|
| Gabinet Dowódcy Szwadronu | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Jared Wilson
| | | | Skai Wilson
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu Czw 21 Sie 2014, 16:07 | |
| Sierpniowe popołudnie przywitało Skai niebem upstryczonym deszczowymi chmurami, z których lada moment mógł spaść gęsty deszcz. Wychodząc z posiadłości zabrała ze sobą żółtą parasolkę, mogącą ochronić jej nową spódniczkę przed ochlapaniem. Wygładziła opuszkiem małego palca jedną z falban, próbując utrzymać w prawej dłoni średniej wielkości pakunek, owinięty w zieloną bawełnę wypraną w wywarze zatrzymującym ciepło. Obiad, który przygotowała mama miał dotrzeć do pracoholika z Ministerstwa, przed którego to gmachem właśnie stała. Z łagodnym uśmiechem na twarzy przywitała się ze znajomym matki, uprzejmie dziękując za pytanie o zdrowie i udane wakacje. Pożegnała się z nim niezbyt zgrabnie informując o przesyłce, kiedy wspomnienia pobiegły w galopującym tempie do zdarzeń sprzed kilku tygodni – a konkretniej obecności Everett i Pottera w posiadłości Wilsonów. Kiedy drzwi zamknęły się za jej plecami odetchnęła z ulgą, wybierając dłuższą drogę do gabinetu ojca. Zerknęła w kierunku wind, uciekając przed spojrzeniem dozorcy i nie zdążyła dostrzec wskazówek zegara wraz z podpowiedzią, co powinien wykonywać jej ojciec. Wchodzenie po schodach przestały bawić Skai tuż u szczytu, kiedy przystanęła na moment i wyjrzała przez okno w klatce schodowej, prezentujący panoramę Londynu. Westchnęła cicho, a jej twarz złagodniała podkreślona rozmarzonym spojrzeniem jakim otaczała krajobraz. Czyjeś pośpiesznie stawiane kroki, odbijające się echem po korytarzu wystraszyły ją, zmuszając do podjęcia wysiłku wdrapania się na najwyższe piętro. Przeklinając chwilowo swoją głupotę pchnęła dopiero po kilku chwilach drzwi, biorąc głębsze oddechy po całkiem konkretnym wysiłku. Nie miała ochoty na kolejną grzecznościową rozmowę ze znajomymi rodziców, mówiących o tym jaka już jest duża, że dawno jej nie widzieli, udając zaskoczenie na wieść o wieku Setha. Przysiadła na korytarzu naprzeciwko drzwi do gabinetu, doskonale pamiętając że nie należy przeszkadzać aurorowi w wykonywanej pracy, nawet jeśli dotyczyła ona wypełniania i porządkowania papierów. Zapewne drzwi potraktowane zostały zaklęciem wyciszającym, przez co nie mogła nawet stwierdzić czy ojciec był w pomieszczeniu sam. Poprawiła kwiecistą spódniczkę, opierając o lewe udo parasolkę i ułożyła kwadratowy pakunek na nogach, czekając. W głowie zaś liczyła czas przybycia z domu do Ministerstwa i próbowała określić godzinę, w której ojciec uda się na przerwę. Kiedyś musiał jązrobić, prawda? |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu Czw 21 Sie 2014, 16:37 | |
| Mierzył zagniewanym wzrokiem małego chudego człeczynę siedzącego po drugiej stronie biurka. Jerry zerwał się na równe nogi i uderzył pięścią w stół. Młodziutki auror podskoczył, a jego okrągłe okulary przekrzywiły się na nosie. - Chcesz mi powiedzieć, że nie znaleźliście ani śladu po tym Everecie?! - wydarł się, co na szczęście słyszało tylko biuro. Panie Wilson, przeszukaliśmy cały las, okolice, wypytaliśmy sąsiadów... na prawdę zrobiliśmy wszystko... - Nie, nie zrobiliście wszystkiego, ty durniu! Nie pokazuj mi się w biurze dopóki poinformujesz w okolicznych miastach o zbiegu. Wynoś się, bo sam ci pomogę! - wskazał na drzwi. Chłopaczek zerwał się na nogi, złapał teczkę i wybiegł ile sił w nogach widząc, że Jared dzierżył już w dłoni tłuczek. - Co za kretyn. - warknął i z całych sił rzucił tłuczkiem ścianę, w zdjęcie Voldemorta. Trafił go w nos. Bez nosa wyglądał lepiej. Dopiero po chwili zauważył dziewczynkę siedzącą przed drzwiami. Wyjął z pierwszej szuflady pudełeczko cygar, wcisnął jedno do ust i podpalił różdżką. Machnął ręką, aby Skai weszła do środka. Jako jedyna nie musiała umawiać się z wyprzedzeniem ani uprzedzać swojego przyjścia poprzez audiencję. Ona, jej matka i szef aurorów, Williams, którego nie było w Ministerstwie od wielu dni. Wkurwiało to Jareda. Miał odnaleźć Seana, a ten zwiał mu sprzed nosa. Dosłownie sprzed nosa. Jerry roznosił ludzi i rozpłaszczał ich na ścianach, jeśli byli niedyspozycyjni. Nie cierpiał lenistwa i obijania się. Okoliczne miasta powinny być zablokowane i poinformowane już dawno temu. A działo się to dopiero teraz. Teraz! O wiele za późno. Gdy Skai weszła do gabinetu, za nią pojawił się inny auror, wyraźnie speszony miną aurora i obecnością małej dziewczynki. - Nie przeszkadzać. List gończy wyślij jeszcze dzisiaj i przynieś mi pokwitowanie do ilu miast poszło. - syknął i machnął ręką. Drzwi zatrzasnęły się przed nosem aurora. - Siadaj. - polecił dziewczynce i wrócił za biurko, schował papiery, zaciągając się jednocześnie cygarem. - Co w domu? Adolfowi przeszło coś plucie śliną? - zapytał, zabierając od niej mokry parasol. Powiesił na wieszaku (który nazwał Jareda idiotą, skoro wiesza na nim coś mokrego) i wrócił do biurka, opierając się o niego bokiem. Pytał o psa z prostego powodu - dogowi chyba przestawiły się trybiki w głowie, bo od paru dni ślinił się dwa razy bardziej niż dotychczas. Nie miał czasu, aby iść z nim do uzdrowiciela weterynaryjnego. Machnął różdżką i okno uchyliło się, dostarczając do biura świeżego powietrza i rozrzedzając dym tytoniowy kłębiący się w pomieszczeniu. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu Czw 21 Sie 2014, 19:43 | |
| Powinna przyzwyczaić się do otwieranych z hukiem drzwi, zza których uciekali przepłoszeni aurorzy, posiadający stanowczo mniejsze doświadczenie i umiejętności od ojca. Mimo świadomości częstych wybuchów agresji ze strony ojca, podskoczyła nie spodziewając się ucieczki nieznanego jej mężczyzny. Przesunęła palcami po zielonym materiale, uspokajając nierówno bijące serducho i przechylając się w lewą stronę posłała ojcu delikatny uśmiech. Niemrawy grymas nie pasował do twarzy Skai, ale na nic większego nie była w stanie się wysilić w chwili obecnej, kiedy odgłos tłuczka wbijanego w ścianę rozniósł się po korytarzu cichym echem. Gęstwina loków spiętych w połowie głowy zwisała swobodnie po lewej stronie ciała dziewczynki, dopóki nie otrzymała gestu zapraszającego do biura. Poprawiła raz jeszcze spódniczkę i parasolkę, zerkając w głąb korytarza w ślad za uciekającym aurorem. Niespieszona przystanęła przed progiem prostując ręce z podarkiem i zdążyła uchylić jedynie usta, ponieważ chłodny powiew wiatru za plecami uniemożliwił jej wyciśnięcie choćby małego słówka z krtani. Ostry sprzeciw ojca zrównał się z momentem, w którym dziewczyna odwróciła głowę i poderwała podbródek, aby spojrzeć na prosty profil nieznanego aurora. Przełknęła nerwowo ślinę cofając podarek i przycisnęła go do swojego ciała, wiedząc że ojciec nie będzie miał za złe wtargnięcie do prywatnej samotni jakim było jego biuro. Podeszła bliżej pozbawiona parasolki, kładąc na blat zapakowany obiad, próbując usilnie nie zwracać uwagi na przeklinający wieszak. Wiele elementów gabinetu nie odpowiadał dziewczynce, które z miłą chęcią by zmieniła. To królestwo należało do Jareda Wilsona i jakakolwiek kobieca ingerencja nie wchodziła w rachubę. Dlatego też poprawiając swoją białą bluzkę na ramiączkach ominęła biurko. - Przyniosłam tobie obiad. Mama ugotowała coś nowego. – Poinformowała go nieco niepewnym głosem, który nabrał siły jak pochyliła się nad prawym ramieniem ojca i złożyła mu całusa na powitanie w policzek, krzyżując ze sobą dłonie na plecach. Przenosząc ciężar ciała na pięty zachwiała się, zgrabnie wykonując teatralny piruet jako aluzję do kręcących się falbanek spódniczki, którą po raz pierwszy założyła na siebie. A jak najlepiej zwrócić uwagę ojca? Kręcąc się po jego gabinecie, zyskiwała z pewnością lekko zirytowane spojrzenie i przygotowała się na karcący komentarz. Dlatego też zatrzymała się przodem, chwytając krawędzie spódniczki i z niewinnym uśmiechem poruszała falbankami na prawo i lewo. - Mama zadzwoniła do uzdrowiciela i ma przyjść koło szesnastej na wizytę do Adolfa. – Poinformowała ojca tonem wyraźnie wskazującym na brak zainteresowania tym tematem.
|
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu Czw 21 Sie 2014, 20:14 | |
| Jerry nie był delikatny, a swój gniew wylał od razu na otoczenie. Tym razem odbiło się to na dwójce aurorów. Nie miał z tego ani trochę wyrzutów sumienia. Niedyspozycja była karana surowo. Jako Dowódca Szwadronu mógł zwalniać poszczególne jednostki i skorzystał z tego prawa trzy razy w ciągu ostatniego miesiąca. Wyrzucił młodziki, które nie potrafiły wyrobić 100% swojego zadania. Praca w Ministerstwie miała być wykonywana perfekcyjne, w innym przypadku Wilson żegnał się nie bacząc czy robi tym komuś krzywdę. Liczyła się jego praca. Jego cele i dopadnięcie sukinsynów, w tym Seana, którego obedrze ze skóry jak go dorwie. Jego biuro było jego biurem. Nie dbał o wieszak, bo był od czasu do czasu zabawny przeklinając Williamsa i każdego, kto tu wchodził. Nie dbał o szczegóły, bo go nie interesowały. Miał tu mieć wygodnie, wszystko pod ręką, a to, że niektóre meble czy wszystkie książki zachowywały się jak niewychowane, to była inna historia. Zabawne dodatki. Nie skomentował buziaka na powitanie. Dobrze wiedziała co myśli o okazywaniu uczuć publicznie, ale skoro byli w biurze mógł to zdzierżyć. Włożył cygaro do ust i przytrzymał je zębami, sięgając po zielony pakunek. Odwinął go i wyjął plastikowe pudełko. Humor trochę się mu poprawił. Lubił domowe jedzenie, było o wiele bardziej apetyczniejsze niż to w atrium od starej wiedźmy. Lazania! Odłożył cygaro na popielniczkę przylepioną na Trwałego przylepca i sięgnął po widelca. Siedząc na biurku pochłonął mniejsza połowę dania. Zerknął spode łba jak dziewczyna obraca się wokół własnej osi głaszcząc co chwila swoją spódniczkę. Informację na temat Adolfa przyjął, lecz już nie komentował tego. Im szybciej pies wyzdrowieje z tego ślinotoku, tym szybciej Jared będzie przychodził rano do pracy mniej mokry. - Chcesz coś ciepłego? Starucha w atrium może coś ci zrobić do picia. - uniósł brwi i zastanawiał się co Skai chciała mu przekazać przez pokazywanie tych falbanek. Kupno nowych butów? Torebki? Tajny kobiecy kod, którego nie potrafił odczytać? Włożył do ust kawałek lazanii i jedną ręką strzelił zaklęcie w wieszak, który wciąż przeklinał na mokrą parasolkę, niewdzięczną dziewuchę i gburowatego faceta. Jared nie był rozmowny. Często normalność przychodziła mu z trudem. Przy dzieciach starał się pilnować, aby nie burczeć i być łagodniejszym, ale nie zawsze mu to wychodziło. Spoglądał więc na Skai i zastanawiał się po co pokazuje mu falbanki sukienki. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu Czw 21 Sie 2014, 20:38 | |
| Zerknęła kątem oka na okno, zza którego dobiegał miły dla uszu szum deszczu spadającego z szarych chmur zawieszonych nad Londynem. Przyjemny chłodek wpadający do pomieszczenia studził nastroje, a przynajmniej Skai miała taką nadzieję dostrzegając jak ojciec pałaszuje z apetytem przyniesiony posiłek. Sam fakt, że postanowił go zjeść bez żadnego marudzenia świadczył o wdzięczności wysyłanej w kierunku córki, za poświęcenie porzucenia domowego zacisza i przyjście aż na ostatnie piętro. A przynajmniej w ten sposób próbowała sobie to wszystko wytłumaczyć, wdychając cicho kiedy ojciec nie podłapał subtelnej aluzji jaką wysyłała w jego stronę. Szybkim, nieco zrezygnowanym krokiem podeszła do pustego krzesła i ciężko na nim usiadła, rozkładając ręce na poręczach – była niezwykle drobna i niemalże topiła się w niezbyt wygodnym siedzisku. - Może później zejdę. – Ucięła krótko temat, przenosząc spojrzenie w stronę zasłonek poruszających się wraz z wiatrem, jaki nie powodował gęsiej skórki u Skai. Po chwili odepchnęła się od oparcia i siadając na krawędzi krzesła, ułożyła łokcie na blacie biurka i czując gwałtowny przypływ gorąca spytała: - Tato, czy po obozie Tanja musi wracać do nas? – Postanowiła nie owijać w bawełnę, zbyt dobrze znając ojca, aby poświęcić jego cenne minuty pracy na subtelne aluzje, których i tak nie zrozumie. Ułożyła dłonie w łódkę, opierając na nich podbródek z lekko wysuniętą żuchwą i patrzyła lekko spode łba na ojca, domagając się rozżalonym spojrzeniem odpowiedzi. Niechęć Skay do Tanji był zbyt widoczny, aby można go nie dostrzec.
|
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu Pią 22 Sie 2014, 12:58 | |
| Pałaszował lazanię z apetytem, nie kwapiąc się do podziękowań. Że był wdzięczny każdy o tym wiedział, bardziej inteligentny, znający Jerry'ego chociaż trochę. Problemem było to, że niewiele osób właśnie go znało. Nie lubił nikogo, warczał nawet na obcych, a ze szczególnością nie cierpiał dzieciaków. Wyjątkiem były własne dzieciaki, do których odnosił się bardzo łagodnie w porównaniu z resztą. Siedziała na krześle, na miejscu ludzi, których wyrzucał z biura, gdy doprowadzali go do niekontrolowanej wściekłości. Znikała, drobna i chuda, nikła. Była bardzo mała. Trochę większa od Setha a mimo piętnastu lat, wciąż wydawała się mu mała. Pamiętał, że wziął ją na ręce dopiero jak kończyła pierwszy rok życia. Nie dotykał jej, coby jej nie skrzywdzić. Stanowczość Kate nakłoniła go, aby przytrzymać jej maleńką główkę w swojej wielkiej dłoni. Teraz Skai rosła, dojrzewała, a potem stanie się dorosłą kobietą. Jerry zastanawiał się kiedy uwypuklą się jej największe i najmocniejsze cechy charakteru. Czy będzie taka miła i słodziutka jak Kate, czy będzie taka jak on... nie życzył jej tego. Nie chciał, aby miała jego charakter, bo wiedział jak to utrudnia relacje z ludźmi. Powinna być uwolniona od jego wad. Odłożył widelec do plastikowego pudełka, kończąc obiad. Dobrze widział, że jego córka nie przepada za Tanją i było mu to obojętne. Nie cierpiał Everett, przeszkadzała mu w domu. Tylko upartość Kate wygrała w awanturze, jaką jej urządził w ministerstwie. Niech sobie siedzi dzieciak w jego domu, skoro jest bezpieczny. Ale nikt nie będzie mu nakazywał być miły wobec bachora, który spieprzył mu śledztwo przez swój naiwny heroizm. - Musi, bo tylko w naszym domu mogę ją z matką pilnować. Już wystarczająco namieszała mi w pracy. - burknął i sięgnął po cygaro, wkładając je między zęby. - Potem pojedziecie razem na peron 9 i 3/4. W trakcie roku szkolnego załatwię jej rodzinę zastępczą. Do tego czasu czy ją lubisz czy nie, musisz ją tolerować. Tak jak Seth. - jego syn uwielbiał Everett. Jak to się stało, Jerry nie wiedział. Wypuścił dym papierosowy z płuc i spoglądał na swoją małą latorośl. Zegar wiszący na ścianie nagle zawył, wrzeszcząc "Spotkanie u Aberfortha, spotkanie u Aberfotha!". Wilson zsunął się z biurka, a opakowanie po obiadku wyrzucił do kosza, który zamlaskał ze smakiem, przeżuwając pudełko. - No mała, zmykaj do domu. Przekaż matce, że będę dopiero późnym wieczorem bo wychodzę ze znajomymi. - niby do spotkania miał sporo czasu, ale zanim wyjdzie z Ministerstwa i dopilnuje, aby pod jego nieobecność zostało wszystko zrobione, minie trochę czasu. Podał córce parasol i otworzył przed nią drzwi. - Skorzystaj z kominków w atrium, bo leje jak z cebra. - burknął i zamknął za nimi drzwi gabinetu na dwa zaklęcia. Odprowadził Skai na sam parter i dopilnował, aby bezpiecznie teleportowała się do domu. Po niecałej godzinie udało mu się wydostać z Ministerstwa po nawrzeszczeniu na kolejnego młodzika za zawracanie mu dupy głupotami dotyczącymi proroka codziennego.
[zt] |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet Dowódcy Szwadronu | |
| |
| | | | Gabinet Dowódcy Szwadronu | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |