|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Nie 17 Maj 2015, 20:29 | |
| Drobne zmiany mimiczne na twarzy Laurel zatrzymały jego spojrzenie taksujące uważnie kształt ust kiedy podniosła zaskoczona i zażenowana smutne oczęta. Nie był w stanie sprostać takiemu ciężarowi jak niedopowiedzenia czające się w oczach niewinnej Lancasterówny, próbując wyjść obronną ręką z sytuacji, w której znalazł się całkiem świadomie. Burgundowe rumieńce pociemniały, zdobiąc policzki dziewczęcia tak intensywną delikatnością, o jakiej istnieniu do tej pory nie wiedział. Niczym zahipnotyzowany lustrował z nowego punktu widzenia stojącą przed niego osobę, uświadamiając zaistniałą w jej ciele zmiany, jakie do tej pory pozostawały poza zasięgiem chłopięcego rozumowania, zbyt mocno skupionego na efektach quiddichowych i zdobywaniem serc nieodpowiednich dziewcząt, pozbawiając szans tych z najbliższego otoczenia. Przerażenie iskrzyło się w jej jasnych oczach niczym perełki, nawołujące ramiona Dwayne’a do opiekuńczego zagarnięcia wprost do pustki w sercu, aby otoczyć miłością tę niewinną duszyczkę i zainteresowaniem tak bezgranicznym, że zaparło mu dech w piersiach. Niczym sparaliżowany patrzył w twarz Laurel, pozbawiając się wcześniejszej arogancji i bezpośredniości, trzymając pięści wypełniające przednie kieszenie w spodniach tak znacząco, że aż mogłoby wywołać to śmiech postronnych obserwatorów. Tymczasem obserwował z potężną mocą bezsilności trzymającą go za gardło w żelaznym uścisku jak opuszcza dłonie wzdłuż ciała i wyraźnie ucieka rozbieganym wzrokiem w stronę bezpiecznej kryjówki. Nie wytrzymał napięcia przestępując z jednej strony na drugą z częstotliwością nadpobudliwego dziecka, któremu brakuje cierpliwości do otrzymania dawno wyczekiwanego prezentu. Sekundy przedłużały się w minuty niepokoju spinającego każdy mięśień na ciele pałkarza, zmuszając równocześnie do nerwowego podciągania nosem w wyczekiwaniu na druzgocącą odpowiedź, którą wielokrotnie udzielał sobie przed lustrem. Przekonany, aby zbyć uśmiechem odmowę i zaprzeczenie Laurel, wzruszył ramionami nie słysząc dokładnie odpowiedzi udzielonej przez samą zainteresowaną. - Aha – po czym wyciągnął w końcu spoconą dłoń z kieszeni i przesunął nią po potylicy, aby jak najszybciej ukryć zmieszanie malujące się na jego ciele, wyeksponowane przez błysk rozczarowania kiedy uciekał wzrokiem poza zasięg spojrzenia Puchonki. Nie spodziewał się niczego więcej poza wyśmianiem, dlatego poczuł ulgę rozlewającą się stopniowo po każdej komórce organizmu. I chociaż czuł gorycz porażki, przełknął to wraz z utwierdzeniem poglądu, że nie nadaje się do niczego i żadna nie spojrzy na niego inaczej jak na błazna, który rozbawia zasmuconą publikę niewybrednymi żartami. Ponownie wzruszył ramionami i bez słowa wyjaśnienia odwrócił na pięcie, pogrążony we własnych myślach, których barwy wyblakły pod wpływem niewypowiedzianych przecież słów Lancasterówny. Z ciężkim sercem zrobił trzy kroki w stronę rozjaśnionego lampionami dziedzińca, kiedy wyprostował przygarbione ramiona i przystanął niczym rażony piorunem. – Zaraz, że co?! – Wykrzyknął z niedowierzaniem i w niezdarnym piruecie obrócił na pięcie, aby jednym susem podskoczyć do Laurel, uczepiając się dłońmi za przedramiona dziewczęcia tak mocno jak tylko potrafił, niezbyt przejęty ewentualną krzywdą. W oczach Dwayne’a zabłyszczała nadzieja w zwężonych źrenicach, podkreślona uniesionymi do granic możliwości brwiami. – Nie żartujesz sobie? – Zagadnął podejrzliwie, chociaż w samym tonie głosu słyszalne były dźwięki ledwo wstrzymywanej radości.
|
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Pon 18 Maj 2015, 11:14 | |
| Laurel zastanawiała się jakim cudem chłopak dowiedział się o jej głęboko skrywanej tajemnicy – przecież nikomu, ale to nikomu nie mówiła o jej beznadziejnym zadurzeniu w starszym Morisonie. Nikt nie mógł o tym wiedzieć - czyżby rzucała pełne tęsknoty spojrzenia, które były aż tak widoczne? Chyba odruchowo zaczęła szukać szczęścia na ziemi, w okolicach czubków swoich butów, które wydały się jej niezwykle interesujące. Wbijała niemal niezauważalnie paznokcie w dłoń, w tą miękką część, by chociaż stopniowo zmniejszyć rumieniec, który napłynął na jej twarz. Nie chciała, by Dwayne widział ją w takim stanie kiedy pełna sprzeczności niemal kuliła się przed nim nie będąc pewna czy to co właśnie potwierdziła będzie dla niej zbawieniem czy też nie. Nie podnosiła wzroku bojąc się, albo też w oczekiwaniu na jego odpowiedź. Ciemne rzęsy rzucały cień na policzki, a drobne usta wykrzywiały się niemiłosiernie od tej niepewności. Zagryzła w końcu dolną wargę mając ochotę odwrócić się po prostu i odejść, wybiec i wrócić do zamku, gdzie ukrywałaby się do końca swoich dni. Szum krwi nie dał się jej skupić na twarzy swojego przyjaciela którego znała od wielu lat, który był tak częstym gościem w ich domu, że prawdopodobnie spędzał tam więcej czasu z Henrym niż ona sama. Co się stanie po tym jak odrzuci jej zaloty? Poczuła dziwne ukłucie w żołądku i odwróciła buzię od niego nie będąc przygotowaną na taką rozmowę. A może podświadomie była gotowa i chciała tego w głębi serca? W końcu na niego spojrzała, po kilku długich sekundach i ujrzawszy pewnego rodzaju rozczarowanie widoczne na jego facjacie drgnęła zrażona nie wiedząc, że to co usłyszał Morison nie kryje się z tym co ona powiedziała. Widziała jak się odwraca, widziała drgające mięśnie i przepełnione smutkiem oczy Puchona. Lau otworzyła usta chcąc zaprotestować, powiedzieć coś, co kazałoby mu przy niej zostać. Na jej twarzy odznaczyła się trwoga i zaskoczenie kiedy do niej doskoczył i złapał ją mocno za ramiona. Była w szoku i przez chwilę nie mogła wydusić z siebie żadnego sensownego słowa, kiedy zdała sobie sprawę, że starszy Puchon w końcu zrozumiał, że nie odrzuciła go, a wręcz przeciwnie. Sama do niego lgnęła niezrażona jego zachowaniem. Odwzajemniła błękitne spojrzenie i nie mogąc powstrzymać szczerego grymasu uśmiechnęła się zadowolona, że w końcu przejrzał na oczy. - Nie, Dwayne. Nie żartuję. – Powtórzyła upewniając go ponownie, że nie opuści go i będzie przy nim trwać, jeżeli ten tego zechce. Wystarczyło jedno słowo bądź gest, który dałby jej otwartą furtkę – drżała delikatnie pod wpływem jego dotyku, chociaż mocnego, a który dawał jej dziwne poczucie bezpieczeństwa. Podniosła jasną twarzyczkę w jego stronę, rozchylając przy tym zapraszająco usta. Jej wzrok opiewał wszelkie zmiany w jego wyglądzie – nie zwracała uwagi na garbek na jego nosie, ani na zadrapania na jego buzi, po które sięgnęła dłonią, by móc opuszkami palców pogłaskać drobną rankę. Przełknęła ślinę nie wierząc w to co właśnie robi. Dotknęła go, delikatnie, jak na nią przystało, ale całkiem świadomie.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Pon 18 Maj 2015, 11:34 | |
| Wszystko działo się zatrważająco szybko, aby nadążył w spokoju za tymi zmianami. Patrzył w okroszone niewinnością oczęta Laurel, wpatrujące w niego z niezwykłą intensywnością nadziei, jakiej do tej pory nie widział u żaden z dziewcząt. Nowy ferwor uczuć zaatakował trzewia Puchona, który zapomniał wypuścić przedramiona dziewczyny z silnego uścisku i patrzył na koloryt policzków, potwierdzający w pełni wypowiadane z dziwną pewnością siebie słowa. Oczekiwał chociażby parsknięcia śmiechem, które zmazałoby dotychczasową powagę ich spotkania, jednak zamiast tego otrzymał uśmiech lekko rozchylonych warg, łagodnie proszących o zapewnienie o bezpieczeństwie. Przełknął głośno ślinę, czując nieprzyjemny ciężar na barkach, przytłaczający go obowiązkiem jaki do tej pory wydawał się kuszący, a co ważniejsze – w sferach wyobraźni, podsycany opowieściami Artiego. Niczym zahipnotyzowany czekał aż dziewczyna uniesie dłoń, wypuszczając ją z okowy mocnego chwytu i drgnął zauważalnie pod wpływem delikatnego dotyku, mięknąc pod wpływem pieszczotliwego gestu Laurel. Właśnie w tej chwili powtórzył jej imię w myślach, dostrzegając po raz pierwszy jak ładnie ono brzmi, jak wiele dziewczęcości w sobie niesie, jak bardzo pasuje do tej zadziornie urokliwej istoty, kruchej niczym … niczym… no dobrze, nie potrafił nawet odnaleźć właściwego porównania, zbyt mocno przejęty rozgrywającą się sceną. Patrzył bez słowa na równe brwi okalające wysokie czoło piętnastolatki, czując że jego zmieniły po raz kolejny położenie i ściągnęły w dół, podczas gdy reszta twarzy wciąż wyrażała niedowierzanie. Powoli uświadamiał sobie jak blisko znajduje się dziewczyna wpatrzona w niego niczym w obrazek, poszukująca jakichkolwiek oznak odpowiedzi potwierdzającej podejrzenia dotyczące odwzajemnionego uczucia. Morison próbował odnaleźć w sobie to właśnie zapewnienie, ale nie potrafił odnaleźć niczego prócz niepewności i lęku, podsyconego w niewielkim stopniu jakąś goryczką, która pojawiła się w niewłaściwym momencie. Przecież Laurel była śliczną dziewczyną, nie rozumiał dlaczego czuje gryzące wyrzuty sumienia, wyobrażając sobie to samo zafascynowanie w oczach innej, nieco starszej Puchonki? Bezmyślnie, przestraszony torem własnych myśli, aby jak najprędzej odgonić od siebie niebezpieczne wnioski pochylił się nad dziewczyną i przycisnął swoje wargi do jej, nie bardzo wiedząc co dalej. Serce łomotało mu bardzo głośno, ale nie obawiał się zdemaskowania pod tym względem – musiał za wszelką cenę uciszyć to rozczarowanie, bo przecież zależało mu na tym, aby jakaś dziewczyna odpowiedziała na jego zaloty. Skoro Joe nie potrafiła, dlaczego nie pozwalała mu pokochać kogoś innego? W przypływie desperacji patrzył w oczy Laurel, próbując poruszyć w sobie wrażliwe struny serca, aby poczuł nić pożądania w jej stronę. Nawet nie myślał o tym, że ktokolwiek może zobaczyć w jego ruchach przymus, zbyt często zaskakując przyjaciół nieprzewidywalnym zachowaniem.
|
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Pon 18 Maj 2015, 12:30 | |
| Nie miała ochoty się śmiać, kiedy jej żołądek wykonywał salta lepiej niż niejeden czołowy akrobata. Od tej rozmowy najpewniej zależało jej życie, jej dalsze losy w szkole czy w pokoju Wspólnym Puchonów. Od tego, od dzisiejszej pogawędki wszystko się zmieni, jeżeli nie na lepsze, to na gorsze. Będzie albo zadowolona i przeszczęśliwa, albo się załamie i usunie w cień. Sytuacja była o tyle niekomfortowa, gdyż z Dłejnem łączyła ich nie tylko więź z Henrykiem, ale i przynależność do jednej drużyny szkolnej, w której musieli ze sobą współpracować. Dziewczyna bała się, że jej zaloty mogą zostać odepchnięte – najpewniej nie zniosłaby tego odrzucenia – dopiero po raz pierwszy zdecydowała się na potwierdzenie czegoś co od dawna chodziło po jej głowie. Wcześniej owszem, spotykała się z różnymi chłopakami, ale dopiero Dwayne wywoływał w niej tak skrajne uczucia. Nie zamierzała się uginać i pozostać w jego cieniu- dalej była tą samą Lau, którą poznał x lat temu, która przeszkadzała jemu i swojemu bratu, kiedy ta dwójka skrzętnie planowała coś niezwykłego. Była tą samą panną Lancaster z tym wyjątkiem, że powoli zaczynała dojrzewać, wyglądać jak młoda kobieta, ze wszystkimi krągłościami i tą dziwną pewnością siebie, która od niej emanowała. Nie wiedziała co ją pchnęło w ramiona Puchona, ale nie żałowała, że przyjęła jego zaproszenie. Nie domyślała się jaka batalia właśnie rozgrywa się w głowie starszego Morisona – z czego nieświadomie powinna się cieszyć. Nigdy nie była w sytuacji, w której dwie dziewczyny walczyły o jednego chłopaka i nie zamierzała mieszać się w dziwne trójkąty. Chciała jedynie być w centrum zainteresowania Dwayne’a – chciałaby patrzył na nią inaczej niż dotychczas, by zauważył jej spojrzenie, które łagodniało za każdym razem gdy na niego spoglądała. Chciałaby by poczuł jak serce jej łomocze, podczas gdy ręce aż wyrywają się do niego jak właśnie zrobiły to teraz. Nie kontrolując się już kompletnie, ba – nawet nie chcąc. Zachęcona rozluźnieniem uścisku objęła buzię Puchona i odwzajemniła ich pierwszy pocałunek. Poczuła nie tylko delikatnie kopnięcie w okolicach serca ale i zapach mydła, czystych o dziwo ubrań i czegoś, co zapadło jej niemal natychmiast w pamięć. Odetchnęła jednym powietrzem wraz z Dwaynem i trwała w tym pocałunku wsuwając powoli dłonie w o wiele krótsze włosy młodzieńca, niż te ostatnio miał. Przyciągnęła go do siebie czując jak drży na całym ciele, dopiero teraz zauważając jak wiele centymetrów ich dzieli. Może chciała uciszyć swoje demony, może chciała przekonać się, że to właśnie on jest jej pisany, a może chciała po prostu go przekonać do siebie? Do jasnych i łaskoczących włosów, do miękkich, różanych ust i kwiatowego zapachu, który roznosił się wokół niej?
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Pon 18 Maj 2015, 14:06 | |
| Jeszcze nie zdążyło mu się dzielić tak niewielki dystans z inną dziewczyną niż Jolene, czując jak nowe horyzonty stoją powoli otworem przed niepewnym własnych możliwości Morisonem. Spoglądając w jasne oczy uroczej Laurel nie myślał o ewentualnych konsekwencjach swojego czynu, skutecznie uciekając przed sumieniem wymagającym od niego konsekwencji niszczącej dotychczasowe schematy. Powstrzymując jedną dłonią przedramię drżącej nastolatki poczuł miły gorąc ekscytacji drążący cierplwie ścieżkę do jego umysłu, pozwalając w pełni cieszyć drugim pocałunkiem, którego stał się inicjatorem. Krztyna niepewności prysnąła niczym bańka mydlana, kiedy dziewczyna wsunęła dość ochoczo dłonie we włosy i zbadała opuszkami palców strukturę jego głowy. dopiero teraz poczuł szczęście spozierajace nieśmiało poza granicami lęku, a świadomość chęci Laurel podbudowała pewność siebie Dwayne'a. Zbyt przejęty rozgrywającymi się w ciele wybuchami hormonów nie dostrzegł niczego poza tą drobną blondynką, która musiała wspinać się na palcach by dosięgnąć ust, niezbadanych wcześniej przez inną dziewczynę. Całkiem śmiało powrócił ręką na przedramię Laurel, czując jak jej skóra parzy i on sam uzależnia się od tego dotyku. Ochoczo ukazywał zainteresowanie jej osobą, wygłodniały wrażeń, które świadomie od siebie odpychał tak gwałtownie, że dopiero teraz poczuł głupotę wcześniejszego postępowania. Ciepłe wargi puchonki skusiły go na tyle, aby drżącą dłonią musnął jasne sprężynki okalające rumianą buzię, odkrywajac nowe potrzeby sprawdzenia ich miękkości i zapachu. Wciąż jego nos drażnił zapach tradycyjnej wody kolońskiej, jaką na siebie wlał przed wyjściem z dormitorium, ale to była tylko drobna niedogodność podczas kwiatowej atmosfery, podsycajacej spragnione zmysły Morisona. Bał się, że Laurel zadrży z powodu odważnego gestu, jaki od dwóch sekund krążył mu po głowie i próbował rozważyć wszystkie kontrargumenty. Przychodziło mu to z trudem, więc porzucajac logiczne myślenie na korzyść wzmocnienia nowych doznań - rozchylił wargi, aby przebrnąć przez osłonę Laurel i po raz pierwszy zrozumieć znaczenie francuskiego pocałunku. Ogień trawiący niecierpliwego ducha ujawniał obecność poprzez rumieńce na kościach policzkowych, chociaż w drobny sposób ujawniając wybuchy zmieniające ciało Morisona. Coraz ciężej oddychając łapał powietrze ofiarowane również Laurel, czekając aż koniuszek języka napotka miękkie miejsce naprzeciwko. Kiedy już tak się stało, nieruchomo wyczekiwał na odpowiedź, zaciskając wciąż dłonie na przedramionach koleżanki. Zamknął oczy, aby pogrążyć się w marzeniach, że całuje zupełnie inną osobę. Spragniony czułości przesunął głową, aby dłonie Laurel przemknely w kolejnej pieszczocie między kosmykami krótkich włosów i zatrzymały gdzieś na wysokości rozgrzanego karku. Ileżby on dał, aby ta chwila trwała wiecznie! |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Drzewo Pon 18 Maj 2015, 16:21 | |
| Wracała z beztroskich zakupów. Chodzenie po sklepach wypędzało z ciała nadmiar stresu, zaś w niektórych przypadkach przyczyniało się do wzmożonej produkcji endorfin, czyli innymi słowy szczęścia. Tym bardziej, iż zakupy przeznaczone były dla młodej kociej mamy. Z troską i śmiertelną powagą przebierała w magicznej menażerii, wybierając najlepszy pokarm dla nowej rodzicielki. Joe nigdy jeszcze nie zatroszczyła się tak o Znajdę. Skoro ta wydała na świat pięć chwytających za serce plamek, Puchonka postanowiła nadrobić zaległości i rozpieścić kocicę nader wszystko, nie zważając na zazdrość Emanuela. Bardzo łatwo jest odnaleźć Piotrusia Pana. Krótki, nieśmiertelny rysopis spełniał swe zadanie znakomicie: bose nogi, pióra w imidżu, bananowy uśmiech i bardzo głośny śmiech z Hufflepuffu. Raźnym krokiem przeskakiwała większe kamyczki, jaśniejąc w promieniach zachodzącego za horyzontem pomarańczowego słońca. Skręcone dziś pukle dziewczyny podskakiwały z każdym żwawym krokiem. Zdawać się mogło, że w nawet najmniejszy ruch wkładała mnóstwo entuzjazmu i energii. Nie mogła czekać do kolacji, aby pokazać Dwayne'owi zdobyty łup. Czuła wewnętrzny mus znalezienia go i obrzucenia szczegółowymi instrukcjami dotyczącymi żywienia młodej kociej mamy, aby zadbał o nią pieczołowicie, a co za tym idzie, wpłynął odpowiednio na pokarm Plamek Pięciu. Szedł w stronę wielkiego dębu, nie mógł odejść za daleko. Pospiesz się, to go jeszcze złapiesz. Słowa uczynnego młodszego ucznia Pucholandu dźwięczały jej w uszach, gdy wspinała się na pagórek. Niespodziewanie upuściła papierową torebkę trzymaną dotychczas w ramionach. Puszki whiskasa potoczyły się z górki, gdy Joe zszokowana próbowała dowiedzieć się dlaczego tak mocno zabolało ją w klatce piersiowej. Coś ją przeszyło, niezidentyfikowany ból. W pierwszej chwili była pewna, iż ktoś ją zaatakował zaklęciem od tyłu bądź przeszył nożem. Zginając się, w pół podniosła dłoń, badając stan klatki piersiowej. Dotykając skóry, otworzyła szerzej oczy, ze strachem obserwując przyspieszenie bicia serca. Waliło jak młotem pneumatycznym, raz po raz i każde uderzenie odbierało jej dech. Co się stało? Przez kilka długich chwil nie potrafiła się wyprostować, porażona reakcją swego ciała. Rozważała nagłą chorobę albo osłabienie, wszak Wanda niedawno leżała w skrzydle szpitalnym i Joe mogła się od niej zarazić wirusem czy czymś podobnym. Jakaś ty naiwna. Otwórz te oczy, bardzo dobrze widziałaś. Posłusznie podniosła powieki, krzycząc wewnątrz czaszki i broniąc się przed obrazem zdrady. Rwanie w klatce piersiowej przybrało na sile. Rozchyliła usta próbując dotlenić organizm i oswoić się z tym, co właśnie ujrzała. Z daleka rozpoznała Dwayne'a. Będąc ślepą i tak by nań trafiła, żadne ciemności nie były w stanie zabić w niej umiejętność odszukania połówki własnej duszy. Bose stopy, wyrośnięte barki i chuderlawe, śmieszne futrzane nogi, z których śmiała się jeszcze dzisiaj rano. Futrzane nogi całowały się z Laurel Lancaster. Nie potrafiła uwierzyć, pragnęła wyprzeć z siebie tę scenę paradoksalnie chłonąc detale i zapisując je głęboko w pamięci. Powoli, toksycznie i boleśnie Jolene opanowało poczucie zdrady i odrzucenia. Była nieruchomą czarną plamką na tle słońca. Czego się spodziewałaś? Chciałaś, żeby dorosnął i proszę bardzo. Dorósł i całuje się z siostrą prefekta. Ale Joe nie chciała, żeby on się z kimś całował! Wmawiała sobie, że to nie jest zazdrość, a zdrada i zmartwienie przyszłością. Dwayne, mając dziewczynę, automatycznie nie będzie miał czasu dla niej, dla swojej przyjaciółki i tak jakby siostry. Nie będą mogli bić się na poduszki, łaskotać, rzucać na plecy, z indiańskim okrzykiem wbiegać do zimnej wody, wspinać na drzewo i wieszać na ramieniu jak gdyby nigdy nic. Dwayne będzie to robił z Laurel, nie z nią. Nie będzie miał dla niej czasu, nie będzie chciał z nią rozmawiać ani się wygłupiać, bo jest zakochany w Laurel Lancaster. Ale z ciebie zazdrośnica, Dunbar. Kto by się tego po tobie spodziewał... Głosik w głowie odebrał jej całkowicie jasność myślenia. Jolene prawie pobiegła do dwójki całujących się Puchonów. Chciała szarpnąć Dwayne'm, potrząsnąć nim i zapytać dlaczego to robi? Przecież to Joe go kocha i on nie może ot tak sobie się z kimś całować. A dlaczego nie? Laurel jest ładna, ładniejsza od ciebie. On ma do tego prawo, aby mieć dziewczynę, bo ciebie traktuje jak kumpla w spódnicy. Lepiej go zostaw. Chciałaś, żeby dorósł i to zrobił. Nie cofniesz czasu. Ze ściśniętego gardła siedemnastolatki wydobył się głuchy dźwięk rozpaczy. Nie wylała łez, nie była w stanie zamrugać i ulżyć sobie szlochem. Zamiast tego poznała drugą stronę animagii - mechanizmu obronnego. We wnętrzu czaszki zawyły czerwone alarmy zmuszające do ucieczki do bezpiecznej pozycji, do bezpiecznego miejsca. Z zasady ulubiona "bezpieczna pozycja" ludzi to embrionalna - zwinąć się w kłębek, stać się jak najmniejszym. W przypadku Jolene zadziałał wyostrzony któryś z instynktów - bonusie za opanowanie animagii. Czarna plama na tle słońca zmniejszyła się do kocich rozmiarów. Jak najdalej od Dwayne'a i Laurel. Nie chciała oglądać ich pocałunku, rąk wplecionych w zmierzwione włosy przyjaciela i ich ciał przylegających do siebie w miłosnym uścisku. W kociej czaszce rozległ się głuchy huk wżynający się w każdą komórkę ciała. Joe dała się ponieść zwierzęcej potrzebie. Nie patrzyła gdzie niosą ją srebrne łapki, pozwalała im przejąć kontrolę nad ciałem. Nie była w stanie oglądać ich szczęśliwych buziek, dotknięta do żywego swą reakcją. Joe uciekła.
[z tematu] |
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Wto 19 Maj 2015, 20:26 | |
| Sama Laurel choć młodsza od Morisona miała pewnie więcej szczęścia u płci przeciwnej niż on sam. Może to przez jej jasne oczy, blond loki i drobną posturę - przecież zwyczajowo chłopcy lecieli na blondynki, które ważą niewiele więcej niż marne piórko. Jedno jest pewne – pocałunek, którym obdarzał ją Puchon nie był jej pierwszym, aczkolwiek był z grona tych, które na długo zapadają w pamięć. To prawda, wspinała się na paluszkach, byleby tylko móc dosięgnąć kuszących ust panicza z klasy wyżej, które nie tylko nęciły ją samym wyglądem ale i teraz smakiem. Gdy tylko skosztowała ich raz, miała ochotę na więcej i więcej – nie mogła powstrzymać się przed zlizywaniem cudnej słodyczy tworzącej wyjątkową mieszankę. Czuła jak policzki ją palą, jak jego dotyk wżera się w jej delikatną skórę przez materiał płaszcza i krzykliwej sukienki. Miała ochotę zarzucić mu ramiona na szyję, wpierw jednak zwyczajnie chciała nacieszyć się jego bliskością, pasmami ciemnych włosów między palcami i oddechem ogrzewającym jej twarz. Drgnęła jak rażona piorunem, kiedy wpierw jej dłonie osunęły się na kark Puchona, którego przyciągnęła do siebie, by za moment westchnąć malowniczo rozkoszując się nie tylko jego smakiem czy mocnym zapachem, który ją uzależniał, a którego nie mogła się nawdychać. Ciepłota ciała jak i francuskiego pocałunku sprawiła tylko, że pannie Lancaster zakręciło się w głowie od nadmiaru pozytywnych emocji. Skrupulatnie odwzajemniła słodką pieszczotę, przesuwając rozgrzanym językiem po pełnej wardze Indianina. Przymykając oczy jeszcze starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów w jego postawie, by móc je później rozpamiętywać na długo, długo przed snem. Nie była świadoma tego, że ktokolwiek ich obserwuje. Jak ostatnim razem się rozglądała byli tutaj całkowicie sami. Oświetlały ich jedynie samotne latarnie, które teoretycznie powinny być jedynymi świadkami ich niecodziennego spotkania. Lau nie miała pojęcia co dzieje się w głowie Dłejna jak i Joe, dlatego jak gdyby nigdy nic kontynuowała przyjemność, odurzając kwiatowym zapachem samego Morisona, po czym z cichym westchnięciem pełnym uwielbienia odkleiła się od niego – dopiero potem odsunęła się na krok czy dwa, z wielkim wahaniem, czy w ogóle powinna to robić. Spuściła speszona wzrok starając się nadążyć za szybkim biciem serca, co jej się oczywiście nie udało. Zacisnęła drobne dłonie na krawędzi swego płaszcza milcząc przez chwilę i zastanawiając się jak wyznać Dwayne’owi, że czuje do niego coś więcej niż tylko zwykłe koleżeństwo. Po tym jak się pocałowali musiała to zrobić, przecież nie mógłby wykorzystać bezczelnie okazji do tego, by zaspokoić swoje własne żądze. Nie był tym typem chłopaka, prawda? - Dwayne, wiesz… Ja nie-nie powinna tego m-mówić, ale… ja Cię b-b-bardzo lubię. – Wymamrotała baaaardzo niewyraźnie, prawdopodobnie kierując ów słowa do swoich trzewików. Raptownie podniosła blond głowę, gdy właśnie to sobie uświadomiła i paląc kolejnego buraka wyrzuciła z siebie raz jeszcze ściskając powieki mocno, by nie widzieć jego reakcji. - Bardzo Cię lubię. – Płynne stwierdzenie wypadło z jej różanych ust, a sama panna Lancaster nie mogąc wytrzymać napięcia odwróciła się do chłopaka bokiem dysząc z przejęcia.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Pon 25 Maj 2015, 11:07 | |
| Nieświadomość obecności Jolene była przyjemnym uczuciem świeżości, wylewające się na duszę Morisona całkowicie pochłoniętego nowymi doznaniami opanowującemu najmniejszą komórkę ciała. Porażony śmiałością i sprawnością języka młodszej koleżanki spiął mięśnie, wciąż zaciskając dłonie na jej przedramionach. Przemiły dreszcz prześlizgnął się wzdłuż kręgosłupa chłopaka, którego myśli uciekały przepłoszone rosnącą euforią i czystą formą rozkoszy, jakiej dotychczas nie badał w towarzystwie żadnej z dziewcząt. Przekonany, że jeśli tylko otworzy powieki, czar chwili pryśnie – zaciskał mięśnie wokół oczu ze wszystkich sił, powstrzymując pragnienie zmysłu wzroku nad ujrzeniem przyjemności malującej delikatny uśmiech na twarzy Laurel. Ciężko mu było oddychać, a dłonie, niczym sparaliżowane, tkwiły w tym samym miejscu co uprzednio, jak gdyby pocałunek całkowicie wyparł z Morisona kontrolę nad ciałem oraz umysłem. Pustka, która go otaczała ze wszystkich stron pozwalała na skrupulatną pociechę mikroskopijnymi ruchami warg splątanych w gorących oddechach, jednak kiedy dziewczyna próbowała odebrać mu tych kilka sekund raju – zaprotestował żarliwie, próbując przekonać ją w desperackim ruchu warg powstrzymać, aby nie zmuszała go do powrotu do rzeczywistości. Aby nie musiał patrzeć jej w oczy. Aby nie musiał słuchać tego, co ma do przekazania. Aby nie musiał znosić wyczekującego spojrzenia na własnych barkach. Niestety, dziewczyna wyślizgnęła się spomiędzy jego dłoni i odsunęła na bezpieczną odległość, pozostawiając go lekko przygarbionego, z zaciśniętymi mocno powiekami i rozchylonymi wargami, które były zbyt ciepłe, aby świeżo pieszczone, aby mógł je zamknąć i rozkoszować przerwanym pocałunkiem. Kiedy zaczęła mówić, odniósł wrażenie, że jeszcze żadna z dziewczyn nie wypowiedział w tak uroczy, słodki, wspaniały sposób jego imienia, chociaż w głosie pobrzmiewała nutka strachu lub niepewności. Powstrzymał westchnięcie, tak samo jak grymas rozczulenia na twarzy poprzez zaciśnięcie zębów, co z kolei wyostrzyło rysy jego twarzy, nadając im pewnego gniewu. Serce kurczyło się nieregularnie, zalewane coraz to nowymi, intensywniejszymi i lżejszymi falami ciepłoty wraz z kolejnymi słowami Laurel. Miał wrażenie, że zaczyna brakować mu tchu i odnosił dokładnie takie samo wrażenie, jak podczas wielokrotnych zabaw z Heniem czy Joe w jeziorze, kiedy psikusy przestały sprawiać przyjemność, a przynosiły niebezpieczeństwo – i uczucie podtopienia nie należało do radosnych wspomnień. Z usilnym pragnieniem wyrwania się z poczucia osaczenia otworzył oczy, po raz kolejny nie wiedząc, w jaki sposób mógłby przeprosić Lancasterównę, ani też jak podziękować za ten niecodzienny dar. Zamiast odpowiedzieć, wzruszył ramionami, jak gdyby w ogóle go to nie obchodziło. Pogarda do samego siebie niczym pajęczyna przykleiła się do ciała Dwayne’a, który przywitał ją z lekkością i ulgą, zmywając w ten sposób odpowiedzialność za użycie mowy do skomentowania tej sytuacji. I chociaż widział, że policzki Laurel płoną żywym ogniem, Morison doskonale udawał obojętność względem ich istnienia, samemu czując jak intensywnie rumieńce zapanowały nad jego głową. Aż po koniuszki uszu. Trwał w milczeniu, kiedy mięśnie dookoła gardła i strun głosowych pozostawały sparaliżowane, uniemożliwiając wypowiedzenie jakiegokolwiek innego dźwięku niż jęk czy warkot.
|
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Pon 25 Maj 2015, 19:19 | |
| Sama nie spodziewała się co chce usłyszeć od Morisona. Czy cokolwiek chce od niego usłyszeć, zaraz po tym przez co oboje przeszli. Jeszcze do tej pory czuła słodycz i gorąc jego pocałunków, które można było śmiało nazwać ich pierwszymi. Drżała na całym ciele, nie mogąc powstrzymać przyjemnego dreszczu, który miarowo rozchodził się wzdłuż kręgosłupa, zahaczając o poszczególne nerwy, spinając mięśnie i sprawiając, że nawet ziemia nie zdołała jej utrzymać. Musiała przerwać ich delikatną pieszczotę, mimo, że już odczuwała brak jego ciepła, dotyku jego rozgrzanych dłoni na swoich ramionach i zapachu, który jeszcze jej nie opuścił. Wszystko to było zbyt świeże, zbyt niewinne by móc to przedłużać. Byli młodzi, tak naprawdę stanowczo zbyt młodzi na zrobienie kroku dalej – a kto wie, jakby zachował się Dwayne gdyby nie zdołał pohamować siebie jak i swoich rąk? Czy zsunąłby je niżej gdyby miał taką możliwość? Czy owionąłby ją gorącym oddechem, wypowiedział jej imię równie słodko i soczyście? Nie wiedziała. Chciała, musiała czy może powinna się przekonać jak zareaguje na tą chwilę czułości? Błękitne tęczówki wpatrywały się z napięciem i wyczekiwaniem w postać starszego o rok Puchona, który tracąc ją powrócił do swojej poprzedniej pozycji. Zaraz po tym gdy się rozluźnił i otworzył oczy przyjął luzacką pozę, odbiegającą znacząco od tego czego się spodziewała. Nie powinien wyznawać jej miłości, mówić jaka jest piękna, ale chyba było go stać na ciut więcej niż tylko wzruszenie ramion, prawda? Wzruszyć ramionami można wtedy gdy ktoś pyta się Ciebie czy pasuje Ci na śniadanie owsianka z bananami. Ale nie wtedy, gdy młodsza i wyjątkowo płochliwa dziewczyna – tylko w sferze uczuciowej! – wyznaje Ci, że Cię lubi. I nie zwyczajnie lubi jak kumpla, a lubi jak faceta, jak chłopaka, którym mógłby się stać, gdyby tylko zechciał. Niezwykle urażona, przestraszona, czy też bardzo zawiedziona Laurel zacisnęła maleńkie usteczka i wyprostowała się stwierdzając w duchu, że zrobiła z siebie tylko idiotkę. Że niepotrzebnie przychodziła tutaj z Morisonem, że niepotrzebnie zgodziła się na spotkanie z nim – i chociaż jej puchońskie serduszko zdawało się krwawić, ona uniosłwszy się honorem Lancasterów postanowiła wykonać taktyczny obrót, który dobrze im by zrobił. - Już chyba pójdę. – Starała się za wszelką cenę nie piszczeć i nie płakać, bo chociaż to pierwsze było jeszcze do wykonania, to to drugie strasznie ją ograniczało - już teraz, już właśnie czuła jak kąciki oczu ją pieką, kiedy ta zacisnęła je równo z chłopakiem, który niespodziewanie przyciągnął ją do siebie unieruchamiając ją w żelaznym uścisku. Laurel zamarła wpatrując się w starszego Morisona, nie do końca wiedząc co się dzieje.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Wto 26 Maj 2015, 11:11 | |
| Przygotowany był na widok płaczliwych łez w kącikach oczu Laurel, jednak nie podejrzewał jak mocno przysłonią one jej widok na rzeczywistość. Utknął między poczuciem obowiązku, przyjemnością, a wyrzutami sumienia, stojac w tak niekorzystnym położeniu, jak gdyby cztery tłuczki miały na niego spaść lada moment. Prawdę powiedziawszy, wolałby fizyczny ból niż obserwowanie zbolałej miny Puchonki, która z pewnością oczekiwała od niego czegoś więcej niż wzruszenia ramionami. Dlatego, kiedy wypowiedziała niemrawe pożegnanie, nie czekał aż zniknie mu za najbliższym rogiem i jeszcze tego wieczoru otrzyma kilka sierpowych od Henia, tylko podskoczył do niej w kilku susłach. Zamknął ją szczelnie w ramionach niczym największy skarb, jaki udało mu się dotychczas odnaleźć, podczas gdy przedłużające się milczenie w żaden sposób nie tłumaczyło dziwnego zachowania starszego z Morisonów. Najzwyczajniej w świecie próbował zapanować nad chęcią ucieczki z tego miejsca, a kiedy już mu się to udało – na horyzoncie zamajaczył problem opanowania ściśniętego gardła, uniemożliwiającego wypowiedzenie choćby jednego, logicznego słowa. - N-n-n-n-nie-e-e-e-e-e … - wydukał z wyraźnym gniewem na własne ciało, zaciskając przy każdej rwanej samogłosce palce na materiale sukienki koleżanki, w przeświadczeniu o idiotyzmie sytuacji, w jakiej się znaleźli. Zawsze wydawało mu się, że kiedy po raz pierwszy pocałuje tak naprawdę, tak rzeczywiście, tak mocno jakąś dziewczynę, cały strach i obawy, cały wstyd odpłynie od niego w taki sposób, jakby nigdy nie istniał. Tymczasem tkwił po uszy w zamkniętej klatce własnych myśli, które pragnął przekazać w trybie ekspresowym Laurel, a nie potrafił – potęgując tym samym jej bolesne odczucie odrzucenia. Sam znał doskonale te nieprzyjemne ukucia w sercu, przekonanie o własnej niższości i brzydocie tak głębokiej, jak gdyby uniemożliwiała spojrzenia w przyszłość z nadzieją. Oczywiście, nie podejrzewał, że Laurel coś takiego akurat czuje, ale gdzieś w głębi łudził się – a może jednak są i na tej płaszczyźnie podobni? Może tutaj się porozumieją i bez zadawania zbędnych pytań, zaakceptuje to jego jąkanie i stopniowo, wspólnymi siłami zaczną je eliminować? - L-l-l-l-l-l-l-l-l-l-l-l-l-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u-u – przerwał, wzdychając ze zrezygnowaniem i pokręcił głową , przyciskając podróbek do skroni biednej, osamotnionej Laurel, która niewiele z jego wypowiedzi mogła zrozumieć. Łudził się, że połączy ze sobą fakty i nie będzie go zmuszać do wypowiedzenia lubię cię właśnie teraz. Ileż to razy Heniek nabijał się z tego w jej towarzystwie, kiedy przechodziła jakaś ładna dziewczyna, a on – Dwayne Morison – zapominał języka w gębie, czerwieniąc się niczym piwonia? No dalej, mała, rozgryź to! – wrzeszczał do niej w języku telepatii.
|
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Wto 26 Maj 2015, 19:00 | |
| Blondwłosy aniołek skarcił samego siebie za płaczliwość, bycie beznadziejną w kwestii uczuć i opieszałość związaną z chęcią ucieczki. Była przecież szybka! Dałaby sobie radę, bez problemu zwiałaby starszemu Morisonowi nie narażając się na szwank czy wstyd jaki ze sobą niosło jej wyznanie. Bała się cholernie tego co nastąpi po ich pocałunku, po chwili wytchnienia i czułości, o którą nikt ich by nie posądził. Może to było tylko szczeniackie zauroczenie jej słodkim żołnierzykiem, ale było ono n tyle mocne, że sprawiało, że dziewczyna nie widziała nic poza nim. Był przecież prawie mężczyzną, którego znała od sześciu lat. Który widział jak dorasta, który znał jej rodzinę od podszewki, z którym lubiła się i to teraz nawet nieprzeciętnie. Sama nie wiedziała kiedy ją to trafiło, kiedy poczuła do niego przysłowiową miętę, kiedy zapragnęła by to właśnie on stał się jej słońcem, jej światłem, kimś, w kim będzie miała oparcie. Nie myślała nad tym jak Henry zareaguje na wieść, że ona i Dwayne… No właśnie co. Co z nimi? Jak będzie wyglądać ich relacja? Teraz, kiedy zdobyła się na wyznanie godne bohaterki tragicznych powieści o miłości. Bała się, że chłopak ją odrzuci, że będzie musiała usunąć się w cień, czy odejść z drużyny, w której czuła się wyjątkowo dobrze. Przecież ze sobą współpracowali, byli paczką – porozumiewali się doskonale, potrafili wyczuć nastrój drugiej osoby. Wiedziała kiedy jest mu źle i chociaż nie okazywała tego i nie nadskakiwała jego osobie, to po prostu wiedziała. Zaskoczył ją niespodziewany gest Morisona, przez który poczuła się niezwykle bezpiecznie. Poddała mu się, nie opierając się zbytnio – praktycznie wcale. Oddychała niespokojnie nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa, podczas gdy skurcze mięśni wstrząsały jej drobnym ciałem. Dopiero po dłuższej chwili postanowiła go objąć, co wyszło jej niezwykle niezdarnie, jakby robiła coś takiego po raz pierwszy. Wsłuchała się w jego głos, a raczej przedłużone przeraźliwie głoski i zagryzła dolną wargę momentalnie, jakby chciała ją pożreć w całości. Miętoliła ją dosyć długo i intensywnie jakby tylko to się dla niej liczyło. Poczuła jego rozgrzany podbródek na swoim czole i już wiedziała. Znowu. Trafiło ją. Przymknęła powieki i delikatnym, niepewnym ruchem dłoni przesunęła po jego ramieniu, jakby chcąc dodać mu odwagi. Wydała z siebie ciche piśnięcie, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa otuchy. I chociaż chciała, to zaciskała jedynie palce na jego ręce starając się powiedzieć to co powinna. - Wiem. – Wydusiła z siebie w końcu, po długiej walce ze sobą. Rozluźniła się i wtuliła w chłopaka, nie mogąc zrobić nic więcej. Wiedziała, że ją lubił. Po prostu to czuła.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Sro 27 Maj 2015, 08:43 | |
| Czuł się jak dureń, nie mogąc zapanować nad własnym aparatem mowy w tak kluczowym momencie, zdawałoby się – przełomowym! Przeświadczony o beznadziejności przypadku, jakim jest jego nieśmiałość, postanowił wypuścić Laurel z ciasnego objęcia i przeprosić, pozwolić aby nie zmieniła zdania na temat tego niegodziwego zachowania i przeniosła zainteresowanie na jakiegoś…bardziej kompetentnego chłopaka. Ciepło jej maleńkiego ciała nie pozwoliło mu tak od razu zrealizować postanowienia, a potem został zakleszczony w przyjemnym, śmiesznie desperackich ramionach dziewczyny i nie mógł powstrzymać rozbawienia wykrzywiającego twarz w grymasie uśmiechu. Czuł przy piersi, że ona coś wyprawia z wargami, a wyobraźnia sama podesłała mu odpowiednio zbereźne obrazki, których pojawienie się zrzucał na barki Artiego, lubującego się w potęgowaniu nieśmiałości Morisona, podsyłając mu niewybredne świerszczyki. Usilnie próbował zatrzymać swoją głową przy skroni dziewczyny, ale poprzez rękaw marynarki czuł pieszczotliwe paluszki, które zamąciły ponownie myślami. Dlatego niczym piesek zaczął przytakiwać głową, chociaż spomiędzy zaciśniętych warg nie wychodziło żadne wytłumaczenie. Po prostu milczał niczym zaklęty, próbując gestami przekazać uczucia drążące tunele w duszy. Później, kiedy kontemplował z radością dzisiejszy wieczór, nie potrafił jasno określić, co go podkusiło do tak śmiałego gestu. Pochwycił Laurel jeszcze ciaśniej, pochylając brodę na jej barku i nieświadomie dmuchając rozgrzewającym oddechem na wysokości jej ucha, uniósł ją niczym piórko – tak jak robił to wielokrotnie, kiedy Puchonka próbowała wtopić się w tłum i dyskutować z chłopakami, nie reagując w ogóle na ich zniesmaczenie oraz niechęć. Ostatnimi czasy coraz łatwiej było mu ją przenosić z miejsca na miejsce, chociaż dwa razy częściej otrzymywał celne kopniaki w piszczele, podczas gdy reszta zamykała drzwi do dormitorium, a Henio górował : „to nie rozmowy dla dziewczyn”. Może próbował przywołać w pamięci właśnie to wspomnienie, dzięki któremu było łatwiej zapanować nad strachem? Może w ten sposób mógł rozluźnić mięśnie, podczas gdy organizm wkładał ten gest jako jeden z wielu naturalnych, swobodnych? Dwayne sam nie wiedział, bo o tym w ogóle nie myślał. Działał zupełnie instynktownie, ponownie porażony pragnieniem pocałunku – skoro wszystko już sobie wyjaśnili. Przynajmniej w jego mniemaniu, nie było już nic więcej do powiedzenia.
Bez zbędnych słów i w milczeniu trzymając się za ręce przypieczętowali wspólne dni przyszłości, wracając z uśmiechami na twarzach do dormitoriów. Zamek powoli kładł się spać, jednak ani Laurel ani Dwayne nie zmrużyli oka tak szybko, jak ich nieświadomi niczego przyjaciele.
[zmiana tematu x 2] |
| | | Gość
| Temat: Re: Drzewo Pią 05 Cze 2015, 17:29 | |
| Ten dzień nie zapowiadał się dla niej najlepiej. Oczywiście głównym powodem tego był najukochańszy kot, który nie chciał jej oddać listu, w którym odnalazł sobie nową zabawkę. Ganiała Whiskey po całym Hogwarcie, aby choć kawałek listu przetrwał. Nie udało się - gdy zdołała go pochwycić był podarty i obśliniony. Zrezygnowana westchnęła i puściła swojego zwierzaka. Ale ten teraz nie chciał sobie iść i znowu wędrował za nią krok w krok. Zawędrowała zrezygnowana na błonia, siadając pod drzewem. Wpatrywała się w zniszczony list, głaszcząc swojego kota, jednocześnie m i z pewnością jej tata nie byłby zadowolony z tego faktu. Zdążył się już zaprzyjaźnić z tym cholernym kocurem, zresztą ona też się do niego przyzwyczaiła, choć często ją denerwował. Poza tym, kto by jej listy przynosił, gdyby go zabrakło? Listonosza w Hogwarcie nie znajdzie, a sowy są złe. Zdjęła z głowy wianek, aby się nim trochę pobawić z Whiskey. Jednakże zwierzak nie wydawał się ani trochę zainteresowany kwiecistą zabawką, więc Haven popoprawiała go trochę, po czym założyła go znowu na głowę. Oparła się o drzewo, jednocześnie szukając czegoś ciekawego w swojej torbie z Kubusiem Puchatkiem. W końcu znalazła to, czego szukała - czekoladę z orzechami. Co prawda, w połowie zjedzoną, ale też może być. Odwinęła ją z opakowania i zaczęła jeść. Przez chwilę wpatrywała się w blizny na swojej lewej ręce, które powstały po gaszeniu papierosów. Dotknęła jednej,przez co syknęła cicho. Po kilku momentach zasłoniła rękę rękawem. Niezbyt ciekawie one wyglądały. Drugą rękę odsłoniła, aby przyjrzeć się tatuażowi. Wpatrywała się w Oko Horusa nieco dłużej, po czym znowu zasłoniła to rękawem. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Drzewo Sob 06 Cze 2015, 02:25 | |
| Dlaczego Fiołek miała na imię Fiołek? Istnieje kilka, niewykluczających się nawzajem teorii o etymologii przydomka dzielnej sówki Erica Henleya. Jedna z nich, rozpowszechniana przez samego Mugolaka, traktuje o okolicznościach znalezienia ptaszyska. W odróżnieniu od większości sów należących do uczniów Hogwartu, młoda płomykówka nie została bowiem zakupiona na ulicy Pokatnej czy w jakimkolwiek innym sklepie z magicznymi zwierzakami. Fiołek najprawdopodobniej była kiedyś własnością Zamku, jednak po tym jak Eric jakieś 3 lata na temu na błoniach ocalił ją przed niechybną śmiercią, kategorycznie odmawiała doręczania listów komukolwiek innemu. Wróćmy jednak do samym okoliczności owego incydentu, ma to bowiem kluczowe znaczenie w kwestii wyjaśnienia poruszonego ówcześnie problemu, według trzynastoletniego wtedy Gryfona, swoją wierną przyjaciółkę znalazł leżącą właśnie– a jakżeby inaczej – wśród zakwitających właśnie fiołków tzn. tak przynajmniej wydawało się chłopakowi, ale równie dobrze mogły to być jakieś inne fioletowe kwiaty, z kimś kto identyfikuje tylko dwa, a w porywach do 3 gatunków kolorowych badyli, nigdy nie wiadomo. No cóż, to była oficjalna wersja, jednak ta mniej rozpowszechniona teoria rozbudowywała nieco wersję wydarzeń. A dokładniej rozbudowywała o upodobania żywieniowe szalonej sowy, która to nie wiedzieć czemu, za punt honoru uznawała obgryzanie większości kwietników w Hogwarcie. I choć Eric próbował wielu sposobów by ją tego oduczyć, włączając w to wydanie całego miesięcznego kieszonkowego na najlepszą karmę dla sów jaką udało mu się znaleźć w Hogsmeade, wszelkie jego starania okazały się daremne, a zamkowe doniczki po dziś dzień nie zaznały spokoju. Wspomnienie owego tematu nie jest jednak – jak mogłoby się wydawać – przypadkowe. Ubrany w stary, granatowy sweter po bracie i równie stare, brązowe, flanelowe spodnie Eric Henley wracał właśnie ze stadionu do swojego dormitorium, gdy nagle dostrzegł na niebie znajomy kształt przywłaszczonej sobie przed laty sowy. Uznawszy, że niesie przywiązaną do nóżki odpowiedź Valentine na jego ostatni list, nieświadomy niczego chłopak, uśmiechnął się i spojrzał na chwilę za siebie, by zobaczyć co z Adamem którego - gdy odkładali miotły - zostawił kilka kroków za sobą. Widząc, że ten już prawie go dogonił, Gryfon ponownie przeniósł wzrok na lecącego ku niemu ptaka. Od odebrania przesyłki dzieliło go już zaledwie kilkanaście metrów, gdy wtem sówka postanowiła zmienić zdanie i wykonała gwałtowny zwrot w stronę przeklętego drzewa o które kiedyś prawie zabiła się biedna Joe. Osłupiały Eric ściągnął brwi i z wyrazem zrezygnowania na twarzy przewrócił oczyma. -Dzięki... -bąknął pod nosem i odprowadził wzrokiem ptaszysko które zaczęło niebezpiecznie szybko pikować ku ziemi. Przez moment Gryfon był przekonany, że zwyczajnie upatrzyła sobie jakąś mysz, albo coś w tym rodzaju i postanowiła zrobić sobie przerwę na drugie śniadanie, jednak dostrzegłszy ciemnowłosą dziewczynę z wiankiem na głowie, chłopak przełknął głośno ślinę. Co gorsza, ostatecznie miał niestety rację, sowa bez wątpienia zaplanowała właśnie przerwę na rzeczone drugie śniadanie. Nie zamierzała jednak wszamać myszki, ani żadnego innego przedstawiciela fauny. -Fiołek, Nie! – wrzasnął chłopak i porwał się pędem w stronę ofiary swojego zwierzaka, którego celem były ułożone na głowie dziewczyny kwiaty. –Nie wolno, słyszysz – krzyknął widząc jak niewielkie szpony zaciskają się na wianku i próbują poderwać go w górę. |
| | | Adam Morgan
| Temat: Re: Drzewo Sob 06 Cze 2015, 14:25 | |
| Adam zazwyczaj wszędzie przemieszczał się miotłą po Hogwarcie. Wychodził z założenia, że tak będzie mniej rozpoznawalny i zauważalny przez Filcha, co dawało mu więcej punktów do przetrwania w tych trudnych czasach szkolnych. Było zimno, listopad dawał po sobie już dosyć mocno znać, więc i on nie zamierzał się przeziębić i jednocześnie usidlić w skrzydle szpitalnym pod okiem pani Pomfrey. Co jak co, ale cenił wolność i możliwość robienia przeróżnych psikusów innym uczniom w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela, Forrestera. Niestety, nie było go w pobliżu, a jedynego Gryfona, jakiego dostrzegł niedaleko był Henley. Wylądował niedaleko i dogonił go, zgadując, że najpewniej wraca do dormitorium po treningu Quidditcha. Nie zadawał jednak zbędnych pytań, po prostu idąc za nim, gdyż chłopak miał na tyle szybki chód, że z trudem dotrzymywał mu kroku. Chrząknął tylko raz, aby zwrócić na siebie uwagę, a gdy to nie podziałało, po prostu co chwilę zaczynał truchtać, aby młodszego kolegi nie zgubić. Wysoko w górze trzymał miotłę, aby ta nie plątała mu się pod nogami, a on nie musiał skakać jak ten myszoskoczek, o którym ostatnio słyszał dużo, gdy przesiadywał w towarzystwie mugolaków. Oni to mieli ciekawe życie i tematy do rozmów, które Morgan zadziwiająco szybko i chętnie przyswajał. Przykładem były odświeżacze do samochodów w kształcie choinki, które ciągle wieszał na klamce do gabinetu Filcha. - Masz niesamowicie krnąbrną sowę, stary – skomentował w końcu, obserwując całe zajście, jakie miało miejsce w przeciągu kilku sekund. Nie mówił, że jego Chester była święta, bo daleko jej do świętości. W sumie… to może powinien też dać jej trochę swobody? I tak jak pomyślał, to tak zrobił. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki sówkę, która najwyraźniej została dopiero co wybudzona ze snu i cisnął nią w powietrze tak dyskretnie, aby nikt nie zauważył. Chester nieco zdezorientowana poleciała prosto w stronę siedzącej pod drzewem Ślizgonki, a to, że była złośliwa i nie lubiła dziewcząt będących w pobliżu Adama, pierwsze co zrobiła, to wylądowała jej na głowie i zaczęła skubać włosy i dziobać gdzie tylko się da. Gryfon może nie do końca przewidział to, co właśnie miało miejsce i… uderzył się w czoło otwartą dłonią, plując sobie w twarz. No to świetnie. - Trzeba tej małej pomóc – powiedział, po czym ruszył szybkim krokiem w kierunku atakowanej, nawołując swoją sowę, która uparcie nie chciała odsunąć się od nieszczęśniczki. Adam podrapał się po głowie i pierwsze co przyszło mu na myśl, to chwycenie za wianek nieznajomej dziewczyny i rzucenie go w przypadkowym kierunku. Pech chciał, żeby Eric znalazł się w niewłaściwym miejscu i tym samym… dostał w twarz pachnącą wiązanką. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Drzewo | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |