|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Murphy Hathaway
| Temat: Re: Brama wejściowa Pon 31 Sie 2015, 22:14 | |
| Rudowłosa dziewczyna opatulona w mięciutki kocyk spojrzała leniwie na literki układające się w zdania, zdania w akapity oraz akapity w rozdziały. Co wszystko razem składało się po prostu w książkę - i to nie byle jaką, bo „Przewodnik po egipskich klątwach” zadany do przeczytania na poniedziałek. A jako, że Ruda znana z miłości do run, praworządności, szkoły oraz dotrzymywania terminów umiała poświęcić własną przyjemność na rzecz pożytecznego, otworzyła opasły ton. Spoglądając w między przez okno, oraz na roztaczający się przed nią widok - mianowicie tę (również) rudowłosą wariatkę, biegającą po dłoniach już kolejną sobotę z rzędu. Murphy opatulona w szare dresy z naszywką Chluby Porttree, notabene należącego (kiedyś) do starszego brata hasała swobodnie po błoniach, próbując pokonać narastające zmęczenie. Rude kładki spięte w wysoki kucyk podskakiwały wraz z każdym przebiegniętym krokiem, wysapanym oddechem, milą dzielącą ją od uzyskania przez Marfiowatą wprost wybitnej formy. Wszystkie te, oraz inne czynniki (alkohol!) koiły ból związany ze zmianami nadchodzącymi w jej życiu. Takimi, przy których siła charakteru okaże się nieodzowna, by przeżyć. No, ale ten poważny ton zostawmy na kolejne (wybaczcie, moi czytelnicy słowo) mordotwarzobicie Erica Henleya. W każdym razie - dzięki joggingowi, zadanemu kiedyś nie tak dawno temu przez młodszego kolegę, Murphy znalazła się w odpowiednim czasie i miejscu. Dobiegając do bramy, przy której zazwyczaj rozciągała rozgrzane mięśnie zobaczyła dwie dawno niewidziane twarzyczki. Bardzo dawne niewidziane. Przyspieszając tempo o jakieś sto mil na minutę i trzysta pięćdziesiąt i pół uderzeń serca na minutę wprost rzuciła się na Petera, zwalając go zapewne z nóg. I choć mogło to wyglądać niczym bardzo nieczyste zagranie na jednym z meczów rugby, w które grywał jej tatko, nic podobnego. To jej sposób na okazanie Forresterowej miłości! - Peteeeer!- pisnęła, zapominając, że w gruncie rzeczy powinna być smutna - Gdzieś Ty cholero był! - po czym ucałowawszy jego strudzone czółko, wstała jak najspieszniej z ziemi. By podejść do dawno niewidzianej Jo, którą widziała tak jakby drugi raz. Albo pierwszy? Och, nieważne- Ty też tu chodź, gdzie wy byliście - mruknęło nieco potulniej, przytulając się do jej drobnego puchońskiego ramienia. I zostawiając na obojgu z nich ciepło własnego, rozgrzanego z wielu obecnie powodów ciała, spojrzała na nich wyczekująco. Kij z jej formą, ona tu chce odpowiedzi. |
| | | Peter Forrester
| Temat: Re: Brama wejściowa Wto 01 Wrz 2015, 16:05 | |
| Nie spodziewał się spotkać kogoś tak miłego dzisiaj – przynajmniej nie w tym miejscu i nie o tej porze. Co najwyżej przygotowywał się psychicznie do odtrącenia tej młodszej Gryfonki, która non stop go szpiclowała co zauważył dopiero wtedy gdy dosypała mu czegoś do owsianki. Nie zjadł jej, chociaż był cholernie głodny. Tak się poświęcać tylko po to by ujrzeć zdezorientowanie wymieszane z wściekłością jednej małolaty, na którą i tak pewnie by w końcu zwrócił uwagę - kiedyś. Przy bardzo dobrych wiatrach. Teraz miał co innego na głowie – nawet nie kłótnie z matką i wyrzuty, którymi atakował ją na każdym kroku. Jolene. Puchata śnieżynka ze smutną minką jakby czekała na to, aż ją porwie w objęcia. Wyczuwał delikatne drżenie ramion i słyszał jej piskliwy głosik gdzieś na dole. Opatulił ją mocno zastanawiając się gdzie do cholery znajdują się inni jego przyjaciele, i czy łaskawie wrócą do szkoły. - Też tęskniłem do cholery! I to strasznie. Nie miał mnie kto karmić. Zobacz jak schudłem! – Odsunął ją od siebie od razu by pokazać na i tak szczupłe ciało – płaszcz powiewał swobodnie, a bluza była ewidentnie za duża. Chwilę potem wciągnął policzki do środka i zacmokał głośno śmiejąc się potem. - Ja pozwolę Ci paradować przede mną w samych sukienkach, a Ty w zamian będziesz mnie karmić. Rozumiem, że umowa stoi, co? - Błysnął zębami puszczając przy tym oczko do żółtej pannicy i tarmosząc jej pompon z czapki, który koniec końców zerwał, bo poczuł jak coś sporego ładuje się w niego bez wazeliny. Pisk, krzyk, dzwonienie w uszach i kolejna istotka potrzebująca jego ciepła. Jego ramiona odruchowo przyciągnęły pannę Hathaway do siebie dostrzegając w porę burzę rudych włosów, które non stop przemykały mu na korytarzu czy w pokoju wspólnym. - Kruci! Merfi! - Wyciągnął łapsko po Joe by nie stała tak sama i tulał obie dziewczyny w milczeniu wsłuchując się w ich oddechy i wdychając mieszankę słodkich perfum, od których zrobił się głodny. Westchnął cicho w jasne włosy koleżanek i pokręcił łepetyną czując i zauważając jak ciepło rozlewa się nie tylko po jego ciele, ale i w okolicach szkieł od okularów, które ostatecznie zaparowały. Przeklął, ale uroczo jak na przystojnego faceta przystało i poklepał uczennice po plecach, nie po pośladkach - bo przecież jego tajne i ridżowskie alter ego ujawnia się dopiero w nocy. - No już, już. Dziewczyny. – Wysunął się z ich objęć, bo chociaż było wyjątkowo miło i przyjemnie to zrobiło mu się zwyczajnie gorąco. Odchrząknął, zmierzwił blond czuprynę, którą wcześniej starała mu się ułożyć Jolene. Bezskutecznie. Przesunął wzrokiem wpierw po jednej buzi, potem po drugiej i uśmiechnął się do siebie. - Zaproponowałbym wspólne wypicie kakao, ale to chyba niezbyt dobrze brzmi kiedy znajdujemy się we trójkę. – Wtrącił szelmowsko wcale nie mając na myśli trójkąta. Takiego przyjacielskiego, wiecie.
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Brama wejściowa Wto 01 Wrz 2015, 19:26 | |
| Nie zdążyła odsunąć się na bezpieczną odległość, a więc została delikatnie mówiąc średnio uprzejmie odepchnięta sprzed Petera. Murphy pojawiła się znikąd i postanowiła zmiażdżyć Petera, a dokładniej doprawić jego połamane żeberka tuż po przytulasie od Jo. Puchonka odsunęła się zgrabnie dwa i pół kroku w tył, przedstawiając jedną ze swych dojrzalszych twarzy. Poczuła się odrobinkę jak piąte koło u wozu, jednak wrażenie to zostało szybko starte przez zachłanne ramię Peta. Jedna dziewczyna w ramionach to dlań zdecydowanie za mało? Mężczyźni. Dowiedziała się jednocześnie, że Petera również nie było w Hogwarcie. Wiele osób zapewne musiało zmagać się z tym samym problemem co ona - konflikt z rodzicami i próby powrotu do Hogwartu pomimo błędów Dumbledore'a. Uśmiechnęła się ciepło do Murphy, czując przebijające się od niej ciepło ciała. Nie rozumiała dlaczego po spojrzeniu na rudowłosą, poczuła w oczach podejrzane gorąco zwiastujące łzy. Knykciem prędko otarła perlistą łezkę, aby nikt się nie zorientował. Przymknęła szczypiące powieki i pozwoliła sobie sekundkę odsapnąć. - Nakarmię cię, nie martw się. Trochę krucho teraz będzie u mnie z kieszonkowym, ale specjalnie dla was nauczę się piec. Nikniesz w oczach, Pet. - zadarła głowę, aby mu się przyjrzeć i też cofnęła się z gorących ramion w obawie, że zatęskni i całkowicie się rozklei. Powróciło delikatne skrępowanie w towarzystwie Murphy. Miała nadzieję, że wszystek się ułożyło u niej i u Ercia. Nie pytała o niego, nie chciała psuć ciepłego powitania. Odgarnęła z czoła skręcone kosmyki włosów i zerknęła ponad Gryfonami na zamek. - Kakao w trójkącie czy nie, umieram z głodu. Uciekanie z domu jest wyczerpujące. - zasugerowała jednocześnie wyjście do Wielkiej Sali. Nie żeby coś, ale w końcu przyjdzie tu Filch. Odwróciła się od Gryfoniastych i wyjęła z klatki Emka. Rozlał się jej na rękach w swej puszystości z ogromną ulgą.
|
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Brama wejściowa Czw 03 Wrz 2015, 18:19 | |
| No jasne, że wiemy Peter. Jasne, że wiemy. Słysząc tak jurne, niegrzeczne i śmiałe zaproponowanie kakaowego trójkąta, Murphy parsknęła śmiechem, co zdarzało się ostatnio całkiem rzadko. I była całkiem niezakłamanie wesoła, co również zdarzało się rzadko. Choć przy Jo powinna jak zwykle zionąć zazdrością niczym Smoczyca starająca się podpatrzeć gdzie nowa-stażystka-run-kupiła-te-wystrzałową-kieckę - nie mogła. Nie po to prawie pogryzła swoje policzki do krwi, z wyrzutów sumienia odprawianych w piątki po południu oraz święta, by teraz dąsać się na puchoniastą. Co było to było - nie ma sensu płakać. A co ma być to będzie, jak to powiedział pewien polski wizjoner, dlatego też nie skrywając wcześniej skrywanej troski poklepała po ramieniu drobniutką panią rebeliantkę, dodając otuchy. Oraz niewerbalnie zawierając doczesną sztamę. Bo o faceta to one się kłócić nie będą! I choć nie wszystko układało się pomiędzy nią a Henley’em jak powinno - mówi się trudno. I idzie się dalej, na przykład na kakaowy trójkącik. - Och tak, czekolaaada! To znaczy, kakao - poprawiła się Murph, poprawiając i niesforny kosmyk włosów przy uchu - Nie wiem, czy wiecie ale otworzył takie nowe skrzydło. Mnóstwo nowych komnat, w tym taka jedna z kominkiem i aneksem kuchennym do robienia kakaa! Jest tam super, zawsze idę się tam - zamienić w burrito smutku - pouczyć. Dodała nieco potulniej, słabo tuszując przed Peterem kłamstwo. Który na pewno zauważył, że Hathaway i nauka nie idą tymi samymi drogami. W parach, czy cokolwiek. Po czym obserwując poczynania Jolene (mocującej się teraz z kulką miłości, która musiała spędzić w pudełku parę godzin. To nie przelewki, moi drodzy) uśmiechnęła się od ucha do ucha słysząc jakże buntowniczy zestaw słów. Uciekłam. Z domu. - Wooah, serio? Ale tak na zawsze? I co teraz zrobisz, przecież rodzice mogą Cię szukać - rzuciła Marfiowata, biorąc ją i Pete pod łapkę. Kierując kroki obu zbłąkanych uczniów do kakaowego nieba. No i Emka, rzecz jasna. Może i dla niego znajdzie się kakaowa karma? - Ej Jo, a co z Dwaynem - spytała niezbyt delikatnie Ruda, niezbyt z delikatności słynącą. Lecz choć jego nieobecność bolała ich wszystkich chciała po prostu wiedzieć. Czy wszystko w porządku i jak mu się wiedzie. |
| | | Peter Forrester
| Temat: Re: Brama wejściowa Pią 04 Wrz 2015, 10:11 | |
| I zaczęło się. Trajkotanie, ploteczki, paplanie, gadanie, mizianie, niewygodne pytania - zupełnie jak na rodzinnym zjeździe podczas, którego Peter zazwyczaj chował się w garażu ze swoim ojcem, który też nienawidził wszystkiego co babskie. Teraz jednak, po tych tygodniach spędzonych w domu stęsknił się za kolorowymi czuprynami swoich przyjaciółek, także bez większego żalu wysłuchał ich słodkich słówek kiwając przy tym rubasznie głową jakby był ich co najmniej dziadkiem, a nie seksownym kolegą ze szkoły. - Niknę w oczach bo się zamartwiam! Tym wszystkim! - Pożalił się straszliwie wzdychając i mierzwiąc sobie blond czuprynę na czubku głowy po czym dodał znacznie ciszej, konspiracyjnie. - Ale nie nauką, hehe. - Wyprostował się już tak na serio i chwycił rude pasmo włosów Merfiątka w palce akurat w momencie, gdy ta przyznawała się do robienia czegoś innego niż uczenie się w nowo odkrytym skrzydle. Posłał jej jedno z dłuższych i intensywniejszych spojrzeń forresterowskich, które jednocześnie mówiły za wiele. Niech Hathaway sama zgadnie co miał na myśli spoglądając na nią. Jedyną podpowiedzią była zmarszczka, która pojawiła się między jego brwiami. I tylko to. Dowiadując się o ucieczce z domu koleżanki rok młodszej westchnął i wsunął dłonie do kieszeni rozchylonego płaszcza, który dodawał mu tej niewymuszonej nonszalancji. Wglądał wyjątkowo dobrze, nawet jeżeli okulary zsuwały mu się z nosa. Jego spojrzenie rzucane zza szkieł wyglądało wtedy na jeszcze mądrzejsze. Żyć nie umierać, panie Forrester. Mają Cię tu za geniusza. - Wiesz, Joe. Jak najbardziej pochwalam ucieczki z domu, ale sądzę, że powinnaś coś tam skrobnąć matuli by się nie martwiła i nie wypłakała oczu za Tobą. - Kopnął kamyk spuszczając łepetynę, by nie spadło na niego posądzenie o dawanie dobrych rad. Wujek Peter, dobra rada, hehe. - Może słowo, czy dwa. Że żyjesz. Wiesz, takie pierdoły. - Potarł dłonią kark i zaraz dźgnął ostrzegawczo Merfi pod żebra, zawsze gdy wpakowywała go w nieodpowiedzialne zadania na lekcjach łączonych. Syknął i zaraz zrobił strasznie głupią minę - nie powinna chyba pytać o kolesia, który nie wrócił wraz z Dunbar do szkoły. Ale w sumie to on powinien o to zapytać, skoro jest mistrzem nietaktu. Objął obie dziewczyny po przyjacielsku, wcześniej miziając ucho kota i westchnął. - Proszę mnie nie zdradzać z żadnymi Dłejnami. Macie tutaj mnie Podobno lubicie starszych! - Obruszył się zawadiacko wyginając usta w szerokim uśmiechu parskając przy okazji. Wolał wszystko obracać w żarty niż martwić się co będzie jutro. Już i tak pierwsze miny dziewcząt ni nastrajały zbytnio optymizmem.
Forrester jednak jak to przystało na pyszałkowatego i odważnego Gryfona zapomniał o jednej, ważnej rzeczy, o której nie powinien zapominać. Bo jak to tak, zapominać o dodatkowych lekcjach z profesor Lacroix? W zeszłym roku miał u niej poprawkę, więc w ostatniej klasie przydałoby się by i tego semestru nie zawalił jak ostatnio, prawda? Dlatego też zaraz, bezszelestnie odsunął się na bok drapiąc się w tył głowy i mamrocząc pod nosem. Coś w stylu dobrze znanego damndamndamn. - Moje kochane owieczki. Muszę spadać, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. - Bezsilny uśmiech omiótł jego gryfoniastą twarz po czym skłaniając się nieco zbyt teatralnie machnął niewidzialnym kapeluszem by zaraz obrócić się na pięcie. Było mu źle, że musi opuścić towarzystwo akurat teraz. - Całuję rączki moje drogie panie. - Mrugnięcie okiem i pstryknięcie palcami powinno wystarczyć - przynajmniej na razie i dopóki Joe nie zorientuje się, że jej ogromny kufer szybuje za Peterem, który osobiście odstawi go pod dormitorium Hufflepuffu.
Z tematu. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Brama wejściowa Pon 14 Wrz 2015, 18:27 | |
| Na wieść o nowym skrzydle Hogwartu, Jo ścisnęło coś w żołądku. Nie miała czasu aby odkryć krok po kroku nowe terytorium. Z drugiej strony nie chciała niczego odkrywać bez Dwayne'a. Nie zaczerpnie z tego żadnej satysfakcji ani radości, jeśli przy boku nie będzie czuła ciepłego ramienia. Opuściła ręce wzdłuż ciała, gdy Emanuel Kot wdrapał się na jej barki i tam najwyraźniej zamierzał przebywać przez najbliższy żywot. Otulona bialutkim, żywym szalem odrobinę uśmiechnęła się. - Moi rodzice to mugole. Nie trafią tutaj, choćby chcieli, a zbytnio nie chcą. Poza tym jestem już pełnoletnia. - prychnęła, może odrobinę robiąc się na pozę niedbalstwa o takie szczegóły. Ukrywała za to głęboko niesmak z powodu odwołanej imprezy urodzinowej, na którą tak się cieszyła. - Moja mama dobrze wie, gdzie jestem. Jestem tam, gdzie powinnam być. - kłamiesz w żywe oczy. Powinnaś być przy Dłejnie, a jesteś w szkole. Złośliwy głosik w głowie nie omieszkał przypomnieć niepokoju w sercu. Nie odpisuje na list, nie ma nawet żadnego potwierdzenia i pewności, że listy dochodzą do jego rąk. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi... Słowa Merfi zbiły Jo z tropu. To oczywiste, że pragnie wiedzieć co się stało z Dłejnem, jednak Jo nie spodziewała się tego pytania tak od razu. - Dwayne jest... rodzice posłali go gdzieś tam do wojska, żeby zmężniał. - mruknęła, a jej kwaśna mina świadczyła o głębokiej niechęci do kontynuowania tego tematu. Zbyt świeża ranka, aby ją rozdrapywać. Nim się zorientowała Peter pognał do Hogwartu w sprawie najwyższej wagi. Puchonka miała nadzieję, że nie jest to siku. One we dwie są ważniejsze niż jakieś tam siku. Odprowadziła go wzrokiem i przeczesała spojrzeniem okolicę, odnajdując w niej Murphy. Powróciła niezręczność i zakłopotanie. Milczenie się dłużyło. - Ten... hm. Ładnie wyglądasz w koku. - zagadnęła, podnosząc ręce i próbując wyplątać potworzaste Emanuelstwo z włosów. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Brama wejściowa Nie 20 Wrz 2015, 21:55 | |
| Przeszyta na wylot, stała tam tak nagle żałośnie smutna z kłamstwem wypisanym na czole wielkimi, czerwonymi literami. Dostrzegalnymi na szczęście tylko przez przenikliwe oczęta Petera, przynajmniej na tę chwilę. I niech tak pozostanie, dlatego też spojrzeniem wyrażającym tyle błagalności co groźby wierciła dziurę w czole Peta, chcąc wygładzić jego zmarszczę zwątpienia. Bo jeszcze Jo się domyśli, co w jej duszy gra a tego by chyba nie chciała. Bo gra jej nie tango, a marsz. Żałobny. Wsłuchiwała się więc dalej w toczoną gdzieś przed nią rozmowę, rejestrując jej przebieg tak jakby za szklaną szybą. Za którą widziała tak doskonale jej znanego przyjaciela dającego rady… nawet całkiem dobre rady, które choć w tej chwili były niesłychanie logiczne w gruncie rzeczy nieco zbiły ją z tropu. Nie żeby sądziła, że Peter nie szanuje kobiet - wręcz przeciwnie, bo ją jako przyjaciółkę nigdy nie zaniedbywał. Jednak to, że odezwała się w nim niemała doza odpowiedzialności - och to ją zaskoczyło. No i jeszcze te okulary, musi go chyba baczniej obserwować coby się nagle nie zamienił w żadnego Krukona. I ignorując wielce ostrzegawcze dźyg dźyg w żebra, wstrzymała oddech wsłuchując się w odpowiedź. Tak głupio nieświadoma faktu, że Jolene się z Dłejnem spotykała i to w iście nie-tylko-przyjacielski sposób. Tym samym więc była nieświadoma faktu, jak wielką szpilę wbijała jej teraz w serduszko, pękające zapewne z tęsknej rozpaczy. Na szczęście na ratunek niechybnej towarzyskiej katastrofie przyszedł Wujek Dobra Rada, obejmując dziewczęta w uścisku, któremu wprost nie dało się oprzeć. Ku przygodzie, hej hen tam daleko! - Ech, Peter! Jasne, że lubimy starszych ale tu się rozmowa toczy, no! - rzuciła z rozbawieniem w oczętach, ale i dostrzegalnym poirytowaniem. Jak zwykle nieświadoma popełnionej gafy będzie drążyć temat, dopóty dopóki nie zostanie zaspokojona jej zmartwiona ciekawość. Lub do czasu, gdy jakiś przytomny przyjaciel nie potraktuje jej należną patelnią w łeb za wściubianie się nie w swoje życie. Nawet w imię przyjacielskiego strapienia, takich rzeczy panienko Hathaway się nie robi. I byłaby dalej drążyła temat, gdyby nie rzecz, która kompletnie zbiła ją z pantałyku. Forrester, który nagle znalazł sobie ciekawszego do roboty niż spędzanie czasu z nią. Forrester, który na raz, dwa, trzy opuścił ich przemiłe towarzystwo oraz Forrester, który zrobił to… nie ze swoim bagażem. Ładnie to tak? Po co to zrobił i to w tak niespektakularny sposób jak walizka podążająca za nim a nie pod nim? Zafrapowana Murph podrapała się po głowie, obserwując te wielce dziwną serię zdarzeń po czym po chwili obróciła się do Jo. Z którą przecież nie miała wspaniałej relacji, przez którą w gruncie rzeczy pokłóciła się z Ericiem. A jednak… jakoś miło było ją zobaczyć. - Dzięki - odparła ze szczerym uśmiechem, szczerze ciesząc z tego, że Dunbarówna jest teraz z nią. Co było bardzo dziwne - skąd u niej tak wiele pozytywnych emocji? Ignorując to pytanie, wzrastające tak nagle w serduszku uśmiechnęła się do wyraźnie skrępowanej dziewczyny. Czując niemałe wyrzuty sumienia, że musi się jej bać. - Hej, wszystko w porządku? Jak się czujesz? Może napijemy się jednak tego kakaa, we dwoje? - spytała, patrząc się nienachalnie w Jolinowe ślepia. Śląc wyraźne - nie gryzę, wbrew pozorom. Już nie. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Brama wejściowa Pon 21 Wrz 2015, 20:02 | |
| Forester, uciekając, zabrał ze sobą całą otuchę, jaką zdążyła zebrać w ciągu tych dwudziestu minut pogadanki z gryfoniastymi człowiekami. Jo westchnęła, nie ukrywając już za sztucznym uśmiechem, że bardzo chętnie przyda się jej kubek gorącej czekolady i chwila odpoczynku od... od tego wszystkiego. Nie znała potęgi swego wyczerpania dopóty dopóki o nim przez chwilę nie pomyślała. Wycieczka Błędnym Rycerzem mocno nadwyrężyła jej układ nerwowy, zaś Dwayne, jego rodzice, jej rodzice, jego rodzeństwo i jej rodzeństwo układ emocjonalny. Palcami zgarnęła z czoła splątany lok, łudząc się, że dzięki temu będzie wyglądać żwawiej. Uśmiechnęła się do Murphy, bo choć czuć było w powietrzu napięcie, ta jeszcze nie uciekła pod byle pretekstem i oto mogą spróbować się dogadać w imię Erica Henley'a. - Kakao w babskim towarzystwie brzmi zachęcająco. - odparła łagodnie, próbując uwierzyć w nieme przekazy Murphy, iż nie gryzie. Zdążyła się dowiedzieć o jej ognistym temperamencie, żeby teraz dać wiarę w jej niewinność i wrodzony urok. Jo uśmiechnęła się do swoich myśli. - Chcesz dwa kilo mrauku? - zapytała, wyciągając ręce ku Gryfonce, aby przelać w jej ramiona białą puchatość o dwukolorowych oczach zwanych potocznie Emanuelem Kotem, Zastępczą Skrzynką Pocztową/Sowio-kocią pocztą. I w akompaniamencie mraukania ruszyły niespiesznie do kuchni.
[z tematu obie panny] |
| | | Nathaniel Cole
| Temat: Re: Brama wejściowa Pon 07 Gru 2015, 21:10 | |
| Nathaniel wysłał swoją sowę z wiadomością dla Wandy już wczesnym rankiem, żeby dziewczyna na pewno zdążyła się przyszykować na ich popołudniowe spotkanie. Chłopak nazywał to spotkanie "spotkaniem", jako że nawet w snach nie pomyślałby o tym, że mógłby się umówić z krukońską przyjaciółką na randkę (chociaż może i w snach nie byłoby to wykluczone). Bynajmniej nie dlatego, że nie chciał - po prostu zawsze brakowało mu wiary w siebie, jeśli chodziło o relacje damsko-męskie, a w tym przypadku nic się nie zmieniło. Cole po prostu nie brał pod uwagę tego, by panna Whisper mogła go uznać za atrakcyjnego chłopaka, z którym chętnie by się umówiła. Chociaż ta jego nieśmiałość chyba i tak okazywała się lepsza od arogancji niektórych ze ślizgońskich typów. Szkoda tylko, że to właśnie do tych dupków dziewczęta lgnęły najczęściej... Puchon przeklął w myślach samego siebie. Znał kilka osób z domu Salazara, które naprawdę były w porządku, a i nie przepadał szczególnie za przypinaniem reprezentantom hogwarckich "małych ojczyzn" stereotypowych łatek, jednak sam czasem łapał się na tego typu porównaniach. Czasami były one po prostu nieuniknione i same przebijały się do podświadomości. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Nate zaraz po wyjściu spod prysznica napotkał na swojej drodze puchońskiego kumpla, który od razu zwietrzył, że młody Cole wybiera się gdzieś z dziewczyną, a co za tym idzie, zaczął obrzucać go milionami porad, z których chłopak i tak nie zapamiętałby najprawdopodobniej choćby połowy. Jedną z nich jednak siedemnastolatek postanowił wziąć sobie do serca, a brzmiała ona mniej więcej jak "nie zakładaj tej tandetnej koszulki, tylko znajdź coś eleganckiego - przyłóż się". No tak... koszulka z jednym z ulubionych zespołów ucznia z Domu Borsuka, z wytartym już mocno nadrukiem, chyba niekoniecznie nadawała się na wyjście z Wandą. Dlatego, za namową kumpla, Nate ściągnął ją szybko przez głowę, zaglądając przy tym do szafy, jak i do kufra, w poszukiwaniu czegoś bardziej odpowiedniego. Arthur, bo tak miał na imię kumpel-dobra rada Cole'a, uderzył się otwartą dłonią w twarz, kiedy zobaczył, że jego towarzysz sięga po garnitur. - Nie możesz też przesadzać w drugą stronę. Pomyśli, że jesteś jakimś desperatem. - mruknął wyraźnie zrezygnowany. Chyba nie spodziewał się, że ktoś w wieku siedemnastu lat może być nadal taki nieogarnięty. Mimo wszystko Art wcale się nie poddawał, a skoro musiał swojego kolegę wręcz prowadzić za rączkę, przekopał całą jego torbę, żeby wreszcie wyciągnąć z niej zwykłą, ale schludną, czarną podkoszulkę, a do tego ciemną, jeansową koszulę. W sumie nadal wydawało mu się dziwne to, że Nate, który na co dzień miał wyjątkowo dobry gust, jeśli mowa o ubiorze, nagle zapomniał co z czym się je, kiedy przychodziło do spotkania z dziewczyną w Hogsmeade. Cole musiał wysłuchać jeszcze około piętnastominutowej pogadanki, w szczególności o tym, że dobrze będzie, jeśli skomplementuje jej wygląd i że powinien za wszystko zapłacić - tą ostatnią uwagą zresztą poczuł się urażony, bo akurat wiedział o niej doskonale. Na szczęście jednak Art nie drążył z kim dokładnie Puchon się umówił, z czego ten był niezwykle rad. Wreszcie gotowy pognał pod bramę wejściową, nerwowo spoglądając na zegarek. Miał wyjść wcześniej, ale zagadał się z kumplem tak, że teraz musiał się śpieszyć. Zresztą... biegł tak szybko, że i tak, o dziwo, znalazł się na miejscu przed czasem. Oparł się więc o mur po prawej stronie, ze smutkiem stwierdzając, że to i tak lepsze niż siadanie na pokrytej śniegiem ławce, po czym poprawił tylko swoją brunatną kurtkę z beżowym futrem przy kapturze. Nie wiedział dlaczego, ale zaczął się stresować. Wcześniej traktował to wyjście jako zwyczajne spotkanie z koleżanką, ale Arthur tak go nakręcił, że naprawdę czuł się teraz zupełnie, jakby umówił się z dziewczyną na randkę. Co chwila przychodziło mu do głowy przynajmniej tysiąc pomysłów: co mógł, zrobić, a czego nie zrobił. Na przykład właśnie teraz szczerze żałował, że nie kupił Wandzie żadnego kwiatka... ale może byłoby to przesadą? A może nie? Może jeszcze powinien to nadrobić, kiedy panna Whisper pojawi się tylko na horyzoncie, za pomocą prostego zaklęcia?
|
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Brama wejściowa Pon 07 Gru 2015, 21:12 | |
| Tak jak zapowiedziała kilka dni temu – czas na poważne czy też mniej pokrętne zmiany w jej życiu, które sprawią, że częściej uśmiech będzie się jawił na jej twarzy. Postanowiła nie przejmować się głosami w jej głowie, nie zamartwiać dodatkowo tym co będzie, co się wydarzy, a co powinna zrobić w tej i tamtej sytuacji. Bierze się ostro do roboty by się wyluzować – dlatego głównie zaproponowała urwanie się ze szkoły Timowi i dlatego także zgodziła się na wyjście z Natem. Nie miała nic do tego chłopaka i chociaż znała go ciut zbyt powierzchownie to z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że jest porządny. Nie słyszała na jego temat żadnych niepochlebnych komentarzy, a i jakby dobrze sobie przypomnieć to i pewnie pożal się Boże, Lancaster coś jej kiedyś mówił na jego temat. Spotkanie w Hogsmeade z całym szacunkiem traktowała jednak jak zwykłe spotkanie, nie spotkanie – nie dlatego, że pan Cole się jej nie podobał, ale dlatego, że tego tak nie nazwał, ona jest jeszcze nie gotowa na randeczki i sama nie wie czego chce. Miłosne sprawy odrzuca na bok nie chcąc o nich myśleć – tak samo jak o tym czy powinna spotykać się z kimkolwiek, nawet jeżeli chodzi o zwykłe wyjście do miasta. Spoglądając w odbicie w lustrze widziała już nie taką małą pannicę – szeroko rozszerzone czekoladowe oczy spoglądały poważnie na twarz siedemnastolatki – różane usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu kiedy pomyślała o niewinnym Puchonie, który był tak miły i zechciał ją gdziekolwiek wyciągnąć. Nie zastanawiała się nad jego motywem, budulcem dlaczego chciał to zrobić – cieszyła się z tego, że udało mu się tego dokonać. Może wbrew swoim zasadom, może wbrew jej. Wolała nie myśleć o drugim dnie nawet jeżeli takowe istniało, a żywo reagować na to co się zaraz stanie i w jaki sposób spędzi weekend. W przeciwieństwie do Nate’a nie potrzebowała ingerencji przyjaciółek w sprawie ubioru – ani makijażu, bo o ten nawet się nie pokusiła. Przejechała tylko malinowym błyszczykiem po wargach i nałożyła ciemne dżinsy z wysokim stanem, cienką koszulę w błękitnym odcieniu i sweterek. Włosy zostawiła rozpuszczone - te opadły kaskadą na czarny i ciepły płaszcz przewiązywany w talii. Krukoński szal rzucony niedbale dopełniał całość tak samo jak zabawny grymas, którym obdarzyła swoje odbicie. Z łóżka porwała swój skórzany plecak i zarzuciła go na ramiona nie żegnając się z nikim – żadna dziewoja nie ostała we wspólnym dormitorium, a szkoda. Mogłaby się pochwalić, że wychodzi w końcu z sypialni, a nie spędza kolejny dzień z nosem przyklejonym do książki. Ostatni raz pokusiła się o zerknięcie na siebie twierdząc, że nie wygląda aż tak tragicznie – w końcu błyszczały jej oczy, a twarz rumieniła się co chwilę niepotrzebnie – po czym wyszła z pokoju sypialnego by stawić czoło kolejnemu przedstawicielowi płci męskiej z Hufflepuffu, który okazał się być niezbyt łaskawym dla panny Whisper. Nathaniel na nią już czekał – oparty o filar spoglądał nie wiadomo gdzie podczas gdy Wanda podeszła do niego i bez pardonu pochyliła się by musnąć ustami jego rozgrzany zapewne policzek. Uśmiechnęła się przy tym swobodnie i odsunęła na kilka centymetrów by dać wolną przestrzeń Cole’owi. - Cześć, Nate. Rozumiem, że jesteś gotowy na wycieczkę do Hogs z największą kujonką ze szkoły? Spytała pół żartem – pół serio po czym ruszyła oglądając się za siebie, sprawdzając tym samym czy chłopak dotrzymuje jej kroku. Do wioski nie było daleko, toteż wędrówka minie im szybko i sprawnie. O ile na swej drodze nie spotkają trolla.
|
| | | Nathaniel Cole
| Temat: Re: Brama wejściowa Pon 07 Gru 2015, 21:14 | |
| Nathaniel czekał zamyślony, wpatrując się w zaśnieżone połacie niewidocznej aktualnie zieleni, które przypominało mu o niemalże codziennych wypadach na łyżwy umilających mu okres ostatniego pobytu w domu w przerwie świątecznej. Puchonowi zupełnie nie przeszkadzało to, że bawił się wówczas tylko bodaj z jednym, a parę razy z dwoma czarodziejskimi kumplami, podczas gdy resztę towarzystwa stanowili mugole. W końcu co za różnica do jakiej "frakcji" kto przynależał. Ważne było tylko to, że chłopaki miło spędzali te przedświąteczne dni. A nie powinno nikogo dziwić, że młody Cole wręcz uwielbiał grudniowy miesiąc, mimo mroźnego powietrza i wszechobecnego śniegu (który akurat siedemnastolatek raczej zaliczał do zalet zimowej pory). Przecież wszędzie można było obserwować przepiękne bożonarodzeniowe dekoracje, wioski roiły się od poubieranych kolorowo choinek, a w sklepach pojawiały się niesamowite słodycze i inne prezenty. I choć, wbrew pozorom, Nate wcale takim zapalczywym fanem słodkiego nie był, akurat w święta, jak wielu innych naiwnych, padał ofiarą zręcznych chwytów marketingowych. Tak naprawdę nawet zdawał sobie z tego sprawę, ale i tak nie zamierzał przestać, a co gorsza, zamierzał wciągnąć dzisiaj w tę świąteczną manię także i pannę Whisper. A propos dziewczyny, nie był pewien czy wyrosła spod ziemi, czy może spadła ze wspomnianej właśnie wcześniej choinki, ale zupełnie jej nie zauważył, przez co instynktownie odsunął się do tyłu, zaraz udobruchany jednak buziakiem w policzek. Bardzo prawdopodobne, że gdyby szok nie wziął nad nim góry, ten niewinny gest ze strony Wandy wywabiłby na jego policzki różowe rumieńce. Na szczęście obyło się bez wstydu i zdradzania tego, że Nathaniel w rzeczywistości zbyt wielkiego doświadczenia w relacjach z kobietami nie miał. A już szczególnie w relacjach z tymi kobietami, które mu się podobały, a skłamałby mówiąc, że Krukonka nie należy do jednej z nich, nawet jeśli nie planował wcale, by dzisiejsze ich spotkanie było randką. Zresztą... gdyby to zaplanował, pewnie i tak by dostał kosza. No i trzeba było jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że ta dwójka prawie wcale się nie znała, więc nie był to także najodpowiedniejszy moment na tak odważne propozycje. - Zwarty i gotowy! - Odpowiedział radośnie, kiedy wreszcie doszedł do siebie, po czym ruszył wraz ze swoją towarzyszką w kierunku Hogsmeade. Po drodze kusiło go, żeby sprowokować ją do zaciętej bitwy na śnieżki, ale stwierdził, że może zrobi to jak będą wracać. Teraz, kiedy mieli do odwiedzenia jeszcze Miodowe Królestwo i pewnie jakąś oberżę, a może nawet i Trzy Miotły, lepiej było nie przemoczyć się do suchej nitki. - Zapraszam do Miodowego Królestwa, księżniczko. - Rzucił, kiedy trafili już na główną ulicę wiecznie żywej wioski. Tłumy ludzi wpadły na podobny pomysł, co oni: zakupy, może jakieś piwo albo kolacja. Na szczęście nie było jeszcze tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że ledwie zaczął się grudzień, a nie oszukujmy się, właśnie z początkiem tego miesiąca świąteczna atmosfera powoli obejmowała władzę nad ludzkimi sercami. - Musisz spróbować ciastek-reniferków. Można kupić w kilku smakach, a co najlepsze, po ich zjedzeniu, Twój nos robi się czerwony jak u Rudolfa. - Zaproponował pierwszą z bożonarodzeniowych przekąsek, chociaż to nie tylko dla niej przyprowadził krukońską koleżankę do Hogsmeade. W jego wyobraźni jawił się już zupełnie inny smak, który towarzyszył mu o tej porze już od kilku dobrych lat (wcześniej nielegalnie, ale co tam; tata czasami pozwalał mu podpijać od niego parę łyków piwa). - Ale na pewno nie odpuszczę Ci jednego: mojego ulubionego, świątecznego piwa w... a nie powiem! - Dodał z szerokim uśmiechem na ustach, który świadczył o tym, że chłopak nie ma na razie zamiaru zdradzać o jakiż to trunek mu chodzi. Podpowiedzieć mógł coś pewnie tylko przymiotnik "świąteczny", który nasuwał różne, smakowe skojarzenia.
zt. x2 |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Brama wejściowa Pią 29 Sty 2016, 19:03 | |
| Stawiała stopy na czyichś śladach, aby nie zanurzać cholew butów w nasypanym śniegu. Dokładnie rok temu jej życie zostało wywrócone do góry nogami. Ileż by ofiarowała, ileż by dała, aby wymazać z pamięci, życia i przeszłości minione dwanaście miesięcy. Wróciła brutalnie na ziemię. Terapeuta powtarzał jej, że musi trzymać się kurczowo rzeczywistości i zaakceptować to, co się wydarzyło. Oswoić się z piętnem i chronicznym bólem, nazywać to nową częścią ciała, z którą musi żyć. Ten sposób myślenia w znacznym stopniu pozwolił pannie Mizuno nie popaść w obłęd. Kilka miesięcy terapii i ciężkiej pracy niewątpliwie uratowało jej życie. Dzisiaj był dzień powrotu. Teoretycznie była gotowa do życia w społeczeństwie i miała spróbować swoich sił. Terapeuta obiecał stawić się nawet w środku nocy, jeśli będzie potrzebowała jego słów, aby nie oszaleć. Yumi balansowała na cienkiej granic szaleństwa, a więc każdy następny krok musiał być dokładnie przemyślany, przeanalizowany i wykonany z niebywałą ostrożnością. Kontrola nad ciałem i emocjami to klucz do sukcesu. Dzisiaj następowała próba ogniowa. Spotkanie z Arią. Na dźwięk jej imienia wypowiedzianego w myślach, potwór w ciele Yumi zawinął się i skurczył w niemym cierpieniu. Właśnie o tym myślała. Musi przetrwać potencjalne odrzucenie i krzywdę, oswoić się z nią już od razu, aby na powrót nie zachorować. Yumi zaczerpnęła oddechu. Przez minione miesiące uległa metamorfozie. Zewnętrznie przede wszystkim urosła i wychudła. Wyglądała na młodą pannę z dobrego domu, ubraną starannie i ze smakiem. Rysy twarzy złagodniały, ciało Yumi było wypoczęte i zregenerowane. Bił od niej bezbolesny chłód, a w sposobie poruszania dostrzec można było rezerwę i dystans do świata. Na gładkiej twarzy malował się spokój i ostrożna pogodność. W ciemnych jak noc oczach kryła się powściągliwość i szczerą potrzebę człowieka. Pragnęła być wśród ludzi, koncentrować się na nich i znajdywać w nich cel w życiu, bowiem tylko w ten sposób mogła ponownie cieszyć się następnym dniem. Ni stąd ni zowąd przez Krukonką wyrosła brama Hogwartu. Dziewczyna zatrzymała się i zadarła głowę, szukając w ciemnościach sylwetki... znalazła ją po paru sekundach i zamarła. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie bała się spotkania. Odeszła bez słowa, zapadła się pod ziemię i nie dała żadnego znaku życia. Raz podano jej nazwisko w gazecie w dziale osób zaginionych. Dziś wróciła, cała i prawie zdrowa. Przyjaciółka marnotrawna... jak przyjmie ją Aria? Inni się nie liczyli. Jeśli chodzi o przeszłość, pragnęła znaleźć wybaczenie u Arii Fimmel, u nikogo innego. Nie zasługiwała na drugą szansę, wszak przed 'zniknięciem' zachowywała się gorzej niż mogłaby kiedykolwiek przypuszczać. Wtedy, przez krótki okres czasu, Yumi zaczynała umierać i siać chłodny ból wokół siebie... Zdusiła w gardle jęk i zacisnęła palce na teczce zmniejszająco-zwiększającej. Nieopodal stała Aria, a Japonka powstrzymywała swe kończyny przed rzuceniem się w ramiona dziewczyny, padnięciem na kolana i błaganiem o przebaczenie. Dopiero dzisiaj zrozumiała jak cenną przyjaźń i lojalność miała w rękach, a jak ją niegodnie potraktowała. Czy uda się jej to kiedykolwiek odzyskać? Podeszła bliżej, nie rejestrując stawianych przez siebie kroków. Zatrzymała się pięć metrów przed Arią, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy. Yui spuściła głowę i zgarbiła ramiona. Czuła ból Ari każdą komórką ciała i nie mogła sobie tego wybaczyć, a musiała. Podstawą przebytej terapii było wybaczanie sobie oraz akceptacja. Zaczerpnęła tchu i złożyła wszystek na szalę, unosząc podbródek i spoglądając pannie Fimmel prosto w oczy. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Brama wejściowa Sob 30 Sty 2016, 18:51 | |
| W momencie, w którym Aria myślała, że powoli przyzwyczaja się do panującej w jej życiu istnej huśtawki nastrojów, odwiedziła ją czarna sowa, wywracając i tak już wywróconą rzeczywistość po raz kolejny do góry nogami. Tyle się działo, że serce Krukonki ledwo nadążało z odczuwaniem i przetwarzaniem najważniejszych informacji. Tamtego dnia była w stanie tylko ściskać liścik, próbując zrozumieć jego treść, która zdawała jej się dziwnym szyfrem. Czuła się tak, jakby zaczęła spadać w przepaść, a może to tylko ciężki kamień spadał z głuchym łoskotem z serca? Była lekka jak piórko, a mimo to ciężko opadła na swoje łóżko, wprowadzając wszystkie trzy koty w stan głębokiej konsternacji, gdy nagle nie zwracała uwagi nawet na to, że jeden z nich właśnie żuł koniec długiego szalika. Nie potrafiła odpisać, za każdym razem w głowie pojawiała się pustka. Czy to naprawdę była wiadomość od Yumi? A może ktoś stroił sobie z niej bolesne żarty? Nie mogła wysiedzieć na miejscu, ani skupić się na poważniejszych zadaniach. Nie wiedziała nawet, czy była bardziej podekscytowana, czy podenerwowana. Zagubiona we własnych myślach unikała rozmów, a im bliżej spotkania, tym odczuwała większy strach. Serce raz po raz przyspieszało, dawno zapominając jak prawidłowo funkcjonować. Na spotkanie wyszła z godzinnym wyprzedzeniem, bojąc się, że mogłaby się spóźnić. Zachowywała się tak, jakby jej dusza gdzieś wyfrunęła, pozostawiając jedyne bezmyślną skorupę. Automatycznie narzucała na siebie kolejne warstwy ubrań, naciągnęła na nogi buty i owinęła szyję ciepłym szalikiem. Drogę do bramy pokonała w mgnieniu oka, choć nie wiedziała nawet którędy szła, ani kogo mijała – czy ktoś przypadkiem nie zawołał jej po imieniu? Nie reagowała na pozdrowienia, jakiekolwiek zaczepki, choć pierwszy raz w życiu ani na chwilę nie opuściła głowy. Czekała otoczona zimową atmosferą, aż w końcu nastał wyczekiwany moment i wszystko wokół zamarło. Stała przed nią. Tak delikatna i ulotna jak wirujące wokół płatki śniegu. Aria bała się nawet zamrugać, jakby miało to sprawić, że Yumi nagle się rozpłynie, a wszystko okaże się snem. Bo jakże mogło nim nie być? Nie czuła gryzącego odsłoniętą skórę chłodu, ba, nawet własne kroki zdawały się być nierealne, jakby to nie ona ruszyła właśnie na przód. Znajome uczucie zaczęło w niej wzbierać, takie samo, gdy po długiej rozłące zobaczyła Doriana. Wtedy jednak wiedziała, że chłopak żyje, a przecież zniknięcie bez słowa w przypadku Yumi było dla niej wręcz niewyobrażalne. Wszystkie wysłane listy, na które nie otrzymała odpowiedzi, poszukiwania w miejscach, które zazwyczaj wspólnie odwiedzały… Tak, jakby nagle ktoś wyrwał część jej samej i stanowczo zaprzeczył, że te wszystkie piękne wspomnienia były niegdyś jej rzeczywistością. Jakby nigdy nie istniały, były tylko wytworem wyobraźni. Zatrzymała się w tym samym momencie, w którym zrobiła to Yumi. - To naprawdę ty – szepnęła, unosząc dłoń do ust. Co powinna zrobić? Walczyły w niej sprzeczne emocje, które próbowały się wzajemnie rozszarpać. Aria miała ochotę porwać ją w ramiona i mocno przytulić, lecz z drugiej strony najchętniej by nią potrząsnęła i wykrzyczała, że nie może tak bez słowa znikać. Nigdy więcej. Przedziwna walka na spojrzenia trwała zaledwie kilka sekund, przerwana nagłym skrzypnięciem śniegu pod butami, gdy Fimmelówna pokonała dzielącą je odległość i bez słowa objęła Yumi, przytulając ją do siebie. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Brama wejściowa Sob 30 Sty 2016, 19:44 | |
| Yumi zaś musiała żyć ze świadomością jak bardzo zraniła osobę, która była przy niej w pogodę czy niepogodę. Z pomocą lekarza udało się jej zrozumieć, że wówczas nie była sobą, dlatego ją odtrąciła. Człowiek nie zawsze odpowiada za własne czyny, szczególnie w czasie, gdy żyje pod presją. To nie był dla niej łatwy czas, w szczególności w chwili, gdy zrozumiała jak bardzo skrzywdziła najdroższą sobie osobę. Po przekroczeniu progu Hogwartu, od pierwszego dnia, towarzyszyła jej zarumieniona buzia Arii. W jaki sposób się jej odwdzięcza? Z drugiej strony, to nie była do końca jej wina, a wina człowieka, którego miała nadzieję nigdy więcej w życiu nie słyszeć ani nie widzieć. Widząc w ciemnościach nieruchomą sylwetkę Krukonki, Yu nie potrafiła od razu zaczerpnąć tchu. Spięła wszystek mięśnie, włącznie z sercem, które zwolniło tempo dudnienia aż do chwili usłyszenia wyroku. Koniec przyjaźni. Nie chcę cię widzieć. Po co wróciłaś? Nie masz czego tutaj szukać. Yumi ze skurczonym serduchem oczekiwała krzywdy, przygotowywała się na nią mentalnie oraz fizycznie, aby znieść zadany zasłużony ból. Nie widziała jej twarzy, dopóki Aria nie zatrzymała się przy słabym blasku latarni. Ze wstrzymanym oddechem poszukiwała na jej twarzy gniewu i złości, zapominając, że takie uczucia nie leżą w jej naturze. Aria była bezpieczną przystanią. Spokojnym zakątkiem, do którego miło było wrócić i odpocząć. Tchnęła łagodnością, była kwintesencją zdrowia i odpoczynku. Widząc ją z daleka, Yumi już teraz zauważyła, że zrobiła się odrobinkę spokojniejsza nie odnajdując w licach przyjaciółki niepohamowanego gniewu. Nie rozluźniła się jednak całkowicie, bo bała się, że Aria pamięta jej oblicze sprzed wyjazdu. Najpierw dostrzegła ruch warg, a dopiero po paru sekundach wiatr uniósł cichy szept w jej stronę. Przełknęła nadmiar śliny i skinęła nerwowo głową, lękając się odezwać. Łzy cisnęły się do oczu, spinała się cała i nie odrywała błagalnego spojrzenia od Arii. Tak bardzo ją skrzywdziła i nie ma rzeczy, której by bardziej żałowała. Rozchyliła usta, wypuszczając z ust strużkę dymu. Wypuściła z dłoni teczkę. Nim teczka upadła głucho w śniezny puch, ich ramiona się splotły. Wtem tamy opanowania pękły, a z oczu Yumi trysnęły łzy. Bardzo, bardzo rzadko pokazywała kryształowe łzy w towarzystwie, nawet przy Arii. Dzisiaj, teraz, miała już dosyć panowania nad sobą. Wtulila nos i policzek w miękki szalik pachnący Arią. Łkała i kurczowo zaciskała palce na jej ramionach, płacząc nad swym zachowaniem. Wylała w przeszłości bardzo wiele łez, a jednak ich nie brakowało. Z trudem odsunęła się, ocierając wierzchem zimnej dłoni łzy z oczu. Zawstydziła się tak bardzo, że teraz to Yumi miała czerwone policzki, a nie Aria. Rzęsy lśniły jeszcze od płaczu, gdy schrypniętym głosem odezwała się. - Nie potrafię jednym słowem cię przeprosić. Nie mogłam odpisać, przepraszam. Naprawdę... - urwała, nie próbując nawet ukryć łamiącego się głosu, przepełnionego różnymi emocjami, począwszy od żalu, skończywszy na niewypowiedzianej uldze. - Obowiązuje mnie tajemnica, ale tobie odpowiem na każde pytanie. Na każde, jakiekolwiek. Przysięgam, obiecuję. - złapała jej dłoń i ścisnęła mocno w niemym podziękowaniu. Panna Mizuno miała dosyć ciągłego ukrywania się. Pewien Ktoś-kogo-imienia-nigdy-nie-wymówi zabraniał jej otwartości. Koniec z tym. Yumi odczuwała pragnienie rozrzucenia ramion na boki i wykrzyczenia z siebie wszystek tajemnic i sekretów, aby poczuć się wolną. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Brama wejściowa Wto 02 Lut 2016, 16:52 | |
| Aria być może przyglądała się Yumi, ale nie można było powiedzieć, że przypatrywała jej się z dokładnością. Umknęło jej zatem wyrażające ciche błaganie spojrzenie, tak samo jak zarumienione policzki i zmiany, które tak dobitnie malowały się na jej twarzy. W tym momencie liczyło się jedynie to, że była z nią tu i teraz, a nie tylko we wspomnieniach. Coś, co do tej pory mocno zaciskało się na sercu Fimmelówny, momentalnie rozluźniło uścisk, przynosząc ze sobą jedynie uczucie ulgi. Nie rejestrowała niczego, prócz ciepła trzymanej w ramionach przyjaciółki. Pękła, zupełnie tak jak Yui, choć nie była w stanie płakać. Dokładnie tak, jakby nie tylko wirujące wokół płatki śniegu, ale i zdolność odczuwania została na kilka długich sekund zamrożona. Jedną ręką oplotła sylwetkę młodszej Krukonki, drugą zaś wplotła w jej włosy, mocniej się w nią wtulając. Wargi niebezpiecznie zadrgały, więc jeszcze przez chwilę postanowiła jedynie wdychać chłodne powietrze wraz z jej zapachem, by nie wybuchnąć niekontrolowanym płaczem. Musiała być silna. Chciała taka być. Mocniej zacisnęła powieki, próbując się uspokoić. Miała wrażenie, jakby nogi lada chwilę ugięły się pod jej własnym ciężarem, ale nic takiego się nie stało. Czując, że powoli nadchodzi moment, którego chyba obawiała się najbardziej, wypuściła Yumi z objęć. Cofnęła się o krok, by móc spojrzeć na zarumienione oblicze przyjaciółki. Łzy momentalnie napłynęły do oczu Arii, która prędko kilka razy zamrugała, przy okazji strącając z rzęs niewielki płatek śniegu. Miała jej tyle do powiedzenia, przecież od czasu jej zniknięcia tak wiele rzeczy się zmieniło. Choć na twarzy Arii nie można było doszukać się jakichkolwiek oznak gniewu, jedynie ulgę i zatroskanie, wewnątrz niej ponownie zaczęła szaleć burza. Co mogła powiedzieć? Martwiłam się. Jak mogłaś tak po prostu bez słowa zniknąć, bez ostrzeżenia? Dlaczego mi nie zaufałaś i nie pozwoliłaś sobie pomóc? Obiecałam, że cię nie zostawię. Pisałam listy, łudząc się, że na któryś w końcu odpiszesz. Nie otrzymywałam odpowiedzi, myślałam, że… nie żyjesz. Nie, nie mogła przecież prawić jej wyrzutów, szczególnie teraz, gdy spoglądała w jej zapłakane oczy. Wstrzymała powietrze, wsłuchując się w zachrypnięty głos Yumi, jakby słyszała go po raz pierwszy w życiu. Nie przerywała i nie odezwała się, dopóki nie poczuła na dłoni uścisku ciepłych palców. Pokręciła głową, lekko przymykając przy tym powieki, po czym znów spojrzała przyjaciółce w oczy. - Nie przepraszaj – ścisnęła delikatnie jej dłoń, uśmiechając się przy tym kojąco. – Obiecaj mi tylko, że nigdy więcej nie znikniesz, dobrze? – dodała, próbując zapanować nad łamiącym się głosem. Wykrzywione w delikatnym uśmiechu wargi ponownie zadrgały, a po policzku potoczyła się pojedyncza łza, którą szybko starła wierzchem dłoni. - Nie będę naciskać, ani zmuszać cię do odpowiedzi. Wróciłaś, żyjesz… to mi w zupełności wystarcza. Nie wiedziałam co się dzieje, ale byłam złą przyjaciółką, bo zamiast od razu reagować, zwlekałam, a moje obietnice kończyły się jedynie na słowach. Tym razem jednak ci obiecuję, że więcej nie popełnię takiego błędu. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? Przeszłość powinna pozostać tam, gdzie było jej miejsce. Aria miała nadzieję, że Yumi zrozumie – nie miała zamiaru się od niej odwracać, odgrywać bezsensownych scen. W końcu nie wiedziała nawet z czym dokładnie Japonka musiała się zmagać, a ból Arii się nie liczył. Najchętniej zgarnęłaby wszystkie bolesne odłamki, żeby tylko najważniejsze dla niej osoby nie musiały kaleczyć sobie nimi rąk. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Brama wejściowa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |