|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Collin Morison
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 08 Cze 2015, 17:56 | |
| Sharon nie musiała długo prosić Collina o przysługę, bo chłopak był w stanie świata jej przychylić, aby zdobyć u niej punkty. Gryfon nie chciał wiedzieć dlaczego nagle zaczęło mu zależeć na świetnych relacjach z Sharon, jednakże w obliczu braku wyboru, podporządkował się poleceniom materializującym się w jego głowie. Nie musiała też ciągnąć go za koszulkę, wszak młodszy Morison tylko co dwie sekundy spoglądał kątem oka na dziewczynę gotów odgrywać błazna, jeśli to się jej spodoba. Uśmiechnął się mimowolnie dostrzegłszy obrzydzenie wymalowane na jej buzi. - Spokojna głowa. - nachylił się ku niej, szepcąc, aby piguła go nie usłyszała. - Pomogę ci. Po Dwaynie mam doświadczenie w mordowaniu robactw. - wypiął dumnie pierś, ciesząc się z cudownej okazji wykazania się męstwem, odwagą i honorem - nawet, jeśli chodziło tutaj o obronę niewiasty przed plugawą krwią obrzydliwych robaków. Collin wygramolił ze słoika pijawki, a pod pachę wcisnął jednego pancernika stwierdzając, że żółć takiego brzydala z pewnością wystarczy na dwa kociołki. Małym palcem u ręki (w przenośni) sięgnął po liście grimerowca, a o wzięcie reszty poprosił Sharon. Prawdopodobnie Collin wypuściłby to, co trzymał w dłoniach i zostałby zmuszony gonić robaki po klasie (bał się bardzo, bo kiedyś jego wiewióra zaplątała się w spódnicy Pani Pomfrey - wolał tego nie wspominać). Na szczęście utrzymał wszystek w ramionach i jedynie poczerwieniał aż po koniuszki uszu od przytulenia panny Wigmore. Przypominając piwonię wrócił do ławki i rozłożył składniki równo po obu stronach. Dwieście osiemdziesiąty szósty raz zerknął na Sharon i stopniał dostrzegłszy blade lica Puchonki. Udało mu się cicho zachichotać, a mina ta zrzedła, gdy do jego uszu doszła uwaga Erica, nakazująca zerknąć na Raiana. Żującego pijawki. Collin otworzył usta ze zdumienia i wpatrywał się w Gryfona oszołomiony. Fuj! Ble! Bardzo szybko chłopak pozbył się rumieńca z policzków i wykrzywił tylko usta z niesmakiem. - Sharon, nie oglądaj się na Riana. Nie oglądaj się, zaufaj mi. Nie chcesz tego widzieć. - aby dodać powagi swym słowom, położył na chwilę dłoń na jej ramieniu i zajrzał do dziewczęcych oczu z dziwną powagą. Zamrugał i rozsunął usta w bezzębnym uśmiechu. Chłopiec przystąpił do działania. Jako, że był mugolakiem, zamiast od razu użyć różdżki sięgnął po dzbanek z wodą, wlał ją do kociołka. Zapałkami podpalił ogień pod nim i dopiero wówczas użył magicznego patyczka do uregulowania temperatury. Przez ten czas przygarnął do siebie robaczki i przygotował się do zadania im śmiercionośnych przytuleń. - Sproszkuj kły, okej? - szepnął półgębkiem do Puchonki mając nadzieję, że nikt nie zauważy, że sobie pomagają. Coś za coś! Nie robili nic złego, Collin nawet ratował sytuację. Nie chciałby paść ofiarą wymiocin Sharon ani narażać jej na takie cierpienia i to na oczach wszystkich. Kucnął przed ławką i przymykając jedno oko próbował zmiażdżyć pijawkę. - Uwaga! - krzyknął nagle, gdy robak wymsknął mu się z ręki i wystrzelił wprost w kierunku Harry'ego Miltona tuż nad głową Gwen, która chyba tylko dzięki ostrzeżeniu była w stanie ochronić się przed krwawą miazgą z pijawki. Collin pobladł i zakrył usta namierzając nauczyciela ONMS. Miał nadzieję, że za bardzo nie trafił, wszak nie był dobry w sporcie... - Przepraszam, profesorze! - zawołał i szybko zanurkował pod stół udając, że czegoś tam szuka. Tak naprawdę Collin przeczekał całą minutę aż Riaan i Eric przestaną się z niego śmiać (a śmiać musieli się na sto procent!). Tak się poniżyć przed Sharon?! Będąc pod stołem mógł przez chwilę oglądać zgrabne łydki Puchonki, jednakże zanim zdał sobie sprawę jakie są ładne, już wyszedł spod ławki z wypiekami na policzkach. - To ten... - położył pijawkę we wnętrze dłoni i zmiażdżył ją zanim ta zdążyła się przyssać do skóry. Po dłoni Collina rozlały się soki życiowe robaka. Wykrzywił usta w niemym słowie "bleh". Gdy nagromadził wystarczająco dużo soku i nikogo przy tym nie zabił, podsunął dyskretnie małym palcem naczynie Sharon. Swoją porcję wlał już do gotującej się wody. Następnie wziął od Sharon sproszkowane kły, odmierzył ilość dwukrotnie i wrzucił do kociołka. I oto stał teraz przed najgorszym: pancernikiem. Podsunął na ławkę zamrożonego zwierzaka i przyglądał się mu sceptycznie. Kroić go na oczach Sharon? Nie bardzo mu się to podobało. Collin zerknął więc przez ramię na chłopaków. - Psst, Eric? Weź mi pomóż z pancernikiem. - szepnął, gdy nikt nie patrzył. Eliksiry to zło. Zło wcielone, zło konieczne i Collin nie lubił niczego kroić pomimo doświadczenia w mordowaniu robaków. Inaczej sprawa miała się z małym ssakiem. Dźgnął go końcem różdżki i westchnął. - Dam ci za to żabę z Godrykiem. - dodał na zachętę i rzucił okiem na pielęgniarkę czy aby się nie czai zbyt blisko. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 08 Cze 2015, 19:11 | |
| Collin był naprawdę uroczy. Chyba nie ma osoby, która nie zorientowałaby się jak wygląda sytuacja – Sharon, z wlepionym na twarz szerokim uśmiechem odsłaniającym nieco przednie zęby, nie odwracała wzroku od Gryfona, chyba że akurat pijawka wyjątkowo obrzydliwie wiła się między jego palcami. Urocze rumieńce, których u siebie nienawidziła, na twarzy chłopaka przybierały śliczny odcień zachodzącego słońca; Sharon uznała, że są naprawdę piękne i mogłaby patrzeć na nie godzinami. Zbierając posłusznie resztę potrzebnych składników przyszło jej na myśl, że właściwie czuje się przy nim, jakby była o wiele młodsza, a nie jeszcze trzy lata starsza. Wzruszyła nieznacznie ramionami; nawet przez sekundę nie pomyślała, że mogłaby zachowywać się nieco dojrzalej. W końcu, na brodę merlina, miała jedynie szesnaście lat? Dlaczego ludzie wymagali od niej, by zachowywała się jak stara baba? Usiadła przy ławce, rozkładając wcześniej na blat potrzebne składniki. Przyglądała się przez dobrą chwilę kłom węża, które zgrabnie lub mniej zgrabnie przekładała między palcami, chcąc jak najdokładniej zbadać trzymany przedmiot. Dopiero cichy chichot Morisona wyrwał ją z zamyślenia – zerknęła w jego stronę by sprawdzić powód tej wesołości, sama uśmiechając się szeroko, ale zanim zdążyła na cokolwiek zareagować poczuła, jak młodszy kładzie jej rękę na ramieniu, wpędzając do ślepej uliczki swojego, bądź co bądź, hipnotyzującego miarą trzynastolatka spojrzenia. Wysłuchiwała go potulnie, kiwając głową gdy usłyszała, że kończy zdanie. Znowu poczuła się jak mała dziewczynka, a jak wiadomo małe dziewczynki lubią czasem być nieposłuszne; oparła się podbródkiem o miejsce, w którym dokładnie kończył się obojczyk Collina i zerknęła mu za plecy, by zobaczyć co tam takiego się dzieje. Jedyny obraz, który przeleciał jej przed oczami był obrazem niekoniecznie chcącym, by Puchonka go dojrzała, więc szybko odwróciła wzrok, przyznając w duchu rację partnerowi. Partner – jak to dumnie i zobowiązująco brzmi! -Tak jest! – od razu zabrała się za pracę, jaką jej przydzielił. Czuła się trochę głupio, że najbrudniejszą robotę zostawiła Collinowi; byle tylko ją rozumiał. Nie jest tak łatwo zabić najbrzydsze żyjątko nawet w celach leczniczych! Uznała, że najlepiej będzie sproszkować kły za pomocą moździerzu, toteż pospiesznie podbiegła jeszcze do ławki ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami i zabrała to, co uznała za pomocne. Do małej miseczki wsypała, oby, odpowiednią ilość niewielkich kłów i zaczęła jak najmocniejszymi ruchami ugniatać je na proszek. Po krótkiej chwili zaczął boleć ją nadgarstek więc zmieniła rękę – ale na pewno nie będzie marudzić! Podczas wykonywania tej niezmiernie skomplikowanej czynności wywaliła nieco język na górną wargę, co miało chyba służyć lepszej koncentracji. W końcu zgniotła co zgnieść miała na drobny pył; przetrzepała ręce i zerknęła z dumą na Collina akurat w momencie, w którym zgnieciona masa wyleciała w powietrze. Roześmiała się na całą salę, chociaż bardziej spodziewać można by się było po niej odruchów wymiotnych, to jednak przerażona twarz chłopaka wygrała w jej mniemaniu wszystko. Rozczochrała mu włosy kiedy już wyłonił się spod ławki i w baaaardzo dyskretny sposób podsunęła mu proszek. -Proszę! Starałam się jak mogłam! – przyjęła jego część wymiany, szczęśliwa jak jeszcze nigdy dzisiaj i cmoknęła go niewinnie w skroń. Super, teraz bez problemu dokończy swój eliksir!...ach, nie, jeszcze pancernik... Zagryzła wargę, ale stwierdziła, że będzie co będzie. Na razie zajmie się pierwszą częścią – podgrzała swój kociołek, wlewając od razu sok z pijawek. Nie czekała, aż woda się zagotuje. Oby tylko odmierzyła dokładnie trzy minuty, bo wydało się o wiele krócej a w mieszaninie zagościł tak dumnie zmiażdżony proszek. Zadowolona mieszała wszystko starannie, co rusz zerkając w stronę swojego nowego, ulubionego kolegi. -Jak ci idzie? – szepnęła, dźgając chłopaka w kolano kolanem. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 08 Cze 2015, 20:11 | |
| Wzruszył ramionami słysząc tekst o imponowaniu dziewczynom. Zjedzenie pijawki nie miało na celu zmiękczenia serca Krukonki, a raczej zaspokojeniu głodu Riaana. Nie zdziwiła go też reakcja reszty grupy, no może trochę było mu głupio że dziewczyna której pomógł nawet nie podziękowała, ale sam pamiętał jak reagował po raz pierwszy na dzikusów jedzących robale, czy inne obrzydlistwa. Jeszcze gorzej szło mu próbowanie wcześniej wspomnianych paskudztw, jednak z czasem te widoki mu spowszedniały, a w końcu kiedy któregoś razu zabrakło jedzenia musiał tego spróbować. Jak się okazuje, to co wygląda źle, niekoniecznie źle smakuje. Przełknął pijawę. - Przecież nie o to mi chodziło. - poprawił swój kociołek zauważając, że lekko zsunął się z palnika. Chłopak miał nieodparte wrażenie, że zrobił wszystko zbyt szybko. I że jego wywar zbyt szybko zaczął się gotować, dlatego szybkim ruchem dębowej różdżki zmniejszył ogień. Często użyte przez niego zaklęcia okazywały się być troszkę zbyt mocne. Tym razem Lacarnum Inflamare wzniosło zdecydowanie zbyt duży płomień. Akurat w jego przypadku czerwony dąb jego różdżki oznaczał gorący temperament właściciela, na szczęście nie objawiający się przez każdą pierdołę inaczej surowe burknięcie Erica, za to że został poprawiony skutkowałoby niepotrzebnym wybuchem. Lepiej pozostawić takie emocje dla wrogów. Pokiwał z uznaniem głową, kiedy jego kolega samodzielnie poradził sobie z wyciśnięciem pancernika. Co prawda nie tak sprawnie jak afrykaner, ale wystarczająco aby uzyskać składnik eliksiru. Gdy Eric otworzył ulotkę, Riaan spojrzał mu przez ramię i ze zdumieniem zauważył, że dodał za mało kłów węża! Nagle objawiła się jego obsesyjna pogoń za samodoskonaleniem, ponieważ od razu zaczął rozgniatać nożem na proszek resztki kłów, które pozostały mu po wcześniejszym gnieceniu. Podczas tej czynności usłyszał pytanie partnera z ławki. - Tak, mieszkają. Ale niech lepiej kupi sobie fretkę, bo surykatki mieszkają całymi rodzinami. Kiedy oddziela się jedną od reszty, po prostu umiera. - identycznie było ze słoniami, czy lwami. Bez reszty grupy zwierzęta czuły się bardzo źle. Niektórzy ludzie zachowywali się bardzo podobnie. Skończył rozgniatać brakującą ilość kłów i tym razem przed wrzuceniem ich do kociołka, zważył ją dokładnie. Wsypał ją i wtedy zauważył jak Colldan, Collin wysyła w powietrze truchło pijawki wprost w profesora Miltona, faceta którego wiedzę bardzo szanował i gdyby kiedykolwiek nie zostałby zawodnikiem Quidditcha, wtedy chciałby pójść w ślady nauczyciela ONMSu i zostać egzekutorem w Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń. Wiedzę ze swojego ulubionego przedmiotu już miał, więc to był dobry plan B. A może A? Miał jeszcze czas na zastanowienie się. Tak czy inaczej, wypadek Collina rozbawił go nieźle i afrykaner prychnął śmiechem, ale nie tak mocno jak Sharon, która po prostu wybuchła wypełniając swoją radością całą salę. Zamieszał znowu kociołek, już niedługo jego eliksir powinien być gotowy, a niektórzy wciąż nie byli nawet w połowie przygotowania. A kiedy Collin odwrócił się i szeptem poprosił Erica o pomoc, duma Riaana została urażona. To on był tutaj specem od obchodzenia się ze zwierzętami! Gdyby nie on, Ercio pewnie wciąż dręczył pancernika bezskutecznymi próbami wykonania accio. - Ja to zrobię za darmo! - obruszył się i spojrzał z pod przymrużonych powiek na młodszego kolegę. Okrążył swój stół ubiegając Erica i stanął między Collinem i Sharon. - Po pierwsze weź go nie dźgaj. - odsunął różdżkę chłopaka i wycelował w ssaka swoją. Sicarre i zwierzak był już otwartą kulką z odsłoniętym różowym brzuszkiem. Riaan włożył swoją różdżkę do kieszeni i chowając się przed pielęgniarką nacisnął mocno wskazującym palcem na pancernika. Od razu na stole pojawiła się żółtawa maź przypominająca trochę szlam. Nic ładnego, nawet dla chłopaka który potrafił bez problemu zjeść pijawkę czy pasikonika. Oczywiście, jak przystało na dżentelmena chciał zaimponować Sharon, co prawda Collin najwyraźniej wyprzedzał go w tej dziedzinie, ale i tak nie chciał wyjść na gorszego dlatego zebrał żółć do fiolki i podał ją dziewczynie. - Proszę bardzo. - mrugnął do niej i szybko wrócił na swoje miejsce, tak aby nikt go nie zauważył. Eliksir powinien już być gotowy. |
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 08 Cze 2015, 20:24 | |
| Wprowadzam pewną zasadę: Ci, którzy ukończyli robienie eliksiru (minimum 2 posty), przystępują do II etapu zajęć. Zaś leniuszki muszą najpierw zrobić eliksir, aby móc kontynuować. Jeśli do środy ktoś skończy eliksir, napiszę wcześniej post kwalifikujący do rundy II. Jeśli ktoś nie dotrze (oraz nie wykona zadań) do rundy II, nie ukończy kursu pierwszej pomocy. Niżej wymieniona trójco: bardzo bym poprosiła o napisanie postów do środy do godziny 20, to pójdziecie dalej.Przymknęła oko na to i owo. Kobieta podeszła do stołu Gryfonów widząc, że szepcą, a co za tym idzie wyglądają jakby się nudzili. - Dobrze panowie, proszę pokazać mi co żeście ugotowali. - zajrzała do ich kociołków i przyglądała się im z zastanowieniem. Wymieszała ich eliksiry, sprawdziła gęstość, płynność i oceniła parę unoszącą się nad nimi. Nie zatruwała powietrza, jednakże to nie oznaczało powodzenia misji. - Dowiemy się pod koniec lekcji. - podeszła do kociołka panny Gwendolyn i stała przy nim raptem dwie minuty powtarzając czynności i sprawdzając potencjalne zagrożenie wybuchem. Tutaj również nie wydała werdyktu. Przeszła się po klasie spokojnym krokiem, uniknęła latającej pijawki, nie zawtórowała śmiechem panience z Hufflepuffu, a skoncentrowała się na leniuszkach. Większość tkwiła jeszcze nad kociołkami i nie wiedziała co zrobić. - Proszę pytać, jeśli się zgubił. Znajdę i zaprowadzę za rączkę na odpowiednią ścieżkę. Tymczasem panicza Henley, van Vuuren oraz pannę Scrimgeour zapraszam pod tablicę. Ci, którzy skończyli eliksir, proszę mi to zasygnalizować poprzez podniesienie ręki, a tymczasem zapraszam trójcę do siebie. - wskazała dłonią miejsce tuż przy szkieletach. Gdy uczniowie podeszli, oczywiście z różdżkami, bo jakże inaczej?, uśmiechnęła się do nich po matczynemu. - Proszę wybrać sobie po szkielecie. - choć te były identyczne, pozwoliła młodzieży wybrać sobie swych pacjentów. Gdy to już uczynili (czyli wskazali ręką), Poppy ponownie w powietrzu wykonała dosyć skomplikowany ruch. Szkielety ożyły, troje z wszystkich powstały i ukłoniły się nisko swym uzdrowicielom. Stanęły w rządku. - To są wasi pacjenci. Będziecie ćwiczyć na nich zaklęcie. Esgrymeje. Powtórzcie głośno i wyraźnie. Akcent na drugiej sylabie. - odczekała aż troje z najpilniejszych uczniów wykona polecenie. - Ruch różdżką. - wykonała ósemkę nieskończoności oraz niepełną pętlę, śląc w powietrzu strużkę błękitnego, ciepłego strumyka. - Proszę powtórzyć bez inkantacji. Pokażę wam jeszcze raz. Przyjrzyjcie się dokładnie. Jest proste, ale wymaga płynnego, pewnego ruchu. Dłoń nie może wam zadrżeć. - cierpliwie czekała, nie spuszczając oczu z młodzieży. Zaklęcia z dziedziny magomedyki nie były łatwe do wykonania, charakteryzowały się trudniejszymi gestami i inkantacjami, jednakże sądząc po buziach uczniów, byli na tyle rozumni, aby to pojąć. - Dobrze. - oznajmiła po paru minutach niepewnego obserwowania wymachów chłopców i panienki. Odwróciła się na chwilę do szkieletów i majstrowała przy nich dokładnie dwie i pół minuty. Usłyszeć dało się ciche trzaski, a następnie szczękanie żuchwami. - Zaklęcie to przyśpiesza zrastanie kości. Wasi pacjenci - podniosła głos, aby było ją słyszeć, wszak szczękanie zębami nie należało do najcichszych - są już gotowi. Mają złamane niektóre miejsca i waszym zadaniem jest im ulżyć w cierpieniu. Panicz Henley dostał kość piszczelową, pan van Vuuren udową, a panna Scrimgeour obojczyk. Musicie obchodzić się z nimi delikatnie. Ból oraz dyskomfort sygnalizują, jak słyszycie, przez szczękanie zębami. Im głośniejsze, oznacza to, że nie jesteście zbyt delikatni i wasz przyjaciel bądź przyjaciółka zemdleją od pierwszej pomocy. Używajcie do tego choćby noszy, poduszek, trzymania za rękę, czułego przemawiania do nich... a teraz do dzieła, młodzieży. Jeśli opanujecie to zaklęcie, przystąpicie do następnego. - spojrzała w szeroko otwarte oczęta dzieci i uśmiechnęła się do nich krzepiąco. Machnęła dłonią i wybrane szkielety podeszły do swych właścicieli pijanym krokiem. Cała trójca szczękała zębami. - Cytat :
- Uwaga! Do zaklęć proszę użyć kostek sześciennych:
1,2,3 - poszło nie najlepiej, zaś pacjent jest na skraju omdlenia. 4,5,6 - pacjent cichnie i poszło znakomicie.
w przypadku 1,2,3 prawo jest do ponownego rzutu kostką. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 13:30 | |
| Gdyby nie przymus wyciskania żółci z pancerników, lekcje Pani Pomfrey prawdopodobnie wylądowałyby na jednej z czołowych lokat w hierarchii ulubionych zajęć w grafiku Erica. Wszystko zdawało się układać po myśli chłopaka, a sam eliksir nie w jego opinii wcale nie był tak wymagający w przygotowaniu. Znając jednak szczęście Gryfona, w ostatecznym rozrachunku, gdy już przyjdzie im zaprezentować działanie specyfiku, nie obędzie się bez ofiar. Dobrze, że przynajmniej szkolna pielęgniarka była na miejscu i w każdej chwili mogła naprawić wyrządzone przez chłopaka szkody. O dziwo w trakcie pracy szóstoklasista nie strzelił jakiejś wyjątkowej gafy, a przynajmniej tak mu się wydawało. Sprawa miała się jednak inaczej w przypadku młodszego kolegi, Colina. Jego budzące podziw starania by dorównać umiejętnościom starszych uczniów, z zwłaszcza jednej starszej uczennicy zaowocowały niezręcznym incydentem z milczącym Psorem Miltonem w roli głównej. Cała sytuacja sprawiła, że pomieszczenie zagrzmiało od śmiechów zgromadzonych, spośród których najbardziej wyróżniał się chyba perlisty chichot Sharon. Widok ten przywołał w umyśle Erica niebezpieczne wspomnienia mocno zakrapianego wieczoru w gabinecie psora od astronomii i wypluty przez niego przeraźliwie niesmaczny ogórek, który to -podobnie jak pijawka wystrzelona przez młodego Gryfona- wylądował na jednym z nauczycieli. Chłopakowi początkowo nie było do śmiechu, jednak reakcja Puchoniastej i przerażona mina Colina, sprawiły, że wtórując wszystkim wokół zarechotał donośnie. - 10 punktów dla Gryffindoru– odezwał się półgębkiem w stronę trzynastolatka, musiał przecież rzucić jakimś, w jego mniemaniu, ultrazabawnym komentarzem – A tak poważnie, stary, nawet Riaan by tego nie obronił – dodał teatralnym szeptem pod nosem kumpla z drużyny. Parodiując delikatnie komentatora meczowego, Eric nagle przypomniał sobie skąd znał siedzącą nieopodal Krukonkę. To przecież jej głos, rozchodzący się echem po stadionie słyszał podczas wszystkich meczy Quiddticha. Nazywała się chyba Scrimger, albo może Scrimegur? Zresztą co za różnica, przecież nikt o takim nazwisku nigdy nie zostanie Ministrem Magii albo kimś innym równie ważnym. Dalsza cześć warzenia eliksiru przebiegała całkiem spokojnie, nie licząc kolejnego wymądrzania się Riaana. Nie to, że Gryfon miał do niego o to jakieś pretensje, wręcz przeciwnie szanował, a może nawet trochę zazdrościł wiedzy chłopaka, poza tym sam zadał pytanie, ale czuł się trochę głupio będąc tak niedoinformowanym . Dlatego też postanowił sobie, że będzie skrzętnie odnotowywał w pamięci niektóre, z pewnością nie wszystkie wspominane przez Van Vureena fakty. Na wieść o osobliwej tendencji futrzaków chłopak jęknął nieznacznie. Val na pewno to by się nie spodobało, ale kto wie jak zareagowałby Andrew. Eric z przerażeniem podpatrzył kiedyś jak jego brat beztrosko urządza sobie sekcję zwłok jakiejś wiewiórki. Co gorsza, zwierzak w trakcie krojenia wydawał się być wciąż żywy. - Jak to? Czemu umierają? Hę?...yyy..no jasne, Colin... – urwał słysząc prośbę trzecioklasisty. Tak po prawdzie to wcale nie miał ochoty na ponowne dotykanie pancernika, ale pragnienie niesienia pomocy było o wiele silniejsze od wstrętu, zwłaszcza, że dawało to okazję do wykazania się swoimi umiejętnościami. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić do akcji włączył się Riaan, który postanowił przysłużyć się stolikowi obok. Znalazł się samarytanin – przemknęło przez myśl szóstoklasiście który wzruszył tylko ramionami na ten widok. -Riaan jest w tym lepszy – orzekł czując delikatną ulgę, koniec z pancernikami na dzisiaj. Naiwnie myśląc, że odsapnie chwilę po skończeniu warzenia eliksiru, niemal podskoczył gdy z zamyślenia wyrwała go Pani Pomfrey. Nie skomentowała jednak wyniku jego pracy, a jedynie zlustrowała uważnie zawartość kociołka, po czym poprosiła do siebie Jego, Riaana oraz Krukoniastą komentatorkę pod tablicę. Podekscytowany Eric, czując, że nareszcie zaczną uczyć się jakichś leczniczych zaklęć pewnym krokiem udał się we wskazane miejsce, po czym z uśmiechem na ustach wykonał polecenie prowadzącej zajęcia Pielęgniarki. Poczekał aż jedyna dziewczyna w ich towarzystwie wybierze szkielet i wskazał dłonią na najbliższą, stojącą obok górę kości. -Esgrymeje – powtórzył posłusznie próbując zaakcentować wyraz zgodnie z zaleceniami. Na szczęście formułka nie była jakoś bardzo skomplikowana, więc chłopak nie straciwszy zapału począł wymachiwać różdżką naśladując ruch ręką Pani Pomfrey. Ósemka i niepełna pętla. Proste. Może to wydawać się niedojrzałe, ale Gryfon niemal kipiał z przejęcia na myśl o pochwaleniu się swoimi umiejętnościami przed Siostrą. Jak nic umrze z zazdrości. Aby zobaczyć co też kombinuje pielęgniarka, uniósł się troszkę na palcach, ale nie dostrzegł nic w jego mniemaniu godnego uwagi. Gdy kobieta odwróciła się natychmiast wrócił do dawnej pozycji i wysłuchał uważnie jej słów. Zrastanie kości brzmiało ekstra, ale opiekowanie się szkieletem wprawiło chłopaka nieco w osłupienie. Jakie poduszki? Skoro jednak takie były wskazówki, należało się do nich zastosować. Eric zbliżył się do swojego pacjenta i niepewnym głosem powiedział: -Eee…Siemasz Panie Piszczelu…eee…proszę się położyć – czuł się trochę jak w przedszkolu gdy bawili się w sklep albo coś w tym stylu, ale chwycił kompana za przedramię i ułożył na noszach – Proszę się nie ruszać, zaraz naprawię panu nóżkę…yyy… obiecuję, że nie będzie bolało, zaraz poczuje się pan jak nowo narodzony…no to znaczy wie Pan, znów będzie Pan mógł tańczyć aż do utraty tchu..yyy…tzn. no w każdym razie naprawię panu nóżkę, tego się trzymajmy - dodał trochę nieskładnie i wycelował różdżkę w połamaną kość. Chociaż tekst, że nie będzie bolało, zazwyczaj był oczywiście kłamstwem, tym razem chyba miało to jakiś sens. -Esgrymeje – powiedział i machnął cytronową różdżką tak jak nakazywały instrukcje, w przeciwieństwie jednak do Pielęgniarki, nie ukazały się żadne błękitne, cienkie strumyki, co najwyżej jakaś ledwie widoczna mgiełka – prawie jak podczas nauki patronusa, ekstra. -Esgrymeje – powtórzył ale tym razem nie stało się zupełnie nic, no może oprócz tego, że Pan Piszczel zacząć jeszcze głośniej szczękać zębami. A to nie zwiastowało niczego dobrego.
Ostatnio zmieniony przez Eric Henley dnia Wto 09 Cze 2015, 16:40, w całości zmieniany 3 razy |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 13:30 | |
| The member ' Eric Henley' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 13:39 | |
| Ponowny rzut kostałką(mam nadzieję, że dobrze zrozumiałem) |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 13:39 | |
| The member ' Eric Henley' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 17:10 | |
| Ziewnął zakrywając sobie usta dłonią. Wyglądało na to, że jego eliksir był już prawie gotowy, jak zwykle przygotowanie składników i warzenie nie wydawało się trudne, a potem i tak wychodziły mu jakieś wybuchowe, albo zabójcze mieszanki. Po prostu nie miał do tego ręki, ani cierpliwości. Eliksiry były nie na jego nerwy. Kiedy pani Pomfrey przyszła zrobić inspekcję, odsunął się od kociołka. Jego wywar miał co prawda dziwny kolor, ale chyba nie odbiegał od normy jeśli pielęgniarka nie zwróciła mu na to uwagi. Następnie posłusznie podszedł pod tablice wraz z Eric'iem i blondwłosą dziewczyną z Ravenclaw. Pilnie wsłuchiwał się w polecenia pielęgniarki i w myślach powtarzał sobie co miał zrobić koncentrując się wyłącznie na zadaniu. Jednak przez głowę i tak przeleciało mu miliard myśli, w tym wspomnienie krótkiego komentarza a propos jego umiejętności bramkarskich. Miłe słowo połechtało jego poczucie wartości, tak bardzo że aż się uśmiechnął, zaraz potem jednak przypomniał sobie że obrońca był pozycją, na której nie lubił grać najbardziej. Bo jak sam twierdził, mógł grać wszędzie na boisku, byleby grać. Wstrząsnął głową mocno odganiając niepotrzebne rozważania i z powrotem skupił się na poleceniach pani Pomfrey. Tym razem z lepszym skutkiem. - EsGRYmeje! - prawie wykrzyknął. To chyba nie było najtrudniejsze, gorzej będzie z powtórzeniem ruchu wyglądającego na skomplikowany. Wyciągnął różdżkę i powtórzył dwa razy ósemkę i niepełną pętlę. Następnie zrobił to po raz kolejny i po raz kolejny, wyobrażając sobie że jest to równie delikatny ruch jak skręcanie miotłą przy dużych prędkościach. Po kilkudziesięciu razach uznał, że lepiej tego już nie zrobi i zaprzestał wysiłków wsłuchując się w dalsze polecenia pani Pomfrey. Umiejętność wykonania takiego zaklęcia wydawała się być niezwykle przydatną rzeczą! Nigdy nie wiadomo, kiedy można sobie coś połamać, a tak chwila czarów i będzie po sprawie! Z ochotą przystąpił do leczenia swojego pierwszego w życiu pacjenta. Przybrał poważną minę i podszedł do przydzielonego mu szkieletu. - Dzień dobry drogi panie! Proszę się natychmiast położyć! - użyczył kościanemu człowiekowi ręki i pomógł mu się położyć. Zadanie traktował jako zabawę, przy której mógł nauczyć się czegoś ciekawego, a przy okazji rywalizować z Eric'iem. Taką naukę to on rozumiał. - A teraz proszę zacisnąć zęby i złapać mnie za rękę. - ujął dłoń szkieletu w swoją, drugą zaś wykonał ósemkę i niepełną pętle. - EsGRYmeje! - zaakcentował drugą sylabę podczas inkantacji, wskazując swoją różdżką na kość udową pacjenta po tym, jak tylko skończył gest. Z jego różdżki wystrzelił niebieski promyk i zaczął owiewać złamaną część nogi. Ta zaś magicznie zaczęła się zrastać. W miarę jak szczęk zębów szkieletu cichł, na twarzy Riaana pojawiał się uśmiech. W końcu ból całkowicie ustąpił, a chłopak wyprostował się i z dumą ukłonił się obiektowi nauki. - Rachunek ureguluje pan przy wyjściu. - mówiąc to zachichotał głupkowato, a potem odsunął się od noszy. Zanim pani Pomfrey oceni jego pracę, zyskał chwilę, aby poobserwować poczynania reszty grupy. Jak na razie próbować zaczął tylko Eric i nie poszło mu najlepiej. Ciekawe jak poradzi sobie Krukonka.
Ostatnio zmieniony przez Riaan van Vuuren dnia Wto 09 Cze 2015, 17:16, w całości zmieniany 2 razy |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 17:10 | |
| The member ' Riaan van Vuuren' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 09 Cze 2015, 17:28 | |
| Być obserwowanym, być w centrum uwagi przez nieskończone, przedłużające się cztery minuty to niezwykłe obciążenie dla Collina. Policzki miał takiego samego koloru jak krawat i godło Gryffindora na piersi. Czuł na sobie wzrok Sharon, a więc wziął wdech i starając się wyglądać mądrze, kontynuował robienie eliksiru. Jego partnerka miała jednakże w planach wprowadzenie urozmaicenia do zajęć. Nie tylko raz na jakiś czas zahaczała się o niego fizycznie, to nieprzerwanie się weń wpatrywała, co onieśmielało chłopca. Nie tylko był zdenerwowany światem poza klasą, to dodatkowo Sharon go peszyła. W jego nozdrza uderzył świeży zapach szamponu i perfum dziewczyny, gdy ta oparła brodę o nie-do-końca-ramię. Próbował ją powstrzymać przed zerkaniem na Riana żującego pijawkę, jednakże cóż mógł uczynić w obliczu kobiecej ciekawości? Odetchnął z ulgą, gdy się odsunęła i ponownie podjął próbę uwarzenia eliksiru. Wytarł ręce o spodnie, czując wszędobylski niemiły ostry zapach pijawek. To najpierw jej śmiech usłyszał, a następnie salwę śmiechu Gryfonów oraz reszty klasy. Wymamrotał pod nosem wiązankę na kształt "to-nie-jest-śmieszne", jednakże mało kto go słuchał. Nie odważył się zerknąć w stronę nauczyciela ufając, że ten nie spostrzegł winowajcy. Gryfon spuścił głowę i nagle zajął się broszurką. Wściubił w nią nos i przeglądał literki, wcale ich nie czytając. Potrząsnął głową psując ułożone włosy, nad którymi pracował rano, aby nie sterczały po indiańsku. Sharon skutecznie je rozczochrała i Collin wyglądał jak szalony doktorek z laboratorium Dextera. Uśmiechnął się do Erica przytomniej i żywiej, słysząc jego pochwałę. - Ma się tę zwinność. - wyszczerzył zęby do Henley'a, jemu darując wybuch śmiechu za te dziesięć punktów, które wziął sobie do serca. Szkoda, że za takie wyczyny nie przyznają nagród. Collin mógł mieć jedynie nadzieję, że profesor Milton nie zechce spełnić ich żartów i zamiast dodać, to odjąć punkty za latającą pijawkę. - Super. - pochwalił dziewczynę, odbierając od niej sproszkowane kły węża i cicho syknął, aby była ciszej, bo jeśli ich zauważą, to jeszcze będą musieli ich rozsadzić. Podskoczył w miejscu i prawie strącił swój kociołek na podłogę, gdy Sharon postanowiła po raz kolejny go zaskoczyć i pocałować w skroń. Collin się zmieszał. Nikt mu nie mówił, że siedzenie w towarzystwie panno Wigmore równa się sportom ekstremalnym. Rozbolała go głowa. Przyjrzał się pancernikowi sceptycznie i szukał sposobu na bezkrwawe dostanie się do żółci, gdy z odsieczą przybył Riaan. - Super. - ponowił to samo słówko i zrobił dużo miejsca chłopakowi ufając, że Poppy niczego nie widzi. Cofnął nadgarstek i odskoczył od ławki na widok głośnego zaklęcia rozcinającego zwierzątko na pół. Niespokojnie zerknął na Sharon mając nadzieję, że w porę odwróciła buzię. Po dzisiejszej lekcji powinna uważać na van Vuurena i jego zamiłowanie do obrzydliwych rzeczy, w tym żucia pijawek i krojenia pancerników. - Na... gacie... - otworzył usta i przez chwilę nie oddychał, gdy żółć zalała całą ławkę, włącznie z jego mundurkiem oraz butami. - ... Merlina. - dokończył słabym głosem i stał nieruchomo nad zwłokami zwierzęcia. Nie lubił eliksirów, bo one kończyły się zawsze wielkim bum. Dopiero brwi mu odrosły po eksperymentach pod okiem Smoczycy, a dziś będzie niósł ze sobą zapach żółci pancernika. Ohyda! - Dzięki... Riaan... - odpowiedział cicho, krzywiąc się i stojąc wciąż nieruchomo, oblany żółcią. Zacisnął powieki i otworzył je szeroko, wracając na ziemię. Nie zerknął na Sharon obawiając się, że ta zaraz puści pawia. Prędko machnął różdżką i usunął nadmiar cieczy z ławki, pozostawiając mundurek oraz buty na później. To nic, że Riaan go oblał. Najważniejsze są intencje! Sztywnymi ruchami wziął się za dokończenie eliksiru. Sięgnął po chochlę i jedną zamierzał podać Sharon, gdy nagle przez jego ramię przebiegł lodowaty dreszcz. Zatrzymał kończynę w połowie drogi. Otworzył szerzej oczy i patrzył na swoją rękę, jak odkładała obie czarne chochle, wymieniając je na cynkowe. Serce podeszło mu do gardła, gdy jego dłoń podawała dziewczynie odpowiednią łyżkę. Zimny dreszcz cofnął się i Collin z powrotem mógł ruszać kończyną. Stał w bezruchu trzydzieści sekund i unikając wzroku kogokolwiek, dorzucił korzenie stokrotek do kotła wraz z grimerowcem. Minęło parę minut i Collin uznał, że eliksir jest gotowy do ważenia przez trzydzieści minut. Nie spojrzał już na Sharon obawiając się sam nie wiedział czego. Uniósł rękę, sygnalizując koniec przygotowania eliksiru leczącego rany. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Pusta klasa Sro 10 Cze 2015, 09:19 | |
| Wydarzenia w sali nabierały coraz ciekawszego przebiegu, kiedy Harry siedział i przyglądał poczynaniom uczniów, którzy postanowili wykazać się (bądź nie) swoimi zdolnościami leczniczymi. Obserwował właśnie pannę komentatorkę, kiedy coś czarnego pomknęło z zastraszającą prędkością w jego stronę i tylko świadomość miejsca, w którym się znajduje powstrzymało go przed instynktowną reakcją. Oczywiście uchylił się przed ciosem pijawki w odpowiednim miejscu, jednak dla uczniów mógł to być jedynie refleks – nie zaś nadprzyrodzona szybkość.- Gratuluję, panie Morison, nie myślał pan o wstąpieniu do drużyny quddicha? – zagadnął serdecznym głosem, wybijając się przez salwę śmiechu, jaka opanowała pomieszczenie i nawet nauczyciela sięgnęło rozbawienie. Chwytając rozmaślone resztki pijawki w prawą dłoń, zbliżył się powolnym krokiem w stronę uczniów sporządzających eliksiry i dopiero teraz odważył się zerknąć w stronę Poppy, sprawdzając niejako jej opanowanie. Była zdecydowanie przejęta kółkiem magomedycznym, jakie postanowiła poprowadzić, aby zwrócić uwagę na coś tak nieistotnego jak ucieczka przed pijawką. Zwrócenie uwagi na metodę Riaana stanowiło dla Harrego miłą chwilę złapania głębszego oddechu, ponieważ widział w chłopaku niejakie przeciwieństwo siebie – bedąc wampirem uważany jest za potwora i chociaż nigdy nie pokusił się o zjedzenie pijawki; Gryfon zaś uchodzi za niewiniątką, a potrafi przegryźć pasożyta bez obawy o swoje zdrowie, co sugeruje wysokie umiejętności w dziedzinach z cyklu „przetrwać w buszu”. Kiedy trójka uczniów została wywołana do tablicy, Harry był wystarczająco blisko, aby dostrzec nagłą bladość na twarzy najmłodszego z nastolatków, którego doskonale znał z zajęć ONMSu. - Collin, wszystko w porządku? – zapytał wraz z zaniepokojonym gestem, kładąc dłoń na ramieniu pobladłego nagle Gryfona. To nic, że podniósł rękę. Harry zerknął do wnętrza kociołka, aby powierzchownie ocenić skuteczność eliksiru. Postanowił nie wtrącać się do zadania Poppy, jednak podniósł na nią wzrok jeśli ewentualnie poprosiłaby go spojrzeniem o wyręczenie.
|
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Pusta klasa Czw 11 Cze 2015, 17:40 | |
| O czym on to…? Cholera. W głowie Aerona rozbrzmiał szereg przemiłych i pełnokrwistych przekleństw, których nie powstydziłby się śmierciożerca. Nie próbował wypowiadać ich na głos, gdyż zapewne skończyłoby się to jego ekspresową eksmisją z Sali w której się właśnie znajdował. A to zaś mocno kłóciło się z jego dzisiejszym postanowieniem dotyczącym nauki (choćby nawet w ograniczonym stopniu) podstaw magomedyki, dziedziny magii z którą nie bardzo miał kontakt. Dlatego też nie miał zielonego pojęcia dlaczego jego umysł odpłynął gdzieś daleko, zagłębiwszy się w ciemną otchłań jego umysłu tak mocno, że stracił kontakt z rzeczywistością na dobre dziesięć, może dwadzieścia minut. Nie zwiastowało to nic dobrego. Po pierwsze, ominął go sam początek, a wraz z nim dość spora część informacji, zapewne wyjątkowo potrzebnych do sprawnego wykonywania dzisiejszych ćwiczeń. Po drugie, takie dziwne „dziury” w pamięci mogły charakteryzować osoby niestabilne psychicznie, czy z innymi, równie wymyślnymi problemami natury wewnątrz czaszkowej. A przecież on był całkowicie i niezaprzeczalnie zdrowy. Chyba. A może to po prostu z braku snu? Po ostatniej nocy, którą przespał jedynie przez trzy czy cztery godziny taki scenariusz wcale nie był taki nieprawdopodobny. To przynajmniej brzmi o wiele mniej dramatycznie niż poprzednie podejrzenia. Otrząsnął lekko głowę, starając się nie zwracaj zbyt dużej uwagi na własnej personie. Dobrym ruchem okazało się zajęcie ostatniej ławki w rzędzie i w ogóle w klasie. Pani Pomfrey najwidoczniej była zbyt zajęta (a raczej miał taką nadzieję, gdyż w końcu nic nie widział, nie?) innymi uczniami by zauważyć w zachowaniu Stewarda coś niepokojącego bardziej niż to było w jego zwyczaju. Dobra. Koniec tego nic nie robienia. Zmarszczył brwi, widząc że spora większość znajdujących się na Sali uczniów już rozpoczęła produkcję eliksiru. Westchnął przeciągle. Nie przepadał za wyróżnianiem się w takich sytuacjach. Ale nie było wyboru. Przyszedł tu sam dla siebie, i nikt z obecnych tu osób nie bardzo go interesowała. Odsunął delikatnie krzesło, starając się robić to w jak największej ciszy, po czym podniósł swój tyłek z owego przedmiotu, wyprostował się, i zgrabnym ruchem wydostał się z ławki, od razu ruszając w stronę małego spichlerza z potrzebnymi do przyrządzenia eliksiru składnikami. Co potrzebował? Jego wzrok przeniósł się na tablicę. Pijawki to pierwsza rzecz na zamieszczonej tam liście. Miał wycisnąć z nich 10 mililitrów tego specyfiku. Znaczy soku. Z pijawek. Po ruchach tych żywych jeszcze stworzeń doszedł do wniosku że one nie bardzo chcą być w jakikolwiek wyciskane. Druga sprawa to że nie wiedział jaka ilość soku przypadała na jednego przedstawiciela gatunku wysysającego krew. Nie były zbyt duże, w przybliżeniu więc stwierdził iż z jednej pijawki wydobędzie około dwóch, czy może trzech mililitrów soku. Dla pewności wziął ze słoika sześć tych małych potworków, po czym począł szukać kolejnego składnika, którym był sproszkowany kieł węża. Tak, tylko problem w tym że kły które przyniosła pani Pomfrey były w stanie niesproszkowanym, co utrudniało wykonanie zadania. No ale kto mówił że będzie łatwo. Potrzebna mu ilość wynosiła dwie łyżeczki, wziął więc dwa kły, tak na wszelki wypadek, by potem nie wracać się jak głupi. Kolejną rzeczą na liście były korzenie stokrotek, których było tutaj aż nadto. Wziął sześć, gdyż taką liczbę przewidywał spis wykonany przez prowadzącą zajęcia. Musiał zapamiętać by dobrze je oczyścić, gdyż zostały świeżo co zerwane, i nosiły jeszcze na sobie ślady ziemi. Co dalej? Tablica, a raczej obecne na niej pismo wskazywało na fiolkę żółci pancernika, tutaj przechowywanego w formie mrożonki. Zdecydował się zabrać dwie sztuki, w razie gdyby jedną przypalił, lub gdyby miał problem z jej wyciśnięciem. Tak. Już chciał odejść od stołu z przyprawami, gdy doczytał iż brakuje mu jeszcze jednej, ostatniej rzeczy. Liście grimerowca w liczbie dwóch sztuk. Zabrał i to, po czym upewnił się jeszcze raz czy aby na pewno zabrał wszystko ze sobą. Rachunek się zgadzał, toteż, starając się zachować ciszę, wrócił na swoje miejsce. Stół przy którym siedział wyglądał identycznie jak wszystkie pozostałe w Sali. Stał na nim kociołek, a obok leżała książka traktująca o magomedyce, parę skaczących pijawek, mokra mrożonka i jakaś zielenina. Słowem wszystko czego potrzebował by uwarzyć ten eliksir. A żeby cokolwiek zacząć warzyć, to przydałoby się chyba postawić kociołek nad paleniskiem, co też Aeron pospiesznie uczynił. Teraz zaś następowała nieco bardziej skomplikowana część zajęć, czyli szykowanie składników. Co zrobić najpierw? Gdzieś tam była instrukcja, więc zapewne jej przeczytani to pierwsza rzeczy którą powinien uczynić. Pomyślał przez chwilę. Były dwie drogi. Mógł zawczasu przygotować sobie wszystkie składniki, lub mógł też szykować je sobie na bieżąco. Druga opcja była szybsza, jednakże zostawiała mniej miejsca na pomyłkę. Gdyby coś nie wyszło, musiałby zaczynać od nowa, gdyż podczas warzenia eliksirów często gęsto liczą się nawet minuty. Podumał jeszcze odrobinę, po czym zdecydował się przygotować wszystkie składniki na raz. Tak będzie zdecydowanie bezpieczniej, no i szansa na powodzenie również będzie większa. Zaczął więc od wyciskania soku z pijawek. Ofiary najwidoczniej zdążyły zauważyć los który dotknął ich pobratymców, gdyż jak na złość zaczęły perfidnie podskakiwać. W końcu po trzeciej próbie udało mu się jedną złapać. Nie widząc innego wyjścia, postawił na stoliku małe naczynie, po czym przeniósł dłoń nad nie, ściskając w palcach pijawkę. Gdy znalazła się centralnie nad celem, wzmocnił uścisk, następnie usłyszał cichy pisk, lekki chrzęst, by w końcu ujrzeć delikatny szkarłatny płyn wypływający wprost do małego pojemnika. Tak jak się spodziewał, nie było go zbyt wiele. Dlatego też zabrał większą ilość stworzonek. Postąpił podobnie z kolejną, i kolejną, kończąc na wszystkich sześciu. Dzięki niewielkiej miarce na wewnętrznej stronie dowiedział się iż płynu jest nieco więcej niż potrzebuje. Pozbył więc się reszty, odstawiając potrzebną część na bok. Następnie zabrał się za kolejny składnik. Musiał jakimś cudem sproszkować kieł węża. Nie mogło mu się to udać za pomocą rąk, gdyż biały kieł był zwyczajnie zbyt twardy na takie traktowanie. Rozejrzał się za czymś bardziej przydatnym. Jego wzrok padł na odbijającym blask ognia nożu. Jego ostrze powinno szybko i sprawnie rozprawić się z drugim składnikiem. Przyłożył szerszą część do kła, i przyciskając go do blatu, powoli zaczął ruszać w te i z powrotem, dzięki czemu kość zaczęła się po trochu kruszyć. Ile on tego potrzebował? A tak. Dwie łyżeczki. Nie była to jakaś porażająca ilość, toteż po chwili tarcia uzyskał dokładnie odpowiednią kupkę, wystarczającą na dwie łyżeczki. Odłożył dziwny proszek na bok, i zabrał się za następną rzecz, którą była, a raczej były, sześć korzeni stokrotek. Według tego co powiedziała pani Pomfrey, należało je dobrze oczyścić z zalegających tu i tam drobinek ziemi. Nie było to ciężkie zadanie, wystarczyło użyć rąk, ewentualnie jeśli ktoś był leniwy, to różdżki. Aeron wybrał to pierwsze, gdyż o dziwo czasem lubił ubrudzić sobie dłonie pracą. Magia rozleniwiała, przez co dość częstym widokiem byli otyli czarodzieje. Czyszczenie zajęło mu nieco więcej czasu, zapewne z uwagi na fakt że potrzeba było aż sześciu stokrotkowych korzeni. W końcu jednak mu się udało, odstawił więc czyste korzenie na bok, pozbywając się reszty roślin, i spojrzał na tablicę w poszukiwaniu następnego punktu. Żółć pancernika, czyli naszej kochanej mrożonki. W dodatku cała fiolka. Należało najpierw ogrzać mrożonkę tak, by powróciła do normalnego stanu. Wolał nie przesadzać, by przypadkiem nie spalić martwego robaka, użył więc zaklęcia Siccare, czekając na efekty. Po dość długich paru minutach udało mu się wreszcie doprowadzić martwe stworzenie do stanu używalności. Zaczął więc delikatnie wyciskać stworzenie, patrząc jak żółtawa żółć skapuje do fiolki. Długo to trwało, musiał więc co jakiś czas zwiększać nacisk. Pewnie zbyt mocno się podgotował. W końcu fiolka napełniła się w mniej więcej takiej ilości jakiej potrzebował. Odłożył ją na bok. Teraz ostatnia część, czyli liście grimerowca. Paskudne liście z jakimiś dziwacznymi kolcami. Musiał się ich pozbyć, inaczej osoba która użyje eliksiru zostanie podziurawiona. Użył do tego noża, odcinając po kolei uparte kolce. Nieco poranił sobie palce, ale satysfakcja wynagradzała każdą dozę bólu. Uporał się tak z obydwoma liśćmi, i odetchnął z ulgą. Pierwsza część za nami. Teraz druga, chyba nawet gorsza. Woda w kociołku była w stanie wrzenia, a to oznaczało że mógł rozpocząć wkładanie składników. Na pierwszy ogień szedł sok z pijawek. Wlał go całego do środka, i zostawił na mniej więcej trzy minuty. Po tym czasie dodał proszek ze sproszkowanego kła węża, mieszając całą zawartość w środku. Granica błędu podczas warzenia eliksirów była cienka, toteż łatwo o pomyłkę. Czasem dość bolesną w skutkach. Tak czy siak. Teraz kolej na dziwną żółć pancernika. Miał ją wlać, i następne przemieszać chochlą, dwukrotnie, zgodnie ze wskazówkami zegara. Zrobił i to, zastanawiając się nad sensem strony w którą się miesza. Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? Przecież… dobra, nie teraz. Potem o tym pomyśli. Ostatnia część to wrzucenie korzeni stokrotek i liści grimerowca. Przemieszał jeszcze całość, po czym odłożył chochlę na bok i usiadł na krześle. Zostało mu teraz pół godziny czekania, zapewne na katastrofę która aktualnie wyglądała jak wnętrzności wypatroszonej żaby. Tak się skupił na tym wszystkim, że nawet nie zwracał uwagi na innych. Zabawne. Pacnął się w czoło. Zapomniał podnieść ręki. jak inaczej pani Pomfrey zobaczy jego dzieło? Uniósł dłoń. |
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Pusta klasa Czw 11 Cze 2015, 18:45 | |
| Chłopcy wzięli się do pracy, a więc pielęgniarka powróciła do klasy z uniesionym kącikiem ust. Uprzejmość Gryfoniątek wobec szkieletów była wzruszająca. Szczególnie panicz Henley chwycił kobietę za serce swą nieporadnością i brakiem pewności. Uśmiechnęła się nad jego głową sama do siebie i dostrzegłszy dwie podniesione dłonie, ruszyła w tamtą stronę. Nikt nie zadawał pytań ani nie potrzebował pomocy przy odrywaniu pijawek od skóry, co przyjęła z ulgą. Brak problemów przy przygotowaniu składników jest już połową sukcesu. Przymknęła oko na powstały w klasie bałagan, gdyż przy perfekcji wymagane były ćwiczenia. - Sprawdźże Harry kociołek panicza Morisona, skoro już tam stoisz. - odezwała się do przyjaciela, ufając w jego umiejętności lecznicze na tyle, aby nie musieć osobiście sprawdzać każdego kociołka. Stukając obcasami zbliżyła się ku ostatnim ławkom, przy której siedział samotnie uczeń Ravenclawu. - Witam, panie Steward. Zobaczmy, co pan upichcił. - nachyliła się nad kotłem i od razu odsunęła twarz, czując na skórze gorącą parę. - Proszę zmniejszyć ogień, bo w tym tempie za trzy minuty może nastąpić wybuch. Przy złej temperaturze ognia z kotła wydobywa się gęsta piana, a tego byśmy nie chcieli doświadczyć w tej klasie, złotko. - uśmiechnęła się do chłopca i odczekała aż ten ureguluje płomienie. Najważniejszym jest, aby zapobiegać nieprawidłowościom - nazywa się to profilaktyka. - Zapraszam pod tablicę. Panie Steward, panie Morison. - wskazała dłonią miejsce nieopodal trójki uczniów pieczołowicie pracujących nad szczękającymi szkieletami. A propos hałasu. Pacjenci chłopców zaczęli poważnie przeszkadzać i zagłuszać rozmowy toczące się w sali. Poppy zmarszczyła brwi, pogłębiając na buzi siatkę zmarszczek i stanowczym krokiem powróciła do Gryfonów. - Drodzy chłopcy, wasi przyjaciele na żywo byliby już nieprzytomni. - upomniała obu mimo, że przemawiali czule do pacjentów i nawet trzymali ich za paliczki. - Czas, moi mili. Czas. Powoli. Magomedyka nie cierpi pośpiechu. Powolny obrót nadgarstka i ruch różdżką, nie za blisko kości i nie za daleko. Musicie to wyczuć, jeśli waszym celem jest ratunek, a nie wywołanie śpiączki. - podniosła odrobinę głos, kierując te słowa do całej klasy, a nie tylko do pobliskich uczniów. - Proszę wybrać sobie pacjentów. - zwróciła się do Aerona i Collina, a przez ten czas podeszła bliżej Gryfonów, aby ocenić postęp. Szczękanie zębami przyprawiało o ból głowy. Poppy nachyliła się nad Panem Piszczelem należącym do Erica, obserwując brak postępu, a wzmożony hałas. - Ericu, drogi złotko. Unieś wyżej różdżkę. - dotknęła jego nadgarstka i wyprostowała go. - Chwyć pewnie różdżkę i nie przykładaj jej bezpośrednio do kości. Płynny ruch w odległości około cala nad kością. Spróbuj jeszcze raz i mów wyraźnie. - poradziła mu łagodnym tonem i uśmiechem zachęciła do powtórzenia zaklęcia. Jest tu po to, aby pomóc w nauce. Nie dziwiła się, iż komuś zaklęcie sprawiało trudność. Spodziewała się tego bardziej niźli szybkich sukcesów. Uczyniła krok w bok i była już przy hałasującym pacjencie Riaana. Uczniowi poszło znakomicie, czym zaskoczył kobietę. Uniosła wyżej brwi i dotknęła zrośniętej kości dwoma palcami, oceniając efekt. - Brawo, o to właśnie chodzi. Popracuj nad delikatnością, chłopcze. - poklepała go po ramieniu. - Tymczasem podejdź do ławki i znajdź fiolkę z czerwoną kartką. Wylej ją między szwami na ciemieniu. - poprowadziła chłopca do ławki i wskazała mu rząd kolorowych fiolek o różnych właściwościach leczniczych. - Odczekaj paru minut i przez ten czas nie dotykaj swego pacjenta. A teraz proszę, idź po... - urwała, odwróciwszy się przez ramię. Szkielet Riaana rzucił się do ucieczki. Szczękając zębami pognał na drugi koniec klasy, schował się za Harrym, a gdy to nie pomogło, zaczął wspinać się na meble, aby ukryć się jak najwyżej poza zasięgiem swego uzdrowiciela. - ... swego pacjenta i przyprowadź go z powrotem. Wystraszyłeś go, a więc powodzenia, złotko. - nie mogła się nie uśmiechnąć szerzej i nie pokręcić głową, nie wierząc własnym oczom. Nigdy się jej nie zdarzyło, aby szkielet uciekał i odmawiał bycia manekinem. Riaan musiał sam się uporać z problemem; być może zmotywuje to go do większej delikatności. Po paru chwilach przyglądania się uciekającemu pacjentowi, skoncentrowała się na Aeronie i Collinie. - Zasady są takie same. - dobyła różdżki i wykonała skomplikowany ruch przed klatkami piersiowymi szkieletów. Kości pękły, wydając z siebie nieprzyjemny dźwięk. - Pan Morison kość promieniowa, pan Steward pokruszone kosteczki nadgarstka. Zaklęcie brzmi: Esgrymeje i pomaga w zrastaniu się kości, jak się już domyśliliście. - zaprezentowała ruch różdżką, czyli poziomą ósemkę nieskończoności oraz niepełną pętlę. - Wyczarujcie sobie nosze, dbajcie o swych pacjentów i traktujcie ich jak żywe osoby. Pamiętajcie: nie spieszcie się. - wybrane szkielety zasalutowały swym uzdrowicielom gotowe poddać się bolesnym zabiegom. Równocześnie miętoliły żuchwami i uderzały zębami o zęby, imitując ból. Spojrzała na chłopców z uwagą, a następnie wskazała im część klasy, w której mają więcej miejsca dla siebie i swych podopiecznych. Gdy już zleciła im zadanie, zatrzymała wzrok na Riaanie. - Paniczu Vuuren, czy ściągnął pan już swego pacjenta z mebli? - zapytała z wyczuwalnym w głosie rozbawieniem. Oparła ręce o biodra i czekała aż Gryfon upora się i przyniesie z powrotem przerażonego niewinnego szkieletu. Przyglądała się chłopcu z uwagą i westchnęła, czekając cierpliwie aż uspokoi pacjenta i zakropli mu wskazany eliksir. - Dotknij jego czaszki. Gorąca, prawda? - zachęciła i również sprawdziła temperaturę kości. Parzyła; Poppy szacowała na czterdzieści jeden stopni Celsjusza, a sądząc po drżących barkach sprawa była poważniejsza i trudniejsza niż zwykła pomoc w zrastaniu kości. - Twoim zadaniem będzie zbicie gorączki. Użyj do tego czego tylko potrzebujesz. Okłady, lód, koce bądź zaklęcie brzmiące: Rejoto. Jest trudne i wymaga największej delikatności, gdyż przykładasz różdżkę do czoła, za którym znajduje się mózg. Mógłbyś niechcący go uszkodzić, jeśli zadrży ci ręka bądź się pomylisz. Uzdrowiciele preferują używanie eliksirów zbijających temperaturę ciała lub mugolskie sposoby, czyli kąpiele lecznicze, okłady i tak dalej. Przy udzielaniu pierwszej pomocy nie ma czasu na warzenie eliksiru, gdyż przez ten czas pacjent może stracić przytomność i już nigdy się nie obudzić. - zrobiła mu mini wykład ufając, że i inni uczniowie sięgają uchem, zapamiętując to, co mówi. Poppy sięgnęła po maleńką kredę i napisała na tablicy oba zaklęcia: Esgrymeje oraz Rejoto. Zademonstrowała Riaanowi ruch nadgarstka - przypominający pionowy supeł. Od góry, pętla po środku i na dół. Upewniwszy się, że uczeń otrzymał niezbędną wiedzę do próby opanowania drugiego zaklęcia, gestem zaprosiła go do rozpoczęcia leczenia pacjenta. Miała nadzieję, że Gryfon utrzyma go w miejscu i wykaże się większą delikatnością. |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 12 Cze 2015, 16:35 | |
| Zaalarmowana głośnym „Uwaga!” dziewczyna przygryzła wargę i z zaciekawieniem obserwowała trajektoria lotu żyjątka, które spośród zaprezentowanych im przez uzdrowicielkę stworzeń najmniej przypadło do gustu blondynki. Niespecjalnie zaskoczona przyjęła również fakt, iż pijawka dziwnym zrządzeniem losu obrała tor przecinający się akurat z jej osobą, dlatego też wzruszywszy uprzednio ramionami zwinnie usunęła się z drogi nadlatującego pocisku. I mimo, że w gamie typowych reakcji Gwendolyn Scrimgeour na tego typu zdarzenia figurowało ostentacyjne obwinianie wszechświata za każde, nawet najmniejsze zło, które kiedykolwiek wkradło się w jej życie, tego dnia wolała skupić siły witalne na nauce, ot co. Jak na typową kruk-damę przystało. Liczyła się z kwestią, iż każdy krok w stronę tego typu magii, nawet mikroskopijny, przybliża jej drobną osóbkę ku osiągnięciu odgórnie przyjętej przezeń życiowej drogi, mającej swój finał w Świętym Mungu. I nie, nie jako pacjentka. Dlatego narzekania odstawiła na boczny plan. Gwen usłyszała kroki tuż przy swoim stanowisku pracy i nim zdołała się spostrzec, szkolna piguła już wywoływała ją i dwóch lwich gentlemanów do tablicy. Dosłownie. Uważnie wysłuchawszy poleceń starszej wiekiem i doświadczeniem czarownicy, niczym zahipnotyzowana donośnie recytując formułę zaklęcia i powtarzając zaprezentowane im ruchy dłonią, powiodła wzrokiem po sylwetkach uroczych panów kostków i… i cholera-no-co-zrobisz stwierdziła, iż zgłodniała a fakt ów przejściowo zgarnął pełnię jej bezcennej uwagi. Myśli panny Scrimgeour oscylowały między doniosłością podejmowanej nauki a tym, co najdroższa przyjaciółka naszej smukłej bohaterki (Łondo pozdrowienia!) ukryła w krukońskiej składnicy zapasów łechtających choćby szczególnie wybredne podniebienie. Z otchłani pamięci kolejno wydobyła czekoladowe żaby, kremowe piwo i marynatę, co w zestawieniu stworzyłoby dosyć intrygującą mieszankę, gdyby nie fakt, że białogłowie dokuczał głód, nie zaawansowana ciąża. Westchnęła przeciągle i tanim kosztem porzucając krainę żywieniowych fantazji skoncentrowała się na lekcji, autentycznie zdziwiona tym, że zawczasu wywołani na dywanik wraz z jej skromną osóbką panowie poddawani byli już bardziej-bądź-mniej-pozytywnej krytyce postępów pracy z omawianym zaklęciem. Na galopujące hipogryfy, food porn musiało zając jej nieco ponad szacowaną minutę. ”Cholera, cholera, cholera…, przemknęło hurtem przez jasnowłosą makówkę, a niezbyt zadowolony wyraz twarzy młodej Scrimgeour jedynie spotęgował doniosłość trwającego wewnątrz niej samorugania przez zaistniałą z własnej-nieprzymuszonej-woli sytuację. W danej chwili nie było dla niej nic tak niesamowicie satysfakcjonującego jak bezgłośne odtwarzanie słowa „cholera” jakieś kilkadziesiąt razy. No może pominąwszy temat papierosów, ale w tym poście staram się stronić od nikotyny. Tak więc złamany obojczyk. Chwila pełna zdziwienia i ciszy musiała wszak minąć, także kiedy tylko dziewczyna wydobyła własne „ja” z krainy szoku i niedowierzania, zakasała rękawy swego nad wyraz aseksualnego, rozciągniętego swetra i dziarskim krokiem obeszła pacjenta dookoła, pomrukując przy tym cicho. Wybijający rytmy szczęką pacjent jednak ani myślał dać wyraz temu, że choćby zauważył balansującą w niedalekim sąsiedztwie młódkę. Niewiasta potraktowała fakt ów jako wyraźny alarm, dlatego finalnie zarzuciła nieefektywne, pośrednie sposoby zwrócenia na siebie uwagi i zakaszlała teatralnie, przyłożywszy zaciśniętą piąstkę do granicy ust. Przewróciła ze zniecierpliwieniem oczyma i subtelnie trącając łokciem żebra kościstego towarzysza, rzekła.- Pan się weźmie w garść, zamiast uskuteczniać ciche dni w reakcji na chwilowe spóźnienie pańskiej wybawicielki! Pierwsze koty za płoty. Dziewczyna mimowolnie obdarzyła pacjenta przyjaznym uśmiechem, w głębi duszy odczuwając jednak swoistego rodzaju zażenowanie, uwarunkowane obowiązkiem czułego obchodzenia się z tego typu jegomościem i uważnie obiegła wzrokiem jego ascetyczną sylwetkę w poszukiwaniu źródła radosnego szczebiotania zębami przez Kostka (bo idąc tokiem najbardziej banalnego spajania faktów takim właśnie imieniem ochrzciła chorego). Rzecz jasna, ponieważ zostało to zawczasu odgórnie zakreślone jako punkt zapalny pacjenta, lazurowe tęczówki niewiasty bezzwłocznie odnalazły oparcie na obojczyku kościotrupa- Nazywam się Gwendolyn Scrimgeour i abstrahując od dzisiejszego przypadku, polecam się na przyszłość, ze swojej strony obiecując pełnię gotowości w nagłym wypadku.- Dodała jeszcze w ramach pokrzepienia ducha anemicznego koleżki i zasadniczego przełamania przysłowiowych lodów. Chytry uśmieszek nawiedził lico Krukonki, gdy ta z satysfakcją zanalizowała fakt, iż jej imię i nazwisko są tak długie, iż najczęściej interesanci zapominają co od niej chcieli, zanim je wypowiedzą a głos.- Szybkim machnięciem różdżki dziewczyna zaprezentowała wszem i wobec swój kunszt magiczny, materializując przed pacjentem górę poduszek, które, również z pomocą cisowego kijaszka ułożyła pod ścianą w prowizoryczne posłanie.-Zanim pana przetransportuję na to jakże wygodne legowisko, unieruchomię kość, co by nie zrobić więcej szkody, aniżeli pożytku.- Zaświergotała, uśmiechając się lekko, a twarz jej niczym nie przypominała już sposępniałej facjaty zirytowanej palaczki na głodzie. Gwendolyn wyszła z założenia, iż tegoż szczękającego ząbkami pana bardziej niż cokolwiek inne ukoi wiedza na temat postępujących po sobie działań przyszłej-mam nadzieję-uzdrowicielki. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i skierowała na pękniętą kość.- Tegeuatu.- Wydukała i odczekawszy chwilę, aż pacjent przyswoi zaistniały, nieco bardziej relaksujący stan rzeczy, kontynuowała zachęcająco- Pan spocznie. W dowód dobrych chęci złapała pacjenta pod ramię z nienaruszonej strony i poprowadziła ku wcześniej przygotowanej stercie. Gdy tenże, według jej zaleceń, oprawszy się wyprostowanymi plecami o ścianę zajął pożądaną pozycję, Gwen kucnęła przed nim i uspokajająco ułożyła lewą dłoń na jego własnej.- A teraz nastąpi moment kulminacyjny, w którym na tymże iście królewskim posłaniu zostanie pan poddany terapii przyspieszającej powrót do pełni zdrowia.- Podsumowała nad wyraz spokojnym tonem, raz jeszcze sięgnąwszy po gałązkę mocy i nim pozwoliła Kostkowi na choćby szczęknięcie sprzeciwu, już wykonywała różdżką powietrzny taniec płynnej ósemki i następującego po niej, nieprzerwanego, gestu częściowej pętli. Z ust jej natomiast wydobyło się dźwięczne, zaakcentowane na drugiej sylabie- Esgrymeje- a ona z uniesionymi doń brwiami dopatrywała efektu swojej pracy.
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Scrimgeour dnia Pią 12 Cze 2015, 17:28, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pusta klasa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |