Kamienne palenisko nad samym jeziorem, położone po drugiej jego stronie, nieco bliżej Zakazanego Lasu, którego ciemna ściana wyrasta za plecami biwakujących. Otoczone drewnianymi balami i pieńkami, na których można przysiąść, by cieszyć się ogniem. Wieczorem widok jest naprawdę niesamowity.
Nathaniel Cole
Temat: Re: Palenisko Nie 12 Lip 2015, 23:30
Wydawałoby się, że będzie to dzień jak każdy inny - trochę nauki, rozmowy z przyjaciółmi w dormitorium... Z jednej strony w porządku, jednak Nathaniel w głębi duszy miał ochotę na jakieś ciekawsze formy rozrywki. Miał szczęście, że jego przyjaciel, Anthony, tym razem wcielił się w kierownika melanżu, co właściwie do niego pasowało, biorąc pod uwagę, że pochodził z rodziny piwowarów, a sam mógł pochwalić się nienagannymi umiejętnościami w warzeniu piwa, którym zresztą częstował później wszystkich swoich znajomych. Gallagher wpadł na świetny pomysł zorganizowania ogniska, na którym, rzecz jasna, oprócz pieczenia kiełbasek, uczestnicy będą mogli posmakować miodowego trunku. Tone przekazał Nathanielowi wszystkie niezbędne informacje, kiedy mijali się na korytarzu prowadzącym na dziedziniec, dodając przy tym oczywiście, że nie wyobraża sobie, by Cole nie pojawił się przy palenisku o wyznaczonej godzinie. Nate nie zamierzał jednak zrezygnować z takiej okazji! Po przeczytaniu na świeżym powietrzu jednego rozdziału podręcznika do transmutacji, wrócił do dormitorium, żeby wyszykować się na wieczór. Na dworze było naprawdę mroźnie, dlatego przeszukał całą swoją szafę w poszukiwaniu ciepłych ubrań. Ostatecznie, po orzeźwiającym prysznicu, postanowił, że postawi na prostotę, a mianowicie: wybrał granatowe jeansy, czarną koszulę z krótkim rękawem i pomarańczowy sweter. Może nie był to zbyt wyszukany strój, ale wszystko doskonale do siebie pasowało, tworząc kompletną całość. Na koniec Puchon ułożył jeszcze swoją fryzurę, po czym stwierdził, że jest gotowy do wyjścia. Kiedy spojrzał na zegarek, okazało się, że udało mu się wyrobić znacznie wcześniej niż przypuszczał. Mimo wszystko, w dormitorium nie mógł już wysiedzieć, toteż złapał za wiszącą na wieszaku czarną, skórzaną kurtkę i podążył na zewnątrz. Szedł spokojnym, spacerowym krokiem po kamienistej dróżce prowadzącej wprost nad palenisko otoczone drewnianymi belkami i pieńkami, nad którymi można było spocząć, przyglądając się tańczącym płomieniom. Nie śpieszył się, bo wiedział, że i tak będzie jednym z pierwszych, o ile nawet nie pierwszym przybyłym. Im bardziej zbliżał się jednak do celu swojej podróży, druga wersja wydawała się o wiele bardziej prawdopodobna. Po paru minutach marszu mógł przynajmniej wybrać sobie odpowiadającą mu "ławkę". Usiadł tak, by nie być plecami do Zakazanego Lasu. Co prawda mało prawdopodobne, by jakaś bestia żyjąca w tej dziczy przybłąkała się do paleniska, ale jak to mówią: przezorny zawsze ubezpieczony. Wystarczyła chwila przyglądania sie w bezkresny mrok lasu, by Nate ziewnął głośno i przypomniał sobie, że nie wypił tego dnia nawet jednej, malutkiej kawy. Nagle zrobił się śpiący, toteż położył się na drewnianej belce, starając się chociaż nie zamykać oczu. Pewnie by się nawet zdrzemnął, gdyby nie to, że na dworze było cholernie zimno. Zamiast tego zaczął więc oglądać gwiazdy, a że chmury już nie przeszkadzały tak bardzo jak za dnia, mógł bez problemu łączyć, rysując palcami w powietrzu, kolejne światełka na nieboskłonie w gwiazdozbiory i konstelacje znane mu z zajęć astronomii. Nie trzeba było chyba mówić, że nie wszystkie z nich pamiętał... mimo tego, miał zajęcia, przynajmniej dopóki nie pojawią się pierwsi chętnie na pieczenie kiełbasek.
Wanda Whisper
Temat: Re: Palenisko Pon 13 Lip 2015, 01:11
Do momentu, w którym Wanda otrzymała sowę swoje popołudnie spędziła w iście krukońskim stylu. Obładowana zewsząd podręcznikami siedziała na swoim łóżku w dormitorium podskubując od czasu do czasu słonego paluszka jednocześnie zatapiając się w fascynującej lekturze. Przygotowywała się właśnie do sprawdzianu powtórzeniowego z zaklęć zmniejszających, który miał się odbyć za dziesięć dni stwierdzając, że wygodniej będzie się jej zająć tym teraz, akurat gdy znalazła chwilę po korepetycjach, których udzielała drugoklasistom z Gryffindoru. Prócz niej w sypialni na wpół leżała na wpół siedziała Gwen, która odkąd zaczęła spotykać się z Remusem nie zauważała innych istot, które pragnęłyby zamienić z nią słówko czy dwa. Cisza przetykana tylko rozmarzonymi westchnięciami, przewijaniem kart ksiąg i zniecierpliwionym cmokaniem panny Whisper utrzymywała się do czasu, gdy jedna z nich nie rzuciła leniwego komentarza na aktualny temat. Szatynka starała skupić się akurat na siódmym rozdziale kiedy przez szparę w oknie przecisnęła się biała kulka pohukująca ospale – lada moment, a przez brak snu czy jedzenia zmieniłaby tor lotu i wylądowałaby na głowie pobudzonej panny Scimgeour. Na całe szczęście po chwili zwątpienia przycupnęła na kolanach Wandzi opuszczając wcześniej zwitek pergaminu wraz z fotografią, która pierwsza trafiła w łapska Krukonki. Ta przyjrzała się zdjęciu rejestrując w niej sylwetkę nikogo innego jak kochanego Chrisa, który wyglądał bardziej na niedoszłą ofiarę mordercy – fanatyka lekkiego bdsm. Żółty szalik przewijał się przez jego nadgarstki, a jego mina wyraźnie mówiła, że dziewczę z domu Kruka ma spełnić prośbę nikogo innego jak Antka, którego pismo rozpoznałaby wszędzie. Krótkie parsknięcie wydostało się spomiędzy jej warg, kiedy zrzucała nogi z łóżka, wcześniej smagając paluszkami jasne pióra pupila starszego Gallaghera. Przekaz był prosty jak budowa cepa. Ma zjawić się o wyznaczonej porze, w wyznaczonym miejscu z okupem, jeżeli oczywiście nie chce by coś jej znajomemu się stało. Chwila zwątpienia potargała ciemną czuprynę dziewczyny, jednak ta ze śmiechem poszła przyszykować się do wyprawy. Gwen nie chciała przeszkadzać w rozmyślaniu o Lunatyku, dlatego też gdy wsunęła na stopy czarne trapery nawet nie siląc się na zawiązanie ich tylko musnęła jej czoło informując ją po krótce dokąd się wybiera. Ubrała się adekwatnie do pory dnia – był już listopad, tak więc wieczory bywały wyjątkowo chłodne. A jako, że Wanda należała do zmarzluchów to pokusiła się o włożenie czerwonego swetra o grubym splocie i wytartych, ciemnych dżinsów. Na ramiona zarzuciła czarny płaszcz, szyję obwiązała długim szalikiem z logo swojego domu, a na dłonie przywdziała skórzane rękawice bez palców ukazujące tak paskudnie zdrapany lakier do paznokci. Wcześniej jeszcze - zanim porwała ogromne pudło pierników – z zabawnym, mieniącym się napisem AWARYJNE nagryzmoliła krótką odpowiedź puchońskiemu porywaczowi. Jeden rzut na swoje odbicie w lustrze – skrzywienie warg, bo złoty brokat, którym została obsypana przez Irytka wciąż majaczył jej we włosach, po czym nie zwracając na siebie uwagi skierowała swoje kroki ku wyjściu. Chłodne, jesienne powietrze buchnęło jej prosto w twarz kiedy ta wyjrzała zza drzwi prowadzących na błonia. Rozejrzała się jeszcze po podwórku nie dostrzegając żadnej znajomej twarzy, która powitałaby ją z entuzjazmem. Zamiast tego trafiła na kłócącą się parę ze Slytherinu obok, której musiała przejść – niezbyt przyjemne wysłuchiwać syknięć dotyczących zdrad, niewystarczającej ilości wilgoci w pocałunkach i spojrzeniach tej typiary z szóstej klasy, która gdyby mogła to by… Reszty panna Whisper już nie dosłyszała, zbyt pochłonięta trzymaniem nie tylko ogromnego pudła znad, którego unosił się kuszący zapach korzenno – cynamonowych pierników ale i pilnowaniem drogi do paleniska. Jeden zły ruch i ta najpewniej trafiłaby wprost do Zakazanego Lasu, gdzie jeden z trolli zjadłby ją na śniadanie. Biorąc pod uwagę szybkość z jaką się wyszykowała na wieczorne randez – vous z Puchoniątkami myślała, że na miejscu ich spotkania będzie czekał na nią żądnych wrażeń i słodkości tłum. Myliła się, bowiem jedyny kto na nią w pewien sposób czekał był chłopak rozciągnięty na ławce. Wanda z takiej odległości, zwłaszcza pod takim kątem nie wiedziała z kim ma do czynienia, dlatego zanim się przywitała pokonała tych kilka metrów dziarskim nad wyraz krokiem i będąc już bardzo blisko pochyliła się nad buzią jegomościa rozpoznając w nim bliskiego kumpla Lucasa, jak i gracza drużyny prowadzonej przez Henryka. Kilka długich pasm włosów dziewczyny wysunęło się spod płaszcza kiedy ta uśmiechnęła się szeroko zastanawiając się czy jej szanowny chłopak przybędzie na mini imprezę zorganizowaną przez Tony’ego. Byłoby miło- ostatnim razem widziała go dziś na śniadaniu, a i tak przemknął obok niej spiesząc się na eliksiry. - Witam, panie Cole. – Przywitała się iście uroczystym tonem, dalej dzierżąc w dłoni pudło ze smakołykami. Wzrokiem przesunęła po przyjemnej twarzy równolatka i zamrugała. - Gdzie znajduje się skazany i poczęstunek dla mnie? – Grymas Wandy poszerzył się gdy wspomniała oczywiście o wybitnym trunku, na który od dawna miała już ochotę. Miała nadzieję, że chociaż Nate się przygotował – przecież był bliskim przyjaciele Tośka… Krukonka wyprostowała się odrobinę, zdmuchując pojedyncze pasmo włosów z czoła i gdy miała nadzieję, że Puchon zrobił jej miejsce – to klapnęła obok niego.
Nathaniel Cole
Temat: Re: Palenisko Pon 13 Lip 2015, 02:12
Kiedy Gallagher oznajmił go, że organizuje ognisko, Nathaniel nie zastanawiał się nawet nad tym, czy jego przyjaciel zaprosił tylko Puchonów, czy może lista gości nie zamyka się jedynie na ich domu. Czego by jednak nie powiedzieć, Cole z pewnością nie spodziewał się, że drugą osobą, która przybędzie nad palenisko okaże się Wanda Whisper. Dziewczyna skutecznie przerwała mu rysowanie gwiazdozbioru Perseusza, który Nate zapamiętał akurat z lekcji astronomii ze względu na to, że jak wówczas twierdził: "miał ładną nazwę". Generalnie jednak przedmiot często przyprawiał go o zawroty głowy, bo ilość informacji zawartych w podręcznikach oraz tych wygłaszanych przez profesora Sinistrę była ogromna, zaś sam Cole nie potrafił uwierzyć w to, że ktokolwiek zdołał zapamiętać to wszystko podczas nauki na sprawdzian. Bywali jednak i tacy, którzy otrzymywali ocenę Wybitny wraz z każdą oddaną pracą. Rzecz jasna, większość z nich należała do Ravenclawu. I nie, nie chodziło Nathanielowi bynajmniej o to, że są oni kujonami - on sam często ślęczał przed książkami, jeśli coś go szczególnie zainteresowało - a raczej o te "bystre umysły", o których się mówiło przy okazji napomknięcia o Domu Kruka. W każdym razie... podniósł się leniwie, siadając nieco mniej wygodnie na drewnianej belce i spoglądając w górę na postać, która zakłóciła jego wewnętrzny spokój. Początkowo był zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie, gdzie po raz ostatni widział twarzyczkę tej pięknej Krukonki i słyszał jej głos, który tym razem rozpoznał z niemałym opóźnieniem. Oczywiście przed oczami pojawił mu się obraz spotkania na boisku quidditcha, mniej więcej pod koniec października, kiedy to przysiągł Wandzie, że pomoże jej zrozumieć dlaczego on i Lucas tak bardzo kochają wiatr we włosach towarzyszący lataniu na miotle. Problem tkwił w tym, że dziewczyna cholernie bała się wysokości, dlatego Nate musiał obiecać jej również, że nie ma opcji, żeby spadła. Ostatecznie wpadł na pomysł, że "przewiezie" ją powoli na plecach, żeby czuła się bezpiecznie. To było zabawne, dlatego kąciki ust Puchona uniosły się jeszcze wyżej, kiedy wspomnienie odżywało w jego pamięci. Właściwie, musiał wyglądać jak głupek, biorąc pod uwagę, że szczerzył się, nie dzieląc się wcale z Wandą swoimi przemyśleniami. - Miło Cię znowu zobaczyć, panno Whisper. - przywitał się wreszcie, bo niewiele brakowało, by zapomniał o dobrych manierach. Użył podobnie oficjalnego tonu, co wydawało mu się nie tyle sztuczne, co może raczej komiczne. W końcu oboje, mimo siedemnastego roku życia, we wnętrzu nadal byli tymi samymi dziećmi. Nie musieli tworzyć między sobą jakichś niepotrzebnych barier komunikacyjnych. Cóż... chyba ponownie zbyt mocno zagłębił się gdzieś w odmętach swoich przemyśleń, jako że z tej chwili nieuwagi wyrwało go dopiero pytanie przedstawicielki Krukonów. Czuł się głupio, bo nie zrozumiał nic a nic. W końcu on nie dostał żadnego listu od Gallaghera, a jego sowy nie widział przynajmniej od końca tamtego tygodnia. - Skazany? Tony znowu wymyślił coś głupiego? - mruknął po chwili namysłu, stwierdzając, że i tak, choćby wytężał mózgownicę jeszcze mocniej, nie uda mu się zwietrzyć sekretu, o którym mówi jego towarzyszka. Prawdę powiedziawszy, Nate pewnie miał dzisiejszego dnia wiele szczęścia, bo nikt nie powinien się dziwić, gdyby to on wystąpił na miejscu Chrisa. Gallagher potrafił bowiem często omamić ofiarę i wykorzystać element zaskoczenia na swoją korzyść. W tym przypadku wydawać by się jednak mogło, że Chris i Tone to przemyślana komitywa. Obu z nich bowiem bez wątpliwości zależało na pierniczkach. - Poczęstunek... dla... Ciebie? Szlag. - dodał zaraz, nie zdając sobie sprawy z tego, że to nie on był zobowiązany do jego zapewnienia, że pytanie Wandy nadal odnosi się do tajemniczego listu Gallaghera, o którym biedny Cole nie miał zielonego pojęcia. Mimo tego panna Whisper uświadomiła go, że nie wziął ze sobą na ognisko nic poza czarną, skórzaną kurtką, którą i tak trzymał na razie na kolanach. Chłopak wstał więc wyciągając różdżkę zza paska spodni, pokazując przy tym niezamierzenie nieco nagiego ciała. - Accio - wygłosił niezwykle krótką inkantację zaklęcia, dodając zaraz do niej określenie jednej ze skrzynek znajdujących się w pokoju w dormitorium. Na szczęście niedużej, toteż można było zaryzykować przywołanie jej za pomocą czaru bez fatygowania się z powrotem do zamku. Już po niedługiej chwili na ziemi wylądowało to, czego Nathaniel zapomniał ze sobą zabrać. Otworzył wieko skrzyni, a oczom uczniów mogło ukazać się kilka piw produkcji Anthony'ego, które przyjaciel sprezentował ostatnimi czasy Cole'owi, a których Puchon nie zdążył jeszcze spożytkować. Obok butelek dało się odnaleźć jeszcze dwie paczki fasolek wszystkich smaków i kilka czekoladowych żab w opakowaniach z kartami. - Częstuj się. Ale nie mam niestety żadnego mięsa. Pewnie Tone albo Chris ogarną coś z kuchni. - rzucił wreszcie nieco spokojniej, bo odnosił wrażenie, że teraz zachował się już tak jak powinien i że panna Whisper nie będzie mogła mu już czegokolwiek innego zarzucić. Poza tym, usiadła obok niego na drewnianej belce, a to chyba oznaczało, że traktuje go jako równego kompana. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, nie mogąc powstrzymać się od oceny. Żałował, że ma chłopaka, i to w dodatku Henry'ego, ale z drugiej strony, podświadomie, przynajmniej miał wymówkę dla swojej nieudolności, jeśli chodziło o miłosne podrygi. Nie odzywał się dłuższą chwilę, ale w końcu udało mu się odwrócić wzrok od przyciągającej twarzyczki i sięgnąć do drewnianego pudełka po paczkę fasolek wszystkich smaków. Otworzył ją, przechylając w kierunku Wandy, a dopiero potem sam wziął jednego ze słodyczy - czerwoną, owalną fasolkę - licząc na smak truskawki. Pewnie nie pogardziłby również papryką, gdyby nie to, że los zechciał spłatać mu figla. I to co gorsza, w towarzystwie wspaniałej dziewczyny! Twarz Nate'a w mgnieniu oka zbliżyła się do koloru zjedzonej przez niego fasolki, a chłopak wydawał się cały płonąć. Nie miał pojęcia co to była papryka, ale był niemal przekonany, że smak był jeszcze ostrzejszy niż papryki jalapenos. Niewiele myśląc, sięgnął po piwo i odkapslował je zręcznie, upijając parę dużych łyków. - Ten, kto wymyślił niektóre ze smaków powinien zawisnąć. Poważnie. - westchnął ciężko, uciekając się w pomysłach do nazbyt brutalnych metod, które zupełnie nie przystawały do jego charakteru, ani sposobu bycia. Nie należało się jednak dziwić, że w tym momencie przesadzał. Jego skóra dopiero powracała do swojej naturalnej karnacji, a Nathaniel jeszcze od czasu do czasu łapczywie chlipał piwo, by uśmierzyć bolące gardło.
Wanda Whisper
Temat: Re: Palenisko Pon 13 Lip 2015, 02:58
Śmiało można by stwierdzić, że panna Whisper wpadła w okolice Zakazanego Lasu nagle, przypadkiem, zupełnie nieprzygotowana. Nie wiedziała bowiem kto dokładnie będzie się znajdował na polanie – prócz oczywiście Antka i Chrisa, ale oni poruszali się tak często w swoim towarzystwie, że byli brani czasem za jedną osobę. Dlatego też przyzwyczaiła się już do ich widoku, zwłaszcza, że Ci często mijali ją na korytarzu, czy prosili o przysługę. Dlatego może przez pierwsze kilka sekund mina panny Whisper była nieadekwatna do sytuacji, co zaraz zatuszowała naturalnym uśmiechem, który przyszedł jej z łatwością. Mimo, że niezbyt dobrze znała Nate’a to wydawał się jej być odpowiednim młodzieńcem do przeprowadzania przyjemnych pogawędek właśnie przy świetle gwiazd, podczas gdy reszta drużyny zbierała się dopiero do wyjścia na błonia. Zaraz też zajęła miejsce na ławce obok kolegi z rocznika, stwierdzając tylko po krótce, że drewno, na którym leżał jeszcze do niedawna Cole było wyjątkowo ciepłe, a co za tym idzie – przyjemne w obyciu. Uśmiechnięta od ucha do ucha spoglądała na chłopaka kątem oka, dopiero teraz uświadamiając sobie, że faktycznie popełniła gafę nie tłumacząc się z dziwnych szyfrów, które do niego kierowała. Nie miała pojęcia, że Antoś nie poinformował kupla z drużyny o wszystkich aspektach spotkania, toteż by jakoś wyjaśnić czy załagodzić zaistniałą sytuację zaczęła gwałtownie gestykulować, najpewniej o mało nie wybijając mu przy tym oczu czy zębów. - Ach, nie! – odezwała się najpierw, znowu rejestrując w pamięci, że strasznie lubi gdy ktoś – w tym wypadu był to znajomy zwraca się do niej per ‘panno Whisper’. Czuła się wtedy może nie do końca dorośle, ale nader uroczyście, inaczej niż na co dzień, co znacznie poprawiało jej humor. Być może dlatego delikatny grymas nie schodził jej z twarzy, nawet gdy zauważyła lekkie speszenie kolegi obok, które zrzuciła najwyraźniej na brak w rozeznaniu sytuacji. - Nie kłopocz się. Antek mnie zaprosił, ale widocznie nie powiedział co i jak. – Znowu zamachała dłońmi, nie chcąc by ten nadwyrężał swoje siły oraz możliwości w przygotowaniu małego poczęstunku dla niej. Z pewną dozą rezerwy i niepewności obserwowała jak szatyn wstaje i za pomocą zaklęcia przywołującego załatwia im co nieco na rozpoczęcie wieczoru. Nie lubiła czuć się wyjątkowo, nie chciała też sprawiać kłopotu, dlatego jedynym wyjściem było podziękowanie i podarowanie Nathanielowi najpierw przyjemnego grymasu, a dopiero potem dodatkowej porcji pierniczków. - Mogliśmy poczekać na Tony’ego, który zagroził mi, że jeżeli nie przyjdę to zgładzi Chrisa. – Zaśmiała się po chwili tłumacząc w zabawny sposób zaproszenia jej na ognisko – przesunęła palcem wskazującym po swojej grdyce i wydała z siebie odgłos agonii marszcząc przy tym nos. Zaraz po tym chwyciła pudło z pierniczkami i położyła je po swojej prawej stronie, czyli tuż obok ławki, na której ich dwójka spoczęła w spokoju. Pochyliła się potem w stronę skrzyni i sięgnęła po jedno, dobrze znane jej piwo, które swojego czasu serwowała przez praktycznie całe wakacje, które spędziła w knajpie u Gallagherów. Z rozrzewnieniem wspominała tamte beztroskie lata, kiedy praca w barze wydawała się jej najwspanialszą rzeczą pod słońcem. Wzmiankę o mięsie zbyła machnięciem ręki, bo nie ono w tej chwili było ważne – miała alkohol, którego butelkę przyłożyła do warg i pociągnęła z niej solidny łyk. Nutka goryczy wymieszana ze znaną jej słodkością spłynęła gładko do żołądka, co tylko wprawiło pannę Whisper w jeszcze lepszy nastrój. Nie zauważyła jak Puchon się w nią wgapia, bo nigdy nie zwracała uwagi na takie rzeczy – zajęła się w tej chwili piciem, które nie tylko ugasiło jej pragnienie, ale i zwiększyło jej apetyt na niezobowiązującą zabawę w gronie przyjaciół. Miała już dość nauki, zamartwiania się o wszystko wokół i uśmiechanie się na siłę. Może dzisiejszy wieczór coś zmieni? W momencie, gdy Nate wysunął paczkę z kolorowymi fasolkami w jej stronę ta grzecznie odmówiła. Krótkie pokręcenie łepetyną dało wyraźny znak, że Whisperówna nie ma ochoty na zdradliwe słodycze, które czasami przynoszą więcej złego niż dobrego. Obracawszy powoli smukłą butelkę w dłoni zerkała na chłopaka z ciekawością sprawdzając jego reakcję na zjedzenie czerwonej niczym krew fasolki, która okazała się niezbyt łaskawa dla młodzieńca w skórzanej kurtce. Widząc zdradliwy szkarłat na policzkach miała ochotę się zaśmiać, co jedynie niemal skutecznie zakamuflowała poprzez nieudolną próbę zatkania sobie ust. - Właśnie dlatego praktycznie nigdy ich nie jem. Wolę nie ryzykować i być zadowoloną, niż się połakomić i zjeść jakąś paskudną. A znając moje szczęście to pewnie trafiałabym wiecznie na koperkowe. – Powiedziała szczerze rozbawiona mając nadzieję, że kilka solidnych łyków piwa na dobre odegnało palące uczucie w gardle. By nie zostać w tyle sama ponownie sięgnęła po piwo i odetchnęła z lubością. - Mam nadzieję, że ktoś przyniesie pianki. - Cicha nadzieja wyrwała się po chwili ciszy.
Meredith Walker
Temat: Re: Palenisko Pon 13 Lip 2015, 22:46
Miała nadzieję na to, że rozmowa wróci na swój zwykły, spokojny i niezmącony żadnymi innymi pobocznymi wypadkami tor, ale najwyraźniej się przeliczyła. Kay, Chris czy też gąsienica Gerwazy - jak kto woli - nawet nie zdążył ponieść się z ziemi, gdy dziewczyna usłyszała dawno niesłyszany głos. Któremu towarzyszył stukot szklanych butelek, co sprawiło, że nowoprzybyłego rozpoznała w mig. No tak, Anthony - tylko on nosi przy sobie pół wyposażenia przeciętnego browaru. - Witaj - mruknęła pogodne, rzucając posępne spojrzenie w stronę złowieszczej torby. Już ona doskonale wiedziała, co on tam chomikuje. Co z tego, że patriotyczne - piwo to piwo a alkohol w nadmiarze nie jest jej przyjacielem. Natomiast dla Antka to wspaniały biznes, rozpijać Borsuków i organizować te hulaszcze imprezy, przed które wszyscy wylądują w Zakazanym Lesie. Tak tak, nie ma co się śmiać. Jedno piwo tu, drugie tam i nawet nie spostrzegasz, gdy Pucholandia stacza się w odmęty alkoholizmu. Jeszcze skończą jak Ślizgoni (ale bez urazy, oczywiście) i będą chować pod poduszką Ognistą Whisky. Wspomnicie jeszcze jej słowa. No dobrze, nawet jeśli z tym trochę przesadzała to jednak jego było pewne - Antek, jakkolwiek miły by nie był nie powinien tego robić. I choć naprawdę pałała do niego sympatią, tego jednego darować mu nie mogła, co zamierzała mu to po raz sto pierwszy wyperswadować. Zgłosić przeciw, liberum veto i pikietę a jednak coś ją powstrzymało. Zasznurowała wargi widząc spojrzenie Melanie, które notabene przekonały ją do zmiany zdania wraz z magicznym słowem ognisko. Pianki, kiełbaski, ludzie, płomień i gitara. Brak nudy, znajomi, przyjaciele, gwiazdy. Czy nie tego jej brakowało? Pomijając kwestię nielegalnego alkoholu brzmiało to kuszące i obie o tym wiedziały. Dlatego też Mer postanowiła się się ponieść. Nawet podzieli się piankami oraz ciasteczkami, taka będzie dobra. Choć w sumie i tak nie miała wiele do gadania, pomyślała patrząc na Antka chrupiącego JEJ czekoladowe ciacho. - Heeej, haloo. Ty złodzieju - rzuciła na żarty z uśmiechem na ustach. Chociaż kakao dopije, dopóki i jej go nie wezmą. I w ten sposób, przełykając nieprzyjemne słowa słodką czekoladą, podążyła za nimi na błonia. Na których czekały na nich już dwie, niewyraźne sylwetki. Damska oraz męska, z daleka nieco niewyraźne ale gdy Mer podeszła bliżej, dostrzegła… Wandę? Wyzwalając się delikatnie uścisku rąk z Melanie, podbiegła do niej niespieszne z uśmiechem wymalowanym na twarzy. I nieco ignorując Puchona, rzuciła się w ramiona przyjaciółki. Tak, na ziemię. Bez zdjęć, panowie. - Wanda! Jak ja cię dawno nie widziałam. Wszystko w porządku, Ty też na ognisko? - spytała nieco naiwnie, odgarniając niesforne loki za ucho. Cieszyła się, że ją widzi, potrzebowała rozmowy. Oraz uścisku i jej pierniczków. - Hej Nate! Ty też tutaj? - spytała po chwili, zauważywszy i jego. No tak, od razu mogła się tego spodziewać. W końcu kolega Antosia. - Kiedy zaczynamy? Ktoś jeszcze przyjdzie? - rzuciła otrzepując się z trawy. Oraz zimna. O mamo, dlaczego nie wzięła jakiegoś ciepłego kocyka - Macie coś na górę czy mam lecieć do zamku?
/ przepraaaszam ale imprezka rodzinna i sprzątanie i życie i wszystko!
Katerina E. Argent
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 15:25
Kiedy trafiła do niej sowa Melanie była w trakcie zmywania z siebie tony błota, który osadził się na jej skórze i włosach po ciężkim treningu jaki zgotował drużynie Shaw. Słysząc charakterystyczny skrzek, wyszła spod prysznica, otuliła się ręcznikiem i chwyciła kawałek pergaminu. Wiadomość była krótka i rzeczowa. Impreza organizowana przez Puchonów, ciekawe., pomyślała, przyglądając się kawałkowi papieru. Frej w nagrodę za dzielne dostarczenie wiadomości z lochów do wieży dostał łakocie, które Katerina znalazła w jednej z puszek swoich współlokatorek (jej samej niestety już się skończyły). Sowa mało zgrabnie wyleciała przez okno, a Krukonka niewiele myśląc zaczęła się ubierać. Skoro Puchoni robili imprezę, oznaczało to, że będzie tam sławetny trunek Gallaghera, a nic tak nie pomagało na troski jak ciemne piwo miodowe. W sumie Puchonka nie poinformowała jej kto dokładnie na ognisku będzie. Na szczęście istniało małe prawdopodobieństwo, że pojawi się tam Aeron. Od czasu pamiętnej nocy z dementorami w tle, starała się go unikać. Nadal nie zaakceptowała faktu przed jakim Steward ją postawił. I nawet jeżeli przeanalizowała to tysiące razy, już całkowicie na chłodno, jeżeli sprawdziła wszelkie źródła i okazało się, że wszystko się zgadza, nawet wtedy mu nie uwierzyła. Potrzebowała silniejszego dowodu. Czegoś co by ją utwierdziło w przekonaniu, że to jest TO. Czuła, że gdyby poznała domniemanych rodziców bardziej by uwierzyła. Nie miała jednak odwagi o coś takiego poprosić. Ubrana w jeansowe spodnie, gruby sweter i kurtkę, pognała w dół schodami, omijając grupki uczniów, którzy wracali z kolacji lub właśnie na nią zmierzali. Ciężkie buty na grubej podeszwie wydawały szybkie „stuk stuk” kiedy prawie gnała korytarzami. Mel zapomniała jej napisać, czy już się zaczęło, czy zacznie się o konkretnej godzinie. Katerinie, która nie lubiła się spóźniać, trochę to przeszkadzało. Stuk stuk i znalazła się dosyć szybko na parterze. Obejrzała się na otwarte drzwi wejściowe, ale stąd nie było widać paleniska, które znajdowało się nad jeziorem, nie była więc w stanie sprawdzić czy już zaczęli. Wzruszyła ramionami. Zanim wyjdzie na błonia musiała załatwić jeszcze jedną rzecz. Pomimo całego jej uwielbienia do domu Borsuka, podejrzewała, że Puchoni zapomną wstąpić do kuchni po jakieś przekąski, skupieni na pomaganiu w przenoszeniu Honey Badger z lochów na błonia. A przecież trzeba było cos zjeść! Inaczej nie byłoby to ognisko. Wejście do kuchni zawsze zaczynało i kończyło się tak samo – grupka zachwyconych skrzatów cie otacza, a kiedy mówisz im co chcesz, dają ci o wiele więcej niż sobie życzysz. W ten oto sposób Katerina załatwiła nie tylko pianki, ale również chyba z tonę kiełbasy, parę bochenków chleba, parę rodzajów ciasteczek, mniej lub bardziej kruchych. Kategorycznie jednak odmówiła przyjęcia kremowego piwa, wiedząc, że Anthony by się mocno obraził, gdyby je przytachała. Całość prowiantu skrzaty zapakowały jej do piknikowego koszyczka, który wydawał się koszyczkiem bez dna. Magia ciągle umiała ją zaskoczyć. Szła więc, z koszyczkiem w jednej ręce, a różdżką oświetlającą jej drogę w drugiej, wcale nie wyglądając podejrzanie w ten chłodny listopadowy wieczór. W końcu każdy normalny i przeciętny uczeń robi sobie piknik w taką pogodę, prawda? Droga do paleniska nie była specjalnie trudna, jednakże bliskość Zakazanego Lasu powodowała, że na dłoniach Kat pojawiła się gęsia skórka. A gdy dotarła na miejsce z zadowoleniem zauważyła, że jeszcze na dobre nic się nie zaczęło, bo nawet ognisko nie zostało rozpalone. Jako typowy outsider znała większość tylko z widzenia, na szczęście gro osób grywało w quidditch’a, więc nawet kojarzyła niektórych jak mają na imię, innych znała z różnego rodzaju zajęć. Przywitała się więc ze wszystkimi tak ogólnie, uważając, że witanie się ze wszystkimi indywidualnie zajęłoby zbyt dużo czasu. Tylko z Wandą i Melanie pozwoliła sobie na przytulenie. -Przyniosłam jedzenie z kuchni, bo nie byłam pewna czy wy coś weźmiecie. – postawiła koszyczek na ziemi i uśmiechnęła się. Czas zacząć zabawę!
Nathaniel Cole
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 16:41
Łyk ciemnego miodowego piwa to było to, czego potrzebował, tym bardziej w tak doborowym towarzystwie! Co prawda zawsze wolał piwa jasne, ale musiał przyznać, że niezwykle smaczne twory Gallaghera przekonywały go coraz częściej do poszerzenia zakresu swoich alkoholowych upodobań. Anthony naprawdę miał smykałkę, jeśli chodziło o piwowarstwo, toteż Nathaniel nie miał wątpliwości co do tego, że będzie on doskonałym kontynuatorem rodzinnej tradycji. Czasami nawet zazdrościł mu umiejętności, które uchodziły nie tylko wśród Puchonów za nader praktyczne. Nie śmiał jednak prosić Tone'a o kurs piwowarstwa - nie dlatego, że obawiał się, że kumpel nie znajdzie dla niego czasu; o to akurat nie powinien się martwić. Po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że receptury jego piwnych smakołyków stanowią swego rodzaju tajemnicę, należały do jego sfery sacrum, której nie należało naruszać. Na szczęście Gallagher często dzielił się już gotowym wyrobem, także miodowego piwa, przynajmniej w dormitorium Hufflepuffu, nigdy nie brakowało. - To że Antek jest organizatorem imprezy nie znaczy, że nie mogę zadbać o miłą atmosferę. - odpowiedział Wandzie z uśmiechem, widząc, że zakłopotało ją jego chwilowe zmieszanie. W rzeczywistości ogarnięcie skrzynki z pokoju nie było dla niego najmniejszym problemem. Po prostu czuł się głupio, że nie pomyślał o tym wcześniej. Przecież nie wypadało nawet wpaść na ognisko z pustymi rękoma. - Ah, a więc o to chodzi! Wiesz... jakoś mnie to nie dziwi. Gdybym był z nim, pewnie też znalazłbym się na celowniku Tone'a. Albo sam zamknął Chrisa w schowku na miotły. Zależy po której stronie stanąłbym tym razem. - dodał po chwili z uśmiechem na ustach, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Wspomnienie najlepszych kolegów z Hufflepuffu zawsze poprawiało mu humor. Z nimi w końcu nie dało się nudzić. Ponadto znali się na tyle dobrze, że żaden z nich nie obrażał się o głupie żarty i psikusy, a nie oszukujmy się, każdy z tej trójki musiał raz na jakiś czas paść ofiarą takowego. Parę łyków miodowego piwa ukoiło uczucie palącego gardła, toteż twarz Nathaniela niedługo nabrała naturalnego koloru. Chłopak nadal jednak patrzył spod byka na opakowanie fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Miał świadomość tego, że to nie jego ostatnia taka przygoda, ale póki co odłożył je do pudełka, licząc na to, że kolejni goście, którzy zechcą się poczęstować, będą mieli znacznie więcej szczęścia niż on. Nie zamierzał w końcu nikomu źle życzyć. Z drugiej strony... na pewno wybuchnąłby śmiechem, gdyby Chris lub Tony trafili akurat na smak zgniłego jaja lub czegoś o podobnym stopniu obrzydliwości. - Nie ma ryzyka, nie ma zabawy, ale to prawda... czasami można się nieźle naciąć. Koperkowe nie są akurat takie złe, chociaż sam nie wiem. Dawno nie jadłem zielonych. Miałem uraz po tym jak trafiłem na zielone oliwki. Nienawidzę oliwek. Smakują jak jakiś ohydny syrop na kaszel. - rozgadał się trochę na temat smaków różnych fasolek, co skwitował ostatecznie gromkim śmiechem. Pamiętał bowiem swoją minę, kiedy zjadł tę felerną, oliwkową fasolkę. Chris przypominał mu tę traumę jeszcze przez kilka kolejnych dni, machając mu przed oczami pudełkiem z logo Botta. Zamilknął na chwilę, bowiem przy palenisku pojawiły się kolejne dwie osoby. Panna Walker, która przywitała się z nim tak, jakby w ogóle nie chciała, żeby pojawił się przy palenisku (tak, tak... wiedział, że to tylko skutek szoku, dlatego wcale nie czuł się urażony) oraz Krukonka, którą kojarzył z imienia i nazwiska, ale nigdy bliżej jej nie poznał. Przywitał się z nimi, żałując, że nie było to tak wylewne przywitanie jak między dziewczętami. Przecież każdy lubił się przytulać, a on zawsze był chętny. No ale trudno, może w innych okolicznościach przyrody. Może, gdyby był mrocznym Ślizgonem i dupkiem. Ta... Do dupka było mu jednak cholernie daleko. Właściwie to był przeciwieństwem dupka. Nic więc dziwnego, że kiedy zobaczył jak Meredith trzęsie się z zimna od razu podał jej z uśmiechem na ustach swoją kurtkę, którą do tej pory trzymał na kolanach. Na razie jeszcze nie marzł. Poza tym, nawet gdyby tak było, i tak by się podzielił i najwyżej sam skoczył po coś ciepłego do dormitorium (albo ponownie posłużył się przywołującym zaklęciem), żeby dziewczyny mogły sobie spokojnie porozmawiać. Taki był uroczy. Był miły praktycznie dla każdej przedstawicielki płci pięknej. I najprawdopodobniej byłby też wspaniałym chłopakiem, gdyby nie to, że w ogóle nie wierzył, że którejś może się spodobać i niepotrzebnie porównywał się do Ślizgonów cieszących się znacznie większym powodzeniem. - Tony i Chris powinni się niedługo pojawić. Pewnie też ukradną połowę skrzaciego asortymentu z kuchni. - zażartował, widząc ile jedzenia przytachała ze sobą Katerina. Po chwili dodał też, że panna Argent mogła ich uprzedzić o swoich planach, a wtedy na pewno pomogliby to wszystko przynieść nad palenisko. - Może jak będzie nas więcej, to w coś zagramy? - zapytał nagle, wyskakując jak Filip z konopii. Każdy jednak, kto znał Puchona, wiedział, że ten nie potrafi długo wysiedzieć w jednym miejscu i uwielbia aktywnie spędzać czas. Tym razem jednak nie chodziło mu o ambitną rozgrywkę w piłkę nożną, czy quidditcha (chociaż badminton nie byłby wcale złym pomysłem). Wystarczyłaby mu nawet jakaś głupia gra słowna, byleby dobrze się bawić i lepiej poznać z osobami, które pojawiły się na ognisku, a które jedynie kojarzyło się ze szkolnych korytarzy i z boiska. Na razie nie przychodził mu do głowy jednak żaden rewelacyjny pomysł, lampka nad głową się nie zapaliła, więc chłopak miał nadzieję, że może któraś z dziewczyn opracuje strategię wartą bardziej wnikliwej analizy.
Melanie Moore
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 18:39
No i się zaczęło, a nawet i nie, ale dla Melanie owszem. Jej czasem wystarczy taki impuls, kilka słów i już! Humor ma nie z tej ziemi, radosna i energiczna, jak nie ona. Znalazła się okazja do tego to i trzeba z niej skorzystać. Niech ludzie wiedzą, że Mel potrafi się bawić nawet i bez alkoholu. Co dopiero z nim musi być. Kolorowo i śmiesznie. Bardzo śmiesznie. Może co niektóre osoby zrozumieją. W drodze na paleniska Mel pomyślała sobie o czymś jeszcze. Warto by tak kogoś zaprosić. Dlatego pognała jeszcze by wysłać sowę, z krótką wiadomością, zależało jej na czasie. Korzystając z okazji, za chciała jeszcze się przebrać. Latanie cały dzień w mundurku przyjemnością nie jest, jeszcze przy takiej okazji. Ubrała na siebie ciemną sukienkę z delikatnym granatowym wzorkiem na całej długości z paskiem, pod nią koszulkę z długim rękawem i grube rajstopy. Chłodne listopadowe wieczory dają się we znaki. Do tego jeszcze szare bawełniane zakolanówki i czarne kozaki. Jednak nigdy nie wiadomo, jeśli żar ogniska nie sprawi, że będzie jej ciepło to wzięła jeszcze kurtkę. Będąc już na miejscu dostrzegła znajome twarze i przywitała ich z daleka ciepłym uśmiechem. Chociaż nie była pewna czy w ogóle to dostrzegą. Wanda, Nathaniel, Kat. Jak cudownie. No jeszcze Mer, w której ślady postanowiła pójść i przytulić na początek pierwszą osobę jej najbliższą. -Cześć wam. Nie będziesz tak stał smutny - podeszła więc do kolegi z drużyny najpierw i przytuliła go ot co. Żadna to chyba niespodzianka nie? Znaczy dla Mel nie, dla innych być może. Dzisiejszego dnia, nie czuła jakiś specjalnych oporów. Za chwilę podeszła do Kateriny, która oznajmiła, że odwiedziła kuchnię. -Cieszę się, że jesteś i to jeszcze jak przygotowana, też mamy z Mer małe co nieco. Pianki! tak w ogóle wybacz, że tak zwięźle do Ciebie napisałam - mówiła kierując się do niej, gdy była na tyle blisko mocno ją uściskała - Frejr nie rozwalił niczego przypadkiem? To dość nie ogarnięta sowa, ale i tak jest kochany - niech tylko by usłyszała negatywne słowa, a nie prędko dostanie coś smacznego od Melanie. Może przez to, że za bardzo go czasem rozpieszcza tak się zachowuje. Nie powinna dawać takiej swobody swoim pupilom, bo o kotce to już nie wspomni.. Nie warto i szkoda nerwów. P Przy takich okazjach uszy Mel stają się naprawdę szeroko otwarte. Gdy z kimś rozmawia, za chwilę potrafi ten dialog przerwać by się wtrącić do rozmowy kogoś innego. Trochę to niegrzeczne, ale w jej przypadku rzadko spotykane. Inaczej była wychowana, ale ekscytacja tak na nią działa i już. Nie da się tego jakoś normalnie wytłumaczyć. Chyba. Tym razem słowem klucz była "gra", ale cierpliwości. Nie chciała jakoś nie grzecznie postąpić wobec Kat, no i jeszcze miała Wandę do przytulenia. Jak już tylko to zrobiła, przysiadła sobie na pieńku, torbę ze smakołykami położyła obok. -Gra? Prawda albo wyzwanie, a może gra pod tytułem "Nigdy nie" lub coś podobnego można nazmyślać nawet, ale tutaj jest potrzebne piwo. - oczywiście to były luźne propozycje. tak naprawdę jeszcze nic takiego się nie zaczęło, poza tym, że już kilka osób się zebrało - Wypadałoby chyba, rozpalić to ognisko. Mogłam w drodze pozbierać gałęzie. Kto idzie ze mną? - nie chciała jakoś tak siedzieć bezczynnie, a ktoś musi w końcu to zrobić. Tyle, że w pojedynkę trochę to chyba zajmie, jeśli to ma być duże ognisko. Taka tam wolontariuszka z dobrym serduszkiem. Naprawdę długo się nasiedziała, wstała i poprawiła sukienkę, skierowała się w stronę zarośli, krzaków... tam gdzie mogła jakiegoś chrustu zebrać. Przy pomocy zaklęć byłoby na pewno wygodniej i szybciej, ale jakoś preferowała tradycyjnie to zrobić. Nawet przypomniały jej się te ogniska, które robiła z rodziną. Tyle zabawy, nic tylko wspominać z uśmiechem na twarzy.
/post numer 2, wcześniejszy poszedł mi się rybkać :<
Anthony Gallagher
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 19:12
Droga przez Hogwart minęła im dosyć głośno i wesoło, przynajmniej na tych odcinkach, na których nie ryzykowali natknięciem się na woźnego lub jego wypłoszoną kotkę. Rozochoceni perspektywą wieczoru spędzonego na zabawie przy ognisku i piwie, w końcu kto tego nie lubił, dość prędko zaczęli snuć pomysły na wzbogacenie imprezy, a nuta adrenaliny i ekscytacji wypełniła żyły, wprowadzając pomiędzy nich jakiś element przyjemnego oczekiwania. Ponieważ nic nie dopełniało alkoholu od Gallagherów tak doskonale, jak pierniczki prosto z domowej wytwórni panienki Whisper, a dobry nastrój rozprzestrzeniał się szybko i zaraźliwie, Tony jeszcze w drodze wszedł w komitywę z Chrisem i nie zważając na nieco pobłażliwe spojrzenia dziewcząt, pokrywające ich lekkie rozbawienie, posłał alarmową sowę do Wandy. Na wzrok bazyliszka, którym Meredith mierzyła od czasu do czasu skrzynkę z butelkami, którą niósł cały czas w ramionach, reagował tylko krótkim uśmiechem małoletniego kryminalisty-gałgana, za którego bez wątpienia miała go w duchu, ilekroć spotykała go podczas częstowania swoimi wyrobami młodszych znajomych. Szerzenie alkoholizmu i marnowanie potencjału, wyrok został wydany. Nie zdziwiłby się, gdyby panna Walker widziała jego przyszłość w Azkabanie, ewentualnie w jakimś rowie, rozszarpanego przez psy. Rozstali się z Kayem w hallu przed Wielką Salą, posławszy go do kuchni po prowiant, a potem ruszyli przez błonia w dół, w kierunku jeziora i po linii jego brzegu, aż do paleniska. Wieczór nadchodził już powoli, niebo powlekało się granatem, nieco różowiejąc jeszcze nad horyzontem, cykanie świerszczy wibrowało w uszach, a lekki chłód listopadowej nocy zacinał w policzki. Zatrzymał się, by zawiązać rozplątane sznurówki trampka, w końcu nie chciał potknąć się o własne nogi, niosąc coś tak cennego, po czym raz jeszcze dźwignął skrzynkę wypełnioną po brzegi piwem i dogonił puchońskie koleżanki, które nadrobiły w tym czasie drogę dzielącą je od paleniska. Wstąpił pomiędzy zgromadzone licznie towarzystwo, brzdąkając z cicha butelkami, co lepiej niż wszystko inne przyciągnęło uwagę zebranych. Skrzynka z głośnym dzwonieniem została odstawiona na ziemię, a on wyprostował się i otrzepał dłonie, koncentrując wzrok na Wandzie. — Skazany został już stracony — wytłumaczył jej nieobecność Chrisa, rozkładając lekko ramiona w geście bezradności, idealnym, by przyjąć w niego jakąś planującą się przywitać Krukonkę na przykład. I zupełnie przypadkowo stał tak z otwartymi ramionami krótką chwilę w cierpliwym, pogodnym oczekiwaniu na uścisk Wandy. — Ale wybaczycie mi straty w ludziach, kiedy zobaczycie, co przyniosłem. Świeżutki Honey Badger w całości mojej produkcji, zrobiłem go w wakacje, wczoraj przyszedł z domu. — Podważył wieko skrzynki i wreszcie ukazał zebranym równy rząd ustawionych koło siebie butelek, opatrzonych w oryginalne kapsle i etykiety (klik). Wyjął jedną z nich i uniósł do prezentacji. — Sam je etykietowałem, ale uważajcie na klej, był chyba trochę trefny i czasem odchodzi. Pochylił się i otworzył butelkę ciemnego miodowego piwa o wyłom w skrzynce, w ten sam sposób otwierając kilka kolejnych i podając je zebranym. Z doświadczenia wiedział, że niektórzy wstydzili się sięgnąć po nie samodzielnie. Jedną wcisnął nawet Meredith, a nuż się skusi, lecz gdy dostrzegł, jak jej oczy się mrużą, a na usta ciśnie się moralizatorski wykład, przeszedł czym prędzej ku Katerinie i Wandzie. — Ktoś pamiętał o jedzeniu. Są i pierniczki. — Uszczknął jednego z pudła opatrzonego hasłem AWARYJNE i odgryzł sporą część. — Jak zawsze wyśmienite, panienko Whisper. Zamiast Puchona możesz wykupić dowolną inną przysługę. Tamtego musieliśmy ukatrupić, za dużo wiedział. — Wyprostował się i zerknął na Melanie, podwijając rękawy bluzy. — Ja się tym zajmę. Hej, Cole, pomożesz? I przy okazji cześć, stary leniu. Klepnął go w bark i nie czekając, ruszył w stronę lasu. Oczywiście, że mogli prawdopodobnie zrobić to przy użyciu różdżek, szybciej i sprawniej, nie męcząc się przy tym. Tony nawykły był jednak do pracy fizycznej, którą często wykonywał w rodzinnej knajpie, cenił ją i wiedział doskonale, że niektóre sprawy wymagają, aby przyłożyć się do nich własnym wysiłkiem. Pogwizdując, jął zbierać mniejsze i większe gałęzie i znosić je na powiększający się stos do paleniska, podśpiewując pod nosem ogniskową piosenkę, by rozruszać nieco towarzystwo. — Jestem za grą — rzucił jeszcze, nim odszedł z Colem nieco dalej w kierunku lasu. — Poślę sowę jeszcze do kilku osób i Aidena, drań potrzebuje widać imiennego zaproszenia.
Collin Morison
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 20:48
W momencie otrzymania listu od naburmuszonej sowy Antka, Collin rozważał zaszycie się z książką w wieży astronomicznej - jak najdalej od towarzystwa - a przekradnięciu się do łazienki prefektów. Zwlekał z podjęciem decyzji czy powinien udać się na kameralną imprezę nad ogniskiem. W łazience (zwykłej) ze sceptyzmem patrzył w swoje odbicie. Nie wyglądał normalnie, nie czuł się dobrze i ogólnie rzecz biorąc nie nadawał się do zabawy. Nie miał sił na zirytowanie się na kolejne potraktowanie go jako brata Dwayne'a. Zawsze żył w jego cieniu i tak go traktowano. Nie jako Collina, a jako brata Dwayne'a. Wykrzywił usta do swego ponurego odbicia. Schylił się nad umywalką i ochlapał buzię zimną wodą. Niczym w prawdziwym horrorze, gdy wyprostował kręgosłup, w lustrze przez dziesięć sekund widział zamazany wyraz obcej twarzy z żółtymi ślepami. Chłopak cofnął się gwałtownie i odwrócił plecami, chowając twarz w dłoniach. Gdy ponownie po kilku minutach zerknął w lustro, widział tam chudą buzię i podkrążone oczy na tle białej skóry. - Rusz się i się rozerwij. Wyglądasz jak Filch w piżamach. - jego własne, prawdziwe, ponure odbicie wykrzywiło się się i wzniosło oczy ku niebu. Gryfon zamknął powieki, gdy mimowolnie podjął decyzję o wejściu w tłum głośnych ludzi. Hucznie będzie, zważywszy, że to Antek go tam woła. Przy Antku nigdy nie jest cicho, a jeśli ten coś kombinuje, warto się temu przyjrzeć z bliska. Chłopiec wmusił w siebie parę wdechów i poszedł do dormitorium Gryffindoru, aby się przebrać w czerwoną bluzę z kapturem z głową Lwa na piersi i dżisny. Wyjął z kufra zgrzewkę butelek piwa kremowego, wygranych z wielu partyjek Eksplodującego Durnia i ruszył spacerkiem na parter. Zahaczył o lochy; dał się napoić małym kubkiem kofeiny, dzięki czemu jego poliki nabrały koloru, zgarnął muffinki i nie zdziwił się, gdy skrzaty powiedziały mu, że jest piątą osobą w ciągu dwudziestu minut proszącą o jedzenie. Zapowiadało się nader interesująco. Zarzucił na głowę kaptur i zlał się z ciemnością chłodnego listopadowego wieczoru. Chłodny wiatr ocucił go i odegnał uczucie obserwacji. Im bliżej szedł ku małemu zgromadzeniu przy Zakazanym Lesie, tym bardziej się uspokajał i cieszył z podjętej decyzji. Zastanawiał się ile musiałby wypić piw, aby stracić poczucie czasu, rozluźnić się i zapomnieć o ostatnich tygodniach. Zadrżał od toksycznego szeptu tuż przy uchu. Spokój diabli wzięli.Pilnuj się, bo inaczej impreza skończy się na trupach. Mocniej zacisnął palce na zgrzewce alkoholu i przyspieszył kroku. Słyszał z daleka Wandę, ale najpierw skierował się do najgłośniejszej osoby. Kto pozwolił Galgaherrowi śpiewać?! Czy nikt w tym gronie nie miał instynktu samozachowawczego?! - Ej, Antek, zlituj się i nie śpiewaj. - powiedział doń błagalnym tonem zamiast normalnego powitania. - Jeśli chcesz więcej piwa, to musisz sam znaleźć Dwayne'a, bo ona ma ich mnóstwo. Nie jestem jego niańką, masz do niego bliżej. - stanął obok Antka i wskazał brodą na niesione butelki. Rozejrzał się dyskretnie, próbując odgadnąć imiona zebranych. Znał Wandę, Meredith i Antka, z resztą nie zamienił ani jednego słowa. - Muffinki zostaw. - zakazał z automatu, gdyż nie lubił się dzielić ciastkami z nikim, kto nie był ładną, miłą i sympatyczną dziewczyną. Antek do tej kategorii się nie kwalifikował, a więc przywilejów nie miał żadnych. Skinął głową Wandzie i uśmiechnął się blado do Meredith, jednakże nie zdejmował kaptura, aby kto jak kto, ale panna Whisper nie zobaczyła jego buzi i nie przystąpiła do ataku. Jeszcze tego brakowało, aby dopadła go Wandzia, a przed nią nie miałby szans uciec. - Schowaj mnie przed Whisper. - szepnął półgębkiem do Antka, zerkając z udawanym lękiem na Krukonkę. Dzisiaj miał zamiar pozwolić się upić, a przynajmniej spróbować tego, co będą mu podsuwać pod nos. Zasłużył i miał nadzieję, że ktoś się zabierze za ten żmudny proces wstawienia młodszego Morisona.
Gość
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 21:33
Jedna sowa. Tyle wystarczało, by pieczołowicie zaplanowany wieczór zamienił się z wypełnionej notatkami nudy na niebezpieczną dla zdrowia eskapadę. Aiden nie wątpił bowiem w to, że imprezy zakrapiane piwem jego brata mogą skończyć się inaczej, jak tragicznie (co niekoniecznie oznaczało trupy w szafie i zwłoki zawinięte w dywan). Wiedziony doświadczeniem ostatnich lat – a właściwie całych, smętnych lat szesnastu – doskonale wiedział, że Tony nie potrafi usiedzieć w miejscu nawet przez sekund pięć i pół, a jego wrodzona ułomność związana z robieniem planów, dalszych i bliższych, często skutkuje dość spontanicznym działaniem. Krukon odetchnął, drapiąc się w potylicę, a jego zdrowy rozsądek przez parę chwil toczył zażartą walkę z chęcią zaczerpnięcia świeżego, leśnego powietrza. Rzucił ostatnie spojrzenie na notatki, by bez żalu zgarnąć je wszystkie do torby i kopnięciem posłać ją pod blat biurka: co się odwlecze, to nie uciecze. Narzucając na ramiona kurtkę, poświęcił ostatnich kilka chwil na dokładne domknięcie okna w dormitorium – w końcu listopadowe noce wcale nie były takie ciepłe – następnie zaś chwycił różdżkę i nie odwracając się za siebie, ruszył na krótki, acz wyjątkowo intensywny ze względu na prędkość spacer. Spacer do kuchni. Spacer, który miał przynieść chwałę, lub pogrom, w zależności od tego, czy uda mu się wysępić od skrzatów odpowiednią ilość znakomitej, jałowcowej kiełbasy, która jak nic innego nadawała się na ognisko i jako dodatek do, zapewne obecnego, ciemnego piwa Gallagherów. Po udanym splądrowaniu skrzacich spiżarni – czym w myślach określił stan oczekiwania z jedną nogą przerzuconą przez dziurę za obrazem, aż ubrany w kraciastą serwetę skrzat poda mu wyładowany kiełbasą i ziemniakami koszyk – skierował się wprost do zachodniego wyjścia z zamku, licząc na odrobinę szczęścia, które pozwoli na uniknięcie scysji z wypłowiałym niczym stara skarpeta kotem Filcha, lub samym Filchem, równie leciwym co kot. Wyrzuty sumienia szeleszczące w okolicach uszu porzuconymi w dormitorium pergaminami skłoniły go do wbijania wzroku w nocne niebo, w ostatnim uczciwym odruchu wyliczania gwiazd wraz z ich imionami, ostatecznie jednak wszystko to zdało się na nic, gdy dotarł na miejsce spotkania. Panujący przy palenisku harmider sprawił, że chłopak uśmiechnął się pod nosem, przybyłych na imprezę uczniów obrzucając dokładnym spojrzeniem – ilu z nich znał osobiście? Była rudowłosa Melanie, jego nemezis i przekleństwo, choć tym razem bez diabelskiego kota. Był oczywiście Antek, najgłośniejszy z całej hałastry, choć obecnie kierował się z Nathanielem w krzaki (no homo, panowie, no homo), zapewne w poszukiwaniu drewna. Zielone oczy przemknęły po nieznanym Krukonowi dzieciaku, najpewniej z Gryffindoru, nim napotkały znajomą sylwetkę panny Whisper, a zaraz po niej ciemne loki Argent, z którą nigdy nie zamienił nawet słowa, choć byli na tym samym roku. Odstawił koszyk na trawę w pobliżu paleniska i podszedł do dziewcząt, by przelotnie pocałować miękki policzek Wandy, Kat kiwając głową na powitanie. - Wy też padłyście ofiarą mojego brata-mąciwody? – spytał z przekąsem, zerkając w stronę lasu i sięgając po różdżkę. Skoro już tu przyszedł, nie zamierzał siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż ktoś inny zbierze laury za zgromadzenie drewna – z tym postanowieniem ruszył w ślady Antka i Cole’a, szeptając pod nosem zaklęcie. W przeciwieństwie do brata bowiem, nie lubił się przemęczać bez powodu.
Wanda Whisper
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 21:38
Dla niej nie robiło różnicy czy piwo było jasne czy ciemne. Najważniejsze, by zawierało w sobie alkohol i było smaczne. Zdarzały się bowiem trunki, które mimo wszystko Wandzie nie smakowały, które za żadne skarby w siebie nie wleje – chyba, że poziom alkoholu w jej krwi jest nad wyraz wysoki. Inaczej było z piwem Gallagherów. Miała z nim do czynienia już od kilku lat – z alkoholem jak i z samym Tonym – i do tej pory ani jedno ani drugie jej się nie znudziło. Cudowna słodycz, bursztynowa barwa, zabawna etykietka i smak! Nie do przebicia – Honey Badger był tym czego potrzebowała, tym czym się zachwycała i tym co kupiło jej serce. Dlatego z przyjemnością przyjęła zaproszenie na spędzenie wakacji w tawernie Gallagherów, by nie tylko móc bliżej poznać Puchona, ale i ze względów czysto niemoralnych. Dlatego teraz tak chętnie spijała subtelną goryczkę z butelki, którą trzymała obecnie między udami jednocześnie wysłuchując słów kolegi obok. Na usta cisnął się jej nazbyt wyraźny uśmiech, którego nie próbowała kryć. Nate w zabawny sposób chciał zmazać z siebie winę czy też lekki akt nieposłuszeństwa – przecież każdemu zdarzało się o czymś zapomnieć. Najważniejsze było to, że pan Cole zreflektował się w odpowiednim momencie i zrobił co do niego należało. Załatwił trunek – nie – swój co prawda, ale zawsze. - Ależ właśnie to robisz, jest bardzo miło! – Zapewniła go solennie chcąc podbudować w nim odrobinę poczucie własnej wartości. Był bardzo sympatycznym chłopakiem i musiała przyznać, że zrobił na niej dobre wrażenie. Lubiła Puchonów i bardzo ceniła w nich nie tylko to szczere spojrzenie, otwarty umysł ale i niezwykłe poczucie humoru, którego nikomu z ich domu nie brakowało. Wystarczyło spojrzeć na Henryka, z którym już wcześniej świetnie się dogadywała – czy na Antka, Dłejna i Chrisa. Wszyscy mieli nierówno pod sufitem, ale to było tak cudowne, że praktycznie każdy z nich zaskarbywał sobie w niej sympatię i miłość. - No, mam nadzieję, że Tony nie wpadł na taki sam pomysł i, że go nie zamknął związanego w schowku. Ominęłaby go taka impreza! – Roześmiała się kręcąc ciemną czupryną, wiedząc doskonale, że najpewniej Kay siedzi już gdzieś ściśnięty i zakneblowany czekając na decyzję starszego Gallaghera, czy ten ma w końcu iść na ognisko czy też nie. Obrzuciła siedzącego Puchona rozbawionym spojrzeniem i upiła kolejny łyk piwa czując przyjemne musowanie na języku. - Koperkowa kojarzy mi się z Filchem. I chyba już mi tak zostanie do końca życia. – Tutaj zmarszczyła nos jakby przypomniała sobie zapach starego woźnego po czym kontynuowała swój mini wywód. Wolną dłonią odgarnęła grzywkę z oczu, które szerzej otworzyła słysząc co też jej towarzysz wygaduje. - Jak to nie lubisz zielonych oliwek?! – Wydawało się, że panna Whisper straciła dech. Otrząsnęła się z tej informacji i nieelegancko rozdziawiła usta widocznie nie mogąc zrozumieć jak nie można lubić oliwek! - Przecież one są pyszne. Chyba nie jadłeś prawdziwych. Albo nie jadłeś dobrych. Nie wiem, z jakichś dobrych upraw. – Wykonała niekreślony ruch ręką, w której trzymała butelkę z piwem. Zajęta rozmową nie usłyszała kroków, trzasków gałązek pod podeszwami ani cichego westchnięcia. Odwróciła głowę akurat w momencie, gdy drobne ciało przyjaciółki wskoczyło jej w ramiona. Wanda odruchowo objęła Meredith, co poskutkowało nie tylko przechyleniem butelki, ale i oblaniem krukońskiego swetra, który nie dość, że był wilgotny to i pachniał piwem. Kuszące, doprawdy. Upadłwszy na ziemię w pierwszej chwili poczuła wilgoć i ból w okolicach dolnej części kręgosłupa. Wydała z siebie cichy pomruk niby niezadowolenia, który zaraz przerodził się w śmiech. - Mer! Nie, przyszłam sprawdzić czy trolle nie czują się samotne. - Rzuciła niby żarcikiem muskając skroń blondyny i odsunęła się jeszcze trzymając w łapie szkło z alkoholem. Dźwignęła się na nogi, obejmując naprędce swoją dobrą koleżankę i zerknęła w dół oceniając straty. - Wpadłaś na mnie i od razu zrobiłam się mokra. – Skierowała swoje słowa do panny Walker i puściła jej oczko nie mając za złe aż tak entuzjastycznemu powitaniu. Za jej plecami dostrzegła nadchodzącą ferajnę, w tym Melanie i Kat, do których również wyciągnęła łapki czując słodki powiew miłości, przyjaźni i stokrotek. Chociaż nie było tego widać [kłamstwo] to czuła się naprawdę dobrze – lubiła spędzać czas w gronie przyjaciół, ludzi, z którymi świetnie się dogadywała, którzy ją znali i cenili za to jaka była. Dodatkowo przyjemny dotyk, chociaż niewymuszony i tak naturalny działał na nią kojąco, czego zresztą bardzo potrzebowała zważywszy na ostatnie wydarzenia, które rozegrały się w jej życiu. Dlatego czuły uśmiech nadal tkwił na jej licu, a piwne oczyska śmiały się i błyszczały. - Czy ja usłyszałam słowo pianki? – Wtrąciła niedyskretnie i głośno, by ktokolwiek zwrócił na nią uwagę. W końcu na obrzeżach Zakazanego Lasu zrobiło się niezwykle żółto i póki co ona i Katerina – do której swoją drogą strzeliła strasznie głupią i zabawną minę - stanowiły swoistą odskocznię od wielbicieli borsuków. Panna Whisper już miała sięgać do jednej z toreb ułożonych bezpiecznie na ziemi gdyby nie odgłos obijających się o siebie butelek i miły dla ucha baryton, który dosadnie poinformował ją o tym co się stało z chłopcem z Hufflepuffu. Dziewczyna wyprostowała się powoli, czując doskonale jak jej butelka jest zdecydowanie zbyt lekka po czym skierowała spojrzenie ciemnych oczu na uśmiechniętego blondyna, który wyglądał jakby właśnie mruknąłby jej anegdotkę dotyczącą jego młodszego brata, a nie skazania własnego kumpla. Przez chwilę mierzyła wzrokiem pana Gallaghera, który wyraźnie czekał na jakikolwiek ruch z jej strony. - Antoś, jak mogłeś! – Z udawanym żalem i rozpaczą rzuciła mu się w ramiona, obejmując go mocno i okraszając swój dramatyczny występ soczystym całusem w policzek. Zapach wanilii, tak naturalny w jej przypadku wymieszał się z miodowym aromatem alkoholu tworząc dość ciekawą mieszankę. - A ja czekałam, martwiłam się, niemal umarłam z tęsknoty za Wami! – Szeptała gorączkowo starając się powstrzymać wybuch śmiechu, który i tak nastąpił, zaraz po tym jak jej oczom ukazała się kolejna partia alkoholu. Dziewczę pokiwało głową co miało jedynie oznaczać, że pochwala, lubi i szanuje to co robi starszy Puchon. Jako, że posiadała jeszcze piwo to nie sięgała po kolejne – co i tak pewnie zaraz nadrobi. Usiadła na jednej z ławek, nie wiadomo obok kogo, nie wiadomo gdzie zdejmując wcześniej czarny płaszcz – i zostawszy jedynie w krwistoczerwonym swetrze ponownie pociągnęła łyk piwa z butelki, nie wtrącając się zbytnio w rozmowy dotyczące gier. Była Krukonką, jedyne co mogłaby im zaproponować to wspólne jedzenie czy grę w państwa – miasta. Wysłuchała zatem propozycji i gestykulując na jednym wdechu powiedziała. - Może być! Albo jakaś butelka. – No, co prawda to prawda. Wielką imprezowiczką nie było i chociaż lubiła alkohol to była spokojną, normalną dziewczyną. Miała również nadzieję, że jej znajomi wpadną na lepsze pomysły niż porównywanie małego wozu do dużego. Korzystając z okazji sięgnęła do pakunku, który przytaszczyła ze sobą Melanie i bezczelnie zabrała jej paczkę z piankami, które wprost ubóstwiała. Jedną piankę wsunęła do buzi i popiła ją trunkiem, którego w ostateczności jej zabrakło. Tak więc sięgnęła do tajemnej skrzyni Anthony’ego, któremu posłała rozbawione spojrzenie. W życiu się do tego nie przyzna, ale piekąc kolejne porcje swoich pierniczków starała się, by te wychodziły coraz lepsze. Dlatego niezmiernie cieszyła się, gdy znajomi chwalili jej wyroby, które chociaż teoretycznie łatwo dostępne były wyjątkowe. - Pomszczę go, zobaczysz. A nad nagrodą pomyślę. Zaskoczę Cię! – Pogroziła mu żartobliwie odprowadzając go wzrokiem zahaczając nim jeszcze o Nathaniela i doskoczyła zaraz do Meredith i KatKat mając nadzieję, że i one dzierżą butelki z miodowym trunkiem. - To co, moje panny? Rozpoczynamy zabawę? – Mruknęła potrząsając swoim piwem z szelmowskim uśmiechem. Tak przeczuwała, że spotkanie z przyjaciółmi dobrze jej zrobi. Wypity alkohol działał na nią pobudzająco, tak samo jak cała atmosfera, rozgardiasz panujący wokół.
I wtem nagle zjawił się młodszy Morison, przez którego autorka musi jeszcze dopisać słów kilka. Dosyć niska i niepozorna sylwetka mignęła jej przed oczami - Wanda zastanawiała się kto też mógł się tutaj przytaszczyć jeszcze zważywszy na porę dnia i towarzystwo. Nowa persona jednak pierwsze co zrobiła to zagadała do gospodarza przyjęcia co ją zaciekawiło. Po ruchach, przyczajeniu i bladej buzi domyśliła się, że jest to... - Collin! - Musnęła dłońmi kibić jednej z koleżanek i z przepraszająco - rozbrajającym uśmiechem pognała do młodszego Morisona i Puchonów w otoczeniu, których się znajdował Gryfon. Rzuciła jedno badawcze spojrzenie i skupiła się na osobie młodzieniaszka. - Czy powinnam udawać, że wiem, że się tutaj znajdujesz czy raczej nie? - Spytała słodko.
W międzyczasie gdy czekała na odpowiedź do ich gromadki doszedł młodszy Gallagher - eks - szwagier, z którym przywitała się dość osobliwie. Nutka męskich perfum doszła do jej nozdrzy, a jej dłoń powędrowała do miękkich włosów Aidena. - Niestety, ale Twój braciszek ma coś w sobie. - Rzuciła w eter posyłając przyjemny grymas w stronę kolegi z domu.
Meredith Walker
Temat: Re: Palenisko Wto 14 Lip 2015, 22:53
Gdy Wanda wyswobodziła się wreszcie z żelaznego uścisku miłości Meredith, na tą drugą spłynęło chłodne opanowanie. Doza spokoju, racjonalizmu i oszacowania sytuacji. Mokro. O mamo, o jeju - ale z niej gapa, wylała na przyjaciółkę piwo! Nie dość, że tak zimno to jeszcze zapach temu przykremu zdarzeniu towarzyszący. Meredith przeprosiła pospiesznie, usuwając szybciutko plamę chłoszczyściem. Musi bardziej uważać na innych, w końcu będzie tyle ludzi. Dobrze się zaczyna - jeszcze przez przypadek zrobi komuś krzywdę. Widząc w dłoni Krukonki szklaną butelkę, co zrobiła dopiero teraz, zasznurowała bezwiednie usta. Niby dalej rozciągnięte w uśmiechu, który jednak oczu już nie sięgał. No tak, wszyscy pewnie będą pić a co ona na to? Och, miejmy nadzieję na zgrzewkę kremowego piwa! Witając nieśmiało Kat, którą znała zaledwie z widzenia (takich ślicznych ludzi nie sposób zauważyć) zwróciła się po chwili do Nate’a. Który nie dość, że nie skomentował jej niemiłego powitania (fakt faktem, mógł poczuć się zignorowany) to jeszcze podarował jej cieplutką kurtkę. O, jakie to było miłe! W podzięce posłała mu delikatny, aczkolwiek szeroki uśmiech przyprószony delikatnym rumieńcem. Spowodowanym zimnem, rzecz jasna i tylko nim. Oraz krótkim uściskiem, mniej więcej chwilę po Melanie i tymi paroma słowami, rzuconymi półszeptem oraz zupełnym ukradkiem. - Dzięki wielkie. Masz u mnie szarlotkę, o każdej porze dnia i nocy. Za to- po czym uwagę swą skierowała na koszyk przyniesiony przez Kat. Co z tego, że i tak miał u niej nieskończone połacie tego ciasta kiedy tylko chciał. Chciała mu okazać wielce zasłużoną wdzięczność i docenić zdolność poświęcenia się. Odeszła od niego po wymienieniu tych paru uprzejmości, po czym kucnęła niedaleko wesołej ferajny. Przeglądała ukradzione zapasy, przysłuchując się rozmowie. Niestety kremowego piwa nie znalazła ale za to ile tam było innych pyszności! Pianki, kiełbaski, chlebek, ciasteczka… ano właśnie, ona też swoje miała! Wymieniając z Mel porozumiewawcze spojrzenia mniej więcej wtedy, gdy o tym wspomniała wyjęła swe skromne bo skromne zapasy. Ale ważne, że podarowane prosto od serca. Wstała dopiero po chwili i ogarnąwszy wzrokiem towarzystwo, już zaczerpnęła oddechu by coś zaproponować. Albo poprzeć, bo w sumie nigdy nie brzmiało w porządku, tylko byleby nie przesadzili z tym antkowym piwem. No doskonale wiedziała, że jeśli będą z tego problemy to ona będzie ich wszystkich zgarniać. Bo jak zdążyła się zorientować… jako jedyna tu nie piła? Jęknęła cichutko, dusząc w sobie zarodek nienawiści do siebie oraz swojej praworządności. Twarde prawo, ale prawo - ktoś go musi pilnować i kto, jeśli nie ona? Na pewno nie Gallagher, wciskający jej teraz zimne piwo domowej roboty w łapkę. Co z tego, że dobre - nie dla niej, nie miała jeszcze na karku siedemnastu lat. Och, ciężkie życie tych protagonistów-idealistów, pomyślała dziękując niemrawo starszemu koledze za zacny trunek, kładąc go gdzieś do koszyka Kat. Jeszcze przyjdzie na nią pora, ale nie dzisiaj (o co autorka sama zadba, hihih). Powitała Collina szczerym uśmiechem, w sumie całkiem się cieszyła, że przyszedł. Może trochę się rozpromieni, bo ostatnio chodził wybitnie smutny po szkole, jeszcze bardziej niż ona. Teraz też wyglądał całkiem blado, ponadto skrywał spojrzenie za kapturem, co nie uszło jej uwadze. Trzeba przyznać, że trochę zaczynała się martwić o niego, czego na razie werbalizować nie zamierzała. Być może porozmawia o tym potem, z Dwaynem. Och, ciekawe czy on będzie? Z tą myślą na czole zauważyła etykietę upragnionego kremowego piwa, które też w okamgnieniu porwała. Och, jak dobrze, że młodszy kolega była taki wspaniałomyślny - przynajmniej on. Meredith porwała pierwszy leżący nieopodal otwierać i sama się obsłużyła. Szkoda, że Antek w lesie - chciała zobaczyć jego minę, gdy ujrzy jak spija piankę słodkiego trunku nielubianej konkurencji. Zachichotała na samą myśl. I wkładając słodziutkie ciasteczko, tym razem orzechowe, do buzi obserwowała nowoprzybyłego brata. Tego mądrzejszego Gallaghera, którego nie miała okazji poznać. Choć o nim słyszała… Aiden, czy jakoś tak? - Tak, ja padłam! Hej, jestem Meredith - rzuciła przyjaźnie i sympatycznie, ciesząc się z perspektywy nowej znajomości. Co z tego, że jej nikt nie pytał o zdanie, chyba… no cóż. Żyje się tylko raz, czy inne… yojo? Juololo? Och, jakoś tak - Wando, tylko uważaj z tym borsuczym piwem. Bywa zdradzieckie, a ktoś musi ich ogarniać - rzuciła żartobliwie, sącząc swoje frajerskie kremowe szczochy. Na zdrowie, naiwna szesnastko. Na zdrowie, pókiś głupia.
Nathaniel Cole
Temat: Re: Palenisko Sro 15 Lip 2015, 15:08
Impreza powoli zaczynała się rozkręcać, a nad paleniskiem pojawiało się coraz więcej uczniów. I chociaż lwia ich część należała do Hufflepuffu, nie brakowało również reprezentantów Krukonów czy Gryfonów. Nathaniel zaś, mimo że cieszył się z tak dużego zainteresowania organizowanym przez kumpla ogniskiem, trochę żałował, że w tym tłumie nowych twarzy zatracił kontakt z panną Whisper. Naprawdę miło mu się z nią rozmawiało. Poza tym dziewczyna zagrzała sobie wygodne miejsce w jego pamięci po ostatnim spotkaniu na boisku. Puchon uśmiechnął się sam do siebie, kiedy przypominał sobie jak Wanda mocno trzymała się jego szaty za każdym razem, gdy zmieniał kierunek lub wysokość lotu. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się tak, jakby znali się o wiele dłużej. Kto wie, być może fakt, że Krukonka zdecydowała podzielić się z nim swoimi lękami oraz zaufała mu, kiedy obiecał, że spróbuje je przełamać, stworzył między nimi pewne poczucie bliskości, jakąś niewidzialną więź porozumienia. Z drugiej strony, może i lepiej, że przybyłe nad palenisko postaci odizolowały go na jakiś czas od panny Whisper. Chłopak miał świadomość tego, że przywiązuje się nie do tej osoby, co trzeba. Po pierwsze, wiedział, że nie powinien mylić wyrazów przyjaźni z czymś więcej i nie nastawiać się usilnie na to, co najprawdopodobniej nigdy się nie wydarzy. Po drugie, Wanda miała chłopaka, który co gorsza był kumplem Nate'a i jego kapitanem w drużynie quidditcha. Po trzecie, łączyło ją również kiedyś silniejsze uczucie z Gallagherem, z którym Puchon także się przyjaźnił. Wydawało się więc, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mu "nie zakochuj się w tej dziewczynie, bo źle skończysz". Na szczęście jeszcze nie zdążył wpaść jak śliwka w kompot, ale najwyraźniej był na dobrej drodze do tego, by stworzyć sobie znacznie więcej problemów niż miał do tej pory. No cóż... Z zamyślenia wyrwał go dopiero znajomy głos koleżanki z Hufflepuffu. Kiedy go przytuliła, nie potrafił nie odwdzięczyć się tym samym. Objął ją więc w ramiona, przez chwilę z nich nie wypuszczając, i uśmiechnął się szeroko, niczym dziecko, które dostało dawno już wymarzoną zabawkę. - Mel! Dobrze, że jesteś! Poza tym... nie jestem wcale smutny. - odparł krótko, a uśmiech na jego twarzy ustąpił na moment miejsca grymaśnej minie. No bo w końcu co to za insynuacje? Przecież cały czas był uśmiechnięty, dobrze się bawił, a to, że miał mały mętlik w głowie to już zupełnie inna sprawa. Wszystko przez Lucasa. - Nie znam tego "nigdy nie", ale w porządku. Zaraz wspólnie podejmiemy jakąś decyzję. - dodał w odpowiedzi na propozycje gier panny Moore. Prawda i wyzwanie może brzmiało dość oklepanie, ale wcale nie był to głupi pomysł. Zabawa zawsze sprawdzała się na tego rodzaju imprezach, szczególnie zakrapianych alkoholem, kiedy to ludzie zyskiwali nieco na odwadze. Tak samo było zresztą z butelką, o której wspomniała Wanda... no tak, Puchon musiał się z nią na jakiś czas pożegnać. Należało przecież rozpalić wreszcie ognisko, a skoro organizatorem całego zajścia był Anthony Gallagher, oczywistym było, że Nathaniel pomoże mu w przygotowaniach. - Siemano! - rzucił więc jeszcze tylko na przywitanie młodszemu Gryfonowi, którego za bardzo nie znał oraz bratu swojego, puchońskiego kompana, a gdy tylko Tone klepnął go w bark, ruszył się z miejsca, żeby udać się z nim na krótki spacer po lesie w poszukiwaniu drewna na opał. Z racji, że było ciemno jak... no, po prostu było cholernie ciemno, ostrożnie stawiał kroki, żeby czasem nie wyrżnąć orła o jakiś wystający korzeń. Jeszcze tego brakowało, żeby wrócił nad palenisko poobijany jak po dobrym treningu quidditcha. Przez dłuższy czas nie odezwał się jednak do Gallaghera ani słowem, próbując odgonić zajmujące jego głowę myśli. - To co się tak naprawdę stało z Chrisem? - zagadnął wreszcie, bo tak naprawdę ciekawy był, gdzie podziewa się ich kumpel. Nie był na tyle naiwny, by uwierzyć, że "skazany został już stracony", ale że znał Dolmetha nie od dziś, brał pod uwagę możliwość, że chłopak wpadł po drodze w jakieś tarapaty.