Tymczasem w rękawie. Shuzo najwyraźniej był niezbyt zadowolony zaistniałą sytuacją - trudno się dziwić, wystarczy sobie wyobrazić co on musiał przeżywać. Wędruje sobie spokojnie w swojej kryjówce w rękawie, owinięty delikatnie dookoła przedramienia, niczym żyjący mroczny znak tylko bez czaszki a tu nagle dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw puls łapki przyśpiesza. Potem machają. A potem jeszcze ktoś chce zniszczyć mu domek, jak to tak? Prawdziwa żmija nie może sobie pozwolić na takie zniewagi, nic więc dziwnego że zwierzak postanowił wyjść i zobaczyć co się ciekawego dzieje. I to w sam raz na czas, bowiem kiedy tylko wyszedł znalazł się idealnie na Oliverze który trzymał jego kryjówkę i chyba zamierzał ją popsuć. I oto nadchodzi on - Shuzo, żmija zygzakowata, dzielny obrońca swojego właściciela, bohaterski niczym rycerz na białym koniu! Najwyraźniej stworzonko postanowiło bronić rękę która go karmi, bowiem wbił się kłami w prawe przedramię Olivera, od strony wewnętrznej. A potem jak na bohatera przystało, zaczął szybkim suwem spierniczać w pobliską alejkę, aby z bezpiecznej odległości obserwować co się będzie dalej działo.
Wróćmy jednak do samego Ślizgona, bowiem Glom też miał coś do gadania w tej sytuacji. On zorientował się trochę wolniej co się właściwie dzieje i kiedy jego instynkt zaczął wyzywać go od kretynów, którzy dali się podejść, było już trochę za późno a jego ręka tkwiła w stalowym uścisku rówieśnika. Szybko zorientował się że jego kości za chwilę nie dadzą rady i poddadzą się, zaś różdżka dalej tkwiła w tamtej dłoni. Cholernie nieprzyjemna sytuacja. W jego głowie szalała burza, informując go o tym jak bardzo beznadziejna jest ta sytuacja. Ręka wydawała dziwne dźwięki, świadcząc o tym że jest u kresu wytrzymałości, w głowie mu szumiało, puls przyśpieszył, gdzieś przez cały ferwor bitewny przemknęła myśl że jak tak dalej pójdzie to zostanie...pokonany? Cóż za irracjonalna myśl, jednakże ten krótki przebłysk wywołał z jego wnętrza wszystkie możliwe złe emocje, torturowało go to od wewnątrz, wręcz wyniszczało. Obrócił głowę i złapał kontakt wzrokowy z Puchonem. Źrenice Marcusa zmieniły kształt na pionowe, nadając mu szalonego wyglądu, zaś spojrzenie...trzeba oddać Oliverowi że odważne z niego bydle, skoro po zobaczeniu tego typu spojrzenia nie postanowił zacząć brać nogi za pas. Cała postać Marcusa emanowała nienawiścią, gniewem, żądzą mordu. W końcu kości jego ręki nie mogły wytrzymać ani sekundy dłużej, a jego kończyna złamała się. W dwóch miejscach. Danniels dostał odgłos którego tak wyczekiwał, jednakże czy było to warte tego? Glom bowiem nie zwrócił na to nawet uwagi. Ból był przygłuszony przez adrenalinę. Prawdopodobnie będzie cierpiał, jednakże to dopiero wtedy kiedy ten stan go opuści - póki co ból był na drugim, czy nawet trzecim planie. Ślizgon sięgnął do kieszeni i zaskakująco szybko, jak na kogoś w tak beznadziejnej sytuacji wyciągnął stamtąd składany nóż, którego zazwyczaj używał do przycinania cygar. Teraz miał dla niego lepsze zastosowanie. Rozłożył go i wbił tuż nad kolanem przeciwnika, ciągnąc ostrzem wzdłuż po jego udzie. Jego prawa ręka może i była teraz bezużyteczna, jednakże lewa wciąż działała, nawet jeśli była mniej sprawna. Zatrzymał nóż tak, że jego czubek był o jakiś centymetr od krocza Puchona.
- Daj mi tylko powód, skurwielu - wyrzucił z siebie pomiędzy jednym i drugim urywanym oddechem - Twoje cierpienia, będą absolutne - dodał. Dalej nie podnosił głosu. Mimo wszystko zachował malutkie resztki animuszu, jednakże na tyle drobne żeby po prostu nie musieć krzyczeć. Miał szczerą ochotę po prostu wbić broń w jakże wrażliwą część ciała wroga, powstrzymał się jednak. Przynajmniej tak długo aż Oliver nie wykona jakiegoś gwałtownego ruchu.