|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Peter Forrester
| Temat: Re: Korytarz Czw 23 Kwi 2015, 22:58 | |
| On głównie traktował książki jako: Poduszki. Podpórki pod meble – krzesła, chyboczące się stoły itd. Broń. Tarcza. Paletka do gry w pseudo lotkę. Fortecę. Tacę i inne. Książki miały wiele ukrytych zastosowań, o których nie każdy wiedział, a powinien! Każdy jeden głupi potrafi czytać i spisywać notatki z nich. Nie każdy zatem potrafi wykorzystać księgę jako zabawkę czy dodatek, więc Peter bez problemu może nazwać siebie artystą. Tym z grona nowoczesnych, którzy potrafią docenić prawdziwe piękno przedmiotów martwych tudzież tych chcących rozerwać Ci skarpetki. Miał wielką ochotę się żachnąć, gdy ta kazała mu uważać. Prawie jej powiedział „Spokojnie, dziecinko! Misio wie co robi”, ale ostatecznie powstrzymał się przed tanim tekstem. Ostatni raz gdy coś takiego powiedział do jednej dziewczyny dostał w twarz – chusteczka od mateczki wtedy na niewiele się zdała. Ale nikt przecież o tym nie musi wiedzieć. A na pewno nie ta słodka Puchoneczka, która tak roztapia się nad jego dzielnością, przystojnością, cudownością i wszystkim najlepszym co sobą reprezentuje. Uśmiechał się szeroko zadowolony z siebie jak sam Merlin i kiwał tylko mądrze głową jakby pozjadał wszystkie rozumy. - Mam spore doświadczenie w tego typu sprawach, tak więc spokojnie. Ze mną nie zginiesz. – Uspokoił ją raz jeszcze i pomógł jej zejść, sprawdzając wcześniej czy na pewno nie miała żadnych zewnętrznych uszkodzeń. - Zasada numer czterdzieści osiem. Książkom nie można ufać. A już na pewno nie tym, które posiadają zębiska. – Pouczył ją jeszcze tonem starszego brata i puścił jej dłoń, gdy ta znalazła się bezpiecznie na ziemi. Spojrzał na jej nadprutą kolorową skarpetę i zacmokał niezadowolony z takiego obrotu spraw. Potem roześmiał się jeszcze bardziej widząc jej narastającą panikę w oczach, po czym podnosząc ręce do góry obrócił się posłusznie, tak jak mu nakazała. - Nie rozumiem Was, dziewczyn. Czy Wy zawsze musicie się stroić? Malować, tapir..tapicero.. nastraszać włosy na wszystkie strony? – Zaciął się w pewnym momencie próbując sobie przypomnieć to zabawne słowo, które określało dziwną czynność związaną z włosami. - Skoro postanowiłem Cię uratować nawet jeżeli byłaś ciemna jak murzyn to chyba dobry znak, nie? Brzydkiej bym nie uratował. – Może to i było odrobinę bezczelne ale i w sumie zabawne dla chłopaka, dlatego delikatny uśmieszek nie schodził z jego warg. Oczywiście to co mówił mijało się z prawdą, bo choć Joe miała w sobie to coś, to niezależnie od tego jakby wyglądała najpewniej i tak wyciągnąłby pomocną dłoń. Gdy dostał pozwolenie uniósł oczy do góry i westchnął przeciągle, ciut teatralnie odwracając się z powrotem do swojej nowej koleżanki, która faktycznie – wyglądała o wiele lepiej niż przedtem. W pewnej chwili chciał nawet przetrzeć okulary, by sprawdzić czy to co widzi to prawda, ale w ostateczności powstrzymał się, bo mógłby wyjść na niewychowanego osobnika. Zostawił temat wyglądu i kiwnął jasną czupryną, którą znowu przeczesał bezwiednie palcami – włosy zdążyły już całkowicie wyschnąć, co go ucieszyło. - Matki mówią wiele rzeczy, a i nie mam już kota. Pankracy zdechł dwa lata temu ze starości. Spał w koszu z brudną bielizną. Ale i tak go lubiłem. – Wyznał w ramach zadośćuczynienia i po to by zmniejszyć nieco dystans między ich postaciami. Mówił całkowicie swobodnie, bez żadnej spiny czy napięcia w głosie. Na informację o pożyczeniu chustki uśmiechnął się dobrotliwie machając łapskiem. Jemu nie była póki co potrzebna, a znając panią Forrester jeszcze kilka takich samych sztuk władowała mu na dno kufra. - Prawidłowo. Skoro ona chciała Ci zjeść skarpetkę nie pozwalając tym samym na odrobienie pracy domowej, to Ty może też się jakoś zemścij? Postrasz, że wyrwiesz jej kartki ze spisem treści? – Zaproponował nie bardzo wiedząc jak można księgę ukarać, ale zawsze lepiej było mieć jakiś plan B, jakieś wyjście, tak? Gdy ta się przedstawiła posłał w jej stronę rozkoszny grymas i błysnął rzędem białych zębów niczym amant z reklamy pasty do zębów. Rozbawiła go niemiłosiernie stwierdzeniem o starym imieniu, myśląc sobie zapewne, że ta ma jakieś postanowienia noworoczne, które teraz spełnia. - Cześć. Jestem Peter. Peter to moje staro-nowe imię. Posługuję się nim od zawsze. – Wytłumaczył w dość zabawny sposób. Po chwili jednak opadł na kamienną ławkę, bo widocznie był zbyt leniwy by dalej tak stać na środku korytarza. A skoro już poznali swoje imiona, to łatwiej im będzie konwersować w przyjemniejszych warunkach. Wyciągnął swoje długie nogi przed siebie, a torbę zrzucił z ramienia – ta z głuchym łoskotem odbiła się od ziemi. - Tak więc skoro Twoja książka jest ….ach. – Dopiero teraz przypomniał sobie, że dziewczyna dosłownie chwilę temu poprosiła ją o podanie krwiożerczej bestii o czym ten najzwyczajniej na świecie zapomniał. Zdarza się, był tylko facetem, był momentami ograniczony. Z cichym westchnięciem podniósł się ze swojego miejsca, na którym nie zagrzał się zbyt długo i podszedł do tomiszcza, które widząc swojego oprawcę warknęło coś niezrozumiale w języku nienawiści, którym chłopaczyna się nie posługiwał. Zamiast tego wyjął swoją różdżkę z wewnętrznej kieszeni prochowca i wycelował ją w przedmiot. Mruknął magiczne zaklęcie a książka tylko zadygotała i ponownie zamilkła. Zębiska już tak nie kłapały, a schowały się. Pazury zniknęły, a ciemny, skórzany pasek pojawił się wokół okładki. Gryfon schował swoją drewnianą wić i schylił się po domniemanego agresora, wiedząc już, że ten już nie wyrządzi nikomu krzywdy. - Radzę trzymać ją pod łóżkiem. Ja tak robię ze swoją i jakoś nie mam z nią problemu. - Poradził znowu siadając na ławce i podał zdobycz młodszej dziewczynie, na którą to spoglądał niemal non stop. Z grzeczności. -Skoro Twoje plany odrabiania lekcji poszły w niepamięć to teraz co zamierzasz zrobić? – Spytał zaciekawiony tym jak zamierza spędzić resztę popołudnia.
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Korytarz Pią 24 Kwi 2015, 12:27 | |
| Spraw komplikowała się, gdy miało się za przyjaciół kilku Krukonów mających hopla na punkcie książek i wszystkiego, co z nauką jest związane. Joe szanowała księgi bardziej ze względu na uczucia Wandy, Amelki, Bena, Sammy'ego i innych niż dla samego przedmiotu. Duma Petera mogła wypełnić cały korytarz plus dwa piętra. Joe dumna była z jego dumy, z autentyczną radością wpatrując się weń z uznaniem i podziwem. - Jest tak dużo zasad? Musisz mi je kiedyś zaprezentować, to zaprezentuję je Krukonom i dowiem się co oni na to. - pokiwała głową marszcząc zabawnie brwi. Peter stał się następnym dowodem, dla którego musiała się poświęcić i nie odrabiać nudnej pracy domowej na temat niewidzialnych prawie legendarnych stworzeń. Fuknęła niczym rozjuszona kotka słysząc typowo męskie zapytanie. - Musimy wyglądać pięknie dla was, mężczyzn i mieć nadzieję, że którykolwiek z was to kiedyś zauważy. To bardzo proste rozumowanie, Pet. - choć odpowiedziała beztroskim tonem doświadczonego speca do spraw kobiecego imidżu, w środku skuliła się w burito przypominając sobie swój wiek, brak chłopaka i brak uznania męskiej części Hogwartu. Kilkakrotnie można było zobaczyć Joe w proszku - bez codziennie starannie nakładanego makijażu, ułożonych włosów, wyprasowanych strojów i w spodniach zamiast spódniczki. Działo się tak dokładnie w zeszłym miesiącu, zaś dzisiaj powróciła do równowagi, chociaż dalej po cichu żaliła się nad sobą i nad swymi wadami. Dojrzewanie jest do kitu. Zachichotała. - Uważam, że uratowałeś mi życie właśnie dlatego, że wyglądałam tak okropnie. Zresztą, też byś tak wyglądał po dwóch godzinach pisania referatu dla psora Williamsa i prób uwarzenia eliksiru z istotą o zbyt długich kończynach chorujących na adhd. - oburzyła się acz niegroźnie, bo na ustach majaczył ciągle naturalny, pogodny uśmiech perfekcyjnie tuszujący dziwne błyski w ciemnobłękitnych oczętach. - Bóg zapłać zacny panie za uratowanie żywota marnej niewiasty będącej w opałach. - postawiła prawą nogę za lewą stopę, dygając kulturalnie i chwytając palcami boki spódniczki. Skłoniła głowę niczym niepoważna trzpiotka. Dostrzegłszy roztrzepane jasne włosie na czubku głowy Gryfona obudziła się w niej paląca potrzeba zaopiekowania się jego fryzurą. Powstrzymała ją jednak przypominając sobie pojękiwania, stękania i marudzenia Erica podczas przygotowań do balu z okazji Nocy Duchów. Mężczyźni nie rozumieją kunsztu fryzjerskiego. Nie czas, aby teraz interesować się fryzurą chłopaka, uratował jej wszak życie i musiała się mu za to odwdzięczyć. Joe w pewnym momencie wybuchnęła śmiechem, żałując w duchu Pankracego i czyniąc w myślach nad nim znak krzyża. Puchonka zdziwiła się, pomasowała policzki zaskoczona jak dawno się nie śmiała tak głośno pełnymi płucami. Koty są kluczem do sukcesu. - Kosz na brudną bieliznę? Pet, każdy kot po takim czymś umiera. W życiu bym się... w życiu nie widziałam, aby mój Emek zapuszczał się w tak śmierdzące okolice. - prawie się przejęzyczyła i powiedziała "w życiu bym tam nie wściubiła nosa", co zabrzmiałoby bardzo dziwacznie. Choć postanowiła chwalić się wyuczonym przez sześć lat talentem, spoglądając w jasne tęczówki Peta, wstydziła się. Onieśmielał ją i już. Dopiero co go poznała, dotychczas mijali się na korytarzach nie zatrzymując się przy sobie na dłużej niż kilka sekund. - O, to jest dobra zemsta! - wyciągnęła palec do góry w teatralnym "aha!". - Uwielbiam OPCM, ale nauczyciela i książkę powinno się zmienić. - zadrżała z wielu mieszanych uczuć dotyczących trwającego roku szkolnego i przedmiotu, z którego była świetna. Przez chwilę Joe była oślepiona bielutkimi zębami Petera - o wiele przystojniejszymi niż kły książki OPCM. Tak, Joe komplementowała czyjeś zęby porównując je do kłów. Niezbadane są losy dziwactwa. - Używasz tego imienia całe życie? Nie wierzę. - pokazała mu język przecząc swej "dojrzałości". Na wszelki wypadek zatrzepotała rzęsami i uśmiechała się do Petera niewinnie i słodko, chcąc go posłać na pierwszy ogień, aby sprawdził książkę. Wspomniał, że przy nim nic jej nie grozi, a więc wzięła sobie to do serca. Żałowała troszeczkę, tylko troszeńkę, gdy z pojękiwaniem podniósł się z ławki. Przeżył starcie z książką, powrócił z nią zakneblowaną i spokojną. Joe obdarzyła Petera olśniewającym uśmiechem pełnym wdzięczności i podziwu. Dzielny Peter z Gryffindoru. Peter Dzielny. Peter Szlachetny. Peter Pogromca Ksiąg. Peter Bohater. Chwyciła delikatnie włochatą książkę, jednak tym razem jej nie przytuliła. Trzymała na długość wyciągniętych rąk, przyglądając się jej bacznie ze zmrużonymi powiekami. - Słyszałaś książko? Pokażesz zęby i będziesz spała pod łóżkiem, a nie pod poduszką. - powiedziała doń stanowczym tonem i dopiero po usłyszeniu cichego mruknięcia otworzyła torbę i podjęła próbę wciśnięcia książki do środka. Zadanie trudne zważywszy na różnorakie rozmiary. Joe zgarnęła z buzi włosy spoglądając nagle na Peta jakby przed chwilą spadł z Plutona i oznajmił, że jest siostrą bliźniaczką Filcha. - Jak to co mogę robić po zmierzchu po siedzeniu w bibliotece? Oczywiście, że jeść, Peter. Mało tego, zamierzam cię zaprosić do kuchni, aby wynagrodzić ci uratowanie mi życia i narażanie własnego. - kto nie kochał jedzenia? Trzeba było jeść bardzo dużo, aby mieć siły do funkcjonowania. Joe użyła w desperacji łokci i biodra, aby wcisnąć książkę OPCM do torby. Udało się, ale powstała nowa przeszkoda - jak zapiąć suwak? Książki są okropne, nie chcą się mieścić w torbach. To znak, aby jej ze sobą nie brać. To musi być głos losu. |
| | | Peter Forrester
| Temat: Re: Korytarz Pią 24 Kwi 2015, 13:19 | |
| Zasad było tyle ile było ludzi, znajomych czy wrogów. Każdy posługiwał się swoimi zasadami, paktem czy księgą podrywu. Peter miał swoje zasady i było to jasne jak słońce w ciepły, letni dzień. Nie zawsze się do nich stosował, bardzo często je wręcz łamał, jednak gdy mówi się drugiej osobie, że masz coś takiego jak kodeks dobrego postępowania, to punktujesz i nie tylko u płci przeciwnej. Ludzie biorą Cię za inteligenta, powierzają Ci swoje sekrety i rzucają staniki na scenę. Póki co tylko te dwie pierwsze opcje się u niego sprawdzają, a wszystko za sprawą okularów w czarnej oprawie i uśmiechu, który nie dość, że jest zaraźliwy to jeszcze szczery. Był z siebie zadowolony, że tego kto by pomyślał ciekawego popołudnia uratuje jedną z młodszych dziewcząt – szóstoklasistkę, co zauważył po książce, która chciała ją bezczelnie zaatakować. Zazwyczaj nie zatrzymywał się przy brudnych i rozhisteryzowanych panienkach, ale dzisiaj obudził się w nim wybawca, bohater i rycerz w jednym. Generalnie zawsze taki był i wszyscy o tym wiedzieli – zwłaszcza koleżanki z klasy, które już od siedmiu lat dzień w dzień ratował z opresji. Lubił to robić, lubił gdy uśmiechały się do niego, a jego ego rosło do niewyobrażalnych rozmiarów. W gruncie rzeczy Peter był tylko dorastającym nastolatkiem o dość trzeźwym podejściu do życia. Głównie kierował się jednak instynktem, chęcią przetrwania i zostania kimś wielkim. I na pewno kimś takim zostanie, on o tym wiedział! Był tego pewny jak nikt inny. Najpierw jednak musi zaliczyć głupie egzaminy, a potem pójdzie już z górki. Już on o to zadba. Tak samo jak jego matka. Nie rozumiał jednak naprawdę całej tej idei wyglądania perfekcyjnie dla faceta. Okej, był wzrokowcem, to fakt. Często oglądał się za dziewczynami w szkole niemal łamiąc sobie kark kiedy wyjątkowo urodziwa dzierlatka przechadzała się po korytarzu. Kto jednak tego nie robił? I tutaj warto zaznaczyć, że pan Forrester mimo wszystko nie poleci na pannę co się tylko rusza. Ów panna musi go zaciekawić swoją osobą, musi czuć się w jej towarzystwie wyjątkowo swobodnie. Co do wyglądu – teoretycznie każda ma coś w sobie. Nie zawsze jednak widać to na pierwszy rzut oka. Panna Dunbar według niego była doprawdy urocza. Bawiło go to jak trzepocze rzęsami, w jaki sposób wypowiada jego imię – nikt nigdy nie skracał w ten sposób jego imienia, co go zaskoczyło. Do tego dziwna i słodka woń unosząca się tuż nad jej głową. Zamyślił się, bo nie wiedział czy pachnie jak ciastko czy jak jakiś owoc. Nie chciał pytać, bo wyszedłby na gbura i prostaka. A przecież dopiero co się poznali. Wzruszył zatem ramionami jakby nic się nie stało i uśmiechał się szelmowsko, bo naprawdę podobało mu się to jak zareagowała blondynka. Podziwiała go! I to się w tej chwili dla niego liczyło. - I tak Was nie rozumiem. I chyba nie chcę. To jest dla mnie zbyt skomplikowane działanie. – Odpowiedział jeszcze zanim przeszli do kolejnego tematu poniekąd związanego z wcześniejszym. Peter jako tako lubił OPCM. Miltona tolerował i uważał go za dość ciekawego człowieka, który ma wiele do zaoferowania swoim uczniom. Nie tolerował natomiast siedzenia przed książkami, kiedy wolał na przykład uczyć się praktyki niż teorii. I w tym właśnie był całkiem dobry. O czym nie omieszkał powtarzać przez pierwsze dwa tygodnie szkoły. - Dobrze już, dobrze cna niewiasto. Wystarczy. Sądzę, że jakaś mała nagroda za ratunek całkowicie mnie usatysfakcjonuje. – Powiedział niezwykle dobrotliwym tonem mrugając do niej porozumiewawczo, nie musiała mu się tak naprawdę w żaden sposób odwdzięczać. Dlatego w jego tonie można było rozpoznać rozbawione nutki, niezwykle dźwięczne zresztą. Miał przyjemny dla ucha głos, którym posługiwał się niezwykle sprawnie – podobnież jak językiem. Cięte riposty dochodziły do wieeelu uczniów, z którymi miał na pieńku. Zaśmiał się głośno, łapiąc się za brzuch, kiedy Joe zabawnie przedstawiła jej wersję śmierci jego starego kota. - Ależ on uwielbiał tam przebywać! Sam się dziwiłem, bo kto by chciał leżeć w brudnych gaciach mojego ojca? – Powiedział dosyć szybko tą frazę, z tym charakterystycznym szkockim akcentem. Uśmiechnął się po chwili szeroko, bo przypomniała mu się puchata kulka miłości, która wielokrotnie toczyła się w jego stronę, by zaznać odrobiny uczucia. Toczyła się, dosłownie. Pankracy był okropnie spasiony. Głównie za jego sprawą, bo dlaczego ma żałować jedzenia kotu, którego traktowali jak członka rodziny? - Trochę mi go brakuje. – Mruknął po chwili spoglądając gdzieś ponad ramieniem swojej nowej koleżanki, zaraz jednak przywołując się do porządku. Dziwne rozmarzenie zniknęło z jego twarzy ustępując rozbawieniu i rozluźnieniu. Poprawił krwisto czerwony szal z domieszką pomarańczy czy żółci i ponownie klapnął na ławkę. Książka była w odpowiednich rękach i to było najważniejsze. On nie musiał już jej dotykać – całe szczęście, bo widział, że Puchonka radziła sobie z nią prawie doskonale. Kiwnął głową z podziwem gdy udało się jej wepchnąć krwiożerczą bestię z powrotem do torby. - Zazwyczaj wołają na mnie po nazwisku, co mi wcale nie przeszkadza. Peterów w szkole jest wielu, a Forrester tylko jeden. – Ponownie błysnął zębami dopiero po chwili pomagając jej wsunąć podręcznik do otworu. Gdy ta musiała użyć łokcia, co go odrobinę przeraziło. Nie chciał by takim oberwać po głowie, co już wielokrotnie mu się zdarzało. - Niegrzeczna książka! Lepiej się słuchaj Joe, bo znowu oberwiesz! – Pogroził jeszcze zapobiegawczo wściekłemu tomikowi i odsapnął gdy t zniknęła z pola jego widzenia. Obrócił swoją postać w stronę dziewczyny i wsłuchał się z uwagą w jej słowa. Z każdym wyrazem jego oczy błyskały mocniej, jakby usłyszał najlepszą rzecz na świecie. - Zaproszenie przyjmuję. Byłbym głupcem gdybym odmówił dziewczynie, która chce mnie nakarmić. – Odparł lekkim tonem podnosząc się ze swojego miejsca w locie chwytając jeszcze skórzaną torbę. Tą zawiesił na ramieniu i ponownie podał Jolene dłoń, by ta mogła się wesprzeć. Mimo tego, że był łobuziakiem to doskonale wiedział jak się zachowywać w stosunku do kobiet. - Pozwolisz, że poprowadzę? – Spytał i zaraz wyszedł na prowadzenie, bo bardzo spieszno było mu do kuchni, gdzie będzie mógł się najeść do syta.
ztx2.
|
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Korytarz Nie 26 Kwi 2015, 19:20 | |
| Od ponad półtorej godziny Collin zajmował jeden z parapetów na czwartym piętrze. Głównym celem tego dnia było wpełznięcie do biblioteki i przeczytanie książki z ONMS na jutrzejszy sprawdzian, jednak w połowie drogi chłopiec opadł z sił i nie był w stanie iść dalej. Wmawiał sobie, że wszystko się ułożyło i czuje się dobrze. Wcale tak nie było. Thomas wrócił do domu, bo rodzice go zabrali. Tak powiedziano Collinowi, a więc młody Gryfon stracił kontakt z najlepszym przyjacielem. Dowiedział się również, że jako jedyna osoba na balu z okazji Nocy Duchów stracił przytomność, czego się bardzo wstydził. Bolały go jeszcze plecy i dodatkowo jeszcze nie przebolał pogrzebu taty, na którym był i na którym nie znalazł pocieszenia u swojego brata - a na to liczył najbardziej. Przytulany przez mamę i babcię znosił ich łzy i szlochy, ciągle spoglądając na bladego Dwayne'a. Od tamtej pory nie zamienili ze sobą słowa. Collin musiał w końcu opaść z sił. Nie umiał tak długo być silny. Gryfon podrapał się po brwiach - dopiero odrastały po pamiętnym złym doborem składników na lekcji eliksirów. Na kolanach skakał mu Kłopot, chwytając raz po raz orzeszki trzymane między palcami chłopca. Obok nóg leżała książka ONMS, ale jej nawet nie otworzył. Cicho westchnął nie potrafiąc pozbyć się ciężaru z płuc utrudniającego oddychanie. Collin potrzebował porozmawiać z Dwayne'm i nikim innym. Potrzebował spojrzeć w oczy bratu i dowiedzieć się, że z tego razem wyjdą i sobie z tym poradzą, a tymczasem siedział sam. Wiedział, że Dwayne wypiera z siebie stratę i nie wierzy w nią. Był młodszy od niego - zawsze tak żartował i mu dokuczał. Collin nie chciał być starszy, to było dołujące. Odizolował się od pokoju wspólnego gryfonów wybierając odrobinę samotności. Próbował zająć swoje myśli grą w szachy i w eksplodującego durnia, nawet specjalnie pobiegł w epicentrum psikusów Irytka, aby mu kibicować, lecz nie miał do tego takiej werwy jak zawsze. Przechodził teraz czas smutku tak samo jak trzy czwarte szkoły. Kłopot skoczył bardzo wysoko i uwiesił się palców chłopca, wyciągając stamtąd orzeszka. Wylądował na udach i nakruszył na spodnie skorupki, dobierając się do wnętrza. Minęło już dużo czasu, a Collin nie chciał jeszcze wstawać i wychodzić. Przytulił policzek do zimnej ściany i spoglądał przez okno. Naciągnął rękaw mundurka i otarł szybę z pary, aby widzieć wyraźniej widok na Wierzbę Bijącą oraz puste błonia. Padał deszcz, było brzydko i zimno. Tak naprawdę Collin chciał wrócić do domu. Mama zasypywała go listami o samopoczucie, pocieszała go non stop, od czego robiło mu się niedobrze. Mimo wszystko tęsknił za swoim łóżkiem. Śnił często jak chodzi po domu, wchodzi do pokoju taty, siada na jego fotelu i czyta jego książki wędkarskie. Potem ojciec dołącza do niego i wprowadza go w tajniki kunsztu. Zatęsknił nagle też za muzyką i starą gitarą uwieszoną w swoim pokoju. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Korytarz Nie 26 Kwi 2015, 20:03 | |
| Snuła się po zamku od samego rana. Dzień nie zapowiadał się dobrze od momentu, gdy zaspana otworzyła nad ranem oczy - choć zaspana to lekko powiedziane. Pomimo tego, że pełnia dopiero za tydzień ją już męczyły koszmary i to z gatunków tych najgorszych - gdzie rzeczywistość przeplatała się z światem snu. Nie była w stanie określić, czy rzeczywiście budziła co się pół godziny - z zimnym potem na czole, czując nadal zdrętwiałe ze strachu nogi, zaciskając usilnie powieki, bo za każdym razem wydawało jej się, że ktoś stoi nad jej łóżkiem. Ktoś bądź coś, co bardzo pragnie jej krzywdy i cierpienia na co ona nic nie poradzi - bo jest słaba, bezsilna i bezbronna. Niewiele pamiętała z tego wszystkiego rano, praktycznie zaledwie migawki, co nie zmieniało faktu ogarniającej ją melacholii. Złe samopoczucie, fatalna pogoda, cała sytuacja z Sergiem a przede wszystkim… pobalowe wspomnienia, boleśnie przywołane przez upiory. Nie radziła sobie z tym nimi, nie wiedziała nawet jak miałaby to ogarnąć - czuła się niezwykle słaba i samotna w każdym z dręczących ją problemów. A było ich wiele, cały ogrom, zważywszy na reakcję jej rodziców na ostatni list. Nie byli głupi i ślepi i czuli, że coś się dzieje - niby mugole, ale zdawali sobie sprawę ze wszystkich niebezpieczeństw czyhających w zamku na jedyną, ukochaną córkę. Pomimo tego, że docierał do nich jedynie rąbek najważniejszych informacji - głównie relacjonowanych przez Mer w listach - powoli tracili zaufanie do całego magicznego świata, które i tak było przez nich bardzo ciężkie do zdobycia. Ostatnio zasugerowali by Meredith nie wracała po świętach do szkoły. Jeszcze tego brakowało, pomyślała z westchnieniem patrząc w zakropione deszczem okno. Chciała być wobec nich szczera i jak na tym wyszła - chcieli odebrać jej to, co w sobie uważała za najcenniejsze. Czy potrafiłaby dalej żyć bez magii? Otrząsnęła się z ponurych myśli, a przynajmniej spróbowała i zakładając ręce na piersi, westchnęła cichutko. Rozejrzała się po pomieszczeniu, do którego przywiodły ją chaotycznie kierowanie kroki - był to korytarz, ten prowadzący do biblioteki. Czy Serek często odwiedzał to miejsce, czy ona go tutaj spotka? Pomyślała mimowolnie, po raz setny tego dnia, przywołując w pamięci widok blond czupryny i spokojnych, niebieskich tęczówek. A starała się unikać podobnych myśli, starała się unikać ich jak ognia a samego Lemieux raz na zawsze spisać u niej straty - o ile można to tak nazwać. To raczej on nie będzie chciał niej, bo i kto o zdrowych zmysłach zwróci uwagę na jej pyzatą, piegowatą buzię? Postąpiła parę kroków naprzód, zupełnie o tym nie myśląc gdy nagle uświadomiła sobie dziwny fakt. Przeoczyła coś, a raczej kogoś, a dokładnie - czyjąś obecność w tym pomieszczeniu. Meredith zasznurowała usta w momencie gdy zdała sobie sprawę, że skulona na parapecie sylwetka to młodszy Morrison. - Collin? - zagaiła cicho, w sumie bez określonego celu. Po prostu… widziała, jak było mu smutno. Jej też było smutno, wszystkim było smutno. A samotność i smutek to fatalne połączenie, o czym dotkliwie zdążyła się już przekonać. A ona nie miała zamiaru udawać, że nic nie widzi jak osoby w jej otoczeniu. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Korytarz Nie 26 Kwi 2015, 20:20 | |
| Zaczął nucić. Nieświadomie mugolską piosenkę zasłyszaną niegdyś w radiu. W promieniu najbliższych dwóch korytarzy nie było żywej duszy. Większość siedziała na zajęciach, druga większość jadła, a trzecia zaszywała się w różnych częściach Hogwartu i izolowała się tak, jak robił to Collin. Chciał bardzo porozmawiać z Dwayne'm, ale nie mógł. Milczenie brata powstrzymywało go i odpychało. Nie radzili sobie obaj. Pozostało więc stłumić potrzebę rozwiązania języka i życie dalej. Nic innego nie mógł zrobić. Chłopiec położył dłoń na ciepłym ciałku wiewiórki, głaszcząc ją czule po futerku. Zastanawiał się ile czasu minie zanim Hogwart całkowicie otrząśnie się z ostatnich wydarzeń. Halloween z natury powinno być straszne, ale nie aż tak. Nie do tego stopnia, aby ludzie mdleli. Tylko ty zemdlałeś, Morison. Prawie zapomniał jakiego narobił sobie wstydu. Cieszył się jednak, że niewiele pamiętał i przegapił najgorszą część przedstawienia. Obudził się dopiero w skrzydle szpitalnym, gdzie pielęgniarka go trzymała przez cały następny dzień. Plecy się pogoiły i oprócz siniaków nic mu nie było. Nie przeprosił jeszcze za wszystko Soleil. Smutno mu było z obrotu spraw. Nucenie pod nosem trwało nawet, kiedy ktoś go minął. Nie spojrzał na sylwetkę, pochłonięty przypominaniem sobie starej jak świat melodii i dopóki ten ktoś nie zawrócił, nie przerywał płynnego podśpiewywania. Czemu nie wpadł na to wcześniej? Muzyka, ona wszak leczy. Odwrócił powoli głowę w stronę Puchonki, która jako jedna z nielicznych zapamiętała imię młodszego brata Dwayne'a. Zawsze nim był - młodszy brat Puchona. - Tak. Cześć, Meredith. - pamiętał jej imię, ciesząc się dobrą pamięcią do głupot. Często nie potrafił wbić sobie do głowy składników eliksirów, a gdy przychodziło do imion czy cen w Miodowym Królestwie, przodował i recytował wszystek. Od razu przejrzał na wylot nastrój dziewczyny. Była koleżanką Dwayne'a, a więc zdziwił się, że go w ogóle zauważyła i postanowiła się doń odezwać. To miłe z jej strony. - Za półtorej minuty moja wiewiórka zaatakuje ciebie przytuleniem. - poinformował uprzejmie dziewczynę gratulując sobie w duchu utrzymania spokojnego, pozbawionego emocji tonu głosu. Tak też się stało, jak powiedział. Wiewióra w dwóch susach rzuciła się na Meredith, do jej ramion i karku, łaskocząc skórę i policzek. Zawsze tak robiła. Cieszył się, że ją oswoił po wielu, wielu latach ćwiczeń. Gryfon zamilkł. Jak się domyślał Meredith za chwilę zapomni o jego obecności i pójdzie dalej, tam gdzie się kierowała. Zawsze tak było. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Korytarz Nie 26 Kwi 2015, 22:19 | |
| - Tak. Cześć, Collin - odpowiedziała, przyjmując nieco żartobliwy ton. Nie chciała, aby wyczuł ogarniający jej małe serduszko smutek, żeby nie powiedzieć melancholię. Chciała mu, bądź co bądź poprawić humor a nie zwracać uwagę na własne, nędzne problemy - Co nucisz? - zagaiła przyjacielsko, nie kryjąc zaciekawienia. Była pewna, że zna tę melodię. Tylko skąd? Meredith uwielbiała muzykę od dziecka. Tak się szczęśliwie złożyło, że jej wspaniałomyślni (to mówimy tu całkowicie bez ironii) rodzice zadbali o jej muzyczną edukację. Na pianinie grała od dziecka i choć w pewnym… wyjątkowo trudnym momencie krótkiego, acz burzliwego życia zdawało się jej, że może to zatracić - pokonała wszelkie trudności. Tym sposobem klawisze stały się jej najsłodszą ucieczką - ucieczką od cichego domu, od nudnego St Ives, od jej własnego charakteru, którego tak często nie lubiła. Jednak przy muzyce to wszystko zdawało się takie małe a ona? Była całkiem inna, jakaś… szlachetniejsza. Jak ta dziewczyna za szklaną szybą na balu. Mer odrzuciła od siebie natarczywe myśli, myśli usilnie krążące wokół pewnej blondwłosej czupryny. Nieco zamglony wzrok, odzyskał po paru sekundach skupienie a nieśmiały uśmiech skradł wargi dziewczyny. Na samą uwagę o pełnym miłości ataku uroczej wiewióreczki Collina. Melodyjny śmiech rozbrzmiał na korytarzu, podczas gdy przesłodki Kłopot łaskotał ją delikatnie po szyi, po karku, po policzku. Nieprzyzwyczajona do takiej śmiałości, w gruncie rzeczy obcych jej zwierzaczków, dopiero do chwili zdołała oprzytomnieć na tyle by złapać wiewióreczkę w smukłe dłonie. Najmożliwiej delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsunęła ją od siebie i z szerokim uśmiechem przekazała właścicielowi. Pouczając ją przedtem paluszkiem, niby groźnie ale nie do końca poważnie. - Ona tak zawsze? - spytała patrząc prosto w Collinowe tęczówki. Nie zamierzała uciekać, zamierzała tu zostać, czy tego chce czy nie. Takie młode serduszka nie powinny w samotności pękać w tysiąc okruszków, co być może działo się właśnie teraz Gryfonowi. Meredith nie wiedziała o pogrzebie, ale o balu i owszem. Na własne oczy widziała, jak zemdlał. Ona też prawie straciła przytomność, co zazwyczaj działo się osobom, które coś już w życiu przeżyły. Złego. Tym tropem doszła szybko do wniosku, że chłopak przeżył coś złego. Nie zamierzała wnikać - co dokładnie - chciała mu tylko jakoś… ulżyć. Skoro jej nie zamierzał nikt pomóc, to niech ona przyda się na coś i pomoże jemu. - Co u Ciebie? - zagaiła niewinnie siadając na parapecie obok Collina. Poprawiła opadające na oczy rudoblond loki, które na co dzień przecież tak ładnie się układały. Jednak nie ostatnio, ostatnio nawet włosy zdawały sie buntować. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Korytarz Pon 27 Kwi 2015, 17:33 | |
| Wzruszył ramionami, nie patrząc w oczy starszej od siebie dziewczynie. - Nie wiem. Mama słucha tego w domu na okrągło z radia. - odpowiedział szczerze, szukając w pamięci audycji z któregoś niedzielnego poranka wakacji. Przypomniał sobie głos mamy, jej śpiew, a następnie słowa taty Musisz to śpiewać non stop? Po dwudziestym razie to się nudzi. Przed wypadkiem ojca, rodzice się rozwiedli. Rzeczywiście Collin czuł się, jakby ktoś łamał mu serce w okruszki. W tak młodym wieku musiał odczuć stratę. To smutne, bardzo smutne i nie umiał sobie z tym poradzić. Potrzebował rozmowy z bratem, a jedyne co otrzymywał to pustą ciszę i przepaść między nimi. Dwayne radził sobie ze stresem i stratą na swój sposób, zaś Collina zaczęły świerzbić opuszki palców. Potarł palec wskazujący i środkowy o kciuk tęskniąc za sprężystością strun i miłym bólem po mocnym trącaniu ich. Oderwał wzrok od brudnego okna, uśmiechając się do Meredith i ciesząc się z jej śmiechu. To było bardzo miłe z jej strony. Nie odczuł nawet zazdrości spoglądając na dłonie dziewczyny wypełnione rudą wiewiórką. - Nie. Ona wyczuwa człowieka i siada w rękach wybrańcom. - nie bez powodu poświęcił wiele lat na oswojenie gryzonia. Przygarnął do brzucha kolana, robiąc miejsca na parapecie i tym samym pakując się w nieoczekiwane towarzystwo. Meredith zmusiła go do porzucenia nostalgii i sentymentu związanego z przykrymi doświadczeniami na rzecz zaznania świeższej i jaśniejszej rzeczywistości. Powinien podziękować za to Puchonce. Oszczędził sobie ponurego nastroju na resztę dnia. Chłopiec potarł knykciami oczy i przyodział się w łagodny uśmiech, który nie od razu zaatakował błękitne oczy. - Bywało lepiej. Chowam się przed Zeusem. Od dzisiaj nie lubię listów. - nie do końca chciał porozmawiać o swoim sercu i smutku. Nie z Meredith. To bardzo miła, ładna dziewczyna, ale była odeń starsza. Była kobietą, a Collin chłopcem, a z natury płeć męska nie lubi się zwierzać babom. Nie chodziło jednak o to, a o potrzebę uspokojenia swych wewnętrznych nerwów. Po Gryfonie nie było widać tego, jak się czuje. Kilka maleńkich pajączków w kącikach oczu i nic więcej. - Fajną masz fryzurę. Przypominasz mi Znajdę. Kiedyś dałem się wykorzystać Dwayne'owi i wykąpałem mu kota, to wyglądał wtedy tak... jak twoje włosy. - wskazał palcem interesujący układ pukli dziewczyny, jednocześnie nadając ich rozmowie beztroski i wygodny ton. Po balu, młodszy Morison postarzał się mentalnie. Bardzo, ale to bardzo przydałoby mu się albo tworzyć muzykę albo przebiec wokół zamku, aby wylać z siebie stres. Spojrzawszy w okno, skrzywił się. Zimno. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Korytarz Pon 27 Kwi 2015, 21:43 | |
| Pokiwała głową uprzejmie, na znak zrozumienia. Uwielbiała muzykę, szczerze powiedziawszy ale oprócz gry na klawiszach gdzie górowała siłą rzeczy klasyka - ewentualnie aranżacje nowszych utworów (tych nielicznych dostępnych w mikroskopijnym sklepie muzycznym w St Ives) - nie potrafiła się oprzeć również innej… magii. Mianowicie magii kina, a dokładniej kina letniego wyświetlanego co tydzień na prowizorycznym ekranie niedaleko plaży w rodzinnej mieścinie. Tylko w piątek, tylko od dwudziestej i choć rodzice wyrażali zgodę na to, by mogła w ten sposób odpocząć pozwalali na to jedynie raz w tygodniu. Może dlatego tak to pokochała, kto wie? Być może sprawił to również przyjemny głos Astaire'a i stukot jego obcasów. Meredith kojarzyła mało nazwisk, szczególnie mugolskich aktorów (choć z twarzy znała prawie wszystkich!) ale to wyryło się jej w pamięci. Uwielbia go, a szczególnie ten film z Zabawną Buzią z końca lat pięćdziesiątych z całą mocą kolorowych sukienek. A szczególnie z tą piękną białą, w ostatniej scenie! - Ładna. Wydaje mi się, że kiedyś ją słyszałam. Lubię słuchać muzyki - odpowiedziała z prostotą i uśmiechem, zresztą całkowitym naturalnym bo na wspomnienie tych wszystkich piosenek człowiek po prostu musiał się rozchmurzyć. Muzyka była magią, niezwykłą - podobno sam Dumbledore tak zwykł mówić. Obserwując zamyślonego Collina, nie wyrzekła ani słowa ale gdy w końcu też się uśmiechnął… tak jakby się rozpromieniła. A może i jednak nie była taka nikomu niepotrzebna? - W takim razie gratuluję. Ja moją Sonię uczę i uczę, już tyle lat, a ona dalej mnie nie słucha. Zawsze mądrzejsza - wzruszyła ramionami. Kochała swoje maleństwo (no dobrze, kiedyś to było maleństwo, teraz rozmiarami przypominało… no wszystko, tylko nie kota!) i chociaż nie raz, nie dwa, nie pięćset sprawiło jej tyle trudu, problemów oraz kłopotów nie oddałaby jej nikomu, za żadne skarby świata. Poza tym, w tym naprawdę trudnych chwilach zawsze była - cicha, spokojna, potulna służąca dotykiem miękkiego futerka, mającym być remedium na zło całego świata. Zresztą całkiem skutecznym. - Zeusem? - spytała zdziwiona, usiłując dopasować w pamięci imię, najprawdopodobniej sowy, do właściciela. Nie tylko z nazwiskami aktorów miała poniekąd problem, tak bywa, ale za to w kuchni znała na pamięć każdy składnik - jak wyglądał, pachniał, smakował no i przede wszystkim - jak się nazywał. Bo pomylenie ziela angielskiego z kolendrą byłoby wielce fatalne w skutkach, przynajmniej dla kubków smakowych. Słysząc słowa chłopaka znów się roześmiała, nieco ciszej i krócej lecz równie melodyjnie co przed chwilą. A na twarzy wciąż czaił się szeroki uśmiech, gdy pytała z nutą niedowierzania w głosie. - Przypominam Ci Znajdę? - chrząknęła - No cóż, uznaję to za komplement - Twarz zwróciła przed siebie i obserwując ładnie ozdobiony sufit, machnęła lekko nóżką zwisającą z parapetu. Myśląc z zadowoleniem, jak udaję się jej nie myśleć o Serku - Ale Ty masz tego brata, nie daj się wykorzystywać. Mruknęła po chwili, pół żartem-pół serio, ponownie się do niego odwracając. Chociaż taki brat to świetna rzecz, według niej. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Korytarz Wto 28 Kwi 2015, 16:59 | |
| - Puszczali ją na okrągło w radiu przez całe wakacje. A i tak nie znam tytułu. Wpada w ucho. Mama śpiewała. - sprostował, za nic nie potrafiąc przypomnieć sobie tytułu czy chociażby zespołu. Wróci na święta do Cardiff to poszuka w komputerze - tego tutaj nie sposób znaleźć. Prościej byłoby zapytać o to mamę, jednak nie bez powodu Collin unikał Zeusa. Nie chciał odpisywać znowu na rzewne listy od rodzica. Po pierwszych dziesięciu kopertach miał tego dosyć, a i Dwayne nie pomagał. Stres, napięcie. Niemożność wypłakania się. Morison nie płakał. Nie potrafił z siebie tego wyrzucić, a więc smutniał w środku i przygasał. Na szczęście takie chwile jak ta - normalna, spokojna i pogodna rozmowa ułatwiały przeżycie dnia. - Koty takie są, Mer. Z wiewiórką nie jest łatwiej. Kłopot dalej się mnie nie słucha, ale przynajmniej do mnie wraca. Czyli do jedzenia i ciepełka. - pogłaskał wiewiórkę i odebrał ją od dziewczyny. Posadził sobie zwierza na ramieniu, podsuwając mu pod nos orzeszka. Śmiech Puchonki był miłym dźwiękiem dla ucha. Śmiech Puchonów miał to do siebie, że rozjaśniał powietrze w pomieszczeniu. Collinowi zrobiło się lżej. Meredith osiągnęła swój cel - poprawiła mu dzień błahostkami. - Zgubę, Znajdę. Jejciu, nawet nie ma porządnego imienia. - wywrócił oczami. - Świadomie daję się mu wykorzystywać, ale nie non stop. Ktoś musi mieć oko na tego błazna. Zawsze mówię, że mój starszy brat jest moim młodszym bratem. - stwierdził, wyginając usta w mało usatysfakcjonowanym uśmiechu, wszak Dwayne sprowadzał jedynie kłopoty, a nie zyski. Wtem coś mu się przypomniało. - Ej, Mer. Ktoś szeptał w pokoju wspólnym Gryfonów, że robisz dobrą szarlotkę. Co mam zrobić, żeby na taką zasłużyć? Czasami mi tęskno do prostych ciastek z kuchni mamy. - przeszedł zwinnie na weselszy temat. Chłopiec wyprostował nawet plecy i spod przymrużonych powiek spoglądał uważnie na Meredith, prosto w oczy. Fajnie byłoby zasłużyć na szarlotkę. Chłopaki z dormitorium już i tak mu zazdroszczą kontaktów ze starszymi uczniami, a gdyby dowiedzieli się, że dostał od nich słodycze. Są jakieś plusy z przyznawania się do Dwayne'a. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Korytarz Pią 01 Maj 2015, 12:29 | |
| Słysząc odpowiedź Collina, pokiwała głową. Zastanawiając się, czy byłaby w stanie zagrać taką kompozycję ze słuchu - pewnie tak. W końcu nie była aż taka trudna, to pewnie raptem pięć akordów na krzyż, lecz mimo to. Odsunęła od siebie tę myśl, to oraz wspomnienie sali z fortepianem ukrytej gdzieś w zamku - gdzie zakradła się o świcie, lub po zmroku. Gdzie w sumie dawno nie była, co uświadomiła sobie w tej chwili. Przez to całe zamieszanie - najpierw z Mrocznym Znakiem a potem z balem, nie miała czasu by nawet o tym pomyśleć zajęta nauką oraz… no cóż, powiedźmy że tylko nauką. Zarzuciła za ucho kolejny niesforny lok, uświadamiając sobie, że minął co najmniej miesiąc. Może więcej. Uśmiechnęła się z cichym westchnieniem słysząc odpowiedź Collina. Do ciepełka i jedzenia, skąd ona to zna? - No tak, koty są paskudne chociaż pewnie da się ich czegoś nauczyć - skoro poradziłeś sobie Kłopotem, to i z Sonią by się dało. Tylko mi zabrakło cierpliwości - powiedziała, składając ręce na kolanach. Zebrała myśli, po czym dodała po chwili zastanowienia - Ale i tak mogło być gorzej, mogła być taka rozjuszona jak Norrisowa. Paskudna ona jest, jej nigdy nie pokocham - stwierdziła rzeczowo i kategorycznie, wspominając ile razy kotka bezceremonialnie zniszczyła układaną misterne fryzurę. Lub przemknęła pod nogami, powodując albo upadek na ziemię albo niesłuszny gniew gburowatego woźnego. Albo razy, gdy obrzucała Mer tym wzrokiem pełnym nienawiści - jeśli jakieś zwierzęta na Ziemi ją czują, to kotka jest bez wątpienia jednym z nich. - Ja tam uważam, że to w sumie śmieszne imię. Imiona, pasują do niej. Niego - odpowiedziała po chwili, pozwalając sobie na ponowne krótkie parsknięcie śmiechem. W sumie nigdy się nie zastanawiała, czy to on czy ona, a może wypadło jej z głowy? - Starszy, czy młodszy - brat to całkiem fajna sprawa. Nawet taki jak Dwayne, w sumie… zwłaszcza taki jak. Lubię jego niepoważne żarty, byłoby bez nich dziwnie w naszym pokoju wspólnym - dodała z uśmiechem patrząc na Collina tak jakoś inaczej. No bo w sumie, mógł mieć rację i rzeczywiście być w tym duecie tym bardziej-odpowiedzialnym-bratem. Śmiesznie się czasem w życiu składa, niby młodszy a jednak starszy. - Mhm, to miło - odpowiedziała pokrótce, zaskoczona pozytywnie faktem, że jej wypieki są znane na całą szkołę. Jednak ktoś coś w niej docenia, pomyślała z uśmiechem i odpowiedziała Collinowi - No cóż, nie każdy zasługuje na moją szarlotkę - w przeciwnym razie nie wychodziłam z kuchni, ale… ty tak. I nie musisz nic robić - powiedziała patrząc prosto w jego tęczówki. Lubiła go, więc co tam - co to dla niej jedno ciasto w te czy we tę. I tak musiała upiec jedno dla Wandzi, za patronusową sarenkę. No i szczerą opinię - Za niedługo tak czy inaczej muszę wpaść do kuchni. Któryś ze skrzatów podrzuci ci blachę, jakiegoś poranka. Poprawiać ludziom humor, to zajęcie dla niej. Nawet jeśli ceną miał być szlaban, czas i stres związany z tym, czy ciasto oby na pewno nie opadnie. Warte swojej ceny, pomyślała przelotnie widząc minę Gryfona. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Korytarz Czw 07 Maj 2015, 18:27 | |
| Telepatycznie myślał intensywnie o tej samej sali, o tym samym fortepianie i o tych samych ścianach dźwiękoszczelnych. Nie raz zaszywał się w tamtym rejonie, pogrywając sobie pod nosem na gitarze. Od śmieci taty nie poszedł tam ani razu, nosząc w sobie wewnętrzną gorzką blokadę. Collin nie miał łatwo. Stracił przyjaciela, a od zawsze izolował się od swego rocznika, preferując samotność. Tłumił więc w sobie ból i smutek, nie potrafiąc inaczej. Czasami tak trudno było mu mówić, przemawiać do drugiej osoby i wysłowić się. Nazwać rzeczy po imieniu, tak samo jak głębokie uczucia drzemiące w trzynastoletnim ciele. - Pani Norris nie jest kotem. To monstrum. - zdziwił się, że Mer nazwała tego słynnego mopa kotem. Och nie, rude coś przylepione do Filcha nie mogło nosić miana kota, wykluczone. Collin trochę się jej bał, trzeba przyznać. Czerwone ślepia i wyliniała sierść to obraz rodem z horrorów. Dopóki rozmawiali o zwierzętach, Gryfon zdolny był prowadzić konwersację i dostosowywać do niej odpowiednią, oczekiwaną mimikę. Mina mu zrzedła, gdy płynnie przeszli do rozmawiania o Dwaynie. Nie chciał o nim mówić. Nienawidził go szczerze w chwili obecnej i w chwili przyszłej. Ten człowiek jest pozbawiony umiejętności odczuwania uczuć wyższych i nic dziwnego - po porodzie musiał bardzo porządnie uderzyć się w czoło, wszak tam istnieją neurony odpowiadające za empatię, miłość, przyjaźń itp. Jemu tego brakowało. - Możesz go wziąć, jeśli chcesz. Nie potrzebuję brata, wolałbym być jedynakiem. - niechcący włożył w te dwa zdania mnóstwo goryczy i żalu. Od zawsze był "młodszym bratem Dwayne'a", a nie Collinem. Traktowano go jako młodszą część kogoś, a nie jak oddzielną jednostkę, żyjącą, czującą i mającą własne zdanie. Traktowano go jako czyjegoś brata, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Naprawdę nie chciał mieć rodzeństwa. Miał prawo tak myśleć, bo miał trzynaście lat. Odsunął z kolan fikającą wiewiórkę, podsuwając nogi do brody. Oparł się o nie i westchnął, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym grymasie. Relacja z bratem była delikatnie mówiąc napięta. Nie potrafił się z nim porozumieć, to wykraczało poza możliwości normalnego, przeciętnego człowieka. - Naprawdę? Dzięki. Cała blacha tylko dla mnie? Będę najszczęśliwszym facetem na świecie. Tylko nikomu nic nie mów, bo musiałbym się podzielić. - na chwilkę pojaśniał, udobruchany wizją pysznego ciasta tylko dla siebie. W ten oto sposób wykorzystując swój własny urok osobisty, Collin zjednywał sobie ludzi. Głównie to piękne, urodziwe i nader inteligentne starsze koleżanki, zapewniając sobie tym samym immunitet i dobre kontakty w szkole. Wyjrzał przez okno i patrzył w nie przez parę chwil dopóki nie zobaczył idącej przez błonia sylwetki. Odgadnął ją z daleka, rozpoznał i już wiedział, że czas zapytać się o samopoczucie partnerki z balu. Unikanie nic nie da. - Muszę złapać Soleil. Spotkamy się później, okej Mer? - zsunął się z parapetu i zaintrygowany ruszył w stronę dziedzińca.
[zt] |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Korytarz Pon 11 Maj 2015, 21:59 | |
| - Może i masz rację? - wzruszyła ramionami, zdziwiona tym jak to rzeczy na tym świecie dziwnie się układać mogą. Kot, który z kotem niewiele ma wspólnego - prawda była taka, że nawet profesor McGonagall mogłaby się prędzej ubiegać o podobny tytuł. A przecież była tylko, albo aż - animagiem. W każdym razie - Collin miał rację, co uprzejmie mu już przyznała a do tematu rudego potwora nie chciała już wracać. Do innych tematów, a raczej wspomnień również jednak czasami nie dało się ich uniknąć. - Nawet nie wiesz, co mówisz - mruknęła pochmurnie, już bez nuty pogody ducha w głosie. Naprawdę, nie wiedział co mówi, przez co przez chwilę była nawet na niego zła. Co Gryfon mógł wiedzieć o prawdziwiej, dotkliwej stracie kogoś… najbliższego. Członka rodziny, największego przyjaciela, najtrwalszej podpory - brata? Nic a nic, a Mer wiedziała, niestety o tym wszystko. I chociaż George’a nie pamięta, bo była zbyt mała aby go znać - na samo wspomnienie, na dźwięk jego imienia jej małe serduszko zatrzymywało się na ułamek sekundy. Tego nie da się zapomnieć do końca życia, ten specyficzny ból zawsze z Tobą zostaje. Choć nie do końca jest się tego świadomym. I być może byłaby ciągnęła ten temat z młodszym, tak słodko nieświadomym jeszcze kolegą, gdyby miała odwagę wchodzić w ich relację. Lecz tej, jej brakowało - nic z tego, co działo się pomiędzy Morrisonami nie powinno jej obchodzić i chociaż może się o nich po cichu martwić, nie ma sensu jątrzyć tematu. Sypać solą ran i tak dalej - bo i czym może pomóc? Ewentualnie osłodzić smutne Collinowe serduszko blachą pysznego ciasta, może w taki sposób. - Dobrze, nikomu nie powiem - uśmiechnęła się smutno, nadal zmartwiona wizją jak bardzo muszą się kłócić. Jednak nie chciała mu psuć humoru i tak nienajlepszego dlatego złożyła ręce na kolanach i pomyślała powoli na kolejnym tematem rozmowy. Co by powiedzieć, że nie trafić w czuły punkt? Odpowiedź przyszła, w pewnym sensie sama. - Nie ma sprawy, leć - odpowiedziała uśmiechnięta i pomachała tylko rączką na pożegnanie. W ciszy, pogrążona w zamyśleniu, obserwowała jak Collinowa czupryna zostawia ją samą na korytarzu. Dziewczyna posiedziała tak jeszcze chwilę, trwając w bezruchu może pięć, może dziesięć minut po czym nagle, dosyć gwałtownie, potrząsnęła blond czupryną. Nie ma szans, pomyślała, po czym powolne kroki skierowała w kierunku dormitorium.
zt, również :) |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Korytarz Sob 01 Sie 2015, 04:05 | |
| Pomiędzy przerwami w zajęciach korytarz wypełniał się masą uczęszczających na zajęcia uczniów. Fale ubranych na czarno dzieciaków jak tsunami zalewały boki długiego pomieszczenia, nieliczni szczęśliwcy uniknęli zgniecenia i rychłej śmierci z niszczycielskich rąk żywego kataklizmu przez udanie się na wyższy grunt. Parapet zapewniał bezpieczeństwo i chronił przed ściskiem ludzkiego tsunami. Jednym z tych szczęśliwców był Riaan. Chłopak zajął bezpieczną pozycję na kamiennym blacie dokładnie na środku korytarza, siedział sobie spokojnie wyglądając przez okno i czasem zerkając na podręcznik z zielarstwa leżący na jego kolanach. Jak zwykle nie rozumiał co się działo na zajęciach. Nie miał ręki do roślin, wszystko co zasiał i o co dbał, więdło tak czy siak. Jego wiedza z zielarstwa ograniczała się do rozpoznania co było jadalne, a co nie. Na zajęciach przydałoby się ogarniać, dlatego teraz wertował w te i we wte kolejne strony podręcznika tak naprawdę będąc bardziej skupionym na Zakazanym Lesie za oknem i Hagridzie przerzucającym gnój wraz z dwójką jakichś nieszczęśników. Niezbyt interesujący to spektakl, ale lepsze to niż uczenie się zielarstwa. Często kręcił się po korytarzach samemu, czasami towarzyszył mu Eric, albo Remus, choć ten drugi był ostatnio jakiś nieuchwytny. Czasem wyruszał z dormitorium z Collinem, albo łapał na korytarzu Wandę czy Yumi albo Skai. Z rzadka zamieniał słowo z Meredith, wolał raczej na nią patrzeć niż z nią rozmawiać. Mniejsza szansa, że zrobi jakąś głupotę. Tym razem nie było z nim nikogo, wszyscy jego znajomi gdzieś wybyli. Może to i dobrze. Oderwał się od brodzących w błocie i gnoju osób, przeleciał pobieżnie kolejną stronę podręcznika, aby ostatecznie zawiesić wzrok na przechodzącym korytarzem tłumie. |
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Korytarz Sob 01 Sie 2015, 16:51 | |
| Kolejne zajęcia zaliczone, do następnych ma chwilę wolnego to trzeba z niej skorzystać i odetchnąć od tego ścisku, który panował teraz wszędzie. Siedem roczników, wiele zajęć to trzeba się trochę nalatać po kamiennych korytarzach i przepychać między innymi uczniami równocześnie uważając na swoje nogi, ręce oraz plecy. Gdyby chociaż miała powód by w miarę pomyślnie spędzić ten dzień, ale nie. Wszystko na przekór, taki dzień kiedy nie może się cieszyć gdyż ma jedynie najnudniejsze przedmioty, które ani trochę jej nie bawią. Byle by przetrwać i nie mieć podeptanych stóp, to jej wystarczy. Przedzierając się przez gąszcz małych dzieciaczków pierwszorocznych, którzy chyba nadal nie odnajdywali się w tej szkole, nawet jeśli to już ich trzeci miesiąc to zapewne wciąż korzystają z wymówek "Zgubiłem się pani profesor". Te czasy kiedy Melanie była takim pierwszaczkiem i błąkała się zagubiona po korytarzach. Zaczęła powoli tracić cierpliwość, ale nie mogła nic na to poradzić skoro to była najkrótsza droga na kolejne zajęcia, do tego moment kiedy jakiś perfidny młodszy Ślizgon szedł z naprzeciwka i niby przypadkiem na nią wpadł. Rudzielec się znalazł w tłumie, szybko się rzuca w oczy i jeszcze kolory Puchonów, wszystko jasne. Z rąk wyleciał jej podręcznik z Historii Magii. Nic nie mówiła bo nie warto. Przykucnęła by podnieść książkę, gdy wstała postanowiła, ze to jednak nie ma większego sensu i lepiej poczekać chwilę. Usiadła na parapecie zaraz za nią i starła brud z okładki, mrucząc coś pod nosem. Odłożyła książkę na bok, w tej chwili zorientowała się, że jednak nie ona jedna postanowiła zająć to miejsce, co gorsza była druga i przygniotła stopę Gryfona grubym podręcznikiem. -O matko, przepraszam - zareagowała natychmiast zabierając z powrotem przedmiot - Nie zauważyłam kompletnie, że ktoś tu siedzi. Jestem strasznie zdezorientowana dzisiaj. O jejku.. Riaan, to Ty - i doszła jeszcze kolejna umiejętność, w porę rozpoznawanie znajomych twarzy. Równie dobrze mogła się uderzyć ta cegłą, która położyła na kolanach, pewnie by zadziała. Pobudka natychmiastowa. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Korytarz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |