|
| Namiot nr 1 - strefa chłopców | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Amycus Carrow
| Temat: Namiot nr 1 - strefa chłopców Pon 11 Sie 2014, 15:30 | |
| - Cytat :
- Śmietanka towarzyska:
Pan Rosier Pan Carrow Pan Krueger Pan Black, Regulus Pan Snape |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Pon 11 Sie 2014, 18:42 | |
| Obóz. Jedno słowo niosło ze sobą szaloną gamę uczuć, którymi powinien się kierować przez najbliższych kilka dni. Wspomnienia związane z poszczególnymi uczniami oraz wydarzenia, jakie mogłyby się rozegrać stanowiły nieprzyjemną dla Amycusa alternatywę. Z umysłem przepełnionym obietnicami wsłuchiwał się w głosy poszczególnych nauczycieli, którzy stanowili autorytet przez cały obóz. Miał wystarczająco dużo czasu jeszcze podczas nauki w Hogwarcie na doszukanie się interesujących go nazwisk, dzięki czemu nie rozglądał się po stołówce w poszukiwaniu znajomych twarzy. Niezwykle łatwo można odnieść wrażenie obserwowania swojej osoby, jeśli znajdujesz się w tłumie i ignorujesz uporczywie spojrzenia innych. Dziwne przeczucie pozwoliło mu na opuszczenia wzroku i z błakającym się na ustach uśmiechem dostrzegł gest Aristos, jaki przeznaczony był tylko i wyłącznie dla jego oczu. Kąciki warg samoistnie uniosły się w ramach podziękowania, kiedy skinąwszy głową posłał jej spojrzenie pełne uznania. Pozwolił sobie również na bezczelną odpowiedź przegryzionej wargi w formie zlustrowania ubioru Gryfonki od twarzy aż po zgrabne nogi, którymi przyciągała z pewnością niejedno spojrzenie. Kiedy skończył krótkie oględziny, uniósł dłonie nieznacznie w górę, zaledwie na wysokość mostka by wystawały nad ramię osoby stojącej przed Carrowem. Palce zderzyły się w bezgłośnych brawach, które posłał w kierunku panny Lacroix. Wyszedł wraz z pierwszymi osobami w kierunku pierwszego namiotu, jaki przyszło mu dzielić z sojusznikami silniejszymi niż mogłoby się z początku zdawać. Przerzucił przez ramię podróżną torbę w kolorze czerni i przechodził alejkami obozowiska. Oczywiście mógł za pomocą kilku zaklęć zmniejszyć liczbę najpotrzebniejszego ekwipunku i szczycić się dostatkiem oraz ogólno pojętą wygodą, jednak wizja korzystania z uroków otaczającej natury jawiła mu się o wiele jaśniejszymi barwami niż zacisze namiotów. Uniósł do góry brwi, tworząc na czole niewielkie poziome kreski kiedy uchylił wejście i jego oczom ukazało się strojne wnętrze miejsca, gdzie pozornie mieli tylko i wyłącznie spać. Wszedł zatrzaskując za sobą klapę i zanim zrzucił pakunek z barku, postanowił przejść się po poszczególnych pomieszczeniach, zatrzymując się tuż przy oknie i iluzji, jaka roztaczała się tuż za nim. Odgłos czyichś rozmów dobiegał przy wejściu, więc zerknął przez ramię, jednak żaden z kumpli nie wszedł do środka dając tym samym Amycusowi pierwszeństwo w wyborze miejsca sypialnianego. Wrócił znudzonym spojrzeniem do drzwi i na klamkę, na której to trzymał od dobrej chwili dłoń. Zatrzasnął łazienkę odwracając się w kierunku łóżka i rzucił gwałtownie torbę na materac, który ugiął się pod ciężarem. Dobrze znane słowo ponownie nawiedziło umysł chłopaka, który przysiadł przy krześle i pogrążył się w chwilowym zamyśleniu, rozważając przede wszystkim nieuchronne spotkanie z panną Vane oraz Lacroix. Powinien zdecydowanie mocniej skupić się na roli, jaką przyjdzie mu odegrać na zajęciach prowadzonych przez opiekuna Slytherinu, jednak ciężko było zapomnieć o uroczych słowach listów, pieczołowicie ukrytych w ukochanej piwnicy Amycusa. Powiódł wzrokiem po korytarzyku i wyciągnął z kieszeni niedokończoną „Co do grosza” pióra Jeofrey’a Archera. Krótkie zaklęcie wystarczyło, aby powiększyć egzemplarz i pogrążyć się w mugolskiej lekturze podczas oczekiwania na przybycie współlokatorów. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Pon 11 Sie 2014, 22:22 | |
| Wakacje z Jasmine – lepszych Franz nie mógłby sobie wymarzyć. Spędził w Gard Manor o wiele więcej czasu, niżeli przypuszczałby na początku. Miał szczęście, bo rodzice panny Vane wyjechali do jakiegoś wujka, zostawiając mu swoją córeczkę pod opieką. Zapach jaśminu dwadzieścia cztery godziny na dobę przez cały tydzień. I dotyk jej delikatnych dłoni. Może i pokłócili się ze dwa razy, ale biorąc pod uwagę ich tendencję do sprzeczek z przeszłości, nie było wcale tak źle. Można powiedzieć, że robili postępy. Poza tym, każda kłótnia kończyła się godzeniem się w łóżku, więc Kruegerowi ich wymiany zdań wcale nie przeszkadzały, skoro później dziewczę krzyczało jedynie jego imię. Uśmiechnął się delikatnie na myśl o tym, w jaki sposób ta brunetka na niego działa. Wystarczyło słowo, delikatny gest, by cały płonął z pożądania. Kiedy pojawili się razem w stołówce, trzymał ją za rękę i czuł, jakby świat klękał mu przed stopami. Czuł na sobie te zazdrosne spojrzenia, co dodatkowo napawało go poczuciem satysfakcji i zwycięstwa. W końcu Jasmine miała ogromne powodzenia, a to, że odrzucała wszystkich, flirtując, ale nigdy nie dając zasmakować, to zupełnie inna sprawa. Kąciki jego ust uniosły się znów delikatnie, gdy jego luba skradła mu całusa. Zaraz po tym objął mocno i przytulił do siebie tak, że teraz stał za jej plecami. Oboje wsłuchiwali się w przemówienie Dumbledore’a i Diarmuida i oboje zapewne w tych samych momentach reagowali skrzywioną miną. Absolutny zakaz spożywania alkoholu? Powrót do swojego namiotu kwadrans przed godziną dwudziestą drugą? Wolne żarty. Ktoś naprawdę uważał, że wszyscy będą przestrzegać tych absurdalnych reguł? To było oczywiście, że każdy poczeka na wieczorną inspekcję, a potem wyruszy w swoim kierunku. Oczywiste przynajmniej dla Ślizgonów, którzy nigdy nie przywiązywali dużej wagi do panujących zasad, a wszelkie regulaminy były dla nich pustymi sloganami. Krueger też nie zamierzał przesiadywać całych nocy w swoim namiocie, podczas gdy w innym namiocie, dziewcząt, czekała na niego Jasmine. Oj nie, nie wytrzymałby bez niej nawet jednej nocy ze świadomością tego, że znajduje się tak blisko. Szklaneczki whiskey też nie mógłby sobie odmówić, toteż na dalszą część przemówienia kompletnie się wyłączył, stwierdzając, że i tak nie ma sensu wysłuchiwać kolejnych poleceń nauczycieli. Interesował go jedynie rozkład zajęć i przydział uczniów do namiotów. Okazało się, że on miał podczas obozu mieszkać razem z Carrowem, Rosierem, Snape’em i Blackiem (na szczęście Regulusem!). Nie było źle. Właściwie Franz rad był z tego, że będzie miał u boku Evana. Każdy wiedział, że ci dwaj traktują się jak bracia. Zresztą, ostatnimi czasy nie mieli zbyt wielu okazji do rozmów, więc można było nadrobić zaległości i dowiedzieć się co tam u tego małego drania. Błoni oczywiście Niemiec nie liczył. Wtedy bowiem nie miał nawet ochoty wdawać się ze swoim przyjacielem w dyskusję, mając tę świadomość, że jakakolwiek ich pogawędka będzie opierała się na temacie jego relacji z Jasmine, a wówczas te posypały się jak domino. Reszta chłopaków może i nie była Kruegerowi aż tak bliska. Ważne było jednak jedno – wszyscy byli w porządku, co napawało go nadzieją na to, że obóz nie przyniesie żadnych niesnasek przynajmniej w obrębie namiotu. Chociaż… gdyby pomyśleć o tym z drugiej strony, dawno nie miał również okazji do tego, żeby komuś przywalić, a Rosierowi już od dawna miał ochotę odwdzięczyć się za kilka niepoprawnych komentarzy. Kiedy nauczyciele zakończyli swoje przemówienia, Ślizgon pocałował jeszcze swoją partnerkę na pożegnanie, mówiąc, że liczy na ziszczenie się jej słów wieczorem, po czym wyruszył w kierunku namiotu, żeby zostawić rzeczy i pomyśleć, co dalej. Prawdę mówiąc, pogoda była zbyt ładna na przesiadywanie w środku, ale chciał jeszcze dogadać się z chłopakami, czy oni mają jakieś konkretne plany. Wszedł więc do namiotu i wybrał jedno z łóżek, kładąc torbę na podłodze i nie siląc się nawet na jej rozpakowanie. Zadecydował, że zrobi to wieczorem, na razie wolał nie marnować czasu. Podniósł głowę i dojrzał obok Carrowa i Rosiera, którzy także zajmowali swoje miejsca. - Cześć. – rzucił krótko na przywitanie, po czym nagle o czymś sobie przypomniał. Przecież wtedy, gdy spędzał z Jasmine czas w Gard Manor, odbywały się zaręczyny Amycusa. Prawdę mówiąc, nie miał nawet pojęcia z kim. Gdyby ktoś pytał, w ogóle nie był zorientowany w jego sercowych wyborach. Mimo wszystko, skoro już przypomniało mu się o tym całym zajściu, podał chłopakowi rękę i uśmiechnął się szeroko. - Gratulacje. Jak uroczystość? I szczęśliwa wybranka? – zagadnął, byleby w jakiś sposób rozpocząć rozmowę i nie skazywać pierwszego namiotu na krępujące milczenie. W międzyczasie odszedł do swojego łóżka i jednak rozpiął suwak od torby, żeby wyjąć z niego butelkę whiskey, którą od razu postawił na szafce nocnej oraz dres, który przygotował już na pierwsze z zajęć odbywających się z profesor Lacroix. Doprawdy, szczęśliwy był z tego powodu, że Chantal zdecydowała się poprowadzić również coś innego, niż lekcje zaklęć i uroków. Przynajmniej wprowadzała do obozu sportową nutę, którą Franz naprawdę cenił. Sam przecież spędzał dużo czasu na treningach, dbając o swoje ciało. I pomimo tego, że był szczupły, nie był wcale chuchrem, mógł nawet poszczycić się umięśnioną sylwetką, a na sprawność nigdy nie narzekał. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Sro 13 Sie 2014, 03:03 | |
| Nie przepadał za podróżami świstoklikiem, za rwącym uczuciem na dnie żołądka, podrywającym wnętrzności do góry, zasysającym w wąski tunel wielu przenikających się kolorów. Nawet do teleportacji był w stanie przywyknąć szybciej, chociaż do tej pory deportowano się z nim wyłącznie kilka razy, nigdy zaś nie robił tego sam, po ukończeniu siedemnastu lat nie przystąpił bowiem do żadnego kursu, nie mając ku temu odpowiedniej okazji. Ta jednak nadarzyła się teraz, łącznie z obozem organizowanym przez tego starca, Dumbledore’a, który próbował ostatkiem sił walczyć o wyślizgującą mu się z rąk kontrolę. Obóz stwarzał możliwości, nie tylko rozwoju, w końcu uczono tu głównie oporu przed tym, czym sam powoli się stawał, ale i kontaktu, obserwacji, działań, które z dala od wszystkich tych rozbawionych uczniów, od ich czujnych opiekunów mogłyby okazać się wyjątkowo uciążliwe bądź też niemożliwe do realizacji. Nade wszystko jednak przedłużający się pobyt w domu, zamknięcie w ścianach biblioteki, wertowanie ksiąg, które swego czasu doprowadziły jego dziada do szaleństwa, to wszystko zaczęło mu ciążyć, znów przepełniła go potrzeba działania, konieczność stałego postępowania naprzód, sięgania dalej, po więcej, po to, co dotąd niedostępne i zakazane. Odkąd zmarła jego matka, pierwszy raz spędzał w rodzinnej rezydencji tak wiele czasu; nic się nie zmieniło, tylko po korytarzach snuło się coś przytłaczającego, tylko drzwi jej pokoju, zamknięte na klucz, wyróżniały się na tle obrazu, który zapamiętał. Zjawił się na apelu o czasie, w nowej kurtce ze smoczej skóry, z torbą podróżną przewieszoną swobodnie przez prawe ramię i wyrazem zobojętnienia wymalowanym w ciemnych oczach i na spokojnym obliczu. Wyłowił z tłumu kilka znajomych twarzy, kilku mijanym osobom uścisnął dłoń, ale przy nikim nie zatrzymał się na dłużej. Przeczesywał morze rozczochranych głów w poszukiwaniu tych, które interesowały go najmocniej, nigdzie jednak nie dojrzał Chiary, Franz z kolei majaczył gdzieś po drugiej stronie placu w towarzystwie drobnej panny Vane. Przystanął, nie widząc powodu, by przedzierać się przez tłum teraz, a jego wzrok omiótł uważnie wzniesienie i bacznie zbadał twarz każdego z opiekunów, natychmiast odnajdując w składzie kilku aurorów (zdążył przyjrzeć im się i nieco się na ich temat dowiedzieć podczas ich kilkumiesięcznego pobytu w Hogwarcie), kilku nauczycieli, a nawet pracowników Ministerstwa. Przysłuchiwał się panującym w obozie zasadom z miernym zainteresowaniem, ostatecznie podobne panowały na wszystkich tego typu przedsięwzięciach, kątem oka instynktownie wyszukując Aristos, zajętą ściąganiem na siebie uwagi kogoś, kogo nie dostrzegał obecnie w gromadzie ludzi, a potem Vincenta, skoncentrowanego na jakimś punkcie po drugiej stronie sali. Odnajdywanie go i lokalizowanie stało się jego nawykiem, robił to automatycznie, na wszelki wypadek, by nieustannie mieć na oku jego i pannę Lacroix. Jego uwagę na powrót przyciągnęły dopiero ogłoszenia Chantal, brwi ściągnęły się, a umysł automatycznie zarejestrował miejsce zamieszkania najbardziej interesujących go osób, zapamiętując je w razie potrzeby. Po wybrzmieniu nazwisk uczniów okupujących drugi namiot strefy męskiej podarował sobie resztę rewelacji i skierował w kierunku obozowiska, po drodze zahaczając jeszcze o tablicę ogłoszeń. Nie dostrzegł nigdzie panny di Scarno, mimo iż wzrok błądził po twarzach zgromadzonych, szukał znajomej burzy włosów, spojrzenia brązowych oczu, mimowolnie, niemal nieświadomie i zupełnie bez sensu. Wiedział jednak, że tu była, a przynajmniej być powinna, umieszczono ją bowiem razem z Aristos i Jasmine. Nieduży namiot z ognistą jedynką przywitał go przestronnością wnętrza i zapachem świeżości. Rozejrzał się w milczeniu, rzucając słowa powitania do dwójki Ślizgonów, którzy zdążyli dotrzeć tu przed nim, a potem rzucił swoją torbę na posłanie naprzeciwko łóżka Kruegera i sam opadł na miękkie poduszki, rozcierając palcami skroń i mierzwiąc włosy. Ciemne, chmurne ślepia zwróciły się w ich kierunku. — Gdybyś postanowił tam wpaść, być może nie musiałbyś zadawać tego pytania — wtrącił się w rozmowę na temat zaręczyn, odnajdując w torbie paczkę papierosów. Nie odpalił jednak żadnego, zamiast tego skontrolował ich ilość, z niezadowoleniem stwierdzając, że jest niewystarczająca. — Amycus podjął rozsądną decyzję i zrezygnował z przyjaźni rodu Cassidy. Nie zważał na to, czy jego słowa nie zostaną wzięte za impertynencję, nieszczególnie go to obchodziło. Mówił luźno, spokojnie, a jego ton nie był zabarwiony żadną głębszą emocją. Cała szkoła wiedziała bądź co bądź o interesującym wydarzeniu z udziałem Anastasii, dawnej wybranki Carrowa, oraz nauczyciela mugoloznawstwa, brudnej szlamy o nieco zbyt dużych ambicjach. Wstał z łóżka i leniwie okrążył wnętrze namiotu, rozeznając się wstępnie w rozkładzie pomieszczeń, przystając ostatecznie w pobliżu szafki nocnej Kruegera, z której podniósł pełną butelkę Ognistej. Obrócił ją w dłoniach. — Skoro mamy już tyle zakazanego towaru, wypadałoby chyba pozbyć się dowodów zbrodni. Co powiecie na kolejkę, by ochrzcić namiot z numerem jeden?
|
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Sro 13 Sie 2014, 12:59 | |
| Oczekiwania na współtowarzyszy spędził na czytaniu książki, której fabuła nie była aż tak powalająca i skomplikowana jak w recenzjach wystawianych przez światowej sławy krytyków literackich. Nie mając w zwyczaju zaprzepaszczania pochłoniętych liter postanowił dobrnąć do końca przynajmniej rozdziału, nim pozwoli sobie na wciągnięcie w dyskusję. Przywitał się z nimi krótkim burknięciem „cześć”, nieprzychylnie podchodząc do entuzjazmu Kraugera pragnącego wykazać krztynę zainteresowania i podzielić się pozytywnymi emocjami. Amycus zatrzasnął książkę i odłożył ją na krzesło, które dotychczas dostarczało mu miłego odprężenia dla pleców, aby podnieść się i uścisnąć mocno prawicę Franza. Odpowiedź na życzliwy grymas była nieco mniej entuzjastyczne, jednak nie można było zarzucić Amycusowi brak uprzejmości, podkreślonego przez niewielkie iskry w spojrzeniu połączonego bezpośrednio ze wspomnieniem uroczystości zaręczyn. - Jasmine w odpowiedni sposób przeprosiła za waszą nieobecność. – Naprostował sytuację po agresywnym komentarzu Evana, umiejscawiającego się na wygodnym łóżku. Prawdą było, że w gąszczu osobistości jakie pojawiły się w posiadłości Alexandra Carrowa zdecydowanie zbyt łatwo można było zapomnieć kto jeszcze powinien się zjawić na uroczystości. Usiadł ponownie wygodnie na swoim fotelu tymczasowo niedostępnym dla innych i odprowadził Ślizgona sprawdzającego pomieszczenia w taki sam sposób, co czynił w ten sam sposób kilka minut temu. Wypuścił ciepłe powietrze z płuc i powiódł wzrokiem na stolik stopniowo zapełnianym butelkami. Zignorował komentarz Evana dotyczący Cassidy, wypierając jej osobę z wszelkich pozytywnych uczuć jakiekolwiek do niej czuł. Trudno było posądzić go o żal związany z pamiętnym spotkaniem po przegranej Ślizgonów, kiedy szczupłe biodra krążyły niebezpiecznie blisko jego lędźwi rozwiewając nutkę pikanterii. Wszystko to znikało w odmętach świadomości faktów, jakimi była obecność przynajmniej siedmiu osób obserwujących namiętny taniec tak bardzo dwuznacznie odpowiadający na zadanie rzucone na barki Anastasii jako „seksowny”. Przymknął powieki na krótki moment dziękując sobie w myślach za wstrzemięźliwość i podejrzliwość względem niej, roztaczając mgłę nad domniemanymi scenariuszami jakie mogłyby z tego wyniknąć. Z dwojga złego, Yumi Merberet była bardziej odpowiednią kandydatką do roli przyszłej żony niż wyuzdana ladacznica, za którą odbierał pierwszą narzeczoną. - Każdy mający olej w głowie zrobił na moim miejscu to samo. – Skwitował spokojnie, ponownie przenosząc wzrok na czekające na nich butelki i skrzyżował swoje dłonie na brzuchu, przypatrując się dwójce rosłych kolegów. Pokazywanie irytacji osobom trzecim w niepowołanych momentach nie wchodziła w ogóle w rachubę, jeśli zamierzeniem było utrzymanie pozytywnych relacji. A w tym wypadku musiał obchodzić się z zadziwiającą wręcz ostrożnością, aby nie tylko nie powiedzieć zbyt dużo, ale przede wszystkim: nie poskąpić słów i zbytnio się przed nimi nie odkryć. Tak jak łączyła go z Evanem fascynacja do tych samych idei, nie potrafił powiedzieć czegoś podobnego o Kraugerze. Końcówki warg uniosły się w weselszym uśmiechu kiedy chlupot whiskey odbił się od ścianek butelki, zachęcająco uśmiechając się do trójki pełnoletnich uczniów. Oczywiście ryzykowali łamiąc przepisy ustawione przez opiekunów obozu, jednak szczerze wątpił aby komukolwiek przyszło do głowy sprawdzać namioty zaraz po powitanym przemówieniu w stołówce. Bo to, że zostaną sprawdzeni pod względem przetrzymywania trunków procentowych i innych zakazanych przedmiotów – było tylko i wyłącznie kwestią czasu. - Jeden na rozdziewiczenie. Mam sprawę do załatwienia, więc proponuję również wieczorem kontynuację. – Zaproponował chłopakom, przenosząc na nich uważne spojrzenie aby dostrzec drobne reakcje na ich twarzach, jakie pomogłyby mu odgadnąć charakter myśli zaprzątających umysły po przeanalizowaniu odpowiedzi. Odczekał aż Evan bądź Franz rozleją i podszedł do nich wysłuchując ewentualnie wznoszonego toastu, upominając ich aby zostawili chociaż trochę na wieczór, zdradzając się ze swoimi podarkami (odpowiednio zmniejszonymi i schowanymi).
zmiana tematu |
| | | Severus Snape
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Sro 13 Sie 2014, 21:03 | |
| Severus z uwagą słuchał słów nauczycieli i Dumbledore'a, krzywiąc się nieznacznie, gdy starzec zaczął pleść te swoje farmazony o miłości i przyjaźni. Tak, jak cenił dyrektora Hogwartu za jego rozległą wiedzę, moc, jaką posiadał i ambicję, tak ilekroć słyszał kolejne pogadanki rodem z Hufflepuffu i krainy tęczowych jednorożców miał ochotę obrócić się na pięcie, i opuścić teren, na którym znajdował się obecnie stary czarodziej. Doprawdy, ileż można.
Snape uważał za niemal święte słowa: "umiesz liczyć - licz na siebie". Dzięki temu unikał wielu dziwnych sytuacji i niewygodnych umów, a także tego, czego naprawdę nie lubił - zobowiązań. Owszem, czasami tworzyło to pewne niedogodności, bo nieraz naprawdę przydałaby się mu jakaś sojusznik, zwłaszcza gdy brało się pod uwagę jego utarczki z Huncwotami... ale z drugiej strony, Ślizgoni to Ślizgoni, więc i tak w kwestii takiej pomocy nie mógłby liczyć na zbyt wiele osób, choćby żyli w szczerej przyjaźni. Relacja, która uzależniała jednego człowieka od drugiego choć w minimalnym stopniu miała więc dla Severusa o wiele więcej minusów niż plusów. Dobre relacje? To było w porządku. Ale bycie zależnym od kogoś? To nie wchodziło w grę, zwłaszcza gdy mówiło się o "kolegach z klasy".
Regulamin obozu był prosty i logiczny. Praktycznie, dokładnie tak jak szkolny, aż dziw, że nie było żadnego zakazu stosunków intymnych między obozowiczami. Nie, żeby on planował się w jakiekolwiek tego typu relacje plątać. Nie był szczególnie urodziwy, ani jego charakter nie porywał tłumów kobiet, poza tym on sam nigdy nie był jakimś specjalnie towarzyskim człowiekiem. Nie zamierzał szukać tutaj towarzystwa na siłę, choć zapewne przydałoby się, żeby dogadywał się z osobami w namiocie... co oznaczało, że będzie musiał się postarać. Na samą myśl o tym poczuł dreszcze, ale zignorował to. To nie będzie jakieś wielkie poświęcenie, tym bardziej że za współlokatorów miał chwała bogom samych Ślizgonów, więc nie będzie musiał się z idiotami żadnymi użerać - Ślizgoni jego zdaniem z definicji byli inteligentni, sprytni i cwani w przynajmniej wystarczającym stopniu. Mógł nie przepadać za ludźmi w ogóle, ale na współdomowników zawsze patrzył przychylniejszym okiem. Z nimi po prostu najzwyczajniej w świecie było łatwiej się dogadać niż z gryfońskimi półgłówkami, przemądrzałymi Krukonami czy zwyczajnie zbyt zidiociowałymi Puchonami.
Po ogłoszeniach nauczycieli poczekał, aż rozwrzeszczana w dużej mierze hałastra opuści stołówkę, zanim sam ją opuścił, jako jeden z ostatnich. Nie uśmiechało mu się jakoś szczególnie przepychać się przy wyjściu, jak to robili na przykład niektórzy Gryfoni i Puchoni. Jakby krzyczenie: "no idźcie już, co tak sterczycie" jakimś magicznym sposobem sprawiało, że wydostaną się szybciej. Zerknął przelotnie jeszcze na ogłoszenia, ale nie było tam nic, o czym nie mówiło grono pedagogiczne, więc tylko pobieżnie przeleciał po nich wzrokiem, głównie po to, by upewnić się, czy aby na pewno trafił do namiotu pierwszego. Szczęśliwie, zapamiętał dobrze i już po chwili był w drodze do namiotu.
Starał się, jak mógł omijać innych obozowiczów, którzy stali jeszcze na polach, a nie wleźli do namiotów, byleby tylko nie zwrócić na siebie uwagi. Szerokim łukiem ominął zaś namiot, który według rozpiski należał do Huncwotów. Naprawdę nie miał najmniejszej ochoty się z nimi użerać i żałował, że tych czterech przygłupów również przybyło na obóz. Ale cóż...
W końcu dotarł pod swój namiot i wszedł do niego. Z zadowoleniem przyjął fakt, że wydawał się być naprawdę dość spory, więc nie powinni mieć problemów z rozlokowaniem siebie bezkonfliktowo i nieinwazyjnie. Omiótł spojrzeniem Ślizgonów, którzy byli już w namiocie i widząc trzymany przez nich w dłoniach alkohol jedynie uniósł brew i rzucił swoją czarną, skórzaną, podniszczoną torbę na jedno z pozostałych dwóch łóżek, które nie były zajęte. Rozpiął też dwa górne guziki swojej długiej, czarnej szaty, w której prawdę mówiąc było mu trochę za ciepło w tę pogodę, ale nie lubił jej ściągać nawet przy wysokich temperaturach. Jego ciuchy były znoszone i zniszczone, jedynie szata szkolna trzymała jako-taki poziom. Usiadł na łóżku i zaczął grzebać w torbie, żeby znaleźć tam najnowsze czasopismo o eliksirach, które kupił dzień przed obozem.
- Nie, dziękuję - powiedział, gdy jeden z chłopaków - bodajże Franz - wskazał na butelkę trzymaną w ręce. Severus nie pijał alkoholu, miał do niego wielką awersję przez Tobiasa. Jego jedynymi nałogami było picie kawy trzy razy dziennie i dwa razy dziennie czarnej, mocnej herbaty z łyżeczką miodu. Nad tym po prostu nie mógł przeskoczyć, chociaż próbował.
Poza tym tak ostentacyjne łamanie regulaminu... nie było w guście Severusa. Uważał to za domenę raczej Gryfońską, chociaż jak pokazuje doświadczenie, wielu uczniów miało po prostu radochę z robienia tego tak, po prostu, nie tylko z głupoty. Snape nie rozumiał tego, ale tolerował dopóki nie wyciągało się z tego nieprzyjemnych konsekwencji. On zdecydowanie bardziej od bezczelnego łamania regulaminu wolał szukanie luk w nim, a jeśli takowych było mało lub były nieatrakcyjne to szukał niejasności, ponieważ zawsze jakieś były. Dopiero w ostateczności naginał punkty regulaminu do swoich potrzeb lub łamał te, z których łatwo byłoby się wykpić.
Miał nadzieję, że jego współlokatorzy po tej swojej całej imprezie będą mieli jeszcze na tyle trzeźwy umysł, by podrzucić puste butelki pod inny namiot... |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Czw 14 Sie 2014, 00:03 | |
| Nie trzeba było długo czekać na to, by i Franz podążył śladami swoich współlokatorów i urządził sobie mały spacer po namiocie. Mimo że obozowicze nie zostali ulokowani w żadnych luksusowych domkach, zdawało się, że ich lokum miało wszystko to, czego potrzebowali. Poza tym, charakteryzowało się ogromną przestrzenią, co w przypadku kilku rosłych mężczyzn ze Slytherinu było na wagę złota. Każdy z nich musiał mieć trochę swobody, w innym wypadku najprawdopodobniej prędko doszłoby do jakiejś kłótni, lub co nawet bardziej typowe dla wychowanków Salazara, mordobicia. Kiedy młody Niemiec rozejrzał się już po namiocie, usiadł na swoim łóżku i ujął w dłoń butelkę whiskey, udając, że czyta etykietę. W rzeczywistości obracał jedynie szkło między palcami, jakby w oczekiwaniu na propozycję rzuconą z ust któregoś z towarzyszy. Sam nie kwapił się do pierwszych toastów z racji tego, że czuł się zobowiązany do zagajenia rozmowy z młodym Carrowem. Prawdę powiedziawszy, w jakimś stopniu czuł się jednak winny temu, że nie pojawił się z Jasmine na jego zaręczynach. To uczucie uderzyło go ze zdwojoną siłą po tym, jak siedemnastolatek ujrzał jego twarz po wkroczeniu na terytorium „płonącej jedynki”. Mimo wszystko, ta uroczystość była dla Ślizgona z pewnością niezmiernie ważna i Krueger teraz zastanawiał się nad tym, czy sam Amycus nie miał za złe jemu, a w szczególności jego partnerce tej absencji. O ile jednak niemiecki czarodziej doświadczył swego rodzaju potrzeby wytłumaczenia się przed przyszłym panem młodym, tak nie uważał za stosowne wtrącania się Rosiera w nieswoje sprawy. Mimo że nawet w jakimś stopniu tęsknił za tym draniem, ten już od samego początku utwierdzał go w przekonaniu, że czasami potrafił być jednak nieznośny. Co prawda, zwykle nie odzywał się zbyt wiele, tak samo zresztą jak i Franz. Kiedy jednak postanowił już otworzyć swoją jadaczkę, zawsze musiał rzucić jakimś nieprzyjemnym komentarzem, zupełnie niestosownym w danej sytuacji. Siedemnastolatek spojrzał więc na niego gniewnym wzrokiem, przez długą chwilę milcząc i starając się wmówić sobie, że to przecież tylko Evan i że najwyraźniej długa rozłąka sprawiła, że nie zdążył jeszcze przywyknąć do jego irytujących słów i gestów. Spędzą w swoim towarzystwie jeszcze kilka godzin i wszystko wróci do normy. Przecież zwykle nie mieli większych problemów z tym, żeby jakoś się dogadać. Poza tym, od małego traktowali się, niczym bracia, choć trzeba było przyznać, że z czasem różnice pomiędzy nimi stawały się o wiele bardziej dostrzegalne, a obu panom zaczęły przyświecać zupełnie inne idee i wartości. Krueger jednak nigdy nie wypierał się swego posłuchu względem Voldemorta, dlatego też stwierdzenie przez Carrowa, że nie łączyły ich wspólne tematy, było błędne. Na razie cała trójka dzieliła ten sam los, a czy będzie on dzielił ich aż po sam kres – tego jeszcze nie można było na pewno stwierdzić. - Wpadłbym, gdyby nie to, że sam zostałem wrobiony w spotkanie z rodzicami swojej lubej. – odburknął wreszcie na słowa Rosiera, mimo że sam przecież dobrze wiedział, że nie jest mu winny żadnych wyjaśnień. Ostatecznie jednak samo spojrzenie spod byka nie wystarczało mu do wyładowania złości z powodu wszędobylskiego Evana i jego pieklących komentarzy. Ku jego szczęśliwości, Amycus przejął jednak inicjatywę i postanowił krótko zakończyć niezbyt wygodny temat, którego Franz zresztą pewnie by nie podjął, gdyby tylko wiedział, że jego najlepszy przyjaciel pojawi się wpół jego zdania. Do zmiany partnerki przez Carrowa niemiecki czarodziej nie odniósł się jednak ani słowem. Jeżeli miał być szczery, nie znał dobrze ani Yumi, ani Cassidy, a nie chciał opierać swoich opinii na zasłyszanych na korytarzach czy w pokoju wspólnym Slytherinu plotkach. Zresztą, czego by nie powiedział, była to decyzja jedynie samego zainteresowanego, który chyba nawet wolał nie drążyć tej kwestii. Jego słowa rozwiewały wszystkie wątpliwości i kwitowały niefortunny wątek rozpoczęty przez Evana. - Pacierza i Ognistej nigdy nie odmawiam. – ożywił się wreszcie, kiedy padła oczekiwana przez niego propozycja. Od razu sięgnął po butelkę, rzucając tylko krótkie „cześć” w stronę wchodzącego do namiotu Severusa. Gestem dłoni pokazał, by ten wychylił kolejkę z nimi, chociaż wcale nie spodziewał się po nim entuzjazmu. Cóż, jego wybór. Nie zamierzał nalegać. Wyciągnął z torby trzy szklanki i polał do połowy, ubolewając nad tym, że nie ma kostek lodu. Ostatecznie jednak pogodził się ze swym marnym losem i ujął szklanicę w dłoń, spoglądając na swoich kolegów. - No to zdrowie, panowie. – mruknął niezbyt głośno, nie siląc się na żadne toasty, bo i sytuacja nie wymagała od niego aż takiej kreatywności. Po prostu poczekał na wszystkich, po czym upił kilka porządnych łyków alkoholu, racząc podniebienie i gardło jego gorzkawym smakiem. Smakiem, który wzbudził w nim ogromną chęć na papierosa, toteż chłopak wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę, zapalając zaraz jednego szluga i rzucając pudełko tuż obok butelki whiskey ze spojrzeniem mówiącym tyle, co „częstujcie się, jak macie ochotę”. Amycus jednak potwierdził swoje słowa i po jednym drinku wyszedł z namiotu, zostawiając Rosiera i Kruegera samych z milczącym Snape’em. - Ciekawe, co u dziewczyn. – zagaił więc tylko Franz do swojego kompana, upijając kolejny łyk i odstawiając pustą szklankę na szafkę nocną. Rozłożył się zaraz po tym na łóżku jak długi, odpoczywając po niezbyt przyjemnej podróży świstoklikiem i zerkając co jakiś czas w stronę Evana. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców Nie 17 Sie 2014, 20:47 | |
| Każdy kto znał go chociaż odrobinę dłużej wiedział doskonale, że nie był typem łatwym w obyciu; że przez chłód i surowość przebijała się często ironia, brak zrozumienia dla emocji drugiego człowieka, brak zainteresowania jego osobistymi odczuciami, przynajmniej w granicach empatii, a nie czysto poznawczej ciekawości mechanizmów kierujących daną osobą, chęci odkrycia ich, rozszyfrowania i, wreszcie, złamania. Na wściekłe spojrzenie Kruegera odpowiedział więc uprzejmym spokojem, pochwycił jego wzrok i z chłodnym opanowaniem, nie wkładając wysiłku, żeby odpowiedzieć mu podobną wrogością, przyglądał mu się przez ulotną chwilę, aby ostatecznie skupić uwagę na Amycusie, a potem, przelotnie, zarejestrować przybycie Snape’a. Lubił prowokować, doprowadzać do granic, naginać cudzą wytrzymałość do tego stopnia, że naprężała się jak struna, gotowa pęknąć przy odpowiednim nacisku. Chiara doświadczyła tego na sobie niejednokrotnie. A przy tym wszystkim rzadko kiedy interesował się, czy jest to, chroń Merlinie, stosowne. Wyuczoną uprzejmość odkładał do sytuacji, które jej wymagały, potrafił nałożyć ją na twarz, kiedy było trzeba, by podejrzenie nie wkradło się w ten czy inny umysł, by nie uzbroić rozmówcy w jakieś informacje o sobie. Uniósł brwi, słysząc wzmiankę o spotkaniu Franza z rodzicami Jasmine. Najwyraźniej sprawy posuwały się naprzód zaskakująco szybko, kto wie, czy najbliższe miesiące nie przyniosą ze sobą kolejnych hucznych zaręczyn, w rodzinach czystokrwistych było to przecież naturalną koleją rzeczy, a Rosier, przyzwyczajony do panujących w nich specyficznych zasad, z trudem wyobrażał sobie, by takie kroki nie miały prowadzić prostą drogą na ołtarz. Małżeństwo zawsze było dla niego interesem, przypieczętowanym silnym uściskiem dłoni, poprzedzonym odpowiednimi przygotowaniami. Regularne pojawianie się w czyimś towarzystwie na oficjalnych przyjęciach, spotkania z jego rodzicami stanowiły dla niego nieodmiennie część tych przygotowań. Wyjął z czerwonej paczki Ogniomiotów, opatrzonej na opakowaniu złotookim smokiem, jednego papierosa i odpalił go, wiodąc wzrokiem za Kruegerem, który kręcił się po namiocie, oglądając pomieszczenia. — Kupiłeś już garnitur i pierścionek? — mruknął z przekąsem, wygodniej opierając się o poduszki swojego łóżka. Nie było najwygodniejsze, ale nie narzekał. Bezsenność i tak odbierała mu spokojny sen, zaś niewygody znosił bez szemrań i ze spokojem. Przy wszystkich luksusach, jakie oferował ten namiot, ciężko było zresztą mówić o niedogodnościach. Zerknął na Carrowa, ignorując jego komentarz o Cassidy, po czym wzniósł napełnioną przez Franza szklankę Ognistej, wreszcie przyoblekając wargi lekkim uśmiechem. Cóż, jeśli odpowiednio to rozegrać, ten obóz mógł okazać się nie tylko pouczającym, ale i ciekawym wydarzeniem. Wychylił swoją szklankę dwoma haustami, witając w gardle specyficzny posmak, w przełyku rozgrzewające ciepło. Wrócił na swój materac, wspierając się na nim łokciami i leniwie wypalając papierosa. Dopiero wychodzący Amycus, który, jak twierdził, miał do załatwienia jakąś sprawę, sprawił, że skupił na nim spojrzenie chłodnych ślepi. — Liczę na chwilę rozmowy po zajęciach. Wybierasz się chyba na pojedynki, hm? Mam coś, co może cię zainteresować. — W jego oczach błysnęło coś niepokojącego, był jednak przekonany, że obaj doskonale rozumieją, co miał na myśli. Strzepnął popiół z papierosa i utkwił spojrzenie w Kruegerze, zupełnie ignorując milczącego i, jak widać, niezbyt zainteresowanego rozmową Snape’a. — Możemy to zaraz sprawdzić. Carrow wyszedł, Black zgubił się, zanim dotarł, pozostaje nam odstawić Ognistą do wieczora. I tak miał zamiar jeszcze dziś odwiedzić Aristos, nie przeczył też, że gdzieś podświadomie szukał widoku Chiary. I chociaż miał do Franza sprawy o znacznie większym znaczeniu, nie planował poruszać ich przy świadkach, choćby nawet podzielali ich idee i dążenia. Zbyt wiele w ostatnim czasie ryzykował, żeby pozwalać sobie na taką lekkomyślność. Zgasił niedopałek i wstał z łóżka, rozpinając skórzaną kurtkę i szykując się do wyjścia. Nim jednak zdążył uczynić w tym celu cokolwiek, do namiotu z trzepotem skrzydeł wleciał ogromny puchacz i przysiadłszy na oparciu jego łóżka, wystawił do niego nóżkę. Zmarszczył brwi, spoglądając na niego z ukosa, a potem pochylił się i wyciągnął do niego rękę. — Ach, Prorok — mruknął, odwiązując gazetę od nóżki sowy i wrzucając połyskującą monetę do przytroczonego woreczka. Jakiś czas temu zaprenumerował ten szmatławiec, pośród zupełnie nieprzydatnych i idiotycznych informacji, można było niekiedy wyłuskać prawdziwe perełki. Omiótł spojrzeniem pierwszą stronę i drgnął, a jego brwi uniosły się lekko. Z dużego, czarno-białego zdjęcia spoglądała na niego uśmiechnięta twarz kolegi z drużyny, Alexandra. Przeczytał nagłówek i kilka pierwszych zdań niedługiej notki prasowej i natychmiast nabrał zupełnej pewności, co też się wydarzyło. Nie poczuł jednakże nic. Przyzwyczajony do wszechobecnej śmierci, nie reagował na nią wcale, dopóki nie dotyczyła osób odciskających wyraźne piętno na jego życiu, osób, które nadzwyczaj go interesowały. Ślizgon do nich nie należał. Być może lubił go, akceptował jako niezłego zawodnika, kompana do kieliszka, ale w jego osobistym rankingu było to za mało, by czyjaś śmierć poruszyła nim w najmniejszym nawet stopniu. Przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, że będzie potrzebował w drużynie nowego zawodnika. I o ile dla niego ta informacja należała wyłącznie do tych, które poznawało się i przyjmowało do wiadomości, wiedział dobrze, na kim odciśnie ona swoje piętno. Rzucił gazetę na stolik przed Kruegerem. — O’Malley nie żyje. Spojrzał na niego znacząco i wsunął dłonie do kieszeni. Tak, teraz musiał przejść się do namiotu dziewczyn. Obrócił się i wyszedł, przelotnie kiwając głową Severusowi. Wiedział, że Franz prędzej czy później podąży w jego ślady.
zt. Franz i Rosier
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Namiot nr 1 - strefa chłopców | |
| |
| | | | Namiot nr 1 - strefa chłopców | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |