|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Skai Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 25 Lut 2015, 21:34 | |
| Buzia Skai zrobiła się ogromna ze zdziwienia, kiedy ukradkiem zerknęła na skutki zaklęcia. Tylko troszkę, ukradkiem miała sprawdzić postępy, nieco rozchylić oczy. Nawet w snach nie oczekiwała tych wspaniałych iskierek o ogromnym rozmiarze. Czując wzrok Setha na sobie zatrzasnęła usta i wyprostowała na krześle, z dumnie uniesioną brodą. Wzrokiem próbowała przywołać ojca, udając że wcale nie straciła chwilowo wzroku. Delikatna zazdrość pomknęła do serduszka mulatki, która przekonana była, że Jared nie dostrzegł postępów jej nauki. Potarła piąstkami oczy zasnute niebieskim blaskiem, poddając się przemożonej chęci poprawy widzenia. Jej buzię znów rozświetlił uśmiech, tym razem dzięki gromkim oklaskom Skai – widziała w nich bowiem prawdziwą dumę ojca, skierowaną właśnie w jej stronę. Zerknęła przez ramię na niego i zgrabnie zeskoczyła z krzesła, truchtem biegnąc na miejsce obok Wandy. Rozchichotana i drżąca z radości zerkała na koleżankę, czekając na koniec zajęć, aby pochwalić się nową umiejętnością. Potrzebowałą dłuższego momentu, aby odzyskać równowagę i skupić na słowach Jareda. Dementor? Skai pobladła i przestraszona szukała oznak dobrego humoru u ojca, jednak jak na złość, ojciec unikał jej spojrzenia. Zachłysnęła się powietrzem, ale nic nie powiedziała. Tylko mocniej zacisnęła chude palce na różdżce, pokrzepiając się ciepłem płynącym z magicznego przedmiotu. Podskoczyła w miejscu wraz z powitalnym krzykiem Jęczącej Marty i z rosnącą zgrozą przypatrywała jej kolejne ofiary. Odsunęła się nieco od Wandy, kiedy duch częstował ich tyradą na temat kapitana drużyny Puchonów i … zamarła pod wpływem zimnych oczu zmarłej uczennicy. Skai jedynie zasłoniła usta dłonią i pisnęła, podsuwając pod siebie kolana. Wzrokiem zaś szukała jakiegoś ratunku. Na przykład Lloyda, który wpadnie za moment do sali i zabierze ją stąd. Mimowolnie zatrzymała spojrzenie na tym samym człowieku co Marta, po sekundzie spuszczając zawstydzony i spanikowany wzrok na dłonie. Była cała rumiana, chyba nie gorzej niż gość numer 2 i jako jedna z pierwszych rzuciła: - Expecto Patronum. Potem już tylko zapiszczała i próbowała zakryć rękoma nową fryzurę. Tupnęła stopą o podłogę i fuknęła niczym byk, rzucając z wściekłością: - EXPECTO PATRONUM! |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 27 Lut 2015, 00:08 | |
| Hiena. Nie mógł powiedzieć, że się spodziewał, choć to zwierze znajdowało się na jego liście potencjalnych form Patronusa, zaraz obok ośmiornicy i sępa. Uśmiechnął się do siebie, widząc jak jasna postać truchta po klasie, znacząc szlak swojej wędrówki biało-błękitnymi smugami. Był blisko osiągnięcia celu, Prawdopodobnie na następnych zajęciach uda mu się osiągnąć stuprocentowego, cielesnego Patronusa, a przynajmniej tak przewidywał. Jeśli jakimś cudem mu się to nie uda - trudno, pójdzie na jeszcze jedne zajęcia i to bez najmniejszego problemu. Był perfekcjonistą, gdy przychodziło do zaklęć, więc tym bardziej nie zamierzał odpuszczać przy nauce czaru takiej kategorii. Przestał być niewidomy, więc gdy hiena rozpłynęła się w powietrzu pokręcił tylko głową. No cóż, nawet on nie był tak wspaniały, by poszło zbyt szybko, dlatego nie przejął się brakiem trwałości zaklęcia. Popracuje, poćwiczy, by przy następnej okazji móc w pełni wykorzystać swój potencjał i zdobyte doświadczenie. Miał chwilę, by rozejrzeć się po klasie, zauważając obecność jakiegoś dzieciaka i wielkiego psa, który to zapewne był czynnikiem rozpraszającym uczniów Wilsona. Zaplanowany czy nie - nad tym się nawet nie rozwodził, bo i po co? Grunt, że w jego przypadku nie wyszło i mógł pochwalić się bardzo dobrym wynikiem zaklęcia. Nie było idealnie, ale to wszystko kwestia czasu, a on był cierpliwy. Cierpliwy i ambitny. W następnej chwili do sali postanowił wparować ktoś jeszcze... Jęcząca Marta. Już zdołał się o niej dowiedzieć to i owo, ale nie miał okazji natknąć się na nią osobiście do tego dnia. Może i by ją zignorował, gdyby nie pewien drobny fakt. Mianowicie, Marta trafiła w jego czuły punkt. Śmierć. Ba, insynuowała, że umrze by z nią być, że ot tak w imię paranoi rozchwianej emocjonalnie duszyczki najlepiej rzuci się z mostu, by zostać jej towarzyszem niedoli. O nie, Vincent nie miał zamiaru umierać. Nie umrze dla Porunn, dla matki, nawet dla samego siebie by nie umarł, a już na pewno nie dla irytującego, rozwrzeszczanego ducha. Nie umrze. Jego twarz stężała, uśmiech znikł z twarzy w mgnieniu oka. Jeśli zaś o oczach mowa to rozszerzyły się nieco, a jasnoniebieskie tęczówki zdawały się jarzyć, jakby ktoś wypełnił je impulsami elektrycznymi. Spoczęły na Jęczącej Marcie nieruchomo, jakby martwe, jednocześnie posyłając w jej stronę spojrzenie zdolne zabić samego bazyliszka i to w sposób przyprawiający o wymioty połowę populacji. Atmosfera wokół Ślizgona stężała, gdy jego ciało zamarło w bezruchu, a wściekłość zdawała się wibrować dookoła jego osoby. Jak śmiała? Nikt nie chciał widzieć go w tej odsłonie i gdyby nie fakt, że miał do czynienia z duchem w środku zajęć szkolnych to zapewne wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Drastycznie inaczej. - Zamilcz. - powiedział tonem, który wywoływał gęsią skórkę i działał na podświadomość, każąc się odsunąć od jego skromnej osoby. Spojrzenie nie zelżało, zdawało się wręcz stawać coraz bardziej intensywne, mordercze, jednocześnie paradoksalnie coraz bardziej martwe. Po chwili zamknął oczy, postanawiając skupić się ponownie na zaklęciu. Odczucia wywołane przez ducha mogły mu pomóc, wbrew pozorom, zamiast rozproszyć. No i jakby nie było w życiu będzie musiał osiągnąć skupienie w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Wyżył się w swoim wspomnieniu. Uczucie krwi, oblepiającej skórę, jej zapach, faktura organów wewnętrznych ofiary - wszystko nabrało ostrzejszych kolorów, pobudziło zmysły stając się drugą rzeczywistością. Poświęcił cała swoja uwagę na dopracowywaniu detali, ale przede wszystkim na zastąpieniu wściekłości uczuciem spełnienia, radością tamtego dnia, która przecież powinna wypełnić każdy zakamarek jego ciała. Odrzucił myśl o śmierci, skupiając się na innej, bardzo konkretnej i zadowalającej - być bogiem czyjegoś życia, czyjegoś istnienia. Mieć władze absolutną, zdolność kreacji. Stopniowo, powoli mięśnie jego ciała się rozluźniały, a uśmiech powracał na twarzy, w miarę jak zapominał o tym niefortunnym incydencie sprzed chwili. Była radość, było poczucie spełnienia, swoboda myśli i działań w świecie wspomnień. Krew tańczyła na jego dłoniach i policzkach, gdy trysnęła wbrew oczekiwaniom, ale za to ku uciesze "artysty". Serce biło, wyłożone na jego dłoni, niczym małe uniwersum na jego łasce. Tak, to było to. - Expecto Patronum. - powtórzył spokojnie, już bez śladu furii, dbając o perfekcję ruchu nadgarstka. Nie mógł sobie pozwolić na porażkę.
|
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 27 Lut 2015, 00:40 | |
| Porunn otworzyła oczy, zauważając, że jej patronus w końcu stał się cielesny. Szakal, który przez chwilę szybował po sali, w końcu usiadł obok niej, a ona dosłownie przez chwilę mogła mu się przyjrzeć. Zniknął, co świadczyło o tym, że musiała jeszcze trochę się skupić. Przez cały czas, nawet najbardziej rozpraszające czynniki, potrafiła obrócić tak, żeby znaleźć w nich pozytywną stronę. O dziwo, to bardziej jej pomagało, niż rozpraszało, przez co była niezwykle dumna ze swoich wyników ciężkiej pracy. Nie miała zamiaru się poddać, udowadniając wszystkim, że była jedną z najlepszych uczennic w szkole. I chociaż miała do tego luzackie podejście, to zawsze jej się udawało. No, nie licząc tej okropnej przegranej w pojedynku z O’Connorem, jednak jemu należała się taryfa ulgowa… w końcu i tak ten jego kucyk nie raz się fajczył, gdy Porunn robiła się zła. Po trupach do celu, jak to mówią. Spojrzała jeszcze przelotnie w kierunku wielkiego Doga Niemieckiego, zanim mały murzyn, najpewniej syn Wilsona, go wyprowadził. Od razu przyszedł jej na myśl pies Ingrid, Alexander. Tylko ten na szczęście się nie ślinił, w przeciwieństwie do Adolfa. Jeśli dobrze usłyszała, to właśnie tak się ten wielkolud nazywał. Nie zdołała jednak nacieszyć się chwilą spokoju, aby móc spróbować wyczarować jeszcze raz Patronusa. Jęcząca Marta wpadła do klasy, robiąc niesamowitego hałasu i ogólnie pojętego rozgardiaszu. Już miała się znów wyłączyć, próbować budować w głowie kolejny pokój bez okien i klamek, w którym mogłaby się zaszyć, gdy nagle duch pojawił się tuż przed Vincetem krzycząc w niebogłosy. Porunn drgnęła, wyczuwając napięcie, które nagle pojawiło się wokół niego. A to, że siedziała obok nie pomogło w skupieniu się. Nie myślała raczej o tym, żeby Vincent był zadowolony z tego, co krzyczała martwa. Zacisnęła pięści, zamykając oczy, starając się wyciszyć i nie przejmować swoim chłopakiem. Nie mogła. Znów na niego spojrzała, po czym otworzyła usta, mając zamiar coś powiedzieć, jednak on ją wyprzedził. Zimne, oschłe słowo, które wypowiedział sprawiło, że serce Porunn zaczęło szybciej bić. Marta nie wiedząc nawet o największych obawach Pride’a nadepnęła czule na jego piętę, a co gorsza wciąż zawodziła i krzyczała. Niedługo potem obrała sobie Śligonkę jako drugą ofiarę. Zmarszczyła brwi, a jej twarz stężała. - Zamknij pysk, brudna, martwa szlamo – syknęła, spoglądając na ducha i automatycznie wyciągając w jej stronę różdżkę. Nie rzuciła jednak żadnego zaklęcia, wiedząc, że mogłaby dostać kolejne upomnienie za niesubordynację. Wilsonowi nie chciała podpadać, nie w tej chwili, kiedy łączyło ich coś znacznie większego. Była pewna, że aurorowi nie było mowy, żeby zaufać. Postanowiła się nie wychylać, chociaż jej agresja w tej chwili byłaby w pełni zrozumiała. Chociaż nie wiedziała, czy Aria popierałaby te słowa, które wypowiedziała w kierunku Marty, z którą o dziwo Krukonka się nieźle dogadywała. Nigdy nie potrafiła zrozumieć funkcjonowania swojej siostry. Jednak kochała ją, z całych sił i słowa ducha zupełnie jej nie zaskoczyły. Kazirodztwo? Gdyby nie była w związku z Vincentem, to kto wie, może właśnie tak wyglądałoby jej życie seksualne. Nic dziwnego, że Pride podchodził nieco ostrożnie w stosunku do Arii. Widziała to, czuła. Porunn miała chore myślenie na temat relacji rodzinnych, jednak zdawała sobie sprawę z uzależnienia, jakim darzyła swoją siostrę. Jednak mimo wszystko, to było dobre wspomnienie. Wiedziała, że to uczucie było prawdziwe, nierozerwalne. Wyciągnęła różdżkę, zamykając się na powrót w pokoju, do którego nikt nie miał wstępu. Tylko ona i jej królestwo myśli i wspomnień. - Expecto patronum – wypowiedziała zaklęcie z szerokim uśmiechem. Pokaż się jeszcze raz, Szakalu, przeszło jej przez myśl. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 27 Lut 2015, 17:17 | |
| Wanda - znowu pojawiła się obok Ciebie błękitna sarenka. Zatańczyła wokół Ciebie kilka kółek, ale znowu szybko prysnęła. Za szybko. Vincent - Błyszczące hiena ochoczo wyskoczyła z różdżki i trzymałaby się długo, gdyby nie zahaczyła o latającą Martę. W kontakcie z jej "ciałem" prysnęła gwałtownie. Isabelle - Twoje roztrzęsienie utrudniało łabędziowi nabranie światła, ale gdy się ponownie pojawił, był wyraźniejszy. Zatrzepotał skrzydłami tuż przed Twoją twarzą i pomknął ku górze, aby prysnąć po chwili, gdy z sufitu zleciał żyrandol. Skai - nie wolno krzyczeć na zaklęcie patronusa. Znowu wyczarowałaś potężne światło, które próbowało stworzyć w powietrzu dużą bezkształtną kulę, ale krzyknęłaś na nią, więc się nie utrzymała. Porunn - wyczarowałaś dokładnie takiego samego szakala jak wcześniej. Truchtem przebiegł się w stronę Alexa lecz zanim do niego dobiegł, zniknął wraz z wielkim strumieniem wody.
Wilson lubił spokój i ciszę, ale sprowadzając Jęczącą Martę na swoje zajęcia mógł się na dobre pożegnać z brakiem bólu głowy. To, że na niego wrzasnęła, nie zrobiło na nim wrażenia. Nie chciał się od niej uczyć uśmiechać, ogólnie wolałby z nią nie rozmawiać. Nie bez powodu poprosił Alexa, aby to on nakłamał Martusi i ją tutaj sprowadził. Jak się domyślał, duch spisał się znakomicie. Zbyt dobrze, zbyt piekielnie dobrze. Jared zamknął gwałtownie oczy, gdy dotarł do niego sens słów kierowanych przez Martę do jego córki. Avery? Jego córka spotyka się z Averym? Jego córka z kimkolwiek się spotyka? Ona ma piętnaście lat... Opanował odruch wyciśnięcia flaków z tego nieznanego mu Avery'ego i wsłuchiwał się we wrzaski Marty. Rozjuszyła Pride'a, za co jej podziękował, bo zaczął zastanawiać się czy mina Vincenta się jakkolwiek zmienia. Nadepnęła mu na odcisk i zmusiła do odezwania się w czasie lekcji, a to mówiło o jego dezorientacji. Pokiwał głową z uznaniem. Porunn zaczęła się szczerzyć do wody, która gwałtownie lunęła z sufitu. Wilson warknął, gdy lodowaty strumień zmoczył go od stóp do głów. Westchnął, ciężko westchnął i nie komentował tego. Przywykł, że Adolf go ślini, a w klasie było już gorąco, więc ochłody się trochę przyda zanim otworzy skrzynię. Jared zainteresował się reakcją Isabelle. Nie zwracał dotąd szczególnie na nią uwagi odkąd posłusznie zamilkła i nie wypowiadała się o jego metodach nauczania. Był pewien, że dziewucha się załamie i stąd wyjdzie. A jednak podniosła różdżkę i wyczarowała lepszego patronusa niż wcześniej. Mruknął coś pod nosem. Żyrandol spadł wprost na skrzynię. Naruszył ją i obudził. - Poznacie skrzynię szybciej... - wieko uchyliło się. Wilson podszedł do skrzyni, jednak i tak nie zdążyłby jej zamknąć. Ze środka wystrzelił biały bezwonny dym. Auror ominął elementy potłuczonego żyrandola i spojrzał trochę zirytowany na skrzynię. No cóż, i tak by się dowiedzieli co się będzie działo. Nie zdążył nic dodatkowo wyjaśnić. Atmosfera w klasie gwałtownie się zmieniła. Bardzo gwałtownie. W jednej chwili zabrakło powietrza mimo wybitych szyb. Wiatr przestał wiać, nawet sylwetka Marty zdawała się nie poruszać albo to były omamy. Wydychane powietrze paliło płuca i gardło, oczy zaczęły piec. Wszyscy, włącznie z prowadzącymi, musieli poczuć nagły brak powietrza. Zawroty głowy, mrowienie w kończynach i w różdżkach, mogło dojść nawet do zamazania obrazu. Z każdym wydechem, wdech stawał się coraz trudniejszy i trudniejszy. Nasilało się to z każdą minutą, aż w końcu wszyscy mogli poczuć się jak pod wodą, gdy w płucach kończył się tlen. Ot, takie małe duszenie się. Wilson nie próbował już nic mówić, tylko zawrócił bardzo powoli tam, gdzie stał. Oddychał bardzo powoli, nie otwierał ust. Wyobraził sobie, że siedzą pod wodą, bo w pewnym sensie tak było. Płuca skręciły mu się w origami. Dodatkowo je męczył, bo już wiele przeżyły po wdychaniu czadu. Ale mimo ciężaru w klatce piersiowej i drapaniu w gardle, nie zamierzał przerywać zajęć. Może i był masochistą, ale wytrzymać umiał wiele. Lata hartowania i mnóstwo praktyki. Skrzyżował spojrzenie ze Skai i pilnował jej na odległość. Była najmłodsza, ale nie słaba. Zaczął obracać różdżkę pomiędzy czarnymi palcami i swoim spojrzeniem nakazywał uczniom czarować pomimo braku tchu. Samo mówienie wydawało się samobójstwem, skoro był deficyt powietrza, ale Wilson liczył, że i to pokonają. Będzie dwa razy gorzej, gdy spotkają dementora. Jerry zastanawiał się czy sam nie powinien wyczarować swojego patronusa, ale po spojrzeniu na tlącą się różdżkę, zrezygnował. Jego forma mogła zaskoczyć i dużo zdradzić. Nawet Skai tego nie widziała. Nikt go o to nie prosił, bo się bali. A więc niezmuszony, ukrył różdżkę i skrzyżował ramiona. Jęczenie Marty, brak powietrza i drętwe kończyny to dobre szkolenie.
do poniedziałku 1.03. wieczór/2.03. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 02 Mar 2015, 11:58 | |
| Capreolus capreolus. Kto by pomyślał, że panna Whisper wyczaruje jedno ze zwierząt parzystokopytnych. Mawia się, że patronus zazwyczaj przypomina wyglądem właśnie postać zamieszkującą tereny czarodzieja. To by się w sumie zgadzało. Wanda mieszkała praktycznie w lesie, na uboczu, do stolicy Wielkiej Brytanii miała dwie godziny drogi – jej okolica była spokojna i zamieszkiwana między innymi przez sarny, która jedna z nich w odcieniach błękitu zatańczyła przed jej oczyma i błysnąwszy zniknęła po chwili. Jak widać jej wspomnienia nie były wystarczająco szczęśliwe by czar utrzymał się na odpowiednim poziomie. Zatem co miałoby być szczęśliwsze od tego co jej chodzi po głowie? Czy ktokolwiek o tym wiedział? Wszystko wokół niej zaczęło narastać. Począwszy od napiętej atmosfery przerywanej wybuchami śmiechu ducha dziewczyny, przez piski, lanie wody, która zmoczyła niemalże wszystkich. Ubrania Wandy były wilgotne, cięższe – i choć na dworze nie było zbyt zimno, a w klasie robiło się gorąco to jej to nie ulżyło. Czuła się dziwnie ociężała, dlatego poprawiła się na swoim miejscu i odetchnęła raz, a porządnie. Starała się nie zwracać uwagi na resztę, na ten bajzel, który panował w Sali za zielonymi drzwiami. Nie mieściło się jej w głowie do jakich dziwnych metod posuwali się nauczyciele, by nauczyć ich czegokolwiek. Najpierw pies, potem wariatka nie potrafiąca znaleźć miłości, a na końcu dziwna skrzynia? Czy tego nie było za wiele? Dopiero się uczyli, to była raptem trzecia lekcja. Nie Wandzie jednak to było oceniać, póki miała świadomość tego dlaczego się tutaj znajdują brała wszystko do siebie, brała wszystko na swoje barki i pomimo bólu zaciskała zęby by pokazać wszystkim, że nie jest tylko marną kujonką z ostatniej klasy, która kradnie facetów na prawo i lewo. Tak nie było i reszta doskonale o tym wiedziała. Zacisnęła smukłe palce na wiązie i poprawiła ponownie ułożenie nóg, bo z chwili na chwilę robiło się jej coraz nie wygodniej. Zupełnie jakby nie mogła znaleźć dla siebie miejsca i szukała czegoś lepszego, odpowiedniego. Mogło tak być, zważywszy na fakt, że znajduje się w Sali z osobami, które tak naprawdę nie pociągały ją ani intelektualnie ani zwyczajnie, jako przyjaciele. Były tutaj dwie, może trzy osoby, którymi faktycznie się przejmowała czy do nich zbliżyła. Reszta była jej tak obojętna, że to aż przykre. Vice versa sądząc po wyrazie twarzy innych. Świat znowu zaczął wokół niej wirować, kolory stały się jaskrawsze – po chwili wszystko zmieniło się o 180 stopni i obraz z początku tak krzywy i jasny zbledł. Zamazał się – szatynka odruchowo zamrugała kilka razy, gwałtowniej niż robiła to zazwyczaj chcąc sprawdzić czy wzrok płata jej psikusa czy po prostu to kolejna sztuczka na wytrącenie ich wszystkich z równowagi? Nie miała chwili na zastanowienie się nad tym bo czuła jak jej płuca są miażdżone niewidzialnym łapskiem, które zaciska się na nich i utrudnia oddychanie. Początkowo myślała, że to paskudny żart ze strony prowadzących, ale gdy tylko otworzyła usta by cokolwiek powiedzieć poczuła jakby coś wpadło jej do buzi. Coś, co wypełniło wszystkie zakamarki jej ciała i nie pozwalało na wydostanie się. Słyszała dudnienie swojego młodego serca w uszach jednocześnie rozglądając się po Sali w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Spojrzała na Wilsona, który również za ciekawie nie wyglądał. Zupełnie jak ona walczył o każdy oddech. Tak samo jak ona czuł jak się dusi, jak mięśnie się zaciskają i utrudniają wszystko. Chociażby poruszenie palcem. Wanda znała już to uczucie, przypominało jej o czymś, o czymś odległym co działo się miliard lat temu w pewnej miejscowości położonej dwie godziny od Londynu. Malownicze miejsce z dostępem do pewnego jeziora, w którym ona jako dzieciak i teraz nawet zażywała kąpieli – nie tylko słonecznych. Wanda igrała ze śmiercią. Odkąd skończyła kilka lat, nauczyła się mówić i chodzić, stała się bardziej samodzielna. Jezioro bez żadnej konkretnej nazwy zajmowało miejsce szczególne w jej życiu, w jej sercu. To tutaj spędzała głównie wakacje, gdy nie wyjeżdżała nigdzie z rodziną, a jakoś czas między szkołą należało zapełnić. Bywała często nad wodą, nie zawsze pod opieką osoby starszej. Pamiętała dokładnie gdy w wieku sześciu lat straciła grunt pod nogami i poczuła jak osuwa się w ciemność. Zupełnie jak teraz, gdy serce jej zwolniło, a oddychanie sprawiało jej niemały problem. Potrzebowała powietrza, świeżego powietrza – jej wzrok napotkał wybite szyby, a jej lewa dłoń powędrowała do szyi, której dotknęła badając czy na pewno z nią wszystko w porządku. Poczuła lekkie ukłucie paniki gdy walczyła o tlen potrzebny od utrzymania życia, do pompowania tego wszystkiego. Szum w uszach stał się głośniejszy, o wiele bardziej intensywny niż na początku co ją zaskoczyło. Otworzyła jedynie szerzej oczy zdając sobie sprawę, że to tak naprawdę kolejna zagrywka, kolejne zagranie z typu tych nie fair, kiedy to nie wiesz w jakim momencie spadnie na Ciebie cegła i nie wyląduje na Twojej głowie. Dozowała dostęp powietrza tak skrupulatnie jakby zależało od tego jej życie. Na powrót stała się małą dziewczynką rozpaczliwie toczącą bój ze śmiercią, gdy jej wątłe ciało znajdowało się pod wodą i jedynie Bóg, Merlin czy inny Allah miał ją w opiece. Zachciało się jej płakać, wyć, błagać o dostęp do świeżego powietrza. Już wtedy, tak jak i teraz miała nieciekawe myśli, które należało zastąpić czymś milszym, słodszym i o wiele bardziej pomocnym niż czarna otchłań, która wyciągała po nią obślizgłe łapska. I wtedy przypomniała sobie jak silne dłonie ją podnoszą, jak ktoś do niej krzyczy mimo, ze wszystko wokół niej było zamazane. Jak otrzymuje sporą dawkę świeżego powietrza, a woda spływa delikatnie po jej młodej buźce naznaczając ją niejako dróżkami cierpienia, które przeżyło dziecko w ciągu ostatnich kilku chwil. Ręce należały do jej ojca, krzyki do Doriana, który zauważył topiącą się Wandę, która sama zapuściła się w zarośla myśląc, że to będzie super przeżycie, które zapamięta do końca życia. Poniekąd tak było – wcześniej Whisperówna jednak nie tak często wracała do tego wspomnienia uznając je za jedno z tych nieprzyjemnych. Dlaczego jednak nawiedziło ją teraz? Czy po to by przypomnieć o trosce jej rodziciela, o jego dotyku, silnych dłoniach i pokrzepiającym spojrzeniu? Poczuła jak ból z klatki piersiowej rozchodzi się stając się mniej uciążliwym, umożliwiającym gorączkowe myślenie na wysokich obrotach. Poczuła jak zatapia się w otchłani wspomnień, błękicie oczu jej ojca i brata, którzy z pewnością ją uratowali i byli bohaterami tamtego feralnego i wakacyjnego popołudnia, kiedy mała Wanda dowiedziała się jak łatwo stracić życie. Odetchnęła głęboko – ucisk się zmniejszył, aczkolwiek niewidzialna bariera dalej dawała o sobie znać blokując pewien dopływ powietrza tak niezbędny do zachowania trzeźwości umysłu. Kolejny wdech i fala wspomnień o rodzicach, o tym jak tata wziął ją w ramiona okrywając miękkim ręcznikiem pachnącym nie tylko nim, ale również lipcowym słońcem. Potem krzyki mamy, dotyk jej rąk, ciepłych policzków i włosów muskających dziecięcą buzię. Ich miłość i uwielbienie spłynęło na nią, powoli, aż ta nie zacznie nią ociekać, a jej serce nie drgnie w znajomym szale. Kochała ich i choć nie było ich przy nich to niejako im dedykowała tą walkę na śmierć i życie, walkę o przetrwanie, o patronusa, o to wszystko o co warto było walczyć. O akceptację, o przyjaźń, miłość i szacunek. Przesunęła palcem wzdłuż chropowatego drewna wyczuwając napięcie w mięśniach, które mimo pozytywnych wspomnień, fali ciepła zalewającej jej młodociane serducho dalej utrudniało poruszanie się. Powoli, z pewnym namaszczeniem zaczęła głaskać kawałek magicznego oręża starając się rozluźnić. Wiedziała, że w takiej chwili nie należy podejmować niepoprawnych decyzji – warto było przeczekać pierwsze drganie, ból, poniżenie i cierpienie. Wspomnienia o rodzicach na nowo odżyły, były żywe, a kiedy ta zamknęła oczy mogła niemal poczuć ich obecność, ich ciepłe oddechy, spojrzenia wypełnione miłością i słowa, które zawsze dodawały jej otuchy. Robiła to przecież dla nich, dla brata, dla reszty, którzy pokładali w niej wielkie nadzieje. Nie mogła się tak poddać, po prostu zostawić tego co zaczęła robić, bo nigdy nie robiła nic na pół gwizdka. Musiała doprowadzić sprawę do końca. Po prostu musiała. Zacisnęła palce na różdżce i czując gdy kolejna bariera odpuszcza podniosła rękę – odrobinę wyżej, jeszcze, znowu, ponownie. Drżała na ciele, chcąc dotknąć rodziców, poczuć ich miłość, zapach, który do tej pory mieszkał w ich domu i nie chciał go opuścić. Otworzyła oczy, a jej piwne tęczówki błysnęły – zupełnie jak koniec jej witki, który był gotowy do wykonania swojego zadania. Obróciła nadgarstkiem lekko przezwyciężając wszystko co w sobie nosiła i co uniemożliwiało jej swobodne oddychanie. Otworzyła wargi i lekko schrypniętym głosem, niezbyt głośno wypowiedziała płynnie słowa zaklęcia. - Expecto Patronum. – Poczuła jak przyjemny dreszcz rozchodzi się wzdłuż jej kręgosłupa, elektryzując końcówki jej włosów i to jak bardzo jest dumna, że się nie ugięła. Odruchowo podniosła wzrok do góry najpewniej chcąc dać znać rodzicom, że wszystko jest na swoim miejscu.
|
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 02 Mar 2015, 19:58 | |
| Spanikowana przyciągnęła różdżkę do piersi, zakrywając ją obiema dłońmi. Potężny rozblysk niebieskiego światła odbijal sie w brązowych oczach Krukonki, od którego Skai nie odrywala wzroku. To nic, że to trwało tylko chwilę. Odnalazła przestraszonego Setha skulonego w kącie i dumnie uniosła głowę, chociaz chłopiec tego nie widział. Była troche niezadowolona, że nikt jej nie pochwalił - a przecież powinien zrobić to ojciec ,prawda? No, prawda? Oczy Skai powiększyły się, kiedy przestała zachwycać się postępami w nauce i zobaczyła sarenkę Wandy. Podskoczyła w miejscu chlapiąc wodą, chwilowo zapominając o mokrych włosach. - Wandzia, udało ci się! - Nastolatka cała drżała, wiec nie powinno dziwić szczekanie zębami podczas wypowiedzi. Wbrew innym uczestnikom zajęć, ona nie była zadowolona z cieknącej wody ani krzyków Marty, która raz jeszcze próbowała każdego zdenerwować. Najbardziej chodziło o chłód z powodu przemoczonych ubrań! Pisnęła cicho pod nosem, zagluszona przez huk żyrandola i przestraszona zerknela na ojca. Zamrugala oczyma z niedowierzaniem, a kolejnym krokiem była histeria, która Jared dobrze znał. Dziewczynka zaczęła się krztusić, co zakończyło dzisiejszą motywację Skai do nauki. Różdżka upadła na kolana i sturlala się na podłogę, podczas gdy Krukonka rozdziawila buzię i próbowała oddychać. Próbowała. Z oczu szybko zaczęły płynąć łzy desperacji, złości i bezsilności. Ojciec nie przygotował jej na COŚ takiego. Serce biło niemiłosiernie mocno, a mrowienie w palcach powodowało ich dretwienie. Jeszcze nigdy nie czuła czegoś tak okropnego! Zaczęła trzeć oczy piastkami, pochylajac sie nad kolanami i próbowała nie odplynac w nieświadomość. Nawet nie wiedziała, że Jared przygląda się jej uważnie i sprawdza jak sobie radzi. Nie czuła się słaba. Teraz myślała tylko o jednym - aby ten koszmar się już skończył.
|
| | | Isabelle Cromwell
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 02 Mar 2015, 22:27 | |
| Z ulgą zauważyła, że wciąż dawała radę. Świetlisty ptak pojawił się ponownie, wywołując kolejny uśmiech na twarzy Ślizgonki, choć siły opuszczały ją z każdą kolejną chwilą. Przymknęła powieki, gdy łabędź zatrzepotał skrzydłami, po chwili wznosząc się ku górze. Przyglądała mu się z zadowoleniem, nieco smutniejąc, gdy tak szybko zniknął. Patronus wciąż nie był stabilny, nie był wystarczająco jasny i cielesny. Miała tylko cichą nadzieję, że w końcu opanuje zaklęcie do perfekcji. Mokre ubrania przywierały do ciała, nasilając uczucie dyskomfortu. Nie było ono jednak na tyle silne, by zupełnie zdekoncentrować. Isabelle odgarnęła wilgotne włosy z twarzy, przelotnie rozglądając się po sali. Ilość zniszczeń była zadziwiająca, dziewczyna zagryzła jednak zęby i w żaden sposób tego nie skomentowała. Powoli przestawało ją to obchodzić, skoro najwidoczniej niestandardowe metody nauczania przynosiły odpowiednie rezultaty. Zatrzymała wzrok dopiero na skrzyni, z której nagle wystrzelił biały dym. A już myślała, że nic gorszego od Marty jej się dzisiaj nie przytrafi... Uniosła wyżej głowę, zaciskając jednocześnie mocniej palce na różdżce. Zawartość skrzyni nie miała najmniejszego znaczenia, musi sobie poradzić. Nie przyjmowała do świadomości w ogóle opcji, że mogłoby jej się po prostu nie udać. Atmosfera w sali zaczęła się gwałtownie zmieniać. Powietrze gęstniało, wszystko zdawało się zwalniać. Pierwszy nieostrożny wdech natychmiast zaalarmował każdą komórkę w ciele. Oddychanie zamiast oczyszczać i przywracać spokój, nagle stało się czynnością, z której najchętniej by się zrezygnowało. W oczach pojawiły się łzy, które jednak w najmniejszym stopniu nie ukoiły uciążliwego pieczenia. Isabelle spróbowała kilka razy zamrugać, wstrzymać oddychanie. Szybko jednak powróciła do powolnego nabierania powietrza, by nagle nie zachłysnąć się zbyt dużą jego ilością – wtedy jej płuca chyba zaczęłyby dosłownie płonąć żywym ogniem. Obrazy wokół niej zaczęły mętnieć, tracąc na ostrości. Zacisnęła więc powieki, przekręcając głowę w bok, skupiając się na trzymaniu różdżki. Druga dłoń zacisnęła się w pięść. Isabelle miała wrażenie, że zaraz padnie. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze, tak samo jak zachowywanie odpowiedniej pozycji. Przed oczami zaczęły tańczyć czarne plamki, a cichy głosik w głowie kazał po prostu puścić różdżkę i się poddać. Chciała zrezygnować. Chciała wyjść, owinąć się kocem i przytulić do pluszowego misia, którego dostała od Sama. Być wszędzie, tylko nie tutaj, nie czuć się więcej tak paskudnie. Miała wrażenie, że zaraz się utopi, umrze i nigdy nie będzie jej dane się pogodzić z przyjacielem. I właśnie myśl o nim dodawała jej sił, napędzała do dalszych prób. Nie podda się. Oddychała płytko, ale miarowo. Pochyliła głowę, nie otwierając oczu. Odcinanie się zdawało się wręcz niemożliwe, lecz być może przez odczuwaną słabość i czerń przed oczami, w końcu jej się udało. Nie była tylko pewna, czy kolorowe obrazy były już majakami po zemdleniu, czy jeszcze powoli pełzającymi wspomnieniami. Wciąż jednak siedziała w bezruchu, ograniczając potrzebę nabierania powietrza do minimum. Wpadła w dziwny stan między jawą a snem, uczepiając się najpiękniejszego wspomnienia, o którym była w stanie pomyśleć. Obraz stawał się coraz wyraźniejszy, jakby faktycznie znalazła się ponownie w przeszłości. - Expecto Patronum – słowa były ciche, lecz mimo utrudnień, wypowiedzenie ich było niesamowicie proste. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 02 Mar 2015, 22:28 | |
| //Zwracam się z wielką prośbą, aby Wilson poczekał na posta Vincenta. Dziękuję. :x
Szakal do niej pasował. Oddawał tę dzikość, która niemalże wrzała we wnętrzu dziewczyny, aby w końcu dać sobie ujście. Może Patronus nie był zbyt stabilny i nie utrzymywał się długo, jednak to było już coś, co wywołało na twarzy Porunn szeroki uśmiech. Małymi krokami, powoli dochodziła do swojego celu. Dopiero po chwili zorientowała się, że była cała mokra. Wcześniej, w przypływie furii tego nie odczuła. Chłód, który wydobywał się z otwartych na oścież okien uświadomił jej, że siedziała w kałuży wody, a z sufitu wciąż lał się żywy prysznic. Podniosła głowę lekko w górę, aby dać kroplom opaść swobodnie na twarz. O dziwo, dawało jej to chwilę wytchnienia, wyłączenia się ze wszystkiego, co ją rozpraszało, szczególnie jeśli chodziło o Jęczącą Martę. Okropny krzyk ducha zdawał się być jak echo, powoli znikał przytłumiony przez szum wody. Żywiołu, który pokonywał jej największy strach – ogień. Zamknęła oczy, wyciągając przed siebie różdżkę, aby jeszcze raz wypowiedzieć zaklęcie Patronusa, mając nadzieję, że się uda. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, gdy nagle powietrze stało się o wiele cięższe, a jej płuca zdawały się kurczyć z każdą sekundą. Słyszała coś o skrzyni, jednak w pierwszej chwili w ogóle nie wiedziała o co chodzi. Zupełnie zapomniała o tym, że przyszykowali im coś jeszcze! Tym razem jednak przesadzili. Nie była przygotowana na coś takiego, szczególnie, że nagle zachłysnęła się wodą, która jeszcze chwilę temu dawała jej chwilę ukojenia. Otworzyła szeroko błękitne oczy, których źrenice w tej chwili były rozmiarów ziarnka maku. Wargi delikatnie rozchyliła, próbując wziąć odrobiny powietrza, jednak to było na nic. Bała się. Wnętrze całego jej organizmu zdawało się płonąć, wstrząsały nim nieprzyjemne dreszcze. Poczuła się niesamowicie ciężka, jakby coś nagle złapało ją za nogi i ciągnęło na dno, a ona pozostawała bierna. Woda wciąż padająca na jej twarz potęgowała tylko uczucie otępienia. Jak to możliwe, że żywioł, który był w stanie ją uratować od żywego ognia, był równie niebezpieczny? Przechyliła się do przodu, ciężko uderzając łokciami i kolanami o zimną posadzkę. Napięła mięśnie, starając się powoli zaczerpnąć powietrza, chociaż odrobinę, aby móc chociażby na chwilę oczyścić umysł. Spokojnie, to tylko kolejna ich sztuczka. Nie umierasz, przeszło jej przez myśl, chociaż z trudem potrafiła wychwycić swoje własne słowa, gdy nagle wszystko znów stało się niezwykle irytujące. Szum wody, wrzask jęczącej Marty, głosy prowadzących, dźwięk płynącej w jej żyłach krwi. Wydała z siebie stłumiony jęk i zakasłała. Durna! Nie możesz dać im tej satysfakcji! Nie możesz! Starała się przekrzyczeć własny chaos w głowie, tym samym chcąc się uspokoić. Chciała myśleć o czymś, co mogłoby jej pomóc. Pozwolić wyłączyć się chociażby na chwilę i dać minutę wytchnienia. To wszystko zdawało się być jakby powrotem największego koszmaru. Czymś, co już kiedyś było, a ona z trudem przeżyła, nosząc na plecach znamię do końca swoich dni. Dym płonącego domu był przerażająco podobny do uczucia, które właśnie teraz przytępiało jej umysł i zdolność swobodnego myślenia. I wtedy… wtedy ujrzała twarz ojca. Jego silne ramiona, które mocno ją obejmowały i uniosły w górę, jakby nie ważyła zupełnie nic. Wyciągnął ją żywcem z piekła, przywracając ją tym samym do ponownie do życia, kiedy ona już traciła nadzieję na ratunek, przerażona tym, że mogła spłonąć żywcem, uduszona przez dym. Uderzenie powietrza, którym niemalże się zachłysnęła było odświeżające. To dobre wspomnienie, naprawdę potężne. Ojciec był odważny i pokładał w niej wielkie nadzieje. Nie mogła go zawieźć! Nie tym razem, nie w takiej błahej, głupiej sytuacji, jakiej była lekcja Patronusa. Zacisnęła mocno pięść na różdżce, starając się wycelować nią w górę. Obraz przed jej oczami z każdą sekundą ciemniał, jednak ona nie miała zamiaru się poddać. Chciała walczyć do ostatniego tchu. - Expecto Patronum! |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Wto 03 Mar 2015, 14:55 | |
| miał na to cztery dni, Pierun. Niech odpisze z opóźnieniem z zaklęciem patronusa, jeśli chce. Nie jęczcie, ostatnia tura odpisów :P Odpiszcie doo... czwartku czy piątku + zt. Chciałbym zobaczyć odpowiedzi i reakcje jesio. Wanda - obok Ciebie pojawiła się znowu ta sama sarenka, jaśniejsza i silniejsza. Siedziała obok Ciebie. Długo. Nie wybierała się nigdzie, czekała na Ciebie. Stała na straży i nie prysnęła. Po prostu siedziała, jaśniutka i piękna. Isabelle - błękitny ptak zatoczył wokół Ciebie kilka kół, ocierał się o Ciebie i otulał. Jeśli otworzyłaś oczy to widziałaś każde pióro na jego skrzydle. Otwierał i zamykał dziób. Zniknął jednak, niestety. Pierun - szakal zamiast skoczyć przed siebie, skoczył wysoko ku górze i biegł żwawo w powietrzu, biegając slalomem między głowami zebranych. Krótki maraton musiał go chyba zmęczyć, bo zatoczył duże koło i powrócił do Ciebie. Schylił przed Tobą pysk i prysnął.
Nie chodziło o znalezienie innego szczęśliwego wspomnienia, które utrzyma patronusa dłużej. Chodziło o całkowite poddanie się jemu. Samo szczerzenie się do siebie to było za mało. Każdy zakamarek ciała i każda komórka musiała żyć tym wspomnieniem tak jak człowiek, dzięki tlenowi. To łatwe nie było, wymagało wewnętrznej walki i skupienia. Dorośli mieli z tym problem, a więc nastolatkowie musieli wykazać się wielką dojrzałością i wewnętrzną wolą. Możliwe, że przyprowadzenie skrzyni, nielegalnej oczywiście, było przesadą. Jego metody nauczania powoli zamieniały się w powolne tortury, z których się nie mogą wyrwać. Płuca go paliły i odbierały dech w piersiach. Oddychał bardzo powoli, cholernie powoli. Jego klatka się nie unosiła, nie dało się tego zauważyć z oddali. Po kolei uczennice bladły, a jego córka zaczęła kasłać. Poświęcając cenne powietrze zmaterializował się obok niej i postawił ją na nogi, pozwalając jej oprzeć się o swój bok. Albo ją przytulał, nie wiadomo jak to nazwać. A mimo wszystko okrutnie przedłużał dławiące tortury, dopóki nie usłyszał zaklęć. Wyszły jeszcze lepsze, jeszcze wspanialsze, a jednej z uczennic wyszedł w stu procentach. Brutalnym zaklęciem uderzył w skrzynię. Zamknęła się z hukiem, odsunęła z piskiem pod samą ścianę, tym samym pozwalając wszystkim zaczerpnąć powietrza. Wpuścił do płuc wielki haust i dalej trzymał Skai. Już wiedział, że jego córka nie była wystarczająco zahartowana. Nie robiła postępów, bo bała się nieznanego zamiast witać przyszłość ze spokojem, jakakolwiek by ona nie była. Odczekał chwilę aż wszyscy złapali oddech i wszystkie patronusy zninęły. Poza jednym. Mała sarna siedziała na podłodze przy Krukonce. - Tym samym Whisperówna teoretycznie nie musi przychodzić na czwartą lekcję, ale masz przyjść w praktyce. Dobra robota. - coś w jego czarnych ślepiach błysnęło. Przez chwilę oglądał jej lśniącego patronusa, kiwając z uznaniem. Świetny, dobry. Silny, musiała odnaleźć mocne wspomnienie i się w nim zapaść. - Właśnie w chwilach, gdy jesteście na skraju utraty przytomności, wbrew pozorom wypełnia was najczystsza i silna moc. Ostatnia przed mrokiem, a więc potężna. - dalej trzymał obok siebie Skai, trzymając rękę na jej ramieniu. Wyciągnął różdżkę i zatamował powódź z sufitu. Jasne zaklęcie powoli sklejało dziurę, blokując dopływ wody. Żyrandolem powinien zająć się Hall, jeśli był przytomny i świadomy. - Jakieś pytania? Jeśli nie, możecie stąd wyjść. Następna lekcja odbędzie się w Zakazanym Lesie. - nie patrzył na zaklęcie łatające sufit, tylko na bladą i chorą dzieciarnię. Nie współczuł im, ani trochę. Przyglądał się im z obojętnym wyrazem twarzy. Trzecia lekcja nie była tylko trzecią lekcją, a aż trzecią lekcją. Patronus nie był błahą głupotą, a testem swojej woli i mocy. Dopóki nie zrozumieją tego i nie docenią, będą się długo ze sobą widzieć. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 04 Mar 2015, 14:25 | |
| Nigdy nie wiadomo, które wspomnienie okaże się najsilniejsze. Nie wiem, nie mamy pewności czy to będzie wspomnienie dotyczące partnera, miłości, wykonywania zadań, które sprawiają nam radość czy jeszcze coś innego. Tutaj musiało zadziałać coś, co naprawdę miało na nas ogromny wpływ, co siedzi w nas non stop i nie chce opuścić nie tylko naszej świadomości, ale i myśli, wspomnień z tym związanych. Wanda nie do końca wiedziała czy jej się uda czy nie – w pewnym stopniu pokładała wielkie nadzieje, pragnęła nauczyć się czegoś więcej niż tylko tego co proponował jej program szkolny. Chciała więcej i więcej i po to wyciągała swoje łapska! By być inna, niezależna, by nie musiała siedzieć na tyłku i czekać na pomoc, która nie wiadomo czy nadejdzie czy też nie. Chciała mieć swoje życie w garści, walczyć o nie jak lwica broniąca potomnych. Nie chciała być bierna, jak wielu innych uczniów, którzy czekają tylko na mannę z nieba. Nie chciała, po prostu. Poczuła jednak jak wypełnia ja magia, przyjemne uczucia wprawiające w drgnienia każdy centymetr jej ciała. Jak ręka jej drży, jak drewno pali, jak kąciki ust unoszą się automatycznie, a płuca są dotlenione. Zbawienny wdech, kolejny wydech i śmiech. Perlisty śmiech dobiegający wprost z otwartych ust Krukonki, która dopiero co zauważyła biegająca istotę w odcieniu błękitu, która niczym pies na smyczy usiadła obok niej promieniejąc – zupełnie jak Czarownica, która wyczarowała sarnę. Sama Wanda, choć wyglądała jak siedem nieszczęść promieniała jasnym blaskiem – jej piwne oczy błyszczały, a jej śmiech przebijał się przez cały rozgardiasz. Zupełnie nie zwracała uwagi czy ktoś na nią patrzy, czy nie. Woda spływała jej po twarzy, a ona najpierw uśmiechnęła się zadowolona do Skai, która wcześniej zauważyła jej zwierzaka, a potem oglądała sarenkę z bliska bojąc się jej dotknąć. Po prostu gapiła się na nią jak w malowane wrota. Gdy deszcz ustąpił, ona odgarnęła włosy z twarzy i powiodła wzrokiem po całej Sali i reszcie uczniów. Ich patronusy również były imponujące, jednak wspomnienia, o które zahaczali niezbyt intensywne. Mogli jednak to nadrobić na kolejnych zajęciach, prawda? Kiwnęła tylko czupryną w stronę Wilsona, bo mimo, że udało jej się raz ta nie zamierzała opuszczać kolejnych zajęć. Przez chwile cała złość na tego palanta wyparowała z niej, zastępując to wdzięcznością – katowanie ich wszystkich czym się dało jednak przyniosło zamierzony efekt. Dalej szczerząc się jak głupia, czuła jak jej serce mocno bije, jak dzwon! Jak wszystkie zmartwienia odchodzą w niepamięć, a ona po prostu żyje, odczuwa, chłonie. Wiedziała, że rodzice byliby z niej dumni, ba! Musieli być. Teraz pewnie też ją obserwowali, gdzieś z góry, tak samo często jak ona o nich myślała. Na moment przymknęła powieki wzdychając błogo bo uczucie euforii nie chciało się ulotnić. Jej blada twarz wykrzywiona była szczęśliwym grymasem – dlaczego więc nie miała się podzielić swoją wesołością? Podniosła się z kolan, a sarna wraz z nią. Mokre ubranie ciążyło, jednak nie tym się martwiła. Podeszła na moment do dwójki Wilsonów i widząc w jakim stanie jest Skai chwyciła ją za wolną rękę, po prostu by jej podziękować, może pogratulować wytrwałości, pocieszyć? Coś mignęło jej w głowie, a ona wpierw podniosła wzrok, ten nieugięty, twardy i to nie na koleżankę z domu, a na jej ojca. Doskonale pamiętał to spojrzenie, które posłała mu w dniu śmierci jej rodziciela. Może chciała mu przekazać, że radzi sobie z emocjami? Że mimo straty nie poddaje się i dąży do wyznaczonego celu? Pociągnęła mulatkę do siebie i jak gdyby nigdy nic, objęła ją ramieniem niczym rycerz w lśniącej zbroi i pokierowała ją do drzwi. Sarna szła za nimi wytrwale, a Wanda jeszcze raz obejrzała się za siebie po czym obie przemoczone zniknęły reszcie z pola widzenia. Z tego wszystkiego zapomniała o przerwaniu zaklęcia. Zresztą.
Z tematu, moi drodzy państwo. Panna Whisper oraz panna Wilson. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 06 Mar 2015, 22:30 | |
| Widok w połowie udanego zaklęcia nie do końca ją tym razem ucieszył. Ile musiała jeszcze ćwiczyć i się wysilać, żeby w końcu jej się udało? Niecierpliwiła się, szczególnie, że z każdą lekcją robiło się coraz gorzej i trudniej. Dawała z siebie wszystko i nie mogła znieść kolejnej porażki, szczególnie, że Whisper Wanda potrafiła już wyczarować Patronusa. W przeciwieństwie do niej. Niech to szlag. Gdy Wilson zamknął skrzynię, otworzyła szeroko oczy i usta, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie słyszała tego, co mówił. Zdawało się dochodzić do niej jakby z daleka, przez ścianę. Wszystko do niej wracało. Świat ją otaczający zdawał się wirować jak szalone, a ona miała wrażenie, że siedziała na potwornej karuzeli, która kręciła się wokół własnej osi z niesamowitą prędkością. Nie nadążała. To było dla niej za dużo, a wrzask Marty, mimo że już dawno ucichł, to wciąż dzwonił jej w uszach, a ciało odmawiało współpracy. Powoli wsunęła różdżkę za pasek spodni dżinsowych, a następnie podparła się dłońmi o zimną, mokrą posadzkę z zamiarem podniesienia się na obie nogi. Powoli, spokojnie. Zawroty głowy sprawiały, że miała ochotę zwrócić całą zawartość żołądka, jednak nie dała za wygraną. Wyprostowała się i niemalże od razu znów zgięła się w pół, trzymając za brzuch. Kręciło jej się w głowie, jednak próbowała z całych sił utrzymać się na nogach. Wciąż z trudem mogła oddychać, co wiązało się z przykrym doświadczeniem z dzieciństwa, które mimo, iż miało swój dobry koniec, to pozostawiło piętno w postaci bogina. Wizja ognia i duszenia się w jego dymie była silna i mimo, iż potrafiła wydobyć dobre wspomnienie i wyczarować Patronusa, nie potrafiła powstrzymać ataku paniki. Gdy przystąpiła krok do przodu i zachwiała się. Nie zdążyła nawet dobyć swojej różdżki, aby wesprzeć się zaklęciem. Przed jej oczami zrobiło się ciemno, a ona znów poczuła się, jakby zapadała się w bezdenną przepaść, tracąc kontakt ze światem zewnętrznym. |
| | | Isabelle Cromwell
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 06 Mar 2015, 22:40 | |
| Rzucenie zaklęcia nie wyrwało jej z przyjemnych wspomnień, lecz po chwili poczuła choć chwilowe ukojenie. Poczuła przypływ ciepłej energii, która zaczęła otaczać ją delikatną mgiełką. Isabelle uniosła lekko głowę, powoli otwierając przy tym oczy. Wtedy przez chwilę zapomniała o tym, że właściwie nie miała czym oddychać, choć płuca wciąż niemiłosiernie paliły przy każdej próbie zaczerpnięcia powietrza. Błękitny ptak zataczał wokół niej koła, otulając ją swoim blaskiem. Serce zabiło jej mocniej, a twarz zaczęła powoli nabierać zdrowych kolorów. Uśmiechnęła się szeroko, przyglądając się swojemu patronusowi. Mogła dostrzec każde pióro, poruszający się dziób… Ślizgonka już dawno nie odczuwała takiego szczęścia i satysfakcji, jak właśnie w tej chwili. Łabędź był coraz wyraźniejszy, robiła więc postępy, choć małymi kroczkami. Uśmiech nie zniknął z jej twarzy nawet po tym, jak patronus rozpłynął się w powietrzu. Dopiero po chwili zorientowała się, że kłopoty z oddychaniem zniknęły. Powietrze zdawało się być znów czyste, powoli oczyszczając organizm ze skutków uprzedniej tortury. Na szczęście zajęcia dobiegły końca, a dziewczyna nawet nie miała ochoty myśleć o ewentualnych pytaniach. Przed oczami nie tańczyły jej już czarne plamki, ale nadal odczuwała słabość. Schowała różdżkę, po czym oparła dłonie na udach, ponownie opuszczając głowę. Z zamkniętymi oczami słuchała słów Wilsona, powoli wyrównując oddech. Jak długo jeszcze zajmie jej perfekcyjne opanowanie zaklęcia? Isabelle zdołała się podnieść, choć nogi miała jak z waty. Westchnęła ciężko, opierając się o ścianę, gdy świat zaczął wirować. Nie rozumiała tego, jakim cudem Wanda i Skai tak dobrze trzymały się na nogach. Może osłabienie wiązało się również z nieprzespanymi nocami oraz usilnym unikaniu pewnych osób. Odbiła się ostrożnie od ściany, poprawiając przemoczone ubrania i włosy. W końcu nawet w takiej postaci trzeba było się w miarę prezentować. Spojrzała w stronę dwójki pozostałych Ślizgonów, co było raczej czynnością automatyczną niż chcianą. Porunn wyglądała jak kupka nieszczęścia i Izzy miała tylko nadzieję, że ona wygląda choć odrobinę lepiej. Dziewczyna spojrzała tylko na prowadzących zajęcia, po czym bez słowa ruszyła w stronę wyjścia. Niestety nie zaszła zbyt daleko, widząc jak koleżanka z domu się chwieje i zatacza. Isabelle była na tyle blisko, że wystarczyło wyciągnąć ręce, by złapać bezwładne ciało. Głowa drugiej Ślizgonki opadła na jej ramię, a Isabelle nie była w stanie utrzymać się na nogach. Upadła ciężko na kolana, nie wypuszczając z rąk Porunn. – Czy ktoś by mi łaskawie pomógł? – spytała zachrypniętym głosem. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sob 07 Mar 2015, 13:12 | |
| Wypuścił Skai, aby wyszła i doszła do siebie z dala od traumatycznej sali. Deszcz ustał, sufit wrócił na swoje miejsce, chociaż Wilson wspomni jeszcze o tym Filchowi, aby coś zrobił i sprawdził konstrukcję. Najwyżej charłak wejdzie do kanalizacji i będzie młotkiem uderzał w rury, strasząc tym młodocianych. Mężczyzna wyżął rękawy z nadmiaru wody i potrząsnął głową, strzepując z siebie krople. Można było oddychać normalnie, z czego korzystał pełną piersią. Oprócz unoszącej się energicznie klatki piersiowej nie wyglądał na dotkniętego chwilowym bezdechem. Spacerkiem zaczął sprzątać żyrandol, pozwalając dzieciarni wyjść z sali. Milczeli, nie zadali ani jednego pytania. Ciekawe czemu. Nigdy nie zapytali go jak mają sobie wyobrazić wspomnienie, czy dobrze trzymają różdżki, czy ma dla nich jakąś wskazówkę, aby ulżyć im na lekcji. Ani jednego pytania. To go głęboko zastanawiało. Czyżby się bali go zapytać? Niemożliwe! Kątem oka widział jak Fimmelówna się zatacza. Bez większego pośpiechu opuścił różdżkę i ruszył w tamtym kierunku. Cromwell też wyglądała upiornie. Rzucając oschłe spojrzenie do obijającego się Halla, zmuszony został do interwencji. Nie umieją wyjść o własnych siłach z klasy, doprawdy upokarzające. Nie było wcale tak źle na lekcji. Gumochłony zrobiły wielkie postępy, prawie jeden krok milowy. Skupiając się na swojej sprawnej czarnej łapie, zmusił się do delikatniejszego obchodzenia się z szesnastoletnią dziewczyną, która na jego oczach mordowała bahanki. Tym samym zjednała sobie Jareda, który zobaczył w uczennicy ognisty temperament. Byłaby z niej piekielnie dobra aurorka, ale to nie jego interes. Nie przyszedł tutaj szukać talentów, a uczyć. Chwycił bark ślizgonki i podniósł do pionu, odciążając Isabelle. Dwa krzesła przyszły same do nich, przywołane niewerbalnie. Posadził najpierw Porunn, potem nakierował drugą dziewczynę tuż obok. - Hall, ty jesteś niańką. - warknął wobec zastępcy, którego nie widział jeszcze przy dzieciach. - Fimmel, proponuję, żebyś się ocknęła. Nie chcesz, abym udzielał tobie pierwszej pomocy. To samo tyczy się ciebie, Cromwell. - zagrzmiał nad nimi głośno z rozbawieniem. Trzymał wciąż łapę na barku Fimmelówny, aby ta nie zsunęła się z krzesła jak szmaciana lalka. - Oddychanie załatwi sprawę. Czyżbym was dzisiaj zmęczył? - zapytał, teraz już całkowicie widocznie rozbawiony. Fimmelówna znowu mu się przelewała do przodu, więc ponownie ją posadził pionowo. W klasie panował przeciąg, bo i drzwi były uchylone. Wilson westchnął. Ta dzisiejsza młodzież jest taka delikatna. Nie wolno ich chwilę poddusić, bo już tracą przytomność. Źle, bardzo źle dla nich. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 08 Mar 2015, 18:29 | |
| Jedną rzecz można było z całą pewnością powiedzieć o trzeciej lekcji patronusa – chaos jaki na niej panował, stanowił po prostu małe arcydzieło. Dezorganizacja oraz brak idealnej kontroli nad wszystkimi aspektami zajęć, jakie wywołało pojawienie się psa, Jęczącej Marty, a na końcu otwarcie skrzyni miała stanowić utrudnienie dla uczniów, a w efekcie dosięgnęła również i prowadzących. Alex nie był zadowolony z tego, co działo się w sali, choć musiał przyznać sam przed sobą, że przedstawienie Marty go rozbawiło. Cóż, co innego gdy duch wrzeszczy ci do ucha wariactwa, a kiedy puszcza oko i pieje nad genialną kombinacją genów, którą wygrałeś na loterii życia. Roztoczenie nad wszystkimi obecnymi klątwy ukrytej w skrzyni, dosięgnęło również i jego – nagła ciężkość, nacisk w płucach nie mogły być zaliczane do przyjemnych wrażeń. Choć wiedział, co nastąpi i sama ta wiedza dawała mu przewagę nad obecnymi uczniami, w efekcie nijak nie pomogła. Czuł się dokładnie tak samo źle, jak każda inna otaczająca go osoba. Pilnie obserwował nastolatków, spowalniając własny oddech, wydzielając sobie tlen, jak podczas realnego wrzucenia pod powierzchnię wody. Panika była najgorszą możliwą reakcją. Poradzili sobie tak bardzo różnie, że z jednej strony miał ochotę śmiać się z radością, a z drugiej wywracać oczami. Machnął różdżką w stronę zniszczonego żyrandola, gdy skrzynia została zamknięta, zmuszając jego kawałki do mozolnego sklejania się z powrotem w całość. Chaos, mord i pożoga. Tak wyglądała sala po ich zajęciach. Alex kiwnął krótko głową w kierunku Wandy, gdy jej patronus pozostał na swoim miejscu, przekazując bezgłośne gratulacje. - Bardzo zabawne, szefie – mruknął krótko z rozdrażnieniem, gdy został przywołany do pomocy bladym i mdlejącym. Przecież wiedział, co ma robić, nie miał pięciu lat. Wyciągnął z kieszonki we wnętrzu bluzy fiolkę ciemnoczerwonego płynu, wręczając ją Isabelle. - Wypij, poczujesz się lepiej. Fimmelówna była zadaniem innego kalibru – przytrzymał jej bark, uwalniając od tego zajęcia Jareda, wolną ręką uniósł głowę. No tak, tutaj trzeba było czegoś więcej niż eliksiru wzmacniającego. Wsunął rękę pod kolana Porunn, drugą objął ramiona i podniósł dziewczynę z krzesła tak lekko, jakby nic nie ważyła. Jej głowa zakołysała się nieznacznie, ale koniec końców ulokowała się w zagłębieniu między szyją a obojczykiem młodego aurora. Długie włosy lekko łaskotały skórę. - Wypite, panno Cromwell? - zwrócił się do Isabelle, przenosząc na nią spojrzenie. - Mniej więcej wiem, gdzie jest wasze dormitorium, ale przydałby się przewodnik. Byłabyś tak miła? Nie planował dzisiaj wizyty ani w lochach, ani w ślizgońskim dormitorium, ale życie najwyraźniej miało dla niego inne plany. Najważniejszym zadaniem było teraz dostarczyć Fimmelównę do jej łóżka i upewnić się, że gdy odeśpi cały stres, wypije to samo co koleżanka. Alex mógł sobie wmawiać, iż nie znosił dzieci oraz nastolatków, ale ciężar niesionej na rękach dziewczyny jeszcze długo utrzymywał w nim ciepłą potrzebę ochrony.
[z/t x3, Alex, Porunn i Isabelle] |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 08 Mar 2015, 20:10 | |
| - Cytat :
- Z tematu wszyscy. Można zamykać "Zielone drzwi", nie będzie już używany do żadnych z grup.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |