|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Jolene Dunbar
| Temat: Re: Drzewo Czw 05 Mar 2015, 21:24 | |
| Ranisz mnie. JOE. Jolene. Nie Jade. {czuje się zraniona}
Wybrała świetne miotły, a więc musiała mieć w sobie głęboko ukryty dryg do miotlarstwa. Należało wydobyć ten talent na światło dzienne i Eric był dobrą osobą, aby dowieść, że Jolene jest w stanie ujarzmić miotłę. Pomimo zwrócenia uwagi na temat rozczulania się nad nimi, Puchonka westchnęła, kontynuując głaskanie trzonka i słomianego włosia. Marzyła, aby kupić sobie swoją własną miotłę. Rodzice jednak odmawiali, zapewne przestrzegani przez Dwayne'a, zdradzieckiego lemura. Uważali, że skoro popsuła pięć aparatów fotograficznych, potłukła dziesięć szklanek i dwadzieścia talerzy, uśmierciła świnkę morską (bo o niej zapomniała, całkowicie niechcący!), to zakup miotły mijał się z celem. Nie rozumieli nietypowych potrzeb swojej starszej córki. Nikt nie doceniał bardzo ukrytego talentu Jolene. To krzywdzące! Usłyszała wtem głośne buuurczenie w brzuchu. To nie był jej brzuch, to był obcy brzuch. Dziewczyna rozejrzała się po okolicy z podejrzliwą miną, sprawdzając czy jakiś zły szpieg armii Filcha nie zdradza swojej kryjówki burczeniem brzucha. Był to jednak brzuch Erica, na którego spojrzała przepraszająco. Poćwiczą chwilę, dopóki obiad się nie skończy, a następnie zaprowadzi go do kuchni i obje się za wszystkie dni. - Osobiście wmuszę w ciebie później dużo jedzenia od skrzatów. Słowo harcerza! - obiecała, mówiąc to śmiertelnie poważne. Doceniała poświęcenie chłopaka. Ignorując plotki i podstawowe zasady bezpieczeństwa w towarzystwie Joe i miotły, podarował jej czas i swą uwagę. Panna Dunbar nie omieszka mu się za to odwdzięczyć. Jak? Jedzeniem. Rozchyliła szeroko usta, pojmując w czym rzecz. Założyła spódniczkę na miotłę. To oczywiste, wszak nie tolerowała spodni w dniu codziennym. Pominąwszy ostatnio przeżyty kryzys (w którym pierwszy raz od pięciu lat przywdziała nogawki na nogi), spódniczka stanowiła główny element jej garderoby. Joe usiadła okrakiem na miotle, nie robiąc sobie nic z tego, że lecąc od dołu, ktoś mógłby zostać narażony na widok jej różowych majtek w kwiatki. Jakby majtek nikt nigdy nie widział! - Już? Już możemy lecieć? - ponaglała, niecierpliwiąc się i wiercąc na Zmiataczu 1. Obawiała się, że jeśli będzie zwlekała z odbiciem się od ziemi, przyjdzie ktoś, krzyknie i wyda jej zamiary. W ciągu pięciu lat w Hogwarcie, ponad połowa osób zrozumiała, że nie należy puszczać Jolene Dunbar z Hufflepuffu na miotłę, jeśli nie chciało się wylądować na urazówce jako jej wierny towarzysz. Uniosła powieki, spoglądając na kilka kosmyków swych włosów. Odgarnęła je na plecy, zahaczyła je o uszy i tyle. - Podcięłam je, to nie będą już mi przeszkadzać. Trochę nierówno, ale trudno jest obcinać sobie samej włosy. - uznawszy, że nie grozi jej uderzenie w drzewo, zignorowała przestrogę, skupiając się na pewności siebie, której jej nie brakowało. Z szeroko otwartymi oczyma odprowadziła wzrokiem Erica, uśmiechając się doń pogodnie. - Spokojnie! Edgar mnie uczył latać po kryjomu przed drużyną. Mam problemy z lądowaniem, poza tym jest fajnie! Zobaa...aaa-cz... - odbiła się stopami od trawy i jak na zawołanie miotła Joe czknęła. Niegroźnie, aczkolwiek to było ostrzeżenie numer jeden. Przynajmniej powinno, bo dziewczyna je zignorowała i z szczęśliwą rumianą buzią podleciała do Erica i okrążyła go, chwiejąc się troszkę na boki. - Ścigajmy się, prooszę, Eri! Do drzewa i z powrotem. Kto pierwszy, ten stawia piwo kremowe w Hogsmade, dobrze? - spojrzała chłopakowi w oczy i uśmiechała się słodko, ufając, że jej wątpliwy, acz ukryty urok osobisty przemówi do kolegi i namówi go na wzięcie udziału w wyścigach. Aby potwierdzić swą gotowość, wzniosła się trzy metry nad ziemią i ustawiła przodem do nieopodal stojącego drzewa. Zmiatacz troszkę warczał, jednak nie na tyle głośno, aby się tym zmartwić. Joe zamachała wesoło nogami w powietrzu, ignorując zimne łydki i uda. Czego nie robi się dla spełnienia marzeń? Serce jej załomotało. Chciała już lecieć, jak najszybciej, zamknąć oczy, poczuć wiatr we włosach i smugi powietrza siekającego policzki. To nic, że zmarzną. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Drzewo Czw 05 Mar 2015, 22:26 | |
| Gdy miotła puchonki szarpnęła nieznacznie, Eric spojrzał na nią z niepokojem, dobrze znał jej reputację – chyba nikt w Hogwarcie nie zniszczył takiej ilości mioteł, Joe zdecydowanie wiodła prym w tej dyscyplinie. Jego obawy poszły jednak szybko w zapomnienie, bowiem po chwili dziewczynie udało się go okrążyć – i choć nie wyglądała najzgrabniej to wyglądała na pewną swych możliwości. Czegóż chcieć więcej? Jeśli ćwiczysz wystarczająco często, jeśli jesteś wytrwały - nic nie stanie Ci na drodze- tak mawiał jego brat Andrew. -Spróbuj nie bujać się tak na boki – odezwał się połykając chłodne powietrze – I nie lataj wokół bo zaraz zakręci mi się w głowie, a nie chcesz mnie targać do skrzydła szpitalnego ze złamaną nogą, nie żebym nie panował nad miotłą rzecz jasna – dodał uśmiechając się szeroko. Nic już nie stało im na przeszkodzie. -Kremowe Piwo?- powtórzył i spojrzał w stronę oddalonego drzewa na które wskazywała Joe machająca beztrosko nogami–Lepiej szykuj sykle – stwierdził po chwili zastanowienia i pochyliwszy się na miotle pomknął – choć to duże słowo jak na zmiatacza 1 - przed siebie. Poczuł mroźny podmuch na twarzy, patrzył tylko w kierunku półmetka wyścigu do której dotarł po kilku chwilach i zatrzymał się -Wydaje się, że masz raczej problem z hamowaniem – roześmiał się gdy Joe doleciała daleko za nim do ustalonego punktu – Czasem trzeba je zwolnić, inaczej nigdy nie rozwiniesz odpowiedniej prędkości, pochyl się nad miotłą…-przerwał przypomniawszy sobie o jej zapędach do czułego traktowania mioteł – Przytul się do niej, o tak – rzekł i zademonstrował na sobie. Ku jego zdziwieniu, Joe- w czasie trwającym zaledwie sekundę -wystartowała błyskawicznie do przodu i gdy on wisiał na swojej miotle i przyglądał się jej z otwartymi ustami była już prawie na mecie. Po chwili ruszył za puchonką ale było już za późno – jak zwykle- pomyślał ze skwaszoną miną patrząc jak dziewczyna -dość energicznie - celebruje zwycięstwo.
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Drzewo Czw 05 Mar 2015, 22:50 | |
| Mina Joe zrzedła. - Nie! Przepraszam Eric. Jeśli się połamiesz, nie zaniosę cię do skrzydła szpitalnego. Nigdy w życiu. Będę krzyczeć i wołać kogoś na pomoc, ale cię tam nie zaniosę. - powiedziała doń wystraszonym głosem, nie zdając sobie sprawy ze swojej poruszonej miny na sam dźwięk "skrzydło szpitalne". Nigdy w życiu tam nie pójdzie. Panicznie bała się mugolskich lekarzy, nie wspomniawszy o magicznych. Byli tacy sami, nie chciała mieć z nimi do czynienia. Wyobrażała sobie, że woła kogoś na pomoc, trzymając w ramionach truchlejącego Erica, a nie siebie dźwigającego go na plecach i wchodzącego na przerażające terytorium Poppy Pomfrey. Nic z tych rzeczy! - To ty szykuj sykle i knuty, bo ja chcę piwo z kremową śmietanką. - pokazała mu język i uśmiechnęła się z wyższością. Zarzuciła włosami na plecy, gotowa pokazać Ericowi, że nie ma żartów z panną Dunbar. Z opóźnionym zapłonem wystartowała za chłopakiem. Otworzyła buzię uszczęśliwiona jak w chwili otrzymania listu z Hogwartu i ... zaraz miała zahamować, bo Eric również się zatrzymał. Gwałtownie pochyliła się do przodu i kurczowo trzymała trzonek. Nie zakończyło się niczym niepokojącym. - Przecież wiem, że mam problem z hamowaniem. Lądowaniem też. Poradzę sobie! Musisz mnie dogonić. - pomachała mu przed nosem i przylgnęła do miotły za jego poradą, która trafiła wprost do jej serca. Pogłaskała miotełkę, przemówiła doń czule szeptem, otarła policzkiem o drewienko i poszła do przodu, hen, prędko. Z początku wszystko grało. Wiatr uderzył w buzię, zapierając dech w piersi, włosy rozrzuciły się na boki w ciemnoblond aureoli, czerwony kosmyk podrygiwał łagodnie... Joe pokusiła się o przymknięcie pomalowanych powiek. Z dziewczęcym, zdrowym śmiechem przyspieszyła, przytulając się do miotły. Nie powinna zamykać oczu, to samobójstwo. Uchyliła powieki i zanim zdała sobie sprawę, że wygrała, świat zawirował jej przed oczyma. Niebo zrobiło się zielone, a trawa niebieska. Drzewa się rozmnożyły i było ich około siedmiu, ośmiu. - Aaaaa! - przeraźliwy pisk wydobył się z jej płuc w chwili uderzenia trzonkiem o korę. Miotła poderwała się, wygięła zrzucając z siebie krnąbrną Puchonkę. Ta, spadła z około dwóch metrów asekurując się ramieniem - które rzecz jasna musiało ucierpieć. - Auuuua! - łzy napłynęły jej do oczu, gdy już bezpiecznie, acz w nieprzyjemny sposób wylądowała na trawie, która odzyskała swój normalny kolor. Błotnisto -zielony. Joe wyglądała marnie. Leżała w błotku, z brudnymi od trawki polikami, łzami na gęstych rzęsach. Duuży zły ból zaatakował jej łokieć. Jednak to miotła miała się gorzej. Spłaszczyła się w harmonijkę. Rekord został pobity, kolejna miotła umarła. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Drzewo Czw 05 Mar 2015, 23:53 | |
| Wszytko trwało niecałą sekundę, ale przerażony Eric zobaczył całe wydarzenie w zwolnionym tempie. Najpierw Joe – mknąca do mety, później meta mknąca w stronę Joe. Nie miał pojęcia jak to się stało, że nie zauważyła –całkiem sporych rozmiarów – drzewa i uderzyła prosto w sam środek pnia. Mimo powietrza świszczącego w uszach gryfona, usłyszał głośny trzask. W tamtej chwili miał tylko nadzieję – mimo całej miłości do Zmiatacza- że to trzask pękającej miotły, a nie kości Joe – którą zresztą również darzył sympatią. Otrząsnąwszy się z dylematu natychmiast ruszył w kierunku wrzeszczącej Puchonki, jeszcze w locie locie zeskoczył zwinnie z miotły i wylądował tuż obok dziewczyny która –leżąc w błocie- błądziła wzrokiem po otaczających ją błoniach. Kto by się spodziewał, że to się tak skończy, czy był aż tak złym instruktorem? Na jego twarzy zagościł smutek, jednak niemal natychmiast otrząsnął się i uśmiechnął serdecznie do koleżanki. -Nic Ci się nie stało? – zapytał próbując walczyć z jej pojękiwaniami, po czym zdawszy sobie sprawę z głupoty swojego pytania, klęknął na trawie, wygramolił Puchonkę z błota i podtrzymując ją nieznacznie polecił by usiadła na najbardziej suchym - mimo, że i tak błocko w którym wylądowała pozostawiło piętno na jej ubraniach - kawałku trawy jaki udało mu się znaleźć– Wygrałaś moja droga, ale nie myśl sobie, dałem Ci fory, a teraz powiedz co się stało- rzekł z uśmiechem, próbując ją pocieszyć. Po wysłuchaniu jej niezwykle barwnej opowieści o tym jak to na chwilę zapomniała się i zmrużyła oczy- według niej tylko nieznacznie- a drzewo wyrosło przed miotłą jak spod ziemi, uznał, że nie ma na co czekać, ręka może być nawet złamana, trzeba się udać do skrzydła szpitalnego. -Przez Ciebie już dziś nie polatamy, miałem nadzieję na rewanż, wiesz? A tak będę musiał postawić Ci to piwo – powiedział po chwili gdy próbował unieruchomić jej rękę za pomocą swojego szalika którego rozmiary zwiększył poprzez ówczesne wymamrotanie odpowiedniego zaklęcia, a uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy .– Z kremową śmietanką rzecz jasna, – dodał spojrzawszy na zniszczoną miotłę. Nie wyglądała jakby ktokolwiek był w stanie ją naprawić – biedaczysko -I proszę, puchonka w barwach Gryffindoru. – rzekł gdy skończył wiązać prowizoryczny temblak, co nie było zresztą zbyt proste przy wiercącej się w spazmach bólu Joe. Całe szczęście, że w mugolskiej szkole nauczano go – choć niewiele z tego zapamiętał – podstaw pierwszej pomocy - Chodźmy do zamku, tam ktoś zajmie się Twoją ręką – rzekł i porzucając miotły, a raczej jedną miotłę i kilka drzazg, rozpoczął marsz w stronę kamiennym murów Hogwartu, jednak gdy próbował poprowadzić dziewczynę przed sobą, napotkał opór. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Drzewo Pią 06 Mar 2015, 14:13 | |
| To nie trzask łamanych kości, a trzask rozłamującego się trzonka miotły był głównym dźwiękiem zderzenia. Dopiero po upadku na błotko pojawił się pulsujący ból promieniujący od łokcia na całą kończynę. Uśmiech Erica był nie na miejscu aczkolwiek Joe postarała się wygiąć usta - niestety wyszedł bolesny grymas. - Nic, nic, potłukłam sobie łokieć, boli jak cholerka, ale jest w porząsiu. - odparła, wstając z dużą pomocą Gryfona. Pomimo przestróg przyjaciół oraz namacalnych dowodów udowadniających brak talentu miotlarskiego, gdyby nie ból, Joe wsiadłaby na miotłę i kontynuowała naukę. - Drzewo stanęło mi na drodze. - nie było barwnej opowieści, a pełen żalu i smutku wyrzut wobec rzeczy żywej, twardej i nieprzyjaznej dla istot humanoidalnych. Piwo zeszło na dalszy plan. Dosyć trudno było skoncentrować się na pogawędce, wszak łzy napłynęły do oczu z rwania łokcia. Uderzyła się w bardzo czułe miejsce w ludzkim ciele. Zirytowała się, że padło akurat na łokieć zamiast na nogę. W zeszłym roku skręciła kostkę i przynajmniej miała usprawiedliwienie, aby nie stawić się na szlabanie u pana Filcha. Z ręką będzie inaczej, niestety. W ciągu paru minut, łokieć Joe spuchł. Zmienił kolor na lilia-róż i zrobił się duży, wrażliwy na dotyk. Puchonka przegryzła dolną wargę do krwi podczas opatrywania kości. Zamrugała rzęsami, spoglądając na lewą pokiereszowaną rękę. Warto było! Poczuła wiatr we włosach, kilka chwil wolności i radości. Wtem Joe ujrzała stan miotły. - Ojej! Eric, trzeba ją naprawić albo schować! Jeśli ktoś zobaczy, będą wiedzieć, że to ja, bo mam łokieć i będę miała kłopoty. Henry groził mi profesor Odinevą, bo popsułam już ósmą miotłę. - spojrzała na Gryfona bardzo błagalnie, aby coś zrobił ze nieżywym świadkiem zdarzenia. Nie zdążyła skomplementować umiejętności Erica w opatrywaniu, gdy popchnął ją delikatnie w stronę zamku. - Nie! - krzyknęła i odskoczyła od chłopaka dwa metry. - Nie, nie mogę iść do zamku! Nie mogę, nie mogę. Tam mnie wszyscy zaprowadzą do pielęgniarki, a ja nie mogę. Nie, Eric, nie, musimy inaczej... Henry też odpada, bo wiem, że umie leczyć, ale nie. Wybieram cierpienie! - unosiła głos, pełna paniki i przerażenia na myśl o skrzydle szpitalnym. Gotowa była poświęcić wiele dni na pierwotny proces regeneracji niż uciekać się do magii i oszczędzić sobie bólu. Spuściła wzrok na łokieć, który ciągle puchł i rósł, nawet owinięty szalem. Joe przełknęła gulę w gardle, zaś jej serducho spadło gdzieś w okolice żołądka. Nigdy w życiu nie pójdzie do pani Pomfrey. Nie, gdy jest przytomna; nawet stado Filchów jej tam nie zaciągnie. Cichuteńko pojękiwała, jednakże ciemnobłękitne załzawione oczęta zdecydowanie przeczyły przetransportowaniu się w okolice pierwszego piętra. Wszystko, byle nie tam. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Drzewo Pią 06 Mar 2015, 15:09 | |
| Murph Hathaway, pomimo krążącej o nie opinii chłopczycy - miała intuicję. I to nie byle jaką - czasami już od rana wiedziała, że lekcja ze Smoczycą będzie niezwykle ciężka, mecz quidditcha fantastyczny a list od rodziców przyjdzie akurat w porze kolacji. Nie pytajcie dlaczego - takie rzeczy czasami się przeczuwa. Dzisiaj od kiedy otworzyła oczy, czuła w powietrzu tarapaty. Oj tak, coś się dzisiaj stanie, ktoś złamie nogę, zaginie mu kotek bądź zapomni o pracy domowej na transmutacje. Co więcej, to będzie albo ona sama albo bardzo bliska jej osoba... strach pomyśleć gdzie, kiedy i za jakie grzechy. Dlatego on samego początku nie podobała jej się absencja Erica w porze obiadu. Murph doskonale wiedziała, że chłopak uwielbia brukselkę (swoją drogą - nie ma okropniejszej rzeczy na świecie) i zadała sobie sprawę, że jeżeli cokolwiek przeszkodziło mu w drodze do ulubionej zupy, to musiała być to rzecz niezwykle ważna. Lub... niebezpieczna. Nieco zaniepokojona patrzyła apatycznie w zupę dyniową na jej talerzu. Nie żeby Hathaway jej nie lubiła, wręcz przeciwnie, po prostu... Nie, nie tak być nie może. Spóźnia się już pół godziny coś się stało i ona idzie go szukać. Wiedziona przeczuciem, porwała ze stołu parę dyniowych pasztecików, popakowała jedzenie po kieszeniach i szybkim krokiem wyszła z Wielkiej Sali. No bo w końcu energia jej się przyda, nieważne czy to w walce z ewentualnym śmierciojadkiem, czy Filchem, czy jakimś innym czortem, no nie? Niezdecydowana, gdzie pójść zatrzymała się w holu wyjściowym. No dobrze, rozważmy opcje. Eric wrócił do pokoju Gryfonów - nie. Nie ma tam ani wrogów, ani brukselki, nie udało im się też w tym roku przemycić łuku oraz kołczanu a różdżkę ma przy sobie. VII piętro to zły trop, poza tym zbyt daleki. Poszukajmy bliżej... biblioteka odpada na wstępie, jedzenie ponad wiedzę. I piętro? Zalane przez Iryta i choć Eric mógł ewentualnie chcieć się zemścić za całe zło wyrządzone ostatnio Muprh - patrz karaluchowa niespodzianka - dziewczyna wątpiła, że zrobiłby to bez niej. W końcu, są nierozłączni szczególnie jeśli idzie o łamanie regulaminu. Dlatego pozostaje jedna opcja - okolice boiska do quidditcha. Nikogo tam teraz nie ma, Eric pewnie przeszmuglował sobie jedynie znanym sposobem jakąś biedną miotłę i ćwiczy na niej tricki, które miałby go uplasować w szeregi Gryfonów. Niezła próba słońce, ale Twoja słodka Murph Cię zna. Dziewczyna zacisnęła więc rączki w pięści i zagryzła wargi. Może być jej zimno w czarnym swetrze, ale czego się nie robi dla przyjaźni
Wybiegła z zamku, i raz dwa zeskoczywszy ze schodków znalazła się na błoniach już miała kierować się w stronę boiska quidditcha, kiedy usłyszała przeraźliwe krzyki. Ojej, Eric... co? - Murph wyłapała w całej wiązance słów imię jej przyjaciela, dlatego rozejrzała się bacznie. Pod drzewem dostrzegła dwie sylwetki - damską i męską. Bez zwątpienia jedna z niej należała do Henleya. - Eric! - krzyknęła, machając rączką - Czy wszystko w porządku? - i poleciała w długą. Znalazła się przy drzewie bardzo szybko a widok, który zastała, wywołał w niej ogromne zdziwienie. Dwie szkolne miotły, z czego jedna złożona w harmonijkę. Dziewczę cierpiące niemiłosiernie i misterny temblak, wykonany w barwach jej domu i puchnąca łapa. A przy niej nie kto inny, jak Henley! Aha, okej... super. - Co się tutaj stało? - spytała, z pozornie stoickim spokojem. W sumie, nie musiała nawet pytać... |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Drzewo Pią 06 Mar 2015, 17:14 | |
| Jak zwykle o czymś zapomniał – strzaskana miotła, nie mogli jej tak zostawić, mimo bólu przeszywającego łokieć Joe, dziewczyna wciąż nie straciła swego sprytu godnego prawdziwego spiskowca. -Racja, racja, zaraz ją schowam, bo chyba nie uda mi się jej poskładać zwykłym Reparo –odezwał się wyciągnąwszy ówcześnie różdżkę z tylnej kieszeni. Zastanawiał się przez chwilę czy na magicznych obiektach takich jak ten, standardowe zaklęcia odniosą skutek, mimo wszystko postanowił spróbować zmniejszyć szczątki zniszczonego zmiatacza za pomocą Reducio. Zanim jednak to uczynił został zagłuszony przez kolejny wrzask Puchonki, którym to wyraziła swoją dezaprobatę co do propozycji udania się do Hogwartu. Eric westchnął w duchu – dobrze znał opinię Joe o skrzydle szpitalnym którego wystrzegała się jak ognia. Przez całe lata zastanawiał się co też uczyniła jej poczciwa pani Pomfrey – którą w przeciwieństwie do przyjaciółki Gryfon bardzo lubił, chyba zwłaszcza dlatego, że czasem pozwalała mu przesiadywać z rannymi członkami drużyny gdy Ci obrywali tłuczkami troszkę zbyt mocno, nie zważając nawet na fakt, że w opinii niektórych był nieco męczący, a jego ciągłe wymądrzanie się o taktyce i komentowanie przebiegu meczu przynosiło im jedynie migrenę. -Ale Joe, musimy zrobić coś z Twoją ręką, jak masz zamiar latać z pogrucho…- zaczął ją przekonywać, ale wtem urwał w pół zdania, bowiem gdzieś z oddali dobiegł go znajomy głos wykrzykujący jego własne imię. Obrócił się instynktownie i zobaczył biegnącą ku niemu bujną, rudą czuprynę Murph. -Czyli jednak ktoś mnie śledził – wymamrotał pod nosem Eric i odmachał przyjaciółce na powitanie. Gdy ją zobaczył obawiał się, że wyśmieje go z miejsca – co zdarzało jej się nierzadko - a przecież nikomu nie było teraz do śmiechu – gryfon osobiście czuł się trochę nieswojo cały czas się szczerząc, ale próbował nie tracić pogody ducha, smętną miną przecież nie pocieszy cierpiącej Puchonki. Murph jednak – gdy tylko omiotła miejsce wypadku zdziwionym wzrokiem – zapytała, próbując zachować spokój, co się tutaj wydarzyło . -Eee, chcieliśmy trochę poćwiczyć i tak jakoś, no wiesz…– odparł gryfon drapiąc się nerwowo po głowie – Mieliśmy mały wypadek, to nic poważnego, a w ogóle to miło cię widzieć – wyjaśnił, a głupi, niezręczny uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Pomóż mi przekonać Joe by poszła z nami do Zamku, ktoś musi obejrzeć jej rękę – powiedział pośpiesznie, po czym w ciągu zaledwie kilku chwil, zmniejszył szczątki miotły i posłał je zaklęciem lewitującym wysoko nad ich głowami w stronę korony drzewa próbując ukryć je wśród gałęzi. I choć nie wszystko poszło tak jak powinno, biedny zmiatacz był teraz niemal niewidoczny. Tylko najlepszy szukający mógłby go dostrzec, i to jedynie pod warunkiem, że będzie usilnie wpatrywał się w czubek drzewa. -To powinno wystarczyć, masz jakiś pomysł co zrobić z drugą miotłą Murph? Może transmutacja? - zapytał dumny z poprawnego zastosowania zaklęć, profesor Odineva na pewno byłaby zadowolona z jego umiejętności. Profesor Odineva, eliskir, wieża astronomiczna…nagle w głowie Erica pojawiło się wspomnienie wczorajszej lekcji. -Już wiem!- zawołał uradowany – Wczoraj zostałem trochę dłużej po zajęciach z profesor Katją, żeby…eee…zapytać ją o coś – nie mógł przecież powiedzieć, że chciał zaprezentować zaklęcie orchideusa przy swojej mistrzyni i obdarować ją otrzymanym ślicznym bukietem - I gdy już wychodziłem-nie mógł przecież powiedzieć, że został by podsłuchać co nieco z rozmowy nauczycieli- Psor od astronomii wspominał coś o napoju który…eee…uśmierza smutki, ból i takie tam – wyjaśnił nieskładnie – Może zamiast iść do skrzydła szpitalnego, poprosimy, a w ostateczności podwędzimy trochę tego eliksiru- zapytał Joe, która gdy tylko usłyszała „szpitalne” skrzywiła się jeszcze bardziej niż przez ostatnie minuty gdy cierpiała z powodu łokcia. Eric miał tylko nadzieję, że na profesora Dimitra zareaguje trochę lepiej, w końcu był podobno przystojnym facetem i duża cześć uczennic wzdychała tęsknie gdy prowadził swoje lekcje. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Drzewo Pią 06 Mar 2015, 17:52 | |
| Miło mnie widzieć, tak? - Na Merlina, Eric, jesteś niemożliwy - dodała, zachowując pozory powagi opanowania. No to ma problem. A skoro on ma problem, to i ona na problem. Nie mówiąc o biednej "Joe", nowej koleżance Murph, która też ma problem i to niemały. Ogółem, problematyczna sytuacja. Dziewczyna uśmiechnęła się porozumiewawczo i obejrzała potłuczoną rękę. Siniaki, skręcone kostki oraz obdarte kolana to jej specjalność, a ta rączka tutaj nie wyglądała za dobrze. Lecz żeby nie straszyć "Joe", Gryfonka nic nie powiedziała, zawiązała tylko mocniej temblak. Przegryzła nerwowo wargę, patrząc tylko na miotłę. W sumie, po co niby ją transmutować? I ktoś prędzej czy później zauważy jej brak. Lepiej, aby zrobił to później. Niech zostanie tutaj, potem z Ericem naprawi tę drugą miotłę (albo napisze do Chrisa, żeby wysłał jej jakiś stary, niepotrzebny, drużynowy zmiatacz) i obie zaniesie do magazynu. Nikt się nie dowie, spokojnie ludzie - Hathaway jest w akcji. Spojrzała przelotnie na Erica, potem na miotłę. Wyciągnęła różdżkę po ty by zwykłym zaklęciem lewitującym przetransportować ją na drzewo. Zagryzła wargę, pomyślała chwilę i dodała - Oculta - podsłyszała to zaklęcie kiedyś w dormitorium Gryfonów, od starszej koleżanki. Choć miotły małymi przedmiotami nie były, stały się trochę bardziej niewidoczne - Wrócimy po nie później. Zamiataczem się nie przejmujcie, w najgorszym wypadku brat wyślę mi sową jakiegoś zamiennego i na sztuki zgadzać się będzie. Podrzucimy je do schowka, po tym jak... No właśnie, co robimy? Rozważyła wszystkie za i przeciw. Nie ma co tu czekać na cud (Filcha albo Hagrida...) to było pewne. Trzeba było iść do zamku, najlepiej do skrzydła, ale skoro Joe była na tyle uparta, żeby wsiadać na miotłę pomimo (a przynajmniej przez Murphy w obecnej sytuacji domniemanego) antytalentu, mogła być też na tyle uparta by tu zginął z bólu, z dala od wszelkiej pomocy. Z tego co wiedziała o przyjacielu, a wiedziała sporo - magia lecznicza nie była jego specjalizacją a ona znała wyłącznie jej podstawy. Co robić, co robić? W tym wypadku odwiedziny super-przystojnego-nauczyciela-astronomii (phi!) wydawały się najlepszą opcją. - Cześć Joe, jestem Murph - zaczęła swoją wypowiedź najgłupiej jak tylko mogła, ale Gryfonka chciała zyskać minimum zaufania. Poza tym, wygląda na to, że to początek niezwykle przyjemnej znajomości - Widziałam niejedną taką stłuczkę i uwierz - twoja ręka potrzebuje tego eliksiru, o którym mówi Eric. Ty go potrzebujesz. Dlatego bez gadania, idziemy do Cronströma. Zgadasz się? To super - i nie czekając na odpowiedź osłupiałej dziewczyny, wykorzystała jej chwilę słabości. Dając znak chłopaku, by jej pomógł, wsunęła się delikatnie pod jej ramię. Po krótkiej chwili i paru jękach Joe, stanęli na nogi. Nietypowy musiał to być widok, ich troje samych na błoniach. Ruszyli w mozolną, niebezpieczną drogę w stronę gabinetu psora a Murph przez cały ten czas przeklinała los, aby nie spotkali po drodze nikogo pokroju Irytka, Filcha, Smoczycy czy innych niespodziewanych gości.
zt/3 |
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Wto 12 Maj 2015, 10:47 | |
| Drobna blondynka z początku sama nie wiedziała co pomyśleć, gdy otrzymała pierwszą sowę od starszego Puchona. Tą pierwszą właśnie mogłaby jeszcze odebrać jako żart, jako pomyłkę, że może nie do niej zaproszenie zostało skierowane. Ale czy ktoś, tutaj był to akurat Dłejn czy mógłby pomylić się aż pięć razy? Bo właśnie tyle liścików podpisanych jego ręką otrzymała. Tyle sówek czekało tylko aż fragment krakersika wpadnie im do dzióbka. Laurel biła się z myślami czy faktycznie Dwayne nie robi sobie z niej żartu, czy nie stanie się pośmiewiskiem całej szkoły, gdy przyjdzie w umówione miejsce [a była to jedna z ławek przy sporym dębie] odstawiona jak na Boże Ciało. Po chwili jednak zetknęła pióro między wargi i sama przed sobą przyznała się, że największym w chwili obecnej marzeniem będzie spotkanie się z Morisonem na randce. Właśnie. Na randce. Oczy Jej zamigotały miliardem odcieni błękitu gdy ta zdecydowanym ruchem odpisała na jedną z wiadomości. Resztę ptaków wyściskała i wypieściła po czym wypuściła je przez szkolne okiennice.
Był już wieczór, może koło godziny dziewiętnastej kiedy panna Lancaster wyszła z zamczyska i stukając obcasami czarnych i błyszczących pantofelków przemierzyła główny korytarz, na którym spotkała panią Norris. Ta zajęła jej drogę sycząc gniewnie, dlatego nie mając czasu na jakiekolwiek spektakularne ucieczki młoda dziewczyna po prostu psiknęła na kocisko i czmychnęła zza drzwi wejściowe, mając nadzieję, że nie będzie mieć kłopotów, że wymyka się o tej porze ze szkoły. Drogę do dużego i nieszkodliwego drzewa znała doskonale. Ścieżka wydreptana przez tysiące szkolnych stóp również dawała poczucie każdemu, że nie znajdujesz tu się po raz pierwszy. Znalazłszy jedną z ławek spoczęła na niej, układając dłonie na udach. Twarz podkreśloną delikatnym i dziewczęcym makijażem wystawiła w stronę opadającego listowia – poprzez nagie gałęzie widziała granatowe niebo i zarys charakterystycznego rogala. Starała się właśnie na nim skupić, kiedy odczuła dziwny i ssący skurcz w okolicach żołądka. Czyżby stres przed randką? Zacisnęła powieki i poprawiła sprężyste, jasne loki potraktowane brzoskwiniową mgiełką. Jasny płaszcz w odcieniu delikatnego fioletu okrywał jej szczupłe ciało, podobnie jak żółta, energetyzująca sukienka przetykana delikatną koronką. Dekolt w łódkę, długie rękawy, kończąca się nad kolano – zero ekstrawagancji – może nie licząc kanarkowego odcienia. Starała się wyglądać naprawdę szykownie i jak tylko mogła odbijała pytania swoich koleżanek z dormitorium, by żadna nie dowiedziała się gdzie idzie. Przecież sam Dwayne ją o to prosił, a dodatkowo jeszcze Henry by ją dopadł…
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Wto 12 Maj 2015, 11:12 | |
| Sam do końca nie wiedział, dlaczego postanowił w ogóle wstrząsnąć Laurel i zaprosić ją na randkę. Wciąż gdzieś w podświadomości widział sylwetkę Arii Fimmel, ale przez te kilka tygodni zdążył uświadomić sobie, że ktoś taki jak ona nie interesuje się kimś takim jak on. Dlatego podczas przepychanek w dormitorium pojął, jak niewiele wie o dziewczynach i chociaż próbował wielokrotnie odezwać się do tej, która aktualnie mu się podobała – jąknie pokonywało go na tyle, że prędzej uciekał gdzie pieprz rośnie niż wydukał sensowne pytanie. Przyglądał się Laurel zza drzewa jak przechodziła dziedziniec i bezwstydnie podglądał dokąd zmierza, czy się rozgląda dookoła, czy idzie w pośpiechu, czy rumieni się, czy rozmawia z kimś. Zaciskał bezwiednie palce na korze, czując zimny pot oblewający go od stóp do głowy. Nawet cienkie ubranie, jakie postanowił narzucić na tę okazję wcale nie pomagało w wywietrzeniu głupich pomysłów. Zapowietrzył się na widok jasnych loków podskakujących przy każdym kroku Laurel, ale najbardziej w jego zmysły uderzyła zgrabna sukienka sięgająca kolan i nieprzypominająca koszuli nocnej, w jakiej wybrała się na bal. Zapominając oddychać odprowadził ją wzrokiem do najbliższego zakrętu, a kiedy zniknęła z pola jego widzenia – otrząsnął się na tyle, aby zamknąć chociażby usta. W zaledwie kilku susach ominął szerokim łukiem ścieżkę, którą kroczyła. Serce bijące mu w klatce piersiowej uniemożliwiało opanowanie przyśpieszonego oddechu, dlatego przez chwilę rozmyślał nad ucieczką z tego miejsca i zbyciem tematu przy następnej rozmowie z Laurel. Odnosił wrażenie, że lada moment eksploduje, pozostawiając po sobie tylko i wyłącznie mgiełkę dawnego Dwayne’a Morisona. Przywołując z pamięci niedawną rozmowę odbytą z Jolene miał na celu zmobilizować własne ciało do posłuszeństwa, aby pokierować krokami w stronę wyczekującej na niego dziewczyny. Podczas szamotaniny w dormitorium padły bardzo trafne uwagi odnoszące się do wieku dorastających czarodziei, którzy musieli nieco przemianować swoje priorytety oraz związane z tymi akceptację nowych stanów rzeczywistości. Puchon zmietrzył krótkie włosy na potylicy w nerwowym geście, kiedy w końcu zebrał w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby wyjść na ścieżkę prowadzącą do ławeczki i w bezpośredni sposób ukazać obecność na Błoniach. Już z daleka podniósł rękę na powitanie Laurel, nie bardzo wiedząc o czym tak naprawdę będą rozmawiać, ponieważ praktyczne zastosowanie wskazówek Artiego napotykało potężną barierę w postaci uprzedzeń Dwayne’a. Drugą dłoń trzymał mocno wepchniętą w kieszeń czarnych spodni, zaciskając palce w pięść z całej niemalże siły. Biała koszula, którą włożył specjalnie na tę okazję była rozpięta przy kołnierzyku i trochę niżej, ponieważ chłopak musiał zrezygnować z eleganckiego wyglądu i wyeksponowania Pachońskiego krawata na rzecz wygody, w pośredni sposób związana z uczuciem podduszenia. - Siema, co tam słychać? – Zagadnął dziewczynę z pozoru beztroskim tonem, obdarzając ją tylko przelotnym spojrzeniem w taki sposób, jakby nie zwrócił uwagę na jej niecodziennie pokreśloną urodę i emanującą od niej dziewczęcość. Posłał ku niej jeden z wymuszonych uśmiechów, które wykrzywiają twarz w grymasie niechęci związanej z obcowaniem w niemiłym dla nas towarzystwie. Bez krępacji przysiadł na drugim krańcu ławki, rozlewając się niemalże tak samo jak nowo narodzone kocięta Zguby. Z tą różnicą, że zarzucił grubiańsko ramię na oparcie. I był w stanie stałym. |
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Wto 12 Maj 2015, 12:52 | |
| Nie wiedziała, że starszy Morison ją obserwuje. Nie czuła się w żaden sposób obserwowana ani szpiegowana. Najpewniej nie miałaby nic przeciwko gdyby wiedziała kto się za nią skradał, kto ją podglądał zza drzewa przysłaniającego listopadowe niebo. Zastanawiała się co też się stało, co wstrząsnęło Dłejnem, że zdecydował się do niej napisać, zaprosić ją na spotkanie. Przecież od czasu ich wspólnej wycieczki na bal nie minęło za wiele czasu, a od tamtej pory jakby się unikali, chociaż do niczego poważnego między nimi nie doszło. Czyżby zauważył zachwyt w jej oczach? Stropiła się szybko i zakryła dłonią połowę twarzy wpadając praktycznie w panikę. Poczerwieniała jak piwonia nie wiedząc co z takim fantem zrobić, czy zachowywać się normalnie, udawać, że absolutnie nic się nie stało czy może wręcz przeciwnie? Kusić go i mamić? Przez myśl jej przeszło nagminne pytanie CZYM, skoro panna Lancaster jest niemal płaska jak deska, a biodra, konkretniej ich szerokość dopiero się wykształcają. Automatycznie zakryła swoją klatkę piersiową połami płaszcza i siedziała tak dopóki Dłejn nie pofatygował się i nie usiadł na drugim końcu ławki zajmowanej przez puchoniastą. Nie powiem. Wymowne. - Siema, Dwayne. – Pisnęła melodyjnym głosikiem wbijając sobie jednocześnie paznokcie w udo, by zdradliwy rumieniec zniknął z jej bladej zazwyczaj twarzy, na którym całodobowo widniał uśmiech. Tak było i teraz, chociaż ów grymas był odrobinę niepewny. Sama blondynka została zbita z pantałyku, gdy zauważyła bolesną różnicę jaka ich dzieliła. Zerknęła na puste deski, a potem na Dłejna, którego postawa mówiła sama za siebie, że znalazł się tutaj przypadkiem. Lau z całej siły woli nie chciała, ba, starała się nie złapać za jej drobne i słodkie serduszko, które widząc ten olewczy sposób traktowania jej osoby rozprysnęło się na miliard kawałeczków, których nawet nie zdoła posklejać sam mistrz układania kostki Rubika stopami w czasie nie krótszym niż pięć sekund. Z bólem serducha obserwowała jego przystojną twarz, zmierzwione włosy i rozpiętą zawadiacko koszulę, której kołnierzyk chciałaby poprawić. Przyłapała się na zbyt intensywnym wpatrywaniu w jego buzię dlatego zamrugała zaraz i udała, że wpatruje się w czubki swoich butów. - Christina z drugiej klasy dostała wyjca od jakiegoś chłopaka z Gryffindoru, który nadepnął jej na stopę przed balem i złamał jej kość. – Powiedziała raptownie co pierwsze przyszło jej na myśl po czym jak gdyby nigdy nic przysunęła się do przyjaciela nie zważając na jego protesty. - Już nie gryzę, nie musisz się mnie bać. – Na pół serio, na pół żartem rzuciła tekst mówiący, że naprawdę chłopaczyna nie powinien się jej obawiać. Co z tego, że gdy była w pierwszej klasie pogryzła go w kostkę akurat wtedy kiedy bawili się z Henrykiem w ogrodzie. Co z tego. Teraz miała ochotę ugryźć go gdzie indziej.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Wto 12 Maj 2015, 15:24 | |
| Tak na dobrą sprawę, całkiem dobrze mu szło ukrywanie prawdziwego chaosu rozgrywającego się wewnątrz duszy. Łudził się, że Laurel połknęła haczyk i nie będzie próbowała poznać przyczyny jego niecodziennych listów, a całe spotkanie jedynie utwierdzi go w beznadziejnym przekonaniu, jakie mu towarzyszy od kilku tygodni. Nie nadawał się na jakiegokolwiek partnera z prostych względów: nie potrafił rozmawiać z dziewczyną tak, jakby sobie tego życzyła, bo wiązało się to z całkowitym otwarciem na drugą osobę. Dwayne ze wszystkich sił pilnował własnej prywatności dotyczącej prawdziwych emocji dotykających najwrażliwsze struny duszy, nie bez przyczyny tak naprawdę. Kątem oka zerknął w kierunku młodszej koleżanki, próbując dostrzec w niej jak najwięcej niedoskonałości, aby zniechęcić się do ujawnienia maślanych oczu, jakimi wodził za nią od jakiegoś już czasu. Wmawiał sobie, że ma krzywy nos i zbyt ostro zakończony, więc z pewnością nie wyrośnie z tej irytującej zadziorności. W ostatniej chwili powstrzymał prychnięcie krążące niebezpiecznie blisko nosa, odwracając wzrok w kierunku rogalikowego księżyca rozświetlającego półmrok panujący na Błoniach. Była jeszcze wczesna pora, ale zapadająca jesień zdecydowanie skracała czas przechadzek młodocianych uczniów, wciskając przy tym w dłonie aurorów solidny argument zachowujący rzekomo poczucie bezpieczeństwa. Westchnął ze znudzeniem, gratulując sobie talentu aktorskiego do ogrywanej właśnie sztuki. Całkowicie nieświadomy zadawanych serduszkowi Laurel ran, brnął uparcie w obranym przez siebie planie, nie podejrzewając nawet jak szybko został przez nią zdemaskowany. Zerknął na nią bez odwracania twarzy dopiero, gdy zarumieniona wspomniała o jakiejś tam Christinie. - Dostała? Co, przeprosił ją w tym wyjcu? - Zagadnął rozbawiony wypowiedzianą właśnie wizją, nie bardzo dostrzegając logiczne powiązanie w słowach Laurel. Zacisnął jednak palce na deskach oparcia ławki, akurat tej dloni, której dziewczyna nie widziała i próbował utrzymać minę nieporuszonego niczym szkolnego błazna. Odwrócił spojrzenie od niej tylko na moment, aby zerknąć czy ktoś będzie świadkiem jego ewentualnego poniżenia. Właśnie teraz poczuł idiotyzm wysyłania sów do młodej Lancasterówny, ale podczas rozmowy z Clarissa świecie uwierzył w dostrzegalne - niby - zainteresowanie jego osobą. Rówieśniczka barwnie opisywała błyski w oczach młodszej koleżanki na widok kolegi starszego brata, a jak można się domyślić, złakniony komplementów postanowił to sprawdzić. I dlatego, że za wiele zaczął sobie wyobrażać, nieświadomie rumieniąc się przy tym, posłał Laurel gniewne spojrzenie, kiedy postanowiła zmniejszyć bezpieczną między nimi odległość. Była drobna i malutka, właściwie mógłby ją podnieść bez najmniejszego problemu, ale...ile emocji w nim wzbudzała! Popchnął wyraźnie zirytowany bezpośredniością Laurel, stukając opuszkami palców po przytrzymywanej desce. - Weź przestań, niby czego mam się bać? - nie ściągał z niej uważnego spojrzenia, czując że jeśli dziewczyna nie odsunie wzroku dość szybko doprowadzi go do stanu niezrozumiałej mowy. Wywrócił teatralnie oczyma, po czym bez słowa wyjaśnienia podniósł zadek z ławki i wbił dłonie do kieszeni. - No idziesz? - Burknął pod nosem ze spuszczonym wzrokiem, obserwując trawę przygniecioną jego butami. Światło księżyca wystarczająco dobrze rozświetliło twarz Dwayne'a, aby można było dostrzec wystające kości policzkowe otoczone bordową skórą. |
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Wto 12 Maj 2015, 18:36 | |
| - Nie, właśnie nie! Okrzyczał ją, że chodzi jak kaleka. Zrobiło się jej strasznie przykro, o to przecież nie jej wina, że tamten jest gruby… – Odpowiedziała praktycznie od razu na moment ożywiając się. Jej jasne oczy z powrotem rozbłysły, a nędzny rumieniec skrył się i zniknął niemal całkowicie gdy ich rozmowa powróciła na zwykły tor. Bardzo lubiła [za bardzo] Dwayne’a i nie chciała by czuł się źle w jej towarzystwie dlatego starała się jak mogła, by nie odkrył jej uczuć, które do niego skrycie żywiła. Nie mówiła o tym nikomu, nawet swoim najlepszym przyjaciółkom bojąc się bardzo, że niechybne plotki doszłyby o zgrozo do uszu samego zainteresowanego, albo jeszcze gorzej – do jej brata. Może tego nie mówiła, ale Laurka strasznie bała się Henryka i jego złości. Bała się gorzej niż taty, który krzyczał na nią kilka lat temu, gdy pofarbowała jego ulubioną wyjściową szatę w kwiaty polne. Dlatego teraz trzymała język za zębami i nie dawała nikomu powodu do tego, by posądzili ją o romansowanie na boku z Morisonem. Poza tym to on w końcu wyciągnął do niej rękę i zaprosił ją na spotkanie, którego celu nawet nie znała. Dlaczego chciał się z nią widzieć? Zmarszczyła zabawnie nosek gdy zauważyła jego gniewne spojrzenie, którym ją spiorunował. Zamrugała zaskoczona z miną mówiącą więcej niż tysiąc słów i otworzyła usta by powiedzieć coś, co nie zabrzmiałoby jak zgrabne yyy. - No mnie! Nie ugryzę Cię, daj spokój… – Obserwowała go jak zdenerwowany podniósł się z ławki, jak wsadza łapska do kieszeni i odchodzi na kilka metrów od niej. Myślała, że już o niej zapomniał, ale nie, odwrócił się i spojrzał na nią znowu jakby była wszystkiemu winna. Stropiła się znowu w myślach obwiniając o całe zło świata właśnie siebie i podniosła się zaraz tak jak on zrobił to wcześniej, by zrównać z nim krok. - Nie dąsaj się tak na mnie, Dwayne. Nic przecież nie zrobiłam. – Spojrzała na niego zlękniona starając się powstrzymać drżenie warg, gdy uświadomiła sobie jak blisko jego postaci się znajduje. Mogła poczuć jego charakterystyczną woń, która mogłaby podziałać na nią jak afrodyzjak, gdyby Lancasterówna wiedziała co to jest. A tak to jedynie mogła napawać się jego obecnością, jego gniewnym spojrzeniem i czułymi słówkami, którymi ją mamił. Skręciła w jedną z bocznych alejek porośniętymi dość wysokimi krzewami, które niejako oddzielały ich od reszty polany i nadała ich wędrówce swoiste tempo. Nie miała zadyszki, nie czerwieniła się już bez powodu, a zwyczajnie, uśmiechała się kącikiem ust, nie wiedząc czy powiedzieć coś jeszcze, czy zwyczajnie udawać, że nic się nie dzieje. Serce łomotało jej jak szalone, gdy przypadkiem musnęła ramieniem jego ramię. Odwróciła natychmiast wzrok i wbiła go w czubki swoich lakierków. - Jesteś zły? To dlatego chciałeś się przewietrzyć? – Głupio dopytała nie myśląc zbyt długo nad swoją kolejną wypowiedzią, którą niemal wyszeptała.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Drzewo Wto 12 Maj 2015, 21:14 | |
| Zdezorientowany natłokiem myśli wpatrywał się przed siebie, kiedy natarczywe spojrzenie Laurel nie pozwalało mu zapomnieć o jej obecności. Próbował uświadomić własnemu rozsądkowi, jak bardzo zależało mu na tym spotkaniu i randkowalnym cechom przemijającego wieczoru. Podczas bijatyki z Joe wypomniał jej, że wie o wiele więcej na temat całowania niż ona i w myślach postanowił to udowodnić, skazując tym samym na ośmieszenie w oczach Lancasterówny. Zerkając na nią kątem oka zwątpił czy gra jest warta jego poświęcenia i przełamywania wszystkich barier, jakie poukładał w sobie przez te wszystkie lata, wątpiąc we własne siły. Bąknął coś niewyraźnie w wyjaśnieniu, dostrzegając zwątpienie również w jej oczach. Dla podkreślenia efektu wzruszył pośpiesznie ramionami, podciągając przy tym nosem, aby tylko zbojkotować niebezpieczny temat ich dopiero co rozpoczynającej się rozmowy. Ruszając przed siebie miał głowę pozbawioną logicznych wniosków, a brak pomysłów potęgował uczucie beznadziejności sytuacji, w jakiej znalazł się z nieprzymuszonej woli. Jedynie część umysłu zarejestrowała delikatną zmianę w krajobrazie, reszta zbyt mocno skupiona na odnajdywaniu rozwiązania w tej patowej pozycji. Raz na jakiś czas poruszył nosem, aby odgonić niewidzialny paproch atakujący wnętrze, nie zdając sobie sprawy z tego, że to tylko jego organizm wydzielał zwiększoną ilość hormonów. Ilekroć zerknął na nią z ukradła widział jedynie kąciki jej ust, reszta przysłonięta mile zarumienionymi kośćmi policzkowymi i burzę loków, które podziwiał jeszcze kilka minut wcześniej. Była naprawdę ładna kiedy się uśmiechała i kiedy boczyła na kogoś, próbując postawić na swojej racji. Speszony zwiewał spojrzeniem przed siebie, jak tylko pojawiło się podejrzenie przyłapania go na gorącym uczynku podglądania. - Nie – odpowiedział trochę zbyt szybko, aby utrzymać sztamę ze wcześniejszą rolą, jaką postanowił odgrywać przed Laurel. Pośpieszne zerknięcie w jej stronę również zachwiało posadami, ponieważ w oczach Dwayne’a błysnął ulotny niepokój. Przełknął głośno ślinę i przystanął między drzewami, nieśpiesznie szurając butem po trawie, która najwyraźniej zawiniła mu w jakiś sposób. – N-no bo-o-o-o-o… Clar mówiła, że… - niemoc zapanowania nad własnym głosem peszyła go wyraźnie, bo coraz rzadziej podnosił spojrzenie na twarzyczkę Laurel, chociaż unikanie jej spojrzenia było i tak trudne, zważywszy na różnicę ich wzrostu. Nieopatrznie kopnął kamyk, który pokuśtykał niezgrabnie tuż pod pantofle Puchonki, zmuszając chłopaka do niepewnego zerknięcia na jej twarz. Tylko zamiast spojrzeć w oczy, zatrzymał wzrok na malutkich ustach, które były lekko rozchylone w próbach uspokojenia oddechu. – No-o-o-o, że ja ci się po-o-o-o-odobam, to pra-a-awda? – wydukał w końcu ciężkie myśli, nie czując wcale ulgi o jakiej mówił Heniek. Serce przestało mu łomotać w klatce piersiowej, kiedy wybrzmiał ostatni dźwięk i chyba stanęło w miejscu, czując rozgrywającą się walkę między dalszym życiem a śmiercią odrzucenia.
|
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Drzewo Sro 13 Maj 2015, 19:51 | |
| Czuła się naprawdę dziwnie. Z jednej strony bardzo cieszyła się, że Dwayne w końcu zdecydował się zaprosić ją na spacer, że w końcu wyszli razem, sami bez towarzystwa jej namolnego i denerwującego brata, który najpewniej widziałby ją w habicie odprawiającą mszę nad jeziorem. Z drugiej jednak – tak, zawsze jest druga strona medalu, martwiła się zachowaniem przyjaciela, bo traktował ją wyjątkowo nieuprzejmie, jakby ktoś kazał mu tutaj przyjść i ją niańczyć. Z powrotem spojrzała na swoje czarne lakierki i posmutniała nie wiedząc jak się odnieść do całej sytuacji. Jej serce z chwili na chwilę tańczyło kankana, by zaraz tonąć w smutku i dziwnych myślach. O jego postawie mówiącej zbyt wiele rzeczy naraz miała dowiedzieć się za moment. Przez chwilę szli w milczeniu oboje bijąc się ze swoimi myślami – Laurel najpewniej zostałaby znokautowana, gdyby nie burknięcie, które wydobyło się z ust Puchona, który przystanął. Nie patrzyła na niego do tego momentu, gdy i ona odwróciła się w jego stronę twarzą. Musiała unieść głowę, by móc w pełni na niego spojrzeć, bo dziewczyna chyba stała w innej kolejce, gdy Bóg rozdawał ludziom wzrost. Spojrzała potem na jego but, licząc sekundy, które mijały niezwykle wolno zwiększając jej dezorientację. Oddech jak i puls się nieznacznie przyspieszył, a ona momentalnie odczuła jak policzki palą ją szkarłatem. Zakryła odruchowo dłońmi anielską buzię i wpatrywała się przerażona w starszego chłopaka zastanawiając się czy to tak bardzo widać, że jej się podoba. Przecież starała się nie patrzeć na niego zbyt często. Nie rozmawiała o nim. Nie trącała go łokciem i nie obdarzała go słodkim uśmiechem. Nie za często. O Merlinie. Gdy Morison wydukał wreszcie swoje spostrzeżenia zmieszała się niewiarygodnie i przełknęła głośno ślinę zabierając dłonie z czerwonej facjaty i splotła je w geście bezradności. [i]Powiedzieć mu czy nie. Przyznać się, nie przyznać, przyznać…Nie, lepiej nie. Boję się. [i] Myślała gorączkowo starając skupić wzrok na przystojnym obliczu swojego wybranka. W końcu westchnęła i wzruszyła ramionami. Teraz uczepiła się jednej ze złotych sprężynek, którą zaczęła to owijać wokół palca. Gryzła się z myślami i było to widać od razu. Jeden rzut oka i bum. Zatopiona Laurka. - N-n…Tak. – Pisnęła odwracając wzrok. - Tak, to p-prawda. – Zająknęła się zdając sobie sprawę, że pieczętując to plotkę skaże ich albo na wieczne unikanie się albo na szczęście, którego Henryś nie zniesie.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Drzewo | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |