Godzina W, czyli jak wykaraskać się z spod widma szlabanu stosując wrodzony urok i wdzięk wobec jednej jedynej wspaniałej pani profesorki. Przestroga na przyszłość: wnęka obok sześćdziesiątego trzeciego schodka przy wąskiej okiennicy jest miejscem spalonym dla osób pod wpływem nałogu tytoniowego. Nawet w tak ciasnym miejscu można spotkać nauczyciela. Castiel miał szczęście, ponieważ spotkał Katję. Katja miała... przyjemność znaleźć przypadkiem łamacza regulaminu. Pozostaje ciekawość - czy uda się tej dwójce dojść do kompromisu?
Osoby: Katja Odineva, Castiel Horn
Czas: zima 1978
Miejsce: schody do obserwatorium, wnęka przy okiennicy
Castiel Horn
Temat: Re: Ależ pani profesor! Nie 08 Kwi 2018, 19:51
Dzisiejszego poranka zimowe powietrze było szczypiące i nieprzyjemne. Mroziło przy lekkim uchyleniu okna, więc tym bardziej niezrozumiałe było stanie przy na wpół otwartym, co też czynił w danej chwili Castiel Horn. To jedno z kilku poświęceń koniecznych do powzięcia przez osoby zniewolone nałogiem tytoniowym: wczesna pora popalania czy znalezienie idealnej kryjówki, w której można bezkarnie oddawać się praktykowaniu nielegalnych czynności przy jednoczesnym czuwaniu na wypadek wzmożonej aktywności szkolnego woźnego. Szesnastoletni Castiel stał wciśnięty we wnęce, z twarzą zwróconą do okna. Marzł niemiłosiernie, o czym mogło świadczyć przestępowanie z nogi na nogę, ciche syczenie dobiegające spomiędzy jego ust przy byle ruchu wiatru i nerwowe pocieranie dłoni o spodnie. Czego się nie robi, by zaspokoić głód tytoniowy. To miejsce znalazł spontanicznie, odprowadzał krukońską pannę na astronomię. To był jeden moment, w którym zrozumiał, że od tego dnia tutaj będzie oddawać się truciu tytoniem. Miejsce osłonięte w taki sposób, iż nie widać go ze strony schodów. Dzięki swej chudej posturze ni kawałek chłopaka nie wystawał z wnęki. Mógł tu zaszyć się i palić do woli bądź w gwoli ścisłości - dopóty dopóki nie usłyszy charakterystycznego człapania bądź miauczenia. wypuścił nosem sporą smugę dymu, kierując ją na zewnątrz okna. Opieranie pleców o zimną ścianę nie było spełnieniem jego marzeń, jednakże głód tytoniowy pchał ku zachowaniom nieracjonalnym i szkodliwym. Chłopaczyna wspominał wczorajszy wieczór, czyli ostatni dzień szlabanu u Filcha. Krzywił się, przypominając sobie niebywale nieatrakcyjną facjatę starego mężczyzny chuchającego na biednego studenta i prawiącego mu morały. Castiel przyznał, że co nowy szlaban, to woźny jest bardziej pomysłowy. Gdzie się podziała moda na przepisywanie zwojów czy sortowanie kotłów? Po tygodniu deficytu życia prywatnego i nieustannej asyście woźnego, Castiel mógł w końcu w pełni oddać się swej ulubionej czynności bez widma pseudo bohaterów sprawiedliwości. Niczego się nie nauczył. Nie pojął swego domniemanego błędu łamania tejże zasady regulaminu. W naturze pana Horna nie leżało przejmowanie się tym, co wypada, a co nie. Głód tytoniowy nie minie mu od nieskończonej linii kar. Ważne są również chęci, których u tej jednostki próżno szukać. Castiel przygotował się do dzisiejszego spaceru. Wczesna pora likwidowała ryzyko spotkania prefektów. Ci zazwyczaj wylęgali się z dormitorium trzydzieści minut przed śniadaniem, a w chwili obecnej do posiłku pozostało minut dokładnie czterdzieści osiem. To zaś dawało chłopakowi kwadrans relaksującego trucia organizmu. Przytrzymał gilzę w ustach, by potrzeć o siebie zziębnięte dłonie. Wyglądał przez okno, na błonia pokryte oślepiającą bielą. Jeśli Castiel dostanie jakiś szlaban, to wiedział jaki. Mógł zapisać się na wróżbiarstwo, gdyż widząc stan dziedzińca widział już siebie, biednego i nieszczęsnego, odśnieżającego okolice. Zmarszczył nos, pozbywając się nieprzyjemnej wizji. Nikt nie powinien go tu nakryć. To zbyt idealne miejsce, by doczłapał się tu woźny. Chwycił papierosa między palec wskazujący a środkowy i wystawił rękę za okno. Momentalnie przebiegł go zimny dreszcz, wzdrygnął się i w efekcie porządnie zaciągnął się tytoniem. Ulga, jaką poczuł była warta wszystkich hogwardzkich kar. Odwrócił głowę na bok, by sprawdzić czy na horyzoncie nie majaczy niczyja nieproszona sylwetka. Uśmiechnął się do siebie jednym kątem ust. Wypali do końca i ze znacznie lepszym humorem będzie mógł rozpocząć nowy dzień, przybliżający go coraz bardziej do upragnionego weekendu.
Katja Odineva
Temat: Re: Ależ pani profesor! Pon 09 Kwi 2018, 13:12
Katja nie człapała ani nie miauczała. To pierwsze zdarzało jej się czasem, ale nie w godzinach porannych; nie, kiedy wciąż czekało ją zbyt wiele lekcji do przeprowadzenia. Z jakichś niewytłumaczalnych powodów przywiązała się do pracy w Hogwarcie, może dlatego, że wciąż dało się tutaj wyczuć obecność Vincenta. A może po prostu czuła się w Zamku mniej samotna, bo od czasu do czasu znalazł się ktoś, kto poklepał ją po ramieniu albo wypił z nią kilka kolejek. Inną przyczyną mogła być niedawno odkryta skłonność do autodestrukcji, która skłaniała Katję do wybierania możliwości najbardziej dla niej niekorzystnych. Być może, gdyby powróciła do swojego niespokojnego trybu życia, mnogość przeżyć oderwałaby choć na chwilę jej myśli od spraw, które ją gnębiły. A tak, cały czas funkcjonowała z widmem śmierci ponad głową i w niepokojącej bliskości mnóstwa przedmiotów i osób, które przywoływały kończące się spożyciem alkoholu wspomnienia. Kończąc tę niepotrzebnie długą dygresję: Katja nie człapała ani nie miauczała, Castiel nie miał więc powodów przeczuwać niebezpieczeństwa. Odineva nie bardzo z resztą łapała się w tę kategorię, teraz mniej niż kiedykolwiek, a przecież nigdy nie była właściwie jej reprezentantką. Najlepiej chyba uzasadnię to stwierdzenie tłumacząc, co też właściwie robiła w tych okolicach, w godzinach porannych, prezentując sobą widok co najmniej niekorzystny, przy bliższych oględzinach możliwy do sklasyfikowania jako klasyczny przykład skacowania. Otóż ta szacowna członkini grona pedagogicznego oraz opiekunka dumnego domu Puszka, odebrała właśnie przed chwilą sporą dostawę najlepszej, rosyjskiej wódki. Z przyczyn logicznych oraz zrozumiałych, nie otrzymywała dostaw prosto do gabinetu czy też do sowiarni; skłaniała się ponadto ku godzinom, w których większość mieszkańców Zamku dopiero wygrzebywała się z ciepłych pieleszy. Jakimś cudem wciąż miała w sobie na tyle rozsądku. Swój bezcenny pakunek zamierzała pozostawić do wieczora we wcześniej wypatrzonej wnęce, do której skręciła właśnie beztrosko, podzwaniając pełnymi wody życia butelkami, ukrytymi w drewnianej skrzynce. Nieopisanej – kolejny przykład na to, że wciąż jeszcze procenty nie wypłukały jej resztek mózgu z głowy. Nieoczekiwanie wpadła na jakiegoś szkieletowatego jegomościa, który całkowicie nielegalnie popalał sobie przy otwartym oknie. Bezczelny! W środku zimy! Czy on miał jakiekolwiek pojęcie, ile kosztowało ogrzanie tego typu budynku…?! - Dzień dobry, Panie…? – ton Katji ni stąd ni zowąd stał się całkiem profesorski, jakby ćwiczyła przed lustrem na takie okazje. Pewnie chciała w ten sposób odeprzeć od siebie falę niepokoju, wywołaną przyłapaniem na gorącym uczynku: w trakcie chowania po kątach alkoholu, którego w ogóle nie powinna mieć w zamku. A przynajmniej nie w takich ilościach. A to ci ambaras! Chyba oboje woleliby uniknąć takiego spotkania. W dodatku oboje z podobnych przyczyn. Ale nie dało się cofnąć czasu i na całe szczęście to Odineva znajdowała się w lepszej sytuacji, z godnością nauczyciela i idącymi za nią uprawnieniami. Do karania niesubordynowanych uczniów, na przykład. - Czy mógłby Pan łaskawie zgasić papierosa i zamknąć okno. W dowolnej kolejności, byle szybko, bo oboje nabawimy się zaraz przeziębienia. – stwierdziła bardzo surowo, w sposób zupełnie do siebie niepodobny, ale bezcenna skrzynka spoczywająca w jej objęciach nastawiała ją bojowo do świata. – Czy można wiedzieć dlaczego, zamiast dopiero wygrzebywać się z lochów na śniadanie, Pan znajduje się w jednej z wież? Naprawdę nie było po drodze żadnego innego miejsca odpowiedniego na nielegalne procedery?