatwo złamałeś już jedno z nich? - warknął więc, przyciągając tylko przyjaciela do siebie ponad stołem. - Co mi po twoich obietnicach, co, Fawley? Ile miałyby teraz dla mnie znaczyć? Zacisnął zęby i gwałtownie puścił Cama, odpychając go z powrotem na jego własne krzesło. Odruchowo ponownie nalał sobie szkockiej do szklanki, znów wypił na raz. - Swoją drogą, nie pomyślałeś o tym, że o to też może mi chodzić, nie? O to, że ty może jej nie skrzywdzisz, ale ona ciebie już tak? - prychnął. Zawsze patrzył na wszystko szerzej i nawet jeśli teraz największym problemem był sam fakt, że u boku Leslie wyobrażał sobie po prostu kogoś innego, wyidealizowanego - miał do tego prawo, był jej starszym bratem - to jego obecne słowa też nie były kłamstwem. Dobro Leslie było jego priorytetem, ale nie chciał być kiedyś zmuszony do wybierania między nią a Fawleyem. A do tego mogło przecież dojść, mogło dojść bardzo szybko. Tak naprawdę to dlatego była ta zasada - nie pukam siostry przyjaciela. Dlatego, żeby nie komplikować sobie życia. Męska przyjaźń i braterska miłość powinny zawsze być oddzielnymi bajkami bez wspólnych bohaterów.
|
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: Pub Nie 27 Gru 2015, 08:02 | |
| Wyzerował szklankę, po czym odstawił ją powoli i spokojnie na stolik przed sobą. Liczył się z tym, że Alec nie uwierzy w ich wspólny wyjazd, ale i nie miał zamiaru opowiadać o tym, ile czasu zajęło Camowi przekonywanie do tego Leslie. A nie było to łatwe. Fawley musiał uciekać się do emocjonalnego szantażu, z czego oczywiście nie był wcale dumny. Mimo wszystko osiągnął to, co chciał, dzięki czemu mógł teraz całkiem pewnie i przekonywująco odpowiedzieć: - Przysłać ci pocztówkę z Ameryki? - Odchylił się na krześle i wytarł spocone z nerwów dłonie w spodnie. - Wezmę jakąś ekspresową sowę, żebyś się bardziej zdziwił. Nie chciał tak odpowiadać. Nie chciał kłócić się z przyjacielem, ale to było silniejsze od niego. Walczył w tej chwili o swoje dobre imię, które zdaniem rudowłosego było zachwiane przez fakt umawiania się Anglika z jego młodszą siostrą. Może i racja - to nie był najlepszy pomysł, może i faktycznie to mogło zachwiać podwaliny ich długoletniej przyjaźni, w końcu też możliwe, że czyn ten był złamaniem jednej z niepisanych zasad, których się absolutnie nie łamało... ale bądźmy optymistami! Dlaczego od razu zakładamy, że może wydarzyć się coś złego? Że jedno skrzywdzi drugiego? Przecież jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył! To prawda, że ich związek nie należał do przesadnie długich, ale i tak - auror już, w dniu dzisiejszym, nie wyobrażał sobie, że spędzi życie z kimś innym. Że to nie ogniste włosy Leslie będzie widywał każdego ranka na poduszce. Oczami wyobraźni już nawet widział jak sam z własnej woli wyprowadza Lupusa - czy to już o czymś nie świadczy? Dlatego musiał jakoś się bronić, chociaż w tej sytuacji może wcale nie powinien, jeśli chciał uchować nos w jednym kawałku. To prawda, że Cam był kiedyś puchonem. To prawda, że nigdy jakoś przesadnie nie zgrywał bohatera i daleko mu było do walecznych wychowanków Gryffindoru ale w końcu tak wprawdzie nie został pielęgniarzem na oddziale geriatrii w Mungu i nie podcierał tyłków starym i sfiksowanym czarownicom. Jest aurorem. I to cholernie dobrym, ściśle rzecz ujmując. Już tyle lat udawało mu się unikać co gorszych uroków a wszystkie członki miał na swoim miejscu. Jakby ktoś niedowierzał i w to, to panna Haldane mogła poświadczyć prawdziwość tego stwierdzenia. Nie napełniał sobie szklanki po raz kolejny. Trochę się bał, że promile mogą skłonić go do czynów, których będzie się potem wstydził, albo co gorsza - żałował ich. Nie chciał, by jakimś okropnym przypadkiem doszło do rękoczynów. W najśmielszych koszmarach dotyczących konieczności przeprowadzenia tej rozmowy nie śnił, by któreś z nich posunęło się do przemocy fizycznej. Znał Aleca i wiedział, że jeśli chodzi o rodzinę, ten jest w stanie zrobić dla niej wszystko, ale przecież Fawley był jego przyjacielem od zarania dziejów, po drugie - nic takiego jeszcze, mniemaniem jego samego, wcale nie zrobił. Czy gdyby chodziło o siostrę Cama, czy gdyby to Alec oświadczył mu, że są parą, aż tak by się zezłościł? Chyba nie, ale to może przez fakt, że rodzeństwo Fawley wcale nie było ze sobą tak blisko, jak to było w przypadku Haldane'ów. Cam zawsze wolał towarzystwo rodziny rudzielców, niż swojej własnej. Jak widać, wolał je trochę za bardzo. Gdy Alec niespodziewanie szarpnął za flanelowy kołnierz Fawley'owej koszuli i przyciągnął aurora do siebie, ten nie protestował. W zasadzie nawet lekko się zdziwił. Zdziwienie zmieszało się z narastającym gniewem i nawet jeśli w końcu pośladki Cama znów dotykały krzesła, to mężczyzna poczuł się mocno urażony. Bo w zasadzie sprzeczka sprzeczką, ale tu byli ludzie. Ludzie, którzy ich znali i z którymi mijali się na ministerialnych korytarzach. To, że Alec był o stopień wyżej w aurorskiej hierarchii wcale nie obligowało do tego, by go szarpać za kołnierz jak jakiegoś charłaka. - Nigdy nie podpisywałem oświadczenia, że Leslie jest nietykalna - powiedział w końcu, patrząc szkotowi prosto w oczy. - Dodam jeszcze, że wcale nie musisz akceptować naszego związku. Nie musisz. Ale będzie to tylko i wyłącznie twój problem. - Zaciskał zęby, by nie powiedzieć czegoś jeszcze, aż drgały mu mięśnie na twarzy. Pod stołem zaciskał zaś pięści. Gdy do jego uszu dobiegło ostatnie zdanie Haldane'a, wypuścił powietrze nagromadzone w płucach ze świstem i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Człowieku, czy ty słyszysz sam siebie? Martwisz się o mnie? Ja mam trzydzieści lat, więc nie potrzebuję nikogo, kto będzie musiał w takiej sytuacji przypominać mi o tym kim jesteś. Jestem dorosły. Leslie też jest. W zasadzie to nie wiem, dlaczego ci się w ogóle tłumaczę. Mogłem na samym początku tej rozmowy powiedzieć, że tak, bzykam twoją siostrę i wiesz co? Jest w tym cholernie dobra. Wtedy miałbyś prawo się wkurwić. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Pub Nie 27 Gru 2015, 18:51 | |
| Chyba mogli od razu przejść do tego etapu, nie? Byłoby szybciej. Od razu sięgnąć po kilka ostrzejszych słów, od razu pójść na noże i od ręki załatwić to, do czego i tak musiało dojść. Bo wiecie, w przeciwieństwie do Cama Alec nie przejmował się zanadto tym, czy dojdzie do rękoczynów czy nie... Wróć. Nie przejmował się tym teraz, gdy w grę wchodziła jego własna siostra, jego oczko w głowie. W innych sytuacjach był znacznie bardziej opanowany i rzeczywiście mógł służyć za wzór młodszym aurorom. Ale teraz? Teraz w czterech literach miał to, że żaden z niego przykład dla uczniów. Niech sobie znajdą inny autorytet, bardzo proszę. Bo były przecież priorytety, a najwyższym z nich była dla Haldane'a Leslie i koniec. Nie powinno więc dziwić, że kolejnych słów przyjaciela słuchał tylko z coraz silniej zaciśniętymi zębami i coraz bardziej krzywym uśmiechem. Spodziewał się, że Fawley będzie się jakoś tłumaczył, będzie się bronił, próbował wyjaśniać, ale... Cholera, naprawdę nie tak wyobrażał sobie ten wieczór. Miały być szybkie kolejki szkockiej, gromkie śmiechy, żarty ze wspólnych znajomych i może nieoczekiwane spotkanie kogoś jeszcze, kto również wpadł do Toma na odreagowanie służby. Tak miało być. Dzisiejszy plan nie obejmował dyskusji na temat Leslie w jakimkolwiek kontekście. Gdyby przewidział, że jego plany nie współgrają z planami Cama, to w ogóle nie wyszedłby z żadną inicjatywą... No, ale wtedy spotkanie zarządziłby Cam. I Alec by przyszedł, bo się nie spodziewał. Cholera, po prostu musiało do tego dojść i już. Może więc rzeczywiście mogli darować sobie ten wstęp, te jakieś kluczenie, pozory kultury. Bo i po co to było? Przecież i tak wszystko prowadziło właśnie do tej chwili. Tej, kiedy na słowa przyjaciela Alec mógł już tylko parsknąć gorzkim śmiechem i po ledwie chwili, ledwie ułamku sekundy opóźnienia zerwać się z krzesła, szarpnąć Fawley'a ze sobą i wyrżnąć plecami mężczyzny w najbliższą ścianę pubu. Dzień dobry, jestem Alec, auror. Sprawy rodziny załatwiam w sposób najprostszy z możliwych. - Chyba coś ci się pomyliło, Fawley - warknął. Oparłszy lewe przedramię mniej więcej na wysokości obojczyków Cama bez zbędnej czułości unieruchomił mężczyznę przy wspomnianej już ścianie. A zainteresowanie innych gości? Nie baczył na nie, jeszcze nie w tej chwili. I to, co ewentualnie mogły napisać gazety... To też nie było ważne. Ani trochę. - Coś ci się popierdoliło - powtórzył więc usłużnie, mimowolnie wolną dłoń zaciskając w pięść. - To jest moja księżniczka, Fawley, nie twoja dupa, która dała ci tak dobry seks, że aż pomyliłeś to z zakochaniem. Kilka tygodni - prychnął pogardliwie, odruchowo jeszcze mocniej przypierając Cama do ściany. Gdzieś za sobą słyszał podniesiony głos Toma, ale przecież nikt mu nie będzie dyktował, kiedy ma skończyć rozmowę. - Nie znasz jej, człowieku. Nie masz pojęcia jaka jest i śmiesz twierdzić, że ją kochasz, śmiesz czegokolwiek od niej oczekiwać. - Skrzywił się. Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, w ostatniej chwili zmienił jednak zdanie. Nie było po co strzępić języka. Gdy więc w tej chwili poczuł dłonie Toma na swoich plecach, Toma, który zdecydował się wreszcie zaprowadzić w lokalu porządek, wtedy... Tak, puścił Fawleya, przecież nie miał zamiaru szarpać się z właścicielem Kotła. Tylko najpierw, wiecie, najpierw musiał upewnić się, że Cam doskonale wszystko zrozumiał. A nic tego zrozumienia nie zapewnia tak, jak kontakt pięści z żuchwą czy nosem oponenta. Że plecy aurora zaliczyły już mało przyjemny, intensywny kontakt z murem - to nie było ważne, to przecież tylko preludium było. Jedyny argument mający znaczenie to argument pięści. Pięści, której Haldane użył na chwilę przed tym, gdy Tom odciągnął wreszcie od przyjaciela. Przyjaciela, szlag by to trafił. - Alec, na brodę Merlina, przestań! Alec! - Barman z godnym podziwu heroizmem wcisnął się między rudzielca a Fawleya, spoglądając to na posiadacza okrwawionej teraz z lekka twarzy, to na autora tegoż dzieła. - To mój lokal, Haldane, a ja nie życzę sobie... - Spokojnie, już wychodzę - skwitował krótko, wcinając się w mowę poddenerwowanego Toma. Cofając się o dwa kroki, rzucił na ladę baru kilka monet i już w kolejnej chwili opuszczał lokal z oschłym reszty nie trzeba. Drzwi baru zamknęły się za nim z trzaśnięciem, a on jeszcze przez następne kilka godzin nie zdecydował się na zaryzykowanie teleportacji. Tak wściekły, jak był w tej chwili, rozczłonkowanie dostałby od ręki.
zt |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: Pub Pon 28 Gru 2015, 01:32 | |
| Uderzenie bolało. Bolało i zaparło mu dech w piersi. Niby był zaprawiony w boju, niby nie jeden raz już był w takiej sytuacji, niby spotkanie jego pleców z wszelakimi ścianami w Wielkiej Brytanii było u Cama na porządku dziennym, to jednak ta chwila była zupełnie inna. Przede wszystkim Fawley się na taką okoliczność wcale nie przygotował. Nie trzymał różdżki w rękawie, nie miał nawet ułamka sekyndy na to, by w jakikolwiek sposób móc zareagować. Cichy jęk wydobył się z jego ust, gdy tylko poczuł, jak ból rozchodzi się wzdłuż barków, do potylicy, która również oberwała zgodnie z zasadami fizyki. W oczach mu pociemniało, jednak nie na tyle, by nie dostrzegać przepełnionej gniewem sylwetki przyjaciela i słyszeć jego ociekający wściekłością głos. - Przecież to nie było serio - zdołał wychrypieć, zaraz jednak jego słowa zginęły w natłoku oskarżeń Haldane'a. Też był wściekły, ale nie aż tak, by mu oddawać. Nie chciał sobie jeszcze dokładać, a wiedział, że tak szybko się nie pogodzą, bo oczywiście nie zakładał, że ta sprzeczka potrwa do końca ich dni. Zresztą, przygwożdżony do ściany nie miał za bardzo jak operować ramionami, a co dopiero myśleć o jakiejkolwiek fizycznej przemocy z jego strony. Chciał coś znów powiedzieć, chciał jakoś zaprzeczyć, że te kilka tygodni to nie dwa, czy trzy, jak pewnie sądził Alec. Chciał powiedzieć, że to trochę więcej, a jego uczucie jest naprawdę szczere i wcale nie wymyślone. Chciał, żałując swoich niefortunnych słów, jakoś przekonać rudzielca do tego, że mieć przyjaciela i szwagra w jednym to naprawdę dobra rzecz ale nie zdążył. Zanim w ogóle głowa wysłała sygnał do ust, by się otworzyły, Cam poczuł, jak nos chrupie mu nieprzyjemnie, a nad wargą gromadzi się ciepła krew. A potem opadł na ziemię, słysząc, że Alec opuszcza Dziurawy Kocioł. Auror wytarł rękawem twarz rozmazując sobie jeszcze bardziej szkarłatną posokę. - Szlag by to - zaklął pod nosem, po czym wstał, starając się nie patrzeć na wszystkich zebranych wokół i odrzucając ze złością pomoc Toma, który już łapał go za ramię, by posadzić go na krześle. - Poradzę sobie - dodał jeszcze po czym wyszedł i tyle go widzieli. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pub Pon 15 Lut 2016, 12:57 | |
| Dziurawy Kocioł nie był ulubionym miejscem pobytu dla Hendleya, ale głód zwalczył wszelkie negatywne uczucia. Po całym dniu spędzonym w Ministerstwie i Mungu mężczyzna miał ochotę na chwilę relaksu przed powrotem do szkoły. Jedyną sensowną opcją w pobliżu był dla niego pub czarodziejów. Wzdychając całą drogę, którą postanowił przebyć normalną komunikacją, nastawiał się na smród cygar, taniego etanolu i innych substancji które stare, owinięte szalami niczym mumie czarownice chowały w torbach pilnowanych przez koty. Kiedy dotarł na miejsce ujrzał to co sobie wyobrażał: pub cały zawalony przeróżnymi istotami, hałas jak w ulu, a Tom ledwo wyrabiający z zamówieniami. Zajął sobie jeden z ostatnich wolnych stolików któremu i tak brakowało już paru krzeseł. Towarzystwo widocznie wolało siedzieć tuż przy sobie, nawet jeśli mieli to robić w warunkach beztlenowych. U Toma zamówił sobie raczej mało znany trunek o nazwie woda, oraz naleśniki z kurczakiem. Ta potrawa chodziła za nim już od dłuższego czasu, niestety nie mógł wytłumaczyć skrzatom w kuchni jak to wygląda. Po otrzymaniu zamówienia wrócił do stolika i powoli zaczął spożywać, jednym uchem słuchając tłumu który mógł mieć jakieś nowe wiadomości na temat wojny lub innych ważnych spraw. |
| | | Phoebe Milloti
| Temat: Re: Pub Pon 15 Lut 2016, 13:39 | |
| Pheebs przetarła oczęta ze zmęczenia, ziewnęła doniośle i spojrzała na biurko. Ostatni raport na dzisiaj, idź do diabła pokrako. Miała już tak dość, że marzyła tylko o cieplutkim łóżeczku. Wyszła na ulicę, oddychając sobie spokojnie i głęboko, gdy nagle przeszyła go taka wspaniała myśl. Pójdzie się napić, och tak pójdzie się napić dlatego też wskoczyła do pierwszego lepszego jadącego autobusu (numer 88 do Stacji Victoria) i upewniwszy się, że nikogo w nim nie ma zniknęła wraz z cichym pyknięciem. Chwilę później Milloti zamawiała już szkocką, szczerząc się do barmanki od ucha do ucha, wielce zadowolona ze swojego pomysłu, po czym omiotła wzrokiem salę. Widać nie tylko ona lubi raczyć się alkoholem po dniu pełnym pracy, pomyślała mimowolnie spostrzegając mniej lub bardziej znane twarze pracowników zarówno Ministerstwa Magii jak i szkoły Magii i Czerodziejstwa. Banda pijaków, pomyślała sącząc bursztynowy trunek gdy nagle zauważyła coś ciekawego. Kogoś przystojnego, więc do jednej z tych pijackich twarzy, mniej ale w dalszym ciągu jej znanych postanowiła się dosiąść, bo ot taki miała kaprys. A nóż będzie ciekawe? Zmierzając do stolika posłała nieznajomemu szeroki uśmiech. Odstawiła szklankę, zrzuciła z siebie czerwony płaszcz kładąc go na trzecie krzesło. Na którym nikt nie spocznie, o co zadba sama Phoebe, bo nic tak nie przeszkadza w zawieraniu nowych znajomości jak nieproszeni gości. Poprawiwszy włosy, rozsiadła się wygodne w krześle. Odczekała trzy sekundy, uśmiechnęła się lekko po czym jak gdyby nigdy nic rzuciła. - Cześć. Smacznego. I tak sobie siedziała, czekając na jego reakcję.
Ostatnio zmieniony przez Phoebe Milloti dnia Pon 15 Lut 2016, 14:28, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Gość
| Temat: Re: Pub Pon 15 Lut 2016, 14:15 | |
| Przez krótką chwilę Hendley zamyślił się przetwarzając jedną z informacji. Wystarczyło to, żeby głos siedzącej przed nią kobiety go lekko przestraszył. Kiedy ona zdążyła się dosiąść, kim jest i jaki jest jej zamiar? Jeszcze to zajmowanie ostatniego krzesła by nikt im nie przeszkadzał...pachniało to niebezpiecznie. Nie sądził by zamierzała go zaraz próbować przekabacić na stronę Voldemorta, chociaż jego poplecznicy stawali się ostatnio coraz bardziej odważni. Z drugiej strony raczej nie byli na tyle głupi by robić to w pubie pełnym czarodziejów o nieznanej przynależności. Postanowił nie uciekać w popłochu, tylko z dozą ostrożności kontynuować rozpoczętą rozmowę. Popatrzył się kobiecie prosto w oczy, odłożył sztućce na bok i nieco teatralnie napił się wody. Odpowiedział na jej uśmiech grymasem który miał być uśmiech ale nie wyszedł do końca. -Dziękuje. Nie, nie jest zainteresowany kupnem tyle co zerwanego wilczego ziela, ani magicznego amuletu który ma mnie bronić przecz zaklęciami niewybaczalnymi. Rzucił na wstęp, sprawdzając czy nie jest krążącym od stołu do stołu handlarzem żerującym na wojnie. Następnie ponownie chwycił sztućce do rąk i wrócił do jedzenia. Hendley bardzo ciężko nawiązywał nowe znajomości w takich miejscach. Dla panny Milloti zapowiadał się ciężki orzech do zgryzienia, o ile nie zamierzała się odrazu poddać. |
| | | Phoebe Milloti
| Temat: Re: Pub Pon 15 Lut 2016, 14:45 | |
| Obserwowała jego reakcję szeroko otwartymi zielonymi patrzałkami, widząc w oczętach rozmówcy jakby dozę niechęci i nieufności. Brytyjczycy to są jednak strasznie zamknięci, pomyślała Pheebs, i niezrażona jego niezbyt grzecznym zachowaniem zdawała się tego nie zauważać. Mimo wszystko wyglądał na osobę sympatyczną. - Ja też nie. Kto by był, przecież to tani chłam. Wilcze ziele to zwykły szczaw a takie amulety nie istnieją. To znaczy, może istnieją ale i tak nie działają. A zresztą, ja ich nie sprzedaje, skąd Ci to przyszło do głowy? - rzuciła, ze szczerym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Z uśmiechem wyrażającym same dobre chęci i naprawdę nie trzeba się jej bać. Przecież nie gryzie, nawet nie wygląda na taką co gryzie. Ech, ale chyba będzie musiała dopiero przekonać do tego mężczyznę. A jako, że od czegoś trzeba zacząć rzuciła nonszalancko. - Pheobe. Phoebe Milloti. Zastanawiam się co tam jesz, dobre to? Sama umieram z głodu - kontynuowała niezrażona, naprawdę nie przejmując się faktem bycia ignorowanej. Nie stanowiło to dla niej żadnej przeszkody, nigdy. Bo i tak każdego, kogo chciała prędzej czy później była w stanie zaciekawić swoją osobą. Amerykański akcent, liliowe perfumy i bordowa szminka oraz cała doza urzekającej pewności siebie. Obok tego nie da się przejść obojętnie. - Sama bym zjadła steka, ale wy tutaj nie jecie steków, na pewno nie tutaj. Co byś mi polecił z tego menu? Przyznam szczerze bywam tu rzadko- dukała niewinne, niby nie zauważając nieprzyjemnej nieufności w jego postawie. Raczyła się przyjemnym trunkiem, obserwując go nienachalnie zielonymi oczętami. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pub Pon 15 Lut 2016, 18:27 | |
| Kupiec korzenny i innych machlojestw- skreślony. Dalej Richardowi wydawało się to dziwne. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że kobieta chce tylko porozmawiać. Dzisiejszy dzień był dość trudny dla medyka, usłyszał parę zdań na które nie zasługiwał i przez to był zły. Ludzka natura jest taka, że jak jesteś zły, to inni nie mają prawa być szczęśliwi. Beztroskość Phoebe co raz bardziej zaczynała go irytować. Zdecydowanie to nie był czas na zdobywanie znajomości z nim. -Kupiec zazwyczaj wygląda tak słodko i niewinnie jak Ty. Można by było uznać to za komplement gdyby nie kpina w jego głosie. Co się stało z wiecznie miłym gościem? Hendley, weź się opamiętaj i daj pannie szanse. Warknął, westchnął i skierował swoje oczy na kobietę. A ona co? Bezczelnie się na niego gapiła tymi swoimi zielonymi oczkami. Co on kurde jest, ciastko z kremem? Przekrzywił nieco głowę nie wiedząc co ma z nią zrobić. Pokręcił nieznacznie głową i przewrócił oczami. -Nie pozbędę się Ciebie co? Dobrze, skoro chcesz siedzieć to siedź. Nie wiem co mogę Ci polecić bo sam tu rzadko jem. Ja osobiście lubię naleśniki z kurczakiem które właśnie spożywam. Uśmiechnął się delikatnie i wrócił do jedzenia. Moment...nie zapomniałeś o czymś Hendley? -Richard Hendley, miło mi. |
| | | Phoebe Milloti
| Temat: Re: Pub Pon 15 Lut 2016, 18:54 | |
| - Słodko i niewinnie tak? Jak dobrze, że to tylko pozory - mruknęła potulnie nie spuszczając z niego spojrzenia swoich ocząt, skoro i tak go już irytuje. Co ma być to będzie, powtarzała sobie wielokrotnie pakując się kłopoty podobne do tych, które czasem kończyły się miło a czasem mniej miło. Czas pokaże co i jak gra w duszy panu Hendleyowi. - Właśnie widzę - zażartowała, odwzajemniając uśmiech po czym, gdy w końcu zwrócił na nią uwagę, ona odwróciła swoją. W poszukiwaniu jakiejkolwiek istoty kelneropodobnej przeczesała wzrokiem tłum, specjalnie się nie spiesząc. Po tym westchnęła ze zrezygnowaniem i prośbą. - Popilnuj mi proszę rzeczy - i wstała, poszła. Zostawiając z nieznajomym zarówno zaczęty drink, jak i torebkę, jak i niebagatelnie drogi płaszcz zwinięty z szafy babci. Ale taka była Pheebs, nieco nieodpowiedzialna. Nieobliczalna i szybka, bowiem przy barze złożyła zamówienie jako pierwsza. W końcu zawsze znajdzie się jakiś miły jegomość, który odstąpi miejsca uroczo-trzepoczącej-rzęsami nieznajomej. Po chwili już była z powrotem. - Nie pozbędziesz się mnie masz rację. Jestem irytująca i uparta, ale za to dam Ci spróbować mojego steka. Stoi? Lubisz czerwony pieprz? - mruknęła potulnie, po czym opierając łokcie o stół, nieco spokojniejszym tonem dodała - Wybacz Richard, ale miałam ciężki dzień w pracy. Po prostu muszę z kimś porozmawiać, a Ty wydajesz się miły. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pub Wto 16 Lut 2016, 00:02 | |
| Hendleyowi nie spodobało się słowo "pozory". Jak ma tu nie być podejrzliwy? Jest taka miła, mruczy jak panna do swojego partnera i jeszcze bezczelnie się na niego gapi. Zakochała się w nim czy co? Po raz kolejny medyk pokręcił nieznacznie głową czując niemoc w tej sytuacji. -Popil...zaraz, co? Czy ta kobieta właśnie zostawiła swój dobytek pod jego okiem? Dostał dość sporą dozę zaufania, na którą sam by się nie zdobył przy obcym człowieku. Gdyby był złodziejem panna Milloti nie miała by już swojego dobytku. Na jej szczęście był tylko pospolitym medykiem. Kiedy jego dzisiejsza towarzyszka wróciła z jedzeniem, on własne skończył. Wcześniej ona patrzyła ja je, teraz strony się odwrócą. -Stek? Czerwony pieprz? Bardzo dziękuje za ofertę, ale nie skorzystam. Zresztą mówiłaś, że jesteś bardzo głodna, nie będę odbierał Ci jedzenia. No i smacznego. Propozycja podzielenia się jedzeniem już kompletnie wybiła go z równowagi. Siedział tak skołowany przez chwilę, nie mogąc dojść do siebie. Na jego szczęście wkońcu się udało. -W takim razie coś nas łączy, mnie również dali w kość. Phoebe, nie schlebiaj mi bo się zarumienię i będę musiał Cie opuścić. Skoro Ty jesteś irytująca i uparta, to ja będę ciekawski. Gdzie to dają ludziom taki wycisk? |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pub | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |