Temat: Herbaciarnia pani Puddifoot Sob 15 Lut 2014, 20:04
Herbaciarnia pani Puddifoot
Jest to „przystań dla zakochanych par”. Niewielkie pomieszczenie wypełniają okrągłe stoliki, przy których,w towarzystwie bliskiej sercu osoby, wypić można filiżankę smacznej, aromatycznej herbaty lub czekolady. Jedynie przytłaczający aspektem jest to, że mnóstwo tu różowych, pastelowych i koronkowych dodatków, a w Walentynki nie da się wytrzymać przy sypiącym się z nieba konfetti... Właścicielka herbaciarni to kobieta bardzo wesoła, życzliwa i czuła. Jeśli wda się z kimś w dyskusję, potrafi zagłaskać go na śmierć. Wśród uczniów Hufflepuffu chodzą pogłoski, iż Gruby Mnich czuje do ten pani miętę.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Sob 08 Lis 2014, 09:23
Eleanor postanowiła cieszyć się ciepłem ostatnich sierpniowych dni i wyjść na spacer. Oczywiście długo to nie potrwało, bo najzwyczajniej w świecie znudziło jej się łażenie w kółko. Wygrzebała więc z kieszeni kilka fasolek i postanowiła kupić sobie jakąś herbatkę czy też ciasteczko, na przekąskę. W końcu, jak uważała, słodyczy nigdy nie za dużo. Skręciła w jedną z bocznych uliczek i znalazła to czego szukała. Budynek nazywał się „Herbaciarnia pani Puddifoot” i sprawiał naprawdę przyjemne wrażenie, a nazwisko Puddifoot też miało w sobie coś takiego, co zauroczyło El. Przekroczyła próg herbaciarni, w której – co za ulga! - nie było tak tłoczno jak się spodziewała. Zajęte były bodajże dwa czy trzy stoliki, więc pannie Couch trochę czasu zajęło namyślenie się gdzie usiąść. W końcu zajęła miejsce przy oknie i zaczęła się zastanawiać, na co ma największą ochotę. Na jakieś ciasteczko. Dosłownie i w przenośni, pomyślała i odruchowo wyjrzała przez okno, aby sprawdzić czy aby jakieś „ciasteczko” nie idzie sobie ulicą. Pech. Było iść do „Trzech Mioteł”, a nie na takie odludzie! W końcu zamówiła filiżankę herbaty. W oczekiwaniu na zamówienie zaczęła się zastanawiać czy dobrze robi podejmując pracę w Hogwarcie. W końcu to miejsce kojarzy jej się z wieloma nieprzyjemnymi rzeczami i... i chyba to właśnie było powodem, dla którego zgłosiła się akurat tam. Żeby dla swoich przyszłych dzieci (założyła, że kiedyś tam będzie je miała) mogła opowiadać o ich szkole same wesołe historyjki, a skro ich za dużo nie było, trzeba nadrobić zaległości. W końcu otrzymała swoja herbatę, podziękowała pani Puddifoot (cóż za przeurocza istota!) i pogrążyła się w myślach. Zaczęła się zastanawiać czy aby ci wszyscy nauczyciele, z którymi będzie pracować nie kojarzą jej aby z czasów gdy była „panną Mary kapryśnicą” (bo tylko takie skojarzenie – z jedynej mugolskiej książki jaką czytała – przyszło jej do głowy). Bo jeśli tak będzie to Eleanor może od razu stwierdzić, że jest spalona. No chyba, że naprawdę uda jej się zamazać wszystkie wydarzenia z przeszłości...
Poppy Pomfrey
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Sob 08 Lis 2014, 10:51
Poppy machnęła palcem wprawiając w leniwy ruch łyżeczkę w filiżance. Od kilkunastu minut dyskutowała z właścicielką herbaciarni na temat nadchodzącego roku szkolnego oraz między innymi czy aurorzy powrócą do Hogwartu czy już Minister ich odwoła. Poppy absolutnie nie miała nic przeciwko tym dostojnym osobistościom aczkolwiek hałasowali na pierwszym piętrze, kłócili się z Jęczącą Martą i zakłócali spokój. Pielęgniarka spędzała wakacje całkiem spokojnie. Jeśli nie liczy się obozu pana Dumbledore'a, który zakończył się nie tak jak planowano, oraz pominąwszy epidemię grypy żołądkowej, którą leczyła podczas pobytu na obozie, wakacje płynęły spokojnie. Poppy nie wyróżniała się spośród nielicznej klienteli w herbaciarni. Zakręcona tiara na głowie poruszała się wraz z delikatnym wiatrem otwieranych drzwi, ciemna szata przysłaniała wyprostowaną sylwetkę energicznej czterdziestolatki. Wystarczyło spojrzeć w jej łagodne, pełne ciepła oczy, aby wiedzieć kim jest. Kobieta odwróciła się wraz z Madame Pudifoot, gdy ktoś wszedł do herbaciarni. Odczekała stosownie długą chwilę aż właścicielka ją obsłużyła. Nachyliła się ku swej dobrej przyjaciółce. - Czy to nie jest nowa nauczycielka w Hogwarcie, kochanie? Nie pamiętam nazwiska, ale poczekaj... o czym to mówiła profesor McGonagall... coś o Hagrdzie. - zerknęła przyjaźnie na młodą kobietę. - Masz rację, kochanie. Opieka nad magicznymi stworzeniami. Hagrid będzie miał bardzo dużo pomocy. Najpierw pan Whisper, teraz tu pani... - poszeptały przez chwilę i Poppy wstała. Filiżanka herbaty pofrunęła nad jej dłonią. Pielęgniarka uśmiechnęła się do młodej kobiety sympatycznie. - Dzień dobry, złotko. Mogę się dosiąść? Wyglądasz na zestresowaną, ale muszę tobie powiedzieć, że w Hogwarcie wiele uczniów uwielbia ONMS. - przyglądała się jej przenikliwie, jakby dobrze wiedziała kim ona jest, co ona tu robi i o czym myśli. To nazywała się kobieca intuicja i spostrzegawczość godna szkolnej pielęgniarki.
[zt Poppy, koniec fabuły, bo nie odpisujesz, a już początek roku ;)]
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Pon 16 Lis 2015, 21:01
Ciężko było się skontaktować z panną Yaxley jeżeli nie znało się jej dokładnego położenia czy zwyczajów. Rzadko kiedy odpowiadała na pocztę skierowaną do jej osoby – zwłaszcza od person, z którymi niezbyt miała chęć przebywać. Nie miała własnej sowy – używała głównie tych szkolnych, ewentualnie tej, którą posiadała Eponine – albo zwyczajnie posługiwała się swoim kotem, który potulnie wykonywał jej zadania i prośby i dostarczał liściki podpisane jej dłonią. Panu Nottowi jednak udało się ją dorwać – elegancka koperta czekała na nią w czwartek po południu na puchatej poduszce dając jej jasny przekaz – lepiej by było gdybyś ruszyła się ze szkoły i spotkała się ze mną w sobotę w miejscu x o godzinie x. Oczywiście wszystko było przekazane w dość przyjemny sposób – odpowiedni dobór słów, uprzejmość. To wszystko na co mogła liczyć od swojego narzeczonego. Nie tak dawno świętowała huczne ogłoszenie zaręczyn jej siostry z tym dzikusem van Vuurenem, a teraz? Teraz sama została postawiona przed faktem dokonanym. Oto Twój przyszły mąż, nie zawiedź nas, Lysso. Dziewczyna wiedziała doskonale co ma robić, jak się zachowywać i jakich słów używać w obecności Drew. Nie miała nic do gadania w kwestii czy narzeczony przypadł jej do gustu czy też nie. Nie zwracał uwagi na to czy jest przystojny czy potrafi tańczyć albo czytać po hiszpańsku. Po prostu był, istniał i kiedyś zostanie kimś ważnym w jej życiu – przynajmniej tak powtarzała jej matka, która chyba bardziej przeżywała to, że jej dwie nastoletnie córki niebawem wyfruną z rodzinnego gniazda, by wieść życie u boku młodych i dobrze urodzonych mężczyzn, przed którymi rozpościerała się zawrotna ścieżka kariery. Nie mogła jednak narzekać - Andrew doskonale się rozwijał, a jego rodzina znana była ze swego umiłowania do Voldemorta i jego praktyk co przypadło pannie Yaxley – jak i dziadkowi do gustu. To dawało mu pewną przewagę nad Eponinkowym Riaanem, który wydawał się być jeszcze dzieckiem – do tego dorastającym w gronie Gryonów, którzy niezbyt dobrze kojarzyli się rudowłosej. Aby nie przedłużać – dziewczyna chcąc nie chcąc nie utrudniała rodzinie podjętej przez ich decyzji. Z kamienną twarz wysłuchała werdyktu i postanowiła zrobić wszystko co w jej mocy by dziadek i rodzice byli z niej zadowoleni. Przyszły małżonek niekoniecznie, chociaż kto wie – może wybuchowy i nazbyt ostry charakterek Ślizgonki przypadnie mu do gustu? Jak na dobrą kandydatkę na żonę przystało Lyssa spełniła pierwsze polecenie Andrew – w sobotę po południu wymknęła się z sypialni dziewcząt i przy użyciu magii przeteleportowała się do Hogsmeade – przyjemnej wioski położonej rzut beretem od Hogwartu. Pogoda nie nastrajała do okazywania sobie czułości czy wybuchów radości – przynajmniej nie jej. Nigdy nie przepadała za białym puchem, od którego mokły buty, a włosy zdawały się być przyklepane i przyprószone. Wolała wiosnę kiedy wszystko budziło się do życia, trwa wydawała się być miękka, a słońce odbijało się w jej pasmach. Wtedy nawet i ona łagodniała wyciszając się i jeszcze bardziej nie zwracając uwagi na innych. Kroczyła dzielnie starając się nie wywrócić co nie byłoby mile widziane – czarny płaszcz na całe szczęście był wyjątkowo ciepły, dlatego dziewczyna nie musiała się martwić o to, że zmarznie, ani tym bardziej, że musiałaby prosić kogoś o odzienie. Gdy znalazła się już na miejscu ujrzała wszystkim dobrze znany szyld, na którego widok pierwszoklasistki o mało co nie wyskakują ze swoich majtek, a panowie chowają się pod stół, tudzież pod sukienki ów dziewcząt. Ruda miała mieszane odczucia co do tego miejsca – nigdy w nim nie była, a słysząc pogłoski o kawiarni jakoby byłaby urządzona bez gustu nie robiła na niej wrażenia. Zbyt pozytywnego ani negatywnego. Ot, kolejny pub, w którym zbierają się zakochani celebrujący swoje związki. Czy to miała być czysta ironia w wykonaniu Elijaha? Nie pytała go o to czy jest zadowolony z takiego obrotu spraw – w końcu ani on ani ona nie mieli za wiele do gadania w kwestii zaślubin ale czy to cokolwiek by teraz zmieniło? Czekając na niego schowała dłonie odziane w skórzane rękawiczki do kieszeni i podniosła błękitne tęczówki na czysto teoretycznie różowy szyld z napisem – czysto teoretycznie bo dla Lys to był kolejny, mdły odcień szarości niezidentyfikowanej. Warto dodać, że starała się wyglądać normalnie – mundurek szkolny poszedł na dno kufra, a do łask wróciła rozkloszowana spódnica z wysokim stanem [czarna] oraz ciepły sweter o grubym splocie [tyż czorny]. Do tego zimowe pantofle na płaskim obcasie i złoty, babciny zegarek na przegubie lewej ręki. Krwistoczerwone włosy spięte były w gustowny kok ozdobiony ciężką klamrą, a usta pociągnięte zostały malinowym pomadełkiem. Prócz tego twarz była nieskażona makijażem, cóż. Może nie do końca się postarała. Ponury wyraz wyczekiwania zagościł na jej licu kiedy w oddali dostrzegła sylwetkę Drewa.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Pon 16 Lis 2015, 22:46
Panicz Nott prawie nie czuł chłodu. Ciężko jest rejestrować spadki temperatury, gdy samemu od zawsze jest się chodzącym soplem lodu – wielkie dzięki, chorobo. Gdyby tylko Drew mógł sam decydować o tym, dokąd zaprosi pannę Yaxley, zdecydowanie nie szedłby właśnie jedną z ulic Hogsmeade, słysząc pierwszy śnieg skrzypiący pod butami. Zapadła dziura... Niestety sugerując to miejsce, szanowna małżonka Andrew Seniora, miała rację, wykładając synowi dwa argumenty. Po pierwsze, wioska znajdowała się blisko Hogwartu i Lyssa nie musiała podróżować zbyt daleko, po drugie, czy sam dziedzic Nottów nie mówił ostatnio o tym, że czasem chciałby czegoś kameralnego, nie wymagającego wydawania bankietu? Pilnując, by jego twarz nie wykrzywiała się zbyt mocno, przyznał matce rację, udając się do siebie, żeby napisać list. Krótki, zwięzły, z każdą literą postawioną równym, eleganckim pismem. Spotkaj się ze mną tu i tu, dnia takiego a takiego. Zapraszanie gdzieś własnej narzeczonej nie było przecież tak dziwne, prawda? Problem w tym, że Drew wcale nie miał ochoty spotykać się z Lyssą w najbliższej przyszłości – znał ją jedynie powierzchownie, z widzenia, ale opowieści i obserwacje jej temperamentu zdążyły sprawić, iż po cichu nazywał dziewczynę rudą szyszymorą. Nie najlepsze podwaliny dla udanego małżeństwa, jeśli ktoś wpadłby na pomysł zapytać go o opinię, zanim zdecydował, że wspólnie przedłużą linię rodu. Panicz Nott nie miał problemów z dziewczętami, dlaczego w ogóle ktoś wpadł na pomysł, by wybrać jakąś za niego? Przecież dobrze wiedział, jaka narzeczona będzie godna jego nazwiska – czystokrwista, z rodziną o odpowiednich poglądach i zawartością skrytki w Gringottcie. Cholera by to wszystko wzięła, a wściekły garboróg stratował. Siedziałby spokojnie w domu, gdyby nie przekazanie głupiego kawałka metalu – potocznie zwanego też pierścionkiem zaręczynowym, którego wcześniej panna Yaxley nie otrzymała, ponieważ „Drew nie zgadzał się na żaden kamień, szuka dla ciebie czegoś naprawdę wyjątkowego, kochanie!”. Andrew kochał swoją matkę, ale czasem miał ogromną ochotę zakneblować ją starą skarpetą. Nie żeby kiedykolwiek się do tego przyznał, nawet poddany torturom. Wypuszczając oddech spomiędzy ust i nie przestając iść, ledwo zauważył, że ten zmienił się w obłoczek białej pary. Zima nadchodziła coraz prędzej, niedługo zasypie wszystko. Poprawiając stójkę czarnego, idealnie skrojonego płaszcza, w którym Drew w jakiś dziwny sposób wyglądał na wyższego, minął zakręt, stając oko w oko ze swoją rudą nemezis. Panując nad własną mimiką, młody Nott opanował skrzywienie ust, mówiąc: - Dzień dobry, panno Yaxley. Kwitnąca jak zawsze – oficjalnie, sucho, zgodnie z etykietą. - Możemy? – spytał, nadstawiając ramię, jak na dżentelmena przystało, choć do przejścia mieli naprawdę niewiele. Lyssa jednak postanowiła najwyraźniej grać dzisiaj rolę kapryśnej wywłoki – jej ręce ani drgnęły, by objąć nadstawione ramię, a bitwa na spojrzenia zajęła chwilę trwającą kilka uderzeń serca. Oczy młodego śmierciożercy zmrużyły się tylko odrobinę, a usta wykrzywiły w niedużym, wyraźnie pogardliwym uśmieszku. Dobrze, skoro grała nieugiętą i niedostępną, musi systematycznie urabiać ją do swojej woli lub zaopatrzyć się w smycz i kaganiec. A tego jednak wolałby uniknąć, BDSM jakoś nigdy go nie kręcił. W sytuacji ewidentnego wzgardzenia, Andrew mógł tylko położyć dłoń na ramieniu Lyssy, delikatnie ale stanowczo dając jej do zrozumienia, że teraz musi się ruszyć. Ledwie zaczęli, a już zaczynała się orka na ugorze. Otwarcie drzwi, odebranie płaszcza i odsunięcie krzesła – to wszystko znalazło się w pakiecie zachowań, które młody mężczyzna zaserwował Ślizgonce, pokazując, że jej postawa w żaden sposób na niego nie wpłynęła. Zamówił herbatę dla ich obojga, ignorując wyraźnie przesłodzony wystrój wnętrza, na widok którego normalnie zrzedłaby mu mina. Kołnierzyk wychodzący spod ciemnego swetra lekko musnął go w szyję, gdy wyprostował się, opierając dłonie na stoliku. - Nie wyglądasz na zadowoloną, Lysso.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Wto 17 Lis 2015, 00:06
Gdyby Lyssa nie była Lyssą sama przyznałaby rację Nottowi i gdyby nie musiała to by nie zapraszała rudej pannicy na randkę tudzież na niezobowiązujące spotkanie, które kompletnie nic nie wniosłoby do ich życia. Niestety, rzecz się miała inaczej i skoro Yaxley jeszcze chodziła do szkoły i w ciągu najbliższych kilku miesięcy się to nie zmieni to należało poznać się bliżej – ona jego, on ją. Prócz tego, że chłopak grywa na skrzypcach nie wiedziała kompletnie o nim nic. Nie żeby jej to przeszkadzało, bo nijak to na nią nie działało, ale jednak przydałoby się wiedzieć coś więcej niż zlepek informacji pospiesznie rzuconych jej przez matkę w trakcie przymierzania jednej z sukienek bankietowych. Dziewczyna chyba wolałaby mieć swego narzeczonego bliżej – nie po to by móc go złapać za rękę czy uczestniczyć z nim podczas wykonywania prozaicznych czynności, a po to by mieć go na oku. By wiedzieć w jaki sposób zachowuje się swobodnie, by wiedzieć w jakim towarzystwie się obraca, co robi, co je i czego nie lubi. W domu, czy to rodziny Yaxleyów czy to Nottów wszystko wydawało się być wyreżyserowane – każdy ruch, uśmiech czy spojrzenie. Ona także tak robiła, sprawiała wrażenie ułożonej i cichej dziewczyny do czasu aż ktoś nie zajdzie jej za skórę. Rzadko wybuchała atakami złości w towarzystwie zwolenników Voldemorta nie chcąc zwyczajnie przynieść wstydu swemu nazwisku. W ekstremalnych sytuacjach jednak gdy nie mogła już wytrzymać nadmiaru głupoty zwyczajnie wychodziła i zagryzała materiał ubrania, by nie wykrzyczeć w gniewie czegoś, co mogłoby rzucić cień na jej imię. Opanowywała się gdy mogła – jeżeli nie miała tej możliwości – biada tym, którzy widzieli jej ciemniejące oczęta i drżące ręce. Z niemałą przyjemnością dziewczyna obserwowała jak jej pożal się Merlinie narzeczony staje z nią twarzą w twarz, która o mało co nie wykrzywiła się w paskudnym grymasie, który chłopaczyna usilnie starał się zamaskować. Nie musiał odgrywać przecież swojej roli gdy znajdowali się naprzeciwko siebie – nie prosiła go o to, a pytanie, które chciała mu niegdyś zadać czy jest zadowolony z całego przedsięwzięcia zostało odsunięte na dalszy plan. Jak na dłoni widziała jaki Drew ma do niej stosunek – jego oczy zdawały się mówić To tylko formalność, nic więcej z czym i ona się zgadzała. Przynajmniej tak się jej wydawało. Przez tyle lat jednak miała wbijane do głowy jak to idealna musi być dla swojego księcia, który prawdopodobnie i tak nie będzie zwracał na nią uwagi – prócz dnia, w którym pocznie z nią swojego dziedzica, którego ta będzie musiała wychować. Cóż, żyć nie umierać. Lyssa jest i pozostanie trudną do ogarnięcia czy rozszyfrowania osobą i raczej nikt tego nie zmieni. A na pewno nie będzie to Andrew Nott. - Dzień dobry. Również cieszę się, że Cię widzę. – Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani o jotę – wciąż ta chłodna… uprzejmość? Brak zainteresowania? Może połączenie obu? Dziewczyna tylko raz przemknęła wzrokiem po twarzy swojego towarzysza i krótko pokręciła głową dając do zrozumienia narzeczonemu, że nie potrzebuje jego pomocy. Powinna podziękować, powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, że da sobie sama świetnie radę, ale najzwyczajniej w świecie nie chciało się jej otwierać jadaczki do przedstawiciela płci brzydszej. Popchnięta przeszła przez próg nader uroczo paskudnej kawiarni i przeszła pierwsza przez rząd podobno kolorowych stolików, by zająć jeden z nich. Gdy Andrew odsunął jej krzesło i zabrał płaszcz wraz z szalem tym razem podziękowała, całkiem głośno by zrozumiał i docenił jej zaangażowanie. Usiadła wygodnie i przysunęła się do blatu, kiedy właścicielka – pogodna kobieta postawiła przed nimi dwie, ładnie wykonane filiżanki z porcelany wraz z tym całym badziewiem do mleka i cukru. Rudowłosa sięgnęła zatem po cukierniczkę i posłodziła sobie herbatę używając do tego dwóch kostek białej śmierci. Podniosła na moment zimne tęczówki na swojego chłopaka i niemo spytała czy i jemu zrobić tą przyjemność- krótka odpowiedź negatywna wzbogaciła ją o nowe newsy o nim. Nie słodził herbaty. - Powinieneś zdążyć zauważyć, że taki wyraz twarzy mam na co dzień, Andrew. – Odparła gładko niskim tonem chwytając gorące naczynie w zimne dłonie – pomimo noszenia rękawiczek kłykcie miała w odcieniu dojrzałego pomidora co zauważyła podnosząc filiżankę do ust. Nie wspominała nic o swoim niezadowoleniu – poza tym mogłaby powiedzieć to samo o nim. - Moim zadaniem jest zadowolić rodzinę i Ciebie. Także wybacz jeżeli Cię uraziłam. – Mechaniczny gest jakim było rozciągnięcie drobnych ust w uśmiechu, dosyć karykaturalnym zresztą był jedynym na co mógł w tej chwili liczyć. Swój drogą nie zauważyła dwuznaczności ukrytych w jej słowach, które notabene wypowiedziała tym swoim gardłowym głosem, które okazały się być prawdą. Po to tutaj była.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Nie 22 Lis 2015, 19:47
Cała ta maskarada, te przebieranki i wyreżyserowane sceny odgrywane przez arystokrację jak przez rasowych aktorów, zwykle nie przeszkadzały paniczowi Drew. Przyzwyczajony do nich od wczesnego dzieciństwa nie miał zbyt wiele do powiedzenia – tak zdecydowali się wychować go rodzice, na to przystawał za każdym razem, gdy chlubił się nazwiskiem Nott. Przynależność do wyższych sfer zobowiązywała do pewnego zestawu zachowań, pewnych poglądów oraz zwyczajów. Dlaczego więc tak bardzo uwierało go granie w przypadku własnego ustawianego narzeczeństwa? W końcu to tylko formalność. Nikt przecież nie oczekiwał, że zapała płomienną miłością do narzeczonej wybranej przez ojca oraz matkę – miał się jedynie przyzwoicie zachowywać, nie hańbić rodu, chodzić jak w zegarku. Kukiełka pociągana za sznurki przez zręcznego lalkarza. Mimo podskórnego dyskomfortu, tańczył w takty wybijane przez kogoś innego, kłamał sam przed sobą oraz resztą ludzi, dopasowywał się jak kameleon. Szkoda tylko, że nie tego chciał, a nikomu nie przyszło do głowy zapytać go o zdanie. Lyssa w żaden sposób nie zachęcała do tego, by choć odrobinę zmienić zasady kontraktu między nimi – począwszy od chłodu w głosie, po nie przyjęcie wyciągniętej ręki oraz wystudiowane słowa. Jakby czytała je ze starego skryptu. - Do niedawna nie przyglądałem ci się zbyt uważnie – odparł spokojnie w sposób tak obrzydliwie wyważony, że można by się pokusić o nazwanie go nudnym. - Nie na tyle, by wiedzieć, jak dokładnie reagujesz na pewne rzeczy – dodał, wyciągając rękę po filiżankę. Nie podniósł jej od razu do ust, dyskretnie przyciskając do jej ścianek wierzch najpierw jednej, a potem drugiej dłoni. Choroba, która wpływała na krążenie panicza Notta niestety sprawiała, że łatwo się wyziębiał i w dni takie jak te, szczególnie ciągnęło go do wszelkich źródeł ciepła. Dopiero po dłuższej chwili podmuchał na powierzchnię naparu, biorąc łyka gorzkiej herbaty i mrużąc lekko oczy, gdy spłynęła w dół przełyku do żołądka, zwiastując przyjemne zwiększenie temperatury ciała. Spojrzenie młodego śmierciożercy powędrowało ku twarzy Lyssy, gdy ta przeprosiła za popełniony afront, którego wcale nie była pewna – po prostu wpasowywała się w rolę usłużnej narzeczonej, dobrze wychowanej panienki. Logicznie rzecz biorąc, Drew powinno to schlebiać, mile łechtać ego – nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że panna Yaxley szydzi z niego nieprzerwanie od czasu, gdy ogłoszono oficjalnie, iż zostają sobie przeznaczeni. Możliwa dwuznaczność słów, które wypowiedziała, przeleciała mu gdzieś koło ucha, w ogóle się nie rejestrując. Dziwna odmiana gniewu smagnęła wnętrzności. Ostrożnie odstawiając na spodek filiżankę, zmarszczył nieznacznie brwi, po czym oparł przedramiona na blacie, pochylając się nieco do przodu. - Posłuchaj Lysso, bo mam dla ciebie propozycję – zaczął, przyglądając się dziewczynie cały czas, przygważdżając ją spojrzeniem w miejscu i upewniając się, że go słucha. - Możemy to rozegrać na dwa sposoby. Pierwszy, to tańczyć jak nam zagrają i dalej grać nadętych arystokratów przy każdej sposobności. Drugi, zachowywać się w swoim towarzystwie normalnie, bez całej otoczki etykiety i grać przy rodzinach, żeby nie mieli o nic pretensji. Nie wiem jak ty, ale osobiście wolałbym nie spędzać reszty życia pod dyktando sztywnych, bankietowych reguł.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Nie 22 Lis 2015, 22:39
Rzadko kiedy młodzi ludzie byli zadowoleni z decyzji, jakie podejmują za nich rodzice, którzy nie zawsze kierują się dobrem swojego dziecka, a wygodą, utrzymaniem wysokiej pozycji w społeczeństwie czy plusom i chwale jaka na nich spłynie. Tak było i w tym zaaranżowanym narzeczeństwie – tak było i u jej siostry Eponine – i chociaż wydawałoby się, że Lyssie trafił się lepszy kąsek to może warto byłoby się przyjrzeć najpierw Drewowi, a dopiero potem wysnuwać odpowiednie spostrzeżenia. Riaan choć młodszy i określony mianem dzikusa był chłopakiem porządnym – takie przynajmniej pogłoski słyszała na temat jego osoby. Jaki natomiast był Andrew, jej nowy chłopak, narzeczony, przyszły mąż i kochanek? Wiedziała o nim tyle o czym opowiedzieli jej rodzice wraz z dziadkiem – ledwo kojarzyła go ze szkoły, bowiem dzieliły ich cztery lata, a w szkole to tak jakby dzieliły ich lata świetlne. Mieli różnych znajomych czego nie można powiedzieć o ich opiekunach, którzy dogadywali się świetnie. I chociaż wszystko było zaaranżowane, a Lyssa od najmłodszych lat przygotowywana była do odpowiedniej roli, którą będzie grać do końca życia to czy naprawdę tego chciała? Czy chciała być zabawką, kukiełką i denną lalką, którą ktoś się pobawi, a potem wyrzuci? Nie chciała być kojarzona jako żona Notta z domu Yaxley – chciała być sobą, nie być ograniczona więzami krwi. Chciała osiągnąć coś sama, być dumna z siebie i swojego zachowania – nie sądziła by rodzice znaleźli jej chłoptasia, który pokocha ją taką jaka jest – nie sądziła by ktokolwiek i kiedykolwiek zdołał ją poskromić, sprawić by ta cieszyła się z czyjegoś widoku. Sama nie wiedziała czy potrafi kogoś pokochać – i nie chodziło tutaj o rodzinę, bo nie było takiej osoby o nazwisku Yaxley, której by nie szanowała czy nie darzyła nicią bezwarunkowej sympatii. Chodziło o młodzieńczą miłość – o to rozkwitające uczucie, motylki w brzuchu i uśmiech cisnący się na usta gdy widzisz ukochaną osobę. Moira spoglądała bezczelnie na Drew nie kryjąc się z tym zbytnio – widziała jak unosi filiżankę, chwilę trzyma ją w dłoniach, a dopiero potem raczy się naparem, który pewnie będzie mu parzyć do końca jego i swoich dni. Nie widziała się u jego boku, nie teraz gdy nie poznała go wcale, a jedyne co wie to, że nie słodzi herbaty i jest nadętym głupkiem, który wie więcej niż inni. Nie mówiła mu o tym, słuchała jego głosu odwzajemniając jednocześnie chłodne spojrzenie, które jej rzucał. To prawda, czuła się przyszpilona do ziemi – to było dziwne uczucie zwłaszcza, że zazwyczaj to ona bywała po drugiej stronie. Niestety to co powiedział Nott miało sens. Miało, bo doskonale oboje zdawali sobie sprawę co teraz zacznie się z ich życiem dziać – kto będzie pociągał za sznurki, a kto będzie tańczył. Doskonale także zdawała sobie sprawę, że Drew się w niej nie zakocha, tak samo jak ona w nim. Trzeba więc będzie pójść na kompromis co w obecnej sytuacji będzie o tyle łatwe, że Lyssa do tej pory ma jeszcze przed sobą kilka miesięcy nauki w Hogwarcie, co chroni ją przed codziennymi spotkaniami z ukochanym. Odczekała chwilę zanim do końca przetrawiła słowa młodzieńca po czym ułożyła dłonie na stole chwytając między palce srebrną łyżeczkę, którą przesuwała raz w lewo raz w prawo najwidoczniej zastanawiając się, która opcja będzie dla niej bardziej korzystna. Z jednej strony nie miała nic przeciwko grze, w końcu robiła to dla dziadka i rodziców, ale czy miałaby grać cały czas nie dając rady nawet poznać jaki naprawdę jest Andrew? - W porządku. Zachowujmy się naturalnie w swoim towarzystwie, gdy nikt z zewnątrz nie będzie nas obserwował. Tak będzie wygodnie zarówno dla Ciebie jak i dla mnie. Mam jednak kilka warunków, które chciałabym abyś spełnił bym była w pełni zadowolona. – Odezwała się po krótkiej pauzie siedząc wyprostowana jak drut. Ściszyła odrobinę głos, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi albo po to by chłopak znowu nachylił się do niej – jeszcze bliżej. Interpretacja dowolna. - Niezależnie od mojego zachowania zawsze będziesz okazywał mi szacunek i staniesz po mojej stronie. Rozumiem również, że według Ciebie i Twoich stereotypów nie jestem wymarzoną kandydatką na żonę ale proszę również o to byś… – Tutaj się zacięła. Jasne oblicze panny Yaxley się zachmurzyło, a jej dłoń zacisnęła się na serwetce, którą zmieliła w ręce. Przymknęła na moment powieki najwyraźniej czując zażenowanie, że musi o tym mówić. Przy nim. - By do moich uszu nie dochodziły żadne wzmianki o Twojej niesubordynacji względem mnie i naszego przyszłego pożycia. Jak się na to zapatrujesz? – Dokończyła niezbyt gładko jak chciała. Wytrzymała jednak spojrzenie pełne wstydu po czym zajęła się herbatą, która była jej ostatnią deską ratunku. Jej wymagania nie były aż tak kosmiczne jakby się mogło wydawać. Nie chciała być jedynie brana za wariatkę i nie chciała być nagminnie zdradzana co mogłoby obniżyć jej autorytet. Właśnie. Bo przecież zawsze o to chodzi.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Nie 29 Lis 2015, 21:16
Stwierdzić, że sytuacja w jakiej się znaleźli, była niekomfortowa, stanowiłoby ogromne niedopowiedzenie. Ani Lyssa ani Andrew nie chcieli tu być – w tej przesłodzonej, ociekającej różem kawiarni, w swoim towarzystwie debatując nad herbatką. Tego jednak wymagała etykieta, tego wymagały rody Nottów i Yaxleyów. Były Ślizgon nie spodziewał się wielkiego przełomu po tym spotkaniu, nawet na niego nie liczył, bo nigdy nie był osobą, dla której działy się cuda pozwalające na uniknięcie niekorzystnych sytuacji. Zawsze był we wszystkim sam, uzbrojony we własny rozum, w zdolności magiczne i czasem jeszcze w strach, jaki potrafiło wywołać wspomnienie nazwiska Nott. Ci, którzy nie urodzili się z czterolistną koniczyną w dłoni, musieli szybko nauczyć się dostosowywania, do ubierania stosownych masek, do robienia dokładnie tego, co musiało być zrobione, by mogli przetrwać. Co jakiś czas, od kiedy właściwie pamiętał, w głowie Drew powracała myśl: dużo łatwiej byłoby, gdybym zniknął i nie musiał się z tym wszystkim męczyć. Negocjując z Lyssą, walcząc o minimum pozwalające na w miarę spokojny sen, młody mężczyzna wchodził w rolę twardego i nieustępliwego podobnie jak czyniła to jego pożal się Merlinie narzeczona. Byli jak dwójka drapieżników, która nie może skoczyć sobie do gardeł i zamiast tego krąży dookoła siebie, szukając odsłoniętego miejsca, by dyskretnie zatopić w nim kły i upuścić trochę krwi. Jeśli panna Yaxley sądziła, że wygra tę małą bitwę na spojrzenia, srodze się myliła. Przyglądając się jej z odpowiednią dozą uprzejmego zainteresowania, śmierciożerca niemal widział, jak pod tą rudą czupryną kręciły się kolejne trybiki, jak kalkulowała jego słowa i szukała najkorzystniejszego wyjścia z sytuacji. Choć nie przyznałby się teraz sam przed sobą, była to cecha, która niewątpliwie ich łączyła. Dłuższa chwila i łyk gorzkiej herbaty później Lyssa w końcu przemówiła, wyrażając swoje zdanie odnośnie propozycji Notta, która miała sprawić, że oboje nie zaduszą się w tym fikcyjnym związku. - Słucham – powiedział tylko, gdy dziewczyna wspomniała o warunkach. Jak przy każdej rozmowie dogrywającej szczegóły oficjalnej umowy. Andrew nieznacznie pochylił się nad stolikiem, oferując Ślizgonce całą swoją uwagę, jednocześnie pozwalając sobie na bliższe przyjrzenie się jej twarzy. Ciemne brwi panicza Notta uniosły się lekko, kiedy nieomal wydukała swój ostatni warunek – miała rację, nie była obrazem kobiety z jego fantazji, ale nie zamierzał jej o tym mówić otwartym tekstem w najbardziej bezczelny z możliwych sposobów. - Zgadzam się, tak długo jak ty będziesz w taki sam sposób traktować mnie – powiedział, choć wraz z ostatnim słowem coś w jego jasnobrązowych oczach wyraźnie się nachmurzyło - Z tą różnicą, że nie oddasz się żadnemu innemu mężczyźnie. To mój warunek. Będę o ciebie dbał, ale jestem zaborczy. Odczekał chwilę, pozwalając wadze swoich słów dobrze dotrzeć do Lyssy, zarejestrować się i przetrawić – wymagał wyłączności, to była pierwsza nowa rzecz odnośnie jego charakteru, jakiej mogła się dzisiaj dowiedzieć. Panicz Nott nagle wstał, wyraźnie sobie o czymś przypominając i z kieszeni płaszcza zawieszonego niedaleko stolika, wyjął niewielkie pudełko pokryte przyjemnym w dotyku aksamitem. - Nie dostałaś pierścionka od razu, bo żaden kamień nie był wystarczająco wyjątkowy. Pozwól, że się teraz poprawię – rzucił, zajmując z powrotem miejsce i odruchowo poprawiając brzeg kołnierzyka, który przesunął się pod swetrem. Otwierając pudełko, Drew obrócił je w stronę panny Yaxley, by mogła obejrzeć zawartość. ( klik! ) - Opal, odmiana nazywana Oddechem Smoka – zaczął, przyglądając się dziewczęcej twarzy, szukając na niej oznak tego, co mogła myśleć jej właścicielka na temat pokazywanego klejnotu. - Moja narzeczona nie powinna biegać po Hogwarcie z byle czym na palcu.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Nie 29 Lis 2015, 22:17
Lyssa poniekąd ze swym losem się pogodziła. Poniekąd. Miała wszystko czego zapragnęła – kochającą się rodzinę, siostrę, o którą dbała i przed, którą nie miała żadnych tajemnic. Oceny, które mogłyby być lepsze, ale i tak uchodziły za przyzwoite. Miała możliwości, pieniądze oraz służbę. Należała do jednego z najznamienitszych rodów, który przysłużył się nie raz Czarnemu Panu, którego ta skrycie podziwiała. Miała również narzeczonego, o którym zapewne śniłaby co druga młoda kobieta. Nie jej oceniać – w sumie jej- ale Andrew mógł zostać uznany za przystojnego – regularne rysy twarzy, gęste włosy i oczy wpatrujące się z pogardą w drugą osobę- w tym wypadku w nią. Powinna być szczęśliwa, bo niebawem wyjdzie za świetnie zapowiadającego się sługę Voldemorta, za kogoś kto będzie o nią dbał po swojemu. Powinna. Ale nie jest. Od zawsze pragnęła przysłużyć się armii Lorda, od zawsze pragnęła mieć wyryty tatuaż, na który patrzyła z mieszaniną podziwu i jednocześnie zazdrości. Także chciała taki mieć, chciała zgłębić naukę czarnej magii, jednak to co w tej chwili umiała to było zdecydowanie za mało. Za mało by wyjść przed szereg, pokazać się, pokazać się co umie. Już na zawsze pozostanie markotną żoną mężczyzny, który w tajemnicy przed nią będzie posuwał w swoim gabinecie blond ślicznotki, które będą miały mu więcej do zaoferowania. Niż ona. Bo co ona może? Posągową pięknością nie była, a jedyne co miała wspólnego z ów stwierdzeniem to mimika, nad którą jako tako panowała i martwe spojrzenie, którym obdarowywała zainteresowanych. Nagrzane ścianki filiżanki poczęły parzyć jej palce kiedy ta wciąż trzymała naczynie, kurczowo jakby nie chcąc zostać przyłapana na tych negocjacjach, które nie powinny jej tyczyć, a jednak tyczyły. Nie chciała robić problemów familii dlatego zgodnie z Drew stwierdzili, że lepiej ze sobą współpracować. Nawet jeżeli współpraca oznaczała trzymanie języka za zębami do końca życia. Błękitne tęczówki błysnęły w świetle przyjemnego światła gdy zauważyła jak Nott się jej przygląda. Wytrzymała badawcze spojrzenie oferując mu całą siebie – nawet pomimo tego, że czuła się w pewnym stopniu jak towar, zabawka rzucona na półkę. Nie zamierzała niczego ukrywać, nie powinna tego robić zwłaszcza, że młodzieniec pewnie nie raz będzie miał okazję poznać ją bliżej i w innych warunkach. Kilka blizn odznaczało się od jasnej cery, ale tylko jedna z nich rzucała się w oczy – ta przechodząca przez prawy policzek i dochodząca aż do zagłębienia szyi. Nikt nie wiedział jakim cudem rudowłosa zdobyła ów trofeum, a i ona skora do pogaduszek nigdy nie była. Widziała jego reakcję, to jak wspomniała o zachowaniu względnej czystości i to jak mogło go to, nie wiem, rozbawić? Panną ze snu nie była i nie zamierzała być- wątpiła by znalazł się ktokolwiek komu szczerze by się spodobała – nie dbała ani nie zabiegała jednak o to, dlatego może pod skórą odrobinę współczuła Nottowi. Oczywiście, że nie. Kącik ust ślizgonki uniósł się nieznacznie, gdy usłyszała słowa informujące ją o pozostawieniu cnoty dla niego. Miała być jego własnością, jego dziewczyną, żoną, kochanką i zapewne matką dzieci? Nie mogła spojrzeć na innego mężczyznę podczas gdy on będzie mógł robić z innymi kobietami co mu się żywnie podobało? To miało sens. Przynajmniej tego ją matka nauczyła – była tylko dodatkiem, nikim innym więcej i miałaby wielkie szczęście, gdyby partner jej przeznaczony się w niej zakochał- w co nie wierzyła ani jej rodzicielka ani ona sama. - Zgadzam się. – Zerknęła na niego przelotnie dobijając tym samy targu po czym wróciła do gorącego naparu drażniącego jej język. Z ukosa spoglądała na poczynania swego narzeczonego zastanawiając się jak naprawdę będzie wyglądać ich relacja. Starała się rozluźnić, być inna niż zazwyczaj, bardziej naturalna. Ale chyba nie potrafiła taka być. Nie potrafiła uśmiechnąć się na zawołanie i mruknąć mu do ucha by jej nie zdradzał. Musiał to przeboleć albo nauczyć ją kilku sztuczek, jak zwierzątko. Pytanie tylko czy da się wytresować? Chociaż byli narzeczeństwem od raptem kilku dni, może tygodnia jakoś nie przywiązywała wagi do pierścionka zaręczynowego, który każda szanująca się narzeczona powinna mieć. Z rosnącym jednak zainteresowaniem odłożyła w połowie pustą filiżankę na spodek by przyjrzeć się biżuterii, którą przygotował dla niej Drew. Jeżeli chłopak faktycznie czujnie ją obserwował mógł dostrzec nutkę niezrozumienia malującej się na jej twarzy – a wszystko za sprawą odcienia, który nie był do końca dl niej jasny. Wiedziała z pewnością, że jest czerwony, ale z jakim nasyceniem? Przez chwilę dosłownie żałowała, że nie potrafi dojrzeć głębi koloru, jednak i to szybko minęło. - Jest bardzo ładny. - Komplementując sięgnęła po pudełko, by przyjrzeć się z bliska pierścionkowi jednocześnie nie dbając o to, że dotknęła, czy w sumie musnęła gorącą dłonią ręce Notta, które odwrotnie niż jej były chłodne. - Dziadek wspominał mi, że interesujesz się kamieniami szlachetnymi. Czy opal skojarzył Ci się bezpośrednio ze mną czy..? – Głęboki głos z nutą ciekawości przedarł się przez chwilę intymności, która z pewnością mogła się wytworzyć podczas gdy panna Yaxley w milczeniu przyglądała się prezentowi. Podsunęła pudełeczko mężczyźnie kiwając głową by mógł czynić honory.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Pią 04 Gru 2015, 21:25
Całe to przedsięwzięcie poza niezbyt przyjemnym startem, szło zadziwiająco gładko – a może przynajmniej łatwiej niż Drew mógł zakładać, wysyłając do Lyssy Augusta z krótkim zaproszeniem. Spodziewał się orki na ugorze, wtaczania kamieni pod górę niczym mityczny Syzyf, ale w przypadku tej bardziej temperamentnej z panien Yaxley, można by nawet stwierdzić, że się nieco zawiódł. Powinien być przyjemnie rozczarowany faktem, iż jego narzeczona nie stawiała wielkich oporów, poddawała się niejako jego woli, ale to właśnie ten brak wyraźnej walki z jej strony pozostawiał na języku młodego śmierciożercy posmak czegoś gorzkiego. Rozum podpowiadał jednak zaraz, że to ułatwi wiele rzeczy – jeśli umiejętnie podejdzie do całej sprawy, omota sobie pannę szyszymorę dookoła małego palca i będzie żył tak, jak właśnie to jemu miało być wygodnie. Plan idealny. Teraz należy go jedynie wcielić w życie. W trakcie ich negocjacji, poświęcał Ślizgonce wiele uwagi – przyglądał się jej twarzy, strojowi, niemal nieistniejącej mimice, którą musiała wypracować w ciągu lat bombardowana przez swój ród poradami odnośnie przebywania wśród śmietanki świata czarodziejów. Nott nie widział innego wytłumaczenia biorąc pod uwagę swój aktualny stan wiedzy o Lyssie. Choć miała ładne, gęste włosy, idealne do wplatania w nie palców, było w jej twarzy coś, co nijak nie przystawało do wyobrażenia Brytyjczyka o idealnej kobiecie – gdzie te drobne rysy, gdzie pociągły owal... Nie wspominając już o szczuplej talii, długich nogach i wzroście wyraźnie niższym niż panicz Andrew Jr. W głowie byłego Ślizgona pojawiła się brzydka, brzydka myśl, że jeśli nie przyzwyczai się do jej naturalnego piękna (bo blizn akurat nie zaliczał w poczet wad), każde zbliżenie łóżkowe będzie musiało odbywać się tak, by nie patrzył na twarz swojej narzeczonej. A potem żony. Lyssa Moira Nott. To była dopiero abstrakcyjna myśl. Kiwając krótko głową, jakby to przypieczętowywało ich umowę, wstał z zamiarem wyciągnięcia pierścionka, którego wyborowi poświęcił naprawdę sporo czasu. Kiedy chwilę później powiedział, że nie pozwoliłby Lyssie chodzić po Hogwarcie z byle czym na palcu, był to rzadki moment, w którym mówił najszczerszą prawdę. Namacalny dowód, że została mu przeznaczona, miał wzbudzać zazdrość jej koleżanek oraz zawstydzać chłopców, których nigdy nie będzie stać na coś choć w połowie tak cennego. Palce dziewczyny muskające jego własne, gdy odbierała pudełko, zostawiły po sobie przyjemne ciepło, tak szybko zwykle uciekające z ciała młodego Notta. - O tak, zawsze mnie fascynowały. Zdecydowanie pomógł fakt, że mogłem oglądać je w domowym skarbcu – powiedział, nieznacznie zadzierając brodę i zerkając ku kamieniowi, który w świetle mienił się ciemną czerwienią, granatem i gdzieniegdzie przechodził w czarne żyłki. Przyjął na powrót pudełko, które obite aksamitem przyjemnie łaskotało w dłoń, po czym wyjął pierścionek, lekko ujął dłoń Lyssy i wsunął biżuterię na jej palec. Sam przed sobą musiał przyznać, że klejnot wyjątkowo dobrze na niej wyglądał. - Odcień skojarzył mi się z twoimi włosami. Opale mają wiele fascynujących odmian. – dodał krótko, podając pannie Yaxley część prawdy, jak to zwykł czynić na co dzień. O znaczeniach tego konkretnego kamienia nie musiała wiedzieć nic, nie było jej to niezbędne do szczęścia. Wciąż lekko trzymając Lyssę za dłoń, obrócił ją delikatnie, przyglądając się z zadowoleniem, jak światło gra na kamieniu, płynnie zmieniając jego odcienie oraz stwarzając iluzję, że w środku istotnie zamknięty został smoczy oddech. Cofnął wreszcie palce, opierając przedramiona na stoliku. - To jedna z rzeczy, których się dzisiaj o mnie dowiedziałaś, twoja kolej. Co fascynuje ciebie? – spytał po chwili, modulując swój głos tak, by zabrzmiał jak najbardziej naturalnie. Im więcej dowie się o Lyssie, tym łatwiej będzie później powoli okręcać ją sobie wokół palca.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Sob 05 Gru 2015, 12:36
Rodzice wraz z dziadkiem powinni trzymać ją pod kloszem, nie puszczać do szkoły, powinni sami zająć się jej edukacją i szkolić ją z zakresu czarnej magii, która ją pociągała. Nie mieliby by wówczas problemu z wybieraniem dla niej nieszczęśnika, który zostanie jej mężem – któremu i tak się nie spodoba, bo nie była osobliwą, filigranową blondynką o miłym uśmiechu. Wcześniej, będąc dzieckiem bardzo chciała zostać jedną z tych posągowych żon, obracać się w doborowym towarzystwie – jednak im bardziej dorastała i zauważała różnice między nią, a dziewczętami z klasy tym bardziej chciała zakopać się w mroku nie uprzedzając o tym nikogo i po prostu odejść od tej całej szopki. Nie bawić się w brylowanie na salonach, wybieranie pięknych sukien i w słanie wymuszonych uśmiechów, które i tak nikogo nie oczarują. Nie była ślicznotką, nigdy do tego nie dążyła, a rodzice mimo wszystko wiedząc jak kooperuje ze światem zrobili jej to. Mimo wszystko nie miała im tego za złe, wciąż ich kochała i rozumiała ich idee, a to było w tym wszystkim najważniejsze. Czuła się jakby miała misję do wykonania – i tak istotnie było. Miała grać szczęśliwą żonę, być usłużną kochanką i nie patrzeć na to co na boku robi jej mąż- a co będzie robił, bo już ją o tym łaskawie poinformował. Jak miło. Nie była specjalistką od mężczyzn – rzadko zwracała uwagę na ich powierzchowność, a raczej patrzyła na ich sposób bycia, siłę, władzę i stanowczość wypisaną w ruchach. Lubiła niedoskonałości, dziwne anomalie, które wzbogacały daną osobę o ciekawe elementy. Czy Drew taki był? Nie potrafiła tego ocenić teraz – wydawał się jej być jednym z wielu, przez inne uważany był pewnie za przystojnego. Co za szczęście! Kierując swoje chłodne spojrzenie na ich dłonie – musiała przyznać, że wyglądają osobliwie. Tak samo jak pierścionek wsunięty na jeden z jej palców. Opal migotał tysiącem barw – Lyssa zdołała rozróżnić jedynie kilka z nich, tych najbardziej widocznych, co jednak i tak nie umniejszało efektu jaki ten dawał. Gdy panicz Nott trzymał jej rękę w swojej zauważyła niezdrowe wychłodzenie – czy tylko akurat tej kończyny czy jednocześnie całego organizmu? Miała ochotę to sprawdzić. Miała ochotę dotknąć go i zobaczyć czy wszędzie, w całym jego ciele panuje chłód. Zrobiła to. Ręką ozdobioną pierścionkiem zaręczynowym ze starannie dobranym kamieniem – którego pewnie zazdrościć jej będzie niejedna pannica – musnęła prawy policzek młodzieńca bezwiednie, w sposób naturalny. Nie mówiąc nic odsunęła łapę i powróciła do herbaty jak gdyby nigdy nic – wyraz jej twarzy nie zmienił się, wciąż pozostawał… zwyczajny. Nie znudzony, a stały. - Jesteś zimny. – Zauważyła jedynie nie drążąc tematu w jakikolwiek inny sposób bowiem domyślała się, że jej przyszły mąż nie będzie chciał rozmawiać z nią na temat jego problemów. Nie mówiła tu o jego aparycji czy w sposobie wyrażania emocji – chodziło raczej o fizyczność, którą bądź co bądź przełamali akurat na dzisiejszym spotkaniu. Pierwszy krok w poznawaniu siebie, panie Nott. To zabawne, że taka dziewczyna jak ona – nijaka, szara – w pewnym sensie dosłownie – dostaje to o czym marzą inne panienki z Hogwartu. Dobre nazwisko, cudowny mąż, klejnoty i zazdrości adoratorzy. No, może niekoniecznie z tym ostatnim bowiem żaden chłopaczyna znajdujący się w szkole nie zbliżył się do Lyssy bliżej niż na metr. Co osobiście bardzo ją cieszyło, innych martwiło. Czy naprawdę nie było nikogo kto mógłby rozpalić w niej ogień? - Obawiam się, że nie jestem zbyt interesującą osobą. – Odezwała się zaraz po tym jak Andrew dodał kilka faktów ze swego życia, z kręgu swych zainteresowań za co była mu wdzięczna. Wolałaby wszystkiego dowiedzieć się od niego, chociaż będąc w zaciszu własnego domu nie omieszka wypytać dziadka czy służby na jego temat. - Fascynuję się numerologią. To chyba jeden z moich ulubionych przedmiotów szkolnych – może dlatego, że nie każdy za nim przepada. Lubię skupiać się na drobnostkach, na przykład takich jak ta, że często poprawiasz kołnierzyk swojej koszuli. – Szkocki akcent przebijał się w stronę Drew, a usta Yaxleyówny drgnęły co miało chyba oznaczać, że jest rozbawiona. - Wiesz co jeszcze lubię? – Spytała szeptem, pochylając się w jego stronę zgrabnie, jakby była na polowaniu, a przed nią znajdowałby się smaczny kąsek. - Dręczyć ludzi. – W momencie, w którym wypowiadała to zdanie popatrzyła mu głęboko w oczy chcąc dojrzeć w nich coś jeszcze prócz głupiej etykiety i wyważenia.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Pią 25 Gru 2015, 18:45
Być może to spotkanie nie miało okazać się aż tak wielką stratą czasu, jak zakładał Drew. Logiczny i zorganizowany z cichym, nieokazywanym zbyt wylewnie zadowoleniem, odhaczał na sporządzonej mentalnie liście kolejne punkty: ustalenie podstawowych zasad, przekazanie pierścionka, wymiana pierwszych informacji... Pan protokolant miał swoje zażalenia względem odgórnego wyboru narzeczonej – jak choćby to, że przypadła mu w udziale Lyssa a nie na przykład Eponine, która o wiele bardziej wpisywała się w ideał kobiety panicza Notta. I matka Andrew doskonale o tym wiedziała. Dlaczego nie potrafiła lepiej porozmawiać z Thadeussem Yaxleyem, załatwić czegoś? Podmienić narzeczonych z tym tam... Van Vuurenem? Ich nazwisko było znane, sam Andrew dobrze znał się na historii czarodziejskich rodów, choć z tym konkretnym Nottowie mieli niewiele wspólnego. Jakkolwiek dobrze nie szłyby im interesy, dogadywanie podstaw umowy, którą koniec końców miało być małżeństwo, były Ślizgon wciąż miał utknąć do końca życia z rudą szyszymorą zamiast powabnej, uroczej blondynki. W tym całym układzie pozostawało znaleźć kobietę, która zaspokoi te potrzeby panicza Notta, którym Lyssa nie da rady z powodów zupełnie od niej niezależnych. Złośliwość losu. Póki co jednak, jak na czysto biznesową umowę przystało, szło im wcale nieźle – ta prawnicza, poukładana część Drew była usatysfakcjonowana. Smoczy oddech pięknie prezentował się na dłoni dziewczyny, na milę dając znać, że ktokolwiek nie sprezentował jej tego pierścionka, wiedział, co robi oraz ile wydaje. I bardzo dobrze. Nott lubił robić wrażenie, wywoływać zazdrosne spojrzenia. Wcale uprzejmie odpowiedział na pytanie Lyssy odnośnie kamieni, gryząc się w koniuszek języka, by nie rozpocząć na ich temat tyrady – miał sporą wiedzę w tej dziedzinie, kamienie szlachetne interesowały go i pociągały tylko nieco mniej od gry na skrzypcach. Dotyk Yaxleyówny na policzku był zaskoczeniem na tyle dużym, że ciemne brwi młodego mężczyzny zbiegły się nieco ze sobą, a oczy utkwione w twarzy Ślizgonki nabrały podejrzliwego blasku. Gorący szlak po muśnięciu rozproszył się szybciej, niż mógłby sobie tego życzyć, choć od zawsze żył z wyziębionym organizmem. Jesteś zimny. Nie powiedziała mu nic nowego i nie zamierzał tego komentować ani się w żaden sposób tłumaczyć. Jeśli dobrze pójdzie, Lyssa nigdy nie dowie się o wrodzonej chorobie przyszłego męża, co mogłoby podminować jego autorytet w oczach arystokratki. Mężczyzna w końcu miał być silny, utrzymywać dom w ryzach, potrafić ochronić swoich bliskich – Drew miał już zawsze nie domagać fizycznie, dlatego od najmłodszych lat uczył się odpowiednio dobierać towarzystwo, zbierać przysługi u potencjalnie przydatnych osób, zdobywać to co chciał postępem, nie wchodzić w bezpośrednie starcie. Zbył całą sytuację brakiem komentarza, Lyssa również wydała się niezbyt wzruszona. Zadał więc pytanie o jej własne zainteresowania, chcąc dowiedzieć się czegokolwiek o narzeczonej, czego nie mógłby sam zaobserwować. Splótł razem dłonie, robiąc z nich koszyczek, na którym oparł brodę. Usta Notta drgnęły niemal w identyczny sposób co Yaxleyówny, kiedy wspomniała o skupianiu się na detalach – przynajmniej w tym się zgadzali. - Numerologia to fascynująca dziedzina – skomentował niezobowiązująco, bo choć za czasów szkoły lubić bawić się w numerkach, wyliczać i poznawać w ten sposób wszystkich swoich znajomych, rodzinę oraz każdą nowo poznawaną osobę, od jakiegoś czasu już tego nie robił. Może powinien znowu zacząć? Ułatwiłoby mu to nieco kontakty biznesowe z pewnymi ludźmi, wiedziałby od której strony ich podejść, gdy utrzymywali pokerowe miny. Szept sprawił, że Andrew nachylił się nieco do przodu, by dobrze usłyszeć każde słowo – twarze jego i Lyssy znalazły się bardzo blisko siebie. Na tyle blisko, że mógł policzyć rzęsy na powiekach dziewczyny, a ona poczuć oddech delikatnie owiewający usta. W oczach Notta mignęło coś dzikiego, a górna warga uniosła się na moment, odsłaniając jasne zęby. - Przeszłaś więc odpowiednią edukację. Czy tylko zaczęłaś? – spytał, pozwalając nucie delikatnego rozbawienia przebrzmieć w przyjemnym, męskim głosie.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Pią 01 Sty 2016, 19:39
Lyssa nie miała nic do gadania odnośnie ustawianego małżeństwa - była po prostu nic nie wartym pionkiem, którym swobodnie bawili się jej rodzice wraz z dziadkiem, których szanowała. I najpewniej kochała na swój pokręcony sposób nie mówiąc nigdy o tym głośno. Rzadko mówiła o uczuciach, praktycznie wcale. Nikt nigdy od niej nie oczekiwał tumanów pocałunków, mokrych i śliskich, uścisków, od których mogłaby komuś zgnieść żebra. Nikt jej nie powiedział wprost, że ją kocha - prócz najbliższej familii, o czym wiedziała. Widziała to i czuła. Tą wdzięczność i bezwiedne pieszczoty, muśnięcia, którymi obdarzali ją rodzice, chociaż wiedzieli jak dziewczę nie lubi dotyku. Nie przeszkadzało jej to jednak, bo Ci by jej nie skrzywdzili. Jedynym uczuciem, o którym potrafiła swobodnie rozmawiać była złość. Gniew. Szał. Wówczas, gdy jedno z powyższych ją ogarniało nie miało znaczenia to, gdzie się znajdowała. Co robiła, z kim była. Mówiła o tym otwarcie jak się czuje i to co zrobi ze swoją ofiarą. Lubiła moment, chwilę, w którym drżała na całym ciele dowiadując się czegoś nowego, pogłębiając swoją wiedzę na temat czarnej magii. Wiedziała również, że nie jest odpowiednią kandydatką na jakąkolwiek partnerkę - czy to życiową czy seksualną. I chociaż istniał w niej zalążek kobiecości - wystarczy spojrzeć na jej kształty - wyraźnie odznaczoną talię i krągłe biodra - co jednak nie pozwalało jej poczuć się jak kobieta. Wszystko wykonywała szybko, mechanicznie i starannie. Ale co z tego? Nie potrafiła zbliżyć się do kogoś wystarczająco, by go poznać i poczuć do niego coś prócz nienawiści. Co w tej chwili czuła do Andrew? Obojętność i przymus. Nie obchodziło ją to w jaki sposób prowadzi się chłopak, z kim rozmawia, i czym się zajmuje. Wystarczyła jej informacja, że jest porządny i oddany Czarnemu Panu - co już zasługiwało w jej oczach na cząstkę szacunku, którym go obdarzała. Poniekąd. Do czego się nigdy nie przyzna. Obserwowała go, badawczo przesuwała wzrokiem po jego twarzy, która lada moment, a zacznie się jej śnić po nocach. Widziała jego reakcję na jej dotyk, który z kolei panny Yaxley wcale nie ruszył. Po prostu chciała sprawdzić, dotknąć go i zobaczyć jak to jest musnąć przelotnie kogoś, z kim niebawem będzie sypiać w jednym łożu. Na tę myśl skrzywiła się widocznie ewidentnie niezadowolona - miała nadzieję, że Nott nie będzie się do niej przystawiał - wielokrotnie była świadkiem drobnych pieszczot wielu ludzi - głównie dlatego nie widziała się w roli czyjejś kochanki. Raczej nie było osoby, która byłaby w stanie ją okiełznać, pokazać jej tą drugą stronę medalu. Mentor, który sprawiłby, że ta uwierzyłaby w siłę uczuć wyższych i sama chciałaby sięgnąć po nie dłonią. Schwycić i objąć do piersi. Słysząc jego głos na powrót skupiła oczy na jego tęczówkach o niezydentyfikowanym odcieniu - by się mu przyjrzeć musiałaby poświęcić chwilę czasu, a nie mogła sobie pozwolić na taką niesubordynację. To mogłoby się wydać podejrzane, gdyby pochwyciła jego twarz i spoglądając pod słońce wbiłaby wzrok w jego patrzałki. Musiałaby być niezwykle blisko, musiałaby zmniejszyć dystans między nimi, tak jak on zrobił to teraz. Zawęziła oczy - błękitne ślepia pociemniały gwałtownie, a czerwone loki naelektryzowały się. Przyjemny i ciepły oddech omiótł jej jasną twarz, a jej dłoń zacisnęła się na drobnej filiżance. - Jakby to określić… - Zaczęła, przesuwając z wolna palcem po krawędzi. Sunięcie powolne, systematyczne, zaraz jednak się zamieniło w coraz to szybsze. Dystans wciąż pozostawał taki sam. Więc może chodziło o zwykłą bliskość której się obawiała? - Nie jestem w tym zbyt doświadczona, ale wiem co zrobić, by pozbawić kogoś… żywota. Lubię zadawać ludziom ból. Lubię patrzeć jak cierpią, jak błagają mnie o litość. To… To jest naprawdę… - Nie dokończyła, nie potrafiąc zwyczajnie znaleźć słowa, które w pełni opisywałoby jej ekstazę, której doświadcza podczas znęcania się nad ciałami swych ofiar.
Gość
Temat: Re: Herbaciarnia pani Puddifoot Sro 06 Sty 2016, 20:33
Tak to już było z dziećmi w starych rodach – nie miały wiele do powiedzenia, gdy przychodziło do kwestii hołdowania tradycji. Gdyby nie nadzór osób starszych i mądrzejszych czystokrwiste rodziny mogące się poszczycić bogatą historią szybko przestałyby istnieć. Tak przynajmniej zawsze sądzili rodzice i dziadkowie Notta, a i on sam w pewnym momencie przyjął to jako naturalną zasadę wpisującą się w porządek świata. Szkoda tylko, że mimo objęcia jej rozumem, wszystko w emocjonalnej części panicza Drew buntowało się na taki bezczelny zamach na jego wolność. Choć okazała się być rozsądniejsza niż zakładał w swoich kalkulacjach, Lyssa zdecydowanie nie zachęcała, by obnażać przed nią nawet kawałka swojej duszy. Nie żeby w duszy Drew było co oglądać, ale liczyło się samo wrażenie, ten wyczuwalny chłód, który w pewnych momentach przebijał się nawet w nieustannie wyziębionym ciele młodego Notta. Panna Yaxley nie potrzebowałaby różdżki, żeby kogoś zabić – co wrażliwsi padliby pod wpływem jej spojrzenia jak muchy. Podrygując na ziemi w przedśmiertnych spazmach, łapiąc powietrze haustami, powykręcani i abstrakcyjni jak na dziele Hieronymusa Boscha. Bezwiednie obracając na palcu sygnet rodowy Nottów, Andrew wyraźnie zniżył głos, nachylając się do Lyssy w sposób, który postronnemu obserwatorowi przyniósłby skojarzenie pary szepczących sobie na ucho zakochanych, a nie dwójki młodych popleczników Voldemorta rozmawiających o potencjalnych mordach. Udawanie przychodziło młodzieńcowi bardzo naturalnie i płynnie – szkolony do tego od małego w kwestiach bankietów, nie uznawał przywdziewania masek za coś złego. Każdy to robił, dlaczego on miałby się zbuntować? Wzrok byłego Ślizgona został na moment przyciągnięty przez ruch palców Lyssy, zaraz jednak powrócił na jej twarz, omiotając bliznę, wykrój ust i oczy. Być może peszył ją tą bliskością, ale nie zamierzał roztrząsać w sobie tej kwestii. Jeśli mieli kiedyś być ze sobą, Yaxleyówna musiała się przyzwyczaić do chociaż tego niezbędnego minimum, które nie sprawi, że będą dwójką obcych sobie ludzi żyjących pod jednym dachem. - Sama procedura nie jest trudna. To finezja i wyrafinowanie w sztuce sprawiają, że potrafisz wywołać prawdziwy strach. Albo ślepy, zwierzęcy gniew. To też działa, tylko potem ciężko zidentyfikować to, co ci zostanie. I zostawiasz niepotrzebny bałagan – mówił cichym głosem, krótkimi, rzeczowymi zdaniami. - Wszystkiego cię nauczymy w swoim czasie – dodał po chwili, gdy Lyssa nie skończyła swojego ostatniego zdania, czując przez skórę o co też mogło jej chodzić. Zadawanie bólu było jak narkotyk, jeśli już raz pozwoliło się organizmowi przywyknąć, a psychice zbrukać. Choć czy w ogóle można mówić o zbrukaniu, skoro dorastasz w pewnym środowisku od małego i w środowisku tym obowiązują takie a nie inne poglądy oraz zasady? - Niektórzy z nas lubią uważać, że kobiety nie powinny umieć zbyt wiele, bo i tak nie wyjdą w pole. Ja osobiście uważam to za brednie, bo łatwiej jest zaskoczyć przeciwnika, jeśli się czegoś w ogóle nie spodziewa. Jeśli tylko chcesz, mogę pomóc ci podszlifować umiejętności – zaproponował, choć z dużo mniej szlachetnych pobudek, niż można by chcieć uważać. Jako jego żona, Lyssa byłaby naturalnym, najbliższym sojusznikiem, jakiego mógł obok siebie mieć – to całkiem oczywiste, że chciał, by była dobrze naoliwioną, użyteczną bronią, jeśli kiedyś przyszłoby do sytuacji, w której nie znalazłoby się inne wyjście, jak przejście po trupach.