|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Sro 28 Sty 2015, 10:00 | |
| Skala bólu była różnie odczuwana w różnych sytuacjach. W obecnej chwili Jolene stwierdzała, że ból w sercu i jego okolicach nie równa się z siniakami, startymi kolanami, łokciami, guzem na czole czy skręconą kostką. To był jej pierwszy raz. Przeżywała go dwakroć intensywniej; nigdy nie była narażona na złamanie serca, darząc bezgranicznym zaufaniem kilka zaufanych osób. Uciekała od ciemności i rychłego załamania nerwowego, nie chcąc doświadczyć mroczniejszej strony życia. Przepadnie wówczas. Nie wróci do przeszłości, Dwayne nie przyjmie jej z otwartymi ramionami i już nigdy nie będą tak ze sobą związani jak przez ostatnie osiem-dziewięć lat. Różdżka wypadła spomiędzy zimnych palców, zanurzając się w zielonej trawie zdobionej kroplami rosy. Zamglone oblicze zirytowanego Bena docierało do niej z daleka. Autentyczna reakcja utwierdzała ją w swoich przeczuciach, że nie jest stu procentowo winna rozpadu bezcennej przyjaźni. - Nie mów tak. - w jej zachowanie zostało wkodowane stawanie w obronie imienia przyjaciela nawet wtedy, gdy ten ją zranił i doprowadził do łez. - On może mieć rację, Ben. Słuchaj - odwróciła się do niego przodem, ocierając wierzchem dłoni policzki z nie istniejących łez. Usiadła po turecku, a dłonie ciasno ze sobą splotła. - Fhancis na mój widok gwałtownie skręca, zawraca, przypomina mu się coś ważnego i ucieka. Victor pyta mnie o ulubione słodycze i kwiaty Charlie, Collin i Tommy opowiadają mi o ładnych koleżankach i chcą, żebym ich z nimi zapoznała. Lucas Shaw lubi Resę, Thetis Chrisa, Wanda ma oko na Henry'ego, Laurel też kogoś musi lubić... nawet Lizzie podkochuje się w profesorze Landonie. Mogę wymieniać w nieskończoność, Ben. Musi być ze mną coś nie tak, skoro wszystko mnie omija. - uciekła wzrokiem, zawieszając go na popiołach. Nie czuła się na siłach odbierania swoich słów z podniesioną gardą. Dzisiaj nie musi, dzisiaj sama siebie usprawiedliwiała, aby przez chwilę nie być wesołą. - Dwayne musi mieć rację. Zostanę starą panną z trzydziestoma dziewięcioma kotami. - albo daruję sobie dorastanie, dopowiedziała w myślach. Kot zawsze będzie na nią czekał, aby po jej przyjściu machnąć na nią ogonem. Kot sprawi, że właściciel poczuje się wybrańcem ilekroć sam przyjdzie po pieszczotę. Kot sprawi, że masz do kogo mówić, być wzgardzanym, a następnie obdarowanym rozkosznym mruczeniem odganiającym złe myśli. Koty były jedyną alternatywą, jeśli nie jest się przeznaczonym ludziom. Przynajmniej tyle może zyskać. - Nie musisz z uprzejmości zaprzeczać. - dodała zdławionym głosem, odwracając głowę od Bena, przypadkowej ofiary zwierzeń Jolene. Nie przywykła do duszenia w sobie uczuć. Odkąd pamięta wykrzykiwała głośno co czuje, stąd liczne przytulania znienacka niczego nieświadomych ludzi, bezinteresowne dokarmianie słodyczami, okazywanie czułości bez krztyny skrępowania, szczere, naturalne komplementy... Puchonka potrzebowała powiedzieć co się dzieje, taka już była. Ben nie musiał jej rozumieć, nie miał obowiązku jej pocieszać ani też zmieniać sposobu widzenia na świat i samą siebie. Dotychczas promieniała, ciesząc się z powodzenia najbliższych. Dwayne nieumyślnie zwrócił jej uwagę, że jest sama. Zawsze była sama, jest i prawdopodobnie będzie. Coś z nią nie było tak, coś szwankowało. Cieszyła się z Fhancisa, wierzyła niezachwianie, że są sobie przeznaczeni, zaś przystojny stażysta na jej widok bladł i uciekał gdzie pieprz rośnie. Odstraszała przystojniaków. Joe była pewna, że jeszcze kilka minut i spłoszy Bena. Czekała na to, czekała na to nieuchronne. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Czw 29 Sty 2015, 18:11 | |
| Ben nie lubił się złościć. Nie odpowiadało mu bolesne napięcie mięśni, łomot przyspieszającego serca ani zawężenie pola widzenia do wąskiej ścieżki wytyczanej przez powód tego uczucia. Nie potrzebował siły, jaką dawała adrenalina, nigdy jej nie chciał. W zaślepieniu mówiło się i robiło zbyt wiele rzeczy, po których żal zbyt długo nie chciał opuszczać człowieka. Mądrość nie mogła iść w parze z gwałtownością. A już pomijając kwestię tragicznego doboru słów Dwayne'a wobec Jolene, Watts miał też inne problemy – jeśli nie chciał wybuchnąć, jak zdarzyło się to całkiem niedawno przy Porunn, powinien lepiej panować nad swoimi emocjami. Czasem łatwiej byłoby w ogóle ich nie posiadać. Protest na wytknięcie egoizmu pana Morisona zwyczajnie zaskoczył chłopaka – Joe zaprzeczała czemuś boleśnie oczywistemu, faktowi jasnemu jak słońce, które w tej chwili wisiało nad ich głowami. Chroniła kogoś, kto sprawił jej ogromną przykrość i kogo słowa właśnie próbowała racjonalnie wytłumaczyć oraz dopasować do swojej sytuacji tak, by okazały się prawdą. Podążając za ruchem Jolene, obrócił się do niej przodem, ugiął nogi w kolanach i oparł na nich przedramiona. Choć wcześniej zaprzestał tego gestu, znów zaczął obracać różdżkę w palcach, jakby pozwalało mu to skupić na czymś nadmiar energii. Nie odzywał się w ciągu całych wyjaśnień, pozwalając dziewczynie wyrzucić z siebie wszystko, o czym myślała, wszystko co w tej chwili najciężej przeszkadzało jej w sercu. Ani drgnął i tylko okazjonalne mrugnięcie oraz unoszenie i opadanie klatki piersiowej pokazywały, że był żywym człowiekiem, a nie posągiem. Choć pewnych kwestii panna Dunbar nie przedstawiła wprost, a pozostawiła w domysłach, wyłapywał je w postawie, w tonie głosu – zawsze miał oko do pozornie nieistotnych szczegółów. - Czyli już zdecydowałaś – zaczął, gdy cisza między nimi zaczęła się przeciągać. - Postanowiłaś zostać starą panną z kotami, bo uważasz, że Dwayne ma rację. W tonie jakiego używał, na próżno doszukiwać by się było oskarżenia – było to raczej łagodne stwierdzenie faktu, choć błękitne oczy wpatrywały się w Puchonkę z wyraźnym wyczekiwaniem. Intencją Wattsa nie było wmawianie jej czegoś, czego w tym momencie nie widziała. Chciał, by sama to w sobie odkryła, by prawdziwie pojęła, że jedyną osobą, która mogła mieć niezaprzeczalny i niepodzielny wpływ na jej przyszłość, była ona sama. - Nie żeby z kotami było coś nie tak, są świetne – uśmiechnął się kątem ust, podnosząc rękę i ściągając z głowy kaptur, który wciąż uparcie na niej tkwił. Wcześniejszy pęd powietrza oraz nacisk materiału zrobiły swoje, zamieniając jasne włosy Krukona w dziwaczną strzechę. - Joe, jestem prawdopodobnie najgorszą osobą, by ci to mówić, ale fakt czy z kimś jesteś czy nie, nie ma żadnego wpływu na twoją wartość. Wręcz przeciwnie, jeśli się upierasz na związek, nie wyjdzie z tego nic dobrego. Uwierz na słowo frajerowi, który zawsze coś zepsuje – pokazał palcem w swoją stronę, krzywiąc się na moment. - Nie każdy musi znaleźć kogoś już w szkole, a obsesja na tym punkcie tylko sprawi, że będziesz nieszczęśliwa. Jak teraz. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Pią 30 Sty 2015, 12:32 | |
| Popierała w tym przypadku opinię Bena. Złość prała z pozytywnych emocji, zwężała możliwości wykazania się radością i zarażenia się nią od drugiej osoby. Joe czuła w ustach posmak niedawno doświadczonej złości, wyniesionej z dormitorium chłopców. Oddychanie stawało się trudniejsze, z oczu płynęły hektolitry wody, zaś słowa uciekały. Nie dało się ich ułożyć w zdania odzwierciedlające uczucia buzujące w żyłach. Joe nie umiała nie czuć złości na Dwayne'a i na siebie. Męczyło to organizm, wytłaczało zeń życiodajny tlen odbierając radość ze spotkania. To było tak zakręcone jak loki Skai Wilson. Pięknej Skai Wilson, do której Dwayne miał słabość. Do niej, do piętnastolatki. Wzdrygnęła się, zirytowana, że nie jest dość idealna, aby ktoś miał słabość do niej. Zachowanie Dwayne'a odebrało jej poczucie własnej wartości. Nieumyślne szkody drogie do zapłaty. Zapatrzyła się w różdżkę Bena. W ruchy jego palców, w obracane drewienko, jedyny dowód, że chłopak nie zasnął znudzony jej trajkotaniem. Odwracając się przodem do niej, uspokoił ją. Nie planował uciec pod błahym powodem tak, jak poprzednicy; postanowił przetrwać potok słów zranionej szlamy. Nie zostanie sama na skraju lasu. Nie była jeszcze gotowa, żeby wstać i wrócić do zamku, potrzebowała odrobiny tej wspólnej samotności. - Ben, on jest dalej moim przyjacielem i zna mnie lepiej niż ja sama. Zawsze miał rację. - nie rozumiała swojego zachowania. Namiętnie broniła Dwayne'a, porażona, że mógłby zachować się bezczelnie i źle. Joe gorliwie szukała powodu i argumentu jego słów. Odwrócił się od niej, odrzucił ją. Ukrył coś w sercu i pierwszy raz od dziewięciu lat pośrednio powiedział jej, że to nie jej sprawa. Od świeżego wspomnienia Joe zatrzęsła się i zgarbiła. Musiał mieć ważny powód, musiał! Z wielką chęcią dała się wyrwać z zamysłu sprowadzona ruchem ręki Bena. Uśmiechnęła się niepewnie do interesującej fryzury na jego głowie, przypominającej dziwną rzeźbę w mugolskim muzeum, której przygląda się tuzin małych oczek. Zatęskniła mocno za puchatą sierścią Emanuela, jego mruczeniem i miękkością. Mając taką alternatywę, wciąż pragnęła człowieka płci męskiej rozumiejącego ją bez słów, jeśli takowy istniał. Zmrużyła powieki, czując narastającą w sobie złość kierowaną pod adresem Krukona. Mówił to, czego sama nie powtarzała nawet w myślach. Jej pragnienie powstałe w wieku czternastu lat, aby zdobyć księcia na białym koniu bądź chociaż dresiarza na ośle, stało się bezsensem. Cztery lata prób spodobania się komukolwiek spełzły na niczym. Trzydzieści dziewięć kotów zaczęło siebie wzajemnie nazywać w głowie Jolene, ot na przyszłość. - Jesteś jedyną osobą, która cokolwiek próbuje mi powiedzieć zamiast bezpiecznie uciec z krzykiem. - poprawiła go, poirytowana określeniem jakim siebie nazwał. Miała na jego temat odmienne zdanie. Nie był świadomy swojej grozy na widok sponiewieranych książek czy właśnie teraz, z powodu jej słów. Siedział sztywno jak posąg, co również budziło w Joe pewien niepokój. Zapewnił sobie tym wolność od Jolene, bowiem dziewczyna obawiała się go znienacka przytulić, dokarmić słodyczami czy głośno okazywać nad nim zachwyt tak jak okazywała to wielu innym kolegom. Prawdopodobnie jedyny człowiek, który sobie tego oszczędził będąc sobą. - Frajerem, który zawsze coś psuje? - powtórzyła sceptycznie. - Jakoś nie umiem w to uwierzyć. - nieświadoma własnego zdenerwowania, wbijała paznokcie we wnętrze dłoni. Ben zesłał na nią jasny punkt widzenia na siebie samą, jednakże Jolene dalej nie wiedziała co ma teraz zrobić, jak się zachować podczas spotkania z Dwaynem. Udawać, że nie stało się nic złego, jednocześnie narażając się na oglądanie w jego oczach cieni? Uwolnić Fhancisa od swojej osoby i przestać szukać kogoś, kto sprawi, że poczuje się kochana? Trudne wyrzeczenie dla towarzyskiej dziewczyny. - Możesz mi pomóc wymyślić trzydzieści dziewięć imion dla kotów. - zawyrokowała pogodniejszym głosem, patrząc na Bena z cichą wdzięcznością za to, że siedzi i marznie razem z nią. Jakaś część Puchonki wyrywała się, aby zapytać co zepsuł i dlaczego tak siebie nazywa. Miałaby dla niego cały arsenał słów przeczących temu stwierdzeniu, gdyby... gdyby się nie wstydziła. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Pon 02 Lut 2015, 00:26 | |
| Gdyby poświęcił chwilę na zastanowienie nad tym faktem, Ben odkryłby, że słuchanie o problemach Joe nie wywoływało w nim negatywnej reakcji. Ciekawe jeśli wziąć pod uwagę, iż ludzie zestresowani, posiadający własny, niemały bagaż spraw wywołujących niepokój zwykle nie chcieli sobie ich dokładać. W tym siedzeniu ledwo za linią pierwszych drzew, w chłodzie ciągnącym od strony lasu i słońcu grzejącym z góry było coś, co niosło ukojenie, na chwilę odsuwając cienie czające się w kątach na samej granicy widzenia Wattsa. Choć wciąż były blisko, troski przez chwilę nie mogły go dosięgnąć. Chłopak pokręcił nieznacznie głową, odpychając chęć potrząśnięcia Jolene, by zaczęła patrzeć na tę sytuację trzeźwo. Dobrze, że ludzie w większości nie potrafili czytać w myślach, bo to co chodziło mu po głowie, a co opuszczało usta w formie słów, czasem dramatycznie różniło się w przekazie. - Kiedyś musi być ten pierwszy raz – skomentował tylko na uwagę o nieomylności Dwayne'a. Nawet największym mędrcom zdarzały się błędy, osądy mijające się z rzeczywistością. Nie można było zakładać, że ktoś posiadał monopol na prawdę, bo przestawał być człowiekiem, a przyjmował rolę nieomylnej wyroczni. Jeśli panna Dunbar potrzebowała wywróżyć sobie przyszłość bliższą lub dalszą, mogła zajrzeć do szklanej kuli. Ben zaprzestał zabawy różdżką, gdy z końca zaczęły się nagle sypać delikatne, chabrowe iskry – zerknął tylko na nią z pewnym zaskoczeniem i swobodnie oparł rękę o kolano, wciąż jednak grzejąc drewno w dłoni. - Naprawdę wszyscy uciekają? - spytał, marszcząc lekko brwi. Wydawało mu się to mało prawdopodobne, by ktoś tak towarzyski i pogodny nie miał koło siebie choć jednej osoby, która chciałaby jej pomóc. Rozjaśnienie sytuacji oraz wysłuchanie nie stanowiło przecież tak wielkiego wysiłku, wystarczyło tylko poświęcić trochę czasu i uwagi. Jak widać dla co poniektórych był to wysiłek iście tytaniczny, skoro nawet nie próbowali się go podjąć... Obraz jaki rysował się w myślach Krukona ani odrobinę mu się nie podobał. Czemu tchórzostwo stawało się tak pielęgnowaną przywarą coraz większej ilości ludzi? W czasach, jakie nieubłaganie nadchodziły, czy tego chcieli czy nie, przydałoby się trochę odwagi. - Oj, zdziwiłabyś się. Ale nie o mnie tu rozmawiamy – machnął krótko ręką w geście ucinającym temat, czując jak usta mimowolnie wyginają się w gorzki uśmiech. - Pomogę ci wymyślać te imiona, ale obiecaj mi coś? Zastanów się nad tym, co powiedziałem. Nie teraz, może później w spokoju. I jeśli to coś zmienia, myślę, że musiałaś wyglądać naprawdę ładnie w tej sukience. Mimowolnie zerknął w bok na kupkę popiołu, która pozostała po ognisku zrobionym na czerwonym materiale. Ochota uduszenia Dwayne'a za to, co powiedział, wciąż gdzieś się czaiła. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Wto 03 Lut 2015, 19:30 | |
| Znalazła inną definicję samotności. Oddzielona dużym głazem i niską linią krzewów od błoni poświęciła czas pewnej osobie do tej pory zaniedbywanej. Miała na myśli siebie i czas, jaki dawała swojemu sercu na ułożenie poszczególnych bodźców odbieranych falami z otoczenia. Obecność Bena nie zakłócała procesu oswajania się z nowym uczuciem - goryczą. Poświęcając swój cenny czas na pocieszenie Jolene, zyskiwał sobie lojalność i sympatię jej- jako osoby dojrzałej, dorosłej, stąpającej twardo po ziemi. Z przykrością rezygnowała z bujania w obłokach na rzecz zyskania harmonii. Nieumyślnie zburzyła ją, jednakże kobieca intuicja podpowiadała, że prędzej czy później coś popsułoby się i zmieniło w relacji ze swoim najlepszym przyjacielem, najwierniejszym towarzyszem i bratnią duszą. Jej pierwszy raz wydarzył się trzydzieści minut temu, choć nie przyznawała się do tego przed samą sobą, nie wspomniawszy o mówieniu o tym na głos. Prawda miała bardzo gorzki smak. Joe wywróżyła sobie mężczyznę życia, czytając gorliwie mowę kart tarota zapożyczonych od profesora Landona. W efekcie ów mężczyzna omijał ją szerokim łukiem, traktując nastoletnią Jolene na równi z osobami potocznie zwanymi wariatami. Rezygnowała więc praktykowania wróżbiarstwa, otrzymując z niego stopnie mierne, nieadekwatne do zaangażowania. - Za dużo ze mną zachodu, Ben i nawet ty musisz to wiedzieć. Wiem, jak jestem odbierana dla innych i dla ciebie. - westchnęła, powracając do poprzedniej pozycji, czyli podkulając nogi pod brodę. Pozycja embrionalna pozostawała w człowieku na zawsze. Głęboko zakorzeniona powracała w różnych etapach życia, głównie w niedoborze poczucia bezpieczeństwa niewiadomego pochodzenia. Mówienie wprost i szczerość stawało się umiejętnością spotykaną rzadziej niż genetyka wrodzona. Porzuciła posłusznie temat Bena, choć tliła się w niej ciekawość i chęć drążenia jego osoby. Swoim talentem wzbudzania niepewności w Jolene zyskiwał sobie autorytet w jej oczach. - Dobrze, ale później. Teraz próbuję przetransmutować się w kota. - mówienie o uczuciach głośno i wyraźnie przychodziło Jolene z łatwością, jednakże schody zaczynały się, gdy na horyzoncie jawiły się emocje negatywne, których się wstydziła. Pierwszy raz w życiu pokazała się komuś na oczy w tym stanie. Lizzie była jedyną osobą widzącą Jolene bez uśmiechu wiele, wiele lat temu z powodu śmierci świnki morskiej. Spoza rodziny nawet jej przyjaciel nie miał okazji oglądać twarzy Jolene bez uśmiechu. Ben poznał jej tajemnicę udowadniającą, że u towarzyskiej i głośnej Puchonki nie jest wszystko w porządku tak, jak głosi to światu dzień i w nocy. Przyprawiało to Joe o szybsze bicie serca i ssący niepokój nieznanego źródła. Drugi komplement z jego ust zabarwił poliki dziewczyny na delikatny róż, jednak równie dobrze mogło to być spowodowane wstydem. Zatrzymała wzrok na Benie, nie odpowiadając więcej na wypowiedziany komplement mający odbudować w siedemnastolatce poczucie swojej dziewczęcości oraz pojawiającej się z dnia na dzień kobiecości. - Dzięki. - ograniczyła się do rozplątania palców i położeniu ich na dłoni Bena, tej w której trzymał różdżkę. Mając w alternatywie niespodziewane silne przytulenie, ten gest był nie w typie Jolene. Delikatny, niezauważalny i niepodobny. Nie do tego przyzwyczaiła świat. Po upływie połowy sekundy, dziewczyna ponownie zwinęła się w nieruchomy kłębek z jaśniejszymi ciemnoniebieskimi tęczówkami. Zgarnęła rękoma włosy, skręcając je jak do wyżymarki. Wygodnie spoczęły na żółtym szalu, zmieniając twarz dziewczyny. - Pierwsze trzy koty to będą trojaczki. Alvin, Teodor i Simon. Będą miały łatki na ślepiach przypominające okulary. - po kolei przed oczami pojawiały się różnokolorowe koty, które niegdyś skolekcjonuje. Tłumaczyła sobie tym rezygnację z Fhancisa i każdego, o kim pomyślała inaczej niż przyjacielu. Kilka osób takich było... Nie miała już powodu wyglądać pięknie, zatem jej priorytetem stały się koty. Całe jeszcze nie wymyślone czterdzieści imion. Obecnie trzydzieści sześć. - Czwarty będzie kotem perskim, a jego futro będzie się układało w różne fryzury rodem z mugolskiego muzeum. - uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na strzechę na głowie Bena. Wyobraziła sobie małego-olbrzymiego kota z niebieskimi oczami rzucającymi iskry na prawo i lewo za złe potraktowanie książki. - Jak go nazwiemy? - zapytała, nieumyślnie mówiąc w liczbie mnogiej. Wciągnęła niewinnego kolegę w manię pt "Zbieram koty, aby zostać starą panną". Nadała swojemu głosowi żartobliwy wydźwięk, tuszując pieczołowicie prawdziwe odczucie odtrącenia przez przyjaciela. Rana była głęboka. Dzięki siedzeniu z Benem zaczęła się goić, choć w tle wisiało widmo samotności do końca dni. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Sro 04 Lut 2015, 22:45 | |
| Ze wszystkich momentów, jakie zdarzyło mu się spędzać w towarzystwie Jolene, ten w jakiś paradoksalny, pokręcony sposób był chyba najprzyjemniejszy. Najbardziej wartościowy. Bena absolutnie nie cieszył fakt, że dziewczyna czuła się fatalnie, ba! Wciąż tliła się w nim cicha ochota dobitnego wytłumaczenia sprawcy tego stanu, dlaczego postąpił źle i dlaczego powinno się nigdy nie dopuścić, by się z kimkolwiek rozmnożył. Pomijając jego głęboką obsesję na punkcie przyswajania wiedzy w niektórych dziedzinach, Watts zawsze był wrażliwy na brak wykorzystywania wrodzonej inteligencji przez otaczające go osoby. Nie każdy miał identyczne predyspozycje do obserwowania, łączenia faktów oraz wyciągania konstruktywnych wniosków, ale brak jakiegokolwiek wysiłku w tej materii, oblicza nieskażone oryginalną myślą zwyczajnie denerwowały Krukona. Na głupotę nie istniało żadne lekarstwo, nawet w szeroko zakrojonych i różnorodnych dziedzinach magii. Za taki właśnie brak czyjegoś pomyślunku przyszło Joe zapłacić. I choć wszystkie instynkty Bena klęły na tę niesprawiedliwość, szczerze się cieszył, że znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, by na nią wpaść. Dziewczyna zawsze miała w sobie pokłady niezwykłego światła, którym bez wahania obdarowywała innych, grzała ich jak miniaturowe słońce, zdając się nie dotykać stopami ziemi. Była dobrą, może odrobinę zbyt życzliwą duszą. Chwila, w której dotykał jej smutek, stanowiła jednocześnie niemożliwy i niezwykle wartościowy moment. Ludzie doświadczający głębokiej goryczy stawali się wyraźniejsi, mocniej osadzeni w swoim człowieczeństwie, wyróżniali się z tłumu. Możliwość bycia przy nich w tych momentach... Powiedzmy po prostu, że w swojej pokręconej, krukońskiej głowie Ben uważał to za przywilej. - Och? - rzucił krótko, uśmiechając się samym kątem ust. - Nauczyłaś się czytać w myślach, że wiesz, co każdy o tobie myśli? Możemy tylko zgadywać. Pozycja do jakiej skuliła się Jolene, wyraźnie prosiła o narzucenie jej na ramiona puchatego koca, wciśnięcie w dłonie kubka ciepłego, słodkiego kakao z mnóstwem pianek oraz ukrycia dziewczyny przed światem na jakiś czas. Komentarz o kociej transmutacji tylko poszerzył wygięcie ust, łagodząc spojrzenie błękitnych oczu. Być może właśnie to dało Puchonce drobny zastrzyk odwagi, by na chwilę położyć dłoń na tej Wattsa, w geście który miał pewnie wyrażać tylko wdzięczność. Pierwszy raz odkąd się poznali, sama zainicjowała fizyczny kontakt wykraczający poza podanie czegoś. No proszę... Szkot przekrzywił głowę, jeszcze dłuższą chwilę czując lekkie mrowienie dłoni trzymającej różdżkę. Już teraz wiedział, że coś się zmieni w ich stosunkach – nie był tylko pewien w jaki dokładnie sposób. A może w ogóle się mylił? Błędy w ocenie stawały się ostatnimi czasy jego domeną. Nie miał również pojęcia, dlaczego Joe porównywała rozwichrzone kocie futro do mugolskich rzeźb, ale nie pytał, nie przerywając jej toku myślenia – najwyraźniej operowała abstrakcją, której w jej własnym świecie miała idealny sens. Na pytanie skierowane do siebie uniósł lekko brwi, jakby bezgłośnie pytał „Jesteś pewna, że chcesz mi pozwolić decydować?”. Brak protestu z jej strony uznał za potwierdzenie i rozpoczął w pamięci poszukiwania odpowiedniego imienia. Pech chciał, że skojarzenie czegoś mugolskiego i zwichrzonego podsunęło Benowi jeden, wyraźny obraz. W Oban, gdzie mieszkał z wujostwem, często widywał pewnego dosyć sympatycznego mugola o wiecznie nieuczesanych włosach, które od wielu lat po prostu żyły na jego głowie własnym życiem, z roku na rok coraz mocniej przypominając gniazdo jakiegoś osobliwego ptaka. Jak on miał na imię... - Bob – zawyrokował wreszcie, gdy pamięć podsunęła mu odpowiedni zlepek liter. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Czw 05 Lut 2015, 21:17 | |
| Oglądanie człowieka przypartego do muru własnymi uczuciami dawało prawdziwy obraz jego duszy. Obdarty z maski i dotkliwie namacalny. Ben miał rację, widząc w tym możliwość poznania osoby od podszewki. Miał wiele racji i był pierwszą osobą doświadczającej obrazu Jolene bez nieśmiertelnego uśmiechu na ustach. Joe było z tego powodu smutno. Nie chciała obarczać Bena niecodziennym widokiem siebie, aby nie psuć swojej definicji w jego głowie. Pragnęła być zapamiętywana z uśmiechem, rozwianym włosem, rumianym polikiem i śmiechem dźwięczącym w uszach nawet w ciszy. Dzieląc się goryczą nie dostrzegała w tym prawdziwych wartości a poczucie wstydu za wyolbrzymianie małych, acz dotkliwych spraw ściskających nastoletnie serce. - W większości wiem. Kobieca intuicja. - poprawiła się, bowiem nie znała punktu widzenia Bena, chociaż domyślała się, że jest niedaleko opinii inszych osób, z którymi spotyka się na co dzień. Nie drążyła jednakże tego tematu, nie będąc pewną czy chce poznać ocenę Bena. Nie jego, bo mogłaby ją zaboleć, choć dopiero ich relacja się zacieśniła. Świeżo upieczeni, być może kiedyś przyjaciele. Zwinęła kończyny jak najciaśniej przy swoim ciele bez ważniejszej przyczyny. Przytulanie Bena wydawało się jej nie na miejscu. Pominąwszy incydent w wakacje, gdy to niesiona silnym entuzjazmem i uczuciem Joe zmiażdżyła Bena w swych chudych ramionach (za zdane SUM'y, gdy padł to niewinną ofiarą miłości panienki Dunbar), poza tym nie narażała go na tak traumatyczne przeżycia. Łagodne spojrzenie jakie jej posłał utwierdziło ją w ślepym przekonaniu, aby nie wprowadzać tak szybko w życie spontanicznego obdarowania chłopaka swoją miłością do każdego, kto choć raz uśmiechnął się do niej życzliwie. Coś się w ich relacji zmieni, zacieśni, także Joe bała się to popsuć. Psuła miotły, przypominajki, tłukła naczynia, łamała obcasy, nie łapała książek, używała milion razy "Reparo", także chociaż przy Benie nie będzie kombinować. Pozostawi go w spokoju, żywiąc jednocześnie nadzieję, że przenigdy Joe nie doprowadzi do popsucia ich. Zadba, aby w przyszłości mieć kogoś, kto przyprowadzi każdego kociaka na swych barkach, jeśli się zgubi i zabłądzi. Na spojrzenie odpowiedziała szerszym uśmiechem. Zniknął on wprawdzie po paru sekundach, zastąpiony suchością po przeżytym smutku. Liczyła się jednak potrzeba zmiany toru rozmowy i zatuszowania głównego tematu tego przypadkowego spotkania. - Zatem będzie Bob. - zawyrokowała, dołączając perskiego kota do kolekcji kociąt "starej panny". Nie zagłębiała się w powody nadania takiego imienia kotu, wierząc, że był w tym szczytny cel, a nie tylko przypominanie czegoś z mugolskiego muzeum. - Piąty dostanie imię Omar. W telewizji była kiedyś reklama pasty do zębów i prezentował ją przystojny pan z takim imieniem, w którym podkochiwało się całe osiedle Cardiff z dziesięć lat temu. - wykrzywiła usta, zdradzając Benowi od jak dawna zakorzeniona jest w niej potrzeba znalezienia kogoś, kogo dumnie będzie mogła nazwać "swoim". Zadrżała, pozbywszy się niewygodnych myśli. Dziecięce, niewinne mrzonki z przeszłości. - Zrobię z ciebie ojca chrzestnego, ale spokojnie. Zwalniam cię z alimentów. - oparła brodę o kolana, patrząc na Krukona spod przymrużonych rzęs. Sprawiał jej niewymowną przyjemność, tracąc swój czas na siedzenie na obrzeżach lasu, gdy słońce powoli ucieka za horyzont. Doceniała to i skrywała ten nieświadomy podarunek na samym dnie serca. Tam, gdzie nikt nigdy nie zajrzał. - Może szósty to Sammy? Duże zielone oczy? - zagadnęła, uśmiechając się delikatnie na wspomnienie pana Łosia z rozbrajającym uśmiechem i spojrzeniem topiącym najbardziej zlodowaciałe serca. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Nie 08 Lut 2015, 00:31 | |
| Pomaganie komuś w odpędzeniu problemów, pozwalało również chwilowo przeganiać własne – kłamstwem byłoby zaprzeczenie temu faktowi. Być może również dlatego Ben tak chętnie i bez większego zastanowienia przysiadł obok Jolene, gdy zauważył ją skuloną tuż za linią drzew? Tak czy siak, wymyślanie imion dla całego stadka kotów nie było zadaniem łatwym ani trywialnym. Samo zrobienie listy wymagało wiele kreatywności oraz pomyślunku, ale zapamiętać później, jak nazywało się każde ze zwierząt biegających po domu? Czyste szaleństwo. Była w nim jednak jakaś metoda, bo gdy przeszli z tematu Dwayne'a oraz tego co powiedział w terytorium puszystości, ogonków i pazurków, z ramion Puchonki zniknęła odrobina napięcia. Jej żale magicznie nie wyparowały, ale stały się trochę mniej ważne pod naporem mięciutkiego kociego uroku powielonego po czterdziestokroć. Alvin, Teodor, Simon, Bob a później Omar. Ich wizerunki widziane oczami wyobraźni panny Dunbar już biegały po jej przyszłym domu, zapewne siejąc zamęt. Krótkie wyjaśnienie z prezenterem telewizyjnym delikatnie zapiekło, uświadamiając Benowi, jak ważną sprawę stanowiło dla Joe posiadanie kogoś. Można by nawet powiedzieć, że zakrawało to na pewien rodzaj obsesji, a to w żadnym wypadku nie mogło być zdrowe. - Czterdziestu chrześniaków, umrę zanim spamiętam ich imiona – rzucił z pewnym rozbawieniem, kręcąc tylko głową na wspomnienie o alimentach. Dał się zaciągnąć do krainy absurdu, ale wcale nie było tam tak źle. - Sammy? Musiałbym mu transmutować łosiowe rogi, żeby godnie naśladował swojego imiennika – zaczął, pocierając policzek, by zetrzeć z niego nieposłusznie poszerzający się uśmiech. - Wyobrażasz sobie gonienie myszy w tym stanie? Sadyzm, Joe. Czysty sadyzm. Żadne z nich nie liczyło, ile czasu spędzili siedząc tak na uboczu – prawdopodobnie dlatego, że żadne nie miało zegarka, a nawet gdyby mieli, raczej by na niego nie zerkali. To Ben przerwał ten gorzko-słodki stan zawieszenia, w jakim się znaleźli, gdy powiew od strony lasu zaczął się robić zbyt mroźny, a błękit nieba powolutku zaczął zmierzać w stronę indyga. - Chodź, odprowadzę cię do dormitorium. I nawet jeśli tuż przed opuszczeniem Jolene niedaleko kuchni Krukon objął ją ramieniem i krótko przytulił, żadne tego nie skomentowało.
[z/t x2] |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Obrzeża Pon 02 Mar 2015, 19:48 | |
| Lekcja numer 15 dla siódmoklasistów pod tytułem "Zwierzęta nocne". Harry Milton nakazał wszystkim uczniom stawić sie przed salą wykladową, zbierając wówczas podpisy od punktualnych i zapamietujac lepiej ich twarze. Przed drzwiami pozostawił Hagrida, który mial zebrać grupkę ewentualnych spóźnialskich i dołączyć do nich najpóźniej kwadrans po planowanym rozpoczęciu zajęć. Oni zaś, mając za przewodnika niskiego rudzielca z poważnym wyrazem twarzy, ruszyli z cichymi rozmowami w stronę Zakazanego Lasu. Wcześniej jeszcze nie zdążyło się, aby którykolwiek z nauczycieli wpadł na pomysł nocnych zajęć na obrzeżach miejsca omijanego przez uczniow łukiem. Przynajmniej w teorii. Milton czuł pewną dozę podekscytowania, ponieważ minionego już dnia nabrał wystarczająco sił i energii do prowadzenia zajęć bez głębokich zmarszczek zmęczenia, poglebiajacych ponurą twarz obijmordy. Wybiła godzina 20:30 kiedy stanęli na polanie przygotowanej do zajęć i nauczyciel rozstawil ich w półkole. Granice 'sali' lekcyjnej ograniczały magicznie zaczarowane lamiony, rozswietlajace mroczną puszczę za plecami uczniów. Milton odkrzknal, aby zwrócić na siebie uwagę uczniow, chwilę wczesniej poprawiając kolnierzyk eleganckiej, czarnej koszuli z krawatem w muchy. - Dobrze, jesteśmy na miejscu i za moment przejdziemy do części praktycznej. W dzisiejszych zajeciach będziemy gościć dodatkowego pomocnika, który przyprowadzi spóźnialskich. Za dziesięć minut, panna Desiree przyjdzie z magicznym stworzeniem, którego należy nakarmić. - Ręką wskazał na skrzynie, między którymi stał. - Zanim jednak do tego przejdziemy kilka uwag. Stworzenie to uchodzi za niebezpieczne i tylko doświadczony czarodziej jest w stanie z nim sobie poradzić. Odradzam wykonywanie gwałtownych ruchów i okrzyków, nawet jeśli to strach. Jeżeli ktoś uważa, że nie podoła - od razu proszę się zgłosić. Jesteście dorośli, więc uprzedzam was, że konsekwencją złamania zasad współpracy ze stworzeniem może grozić uszczerbkiem na zdrowiu. - Jakieś pytania? Odczekał chwilę, po czym skinal głową i zerknal przez ramię, sprawdzając czy stażystka zmierza już w ich stronę. Nie widział jej, wiec liczył na dodatkowy czas związany z przygotowaniem uczniow. Nie wątpił, że Desiree poradzi sobie z tym zadaniem. Odpowiednio wczesniej zadbał o jej przeszkolenie i zwolnił z uczestnictwa w ostatnich dniach jako pomoc na lekcjach, jako nagrodę odbierając towarzystwo tajemniczego zwierzęcia. - Dobrze więc - powtórzył z pewnym ociaganiem, lustrujac twarze przybyłych uczniów. - Temat naszych zajęć dotyczy stworzeń nocnych, jakie rodzaje znacie? Główne cechy charakterstyczne i powód, dla którego prowadzą ten tryb życia. - podał trzy pytania bardzo ściśle ze sobą związane, licząc na konstruktywne odpowiedzi. Lista obecności: Franz Krueger VII Dorcas Meadowes VII Vianka Ender VII Tanesha Hanyasha VII Lucas Salvage VII Lucas Shaw VII Jasmine Vane VII Vincent Pride VII Samuel Silver VII Ben Watts VII Charlie Allison VII Teresa Anderson VII Cu Chulainn O'Connor VII Wanda Whisper VII Willy Webster VII Victor Varkes VII Dante Shepard VII Savos Aren VII Anne Shepard VII Wiktoria Navarro VII Sergie Lémieux VII Edgar Bones Jeśli kogoś nie będzie - dostanie przymusową pracę domową do przesłania na indywidualny termin od Miltona. W przypadku nie wywiązania się z niego: szlaban. Macie 24 godziny na odpis przed kolejny postem Miltona. Praktycznie macie czas do godziny 21:30. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Pon 02 Mar 2015, 20:53 | |
| Plan zajęć miała napięty. Tak napięty, że ledwo znajdowała czas na posiłki [żartuję, to było dla niej najważniejsze i na to znajdzie każdą wolną chwilę], na naukę czy spotkania z przyjaciółmi. Jako, ze uczęszczała już do VII klasy, tej ostatniej kładła nacisk na dodatkowe zajęcia, które pozwolą jej nie tylko szlifować swoje umiejętności ale i dadzą jej napęd do szerzenia wiedzy. Była głodna nauki, nawet jeżeli dotyczyła ona niebezpiecznych zwierząt, z którymi miała pewien problem. Nie przyznawała się do tego otwarcie ale nieco się ich bała, zwłaszcza tych nieoswojonych, wielkich i paskudnych. Z resztą sobie radziła całkiem nieźle, ba! Podchodziła do nich w sposób konkretny, spokojnie by ich nie przestraszyć, jednak blokada, którą w sobie miała nie ułatwiała jej życia, o nie. Stawiła się jednak punktualnie pod gabinetem, jako jedna z pierwszych – jak to miała w zwyczaju. Ubrała się ciepło – wieczory październikowe bywały równie nieprzewidywalne co humor kobiety w ciąży, dlatego zjawiła się w ciepłym błękitnym swetrze w gwiazdki, do tego jeansy i narzucony na ramiona czarny płaszcz. Szalik Ravenclawu zwisał swobodnie z jej szyi, a ona powitawszy się ze wszystkimi – z wyjątkiem Dantego, na którego nawet nie zwróciła uwagi skierowała się zaraz za profesorem, który wyprowadził ich ze szkoły. Wzrokiem wcześniej wyhaczyła Bonesa, do którego się uśmiechnęła szeroko i machnęła mu ręką, którą zaraz wraz z drugą wsunęła do kieszeni. Nie mówiła praktycznie nic podczas krótkiego spaceru bo zajęła się własnymi myślami, kompletnie będąc oderwana od rzeczywistości, która ją otaczała. Na lekcji zjawiło się wiele jej przyjaznych osób, dlatego, gdyby ktoś był zainteresowany jej towarzystwem ta nikogo od siebie nie odpędzi – ba! Przygarnie, przytuli i wycałuje. No, chyba, że tak jak mówiłam będzie to Shepard – on może jedynie liczyć na pogardliwe wydęcie warg. Zajęła odpowiednie miejsce i dalej trzymając dłonie w kieszeniach skierowała piwne spojrzenie na nauczyciela, którego nie raz czy dwa mijała na szkolnych korytarzach. Wydawał się jej śmiesznie niski i jakoś tak po prostu sympatyczny, z tą swoją rudą czupryną i hipnotyzującymi oczyma. Nie miała zbyt wielu okazji by z nim porozmawiać, sądziła jednak, że był dobrym nauczycielem, takim, z którym można było się dogadać. Wysłuchała tego co miał do powiedzenia, a skupienie na twarzy Krukonki odmalowało się niemal od razu. Mrugnęła oczyma i zmarszczyła zaraz brwi doszukując się w pamięci odpowiedzi na pytanie, które zadał. Stworzenia nocne, temat ich dzisiejszej lekcji. Wanda doskonale znała zakres nauki oraz sekwencje, o których maja się uczyć , bowiem na bieżąco śledziła wszelkie nowinki, a podręcznik znała niemal na pamięć. Wolała wcześniej przygotować się do zajęć, dlatego gdy padło pierwsze, potem drugie i trzecie pytanie jej ręka wystrzeliła w górę, a sama panna Whisper zwróciła zapewne tym samym uwagę reszty uczniów. - Jeżeli chodzi o zwierzęta nocne… – Zaczęła, trochę niepewnie bo nie wiedziała czy to co powie będzie uznane za dobrą odpowiedź czy też nie. Mimo, że zakres podręcznika miała opanowany nie znaczyło to, że była z tego przedmiotu orłem. - To można je sklasyfikować tak jak zwykłe zwierzęta, które wypuszczają się na żer w dzień. Nie wiem, parzystokopytne? Gady, ptaki? Są rożne powody dlaczego akurat te zwierzęta wychodzą w nocy by polować. Są przygotowane do tego w sposób naturalny – na pewno mają o wiele lepszy wzrok, który pomaga im się odnaleźć w ciemności. Ogólnie ich zmysły są bardziej wyostrzone, tak sądzę. – Mruknęła. - Kamuflują się by być mniej widoczne dla innych, dostosowują się do otoczenia, maja zmysł taktyczny? – Tutaj jej wargi wygięły się w rozbawionym uśmieszku. - Ymm, po prostu chowają się w dzień – bądź też śpią, bo ich organizm tego od nich wymaga? Chowają się przed większymi zwierzętami. W nocy jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ich potencjalny wróg ich pożre. Sowy na przykład polują w nocy. – Dorzuciła jeszcze swoje trzy grosze po czym nie przestając się uśmiechając na swój pokręcony sposób zamilkła rozglądając się po półkolu, które tworzyli |
| | | Edgar Bones
| Temat: Re: Obrzeża Pon 02 Mar 2015, 22:00 | |
| VII klasa zaskakiwała go co chwila. Najpierw został przyjęty do drużyny quidditcha, a teraz ONMS zorganizowano w nocy, pod Zakazanym Lasem. W takim tempie to Bones zacznie się umawiać z jakąś dziewczyną i nauczy się wkońcu patronusa. To drugie może się niedługo zyścić, otrzymał propozycję od prowadzącego lekcje aurora. Miał mu pomóc w nauczaniu, a raczej pozwolić innym się uczyć. Ten temat jest jednak na inną przygodę, teraz tematem przewodnim są niebezpieczne, mroczne i krwiożercze zwierzęta. Edgar zjawił się przed salą wykładową 20 minut przed czasem. Nie mógł się doczekać lekcji, dodatkowo słyszał, że za punktualność są u profesora profity. Nawet gdyby ich nie było, a lekcja byłaby nudna jak flaki z olejem, to chłopak i tak by przyszedł na czas. Wkońcu to był Bones. Kiedy byli już na zewnątrz zauważył, że ktoś do niego macha. Kiedy okazało się, że to Wanda, odmachał jej, uśmiechając się lekko pod nosem. Od kiedy zaczęła chodzić z Henrym nie miała już tyle czasu na spotkania z przyjaciółmi. Edgar pluł sobie również w brodę, że nie wyznał dziewczynie swoich uczuć. Teraz było już za późno, nie zamierzał jednak jej odbijać. Lubił Lancastera, ostatecznie to dzięki niemu znalazł się w drużynie. No dobra Bones, skup się na rzeczach ważniejszych. Zwierzęta nocne... -Są również magiczne zwierzęta, na przykład Śmierciotula. Przypomina czarną pelerynę grubości około pół cala, poluje tylko w nocy, a jej ofiarami są zazwyczaj śpiący. Ułatwia jej to podejście do ofiary, oraz zmniejsza szanse niepowodzenia. Oplata się wokół dróg oddechowych ofiary, zabija poprzez uduszenie, a następnie trawi, nie pozostawiając żadnego śladu. Kiedy Śmierciotula jest najedzona, jest nieco grubsza. Jedynym skutecznym zaklęciem obronnym, tak jak w przypadku dementora, jest zaklęcia patronus. Wanda powiedziała już ogólnie praktycznie wszystko, więc on skupił się na opisie jednego zwierzęcia. Miał nadzieję, że jego odpowiedź zadowoli profesora Miltona. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obrzeża Wto 03 Mar 2015, 14:39 | |
| Dante zastanawiał się jak to właściwie się stało, że nadal chodził na opiekę nad magicznymi zwierzętami, skoro wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie miał w tym kierunku żadnych umiejętności. Nic w tym dziwnego, że kiedy dowiedział się o WIECZORNEJ lekcji próbował wszystkiego – próbował symulować wymioty, udawał, że ma atak padaczki, próbował sobie coś ugrać z powodu mózgowej groszopryszczki. Niestety, wszystkie jego próby ucieknięcia gdziekolwiek spełzły na niczym. Kiedy przyszła pora, aby opuścić dormitorium, musiał się wystroić w mundurek. Szlajanie się gdzieś z profesorem Miltonem było ostatnią rzeczą, którą chciał robić. Przypuszczał jaki może być temat ich zajęć, ale nawet nie chciało mu się otworzyć książki, aby nieco się poczuć na ten temat i zabłysnąć wiedzą. Dlaczego? Bo to była lekcja tylko dla siódmoklasistów, a co za tym idzie, wiedział, że nie będzie tam Jenny. Skoro jej nie ma, to po co się starać? Ten gość chyba był po prostu hipokrytą. Bądź co bądź, przybył na zajęcia nie spóźniony. Zegarek na ręku miał, wiedział jak szybko chodzi. Razem z innymi uczniami udał się z profesorem na obrzeża Zakazanego Lasu. Jako jedyny (chyba) nie wyrywał się do odpowiedzi. Stał z założonymi rękoma na piersi i tylko wpatrywał się w innych. Niech się wykażą. Szczególnie niech się wykaże Whisper, która go tak bardzo nie znosiła. Dobrze, że miał na sobie szaliczek, przynajmniej nie zamarznie. Zamotał się nim mocniej. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Wto 03 Mar 2015, 21:14 | |
| Zajęcia wieczorne, choć teoretycznie ciekawsze, bo prowadzone poza utartym schematem, w praktyce nieco rozstrajały Bena. Może dlatego nie przepadał za astronomią. Chociaż przyzwyczajony do kucia po nocach, uważał po cichu, że wieczory powinny być zarezerwowane na przebywanie w miłych, przytulnych miejscach z kubkiem herbaty pod ręką, a nie na lekcjach. Ale to była tylko jego opinia. Nie spóźnił się, choć świadomość, że będzie oglądał ludzi, którzy aktualnie nie chcieli widzieć go na oczy zdecydowanie nie była przyjemna. Gdyby to był tylko Cu jakoś by przeżył, ale w dodatku Sam? Przecież prawie nigdy się nie kłócili... Wyciągnięcie krukońskiego szalika z dna kufra okazało się być dobrym pomysłem, gdy grupa dotarła na obrzeża Zakazanego Lasu – całkiem niedaleko miejsca, gdzie nie tak dawno rozmawiał z Jolene i dotrzymywał jej towarzystwa przy rytualnym paleniu sukienki. Powiew od strony lasu nie był przyjemny i na chwilę zmusił Wattsa by wcisnął nos między niebiesko-szare sploty bezpiecznie zamontowane dookoła szyi. Brr. Nie rwał się do odpowiedzi na pytania zadane przez niedawno przyjętego do szkoły nauczyciela ONMSu. Nie był orłem w tej dziedzinie, a potrzeba bycia idealnie pewnym odpowiedzi zwykle sprawiała, że pan prefekt zabierał głos tylko na zajęciach transmutacji oraz run. Może czasem zaklęć. Taka brzydka przypadłość, której nie potrafił z siebie wykorzenić. Wsuwając dłonie do kieszeni spodni, przeniósł spojrzenie niebieskich oczu na odzywające się osoby, z pewnym zaskoczeniem zauważając, że stał dwa kroki od Wandy i wcześniej nie zarejestrował jej obecności. Nie tak dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, iż niewiele rozmawiali mimo cichej, wzajemnej sympatii. Gdy głos jakiegoś chłopaka z Hufflepuffu przeciął powietrze, przesunął się nieco bliżej, lekko szturchając ramię panienki Whisper łokciem. - Hej – rzucił na tyle cicho, by nie zostać posądzonym o przeszkadzanie w zajęciach i uśmiechnął się do dziewczyny. Chociaż jedna przychylna twarz znaleziona, sukces. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Obrzeża Wto 03 Mar 2015, 21:16 | |
| Wielokrotnie spoglądał na pewne siebie twarze siódmoklasistów przekonanych o wysokim poziomie własnych umiejętności. Nie mógł poradzić na dumę rozpierającą jego pierś na myśl o tych jednostkach wykazujących żywe zainteresowanie tematyką magicznych zwierząt, wiążąc z tym bliską przyszłość. Zgodnie z oczekiwaniami, zanim zdążył dokończyć odpowiedź jedna z dziewczęcych rąk pomknęła w górę. Ledwo zdążył skinąć głową, a wszyscy usłyszeli całkiem logiczny ciąg myślowy. – Chodzi mi o konkretne nazwy gatunków zwierząt. Nie mniej, podała pani bardzo trafne cechy – w tym momencie uniósł nieznacznie prawą dłoń w górę i zaczął prostować przy każdej frazie jeden z palców. – Przystosowane w naturalny, genetycznie uwarunkowany sposób. Lepiej wyposażone zmysły w panującej ciemności. – Opuścił rękę i powiódł spojrzeniem po zebranych uczniach. – Przyczyny dlaczego mają taki tryb życia zależy od wielu czynników, tak jak wspomniała wasza koleżanka: niektóre polują, niektóre chowają się przed drapieżnikami. – Zdążył zaledwie zamknąć usta, gdy jeden z Puchonów zapomniał o uniesieniu ręki, ale udzielona odpowiedź w pełni usatysfakcjonowała Miltona. Nie krył delikatnego uśmieszku pchającego się na jego usta, a unoszącego ledwie kąciki. – Śmierciotula. Znakomicie, panie Bones. Dziesięć punktów dla Huffelpuffu. Na takich odpowiedziach mi zależy. Odszukajcie w swoich głowach konkretne rasy magicznych stworzeń i scharakteryzujcie je chociaż trochę. Nauczyciel przechodził się wzdłuż ustawionych na półkolu uczniów, zerkając po raz pierwszy za ramię i przez ułamek sekundy mrużył oczy, jak gdyby przedzierał się spojrzeniem przez otaczający go za plecami mrok. Prześlizgnął się spojrzeniem po szaliku owiniętym wokół szyi Wandy, trafnie oceniając jej przynależność do Ravenclawu.
Po chwili, przyszedł Hagrid ze spóźnialskimi Harry zerknął w ich stronę i skinął głową na powitanie, nie przerywając jednak zajęć i czekając na dalsze nazwy rzucane przez uczniów. Liczył, że siódma klasa wykaże się błyskotliwością.
*
Każdy kto teraz przyjdzie ma obowiązek uwzględnić, że przyszedł z gajowym jako spóźnialski! Nie martwcie się, nie będzie odejmowanych punktów! Pamiętajcie, że na lekcji panuje bilokacja.
Następny post pojawi się 1.04 około godziny 7:30 rano |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Obrzeża Sro 01 Kwi 2015, 07:43 | |
| Milton powiódł zagniewanym spojrzeniem po milczących uczniach, którzy przez kilka minut nie otworzyli nawet ust, aby spróbować. - Oczekiwałem nieco więcej od ostatniej klasy, która wybrała za dodatkowy przedmiot opiekę. To tylko inna kategoria klasyfikowania magicznych zwierząt ze względu na ich styl życia. Kazdy z was ma czas do końca tygodnia, aby przesłać mi prace domową jako odpowiedź na moje pytanie. Wymieńcie wszystkie co znacie i scharakteryzujcie przynajmniej dwa. Bez śmierciotuli, oczywiście. - Wrócił na swoje miejsce, w miedzyczasie zakładając ręce na klatkę piersiową i dostrzegł w ciemnościach rysujący się kształt potężnego gryfa. Tuż obok niego kroczyła stażystka, jednak nie była widoczna dla uczniów tak jak dla Miltona. Sceptycznie podchodził do tego zadania, widząc zatrważająco niski poziom aktywności uczniów. A tak ładnie przecież zaczęli! Stanął przodem do uczniów, zanim stworzenie zdążyło wejść na rozświetloną polanę. - Dobrze. Kilka zasad bezpieczeństwa ze względu na gryfa: bez gwałtownych ruchów, krzyków i tym podobnego zachowania. Jesteście w siódmej klasie, powinniście wiedzieć jak zachować się przy tym niebezpiecznym stworzeniu. Ktokolwiek zachowa się w niewłaściwy sposób, od razu wylatuje z lekcji. W trybie ekspresowym. - Zaznaczył twardym głosem, aby uczniowie poczuli respekt przed Miltonem, który coraz częściej określany był jako "pocieszny" albo "groźny", w zależności kogo by spytać. W tej chwili chciał zadbać o właściwą edukację uczniów, dlatego wolał wprowadzić rygor podczas zajęć. Po chwili, na polanę wszedł spokojny, zaciekawiony gryf. Krótkie podsumowanie: 1. Kolejny post 2.04 godzina 7:30 2. Każdy kto teraz przyjdzie musi zaznaczyć, że pojawił się z Hagridem. 3. Na polanie stoi gryf: wygląd a obok niego Desiree. 4. Obowiązkowa praca domowa: "Magiczne zwierzęta nocne - wymień i scharakteryzuj przynajmniej dwa z nich". Termin wysyłania prac przez pw lub sowę do 22.04. Fabularnie obowiązkowe, realnie domyślam się, że niewielu będzie miało chęci coś takiego pisać. 5. Wolałbym nie pisać sam ze sobą, rozumiem że zaczął się bal, ale lekcja już jest "odwieszona" więc zapraszam. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Obrzeża | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |