|
| Gabinet psychologa szkolnego | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Marco A. Rowan
| | | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Pon 29 Lut 2016, 20:22 | |
| Nie powinien być tak podekscytowany – nie powinien, bo powinien już od dawna mieć o wiele skuteczniejszą kontrolę nad własnymi uczuciami. Zbyt gorące wyczekiwanie na pewne wydarzenia zwykle prowadziło do katastrofy, do zawodu dwukrotnie silniejszego niż radość z wyobrażeń, jak to będzie, gdy już do nich dojdzie. I choć Ben starał się być sceptycznie, może nieco chłodno i podejrzliwie nastawiony do propozycji pana Rowana, jego wewnętrzne dziecko krzyczało wniebogłosy, domagając się, by wskazówki zegara biegły szybciej. Szybciej, szybciej, szybciej! Jak miał wytrzymać czas dzielący go od jednego z dwóch tygodniowych dyżurów szkolnego psychologa? Nieświadomie wyginał więc pióra w trakcie pisania, idąc korytarzami szukał w tłumie męskiej twarzy, łapał się na tym, że stopa niespokojnie podryguje pod biurkiem. Sfrustrowany samym sobą, sięgnął po metaforyczny kubeł zimnej wody – wspomnienia trzech lat pełne Petera, jego przenikliwych szarych oczu, mamiących słów, pochwał które łechtały ego nastolatka. Wspomnień, które koniec końców naznaczała czerwona, drgająca smuga przerażenia wywołanego balansem na granicy życia i śmierci, gdy wszystkie ciemne sprawki dawnego nauczyciela wyszły na jaw. Opanuj się, Watts, bo znowu pędzisz ku przepaści. O dziwo pomogło – z zewnątrz wydawał się wyciszony, opanowany, może trochę niezainteresowany otoczeniem, całą walkę przenosząc do wnętrza. To tam kłóciły się z sobą i zażarcie walczyły żywa, krukońska ekscytacja związana z możliwościami rozwijania ponadprzeciętnych zdolności ze zdrowym rozsądkiem oraz instynktem samozachowawczym. Bo tak po prawdzie, to Ben przecież w ogóle nie znał Marcusa Are Rowana. Skąd miał wiedzieć, że historia nie zatoczy koła? Nie było możliwości tego sprawdzić – pozostawała improwizacja, zmierzenie się z nim twarzą w twarz, próba własnej oceny, czy temu człowiekowi można zaufać. Należał do tej samej, tajnej organizacji co i młody Watts - to już dawało mu pewne plusy na wstępie, ale jeszcze nie wystarczyło, by obawy rozwiały się jak mgła po wschodzie słońca. Uznając, że każda pora będzie dobra, Ben skierował się do gabinetu Rowana zaraz po zakończeniu ostatnich zajęć. Upychając w torbie podręcznik do starożytnych run poprawił kołnierzyk koszuli wystający spod swetra, sprawdził, czy wierzchnia szata nigdzie się nie powywijała – tak, miał pewnego kręćka na punkcie porządku oraz odpowiedniej prezencji. Mimowolnie biorąc głębszy wdech, zlustrował wzrokiem tabliczkę przybitą do drzwi i uniósł rękę, pukając. Przy każdym ruchu czuł runiczny amulet ukryty pod koszulą. Polisę ubezpieczeniową, że Marco nie będzie w stanie zajrzeć do jego umysłu bez pozwolenia, gdyby okazało się, iż jest legilimentą jak Ben, a na to jakby nie patrzeć liczył, jednocześnie czując mnóstwo obaw. Słysząc zaproszenie do środka, Krukon przekręcił gałkę, wchodząc do gabinetu. Niech będzie, co ma być. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Pon 29 Lut 2016, 20:47 | |
| Od rana nie był zaszczycany niczyją obecnością pomijając Argusa Filcha, kota Kaia czy głowę Sebastiana. Kariera psychologa nie należała do łatwych, biorąc pod uwagę bunt młodzieńczy młodzieży. Póki co jeszcze nikt się nie odważył, aby tu zapukać. Smuciło to Marka, jednak nie mógł nikogo zmusić ani tym bardziej promować głośno swojej obecności (jak to czyni stary charłak). Jego pobyt w Hogwarcie miał uspokoić podświadomie młodzież oraz ich spanikowanych rodziców. Drzwi były zawsze otwarte, nigdy nie zamykał ich na klucz. Miał nadzieję, że jego przyjazne nastawienie i szczodrze rozdawany uśmiech wzbudzi zaufanie młodzieży. Ilekroć zachodził do Wielkiej Sali, zawsze niósł na twarzy przyjazny wyraz, a pytany o cokolwiek odpowiadał wyczerpująco. Sądził, że jeśli uczniowie poznają go nawet z daleka i zobaczą, że nie chodzi ubrany w biały fartuch i nie pachnie chemikaliami, to być może się do niego przekonają. Marek miał naprawdę dobre intencje, a fakt, że znał ludzki umysł całkiem dobrze, tym bardziej pozwalał mu na udzielenie prawdziwej pomocy niż zwykłe "będzie lepiej". Dzisiejszego dnia nie spodziewał się gości, choć gdzieś w podświadomości czaiła się listowna odpowiedź Bena Wattsa zapewniająca rychłą wizytę. Ten chłopak wzbudził zainteresowanie Marco. Od razu zwrócił uwagę na wypowiedziane słowa o zainteresowaniu dziedziną umysłu. Dla postronnych mogło to brzmieć jako zwykłe hobby krukońskiego dziecka. Marek nie miał absolutnej pewności, że Ben może cokolwiek umieć. Zakładał, że Krukon zbiera informacje, a zapraszając go tutaj, Rowan chciał wybadać delikatnie na czym stoi. Nie zamierzał od razu wykładać kart na stół, aby go nie wystraszyć. Równie dobrze może tu chodzić o zainteresowanie magią umysłu, a nie o konkretne umiejętności. - Proszę. - odezwał się, gdy usłyszał pukanie. Postawił kropkę na końcu zdania i odłożył pióro na bok, odsuwając też od sowich nóg atrament, bowiem ptaszysko siedziało na brzegu biurka i drzemało. Marek prezentował się tak, jak zawsze. Koszula i spodnie od bordowego garnituru, idealnie zakrywające tatuaże na ciele. Jakby się przypatrzeć jego zegarkowi, to widać pod nim kawałek malunku na nadgarstku. Poza tym wyglądał może zbyt formalnie, ale czego oczekiwać po człowieku wymagającym od siebie perfekcji. Mężczyzna podniósł się i wyszedł zza stołu, a jego wzrok spoczął na sylwetce ucznia. - Dzień dobry, Ben. Cieszę się, że przyszedłeś. - posłał mu przyjazny uśmiech, który w latach młodości uchodził za ujmujący puchoński wyszczerz. - Przedstawię się po raz kolejny. Jestem Marco. - podał mu prawą rękę, nie przejmując się, że teoretycznie właśnie poznali się po raz trzeci, choć tym razem w cztery oczy. Darował sobie tytuły: auror stopnia trzeciego, psycholog, pracownik w dziale Rejestru Wilkołaków, brat Kaia... to było niepotrzebne, jeśli miał stworzyć w tym pokoju przyjazną atmosferę. Jak zdążył się dowiedzieć, miał do czynienia z prefektem i człowiekiem o pojemnej głowie sądząc po świetnych stopniach. Tak, Marek wiedział bardzo wiele nie tylko z tytułu psychologa. - Usiądź proszę. Zapewniam, że krzesła są wygodne. - wskazał mu ręką dwa dowolne krzesełka z miękkim obiciem z brązowej skóry stojących przed biurkiem. Biuro było zwykłym biurem, nie wyróżniało się niczym. Panował tu delikatny zapach trawy i sowich piór. Gdy Ben usiadł, Marek wrócił na swoje miejsce na fotelu. Oparł łokcie o stół, robiąc przy okazji więcej miejsca na trochę zabałaganionym biurku. - Masz ochotę na coś ciepłego? Zanim porozmawiamy chcę cię również zapewnić, że nie potraktuję ciebie jako pacjenta, a ten pokój jest pokryty zaklęciami i ścianami dźwiękoszczelnymi. - posłał mu firmowy uśmiech, dając mu pierwszy sygnał, że być może myślą dokładnie o tym samym. Korzystając z okazji przyjrzał się swojemu młodemu rozmówcy i jego ostrożnej postawie. Wbrew wszystkiemu Ben zachowywał się tak, jak Marek zdołał to przewidzieć nawet, jeśli nie było to spotkanie psycholog-pacjent. Rezerwa i pozornie obojętny wyraz twarzy. A nie, Rowan zauważył błysk zniecierpliwienia w jego oczach, co wywołało tylko uśmiech.
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sro 02 Mar 2016, 11:08 | |
| Pierwsze wrażenie zdecydowanie nie zawodziło, ani nie burzyło pewnych oczekiwań, które zdążyły utworzyć się gdzieś w głowie Krukona. Szybki rzut oka – Marco wyglądał po prostu na profesjonalistę. Nieważne w czym, nieważne po co, ale garnitur jak od linijki, porządek w gabinecie i brak zbędnych elementów mogących niepotrzebnie zagracać przestrzeń robiły swoje. A to już na wstępie dało mu plusika w tabelce sympatii. - Miło mi – odparł krótko na powitanie, bez większego zawahania ściskając wyciągniętą rękę. Mężczyzna miał pewny chwyt i być może gdzieś w trakcie tego uścisku wyczuł zgrubienia i nierówności we wnętrzu uczniowskiej dłoni, które wciąż połyskiwały w świetle jak roztopione srebro. Tak czy inaczej, czy coś zauważył czy nie, Benowi nie zrobiłoby to różnicy – zdążył się przyzwyczaić do swoich blizn, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi. Dopóki Rowan nie odwrócił głowy, Krukon przytrzymał jego spojrzenie uparcie spoglądając w ciemne tęczówki, jakby już natychmiast, na jedno pstryknięcie chciał dowiedzieć się wszystkiego, co mogło przynieść to spotkanie. Cierpliwości. Metaforycznie dając sobie po łapach i przypominając, że przecież miał do tego wszystkiego podejść z jak największą rezerwą oraz opanowaniem w razie, gdyby wydarzyło się coś, czego nie chciał doświadczać, zajął miejsce, z cichym bum stawiając na podłodze torbę z podręcznikami. Musiał przyznać, że to oddzielające ich biurko w jakiś dziwny sposób uspokajało – stanowiło mierną przeszkodzę, ale miało to chyba wpływ czysto psychologiczny, mogłeś się za czymś schować. Watts pokręcił krótko głową na propozycję, czując drgnięcie kąta ust, gdy Marco wymienił zabezpieczenia nałożone na swój gabinet. Rozejrzał się powoli, szukając choć słabego poblasku zaklęć wygłuszających, który zwykle dało się gdzieniegdzie wyłapać, ale tu nawet wprawne oko nie pomogło. Raz zdało się Benowi, że coś widzi, ale równie dobrze mógł to być odbłysk światła wpadającego przez okno. Rowan wiedział, co robi i najwyraźniej był w tym cholernie dobry. Świetnie. - To wiele ułatwia. Nie będę się ciągle zastanawiał, czy ktoś nie przyciska ucha do drzwi – rzucił, wracając spojrzeniem do swojego rozmówcy, który nie przestawał się choć lekko uśmiechać. Miał to wyćwiczone z racji zawodu czy był to jakiś stały element jego sposobu bycia? - Chyba nie muszę mówić, że wolałbym, żeby te rozmowy zostawały tylko w tym gabinecie. Zresztą pan pewnie też – w odruchu, którego nie kontrolował, Szkot przekrzywił nieco głowę, pukając cicho palcem w obicie oparcia fotela. - Trochę mnie zaskoczyła ta sowa i... Propozycja odpowiedzi – z rozmysłem dobierał słowa, nie życząc sobie potknięcia. Nie spuszczał jednocześnie wzroku z Marcusa, szukając w jego mimice czy drobnych ruchach wskazówek, co mógł sądzić lub myśleć, zanim jeszcze otworzy usta. - To prawda, że niewiele osób interesuje się umysłem, w większości ksiąg to wciąż dziedzina oznaczana jako czarnomagiczna – kolejne puknięcie. - Ale to szerokie pole, zostawiające dużo możliwości do improwizacji. Nie mówię tego złośliwie, ale naprawdę ma pan wiedzę o jego wszystkich aspektach? |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sro 02 Mar 2016, 19:25 | |
| Gdy dotknął zgrubień po wewnętrznej stronie prawej dłoni Bena, nawet nie mrugnął powieką. Udał, że nie zwrócił na to uwagi. Przez parę sekund w myślach dziwił się szramom na ciele siedemnastolatka, jednak nie wnikał w to głębiej. Każdy ma swoje tajemnice, a niektórych lepiej nie dotykać. Marka bawiło badawcze spojrzenie Krukona, pod które był poddawany. Jeśli mógł, odwzajemniał spojrzenie, jednak jego było łagodne, wręcz pogodne. W oczach Bena widział ogromny głód wiedzy, co opowiadało się na jego korzyść. Cieszył się, że będzie mógł pomóc chłopakowi zaspokoić pierwszą ciekawość, uraczyć go paroma poradami dotyczącymi magii umysłu, a potem patrzeć jak ten wyrasta na potężnego czarodzieja. Ludzie o kreatywnych zainteresowaniach mieli przed sobą świetlaną przyszłość. Biurko. Biurko miało charakter psychologiczny, choć według Marka, budował niepotrzebny nikomu dystans i rezerwę. Z drugiej strony, w obecnym przypadku mogło to mieć swój dobry sens. Póki w człowieku nie ma zaufania, przeszkody stanowią element obronny, a nie kwestię do pokonania. Rowan cały czas się uśmiechał, w duchu rozbawiony na widok zniecierpliwionego i jednocześnie bardzo opanowanego Krukona. Dla takich sytuacji Marek chciał być w Hogwarcie. Móc kogoś czegoś nauczyć, czy to nie jest wspaniałe uczucie? Mężczyzna oparł się wygodnie w fotelu, kładąc zgięty łokieć na podłokietniku. Knykciami dotykał ust, słuchając przy tym uważnie słów Bena. - Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, jednak cieszy mnie twoja troska o dyskrecję. Masz moje słowo honoru, a o honor dbam. - wyjaśnił powoli, modulując głos na poważniejszy i bardziej formalny, aby przekaz przebił się do Bena i go uspokoił, jeśli tego potrzebował. - Należymy do tej samej gwardii, Benie. Dlatego jestem tutaj, aby pomóc ci zaspokoić wszelką ciekawość. - nawiązał do zakonu, a jego oblicze spoważniało, choć z brązowych oczu dalej biła krystaliczna życzliwość. Kątem oka zauważył nerwowe stukanie palcami o podłokietnik. Podświadomy przekaz ciała zdradzający zniecierpliwienie i ostrożność. - Tak, znam. - odpowiedział jasno i prosto na zadane pytanie, ciekaw reakcji chłopaka. Mimowolnie uśmiechnął się cokolwiek rozbawiony. Nie zdołał tego powstrzymać mimo, że się starał. Przenikliwe spojrzenie Bena i słowa od razu zdradziły czym tak naprawdę się interesował. Kiwnął powoli głową, zgadzając się z jego słowami. - Bardzo łatwo zdradziłeś, co naprawdę cię interesuje, Ben. - zaczął, tłumacząc swoje chwilowe rozbawienie. Wziął głęboki wdech, prostując się w fotelu. Barczyste ramiona wydawały się zbyt szerokie na tle okna za jego plecami. - Otóż dziedzina magii umysłu nie jest czarnomagiczna, jeśli patrzymy na eliksiry dla umysłu, zaklęcia rozjaśniające myśli, przedmioty tłumiące panikę, dodające odwagi, wyciszające... jest bardzo wiele aspektów, którymi uczniowie mogą się otwarcie interesować. - odsunął rękę od ust i splótł dłonie na brzegu biurka. Nachylił się nieznacznie w stronę ucznia, patrząc mu prosto w oczy. Marek spoważniał, a dotychczasowa życzliwość została stłumiona przez surowość. - Magia umysłu traktowana jako czarnomagiczna to tylko i wyłącznie oklumencja i legilimencja. W ten sposób wiem już, że interesujesz się czymś niebezpiecznym i trudnym do osiągnięcia. Zgadłem? - a jego spojrzenie pytało: o której dziedzinie cały czas myślisz? Wierzysz, że to potrafię? Wyciągnął dłoń i pogłaskał po skrzydle drzemiącą sowę. Tym gestem kupował czasu dla chłopaka, aby przyjął do siebie słowa i ułożył odpowiedź. Spod paska zegarka wymknął się tatuaż małego orła. Sunąc po nadgarstku przedzierał się ku koniuszkom palców. Widząc to, Marek uśmiechnął się kątem ust i spiął mięsień lewej dłoni, zaganiając malunek z powrotem na swoje miejsce. Mały orzeł zawsze poruszał się w towarzystwie Krukona. Przy Berry sprawdziło się, przy Benie również. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Czw 03 Mar 2016, 19:12 | |
| Choć niektórym mogło się to wydawać śmieszne lub zbędne, Ben nie zamierzał rezygnować ze swoich obserwacji i poddawania rozmówców próbie w mierzeniu się na spojrzenia. W ciągu pierwszych kilku chwil był w stanie wstępnie nakreślić sobie w głowie zarys tego, kim mógł być stojący przed nim człowiek i jakie podjąć wobec niego kroki. Marcus Are Rowan był ostoją – pewnym, zdecydowanym filarem, życzliwą jednostką mającą jednocześnie do dyspozycji wielką siłę, której nie zawaha się użyć, jeśli taki wymóg nałożą na nią okoliczności. Takie wrażenie odniósł Watts i być może właśnie dlatego pozwolił sobie posunąć się nieco dalej, skrócić taniec mający na celu sprawdzić stabilność gruntu między nimi i podrzucił śmielsze wskazówki co do dziedziny, która go interesowała. Zapewne była w tym jakaś część młodzieńczej brawury nastolatka. Z każdym wychwyconym gestem, każdym kolejnym słowem, postać szkolnego psychologa coraz bardziej intrygowała Bena, podsuwając mu szalone myśli, że zapewne niezmiernie ciekawe byłoby sprawdzenie, jak funkcjonuje jego umysł. Czy nitki myśli oraz wspomnień splątują się w sposób inny niż u szeregowego czarodzieja, czy emocje mają inną barwę i smak. Nie zamierzał podążać za pragnieniami tego typu, będąc na to po prostu zbyt mądrym i wyposażonym w odpowiednie odruchy moralne. Choć z tym drugim mogło czasem bywać różnie. Krukon złapał się na delikatnym kiwaniu głową, kiedy Rowan wymieniał kolejne, bezpieczne zastosowania dla eliksirów, artefaktów czy zaklęć w bezpośrednim związku z umysłem. Wszystko to było oczywiście pożyteczne i ciekawe, ale nie na tyle, by zaspokoić ambicje człowieka wymagającego od siebie czegoś więcej. Watts nie zgadzał się na przeciętność i bylejakość – musiał być lepszy, mądrzejszy, silniejszy, bo w przeciwnym razie czuł się źle. Źle na tyle, że zagryzał zęby, powstrzymując ręce przed zdzieraniem z siebie skóry. Niektórzy ludzie po prostu nie umieją inaczej. Delikatnie zaciskając palce w luźną pięść Szkot przerwał pukanie w podłokietnik, na kilka dłuższych chwil upodabniając się do posągu w swoim bezruchu. Oddychał nawet tak płytko, że jego klatka piersiowa ledwie się unosiła. Kiedy Marco nachylił się nad biurkiem, ubierając w słowa myśli idące w odpowiednim kierunku, serce ucznia uderzyło mocniej. Teraz to on był tym zaciekawionym, próbującym wybadać sytuację – z jakiegoś powodu dało to Benowi sporo satysfakcji. Dokładnie tyle, że na chwilę musiał mocniej zacisnąć zęby, by usta nie rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu pełnym chochliczego zadowolenia. - Wydał mnie skrót myślowy – stwierdził po dłuższej chwili z cichą nutą rozbawienia w głosie, jakby nagła surowa postawa mężczyzny go nie zaniepokoiła. Bo tak też w istocie było, wspomnienie o kwalifikacji magii umysłu do czarnomagicznych zdolności podsunął z pełną premedytacją. Biorąc głębszy wdech, chłopak pochylił się do przodu jakby w imitacji postawy Rowana, opierając przedramiona na udach, odpuszczając postawie tylko i wyłącznie obronnej. Nie opuścił wszystkich zapór, a pewną ich część, ciekaw jaki efekt uzyska. - Oklumencja i legilimencja – pociągnął, zbaczając wzrokiem ku dłoni rozmówcy sunącej lekko po sowim skrzydle - Jedno do obrony przed drugim, które może dać władzę nad człowiekiem w inny sposób niż klątwa Imperius. Informacja to siła, bo bez niej nie powiedzie się nawet najlepszy plan – blondyn zmrużył nieco oczy, usiłując ze swojego kąta patrzenia dokładniej wypatrzeć płynne, poruszające się linie rysunku, który sunął po skórze Rowana. - Byłoby bardzo pożytecznie mieć kogoś takiego w swoich szeregach. Wyłożył karty na stół, nie odsłaniając się do końca, z polisą w postaci amuletu pod koszulą. Twój ruch, Marco. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Czw 03 Mar 2016, 19:35 | |
| STOP. Nie odczuwał dyskomfortu z powodu przenikliwego spojrzenia Krukona. Im dłużej z nim rozmawiał, tym bardziej się przekonywał co do jego ambicji i determinacji. W pewnym momencie, w pewnym powstrzymywanym grymasie Marek zobaczył w Benie przez chwilę własne odbicie sprzed lat. Głód wiedzy i ośli upór kipiały z niego ze wszystkich stron. Nic nie było ważniejsze od pokonania wielkiej przeszkody. Cały zapas sił był zużywany, aby osiągnąć wybrany cel. Intuicja podpowiadała Rowanowi, że z Bena będzie spory pożytek, gdy dorośnie. Zakon zyska bardzo wiele wychowując Wattsa na potężnego czarodzieja. Widział w nim zadatki na zdobycie autorytetu wśród swoich rówieśników, a gdyby się postarał, to nawet wśród starszych. W obecnych czasach ciężko spotkać człowieka mającego jeszcze łeb na karku. Umysł Marka nie różnił się od innych myśli z jednym wyjątkiem. U niego panował perfekcyjny porządek. Tak długo pracował nad sobą, że nawet podczas rozmowy czy dyskusji potrafił skoncentrować się na jednej rzeczy, a pozostałe usunąć w dal. Umiejętność panowania nad myślami nie była taka łatwa jak się wydawało.Nie pogrążał się co chwila we wspomnieniach i nie walczył z przeszłością za dnia. Gdy słońce tkwiło na niebie, starszy z Rowanów był piekielnie opanowany. Kontrolował każdy gest ciała, mimikę, dzięki braterstwu z Sebastianem. To, co w głowie zawdzięczał rodzicielowi. Dziś zaś istniała szansa przekazania umiejętności młodszemu pokoleniu. Ani jeden ani drugi nie wiedzieli, że okazja do zwiedzenia umysłu Marka nadarzy się prędzej niż później. Możliwe, że wbrew wszystkiemu ta dwójka pozna się bliżej, jeśli tylko obaj zbadają grunt i wyhaczą prawdziwe intencje rozmówcy. Mężczyzna cofnął dłoń od skrzydła sowy i splótł je na wysokości brzucha, opierając wciąż łokcie o fotel. Z zainteresowaniem odpowiadał mową ciała na mowę ciała Bena, patrząc chętnie prosto w jego oczy. - Władza jest zgubna, więc uważaj z pragnieniami, Ben. Nie chcesz chyba stać się taki jak Czarny Pan. - ni to zapytał ni to ocenił. Po prostu stwierdził. Wziął głębszy wdech przed tym, co miał powiedzieć. - Nie musimy bawić się dłużej w ostrożność. Tylko i wyłącznie ze względu na twoją obecność na zebraniu mogę powierzyć tobie informację, której nie zna nawet moja rodzina. - poczuł lekkie ukłucie sumienia na myśl o Kaiu. Niestety, dobro brata było najważniejsze, a jeśli wymagało ono zatajenia prawdy, Marek to czynił wbrew szlachetnej naturze. Nie zerwał kontaktu wzrokowego nawet na sekundę. Nie mrugał, pauzował i przeciągał chwilę. - Jestem legilimentą. - wypowiedział to tonem podobnym do rozmowy o pogodzie. Rzucił informację, a następnie rozciągnął usta w uśmiechu. Nie sądził, że przyjdzie mu to z taką łatwością. Powierzać chłopakowi tajemnicę... cóż, zawsze pozostają zawodowe umiejętności amnezjatorskie wchodzące w skład wymagań wobec aurora. Marek miał nadzieję, że nie będzie musiał się do tego uciekać. Intuicja głośno i wyraźnie podpowiadała mu, że młody Ben dokładnie to chciał usłyszeć. Sądząc po jego postawie, zniecierpliwieniu i ciekawości Marek był prawie pewien, że się nie myli. Wciąż jednak w jego głowie nie świtała nawet mała myśl, że Ben posiada już tę umiejętność. Dla niego był to chłopak, który ma ku temu jak najlepsze zadatki i co lepsza, ciągnęło go ku tej dziedzinie. To wiele ułatwiało. W pokoju rozległ się brzdęk. To klucz w drzwiach przekręcił się, zamykając ich w bezpiecznym pokoju psychologa. Następne etapy rozmowy nie mogą być zakłócane przez absolutnie nikogo. Marco nie przestawał się pogodnie uśmiechać. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Czw 03 Mar 2016, 20:31 | |
| W większości przypadków różnica wieku wytwarzała w kimś młodszym uczucie poddaństwa i słabości – a przynajmniej nakaz, by skulić się, usłużnie zgiąć kark oraz pozwolić postawić sobie stopę na głowę, wyłączając własne myślenie. Ben nie znosił tego społecznego niuansu, buntując się względem niego ile tylko mógł, od kiedy przypadek wyrwał go z łap apodyktycznego ojca. Psychicznie obity, pokryty girlandami siniaków patrzył z nieufnością na każdego dorosłego, nie godząc się, by ktoś jeszcze raz okazał dominację. Z Markiem nie poczuł nierówności gruntu, na którym stali – mężczyzna nie próbował się na siłę wspinać na pozycję mogącą dać mu choć krztynę przewagi. Śmiało patrzył na Wattsa z życzliwością oraz zainteresowaniem, którego nie spotykało się często i samą swoją postawą już od pierwszych kilku chwil zaskarbił sobie szacunek ucznia. A przynajmniej jego zalążek, jaki z czasem mógł tylko rosnąć i ewoluować w coś trwalszego, o ile pan Rowan nie zawiedzie na jeden z miliona możliwych sposobów. On po prostu... Zdawał się wszystko rozumieć. Podświadome przekazy i drugie dna, odpowiadając na nie bez wysiłku. Krukon mimowolnie spiął się na wspomnienie Voldemorta, wykrzywiając usta w grymasie – oczywiście, że nie chciał się stać taki jak on, przecież gardził tym człowiekiem i jego ideami. Nie dało się jednak odmówić Marcowi choć krztyny racji. - Ten, kto patrzy w otchłań, powinien uważać, bo otchłań w końcu spojrzy i na niego? – rzucił cicho, w lot pojmując, o co w tym chodziło w tym wypowiedzianym mimochodem ostrzeżeniu. W końcu doskonale je rozumiał, tylko czasem umykało pamięci, szczególnie gdy na pierwszy plan wysuwał się palący głód wiedzy. Odetchnął cicho, splatając razem palce obu dłoni, poświęcając całą uwagę rozmówcy, kiedy na nowo zaczął mówić, z każdym kolejnym słowem znów pobudzając szybsze bicie krukońskiego serca. Jestem legilimentą. Zdradzenie sekretu Rowana zwaliło się Benowi na głowę ciężarem godnym kamiennej lawiny, jednocześnie sprawiając, że poczuł się lekki jak ptak gotowy do pierwszego lotu. Mięśnie twarzy robiły uczniowi jednego wielkiego psikusa w jednej chwili chcąc stężeć niczym maska bez wyrazu, w drugiej rozłupać twarz szerokim uśmiechem, w trzeciej zmarszczyć i spoważnieć. Wszystkie te reakcje zmieszały się zapewne w dziwny korowód posiadający tylko jeden element wspólny – roziskrzone oczy, przypominające skandynawskie fiordy. Nagły szczęk zamka sprawił, że Krukon wyraźnie się wzdrygnął, odruchowo zerkając przez ramię ku drzwiom smagnięty bliżej niezrozumiałą paniką. Dopiero powrót spojrzeniem na mężczyznę sprawił, że oblał go zimny pot – Peter też się do niego pogodnie uśmiechał, z całym dostępnym sobie urokiem osobistym, gdy kazał mu ostatni raz wyciągnąć różdżkę i pokazać, czego się nauczył, zanim go zabije. Na litość Merlina, to było ponad rok temu, Hawkins używał na swojej rodzinie zaklęć niewybaczalnych, cała sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Ciemne tęczówki Rowana nijak nie przypominały stalowej szarości, więc skąd ten strach? Ben opuścił dłoń, łapiąc się na tym, że bezwiednie dotknął miejsca, w którym pod warstwą ubrań spokojnie wisiał jego runiczny amulet. - Im mniej osób wie, tym lepiej. Nie mogą się bać, ani wytykać cię palcami jak potwora – wymamrotał, choć Marco zapewne usłyszał go idealnie w cichym gabinecie. Mrugnął, prostując się i opierając z powrotem o krzesło. - Przepraszam, powinienem zacząć od podziękowania za powierzenie tajemnicy. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Czw 03 Mar 2016, 21:31 | |
| Traktowanie rozmówcy jako równego sobie przynosiło wiele korzyści. Nie tylko zyskiwało szacunek, jakiś stopień zaufania, ale ogólnie ułatwiało konwersację. Rowan zadawał sobie trud zrozumienia drugiej osoby, a wzięło się to właśnie od legilimencji. Im bardziej znał złożony umysł ludzki, tym łatwiej było mu przemieszczać się po nim nie czyniąc szkód. Epizody ze Śmierciożercami były wyjątkiem, kiedy celem Marka była śmierć. Z natury jednak nigdy nie życzył nikomu spotkania z kostuchą, znając dobrze wartość życia. Wyciąganie informacji, to był cel jego pracy i praktykowania czaru. Umiejętność poruszania się w czyimś umyśle była niezwykle ważna, jeśli nie chciało się stać podobnym do Czarnego Pana. Zachowywanie życzliwości przychodziło mu z taką łatwością jak oddychanie. Wyniósł coś w końcu z domu Helgi Huffelpuff. Naukę, którą kierował się w całym swoim życiu i która zaprowadziła go między innymi tu, gdzie jest. Co mógłby zyskać akcentując swoją władzę i tłamsząc kreatywność i wolę uczniów? W obecnej sytuacji zaufanie Bena było elementem niezbędnym i bardzo pożądanym. Cokolwiek się (nie)wydarzy, komfort Wattsa w rozmowie był tu niezwykle istotny. Coś mu mówiło, że jeszcze nieraz ich drogi się skrzyżują, nie tylko ze względu na organizację Dumbledore'a. Wypowiedziane na głos słowa zaintrygowały go. Pokiwał powoli głową, notując je w pamięci, aby przywołać je w przyszłości w odpowiednim momencie. Usatysfakcjonowała go reakcja chłopaka na dźwięk miana Lorda Voldemorta. Sam Marek mimowolnie wzdrygał się na ten dźwięk, dlatego używał zamiennika. Gdyby Ben nie należał do organizacji, Rowan nigdy nie powierzyłby mu tajemnicy, a już tym bardziej nie zaprosiłby go na tego typu rozmowę. Tak pozornie niewiele trzeba było, aby przekroczyć wielką przepaść. Mężczyzna widział na twarzy Wattsa milion uczuć, które nie dały się zinterpretować, bo tak szybko umykały. Chcąc nie chcąc, uśmiechnął się szeroko, odsłaniając zęby i żłobiąc w policzkach podwójne zmarszczki. Dwa słowa, które chłopak wyczekiwał w końcu padły, a reakcja na nie była warta kredytu zaufania jakim go obdarzył. Mimowolnie zachował jednak ostrożność i na wszelki wypadek wnikliwie wpatrywał się w facjatę ucznia, gotów odczarować wszystko, jeśli dojrzy w jego oczach coś niebezpiecznego, co czasami przewija się przez buńczuczne oczy uczniów Salazara Slytherina. Nic takiego nie zauważył. Zmarszczył czoło i brwi widząc jak chłopak prawie podskakuje, ocucony przez dźwięk zamykanych drzwi. - Najmocniej cię przepraszam. Nie chcę cię przestraszyć. Możesz w każdej chwili stąd wyjść, klucz został w zamku. - pośpieszył z wyjaśnieniem, aby załagodzić pierwsze objawy paniki widoczne w kącikach oczu Krukona. Wskazał ręką drzwi i faktycznie był tam duży, mosiężny klucz. Jedyne, czemu Marek zapobiegał to niespodziewanym wizytom, a nie niespodziewanym zakończeniom spotkania. Bardzo go zainteresował odruchowy gest dłonią. Ben dotknął czegoś, co nosił na szyi, a co musiało budzić w nim nadzieję na bezpieczeństwo. Ach tak, czyli chłopak starał się chronić nawet bez trzymania w dłoni różdżki. Całkiem mądre podejście. O ile zdążył go poznać przez te kilkanaście minut, z pewnością nie nosił na szyi tandetego przereklamowanego amuletu ochronnego sprzedawanego na bazarze za cztery sykle i pięć knutów. Musiało być to coś wartościowego. Marco dostrzegł to, ale nie poruszył tego tematu. Wciąż chciał wzbudzać zaufanie, a więc zachował rozluźnioną postawę, mając nadzieję, że ten stan przejdzie na chłopaka. - Słuszna uwaga. - zmarszczył brwi i przyjrzał się podejrzliwie Krukonowi. - Chciałbyś mi coś powiedzieć? - zapytał, bo chłopak wypowiedział te słowa z takim żarem, że Marco byłby skłonny stwierdzić, że ktoś już go w ten sposób potraktował i nazwał. Bądź co gorsza, Ben był kiedyś ofiarą legilimenty. To wprowadzało niepokój w idealny stan spokoju Rowana. - Nie dziękuj, a jedynie zadbaj o to, aby mój kredyt zaufania nie poszedł na marne. - poprosił łagodnie, spoglądając na niego z surowszym uśmiechem. Odpowiednią reakcją na jego wyznanie powinien być strach, lęk. Może i odraza, a nie z trudem ukrywana nadzieja. Mając przed sobą legilimentę Ben powinien się wystraszyć i zmartwić o prawdopodobne nagłe wtargnięcie bez zgody do jego umysłu. Zachowanie chłopaka dostarczało mężczyźnie wielu przypuszczeń, które mogły okazać się zgodne z prawdą. - Masz ambitne plany. - stwierdził, oddając mu teraz głos. Czas na pytania i odpowiedzi. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sob 05 Mar 2016, 19:23 | |
| To, co działo się w gabinecie Rowana, w przypominało Benowi rytuał wymagający obopólnych ofiar – równego odsłonięcia się każdego z nich, szczerości będącej odpowiedzą na szczerość, wymiany która nikogo nie zostawi na pozycji straconego. Fakt, że Watts powoli, z rozmysłem odpowiadał na wszystkie zachowania oraz słowa nie był winą samego Rowana, a nieufności zakorzenionej w trzewiach. Niestety więcej w jego życiu było dorosłych, którzy w jakiś sposób zadali mu rany na lata, a mniej tych przyjmujących rolę oparcia i ostoi – nic więc dziwnego, że Marco musiał najpierw zostać poddany obserwacji i niejako testowi mającemu sprawdzić, czy można powiedzieć mu coś więcej. Najlepiej wszystko. Mimo uwięzienia Petera, historia nauki legilimencji ciążyła Benowi, wywołując w nim więcej poczucia winy, niż byłby skłonny przyznać się komuś, kto kompletnie nie wiedział, jak to było widzieć i czuć w dłoniach ludzki umysł. Zwierzył się tylko raz Samuelowi, nie próbując się wybielać, ale to wciąż nie wystarczyło – brakowało w tym pełnego zrozumienia, świadomości. Tej iskry i słów, że może przestać się obwiniać i przejść do zadośćuczynienia krzywdom, jakie zadał, pomagającym tym, którzy chcieli nie dopuścić do czającej się w cieniu ruiny świata. Jak dotąd Marco nie dał ani jednego powodu do tego, by mu nie zaufać, ale to przecież było zdecydowanie zbyt krótko, Watts nie przygotował się do tego, nie zakładał w ogóle, że na tym spotkaniu padną jakieś deklaracje, choć najwyraźniej podświadomie ich pożądał. Chciał i nie chciał, wiedział, co powinien i nie wiedział. Świadomość własnej niewiedzy stanowiła ponoć oznakę mądrości, ale w tej chwili Ben jakoś nie potrafił dojrzeć domniemanego piękna swojego skonfundowania, chcąc, by przeszło jak najszybciej, zostawiając po sobie jasną i klarowną odpowiedź. Słuchając Rowana, przyglądając się dalej jego reakcjom i minom, Krukon zaczął ważyć w sobie plusy i minusy przyznania się, że nie był pierwszym lepszym ciekawskim uczniem, a osobą o faktycznych umiejętnościach, które należało tylko szlifować i rozwijać. Potencjalne zyski oraz straty wydawały się Benowi ogromne, niemal równe sobie – stanie na rozdrożu z musem wyboru ścieżki w prawdę lub kłamstwo z bliżej niesprecyzowanymi skutkami było po prostu przerażające. Kiwnął powoli głową na słowa o kredycie zaufania, jakim został obdarzony, czując nagłe, delikatne odemknięcie się jednej z przekładni blokujących strumień myśli. Przecież Marco też musiał się bać, też musiał być tak samo samotny i ostrożny w opowiadaniu o pewnych rzeczach. W jakim świetle stawiałoby to Bena, gdyby teraz podkulił ogon i uciekł, zostawiając go odsłoniętego i samego w tym wszystkim? Odpychając niepewność i resztki zimnego strachu jak najdalej, Watts wyprostował się na krześle, porzucając część rezerwy ściągającej mięśnie twarzy na rzecz czegoś swobodniejszego, bardziej zachęcającego. - Mam piekielnie ambitne plany – przytaknął - Ale musi pan coś najpierw usłyszeć i zrozumieć. Ja już miałem nauczyciela, który po kilku latach postanowił mnie zabić, bo odkryłem coś, czego nie powinienem. Ten człowiek siedzi teraz w Azkabanie, bo wymagałem od siebie więcej niż on – urwał na chwilę, czując suchość w gardle. - Ciężko mi po tym ufać dorosłym, bo w większości wciąż widzę zagrożenie i często, zbyt często, próbuję sobie przypomnieć, jak to zrobiłem, że wydarłem trzy razy starszemu ode mnie czarodziejowi wszystkie lęki, strach i przerażenie i wepchnąłem mu je do gardła, aż się zadławił – umilkł, przez chwilkę siłując się z potrzebą sięgnięcia po różdżkę, by poczuć się bezpieczniej. - Odmawiam porażce, ale sam nie pójdę dalej. Nie wiem jak, a nie mam dostępu do tak zaawansowanych ksiąg i rozbijam się o wciąż te same ściany. Wziął kilka głębszych oddechów, mając wrażenie, że chyba podniósł głos i gdy znów otworzył usta, starał się mówić dużo spokojniej: - Moja rodzina też o niczym nie wie, niezbyt mam z kim o tym rozmawiać. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Nie 06 Mar 2016, 19:09 | |
| Tak naprawdę to liczy się tylko pierwszy krok. On sprawia najwięcej trudności i wiele osób wmawia sobie, że nie jest w stanie go zrobić. Marek doskonale znał problem pierwszego kroku i dlatego wyszedł naprzeciw Bena. Dał mu kawałek swojego zaufania w prezencie, ot tak bez powodu, bez żadnych racjonalnych podstaw. Wtajemniczył go w coś niepojętego, co skrywał przez wiele długich lat. Watts wie teraz coś, czego nie wie nawet jego jedyny brat. Kawałek zaufania, który można porównać do naprawdę wielu tajemnic. Niby drobnostka, a jednak mogła zrobić wielkie wrażenie. Udowadniał mu w ten sposób, że zaufanie może być albo jednostronne - Ben robi z tą tajemnicą co zechce, albo obustronne - zachowuje ją dla siebie i odwzajemnia się tym samym. Rowan dał mu wybór, który miał ułatwić mu oswojenie się z okazaniem zaufania wobec osoby dorosłej. W ten sposób chciał go sobie zjednać i zdobyć jego zaufanie. Nie oczekiwał, że je dostanie. W jego wieku, w wieku nastolatka, emocje często nie pozwalają na odpowiedzenie zaufaniem na zaufanie. Potrafił też jak nikt inny pojąć ciężar tajemnicy i odpowiedzialności za nabytą umiejętność. Nic dziwnego, że Ben bił się z myślami nie potrafiąc podjąć od razu decyzji. Marco siedział na fotelu i nie poganiał spojrzeniem, nie ponaglał i nie naciskał, dając mu tyle czasu, ile potrzebuje, aby przemyśleć słowa, którymi chce się z nim podzielić. Marco miał o tyle lepiej, że jego nauczyciel wspierał go przez większość życia i w okresie dojrzewania nie był z tym sam. Mógł porozmawiać, zapytać, poprosić o rozwianie wątpliwości, zwierzyć się i uwierzyć we własne siły. Utrata mentora w trakcie nabywania umiejętności i w dodatku mając naście lat musiała być traumatycznym ciężarem. Marco mógł sobie to tylko wyobrażać. Wciąż zauważał tysiące uczuć bijące od postaci Krukona. Oczami wyobraźni widział jak w jego głowie przelatuje milion myśli, pragnień, przestróg, uprzedzeń czy uczucia samotności. Wtargnięcie do czyjegoś umysłu nie było niewygodne tylko dla ofiary. Legilimenta również musiał znieść brzemię odpowiedzialności i żyć ze świadomością, że może kogoś uszkodzić raz na zawsze. To nie było przyjemne uczucie, Rowan doskonale zdążył to poznać. Ta umiejętność nie była powodem do otwartej dumy. Trzeba jednak wiedzieć, że auror nie spodziewał się następnych słów. W jednej chwili uśmiech zniknął z jego twarzy ustępując miejsca napięciu. I on się wyprostował w fotelu, nie spuszczając oczu z Bena, który dokonał wyboru. Lawina informacji zderzyła się ze stoicyzmem Marca. Ma przed sobą młodego legilimentę, którego chciał zamordować własny nauczyciel. Nic dziwnego, że nie ufał dorosłym. Ba, Marco nie mógł wyjść z podziwu, że dostąpił z pewnością rzadkiego ze strony Wattsa, zaufania. Po walce, którą musiał stoczyć? Nie ma co ukrywać, Rowan był wstrząśnięty tym, co usłyszał. Gdy Ben skończył, jeszcze w uszach aurora dźwięczał jego podniesiony głos i wyznania. Musiało go to bardzo wiele kosztować, aby wyrzucić z siebie brzemię. Poza przyjacielem, może pierwszy raz o tym opowiedział. Komuś, kto jest w stanie odpowiedzieć na jego pytania, zrozumieć go, wytłumaczyć i popchnąć dalej. Marco wstał z fotela, póki co zachowując milczenie i kamienny wyraz twarzy. Nie spodziewał się, że ma do czynienia z bardzo młodziutkim legilimentą. Nie wziął tego pod uwagę i to go trochę zdenerwowało, bo nie przewidział takiego scenariusza. Nie przepadał za byciem zaskakiwanym w takim stopniu. Podszedł do wiszącej na ścianie szafki umieszczonej nieopodal biurka. Otworzył ją i wyjął stamtąd ciemnobrązową butelkę z białą, niezapisaną etykietą. Wziął ze sobą metalowe i stare, choć czyste dwa kubki. Postawił je na biurku, krańcem różdżki stuknął dwa razy w butelkę i cokolwiek miało to zdziałać, nie było tego widać gołym okiem. Nalał do kubków pitnego, gęstszego niż zazwyczaj, miodu, który okazał się gorący po wzięciu naczynia do ręki. Podaj jeden kubek Benowi, śląc mu przy tym przyjazny uśmiech, który nie dotarł jednak do oczu. Auror nie wrócił na fotel, a oparł się pośladkami o biurko i po zamoczeniu ust w miodzie, skoncentrował swoją uwagę na Krukonie. - Dziękuję za twoje słowa. Cieszę się, że je z siebie wyrzuciłeś, bo teraz możemy przystąpić do sedna sprawy. Przyznaję, nie spodziewałem się, że cokolwiek potrafisz. Zapraszając ciebie tutaj, widziałem w tobie swego ambitnego asystenta, któremu mógłbym pomóc w tym i owym. - nie owijał w bawełnę, a jedynie ze spokojem odpowiadał na wyznanie. Co prawda nie uśmiechał się już nieprzerwanie jak dwa momenty temu, ale mówił tonem przyjaznym. Perfekcyjnie ukrył wstrząs i niedowierzanie. Najważniejsza zasada w obchodzeniu się z nastolatkami: wierzyć im. Nic bardziej nie zabija zaufania jak brak wiary w czyjeś słowa. - Najpierw odpowiem na twoje pytanie, bo myślę, że potrafię wprowadzić choć trochę porządku w twoje rozmyślania nad tamtym wydarzeniem. - póki co nie pytał o nazwisko nauczyciela, którego z przyjemnością zobaczyłby w Azkabanie bądź chociaż przeczytałby jego akta sprawy. - Nikt nie odpowiedział na pytanie skąd bierze się magia. W twoim przypadku musiała się skumulować z całego ciała, otoczenia, nie wiem, może nawet i z powietrza oraz przeistoczyć się w chwilową siłę do naprawdę potężnego ataku, będącego aktem obronnym. Dodając do tego adrenalinę, twój upór, zapewne złość, zaciekłość w tamtej przykrej sytuacji... również stan zdrowia psychicznego i fizycznego przeciwnika. To wszystko mogło sprzyjać pokonaniu nauczyciela. - zmarszczył brwi i wlał do ust łyk miodu. On miał uczyć tego chłopaka? Który pokonał trzy razy starszego od siebie człowieka, nauczyciela? Marco prawie się zaśmiał, ale szybko spędził z myśli wisielczy humor. - To nie jest jednak ani powód do dumy ani powód do wyrzutów sumienia. Brzmi paradoksalnie, ale myślę, że póki co nie powinieneś próbować pokonywać w ten sposób bardziej od ciebie doświadczonych legilimentów. - dobrze wiedział jak kusi władza. Trzymanie w rękach czyjś umysł, a co za tym idzie nawet czyjś los... przez to Tom Riddle stał się Lordem Voldemortem. I dlatego legilimencja i oklumencja są dziedzinami czarnomagicznymi, zakazanymi. Ben musi o tym wiedzieć. Wrócił na fotel i usiadł, odstawiając kufel. Zapalił lampę oliwną stojącą z drugiej strony biurka, aby rozjaśnić ciemność, która wzięła się znikąd. Czas przestał mieć znaczenie. Marco znowu wywołał milczenie i celowo je przedłużał. Marszczył czoło, analizując obecną sytuację. Gdyby nie zakon, na tę rozmowę mogliby czekać tygodniami, miesiącami, jeśli nie latami. O ile by do niej kiedykolwiek doszło. Pozostawała teraz kwestia nauczania Bena, bo to właśnie widział w jego wyczekującym spojrzeniu. - Oczywiście możesz, jeśli chcesz rzecz jasna, pobierać u mnie nauki w tej dziedzinie. - w końcu padły decydujące słowa, jednak mina Marca powstrzymywała jeszcze potencjalne uczucie radości, ulgi czy triumfu. - Jednak zanim to się stanie, musimy wyjaśnić sobie parę kwestii. - całkowicie spoważniał, nie tylko mimiką, mową ciała, ale również tonem głosu i spojrzeniem. Odłożył na bok uprzejmości. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sro 09 Mar 2016, 00:09 | |
| To, co zadziało się w gabinecie Rowana, było przypadkiem jednym na milion. Odpowiednią koniunkcją sfer, splotem zbiegów okoliczności, efektem wywołanym przez trzepot motylich skrzydeł po drugiej stronie globu. Tak kolosalne, tak nieporównywalne do niczego i jedyne w swoim rodzaju wydało się Benowi to spotkanie i rozmowa będąca jego wynikiem. Chcąc, nie chcąc, będąc tego świadomym lub nie, Marco miał odcisnąć swoje piętno na losie tego chłopaka. W dobry czy zły sposób, na razie żaden z nich nie mógł tego określić choć w przybliżeniu – w życiu napotykało się zbyt wiele różnych zmiennych, by sprawy tak delikatne można było rozważać w standardowych ciągach przyczynowo-skutkowych. Pozostawało im tylko obserwowanie, co też z tego wszystkiego wyniknie. Wyrzucając z siebie słowa, które zbyt długo domagały się ujścia, gnijąc ukryte gdzieś w trzewiach, Ben uciekł wzrokiem od twarzy mężczyzny w rzadkim dla siebie geście spłoszenia, skupiając się tylko i wyłącznie na tym, by mówić jak najbardziej składnie i rzeczowo. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczął się nagle jąkać czy rzucać w przestrzeń monosylaby. To nagłe roztrzęsienie oraz utrata kontroli nad uczuciami czy reakcjami w ogóle się Wattsowi nie podobała – pocieszał się tylko faktem, że nie będzie musiał jeszcze raz przeżywać dokładnie tego samego. Pozostawało czekać na werdykt Rowana, jego decyzję, która miała zaważyć na wszystkim. Podobnie jak wcześniej Marco, tak i Krukon odsłonił przed nim tę część siebie nieoglądaną na co dzień przez innych, tę słabość, która ich obu czyniła silniejszymi od przeciętnego czarodzieja, która mogła zwieść na manowce lub popchnąć ku rzeczom wielkim. To od odpowiedzi na trudne wyznanie miało zależeć wiele rzeczy w życiu Bena – kwestie zaufania, uczucia ciężaru, spojrzenia na relacje międzyludzkie. Zaspokajanie ambicji i dalsza nauka paradoksalnie leżały na dalszym planie. Kiedy Rowan wstał bez słowa, Szkot drgnął, zmuszając się, by nie patrzeć, co robił. Jeśli zamierzał wyjąć różdżkę i rzucić w niego zaklęciem, pozwalał na to. Choć pewnie o tym nie wiedział, mężczyzna miał w tej chwili moc zniszczenia Wattsa jednym nieodpowiednim słowem, psychicznego pogrzebania go żywcem dla każdej nowo poznawanej osoby. Być może nawet dla wszystkich. I prawdę mówiąc, Ben spodziewał się wszystkiego co najgorsze, bo przed Peterem, który strzaskał resztki wattsowego zaufania do nieznanych mu dorosłych, był Archibald. To on, zamiast być ojcem, próbował połamać syna na kawałki tak drobne, by dało się go uformować dokładnie, jak sobie umyślił. A skoro ktoś, kto powinien być mu jedną z najbliższych osób, regularnie częstował go wszystkimi odcieniami przemocy, to w jaki sposób postrzeganie świata i ludzi miało pozostać nienaruszone? Chociaż o tym nie mówił, Krukon wciąż pamiętał. Tym, czego na pewno się nie spodziewał, był kubek z pitnym miodem, który po nieco bezmyślnym objęciu palcami przyjemnie grzał wnętrza dłoni. Prefekt lekko zmarszczył brwi, ale gdy podniósł wzrok na Rowana, nie wyglądał na wściekłego, a zagubionego. Nie będzie kija ani walki o życie? Słuchając go uważnie, Ben podświadomie czekał na potknięcie, na moment w którym okazałoby się, że Marco nie był taki, jaki się wydawał, ale ten uparcie odmawiał potwierdzenia krukońskich teorii. Kiwnął sztywno głową po przedłożeniu hipotezy, która miała wiele elementów wspólnych z tym, co myślał sam Watts. To znaczy, że miał więcej szczęścia niż rozumu, by pokonać Petera bronią, którą sam nauczył go walczyć. - Nie jestem z tego dumny. Zmusił mnie – wymamrotał, dopiero teraz podnosząc kubek do ust. Ciepła słodycz rozpływająca się na języku była jak mały kawałek nieba. - I nie jestem głupi. Komuś faktycznie mogłoby uderzyć do głowy podobne osiągnięcie, ale Ben byłby więcej niż zadowolony, gdyby nigdy więcej nie musiał stawać do podobnego pojedynku. Zbyt wiele leżało na szali – to nie były obrażenia ciała, którym zdolny uzdrowiciel zaradzi z czasem. W starciu legilimentów można zatracić siebie, pozostać ze strzaskanym umysłem i podartymi na strzępy wspomnieniami. Stać się bezużyteczną kukłą, kupą mięsa, w której już nie ma duszy. Szkot wziął kolejnego, większego łyka, chwilową słodyczą opędzając się od złych myśli. - Chciałbym. Sam pan rozumie, że nie skończyłem nauki, jak powinienem. Chociaż to jest coś, co się powinno ćwiczyć całe życie – zaczął, wypuszczając spomiędzy ust głębszy oddech. - Oczywiście. Zasady, regulacje, klauzule i cyrografy. Zamieniam się w słuch. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sro 09 Mar 2016, 07:18 | |
| Być może Marco pojmował w jakiej znalazł się sytuacji. Bardzo prawdopodobne, że wiedział jakie ma znaczenie jego decyzja. Musiał wiedzieć, że cokolwiek powie, wpłynie to na Bena, który postanowił mu zaufać. Dorosłemu, którzy do tej pory nie mieli wobec Krukona dobrych intencji. Ta odpowiedzialność powinna przytłoczyć Rowana, jednak ten nie wyglądał, jakby był świadomy tego, co mógłby zrobić. Zachowywał się swobodnie, a różdżka leżała wygodnie na biurku, dosyć daleko od jego ręki. Ciepły miód miał za zadanie trochę rozluźnić i jednego i drugiego rozmówcę, bo tak naprawdę cel tego spotkania zaczynał się dopiero teraz. Marco nie przypuszczał, że sprawy potoczą się tak szybko, jednak nie był z tego powodu skonfundowany. Uniknęli utraty niepotrzebnego czasu i mogą przystąpić do pracy. Im szybciej tym lepiej, nigdy nie wiadomo kiedy ich umiejętności będą musiały się sprawdzić. Odkąd są w Zakonie, brzemię odpowiedzialności ciążyło na nich bardziej niż na kimkolwiek innym. To oni będą musieli reagować w przypadku bitew czy wojny. Muszą więc być gotowi w stu procentach, a jeśli gotowość ma zaczynać się od nauczania Bena, Rowan nie zamierzał tracić czasu. Nie władał legilimencją tak, jak niegdyś jego ojciec, jednak umiał sporo i znajdzie się kilka ważnych aspektów, którymi mógłby podzielić się z Krukonem. Jest w stanie czegokolwiek go nauczyć, a więc nie ma co zwlekać. Obaj będą ćwiczyć, obaj usprawnią tę cząstkę władzy, po jaką sięgnęli. - Sądzę, że nie jesteś głupi. - rzucił w powietrze potwierdzenie, rad z jego odpowiedzi. Każda reakcja Krukona była dogłębnie analizowana. Marco musiał być pewien czy nie postanawia edukować osoby, która w przyszłości zmieni strony barykady. Zawsze istniało takie ryzyko. Wystarczy jeden bodziec, aby zmienić wszystkie plany młodego człowieka. - Tej nauki nie da się ukończyć. Szlifowałem ją przez wiele, wiele lat, a jest jeszcze kilkaset aspektów, które powinienem poznać. To jednak jest czasochłonne. Dobrze rozumiesz jak ciężko legilimencie doskonalić swą umiejętność. - spojrzał znad kubka na Bena, ciekaw jak do tej pory ten sobie radził. Miał nadzieję, że nie tak, jak się domyślał. Legilimenta ma o tyle problem, że sam nie może się uczyć. Jeśli chce z kimś, kto nie potrafi tego, co on, może go bardzo, ale to bardzo skrzywdzić na przykład zamienić przyjaciela, dziewczynę, chłopaka, pupila w mentalną roślinę. - Zasady swoją drogą. - zbył temat i odstawił kubek cicho obok pliku papierów, nad którymi wcześniej pracował. Oparł się łokciami o stół. - Muszę doskonale poznać twoje dotychczasowe umiejętności. Muszę znać każdą twoją słabość w tej dziedzinie, każdą zaletę. Wszystko, nawet nic nie znaczące detale. Bez tego nie mogę ciebie niczego uczyć. - mówił cicho, choć nie musiał. - Wiem co czai się teraz w twojej głowie. - do powagi dołączył surowy głos. - Mógłbyś zademonstrować to na mnie. Oczywiście, to świetny pomysł. Najlepsze rozwiązanie. - nawet nie pozwalał sobie na analizę odczuć związanych ze swoimi słowami. Toć Marek nie wpuszczał do umysłu nikogo poza Sebastianem, z którym się wychował. Miałby wpuścić tam niedoświadczonego siedemnastolatka, którego w dodatku absolutnie nie zna? Obcy chłopak miałby poznać go bardziej niż własny brat? Nie, to mu się nie podobało, jednak Rowan był skłonny poświęcić wiele, jeśli zyska pewność, że warto. - Masz rację, ale. Ale z całym szacunkiem, Ben, nie chciałbym, żebyś przypadkiem, niechcący zrobił ze mnie roślinę. Nieskromnie powiem, że mój mózg jest wiele wart. Nie stać mnie obecnie na takie ryzyko. - nie uśmiechnął się, a oparł z powrotem o fotel, nie spuszczając wzroku z Krukona. Nie miał pojęcia jak ojciec mógł tak mu ufać, żeby podsuwać swój umysł. Nigdy nie zrozumie pobudek, którymi kierował się tata. To tylko potęgowało szacunek dla jego pamięci. - Co proponujesz? - a propozycja była jedna, tylko Rowan nie wypowiedział jej na głos. Udawał, że jej nie widzi. To Ben musi przejąć inicjatywę. Wszystko toczyć się musi z jego i tylko wyłącznie jego woli. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sro 09 Mar 2016, 17:30 | |
| Choć ich spotkanie z początku przypominało Benowi partię szachów, w której każdy ruch musiał być dokładnie przemyślany, Krukon sądził, że odepchnęli na bok planszę, gdy obaj odsłonili się ze swoimi ponadprzeciętnymi zdolnościami. Że nawiązali głębszą nić porozumienia. Marco robił wszystko idealnie, prezentował rzadko spotykaną wyrozumiałość i otwartość, a co najważniejsze wierzył w słowa wypowiadane przez Szkota. Nic tak skutecznie nie zabiłoby benowej chęci do odsłonięcia się niż sceptyczność czy poddawanie w wątpliwość jego kompetencji. To co jednak zrobił na koniec... Och, to było czyste mistrzostwo. Kiedy uczeń sądził, że gra przestała się toczyć, ona wciąż biegła gdzieś obok, ale już bez jego udziału. Rowan rozstawiał swoje pionki z rozmysłem, zajmował kolejne połacie planszy, aż wreszcie otoczył Wattsa tak, że nie mógł wykonać ruchu, by nie narazić się na przegraną. Szach. Krukon zrozumiał to zbyt późno. Omamiony słowami i gestami pozwolił sobie na naiwną iskierkę nadziei, że oto wreszcie znalazł się ktoś zdolny zrozumieć przez co przechodził oraz chętny, by popchnąć go w odpowiednią stronę i pomóc wstać, kiedy się potknie. A Ben miał być ponoć takim mądrym dzieciakiem. Z każdym kolejnym słowem Marka zmarszczka między brwiami blondyna pogłębiała się coraz bardziej, a on sam zapadał się głębiej w fotel, czując się tak, jakby właśnie spadała mu na głowę kamienna lawina. Jak śmiał. Jak śmiał insynuować, że w razie błędu Wattsa można było łatwiej spisać na straty niż jego. Bo właśnie tak odebrał te wzmianki o wartości markowego umysłu – wiadomo, że ludzie byli egoistycznymi stworzeniami, ale pokazywać to tak dobitnie i bezczelnie? Przecież Ben nigdy trwale nikogo nie skrzywdził! Nawet ten sukinsyn Hawkins z czasem doszedł do siebie pod czułą opieką dementorów... Z twarzy Krukona w jednej chwili zniknęły wszystkie linie i zmarszczki mogące podsuwać wskazówki, co do jego psychicznego stanu oraz myśli, jakby starł kredę z tablicy. Pstryk i nie było już niczego. Nawet dłonie nie zaciskały się mocniej na kubku, nie pukały w niego, a lekko trzymały oparty o udo. - Mistrzowskie zagranie. Piękne zaciągnięcie w kozi róg – zaczął spokojnie, prostując się nieco na fotelu w sprężystym, uważnym ruchu. - Jest tylko jedna rzecz, którą mógłbym teraz zaproponować i obaj o tym wiemy. Skoro nie przez demonstrację, to musi pan wszystko zobaczyć w mojej głowie. O to od początku chodziło, prawda? – spytał, choć wcale nie chciał usłyszeć odpowiedzi na to pytanie. Pochylił się do przodu, odstawiając kubek na biurko Rowana. Gdy zmusił się do wyciszenia, odsunięcia na bok natłoku myśli i uczuć podsycanych hormonami, Benowi przyszła do głowy jeszcze jedna opcja – Marco poddawał go testowi. I znów ta głupia nadzieja, ta chęć uwierzenia komuś. Na swoje szczęście lub nieszczęście, nie można było mieć pewności które bardziej, Watts posiadał w sobie iskrę szaleństwa, zalążek szału berserka pozwalający mu czasem robić rzeczy, których nikt się nie spodziewał. Na jakie nigdy nie powinien się zgodzić ostrzegany przez rozum. - Zgoda. Zobacz – głos Bena, choć wcale nie był w tym momencie podniesiony, zdał się przeciąć powietrze jak nóż. Zobacz i sam się przekonaj. Rzucam ci wyzwanie. Patrząc na Rowana z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy, Krukon sięgnął rzemyka na szyi i pociągnął za niego, ujawniając amulet schowany bezpiecznie pod koszulą. Kamień mieniący się tysiącem odcieni czerwieni z kilkoma wyciętymi na powierzchni runami w oprawie na kształt nordyckiego młota Thora – nic wielkiego, ale póki wisiał na czyjejś szyi, osłaniał przed mentalnym atakiem i blokował w pewnym stopniu intuicję obcych legilimentów. Pozbawiony dodatkowej ochrony, Watts wciąż jednak miał własny umysł i jeśli choć poczuje, że Marco próbuje zajrzeć w nieodpowiednie miejsca, będzie się bronił. O ile intencją Rowana naprawdę był wgląd w krukońską głowę. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego Sro 09 Mar 2016, 19:34 | |
| Zanim zorientował się w jaki sposób jego słowa zostały odebrane, nieumyślnie zburzył to, co udało mu się zbudować. Marco też pobladł, obserwując zmianę na twarzy Bena. Zaufanie chłopaka przesypywało mu się między palcami jak piasek. Próbował je zatrzymać, ale złe słowo, zła intonacja głosu doprowadziła do małej katastrofy, którą trudno będzie odbudować. Jak na dłoni widział przerażającą różnicę między nadzieją wymalowaną na twarzy a krzywdą, jaką nieopatrznie mu wyrządził. Najwyraźniej słowa wpisały się idealnie w to, czego Ben obawiał się najbardziej. Rowan pluł sobie w brodę. I on próbował być pedagogiem? Może jednak to nie jest jego przeznaczeniem? Nie, to jest jego przeznaczenie i mimo potknięcia, Marek zrobi wszystko, aby odzyskać przed chwilą stracone zaufanie. Nie skreśli Bena tak samo jak nie pozwoli, aby Watts skreślił jego. Obaj siebie potrzebują w jakimś stopniu i obaj muszą zawalczyć o kruche zaufanie. Widział wyzwanie na jego oczach i ukrywane rozczarowanie. Auror nie ukrywał wstrząśnięcia i dlatego odpowiedział z opóźnieniem. Sowa poruszyła się niespokojnie wyczuwając dobrze napiętą atmosferę w biurze. Marek zamknął oczy, bo nagle odczuł zmęczenie po całym dniu pracy. Gdy uniósł powieki, jego wzrok był smutny i przepraszający. - Przysięgam ci w tym momencie, że nigdy nie wtargnę do twojego umysłu. Nawet, jeśli mnie o to poprosisz. - powiedział mocnym basem, patrząc nastolatkowi prosto w oczy. Rzucił okiem na medalion, ale nie zapytał o niego, a tym bardziej nie siegnął po różdżkę. - Mam za sobą Wieczystą Przysięgę. Jeśli potrafisz, uwierz w moją obietnicę. - dodał ciszej, znacznie ciszej i prosił go o jeszcze jedną chwilę rozmowy. Wyjaśnienie toku myślenia. Mężczyzna wyjął z trzeciej szuflady biurka dziesięć kryształowych fiolek, opakowanych w plastikowe paski. - Chciałem, abyś sam coś zaproponował, jednak jeśli by ci się nie udało, chciałem zasugerować zebranie myśli. Mój przyjaciel posiada myśloodsiewnię. W ten sposób nie naruszę twojej prywatności. - podsunął na drugi koniec biurka rząd fiolek. - W przyszłości będę zapraszać cię do swojego umysłu, aby kontrolować postęp twojej nauki. Nie chcę jednak tego samego w zamian. - zacisnął szczękę żuchwy, zdając sobie nagle sprawę ze spięcia, w jakie wpadł przez nieporozumienie, źle przekazane i odebrane słowa. Gdy tylko upewni się, że Ben zna podstawowe zasady, podejmie ryzyko i wpuści go do umysłu mimo, że będzie to dla niego ciężkie. Ma wiele swoich tajemnic, którymi wolałby się nie dzielić, a które mogą ujrzeć światło dzienne. Niestety, cel uświęca środki. Skoro postanowił wyszkolić Wattsa, zrobi to. O ile nie jest na to za późno. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet psychologa szkolnego | |
| |
| | | | Gabinet psychologa szkolnego | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |