Magiczne pomieszczenie mieszczące się na siódmym piętrze obok gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami. Żeby móc do niego wejść, trzeba najpierw przejść się trzy razy wzdłuż pustej ściany, wyobrażając sobie to, co chce się zobaczyć za drzwiami. Jest to pokój będący miejscem bądź rzeczą jaką w danej chwili się bardzo pragnie. Nie wiedzieć dlaczego, niemożliwym jest zażyczenie sobie jedzenia i picia.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 18 Mar 2014, 00:37
Nie mogła spać. Po opuszczeniu Salonu Pianistki przez kilka krótkich chwil frustracja zagłuszała powracające niczym bumerang wspomnienia i cichy skowyt umierającego z jej ręki mężczyzny, który odtwarzał się w jej głowie jakby nagrany był na taśmie, która zacięła się w najgorszym z możliwych momentów. Nie mogła spać. Położyła się jednak, nie przejmując się przebraniem w strój bardziej odpowiedni do spania niżeli zbyt ciasno zasznurowany gorset i długa spódnica. Okryła się nawet lekkim kocem i zaciągnęła kotary dookoła swojej prywatnej przestrzeni w dormitorium, jednak zamiast snu, przyszedł do niej koszmar. Szczęki zacisnęły się, mięśnie napięły, czuła, że serce wali jej zbyt szybko, a płuca łapią zbyt mało powietrza. Te fizyczne objawy były jednak niczym, w porównaniu do tego, co działo się w jej głowie. Przepełniał ją irracjonalny strach, porównywalny jedynie do tego, który przeżywała dzisiaj, patrząc w oczy Charlusa Pottera. Miała wrażenie, że zbliża się jej koniec, a ona nie jest w stanie świadomie ruszyć nawet palcem, aby cokolwiek zmienić. Jakby przecząc tym przypuszczeniom, zerwała się z łóżka i dysząc ciężko odszukała swoją różdżkę na nocnym stoliku. Gdyby posiadała jakąkolwiek wiedzę medyczną, wiedziałaby, że to co przeżyła było klasycznym napadem paniki. Wstała i nie przejmując się tym, że jest koło północy, a ona prezentuje się jeszcze gorzej niż przed kilkunastoma minutami, wypadła niczym gnana przez demony z dormitorium, a potem także z Pokoju Wspólnego Krukonów. Słyszała za sobą zduszony syk wybudzonego ze snu Amante, ale nie mogła go wziąć. Chciała być sama, tylko ona i jej gniew, jej nienawiść, jej samotność i jej ból. Niczyj inny, tylko jej. Zbiegła, z narażeniem życia, po wąskich schodkach wiodących w dół Wieży Ravenclawu i wypadła z impetem na VII piętro. Kilka pochodni oświetlało korytarz co kilka metrów, ale oprócz tego panowały tutaj półmrok i aksamitna cisza, w tej chwili rozcinana odgłosami jej przyspieszonego oddechu i niespokojnych, chwiejnie stawianych kroków. Dobrnęła do tej ściany, za którą kryła się magia. Ten specjalny pokój, który zawsze dawał ci to, czego sobie życzyłeś. Ale Chiara nie wiedziała w tej chwili czego pragnie, przynajmniej jeśli chodzi o rzeczy, które mogły się zwizualizować w formie pomieszczenia. Przeszła trzy razy wzdłuż pustej ściany i chwyciła klamkę drzwi, które pojawiły się jakby znikąd. Nie zorientowała się, że miała ją już dzisiaj w swoich dłoniach. Przekroczyła przez próg i zamrugała kilka razy powiekami, bo jeśli jeszcze nie zwariowała to albo poważnie zabłądziła, albo Pokój Życzeń drwił z niej równie mocno jak wszyscy inni. Znajdowała się bowiem w perfekcyjnej replice Salonu Pianistki, z jednym drobnym mankamentem, jakim był brak okien. Było pianino, półki, był nawet fotel na którym siedziała z książką, zanim jej spokój został rozbity na tysiące małych kawałeczków przez tego cholernego Kruegera. Na twarzy Chiary pojawił się jakiś przebłysk pierwotnej furii, a w ruchach pojawiła się gwałtowność, którą rzadko kiedy można było zaobserwować u tej Krukonki. Ruszyła w kierunku instrumentu, nie zauważając, że nie zamknęła za sobą dokładnie drzwi, pozostawiając maleńką szparę i umożliwiając tym samym niepowołanym osobnikom zajście jej od tyłu. Teraz jednak to się nie liczyło. Umieściła delikatnie swoje dłonie na klawiszach, przez chwilę muskając je z czułością, aby potem zacząć uderzać w nie bezładnie, najpierw palcami, a potem pięściami. Czuła jak wrażliwa skóra jej dłoni protestuje, a zmęczone mięśnie w końcu dają za wygraną. Dysząc lekko podniosła się ze stołka i odchyliła pokrywę instrumentu, chciała go zniszczyć, rozbroić, uciszyć na wieczność, tak jak to zrobiła z Charlusem Potterem. Ale kiedy nikt nie miał czasu wspomnieć jej jak cenne jest życie człowieka, nauczycielka gry na flecie wpoiła jej szacunek do każdego instrumentu, nawet tego, który jest jedynie wytworem magicznego pokoju. Z ust Chiary wyrwał się krótki, gorzki śmiech, kiedy uświadomiła sobie jak irracjonalnie się zachowuje. Pozwoliła opaść pokrywie, nie kłopocząc się jej ostrożnym opuszczaniem i na ślepo postąpiła kilka kroków w tył, w końcu natrafiając na ścianę. Przesunęła po niej palcami i oparła na chwilę płonący policzek o jeden ze zbawiennie chłodnych kamieni. I nagle osunęła się na ziemię, jak marionetka, której ktoś postanowił podciąć sznurki. Włosy rozsypały się dookoła wymęczonej twarzy, a spódnica podwinęła się odsłaniając jej szczupłe nogi aż po kolana. Pusty, mroczny wzrok utkwiła w suficie, jakby widniejące na nim pęknięcia i rysy, mogły przepowiedzieć jej przyszłość. Albo choć wytłumaczyć teraźniejszość.
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Sro 19 Mar 2014, 19:40
On również nie mógł zasnąć tej nocy. Ostatnimi czasy zdarzało mu się to jednak coraz częściej, trudno więc było jednoznacznie łączyć ten fakt z wydarzeniami, które rozegrały się na ślubie Bellatrix Black. Bezsenność doprowadzała go niekiedy do szaleństwa. Kładł się późną nocą i wstawał niemal tak samo zmęczony. Niecierpliwie przewracał się w łóżku, krążył po pokoju, przerzucał opasłe tomy, ale w jego umyśle uparcie krążyły myśli, których nie dało się nijak uspokoić. Tej jednak nocy nie położył się wcale na przeznaczonym dla niego posłaniu w dormitorium Ślizgonów. Nie miał ochoty oglądać twarzy kolegów z drużyny, nawet gdyby jednym z nich miał okazać się Krueger. Gdyby zaś przyszło mu spojrzeć na bezczelnie uśmiechniętą twarz Daemona, doprawdy nie miał pojęcia, czy zdołałby powstrzymać gniew, czy nie obudziłaby się w nim brutalna, niepowstrzymana, pierwotna furia, którą znał dobrze z tej opuszczonej chaty w głębi Zakazanego Lasu, w której bił młodego Lancastera długo i bez litości. Okrucieństwo budziło się w nim ostatnio w najmniej oczekiwanych momentach, przynosząc ze sobą niekiedy niespodziewaną ulgę. Tej nocy był więc, jak wiele innych nocy przedtem, całkowicie rozbudzony, zmęczony tą nieznośną, okropną, surową trzeźwością. Wciąż miał na sobie garnitur i koszulę, te same, w których przyszedł na ślub, choć brakowało marynarki, którą najprawdopodobniej porzucił gdzieś w trakcie tego popołudnia, nie mając o tym nawet pojęcia. Rękawy starannie odwinął, zakrywając materiałem czerń Mrocznego Znaku, wyraźnie odcinającego się na tle jego bladej skóry. Pulsujący ból nie minął, choć nie był już tak dokuczliwy, może nawet niósł ze sobą pewnego rodzaju oczyszczenie. W oplatającym go mroku nocy był jedynym punktem odniesienia, jedynym dowodem zakorzenienia w rzeczywistości, jedyną szansą na skupienie na czymś uwagi. Korytarze wydawały się niepokojąco puste. Nie natknął się na żaden patrol aurorów, których ze względu na ostatnie wydarzenia wysłano do szkoły, nie trafił nawet na zapchloną kotkę Filcha. Ryzykował, włócząc się o tej porze po Hogwarcie jak bezpański pies, z jawnym dowodem swych zbrodni czerniącym się na ramieniu, jednak tkwił najwyraźniej w przekonaniu o swej bezkarności. Jutro rano będzie musiał zastanowić się nad ukryciem tatuażu za pomocą magii. Odkąd wrócił do zamku, nie szukał panny di Scarno ani nie dążył do kontaktu, skłamałby jednak, gdyby powiedział, że w ogóle o niej nie myślał. Widział, w jakim była stanie, gdy opuszczała salę. Pamiętał siebie samego w dniu zamordowania Montez, przypominał sobie mnogość błędów, jakie wówczas popełnił, chociaż wiele wydarzeń pomiędzy zakopaniem jej ciała a spotkaniem z Chiarą wymieszało się w jego pamięci i wyblakło, z kolei wiele z jego ówczesnych poczynań nie miało już obecnie racjonalnych podstaw. Postępował wtedy nielogicznie i bezsensownie, a dowodem tego mógł być chociażby lakoniczny list do Krukonki. Był jednak silniejszy od niej, z innej gliny ulepiony. Pozostawiona teraz samej sobie, pozbawiona jakiejkolwiek kontroli, dziewczyna mogła dopuścić się nierozsądnych czynów. Być może ściągnąć kłopoty nie tylko na siebie, ale i na innych. Pamiętał jeszcze panikę w jej oczach, krople krwi na pobladłej twarzy i niekontrolowane drżenie rąk. Była przerażona i zupełnie nieprzygotowana na to, co miało nastąpić. Pod tym wszystkim była tylko nastolatką, a morderstwo stanowiło przekroczenie jednej z tych granic, w stronę których bała się zwracać wzrok. Gdyby to jemu powierzono to zadanie, rozegrałby to przecież zupełnie inaczej. Gdy przemierzał korytarz na ostatnim, siódmym piętrze, jego zamyślenie przerwały z nagła fałszywe dźwięki fortepianu. Zmarszczył brwi, obrzucając spojrzeniem pogrążone w mroku ściany, nieświadomie ściskając w kieszeni różdżkę. Dopiero teraz zrozumiał, gdzie się znajduje. Znał to miejsce bardzo dobrze, to tutaj spotykali się zazwyczaj z Chiarą, by spędzać razem niespokojne, gorączkowe noce. Z początku przemknęło mu przez myśl, że to może Irytek buszuje po którejś z sal, jak zwykle powodując przy tym mnóstwo niepotrzebnego hałasu. Zesztywniał i obrócił się na pięcie, zamierzając ewakuować się stąd, zanim cholerny poltergeist ściągnie tu Filcha we własnej osobie oraz cały zastęp aurorów, lecz wtedy w oczy rzuciły mu się na wpół otwarte drzwi, których z reguły tutaj nie było. Dźwięki ucichły, lecz on stał nadal, spoglądając w tę stronę z pewnym zaciekawieniem. Dobył swej różdżki, tak na wszelki wypadek, a potem postąpił kilka kroków naprzód i przekroczył próg pomieszczenia, omiatając je szybkim spojrzeniem. Tego co zobaczył, nijak się nie spodziewał. Znał to pomieszczenie, chociaż od dawna w nim nie bywał, przynajmniej nie regularnie, jak miał w zwyczaju kiedyś. Ten konkretny pokój znajdował się jednak na trzecim piętrze, nie na siódmym, a on mógłby przysiąc, że drzwi, które dopiero co przekroczył, powinny prowadzić do Pokoju Życzeń. Kto mógłby mieć jednak podobne życzenie? Rozejrzał się po wnętrzu i wtedy właśnie dostrzegł ją, leżącą na ziemi jak marionetka, z pustym spojrzeniem wlepionym w sufit, nieświadomą otaczającego ją świata. Zacisnął zęby, świdrując ją wzrokiem, a jego ślepia raz jeszcze przemknęły po pomieszczeniu, rejestrując zniszczony fortepian, identyczny jak ten kilka pięter niżej. Stał chwilę w całkowitym milczeniu, z maską obojętności oblekającą twarz, najwyraźniej bijąc się z myślami. Wreszcie jednak, poniósłszy sromotną porażkę w walce z samym sobą, zamknął za sobą drzwi z cichym pyknięciem i podszedł do niej, klękając obok i biorąc ją w ramiona. Podźwignął jej bezwolne ciało, czując jej delikatny opór. — To ja — mruknął, jakby ta informacja mogła być w jakimkolwiek stopniu uspakajająca. Zaniósł ją na drugi koniec pokoju i posadził, czy raczej nawet położył, w skórzanym fotelu. Spojrzał jej w oczy, chcąc zapytać, co ona, do cholery, wyprawia, ale wyraz jej brązowych tęczówek sprawił, że nie odezwał się ani słowem.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Czw 20 Mar 2014, 00:39
Czy Chiara również miała paść ofiarą tej strasznej choroby, jaką była bezsenność? Mam nadzieję, że nie, bo choć zdarzało jej się wybierać w niektóre noce na długie spacery z Amante przy boku, znacznie bardziej wolała bezpieczną przystań osłoniętego kotarami łóżka i poczucie jakiego nie doświadczała nigdzie indziej, przeświadczenie, że jest u siebie, w domu. Czyż nie zabrano jej już zbyt wiele? Czy choć ten skrawek poczucia bezpieczeństwa nie był prawem, które należało jej się niezbywalnie i niezaprzeczalnie? Tym razem jednak to nie ktoś z zewnątrz ingerował w jej życie, w jej codzienność. To jej własne, ciało, jej umysł, jej dusza buntowały się przeciwko tak niegodziwemu ich traktowaniu. Przeciwko próbom, na które nie była gotowa, przeciwko obnażaniu jej i drżącej ze strachu oraz upokorzenia wystawianiu na widok publiczny. W tej chwili była jak najdalsza od jakichkolwiek refleksji dotyczących tej kwestii, jednak wątpię aby kiedykolwiek była w stanie zapomnieć ten dzień. Choć kolejne wydarzenia pewnie zmieszają się w splocie bolesnych doświadczeń, to 30 maja przestanie oznaczać dla niej kolejną rocznicę narodzin i już na zawsze pozostanie bolesnym symbolem tego, jak jej duszę rozdarto na dwoje. Mimo wszystko postępowała chyba mniej chaotycznie niżeli Rosier tamtego dnia, choć logiki trudno byłoby się doszukiwać zarówno w gorzkich słowach rzuconych w twarz matce, wielkim całopaleniu ubrań, kłótni z Franzem, czy też furii jaka ogarnęła ją na widok starego, zniszczone i przede wszystkim niczemu winnego fortepianu. Nie posunęła się jednak do posłania sowy Evanowi, prawdę powiedziawszy wcale nie chciała go teraz widzieć, nie chciała by był przy niej i mógł sycić się jej słabością. Choć od dawna ich relacje wykroczyły poza pierwotną sferę, ona wciąż spostrzegała w niej jakieś ślady starej gry, w której chciała wygrywać. A tego wieczora, tej nocy sięgała dna. Nie pomyślała także, aby w cielesnych rozkoszach szukać ucieczki od wspomnień, powracających wciąż odgłosów, obrazów, a nawet zapachów. Właściwie fakt, że skierowała swoje kroki do Pokoju Życzeń, który oddzieliłby ją od świata zewnętrznego murem nie do przebycia (gdyby oczywiście zamknęła dokładnie drzwi), był dowodem na to, że całkiem sprawnie rozumowała. W końcu chciała uciec, chciała być sama, chciała cierpieć bez świadków, bo od teraz, od dzisiaj wiedziała, że tłum twarzy, z których wyzierają na ciebie błyszczące, wygłodniałe sensacji oczy obserwujące każdy twój najmniejszy ruch - to dokładnie jest jej koszmar, to jest to, co przeraża ją najbardziej. Leżała na ziemi bez ruchu, wydawać by się nawet mogło bez życia, ale tak na prawdę po prostu w końcu udało się jej wyłączyć. Bo to puste spojrzenie wcale nie wypatrywało na suficie kolejnych sekund przeklętego ślubu. Chiarze udało się zatracić w ciepłej ciemności niczego, gdzie nie było strachu, bólu i ochrypłego skowytu umierającego mężczyzny, którego serce rozszarpało ostrze sztyletu trzymanego przez drżącą dłoń. Nie słyszała niczyich kroków, nie zdawała sobie sprawy, że nie zamknęła za sobą drzwi i naraziła się na niepowołane towarzystwo. I choć Evan był najprawdopodobniej jedną z najbardziej odpowiednich osób, które mogłyby się na nią w podobnych okolicznościach natknąć (zwłaszcza gdy alternatywą zdawał się być Filch, lub jeden z aurorów), znacznie lepiej byłoby, gdyby zostawiono ją samej sobie. Może leżałaby tak przez kilka godzin, może kilkanaście, względnie także kilkadziesiąt. A może nie podniosłaby się już nigdy, bo i po co, prawda? Kiedy wszystko czego pragniesz zostaje obrócone w niwecz, a wszystko w co wierzysz wyśmiewają z okrucieństwem, życie wcale nie wydaje się tak bardzo lepsze od śmierci. Jej ciało zaprotestowało przeciwko dłoniom, które nagle je objęły i podniosły z dawno nie pastowanych desek parkietu. Pierwotny lęk grawitacyjny sprawił, że mięśnie się napięły, a ciało na chwilę zesztywniało w buncie, który szybko został jednak stłumiony. Powróciła wiotkość, pewna bezwładność ciała, które spoczywało w ramionach Rosiera, jakby tam właśnie należało i chciało zostać. Fotel przywitał je jednak równie przyjazną miękkością i gładkością chłodnej skóry, która jednak szybko zaczęła wchłaniać ciepło rozpalonego ciała Chiary. Nigdy jeszcze nie czuła się w ten sposób, choć jej skóra pozostawała chłodna, a dłonie lodowate, wewnątrz płonęła. Może to było właśnie jej własne piekło? Powieki, które jeszcze przed kilkoma sekundami było mocno zaciśnięte, teraz zatrzepotały lekko i ukazały się chorobliwie zwężone źrenice, serca oczu, które wcale nie widziały tego, na co patrzyły. Dopiero po kilkunastu sekundach, kiedy wróciła Chiarze normalna ostrość widzenia, a otumaniony mózg przetworzył pochwycone przez uszy słowa, dopiero wtedy spojrzała trzeźwiej, a na jej twarzy błysnęło coś w rodzaju nieprzyjemnego szoku i rozpoznania. -Idź stąd. - wyszeptała zimno, przesuwając się tak, aby być jak najdalej od chłopaka, choć siedząc w fotelu nie miała specjalnego pola do manewru. Nie chciała mieć do czynienia z nikim, kto obecnie lub w przeszłości szczycił się wężem w herbie, wolałaby aby Slytherin nigdy się nie urodził, albo sczezł za młodu, nawet gdyby to miało oznaczać, że także i ona nie miałaby szansy pojawienia się na świecie. Jej spojrzenie błądziło po ścianach, suficie i częściowo także po przysłaniającym jej połowę pomieszczenia Rosierze. W końcu zatrzymały się na odwiniętych rękawach koszuli, a jej serce ścisnęło się lekko. Była idiotką, sentymentalną idiotką. Bo jak wytłumaczyć inaczej fakt, że tego samego dnia, w którym musiała zabić człowieka i praktycznie wyrzekła się matki, była w stanie przejąć się taką nieistotną bzdurą jak zmiana sposobu noszenia ubrań przez Evana? Czuła jednak, że kolejny stały punkt we wszechświecie, coś co znała i co dawało jej dziwaczne poczucie bezpieczeństwa i przynależności, został jej odebrany. Jakby nie dość dzisiaj straciła. -Nie powinieneś teraz świętować? - zapytała jadowicie, choć w jej oczach czaiła się dzikość i jakieś cienie tak niedawno przeżytego strachu. Być może fizycznie nie miała już krwi na rękach, ale w sensie psychicznym długo nie będzie "czysta". Może już nigdy?
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Nie 23 Mar 2014, 03:05
Każdy doświadczył kiedyś nieprzespanej nocy. Nocy pełnej udręk, nocy świadomej, bolesnej, naznaczonej trzeźwością, skażonej chorobą cierpiącej duszy. W dusznych oparach, w potliwej przystani własnego łóżka, każdy dochodził kiedyś do wniosku, jak wiele zmarnowanych godzin oddałby za sen. Ale to nie oznaczało jeszcze przewlekłej bezsenności. Evan cierpiał na tę przypadłość od miesięcy, lat, zmagał się z nią pośród wielu bezsilnych wieczorów. Chiara nie powinna martwić się na zapas. Atak paniki wystraszył ją i nieco namieszał jej w głowie. Zabiła dziś sen, niewinny sen, ale po tej nocy przyjdą następne, podobnie jak po tym mordzie nadejdzie czas na kolejne. To jeszcze nie koniec, panienko di Scarno, świat nie rozpadł się dziś na miliony kawałków, następnego dnia też wstanie słońce. Jakkolwiek przerażająca mogła się w tej chwili ta świadomość wydawać, należało stawić jej czoła, bo śmierć miała w tej wojnie naznaczyć każdego na swój sposób. On nie zamierzał być jedną z ofiar z nagłówków gazet. Nie lękał się zagrożenia, był nim. Gdy niósł ją przez pokój, czuł jak jej wątłe ciało tężeje w jego ramionach w słabej, nieudanej próbie protestu. Nie poznawała go, miała zaciśnięte powieki, tkwiła w dziwnym letargu, swego rodzaju oderwaniu od rzeczywistości, jednak nie czuł od niej alkoholu. To nagłe otępienie wydawało się niespotykane w połączeniu z uprzednim wybuchem gniewu, którego mógł się wyłącznie domyślać, sądząc po opłakanym stanie fortepianu oraz dźwiękach, jakie dobiegły go z Pokoju Życzeń. Nie, nie działała dzisiaj logicznie i daleko było jej do tego. Znalazła ten pokój gnana potrzebą, a nie myślą o uchronieniu się przed konsekwencjami zbrodni. Gdy się w nim zamykała, to dlatego, że szukała ukojenia w samotności, a nie obawiała się niebezpieczeństw natknięcia się na kogoś niepowołanego. Pamiętał dzień śmierci Nette i chociaż jego stan pozostawiał wówczas wiele do życzenia, a jego czyny ocierały się nieraz o absurd, nie powiedziałby zapewne, by zachowywał się tej pamiętnej nocy bardziej chaotycznie niźli Chiara obecnie. Oczywiście nigdy nie powinien był do niej pisać, ta niewątpliwa głupota nie powinna mieć miejsca, ale być może wyszedł na tym lepiej niż mogło się wydawać. Gdyby pozostawiono go wtedy samemu sobie, przypuszczalnie mógłby dopuścić się czegoś znacznie gorszego. W jej ciele znalazł ukojenie, w jej ustach zapomnienie, pośród jej westchnień upragniony spokój. Opuszczona na miękką skórę fotela, nie od razu otworzyła oczy. Chwilę jeszcze tkwiła nieruchomo, nieobecna i odrętwiała, a potem spojrzała na niego wzrokiem, w którym brak było zrozumienia. To ja, powtórzył półgłosem, próbując przywołać ją do rzeczywistości, a wówczas coś w jej oczach odmieniło się, z kolei na jej obliczu błysnęły niechęć i rozpoznanie. Zesztywniała, odsunęła się od niego gwałtownie w znanym mu doskonale odruchu obronnym, zupełnie jakby te dodatkowe centymetry zyskanej przestrzeni miały dać jej wolność albo przynieść ratunek. Pozwolił jej na to, czując jak dystansuje się od niego, mimo iż dobrze wiedział, że w duszy była tak samo przerażona i zagubiona jak przed sekundą. Wysłuchał jej słów z niewzruszonym wyrazem twarzy, a następnie wyprostował się, nie cofając jednak ani o milimetr. — Skoro tego sobie życzysz, wyjdę, gdy tylko upewnię się, że twoja nieuwaga nie ściągnęła w pobliże zastępu aurorów — odrzekł spokojnym, nieco chłodnym tonem, spoglądając na nią z góry. Nie zamierzał tkwić przy niej na przekór, nie bacząc na jej opór. Zbyt wiele razy upominał się dziś, by nie zawracać sobie nią głowy, aby teraz, niezależnie od okoliczności, tracić na nią swój czas i nerwy. Być może wcale nie była ich warta. Dostrzegł jej spojrzenie wlepione w zakryte rękawem przedramię. Dla niego ta zmiana, choć błaha, również wydawała się nieprzyjemna. Miał swoje rytuały, swoje przyzwyczajenia, których przestrzegał z wyjątkową skrupulatnością, bo były czymś trwałym i niezmiennym, pewnym stałym punktem w jego życiu, co do których wiedział, że choćby wszystko inne legło w gruzach i zamieniło się w popioły, to jedno pozostanie nieodmienne i pewne. Jemu również odbierano coś, co miało dlań znaczenie, jednak wszystko miało swoją cenę. Musiał coś poświęcić, by dotrzeć tutaj, gdzie był teraz. Poświęcić swoje nawyki, poświęcić niewinność, czyjeś życie i swoje sumienie. A jego droga dopiero się przecież rozpoczynała. Na dźwięk jej słów uniósł lekko brwi. Spoglądał jej w oczy w ponurym milczeniu, nieporuszony jadowitym tonem, za którym usiłowała nieudolnie ukryć emocje. Chwycił mankiet koszuli w okolicach lewego przedramienia i podwinął ją zamaszystym ruchem, odkrywając czerń Mrocznego Znaku, który wciąż jeszcze pulsował tępym bólem, przyjemnym, surowym i oczyszczającym. Patrzył jej w oczy z jakąś ledwie dostrzegalną nutą okrucieństwa. — Ach, o tym mówisz? — zapytał, unosząc ramię wyżej. Obserwował wyraz jej twarzy, gdy palcami tej samej dłoni dotykał jej zimnego policzka. — Czyżbyś wreszcie zaczęła się mną brzydzić, di Scarno? Powiedziałbym, że to o dobre kilka miesięcy za późno. Cofnął dłoń, chwilę jeszcze przyglądając jej się z uwagą. Widział w jej oczach wiele emocji, do których nie potrafiła i bała się teraz przyznać. Dostrzegalny przed momentem odblask okrucieństwa w jego ciemnych ślepiach zniknął, a chociaż jego spojrzenie wciąż pozostawało chłodne, zdawało się, że odrobinę złagodniało. Odezwał się znienacka, głosem spokojnym i niegłośnym. — Nie jestem twoim wrogiem, Chiara.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Sro 26 Mar 2014, 12:21
Gdzieś w głębi serca zdawała sobie przecież sprawę, że ani ten dzień, ani następująca po niej noc, nie są ostatnimi w jej życiu, że przyjdzie po nich wiele kolejnych, czy podoba jej się to, czy wręcz przeciwnie. Ale ta perspektywa wcale nie wydawała się jej w tej chwili tak pocieszająca, jak mogło się to wydawać Evanowi, być może nawet była jednym z powodów, dla których zapadła się w ciszę i odrętwienie. Bo jak miała spędzać kolejne tygodnie i miesiące, jakby nic się nie zmieniło? Jak miała zaakceptować w sobie i w świecie tak drastyczną zmianę, rysę, której nie dało się już nijak naprawić? Jak miała znosić każdą kolejną godzinę udawania kogoś, kto w tej chwili praktycznie już nie istniał? Tak, grała całe życie, sobą bywała jedynie od święta ale przynajmniej czuła się na miejscu. W tej chwili jedynym czego chciała była samotność. Cisza, spokój, możliwość zatrzymania się w świecie, który pędzi w kierunku, który (teraz była tego pewna) był jej nienawistnym. A przecież wiedziała, że to nie wchodzi w grę, nikt nie pozwoli jej się teraz wycofać, nikt nie będzie nawet próbował jej zrozumieć. Musiała więc znaleźć inny sposób, aby nie zwariować. Aby nie stwierdzić w którejś minucie, że to życie, dla ocalenia którego wbiła człowiekowi sztylet w serce, wcale nie jest warte związanego z nim cierpienia. Samobójstwo wydawało się jej najbardziej skrajnym przejawem tchórzostwa, o tyle zadziwiającym, że wymagającym równocześnie niesamowitej odwagi. Nie przesadzajmy jednak, Chiara była, nawet w swoim aktualnym, opłakanym stanie, jak najdalsza od tego, aby targnąć się na swoje życie. Zdawała sobie ponadto sprawę, że prędzej czy później nadejdzie poprawa, choćby tylko pozorna, a każde następne morderstwo będzie jedynie kolejnym. Dzisiaj wyrwano jej serce, nie będzie więc musiała przechodzić przez nic podobnego ponownie. I choć z jednej strony myśl ta była równie okropna jak to, do czego ją zmuszono, z drugiej dawała nadzieję. Obiecywała, że teraz Chiara będzie silniejsza, że jeśli wyciągnie z tego wydarzenia odpowiednią naukę, w przyszłości będzie umiała poradzić sobie z taką sytuacją, tak jak powinna to uczynić dzisiaj - bez emocji, bez wahania. I nawet jeśli dzisiaj Voldemort zmusił ją do tego morderstwa, przybliżył ją tym samym do stanu mentalnej wolności, kiedy to ona będzie decydować o swoich czynach, a nie pełznący przez jej żyły strach. Nadchodziły czasy, kiedy darowanie życia nie będzie wynikało dla niej z niemożności zabicia, ale wewnętrznego kaprysu! Nigdy nie odnajdywała sobie predyspozycji do zostania prawą ręką Voldemorta, tą bardziej krwawą, demonem zemsty, nienasyconym sukkubem. Ale może się myliła? Może Czarny Pan dostrzegał w niej coś, co było tak głęboko schowane, że nawet dla niej pozostawało dotychczas niewidoczne? Nie można było temu zaprzeczyć, podobnie jak temu, że jego geniusz przejawiał się na różne sposoby, bardzo często gorszące dla większej części społeczeństwa. Te myśli przetaczały się przez jej głowę nadzwyczaj wolno, niczym dryfujące przez nieboskłon ciężkie, burzowe chmury. Ostatecznie zostały rozgonione przez twarz, tę dokładnie, która budziła w niej tak wiele sprzecznych uczuć. taki chaos i tyle pytań bez odpowiedzi, że lepiej byłoby dla niej, gdyby wymazała ją ze swoich myśli. Ale nie potrafiła i to nie dlatego, że nie próbowała. Za każdym razem kiedy milczenie pomiędzy nimi zdawało się dawać nadzieję na zakończenie tej toksycznej znajomości, miało miejsce coś, co znowu ich ku sobie pchało. Chiara była sceptyczna w kwestiach losu, czy przeznaczenia, ale nie mogła zaprzeczać faktom: z jakiegoś powodu znajdowali się wzajemnie, gdy jedno z nich mogło zaszkodzić sobie lub temu drugiemu. Ona oddała mu tamtą pamiętną noc zabójstwa Nette, a teraz to jemu przychodziło czuwać nad jej koszmarem. -Nie wejdą tu. - odparła stanowczo na jego słowa, bo powoli zaczęła przypominać sobie gdzie jest i jak się tutaj znalazła. Coś jej jednak nie pasowało, jej czoło zmarszczyło się, kiedy usiłowała zmusić wymęczony mózg do połączenia ze sobą kilku oczywistych faktów. -Jak się tutaj znalazłeś? - zapytała w końcu, ostrym tonem, bo chyba za całkiem nieprawdopodobne należy uznać przypuszczenie, że Rosier dokładnie w tym samym czasie postanowił wyprawić się do Pokoju Życzeń i z jakichś niezrozumiałych przyczyn także zechciał uczynić go Salonem Pianistki. Wątpiła aby jej szukał, a jeśli nawet, to nie mógł wiedzieć gdzie ją znaleźć, a już na pewno nic nie dawało mu prawa przypuszczać, że jej pragnieniem okaże się to konkretne pomieszczenie. Ona sama była zaskoczona tą transformacją zaklętego pokoju. Pytanie było więc jak najbardziej uzasadnione, ale szybko zapomniała o tym, że powinna dostać na nie odpowiedź. Jej myśli rozproszyły się bowiem i po raz kolejny zbiegły się dopiero wtedy, kiedy sformułowały się w gryzący wyrzut wobec Voldemorta, Rosiera, może wobec świata, że ten traktuje ją tak bezlitośnie i nie pozostawia nawet małych przystani, skoro postanawia zatopić większe porty. Te podwinięte rękawy, odsłonięte przedramiona Ślizgona były właśnie takim drobiazgiem, który zdawał się być stałym, przynajmniej do dzisiaj. Chłopak też musiał pogodzić się z tą zmianą, ale podczas gdy on godził się na pewne poświęcenia w ramach zapłaty za kolejne metry pokonywanej drogi prowadzącej do upatrzonego celu, ona usiłowała się temu przeciwstawiać, ale nie była dość potężna wobec sił, które się sprzysięgły aby odebrać jej wszystko, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie dla Włoszki. Ponuro przyglądała się jak podwija biały materiał i odsłania tatuaż, który jej kojarzył się tylko z jednym: numerkiem, jaki hodowcy wypalali na skórze bydła, aby wiedzieć, który okaz do kogo należy. Rosier był teraz własnością Czarnego Pana, jemu służył i musiał pojawić się na każdy rozkaż, każde zawołanie w postaci palącego bólu. Słysząc pytanie chciała patrząc mu w oczy odpowiedzieć "tak, brzydzę się". Nim, jego znakiem, tym co zrobił aby go otrzymać, tym co zrobi w przyszłości aby nie zginąć za nieposłuszeństwo. Ale podczas gdy czuła niechęć do samej siebie i wszystkiego co związek miało z Voldemortem, Evan jakoś umykał spod tej klamry. Istniał gdzieś na granicy nienawiści i czegoś innego, czegoś co sprawiło, że nie zostawiła go na pożarcie Naginii i czuła niepokój, kiedy został zabrany przez Czarnego Pana dzisiaj na ślubie. I kiedy poczuła jego chłodne, szorstkie palce na swoim policzku, usłyszała też jak jej usta wypowiadają prawdę. -Nie. - stwierdziła cichym, jakby odrobinę zdziwionym głosem. Powinna go oszukać, powinna skłamać i zakończyć tę dziwną rzecz, która się między nimi utworzyła. Ale nie potrafiła, bo choć tak uparcie twierdziła, że chce być sama, to w gruncie rzeczy jego obecność dawała jej niezrozumiałe poczucie bezpieczeństwa. Tak jakby mógł on samym byciem tuż obok oddalić niebezpieczeństwo odkrycia jej zbrodni. Ale czy ona nie była tym samym dla niego? Przecież także obiecała milczeć. I przez chwilę w jej oczach widać było jak na dłoni wszystko, co czuła. Ból, przerażenie, zagubienie, obrzydzenie do tego co zrobiła, lecz także zdziwienie, bezbronność i bezradność. Trwało to jednak tylko kilka, może kilkanaście sekund, a dokładniej tyle, ile potrzebował Evan aby ponownie się do niej odezwać. Jego słowa, choć przecież powinny wywołać reakcję całkowicie odmienną, sprawiły, że na powrót przywołała na twarz maskę. Skinęła jednak głową, bo przecież nigdy go za swojego wroga nie uznawała. Rywala, owszem, ale nie kogoś, kto chciałby z premedytacją doprowadzić do jej upadku, a przecież taką osobę określa się mianem wroga, nieprawdaż? Nie wierzyła w te bzdurne opowieści, powtarzane do znudzenia w książkach i filmach, w których wypłakanie się komuś na ramieniu i zwierzenie się z problemów rozwiązuje wszystko i jest w stanie uleczyć duszę. Miała natomiast przeświadczenie, że jeśli teraz się podda i nie utrzyma samą siłą woli tych tysięcy kawałeczków jej duszy i serca, rozsypie się tak, że już nikt nigdy nie będzie jej zdolny posklejać. Nie mówiąc już o tym, że dla niej było o kilka godzin za późno na oczyszczenie. A może o kilka(naście) lat? Wyciągnęła dłoń i pochwyciła delikatnie palcami nadgarstek jego lewej ręki, po raz pierwszy z bliska oglądając ten budzący postrach symbol Voldemorta. Kochała węże, darzyła je uczuciami, których nie umiała wzbudzić sobie wobec ludzi, ale ten konkretny zbyt bardzo przypominał jej Naginii i o godzinach, które wolała zapomnieć. -Pozwolisz? - zapytała zerkając w oczy Evana i odnajdując schowaną w połach spódnicy różdżkę. -Nie możesz liczyć na to, że koszula wystarczy.
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Sob 29 Mar 2014, 23:33
Był najgorszą osobą, u której mogła szukać teraz pocieszenia. Tego dnia otrzymał najwyższe wyróżnienie z rąk samego Lorda Voldemorta i, nie oszukujmy się, przyniosło mu to satysfakcję. Miał zupełnie inne poglądy na tę wojnę, inaczej patrzył na konieczność zabijania i ponoszenia ofiar, a śmierć Charlusa Pottera nie ruszyłaby go ani trochę, gdyby tylko powierzono ją w ręce jakiegoś innego przestraszonego nastolatka, gdyby to ktoś inny, nie ona, miał zadać mu śmiertelny cios ku uciesze rozbawionego tłumu. To wysublimowane okrucieństwo wobec drugiego człowieka być może dałoby mu nawet pewną uciechę, zważywszy na zimny gniew, który wciąż jeszcze grał wtedy w jego żyłach, jednak niestety, musiało paść na pannę di Scarno. Ten dzień, na który od tak dawna czekał, przybrał zupełnie nieoczekiwany obrót i nie mógł powiedzieć, by mu to odpowiadało. Był ucieleśnieniem tego, od czego wolała teraz uciekać, a może nawet w jakimś stopniu wplątał ją w ten świat i pociągnął w jego głębiny za sobą. Znalazł się tutaj przez przypadek, jakby nie na miejscu, w wyniku jakiejś śmiesznej ironii losu, który zwykł pchać ich w swoje ramiona wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Ale nie potrafił dać jej ukojenia ani spokoju. Mimo wszystko wiedział jednak, że powinien przy niej zostać, choć ciężko stwierdzić, czy wynikało to z przekonania, że w tym stanie nie potrafiła sama o sobie zadbać, a tym bardziej uchronić się przed niebezpieczeństwem wykrycia, czy z jakiejś wewnętrznej potrzeby, której sam nie potrafił sprecyzować. Wiedział, że nie powinna zostać sama; że była nieostrożna i, co do niej niepodobne, gwałtowna, a to najlepiej świadczyło o fakcie, że nie potrafiła nad sobą tego wieczoru panować. I choć nie czuł się za nią w żadnym stopniu odpowiedzialny, w zasadzie wciąż jeszcze odczuwał cienie wściekłości, która nawiedziła go na ślubie, a rozgorzała w tańcu, który mu podarowała, coś kazało mu podnieść ją z zakurzonej podłogi, zamiast zostawić tu samej sobie. A choć wbrew temu, co mogła myśleć, nie uważał, by świadomość jutrzejszego dnia, kolejnych nocy i poranków, które w końcu nastaną, była dla niej pocieszająca, wręcz przeciwnie, przypuszczał, że przerażała ją i paraliżowała, sądził, że powinna wziąć się w garść, bo one nadejdą, być może jeszcze gorsze, skąpane we krwi i strachu, a ona będzie musiała być na to gotowa. Nadchodziła wojna i nie było miejsca na słabość. To nie koniec, bo nocy takich jak ta może być w przyszłości więcej, a ona musi znaleźć w sobie siłę, żeby stawić im czoła. Mógł ją nauczyć, mógł przeprowadzić ją przez to za rękę jak dziecko, krok po kroku. Kiedy na nią teraz spoglądał, nie dostrzegał w niej jednak materiału na zimnokrwistego mordercę ani nawet przykładnego śmierciożercę. Widział ją tylko przestraszoną, rozbitą i zagubioną, taką dokładnie, jaką nigdy nie pozwalała mu się widzieć. Różniła się od niego, nie miała w sobie skłonności do okrucieństwa, nie miała oblicza bestii ani kłębiących się w umyśle demonów. Jej moralność była pokrętna, a wartości wywrócone, ale to, na co teraz cierpiała, nie było strachem przez wykryciem, lecz głosem sumienia. On uważał, że podjęła najwłaściwszą decyzję, właściwie okazała temu plugawemu Potterowi niepotrzebną łaskę i dobroć, zabijając go szybko i bez bólu. Nędzny auror miał niemałe szczęście, że w swoich ostatnich chwilach trafił właśnie na nią, nie zaś, dla przykładu, na niego. — Tutaj? Już nie. Wolałbym jednak nie natknąć się na nich, kiedy będę wychodził — odparł nieco oschle, przyglądając jej się z góry z pewnym cieniem zainteresowania. Jej słowa tylko utwierdzały go w przekonaniu, że dziewczyna nie jest obecnie zdolna do zadbania o samą siebie. — Wszedłem. Przez otwarte drzwi. — Milczał chwilę, pozwalając jej przyswoić sobie tę informację. — Nawet nie wiem czy mam ochotę pytać dlaczego ten pokój. Myślała, że ją śledził? Sądziła, że przylazł tu za nią jak wierny kundel? Nie reagował na jej złość ani wyrzuty, może nawet spodziewał się ich, choć niewielki miał wkład w wydarzenia, których stała się dziś ośrodkiem. Gdyby o nich wiedział, być może przestrzegłby ją, by zdążyła się przygotować. Być może. W zasadzie miała prawo sądzić, że wiedział o wszystkim, bowiem słowa, które wypowiedział, gdy żegnali się po tańcu, mogłyby o tym świadczyć, choć obecnie nie miało to dla niego większego znaczenia. Spodziewał się przecież, że po tym wszystkim nie będzie mogła na niego patrzeć; że najprawdopodobniej wyleje nań cały swój żal jako na jednego z tych, którzy stali w tym bezimiennym tłumie, przyglądali się jej i otrzymali tego dnia swoją nagrodę. Kiedy pierwszy raz pytał się jej, czy brzydzi się nim, widziała w nim to, co chciała widzieć, nie miała jeszcze na dłoniach czyjejś krwi, a to, czego dokonał było dla niej czymś abstrakcyjnym i nierzeczywistym. Teraz, miesiące później, miał już na swoich barkach ciężar kolejnych tajemnic, znacznie mroczniejszych, bardziej przerażających, a ona nie była tą samą dziewczyną co dawniej. Nic więc dziwnego, że spodziewał się zgoła innej odpowiedzi. Zmarszczył brwi, gdy usłyszał jej słowa. Spoglądał jej w oczy, dostrzegając w nich te wszystkie emocje, które zwykle z wyjątkową starannością ukrywała nie tylko przed nim, lecz również przed innymi. Widział jej strach, jej ból, jej bezradność, całą delikatną duszyczkę panny di Scarno, obnażoną, barbarzyńsko obdartą z wszelkiej świętości. Spoglądał w te ciemne oczy z zachwytem, zaintrygowany i zaskoczony, bo chociaż zawsze wiedział, że pod codzienną maską obojętności kryje się o wiele więcej, nigdy nie pozwoliła mu tego zobaczyć, może prócz tych krótkich przebłysków, gdy byli razem, a jej ciało mówiło o niej więcej niż była gotowa powiedzieć. A teraz miał to wszystko jak na dłoni, jej lęk, jej emocje, wszystko to, czym nie chciała się dzielić, to co obiecał niegdyś wydrzeć z niej siłą, jeśli będzie taka potrzeba, co od samego początku starał się z niej wydobyć. Lubił prowokować, doprowadzać do granic, żywił się skrajnymi emocjami. I gdy teraz patrzył w jej brązowe tęczówki, tak czujące, tak prawdziwe, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Chwila ta minęła jednak szybciej niż się spodziewał, panna di Scarno oblekła się w obronną skorupę, a jej oczy zaszły lodem. Zmrużył ślepia, przyglądając jej się w milczeniu, czując jak jej palce oplatają nadgarstek jego lewej ręki, pulsującej bólem, którego przez kilka sekund nie czuł. W pierwszej reakcji chciał zdecydowanie cofnąć rękę, mógł przecież poradzić sobie z tym sam, jednak potem, korzystając z jej uścisku, sam zacisnął palce na jej przedramieniu i mocno pociągnął ją do siebie, zmuszając do podniesienia się z fotela. Objął ją, jakby miała mu się za chwilę wyślizgnąć, jakby brał ją w ramiona po raz pierwszy od miesięcy i lat, a potem dotknął jej twarzy, zaglądając w oczy, może szukając w nich cieni emocji. Milczał, patrząc na nią chmurnymi ślepiami. — Zdecyduj się, czego chcesz, di Scarno — mruknął wreszcie, stanowczo i chłodno, spoglądając przy tym na jej twarz, dotykając kciukiem jej warg. Patrzyła na niego spoza wyuczonej maski, ale wiedział, że trzyma w ramionach tę samą dziewczynę, która drżąc, przed sekundą kuliła się jeszcze na podłodze. — Mam zostać?
Wybacz, jeśli jest słabo, ale jakoś nie mam weny.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Sro 02 Kwi 2014, 22:50
Och, nie przesadzajmy, było całkiem sporo osób, które mniej nadawałyby się do zwierzeń. Rosier był po prostu niezdolny do pocieszenia jej, jak przypuszczam nie tylko dlatego, że akurat ten dzień w jego kalendarzu miał pozostawić raczej satysfakcjonujący bilans przeżyć, natomiast Voldemort, aurorzy, czy dyrektor… Gdyby to ich wybrała na swych powierników, albo gdyby przez własną głupotę została do tego zmuszona, zapewne skończyłoby się to dla niej jeszcze gorzej. Właściwie niespodziewane spotkanie z Evanem mogło mieć skutki jak najbardziej pozytywne, bo wymuszało na niej skupienie się na chwili obecnej, okiełznanie emocji i odnalezienie zagubionego przed kilkoma godzinami opanowania. Nie wspominając o tym, że poniekąd odrywało ją od wspomnień, co dziwne, skoro Ślizgon był tam i wszystko obserwował. Jeszcze chwilę temu bała się, że nie będzie potrafiła na niego spojrzeć, nie widząc zamiast jego twarzy oblicza Charlusa Pottera, a teraz uświadamiała sobie, że rozmowa z nim mogła właściwie oddalić te nieprzyjemne przeżycia. O ile nie wpadnie na idiotyczny pomysł rozmawiania o nich, co wydawało się nader prawdopodobne, bo nie miał w sobie zbyt wiele delikatności, a poza tym lubił wystawiać jej cierpliwość i nerwy na próbę. Gdyby znała myśli przetaczające się przez umysł Rosiera, miałaby tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego i czym różniła się od innych, że wolałby nie widzieć jej w położeniu, w którym postawił ją Voldemort? Dlaczego budziło w nim bunt wystawianie jej na podobną próbę, skoro od dawien dawna wiadomo było, że ta chwila nadejdzie, a Czarny Pan nie jest najdelikatniejszym z ludzi? Dlaczego obserwowanie jej walki wewnętrznej było czymś innym niż obserwowanie jej u kogokolwiek innego? Bo lepiej ją znał, bo była jego kochanką? Jaki to ma właściwie sens, jakie znaczenie? Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zdawał się być na nią wściekły z jakichś bliżej niesprecyzowanych powodów, które, jak przypuszczała, łączyły się jednak z osobą Daemona. Była jednak, nawet jeśli w tej chwili było to jeszcze uczucie nie w pełni świadome, wdzięczna za to, że przyszedł i postanowił zostać, wbrew jej pełnym jadu słowom. Ostatecznie nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, mógłby w każdej chwili machnąć ręką na te wszystkie godziny rozmów, zakłady i wspólne noce. Nikt oprócz niej nawet by nie wiedział, że coś podobnego ich łączyło, że kiedykolwiek miało miejsce w tym pełnym tajemnic zamku. Mógłby znaleźć młodego Blacka, albo nawet Kruegera i wraz z nimi świętować zaszczyt, jakiego dzisiaj dostąpił, choć przecież nie w jej, Chiary, mniemaniu. W jej oczach nie będzie mógł dostrzec podziwu, nie uda mu się wydusić z niej gratulacji. Nawet gdyby okoliczności były inne, nie należałaby do osób zadowolonych z takiego obrotu sprawy, zaś przelana przez nią krew przepełniła równocześnie kielich goryczy. Nikt nigdy nie widział w niej materiału na mordercę, a przynajmniej nikt nie mówił o tym otwarcie, bo kto wie jakie pomysły lęgną się w głowie Czarnego Pana. Może jednak dało się kogoś takiego z niej uczynić, przy odrobinie uporu i kreatywności. Już po dzisiejszym dniu miała stać się inną osobą, a przecież było to zaledwie jedno morderstwo, jedna decyzja, jeden sztylet i jedno rozerwane ostrzem oraz wolą serce. Jej sumienie odzywało się, ale nie mogło wygrać tej walki, właśnie dlatego, że po tym dniu miały przyjść kolejne, być może bardziej krwawe, być może wymagające od niej większej bezlitosności i oddalenia tych wszystkich wątpliwości, jakie wciąż jeszcze szarpały struny jej duszy. Jej życie stało się tego popołudnia wartością najwyższą, której podporządkowane były wszystkie inne marzenia i dążenia. Jeśli istniało cokolwiek, za co zechciałaby umrzeć, nie potrafiła tego określić słowami. Rosier nie będzie miał okazji nauczyć jej jak chcieć cudzego cierpienia, jak zabijać innych tak, aby w tym samym czasie nie uśmiercać po kawałku samego siebie. Musiała dowiedzieć się tego samodzielnie, a może z resztą widziała nadal to wszystko w trochę inny sposób. Nie chciała chcieć, chciała potrafić to zrobić bez emocji, a to spora różnica. Poza tym marne szanse aby była gotowa go w tej kwestii wysłuchać. Otwarte drzwi? Spojrzała na niego z pewnym zdziwieniem, choć to faktycznie było jedyne rozsądne wyjaśnienie. Nie przypuszczała aby ją śledził, przez myśl jej to w ogóle nie przyszło, bo choć wciąż pozostawał dla niej pod wieloma względami zagadką, to znała go relatywnie nieźle. Jej wyrzut nie był z resztą motywowany niczym innym jak niezrozumieniem. Nie zdawała sobie sprawy, że zostawiła otwarte drzwi, a więc jego obecność w środku była dla niej co najmniej niepokojąca. Po raz pierwszy poczuła w tej chwili namacalną i świadomą ulgę, że to Evan, a nie ktoś inny znalazł ją w takim stanie. Wymyślenie wiarygodnego usprawiedliwienia byłoby zapewne ponad jej możliwości jeszcze przed kilkoma minutami. Słysząc pytanie, a właściwie to stwierdzenie, które nawet nim nie było, wzruszyła w odpowiedzi ramionami. Sama nie wiedziała, nie mogłaby mu tego wyjaśnić, nawet gdyby chciała. Może instynktownie szukała pomieszczenia, które dawało jej choć minimalne poczucie bezpieczeństwa, a Pokój Życzeń nie miał określonej własnej postaci, więc nie mogła chcieć znaleźć się w nim? Wolała nie wnikać, obawiała się bowiem, że rozwiązanie tej zagadki mogłoby się jej nie spodobać. A może był to wyraz pragnienia powrotu do tamtych spokojnych czasów, kiedy żadne z nich nie miało na barkach odpowiedzialności za cudzą śmierć, a wszystko wydawało się znacznie prostsze? Czy gdyby wiedziała jak sprawy potoczą się dalej, to zrezygnowałaby z tej znajomości, która na pewno w pewien sposób przyczyniła się do jej aktualnego położenia? Trudno powiedzieć. Powinna bez wahania odpowiedzieć, że tak, tak jak w tej chwili powinna nienawidzić Rosiera. W końcu stał się członkiem organizacji, która w aktualnie bez wątpliwości była jej wysoce nienawistna, nie mówiąc już o tym, że był tam, że patrzył na zagładę jej niewinności. A jednak nie potrafiła, z różnych względów, które w sporej części nawet dla niej nie były całkowicie czytelne. Może po prostu wplątała się w tę znajomość zbyt głęboko aby teraz potrafić się z niej wyswobodzić? Marne wytłumaczenie. Może potrzebowała kogoś, komu nie musiała wszystkiego tłumaczyć, kto widział, wiedział i był świadkiem? Nie ufała mu do końca, nie był najbliższą jej na tym świecie osobą, bo za taką wciąż uznawała Jasmine, ale wiedział o niej najwięcej. Więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek. Pomimo tego, że ledwie ogarniała własne emocje, nie mogła nie dostrzec zdziwienia na twarzy chłopaka. Cóż, ona także była zaskoczona swoją odpowiedzią, tym, że właściwie w jej podejściu do niego niewiele się zmieniło. A przecież powinno! Bo był, bo widział, bo miał znak, bo… bo wiele innych rzeczy także za tym przemawiało. Jak choćby to, że wiążąc się z nim, wcale nie oddalała się od Lorda Voldemorta. Tymczasem on miał to, na co czekał, czego chciał przez cały ten czas, a ona nie miała nic. Nic oprócz bezradności, strachu i poczucia, że została w swoim życiu bezczelnie przez los oszukana, oczywiście. Tak jednak długo być nie mogło, Chiara nie byłaby sobą, gdyby nawet w tak niesprzyjających okolicznościach nie spróbowała ukryć się za maską obojętności. Przecież to zawsze najlepiej jej wychodziło, nawet jeśli było jedną wielką mistyfikacją, momentami zwyczajnie żałosną. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, czyżby Evan chciał sprawdzić na ile pewna była swoich słów i czy aby jej ciało nie powie mu czegoś innego? Jeśli tak, to niczego nowego by się nie dowiedział, bo Chiara mówiła prawdę, niechętnie, a jednak w tym względzie pozostała szczera. Nie brzydziła się go, z jakiegoś powodu wciąż nie. Czując się niepokojąco dobrze w jego ramionach czekała na ciąg dalszy, bo jakiś przecież musiał on być, prawda? Na jej ustach zadrgał lekki uśmiech, kiedy dotarło do niej pytanie. Ona zadała mu praktycznie identyczne tamten nocy, kiedy to jego gnały upiory po zamordowaniu Nette. I nawet miała zamiar podobnie jak on odpowiedzieć! Nic nie mogła poradzić na to, że miała wrażenie, jakby znowu odgrywali ten sam scenariusz. Czyżby naprawdę stali się tak nudni, tak przewidywalni w swoich zachowaniach? -Decyzja należy do Ciebie, ja jednak nie zacznę Cię ponownie wyganiać. – odparła z pewnym dystansem. Nie potrafiła z entuzjazmem zapewnić go, że jest nieskończenie rada z jego obecności i wiele by oddała aby został, nic podobnego z resztą nie czuła. A jednak wolałaby dzielić z nim te godziny, które dzieliły ich od świtu, od nowego dnia, który będzie musiała spędzić udając, że nic się od wczoraj nie zmieniło. Choćby dlatego, że jego obecność gwarantowała poniekąd bezpieczeństwo, a ona wciąż mogła zrobić coś głupiego. Ale nie tylko. Wyciągnęła dłoń i musnęła palcami tę twarz, którą tak dobrze znała. Mocno się ona jednak zmieniła od czasu kiedy zapoznała się z nią bliżej po raz pierwszy. W oczach pojawiły się nowe cienie, rysy wyostrzyły się, zniknęło nawet wspomnienie chłopięcej pucołowatości. Teraz Rosier nabrał wyglądu prawdziwego mordercy, śmierciożercy, człowieka, który w odpowiednich chwilach potrafi wyzuć się z litości. Ona jednak wolała widzieć go takim, jakim był (miała nadzieję) tylko dla niej, kiedy nic ich nie dzieliło, albo kiedy niósł ją w ramionach otoczoną jego płaszczem, bo okazała się nie dość mądra, aby zapobiec upokarzającemu upiciu się. Może to świadczyło o jej naiwności i głupocie, ale ja śmiem twierdzić, że wcale nie. Bo znała jego inne oblicza, nie uznawała ich jedynie za dominujące wobec swojej osoby. Miała rację, czy nie, jak na razie mogła sobie pozwalać na takie ułagodzenie rzeczywistości. -Może jednak naprawdę powinieneś teraz świętować. – dodała po chwili, opuszczając dłoń i opierając ją na jego klatce piersiowej. To było zwyczajne pytanie, a nie pełen jadu wyraz dezaprobaty. Gdyby była na jego miejscu, gdyby podzielała jego wartości i cele, zapewne byłaby daleka od tego, aby podobny wieczór spędzać z jakimś dziewczęciem w rozsypce. Być może jednak nie należało gdybać, bo kto wie, jakby się zachowała… Jedno jest pewne, wcale nie była nadal tą samą dziewczyną co przed sekundami.
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 11 Kwi 2014, 23:49
Dlaczego? Czy nie to pytanie towarzyszyło im przez większą część ich znajomości? Dlaczego przyszłaś? Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego się tak ubrałaś? Jeśli istniały odpowiedzi, a istniały na pewno, to żadne z nich nie było skłonne ich udzielać, może żadne nie zamierzało stawiać im czoła, nie pragnąc wcale świadomości, znajdując wygodę w oczywistych uzasadnieniach. Czy gdyby powiedział jej dlaczego, uwierzyłaby? Czy gdyby zadała mu to pytanie, spodziewałaby się szczerej odpowiedzi? Czy chciałaby ją usłyszeć? Wątpliwe, by zamierzał wyjawić jej prawdę; by w ogóle zdawał sobie z niej sprawę. Jakkolwiek nienawidził jej czasem, przeklinał w duchu najgorszymi ze znanych sobie klątw, nie była mu przecież obojętna. Czy naprawdę wyobrażała sobie, że na jej porażkę i potencjalną śmierć spoglądałby spokojnie i bez mrugnięcia powieką? Czy faktycznie sądziła, że nie różniła się dla niego od każdego przeciętnego uczniaka czy uczennicy? Jeśli ona nie potrafiła dostrzec tej różnicy w jego przypadku, być może czas najwyższy zastanowić się, komu oddawała swoje ciało. Zajmowała ostatnimi czasy dostatecznie wiele jego czasu i myśli, by zaczęło mieć to nań pewien wpływ. Jego czyny mówiły o nim na tyle dużo, że musiała być ślepa, jeśli ich nie dostrzegała. Lecz nie, nie raził go sam fakt poddania jej takiej próbie, w końcu oboje wiedzieli, że ona nadejdzie, raziła raczej forma, którą się posłużono. I chociaż zabiła, chroniąc własne życie, ceniąc je ponad żywot obcego jej człowieka, była jedną z wielu, którzy postąpiliby podobnie. Niejeden niepotrzebnie heroiczny Gryfon ugiąłby się pod siłą takiego argumentu. I on uczyniłby to, chociaż nie tylko dlatego. Pod groźbą śmierci, pod lojalnością, służbą idei i potrzebą godnej reprezentacji rodziny, pod tym wszystkim kryły się również mroczne pragnienia jego duszy, które wzrastały w siłę z każdym dniem i tygodniem. Czy więc istniało coś, za co gotów byłby oddać własne życie? Czy była to rodzina, ojciec lub matka? Czy była to jego godność? Czy idea? Nie wiedział i nie szukał odpowiedzi. Był młody, a chociaż niebezpieczeństwo śmierci czaiło się za rogiem, a jej morowy oddech nieraz owiewał już jego kark, z siłą właściwą wiekowi młodości i witalności wierzył, że nie nadejdzie ona teraz ani jutro ani za miesiąc, tylko w jakiejś nieokreślonej i niepewnej przyszłości, którą nie sposób było wyznaczyć czy nazwać słowami. Póki miał różdżkę w dłoni i siłę w ramionach, to on miał nieść śmierć, a nie przyjmować ją z pokorą od innych. I jeśli panna di Scarno chciała bez lęku czynić to samo, powinna nauczyć się tego pragnąć. Nie sposób było z powodzeniem posługiwać się zaklęciami niewybaczalnymi, a więc podstawowym narzędziem śmierciożercy, nie chcąc przy tym jednocześnie czyjegoś bólu, cierpienia i śmierci. Niezwykłe, jak jeszcze kilka miesięcy temu jedynym ich problemem, jedyną zajmującą ich sprawą była kwestia gry na jakimś instrumencie, walka o prawo do samotności, pocałunek złożony nieopatrznie na jej gładkiej, białej szyi. Nie mieli na rękach krwi, a w sercach strachu o następny dzień, zaś jedyną tajemnicą, której tak zazdrośnie strzegli, była błaha wiedza o pewnego rodzaju muzycznej wrażliwości tego drugiego. Jak wiele zmieniło się od tamtej pory, jak wiele ich jeszcze czekało. Tak, być może doprowadził ją do miejsca, w którym znajdowała się teraz. Może nawet od samego początku chciał pociągnąć ją w tę czeluść za sobą. Gdy go poznała, nie mogła zdawać sobie sprawy z tego, jak niebezpiecznym był człowiekiem. Teraz jednak, kiedy wiedziała o tym lepiej od innych, kiedy poznała już okrucieństwo wszystkich jego dokonań, trwała przy nim nadal, a on miał wrażenie, że trzymały ją nie tylko wspólne tajemnice, lecz również jakiegoś rodzaju potrzeba. Może była najzwyczajniej w świecie nierozsądna i bezmyślnie zagłębiała się w znajomość, która nie mogła przynieść jej nic dobrego, a może, zaplątana w sieć zależności, nie potrafiła się już z niej wydostać. Uzbrojony w tę świadomość, miał wrażenie swojej nad nią przewagi, nie zdając sobie jednocześnie sprawy z tego, że sam częściej niż zwykle poświęcał jej myśli i częściej niż dotąd wysyłał prośby o spotkanie. Trzymając ją dziś w ramionach, myślał jednak wyłącznie o tych ciemnych, czujących oczach, w które zaglądał przed sekundą, a które teraz patrzyły na niego zza lodowej zasłony obojętności; o tych pięknych oczach, których chłód bardziej niż kiedykolwiek rozdrażnił go i zbił z tropu. Dotykał jej twarzy i słodkich, różanych ust, niemalże poruszony, choć z nieruchomym obliczem i chmurnym spojrzeniem ciemnych ślepi; szukał w źrenicach resztek tego, co dostrzegł w nich przed chwilą, ale niczego już nie znajdował. Tylko tę delikatną twarz, którą znał tak dobrze, obleczoną w tę maskę, którą widywał na co dzień. Nie zmieniła się wiele, od kiedy po raz pierwszy spotkali się w pokoju z fortepianem. Obejmując ją teraz, tak jak wtedy w tańcu, czuł tylko, że wyszczuplała niezdrowo, jej ciało było wątlejsze i drobne. Wciąż miała jednak te same usta, ten sam pieprzyk u podstawy szyi, ten sam niezwykły zapach, który zawsze mącił mu głowie. Czuł się jak głupi szczeniak, tracąc rozsądek za każdym razem, gdy była tak blisko, a jej gorąca, odurzająca woń uderzała go i obejmowała w swą władzę, łagodząc wściekłość, uspakajając zmysły. Poczuł dotyk jej dłoni na policzku, dotarł do niego dźwięk jej słów. — Nie pytam do kogo należy decyzja, doskonale to wiem — mruknął, lekko mrużąc przy tym oczy. To było w końcu oczywiste. Jeśli zechce, zostanie, jeśli nie, wyjdzie, przy czym żadne jej słowa i czyny nie mogły zmusić go, by postąpił zupełnie inaczej. — Pytam czego chcesz ty. Spoglądał na nią chłodnym, milczącym spojrzeniem. Być może poznała jego ludzką twarz, tę, którą ujawniał niewielu, twarz człowieka, któremu zależy, ale nigdy, przynajmniej nie w pełni, nie doświadczyła oblicza bestii, które widziały jak dotąd być może tylko jego ofiary. Potrzebował obydwu, obydwie żyły w nim i należały do jego osobowości nierozłącznie i nierozerwalnie. Jeśli akceptowała jedną, w parze za nią szła również druga, ta gorsza, być może dominująca. Usłyszawszy jej słowa, zmarszczył lekko brwi, wyraźnie niezadowolony. Raz jeszcze spojrzał w jej ciemne oczy, lecz nie dostrzegłszy w nich nic, jak gdyby stracił zainteresowanie. Niechętnie wypuścił ją z objęć, choć zapach jej ciała dłuższą chwilę wirował mu jeszcze w nozdrzach. Dlaczego uparcie go o to pytała? Nie wiedział, czego ta dziewczyna od niego chciała. W jednej chwili mówiła, by został, z kolei w następnej przypominała mu wytrwale, że powinien świętować teraz z kolegami. Rozłożywszy na boki ramiona, wlepił w nią chłodne, przenikliwe spojrzenie czarnych ślepi i uśmiechnął się lodowato. — Dobrze więc — odrzekł z nutą ironii. — Skoro tak bardzo upierasz się przy potrzebie świętowania… wolisz wino czy szampana? Szczerze wątpił, by którykolwiek z jego kolegów znajdował się obecnie w nastroju do zabaw, a wszystko przez to urocze przedstawienie na ślubie, którego stała się częścią. Franz zniknął gdzieś zaraz po powrocie do zamku, na Daemona nie miał najmniejszej ochoty patrzeć (na jego wspomnienie krew znów zawrzała mu w żyłach), zaś sam Regulus wydawał się całym tym wydarzeniem lekko wstrząśnięty i najpewniej zamierzał przetrawić je w samotności. Zresztą, ta rzeź na weselu Bellatrix nawet jego, Evana, w jakiś sposób wytrąciła z równowagi, a choć niewątpliwie odczuwał satysfakcję płynącą z otrzymania wyczekiwanego Znaku, nie potrafiłby zwyczajnie opuścić teraz magicznych ścian Pokoju Życzeń i schlać się do nieprzytomności w Świńskim Łbie, zostawiając tu to przeklęte dziewczę, które z zadziwiającą łatwością mogło wpakować siebie, a może i jego w kłopoty. Rozejrzał się po pokoju i raz jeszcze utkwił wzrok w zniszczonym przez nią fortepianie, a wówczas naszła go istotna myśl. — Co zrobiłaś ze sztyletem? — zapytał nagle i ponownie zwrócił na nią badawcze spojrzenie. Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna jest ubrana zupełnie inaczej niż na ślubie, a jego wzrok padł na ciemny materiał gorsetu, powoli i bez wstydu prześlizgując się po jej sylwetce. — I z sukienką? Nie był pewien, czy po wszystkim wykazała na tyle rozsądku, by zniszczyć dowody. Biorąc pod uwagę jej opłakany stan sprzed kilku minut, mogła dopuścić się czegoś bardzo głupiego. Musiał więc zadbać o to za nią.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Sob 12 Kwi 2014, 11:04
Być może. Tak, chyba jest w tym sporo prawdy. Chiara przecież podczas ich pierwszego spotkania w Pokoju Pianistki oznajmiła Rosierowi, że jest dla niej ciekawą łamigłówką, zagadką, którą chciała by rozwiązać, wypełnić do ostatniego, najmniej istotnego hasła. Dlaczego najlepiej zaś oddawało potrzebę wiedzy. Czyż nie charakteryzowało nazbyt dociekliwych kilkulatków, które chciałyby poznać świat teraz natychmiast i mają na podorędziu nieskończoną, zdawałoby się, liczbę pytań? Chiarze w sensie fizyczno-mentalnym daleko było od tego typu niewielkich wiekiem i rozmiarem osobników, a jednak dało się w niej odnaleźć pewne do nich podobieństwo. Ją także cechowała nienasycona potrzeba informacji, wiedzy, wiadomości. Być może właśnie dlatego ostatecznie wylądowała w Ravenclawie. Wszystko co tajemnicze, ukryte za mgłą, albo w nieprzejrzystych oparach przeszłości – wszystko to aż nadmiernie stanowiło obiekt jej fascynacji. Ale nie tylko to, bo Rosier także stał się tego ofiarą, a może ofiarą w tym przypadku była tylko i wyłącznie ona? Nie był jej obojętny i przypuszczała, że podobnie sprawa ma się także i w jego przypadku. Wierzyła w to, kierując się wysyłanymi przez niego od czasu do czasu sygnałami, choć przecież pewna być nie mogła, bo oboje nazbyt zazdrośnie strzegli swoich myśli i uczuć, nawet siebie nawzajem nie wpuszczając głębiej, niżeli było to konieczne, wyłączając przypadkowe, kradzione chwile, kiedy emocje wymykały się im spod żelaznej na co dzień kontroli. Nie zakładała więc, że stałby obojętnie i przyglądałby się bez drgnienia powieki jej cierpieniom, czy śmierci. Przypuszczalnie, miała taką nadzieję, uczyniłby coś, gdyby tylko dla niego samego nie oznaczało to surowej kary. Nie, nie to by ją dręczyło, gdyby znała jego myśli. Ciekawiłoby ją bardziej, dlaczego poruszyła ją forma próby, której ją poddano. Ostatecznie nie uczyniono jej żadnej fizycznej krzywdy, naruszono jedynie jej wewnętrzną integralność, co przecież było tak typowe w przypadku Czarnego Pana. Robił to na co dzień i wciąż, Chiara doskonale o tym wiedziała, choć przypuszczała, że nie spotka jej nic gorszego niżeli tamten incydent z Naginii. Jakże była naiwna, jakże dziecinnie wręcz głupia. Teraz jednak wiedziała lepiej, już zawsze miała być bogatsza dzięki tej najtrudniejszej dla niej lekcji. Jeszcze jedna nauka płynęła z tego zdarzenia: nie mogła być wolna, nigdy nie będzie i nigdy nie była, nawet jeśli chwilami posiadała złudzenie swobody. Jeśli jednak stanie się dość silna, jeśli odrzuci niepotrzebne uczucia, które wciąż w niej chowały się po kątach i jeśli ukryje to co delikatne za jeszcze grubszym pancerzem, wtedy osiągnie względną kontrolę, nie będzie laleczką na sznurkach, którą szarpią to w jedną, to w drugą stronę ruchy dłoni lalkarza. Będzie bowiem potrafiła wykonać rozkaz bez uszczerbku dla siebie i wracać do swojego życia, jak gdyby nic wielkiego się nie stało. Teraz nie mogła już chcieć więcej. Dziecinne i młodzieńcze marzenia przestawały mieć sens w zderzeniu z rzeczywistością, a Chiara była zbyt pragmatyczna, zbyt racjonalna aby gonić za niemożliwym. Nie mogła także być niewolnicą przeszłości, podczas kiedy przyszłość wydawała się tak niepewna i najeżona trudnościami. Z resztą nigdy nie przywiązywała wagi do wspomnień, które w większej części były nieprzyjazne i nieprzydatne. Nie należała do tego typu ludzi, którzy od czasu do czasu lubią sobie usiąść i powspominać „stare, dobre czasy”. Dla niej bowiem nic takiego nie istniało, na każdym etapie swojego życia musiała zmagać się z czymś, co wcale przyjemne nie było. I nie, nie skarżyła się, uznawała to za coś normalnego. Czy ona jedna na tym świecie miała problemy? Czy tylko nad nią znęcano się, bito i zmuszano do rzeczy, których nigdy nie powinna doświadczać osoba w jej wieku? Nie, każdy z resztą miał własne kłopoty, mniejsze bądź większe, ale nie istniała chyba osoba zupełnie beztroska. Użalanie się nad sobą nigdy nikomu nie pomogło, dlatego Krukonka nie zamierzała dołączać do żałosnego grona tych, którzy swoje dnie przepędzają na jękliwym skarżeniu się na zły i niedobry los, który zawsze traktował ich gorzej, niż wszystkich innych dookoła. To chwilowe załamanie, kilka godzin rozpaczy, którym bezwolnie się poddała, to było jej potrzebne, aby się oczyścić, aby wyrzucić z siebie niepotrzebne emocje, których nie mogła dłużej ukrywać, bo przelewały się już przez brzegi czary, którą był jej organizm. Teraz jednak bezpiecznie mogła powrócić do swojej gry, do ukochanej maski chłodnej obojętności, która pozwalała osłonić się przed niegodziwością świata i nadmierną wnikliwością niektórych osobników. Taka poza była dla niej wbrew pozorom najbardziej naturalna, a już na pewno najbezpieczniejsza. Gdyby nagle postanowiła zacząć wszem i wobec dzielić się swymi uczuciami, zapewne przysporzyła by problemów nie tylko sobie, ale i kilku osobom, których tajemnic dotychczas skrupulatnie pilnowała. Nie zamierzała także czynić wyjątku dla Rosiera, choć przecież on i tak zdawał się pojawiać zawsze wtedy, kiedy jej zbroja była najcieńsza, kiedy stawała się na krótkie chwile przezroczysta. Gdyby jednak z własnej woli uczyniła wyłom w otaczającym ją murze, nie ważne dla kogo i z jakich pobudek, byłaby gorzej chroniona względem wszystkich, nie tak trudno byłoby obejść jej zabezpieczenia. A przecież i tak stał się jej piętą achillesową! Voldemort o tym wiedział, udowodnił to, właśnie Evana wybierając na potencjalną ofiarę Naginii, na razie tylko on, ale jak długo? Zawsze usiłowała chronić się przed ewentualnością posiadania takiej rzeczy, bądź osoby, która owocowałaby słabością. Nigdy nie powinna była tak się to niego zbliżyć, ale teraz było już za późno. Była tak śmieszna, tak żałosna w swoim dążeniu do przemienienia serca z ciała, w obojętny kamień, skoro wydawałoby się, że nieodwracalnie, zaplątała się w sieć niezrozumiałych dla niej uczuć i zależności, które jednocześnie drażniły, irytowały i wywoływały w niej poczucie bezpieczeństwa, dziwnej przynależności, której nie odczuwała nawet względem swojego rodu, którego nazwisko nosiła przecież od wielu lat, aczkolwiek bez większej dumy z tego powodu. Obok Rosiera mogłaby jednak postawić jeszcze kilka osób, które przebiły się jakoś przez tę obojętność z jaką traktowała znaczną większą ludzi. Jasmine, Lucien, nawet Daemon. Gdyby potrafiła być sama ze sobą szczera, szybko odkryłaby, że wcale nie jest taką samotną wyspą, jaką chciałaby siebie widzieć. -Zostań więc. – odparła spokojnym tonem, widząc jego rozdrażnienie nieprecyzyjną odpowiedzią. W tej chwili właśnie tego chciała, choć powody tego stanu rzeczy nawet dla niej były niejasne. Przyjrzała się dokładnie tej twarzy, którą znała chyba aż zbyt dobrze, choć nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek usiłowała jej rysy wyryć w swojej głowie. Czasem wystarczyło jej zamknąć oczy, aby przywołać to chmurne, przeważnie chłodne spojrzenie ciemnych oczu, wygięte w lekko drwiącym uśmiechu usta, i ciemne kosmyki włosów, które tak lubiła przeczesywać swoimi palcami. Wiedziała, że nie jest jednowymiarowy, że jego osobowość ma wiele stron, ślepych zaułków i tajemnych przejść. Nie pochlebiała sobie twierdząc, że go zna, ale nachodziła ją od czasu do czasu myśl, że poznała go lepiej, niż inni. I nie wiedziała czy to powód do dumy, czy niepokoju, bo równocześnie on także miał okazję zgłębiać tajniki jej samej. Nie znała go jeszcze od tej nieludzkiej strony, ale przecież zdarzało jej się doświadczać kaprysów żyjących w nim demonów. I akceptowała to, kim był. Musiała, jeśli sama chciała być akceptowaną. Nikt ich z resztą nie trzymał razem, mogli przestać się ze sobą widywać w każdej chwili, a jednak z tego nie rezygnowali. Kiedy wypuścił ją z objęć, wtuliła się ponownie w miękkie czeluście fotela, który w tej chwili był już jednak całkiem wygodną kanapą. Podwinęła kolana pod brodę i opadła na nich swoją twarz, wodząc wzrokiem za Rosierem. Czego od niego chciała? Chyba niczego konkretnego, nie zastanawiała się nawet nad tym. A może po prostu pragnęła aby wolał być z nią, niechętną wobec tego, z czego on się cieszył, niżeli z kolegami, którzy być może podzieliliby jego radość i w tej chwili wystawiała go na próbę? Słysząc pytanie lekko uniosła brwi. Chyba nie przypuszczał, że ona zamierzała z nim świętować, prawda? Ona, która miał dziś więcej niż wczoraj powodów, aby nienawidzić tatuażu widniejącego na jego przedramieniu i która zawsze w tej kwestii miała jasne poglądy, do tego stopnia, że samemu Czarnemu Panu oznajmiła, że nie wyczekuje momentu naznaczenia z niecierpliwością, a wyrażając się precyzyjniej, ma nadzieję, że nie nastąpi on zbyt szybko. W najlepszych okolicznościach zaś nigdy. -Wino. – odparła jednak, czując, że alkohol może jej tylko dobrze zrobić. Rozluźnić mięśnie, które pozostawały napięte od wielu godzin, jakby wciąż pozostając w stanie gotowości do walki lub ucieczki. Z pewnym wyczekiwaniem pomyślała o kieliszku burgundowego napoju, szampan stanąłby jej w przełyku, zbyt świeże było wspomnienie tego, którego piła na ślubie. Nie, nie zamierzała się upić tak, jak ostatnio, nie zwykła dwukrotnie popełniać tego samego błędu. Obserwowała go, jak rozgląda się po pokoju, nieco dłużej zatrzymując wzrok na fortepianie. Cóż, gdyby ktoś zbezcześcił w podobny sposób flet, zapewne na jej języku rodziłyby się ostre słowa, ale on nie wydawał się być specjalnie poruszony jej zachowaniem. Ona zaś sama nie wiedziała co nią kierowało, kiedy maltretowała klawisze i szarpała delikatne struny instrumentu. Te dziwne, oderwane od rozmowy pytania odrobinę ją zaskoczyły. Spodziewała się, że przyzwie jakiegoś skrzata, który bez zwłoki zorganizuje im butelkę wina, ale jego myśli najwyraźniej krążyły w tej chwili gdzieś zupełnie indziej. Tam, gdzie ona nie zamierzała się zapuszczać. Pod jego wzrokiem odetchnęła trochę głębiej, czując jak zbyt mocno zaciągnięte tasiemki gorsetu wpijają jej się w plecy, a pozycja, w której siedzi staje się niewłaściwa dla kogoś, kto ma na sobie spódnice. Nie przejęła się jednak zbytnio i to nie tylko dla tego, że nie zamierzała wykazywać się w stosunku do Evana znacznie spóźnioną skromnością. Wygięła usta w drwiącym uśmiechu i dając mu do zrozumienia, że na ten temat nie będzie poważnie rozmawiać, zapytała: -A co, chciałeś pożyczyć? O ile dla sztyletu mógłbyś znaleźć jakieś zastosowanie, to w czerwonym byłoby Ci nie do twarzy. – stwierdziła chłodno. Potrafiła o siebie zadbać. -Poza tym suknia jest już niczym więcej, tylko kupką popiołów. – umiała o siebie zadbać, nie była zupełnie nierozsądna, choć przecież niszczycielski akt, wynikał poniekąd z burzy emocji, które nią targały. A sztylet? Zamierzała go oddać Daemonowi, tymczasem był bezpieczny. Czego się Rosier spodziewał? Że zostawiając za sobą krwawy ślad przespacerowała się po szkole? Że rzuciła narzędzie zbrodni z lekkomyślnością osoby szalonej, na swoje łóżko w dormitorium? Poza tym myśląc, że musi się podobnymi sprawami zajmować za nią, okłamywał sam siebie. Nie musiał. Mógł, być może chciał, albo coś go popychało w kierunku podobnego myślenia. Ale nie musiał, nikt by mu nie rozkazał czegoś podobnego uczynić. Nikt poza nim samym.
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Czw 17 Kwi 2014, 18:35
Przetarł dłonią zmęczone oczy, ignorując uparcie tępy ból w skroniach i odczuwalne objawy braku snu. Wiele z ostatnich nocy spędził, nie śniąc, wiele z nich przesypiał czujnie, nie wypoczywając, trzeźwiejąc w trakcie, otrząsając się z resztek nocnych majaków i do rana nie zamykając już powiek. Był zmęczony, choć nie dawał tego po sobie poznać, znosząc wszelkie niedogodności bez słowa, targając je na barkach razem z przytłaczającym ciężarem tajemnic. Odkrycie ciała Montez wprowadziło go w stan nieustannej czujności, odebrało mu spokój i na wiele nocy również niezakłócony niczym sen. Jego myśli wciąż błądziły w kierunku listu, który dostał tamtej nocy, wciąż krążyły wokół zagadkowych symboli, śmierci Nette, która wracała do niego częściej niż dotąd, wokół siły, z którą się wówczas zetknął. Miał własne problemy, wcale nie mniej poważne od tych, z którymi zmagała się dziś panna di Scarno, więc może lepiej byłoby, gdyby to nimi się teraz zajmował. Mimo wszystko poświęcał jej tę noc, tak jak ona poświęciła mu kiedyś swoją, choć nie dlatego, że czuł się z tego powodu zobowiązany. Nie myślał o tym wiele, bo i nie chciał dociekać przyczyn ani źródeł. Sam brzydził się własną słabością jak niczym innym, nie potrafiąc znieść ni zaakceptować żadnych jej przejawów. Próba, której ją dziś poddano, chociaż nie wyrządziła jej żadnej fizycznej krzywdy, w pewien sposób wytrąciła go z równowagi. Tak, pragnął jej duszy, jej strachu, łez, emocji, jej intymności, tej najpełniejszej, nie tylko do cna cielesnej. Ale chciał tego wszystkiego dla siebie, bo uwielbiał doprowadzać na skraj, do granic; bo sobie to poprzysiągł. Kiedy widział ją obnażoną i zagubioną przed tłumem ludzi, budziła się w nim niechęć. Uważał, że jej próba mogła i powinna odbyć się zupełnie inaczej, jednak teraz było już za późno. Zamierzała zamknąć się przed nim, obudować w gruby mur, jak robiła to dziesiątki razy? Powinna wiedzieć, że gdyby zechciał, mógł wyciągnąć to z niej w sposób znacznie bardziej brutalny, zmusić ją do przełamania twardej skorupy obojętności po to tylko, żeby znów spojrzeć w te oczy, od których nie mógł oderwać wzroku przed sekundą. Czy nie był pod tym względem podobny trochę do Czarnego Pana? Pragnął niekiedy obnażyć ją ze wszystkiego, w co wierzyła, za wszystkiego, co skrzętnie budowała wokół siebie przez lata. Ale był jednocześnie zaplątany w tę chorą zależność, w coś, co wywoływało weń silną niechęć, gdy widział ją obnażoną tak przed innymi. A przecież nie było nawet pewności, czy ich znajomość przetrwa najbliższe wakacje. Kiedy powiedziała wreszcie, by został, spojrzał na nią jedynie przelotnie, zupełnie tego nie komentując. Przyglądał się jak sadowiła się na fotelu, który zdążył powiększyć już swoje rozmiary, dostosowując się do warunków panujących w pokoju. Czy sam fakt, że tu został, nie był wystarczającym dowodem, że tego chciał? Czy więc naprawdę musiała to od niego usłyszeć? Gdy proponował jej alkohol, nie próbował w rzeczywistości namówić jej do świętowania (nie był aż tak ślepy, by nie widzieć, że nie była dziś do tego zdolna), lecz kpił sobie z jej słów, w których usilnie powtarzała mu, że powinien się obecnie bawić. Powinien świętować? A więc musiał zrobić to tutaj, bowiem nigdzie się nie wybierał. Nie przypuszczał więc, że Chiara istotnie zdecyduje się z nim napić, choć mógł zrozumieć, dlaczego przystała na to z ochotą. Wydawało mu się z resztą, że mała dawka alkoholu nie zaszkodzi jej, lecz może pomóc, działając odprężająco, uspakajając chaotyczne myśli. Kto wie? Być może powoli jej nawet zasnąć spokojnym snem i przetrwać tę pierwszą noc bez uszczerbku. Zmarszczył więc brwi, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby to tutaj spodziewał się znaleźć butelkę najprzedniejszego alkoholu, jednak kiedy jego wzrok przemykał po zniszczonym instrumencie, jego serce nie krwawiło, a we wnętrzu nie rodził się gniew. Być może wyłącznie pytanie, to jedno, które towarzyszyło im tak często: dlaczego? Wiedział, że nie są w pokoju pianistki; że to nie ten sam fortepian, nie te same ściany. Wystarczył urywany strzęp myśli, nawet tej nie do końca uformowanej, aby go naprawić. Większy sentyment, głupi sentyment, łączył go z tamtym instrumentem, ten był tylko nieudaną, fałszywą kopią, nie znaczył nic. Wydarzenia ostatnich miesięcy zabiły w nim coś, nie potrafił już grać jak kiedyś. Otrząsnąwszy się z myśli, przypomniał sobie wreszcie, że nie sposób było zażyczyć sobie alkoholu czy jedzenia w ścianach pokoju życzeń i z pewnym grymasem na wargach przywołał do siebie skrzata. W przeciągu krótkiej chwili w pokoju pojawił się ich rodzinny sługa, młody skrzat, zupełnie inny od tego, którego przyszło kiedyś Chiarze zobaczyć. Kłaniał się swojemu panu i witał z nim z lekkim zdenerwowaniem. — Gdzie twoje maniery, skrzacie? — Evan uśmiechnął się chłodno, wskazując słudze pannę di Scarno siedzącą po drugiej stronie pokoju. — Przywitaj się z tą uroczą damą. Skrzat, wyraźnie przerażony własnym haniebnym błędem, obrócił się jak na zawołanie i pochylił w pół, zamiatając podłogę długimi uszami i przepraszając najmilszą panienkę gorliwie, w pochlebnych słowach. Rosier przyglądał się temu przez krótką chwilę, a potem, znudzony, przywołał go do siebie. Przez moment rozmawiał z nim półgłosem, pytając go o ojca i jego powrót po ślubie, a potem stanowczo rozkazał mu przynieść butelkę najlepszego wina, jakie znajdzie w ich rodzinnych zasobach. Skrzat zawahał się, ale tylko na chwilę, a następnie zniknął. Evan jednak nie patrzył na niego już od dawna. Spoglądał na pannę di Scarno skuloną przed nim na skórzanej kanapie, na jej odkryte ramiona, na podwinięte nogi, odsłonięte w nieco bezwstydny, ale bardzo pobudzający sposób. Zacisnął szczęki, wracając spojrzeniem do jej twarzy. Cholera, zdecydowanie nie potrafił trzymać się od niej z daleka, kiedy byli sam na sam. — To dobrze — mruknął, niemal zupełnie ignorując ironię, którą próbowała wybrnąć z niewygodnej dla niej rozmowy. Nie chciała wracać do tych zdarzeń myślami, doskonale o tym wiedział. Były to jednakże kwestie ważne, które musiały zostać rozstrzygnięte, nawet jeśli wymagały od niej zetknięcia się ze wspomnieniem strachu i bezradności. Być może brak mu było delikatności, być może rozjątrzał jej rany, miast łagodzić ich ból, ale nikt nigdy nie mówił, że jeśli tu z nią dziś zostanie, będzie inaczej. Spoglądał na problem logicznie i z rozsądkiem, uważając, że sama sobie z tym dziś nie poradzi, ale nie potrafił przynieść jej ulgi. To był jedyny sposób, w jaki mógł jej pomóc: pilnując, by wszystko zostało załatwione jak należy, a ona przetrwała tę noc, nie czyniąc po drodze nic nadmiernie głupiego. — Chociaż podobała mi się. Wyglądałaś w niej… zjawiskowo. Ta sukienka zrobiła wrażenie nie tylko na nim, widział to w spojrzeniach innych mężczyzn, dostrzegał w niepochlebnych słowach zazdrosnych kobiet. Była najpiękniejszą kobietą na tym weselu, nie zawahałby się nad tym nawet na sekundę. Konieczność trzymania się od niej z daleka wymagała od niego ogromnego wysiłku i tylko okoliczności oraz płynący w żyłach gniew, który spalał go ogniem od wewnątrz, sprawiały, że dystans przychodził mu z większą niż dotąd łatwością. Wspomnienie o Blackriversie wciąż jeszcze oblewało go zimną wściekłością, sprawiając, że jego szczęki zaciskały się bezwiednie, a demony podburzały go do okrutnych czynów. Coraz częściej słyszał ich syczące podszepty, coraz chętniej im zresztą ulegał. Niechęć, przytłumiona wydarzeniami ze ślubu, huczała w nim jednak nadal, choć gdy spoglądał na nią przed ułamkiem sekundy, gdy patrzył w te piękne, ciemne oczy, dostrzegając w nich cienie gwałtownych emocji, nie odczuwał jej. Dopiero kiedy na powrót otoczyła się murem, zdolny był znów nienawidzić jej, a przynajmniej głęboko i uparcie wierzyć w taką możliwość. Musiał jednak zająć się dzisiaj nią i jej sprawami, tak, musiał, bowiem w tej chwili nie ufał jej rozsądkowi na tyle, by wierzyć, że poradzi sobie z tym sama. Musiał, bo jej nieuwaga mogłaby ściągnąć kłopoty na nią i na innych. Musiał, bo nie zająłby się tym nikt inny. Ostatecznie może dlatego, że sam wmówił sobie tę powinność, jakby niedopełnienie przez niego tych spraw miało doprowadzić do okrutnych konsekwencji. Chiara sądziła, że zatuszowanie śladów zbrodni to zwyczajna oczywistość, kiedy w rzeczywistości pod wpływem silnych emocji ludzie często pozwalali sobie wówczas na podstawowe błędy. Być może sama popełniła wiele z nich, nawet o tym nie wiedząc. Nie mógł mieć pewności, jak zachowała się zaraz po wydarzeniach z wesela, jednak zważywszy na wybuch niepohamowanej złości, który doprowadził ją do zniszczenia instrumentu, na opłakany stan, w którym ją zastał, miał prawo przypuszczać, że postępowała tego dnia nierozsądnie i nie dbała o szczegóły. Podszedł do niej i chwycił jej dłoń bez zbędnej miękkości, pokazując jej ślad krwi w okolicach paznokcia, którego najwidoczniej nie udało jej się doszorować. Drobnostki, na które nie mogła zwracać obecnie uwagi. — Możesz nie chcieć o tym teraz rozmawiać, di Scarno, ale to nie coś, co można zignorować — powiedział, omiatając chłodnym spojrzeniem jej twarz. Wypuścił jej dłoń z mocnego uścisku. Nie wykazywał się szczególną delikatnością, kontynuując temat, którego wyraźnie sobie nie życzyła, jednakże uważał, że pewne kwestie musiały zostać wyjaśnione. Nigdy nie był też zresztą specjalnie delikatnym człowiekiem. — Jeśli chcesz, wybiorę się do twojego domu i upewnię się, że wszystkie ślady zostały dobrze zatarte. W tym momencie usłyszał za sobą ciche pyknięcie, a za jego plecami pojawił się skrzat z butelką węgierskiego wina i dwoma kieliszkami. Pochylił się nisko, postawił wszystko na stoliku, rozlewając alkohol do szkła, a potem zniknął, nie zapominając pożegnać się przedtem również z Chiarą. Evan spoglądał przez chwilę na dziewczynę, a potem chwycił obydwa kieliszki i wsunął jeden w jej drobną dłoń, czując przy tym jak napięte wciąż są jej mięśnie. Kiedy się nad nią pochylał, czuł też wyraźnie, że oddech ma płytki, a skórę nieco pobladłą. Zmarszczył lekko brwi. — Możesz w tym oddychać? — zapytał w końcu, dostrzegając, że gorset, który od dłuższego czasu przyciągał jego wzrok, mocno wpija się w jej skórę.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 18 Kwi 2014, 21:58
Chiara wciąż jeszcze nie potrafiła wyobrazić sobie egzystencji, w której sen nie jest prawem, lecz przywilejem, równocześnie pozostając jednak biologiczną koniecznością. Zadziwiające, że przy tak licznych wspomnieniach, które spokojnie mogłyby opanować jej podświadomość i sprawić, że śnienie stałoby się nie odpoczynkiem, a czynnością dodatkowo wyczerpującą, ona wciąż mogła korzystać z godzin nocnych w sposób co najmniej satysfakcjonujący. Bardzo rzadko obudziwszy się rano, mogła przypomnieć sobie jakiekolwiek obrazy, które podsuwała jej głowa podczas snu, co uznawała za swoiste błogosławieństwo, ze względu na okoliczności. Miała nadzieję, że nic tego nie zmieni, że skoro wydawała się tak nie czuła na śmierć innych i własne cierpienie, fakt, że tym razem to ona mordowała, nie wpłynie na jakość jej wypoczynku. Potrzebowała go, nie umiała bez niego efektywnie funkcjonować. Szczyciła się przynależnością do tej grupy osób, którym wystarcza zaledwie kilka godzin snu, ale jeśli była ich pozbawiona, natychmiast objawiało się to w jej zachowaniu i drastycznym pogorszeniu samopoczucia. Tak, zdecydowanie lepiej było jej unikać, kiedy była niewyspana. Od czasu do czasu poświęcała jednak całą noc na swoje wędrówki po milczących, zimnych korytarzach. Lubiła te godziny, spędzane jedynie w towarzystwie Amante, które mogła przeznaczyć na spokojną refleksję. Potrzebowała ich, aby wszystko sobie poukładać, nie była wzorem spontaniczności, wręcz przeciwnie, choć podejmowanie większości decyzji przychodziło jej dość łatwo, jako że miała precyzyjnie określone wartości i pragnienia, którymi się kierowała. Czasem także dostawała krótki liścik, który sprawiał, że mniej lub bardziej ochoczo porzucała bezpieczną przystań swojego łóżka. Innym razem sama kreśliła kilka słów, choć robiła to niechętnie, nie przepadając za koniecznością uganiania się za czymś, co miało pierze i ostry dziób, oraz najwyraźniej wyczuwało jej rezerwę, bo traktowało ją bez tej prostej sympatii, której przejawy spostrzegała czasem w stosunku do mniej uprzedzonych uczniów. Tym razem jednak ich spotkanie nie było efektem zaproszenia płynącego z którejkolwiek ze stron. I choć Rosier zdecydował się poświęcić jej tę noc, nie zrobił tego w następstwie jej prośby, jak to uczyniła swego czasu ona. Niewielu poza nią wiedziało o Nette, może nikt, nie licząc Voldemorta. Ona była w gorszej sytuacji, bo świadków jej czynu było znacznie więcej, w tym przynajmniej czworo Ślizgonów, co sprawiało, że utrzymanie wszystkiego w tajemnicy było zdecydowanie utrudnione. Podczas gdy ją jedną łatwo związać było obowiązkiem zatrzymania wszystkiego dla siebie, co z resztą wydawało się jej zwyczajnie oczywiste, zwłaszcza teraz kiedy pozostawali w stosunkach, które, choć niezaprzeczalnie osobliwe, sprawiały, że czuła się z nim w namacalny sposób związana, wymuszanie dyskrecji na tłumie ludzi, z których przeważająca część była zamaskowana – tak, nie wydawało się to możliwe. Nie przypuszczała jednak, aby Śmierciożercy byli nadmiernie gadatliwym gatunkiem, nie wspominając już o tym, że miała większe problemy. I choć tak skupiona była w tej chwili na własnych, nie odmawiała ich Rosierowi. Ba, gdyby postanowił się z nią nimi podzielić, z chęcią by na to przystała, łudząc się, że sprawi to, że na chwile oderwie się od tego co ją dręczy. Co więcej, spróbowałaby mu nawet pomóc, a jeśli z czegokolwiek posiadała ponad przeciętną wiedzę, to zdecydowanie były to starożytne runy, numerologia i (o dziwo!) historia magii. Podczas gdy jeśli chodzi o przedmioty różdżkowe nie wykazywała uzdolnień wykraczających ponad normę dla wieku, wiedzę na temat przeszłości, wymarłych języków, tajemniczych symboli – to wszystko chłonęła jak gąbka. Mogłaby się więc przydać, poza tym, choć sama stanowczo wzgardzała podobną formą niesienia sobie ulgi w cierpieniu, możliwość wyrzucenia z siebie pewnych rzeczy, albo wypowiedzenia ich na głos, nie jednemu już pomogła poukładać wszystkie fakty. Ponadto nie ma to jak świeże, a przynajmniej inne niż własne, spojrzenie na sprawę, czyż nie? Przyjmując jednak możliwość wyspowiadania się Rosiera przed Chiarą, za raczej niespełnialną mrzonkę, przejdźmy dalej i nie rozwódźmy się nad tym niepotrzebnie. Czas ucieka. On pragnął jej duszy, jej emocji i jej intymności, w zamian najlepiej nie dając nic. A przynajmniej nie świadomie, bo przecież, jakkolwiek by się nie bronił, nie mógł całkowicie wyeliminować pewnego poczucia przywiązania, choćby najbardziej w swej istocie wypaczonego. Był zazdrosnym egoistą, skoro wszystkiego tego pragnął tylko i wyłącznie dla siebie, Chiara jednak pobijała go w tych żądaniach, bo nie chciała tego wcale. Obie opcje były jednak równie niemożliwe do wykonania, ostatecznie bowiem Chi była tylko siedemnastolatką, a nie posągiem z kamienia. Gdyby mogła sobie wybierać kiedy emocje ukazują się na jej twarzy i tak nie zdecydowałaby się na robienie tego w obecności Evana. Znała bardziej adekwatnych do tego celu ludzi. Jeśli Rosier tak bardzo pragnął kogoś, kogo uczucia malują się na twarzy i w oczach i tylko kogoś takiego potrafił traktować bez niepotrzebnych uprzedzeń, powinien sobie znaleźć takie Słoneczko chociażby, ona przecież uznawała, że ukrywanie emocji jest jednym z najgorszych postępków człowieka, a więc sama nigdy tego nie robiła. Mógłby więc sobie z niej czytać, jak z otwartej księgi, o ile oczywiście sama jego twarz nie wywołałaby Tytana, z którym przecież byli dobrymi znajomymi. Gdyby Chiara sobie na to pozwoliła, gdyby na chwilę zdecydowałaby się stać zwyczajną nastolatką, tak łatwo by jej było się zakochać w Evanie. Miał wszystko, czego szukała w mężczyźnie, był intrygujący, przystojny, inteligentny, potrafił być dla niej równym parterem zarówno w rozmowie jak i sytuacjach intymnych. Nie przeszkadzała jej jego szorstkość i z jakichś niejasnych powodów nie bała się też, że byłby w stanie posunąć się do aktów rozmyślnej przemocy w jej kierunku, choć wiedziała przecież, że nie jest najdelikatniejszym z ludzi. Nie mogła tego jednak zrobić, nie potrafiłaby chyba sobie na to pozwolić. Inną kwestią pozostawało poza tym to, czy Rosier byłby zadowolony, gdyby sprawy miały się inaczej. Przecież ich związek, jeśli w ogóle uznać formalnie jego istnienie, był serią utrzymywanych w tajemnicy spotkań, kradzionych godzin, po których następowały długie dni, kiedy udawali, że są dla siebie nikim więcej, niżeli znajomymi z roku. Pogrążona we własnych myślach, machinalnie obserwowała Rosiera i nie drgnęła nawet, kiedy postanowił w końcu przywołać skrzata. Nie czuła się urażona zachowaniem sługi, a napomnienie Rosiera przyjęła delikatnym uśmiechem, pełnym ironii oczywiście, bo czegóż by innego? Nie była urocza i nie była damą. Jej nauczycielka etyki i savoire vivre’u zapewne dostałaby palpitacji, gdyby zobaczyłaby ją siedzącą w takiej pozycji, którą najprawdopodobniej uznałaby za godną zwykłej kurwy. Tak, niezwykła to była kobieta, która potrafiła pogodzić moralność wynikającą z książek, z tą której wpojenia w małą Chiarę wymagała rodzina, jeszcze bardziej cudowna dlatego, że potrafiła przeklinać jak szewc i nie szczędziła też bardziej dosadnych form tłumaczenia, a pozostawała przy tym wzorem wychowania i wyrafinowania. Ostatecznie nie zdobyła się na żaden gest, czy słowo w kierunku skrzata, poczekała tylko aż Rosier wyda mu stosowne polecenia i ponownie skupi swoją uwagę na niej. Nie wątpiła bowiem, że tak się stanie, nie miał raczej innych powodów aby tkwić w tym pomieszczeniu, a ponadto poza zepsutym pianinem niczego ciekawego ono nie oferowało. Koncentrowała się na nim, bo pozwalało to na zapełnienie myśli czymś innym, niżeli wspomnieniami dzisiejszego dnia, które w znacznej części były dla niej nieprzyjemne. Nawet jeśli nie zamierzał ulżyć jej w cierpieniach poprzez działanie, samą tylko obecnością sprawiał, że czuła się lepiej. Choćby dlatego, że rozpraszał myśli dotychczas zogniskowane wobec tego niebezpiecznego centrum, jakim był trzymany przez jej dłoń sztylet zatopiony w sercu niewinnego z jej punktu widzenia człowieka. Nie był w swoich słowach i gestach delikatny, ale to już przecież widziała, do tego ja przyzwyczaił. Wydawało się to najzupełniej właściwie i gdyby silił się na cokolwiek innego, gdyby próbował nagle zacząć ją traktować jak kruchy, kryształowy wazonik, dopiero wtedy zaczęłaby negatywnie postrzegać jego zachowanie. -Błędem było zakładanie jej. – odparła, chociaż przecież wiedziała, że w jego oczach oświadczenie to wyglądać będzie dziecinnie. Ale jej nie chodziło tylko o to, że począwszy od tego dnia, nie będzie potrafiła bez niechęci odnosić się do jakiejkolwiek części garderoby, której choćby element będzie czerwony. Żałowała, że kiedy ten jeden raz postanowiła zrobić coś dla siebie nietypowego, musiała jedynie pogłębić to zainteresowanie, które i tak by się stało jej udziałem, skoro zmuszono ją do mordowania człowieka na oczach tłumu. A ta suknia, jednocześnie w jakiś wyzywający sposób skromna i przyciągająca spojrzenia barwą, ona sprawę tylko pogorszyła. Nie mówiąc już o tym, że przez całe to zamieszanie, Chiara nie miała szansy wykorzystać wrażenia, jakie robiła w niej na mężczyznach. No cóż, od dzisiaj będzie wyglądać zjawiskowo we wszystkich barwach prócz czerwieni. Choć najprawdopodobniej i tak ograniczy się do czerni i szarości, nie chcąc aby kolejne odstępstwo od zwyczaju, znowu poprzedziło jakieś nieszczęście. Przypuszczalnie nie rozumowała teraz do końca trzeźwo, bo chyba przyznacie mi rację, że powyższe zdanie jest dowodem na pewien brak logiki w jej przemyśleniach, a poza tym, gdyby nie pochłaniały jej inne kwestie, zapewne wróciłaby do tego dziwnego zachowania, które Evan zaprezentował na ślubie wobec niej i Blackriversa. Podejrzewałaby go o zazdrość, i prawdę powiedziawszy pomimo wątpliwości i tak to robiła, ale nie wydawało jej się, aby dała mu po temu powody. Ponadto, nieco osobliwe byłoby to zachowanie jak na kogoś, kto nigdy nie wyraził chęci uznania ją za oficjalną partnerkę, a więc nie do końca miał prawo wobec towarzystwa traktować ją jako „swoją”. A przynajmniej nie mógł żądać, aby wszyscy domyślali się skrywanej prawdy. Także jego troska o to, aby wszelkie ślady jej winy zostały zatarte, jego pragnienie upewnienia się, że pomimo iż nie była dziś w swej szczytowej formie nie zaniedbała podstawowych kroków, w celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa i zabezpieczenia kolejnej tajemnicy, która miała obarczać jej braki, to budziło w niej także pewne zdziwienie, bo choć ona sama również była dla niego oparciem tamtej nocy, a przynajmniej ucieczką, to nie miała najmniejszych chęci aby aż do tego stopnia ingerować w jego sprawy. Doceniłaby jednak zapewne ten rodzaj manifestacji uczuć, gdyby nie fakt, że obecnie zwyczajnie ją irytował. Nie chciała tej troski, jeśli miała ona przypominać jej o tym, co się stało i zmuszać do analizowania po raz kolejny każdego kroku, każdej myśli i każdego działania, jakie nastąpiło od czasu, kiedy ten przeklęty skrzat wprowadził ją do sali balowej w Black Manor. Czy wszystkiego dopilnowała, czy nie został żaden ślad jej czynu? Pewności mieć nie mogła, ostatecznie pozostawiła za sobą ciało i plamę krwi, a to co działo się potem, wciąż było dla niej owiane mgłą wywołaną przez szalejące uczucia, a jednak wierzyła w to, że potrafiła sama o siebie zadbać. Że nie zrobiłaby nic, co mogłoby przybliżyć ją do Azkabanu. Zesztywniała, kiedy pochwycił jej dłoń w brutalnym uścisku i pod nos podstawił jej dowód zaniedbania. Wyglądał on jednak tak, jakby naderwała sobie jakąś skórkę przy paznokciu i choć zapewne teraz nie będzie mogła spocząć, aż nie pozbędzie się tej i podobnej tej plamce śladów krwi, to nie były one niczym niepokojącym. Pomijając już fakt, że pozostawały ledwo dostrzegalne, Rosier był chyba wyczulony, skoro potrafił tak sprawnie je odnaleźć. Albo, co bardziej prawdopodobne, miał w tej kwestii pewne doświadczenie. Jak to nie można było tego zignorować? Ona właśnie była na najlepszej do tego drodze, kiedy on tak brutalnie przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała nań nieprzychylnie, ale nie skomentowała jego słów. Nie chciała strzępić języka, a ponadto nie mogła mu do końca odmówić racji. To jej niechęć była tutaj nie na miejscu, choć posiadała całkiem racjonalne uzasadnienie. Szalonym wydał jej się natomiast jego pomysł, aby udać się do jej domu. Spojrzała na niego, jakby właśnie przemówił w jakimś nieznanym jej języku, albo oświadczył, że zostaje homoseksualistą. -Świetny pomysł, to idealna pora aby wyjść poza teren Hogwartu, aby móc się teleportować. Moi rodzice także będą szczęśliwi mogąc Cię ugościć o tak stosownej na odwiedziny godzinie. – zadrwiła, choć jego sugestia obudziła w niej nie tylko pobłażanie, ale całkiem spore obawy. Wolała aby nikt nie zbliżał się w ten namacalny sposób do jej życia prywatnego. Nikomu o nim nie opowiadała, nikt nigdy nie dostąpił zaszczytu odwiedzenia jej tam, gdzie ustanowiła swoje królestwo, jakkolwiek niechętnie byłoby ono odwiedzane. Pomijając Jasmine, ale wtedy głównej przyczyny jej rezerwy i zamknięcia, ojca, nie było w domu. Powiedziałaby coś jeszcze, ale przerwało jej przybycie skrzata i bardzo dobrze, bo w tych tematach każde słowo mogło być tym „o jednym za dużo”. Z wdzięcznością przyjęła od Evana kieliszek wina i bez zbędnej zwłoki zanurzyła w nim usta, upijając całkiem spory łyk, znowu łamiąc salonowe reguły zachowania. Pobladła skóra nie była efektem zbyt mocno związanego gorsetu, a przynajmniej nie wyłącznie, tym niemniej jednak zbyt pochopnie postąpiła sznurując prezent najciaśniej jak mogła. Wtedy wydawało się to przynosić ulgę, może było w pewnym sensie formą pokuty, albo czegoś równie nielogicznego. Teraz jednak sprawiało po prostu, że nie mogła wziąć głębszego oddechu, a na jej plecach tasiemki wycisnęły czerwony szlaczek. Poruszyła się lekko, pod spojrzeniem Evana, ale nie zrobiła niczego, co mogłoby umniejszyć jej dyskomfort. -Gdybym nie mogła, raczej bym z tobą nie rozmawiała. – odparła krótko, ponownie koncentrując się na alkoholu, który, wiedziała to, zbawiennie miał wpłynąć na jej stargane nerwy i napięte mięśnie. Czy pozwoli jej przespać spokojnie tę noc? To akurat było wątpliwe. Choćby dlatego, że było już po północy, a ona wciąż znajdowała się na nogach i to jakieś kilkadziesiąt stopni od bezpiecznego dormitorium.
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Pon 28 Kwi 2014, 03:40
Swego czasu każda bezsenna noc, każda minuta trzeźwości, wypełniona była po brzegi działaniem. Miał swoje rytuały, swoje zwyczaje, nie potrafił zasnąć, jeśli nie uderzył palcami w wyszczerzone bielą i czernią klawisze, nie porzucał nocy, jeśli o określonej godzinie nie zasiadł za połyskującą pokrywą instrumentu. Rytuały uległy jednakże wynaturzeniu. Coraz rzadziej bywał w salonie pianistki, nie grywał już prawie w ogóle. Nieraz spędzał noce gorączkowo, miotając się, snując plany, rozważając opcje, rozmyślając nad wszystkimi tymi wydarzeniami, które niczym sztorm wtargnęły w jego życie, wpływając na jego święte i nienaruszalne nawyki, zmieniając je, burząc. Ale jednocześnie dążył wytrwale do jakiegoś celu i czuł, że z każdą chwilą widzi go coraz wyraźniej, przekracza kolejne granice, stawia dalsze, coraz to śmielsze kroki naprzód. Bezsenność nocy leczył w ramionach kobiety, to u niej znajdował wreszcie spokój, a często też przejrzystość myśli. Kiedy do niej pisał, to najczęściej w te wieczory, gdy najciężej było mu zasnąć, gdy najmocniej ciążyły mu wspomnienia, gdy najdotkliwiej dokuczała mnogość myśli, zdarzeń, idei. Zwykle dostawała krótkie listy w najbardziej dokuczliwe z jego nocy, gdy potrzebował jej najmocniej i zdawało mu się, że tęsknił także, choć nigdy nie dawał tego po sobie poznać. Pomimo okrutnego sposobu, w który została dziś doświadczona, pomimo dziesiątek ludzi, którzy widzieli jej czyn i mogli połączyć go z jej nazwiskiem, Chiara nie była jednak wcale w tak złej sytuacji, jak mogło się wydawać. Przede wszystkim, nie pozostawiono jej z tym sekretem samej, nie musiała dźwigać go na swoich barkach samodzielnie, stopniowo popadając w coraz większą paranoję. Nie zmagała się z problemem usunięcia ciała, nie musiała uparcie odtwarzać całego tego zdarzenia w myślach, zastanawiając się, czy przypadkiem nie została przez kogoś spostrzeżona. Czy miałaby wówczas wystarczająco wiele sił, by wszystko zorganizować? Dokonała tego, rozdarła swoją duszę na dwoje na oczach śmierciożerców, ludzi winnych tak samo jak ona, związanych zmową milczenia. Większość z nich nie była ludźmi godnymi zaufania, jednak wszyscy bez wyjątku cenili swoje życie na tyle, by nie ryzykować go zdradą ani niepotrzebną gadatliwością. Bez wątpienia mieli też znacznie ważniejsze sprawy na głowie. Jedynym, co mogło ją niepokoić, była obecność czwórki Ślizgonów, z którymi codziennie przyjdzie jej widywać się na korytarzach. Któremu z nich mogła zaufać? I jak wymusić na nich milczenie? Byłyby to kwestie, które Evan rozważałby, gdyby tylko znalazł się na jej miejscu, a co do których wątpił szczerze, by kiedykolwiek zajęła się nimi ona. Własne problemy i niedokończone sprawy zwykle pozostawiał jednak osobistej wiedzy, nie będąc bynajmniej typem człowieka skorym do zwierzeń ani też nawykłym do przyjmowania pomocy. Z kłopotami zawsze radził sobie sam, dławiąc je w sobie i nie pozwalając im przejąć kontroli nad swoim życiem i zachowaniem. O wielu ważnych sprawach, niepokojąco wielu, nie wiedział nawet Franz, choć przecież darzył go pewnym zaufaniem. Był jednak zamknięty w sobie i zazdrośnie strzegł swych tajemnic, zaś możliwość szczerej rozmowy budziła w nim oczywistą niechęć jako sygnał, że problem wymknął się spod żelaznej kontroli, a on jest zbyt słaby, zbyt nieudolny, żeby go samodzielnie rozwiązać. Nawet jeśli Chiara posiadała rozległą wiedzę w temacie, który go dotyczył, nawet jeśli była w tej jednej dziedzinie jedynym w całej Anglii cholernym specjalistą, Evan nie zwróciłby się do niej z prośbą o pomoc, nie przyszedłby również, by zwyczajnie porozmawiać. Uniósłby się dumą już nie tylko dlatego, że nie przyjmował wsparcia od nikogo, ale też dlatego, że nie przyjmował go w szczególności od niej. Chyba pozostało w nim coś z ich dawnej rywalizacji. Panna di Scarno nie wykazywała zresztą specjalnego zainteresowania tematem, bo nie poruszyła go ani razu w trakcie ich spotkań, chociaż słyszała z pewnością plotki o ciele Puchonki obnażonym na stole Hufflepuffu. W zasadzie wcale mu to nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do niej, zawsze był lepszy w przedmiotach różdżkowych oraz stosowaniu magii w praktyce, potrzebował więc odpowiednio więcej czasu, by odnaleźć i przyswoić informacje, które ukrył w swym liście… które ukryło coś, z czym miał do czynienia. Czas jednak uciekał, a on czuł, że odkrycie ciała Nette było jedynie ostrzeżeniem. Tak, był zazdrosnym egoistą i nie powinno być to dla niej żadnym zaskoczeniem. Chciał jej ciała, jej duszy, jej pragnień, lęków i cierpień tylko dla siebie. Należała wyłącznie do niego. Każdy napięty nerw jej ciała, każdy skrawek skóry. Nie życzył sobie widzieć jej w ramionach innych, nie potrafił znieść jej wyzywającego zachowania, gdy była tak blisko, w tłumie ludzi, ale nie wolno mu było jej dotknąć. Nie umiał z zimną krwią patrzeć, jak zachowywała się prowokująco w stosunku do innych. Pragnął jednak jej duszy, niczyjej innej, w szczególności nie uczuć jakiejś małej Gryfonki paradującej z sercem na wierzchu, a pragnął jej tak właśnie dlatego, że na co dzień nie dawała tego innym. Jakąż satysfakcję mógł czerpać z łez, gniewu i strachu dziewczęcia, które nigdy tych wszystkich uczuć w sobie nie dławiło? Uwielbiał przecież doprowadzać do skrajności, przełamywać zahamowania, granice, zasady. Żądał od niej coraz więcej, niczego nie dając w zamian; pragnął tego wszystkiego, czego nigdy nie odważyła się podarować innym. Był jak pasożyt, który wysysa wszystko, bierze bez umiaru, aż nie zostaje zupełnie nic, czym mógłby się posilić. A ona dawała mu coraz więcej, ale czy kiedykolwiek prosiła o coś w zamian? Pod tym wszystkim, głęboko, był jednak wciąż siedemnastolatkiem, choć jego życie od dawna nie przypominało już zwykłych szkolnych perypetii, a on lata temu przestał zachowywać się jak zwykły uczniak. Ciężko było jednak oczekiwać, żeby dwoje młodych ludzi, którzy spędzali ze sobą tyle czasu, dzielili tyle ciężkich wspomnień, a często również wspólne łóżko, pozostało wobec siebie całkiem obojętnymi. Wiele dziewcząt uległo swego czasu zauroczeniu, nierozważnie pokładając w nim swe uczucia. Rzadko kiedy potrafił je jednak docenić, zamiast wykorzystać. Rzadko odczuwał zresztą coś podobnego. A jednak spoglądał dziś w jej ciemne oczy i przez kilka chwil czuł się osobliwie. Gdy sługa zniknął, Evan istotnie skupił swoje spojrzenie na panience di Scarno, bo i nie myliła się zupełnie, sądząc, że była powodem, który skłaniał go do przebywania w tym pomieszczeniu. Było to zresztą dosyć oczywiste. Wysłuchał jej słów odnoszących się do sukienki, jednak nie skomentował ich już, nic zresztą nie miał do dodania. Skoro uważała przywdzianie tej czy innej garderoby za istotny błąd, niech i tak będzie. Nie uważał jednak, by w czarnej sukni morderstwo wydawało się łatwiejszym, z kolei zielona łagodzić miała skołatane nerwy. Problem jej ubioru rozważał tylko w kategoriach piękna, nie zastanawiając się, czy czerwień istotnie tak mocno wbije jej się w pamięć, że nigdy już nie będzie zdolna jej przywdziać. Uważał suknię za piękną i żałował jedynie, że nie mógł zakończyć tego dnia, zrywając ją z niej w jakimś zacisznym miejscu, po kilku niegroźnych kieliszkach szampana, z daleka od drętwego towarzystwa podstarzałych ciotek. Wówczas przypominał sobie jednak postać Daemona, a jego ciało ponownie przeszywało ostrze niechęci, spojrzenie ciemniało, a w całej postawie można było wyczuć dystans. Zmarszczył brwi, widząc, z jaką wrogością zareagowała na jego słowa. W rzeczywistości jednak spodziewał się tego, bo też wiedział doskonale, że nie miała najmniejszej ochoty roztrząsać wydarzeń z wesela. Nie mógł jednak zignorować tego dlatego tylko, że mogło sprawić jej to ból. Nieważne jak ciężko by jej teraz nie było, trzeba było dopilnować pewnych spraw. W tej sytuacji ktoś musiał być silny, ktoś musiał okazać stanowczość, ktoś musiał nazwać sprawy po imieniu. Kiedy będzie bezpieczna, dopiero nadejdzie czas na zapomnienie. — Wyjść poza teren Hogwartu? Jak widzisz mój skrzat potrafi znacznie więcej — odparł zupełnie spokojnie, nie reagując na jej ironiczny ton. Na wzmiankę o rodzinie uśmiechnął się tylko chłodno i zakpił. — Boisz się, że twoi rodzice mnie nie polubią? Powinna wiedzieć, że naprawdę niewiele interesowało go potencjalne oburzenie jej rodziny. Uważał, że nawet oni powinni zdawać sobie sprawę z tego, że bezpieczeństwo ich córki jest ważniejsze od przerwanego snu. Nie pytałby ich zresztą o zdanie. Czarny Znak na jego ramieniu z pewnością odebrałby im chęci do jakichkolwiek protestów. Zmarszczywszy brwi, obrócił się do skrzata, który rozlał już wino i szykował się do zniknięcia. Zatrzymał go ruchem dłoni. — Skrzacie — mruknął, a słowa te brzmiały w jego ustach jak obelga. — Wybierzesz się zaraz do domu państwa di Scarno. Powiesz im, że przybywasz w moim imieniu i przeprosisz za najście. — Zerknął na Chiarę, chłodem spojrzenia uciszając jej potencjalny sprzeciw. — Potem upewnisz się, że w domu nie ma absolutnie żadnych dowodów, które mogłyby wskazywać na winę Chiary. Rozumiesz? Żadnych. Nie wolno ci opuścić go, dopóki nie będziesz pewien. Kiedy skończysz, wrócisz do ojca i będziesz milczał jak grób. Skrzat ukłonił się nisko z wrodzoną służalczością i bez słowa zniknął. Wówczas też Rosier obrócił się ponownie do dziewczyny i spojrzał jej w oczy, krzywiąc ironicznie wargi na dźwięk jej słów. Nie skomentował ich, lecz usiadł na kanapie, objął ją w talii i dosyć stanowczo obrócił do siebie plecami. Jego palce wplątały się w tasiemki gorsetu, przez chwilę walcząc z nimi bezskutecznie. Wreszcie jednak, okupiwszy swe zwycięstwo kilkoma przekleństwami, rozplątał je i znacząco poluzował ich uścisk. — Umartwianie niewiele pomoże, di Scarno. — Spojrzał na jej profil ponad jej ramieniem, wciąż bezmyślnie dotykając skóry jej pleców, materiału tasiemek. Jego spojrzenie padło na konstelację pieprzyków na jej łopatce, a potem na kieliszek, który wznosiła do ust. — To specjalny skrzaci wyrób z Węgier. Ma lekko korzenny posmak i doskonale usypia. Posiada też ciekawą historię. — Urwał na chwilę, jakby zastanawiał się, po co właściwie o tym mówi. — Pij. Powinnaś zasnąć.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Pokój Życzeń Pon 28 Kwi 2014, 20:52
Evan potrzebował schematów, rutyny, zwyczajów, które miałyby swoje miejsce w codzienności dnia, jakby miało mu zrekompensować niepewności wypełniające życie jakie wiódł, albo przynajmniej ku jakiemu dążył. Chiara zaś z właściwym sobie uporem nie planowała jutra, robiła to dokładnie, na co miała ochotę, oczywiście nie rzucając się bezmyślnie i spontanicznie naprzeciw swym pragnieniom, lecz starannie przygotowując grunt pod spełnianie zachcianek. Jeśli posiadała cokolwiek stałego, to był to właśnie Evan. Jego potrzeba powtarzalności zdarzeń, poniekąd wymuszała ją także na niej i choć początkowo trudno jej było dostosowywać swoje zamiary do jego wymagań, teraz przywykła już do takiego stanu rzeczy. Przez całe życie los rzucał nią z kąta w kąt, zabierając wszystko, co próbowało zbudować w niej choć złudne poczucie bezpieczeństwa, była więc przyzwyczajona do trwania w swoistej nieważkości. Nie przywiązywała się zanadto do ludzi, ani rzeczy, aby nie cierpieć kiedy nagle znikną z jej życia. Wyjątkiem był Amante, był nim także Evan, choć nie przyznawała się do tego nawet przed samą sobą. Ta pewna regularność spotkań, które nie odbywały się bynajmniej zawsze w tych określonych dniach, poczucie, że kolejne nadejdzie, cokolwiek innego działo się w jej życiu, to sprawiało, że nagle zaczęła zerkać w przyszłość. Nie posunę się do stwierdzenia, że tęskniła, ale czy gdyby nie odczuwała emocji przynajmniej nieco podobnej do tej właśnie, miałaby w ogóle potrzebę pisania do niego, kiedy on nie odzywał się przez dłuższy okres czasu? Wydawałoby się, że ktoś, kto tak wytrwale unika myśli o przyszłości, powinien skupiać się na roztrząsaniu wydarzeń przeszłych, odtwarzaniu ich w głowie minuta po minucie, wyobrażaniu sobie scenariuszy alternatywnych i nurzaniu się w przebrzmiałych żalach, smutkach i radościach. Chiara jednak i w tym nie odnajdywała spełnienia, a właściwie uważała rozważanie tego co było za jeszcze mniej konstruktywne. Przynajmniej jeśli chodziło o jej własne życie, bo przecież uwielbiała dowiadywać się kolejnych rzeczy o przeszłości magicznego świata i nie tylko. Może to brzmieć jak dysonans, ale ona nie widziała w tym niczego sprzecznego. Jej egzystencja była ponura, niezbyt fascynująca, a jeśli niosła jakieś lekcje, to zostały one przyswojone i nie było potrzeby wracania do wydarzeń, z których płynęły. Nie dało się jednak tak całkiem uciec zarówno od przeszłości, jak i przyszłości. Czymś nienaturalnym, chorobą, lub wynaturzeniem byłaby niemożność rozważania ich i Chiara chcąc nie chcąc bywała do tego zmuszana przez okoliczności. Jak choćby teraz, bo nie mogła, choć przecież starała się, raz na zawsze pozbyć się obrazu Charlusa z głowy, a i myśl o potencjalnych konsekwencjach powracała do niej co chwilę mącąc z trudem zdobywany spokój. Tych czworo Ślizgonów miało w jej głowie status Śmierciożerców, nawet jeśli nie wszyscy posiadali Mroczny Znak na przedramionach. Pewne zasady już ich obowiązywały i niezależnie od tego jak wtajemniczeni byli, niedyskrecja i tak ukarana byłaby równie surowo. Przynajmniej taką Krukonka miała nadzieję, stąd jej beztroska z jaką traktowała tę kwestię. A może po prostu niepokój miał dopiero nadejść, bo na razie przytłaczało go zbyt wiele znacznie silniejszych emocji. W takich okolicznościach możliwość skoncentrowania się na cudzych problemach byłaby dla niej najprawdopodobniej zbawienna, a jednak nie dopytywała się, nie próbowała odbijając piłeczkę skierować rozmowy na te niewygodne dla Rosiera tory. Dlaczego? Dobre pytanie. Mogłaby mu pomóc, bez wątpliwości zyskałby, gdyby zechciał z nią porozmawiać, a jednak nikt się tego po nim nie spodziewał. Jego duma mogła go kiedyś zgubić, a może już zachodził ten właśnie proces, toczył się niepostrzeżenie, aby w najmniej odpowiednim momencie zaprezentować owoce tajemnej działalności. Podczas gdy on traktował ją z zaborczością i zazdrością, ona na pierwszy rzut oka pozostawała obojętna. Niczego od niego nie żądała, o nic nie prosiła, dawała coraz więcej, nie chcąc nic w zamian. Obserwowała, słuchała, uczyła się, ale nie zadawała niewygodnych pytań, nie inicjowała drażliwych rozmów i nie dotykała wrażliwych miejsc w duszy Rosiera. On czynił to zaś niemalże nieustannie, czasem doprowadzając ją wręcz do skraju wytrzymałości, co przecież było jego celem. Świadomość tego faktu niejednokrotnie ocaliła Chiarę przed wybuchem niepotrzebnych emocji lub nieprzemyślaną wypowiedzią. Właśnie dlatego, że pewne rzeczy na niej wymuszał, pilnowała się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Może to jednak i dobrze, skoro była dla niego interesująca tylko tak długo, jak stanowiła dlań wyzwanie. Może powinna więcej od niego żądać, wymagać aby w zamian za jej duszę, oddawał także część własnej, jednak nigdy tego nie zrobiła. Dlaczego? Jak wszystkie inne zachowania, także i to miało skomplikowane podłoże. Nie chciała swoim zachowaniem doprowadzić do takiej sytuacji, w której poczuje się on dość niekomfortowo, aby szukać innej, mniej kłopotliwej kobiety. Nie wiedziała również, czy przygotowana jest na słowa, które mogłaby usłyszeć i czyny, których mogłaby doświadczyć, zarówno te uznawane stereotypowo za pozytywne, jak i negatywne. Co więcej nie potrafiła zaangażować się na tyle w cudze życie, aby szukać możliwości wpływania na nie, dotychczasowe jej związki, choć liczne, były krótkie i niezbyt głębokie, swoich partnerów Chiara traktowała zaś jak nowelki, które czyta się całkiem przyjemnie, ale nie zabiera to zbyt wiele czasu i nie wymaga wybitnych umiejętności intelektualnych. Przyzwyczajenie natomiast to podobno druga natura człowieka. Oczywiście powodów można by szukać jeszcze głębiej i bardziej rozlegle, ale po co właściwie tracić na to czas i litery… Było, tak jak było, a jeśli miało się to kiedyś zmienić, to na pewno nie tej nocy. Do kwestii sukni podchodzili z tak znamienną dla płci różnicą taktowania rzeczywistości. Chiara kierowała się w tej chwili emocjami, nie próbowała rozważać tego logicznie i nie widziała takiej potrzeby, wystarczało jej bowiem przeświadczenie, a nawet wewnętrzna pewność, że nie będzie potrafiła zmusić się do założenia na siebie czegokolwiek w kolorze czerwieni. Oczywiście musiała zaprezentować samej sobie jakiś racjonalny argument, ale wystarczało spostrzeżenie, że suknia przyciągnęła na ślubie wiele spojrzeń, które zapewne zajęłyby się obserwacją innych elementów przyjęcia, gdyby Włoszka miała na sobie coś równie pięknego w klasycznej czerni. Nie potrzebowała dodatkowo wbijać się w pamięć. Kiedyś lubiła szokować, teraz jednak pragnęła jedynie spokoju i wytchnienia. Być może ta wyzywająca postawa, tak dla niej charakterystyczna, wróci, kiedy tylko nadarzy się po temu okazja, w tej chwili jednak nie widziała dla niej miejsca, choćby tylko chwilowo. Nie podobał jej się tok myśli Ślizgona, nie chciała go w swoim domu, nie chciała go nawet nigdzie w pobliżu. Wystarczyło, że mógł kilka razy spotkać jej ojca na oficjalnych wydarzeniach towarzyskich podobnych do dzisiejszego ślubu, to i tak było więcej, niżeli wiedzieli przeważnie jej znajomi. To, co działo się w jej rodzinnym domu, było tabu bardziej nienaruszalnym nawet od jej wężoustwa, skrywanym w sposób wyuczony, a równocześnie boleśnie świadomy. To, na co odważał się ojciec oraz to jak zachowywała się matka – to było dla niej poniżające i bolesne. Mowa wężów stanowiła natomiast jedynie pewne dziedzictwo, coś co mogło modyfikować obraz jej osoby, ale w żadnym wypadku nie przedstawiało jej jako ofiary. Myślenie Evana, jego niezłomne dążenie do zapewnienia jej bezpieczeństwa, choć dla innej byłoby pewnie ujmujące, Chiarze zdawało się wyciem syreny alarmowej. Myślał, że wie lepiej od niej, jak należy zająć się jej własnym życiem? Nie akceptowała tego, nie chciała i chcieć nie mogła. Nie podobało jej się też, że próbuje dostać się do jej domu, do jej prywatnego życia i nie czeka nawet na pozwolenie z jej strony. Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa. Chciała zaprotestować, ale on nie czekał, aż odpowie. Po prostu robił to, na co miał akurat ochotę, kierując się źle pojętym poczuciem odpowiedzialności i jakimś przypływem rycerskości, która Chiarze wydawała się całkowicie niepotrzebna, a nawet irytująca. Bez słowa słuchała jak dysponuje swoim skrzatem. Wiedziała, że jej protest nie będzie miał większego sensu, bowiem stworzenie nie posłucha nikogo poza swym panem, a nie zdarzało jej się strzępić języka na próżno. Spoglądała więc jedynie wrogo na Rosiera, z każdym słowem przybierając coraz poważniejszą i chmurniejszą minę. -Skoro tak Ci się zebrało na deklaracje, to dlaczego nie wysłałeś im od razu prośby o moją rękę. – zadrwiła z niego chłodno. – Przynajmniej zdjąłbyś jeden kłopot z ramion moich rodziców, od wyjazdu Neila miałam już wystarczająco wiele wolności. – dodała po chwili ironicznym tonem. Co prawda to ojciec sam jeden zajmował się tego typu sprawami, ale nie potrafiła zmusić się do wypowiedzenia tego słowa. I nie, nie przesadzała. Jak wy byście zareagowali gdyby w środku nocy w waszym domu pojawił się cudzy skrzat, który był jawnym dowodem na to, że wasza córka znajduje się aktualnie w ramionach jego właściciela i, wnioskując po zleconym słudze zadaniu, jest z nim w dość bliskich stosunkach, aby powierzać mu podobne obowiązki. -I tak nic tam nie znajdzie. – dodała po chwili, jakby do samej siebie, wzruszając ramionami. Jej własny skrzat już się tym na pewno zajął. Nie tylko zobowiązywała go przynależność do jej rodziny, lecz lubił także samą panienkę, która w przeciwieństwie do swoich rodziców nie okazywała mu pogardy na każdym kroku. Pewnie dlatego, że w niczym nie chciała przypominać swego rodziciela, a poza tym nie widziała sensu w nieuzasadnionej nienawiści i agresji. Pomimo całej na niego wściekłości, nie zaprotestowała kiedy objął ją w talii, a zaraz potem zaczął walczyć z tasiemkami jego gorsetu. Reakcję na jego dotyk z całą pewnością można by określić mianem odruchu warunkowego. Podczas gdy pies Pawłowa zaczynał się pod ślinić, ona traciła ochotę na opór pod wpływem dotyku tych określonych dłoni. Nie skomentowała jego słów, które poprzedziły umożliwienie jej pierwszego od wielu godzin głębokiego oddechu. Przeciągnęła się nieznacznie pod jego palcami chcąc zapobiec mrowieniu ścierpniętej skóry, po czym ponownie napiła się z opróżnionego do połowy kieliszka. Kiedy mówił, przyglądała się trunkowi wprawiając go w lekki ruch, regularnymi ruchami nadgarstka. Nie była w sprawach alkoholi specjalistką, do degustatorki win było jej jeszcze dalej, a jednak umiała docenić dobry wyrób. Nieświadomie oczekiwała ciągu dalszego historii, bo choć przeważnie nie przepadała za takimi sytuacyjnymi anegdotkami, to w tej chwili wszystko było lepsze niż jej własne myśli. Obróciła więc głowę, tak aby móc spojrzeć na Evana i sprawdzić dlaczego przerwał, jednak wiedziona odruchem pochyliła się zamiast tego i musnęła ustami przez koszulę jego ramię. Natychmiast otoczył ją tak znany zapach, który nauczyła się lubić i rozpoznawać, co było pewnym osiągnięciem, bo nie była równie czuła na wonie co Rosier. Po tych kilku sekundach zaledwie, wyprostowała się szybko, jakby chciała wymazać krótką chwilę słabości. -Mów dalej. – zachęciła chłopaka odrobinę sztywno, choć szczerze, po czym posłusznie upiła kolejny łyk wina. Nie przewidywała tej nocy dla siebie wytchnienia, jakie mógł przynieść tylko sen, nie zamierzała więc odmawiać sobie ucieczki, choćby chwilowej, którą mogła być opowieść Evana.
Evan Rosier
Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 09 Maj 2014, 21:04
Patrzył jej w oczy, wydając rozkazy swojemu skrzatowi, patrzył w te ciemne tęczówki uważnie, zuchwale, może nawet z jakimś wyzwaniem. Jakby pytał: co na to poradzisz? Co mi zrobisz? Nie zrobiła nic, nie spodziewał się zresztą niczego innego, aczkolwiek wyraźnie dostrzegał bijącą z niej wrogość, pogłębiającą się z każdą minutą niechęć. Tak, di Scarno, robię dokładnie to, na co mam ochotę i nikt nie jest w stanie mnie przed tym powstrzymać. Ani ty, ani mój ojciec, ani cholerny Dumbledore wraz ze swoimi bezużytecznymi aurorami. Widział dziś podczas wesela, widział teraz, a także niezliczone wiele razy przedtem, jak wyczulona była na punkcie swojej rodziny. Ale im bardziej alergicznie reagowała na ten temat, im wytrwalej odsuwała go od siebie, tym mocniej wzmagała jego ciekawość, chęć wtargnięcia w tę zamkniętą sferę jej życia i, jak to zwykle bywało w jego przypadku, splądrowania jej doszczętnie, do końca, nie zostawiając niczego, co pozostało nietknięte, bezpieczne, nienaruszone. Zbrukać kolejną świętość, wziąć więcej niż chciała, niż była gotowa mu dać. Nie znał umiaru, gdy już coś osiągnął, w końcu zawsze sięgał po więcej. Było jednak więcej motywów, które nim kierowały, a w tej chwili załatwienie pewnych spraw wydawało mu się rzeczą konieczną i niepodlegającą dyskusji. Nie spodziewał się po niej wcale, że to zrozumie czy też doceni, nie chciał od niej zresztą niczego. Dbał nie tylko o jej bezpieczeństwo, lecz również o swoje własne, przy czym tej wersji zdecydowanie wolał się trzymać, nie zagłębiając się zanadto w kwestie dotyczące samej panienki di Scarno. Miał w pewnych dziedzinach nieco większe doświadczenie, a już przede wszystkim myślał w tym momencie najtrzeźwiej i żadne argumenty zagubionej nastolatki, która jeszcze przed kilkoma minutami kuliła się na podłodze i gołymi pięściami biła bezsilnie fortepian, nie mogły zmienić jego zdania. Bądź co bądź, nie miał tu też nic innego do roboty. Mógł albo zająć się nią i doprowadzić jej sprawy do końca, albo posłać ją do diabła, by nie marnować na nią czasu i nerwów. Chciała, by został, więc powinna się tego spodziewać, nawet jeśli oczekiwała odeń tylko milczącej obecności. Był praktycznym człowiekiem, toteż uważał, że lepiej walczyć z demonami przeszłości na wolności niż przezwyciężać je w Azkabanie. Chiara zaś potrzebowała czasu, żeby uporać się ze swoimi słabościami, podczas gdy świat nie zamierzał na nią czekać. Spojrzał na nią, kiedy się odzywała, zaś jego brwi unosiły się coraz wyżej z każdym jej kolejnym słowem. Ironia i obojętność, dwie siły poruszające mechanizmem obronnym panny di Scarno. Jak dobrze je znał. Uśmiechnął się lekko, jednak bez wesołości, jakby na przekór jej nachmurzonemu, wrogiemu spojrzeniu. — Musiałbym postradać zmysły, by się z tobą ożenić — powiedział powoli, mierząc ją wzrokiem. Poruszył lewą dłonią, tą dokładnie, na której widniał obnażony, czerniący się, pulsujący tępym, lecz rozkosznym bólem Znak; Znak w pełni zasłużony, niewyżebrany, okupiony tysiącem poświęceń. — Poza tym wydaje mi się, że złożyłem dziś tylko jedną deklarację. Nagła zmiana w jej zachowaniu, zauważalne przemknięcie się między zagubieniem i strachem aż na stary, dobrze znany grunt, który zawsze pozwalał jej funkcjonować i radzić sobie z rzeczywistością, cała ta odmiana wygasiła w nim, zasypała popiołem jakąś ostrzegawczą iskrę, która zapaliła się w nim, kiedy ją tu zobaczył; która kazała mu zostać i podnieść jej bezwolne ciało z podłogi, może nawet posłać skrzata do jej domu. Patrzył w jej znajome oczy, widząc w nich niechęć i gniew, a to bardzo szybko przypominało mu o własnej niechęci i gniewie, o wydarzeniach z początku wesela, tak pozornie błahych na tle późniejszych wypadków, a jednak od początku budzących w nim pewien dystans. Bardzo łatwo było mu przejść od opiekuńczości do wrogości, bowiem nienawiść była destrukcyjna, płomienna i pochłaniała wszystko. — Kłopot? Czyżby aż tak trudno było znaleźć ci jakiegoś kandydata? Chociaż gdyby spojrzeć na Neila, twoi rodzice istotnie musieli być już przyciśnięci do ściany, by się na niego zdecydować. — Wsunął jedną z dłoni do kieszeni spodni, wyczuwając pod palcami do połowy opróżnioną paczkę papierosów. Nie było sensu wyciągać pochopnych wniosków. Evan był uczestnikiem tej ślubnej szopki, wszystko widział i o wszystkim wiedział, mógł więc wysłać swego skrzata kontrolnie, bez wiedzy samej zainteresowanej. — Blackrivers może dokupić ci pierścionek do kompletu. Gdy siadał na kanapie i obracał ją do siebie, by poluzować sploty, którymi tak umiejętnie się podduszała, w jego dotyku nie było delikatności ani czułości. Szarpnął tasiemkami zdecydowanie, mocno, aż wreszcie puściły. Nie skomentował również jej słów, bowiem miał na ten temat nieco inne mniemanie. Ani jej matka, ani ojciec, ani tym bardziej ona sama nie mogli zadbać o usunięcie wszelkich śladów zbrodni lepiej od zobowiązanego do tego przysięgą skrzata. Choćby jej sługa darzył ją najczystszą na świecie miłością, nigdy nie wydano mu stosownego polecenia. Evan wierzył zaś, że przyzwyczajone do służalczości, skrzaty najlepiej służą pod rozkazami, które zresztą spełniać uwielbiały. Przyglądał się linii jej pleców, poznaczonych czerwonymi pręgami ciasno zawiązanych tasiemek, gdy w milczeniu sączyła swoje wino. Z własnego kieliszka upił zaledwie kilka łyków. W zamyśleniu patrzył na konstelację pieprzyków na jej łopatce, znajomą Kasjopeję, odbicie nieba na jej ramieniu, zupełnie zapomniawszy już o swej przerwanej historii. Poczuł zamiast tego jak się porusza i patrzy na niego pytająco, jej ciemne włosy mignęły mu przed twarzą, a wargi, dziwnie dla niego niespodziewanie, łagodnie musnęły jego ramię. Zamiast przyciągnąć ją do siebie, zesztywniał, jak dzieciak onieśmielony bliskością kobiety. Zobaczył jej zmieszanie, usłyszał słowa, ale ich sens pojął dopiero po krótkiej chwili. Jego brwi zmarszczyły się lekko, nie potrafił jednakże utrzymywać dystansu, gdy była tak blisko. Jego dłoń objęła jej talię, a usta przylgnęły do karku, jakby w odpowiedzi na tę nieśmiałą zaczepkę. Przyzwyczaił się, że rzadko inicjowała dotyk, teraz jednak, owładnięty jej słodką, odurzającą wonią, nie miał ochoty jej tego wytykać. Odnalazł resztki jej perfum w zagłębieniu szyi i oddychał głęboko, rozkoszując się najdroższym mu zapachem kobiecym, przez Francuzów zwanym czasem cassolette. — To krwawa opowieść wyczytana w księgach, o których nawet nie masz pojęcia… — mruknął w końcu, leniwie badając wargami jej skórę. Nie był pewien czy ta historia rzeczywiście przyniosłaby jej wytchnienie. Wystarczało, że wino, którym właśnie się raczyła, ze względu na swą legendę nazywane było z węgierskiego Krwią Skrzata. Miało jednakże właściwości usypiające i czasem nawet jemu pomagało w bezsennych nocach. Dobrze wiedział, co robił, gdy jej je podawał.
/Zmęczyłem tego posta. Wybacz, że nie najlepszy, noale.