|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Huncwot
| Temat: Re: Gabinet Halla Pon 07 Wrz 2015, 12:10 | |
| The member ' Aria Fimmel' has done the following action : Dices roll#1 '6-ścienna' : -------------------------------- #2 '6-ścienna' : -------------------------------- #3 '6-ścienna' : -------------------------------- #4 '6-ścienna' : -------------------------------- #5 '6-ścienna' : |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Gabinet Halla Wto 08 Wrz 2015, 21:17 | |
| Hathaway weszła do gabinetu. Pomieszczenia skąpanego w półmroku i niepewności, w ciszy, w przyjemnym aromacie korzennego eliksiru oraz szkarłacie flagi domu Godryka. Spostrzegając tak dosadny wyraz gryfońskiego patriotyzmu, uśmiechnęła się nikło do aurora, któremu siłą rzeczy nie ufała ani na jotę. Choć zdawała się go teraz lubić, bardziej niż kiedykolwiek mogła się tego po sobie spodziewać. - Dzień dobry - rzuciła grzecznie, poprawiając ciężką torbę na ramieniu. Czarną, podobnie zresztą jak spodnie, sweter i każdy element jej ostatnio noszonej garderoby. Kolorowej oraz emanującej szczęściem podobnie jak ona sama - czyli wcale. Wspaniały, doprawdy czas na czarowanie patronusa - nie ma co. Bo czuła się w istocie bardzo podle. Skrywając zarówno te jak i inne negatywne myśli najlepiej jak tylko mogła, zanurzyła się w miękkim fotelu przeznaczonym zapewne dla niej. Z lekkim zdziwieniem, zaintrygowaniem spojrzała dlań na bulgoczący nienachalnie eliksir. Pachniał bardzo przyjemnie, co tylko wzbudziło jej nieufność, słusznie motywowaną poprzez poprzednie zajęcia. Nawet jeśli te miały być inne - na co wskazywał zarówno brak postronnych świadków (w postaci aurorów miotającymi zaklęciami na niewinnych uczniów) jak i skrzyń (łomoczących gdzieś w kącie pokoju). Co nie zmienia wcale faktu, że płyn wlała w siebie niechętnie - uważnie przypatrując się wcześniej wcale nie mętnej konsystencji. Posyłając w stronę aurora spojrzenie dosadnie wyrażające zarówno jej awersję, jak i niechęć, jak i brak zaufania do korzennie pachnących kubków wlewanych w szesnastoletnie uczennice - nawet w te, wpajane w dobrzej wierze. Ku chwale pozytywnych wspomnień, wyniosłych słów oraz przyjemnych doświadczeń mających pomóc wyczarować zbawienne zaklęcie tarczy - przemknęło jej przez myśl gdy pierwsza kropla dotknęła spierzchniętych ust. Pierwszy łyk przyjemnie rozlał się ciepłem w marfiowym ciele, gdy pierwszy mięsień rozluźnił się pomimo jej woli oraz chęci. Bezpieczna, czy niebezpieczna - nigdy nie lubiła tracić kontroli. Co dosadnie wyraziła w spojrzeniu pełnym niezrozumienia, pewnym niemym proteście złagodzonym dopiero po chwili przez rzeczowy ton aurora instruujący co do następnego zadania. No tak - kolejna niechciana forma pomocy, której była już poddana wbrew woli i dlań podstępnie zwiedziona, czego ślepa i uparta duma tak chętnie nie wybaczy. Kiwnęła głową, czując smętny uśmiech skradający niepostrzeżenie wargi. Jej reakcję na samą niedorzeczność myśli, która dosłownie sekundę temu przemknęła jej przez głowę. No tak, duma - kiedy w końcu się nauczy, że nie warto się nią unosić? Po czym zatapiając się w fotelu niczym masełko na ciepłym gofrze, w którym tak nagle i niespodziewanie zamarzyła teraz marfiowa autorka, poddała się tej chwili. Zapachom, doznaniom, wszelkim zmysłom podpowiadającym jedno - jest tu bezpieczna. Oraz wspomnieniom, tym miłym, zalewającym teraz rudą czuprynę, przemykającej przyjemnie i nienachalnie pod zamkniętymi powiekami. Niczym stary film oglądany na wyświechtanym ekranie - Murph wspominała stare, dobre czasy z gracją i czułością sentymentalnego staruszka, pomimo dumy, nieufności oraz rzekomego, wmówionego sobie braku posiadania wszelkich uczuć. Pierwsze wspomnienie, ówcześnie przygotowane dotyczyło najpiękniejszego okresu jej życia. Dzieciństwo, upojne lato, owocujące w słodkie maliny, poziomki, truskawki. Mała, rudowłosa dziewczynka buja się zawzięcie na lnianym hamaku, obserwując chmury ciągnące się leniwie po nieboskłonie. Gdzieś w tle gra stara muzyka, puszczona przez matkę piekącą przepyszny placek z wiśniami a na trawniku przed nią biega brat. Niewiele starszy, niewiele mądrzejszy - kilkuletni Chris łapał wtedy skaczące między nogami pasikoniki. - Spójrz! Spójrz jaki duży! - krzyczał, podbiegając do dziewczynki, podstawiając przed jej piegowaty nos całkiem spory okaz szarego robaczka. Pucołowata twarz dziewczynki szybko zmieniła swój grymas ze zdziwienia w melodyjny, szczery śmiech - w ten najpiękniejszy, bo dziecinnie niewinny. Przerwany tak nagle przez inny, znacznie donośniejszy odgłos. - Murphy! - wołanie rozległo się nagle w głębi domu. Głosu tak dobrze znanego, ukochanego i codziennie wyczekiwanego. Tata w domu. - Tato, tato tutaj! - krzyknęła zrywając się z wygodnego siedziska płosząc oczywiście złapanego przez brata pasikonika. Ignorując szybki kuśkaniec posłany mściwie i niepostrzeżenie w żebro, rzuciła się w ramiona taty pojawiającego się na werandzie. Który wtuliwszy się w potargane rude kłaki, podniósł małą dziewczynkę szepcząc do ucha. - Zobacz co dla Ciebie mam, księżniczko. Czerwony dąb, a w cięciwie jest włos jednorożca. Takiego prawdziwego - rzucił, kierują swe kroki do kuchni. Gdzie na stole leżał lśniący, drewniany łuk. - Expecto Patronum - szepnęła Murph, czując ciepło rozlewające się w jej ciele przyjemniej niż wszystkie kremowe piwa, miętowe kakaa oraz eliksiry wypite przez nią w życiu. Co zaowocowało srebrną iskrą, migoczącą radośnie na końcu różdżki. Albo, konkretniej, światełkiem - od którego odrywały się pojedyncze strzępy srebrości, nikło rozświetlające skąpane w półmroku pomieszczenie. Zaaferowana chwilowym sukcesem, uśmiechnęła się do Halla, którego chwilowo zapomniała piorunować wzbudzającym poczucie winy spojrzeniem. Po czym, rumieniąc się na dźwięk ewentualnych pochwał (tak, jaasne) opuściła dłoń. I nie zwlekając chwili dłużej, ponownie skupiła się na tym, co było minęło. Zachęcona poprzednim sukcesem, serce swe ponownie zwróciła w kierunku odległego o mile Aberdeen. Tym razem zima, święta i nieco… doroślejsza Murph. Z bezużytecznie zakazaną różdżką, skrywaną w tylnej kieszeni spodni oraz karbem wiedzy spoczywającej na jej sumiennych, uczniowskich barkach… na ogół. Ale nie teraz, nie w święta bo to był czas by wreszcie odpocząć i skupić się na tym co ważne. - Jeszcze raz, spróbuj jeszcze raz albo jesteś tchórz - krzyknął Chirs, biegnąc w przeciwnym kierunku. Murph posłusznie sięgnęła po kolejną strzałę i usadowiwszy ją sprawnie na cięciwie odetchnęła głęboko. Po czym ruchem szybkim i pewnym, skierowała łuk w górę wypatrując celu. Zaznaczającego się wyraźnym kontrastem na białym niebie - czerwonego jabłka, podrzucanego przez jej brata. Ujrzawszy cel wstrzymała oddech, wypuszczając po sekundzie przygotowaną strzałę. Nie chybiła. - Muurph! - usłyszała tryumfalny krzyk brata, biegnącego wprost w jej ramiona - Ty mała pierdoło, trafiłaś! Jesteś super - odparł na jednym oddechu, dając chyba pierwszy raz w życiu upust całemu ogromowi miłości, jaką w domniemaniu do siostry czuł. Co szybko skwitował krótkim - Czasami - mającym uczynić słowa, tak szczerze i niespodziewanie wyrwane z ochrypłego gardła, niewinnym żartem. A stanowczy uścisk, wyraz dumy i niewerbalne „gratuluje” zamienił niby to w podstęp. Zwalając roześmianą Murphy na śnieg. Nie mniej jednak ona wiedziała swoje, zarówno wtedy jak i teraz - czując się kochana, doceniona, rozumiana. Bez słów. - Expecto Patronum! - szepnęła, z pół przymkniętymi powiekami. Nie musiała otwierać do końca oczu, by ujrzeć obłoczek. Po raz pierwszy w życiu, coś trwalszego od iskier, snopów i strzępów światła. Murph zobaczyła obłoczek. Trwający przy niej stabilnie na parę zbawiennych sekund, rozświetlając półmrok pomieszczenia oraz smutek serc. W ojej oczach nadal skrzyły się ogniki niewysławialnego szczęścia, nawet gdy zaklęcie rozpłynęło się po chwili w czasie i przestrzeni. - To jest. Niesamowite - szepnęła słowem komentarza, bo nie byłaby sobą, gdyby nie rzuciła przez całe zajęcia żadnej uwagi. Po czym, zbierając raz jeszcze leniwe wspomnienia, raz jeszcz wróciła pamięcią do tego co piękne i nieosiągalne. Tym razem jesień oraz jej podróż do Hogwartu. Ta druga. Ona w przedziale razem z Ericiem i paroma innymi, raczej bezimiennymi kolegami. Dlaczego znowu wraca do niego wspomnieniami? No cóż, najpiękniejszym zdaje się to, co utracone. Dlatego sprawiała sobie mimowolnie ból, siedząc w tym fotelu, czując na końcu języka smak wszystkich zjedzonych wtedy fasolek. Cytrynowych żelków, arbuzowych dropsów oraz niezliczonych musów-świntusów, które razem wtedy pochłonęli. Śmiejąc się, Murph pamięta, że się śmiali dużo i niekontrolowanie, ciesząc się z ponownego spotkania - tak zwyczajnie. Najprościej jak się da - dawali upust odczuwalnej wzajemnie sympatii, zaufaniu oraz tego, jak dobrze się ze sobą czuli. Bo wszystko było takie proste, czyste, niewinne. Słodkie i kolorowe. - Expecto Patronum. To wspomnienie, choć bolesne, na pewno było szczęśliwe. Co dawało wyraz w kolejnej chmurce migoczącej, lśniącej, niemal oślepiającej tęczówki Murph nikłym bo nikłym - ale światłem. Czując smutek, atakujący niespodziewanie zagubione serduszko niedługo wpatrywała się w punkt, tak żałośnie teraz ciemny, po minięciu działania zaklęcia. Niedługo, bo chcąc odpędzić nachalne wspomnienie, te z kolei niezbyt miłe, spróbowała skupić się ponownie na czymś bezpiecznym. Rodzina, dom, jej czwarte urodziny. Bal przebierańców, ona jako pirat. Jej brat - wampir i mama, mama jako… och, co to było. Chyba nic w końcu, przecież nie miała na to czasu ale za to tata - on był zabawny. Przebrał się za ghula i porwał małą dziewczynkę. Zawiązał jej oczy, zakręcił wokół własnej osi po czym wołając, oddalił się na trzy kroki. Chciał żeby go szukała, żeby ICH szukała - w końcu to była zabawa. Zabawa, zwykła gra i choć była wtedy roześmiana teraz nie było jej do śmiechu. Bo to wspomnienie mimowolnie nasunęło zupełnie inną, „filmową” klatkę. Również bal, powiedźmy że przebierańców. Również zabawy a potem - również ciemności, nieprzeniknione ciemności. Zimno, chłód, chaos oraz atak. Gdzie Murph, równie bezbronna przed dementorami wtedy jak i przed melancholią teraz, powinna byłą szepnąć. - Expecto Patronum - zapewne równie owocne, gdyby próbowała zaintonować je w wieku czterech lat. Nic. Pustka snująca się leniwie na końcu wyciągniętej różdżki zasiała w niej ziarnko paniki, bo przez chwilę poczuła się równie bezbronnie co i owej listopadowej nocy. Niewiele rozumiejąc, nic nie myśląc i nic nie czując zmarszczyła gniewnie czoło, gryząc wewnętrzną stronę policzka do krwi. Dopiero metaliczny, nieprzyjemny smak otrzeźwił ją na tyle, by ostatecznie otrząsnąć się z wspominanego zimna. Spojrzała na Halla po paru chwilach, bezgłośnie i niewerbalnie obiecując, że to się nigdy nie powtórzy. Odetchnęła, uspokoiła się, dotknęła zimną dłonią rumianych policzków. Rozluźniła spięte mięśnie, oparła głowę o zagłówek fotela. Wchłonęła raz jeszcze aromat stojącego nieopodal eliksiru. Pogładziła spokojnie dzierżoną z dłoni różdżkę, swoimi niespokojnie drżącymi dłońmi po czym nie skrywając już dłużej przed sobą jak bardzo zżera ją tęsknota, wróciła pamięcią raz jeszcze do tamtej nocy. Do sukni lawirujących na parkiecie. Do świateł, muzyki, ciepła i przyjemnego dotyku. Jego stanowczej ręki na jej niezarysowanej talii, szeptu łaskoczącego przyjemnie złaknione komplementów ucho. Do spojrzeń, pełnych podziwu i czegoś, czego wcześniej zdawała się nie dostrzegać - niemówionego nigdy uczucia, tlącego się w obojgu z nich pod pozorem niewinnej przyjaźni. Przywiązania, od którego mimo woli, chęci oraz rozsądkowi już raczej oboje się nie uwolnią, co dosadnie potwierdza sam fakt obecnego w jej głowie wspomnienia. - Expecto Patronum - rzuciła cicho, czule ignorując to, jak bolało ją przeżywane wtedy szczęście. Które mimo wszystko należało do szczerych, bo gdyby było inaczej srebrne światło nie zawisłoby na końcu dzierżonej w dłoni różdżki. Liche, bo liche - ale prawdziwe. Bolesne wspomnienie niedawnej radości - parę strzępów i kilka iskier, to tyle co z nich zostało. Przez jej głupotę. Długo jeszcze wpatrywała się przed siebie, na próżno chcąc dostrzec srebrość w półmroku. Z wyciągniętą wciąż różdżką, ocknęła się ze stanu swoistego letargu zareagowawszy dopiero na dźwięk ciepłego tembru Halla, oznajmiającego zapewne koniec ćwiczeń. Co skwitowała słowem - Dziękuję - w domyśle: za poświęcony czas, spojrzenie pozbawione współczucia oraz to, że mu chyba zwyczajnie… zależy. Co dopiero dzisiaj zaczęła doceniać i dostrzegać. I chociaż zapewne nie będzie w stanie mu ufać, być może uda jej się go ostatecznie, szczerze polubić. Po czym spróbowała wstać - na początku nieco ociężale, chybotliwie, ze względu na działanie eliksiru doprawiającego o senność. Oraz zmęczenia, które poczuła dopiero teraz - nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielki to wysiłek. Podniosła się dopiero za trzecią próbą wyswobodzenia ciała z objęć wygodnego fotela. Po czym, zebrawszy torbę z ziemi, włożyła różdżkę do kieszeni spodni i skierowała kroki w stronę wyjścia. - Do widzenia - rzuciła spoglądając w sekundowym półobrocie na siedzącego w półmroku aurora. - yy:
yy, przepraszam, że długo. nie wiem co się stało ze mną.
zet te.
Ostatnio zmieniony przez Murphy Hathaway dnia Sro 09 Wrz 2015, 19:49, w całości zmieniany 2 razy |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Gabinet Halla Wto 08 Wrz 2015, 21:17 | |
| |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Gabinet Halla Pią 11 Wrz 2015, 20:00 | |
| Nie lubiła przegrywać ani znosić wstydu z racji nie dorastania do pięt innym. Lekcje patronusa były właśnie taką zmorą, ponieważ Jasmine ostatnio nie mogła polegać na zbyt dobrych wspomnieniach. Postanowiła więc skorzystać z okazji, by zawitać do gabinetu Halla i spróbować swoich sił. Długo siedziała przed kominkiem w pokoju wspólnym Ślizgonów, analizując swoje życie rok po roku. Wyskubując z tej mieszaniny na prawdę dobre wspomnienia. Kiedy chociaż raz się uśmiechnęła. Najdziwniejsze, że te najlepsze były związane z chłopakiem, którego widok przyprawiał ją o ból. Odnalazła parę scen w swym umyśle, które mogły rywalizować o miano najszczęśliwszego. Postanowiła wstać i udać się do gabinetu stażysty eliksirów. Kiedy stanęła przed drzwiami, wzięła głęboki oddech. Zapukała i nacisnęła klamkę. -Dzień dobry. -przywitała się, przyglądając się Hallowi i eliksirowi, który stał nieopodal. Usiadła wedle prośby naprzeciwko i wysłuchała uważnie zaleceń. Pięć prób. Jedna dawka eliksiru, który miał dać jej ukojenie. Spojrzała na płyn uważnie. Nie, żeby nie ufała stażyście, ale wolała sama się przekonać. W końcu uznała, że to faktycznie eliksir relaksujący i wypiła dawkę do dna. Położyła dłonie na oparciach fotela, pozwalając swojemu ciału opaść. Przymknęła oczy, dając się ponieść słodkiemu rozluźnieniu i ukojeniu. Turlała w palcach różdżkę, uciekając myślami do tych zakamarków umysłu, które uważała za zapomniane. Najpierw skupiła się na tym, jak pewnego letniego ranka ojciec zaprosił ją do ogrodu i pokazał miotłę. Jako dość młoda dziewczynka usiadła na niej, tuż przed swym ojcem i wznieśli się w powietrze. Wydała z swych ust okrzyk radości. Wspomnienie wywoływało uśmiech na jej twarzy, lecz było zbyt słabe. Po wypowiedzianym cicho "expecto patronum" nie stało się zupełnie nic. Dzięki działaniu eliksiru Jas nie poczuła nagłego napływu złości i zwątpienia w swoje siły. Pozostawała przy temacie miotły. Może pierwszy lot był zbyt słaby, ale już casting do drużyny oraz pierwszy wygrany puchar, kiedy to chłopcy nieśli ją na rękach wraz z trofeum były już silniejsze. -Expecto patronum. -koniec różdżki rozświetlił się jasnym blaskiem, z którego zaczęły uciekać pojedyncze, srebrne nitki. To dodało jej otuchy. Dalej siedząc na fotelu, błądziła po swoim umyśle. Przecież musiała mieć szczęśliwe wspomnienia, o wiele silniejsze niż te. I miała. Jako trzecie wspomnienie wybrała ponownie uratowanie przez Chiarę z rąk porywaczy. Oddech stał się nieco szybszy, gdyż emocje towarzyszące temu zdarzeniu zawładnęły nią w pełni. Najpierw bezsilność i skrajna rozpacz. Kiedy jednak w jej myślach w drzwiach celi znalazła się rzeczona Krukonka, cudowna radość przepłynęła przez żyły Jasmine. -Expecto patronum! Tym razem z różdżki wychynął świetlisty obłok, który pulsował mocnym światłem. Odbijał się w czekoladowych oczach Ślizgonki. Poczuła, że jest w stanie wyczarować coś o wiele silniejszego. Z uśmiechem na ustach spojrzała na Halla i zaczęła zatracać się w czwartym wspomnieniu, kiedy to obłoczek zgasł. Tym razem umysł zabrał ją na wycieczkę do Grand Manor. Święta. Dzwoneczki, Zapach igliwia. Smak korzennego wina przy kominku. Szczypiący w nos mróz. Mama i tata. Ona w zielonej sukience z małym nietoperzem na rękach. "Będziesz musiała się nim zająć, jest samotny i słaby. Jego życie zależy od Ciebie, Jasmine." -powiedział do młodszej wersji Ślizgonki Drake Vane. -Expecto patronum! Ponownie taki sam obłok rozświetlił gabinet stażysty. Jas czuła przepływającą przez żyły radość oraz miłość do jej pupila. Zostało jej ostatnie wspomnienie. Wspomnienie, którego się bała, a które było najsilniejsze. W sumie to wspomnienia. Migawki wspomnień. Trzy Miotły, kiedy w lekkim tańcu prowadził ją po parkiecie. Smak cierpkiego wina, które później załagodzone było smakiem ust. Namiętny szał, któremu oddawali się na posadzkach opuszczonych klas. Wspólne noce, kiedy przytuleni oddawali się krainie snu... oraz ten moment, kiedy z jego ust popłynęło szczere "Kocham Cię, Jasmine". Franz. Nawet nie wiedziała, kiedy pod wpływem tego wspomnienia zerwała się z fotela i rzuciła zaklęcie. -EXPECTO PATRONUM. -wyciągnięta różdżka zalśniła, tym samym pulsującym obłoczkiem. Był jednak jaśniejszy niż dwa poprzednie. Nie za bardzo, ale jednak. Kiedy przygasł, Jasmine opuściła rękę. Skinęła głową stażyście. -Dziękuję. Do widzenia, profesorze. -odparła, chowając różdżkę. Odwróciła się i wyszła z gabinetu. Dopiero za drzwiami pozwoliła kolanom się ugiąć. To było silne wspomnienie, które rzutowało na cały wieczór.
Z tematu.
Ostatnio zmieniony przez Jasmine Vane dnia Pią 11 Wrz 2015, 22:04, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Gabinet Halla Pią 11 Wrz 2015, 20:00 | |
| |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Gabinet Halla Pią 11 Wrz 2015, 22:18 | |
| Kiedy ostatni uczeń wyszedł z jego gabinetu, Alex przeciągnął się powoli, wyciągając ręce wysoko w górę. Poruszył głową, wracając do pozycji wyjściowej dopiero, gdy coś przeskoczyło mu w kręgosłupie, rozchodząc się przyjemnym mrowieniem. Dzisiejszy wieczór uznawał za zdecydowanie owocny - inna metoda prowadzenia dała uczniom chwilę spokoju, odblokowując w nich cokolwiek mogło zostać stłamszone przez strach. Pokazała jasno i wyraźnie, że potrafią o wiele więcej, niż mogliby sądzić. Uśmiechnął się lekko kątem ust, gdy jego wzrok padł na kosz ze słodyczami, który przytargała Krukonka-uciekinierka. Nie miał jej tego za złe, naprawdę, ale nie odmówił też przeprosinom - nawet ktoś tak ułomny w kwestii uczuć jak on potrafił zrozumieć, że niektórzy potrzebowali ich, by pójść dalej. Pozbierał kubki po porcjach eliksiru, doprowadzając swój gabinet z powrotem do takiego stanu, w jakim był wcześniej.
Zamykam dodatkowe zajęcia. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Gabinet Halla Pon 25 Sty 2016, 17:22 | |
| Dwadzieścia jeden dni – dokładnie tyle trwała bajka Thomasa Alexa Halla. Jedna z tych, na które czeka się całe życie, wspomina aż po grób i uśmiecha się z rozrzewnieniem do wspomnień. Chyba, że bajka zostaje ci bezpardonowo wyrwana z dłoni, a życie postanawia skopać cię do nieprzytomności, odrzeć ze wszystkiego co masz i porzucić nagiego i drżącego w przypadkowym rynsztoku, żebyś radził sobie sam. Tak właśnie czuł się Alex od czasu listu z Ministerstwa, w którym urzędnik bez twarzy przedkładał mu kondolencje w związku ze śmiercią Williama. Na służbie, jak na wzorowego aurora przystało. Hall byłby dumny w ten gorzki sposób, gdyby nie ziejąca mu w sercu czarna dziura wytłumiająca wszystkie emocje. Zupełnie jakby nagle przestał być sobą, jakby stracił niezbędną mu do prawidłowego oddechu część, sam środek stabilnej podstawy, która z braku podparcia zaczęła się chwiać niebezpiecznie. Jak wielkim trzeba być pechowcem, by po dwudziestu latach zdać sobie sprawę, że miłość życia miało się na wyciągnięcie ręki, a w niecały miesiąc później musieć ją pochować? Alex ledwie zaczął się uczyć, jak to jest naprawdę trzymać kogoś za rękę i mieć wrażenie, że patrzy się w słońce, które nie parzy a przyjemnie ogrzewa, gdy całe to światło zostało zdmuchnięte jak płomień świecy. Tak po prostu, jedną Avadą. Kiedy zobaczył jego ciało, wyglądał jakby zasnął. Od czasu pogrzebu, cichej uroczystości na jednym z londyńskich cmentarzy, życie Halla było bardziej snem wypranym z większości kolorów, rolką pełną ujęć w sepii, porysowaną tak mocno, że dźwięk wydawał się czasem jednostajnym buczeniem gdzieś w tle. Najpierw był szok, niedowierzanie, a potem zamiast fali emocji, cały mechanizm wypalił w przeciwnym kierunku, upychając cały żal po kątach, nie dając Alexowi naprawdę przeżyć tej tragedii. Wszystkie obowiązki wykonywał mechanicznie, otępiale, choć z dużą dozą precyzji, jak wcześniej. Uśmiech, który zawsze przychodził mu tak łatwo, tak naturalnie, zniknął gdzieś, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia u tych, którzy go kiedyś widzieli. Sunąc między ludźmi z kamienną twarzą, ubrany od stóp do głów na czarno w ramach żałoby, której nie pozwalał sobie w pełni doświadczyć, zdawał się zupełnie innym człowiekiem. Bo tak po prawdzie, jak pozostać takim samym, gdy centrum twojego wszechświata zapadło się, a ty krążyłeś w przestrzeni nie mogąc znaleźć sobie miejsca? Osierocony za dzieciaka, koniec końców niechciany przez żadną rodzinę, która próbowała się nim zająć, Alex nigdy nie miał nikogo poza Williamem – nie mógł się załamać, nie mógł ugiąć pod żalem ani złorzeczyć, bo teraz po raz pierwszy w życiu, był zupełnie sam. Nikt nie wyciągnąłby ręki, gdy dusiłby się przygięty do ziemi ciężarem emocji, które zawsze wybuchały w nim jasnym płomieniem – zablokował je więc, nie pozwolił dojść do głosu. Nie mógł przecież tak po prostu poddać się i umrzeć, bo miał zbyt wiele obowiązków wobec Ministerstwa i szkoły. Choć prawdę powiedziawszy, otrucie się raz a porządnie i padnięcie trupem jawiło się jako coraz bardziej kusząca perspektywa. Wszystkie wspólne fotografie, które zajmowały sporą część ściany nad biurkiem w gabinecie, zostały wrzucone w nieładzie do jednego z wolnych pudełek, a pudełko to powędrowało w najciemniejszy kąt szafy. Hall nie chciał patrzeć na twarz, która była mu najdroższa na świecie – nie chciał na nią patrzeć, bo zacząłby sobie przypominać, jakie to było uczucie trzymać Williama za rękę, obejmować go, dzielić się kołdrą, czy specjalnie stawiać przed nim rano herbatę w ulubionym kubku. Nie mógł o tym wszystkim pamiętać, bo połamałby się jak domek z kart, a na to zwyczajnie nie było miejsca. Tak jak na łzy, wyłączając te kilka cichych, które zdradziecko popłynęły aurorowi z oczu, kiedy zamykał wieko trumny. To nie był dobry wieczór, choć ostatnio w hallowym kalendarzu zwyczajnie nie zdarzały się dobre dni – dzielił je bardziej na nieznośne oraz zabijcie mnie, teraz. Rozłożony na fotelu, kołysał lekko trzymaną w dłoni butelką Ognistej, bezczelnie ignorując piętrzący się coraz bardziej stos prac domowych, które Chantal kazała mu sprawdzać, a w stronę których nie podniósł nawet palca. Bił się po głowie, że wciąż miał pewne rzeczy do wykonania i jeśli wreszcie dał radę się zmusić, by się ruszyć, dawał radę – jeśli nie, niech wszystko płonie, bo i tak nie znajdzie w sobie siły, żeby pochylić się nad problemem. Eliksir bulgotał w kociołku ustawionym w kącie gabinetu, strasząc dziwnym, zgniłozielonym odcieniem oraz konsystencją bliską galarecie. Na tym etapie ciężko byłoby rozpoznać, co to właściwie miało być, zanim Alex uznał, że nie jest już warte jego uwagi. Miał przecież dużo lepsze rzeczy do roboty – bezmyślne gapienie się w ścianę, popijanie Ognistej i głaskanie czarnej kotki Williama, która rozłożyła się na jego kolanach w parodii termoforu. |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Gabinet Halla Sro 27 Sty 2016, 15:00 | |
| Gdyby Los był bytem materialnym, można by było uznać, że upatrzył sobie pannę Everett na ulubioną zabawkę, w tym negatywnym sensie oczywiście. Czerpał niezwykłą przyjemność z faktu, że doprowadzał młodą Gryfonkę na skraj rozpaczy, obdarzając ją ojcem tyranem, który obrał stronę Voldemorta, zabójstwem matki, niezwykłym cierpieniem fizycznym i psychicznym, a także samotnością. Dziewczyna błąkała się po ścieżkach życia, szukając wsparcia, którego tak jej brakowało. Które same na dobrą sprawę odrzucała przez tyle lat. Wydawało jej się, że ukrywając przed światem swoje problemy sprawi, że znikną. Nie chciała litości, współczucia i żalu ze strony bliskich. Kiedy sytuacja nabrała niebezpiecznego obrotu, wszystko wymknęło się spod kontroli. Dziewczyna musiała patrzeć na śmierć matki, a i sama umknęła śmierci. Wszystko się wydało, gazety huczały o tym, kim okazał się szanowany w Ministerstwie Sean Everett. W biurze idealny pracownik, w domu kat i tyran. Tylko Tanja i Nikita znały prawdę. I kiedy mogło się wydawać, że Tanja straciła już wszystkich i jedyne co jej pozostaje, to czekać na śmierć z rąk ojca - pojawiły się dwie osoby. Michael Bonner oraz przyjaciel matki, William. Do tego ostatniego nie potrafiła nabrać zaufania, oskarżając go o milczenie przez te wszystkie lata. List za listem, dzień za dniem, gruba ściana zaczynała się walić, aż w końcu doszło do spotkania Lewisa z Tanją. Długo rozmawiali, William oddał jej wisior, który dostał od Nikity. Mężczyna obiecywał Tanji opiekę, wsparcie, mieszkanie, chciał nawet załatwić w Ministerstwie formalną opiekę nad nią, mimo ukończenia pełnoletności. Ministerstwo otaczało ją ochroną z racji trudnej sytuacji rodzinnej, na rękę by było Lewisowi sprawować takową ochronę osobiście, ograniczając się do raportów w pracy. Tak miało być. Tanja odkryła w sobie iskierkę nadziei, że może wszystko się ułoży. William opowiedział jej o tym, że mocno przyjaźni się z Alexem Hallem, stażystą eliksirów. Gryfonka lubiła stażystę, więc nie przeszkodziło jej to w niczym. Jedynie zmusiło to próby zaufania kolejnej osobie. William polecił Tanji, że gdy jego akurat nie będzie, może śmiało iść do Halla. Tanja planowała jednak nie próbować ufać komukolwiek innemu. Los jednak miał wobec niej inne zamiary. Poranna gazeta pewnego grudniowego dnia oznajmiła, że dwóch aurorów zginęło z rąk nieznanego Śmierciożercy. Tanja pięć razy przeczytała na głos nazwisko Halla. Nie chciała w to uwierzyć, ale Dumbledore oznajmił tę samą wieść przy stole nauczycielskim. Cały misternie ułożony dom zaufania Everett gruchnął z łoskotem o ziemie. Przez parę dni dziewczyna chodziła jak duch, na nowo zamykając się w sobie. Do tej pory dawała sobie radę sama, czy teraz nie powinno być inaczej? Oszukiwała samą siebie, ale raz otworzone na ciepłe uczucia serce domagało się ich ze zdwojoną siłą. William chciał aby poszła do Halla, gdy jego zabraknie. Należało spełnić jego słowa. Za oknami szalała śnieżna burza, co chwile rozświetlając niebo błękitną łuną. Tanja wpakowała fretkę do kieszeni czarnej bluzy. Nie myślała o żałobnym stroju, zawsze nosiła ciemne barwy, ale dobrze oddawały jej nastrój. Gryfonka chwilę wahała się stojąc przed drzwiami gabinetu stażysty, ale niecierpliwe wiercenie się Rubina przekonało ją, że musi zrobić ten krok. Dla Lewisa. Zapukała mocno w drzwi, ale akurat w tym momencie rozległ się głośny grzmot. Dziewczyna zadrżała. Miała już zrezygnować, ale zastukała jeszcze raz i uchyliła śmiało drzwi. Kolejny grzmot zagłuszył skrzypienie zawiasów. Niebieska łuna rozświetliła korytarz za jej plecami. Widok Halla z whiskey w ręce i kotem na kolanach nie napawał optymizmem, ale klamka zapadła. Mocno ścisnęła w dłoni medalion od Lewisa i wzięła głębszy oddech. -Dob... a raczej witam, panie profesorze. -odezwała się cicho. Stałą tak dłuższą chwilę, zastanawiając się, co ma zrobić. Usiąść? Zacząć rozmowę? A może on sobie tego nie życzył? -Jestem... jestem Tanja Everett i przyszłam, bo... pan Lewis... William... nakazał mi przyjść, jeśli jego akurat... nie... -poczuła szczypanie kącików oczu, ale mocno zamrugała, odpychając łzy z powrotem. -...będzie. -skończyła cicho. Miała nawet przy sobie ostatni list, w którym to William jej to powtarza. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Gabinet Halla Sro 27 Sty 2016, 20:39 | |
| Nie życzył sobie dzisiaj towarzystwa – ba, nie życzył go sobie prawdopodobnie do końca życia, dochodząc do cichego wniosku, że jedyna obecność jakiej potrzebuje, to koty. Dwa puszyste stworzenia, które można przygarnąć do siebie, wtulić nos w miękkie futerko i zostać ukołysanym do snu pełnym uczucia mruczeniem. Sunąc palcami po łepku Sachmet, Alex unosił do ust butelkę Ognistej, opierał jej wylot o dolną wargę i pociągał długi łyk. Jeden, drugi, a potem kolejny. Wszystko byleby wygłuszyć wycie czegoś bliżej niezidentyfikowanego w tej czarnej dziurze zajmującej po kolei organy. Whisky dobrze się do tego nadawało, pociągając mężczyznę w dół, zapadając go mocniej w fotel, obciążając ramiona i powieki w sposób, który ich boleśnie nie doginał w dół. Hall starał się nie myśleć o niczym i wypełnić głowę pustką, jaka przez całe życie była dla niego stanem nienaturalnym i niepożądanym, a teraz nie istniało nic, czego mógłby pragnąć bardziej. Pustka oraz cisza oznaczały ukojenie. Lepiej było nie czuć niczego, niż dać się rozerwać na strzępy wszystkiemu, co mogłoby wychylić łeb ze wszystkich ciemnych zakamarków, które w sobie miał. A miał ich wiele, widział i przeżył tyle, że wystarczyłoby dla trzech, a metryka wskazywała ledwie dwadzieścia sześć lat. W pierwszej chwili nie usłyszał pukania zagłuszonego przez wariującą pogodę. Druga próba też mu umknęła i dopiero pojawienie się w drzwiach Tanji wywołało jakiś efekt. Niemal niewidoczny, bo Alex po prostu mrugnął, nawet nie zwracając na Gryfonkę wzroku – widział ją kątem oka, gdzieś na granicy widzenia. Nie miał pojęcia, kim była, nigdy nie miał okazji zapamiętać jej nazwiska. Może pomyliła drzwi i zaraz sobie pójdzie? Nie przerywał więc leniwego głaskania czarnej kotki, choć butelka Ognistej pozostawała utrzymana między palcami i już niepodnoszona do ust, jakby Hallowi znudziła się ta operacja. Pan profesor... Nie był żadnym pieprzonym panem profesorem, nie zasługiwał na takie tytułowanie i choć nie powiedział nic z tego na głos, między jasnymi brwiami aurora pojawiła się wyraźna zmarszczka, a usta wykrzywiły się. Wspomnienie nazwiska Williama sprawiło, że nie kontrolując tego, zacisnął mocno powieki, aż nie zobaczył pod nimi wybuchających świetlnych punkcików. Nie chciał towarzystwa, a ta dziewucha właziła do jego gabinetu, jakby miała ku temu pełne prawo, po czym dźgała rozżarzonym żelazem w kierunku rozdrażnionego, przyczajonego przy ziemi potwora. Opanowując zduszony, gorzki chichot, Alex powoli zmusił się, by rozluźnić mięśnie twarzy i odegnać z niej wyraz irytacji oraz bólu. - Jego już więcej nie będzie – powiedział, usiłując zabrzmieć obojętnie, ale brak emocji nigdy nie stanowił hallowej domeny. W głębokim, wyraźnie męskim głosie musiała się przebić choć nuta rozgoryczenia. Jakby na komendę, kiedy chłodny wzrok aurora przesunął się na postać Tanji, Sachmet uniosła łepek z jego kolan, wbijając w dziewczynę spojrzenie żółtych oczu. - A ja nie jestem niańką tylko pieprzonym aurorem. |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Gabinet Halla Sro 27 Sty 2016, 21:58 | |
| Alex i Tanja mimo różnicy wieku i płci (a nawet orientacji, ale to okaże się później), byli bardzo do siebie podobni. Byli Gryfonami, z krwi i kości. Skryci, nader lojalni jeśli komuś zaufają, odważni, ale tak szaleńczo odważni, że graniczyło to z szaleństwem. Padali ofiarami zasadzek i nieuwagi, dając się ponieść adrenalinie. Poza tym, mieli wyłączony instynkt samozachowawczy, sami wystawiając się jak na widelcu potencjalnemu zagrożeniu. Tak było i teraz. Tanja nie spodziewała się, że zostanie przywitana ochoczo, nawet myślała, czy Hall nie wyrzuci jej za drzwi. Ona by chyba tak zrobiła. Trzymany w kieszeni ciepły od uścisku pergamin dodawał jej animuszu i odwagi. Kazał jej przyjść, więc szacunkiem dla pamięci Williama było dopełnienie obietnicy. Everett stała nieruchomo w progu gabinetu i obserwowała zachowanie stażysty. Rubin zaczął się wiercić w kieszeni bluzy, wyczuwając koci zapach. Dziewczyna drugą ręką uspokoiła pupila, nie ściągając oczu z Halla. Widziała jego skrzywienie, dusząca atmosfera alkoholu i żałoby wypychała ją za próg gabinetu, ale dumnie stała i czekała na jakieś słowo. Cokolwiek. Doczekała się odezwy, ale wcale nie obudziło to ani krzty optymizmu w sercu Tanji. Również się skrzywiła. Wzrok Halla wydawał się mrozić. Tanja wytrzymała to spojrzenie, a kiedy je opuścił, Everett nadal utrzymywała swoje. -A ja nie jestem pieprzoną sierotą, która się przyszła poskarżyć, że ktoś jej ukradł misia. Rozpaczam tak samo jak pan po śmierci pana Williama. Tyle, że ja w przeciwieństwie do pana mam odwagę o nim mówić i spełniać obietnicę, które mu złożyłam, więc śmiem wątpić czy wykazując się tak tchórzostwem ma pan prawo nazywać się aurorem. -syknęła ostro. Adrenalina szumiała jej w uszach. -Jak pan śmie tak bezcześcić imię Williama. Podobno był pan jego przyjacielem, opowiadał mi tylko o panu. I to panu zawierzył moją sprawę, gdy jego zabraknie. Nie sądziłam, że tak mógł się pomylić co do pana. Jest. Pan. Żałosny. -nie panowała nad swoim językiem, który już nie raz doprowadził ją do sytuacji zagrożenia życia. Teraz mogło być podobnie. I chyba chciała, aby tak było. Aby Alex się ocknął, porzucił ten żałobny woal i ruszył się do czegokolwiek. Mógłby nawet ją uderzyć, jeśli miało mu to pomóc. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Gabinet Halla Czw 28 Sty 2016, 15:34 | |
| Dlaczego jakaś siła wyższa nie mogła się nad nim zlitować i sprawić, że choć raz wszystko zadzieje się jota w jotę wedle hallowego planu? Nie chciał wiele – spokoju, ciszy, być może szybszej śmierci. To William nadał jego życiu sens, gdy się pierwszy raz spotkali jako dzieci, to on w przeciągu kolejnych lat coraz pewniej stawał się centrum wszechświata, to on wreszcie zajął miejsce słońca, w którego ciepłe objęcia Alex zapadł się z pełną ufnością. Nie było drugiej takiej osoby, w swoim rozgoryczeniu wierzył coraz mocniej, że nic nawet w połowie tak solidnego już mu się nigdy więcej nie przydarzy. Dostał swoją szansę i schrzanił ją, nie pilnując dostatecznie dobrze skarbu, jaki został mu zawierzony. Był tak samo odpowiedzialny za śmierć Williama jak śmierciożerca, który uderzył w niego Avadą. Tanja stanowiła element niepożądany, niechciany i wyklinany w cichości myśli, gdy Alex dłuższą chwilę udawał, że jej nie widzi, zainteresowany tylko kotem. Był zirytowany, że zmusiła go do odezwania się, do jakiejkolwiek interakcji z drugim przedstawicielem rodzaju ludzkiego, kiedy najchętniej udałby się na sam środek pustyni i został śmierdzącym eremitą. Swoją postawą zrobił wszystko, by odepchnąć dziewczynę, zmusić ją do ucieczki, a głupia dziewucha uparcie stała w miejscu, nie dawała się wyrzucić bez użycia siły i zaczęła mówić o Williamie, jakby znała go co najmniej tak dobrze jak sam Alex. A w tej sytuacji było to już wykroczeniem zakrawającym o bestialstwo względem cierpiącego hallowego serca, całej żałoby którą otoczył się szczelnie jak bezpiecznym kokonem. Wraz z kolejnymi słowami Gryfonki, jej bezczelnym atakiem na wszystko, co auror uważał za święte i nietykalne, twarz mężczyzny wykrzywiała się coraz bardziej, sylwetka spinała. Musiał zacząć emanować tak morderczą aurą, że kotka która dotąd spokojnie leżała mu na kolanach, podniosła się i czmychnęła pod biurko zawalone rolkami pergaminu. - Milcz – powiedział twardo tonem nie znoszącym nawet najdrobniejszego sprzeciwu. Palce aurora mocniej zacisnęły się na szyjce butelki. - Mnie możesz sobie obrażać ile chcesz, ale powiedz jeszcze jedno złe słowo o Willu, to rozerwę cię na strzępy. Nie podnosił głosu, obniżył go do ledwie teatralnego szeptu, przełykając nerwowo ślinę, gdy imię Lewisa padło mu z ust. Nie chciał o nim słyszeć, nie chciał rozmawiać, nie chciał wspominać, ryzykując zbyt mocnym zachwianiem bezpiecznego bunkra, którym otoczył wszystkie emocje i zamknął je w środku, by nigdy już nie ujrzały światła dziennego. Ściskając w ręku butelkę podniósł się z fotela, wciąż z tym samym wyrazem zimnej furii wykrzywiającym przystojną twarz. Nie musiał podchodzić bliżej, by wyraźnie górować nad Tanją wzrostem i posturą. - I nie mów o rzeczach, o których nie masz najmniejszego pojęcia – dodał ze wzgardą, jakby umknęło mu to gdzieś moment wcześniej. - Mów, czego chcesz i wynoś się. Ten dzień wyraźnie miał zostać oznaczony plakietką dnia tak złego, że nic tylko wpełznąć do rynsztoka i zdechnąć. Nie zastanawiając się nad tym, Alex uniósł butelkę, mrużąc oczy i wziął z niej długiego łyka, przełkniętego z wyraźnym trudem. Lepiej tak, niż gdyby miał rzucić w Tanję tą samą butelką, do czego od dłuższej chwili rwały się jego dłonie - tak samo jak do zaciśnięcia jej palców na gardle i wykopania z gabinetu. |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Gabinet Halla Pią 29 Sty 2016, 22:11 | |
| Domeną Gryfonów było działanie. Działanie, niekoniecznie podparte dobrym planem. Dlaczego Drops miał co roku problem wybrać kogokolwiek na stanowisko prefekta w domu Lwa? Ponieważ każdy uczeń podchodził pod ciężki przypadek recydywy. Tanja nie była wyjątkiem, a bliska znajomość z Huncwotami wcale nie wybielała jej nazwiska. Nie planowała nawet nigdy piastować tak wysokiego urzędu w szkole, gdyż ani się do tego nie nadawała ani specjalnie nie interesowało. Koniec kropka. Skierowanie swoich stóp do gabinetu Halla graniczyło z samobójstwem i Tanja uświadomiła to sobie akurat po tej drugiej stronie progu. Złej stronie progu. Co ją podkusiło? Merlinie, przecież spędziła z Lewisem troszkę czasu. Na pewno ledwie ziarenko z całej klepsydry jaką mógł pochwalić się Alex. Jednakże wszystkie te obietnice, wspólne plany i zaufanie były żywe, chociaż nie można było tego powiedzieć o Lewisie. Serce Gryfonki i tak było już rozdarte latami doświadczeń. Nie spodziewała się takiego podejścia stażysty, ale w sumie osoby pogrążone w żałobie zachowują się irracjonalnie. Wykrzywiła usta w nieco ironicznym grymasie, gdy dotarły do niej słowa Halla. Nareszcie jakiś postęp! -Brawo, panie pseudo-auror. Wraca pan do życia, mamy pierwsze koty za płoty. -rzuciła tonem tak przesyconym jadem, że aż dziw, że takie słowa mogły wyjść z ust Gryfonki. Czy Tiara czasem się nie pomyliła co do niej? Na pewno nie. -Nie polecam jednak mnie jeść, bo ciało z bliznami i oparzeniami ma zbyt grubą skórę aby je przełknąć. -uśmiechnęła się szyderczo, obserwując uważnie stażystę. Gdy wstał, chcąc wyraźnie zaznaczyć swoje górowanie nad uczennicą, niebieskie oczy Tanji jedynie podniosły się razem z Hallem, ale ona sama nie cofnęła się o krok. -Nie mam pojęcia? A pan ma pojęcie, co łączyło mnie i pana Williama? Wie pan, jakie były nasze plany? Co mi obiecał? -rzuciła rozgoryczona. Może brzmiało to egoistycznie, że domaga się swoich praw, ale tak na prawdę chciała zachęcić Alexa do życia. Kiedy Alex podniósł butelkę, Tanja nie wytrzymała. Sięgnęła po różdżkę i bezbłędnie wycelowała ją w alkohol. -Reducto! -warknęła, a grube, brązowe szkło rozprysło się na kawałki. Resztki trunku rozlały się po dłoni i twarzy aurora. Pojedyncze zadrapania na ciele stażysty nie wydawały się poważne, a i żaden odłamek nie trafił do oka, nosa czy też ust. Podeszłą do stolika, który był po jej lewej stronie i rzuciła na blat pergamin z listem od Lewisa. Jednocześnie wyjęła spod koszuli medalion od Williama. -Poznaje pan? William nosił go przy sobie. Należał do mojej matki. Jestem sierotą i obiecał mi pomóc. -rzuciła, napędzana adrenaliną. Rozprostowała pergamin na blacie. -"Tanju, jeśli mi cokolwiek się stanie, idź proszę do Alexa Halla i dopilnuj, aby nie był sam. On Ci pomoże. Razem będzie Wam raźniej...." Przeczytaj resztę, co jest tutaj napisane, a będziesz wiedział, po co przyszłam. Może kiedy alkohol wyparuje, a Ty zmądrzejesz to ta rozmowa będzie miała jakikolwiek sens. Chociaż nie wydaję mi się, aby razem było nam raźniej. -prychnęła, przechodząc bezpardonowo na "ty". Planowała już wyjść, czekając jedynie na reakcję stażysty. Może zginie tej nocy? To by było ciekawe posunięcie. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Gabinet Halla Pon 01 Lut 2016, 00:01 | |
| To spotkanie nie mogło się skończyć dobrze – nie kiedy Alex tak szczelnie odcinał się od rzeczywistości, a Tanja usiłowała naruszyć bunkier, który dookoła siebie ustawił. Żadne nie miało w tej chwili cierpliwości do drugiego, nie miało odpowiedniego wyposażenia emocjonalnego czy chęci, by wczuć się w sytuację innej skrzywdzonej jednostki. Oboje cierpieli, oboje wewnętrznie krwawili. Jak tu się odnaleźć, jak porozumieć? Słowa młodej Gryfonki wpadały jednym uchem aurora i uciekały kolejnym, nie przyswajając się, a jedynie podnosząc poziom jego irytacji samym tonem głosu. Tanja najzwyczajniej w świecie go napastowała, dźgając syczącego ostrzegawczo potwora gorącym pogrzebaczem, jakby życzyła sobie dzisiaj zginąć. Choć Hall nigdy nie miał talentu do czarnej magii i nie potrafił nauczyć się z tej dziedziny ani jednego zaklęcia, mógłby spełnić tę zachciankę Everettówny przy użyciu własnych rąk. Wystarczyłoby tylko, że dźgnie odpowiednio mocno, utrafi w najczulszy z możliwych punktów. Bo Alex nie chciał wiedzieć, co obiecał dziewczynie William – nie chciał mieć na głowie jego niedokończonych spraw, sprzątać bałaganów, które zostawił, ani pocieszać rozgoryczonych tą nagłą śmiercią ludzi. Usiłował utrzymać się w pionie najlepiej jak potrafił, mimo sukcesywnie narastającego ciężaru leżącego na ramionach i sercu, który chciał przydusić go do ziemi. Kiedy Tanja bez żadnego ostrzeżenia użyła zaklęcia, rozbijając trzymaną przez niego butelkę, obraz przed oczami Anglika pokrył filtr czerwonej mgły – wypuścił pobitą szyjkę spomiędzy palców, pozwalając jej roztrzaskać się na podłodze, a sam powoli podniósł dłoń, dotykając pociętego odłamkami policzka. Czuł, że cały drży, że jeszcze chwila, a będzie musiał rozerwać Gryfonkę na strzępy, by uciszyć żądnego krwi potwora, który siedział w głębi trzewi. Zielone oczy pociemniały, przygasły, a Alex nie słuchał już ani słowa, skupiony na swoim wnętrzu, desperacko szukając choć odrobiny spokoju, jaki zawsze wydawał mu się zbyt abstrakcyjnym konceptem. Jego ciało w pewnym momencie poruszyło się automatycznie, nie będąc sterowane świadomą wolą – dwa sprężyste kroki, pochwycenie dziewczyny za materiał na plecach, otwarcie drzwi i wyrzucenie jej z całą dostępną mężczyźnie siłą fizyczną na korytarz. A potem trzaśnięcie drzwiami tak mocne, że kurz podniósł się na zawiasach.
To był bardzo, bardzo zły dzień.
[z/t dla obojga] |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Gabinet Halla Nie 28 Lut 2016, 22:59 | |
| By to smok węgierski spalił żywym ogniem! Ta przebrzydła Smoczyca dowaliła Tanji tygodniowy szlaban za samo bycie Gryfonem. I za krzywe spojrzenie. Tanja ostatnio trochę przystopowała z charakterem z racji śmierci Williama, więc nie znała ani jednego argumentu, który przemawiał za przydzieleniem jej takiej kary. No dobra, na początku był to tylko jeden dzień, ale nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała o powód szlabanu. Od słowa do słowa uzbierał się tydzień. Koniec końców się zamknęła. Wolała nie zbierać sobie szlabanu na święta, ale w sumie... czy miała jakieś plany? Zostać w zamku i cieszyć się samotnością. Gryfonka pierwszego dnia tygodnia, w którym miała odbyć szlaban udała się wieczorem do gabinetu Lacroix. Ta na jej widok burknęła, że nie ma czasu na niańczenie niewyparzonych gąb Gryfonów i ma iść na trzecie piętro do Halla. W obecnej sytuacji po stokroć wolała odbyć ten szlaban z Smoczycą, niż spędzić siedem wieczorów w towarzystwie stażysty, którego unikała. Nie było mowy o jakichkolwiek dysputach, więc Tanja ze zwieszoną głową zapukała do drzwi gabinetu, z którego nie tak dawno ją wyrzucono. Wszystkie pytania i próby rozmów Tanja zbywała milczeniem lub monosylabami. I na pierwszym wieczorze, drugim oraz trzecim. Dzisiaj wypadał czwarty wieczór szlabanu, na którym przecierała półki z kurzu, układała książki, myła fiolki, opisywała składniki i segregowała je według przydatności do spożycia. Bez ani jednego zbędnego słowa. Nie zamierzała łamać tej zmowy milczenia. Jednak los bywał przewrotny. Tanja zapukała do drzwi i na słowne pozwolenie weszła do środka. -Dobry wieczór. -powiedziała w ramach obowiązkowego powitania. Odłożyła torbę na bok. Wzięła z półki zostawioną tu wczoraj ścierkę i zaczęła przecierać szklane butelki. Kompletnie bez słowa. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Gabinet Halla Pon 29 Lut 2016, 20:58 | |
| Wszystko, czego się ostatnio dotknął, szło mu wyjątkowo opornie. A może po prostu próby powrotu do normalnego życia tak męczyły Halla, że nie dałby rady funkcjonować nie faszerując się regularnie eliksirami wzmacniającymi? Zapewne już kilka razy przekroczył optymalny czas stosowania oraz dawkowania, ale gdyby nie one, mógłby w ogóle nie wstawać z łóżka – jaki by to miało sens, skoro zanim zaczął je przyjmować, trząsł się jak chory na febrę, z trudem przechodząc kilka kroków? Żył więc jakby na raty, na pożyczonym czasie, jako siłę napędową stawiając sobie warzenie i przyjmowanie wciąż tych samych specyfików, starając się pamiętać, co mówił Nikolai, gdy przyszedł do jego domu i pomógł puścić z dymem rzeczy po Williamie. Szkoda, że nie mógł widywać go codziennie, przez te kilka chwil, gdy patrzył mu czasem w oczy o ułamek sekundy zbyt długo, czuł się przykuwany do rzeczywistości w sposób, jakiego nie potrafił wyjaśnić. Asen zmuszał go do wysiłku, próbując zwrócić Halla światu ludzi żywych – i choć auror nie był pewien, czy to się kiedykolwiek w pełni uda, czuł wobec niego wdzięczność, która nakazywała się starać, nawet kiedy nie patrzył. Nie zawsze się oczywiście udawało, ale czy ktoś obiecywał, że będzie łatwo stanąć na nogi, gdy wszystkie twoje kości zostały strzaskane upadkiem? Szlaban Tanji, rzecz nieoczekiwana, wydawał się świetnym sprawdzianem silnej woli – dotrzyma słowa sam sobie, czy się podda? Łatwiej było z daleka obserwować Gryfonkę, usuwając z jej drogi potencjalne przeszkody, niż zachować twarz w spotkaniu jeden na jeden, starał się jednak jak najlepiej potrafił przy obecnym stanie umysłu. A to oznaczało mniej więcej tyle, że pierwszego dnia wydał krótkie dyspozycje, co miała robić, raz spróbował zagadać o pogodę i na tym się skończyło. Podobnie dnia drugiego oraz trzeciego, choć upływ czasu wyraźnie zaczął go ośmielać – spróbował nawet powiedzieć żart, choć wyszło to co najmniej żałośnie. Ale Alex się starał, bił z samym sobą i choć nie potrafił pozwolić sobie na myślenie, że samo próbowanie jest już jakimś sukcesem, sparzał się, po pewnym czasie znów ostrożnie wyciągając rękę. Bardzo, bardzo ostrożnie, z czujnością pieprzonego Bambi gotowego uciekać, gdzie pieprz rośnie, jeśli w krzakach coś za mocno zaszeleści. Dzień czwarty nie zapowiadał żadnych przełomów – zwyczajowo przywitał się z Tanją krótkim dobry wieczór, na tym etapie nie musząc już mówić, co miała robić. Rozwinął przed sobą rulon pergaminu z pracą domową kogoś z Hufflepuffu, podkreślając błędy czerwonym atramentem, choć z tyłu głowy coś kazało mu się odezwać. Spróbować. - Będę się bał później dotknąć tych fiolek, tak je polerujesz. Co za elokwencja, panie Hall. Bezgłośnie wypuszczając powietrze nosem, auror oparł nieco zarośnięty policzek na zwiniętej pięści, przyglądając się plecom pracującej Gryfonki, jej profilowi, gdy trochę za mocno się odchyliła. - Chociaż to i tak lepsze niż szlaban z Filchem, non stop tylko gada, że wyciągnąłby stare dobre łańcuchy i chłostał uczniów. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet Halla | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |