|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 26 Maj 2015, 23:12 | |
| -Dzień dobry! – uśmiechnęła się promiennie w stronę przesympatycznej pielęgniarki, która swoją łagodną aurą sprawiała wrażenie bycia aniołem zesłanym z niebios dla Puchonki. Pomachała jej jeszcze energicznie i rozejrzała się po klasie. Chodzące szkielety wzbudziły w niej wewnętrzny pisk ekscytacji, bowiem jeszcze nigdy nie była świadkiem tak fascynującego zdarzenia jak kości zmazujące tablice czy rozstawiające krzesła. Dotknęła jednego czubkiem palca by sprawdzić, czy się nie rozleci i zachichotała, przejeżdżając następnie roześmianym wzrokiem po reszcie zgromadzonych w przytulnej klasie, zapewne przemienionej przez panią Pomfrey i przekalkulowała w myślach, kogo widzi po raz pierwszy, a z kim miała już okazję wcześniej porozmawiać. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zimna, marmurowa posadzka została zaklęciem wyłożona miękkim w dotyku dywanem, więc pospiesznie zdjęła półbuty wraz ze skarpetkami, schowała do torby i całą długością niewielkich stópek rozkoszowała się puchowym materiałem. Przeskoczyła z gracją odległość, jaka dzieliła ją od dwójki siedzących w pierwszej ławce Gryfonów – swoją drogą nie pamiętała dokładnie, czy kiedykolwiek miała okazję zamienić z nimi słowo – i szybkim ruchem głowy obu cmoknęła w policzek. Bardziej jak starsza siostra, niż zakochana koleżanka z klasy wyżej, ale dla złagodzenia swojego naturalnego jak dla Sharon czynu zmierzwiła im czupryny i wyszczerzyła ząbki w najbardziej przyjazny sposób, jaki można sobie wyobrazić. -Cześć, chłopaki – usiadła między nimi na ławce, uważając, by krótsza spódniczka nie podwinęła się niebezpiecznie za wysoko i zamachnęła wesoło kilkakrotnie bosymi stopami – co tam u was słuchać? Jacyś tacy zmuleni siedzicie – wygięła dolną wargę w geście szczerego zatroskania i wykonała krótki gest dłonią, mający na celu zachęcić do wyznań i pokazania, że zamienia się w słuch. Powiedzmy, jednym uchem.
|
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Pusta klasa Sro 27 Maj 2015, 09:05 | |
| Poruszenie, jakie wywołała mała armia szkolnej pielęgniarki, napłynęła również do gabinetu Miltona, którego drzwi były wyjątkowo otwarte. Zarówno gabinet, jak i sypialnie należało raz na jakiś czas przewietrzyć, a od wczorajszego incydentu, w którym jeden z uczniów odrabiających przy nim pracę domową omal nie wypluł sobie płuc – stwierdził, że coś jednak należy z tym zrobić. Niechętnie przywitał promienie słoneczne w swoich czterech kątach, nie ukrywając niechęci wymalowanej na twarzy względem wykonywanych czynności. Dość szybko uzyskał pomocników w sprzątaniu w postaci trzech skrzatów, którzy za kilka minut rozmowy i oglądanie cennych książek (a nawet słuchanie opowiadań na temat przeróżnych magicznych stworzeń) wyglądali naprawdę na szczęśliwych. Akurat zostało kilka ostatnich półek do starcia, kiedy nadeszła informacja o kościotrupach spacerujących po korytarzach na czwartym piętrze w towarzystwie Poppy Pomfrey, wielce zadowolonej z tego faktu. Podziękował więc przemiłym pomocnikom, obiecując zjawić się w kuchni przy najbliższej okazji i czym prędzej zatrzasnął okna w gabinecie, z zamiarem udania się do pielęgniarki. Ot, aby popatrzeć, ewentualnie pomóc z rozwrzeszczaną salą zmieszanych wiekowo uczniów, może trochę też podpatrzeć metody nauczania. Ubrany był jak zwykle skromnie, rezygnując coraz częściej z obowiązkowych szat nauczycielskich, głównie ze względu na charakter swojej wizyty – która w końcu nic z nauczaniem nie miała wspólnego. Granatowe jeansy, ostatnimi czasy coraz modniejsze wyszczuplały sylwetkę nauczyciela, potęgując w ten sposób odczucie karłowatości, które widzieli w nim niektórzy uczniowie. Niezbyt ekstrawagancko zarzucił oliwkową koszulę, świeżutką, nie tą samą, w której porządkował gabinet, przypinając pod szyją nieśmiertelny wręcz krawat. Drzwi od sali były uchylone, najprawdopodobniej ostatni z uczniów nie zamknął ich w należyty sposób, co działało na korzyść Harrego. Po ostatniej rozmowie z Poppy czuł pewnego rodzaju dyskomfort i obawiał się niechęci, którą ujrzy na jej twarzy po przekroczeniu progu pomieszczenia. Celowo unikał skrzydła szpitalnego, słysząc informację o praktykancie, niepotrafiącym używać chociażby w średnim stopniu języka angielskiego. Właściwie nie, Milton zawsze unikał skrzydła szpitalnego, zbyt mocno osaczony przez bolesne wspomnienia. Kiedy już wślizgnął się do środka, stanął za ostatnimi ławkami, aby nikomu nie przeszkadzać i kiedy tylko Poppy zerknęła w jego stronę, przyłożył palec wskazujący do ust i z uśmiechem skinął głową, jakby prosząc ją o kontynuowanie zajęć. Z tego co zdążył się zorientować, one jeszcze się nie zaczęły, a i tak doliczył się przynajmniej ośmiu zainteresowanych, większą wagę przywiązując do nieznajomych twarzy. Dostrzegł sylwetkę bardzo młodego ucznia, który nie miał chyba nawet trzynastu lat. Potem jednak spojrzenie utkwił w nieco starszej od reszty dziewczynie, która rozmawiała z Poppy i jedną ręką wskazywała na szkielety. Szkielety. Harry uśmiechnął się sympatycznie pod nosem, odsuwając bezgłośnie krzesło z ostatniej ławki i przysiadł, napędzany zwykłą, najzwyklejszą ciekawością.
(zgoda na bilokację od Wadi) |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Pusta klasa Sro 27 Maj 2015, 10:42 | |
| Dlaczego Eric Henley znalazł się przed drzwiami do niegdyś pustej klasy w której odbyć się miały zajęcia z magomedyki? Odpowiedź była bardzo puchata, niezdarna i uwielbiała przytulać wszystko i wszystkich. Odpowiedzią była niejaka Jolene Dubnar oraz mający miejsce jakiś miesiąc temu- wspólny wyścig na miotłach, w którego wyniku puchonka została nieco poturbowana przez twardy pień drzewa. Nie to żeby planowali kolejny raz się ścigać, ale jako iż, Gryfon zdawał sobie sprawę, że próbę zaciągnięcia Panny Dunbar do skrzydła szpitalnego należałoby porównać do walki z co najmniej trójgłowym smokiem , a talentu do niszczenia otoczenia oraz swoich delikatnych kości jej nie brakowało, wolał być przygotowany na każdą ewentualność. Poza tym, jakieś podstawy magomedyki bez wątpienia przydarzą się w karierze Aurora, Wanda już kiedyś mu o tym wspominała, rzecz jasna wychwalając przy tym swojego ukochanego chłopaka który ostatnio na prędko opatrzył mu złamaną nogę. Gdy Eric przekroczył próg Sali jego zmysły zostały oczarowane przez przytulne wnętrze, właściwie to nie był zdziwiony, nigdy nie rozumiał strachu Joe przed lekarzami, zwłaszcza, że Pani Pomfrey wydawała się być niezwykle łagodną i opiekuńczą osóbką. Dostrzegłszy ukłon szkieletu, Eric z chęcią wyciągnął dłoń by się z nim przywitać. Wprawdzie jeszcze nigdy nie spotkał poruszającego się szkieletu, który miejmy nadzieję nie był kiedyś człowiekiem, jednak Hogwart przyzwyczaił go do rzeczy dość niecodziennych. -Dzień dobry – przywitał się ze zgromadzonymi i zaczął poszukiwania znajomych twarzy. Błyskawicznie zlokalizował Sharon i Riaana któremu to dziewczyna właśnie niszczyła fryzurę, oraz dość ospale wyglądającego Colina. Bez zastanowienia ruszył żwawym krokiem w ich kierunku, towarzystwo Puchonów i Gryfonów było zawsze mile widziane. -Siemasz wszystkim – powiedział dość gwałtownie siadając obok Riaana – Może poprawić Ci włosy? – dodał złośliwym tonem spodziewając się, że Piątoklasista zaraz zabierze się za ich przyklepywanie. Sharon jak zwykle znalazła jakąś niewinną ofiarę, całe szczęście, że wpadł do Sali dopiero kilka chwil po Puchonce.
|
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Pusta klasa Sro 27 Maj 2015, 19:21 | |
| Gwendolyn Scrimgeour nigdy wcześniej nie doświadczyła tak intensywnego zainteresowania inną jednostką, jak w chwili, kiedy zza pobliskiego rogu wyłoniła się armia nieumarłych. Nagle całe to zabawianie randomowej grupy hogwartczyków opowiadaniem oklepanych historyjek o własnej wspaniałości przestało być dlań absorbujące, a jedynym aspektem zaprzątającym myśli kruchej Barbie-nie-Barbie okazały się poczynania „tańczących z kostkami”. Dziewczyna, zupełnie spychając na margines dotychczas wykonywane czynności, wodziła wzrokiem za delikwentami zahipnotyzowana groteskowością i epickością całej sytuacji, która się przed nią odgrywała. Pierwszym, co zwróciło jej uwagę, okazała się nie wyjątkowość samej aparycji bandy kościstych gentlemanów, a ich rytmiczny i jakże uwodzicielski chód, automatycznie przywołujący na blade lico niewiasty wyraz nieopisanej fascynacji. Niby nic szczególnego, a jednak – listopadowe dni nieczęsto uszlachetniały tego typu eventy, nawet jeśli wziąć pod lupę jedynie Szkołę Magii i Czarodziejstwa. Dodatkowo, nuda narastała w niej niemal od rana, osiągając punkt kulminacyjny we wczesnych godzinach popołudniowych. Potrzebowała punktu zapalnego, który pomoże jej zabić monotonność dnia powszedniego, a orszak, który ledwo co zniknął za winklem idealnie wpasowywał się w ramy tego, co można było określić mianem „kata stagnacji”. Czym prędzej, odgarnąwszy pojedynczy pukiel, niesfornie błądzący po jej licu, zarzuciła uprzednio trzymaną między kostkami torbę na ramię i wykorzeniwszy chęć uhonorowania szybkim papieroskiem faktu, iż w końcu znalazła coś do roboty, żwawym krokiem podążyła za wesołą kompanią. Pogrążona w myślach, trwała w ciszy, aż do chwili, kiedy jej ślepiom ukazały się rozwarte drzwi klasy lekcyjnej, wśród czeluści której dostrzegła sylwetkę osoby idealnie obrazującej kierunek, który Gwen postanowiła obrać jako ścieżkę życiową – magomedyczki, Poppy Pomfrey. Byłoby kłamstwem pisać, iż w reakcji na tenże widok z ust naszej nadobnej Krukonki nie wyrwało się żadne ciche przekleństwo, kwitujące mniej więcej tyle co jej własne gapiostwo. Dziewczyna zaczęła łączyć fakty, wśród których prymat obrała kwestia tego, że o owym spotkaniu wiedziała z wyprzedzeniem z racji członkostwa w klubie „doctor-wanna-be”. Skinąwszy głową na stojącego u drzwi szkieletorka, usilnie powstrzymując chęć przybicia mu piąteczki, cichaczem zajęła miejsce w tylnych rzędach, bardziej zaabsorbowana własną dekoncentracją, aniżeli chęcią zacieśniania towarzyskich więzi. Czym prędzej skupiła wzrok na jakże pochłaniających uwagę paznokciach u rąk i ewidentnie żałując, iż w ramach celebrowania nowego zajęcia (śledzenia kostków) nie odbębniła tańca zwycięstwa z odpalonym papierosem w łapce, westchnęła cicho. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Tak przynajmniej mówią. |
| | | Samuel Silver
| Temat: Re: Pusta klasa Sro 27 Maj 2015, 22:03 | |
| Sam westchnął przeciągle, spoglądając na swoje stopy, na których leżały idealnie dopasowane trampki. Babcia niedawno przysłała mu nową parę, kiedy to on znów wyrzucił buty przez okno z dormitorium. Tym razem dostał sowę z wyjcem, którego odczytał na kolacji. Cała szkoła przez dobre kilka dni rozmawiała o tym, że prefekt naczelny wyrzuca odzież przez okno. Na Merlina, to były tylko cholerne buty! Zrozumiałby, gdyby nie nosił majtek, albo innej części garderoby. Chodziło jednak o zwykłe trampki, nie naruszył chyba żadnego świętego prawa, czy coś w ten deseń… - Ben, to są AŻ buty. Stopa w nich nie oddycha, babcia nie potrafi dobrać dobrych butów z dobrą amortyzacją. Rozumiesz? – westchnął ponownie, mówiąc to takim tonem, jakby powtarzał się co najmniej już dziesiąty raz tego dnia. Odgarnął włosy z twarzy, po czym poprawił szatę, na której zalśniła radośnie odznaka prefekta naczelnego. Pokręcił głową, nie drążąc już tego tematu, akceptując przy tym fakt, że będzie musiał trochę posiedzieć w butach. Może i faktycznie mógłby się przeziębić, bo nie było tak ciepło jak w lecie, ale przecież przez takie unikanie obuwia będzie mógł się spokojnie zahartować, a o to przecież najbardziej chodziło. Zaśmiał się cicho, kręcąc głową, gdy Ben zaczął już się usprawiedliwiać w swojej niewiedzy dotyczącej magii leczniczej. Hej, on nikogo nie oceniał, bo sam nie był geniuszem jakim planował być. Każdy mógł spokojnie popełniać błędy, po to było kółko, na które właśnie dotarli. Spojrzał z góry na dół na szkielety, które ich przywitały i aż się uśmiechnął od ucha do ucha. Mogło być naprawdę ciekawie. Poklepał Bena po ramieniu, po czym spojrzał na wewnętrzną stronę swojej dłoni – jego przyjaciel wciąż nie mógł się pozbyć brokatu, który w prezencie zaprezentował mu Irytek. - Musisz przy okazji iść do kogoś po jakiś odbrokacacz, bo wyglądasz wciąż fatalnie – powiedział w końcu, po czym weszli do środka Sali. Rozejrzał się dookoła i kiwnął Benowi, gdy ten odszedł na chwilę w stronę pielęgniarki. Sam zlustrował spojrzeniem chwilę później rudą, nową dziewczynę, która z pewnością nie była tutaj uczennicą. Miałaby przecież mundurek, a tego nie miała. Zmarszczył brwi i podszedł do nieznajomej, do której akurat odezwał się Ben. - Nigdy pani wcześniej nie widziałem. Czy mój przyjaciel się naprzykrza? – spytał, prostując się dumnie, gdy Szkot podszedł w końcu załatwić sprawę z prowadzącą zajęcia. Przechylił głowę lekko w bok, po czym nagle coś mu zaświtało w głowie. - Ah, Ben mi o panience opowiadał. Stażystka naszego opiekuna domu, profesora Machavellego? Jeśli będzie panienka chciała jakiejś pomocy, to zaoferuję swojego wiernego druha Wattsa, który zrobi wszystko, żeby było Panience jak najlepiej – powiedział oficjalnie, po czym się ukłonił nisko, niczym wystrzelony w kosmos dżentelmen. Przynajmniej się starał, bo po ostatniej rozmowie z Isabelle, to wyszedł na całkowitego kretyna. |
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Pusta klasa Czw 28 Maj 2015, 22:03 | |
| Przepraszam za zwłokę! Remonty to zło.Uśmiechała się pogodnie do każdego ucznia, czy zapisanego wcześniej na zajęcia czy też nie. Nie miała nic przeciwko, nie złościła się również na spóźnialskich, rozumiejąc bezbłędnie głód wiedzy, który z przyjemnością zaspokoi. Klasa została doskonale przygotowana do zajęć, gdy wybiła godzina trzynasta zero zero. - Dzień dobry, dzień dobry, moi mili. Zajmijcie miejsca, jeśli zabraknie kociołka, poproście szkielety o przyniesienie. - na każdym stole stały po dwa kotły, czyli uczniowie winni dobrać się w pary i usiąść razem. Skinęła głową z szacunkiem młodej stażystce profesora Machiavelliego, zauważając różnicę wieku młodzieży. Nie straciła jednakże rezonu, wiedziała, że uczniowie oraz stażystka poradzą sobie znakomicie. Na widok pana Wattsa zmarszczyła brwi i zaprzestała na chwilę dyrygowania szkieletami. - Jeśli przywiązał się pan do swej ręki, nie powinien pan opuszczać żadnych okładów, panie Watts. - skarciła go po matczynemu. Przypadek Krukona był trudny, naprawdę trudny. Pielęgniarka robiła co we własnej mocy, ważąc i przygotowując rozmaite specyfiki regenerujące rany na magicznych dłoniach. Brak postępów poważnie ją martwił i była skłonna skierować chłopca na intensywne badania i leczenie w świętym Mungu. Zastanawiało ją pochodzenie rany i choć miała swoje podejrzenia, nie narzucała krępujących pytań. - Zapraszam pana po zajęciach i po kolacji. - zakomunikowała, śląc chłopcu łagodniejsze spojrzenie. - Zajmij teraz miejsce i przetłumacz panu Silverowi, że musi przełożyć flirtowanie na koniec zajęć. - uśmiechnęła się, odruchowo odwracając głowę ku drzwiom. Kolejni uczniowie schadzali się na zajęcia, czy to zainteresowani zaczarowanym orszakiem czy zwabieni wiedzą i spoglądali na nią z niemym pytaniem, czy mogą. Dostrzegłszy Harry'ego, przez pół sekundy zastygła w bezruchu, aby po chwili uśmiechnąć się do mężczyzny życzliwie i wdzięcznie za dodatkowe dłonie do pomocy. Skinęła mu głową i odczekała dokładnie cztery minuty zanim nie zamknęła delikatnie drzwi klasy. Odchrząknęła dwa razy, zaś orszak szkieletów stanął w rzędzie pod tablicą z taką samą, budzącą grozę miną. - Witam wszystkich na dodatkowych zajęciach z magii leczniczej. - odezwała się cicho, łagodnie, będąc pewną, że uczniowie zareagują i umilkną, jeśli jeszcze tego nie zrobili. - Cieszę się, że was widzę, jednak uprzedzam was, że magomedyka to nie przelewki i nie każdy ma ku temu smykałkę. Dziś nauczę was trzech zaklęć kwalifikujących się do zasad podstawowej pierwszej pomocy oraz spróbujecie swych sił w warzeniu eliksiru leczącego rany. - przeszła przed rzędem szkieletów, dotykając ich obojczyków błyszczącą końcówką różdżki. Pozostali na swoim miejscu, czekając na swą kolej. - Eliksir leczący wszelakie rany od stopnia I do stopnia III nie jest łatwy do przygotowania, jednak warto zaopatrzyć się w kilka fiolek i mieć je przy sobie. Na tablicy za chwilę pojawi się receptura, którą zanotujcie sobie w kajetach bezbłędnie. - sięgnęła po kredę i wypisała po kolei niezbędne składniki: - Cytat :
- * 10 ml soku z pijawek,
*dwie łyżeczki proszku z kła węża, * 6 korzeni stokrotek, * 1 fiolka żółci pancernika, * 2 liście grimerowca. Zaczarowała kredę. Ta, zgrabnie i czytelnie zapisała na tablicy sposób przygotowania eliksiru: - Cytat :
- Do wody wrzącej w kotle wlać sok z pijawek. Należy gotować przez trzy minuty. Następnie dodać sproszkowane kły węża i zamieszać dobrze w kociołku. Wlać żółć pancernika, wymieszać dwukrotnie cynkową chochlą zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wrzucić korzenie stokrotek oraz liście grimerowca i warzyć przez około pół godziny. Poprawnie uwarzony eliksir powinien przybrać jasny odcień żółci.
- Potrzebne składniki znajdziecie tu, na tym stole. - wskazała ławkę pełną różnorakich i kolorowych przedmiotów: słoik z żywymi pijawkami, zamrożone pancerniki, które trzeba odmrozić i ich nie uszkodzić, stokrotki pokryte ziemią, świeżo wyrwane z ogródka pana gajowego oraz jasnożółty kwiat grimerowca z kolczastymi liśćmi oraz kły węża niesproszkowane. Uczniowie winni wykazać się pomysłowością i przygotować sobie odpowiednią formę składników. - Pamiętajcie, aby pozbyć się kolców i ziemi z roślin, a z owadów poprawnie wycisnąć sok czy też żółć. Musicie baczyć na każdy swój ruch, bowiem jeden błąd i eliksir zamiast leczyć, mógłby spowodować śpiączkę bądź ostatecznie zanik kończyny czy też narządu, na którym eliksir zostanie użyty. - schowała różdżkę i zabrała cienkie książki traktujące o roślinach i owadach z regału. Rozdała każdemu uczniowi po jednej, kładąc obok kotła. - Zapraszam do pracy, moi mili. Nie bójcie się pytać. - ogłosiła oficjalne rozpoczęcie zajęć i pracę na najbliższe czterdzieści pięć minut. Tak więc ten. Nie nakładam ograniczenia czasowego, opiszcie wszystek w swych postach włącznie z postępem pracy. Uwzględnijcie, że efekty eliksirów sprawdzimy dopiero na koniec zajęć, czyli po upływie ww. 30 minut. II etap zajęć rozpocznie się najpóźniej we wtorek 2.06.2015, aby niepotrzebnie nie przedłużać. c:
Ostatnio zmieniony przez Poppy Pomfrey dnia Pią 29 Maj 2015, 16:41, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 29 Maj 2015, 02:07 | |
| Prawdopodobnie do początku zajęć wpatrywałby się bezmyślnie w tablicę, gdyby z letargu nie obudziło go nagłe pojawienie się Puchonki, której nie znał. Bez zbędnych ceregieli wskoczyła na ich ławkę, nie przejmując się faktem że półleżący na niej Riaan będzie miał doskonały widok na jej bieliznę, pomimo przezornego przytrzymywania spódniczki. Szczęściem dla niej, afrykaner szybko opuścił wzrok przeczuwając ten przypadkowy pokaz. Jej zachowanie zburzyło zupełnie równowagę ławki jego i Caldwella... Caulkera... Młodszy z Gryfonów, sądząc po jego zachowaniu, był na pewno w wyjątkowo złym humorze, więc pogarszanie go próbami rozmowy nie było najlepszym pomysłem. I Vuuren szanował takie niewypowiedziane prośby o ciszę. Nowoprzybyła dziewczyna nie miała takiego zwyczaju, ona po prostu weszła i wbiła się w ich osobistą strefę. W momencie gdy usiadła, Riaan natychmiast się wyprostował czując jej dłoń na głowie. Nikt nie przepadał chyba, kiedy ktoś czochrał mu włosy, ale jej ręka wydawała się przyjemnie ciepła. Oczywiście, wraz z takim zachowaniem musiało iść gadulstwo. Usta Puchonki otwierały się i zamykały, gdy wypowiadała kolejne słowa, a Ri patrzył na nie jak zahipnotyzowany. Były duże. Czerwone. I przed chwilą dotknęły jego policzka. Mrugnął szybko, gdy zrozumiał że zadała mu pytanie. Zupełnie nie wiedział co odpowiedzieć, za bardzo skupił się na wgapianiu w nią. - Czekamy na lekcję. - palnął bez zastanowienia ze swoim burskim akcentem. W tym momencie miał ochotę walnąć głową w ławkę, na której siedziała dziewczyna. Przecież stać Cię na lepszą rozmowę. A gdy już otwierał usta, aby coś powiedzieć, zjawił się Eric. Wiecznie uśmiechnięty szóstoklasista od razu postanowił rozpocząć słowne zaczepki, a w szermowaniu słowem z innymi mężczyznami był już biegły. O ile jakaś dziewczyna nie rozpraszała go swoimi pięknymi ustami. Zwrócił się w stronę Henleya i zmrużył oczy. - Myślę, że wolę moją aktualną fryzjerkę. - wskazał kciukiem na siedzącą na ławce Puchonkę. Nagle zrozumiał, że nie wiedział jak ona ma na imię. Klepnął po przyjacielsku Erica w plecy i znowu usiadł przodem do dziewczyny. - Ja jestem Riaan, a Ty to...? - zaczął, ale niestety znów nie mógł skończyć, bo w końcu odezwała się pani Pomfrey. Bez zbędnych ceregieli przeszła do wyjaśnienia na czym będzie polegała lekcja. ELIKSIR. Zrobił wielkie oczy, w jego głowie pojawiła się panika. Z eliksirów nie umiał nic, niestety nie miało to nic wspólnego z gotowaniem bo wtedy byłby mistrzem w warzeniu wszelkich paskudztw. Zaczął na szybko przypominać sobie wszystkie dodatkowe zajęcia z Wandą, ale nie potrafił przypomnieć sobie niczego pożytecznego. Szybko wyciągnął mały notatnik z tylnej kieszeni spodni, oraz ołówek a raczej jego ogryzek i przepisał wszystko dokładnie z tablicy. W tym samym momencie szkielet postawił na stoliku, obok siedzącej tam dziewczyny, żeliwny kociołek. Riaan spojrzał na stół, na którym jak powiedziała pani Pomfrey, uczniowie znajdą składniki potrzebne do eliksiru. Zobaczył żywe jeszcze pijawki i pancerniki. Teraz należało znaleźć sobie parę, kogoś kto mu pomoże, ale pani Pomfrey to nie wiedźma Lacroix, więc nie będzie krzyku o jakąś pomyłkę. - Kto ze mną w parze? - Niech los zdecyduje.
Ostatnio zmieniony przez Riaan van Vuuren dnia Pią 29 Maj 2015, 14:54, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 29 Maj 2015, 13:17 | |
| Choć jego nastrój i kondycja fizyczno-psychiczna pozostawiało wiele do życzenia, był na tyle przytomny i rozgarnięty, aby poprowadzić błahą konwersację. Nie śledził uważnie wchodzących uczniów, a koncentrował się na tych, którzy postanowili się doń odezwać. Uniósł rękę do Riaana, aby nie wyjść na nieprzyjemnego i zanim zdążył otworzyć usta i zagadać, zaatakowała ich pewna Puchonka. Sharon. Problemy dnia dzisiejszego i poprzedniego straciły na wyrazistości, gdy dostrzegł pannę Wigmore. Pocałowała go na powitanie! Uniósł wysoko odrastające brwi i dotknął opuszkami palców policzek, wpatrując się w dziewczynę oczarowany. Zamrugał rzęsami, przypominając sobie powód zapisania się na zajęcia prowadzone przez pielęgniarkę. - Cześć, Sharoon. - przywitał się cicho, odrobinę marzycielsko i posłał jej w miarę przytomny uśmiech. Poderwał głowę, gdy przyczaił się do ich skromnego grona Eric. Skinął mu głową w powitaniu i to by było na tyle, jeśli chodzi o zdolność sensownego składania zdań i przeinaczania ich w mowę. Puchonka go onieśmielała, a więc uciekł wzrokiem i skoncentrował uwagę na słowach pielęgniarki. I Collin wykrzywił usta w grymasie na wieść, że w pierwszej kolejności zajmą się eliksirem. Żaden człowiek z nazwiskiem Morison nie przepadał za tego rodzaju dziedziną magii. Przesunął swój kociołek na połowę ławki, aby zrobić wystarczająco dużo miejsca Puchonce. Gdy już plan działania został wyjaśniony, uwagę Collina ponownie zwróciła dziewczyna. Jeszcze w zeszłym tygodniu nie odezwałby się słowem do Sharon, aby się jej nie narzucać i nie wyjść przy tym na głupka. Dziś coś, coś kazało mu nawiązać dialog z Puchonką i rozmawiać, zaprzyjaźnić się z nią, zacieśnić relacje. Gryfon zacisnął palce na brzegu ławki, nieświadomy własnego napięcia wymalowanego na twarzy. - Hej, Sharon. Idziemy po składniki? - zagadnął, dziwiąc się swej odwadze i oferując się jako potencjalna ofiara, nad którą mogłaby się znęcać, jeśli tylko tego zapragnie. Odsunął się na krześle w tył, wstał i bez ociągania się podszedł do ławki zapełnionej po brzegi roślinami i zwierzątkami. Nachylił się nad nimi i sięgnął po słoik z pijawkami. Ze zmarszczonym nosem dwoma palcami wyjął jedną ze środka i dbając o to, aby się nie przyssała do skóry, położył ją na miniaturowej wadze stojącej nieopodal. Kucnął przed ławką i sprawdził masę robaka, wijącego się i kurczącego na metalowej wadze. Po chwilowej analizie wyjął drugiego robaka, ułożył obok poprzedniego i nad tym małym towarzystwem poruszył delikatnie różdżką, zamrażając paskudztwo. Nie chciał dzielić się krwią. Ponownie coś kazało mu się odwrócić i zwrócić uwagę na Sharon. - Przynieść ci pijawki? Wiesz, są paskudne. - wstydził się swojego zachowania, bo z reguły trzymał się na uboczu, a wystarczyła jedna Puchonka i szlag trafiał równowagę. Uśmiechnął się do dziewczyny pogodnie. Drugi raz z jeszcze większą niechęcią zanurzył dłoń, wygrzebując okropne owady ze środka specjalnie dla Sharon. Czego nie robi się dla kobiet?
Riaan, Eric usiadł obok Ciebie, to jest z Tobą w parze aczkolwiek każdy robi sam eliksir. Siedzicie tylko w jednej ławce :) |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Pusta klasa Wto 02 Cze 2015, 22:14 | |
| Blondwłosa przedstawicielka niebieskiej strony mocy, zasmucona niemożnością rychłego zapalenia papierosa zarzuciła obserwację w pół zdrapanego lakieru, którym pieszczotliwie, kilka dni wcześniej, przyozdobiła własne paznokietki na rzecz pochmurnego grymasu stopniowo rozrastającego się po jej urokliwym licu. I może stan ów pretendowałby do nieco bardziej konsekwentnego, gdyby nie fakt, iż do głosu doszła powierniczka zainteresowań i prywatny faworyt wśród grona pedagogicznego naszej słodkiej bohaterki. I choć jeszcze przed chwilą z uniesioną głową i zadartym nosem wyniośle rzucała chmurne spojrzenia obecnym, nagle porzuciła maskę wielkiej damy i uraczywszy otoczenie promiennym uśmiechem, pełnię uwagi oddała osobie szkolnej piguły. Radowała ją styczność z preferowaną przezeń dziedziną magii a groźba przesiąknięcia wonią w przyszłości ważonych eliksirów niespecjalnie przerażała. Wprawdzie aromat mydła i olejku różanego systematycznie namaszczających porcelanową skórę Krukonki stanowiły niezaprzeczalnie przyjemniejszy bukiet zapachów, ale czego to się nie robi w imię nabywania dodatkowej wiedzy. Odetchnęła lekko, wodząc lazurowymi, nieprzeniknionymi ślepiami po ławie pełnej różnorakich składników. Uniosła idealną brew i przywodząc na lico zawadiacki uśmieszek powiodła wzrokiem po komnacie, ze szczątkowym zastanowieniem oceniając poziom zmyślności „współtowarzyszy niedoli”. Bladolica Gwendolyn Scrimgeour nie mogłaby nazwać siebie Krukonką-z-krwi-i-kości, gdyby łączenie faktów scalone z bezlikiem przewertowanych książek nie doprowadziło jej do tego, jakie zadanie lada moment postawi przed nimi Poppy Pomfrey. Mimo to, nie pozwalając, by brawura przejęła prymat nad własnym postępowaniem, postanowiła potulnie wyczekać, aż pielęgniarka wygłosi, iż czeka ich zabawa z Eliksirem Leczącym Rany. Niechętnie przyznała jednak w duchu, iż jej roztrzepana blond makówka zasiała gdzieś wiedzę na temat wymaganych ingrediencji, wierciła się więc i wykręcała sobie szyję tak długo, aż udało jej się dostrzec tekst wypisany na tablicy. Odprowadziła wzrokiem ustępującą im pola widoczności magomedyczkę, by krótko po tym lotem błyskawicy zredukować dopływające zewsząd bodźce dostarczane przez otoczenie do minimum. Istniała tylko Gwen i zadanie, które postawiono przed grupą spragnionych wiedzy uczniaków. Aktualnie nawet szaleńczy pląs bandy kościstych delikwentów nie mógłby wyrwać jej z pasji ważenia eliksiru. W gruncie rzeczy nic nie posiadałoby tejże mocy. No chyba, że obnażona klatka piersiowa jednego z... ZUPEŁNIE NIC nie posiadałoby tejże mocy. - Miejsce obok jest wolne. – Zakrzyknęła zdawkowo, unosząc zgrabne cztery litery w nagłej potrzebie znalezienia się nieco wyżej. Obeszła ławkę dookoła i wydobywszy z torby skoroszyt i pióro, poczęła bezbłędnie notować wszystko co mentorka wypisała na tablicy (mniej-lub-bardziej-samodzielnie), opierając rygorystycznie skryte pod za dużą, wyciągniętą bluzą pośladki o brzeg osobistego miejsca pracy. Ewenement niewiasty polegał na tym, iż mimo, albo raczej poprzez samoświadomość własnej aparycji, to jest idealnie-skrojonej-blond-laleczki-Barbie nie lubiła eksponować swoich atutów, dlatego między innymi jej stylówa zasłużenie wpasowałaby się w ramy krążącego w XXI wieku, którego najprawdopodobniej nie dożyje, powiedzenia „Myślałem, że to hipster a to menel”... Okej, przesadziłam. Gwen nie byłaby bądź co bądź sobą, gdyby skupienia nie przerwało jej nagłe, pikujące wspomnienie o papierosach, skrytych gdzieś w czeluściach bezdennej szkolnej torby. Nie minęła lecz chwila, a ona raz jeszcze (z-nieopisanym-trudem-bo-jakżeby-inaczej) przekierowała myśli na odpowiednie tory i niczym wygłodniały i bardzo uroczy zombiaczek, z piórem wetkniętym za drobne ucho, powędrowała w stronę szwedzkiego stołu, z uwagą dobierając składniki potrzebne do w przyszłości ważonego eliksiru. Spojrzawszy na pijawki zmarszczyła jednak nosek i wzdrygnęła nieco, zważywszy na fakt, iż stworzenia te nieodłącznie wiązały się z krwią, za którą nasza droga doctor-wanna-be wyjątkowo nie przepadała. W tym momencie wypadałoby zaklaskać kilkakrotnie, winszując wyboru danej profesji, jako tej, w której nasza nadobna dama widziała się w przyszłości. Gwendolyn przeklęła cicho pod nosem, szczerze żałując, iż w niedoli nie towarzyszyła jej najdroższa przyjaciółka Wanda, która mogłaby uratować blondynkę z tejże patowej sytuacji i sparaliżowana, rozważając wszelkie za i przeciw, ulokowała świdrujące spojrzenie na żyjątkach lubujących się w szkarłatnej substancji. Kącik ust dziewczyny uniósł się zadziornie do góry, w reakcji na myśl, która mimowolnie nawiedziła jej blond makówkę. Potrzebowała bohatera. A bardzo nie lubiła zależności od każdej innej istoty, aniżeli ona sama.
/niezależnie czy pojawi się księżniczka/książę na białym rumaku - Gwen wyjdzie z sytuacji, ale potrzebowałam przerwy w poście, najwyżej będę kontynuowała rozważania egzystencjalne nad papierośnicą ;d/ |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 05 Cze 2015, 00:09 | |
| Przyznać trzeba, że Panna Sharon posiadała talent do zawstydzania otaczających ją chłopców, zwłaszcza tych Gryfońskich. Eric gdy pierwszy raz z nią rozmawiał wykazywał się – delikatnie mówiąc - pewnymi problemami ze składnym wypowiadaniem zdań. Było to jednak tak dawno temu, że teraz na wspomnienie owego spotkania i swojego skrępowania, miał ochotę zaśmiać się głos. - Gdybyś odpowiedział inaczej chyba zacząłbym się o Ciebie martwić – odparł z uśmiechem na twarzy po czym-choć spodziewał się raczej zajęć praktycznych-na wszelki wypadek wyjął z torby pergamin i pióro. Już miał zagadnąć znajomych i zacząć jakiś zupełnie nie mający znaczenia temat, najpewniej o Quidditchu jak to miał w zwyczaju, ponarzekać na któregoś z nauczycieli albo też wyrazić zachwyt obiadem, gdy głos zabrała pani Pomfery, szkolna pielęgniarka, która już nie jeden raz naprawiała stan zdrowia Erica, z zwłaszcza jego od czasu do czasu uszkadzany szkielet. Jak zwykle spokojna i rzeczowa, przywitała ich serdecznie, by już po chwili przedstawić im plan dzisiejszych zajęć. Gryfon z nieukrywaną radością przyjął do wiadomości fakt, że nauczą się dziś aż 3 zaklęć leczniczych, na jego twarzy zagościł - jeszcze bardziej niż dotychczas - pogodny uśmiech a spojrzenie z zaciekawieniem zawisło na prowadzącej zajęcia Osóbce. Valentine byłaby dumna ze swojego braciszka gdyby dowiedziała się, że ten bierze dodatkowe lekcje z magomedyki, a może nawet trochę zazdrosna o czarodziejskie sposoby leczenia. Chociaż znając humorzastość rudowłosej, mogłaby również uraczyć Erica jakimś tekstem w stylu „chodzenia na łatwiznę”, nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku liczyło się dla niej zdrowie swoich przyszłych pacjentów i zapewne sama z chęcią skorzystałaby z możliwości różdżek, nie mogłaby przepuścić młodszemu braciszkowi drobnej złośliwości. Tak czy inaczej, chłopak uznał, że gdy tylko opanuje wspomniane zaklęcia, w kolejnym liście nie omieszka się nimi chełpić przed Val o której przypominał mu zawiązany na nadgarstku naszyjnik. Mina nie zrzedła mu również gdy usłyszał o warzeniu eliksirów, nie był wprawdzie jakoś wybitnie uzdolniony w tej dziedzinie, ale ostatnia lekcja ze Smoczycą podniosła go trochę na duchu. Zajęcie drugiej lokaty podczas przyrządzania całkiem wymagającego eliksiru, zwłaszcza przy niesprzyjających ku temu warunkach, przez które rozumieć można zarówno mroźną, wypełnianą obślizgłymi ślizgonami salę oraz budzące się do życia, dziwne uczucia wobec swojej najlepszej przyjaciółki. Przyznanie mu przez Lacroix punktów dla domu, połechtało ego Gryfona, który od tamtej pory na poważnie starał się przykładać większą wagę do tej dziedziny magii, bowiem dotychczas jego deklaracje, były tylko deklaracjami i niewiele robił w tym kierunku. Poczekawszy na wspomniane instrukcje, począł błyskawicznie kopiować na swój pergamin zapisane kredą na tablicy słowa. Wysłuchawszy do końca Pani Pomfrey, szybko wstał i dziarskim krokiem podszedł do stolika z ingrediencjami . Gdy wrócił trzymając w rękach wszystkie potrzebne składniki, delikatnie wskazał głową na Collina i Sharon. - Tak to się robi – odezwał się półgębkiem do kumpla, po czym dokonał wyładunku magicznych stworzonek i roślin – Nie masz chyba większego wyboru – uśmiechnął się kpiąco i zabrał za przygotowywania eliksiru. – Chociaż ta Krukonka wygląda jakby nie wiedziała co zrobić z tymi składnikami, może potrzebuje pomocy – dodał na widok ładnej dziewczyny sterczącej jak pień przy stoliku, której to blond czupryne zresztą skądś kojarzył. Nie czas był teraz jednak na pogawędki, Gryfon ustawił kociołek na ogniu i zabrał się za wyciskanie soku z pijawek poprzez zgniatanie ich za pomocą noża i wlewanie wszystkiego co z nich wyciekło do niewielkiej fiolki na później. -Sicarre – wymruczał pod nosem Eric i wycelował różdżkę w lodowatego pancernika, który z każdą chwilą stawał się coraz cieplejszy. Gryfon nie spodziewał się, że kiedykolwiek podczas przyrządzania eliksirów przyjdzie mu używać różdżki, jednak sposobność ta spodobała mu się na tyle, że rozmroził również pancernika kolegi w parze. Nie bardzo wiedząc jak zabrać się za wydobywanie żółci z zwierzaka, postanowił odszukać jego pęcherzyk. Zadanie nie było proste dlatego zostawił ja na później, a aktualnie zaczął oczyszczać korzenie stokrotki z ziemi. -Skurge – szepnął gdy znudziło mu się otrzepywanie roślinek , koniec końców byli czarodziejami, zatem czemu nie mieliby sobie pomóc kilkoma wygodnymi zaklęciami. Gryfon rzuciwszy okiem na sporządzone przez siebie notatki, stwierdził, że pora zabrać się za kły węża których dodanie stanowiło drugi krok przepisu. Chwycił więc nóż, i z niemałą przyjemnością zaczął kruszyć wspomniane ząbki przy użyciu stalowej rękojeści. Przez głowę przemknęła mu myśl o najbliższym meczu Quidditcha, podczas którego najpewniej nie omieszka ponownie zmiażdżyć jakiegoś gada. Po pozbyciu się kolców z liści grimerowca, nie mógł już dłużej odkładać wydobywania żółci z pancernika, dlatego po długiej chwili wpatrywania się w zwierzaka, przeniósł wzrok na kumpla. -Ty się na tym znasz, w Afryce chyba przyzwyczaiłeś się do jedzenia takich rzeczy, Twoi koledzy z plemienia na pewno potrafią zająć się pancernikami – powiedział z nadzieją w głosie – Ja tego czegoś nie rozkroję, nie wiem jak wziąć tę całą żółć, użyj jakiegoś Diffindo albo coś – dodał nieco zmieszany, i spojrzał na starannie przygotowaną resztę składników, która tylko czekała na rozpoczęcie warzenia.- Chociaż czekaj, Accio żółć pancernika – powiedział celując w miejsce gdzie prawdopodbnie był pęcherzyk żółciowy zwierzaka i poczekał na efekty. Gdy skończyli z Riaanem bój o składnik ssakowego pochodzenia, Gryfon odmierzył 100 ml soku z pijawek i wlał je do wrzącej wody. Odczekawszy 3 minuty wsypał dwie łyżeczki sproszkowanych ząbków węża i wymieszał płyn w kociołku. Po chwili wlał nieszczęsną żółć i przy użyciu cynowej łychy, zamieszał dwukrotnie swoje przyszłe dzieło. Na koniec dodał tylko oczyszczone roślinki i ze strużką potu na czole opadł na krzesło i rozejrzał się po klasie by sprawdzić jak idzie innym.
/Zdaję sobie sprawę, że numer z Accio raczej nie przejdzie, ale warto było spróbować, w każdym razie cała nadzieja w Tobie Riaan. No i wybacz Joe(nie bij), jeśli warzenie eliksiru miało zająć więcej niż jeden post, chciałem to trochę przyśpieszyć z racji tego, że wcześniej nie miałem czasu by odpisać |
| | | Gość
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 05 Cze 2015, 14:29 | |
| Sharon była z natury osobą tak rozmarzoną i poniekąd roztrzepaną, że nie dziwny był fakt niezauważenia przez nią zakłopotania jakie wprowadziła. Z ciepłym uśmiechem przenosiła wzrok z Riaana na Collina i z powrotem, zadowolona, że trafiła jej się dwójka tak przyjemnych i kochanych Gryfonów. - Sharon – szepnęła jeszcze, podszczypując ramię Vuurena. Widząc Erica idącego w ich stronę zerwała się z ławki, by zaraz opleść ramiona wokół jego szyi i mocno przytulić. Henley dla odmiany był osobą, którą znała szmat czasu i zawsze cieszyła się na jego widok. Tak jak Puchonka był mugolakiem, bardzo pozytywnym i pluszowym w jej mniemaniu, więc nie mogła nie zawisnąć na nim jak mała dziewczynka na starszym bracie i ukochać miłością najwyższą. Cofnęła się po chwili, czując że jeszcze chwila i udusi bruneta, i nie zastanawiając się za wiele z braku wolnego krzesła usiadła speszonemu Collinowi na kolanach. Żyła w swoim świecie, wyłączyła się na moment z męskiej konwersacji, wlepiając błękitne tęczówki w szkielety brojące po Sali. Gdy w końcu pani Pomfrey powiedziała, co mają do roboty uniosła głowę zasmucona i pociągnęła Morisona za skrawek koszuli. -Nie zabiję żadnego robaka – wygięła wargi idąc za chłopakiem po potrzebne składniki. – po prostu nie dam rady...może powinnam wypisać się z zajęć? „Małe czy duże – przyda się naturze!” Nie brzydziła się wziąć na ręce insektów czy innych nie za ładnie wyglądających stworzeń, w końcu połowę życia spędziła na polach rojących się od najróżniejszych mniejszych czy większych zwierząt, ale była wdzięczna Gryfonowi, że choć z nietęgą miną pomógł jej wyjąć pijawki i pancerniki ze słoika. Przytuliła go za to lekko, nieco spięta myślą o wyciskaniu żółci z żywego stworzenia. Siadając przy ławce niemalże nie zwróciła obiadu. -Słuchaj, ja po prostu popatrzę jak Ty to robisz – zaśmiała się nerwowo, zatykając dłonią usta, które na widok rozcinanych pijawek zrobiły się niebezpiecznie fioletowe. Sama myśl o wyrządzeniu krzywdy wzmagała w niej ochotę na wybiegnięcie z Sali z krzykiem. Spojrzała błagalnie na panią Poppy, licząc na wyrozumiałość. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 05 Cze 2015, 15:50 | |
| Odprowadził wzrokiem Collina i kiwnął głową słysząc co powiedział Eric. To było trochę niepodobne do młodszego kolegi, aby tak bezpośrednio zaczepił dziewczynę i prawie siłą włączył ją do swojej pary. Coś musiało być na rzeczy, skoro Collin wyszedł poza swoją strefę komfortu przełamując swoją cichość i nieśmiałość. - Nie, zostanę już tutaj. - odpowiedział na wspomnienie Krukonki, której nie znał. Riaan nie był jedną z tych osób, które garną się aby zdobywać nowe znajomości, ale nie omieszkał też pozostawić kogokolwiek bez pomocy dlatego najpierw podszedł do stołu zajmowanego przez starszą dziewczynę. Stanął obok niej i uśmiechnął się wyciągając z kieszeni wcześniej zabrany ze swojego stanowiska nóż. Złapał jedną z jej pijawek za ogon, położył ją starannie na blacie i szybkim cięciem ostrza odciął otwór gębowy. Następnie zmienił chwyt i ujął tak, aby zmieściła mu się w całej dłoni, odłożył nóż i w wolną rękę chwycił fiolkę. Ścisnął mocno, aż z mięczaka wypłynął fioletowy płyn i wlał się do naczynka. Zatkał szkło i odłożył na miejsce, martwą pijawkę zaś odrzucił na bok. Następnie wyciągnął z kieszeni różdżkę i używając sicarre "odgrzał" pancernika. Przypominając sobie jak Katanga pokazywał mu pobieranie żółci ze szczura bez potrzeby rozkrajania go, Riaan nacisnął na brzuch ssaka na tyle mocno, aby nie w pełni przytomne zwierzę wydaliło z siebie produkt wątroby. Nie krzywiąc się przy tym pobrał obrzydlistwo do fiolki i ją zamknął. - Geen probleem. Resztę musisz zrobić już sama. - lubił pomagać innym, ale jako że zostało mu niewiele czasu, zabrał swój nóż i podbiegł, aby złapać swoje składniki. Nałożył sobie pijawek na rękę szczęśliwie unikając przyssawek, potem wziął pancernika i roślinki. Zanim jednak ruszył z powrotem, chwycił jedną obślizgłą pijawę i bez ceremonialnie odgryzł je głowę i szybko łyknął. Następnie wsadził sobie całą resztę do ust i zaczął żuć jakby była zwyczajną gumą do żucia. Nieraz już jadł gorsze rzeczy, a pijawki po prostu lubił. Smakowały trochę jak połączenie parówki i żółtego sera, tylko bardziej obślizgłe. Wrócił do swojego stanowiska pracy wciąż żując i począł obrabiać resztę składników. Oczyścił stokrotki i odciął ich korzenie, sproszkował kły węża za pomocą noża i wyrwał kolce z liści grimmerowca. Pijawki nie były większym problemem, więc szybko sobie z nimi poradził odcinając główki i wyciskając sok. Został tylko pancernik, z którym Eric najwidoczniej miał problem. - W Afhrycze mie ma panehrnikhów. - z pełnymi ustami skomentował wywód starszego Gryfona kręcąc głową. Ale to prawda, ludzie z którymi mieszkał w lecie znali się na wyciąganiu różnych komponentów magicznych ze zwierząt, ponieważ tym się przez całe życie zajmowali. Nauczyli Riaana wszystkiego czego wiedzieli w tej materii, niestety nie nauczyli go jak warzyć i gotować eliksiry i dlatego miał z tym taki problem. Zresztą, jego mózg okazał się wyjątkowo oporny jeśli chodzi o tę dziedzinę nauki. Różowa gąbka, którą chłopak nosił w głowie ogłaszała strajk, kiedy tylko podchodził do kociołka. - Nhe wszyhstko muszysz thrakthować maggią. Zherzsztą nhie chczem go skhrzywdzhić. Daj mhi. - wybełkotał żując pijawkę, odepchnął lekko Erica od stołu i nacisnął na pancernika, aż ten oddał żółć. Całe szczęście, że zostały zamrożone na głodniaka, bo inaczej musieliby oddzielać składnik eliksiru od kupy. A tak, nawet nie musiał rozcinać biednego zwierzaka, wystarczyło wiedzieć że nie ma on woreczka żółciowego i żółć spływa od razu przez dwunastnicę do jelit. Zabijanie bezbronnego zwierzęcia na stole nie byłoby dla niego żadnym problemem, ale uważał coś takiego za brak szacunku dla życia. To małe stworzonko do niedawna biegało jeszcze na wolności, oczywiście można byłoby na nie zapolować, jednak zawsze polowanie dawało szansę zwierzęciu na ucieczkę. Taki był rytuał, aby uszanować ducha żyjącego w zwierzynie. Nie wierzył w te zabobony, ale szanował je tak samo mocno jak szanował życie, dlatego zawsze biorąc udział w polowaniu starał się zachowywać równe szanse między nim, a celem. Nigdy nie zabijał młodych, zawsze wybierał jednego osobnika - nie więcej. Ubój stworzenia także miał swój określony rytuał, należało zrobić to w miejscu gdzie żyło upolowane zwierze tak, aby duch mógł swobodnie wylecieć z martwego ciała. Należało złożyć ofiarę na przeprosiny. Jak już było wspomniane nie wierzył w tę duchową otoczkę, ale dzięki przestrzeganiu tych obrządków czuł, że nie narusza kręgu życia i nikogo nie krzywdzi. Możliwe że się okłamywał, ale tak właśnie było. Następnie zagotował wodę i wlał sok z pijawek, po trzech minutach wsypał sproszkowane kły węża, następnie energicznie zamieszał. Przyszedł czas na żółć pancernika, którą wlał do środka, po czym zamieszał dwa razy. Otarł pot z czoła, jakby robił coś ciężkiego i następnie wrzucił resztę składników. Opadł na krzesło czekając, aż minie pół godziny. Znając życie coś pokręcił i z eliksiru wyjdzie trucizna. |
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Pusta klasa Pią 05 Cze 2015, 19:06 | |
| Z racji, że większość nie uszanowała mojego miłego gestu - nieograniczonego czasu na odpowiedź - teraz będzie z każdym moim postem termin - jeśli ktoś się w niego nie zmieści, bardzo mi przykro. I bardzo proszę zachować realizm, nie da się uwarzyć eliksiru w ciągu jednego postu. Oczekuję szczegółowych, ślicznych postów do 8 czerwca do godziny 19:00
Drgnęła, wyrwana ze szczegółowego analizowania przepisu mającego pomóc w zagojeniu się rany pana Wattsa. Panna Gwendolyn słynęła z niebywale donośnego głosu, wszak niejednokrotnie słyszała ten głosik na meczach quidditcha podczas komentowania sportowych rozgrywek. Pielęgniarka skoncentrowała się na udzieleniu pomocy uczniom, dlatego też podeszła do ławki i rozpoczęła sprawne skubanie z grimerowca kolców. Zadanie to było na tyle czasochłonne, iż nie groziło młodzieży nuda i łatwizna. - Proponuję, aby kociołki rozgrzewać ogniem, a nie zaklęciem. Czas w magomedyce ma wielkie znaczenie. - ogłosiła tonem ekspertki i kobiety, pod której rękoma przewijało się wiele jednostek chorobowych. Nie bez powodu pielęgniarka lubiła trzymać w skrzydle szpitalnym schorowaną młodzież - wypuszczała ich tylko mając pewność, że ich zdrowiu nic nie zagraża. Wypoczynek ma ogromne znaczenie dla organizmu tak samo jak poświęcony czas nad eliksirem. Woda winna ugotować się powoli i wówczas jest stu procentowa pewność co do powodzenia eliksiru - jeśli rzecz jasna nie pomyli się składników. Odwróciła wzrok od liści grimerowca, czując na sobie czyjeś błagalne spojrzenie. Dostrzegłszy blade lica Puchonki, Poppy westchnęła. Prawdę mówiąc spodziewała się, że na taką ilość osób trafi się chociaż jedna, która będzie zbyt szanować życie robaczków. - Panno Wigmore, nie musi panienka ich dotykać. Użyj różdżki, moja droga. Każdy robi samodzielnie eliksir. Proszę uważać, młodzieży z pijawkami. Jeśli któreś się przyssie do waszych kończyn, nie odrywajcie ich siłą, tylko podnieście dłoń i zasygnalizujcie mi bądź profesorowi Miltonowi problem. - dodała, odrzucając na stos gładkie listki rośliny. Przeszła się spacerkiem po klasie i zerkała co chwila do kociołków uczniów, nie komentując ich ani pozytywnie ani negatywnie. Niektórzy zostali w tyle, inni zabrali się do pracy pełną parą. Usłyszawszy zaklęcie Erica, Poppy musiała się uśmiechnąć. - Gdyby pan zechciał spojrzeć do broszurki, panie Henley, mógłby pan znaleźć wskazówkę do eliksiru. Pancernika można ugotować bądź tak jak pomysłowo zrobił to pan Vuuren, wycisnąć z niego żółć. - zmarszczyła brwi, gdyż nie spotkała się jeszcze ze zwyczajem żucia pijawek. Przez chwilę kobieta przyglądała się bacznie chłopcu analizując czy język mu spuchnie, czy nie ma objawów duszenia się ani sinicy. Miał się dobrze, choć kobieta i tak do końca zajęć będzie nań uważnie zerkać. |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Pusta klasa Nie 07 Cze 2015, 11:29 | |
| Gwen pogrążona w ferworze rozpracowywania krwistej zagwozdki, ledwo zauważyła bohaterską interwencję ze strony młodszego uczniaka z domu lwa. I może w zwyczajnych okolicznościach rozpoznałaby w nim gryfońskiego obrońcę, jednak zaaferowana presją niespodziewanego mierzenia się z własnymi fobiami, raptem dostrzegła towarzystwo chłopaka, nie mówiąc już o personaliach. Fakt faktem, dopiero, kiedy w drobnych dłoniach blondynki znalazły się fiolki pełne płynów ustrojowych wytypowanych żyjątek, niewiasta zaczęła ponownie odbierać dobiegające z otoczenia bodźce i z wyrazem ulgi stopniowo rozchodzącym się po jej drobnej twarzyczce, w reakcji na własne, groteskowe postępowanie, przekrzywiła głowę i wybuchła stłumionym śmiechem. Nie odpowiedziała słowem podzięki, jakby jej przystało, ale krótkim skinieniem, które wypadło dosyć arogancko, a pewność, czy „zainteresowany” był w stanie dostrzec tenże gest niespecjalnie zaprzątała jej blond makówkę. Gwendolyn Scrimgeour raz jeszcze wpadła w manię tworzenia. Mimo jawnej niechęci do obcowania z pijawkową społecznością, zawczasu zaplanowała rozmiażdżenie stworzonek płaską stroną srebrnego sztyletu, co by łatwiej wypuściły soki. Z własnego doświadczenia wiedziała, iż tenże sposób opuszczania osoki z czegokolwiek daje najbardziej satysfakcjonujące, a częstokroć i zadziwiające efekty. Bo w gruncie rzeczy ile soku może mieścić w sobie ledwie osiągające cal długości stworzenie. Szczęśliwie jednak tenże punkt programu został umiejętnie pominięty, nadchodząc z bonusem w postaci żółci pancernika. W odciętym od innych umyśle Krukonki zapadła cisza, w której bulgotanie dochodzące z klasy zdawało się rozlegać po trzykroć głośniej, aniżeli miało to miejsce w rzeczywistości. Dziewczyna pochyliła się nad swoim kociołkiem i uśmiechając od ucha do ucha, wydobyła różdżkę z torby, gdzie zawczasu nieopatrznie ją wrzuciła. Wycelowawszy swym dziesięciocalowym, cisowym, urozmaiconym łuską salamandry skarbem w „palenisko”, malinowe usta niewiasty opuściło dźwięczne „Lancarnum Inflamarae”, powodując ni mniej nie więcej wzniecenie ognia pod stopniowo powstającym wywarem... Albo dopiero mającym powstać. Okej, jak dotąd gotowała wodę. Podczas, gdy wesoło buchające płomienie odwalały swój nieoszacowany wkład w efekt końcowy narzuconego zadania, blondynka pokłoniła łepetynę nad skoroszytem i raz po raz zawieszając wzrok na wyłuszczonych substratach, z nieskrywaną hecą zaintonowała proces doprowadzania wybranych komponentów do stanu adekwatnego ku zanurzeniu ich w wywarze (bulionie). Kątem oka, pozwalając sobie na chwilową dekoncentrację, błyskawicznie zlustrowała poczynania szkolnych kolegów. Spora część zdawała się zerkać wokoło, żeby podejrzeć, co robi reszta klasy, czego nigdy nie można było uniknąć na szablonowych lekcjach eliksirów, (czy tych zawczasu prowadzonych przez starego Ślimaka, czy krzepiących serca tłumów zajęciach ze słodką i jakże uroczą Chantal Lacroix) a co dopiero na tych zupełnie niespodziewanych. Nie musiało mieć to rzecz jasna związku z bezradnością czy niewiedzą tłumów. Zwyczajnie, ciekawość zawsze należała do odwiecznych cech człowieka. Tak jak i naiwność. Ale o ile pierwszy przypadek zdaje się należeć do grona tych ponadczasowych i „niereformowalnych”, to naiwność jest dziś cechą atawistyczną, więc warto (i można) się jej pozbyć w miarę szybko. Wracając do meritum. Kiedy tylko, wykorzystując umiejętności najbardziej filigranowego mistrza czarów defensywnych ever, jej samej, psychicznie nastawiła się na profilaktyczne użycie Zaklęcia Tarczy, nieco lekceważąco podparła łokieć na blacie ławki, jednocześnie lokując podbródek na rozstawionej, lewej dłoni i w asyście pewnego ruchu prawego nadgarstka wycelowała ku najsamprzód ustawionym pozostałościom po gadzie, inkantując: Reducto. Gwen zamrugała. ”Czas w magomedyce ma wielkie znaczenie”, słowa piguły nie od razu pokonały drogę z uszu blondynki do odpowiedniego obszaru w jej mózgu, dochodząc jak gdyby zza izolującej kurtyny, ale kiedy tylko dotarły do miejsca przeznaczenia wywołały kolejny, trudny do zidentyfikowania grymas z reguły anielskiej facjaty przedstawicielki płci nadobnej. Mógł to być zarówno niezdarny uśmiech, jak i mina wyrażająca ironiczne pobłażanie, ze względu na fakt, iż starsza kobieta wypowiedziała na głos to, co wpłynęło na decyzję o użyciu przez pannę Scrimgeour zaklęcia obracającego przedmioty w proch. Bo czas miał decydujące znaczenie w tym, czy pomoc zostanie udzielona należycie, a nikt nie przyzna ci piętnastu minut przerwy między połowami meczu, podczas jakich pierwsza polega na ocenie stanu pacjenta, a druga zaś na podaniu efektu zaklęć, eliksirów czy pomysłów, na które wpadłeś w toku przysługującego ci antraktu. I mimo że wizyty w Świętym Mungu częstokroć potrafią doprowadzić do załapania patologicznej nienawiści do uzdrowicieli tam urzędujących, sama Gwen zdawała się całkowicie rozumieć, że czasem nie można rozczulać się na najładniejszym rozwiązaniem, a raczej ”spiąć poślady i działać.” Biorąc na warsztat własne rozważania, jakiekolwiek wyrzuty sumienia mogące pojawić się gdzieś w gamie koncepcji nawiedzających umysł naszej słodkiej bohaterki znacząco zbladły, a ona sama potoczyła wzrokiem od własnego miejsca pracy do szwedzkiego stołu sprezentowanego im przez magomedyczkę i nim ktokolwiek miałby możliwość zaprotestować, wycelowała różdżkę w oskubane w akcie dobroduszności nauczycielki liście grimerowca, mrucząc krótko.-Accio. Czas, liczył się czas. I jeżeli do jej delikatnych łapek trafiły w pełni oskubane pędy – bomba, mniej roboty dla niej, natomiast, jeśli po bacznej lustracji ogólnodostępnych łupów Gwen doszłaby do wniosku, iż należy je jeszcze „wypolerować” ochoczo-bądź-nieco-mniej podjęłaby się tego zadania, ręcznie. Tak czy owak, po przebrnięciu przez tenże etap, winna była jeszcze skupić szczyptę uwagi na korzeniach stokrotek. Blondynka wyprostowała się nieco na krześle i przejechała wierzchem dłoni dzierżącej różdżkę po spoconym czole. Dawka zadymienia klasy zbierała swoje krwawe żniwo, dlatego spodziewając się podobnego stanu aparycji pozostałych, wzruszyła tylko lekceważąco ramionami i rozważaniom na temat zgubnego wpływu smogu na prezencję tłumów nie poświęciła już ni sekundy. Magomedyka, w jej mniemaniu, zasługiwała na przydomek jednego z faworytów wśród dziedzin magii, także ani drażniące jej nozdrza, różnorakie zapachy, wydobywające się z kociołków i tworzące dławiącą a przy tym intrygującą woń, ani wizja własnej fryzury jako bomby z opóźnionym zapłonem, która w każdej chwili może wybuchnąć i powitać zgromadzonych burzą arystokratycznych pukli, zawsze skrywanych w rzetelnie zaplecionym końskim ogonie, nie mogły wyrwać Krukonki z ferworu działania. Mimo ewentualnych komplikacji z ręcznie wydobywanymi kolcami grimerowca, dziewczyna nadal pokładając wiarę w szybkość i skuteczność zaklęć, postanowiła raz jeszcze ukrócić czas oczekiwania poprzez potraktowanie jednym z czarów korzeni stokrotek, w celu ich wypucowania.- Skurge.- Mruknęła zniecierpliwionym tonem, po sześćkroć, traktując każde kłącze indywidualnym „odplamianiem”. Gwen miała zadziwiającą zdolność błyskawicznego przechodzenia między różnymi stanami: od zadowolonej perfekcjonistki po niezdarną ciamajdę, od „do-rany-przyłóż-przyjaciółki” po znerwicowaną ignorantkę. Tym razem jej metamorfoza obrała podwaliny irytacji, a w jej umyśle raz jeszcze zaświtała wizja samej siebie odpalającej kojącego nerwy papierosa. Boże, jakże ona łatwo dawała wyprowadzić się z równowagi, kiedy w jej organizmie zaczynało brakować nikotyny. W mlecznej chmurze buchającej zewsząd kociołkowej pary włosy Gwen przybierały bardzo nieoczywisty kolor, to pogłębiający zimną barwę blondu, nieomalże brnący ku bieli, to mieszający się z wpadającymi poprzez odsłonięte okiennice promieniami, „ogrzewając” niewieście pukle do słonecznej żółci. Wszelako panna Scrimgeour miała w sobie coś takiego, co przykuwało do niej wzrok nawet wówczas, gdy zachowywała się nader powściągliwie. Może to precyzja ruchów podczas gorączki umysłowej pracy, kiedy pasja brała nad nią kontrolę, a może nieświadomy sposób poruszania się w czasie pojedynków, jakby obserwował ją każdy mężczyzna na ziemi, jakby pożądał jej każdy mężczyzna na ziemi. Niewykluczone też, że absorbowała uwagę niezdarnością działań, gdy dochodziło do zwyczajnych, codziennych czynności, kiedy to odziana w przysłowiowy worek do kartofli, całkowicie odgradzający jej zewnętrzne atrybuty od interakcji z otoczeniem, raz po raz potykała się o własne nogi, klnąc po nosem i paląc papierosa po papierosie. Tak, te ostatnie z pewnością. Cokolwiek jednak przykuwało spojrzenia innych do słodkiej laleczki barbie, zwróciłoby uwagę i w momencie, gdyby przypadkowy obserwator zawiesił na niej wzrok w chwili, gdy ta przygryzając delikatnie swą dolną wargę, może w celu opanowania buzującej w niej irytacji, może poprzez sztampowe skupienie, z uwagą odmierzała konkretne ingrediencje, kolejno umieszczając je w kociołku. Pasja.Choć bezpieczniej byłoby nazwać to szaleństwem. ”Dziesięć mililitrów soku z tych cholernych pijawek, trzy minuty gotowania, dwie łyżeczki sproszkowanych kłów gada, mieszaj, cała fiolka żółci, FUJ, pancernika, CYNKOWĄ chochlą, Gwen, dwie doby, no i stronki, sześć korzeni, liście dwa. I czekamy” I czekała. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Pusta klasa Nie 07 Cze 2015, 17:41 | |
| Spotkania z uczniami, a raczej uczennicami Hufflepuffu prawie zawsze kończyły się usiłowaniem zabójstwa przesz uduszenie. Chociaż Gryfon nie był właściwie pewien pewien czy tendencja żółciutkich do rzucania się innym na szyję występowała masowo, czy jednie w przypadku Sharon i Joe, niemniej jednak, mimo, że od czasu do czasu zdarzyło mu się przewrócić oczami, nigdy nie miał nic przeciwko. Gdy już uwolnił się z objęć dziewczyny, z uśmiechem na twarzy zabrał się za warzenie specyfiku. Eric z zadowoleniem zauważył, że dodatkowa lekcja z magomedyki, a zwłaszcza część w której zająć mieli się przygotowywaniem wspomnianego eliksiru, nie zamierzała przybrać sztywnej formy której spodziewać mogli się po zimnych lochach gdzie urzędowała Smoczyca. Zmora Joe, Pani Pomfrey pozostawiła im pełną swobodę działań, chyba nie mając nic przeciwko pogaduszkom i podjadaniu przekąsek, nawet jeśli przekąskami były jej własne zapasy ingrediencji. Widząc jak Riaan przyszedł z odsieczą Blondynce, Gryfon już miał pogratulować kumplowi, gdy ten bez ostrzeżenia wsadził sobie pijawkę do ust i zaczął żuć, zupełnie jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie -Yyy… zjadanie robaków nie jest dobrym sposobem na zrobienie wrażenia na dziewczynach – powiedział Eric unosząc brew na widok zadowolonego z siebie kolegi - Taka rada na przyszłość – dodał spojrzawszy błagalnie w sufit i kręcąc głową z niedowierzaniem wrócił do swoich składników. Mimo, iż Henley nie miał pojęcia jak rozmawiać z dziewczynami, zupełnie nie przeszkadzało mu to w udzielaniu niezawodnych wskazówek. Niezawodnych rzecz jasna jedynie w jego mniemaniu. Ustawiwszy kociołek na ogniu, rzucił okiem na zgromadzonych w pomieszczeniu by zdać sobie sprawę, że na zajęciach nie pojawił się ani jeden Ślizgon. Nie żeby go to jakoś specjalnie zdziwiło, w końcu nie mieli uczyć się czarnej magii czy czegoś w tym rodzaju, dlatego też wzruszył jedynie ramionami i zabrał się za pozyskiwanie soku z pijawek poprzez wspomniane już wcześniej rozgniatanie. Sposób ten okazał się całkiem skuteczny, zatem chłopak uśmiechnął się pogodnie i z jeszcze większym zapałem wziął się do pracy przy której ochoczo pomagała mu Cytronowa różdżka. Wszystko szło gładko dopóki nie przyszła pora na pozyskanie żółci z pancernika. - Skoro tak mówisz - odparł słysząc odpowiedź Riaana w wyniku której wyszedł trochę na ignoranta – [bKurczę, nieważne gdzie mieszkają, potrzebuję tylko ich żółci[/b] – dodał może troszkę zbyt szorstko jak na swoje standardy, ale koniec końców przecież była to prawda, Gryfon nie zamierzał nigdy odwiedzić ich w naturalnym środowisku. Mało tego, obserwując wyciskającego pancernika Riaana, Mugolak obiecał sobie, że podczas najbliższej wizyty na ulicy Pokątnej zrobi sobie spory zapas żółci i następnym razem po prostu przywoła fiolkę z własnego dormitorium, a wszystko po to by nie musieć ich dotykać. Gdy dość niemrawym wzrokiem oglądał poczynania kumpla, do uszu dobiegł go głos Pani Pomfery. - Tak, tak, oczywiście, dziękuję – odparł nieco zawstydzonym tonem gdy zauważył jak pielęgniarka marszy brwi i wrócił do wyciskania żółci. Ku zaskoczeniu chłopaka, nie okazało się to wcale takie trudne, i rzeczywiście, nie musiał ani rozcinać zwierzęcia, ani nawet używać jakichkolwiek zaklęć. Napełnioną fiolkę odstawił na bok i spojrzał na parującą powierzchnie wody w kociołku. Podobnie jak większość uczniów do ogrzania kociołka wykorzystał zwyczajne lacarnum lnflamare. Po wlaniu soku z pijawek pogrążył się na chwilę w rozmyślaniach o nadchodzącej imprezie u Joe. Wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko nie zapraszała Crowley, ale biorąc pod uwagę fakt, że chyba się kumplowały, jakkolwiek niewygodne by to nie było, Gryfon będzie musiał znosić towarzystwo Panienki idealnej przez cały wieczór. Wzruszył tylko ramionami i przegoniwszy wyraz poirytowania z twarzy, wrócił do eliksiru. Dodając kolejno składniki nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że zrobił coś nie wporządku i począł nerwowo spoglądać we wspomnianą wcześniej broszurkę oraz własne notatki. Mimo, że wszystko wyglądało tak jak wyglądać powinno, zanim przystąpił do mieszania zawartości, upewnił się co najmniej 4 razy i dopiero wtedy użył cynkowej chochli. - Ale Surykatki mieszkają w Afryce, prawda? – wypalił podczas sięgania po oskubane ręcznie liście grimerowca i oczyszczone zaklęciem korzenie stokrotek – No co? Moja siostra zawsze chciała mieć surykatkę...albo fretkę, w sumie nigdy nie mogła się zdecydować – dodał czując na sobie zdziwione spojrzenie Riaana. Wykonawszy ostatni krok instrukcji otarł pot z czoła i spojrzał na kumpla w oczekiwaniu na odpowiedź. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pusta klasa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |