|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Amycus Carrow
| Temat: Re: Pusta klasa Czw 02 Kwi 2015, 21:15 | |
| Imię Złego nie było jednorodne i chociaż wiele osób starało się odszukać to właściwe, rzekomo prawidłowe – byli ślepcami błądzącymi we mgle, nie dopuszczającymi do siebie możliwości prostego, ludzkiego rozwiązania. Szatan bądź Diabeł dla ludzi głęboko wierzących w wyższy byt zwany bogiem bądź boginią (w zależności od wyznania), pchający dobrodusznych i miłościwych ku grzesznym uczynkom i pokusom, ostatecznie spychając w wieczny ogień potępienia, z którego nie ma żadnego ratunku. Kaźń, katusze czekające na nieświadome owieczki boże były przedstawiane różnorako w wielu kulturach i chociaż Amycus nie interesował się tym tak bardzo, jak pragnęła tego matka – miał świadomość istnienia tego, który tak naprawdę zasiewał wątpliwość w ludzkiej duszy, wahanie we własne siły, pogardę do odbicia w lustrze i ,ostatecznie: spychający w czeluści najgorszych mąk. Dalekosiężne plany chłopaka łączyły się z tymi krótkodystansowymi, a takim z pomniejszych było usunięcie jednego z oblicz Złego, na początku wydzierając z jego rąk niewinną, prawdziwie bezbronną duszyczkę. Imię jego było Derek, a nazwisko nieuczciwie zagarnął, domagając czegoś, co nigdy nie powinno do niego należeć. Teraz jednak jego myśli znajdowały się daleko poza zasięgiem bękarta burzącego spokój myśli Yui, tak bardzo zmieniając tor w stronę bardziej przyziemnych, namacalnych spraw. Powinien poruszyć się dotknięty do żywego słowami dziewczyny, gdyby tylko potrafił wyczuć smutek poruszający strunami głosowymi, przyprawiając w ostatecznej formie drżenie podobne do trzepotu skrzydeł motyla. Niosąc za sobą tylko niewinne podmuchy, powodowały lawinę w innym mieście, przy innej okazji, gdziekolwiek by się znaleźli i ukryli. Amycus jednak tkwił niewzruszony ostrymi, niemalże bolesnymi słowami pozostawiającymi krwawiące rany na sercu ukochanej, niedostrzegając jak wiele płaci za tę chwilę bezpośredniej szczerości. - W takim razie skazujesz się na samotność, pomimo mojej obecności – odpowiedział dopiero po kilku chwilach, kiedy gotowa odpowiedź jarzyła się w jego umyśle wyrazistym kolorem. Malinowy posmak rozchodzący się wewnątrz ust chłopaka rozprowadzał mozolnie swoje pędy, celowo doprowadzając do zniszczenia fasad pewności i bezpieczeństwa, jakie były ostoją Amycusa od wielu lat. – Ja nigdy nie zrozumiem i prędzej czy później musisz to zaakceptować – powiedział to z głową nieznacznie pochyloną w przód, z dumnie uniesionym podbródkiem podkreślonym arystokratycznymi korzeniami i nieugiętą pewnością wyczuwalną w intensywnym spojrzeniu przekraczającym granice powierzchowności, wnikając w głąb duszy. Nie przerywając ćwiczenia, dokończył rozpoczętą myśl z niewielkimi przerwami na pogłębienie dramaturgii: - z emocjami na wierzchu jesteś łatwym celem, słabniesz i pozwalasz na atak nawet, jeśli jesteś na niego przygotowana i przekonana, że zabezpieczyłaś wszystkie słabe punkty. Kto ma cię bronić, jeśli nie ja? – Carrow poczuł dopiero w tym momencie zachodzącą lekkość w upośledzonej dłoni i to zmusiło go do zerknięcia w tamtą stronę, przerywając równocześnie dalszą część wypowiedzi. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się nadając twarzy dokładniejszy wyraz gniewu skierowanego w nieokreśloną stronę, acz spojrzenie sugerowało co za moment nastąpi. - Nie ułatwiaj mi, Yumi – zganił ją pozornie neutralnym głosem, w którym nie dało się wyczuć nawet obojętności. Pustka przeszywająca na wskroś nie była przez niego odczuwalna, ale celowo wcisnął irytację – dając upust wewnętrznemu żarowi rozgrywającemu harce w umyśle i bezwładnym częściowo ciele. – W ten sposób ułatwiasz mi sprawę, a zadanie polega na zaciśnięciu pięści na piłce. – Podniósł wzrok ponownie na dziewczynę, jednak opuściła spojrzenie wystarczająco zręcznie, aby nie dostrzegł niczego niepowołanego. – Mam utrudniać sobie – w połowie zdania dostrzegł spięcie mięśni przedramion dziewczyny i w odpowiednim momencie sięgnął prawą ręką po nadgarstek, wstrzymując Yui silnym uściskiem przed cofnięciem dłoni – i stawiać większe wymagania, aby osiągnąć lepsze rezultaty. – Dokończył ze stanowczością wyciekającą między poszczególnymi słowami, a palce trzymające przez ułamek sekundy, przez tę ulotną chwilę walczącą z naturalnym odruchem Merberetówny, zelżały pozostawiając jej wybór. Zaszła jedynie delikatna zmiana, podczas której Amycus odsłonił część swoich pragnień utrzymujących bezpośredni kontakt z anielskim dotykiem, odbierającym mu dech w piersi przez nieprzespane z powodu wyobraźni noce.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Pusta klasa Czw 02 Kwi 2015, 22:21 | |
| Zacisnęła zęby i zmrużyła nieznacznie powieki, napotykając na drodze ten sam mur, od którego nabawiła się tak wielu siniaków. - Mógłbyś zrozumieć, gdybyś umiał słuchać. Z góry zakładasz, że się nie uda i to ty tkwisz w samotności i pustce. - uniosła nieznacznie głos, prostując kręgosłup w obronnym geście. Teraz to ona zirytowała się, nadała swej wypowiedzi ostrzejszego i chłodniejszego wydźwięku, aby przebiła się przez obojętność Amycusa i dotarła do jego mózgu jako wiadomość ważna i istotna, którą należy analizować i rozważać. - Nie dajesz sobie ani mi szansy, a przecież o nią prosiłeś. - potrząsnęła głową i odwróciła wzrok, aby nie pozwolić emocjom wyjść z jej oczu i ust. Burzył dopiero co zbudowaną atmosferę porozumienia i spokoju. Prawie powróciła do niego, a swoimi słowami i zarzutem zranił ją po raz kolejny. Celowo wbijał jej nóż w serce nie widząc jakie czyni tym szkody. Oddaliła się od niego. Wypuściła jego dłoń, zapragnęła znaleźć się na drugim końcu świata, aby nie oglądać intensywnych czarnych jak noc źrenic niezdolnych dać jej nawet szansy na okazanie mu uczucia. Niszczył ją. Yumi zapragnęła koła ratunkowego i pomocy, aby ktoś ją uchronił przed Amycusem, skoro sama nie daje sobie rady. Z jej gardła wydobył się dziwny dźwięk, podobny do syknięcia jakby się nim sparzyła. Zdążył chwycić jej nadgarstek i zatrzymać w połowie. Odpychał ją próbując ją zatrzymać. Położyła rękę na jego dłoni i odczepiła ją od siebie, wybierając izolację od niego. Nie mogła przy nim być, gdy rzucał jej w twarz to wszystko, co uzbierał przez te pięć miesięcy. Sam wpoił jej słabość, zranił ją każąc siebie kochać, a teraz próbował oczernić to uczucie i je wyplenić. Yumi dusiła się, brakowało jej tchu. Pragnęła krzyknąć i potrząsnąć Amycusem, aby w końcu się obudził. Krzesło gośno zaszurało. Odsunęła się od chłopaka, krzyżując ręce pod biustem. Mroziła go wzrokiem odbierając mu prawo dotyku, skoro sam go odrzucał. Milczała długo i siłowała się z nim mentalnie, mając go po dziurki w nosie. Każde jej łagodne podejście odparowywał zranieniem jej serca. Czy nie dosyć już przez niego wycierpiała? Brakowało jej cierpliwości. - Proszę bardzo, nie będę ci niczego ułatwiać. Ćwicz dalej. - użyła oficjalnego tonu używanego na lekcjach podczas odpowiadania przed nauczycielem na zadane pytanie. Bądź przy rozmowie z ojcem, do którego nie żywiła cieplejszych uczuć. Nic poza obojętnością. Nie wytrzymała długo. Amycus nadepnął nie na ten kamyk co trzeba i obudził głaz czekający już od dawna, aby spaść. Podniosła się i podeszła doń blisko, bliziutko, nachylając się ku jego twarzy z zaciętą miną. Czuła jego oddech na skórze, doskonale widziała nierówności szramy na kości policzkowej i mogła policzyć jego rzęsy. Dotknąć go i o wszystkim zapomnieć. Z oczu Yui zionęła złość, tak dobrze mu znana. Czarne włosy otuliły jej okrągłą buzię, wizualnie dodając jej wielu lat. - Najpierw mówisz, aby ciebie kochać, a teraz zarzucasz mi, że to moja słabość. - syknęła zjadliwie, wkładając w swoje słowa mnóstwo jadu. Z jej oczu miotały pioruny, zaś chłodne ciało zastygło i nie pozwalało chłopakowi odczuć jak bardzo pragnie przy nim być. - Zdecyduj się Amycusie. Nie dostaniesz mnie krystalicznej, musisz przełknąć wszystkie wady tego, o co prosisz. Ale pamiętaj, mój drogi o jednym. - zniżyła głos do szeptu. Ledwie wydobywała z siebie głos, a i tak musiał odczytać z jej ust nieznaną mu dotąd siłę. Yui wydawała się teraz inna, zbyt dorosła. W jej oczach pojawił się zwiastun mroku, którym się od niego zaraziła. Wydzierał z niej brutalnie niewinność. - Jeśli nie pojmiesz, że kochanie ciebie nie jest słabością, stracisz mnie. Nigdy nie odzyskasz. Dopiero wtedy zrozumiesz co to znaczy być samotnym. Nie baw się mną, Amycusie, bo zrobisz krok do przodu albo pięć w tył. - nie groziła mu, a wykładała swoje racje. Miała dosyć słuchania, że miłość oznacza słabość. Może i była słaba, bo gdy Derek zagroził życiu Amycusa, a Yumi spanikowała i zamknęła się pod kloszem uciekając od problemów. Tak, to była słabość, ale nie zamierzała na to mu pozwalać. Czy nie widział, że zniknęła tamta dziewczyna z uroczystości zaręczynowej? Nie było jej od dawna. Zginęła, przepadła. Osłabiał ją ale jednocześnie dał jej siłę, aby przestać być zagubioną małą dziewczynką wrzuconą na głębokie morze. Z każdą ich kłótnią i rozmową, z każdym dotykiem, Yumi uczyła się rozumieć świat. Nie oczekiwała już rycerza na białym koniu; chciała po prostu kogoś kochać i jeśli jej i sobie na to nie pozwoli, straci ją raz na zawsze. Kochała go, ale nie zamierzała sama się w tym dusić i umierać od tego powoli, przewlekle i po cichu. Pamiętała na obozie, gdy Amycus poprosił ją szeptem o coś, co wstrząsnęło nią do głębi. O miłość, o obdarzenie go uczuciem, na które nie zasługiwał, a które być może obudzi w nim człowieczą stronę. Zgodziła się, lecz nie sądziła, że napotka taki opór. - Nie obronisz mnie przed sobą samym. - dodała i odsunęła się od niego. Odeszła od jego krzesła, od jego gorącego ciała dając się pochłonąć zimnu pomieszczenia. Oparła się o drewniany stół i oddaliła się odeń o kilka metrów, aby mu niczego nie ułatwiać. - Bądź z siebie dumny. Utrudniasz sobie wszystko. Nawet mnie. - rzuciła oschle, odcinając się od niego i oddalając bardziej niż przed wejściem do tej klasy. Yumi nie drżała. Radziła sobie z opanowaniem siebie i cisnących się do oczu łez. Stała z dumnie uniesioną brodą i nie patrzyła na Amycusa, dając mu czas z oswojeniem się z prawdą. Pośrednio dała mu do zrozumienia, że go kocha. A on, zamiast to odczytać, zarzucił jej bycie łatwym celem. Więc po co to wszystko? Jaki był tego sens? Nienawidziła go. Nienawidziła go, bo pragnęła nim potrząsnąć i krzyknąć, że jest idiotą i nie potrafi uszanować jej uczucia, a jednocześnie wtulić się w jego szerokie barki, usiąść mu na kolanach, skulić się i zniknąć w ramionach. Odwróciła się do niego plecami i zamiast wyjść z sali, do czego zdolna nie była, sięgnęła po przypadkową książkę z regału. Zdmuchnęła kurz i przekartkowała ją, chociaż nie widziała ani jednej literki. Wszystkie skakały jej przed oczami, gdy z trudem powstrzymywała swe ciało przed powrotem ku źródle ciepła. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 03 Kwi 2015, 13:22 | |
| Wielokrotnie odnosił wrażenie, że język jakim posługiwała się Yui nie należał do tych rozumianych przez niego, stosując zagrywki zbyt proste, aby mógł powiązać ze sobą odpowiednie dźwięki i nadać im sensu dostrzegalnego dla własnych uszu. Patrząc na poruszające się w gniewnym grymasie usta dziewczyny, dostrzegał diametralne różnice między poglądami na świat jaki ich otaczał, a wersje interpretacyjne stanowiły dwa bieguny z powodu deformujących rzeczywistość okularów. Pytanie jednak brzmiało, czy którekolwiek z nich potrafiło dostrzec prawdę i zaakceptować ją taką, jaka jest, pozbywając się lat wychowania, socjalizacji i świadomie podejmowanych wyborów, kształtujących osobowość w takiej formie jaka dziś widnieje w ich zachowaniu. ”To ty” nacechowane było zbyt wielkim ładunkiem emocjonalnym, aby pozwolił sobie zbagatelizować rodzącą się w trzewiach Yui histerię bezsilności, która pchała ją wprost w ramiona obłędu czyniącego większe spustoszenie niż odgórnie zakładał. Czując na barkach ciężar pustki, na jaką skazywał naiwną dziewczynkę odnosił dziwną lekkość w sercu przepełnionego czymś na kształt goryczy. Nie zatrzymywał jej kiedy rozłączała dzielące ich więzi porozumienia, przyglądając się bez słowa protestu aż niszczy cienki pomost między nimi – dwoma światami przedwcześnie złączony obietnicą dwóch rodów. Bez mrugnięcia okiem przypatrywał odruchom tak podobnym do obrzydzenia, wykrzywiającą twarz w grymasach i zamiast odczuć karę, jaką postanowiła wymierzyć mu Krukonka – przeniósł swoje zainteresowanie na wykonywane ćwiczenie. Rozkojarzenie, do jakiego doprowadzała go poprzez niewinny dotyk zbladło w przeciągu kilku sekund, podczas gdy dodatkowe bodźce przestały dostarczać dodatkowych, całkowicie niezbędnych w tej sytuacji odczuć. Rozluźniając mięśnie i spinając je ponownie poruszał palcami, wprawiając w drżenie czerwoną piłeczkę jak gdyby mechaniczna kończyna miała problemy z precyzją. - Słabość, którą wykorzystają inni i sprawią katusze, o jakich nie mogłaś jeszcze śnić. Myślisz, że dlaczego hartuję twoje serce, Yumi? – zapytał zanim jeszcze dziewczyna zdążyła wybuchnąć złością i zbliżyć się do niego na odległość zaledwie kilku centymetrów, wyzierając spomiędzy swoich ust jadowite słowa mające uderzyć w czuły punkt Carrowa. I zapewne tak by się stało, gdyby nie kpiący uśmieszek zmieniający gniewny wyraz twarzy chłopaka. Nie pozwolił jej odejść, chociaż próbowała to zrobić. Zręcznym ruchem, między jednym mrugnięciem powiek a kolejnym poderwał się z krzesła, dzikim krokiem rozdzierając dystans dzielący ich w sali i uściskiem iście żelaznym przytrzymał jej przedramię, krótkim szarpnięciem przyprowadzając przed swoje oblicze. Tysiące niewypowiedzianych myśli okryło czającą się grozę w słowach dziewczyny, po których każdy logicznie myślący kajałby się przed nią i prosił o naprawienie stosunków do poprzedniego stanu, gdzie oboje nieśli jakiegoś korzyści. Przed sobą miała jednak Amycusa Carrowa, który silną sugestią położył jej prawą dłoń na własnym barku, w następnej chwili przyciskając biodro dziewczyny do własnego. Bezwładna ręka zwisała żałośnie porzucona, a piłeczka toczyła się między ich nogami, do ciemnego kąta gdzie zostanie zapomniana. Amycus nie dał czasu na wyrwanie się Krukonce, czyniąc taneczny, niezwykle płynny ruch w lewą stronę, wprowadzając ją w rytm walca. - Fakt, oddalasz się ode mnie, bo pałasz do mnie skrajnymi emocjami. Nienawiść w czystej, nieskazitelnej formie, który hoduje w tobie żądzę mordu. Ty nie ostrzegasz, ty grozisz i łakniesz łez, krwi, doprowadzenia mnie do skraju szaleństwa z tęsknoty, abym zrozumiał twoją wartość. – Kolejne kroki, a silna dłoń troszkę wyżej pośladka zmuszała dziewczynę do trwania w tym dziwnym tańcu rozedrganych emocji podkreślonych tajemniczymi błyskami w oczach psychopaty. Tańcz Yumi, tańcz póki gra muzyka. - Zduszona w klatce własnych myśli, boisz się pokonać bariery, bo wiesz że prowadzą one do piekła obłędu, czyż nie? Zamiast stanąć naprzeciwko i zrzucić ciężar okropieństw, posmakować słodkiego nektaru wyżalenia się, tkwisz w coraz ciaśniejszych okowach nieznanej tobie miłości. - Nie przerywając monologu, rozluźnił ramię i wyprowadził dziewczynę wprost w obrót, kończąc go agresywnym szarpnięciem i jeśli nie obroniła się drugą dłonią, zderzyła się z jego torsem. - A ja czekam, czekam na odpowiednią chwilę, aż ból stanie się nieznośny i wydrzesz ze swego ciała serce, oddając mi duszę za cenę ukojenia, które wiesz, że potrafię ci ofiarować. Wydaje ci się, że wiesz już o mnie wszystko i mrok nie przeraża cię, ale kusi, mami, pochłania... Tak, tak ciebie widzę, Yumi Merberet. - W mgnieniu oka pochylił się, aby ostatnie zdanie powiedzieć tuż nad ciepłymi wargami dziewczyny, przechylajac głowę by łatwiej mu było dotrzeć do celu. Nie pocałował jej. Zainicjował kolejny obrót nim zdążyla się zorientować, jednak tym razem nie było krztyny namiętności. Wypuścił ją ze swoich ramion, ofiarując wolność. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 03 Kwi 2015, 14:57 | |
| Jaki sens było tworzyć, mozolnie budować między nimi drewniane mosty, skoro niszczył je i patrzył jak Yumi miota się po swojej stronie i nie wie co robić. Bardzo na nią wpłynął, bardzo ją zmienił, bardziej niż przypuszczała. Dotykał w niej struny o których istnienia nie podejrzewała. Wydobywał z niej pierwotne odruchy samoobrony i bawił się nią, oglądając swoje dzieło popełniające błędy. Siał spustoszenie. - Nie rozumiem jaki masz w tym cel, ale nie podoba mi się to. Niszczysz mnie. Jak długo mam tobie na to pozwalać? - zacisnęła palce w pięści i próbowała wziąć głębszy wdech, aby odzyskać równowagę. To było takie trudne i niewykonalne. Nie przy nim, gdy zamiast patrzeć prosto w oczy, skoncentrował się na piłeczce. Mówiła do niego, próbowała go zranić, aby chociaż raz poczuł się tak jak ona. Odbiła się od muru mimo, że stała bliżej niż inni jego najbliżsi. W Yumi prawie coś pękło na widok pogardliwego uśmiechu wykrzywiającego jego twarz. Chęć potrząśnięcia nim wzmogła się, stała się bardziej potrzebna a nuż wszystko okaże się złym snem i nie będzie musiała przedwcześnie zmagać się z czyimś mrokiem. Z jej gardła wydobył się jęk protestu. Ból w ramieniu i mocne szarpnięcie odcisnęło się na jej skórze. Gwałtownie zawrócona omal nie wpadła na chłopaka i nie zderzyła się z jego torsem. Piorunowała go wzrokiem, gdy jak gdyby nigdy nic układał jej dłoń na barku i przycisnął do siebie, aby nakłonić ją do tańca. Zaplotła odruchowo palce na jego gorącym karku, aby nie upaść przy płynnym obrocie. Zapomniała o czerwonej piłeczce. Wpatrywała się wojowniczo w jego ciemne oczy i z wieloma skrajnymi uczuciami słuchała co ma jej do powiedzenia. - To wszystko twoja zasługa. - przerwała mu, aby przypomnieć kto naprzemiennie doprowadzał ją do skraju szaleństwa, aby po chwili zaoferować swoje ramiona i ciepło, któremu nie potrafiła odmówić. Mówił prawdę, ponownie czytał z niej jak z otwartej księgi. Żądza mordu, jak to określił, dojrzewała w niej z dnia na dzień. Pielęgnował ją starannie i próbował wydobyć na światło dzienne, zabijając jej niewinność. Raz pragnęła udusić Amycusa za to z nią robił, a raz paść na kolana i poddać się nieuchronnemu. Policzki dziewczyny poczerwieniały wbrew jej woli mimo, że nigdy nie przejawiały zdolności zdradzania jej odczuć. Yumi wstydziła się, bo miał rację. Miała serdecznie dosyć bycia łagodną, dobrą, słodką, małą Yumi, bo wtedy cierpiała bardziej. Nikt jej nie słuchał, nikt nie widział w niej potrzeby krzyku. Na wpół świadomie zmieniła się i zaczęła walczyć o swoje. Wysłała do Llyoda ostrzegawczą sowę, aby nie ośmielił się zranić Skai. Wygarnęła Amycusowi jak bardzo go nienawidzi i jak blisko jest przepaści. Spontaniczny radosny śmiech pojawiał się coraz rzadziej... Tańczyła równo z nim, z pamięci odtwarzając wyuczone kroki. Każde jego słowo przeszywało ją na wskroś. Drżała od szeptu i zimnych źrenic, uciekała wzrokiem i tańczyła jak jej zagrał. Przymknęła powieki stąpając pewnie po podłodze, obracając się i wpadając na niego z całą siłą niecałych pięćdziesięciu kilogramów. Przez pół sekundy opierała czoło o jego klatkę piersiową zanim nie poruszył się znów i nie przeciął powietrza zjadliwym szeptem. Zmrużyła wojowniczo powieki gdy się nachylił udowadniając, że wie o niej więcej niż ona sama. Jak marionetka chłonęła słowa otulone gorącym oddechem. Bolesną szczerość. Po następnym suchym obrocie utkwiła tam, gdzie ją puścił, nieopodal stołu. Żądał od niej wejścia w piekło, dać się ponieść obłędowi i szaleństwu, w którym to on miał być przewodnikiem. Kusił ją i oferował własną satysfakcję; życie na innych zasadach z dala od niesprawiedliwości życia codziennego. Pokazywał jej jak się zmieniła. Przestała prosić, zaczęła żądać. Nie czekała na ruch, sama tam szła, chociaż wahała się przed Amycusem. Chciał jej duszy jak Diabeł, Zły, Szatan. Długą chwilę przymykała oczy i opanowywała drżenie rąk. Klatka piersiowa unosiła się w nierównym oddechu po tańcu, po którym nogi się pod nią uginały. Ukojenie w zamian za duszę. Co miała do stracenia? Tylko jego. Jak zwykle wygrywał. - Nie pozwolę mu na to. - powiedziała sama do siebie i nagle otworzyła ciemniejsze zdawać się mogło, oczy. Zmarszczyła brwi i po chwili zastanowienia powróciła do Amycusa, do jego ramion, skoro prześwietlił ją z taką łatwością. Położyła mu rękę na ramieniu i zmusiła go, aby się nachylił nad nią. Stanęła na palcach, aby czuł na policzku jej oddech. - Obiecał mi odebranie ciebie. Obiecał mi, że odbierze mi ostatnią osobę jaką mam. Nie tknie ciebie. Zapłaci mi słono za wszystko i ty będziesz stał od tego z dala, bo nadziejesz się na swoją własną broń. - wyszeptała mu wprost do ucha skróconą, złagodzoną treść listu poznaną w Hogwart Expressie. Listu, po przeczytaniu którego straciła przytomność i oddaliła się od niego. Dostał to, czego chciał. Wiedziała, że nie odpuści dopóki się nie dowie co skrywa, co dzieje się w jej głowie. Mógł czekać jeszcze długo aż ból stanie się nie do zniesienia i gdy będzie najbardziej na niego podatna. Już była lecz starała się jeszcze go odseparować od siebie, aby zachować zdrowy umysł. Stanęła na piętach i odsunęła się, patrząc mu w oczy ze złością i ostrzegawczymi błyskami w oczach. Jeśli zapragnie zrobić coś Derekowi wbrew jej woli, zapłaci za to. Yumi miała dosyć udawania, że wszystko jest w porządku. Nie potrzebowała już zaręczyn, aby wyrwać się spod władzy przyrodniego starszego brata. Już nie była pod jego władzą, a pod władzą Amycusa, który wiedział jak nią pokierować, aby całkowicie mu się oddała. Nie komentując jego poprzedniej wypowiedzi przyznawała mu rację. Mrok jej nie przerażał, a kusił, aby dała się mu pochłonąć. Nęcił i majaczył, czekał aż Yumi sama do niego przyjdzie, ewentualnie popchnięta przez ślizgońskiego człowieka. - Mój ojciec leży w Mungu od dwóch tygodni z zaawansowanym stadium... prawdopodobnie groszopryszczki mózgowej. Nie dają mu szans na przeżycie. Derek maczał w tym palce, jestem tego pewna. - z łatwością wyrzuciła z siebie zatajone informacje, które zamierzała zabrać ze sobą do grobu, ukryć je przez Amycusem jak najdłużej się da. Nie było sensu się samej oszukiwać. Wypluwała z siebie imię brata, który nigdy więcej jej nie skrzywdzi i nikogo z jej otoczenia. Ojca mógł zabrać, nie czuła z nim więzi, nie był jej rodzicem od sześciu lat. - Jakoś sama się od nich uwolnię. - szepnęła sama do siebie. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Pusta klasa Nie 12 Kwi 2015, 12:01 | |
| Amycus nie oczekiwał zrozumienia ze strony narzeczonej, ale bezgranicznego posłuszeństwa wiążącego się z zaufaniem i oddaniem przekraczającym daleko idące poczucie smaku, lojalności czy wierności. Rzeczywistość była daleka od idealistycznych mrzonek Carrowa, który zbyt długo przebywał z emocjonalnie chwiejnymi ludźmi, aby trzymać się kurczowo swych pierwotnych planów. Zmieniając miejsce priorytetów, przypatrywał się przemianie Yumi ze wzburzonym poczuciem dumy, zmieszanym z pogardą dla słabostek jakimi się kierowała przy podejmowaniu decyzji tak nieistotnych, że aż wywoływały śmiech – ale jednak zabierały jej energię potrzebną dla prawdziwie istotnych spraw, o których w obecnej chwili nie miała pojęcia. Weszła w paszczę lwa z nadzieją, że to tylko tymczasowe trudności. Pochmurne oczy jeszcze nigdy nie wpatrywały się w niego z tak intensywną nienawiścią, podsycając sadystyczne skłonności Carrowa do zadawania psychicznego cierpienia tym, którzy byli na to najbardziej podatni. Laleczka, kukiełka, szmaciana pacynka tańczyła dokładnie tak jak tego pragnął, poddając się wszystkim zabiegom, jakim pragnął ją poddawać i chociaż niekiedy umykała przed zgrabnymi dłońmi oprawcy – zawsze odnajdywała drogę do bezpiecznego schronienia w jego ramionach. Namiętność dojrzewała w młodym ciele Yumi, która nieświadoma zachodzących zmian, poddawała się subtelnym zabiegom narzeczonego tak bardzo, że brakowało jej sił do tłumienia wszystkich odruchów związanych z bliskością. Widział to, kiedy spoglądał głęboko poza granicę spojrzenia dziewczyny, dostrzegając na dnie oczu namiastkę szaleństwa tak czystego, tak nieskazitelnie czystego jak tylko można sobie wyobrazić oszlifowany sprawną ręką diament. Dorastała, dojrzewała i nie mogła nic poradzić przed pragnieniem, jakie powoli rozkwitało w jej duszy. Należało poczekać, to było kwestią czasu kiedy pozwoli, ba! Sama poprosi o kierowanie dłońmi i po raz pierwszy zatopi swoje niewinne rączki w krwi Złego, a potem zatopi się w obłędzie namiętności, którą pokocha. Pochłaniał widok rozbieganych gałek ocznych, ukrytych szczelnie pod powiekami i wyczekiwał chwili, kiedy obdarzy go pociagłym, przejmującym spojrzeniem morderczych, zdeterminowanych oczu. Była prawie gotowa, widział to w stawianych przez nią krokach. Dostrzegał w spiętych do granic możliwości mięśniach ramion. Doceniał w twarzy ściągniętej uporem dotykającym obłęd. Brakowało jej jedynie opanowania, kontroli nad nienawiścią – tego jednak nauczy się dopiero wtedy, gdy nakarmi pierwszy, największy głód swego demona. Przystawił policzek do jej ucha, litościwie pozwalając płynąć słodkim słowom wprost do umysłu, a potem pozostało tylko powstrzymywać wilczy uśmiech pchający się na twarz. Płynnym, acz mocnym ruchem przesunął dłonią po talii dziewczyny od ramienia aż po biodro, chłonąc przyspieszony oddech na boku jej ciała, pozornie nieprzejęty wypowiedzianymi słowami. - Nie jesteś jeszcze na to gotowa – wyszeptał ciepłym oddechem do przygotowanego ucha dziewczyny, podsycając tę cienką nić obietnicy rozkoszy jaka związywała ich coraz ciaśniejszym splotem. Obleczony poranną szczeciną policzek otarł się o rumieniec japonki, kiedy Carrow pozostawił krótki pocałunek na płatku jej ucha. – Jeszcze jedno spotkanie, moja droga. Jedna lekcja i będziesz gotowa odebrać mu to, co ci odebrał. – Mamił ją przymilnym głosem kochanka rozpowiadającego o przyjemności czekającą tylko na jej jedno skinienie, przekazując wiedzę niezwykle wręcz istotną i chociaż nie miał pewności czy go zrozumie: odsłaniał własne wnętrze przeciwko jej niewiedzy. Soczyste kłamstwo spływało ze spragnionych pocałunku warg, jednak wygłodniały uśmiech mordercy odbierał słodycz roznoszącą się wokół ich ciał, kiedy w końcu pozostawił w spokoju jej stęsknione od dotyku pragnienia. Wypuścił ją z objęcia bez protestu, a skrzyżowane spojrzenia po raz pierwszy odnalazły porozumienie w odmętach ustawionego przez Carrowa labiryntu. Początkowo myślał, że wyhoduje ją na marionetkę albo napoi i utuczy, aby poszła na rzeź z jego imieniem na ustach. Mrzonki sięgnęły bruku, kiedy odkrył jak wielki talent ma przed swoim nosem i jak wiele mogą wspólnie osiągnąć. - Mówisz mi o tym, bo go kochasz czy czujesz obowiązek interesować się nim? – Brutalnie odbierał wszelkie złudzenia, wprowadzając ponownie atmosferę bezpośredniej szczerości i bezwarunkowego posłuszeństwa odnoszącego się do nich obojga. Delikatnie mrużąc oczy przypominał drapieżnika, jednego z wielu zwierząt polującego na ofiarę z wyrafinowaniem i spokojem, którego przeciętnemu człowiekowi brakowało. Wilczy uśmiech nie znikał z jego twarzy, chociaż dumnie podniesiony podbródek nadawał mu dumy. – Nie potrzebujesz już więcej powodów, aby rozerwać na strzępy jego duszę. Przestań więc ich szukać i skup na nauce. – Oboje wiedzieli, że nie chodziło o Hogwart i przesiadywanie w przepełnionych salach z podstarzałymi czarodziejami pozbawionymi werwy młodości. Stawiał przed Merberetówną nowy wymiar umiejętności, których wcześniej nie byłaby w stanie poznać przy łagodności i deliukatności, jaka dominowała w jej życiu. Skończyły się więc czasy uległości, domagał się wysoko uniesionego podbródka i drapieżnej kobiety ukrytej w ciele dziewczynki. I wiedział, że Yumi spełni jego oczekiwania. Ruch jego ręki był prawie niewidoczny, kiedy mocnym chwytem ujął jej brodę, zaczepiając palce aż na kościach policzkowych. Sprawnie pochylił się i przyciągnął twarz dziewczyny ku sobie, aby odebrać to, co mu się jawnie należało. Spragniony dokładnie tych ust nie bawił się w delikatność, pozwalając czającej się złości wydostać na zewnątrz i przynieść obietnicę ulgi dla zbolałych warg. Nie patrzył na protesty dziewczyny, puszczając jej twarz tylko po to, aby ułożyć dłoń na jej kształtującym się dopiero pośladku. Nie, o taką naukę też mu nie chodziło. Dlaczego by jednak nie czerpać z tego więcej przyjemności niż pierwotnie zakładał?
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Pusta klasa Nie 12 Kwi 2015, 20:53 | |
| Wspomniane przejmowanie się drobnostkami potocznie nazywane było szczęściem. Cieszenie się z małych rzeczy, z błahych głupot, maleńkich nic nie znaczących sukcesów, napawanie się czyimś uśmiechem i dotykiem. To wszystko było małymi rzeczami, nad którymi trząsł się Amycus niezadowolony z zachowania Yumi. Całkowicie normalnego zachowania, typowego dla zdrowej piętnastoletniej dziewczyny. To niełatwe oduczyć jej tego, czego się nauczyła odkąd zaczęła chodzić i mówić. Żyła ze świadomością, że czekają na nią większe problemy lecz nie mogła odmówić sobie radości z błahostek. Z notesu od Lucy z ręcznie spisanymi mugolskimi baśniami chwytającymi za serce. Z piasku pod stopami, z deszczu spływającego po skórze, z świecących gwiazd na niebie, z jego dotyku i powietrzu tuż po burzy. Amycus nie poradzi sobie ze wszystkim, bo choć był na dobrej drodze uwięzić Yumi w toksycznym, jednostronnym uczuciu (jeśli już mu się to nie udało), nijak mógł walczyć z nawykami nabytymi we wczesnym dzieciństwie. Wzdrygnęła się, czując palące ciemne ślepia narzeczonego przeszywające ją na wskroś. Czy to możliwe, aby samym spojrzeniem wytrącał z równowagi spokojny dotychczas oddech Yui? Starała się nie odwzajemniać jego spojrzenia, przyciągającego jak magnez. W umyśle Japonki pozostało jeszcze kilka wyuczonych przez lata odruchów obronnych. Nie patrzeć mu w oczy, nie dotykać go i nie dać się sprowokować. Problem w tym, że miał rację. Nie potrafiła przeczyć samej sobie, że pragnie z nim być, dotykać go i cieszyć się z fizycznych aspektów tkwienia w narzeczeństwie w tak wczesnym wieku. Wyłożył jej sprawę jasno, podejrzewała do czego dążył i co pragnął jej zrobić, a przez głupie nastoletnie uczucie Yumi nie była w stanie mu tego zakazać. Nie umiała się przed nim bronić, za daleko już zaszedł, aby musieć się przejmować czy jej się coś podoba czy nie. Zwinęła palce w pięści tłumiąc dźwięki pragnące wydobyć się ze ściśniętego gardła. Zamiast skupić się na racjonalnej odpowiedzi, wsłuchiwała się w gorący szept łaskoczący ucho. Kończyny Yu zesztywniały nie dopuszczając do ucieczki spoza zasięgu rażenia Amycusa. Otworzył wszystkie furtki. Wykorzystywał nastoletnie hormony przeciwko niej, dekoncentrując ją wędrówką dłoni. Czuła jej gorąco przez materiały ubrań, ciepło przebijało się przez Amycusa i docierało do niej, burząc rytm serca, oddechu i krwi. Wbijała paznokcie w swą skórę powstrzymując odruch dotknięcia drapiącego zarostu przyciągającego jej wzrok bardziej niż ... nieprzypadkowe ruchy jego zdrowej ręki. - Jestem... - zaperzyła się, jednakże załamanie głosu na ostatniej spółgłosce zdradził niepewność deklaracji. Bądź dezorientację gdy jednocześnie podrapał pieszczotliwie rumiany polik dotykając ustami płatka ucha. Przez jej ciało przeszedł dreszcz i lada chwila nogi się pod nią ugną. Nie mogła znieść jego bliskości, lecz choćby chciała się cofnąć i zdołała wysłać rozkaz kończynom dolnym, jego dłoń ją uziemiła. Chciała to spotkanie i tę naukę przebyć już. Teraz, aby w końcu się uwolnić od swojej rodziny, której nie kochała. Nie czuła się z nimi związana, nie czuła się z nimi spokrewniona. Derek skutecznie zasiał w niej odrazę do swojego nazwiska, do Shieffeld, do małej rezydencji, której widoku nie mogła znieść. To nie był jej dom, nie chciała tam żyć. - Ile mam czekać? Mam dosyć, chcę już. - była zaskoczona swoimi słowami jakże i gestem, jakiego użyła. Zatrzymała dłoń Amycusa na swym biodrze, potrzebowała jego gorąca i ciepła tak, jak o tym mówił. Szukała jego ramion, a gdy w nocy budziła się z sennego koszmaru, na ustach nosiła jego imię. Skoro rozumiał co czynił, nie powinien jej tego odbierać. Coś się jej należy w zamian za swą niewinność i duszę. - Nie chcę się nim interesować, bo nawet na to nie zasłużył. - wycedziła przez zaciśnięte zęby z uwolnioną złością. Mówiła tak o ojcu, którego nienawidziła od tylu lat, odkąd zostawił ją po pogrzebie matki i zapomniał o jej istnieniu. Mając lat osiem, już go nienawidziła, a dopiero dzisiaj, przy Amycusie zrozumiała jak bardzo. Posłusznie odpowiadała ślizgonowi, zgodnie ze swoim sercem i umysłem. Odkrywała całą siebie pokazując mu jak blisko jest osiągnięcia celu. Skośne oczy Yumi wypełnione były podobnym mrokiem do tego, który mu towarzyszy ilekroć się spotykają. Nienawidziła. Nie chciała wracać do Sheffield ani odwiedzać ojca. Nie chciała go widzieć, gdyby umarł na tę chorobę, nie czułaby nic poza żalem. Ojciec wyleczył ją z całej miłości, którą niegdyś do niego żywiła. Rozchyliła usta i wstrzymała oddech. Rozerwać na strzępy jego duszę własnymi rękoma? Spuściła głowę i podniosła dłonie nieznacznie, aby przyjrzeć się im z bliska. Tymi rękoma miała pozbyć się człowieka, który ją niszczył od małego. Przyrodni brat, który już dawno powinien przestać istnieć a jedynym sposobem zapewnienia sobie spokojnej przyszłości jest go zlikwidowanie. Yumi w to nie wierzyła, ale naprawdę sądziła, że to jedyne wyjście. W ustach Amycusa brzmiało to bardzo rozsądnie i logicznie. Nie chciała mu wierzyć, a wierzyła i ufała. Zacisnęła szczękę, opuszczając bezwładnie dłonie wzdłuż drobnego i tak pozornie niewinnego ciała. - Chcę i nie chcę. To gryzie. - na chwilę straciła rezon, przez kilka sekund powróciła zagubiona mała Yumi potrzebująca łapczywie pomocy i silnego ramienia. Minęło to, powrócił nienaturalny spokój wypełniający jej trzewia. Nawet nie drgnęła, gdy niespodziewanie ponownie łączył ich skóry poprzez mało romantyczny dotyk. Nie reagowała nań strachem, nawet oczekiwała na gorące palce wypędzające z jej ciała wątpliwości co do tematu rozmowy. Nie podobała się jej jednak agresja wyczuwalna w jego zachowaniu. Spiorunowała go wzrokiem, zakrywając jego rękę swoją i odczepiając ją od napastowanego policzka. Pulsował od palców, bolał w dziwny sposób na zmianę przeplatając się z niecodziennym gorącem. Mógł poprosić, aby podeszła. Nawet nie musiał używać ku temu słów, tylko wykazać się odrobiną człowieczeństwa i delikatności, którą sobie odeń rościła z racji tkwienia z nim w toksycznym, niebezpiecznym dla niej związku. Jeszcze zanim spadły na nią miękkie wargi i zanim zdążyła się zatracić w wilgotnym i władczym pocałunku, zrobiła krok w jego stronę, zaplatając ciasno ramiona na jego karku. Stanęła na palcach, aby być bliżej ciepła, czuć je przez materiał ubrań otulających ich ciała. Trzymała się mocno jego karku, przylgnęła do niego rozpaczliwie, aby dosłownie nie ugięły się pod nią kolana. Nie zabraniała mu brać tego, co teoretycznie do niego należało od dnia feralnych zaręczyn. Kazał jej tęsknić, a więc tęskniła. Z własnej nieprzymuszonej woli całowała go z wyczuwalnym uczuciem i ciepłotą, na którą nie zasługiwał. Z pasją i czułością, traktując go jak największy zdobyty skarb. Z całą zebraną w sobie dobrocią odziedziczoną po matce, której nie powinien oglądać, bo był zepsuty do szpiku kości. Mimo wszystko dawała mu więcej niż mógł przypuszczać. Jęknęła prosto w jego usta porażona silnym niecierpliwym dreszczem wywołanym jego jedyną sprawną dłonią bezwstydnie złożoną na jej pośladkach. Znaczy się, na jednym, ale wrażenie było wstrząsające. Zaskakiwała ją reakcja swojego ciała. Zadrżała i nawet nie ukrywała tego, bo i tak by przejrzał ją na wylot. Nienawidziła go za to, co jej robił i pomimo tego, cieszyła się, że doszli do porozumienia. Gorzkiego porozumienia, które zniszczy wiele i zbuduje jeszcze więcej, ale czy powinno to kogokolwiek cieszyć? |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 24 Kwi 2015, 11:55 | |
| Przestała przypominać niewinną i bezbronną męczennicę, która godzi się z losem i przez całkiem sporą część czasu rozmyślał, jak wiele nieporozumień między nimi powstanie, zanim podniesie przeciwko niemu różdżkę i tłumiąc ciepłe uczucie miłości, zaatakuje z czystą furią nienawiści pielęgnowanej przez miesiące wspólnej egzystencji. To tylko kwestia lat, kiedy Yumi zacznie przeszkadzać monotonia, jaka zostanie zrzucona na jej barki po ślubie, kiedy będzie trzymał w garści uczucia i lojalność, którą sama będzie podsycać irracjonalnymi decyzjami. Odpuściła mu tym razem kolejną kłótnię, ponieważ nie posiadała tak bogatego doświadczenia w manipulacji jak Amycus, a jedynie została ofiarą niewybrednego oprawcy, który upodobał sobie bezpośrednią brutalność, dostrzegalną w nędznie ukrytych siniakach. Czy pamiętała jeszcze o tych wszystkich śladach, jakie zrobił Derek, czy napędzała ją siła nienawiści w samym epicentrum tego procesu? Był przekonany, że Yumi nie zastanawia się nad takimi kwestiami, dręczona dobrodusznym miłosierdziem, jakie wpoiła jej matka a głębokimi potrzebami zemsty, odbierającą dech w piersiach. Nie oczekiwał od niej niczego więcej niż dziecinnego zaprzeczenia jego słowom, zbyt słabym aby mogła nimi zaprzeczyć komukolwiek w tym pomieszczeniu. Dotychczas nie widział w niej tak wielkiej niecierpliwości, odczuwając chorą satysfakcję z gorliwego zaangażowania, jakie nią kierowało i przez chwilę, przez ułamek sekundy zawahał się czy nie powinien od razu zaprosić ją do stawienia czoła przeciwko własnym słabością, niszcząc ją psychicznie albo wydobywając na wierzch bestię drzemiącą w drobnym, kruchym ciele nastolatki. Chciał zobaczyć już efekt końcowy, czym zaskoczył samego siebie, ponieważ zawsze kierowany był logicznymi pobudkami i ostrożnością, która traciła na wadze zawsze w towarzystwie młodej Merberetówny. Pokornie zatrzymał dłoń tam, chłonąc przejawy przekierowanego gniewu. Myślał o przewrotności losu, kiedy marszczyła brwi i nos w uroczym geście złości, podkreślonym piekielnymi ognikami w oczach. Gdyby tylko Grayback wybrał inną ofiarę tamtego feralnego popołudnia, najprawdopodobniej Amycus nie stałby z dziewczyną w połowiczym objęciu ćwicząc wzajemną wytrwałość i cierpliwość. Wszystko potoczyłoby się inaczej, a matczyna miłość dalej rozpościerałaby szerokie, opiekuńcze ramiona nad jedyną córeczką, podczas gdy każdy prócz głowy rodziny nie widziałby o istnieniu bękarta. Yumi dalej tkwiłaby w świecie stworzonym z bajek, otoczona cukierkowatymi postaciami i świadomością, że świat leży u jej stóp. Tym razem nie udało mu się powstrzymać całkowicie warg, czyniąc z nich uśmiech rozbawionego drapieżnika, przyglądającego się z rozczuleniem nieporadnemu szczeniakowi. Yumi sprawdzała wygląd swoich dłoni, próbując doszukać się jakiegoś powiązania z metaforycznymi słowami Amycusa, aż w końcu – nie dostrzegając ich – poszukać odpowiedzi w milczącym spojrzeniu narzeczonego. Już dawno powinna przyzwyczaić się do tego, że prezentuje jej tylko półśrodki, a do właściwego sensu musi dojść sama, cedząc w odpowiedni sposób wypowiadane słowa i ostatecznie zinterpretować je zgodnie z jego zamysłem. Miał świadomość sporego ryzyka, na jakie się wystawiał poprzez taki bieg sprawy, jednak jego ideologia wymagała dość sporych nakładów braku odpowiedzialności i jeśli zamierzał zebrać plony, należało cierpliwie prowadzić ją za rączkę do mrocznego miejsca. Potem musiała sama odnaleźć drogę, błądząc między potworami duszy Amycusa Carrowa. Dostrzegł w mimice brak akceptacji dla brutalności, jaką się wykazał, jednak nie zamierzał z tym nic więcej zdziałać – zbyt długo była zamknięta na negatywne działanie bólu, nie biorąc nawet pod uwagę ewentualnej przyjemności z żarliwej namiętności jaka może połączyć dwójkę ludzi. Oswajał ją z tym nie tylko po to, aby zaakceptowała jego rodzącą się porywczość, ale przede wszystkim pogodziła z fizycznie nieustającym bólem, który może ją w przyszłości spotkać. Wówczas, masochistyczne zapędy będą ulgą w psychicznym cierpieniu, jakie okryje ją ze strony Alecto i towarzyszy, wśród których stanie. Musiała przeistoczyć się z owieczki w wilka, nie widział innego wyjścia, jeżeli nie chciała być pożarta. Na palcach jednej ręki mógł wykazać osoby, przy których mógł opuścić większość z masek i człowieczeństwo odbiegało od tego, co należało do jego priorytetów. Chwilowa słabość, kiedy prosił o pomoc Yumi minęła na tyle, aby zaczął patrzeć na nią inaczej. Zupełnie inaczej, o czym nie miała pojęcia. Pocałunek, w którym się zagłębili dość szybko przysłonił wszelkie myśli Amycusa, nakierowując umysł i ciało na czerpanie jak największej przyjemności z pieszczoty, jaka została mu odebrana kilkutygodniowym milczeniem. Nieustannie dążył do oswojenia dziewczyny z fizycznością, czując drżącą wargę tuż pod swoją kiedy rozsunął palce i pewnym chwytem zacisnął dłoń na kształtujących się dopiero krągłościach nastolatki. Nawet w tym była niewinna i czysta, dlatego też nie spieszył się zbyt mocno z czekającą na niego nagrodą zwieńczoną ślubem. Na miłosne zmagania w łóżku będą mieli sporo czasu między obowiązkami dorosłego życia, więc odeszło to na drugi plan. Teraz więc skupił się na tym konkretnym pocałunku, na tych konkretnych ustach, na tej konkretnej osobie i wszystkie myśli prócz analizy doznań nie zaprzątały jego głowy. Po kilku przydługich chwilach odsunął się od jej warg, rozluźniając również mięśnie ramienia przytrzymującą wspiętą na palcach Yui. Okryta różowym rumieńcem twarz nadała urokliwości tej sytuacji, podczas gdy Amycus sam wyrównywał swój lekko nierówny oddech. – Przyniosłem ze sobą znów tęsknotę – odezwał się, a jego głos nie był przymilnym szeptem jakiego użył wcześniej. Baryton przeciął ciszę w brutalny sposób, a kryjąca się za tym żartobliwość całkowicie minęła się z powołaniem. Nie pomógł nawet groteskowy uśmiech. Nikt nie mógł jednak zarzucić, że się nie starał. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Pusta klasa Sob 25 Kwi 2015, 13:22 | |
| W Yumi walczyły dwie strony. Wspomnienie matki próbowało wyrwać Amycusowi duszę Yu i zachować w niej dobroć oraz zdolność do wybaczenia. Im dłużej przebywała w towarzystwie narzeczonego, tym więcej w niej zabijał. Jak głupia mu na to pozwalała, powoli obojętniejąc wobec rzeczywistości. SUMy traciły na znaczeniu tak samo jak zwierzanie się Arii i Skai ze swoich problemów. Nie mówiła im już nic. Nie rozmawiała o chłopcach, nie żaliła się na Amycusa ani też go nie wychwalała. Żyła przez szklaną ścianę oddzielona od dobrej przeszłości. Widziała zamazany profil matki, ojca, przyjaciółek, Lucy, Wandy. Tak wielu osób nieświadomych umierania Yumi Merberet. Dotykała chłodnymi palcami zimnej ściany nie będąc w stanie się tam przebić, trzymana w żelaznym uścisku Amycusa, który zaciągnął ją do swojego mroku. Nadchodził czas pożegnania się z dawną sobą, powoli cichnącą i blednącą wobec prawdziwego życia i szczęścia. Pożarcie przez co gorsze jednostki z otoczenia Amycusa nie wydawało się już takie straszne. Nie miała wszak nic do stracenia, zaś głuche pogróżki czy to Alecto czy Llyoda nie robiły na niej już wrażenia. Nie potrafiła się tego wystraszyć i zaniechać złości. Byli jej obojętni dopóty dopóki nie chcieli jej nikogo odebrać - tych nielicznych, na których jej jeszcze zależało, bo Amycus nie dopełnił dzieła i nie nakłonił jej do odizolowania się od bliskich. Pożegnała miękkie usta wykrzywieniem warg i zmrużeniem powiek. Romantyczne uniesienie poszło w diabły, a zastąpiła je irytacja i zniecierpliwienie. Amycus miał być jej nagrodą. - To dobrze. - stwierdziła lakonicznie mile zaskoczona słowami. Bez ogników w ciemnych źrenicach przyglądała się aktorskiemu pół uśmiechowi, zmieniającemu wyraz twarzy chłopaka na bardziej ludzki. Kłamał uśmiechem. Starła go kciukiem, nie chcąc widzieć ułudy i sztuczności jednocześnie tęskniąc do normalnych reakcji normalnych ludzi. - Noś ją przy sobie, bo ona należy do mnie. - coś, co było jej, tylko jej w Amycusie i nikogo innego. Wyplątała się z jego ramienia i z zasięgu ciepłoty ślizgońskiego ciała. Potarła poliki pozbywając się z nich zdrowego rumieńca zdradzającego burzę w sercu, czyli jej przekleństwo. - W poniedziałek ma być ładna pogoda i będę się uczyć od rana na błoniach. Mam nadzieję, że przypadkiem tam ciebie spotkam. Czas cię pokazać mojemu światu. - stwierdziła nieco oschle, głosem, do którego nie dopuściła rozżalenia. Oparła się o drzwi przypominając sobie o świecie na zewnątrz nie zachęcającym do powrotu. Skoro z góry mieli być skazani na tkwienie w nienormalnym związku, Yui postanowiła zmuszać go do bycia w jej towarzystwie i towarzystwie osób z jej świata i okolic. To działa w obie strony. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Pusta klasa Nie 26 Kwi 2015, 08:37 | |
| Widział po jej oczach, że sztuczny gest nie spodobał jej się tak bardzo, jak cieszyłaby się z niego jeszcze kilka tygodni wcześniej, zanim poznała defekt blokujący jego prawdziwą osobowość. Bezwiednie podjął próbę zgaszenia uśmiechu, obserwując poczynania dziewczyny tylko przez chwilę, samemu podchodząc do krzesła i pozostawionych tam pasów przytrzymujących bezwładne ramię. Ile już czasu minęło od feralnego wypadku? Ćwiczenie zaklęć lewą ręką nie wychodziło mu dokładnie tak, jak tego pragnął, dlatego skupił się przede wszystkim na ćwiczeniom stosowania magii bez użycia magicznego patyczka. Pech chciał, że jedynie pod wpływem silnych emocji potrafił spowodować mały pożar albo przelewitować jakiś przedmiot z jednego końca pokoju do drugiego, roztrzaskując go na kawałki. - W poniedziałek rozpoczyna się mój turnus rehabilitacyjny, Yumi. – Wyparł z niej wszelką nadzieję na spotkanie, niezdarnie otaczając się pasami. Dziewczyna wyraźnie wahała się czy podejść do niego i pomóc, jednak ostatecznie zwyciężyło w niej dobro i pomimo nieprzychylnego spojrzenia, pomogła narzeczonemu. Wspólnymi siłami udało im się nie tylko nałożyć prowizoryczny temblak, ale również szatę. Przez myśl mu przeszło, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, aby dziewczyna go ubierała zamiast rozbierać. Przemilczał to jednak ,przekonany że Merberetówna nie jest w wystarczająco pozytywnym nastroju na takie żarty. – Wrócę za dwa tygodnie, liczę na liczne listy od ciebie. – Poprosił łagodnym tonem, kiedy oboje ruszyli w stronę wyjścia. Na korytarzu chłopak chwycił prawą dłoń Krukonki, a potem pogrążyli się w szczegółach dotyczących wyjazdu Amycusa.
Zt x2
|
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 25 Maj 2015, 15:18 | |
| Na czwarte piętro szedł cały orszak wzbudzając powszechne zainteresowanie, a gdzieniegdzie okrzyki zachwytu. Na czele kroczyła pielęgniarka odziana w tradycyjny mundur pracownicy mniejszych wydziałów leczniczych, a za nią raźnym krokiem maszerowało... kilkoro szkieletów. Nie byle jakich szkieletów, a szkieletów dżentelmenów! Mijając na korytarzu uczennice, nisko się im kłaniali niczym jeden mąż, a paniczom salutowali z nieśmiertelnym uśmiechem. Maszerowali raźno, podnosząc wysoko kolana, opleceni ciasno zaklęciem wypływającym z końca różdżki pielęgniarki. Nadgarstek niosła uniesiony, trzymając trzonek różdżki pomiędzy palcem wskazującym, środkowym a kciukiem. Raz po raz dyrygowała swą kulturalną armią, wspinając się po schodkach do najbliższej pustej klasy. Na początku Poppy rozważała nauczenie swych towarzyszy harcerskiej pieśni, jednakże została zmuszona zrezygnować z tego pomysłu z racji oczywistych - szczękanie zębami w rytm wymyślonej pieśni nie mogło należeć do przyjemności, zaś pielęgniarka nie przewidywała w dzisiejszym programie niezapowiedzianych wizyt ani pana Filcha ani Irytka. Z łagodnym uśmiechem na ustach odpowiadała uprzejmie na powitania młodzieży. Machnęła lekko cienką różdżką, zaś dwoje ze szkieletów wyprzedziło ją, aby otworzyć przed nią drzwi do klasy. - Dziękuję, synu. - skinęła głową wysokim kościom, przechodząc z gracją przez próg. Inszy szkielet postawił uprzejmie na biurku torbę i neseser należący do kobiety. Poppy ponowiła uśmiech oraz zaprezentowała nieobecnej widowni skomplikowany ruch różdżką, dzięki któremu szkielety stanęły na baczność, gotowe spełnić rozkazy. Tak też się stało. Jeden szkielet stanął przy drzwiach i kłaniał się nisko/salutował zainteresowanym jak też i zapisanej młodzieży, wchodzącej do klasy na zajęcia z kółka magomedycznego. Dwoje następnych ustawiało ławki w okręgu, dostawiając do nich po dwa krzesełka. Insze rozpakowywało torbę z wieloma składnikami do eliksirów i apteczkami pierwszej pomocy. Nosiły grube książki, ścierały tablicę, ustawiały moździerze i palniki, grube świece, lampy oliwne. Zapaliły kadzidło o zapachu lawendy, odsłoniły ciemne zasłony, dzięki czemu w klasie było miło i przytulnie. Na podłodze pojawiła się mięciutka wykładzina tłumiąca kroki. Poppy dyrygowała wszystek i poderwała zaklęciem ze starego regału rząd cynkowych kociołków. Nuciła pod nosem znaną pieśń z radia i raz po raz poruszała różdżką sprawując kontrolę nad armią wychowanych i kulturalnych szkieletów. Pozwoliła im nawet "gawędzić", a przejawiało się to szczękaniem zębami i przybijaniem sobie piątek. Jak nic, szkielety sprawiały milutkie wrażenie i były urocze w obyciu. Brakowało im cylindrów i lasek, a mogliby tworzyć całkiem intrygujący zespół.
Dzień dobry, państwu. Zapraszam serdecznie zainteresowanych na zajęcia z kółka magomedycznego. Nawet, jeśli ktoś nie zdążył się zapisać, a jest pewien, że go tutaj braknie, zapraszam serdecznie. Następny mój post pojawi się w środę po południu, czyli za 48h. Ocena końcowa z zajęć będzie szacowana nie na ilości postów, a nad ich treścią, jakością i fizyczną pracą nad zadaniami. Przewidywane jest używanie kostek. Lekcja nosi tytuł "Podstawy pierwszej pomocy przy użyciu eliksirów i zaklęć". Nie nakładam limitu słów, jednakże pamiętajcie, że liczy się praca nad zadaniem, a nie tylko rozmyślanie o niebieskich migdałach. Nie musicie też zachowywać kolejki, dobrze rozumiem, że byłoby to utrudnieniem, a zależy mi na miłej atmosferze. Piszcie, ile dusza zapragnie i uczcie się pilnie! :) Pozdrawiam. P.P. |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 25 Maj 2015, 19:31 | |
| Magomedyka. Dziedzina magii pozornie nie związana z zainteresowaniami Aerona. No właśnie. Coś go jednak podkusiło, i mimo wszystko zgłosił się na ochotnika do udziału w zajęciach prowadzonych przez panią Pomfrey. Najgorsze jednak było to, że kompletnie nic nie wiedział. Nic. Zupełnie nic. A wiedza to rzecz którą Steward traktuje bardzo poważnie. Dlategoż czuł się źle, przemierzając pół puste korytarze szkoły tego dnia. Na samą myśl o tym że będzie tak po prostu siedział i próbował słuchać, jednocześnie usiłując zrozumieć i uniknąć wyjścia na totalnego debila robiło mu się słabo. Nie byłoby to zachowanie zgodne z jego starannie wypracowanym wizerunkiem, o który tak bardzo dbał. Może to jednak był zły pomysł? Aeron zatrzymał się gdzieś na drugim piętrze, targany wątpliwościami z natury tych denerwujących. Prychnął z irytacją. Niezmiernie rzadko zdarzało się by odczuwał coś takiego. Zazwyczaj starał się zdobyć choć odrobinę wiedzy z danego tematu, tak by nie wyjść na kompletnego ignoranta i ciemnogród. Niestety tym razem się to nie udało. Dowiedział się o zapisach w ostatniej chwili, przez co nie miał nawet dłuższej chwili na poszperanie w bibliotece za czymkolwiek traktującym o magii leczniczej. Był więc w totalnej i czarnej jak noc dupie. Westchnął z rodzącą się gdzieś tam w środku irytacją. Coś czuł że zrobi to jeszcze nie jeden raz dziś. Ruszył dalej, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić gdy już tam dotrze. Zapewnie skończy się na udawaniu że cokolwiek rozumie. Ciekawe ile w ogóle osób zapisało się na te dodatkowe zajęcia. Nie była to popularna dziedzina, toteż ciężko się było spodziewać jakichś większych tłumów. Im mniej świadków tym lepiej. Nie chciał zamęczać się zbytnio czyszczeniem pamięci pozostałym świadkom. Uśmiechnął się delikatnie. Na myśl o tym zrobiło mu się jakoś tak cieplej na sercu. Zawsze fajnie kogoś podręczyć swoim ponuractwem. Do klasy przybył jako pierwszy, nie licząc gospodyni lekcji, pani Pomfrey, oraz jej pomocników, czyli szkieletów. Gdy zobaczył ich po raz pierwszy, poczuł jakieś dziwne mrowienie za plecami. Nie potrafił wytłumaczyć jego pochodzenia ani powodów dla których mrowienie mrowiło, ale mrowiło. Co było niezwykle rozpraszające. Cóż. Ukłonił się panu kościakowi stojącemu na korytarzu, po czym szybkim krokiem znalazł się w środku. A tam, o dziwo, jeszcze więcej sztywnych przyjaciół. Doborowe towarzystwo mu się trafiło, to trzeba było przyznać. Skinął głową pani Pomfrey, która nie wiadomo czy w ogóle go zauważyła, po czym zajął jedną z ostatnich ławek, ustawionych w równym szyku przez służbę w postaci kościotrupów. Interesujący widok, gdy całe twoje wnętrze wisi na wierzchu. To chyba jakiś wyższy poziom ekshibicjonizmu. Co nowsze czasy to gorsze. Za 50 lat to pewnie ludzie w ogóle pozbędą się skóry, bo to same problemy przez nią. A na wierzch założą ubranie ze zdjęć roentgena. Paranoja. |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Pusta klasa Pon 25 Maj 2015, 23:13 | |
| Magomedyka brzmiała zachęcająco i nie miała uroczego zastrzeżenia, by uczestnikami byli tylko uczniowie. Hristina chwilowo wciąż była w trakcie rozpakowywania i zapoznawania się z nowym miejscem, stwierdziła więc, że nic jej tego bardziej nie ułatwi od uczestnictwa w niektórych zajęciach. Planowała odwiedzić lekcję transmutacji, ale nie mogła. Kto by pomyślał, że zatęskni za byciem uczniakiem? Samopoczucie uratowało sensownie brzmiące ogłoszenie o możliwości dokształcenia się z zakresu magii leczniczej - i to dla chętnych! Nic tylko brać jak darmo. Na liście zapisów widziała chodzącą imprezownie, więc podejrzewała, że poza ciekawymi wiadomościami może po prostu zabawnie spędzić czas. Nadszedł dzień, gdy powinna stawić się na czwartym piętrze jako przykładny student i powstrzymała się przed przekroczeniem progu swojego gabinetu w ostatniej chwili, a dokładniej w momencie, w którym szeroki uśmiech zastąpił grymas odrzucenia. Schody. Przeklęte, hogwardzkie schody. O nie, tak się nie będziemy bawić. Była zmuszona do podróżowania nimi raz - o jeden raz za dużo. Odwróciła się od drzwi wyjściowych, a jej spojrzenie padło na Zmiatacza, który zgrabnie opierał się trzonkiem o ścianę. Łobuzerskie spojrzenie i uśmiech zapowiadały wszystko, co miało nastąpić, ale zabrakło świadków, którzy powstrzymaliby delikwentkę przed wcieleniem planów w życie. Złapała za miotłę, otworzyła ogromne okno w sypialni, po czym wsiadła na swój ulubiony środek transportu, by przelecieć ten niewielki dystans, jaki dzielił ją od korytarza na czwartym piętrze. Zamek o wiele ciekawie prezentował się z powietrza, więc postanowiła częściej wybierać się na podniebne wycieczki. Zmniejszyła miotłę, po czym wrzuciła ją do sakiewki przyczepionej do szerokiego, skórzanego pasa. Poprawiła rękawy koszuli pirackiej i z lekkim stukotem skórzanych, wysokich butów przemierzyła dystans dzielący ją od właściwej klasy. Oglądali się za nią, ale czemu się dziwić skoro była nową twarzą? Odnalazła odpowiednie drzwi, po czym zatrzymała się tuż za progiem, dostrzegając witające ją szkielety. Zaśmiała się głośno, ukłoniła, po czym uniosła dłoń. - Piątka. - powiedziała jak do starych przyjaciół z paczki, a gdy zadowolone kościotrupy odpowiedziały na jej gest energicznie skinęła głową. Przeszła w głąb klasy, mijając kolejnych wyjątkowo chudych gości. - Hej, widziałam chyba twojego kuzyna w tej londyńskiej tawernie. Te same kości policzkowe, przysięgam. Przekazać pozdrowienia następnym razem? - zapytała jednego z nich, który właśnie ustawiał kilka fiolek na stole, a ten zaszczękał zębami w rozbawieniu energicznie potrząsając czaszką. Uściskał dłoń rudowłosej, by powrócić do zadań rozdzielonych przez kobietę, która musiała być panią Pomfrey. - Dzień dobry, jestem nową stażystką ze Starożytnych Run, Hristina Georgiew. - przedstawiła się podając dłoń i prowadzącej. Emanowała z niej swoboda oraz optymistyczny zapał do działania, za to kobieta wydała się jej odpowiednikiem sympatycznej cioci, która przychodzi co weekend z blachą ciastek. Zawsze marzyła się jej taka sąsiadka, do której można się zakradać, kiedy tylko nos wykryje czas nowych wypieków. - Ci dżentelmeni są niesamowici. Myśli pani, że da się któryś wyciągnąć na wieczór? Zażartowała opierając dłoń na biodrze, kierując spojrzenie na kościstą ferajnę. Czyżby po śmierci znikała wszelka melancholia i zastępowała ją wieczna radość i dobre wychowanie? Człowiek podobno uczy się całe życie, ale najwyraźniej to pośmiertne również zostało wzięte pod uwagę. Brakowało tylko prefekta Ravenclawu, który wydawał się być idealnym przywódcą tej wesołej gromadki.
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 26 Maj 2015, 00:13 | |
| Klekoty i podniesione głosy niosły się echem po korytarzach szkoły, skutecznie zwracając uwagę. Nawet trzy piętra wyżej niedaleko wieży Ravenclawu, gdy nadstawiło się ucho. Nawet mimo postękiwania Samuela, którego Ben zmusił do założenia trampek, by tym razem nie paradował na gołe nogi po korytarzach zamku. Robiło się zimno i nie musiał mieć takiej wiedzy w dziedzinie medycyny jak przyjaciel, by wiedzieć, że można od tego zachorować. Albo złapać grzyba, bo jakoś nie ufał technikom czyszczenia woźnego Filcha. - Nie umrzesz od butów – rzucił ni to z rozbawieniem, ni to z delikatną irytacją, gdy schodzili do sali, w której miały odbywać się zajęcia z magomedyki. Torby pełne książek i pergaminów zostały w dormitorium i tylko różdżki wystawały zza pasków lub wyglądały z kieszeni. Watts nie miał żadnych złudzeń co do tego, że z tej dziedziny orłem nie był – potrafił załatać obtarty łokieć, sprawić, że siniak znikał szybciej niż naturalnie, czy powstrzymać krwawienie z nosa, co nie dawało zbyt szerokiego pola do popisu. Podobnych rzeczy szło dokonać maścią, czy dobrze przyciśniętą chustką. - Tylko nie krzycz, jak coś schrzanię, Łosiu. Pamiętaj, że nie wszyscy są tak nieomylni jak ty – powiedział niedaleko klasy, dźgając idącego obok Sama łokciem w żebra z niedużym, złośliwym uśmieszkiem błąkającym się na ustach. Obrócił się, w dwóch szybkich krokach tyłem wyprzedził prefekta naczelnego, uciekając przed ewentualną, natychmiastową vendettą i prawie wpadł na szkielet stojący przed drzwiami. Na chwilę zmarszczył brwi, piorunując go spojrzeniem, jakby to była tylko i wyłącznie jego wina, że Ben nie patrzył czasem pod nogi. - Tak, tak, ciebie też miło widzieć – rzucił, kręcąc nieco głową na powitanie zgotowane przez jednego z pomocników pani Pomfrey, po czym naparł ramieniem na niedomknięte drzwi klasy. Klasy, której wnętrze wyraźnie się zmieniło, dostosowane na potrzeby dodatkowych zajęć – nawet jeśli szkielety stanowiły nieco niepokojący dodatek, o tyle odsłonięte okna, szczęk rozstawianych sprzętów i zapach lawendy nastrajały pozytywnie. Zerknął na Stewarda, który jak zwykle trzymał się na uboczu, po skierował kroki ku szkolnej pielęgniarce, odruchowo obciągając w dół podwinięte rękawy swetra. Zapomniał przyjść do niej rano na zmianę opatrunku na dłoni, bo pędził na zajęcia prawie spóźniony, ale widząc teraz kobietę poczuł się zwyczajnie głupio. - Czekaj, tylko wyspowiadam się Pomfrey – szepnął do Sama, po czym skierował kroki ku pielęgniarce. Co prawda nic nie mogła skutecznie poradzić na jego zranienia, ale powinien chociaż spróbować wytłumaczyć, czemu ominął coś tak istotnego. Sylwetka rudej osóbki stojącej przy kobiecie również wyglądała znajomo, czy... Oho. Nowej stażystce szybko znudziło się siedzenie w swoim gabinecie. Ciekawe czy przyleciała na miotle, jak odgrażała się w zawoalowany sposób, gdy pomagał jej nieco oswoić nowe mieszkalne wnętrze i poukładać kolekcję pomieszanych komiksów. - Miło cię widzieć poza klasą – przywitał się z rudą, posyłając jej kątem ust krótki uśmiech. Co nieco opowiedział o dziewczynie Silverowi, kiedy ostatnio siedzieli nad stertą prac domowych. Zaraz jednak przeniósł spojrzenie na panią Pomfrey, w jednej chwili ścierając z twarzy cień uśmiechu. - Zapomniałem o tej wizycie rano, przepraszam – powiedział z wyraźną, choć powstrzymywaną skruchą. - Czy mógłbym po zajęciach...? Specjalnie nie dokończył pytania, bo kobieta i tak doskonale wiedziała, o co chodziło. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 26 Maj 2015, 14:16 | |
| Nie zapisał się do kółka, ale postanowił przyjść. Miał nadzieję, że pielęgniarka nie będzie miała nic przeciwko temu. Znając ją, domyślał się, że nie będzie problemów. Dlatego tez młodszy z Morisonów wykazał zainteresowanie trudniejszą dziedziną magii i miał zamiar wynieść z tej lekcji minimum podstawy. Idąc między korytarzami, nie zwracał uwagi na poszeptywania dotyczące orszaku pielęgniarki. Collin nie zwracał uwagi na nikogo. Ze zgarbionymi barkami powoli leniwie kroczył przed siebie i Kłopot mu świadkiem, jak wiele wysiłku go to kosztowało. Co chwila oglądał się przez ramię sprawiając wrażenie spłoszonego i czymś wystraszonego, jednak zapytany o to, uśmiechał się wymuszenie i szedł dalej. Co innego mógł zrobić? Ostatni tydzień był dlań koszmarem i nie przesadzał w tej kwestii ani odrobinę. Śnił na jawie, patrząc w czyjeś żółte oczy i na czyjeś usta wyciągnięte w złośliwym grymasie i powtarzał non stop szeptem, że to tylko zły sen. Zacisnąwszy zęby zszedł z siódmego piętra, kierując się na dodatkową lekcję. Zajmował myśli i dłonie wszystkim - wszystkim, byle nie słuchać śmiechu we wnętrzu swej czaszki i nie czuć szronu na karku. Wchodząc do klasy, uśmiechnął się niechętnie do szkieletu i wsunął do środka. Prawdopodobnie będzie najmłodszym uczniem na zajęciach, wszak nikt w jego wieku, z jego roku nie zawracał sobie głowy dodatkowymi zajęciami, a już nie z pewnością trudniejszą dziedziną magii. Nie przejmował się tym, nie przejmował się zaskoczeniem ani swoim wiekiem. Jeśli jego umysł nie wypełni się wysiłkiem mentalnym i psychicznym, zwariuje. Collin zwariuje, bo nie potrafił wytrzymać we własnej głowie, prześladowany przez wyimagowane istoty. W jego czaszce rozległ się znowu ten sam śmiech, śmiech mrożący krew w żyłach. Szczęknięcie zębiskami szkieletu wyrwało go z wewnętrznej agonii oraz paniki. Ignorując swe myśli usiadł w pierwszej ławce z brzegu, nie witając się z nikim, bo jak się domyślał, przyszedł niezauważony, co było mu na rękę. Sięgnął po broszurę reklamującą insze kursy uzdrowicielskie i udawał, że czyta. Tak naprawdę Collin spuścił wzrok, aby nie zwracać na siebie uwagi. Ani na podkrążone oczy, ani na sine usta i ściągniętą skórę świadczącą o nieprzespanych nocach. Zegar tykał, a Collin czekał, non stop czując czyjś wzrok na plecach. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 26 Maj 2015, 15:32 | |
| Zapewne spędzałby teraz czas na nic nie robieniu, jako że nie miał żadnych zaplanowanych zajęć w tym czasie, jednakże dziwne przeczucie kazało mu udać się na spacer korytarzami. I właśnie podczas przechadzki minął go niezwykły orszak prowadzony przez panią Pomfrey. Riaan nie wierzył w zbiegi okoliczności, więc momentalnie połączył rozkazy instynktu ze szkieletową załogą skrzydła szpitalnego. Bez chwili namysłu podążył za szkolną pielęgniarką, aby dowiedzieć się co zamierza zrobić ze swoimi klekoczącymi towarzyszami, a gdy Ci weszli do sali i zaczęli ją porządkować zrozumiał, że odbędą się w niej zajęcia. Wrócił się tylko do dormitorium po swoją różdżkę i zaraz był z powrotem. Nie zapisywał się wcześniej na lekcję magomedyki, ale był pewien że taka przemiła kobieta jak pani Pomfrey nie wyrzuci głodnego wiedzy ucznia. Znów w myślach dziękował swoim przeczuciom za niezawodność. Na ukłon szkieletu odpowiedział skinięciem głowy, następnie wszedł do środka. - Dzień dobry. - przywitał się uprzejmie z prowadzącą i rozejrzał się po sali przeczesując palcami czuprynę. Nie lubił siadać samemu na lekcjach na których nic nie umiał, nie znał też nikogo z innych domów dlatego usiadł obok chłopaka, którego kojarzył z pokoju wspólnego. Chyba był młodszy i miał na imię Coleen. A nie, to żeńskie imię. Może Caldwell? Widząc nieciekawą minę Gryfona postanowił nie mącić jego spokoju. Przypatrywał się z wyraźnym zachwytem jak szkielety krzątały się po sali. Nie wiedział jakie zaklęcie utrzymywało ich w kupie i tak płynnie nimi poruszało, ale jednego był pewien. Pani Pomfrey musi być utalentowaną czarownicą. Splótł dłonie na blacie biurka i położył się dotykając brodą drewnianej powierzchni. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pusta klasa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |