Temat: Kwatera Główna Aurorów Sob 15 Lut 2014, 20:05
Kwatera Główna Aurorów
Przestronna sala, w której każdy z aurorów posiada swoje biurko - otwarta przestrzeń zdecydowanie ułatwia komunikację w przypadku dyskusji nad którąś ze spraw, bądź szybkim przedstawianiu planu na najbliższą akcję. Niemal każde z biurek zawalone jest pergaminami, wycinkami lub małymi osobistymi notatkami, w powietrzu często przelatują papierowe samolociki niosące wiadomości wewnętrzne. W głębi pomieszczenia znajduje się tablica zajmująca niemal całą ścianę - pokryta jest aktualnymi listami gończymi oraz mapą Wielkiej Brytanii przeciętą gąszczem kolorowych linii. Wpada tu dużo światła dzięki wysokim oknom.
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:24
Dostałem bilo na 5 minut.
Nie mógł palić, a więc był wkurzony. Ramię miał dosłownie rozdarte na strzępy. Zerwane ścięgna, głębokie rany tak, że Uzdrowiciel widział tam kości, gdy opatrywał. I próbował szyć, ale w końcu po paru godzinach załamał się, poddał i po prostu przerzucił się na zalecenie połykania eliksirów i kontrole lekarskie. Jak najszybciej pozbył się Wilsona. A Wilson dalej chodził wściekły. Chciało mu się palić, a przez zaczadzenie płuc musiał je oszczędzać. Wrócił do Ministerstwa, bo skoro nie musiał przebywać w zamku codziennie, urywał się stamtąd, gdy tylko mógł. Nie lubił tej szkoły i nic nie zmieniało jego zdania. Cierpiało na tym Ministerstwo, skoro powracał gbur - gbur, który awansował na szefa aurorów ku żałobie podrzędnych aurorów. Dodatkowo zbliżały się jego urodziny, czwarty krzyżyk na karku. Rozwód w trakcie, pozostało podzielić majątek, podpisać papiery. Musiał znaleźć jakieś lokum, bo nie mógł mieszkać pod jednym dachem z Katherine, skoro na jego widok wyjmowała znad kominka siekierę. Nie były to powody do utrzymania dobrego nastroju. Jerry szedł przez atrium i górował nad ludźmi spieszącymi się ciągle do departamentów. Wsiadł do windy razem z dwoma staruszkami i gorylem z Departamentu Niewłaściwego Użycia Czarów. Powitał, zapytany o samopoczucie odrzekł, że podłe. Wysiadł na II piętrze i wszedł przez czarne drzwi. Kobiecy głos powitał go w Kwaterze Głównej Aurorów. Nie odpowiedział na "dzień dobry" trzem osobom, tylko zabrał z biurka urzędniczki papiery, które miał przejrzeć. Tuziny raportów, które miał podpisać. A miał ochotę je wyrzucić do kosza i spalić. Podszedł do wielkiej tablicy z mapą Wielkiej Brytanii i usiadł bokiem na najbliższym biurkiem. Przeglądał pergaminy i adekwatnie do ich treści przesuwał pineski po mapie. - Brad? - odwrócił głowę do młodego aurora zawzięcie piszącego coś w segregatorze. - Weź Johna i przyprowadźcie mi tutaj Clinton. Choćby kogoś torturowała czy się kąpała, przyprowadźcie ją. - uzyskał potwierdzenie i auror zostawił to, co robił i bez komentarza wyszedł z kumplem. Jaredowi przyszedł apetyt na kawę, a skoro kawa to znaczy, że panna Zosia ją ma. Przy okazji ochrzani ją za trzymanie jego zdjęć na ścianie i rzucanie w nie nożami. I to jeszcze miała zdjęcie, które było nieaktualne, z piętnaście lat temu, gdy był jeszcze ogolony. Miał też apetyt na wkurzenie zarozumiałej pannicy, której nie mógł nawet grozić zwolnieniem, bo była zbyt dobra w swoim zawodzie. Miał też wielką nadzieję, że Clinton się gdzieś kąpie i chłopaki ją przyprowadzą nieubraną. Jeśli przeżyją, bo jak ich zabije gdzieś po drodze - nie szkodzi. Załatwił nawet wiedźmę, która chętnie przyjmuje zwłoki i truchła, jeśli się jej dobrze zapłaci. Poruszył całym lewym ramieniem i przeklął brzydko, płosząc z Kwatery urzędniczkę, która śląc mu zagniewane spojrzenie wyszła oburzona jego słownictwem. Nie widział jeszcze, że po prawej stronie na ramieniu przesiąkała ciemnoczerwona plama. Kartkował raporty i zaznaczał ostatnie miejsca pobytu śmierciożerców na mapie Wielkiej Brytanii. Było ich w cholerę. Czarne pionki to schwytani śmierciożercy. Zaledwie kilka pośród pięćdziesięciu czerwonych. Po ostatniej akcji na obrzeżach Londynu, Jared z satysfakcją zamienił dziesięć czerwonych na dziesięć czarnych pionków.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:28
Akurat wracała z fajki kiedy to dwóch młodszych od niej aurorów dopadło ją w biurze. Już miała zasiadać do stosu papierzysk, które przez noc nagromadziły się i teraz tylko grzecznie czekały, aż ona łaskawie rzuci na nie okiem. Co też zaraz by uczyniła gdyby nie tych dwóch typków proszących ją, by ta zaszła do Wilsona. Wilson wrócił? Jej nieme pytanie odbiło się od ścianek chłonnego umysłu i zatrzymało się w połowie. Jej mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Automatycznie zacisnęła zęby, a krew zaczęła buzować w niej szybciej, szybciej napędzając ją całą – temperatura ciała podskoczyła, a ona miała ochotę rzucić o ścianę sługusami nowego Szefunia. Nie powiedziała jednak nic, tylko zgarnęła z blatu duży kubek z napisem I Ty też kiedyś zostaniesz szefem aurorów – oczywiście po włosku, więc tylko ona miała frajdę z paradowania z ów naczyniem przed nowym przełożonym. Raczej nie posądzała Jareda o znajomość języków obcych – jeżeli było jednak inaczej niż zakładała to miała przechlapane. Dzień jak co dzień. Ruszyła swoje cztery litery eskortowana przez dwóch dziwaków, których imion nawet dobrze nie kojarzyła – pojawiało się wielu nowych aurorów, jednak pozostawali Ci najlepsi. Inni ginęli albo sami odchodzili. Procenty i tabelki mówiły same za siebie – niebezpieczny zawód – strzeż się. Zofia jednak lubiła swoją pracę, lubiła być najlepsza, lubiła ten smak adrenaliny i zwycięstwa kiedy coś jej wychodziło. Tak samo jak lubiła smak i zapach mocnej kawy -–teraz już trochę zimniejszej, ale tak samo smacznej jak chwilę temu. Szła spokojnie, nie jak na ścięcie – nie bała się Wilsona ani jego okropnej gęby, dalej miała nadzieję, że go zepchnie ze stołka zanim ten się obejrzy. W jej mniemaniu byłaby o wiele lepszym szefem, chociażby ze względu na jej aparycję, umiejętności czy empatię. Co nie znaczy, że uważała Jareda za idiotę [chociaż tak było] czy kalekę emocjonalnego [też prawda] bądź kompletnego nieroba. Miała do niego jakiś tam szacunek, czasami można było się z nim dogadać – chcąc nie chcąc uważała go za dobrego kompana. Aczkolwiek, nigdy się do tego nie przyzna. Miarka się jednak przebrała, a dobry nastrój Sofii prysł jak bańka mydlana, kiedy jeden z chłopaków – bodajże Brad chwycił ją za ramię i szedł z nią tak przez chwilę do momentu kiedy nie znaleźli się przed drzwiami gabinetu czarnoskórego. Kącik ust kobiety drgnął, tętno znowu przyspieszyło, a ona tylko wyrwała się z dzikim okrzykiem, który słychać było w całej kwaterze. - Na Merlina, nie jestem dzieckiem byś mnie tak prowadził, Johnson! Puszczaj mnie bo zaraz wylecisz przez okno kretynie! – Po chwili można było usłyszeć jakieś szmery, stukot szpilek po wypastowanej podłodze i siłowanie się z klamką, która za pierwszym razem nie chciała ustąpić. Weszła do gabinetu Jerry’ego wpuszczając nie tylko do środka zapach tytoniu, kobiecego ciała ale również drzewa sandałowego, w którym się lubowała. Zostawiwszy dwóch pacanów w tyle, pogoniła ich jeszcze, rzuciła kilka uwag czy gróźb, oczywiście stanowczo ciszej, by tylko tamci dwaj gagatkowie mieli szanse usłyszeć jej szept i zamknęła za sobą drzwi. Oto ona. Prosto jak z katalogu mody dla aurorów – czarne buty na obcasie, w tym samym kolorze zwężane spodnie z szelkami, biała koszula z podwiniętymi rękawami do łokcia – kilka guzików odpiętych pod szyją co by dziewczyna się nie dusiła i srebrny, ewidentnie męski zegarek na lewym i seksownym nadgarstku. Wyglądała jak córka mafiozy, którym może i była. Bo kto jej zabroni? - Wilson. – Jej ciemne spojrzenie powędrowało niemal od razu do mężczyzny siedzącego na swoim miejscu. Zostali sami w pomieszczeniu, co było na pewno lepszym rozwiązaniem, bo jeżeli ten ją brał na dywanik to musiało stać się coś złego. Kiwnęła jednak głową na powitanie i przeszła kilka kroków by móc zmniejszyć dystans jaki panował między nimi. Jej uwadze nie uszedł gniew mężczyzny, który aż kipiał złością. - Czyżby misja się nie udała? – Spytała słodko i z udawaną troską zajmując miejsce po jego lewej stronie i zadarła głowę by spojrzeć na mapę Wielkiej Brytanii. Obserwowała z uwagą różnokolorowe pionki. Zacmokała. - Dlaczego mnie tu przywlokłeś? Mam zgoła ważniejsze zadania niż przebywanie z Tobą w jednym pomieszczeniu. – Odezwała się zaraz i oparła jedną dłoń na blacie, by móc pochylić się nieznacznie nad mężczyzną, który widocznie miał do niej jakiś interes. Tylko jaki?
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:28
Raport za raportem, podpis samopiszącym piórem, lewitująca obok pieczątka, plaśnięcie i przesunięcie pionka z miejsca na miejsce, zmiana koloru i od nowa. Najważniejsze to utrzymać aktualne statystyki i dane, żeby wiedzieć w jaki sposób poruszają się Śmierciożercy. Już teraz Wilson widział ich zagrania i ataki. Dzięki kilku scenariuszom mógł rozesłać jednostki specjalne do wybranych punktów i wzbogacić Azkaban o kilku grubych więźniów. Usłyszał z daleka stukot szpilek i pomiatanie Bradem i Johnem. Mała Sofia jak zwykle rozstawiała wszystkich po kątach. Z żalem zobaczył, że jest w ubraniach i nie wyciągnęli jej z trwającej kąpieli. Szkoda, a miałby urozmaicony dzień w Ministerstwie Magii. Nie przerywał składania zamaszystego podpisu na raportach i podmieniania pionków. Przyjrzał się uważnie jej skromnemu strojowi, ale go nie skomentował. Wiedział jedynie, że drażni go guzik pod jej szyją. Zapięty o jeden za dużo. Przywołał siebie do porządku i spojrzał co ma Sofia w rączkach. I właśnie dlatego ją wezwał. - Dla ciebie "panie Wilson" albo "szefie". - zwrócił jej uwagę, ale się ani trochę nie uśmiechnął. Ma wierzyć, że mówi poważnie. W końcu to on dostał zasłużony awans, a ona mogła tylko patrzeć na niego z zazdrością. Zignorował jej pytania, bo nie były na tyle ważne, żeby na nie odpowiadać. Jako piekielnie dobra aurorka powinna być najlepiej poinformowana co się działo i czy misja zakończyła się powodzeniem. Nie miał obowiązku jej informować. Gdy tak chętnie zmniejszyła dystans, przełożył papiery do lewej ręki, a drugą zabrał jej kubek z kawą i od razu upił gigantyczny haust. - Właśnie po to. - uniósł jej kubek, jakby nie zauważyła. Przerwał na chwilę przeglądanie raportów i przekładanie oznaczeń. - Panno Clinton, pali pani na terenie ministerstwa magii mimo, że jest tego surowy zakaz. Przyłapana została panna już nie pierwszy raz i będę zmuszony dać pannie naganę i prace społeczne na rzecz szefa aurorów. - to też mówił śmiertelnie poważnym tonem, mając za cel rozzłościć małą Sofię, która wściekła wyglądała olśniewająco. Ponownie napił się cudzej kawy. Dobra, bardzo dobra. Nie zamierzał oddawać. Jako Szef aurorów mógł sobie pić kawę czyjąkolwiek. Specjalnie tak to tłumaczył, bo wtedy panna Sofia robiła się jeszcze bardziej zirytowana, a był to bardzo miły widok dla Jareda.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:29
To, że Wilson otrzymał awans nie oznaczało, że ona jest byle kim. Była młodsza, mniej doświadczona i była kobietą. Konkurencja niestety była niezła, musiała to przyznać nawet przed sobą, ale nic straconego. Za kilka lat to ona będzie pyszniła się za biurkiem szefa aurorów. Teraz pozostało jej jedynie czerpać przyjemność z pomiatania innych, mniej ważnych pracowników Ministerstwa. Uśmiechnęła się z niejakim politowaniem słysząc jego baryton poprawiający ją – doskonale wiedziała, że powinna używać zwrotów grzecznościowych odnoszących się do jego statutu czy pozycji zajmowanej w społeczeństwie. Miała jednak za nic jego niewinne upominania i dalej postanowiła działać mu na nerwy. - Dobrze, Wilson. – Zaakcentowała jego nazwisko raz jeszcze układając usta w dobrze znanym, przesłodzonym uśmiechu zanim ruszyła cztery litery w jego stronę. Potem, przez chwilę badała wzrokiem jak czerwone pionki zamieniają się w czarne, czy odwrotnie, już nieważne. Pokiwała z zadowoleniem głową i już miała upijać łyk kawy, gdy poczuła lekkie szarpnięcie, a potem dziwną pustkę w dłoni. - Hej! Oddawaj to! – Zmarszczyła brwi i wyciągnęła rękę po swoją własność nie dbając zupełnie o to z kim ma do czynienia. Nieważne czy był jej szefem, ta kawa należała się, a napis głoszący na naczyniu wyraźnie sugerował komu należał się awans. Fuknęła agresywnie i pochyliła się jeszcze bardziej rozdzierając powietrze nie tylko mieszanką tytoniu i drzewa sandałowego, ale czegoś jeszcze. Czegoś znacznie słodszego. - Rób sobie własną kawę, Wilson. Mam dość ciągłego picia po Tobie, wiesz? Kup sobie własny kubek do cholery, a mojemu daj święty spokój. – Uniosła się przewiercając piwne spojrzenie przez sylwetkę niewzruszonego Jareda i nadęła się niczym purchawka. Zaschło jej w gardle akurat wtedy kiedy ten bezczelnie spijał jej odżywczy, bogobojny napar. Zaparzony przez nią samą. Z rana, po to by mieć siłę i chęci na przesiadywanie tutaj. Na znak protestu zasiadła na jego biurku, zsuwając jednocześnie tyłkiem jego papiery. Nie mając sobie za nic, że właśnie olała słowa jednego z potężniejszych aurorów chwyciła pierwsze lepsze akta, akurat te dotyczące ich ostatniego wypadu i zaczęła je od niechcenia przeglądać. Wyłapywała co ważniejsze nazwiska, daty, oznaczenia i znaki szczególne. Wszystko to zapisywała w pamięci, by mieć później rozeznanie we własnych sprawach. Jednocześnie, gdzieś tam słuchała Jareda, tak jakby chciała a nie mogła. Nawet na niego nie spoglądała, a skrzyżowała tylko kostki i mruczała coś pod nosem. Gdy ten skończył swoje dosyć zabawne przemówienie, ona podniosła głowę i powoli, z namysłem odwróciła się tak, że ten widział jej lewy profil. - To ten moment kiedy ja płaszczę się przed Tobą na kolanach i błagam Cię o litość, tak? – Spytała suchym tonem, kompletnie nie zwracając uwagi na to czy powinna się tak wyrażać w jego obecności czy nie. Zerknęła z ukosa na trzymany przez niego kubek i westchnęła. - Jesteś zazdrosny, że ja mogę palić, a Ty nie, co? Tak jest, Wilson. Pale na terenie Ministerstwa, olaboga, zamknijcie mnie w Azkabanie! – Roześmiała się w głos za nic sobie mając jakiekolwiek ostrzeżenia. Do jej nozdrzy dobiegł zapach krwi, dość świeżej, jednak jak na razie zignorowała ten sygnał. - To co? Jaka karę mi dasz? Mam wyprowadzać Adolfa na spacer? Czy może kupować Ci gazetę? – Odchyliła głowę, pozwalając ciemnym włosom opaść swobodnie na plecy – ciemne spojrzenie lustrowało uważnie twarz Jareda. Sekundy mijały, a ona dalej hasała i pląsała po jego gabinecie myślami. Panoszyła się, skubana.
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:30
Ignorowanie jego uwagi na temat tytułu to jedno. Miał w nosie czy ktoś mówi do niego po nazwisku, po imieniu czy per "pan". Niewielu mogło zwracać się do niego "Jerry", a ta tutaj pannica nie była świadoma, że tak do niego się mówi. Ale czytanie cudzych raportów i brak szacunku wobec wyżej postawionego aurora ujść płazem po prostu nie mogło. Uniósł wyżej kubek z kawą, bo nie zamierzał jej oddawać i jej dziecinne fukanie nie robiło na nim wrażenia. Mało co robiło na nim wrażenie. Kpienie sobie z jego napomnienia, bo przecież mógł mówić to serio, przelało czarę. Oblicze Jareda Wilsona zasnuła chmura gradowa. Podniósł się i odłożył kartkę na bok, odwracając się do panny Sofii twarzą w twarz. W jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego, co powinno wzmóc czujność. - Jutro z rana stawisz się w moim gabinecie i osobiście przydzielę tobie nową zmianę, Clinton. - poinformował ją tonem "szefa", który rezerwował właśnie na takie chwile, gdy podwładny za bardzo się puszył. Pannica, chociaż urodziwa, poczuła się zbyt swobodnie w jego towarzystwie. Wypił do końca jej kawę i odstawił kubek koło raportu, a potem chwycił niedelikatne oba ramiona aurorki i ją najzwyczajniej w świecie zdjął ze swojego biurka. Przypłacił to cholernym rwaniem w ramieniu, ale nawet sie nie skrzywił. - A za palenie na terenie ministerstwa zorganizujesz sobie w ten weekend patrol wokół Doliny Godryka. - warknął, bo Dolina Godryka była obecnie najnudniejszym miejscem do pracy. Tam się po prostu nic nie działo. Czasami ptok przeleciał z gałęzi na gałąź i nic poza tym. I to w weekend. Cudownie było móc gnębić innych i to bezkarnie. - Następnie złożysz mi szczegółowy raport. - wyrwał z jej rąk papiery, piorunując ją wzrokiem. Ostrzeżenie numer jeden. Mogła być piękna gdy się złości, ale nie będzie mu przeszkadzała w pracy, nie szanowała roboty i zaglądała do papierów, których nigdy nie powinna widzieć na oczy. Wyminął ją, jakby jej tutaj nie było i przesunął kilka pionków, potem je podliczył i zapisał w tabeli umieszczonej obok. Ramię dalej go rwało po tym, gdy zdjął aurorkę z biurka. Za nic jednak nie planował brać urlopu. Proponowano mu to dziesięć razy, a Uzdrowiciel z Munga wypisał mu nawet zwolnienie, które Wilson potem rozdarł na strzępy. Kate wyrzuciła go z domu, a więc teraz będzie sypiał w Ministerstwie i w ostateczności w Hogwarcie. Już dawno mógł sobie załatwić nocleg, bo było go na to stać, szczególnie po awansie, ale jakoś się nie kwapił. Chyba przerażało go samotne mieszkanie, o czym nikt nie wiedział, nawet on sam. Chociaż był beznadziejnym mężem i trochę mniej beznadziejnym ojcem, posiadanie domu, do którego mógł wrócić było cholernie istotne. Ale o tym też nie mówił.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:30
Sofia czasami łapała się na tym, że nie pamięta zbyt dobrze imienia starszego aurora. Dla niej zawsze był Wilsonem – nie Jaredem, albo tym, o, gburem. Nie przyszło jej na myśl, że ktokolwiek odzywa się do niego w inny sposób niż po nazwisku. Czy w ogóle Wilson miał z kimś bliższe stosunki niż z żoną, z która się rozwodzi? No i z dziećmi. Ale to inna i niewygodna sprawa, której lepiej nie poruszać ani chociażby o niej myśleć. Była krnąbrna, lubiła robić innym na złość, nie mając w tym żadnego, głębszego celu. Po prostu taka była, oryginalna, pewna siebie, momentami słodka do bólu. Wszystko zależało od tego z kim miała do czynienia. Jeżeli to był czarnoskóry osiłek – na niego miała swoiste sposoby na doprowadzenie go do szewskiej pasji. On wypił jej kawę, ona przeczytała jego raporty. Wcześniej z żalem zauważyła brak dzisiejszego wydania Proroka – gdyby ten się znalazł jak zwykle na jego biurku, to najpewniej by mu podwinęła, a tak, musiała się zadowolić dokumentami, które same w sobie były niebezpiecznym narzędziem, a na które się napatrzyła dość długo by to co chciała, zapamiętać. Może była samobójcą, może po prostu za odważna, ale bez mrugnięcia okiem odwzajemniła twarde spojrzenie mężczyzny i nijak nie robiąc sobie z jego gadki dalej rzucała kąśliwe uwagi dotyczące jego osoby i jego postępowania. Miała z tego niezły ubaw i zabawę, nie mogła sobie odmówić wbicia mu szpilki w serce, albo w ramię, skoro go tak rwało, o czym miała przekonać się później. - Tak jest, Kapitanie. Proszę mnie oczekiwać jutro z samego rana. – Zasalutowała mu z bezczelnym uśmieszkiem jednocześnie posługując się nader formalnym tonem, którego używała podczas zdawania raportów i innych nudnych zajęć z osobami postawionymi wyżej. Nie spodziewała się, że Wilson pofatyguje się i ruszy te swoje cztery litery tylko po to by zsunąć, a właściwie ściągnąć ją z biurka. Drgnęła, bo nie była przyzwyczajona do dotyku starszego mężczyzny, ich fizyczność ograniczała się w sumie do minimum. Nawet nie podawali sobie ręki, a co dopiero mówić o łapaniu się za ramiona. Zmrużyła oczy i parsknęła krótko, agresywnie, niczym rozwścieczony kundel i wyrywając mu się, sama stanęła na nogach. O własnych siłach po czym uniosła podbródek i spoglądając Jaredowi w oczy wysłuchała jego zaleceń, bez szemrania, tak jak powinna zrobić to od razu. Nie odzywała się jeszcze przez jakiś czas, tylko starała się uspokoić oddech oraz furię, która powoli opanowywała jej ciało. Zagryzła policzek od środka by nie wybuchnąć – nie chciała mieć kłopotów, tylko dlatego, że jej nowy szef usilnie psuł jej nerwy. Miała ochotę odgryźć mu głowę a potem kopnąć ją tak daleko, że doleci do jej rodzinnego Mediolanu. Dolina Godryka chociaż sama w sobie wyjątkowo urokliwa była nudna. Tam naprawdę nic się nie działo! Dla osoby tak zabieganej i rwącej się do pracy tego typu patrol okazał się zwykłą katorgą. Wilson wiedział gdzie uderzyć, by ta była jeszcze bardziej wkurzona. Nie pokazywała tego jednak, a jedyne co mogło ją zdradzać to błyszczące oczy i szybko unosząca się i opadająca pierś. Zacisnęła palce na aktach, które trzymała w dłoni i dopiero kiedy za drugim szarpnięciem, o wiele mocniejszym gdy w końcu udało się czarodziejowi wyrwać jej dokumenty przybrała niezwykle uprzejma minę. - Smakowała kawusia? – Spytała jeszcze zjadliwie, otrzepując koszulę jak gdyby nigdy nic, dając mu do zrozumienia albo i nie, że przyjęła informację o tej głupiej karze. Doskonale wiedziała, że facet jej zazdrości możliwości popalania w gabinecie, bo sam tak przecież jeszcze do niedawna robił. Będąc tak blisko czarnoskórego aurora ponownie doszedł do niej niepokojący zapach krwi. Pociągnęła nosem raz, drugi i dopiero gdy mężczyzna odwrócił się od niej zauważyła jak rękaw jego ciemnej szaty wilgotnieje. Z ciekawości podeszła do niego ponownie zmniejszając dystans między nimi i zupełnie niezainteresowana tym co robi dotknęła jego ramienia, tego zranionego oczywiście, wyczuwając pod materiałem pewne zgrubienie. Oderwała palce od odzienia i ze zdziwieniem odkryła krew na swojej skórze. Otworzyła szerzej oczy zdziwiona. - Krwawisz, Wilson. – Mruknęła tylko. Zupełnie jakby informowała go o tym co dzisiaj będzie na kolację.
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:32
Wilson był po prostu Wilsonem. Przywykł, że się tak do niego zwracają. On sam z kolei też się tak przedstawiał "Jestem Wilson", chyba, że miał przed sobą kogoś interesującego, to dorzucał imię. Dopiero po czasie ktoś mówił do niego Jerry. W chwili obecnej była to garstka osób. Katja, Chantal, Hagrid. Żona. I to by było na tyle. Co innego zabieranie gazety, a co innego czytanie raportów, których nie powinna widzieć na oczy. Rozdrażniła go swoją ignorancją i arogancją. Sofia potrafiła działać na nerwy jak nikt inny i chociaż doprowadzanie Wilsona do zdenerwowania było samobójstwem, lubił ją za to. W pewnym sensie, bo nie bała się mu odpyskować. Nie oznaczało to, że mu się to podobało. Drażniła go i grała mu na nerwach. Testowała jego cierpliwość i gdyby nie była piekielnie dobra w swoim fachu i nie wywiązywała się świetnie z obowiązków to zaraz by jej pokazał swoje miejsce. Uniósł jedną brew i patrzył jej przez chwilę prosto w oczy, gdy nie uciekła wzrokiem, a hardo odbijała piłeczkę. Jak ona go drażniła. Samą obecnością, a jakoś mu to dopasowywało się w gust. Widział, że starała się nie wybuchnąć. Wilson żałował, że nie puściły jej nerwy, mógłby wtedy świetnie się bawić. Ale cóż, jeszcze była w Kwaterze, mógł sprawdzić jak wiele wytrzyma. Co ją atakował i jej ciągle kradł kawę, ta się dyskretnie mściła i nie rzuciła jeszcze w jego twarz nożem, a lubiła to robić, z tego co słyszał. - Nie zapomnij wziąć jej jutro z rana. - odpowiedział wciąż grobowo, chociaż według definicji słów powinien się tutaj uśmiechnąć. Nie miał ochoty. Zignorował jej zjadliwy ton. Wilson nie traktował jej po prostu poważnie, może dlatego nie wezwał jej do misji na obrzeżach Londynu? Nie pytała, nie wiedziała. Ambitna, dobra, ale wciąż kobieta. Ponętna, niech to szlag. Wilson ma żonę, jeszcze. Jest w trakcie rozwodu, ale nigdy nie chodziły mu po głowie takie myśli, bo sie nie interesował związkami. Nie miał czasu na romanse. Ale odkąd był razem z Katherine... nawet nie chciał pamiętać kiedy mieli wspólną noc. Nie kochał żony, nigdy jej nie kochał, ale za to ją szanował, lubił i odnosił się do niej dobrze. Dopóki nie zrozumiała jakim jest beznadziejnym ojcem. Otrząsnął się z ponurych myśli, bo one nie przynosiły żadnego pozytywnego skutku. Przestał gapić się na podwładną i zajął się przekładaniem raportów. Było ich z pięćdziesiąt. Akurat teraz trafiło mu się siedem sztuk, w których skutek pogoni był marny - śmierciożerca zbiegł. Żółty pionek - uciekinier. Dziesiąty już w tym miesiącu. Jak tylko uzyska odpowiedź od nowego Ministra, zmieni się to. Oj zmieni i nie będzie już nigdy żółtego pionka. Zamyślił się i przez to nie zauważył ruchu za ramieniem. Syknął, gdy dotknęła nadwrażliwego ramienia piekącego nawet przez otarcie materiałem. To cud, że nie oderwali mu kończyny, a będzie goiła się długo. Odwrócił się gwałtownie do Sofii, dopiero teraz zauważając, że stała dosłownie za jego plecami i miała na palcach ciemnoczerwoną krew. Zgromił ją wzrokiem i spojrzał na rękaw. Dotknął i na jego palcach pojawiła się ciecz, jednak niemal czarna, zlała się z kolorem jego skóry. I drugi raz wszystko odłożył, bo drugi raz przerwał pracę. Wzruszył ramionami, a raczej jednym, prawym. - Nic dziwnego. - nie przejął się tym, ale mając w głowie groźby przedwczesnej emerytury i urlopu przymusowego, machnął różdżką w powietrzu i wyczarował apteczkę pierwszej pomocy. Czerwona walizeczka usiadła w rękach Sofii. - Przydasz się i mi pomożesz. - nie zapytał. Podwinął rękaw szaty, ale stwierdzając po chwili, że będzie i tak przeszkadzał - rozdarł go. Łatwo będzie przyszyć jakimś zaklęciem, jego żona zawsze łatała mu ubranie po każdej butniejszej bitwie. Nagle sobie zdał sprawę, że nie ma już żony, tylko byłą. Ale rozdarł już materiał. Przez chwilę patrzył na niego z wyrzutem, że nie przypomniał mu wcześniej, że jest już po prostu samym Wilsonem. Westchnął i odłożył na bok. Biały bandaż był pobrudzony ciemnoróżowymi plamami. Odpiął zapięcie i powoli zaczął odwijać bardzo grube warstwy. Skrzywił się w pewnym momencie, gdy dotarł na środek przedramienia, tam, gdzie miał rozerwany mięsień. Czekała go długa rehabilitacja. - Wyjmij co trzeba. Chyba przywykłaś do widoku rozszarpanych kończyn? - zakpił sobie z niej, bo jeśli by zemdlała albo coś, straciłaby dużo w jego oczach. Bandaż się nie kończył. Dopiero po paru minutach odsłonił przedramię. Czarne, nie brązowe. Czarne od dużych, głębokich ran, które dopiero co zaczynały się goić. W powietrzu zaczął unosić się ostry, silny zapach maści, którą rana była posmarowana. Wilson przerwał odwijanie bandaża, aby dać odpocząć obu rękom. Dziwił się, że nie stracił całego ramienia. To naprawdę wyglądało okropnie. Jakby ktoś wbił mu łom w dziesięciu miejscach na ręku. Westchnął znowu i zaciśniętą do granic możliwości szczęką, odwijał dalej. W kontakcie z powietrzem rany jeszcze bardziej go piekły. Gdyby to było widać, byłby blady jak ściana. Ale nie było widać, bo był czarny. Wściekły i czarny.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:32
Czy Wilson uważał ją za kogoś ciekawego? Czy przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem kiedy po raz pierwszy trafiła pod jego skrzydła? Było to kilka lat temu, kiedy dopiero co po ukończonym szkoleniu na aurora trafiła tutaj jako jedna z nielicznych zresztą. Nie mogła sobie przypomnieć jak to wtedy było – rzadko odzywała się do niego po imieniu, stwierdzając, że nazwisko pasuje do niego o wiele bardziej. Niemal jak druga skóra. Póki co nie zamierzała zmieniać swoich przyzwyczajeń względem jego osoby. Chyba, że zacznie grozić jej wydaleniem z zespołu, czego by nie przeżyła. Wtedy ewentualnie zmieniłaby swoje zachowanie, ale tylko względem czarnoskórego. Innych traktowałaby dalej tak samo. Z uśmiechem i niewybrednymi tekstami. Kawa, kawą, gazeta, gazetą, a raporty, cóż. Same trafiły jej w łapska! Mógł je przed nią schować, lepiej ochraniać, osłaniać, mógł zrobić cokolwiek, by nie była w ich posiadaniu. Wiedział jaka jest, powinien się domyślić, że na nie zerknie, chociażby miała uwalić mu się na kolanach, to i tak by dojrzała to co ją interesowało. Było już po sprawie – nazwiska zostały zapamiętane, daty, miejsca, wszystko co było istotne i wszystko co miało się jej później przydać, a co. Korzystała póki mogła, póki Jared miał do niej jakąś tam słabość przez co ta mogła szaleć jak chciała, jak dusza zapragnie. Nie wiedziała co między nimi jest – może jakaś nić sympatii się tam nawiązała, ale kto to wiedział. Ta dwójka non stop skakała sobie do gardeł – od samego początku, od samego dołączenia Zośki do ich szwadronu. Nie było dnia kiedy nie mijali się na korytarzu i jak nie Jerry, to ona rzucała kąśliwą uwagę. Stąd też zdjęcie, wtedy przystojnego czarnoskórego zawisło w jej gabinecie, a w które od czasu do czasu rzucała nożem, całkiem ostrym ćwicząc celność. Nie mogła przecież wyjść z wprawy – bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy ktoś będzie chciał się rzucić jej do gardła, by odszczekała to wszystko czym naraziła się wielu osobom. W gruncie rzeczy nie miała nic do Wilsona, uwielbiała go doprowadzać do szewskiej pasji, uwielbiała go drażnić, wkurzyć, jojczyć mu, dokopywać, robić wszystko by ten się denerwował. To była świetna zabawa, a ona była w tym mistrzynią. Jako jedynie praktycznie go obrażała, śmiała się mu w twarz, a ten nawet nie uniósł na nią rękę, co było naprawdę godnym wyczynem. Umiał zachować zimną krew, ale umiał również dopieprzyć ostrym słowem, o czym nie raz się przekonała. Do tej pory nie myślała o nim jak o mężczyźnie, z którym mogłaby wdać się w coś gorętszego niż spijanie kawy z tego samego kubka. Zapewne do czasu. - Jutro będzie herbata. – Odpowiedziała jeszcze zanim ten urwał kontakt wzrokowy, a ona poczuła dziwne uczucie ulgi, które spłynęło po niej jak po kaczce. Może to i lepiej, że przestał się na nią gapić? Jeszcze by się czegoś w niej dopatrzył i sytuacja by się mocno pokomplikowała? Czy wtedy dalej mogłaby bezkarnie sobie z niego żartować? Otrząsnęła się, bo jej myśli zachodziły na niebezpieczny tor, a ona miała dość jakichkolwiek problemów. Zerknęła jeszcze raz na tablicę dopatrując się nowych odcieni i kilku nowych pionków – będzie musiała wypytać tego durnia Brada o co dokładnie w tym wszystkim chodzi. Nie chciała go przestraszyć, mimo wszystko – aż taką szują nie była. Jakby nie patrzeć na misjach zachowywała się wzorowo i dostosowywała się do każdej nawet ekstremalnej sytuacji. Takiej jak teraz, kiedy to jej przełożony krwawił. Nie mocno, nie lało się z niego jak ze świni, aczkolwiek metaliczny zapach omiótł ich dwójkę i dał do myślenia. Zabrała rękę zaraz po tym jak tylko usłyszała syknięcie sygnalizujące, że ból utrzymuje się dalej. Ironiczny uśmieszek zniknął, a pojawiła się powaga. - Usiądź. – Nakazała – tak, nakazała mu krótko i zaraz gdy ten jeszcze zdążył wyczarować apteczkę ta przytuliła ją w pierwszym odruchu i podeszła do jego biurka, wcześniej zgarniając z niej wszystko i po prostu odkładając to na bok. Ten w międzyczasie miał czas na zajęcie swojego miejsca i na babranie się w tym wszystkim. Trzask materiału sprawił, że ta tylko podniosła ciemną czuprynę i obserwowała przez chwilę co mag wyczynia. Skrzywiła się momentalnie, bo łatwiej było po prostu zdjąć szatę. Ona jednak nie zamierzała go rozbierać, bo jeszcze pomyśli, że ma na niego ochotę, co oczywiście byłoby kłamstwem. Chociaż, gdy tak na niego patrzyła kątem oka wydawał się być całkiem interesujący na ten gburowaty sposób, który w pewnym stopniu ją pociągał. Nie mówiła jednak o tym głośno, bo to nie miejsce i czas. Gdy uporał się z bandażem, a ona z miejscem na biurku wyprostowała się i spojrzała na ramie w całej okazałości. - O Merlinie. – Wyrwało się jej, ale nie skrzywiła się ani nic. Patrzyła tylko na martwe tkanki spowite w czerwieni, na drgające mięśnie, prześwity i brzydkie zabliźnienia. Mimo, że wyglądało to paskudnie i naprawdę nieatrakcyjnie to Sofia się tym nie przejęła, a tylko odgarnęła ciemne włosy za uszy, by nie przeszkadzały jej w pracy. Otworzyła apteczkę i pogrzebała w niej chwilę, wyjmując z niej najpotrzebniejsze rzeczy. Białe, lateksowe [hehe] rękawiczki wsunęła na dłonie, co by nie wdało się zakażenie. Słysząc gburowaty ton parsknęła z politowaniem i odwzajemniła spojrzenie. - Daj spokój, Wilson. Dobrze wiesz, że to dla mnie nie pierwszyzna. Jeżeli jednak Ty masz słabe nerwy to może zamiast kawy zaparzę Ci ziółek na uspokojenie? – Odgryzła się zaraz starając nie wdychać zbytnio zapachu dziwnego specyfiku i delikatnie dotknęła jego ramienia. Skupienie natychmiast odmalowało się na jej twarzy i choć sama nie lubiła szpitali i lekarzy, w drodze wyjątku sama zamieniała się w jednego. I choć była totalną nogą w magomedyce zmienić opatrunek umiała. - Widzisz, gdybyś zabrał mnie na misję, nie musiałbyś teraz siedzieć tutaj ze mną, a czytałbyś sobie w spokoju te raporty i myślał tylko o tym co by zjeść na kolację. – Zaczęła mówić by chociaż na moment odwrócić jego uwagę od ran ciętych, które przykuwały wzrok. Jej zabieg był celowy, wolała pieprzyć głupoty – wolała by Jared złościł się na nią niż skupiał na ramieniu – sama dobrze wiedziała jak się czuł, bo wielokrotnie bywała w podobnej sytuacji co on. Pochwyciła jedno z opakowań zawierających jakąś maść witaminową i odkręciła ją – ta miała lekko mdły zapach, ale nabrała jej nieco na palec i najpierw skrzyżowała spojrzenie z Jaredem, a dopiero potem zsunęła je na dół, na jego łapę. Zaczęła metodycznie, nie spiesząc się wklepywać maść w odpowiednie miejsca – najpewniej przy krańcach rozszarpania, tak by te ładnie się zagoiły. Jej ruchy były powolne, nie chciała opuścić ani cala, w końcu jak już się do czegoś zabierała to robiła to na medal. - Przez pewien czas chyba dasz sobie spokój z misjami, co? – Zagadała normalnie, chociaż nie podniosła wzroku, bo zajęła się teraz rozsmarowywaniem innej, pieczącej maści. Dalej jej tęczówki były utkwione na rozerwanych mięśniach – wcześniej pozbyła się nadmiaru krwi za pomocą wacika nasączonego wodą utlenioną, więc Wilsona mogło szczypać. Cholernie.
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:33
Znając życie przedstawił się jej nazwiskiem uznając, że nie musi znać jego imienia, o ile go już nie zna, bo w końcu Wilson był jeden w Ministerstwie. Nie zwracał na to teraz uwagi, bo minęło te siedem lat odkąd zobaczył w progu małą dwudziestoletnią Sofię, świeżo upieczoną dziewuszkę, która dopiero miała poznać smak tego, na co się porwała. Wilson tak nagle zdał sobie sprawę, że jest od niej starszy grubo trzynaście lat. Już za kilka dni, 20 października. Nie podobało mu się, że czwarty krzyżyk stuknie, gdy po 1) nie będzie mógł się napić alkoholu, po 2) nie będzie mógł zapalić, po 3) będzie już rozwodnikiem, po 4) nie ma swojego mieszkania, bo się wyprowadza z GP 37 i po 4) nie będzie już z rodziną. A, i po 5) ma połamaną rękę, która go cholernie boli, bo niechętnie zażywał leki, od których miał odruchy wymiotne. Zachowanie Sofii rzeczywiście działało mu na nerwy, ale nie w ten sposób, aby wyzwolić w nim furię. Balansowała na krawędzi, bo wystarczy, że przekroczy małym palcem u nogi granicę, a z ich tak zwanej "chorej sympatii", do której oczywiście żadne się nie przyzna, zostanie zatrucie reszty życia i zepsucie kariery aurorskiej. Byłby do tego zdolny pomimo, że Sofia była miłą atrakcją dnia, gdy przychodził zirytowany do Ministerstwa. Odpierała jego burknięcia i warknięcia, spływały po niej jak po kaczce. Do czasu. Nie zdradził się czy się czegoś dopatrzył w jej małej sylwetce. Zadziorna, mała aurorka, której było wszędzie pełno. Raz miał ochotę walnąć ją zaklęciem i uciszyć, a raz kibicował jej, gdy doprowadzała do szewskiej pasji Williamsa, poprzedniego aurora. Panna Clinton lubowała się w drażnieniu szefów. Teraz miała trochę większy problem, żeby mu dopiec. - To przynieś kawę. - jeśli by jej nie miała, równie dobrze mogła nie pokazywać mu się na oczy, to sobie od niej odpocznie. Ale przypomniało mu się, że miał ją ukarać za brak szacunku wobec pracy. Jeśli przyjdzie jutro bez kawy... cóż, Wilsonowi nie przypadnie to do gustu i kiedyś się za to zemści. Od niedawna miał spore możliwości do gnębienia i mszczenia się. Nie usiadł. Za kogo ona się uważa? Nie będzie nim dyrygować. Tylko Kate miała ten przywilej, żeby go do czegoś zmusić (choćby do zdjęcia szaty, wyprania jej, zszycia, ogolenia się - Wilson dalej miał zapuszczoną brodę, chyba się ścigał z Dumbledore'm). Jerry zmarszczył krzaczaste brwi. Szesnaście lat życia poświęcone na bycie w rodzinie. Zapomniał jak to być całkowicie sam. Przyzwyczaił się do rodziny. Był z nią związany, kochał swoje dzieci, chociaż nie zawsze umiał to okazać. Nie sądził, że poczuje rozwód, bo nigdy nie kochał wybranki jego matki i babki. Oparł się o biurko i odwijał dalej bandaż. Dotarł do łokcia i z niego też odwinął. Z nadgarstka, z piszczela. Nie zauważył, że Sofia ubiera rękawiczki i ma wyraźne plany co do "pomocy". On inaczej pojmował "pomoc". Dla niego było to trzymanie apteczki, a nie wpychanie się do opatrywania jego ramienia. - Milcz. Nie zapaliłem od tygodnia. - warknął, bo przez niedobór nikotyny był bardziej nieznośny i zirytowany. Co patrzył na metalowe pudełko cygar, musiał przypominać sobie, że nie może zapalić, bo zaczadził sobie płuca. Odmawiając dotleniania się przez maskę i paradowania co dwa dni do Munga na zaklęcia inhalacyjne, miał po prostu nie palić i dużo być na dworze. Inaczej będzie miał przedwczesną emeryturę, a to był silny motywator, aby jednak dostosować się do ograniczeń, których tak nienawidził. Przez chwilę nie czuł, że go dotknęła. Próg bólowy zakłócał odczuwanie zmysłu dotyku. Parsknął. - Nie nadajesz się do takich misji, Clinton. - rzucił szczerze, bez zająknięcia i mrugnięcia okiem. - Nie umiesz słuchać i wykonywać moich poleceń. Nie potrafisz utrzymać różdżki przy sobie i siedzieć cicho, kiedy ktoś tobie każe. Gdybym kazał tobie schować się i się nie ruszać, gdy reszta walczy, nie słuchałabyś. Zginęłabyś na miejscu i musiałbym opchnąć twoje zwłoki pewnej ślepej wiedźmie. - odwróciła jego uwagę od ramienia, bo dalej nie zwrócił uwagi, że nakłada jakąś maść. Patrzył jej w oczy bezczelnie i mówił jak jest. Nie nadawała się do poważnych misji. Było jej wszędzie pełno i chociaż miała talent, nie słuchała, co się do niej mówiło. Nie bez powodu jej nie wezwał, a mógł. Wiedział, że sprowadzenie Clinton przyniosłoby więcej kłopotów niż pożytku, bo wobec Wilsona nie umiała słuchać poleceń. Nawet teraz nie zrozumiała co miał na myśli mówiąc "pomoc". Przeniósł ciemne ślepia na jej ręce i aż urósł w oczach z irytacji. Złapał mocno jej nadgarstek i odsunął od ramienia. Zagadała go mała żmija. - Zapędziłaś się, Clinton. - wycedził przez zaciśnięte zęby, miażdżąc przez chwilę jej kruchy, gładki seksowny nadgarstek. I z zapłonem poczuł i usłyszał syczenie w ramieniu. Aż warknął, bo jednak ta menda mu dopiekła, chociaż fizycznie. Odsunął jej małe rączki i odwinął resztę bandaża, wrzucając go do kosza na śmieci. Kosz zajął się ogniem, trawiąc zakrwawiony syczący bandaż. Całe ramię, zaczynając od barku a kończąc na nadgarstku wyło z bólu. Jakby ktoś wziął wielkie nożyce i rozcinał mu żywcem mięśnie. - Różdżką. - syknął i machnął swoją, na której zaciskał palce i cud, że ta nie pękła jeszcze. Już wiele przeżyła, była odporna na siłę łamania. Pół tuzina wacików rozerwało się z folii i po kolei zaczęło okrywać każdy skrawek poszarpanej skóry. Na zmianę opatrunku powinien iść do Munga. Zlekceważył. Umiał sam siebie opatrzyć, w końcu był aurorem. Musiał to umieć. Z apteczki wyleciał bandaż i Wilson bez dotykania go i ramienia zaczarował go tak, że ten powoli zaczął owijać się wokół ramienia. Podświadomie stwierdził, że lepiej by było, aby ręcznie bandażować, bo wtedy był mniejszy nacisk na największe dziury w skórze. Świadomie wybierał magię, bo dziwnym trafem aurorka go rozdrażniła najpierw go zagadując, a potem opatrując, jakby był dwulatkiem, który sam sobie nie poradzi. Jerry nie miał większego powodu do wściekłości, ale się wściekł, więc nie ma się co rozwodzić dlaczego. - Nie jestem Williamsem. Będę pracował tak, jak zawsze i ty oraz reszta podwładnych również. Nie ma czasu. - uświadomił ją delikatnie, że pracy mają w cholerę i choćby wykrwawiał się, będą wyrabiać ponadprzeciętną normę, bo to on jest teraz Szefem. Wszystkie porażki Biura aurorów i sukcesy padały na niego światłem albo cieniem. Większa odpowiedzialność, a więc większa dyscyplina i surowość.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:34
Sofia nie była małą dziewczynką. Nawet na taką nie wyglądała. Górowała nad innymi paniami, ale również niektórymi panami wzrostem. Była wysoką [naprawdę wysoką, w szpilkach niespełna 1,90m] i kształtną kobietą i gdyby dowiedziałaby się, że ktoś nazwał ją małą najpewniej nie zawahałaby się użyć pięści. Bądź też noża, tak bardzo ostrzonego na specjalnego okazje. Nie zwracała uwagi na wiek – swój, bo nie musiała, ani innych – bo to nie było tak istotne. Każdy miał tyle lat na ile się czuł, na tyle ile jeszcze chciał, nikomu nie zaglądała w dokumenty, nie sprawdzała, z którego jest roku, bo nie uważała to za stosowne. Kiedyś mignęła jej data urodzenia Jareda – wiedziała zresztą, że jest od niej sporo starszy – w końcu dorobił się ładnej żony, dwójki dzieci i przytulnego domu, w którym bywała niekiedy z racji bliskiej współpracy z dwumetrowym gburem. Nie zwracała jednak na to uwagi, bo Jerry zawsze był dla niej kimś w rodzaju starszego kolegi czy przełożonego jak jest teraz. Po prostu musiał być starszy i już. O rozwodzie Wilsona nie mówiło się głośno – przynajmniej nie przy nim. Każdy wiedział, że to się miało tak skończyć, biorąc pod uwagę fakt, że jego żona, Kate i tak długo z nim wytrzymywała. Jared był nieznośny nawet w pracy, a wiadomym było to, że pracę często przenosił do domu. Partnerki nie kochał – często ludzie zastanawiali się czy on kiedykolwiek kogoś kochał? Prócz dzieci, bo je darzy się ciepłym uczuciem bezwarunkowo. No i nie było jeszcze takiej kobiety, która dałaby radę zawrócić mu w głowie tak, że ten by się za nią obejrzał. Biedna… Tak, na zapas, warto komuś współczuć. - Tak, tak. – Potwierdziła nawet nie słuchając tego o czym dokładnie mówił facet, bo i tak znając życie ona przyjdzie ze swoim ulubionym kubkiem do jego gabinetu – zawsze tak było. Nawet jak się nie widzieli rano, to zostawione naczynie zawsze pozostawało puste. Ta menda codziennie, dzień w dzień spijała kawę parzoną jej włoskimi dłońmi zapewne tylko dlatego by dodatkowo jej dopiec. Ta jednak tylko syczała i buchała parą – kilka celnych rzutów w sam środek twarzy Wilsona ją temperowało od środka, bo od zewnątrz dalej wyglądała jak podróbka Bellatrix. Teraz, choć oddech jej się uspokoił, a reakcje były szybkie i wartkie to coś w obliczu panny Clinton się zmieniło. Znowu zwrócił jej uwagę na to jak postępuje, a jak nie. Merlinie! Chyba wolała gdy to biurko zajmował Williams – trochę nieporadny ex – szef, na którego chociaż można było z przyjemnością popatrzeć. A i płatanie mu figli było zgoła zabawniejsze bo nigdy nie domyślał się kto mu je płata. Albo udawał głupiego, ale Sofię zawsze traktował z należytym jej szacunkiem. Tak samo jak ona jego i resztę, tylko na trochę innych warunkach. Korzystała z nieuwagi Wilsona sprytnie – pokryła już maścią, a nawet dwiema całe ramię mężczyzny, dokładnie wklepując znieczulenie w rozszarpane miejsca. Zrobiła to sumiennie i nie na odwal się, a tak by faktycznie ulżyć w cierpieniu swojemu przełożonemu. Jeżeli nie chciał wziąć zwolnienia, to niech chociaż do końca się wyleczy i dba o ranę, która mogła przynieść więcej strat niż korzyści. Nikt nie chciał mieć w szeregach aurora z defektem, który może odbić się na jego karierze, prawda? Dlatego specjalnie zagadywała czarnoskórego by ten ostatecznie nie skapnął się, że ta czyści i opatruje jego uszkodzenie w tradycyjny sposób, o wiele bezpieczniejszy niż ten magiczny. Jednocześnie wysłuchiwała dokładnie jego obelg na swój temat, bez mrugnięcia okiem, jakby słuchała ulubionej piosenki w radiu czy komplementu na temat fryzury. Była przyzwyczajona do tego typu zachowań – wielu facetów w pracy dogryzało jej z powodu bycia kobietą, jedną z nielicznych w zespole. Jak widać niektórzy byli tak ograniczeni, że nie zwracali uwagi na to, że kobieta, płeć piękna może być od niektórych samców lepsza. A Sofia taka była – bystra, szybka i zawsze gotowa na brutalne akcje, w których szarżowała i pyszniła się wygraną. To prawda, że ciężko było momentami ją okiełznać, ale wiedziała kiedy się spiąć i zamknąć japę. - Jak to dobrze, że znasz mnie na wylot, Wilson. – Odpowiedziała mrukliwie, podnosząc na sekundę wzrok i zaraz powróciła do opatrywania paskudnego rozcięcia. Jej dłonie opatulone w lateks zdążyły już namoknąć ciepłą i niezbyt świeżą krwią, dlatego biel zaraz zamieniła się w szkarłat. Babrała się jeszcze moment przy tym, zanim ten na nią nie warknął – znowu. Poczuła jak chwyta ją mocno za nadgarstek i czy jej się zdawało, ale usłyszała chrupnięcie? Zastygła w bezruchu, a serce zaczęło bić jej jak szalone. Nie okazała jednak przestrachu, którego zalążek gdzieś zakwitł w sercu panny Clinton, a tylko uśmiechnęła się bezczelnie do swojego szefunia. - Och, wybacz. Faktycznie się zapędziłam chcąc przynieść Ci ulgę. Bardzo proszę. – Syknęła, a ten zaraz puścił jej rękę. Niezadowolona z tego, że ten nie docenił jej pracy zsunęła przemoczone rękawiczki i wrzuciła je jednym, wściekłym ruchem do kosza – one również za chwilę zajęły się ogniem, a lico Włoszki gwałtownie spochmurniało. Odwróciła szybko spojrzenie i zaczęła grzebać od niechcenia w apteczce – głównie by nie patrzeć na gbura, który zajął się już sobą. Dobrze mu tak, że nie mógł palić. Bardzo dobrze. Niech cierpi, skoro nie potrafi przyjąć pomocy z uśmiechem. Szperała akurat w miejscu, w którym chowało się elastyczne bandaże. Wyjęła jeden z nich i z nudów zaczęła przerzucać go z ręki do ręki, kątem oka obserwując jak ten drugi samoistnie uciska ramię starszego. - Ja nie zamierzam brać urlopu, Wilson. Nie mam takiej potrzeby, przynajmniej teraz. I nie jestem upośledzona tak jak Ty. – Miała tu na myśli jego łapę oczywiście, czego nie dopowiedziała specjalnie. Powiedziała to jednak tonem lekkim, niefrasobliwym, jakby to nie miało większego znaczenia. Oparła się biodrem o jego biurko i odwróciła się w jego stronę marszcząc gniewnie brwi. Dalej denerwowała się tym, że nie otrzymała nawet dziękuję, za okazanie troski – nawet tej w minimalnym stopniu. - Może to dokończę, co? Chyba, że dalej chcesz chodzisz ze sztywną łapą. – Spytała ostrzej niż zamierzała spoglądając na czarną i gniewną mordę Jareda.
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:35
Była od niego trochę niższa. Trochę, ale była, więc należała do małych. Poza tym wiedział, że to by ją wkurzyło i musiał przy okazji kiedyś tak ją nazwać. Rozzłoszczona Sofia to ciekawy obiekt do oglądania. Musiała wyglądać seksownie rzucając nożami w jego stare zdjęcie. Wilson zmarszczył znowu czoło, zdziwiony, skąd u niego tego typu myśli. To wszystko przez trwający rozwód. Nikt mu nie współczuł, nie pytał jak się czuje, czy wszystko przechodzi gładko z podziałem majątku, polubownym rozwiązaniem małżeństwa trwającego szesnaście lat, nawet nie zapytał nikt jak to odebrały ich dwoje nastoletnich dzieci. Przy nim nikt o tym nie mówił, bo nie był to ich interes. To, co opowiadali sobie za jego plecami to były plotki, których nie potwierdzał. Bali się go zapytać wprost. A zdziwiliby się, gdyby odpowiedział na zadane pytanie. Pozwalał im wierzyć w to, że nie ma serca, jest okrutny, bezlitosny i nikt nie jest zdolny z nim wytrzymać. Przez to bardziej go respektowali, nie byli pewni tego, co może za chwilę zrobić. Jedyna Kate, jedyna własna matka znały zawartość jego serca i wiedziały, że on umie czuć, tylko ma w sobie silną blokadę. Głęboko zakorzenioną w przeszłości. Ale kto by się tym zainteresował? Każdego rozmówcę odrzucała jego mina i sposób bycia. Nikt nie siłował się specjalnie, aby sprawdzić czy jest przesiąknięty gburowatością do szpiku kości. Nikt jakoś nie wierzył, że jest dobrym człowiekiem, a Wilson nigdy nie dawał im powodów, aby się opowiedzieć po jednej ze stron. Jerry nie miał poczucia humoru... miał, ale specyficzny. Miał niski próg tolerancji głupich zagrywek, ale psikusy Sofii i możliwość zrewanżowania się budziła w nim dawną młodość. Kiedy był jeszcze zdrowym człowiekiem, a nie wrakiem. Rozczarował się, że po takiej dawce szczerości Sofia nie wybuchnęła, nie wyszła trzaskając drzwiami. Był na nią wściekły, oczywiście, ale oczekiwał, że zburzy jej spokój i w końcu zacznie na niego wrzeszczeć. - Szef musi znać umiejętności podwładnych. Tobie brakuje powściągliwości. Dorośnij, Clinton, a zacznę rozważać zabieranie ciebie na bitki. - dopiekł dalej, bez krztyny wyrzutów sumienia. Kpił sobie z niej. Chciał znaleźć czułe miejsce i wbić w nie gwoździe, aby sprawdzić do czego jest zdolna ta temperamentna dziewuszka. W pracy, podczas ścigania czy trzymania śmierciożerców w pułapce, nie było miejsca na zastanawianie się nad posłuszeństwem oddziału. Musiało być, bezwzględne i każdy auror uczył się tego podczas kursu. Najważniejsze: słuchać przełożonych, choćby rozkaz wydawał się absurdalny i zaczęto by wątpić w poczytalność umysłu Dowódcy. Sofia musiała przegapić tę lekcję albo nie robiła wystarczających notatek. Wilson miał zamiar jej przypomnieć, że ten punkt jest bardzo ważny w relacji zawodowej. I niech sama cierpi. Niech się stara, bo ma przed sobą szefa, który będzie wyciskał z aurorów tyle, ile się da. Jak najbardziej perfekcyjni. Nie dotarł to niego argument przyniesienia ulgi. Nie prosił o taką pomoc. Nie miała go opatrywać, a stać i podawać co najwyżej gazy i bandaże. Nie czuł co prawda jej dotyku, a szkoda, ale przekroczyła palcem u nogi granicę, a Jerry nie zamierzał jej przesuwać. Na punkcie poharatanego ramienia był kapkę rozdrażniony. Rany się goiły, ale bardzo powoli. Wyglądało i czuło się to brzydko, ale nie było zagrożenia amputacji. Rzucił okiem na Sofię, która stała ze śliczną zachmurzoną twarzą. A, czyli jednak ją dotknął, ale twardo tego nie okazywała. Nazwanie go upośledzonym nie było dobrym pomysłem. Z jego czarnych ślepi ciskały gromy. - Nie kracz, Clinton, nie kracz. - warknął, pozwalając magii owijać bandaż wokół ramienia. Spojrzał na nią z ukosa, zaciskając wciąż zębiska czy to z nerwów czy z bólu, nie wiadomo. Zaciskał palce na różdżce i bezczelnie zawiesił wzrok na biuście aurorki, nawet się z tym nie kryjąc. Jakikolwiek nosiła na sobie strój, był wyzywający. Nawet jakby miała na sobie worek ziemniaków, też by Wilson uznał to za zbyt skąpy, bo ciągle gdzieś z tyłu głowy kręciła mu się myśl, że bez ubrań byłaby piękniejsza. Otrząsnął się, tłumacząc to sobie brakiem kobiety w ciągu ostatnich lepiej-nie-pytać-jak-długo. - Dzisiaj prześlę tobie skierowanie do psychologa w Mungu. - poinformował ją grobowo, dalej przemawiając do jej biustu. - Każdy czarodziej w tym ministerstwie życzy mi jak najgorzej, a ty próbujesz mi pomagać. Żebyś się nie sparzyła, Clinton. - ostrzegł, ale nie przyjął jej pomocy, bo nie potrzebował. Bandaż owijał się powoli i sprawnie. Nie było to przyjemne, ale skoro całe ramię go bolało, to nie robiło mu różnicy, że to magia go opatruje. Po kilku minutach było gotowe. Ból przemienił się w niewygodne pulsowanie, stabilne, znośne. Opuścił ramię i poruszył palcami lewej ręki. Zamknął apteczkę, zabierając bandaż z rąk aurorki i odsyłając czerwoną walizeczkę tam, gdzie była.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:35
Nawet jeżeli wyglądała seksownie – ona kompletnie nie zwracała na to uwagi. Nie zwracała uwagi na spojrzenie ciągnące się przez cały korytarz, którym akurat szła. Była kobietą, niebrzydką i pociągającą – zapewne podobała się wielu, jednak tylko Ci odważniejsi byli w stanie do niej zagadać. Nie unikała kontaktu z mężczyznami, ba! Czasami sama go łaknęła. Nie decydowała się jednak na dłuższe związki, bo tak naprawdę nie miała na to czasu, a po drugie to żaden by z nią nie wytrzymał. Była specyficzną osobą, którą albo kochało się na zabój, albo nienawidziło. Wilson niech lepiej trzyma język za zębami, bo jeżeli nazwie ją małą to naprawdę oberwie. Nieważne czym – ręką, nożem czy chociażby zwitkiem bandaża to i tak oberwie. I nieważne jaką pozycję w tej chwili piastował, tekst był niegodny by nazywać tak jednego z lepszych aurorów. Nawet jeżeli ten chodził w spódnicy od czasu do czasu kusząc wszystkich swoimi nieprzyzwoitymi krągłościami. Dalej była tylko pracownikiem Ministerstwa i za takiego się uważała. Nie pytała go o dom, o rodzinę, chociaż czasami miała szczera chęć dowiedzieć się jak jest, jak było, a jak powinno być. Nie wiedziałaby czy wtedy dostałaby w głowę czy nie – wolała słuchać plotek i wyłapywać te ciekawsze. Albo, zawsze mogła spytać drugiej strony i porozmawiać z Kate, którą chcąc nie chcąc znała. I tak dziwiła się, że tyle lat wytrzymała z naczelnym gburem, skoro ten nie kwapił się by walczyć o zainteresowanie żony. Twierdziła również, że temu przydałaby się bardziej temperamentna kobieta, która zdołałaby go okiełznać – nieważne czy w łóżku, pracy czy chociażby w domu. Może Katherine była dla niego zbyt dobra? Może też nie darzyła go silnym uczuciem jakim jest miłość? Może traktowała go tylko jako ojca swoich dzieci i tego, który przynosił pieniądze do domu? Sofia wiedziała, że tak nie powinno wyglądać małżeństwo – tutaj pierwsze skrzypce powinna grać owszem, współpraca, ale i zrozumienie szacunek no i miłość, do cholery. Spojrzała zamyślona na przełożonego zastanawiając się jakim cudem ten człowiek poślubił w ogóle jakąkolwiek kobietę. - Ciekawe. – Mruknęła sama do siebie, nawet nie wiedząc, że mówi to na głos. Otrząsnęła się zaraz jednak, bo nie chciała by jej myśli znowu wypełniał gruboskórny auror, którego powinna nie cierpieć, a nie przejmować się jego losem. Chociaż, po rozwodzie mógłby być całkiem apetycznym kąskiem. Wróć. Wykrzywiła wargi, nie chcąc jednak rozmyślać na ten niewygodny temat. - Gdybyś nie zajmował się tylko sobą Wilson, to byś wiedział na co mnie stać do cholery! – Jej ostry ton, podniesiony i drgający przebił się przez tę dwójkę, która najpewniej mierzyła się groźnie wzrokiem. Miała dość takiego traktowania. Nie była pieprzonym dzieckiem, wiedziała co to dyscyplina i potrafiła się zachować kiedy trzeba. Naprawdę wiedziała co robiła, i była dobra w tym co robiła, a że Jared był idiotą, którego interesowało tylko to ilu śmierciożerców udało się złapać to jego wina. Inna potrafili ją docenić i mieli ją za dobrego kompana. Dlaczego on więc nie mógł? Rozjuszona czuła jak różdżka pali się do tego by jej użyć. Wciśnięta za pasek eleganckich spodni piekła ją w tyłek i tylko prosiła ją by ta pochwyciła kawał drewna. Poruszyła niespokojnie palcami prawej ręki niczym rewolwerowiec i zaklęła pod nosem. - A przysyłaj sobie ile chcesz tych durnych powiadomień. Pójdę do tego Munga i udowodnię Ci, że się nadaje na bycie pieprzonym podwładnym! – Teraz w niej kipiało. Czerwień pokrył jej szyję, a pierś zaczęła podnosić się coraz szybciej – ta prawie powstrzymywała się od uderzenia go w twarz. Zauważyła gdzie umyka jego wzrok i zacisnęła tylko szczękę - kilka drobnych mięśni zafalowało pod jej gładką skórą. - I oczy mam tutaj Wilson, nie tu! – Ryknęła najpierw wskazując na swoje piwne ślepia błyskające za każdym razem gdy się w nie spojrzało, a dopiero potem na biust skryty za jedwabną, męską koszulą. To była przesada. Nie pozwoli się molestować czy rozbierać wzrokiem – chociażby ją do tego ciągnęło, chociażby jej się to podobało. Różdżka zawyła w jej kieszeni i ta w try miga jej dobyła, nie dając sobie wyrwać bandażu z rąk – syknęła tylko gdy ten się zbliżył. Wrzuciła biały materiał do skrzynki i celując w niego orężem sprawiła, że ten zniknął. W płomieniach. - Żebyś Ty się nie sparzył. – Odpowiedziała siląc się na spokojny ton.
Jared Wilson
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:36
Jeszcze nie wiedział czy ją nienawidził czy nienawidził. U Wilsona był inny wybór: Tolerujesz albo nienawidzisz. Często jego współpracownicy zmuszeni byli do zastosowania obu metod, jeśli współpraca miała dojść do skutku. Wilson nie przebierał w środkach i rzadko przejmował się konsekwencjami po uczynieniu złego i złośliwego drugiej osobie. Był taki, jaki był i nie zamierzał się zmieniać. Kate była bardzo dobrą matką i wzorową żoną. Nigdy na nią nie narzekał. Żyli w zgodzie i w sympatycznej atmosferze, dopóki Jared starał się być dobrym dla kogoś, z kim miał spędzić resztę życia. Starał się, jednak każdy dzień w pracy zmieniał go i w końcu Wilson ze zwykłego gbura przemienił się w jeszcze gorszego. Popadł w pracoholizm i wracał do domu czasami. Spóźniał się na kolacje, często nie wracał na weekend, przez co odbiło się to trochę na dzieciach. Wilson nie pasował do swojej rodziny i każdego dnia modlił się (tak, modlił się) do Merlina, aby jego córka i syn nie odziedziczyli po nim charakteru. Nie chciał, żeby poszli w jego ślady, bo powinni być tacy, jak ich matka - idealni. W ostatnich miesiącach, gdy spięcia z Kate stały się porządkiem dziennym, Jerry zrozumiał, że to się nie zmieni. Żył pracą. Kochał Skai i Setha, ale był marnym ojcem. Nie nadawał się, nie był stworzony do takiej roli. W końcu Kate ucięła tych spięć i oboje doszli do wniosku, że separacja, a teraz rozwód są najlepszym wyjściem. Dla niej, dla dzieci i dla Jareda, który zostanie człowiekiem wolnym i nie będzie już nigdy musiał wracać do domu na kolację. Nigdzie nie będzie musiał wracać, bo nikt na niego już nie czekał. Gorzka i ponura prawda. - Co jest takie ciekawe? - przedrzeźniał ją, zastanawiając się o czym myślała. Znając ludzi, rozważała czy urodził się już jako cham, czy dopiero nabył to wraz z wiekiem. Panna Sofi-ja wyrwała go z myśli w końcu unosząc głos. Bardzo by chętnie sprawdził na co ją stać. Przykładowo w łóżku, ale jeszcze uprzejmie jej tego nie mówił. Mogłaby mu za to wydrapać oczy, a oślepnięcie nie było pierwsze na liście jego planów na życie. Ze stoickim spokojem wysłuchiwał krzyków. Czerwieniła się jak piwonia i fukała jak rozzłoszczona kotka. Bawiła go i było to po nim widać. Kącik jego ust drgnął, a gniew, który miał na nią wylać, na chwilę uleciał. Za mało się wściekała, jeszcze za mało. Chciał zobaczyć czystą furię i sprawdzić do czego się posunie. Pomimo dosyć mocnej uwagi na temat umiejscowienia oczu, Jerry wciąż oglądał falujący i unoszący się biust. Ładny, imponujący tak jak właścicielka. Wycelowała nawet w niego różdżką, cóż za wielkie zaskoczenie. Wstał i wyprostował się, przestając się opierać o biurko. Jak gdyby nigdy nic podszedł bliżej do Sofii sprawdzając jak bardzo się tym wkurzy. Zbliżał się, zbliżał się z każdym krokiem i w końcu stał niebezpiecznie blisko, tak że ta falująca, kusząca pierś dotknęła jego klatki piersiowej. W zatrutym medykamentami powietrzu zdążył już poczuć dziwne perfumy Sofii. Nietutejsze, ale zapadły mu w pamięć. Wilson przekrzywił głowę, patrzył w oczy wściekłej aurorce, a nawet się trochę uśmiechnął. Stał tak około minuty zanim... poszedł dalej, za kobietę, do biurka Brada po segregator. Sięgnął i otworzył go na którejś stronie. - A propos poparzeń, masz tutaj akta sprawy Everetta Seana z czerwca 1977. Spalił dom, zamordował swoją żonę, a dziecko katował przez chyba całe jego życie. Zbiegł z miejsca zbrodni. - wyjął kilka dokumentów w koszulce, sprawdził jeszcze czy to te i wracając ku Sofii podał jej plik papierów. - Przesłuchaj jego dzieciaka, jest w Hogwarcie. Cięty język, ale coś ukrywa. Teraz ty będziesz kierować pościgiem i składać mi co miesiąc raport z postępu sprawy. - zmienił ton na służbowy, chociaż dalej wyglądał jakby na coś czekał. Kiedy wreszcie puszczą jej nerwy?
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Kwatera Główna Aurorów Sro 25 Lut 2015, 22:36
Ich relacja była zgoła dziwna. Naprawdę dziwna biorąc pod uwagę fakt w jaki sposób się do siebie odzywali. Mieli podobne charaktery, wielkie ambicje i cięte języki, dlatego też ich spotkania zazwyczaj kończyły się krótkimi spięciami. Nie mogła od tak po prostu nienawidzić Wilsona – na swój pokręcony sposób był całkiem…sympatyczny. Miał dziwne poczucie humoru, był burkliwy, ale to właśnie w nim lubiła. I to, że jeszcze nie urwał jej głowy za to wszystko co kiedyś zdążyła mu nagadać. Miał stalowe nerwy, to ona szybko się piekliła i miotała zaklęciami na prawo i lewo. To ona była tą, która pierwsza rzucała nożem w jego stronę. W towarzystwie wszystkich i tylko jego. To ona jako jedyna miała czelność podważać jego autorytet – i to ona jak widać miała najlepsze kontakty z szefem. Przynajmniej jak na razie. - Nie Twoja sprawa, Wilson. – Chapnęła jeszcze raz zębami, kiedy ten się odezwał z nutką prześmiewczości. Nie miała ochoty na to by Jared poznał jej myśli i pragnienia. By był tym, który celowo zmniejsza dystans jaki jest między nimi. Wolała mieć nad wszystkim kontrolę, tak jak to było jeszcze za czasów Williamsa. To ona tutaj brylowała i tak miało pozostać. Zmarszczyła brwi, dalej ogarnięta furią. Nie myślała już o jego słodkiej żonce ani o kochanych dzieciakach, które zdążyła polubić. Małego Setha znała niemal od dzieciństwa i była naprawdę rad kiedy dochodziły do niej plotki dotyczące sukcesów małych Wilsonów. Jared mógł mieć niebo na ziemi gdyby chciał i dobrze o tym wiedział. Wiedział również, że zawalił sprawę, ale tutaj akurat nie miała dla niego żadnego współczucia. Żadnego. Gdyby dowiedziałaby się, że Jerry ma na nią ochotę – no bo w sumie skoro myślał o niej w takiej kategorii to pewnie nie raz czy dwa cos takiego mu przebiegło – nie wiedziałaby jak zareagowałaby. Faktycznie, może w pierwszym odruchu miałaby ochotę wydrapać mu oczy, wyrwać serce i usmażyć je w cebulką, by jako główne danie zaserwować jednemu ze śmierciożercy. Z drugiej jednak strony wizja romansu z szefem była kusząca. Miałaby wtedy większe profity, mogłaby szybko awansować, zarabiać więcej, bardziej się panoszyć. Może na początku w biurze, ale potem kto wie gdzie by ją poniosło? Ze zdziwieniem odkryła, że auror zmienił położenie. Z każdym jej słowem zbliżał się do niej, coraz bardziej i bardziej niszcząc barierę prywatności, a wprowadzając do ich relacji nutkę erotyzmu. Gdy otarła się o jego klatkę piersiową, przez zupełny przypadek. Nie umknął jej grymas, który przez innych mógł być nazywany uśmiechem, ani to, że coś w oczach Jareda Wilsona błysnęło. Rozbawienie? Chęć sprawdzenia jej? Cokolwiek podobnego? W jej oczach dostrzec można było nie tylko furię i wściekłość, ale również pewne wybicie z równowagi. Ten jeszcze nigdy nie był tak blisko niej, dlatego poczuła się naprawdę niewygodnie i nie na miejscu. Zupełnie jakby nie powinna spoufalać się z szefem – odczuła to dopiero jednak kiedy mieszanka medykamentów doszła do jej nozdrzy. Leki i mężczyzna. Szlag. - Odsuń się ode mnie Wilson, bo pójdę na skargę do Twoich przełożonych i powiem, że molestujesz pracownice! – Utrzymywała przez dłuższy czas kontakt wzrokowy z czarnoskórym nawet nie myśląc o tym, by uciec gdzieś wzrokiem! Spoglądała na niego hardo, trzymając mocno różdżkę w dłoni i nawet nie opierając się o faceta, na którego widok przynajmniej teraz serce jej skakało. Zepchnęła dziwne myśli na bok, nawet nie chcąc sobie ich wyobrażać w dziwnej sytuacji. Już teraz miała obraz tego jak jej ciało reagowało na bliskość i ciepłotę ciała Jareda. Uniosła głos, znowu, praktycznie wrzeszcząc mu w twarz. Miała gdzieś czy coś z nią zrobi, ale dalej twardo na niego patrzyła, unosząc jeszcze podbródek. Miała ochotę go odepchnąć, jednak ręka odmówiła posłuszeństwa. Odetchnęła z ulgą, kiedy ten się odsunął i poszedł do siebie, do biurka by poszperać w dokumentach. Przymknęła oczy korzystając z chwili nieuwagi starszego i otarła czoło wierzchem dłoni. Nie wiedziałaby co by zrobiła gdyby ten został jeszcze przez chwilę w tej pozycji. Odwróciła się jednak na moment, profilem do niego by zerknąć na to co trzymał w dłoniach. Słyszała o tej sprawie, miała ja na oku, jednak nie zagłębiała się w nią aż tak bardzo mając na głowie inne przewinienia. Przesuwała wzrokiem za Wilsonem, który znowu stanął przed nią. Wyrwała mu dokumenty nawet za nie nie dziękując i przejrzała je szybko, notując w głowie poszczególne informacje. - Hohoho. Czymże sobie zasłużyłam na coś takiego? – Spytała z ironią w głosie, która była wręcz namacalna. Trybiki w jej głowie pracowały na najwyższych obrotach, kiedy zdała sobie sprawę, że teraz to ona będzie rozporządzać ludźmi i dyktować im co mają robić, a czego nie. W sumie robiła to bez jego przyzwolenia, ale mniejsza. Podniosła piwne spojrzenie na gburowata mość. - Biorę to. Raporty będą składane każdego ostatniego dnia miesiąca. – Burknęła niekulturalnie i jeszcze raz wczytywała się w akta, które dostała. Coś jednak innego chodziło jej po głowie. - Jeżeli jeszcze raz się do mnie zbliżysz, Wilson to sama urwę Ci łapsko i Cię nim zatłukę. – Warknęła nie mogąc powstrzymać się od złośliwego komentarza. Zwinęła papiery w rulon i buńczuczno podniosła głowę by znowu wlepić oczyska w jego twarz, czekając… na cios. Na cokolwiek. Dalej była zła, podburzona, ale również nieco zdezorientowana.