Temat: Baby, I'm not a monster. Pią 30 Maj 2014, 01:02
Opis wspomnienia
Nic tak nie boli jak złamane serce, a choć jest to przypadłość dość powszechna, to w jej obliczu nawet największy drań okazuje się być ramieniem, które pocieszy. O okruchach ciepła, które Gilgamesh odkrył w sobie dość niespodziewanie, acz - zaskakująco - całkiem w porę.
Osoby: Aristos Lacroix, Gilgamesh von Grossherzog
Czas: grudzień '76
Miejsce: korytarz na VI piętrze
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pią 30 Maj 2014, 01:23
Zimno. Cholernie zimno. Ani wyjść na dwór, ani w lochach siedzieć, bo nic do roboty. No to co - Gil się wybrał na spacerek, w poszukiwaniu jakichś marnych szlam do podręczenia. W końcu czas to pieniądz, nie wolno go marnować i trzeba wykorzystywać! Niestety, jego spacer póki co nie był zbyt efektowny. Czy te szlamy się pochowały wszystkie czy jak? I wtem zauważył w oddali jakąś postać. Czyżby szlamiątko? Może? Chociaż jedno? Niestety, kiedy podszedł bliżej dostrzegł...hmmm, któż to był? Z wyglądu ta istota przypominała Ari, jednakże coś było nie tak. Czyżby spadła ze schodów? Albo pomyliła nogi i wstała twarzą do ziemi? W końcu coś zdecydowanie mu nie pasowało. Wypadałoby coś z tym zrobić, w końcu nie mógł się teraz odwrócić i uciekać, przerażony że coś mu Ari popsuli. Podszedł więc i rzucił lekko: -Cóż to się stało, księżniczko? Wyglądasz jakbyś co najmniej była narażona na dotyk szlamy, przez całe trzy minuty. Miałaś starcie z kotem, czy jak? Hmmm...Gil niestety do wybitnie delikatnych i taktownych nie należał, chyba że owładnięty chęcią zaliczenia. A w tym wypadku raczej nie było o tym mowy - to była Ari, niezdobywalna twierdza, czy jakoś tak. Szkoda było czasu marnować na przedsięwzięcia które były z góry skazane na porażkę. Poza tym, co gdyby się obraziła? Ciężko by było znaleźć jakieś zastępstwo za nią. Swoją drogą...kiepsko mu było tak nad nią sterczeć raczej. Trochę tak jak kat nad duszą, a to chyba nie należało do najwybitniejszych decyzji jego życia. Zresztą...miał małą awersję do stania w tak odsłonięty sposób. Dlatego też postanowił po prostu usiąść obok niej - może to też nie była najbezpieczniejsza pozycja, ale przynajmniej w razie gdyby zamierzała go zabić za to, że spotkał ją w takim stanie, to nie będzie musiał upadać. -Ale chyba nie obraziłaś się z lustrem, co? Byłoby raczej kiepsko.-powiedział z troską i pogłaskał ją po ramieniu. Zdecydowanie zaskakujące zjawisko. Jak tak dalej pójdzie, to okaże się że Gryfoni zaczną z nimi wygrywać mecze, czy coś. A tak nie mogło się dziać. Coś było na rzeczy. A Gil niestety przy całej swej doskonałości, nie miał pojęcia o co chodzi. I to go irytowało, coraz bardziej i bardziej. Eh, widocznie musiał cierpliwie poczekać - może Ari gra w jakimś przedstawieniu?
Aristos Lacroix
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pią 30 Maj 2014, 02:05
To nie był jej najlepszy dzień. Wątpliwą przyjemnością jest fakt, że należy zacząć od kiepskiej lekcji eliksirów. Starsza Lacroix nastrojem przypominała rozwścieczonego hipogryfa, a od jej słów dosłownie cierpły uszy. Karki pochylały się nad kociołkami tak nisko, że Gryfoni prawie dusili się oparami ze swoich mikstur, a czarnowłosa czarownica chodziła nad nimi niczym sęp. Nawet jej siostrzenicy się nie upiekło; nie mając do czego się przyczepić, Chantal złośliwie skrytykowała jej sposób trzymania sztyletu i kazała siekać wszystkie składniki od nowa. Aristos nie byłaby sobą, gdyby nie sprzeciwiła się tej jawnej niesprawiedliwości, a to z kolei skończyło się dwoma godzinami spędzonymi na czyszczeniu kociołków. Chantal była na tyle łaskawa, że pozwoliła jej robić to różdżką, niemniej jednak nie było to przyjemne. Po tym trefnym poranku myślała, że gorzej już być nie może. A później Cu wyskoczył ze swoim miłosnym wyznaniem, sprawiając, że ochota do życia przeszła jej zupełnie. Merlinie, co też strzeliło mu do głowy! Odetchnęła zirytowana, opierając czoło na książce, trzymanej na podkurczonych kolanach. Na szóstym piętrze rzadko można było napotkać przypadkowo błąkające się dusze, zwłaszcza w popołudniowych porach, dlatego wybrała ten konkretny korytarz i to konkretne okno, by pozwolić sobie na chwilę słabości. To nie było do niej podobne, w żadnym wypadku, lecz choć bardzo nie chciała tego przyznać - mimo wszystko była człowiekiem. O'Connor rozbroił ją zupełnie, bezlitośnie pozbawiając dziewczynę szansy na obronę. Nie była przygotowana na pustą klasę, jemiołę, pachnącą tak oszałamiająco i słowa, które nigdy nie powinny były paść. Nie teraz. Nie między nimi. Nigdy nie widziała kogoś o tak smutnych, niebieskich oczach, jak oczy Cu. Nigdy nie musiała też odrzucać czyjejś miłości. Teraz zaś siedziała na parapecie, obserwując jak płatki śniegu wirują za oknem w żartobliwym tańcu z wiatrem, a mróz powoli zaczyna chwytać w objęcia szyby, malując na nich fantazyjne kwiaty. Liczyła na to, że nie spotka nikogo; jej zwykle opanowane loki były zmierzwione i splątane od ciągłego poprawiania ich dłonią - nie mogła się powstrzymać od odgarniania ich z twarzy, przerzucania z jednej strony na drugą. Z nerwowego szarpania kosmyków i nawijania ich na palce. Oczy również zdradzały, że coś było nie tak. I w tym opłakanym stanie, oczywiście, że tak, musiał dopaść ją akurat Grossherzog. Powstrzymała przekleństwo cisnące jej się na usta, choć różdżka, schowana w kieszeń sięgającego uda swetra, przez chwilę ją korciła. Wyciągnij mnie, przeklnij go, niech nie wtyka nosa... zdawała się szeptać, a choć Lacroix nie miała problemów z ciskaniem urokami na lewo i prawo pod wpływem nerwów, to dziś nie byłaby w stanie rzucić nawet jednego. - Jak zwykle uroczy, Gil. Co tu robisz? Lochy są sześć pięter niżej, o ile mnie pamięć nie myli. A nie myli. - burknęła cicho, odwracając głowę w drugą stronę, by spojrzeć na niego uważnie. Szybko jednak pożałowała tej decyzji, bo badawcze spojrzenie Ślizgona tylko przeszkadzało jej w oszukiwaniu samej siebie. W próbach wmówienia sobie, że nie stało się nic. Kiedy ją dotknął zesztywniała na moment; niebieskie oczy pociemniały, po chwili jednak odetchnęła cicho, znów opierając głowę na książce. - Nie, nie obraziłam się. Moje lustro mnie uwielbia.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pią 30 Maj 2014, 13:54
Cóż, raczej rzadko zaskakiwał go ktoś, kto nie był nim. To się praktycznie nie zdarzało - ludzie raczej byli prości, w przeciwieństwie do jego boskości, nie byli w stanie postępować w sposób wybitnie zaskakujący. Tym razem Ari się udało, chociaż nie mógłby powiedzieć żeby to było najpozytywniejsze zdziwienie. Czuł się wręcz trochę nieswojo - zawsze uważał że Ari jest twarda, twardsza od większości Ślizgonów. A teraz ta piękna, niezdobyta twierdza, wyglądała trochę jakby splądrowała ją grupa wyjątkowo nieprzyjaźnie nastawionych centaurów. Spojrzał na nią uważnie, zastanawiając się skąd ta dziwność Gryfonki i lekko nerwowo przeczesał dłonią włosy. Przynajmniej jej odpowiedź była w granicach normy - chociaż to się nie zmieniło. -Jak to co? Przyszedłem trochę Ci podokuczać, cobyś się zbytnio zaniedbana nie czuła przeze mnie. W końcu nie wypada zapominać o tak wybitnych czarownicach. To byłoby wyjątkowo niegrzeczne.-odparł lekko, cały czas przyglądając się jej tak uważnie, jakby była całkowicie naga. Niestety - nie była. A szkoda, może wówczas zauważyłby co jest nie tak. Może ktoś ją poturbował i to dlatego? W końcu to było jedno z niewielu logicznych wytłumaczeń całej sytuacji. Przez chwilę miał wręcz ochotę rzucić na nią jakieś zaklęcie rozweselające, bo trochę go krępowała w tym stanie. Na chwile uniósł głowę i spojrzał za okno. Eh, pogoda jednak wciąż była paskudna i niezachęcająca, więc ponownie zwrócił spojrzenie swych przepięknych oczu w stronę Gryfonki. -Uwielbia hm? Dzisiaj to chyba mieliście małą kłótnię małżeńską. Szczerze mówiąc - Aristos zaczynała go przerażać. Nerwowo przygryzł wargę, nie bardzo wiedząc co powinien zrobić. A mógł zostać w lochach i przesiadywać tam do usranej śmierci. Wtedy miał jakiś wybór. Teraz natomiast czy chciał czy nie, nie mógł sobie pójść i jej tu tak zostawić. Co prawda to byłoby w jego stylu, jednakże panna Lacroix zasługiwała na specjalne względy, stąd też nie mógł postąpić zgodnie ze swoim sumieniem i musiał coś wymyślić, żeby tak nie wyglądała. Jeszcze ktoś ją zobaczy i potem będzie miała nieprzyjemności. Zaczął odnosić wrażenie że ona ma jakieś...uczucia, albo wyrzuty sumienia...nie, jednak nie, to niemożliwe. Nie Aristos. Był prawie pewien że nie musi się martwić i że jej chwilowy stan, to tylko...coś w stylu okresu. Albo sam okres. Któż to wie, w sumie nie sprawdzał czy przypadkiem nie ma, więc różnie mogło być. Niestety, nie miał możliwości dowiedzenia się o co chodzi, bez narażania się na jej gniew. I chyba musiał się narazić. Westchnął, lekko zdemotywowany tym, że jeszcze wyjdzie w jej oczach na kogoś miłego. Niestety, nie miał wyboru. Eh, to wszystko jej wina. Objął ją ramieniem i podparł zgiętym palcem wskazującym jej brodę, obracając delikatnie jej twarz tak, aby jej spojrzeć w oczy. Huh, przerażające! Chyba nigdy sobie nie pozwolił na taką zuchwałość w kierunku jej osoby. No ale trudno, jak już zaczął to musiał teraz skończyć. -Ari, odkąd Cie znam, to nie zdarzyło się żebyś wyglądała jakby na Tobie Slughorn usiadł. Co dzisiaj z Tobą nie tak?-spytał cicho. Hmm, to chyba nie był najlepszy dobór słów. Mógł to zrobić inaczej, ale po prostu sytuacja była dla niego całkowicie nowa. Mimo to nie mógł sobie pozwolić, na okazywanie że zrobił coś, co poszło nie po jego myśli, dlatego też spojrzał jej twardo w oczy, szukając jakichkolwiek wskazówek o co jej właściwie chodzi. To było pierwsze co musiał odkryć. Drugim na liście "rzeczy do zrozumienia", powinno być to, po cholerę zawsze pakuje się tam gdzie nie powinien, w czasie, gdy nie powinno go tam być. To jakiś wybitny talent nie jest, a zdecydowanie utrudnia życie.
Aristos Lacroix
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pon 02 Cze 2014, 02:10
Lacroix powoli przeniosła na niego wzrok, a w jej oczach pojawiło się coś, co powinno było ostrzec Gilgamesha; jakiś błysk, krótki komunikat świadczący o tym, że Niemiec zaraz pożałuje, że żyje. Popełnił bowiem dwa zasadnicze błędy, które pociągnęły za sobą lawinę nieprzewidzianych w scenariuszu, niezbyt miłych dla Ślizgona zdarzeń. Aristos może i wyglądała jak kłębek nieszczęść, może faktycznie nie czuła się w tej chwili najlepiej, a on chciał jedynie ją pocieszyć - nie założył jednak marginesu błędu. Marginesu, który pozwoliłby mu przewidzieć jak dziewczyna zareaguje na komentarz o swoim wyglądzie; drugi w ciągu kilku minut, warto dodać. Chwilę potem zaś zignorował możliwie nieprzewidzianą reakcję na dotyk - niechciany, zbyt intymny. Gest dokładnie taki, jakim nie dalej jak godzinę wcześniej obdarzył ją Cu, pod jemiołą, która pachniała tak oszałamiająco... Dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie: Aristos parsknęła jak kotka i odepchnęła ramię Gilgamesha, zrywając się z parapetu. W kolejnej sekundzie miała w dłoni różdżkę; błysnęło światło, a Ślizgon wylądował na posadzce z wyjątkowo głupią miną - książka Gryfonki okładała go po głowie raz po raz z wyjątkowo złośliwym świstem, wtem nagle.. Szarża ustała. Opasłe tomisko traktujące o zwyczajach czarownic z XV wieku opadło z hukiem na kamienną posadzkę, a jego właścicielka usiadła znów ciężko na parapecie, pochylając się lekko do przodu; ciemne włosy opadły kaskadą do przodu, zasłaniając jej twarz, kiedy objęła się ramionami i zagryzła mocno wargi. Nie wiedziała skąd ta nagła reakcja. Normalnie odpowiedziałaby Gilgameshowi w podobnym tonie, zażartowała sobie z jego pewności siebie, podważyła męskość i inteligencję, ale zdecydowanie nie sięgnęłaby po różdżkę tylko po to, by przestał pozwalać sobie na zbyt intymne gesty. Czyżby O'Connor wyprowadził ją z równowagi do tego stopnia? Cholerny Irlandczyk. Niech go szlag. Niech go jasna cholera! Odetchnęła głęboko, ciężko. Chrapliwie. Gula ściskająca do tej pory jej żołądek podeszła do góry, odbierając dziewczynie możliwość swobodnego zaczerpnięcia powietrza. Przez moment nie słychać było nic po za jej przyspieszonym biciem serca, dopóki nie nastąpił cichy, rozedrgany wydech. Jasnoniebieski sweter opinający ciasno jej uda w kilku miejscach zmienił kolor; ciemniejsze plamki pojawiały się powoli, konsekwentnie zmieniając jednak kolor materiału. Jedna za drugą, łzy wielkie jak grochy toczyły się z oczu w kolorze bławatka po jasnych policzkach, w stronę ostrego podbródka, by wreszcie opaść w dół przyciągane bezlitosną grawitacją. To był najprawdopodobniej pierwszy raz, gdy ktoś mógł zobaczyć Aristos Lacroix płaczącą publicznie. Szczupłe ramiona drżały widocznie, kiedy mocno zaciskała palce na łokciach, obejmując się ciaśniej, jakby próbowała w ten sposób opanować płacz; niestety, efekt był dokładnie odwrotny.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pon 02 Cze 2014, 14:18
Cóż...czego by nie mówić, nie zaskoczył go w żaden sposób ten atak. Może i reakcja była zbyt agresywna w stosunku do niego. Może faktycznie była. Może zwykle się to nie zdarzało. Ale zwykle też nie zdarzało mu się widywać młodej Lacroix w takim stanie. To właśnie dlatego, nie był zaskoczony i przyjął nawet beznamiętną minę, gdy ta paskudna książka krzywdziła jego przepiękne lico. Nagle wszystko ustało, tak jakby Aristos nie była w stanie go dalej okładać. Zerwał się na równe nogi, zastanawiając się jakby tu ją skrzywdzić za takie paskudne zachowanie. Potargać za włosy? Dać jej klapsa? A może wepchnąć do łazienki i brutalnie zgwałcić? To ostatnie szczególnie mu się podobało, chociaż nie gdy była w takim stanie. Musiałby ją trochę odrestaurować. Posłał jej szybkie spojrzenie...i zamarł. Ari...płakała? Coś jej wpadło do oka czy jak? Nie, ona ryczała, po prostu ryczała. Niesamowite. Zupełnie jakby miała uczucia. Cóż...tym razem go to zaskoczyło. Ktoś mu podmienił, jego twardą, małą Gryfoneczkę, na taką, która czuje cokolwiek, poza chęcią dania komuś w zęby. Zszokowany, wykonał głęboki wdech i wydech. Zamknął oczy i otworzył je, patrząc jeszcze raz na Gryfonkę, mając nadzieję że się przewidział. Przecież on do cholery nie potrafił pocieszać. Bardziej w jego stylu byłoby zjechanie jej z góry na dół. Odniósł jednak wrażenie, że stało się coś naprawdę poważnego, skoro ktoś taki jak ona płacze. I to publicznie. Przecież nie pozwoliłaby raczej na to, by cierpiała jej reputacja. Nie mógł w to uwierzyć. Poczuł się jakby przypadkiem wszedł jej pod prysznic, tylko bez towarzyszącego temu podniecenia. Co jak co, ale zobaczenie jej całkiem nagiej i mokrej od spływającej wody, mniej by go zbiło z tropu niż jej płacz. Przeczesał dłonią włosy i...stał jak wryty. Rozejrzał się dookoła jakby miał nadzieję, że zaraz wyskoczy grupka Ślizgonów, z okrzykiem że go wkręcili. Niestety, byli tu tylko we dwójkę i nie wyglądało to na żart. Nieśmiało do niej podszedł i położył jej rękę na ramieniu, oczekując kolejnego ciosu. Miał to gdzieś - skoro już tak się zachowywała, to zamierzał stać w pobliżu i się poświęcić, pozwalając się na niej wyżywać. Mimo wszystko, zamierzał ostrożnie dobierać słowa. Nie chciał jej wprawiać w jeszcze gorszy humor. Nachylił się do jej ucha - wolał nie mówić tego za głośno, bo jeszcze nadleci Irytek, czy jakieś inne gadatliwe coś i się wyda wszem i wobec, że on, Gilgamesh von Grossherzog, wcale nie jest bezdusznym potworem, za którego był przez wielu uważany. -Aristos Lacroix-szepnął, powoli przygotowując wolną rękę do ewentualnej obrony. Mimo wszystko, wolałby być gotowym, gdyby Ari zamierzała mu wpierdzielić. -Nie wiem o co chodzi. Nie umiem pocieszać. Jednakże najwidoczniej jest Ci źle i nie podoba mi się to, bo Cie lubię. Może i nie wyglądam, ale jestem gotów wysłuchać tej strasznej prawdy którą skrywasz i próbę zrozumienia. A potem możesz mi dać w pysk. Chyba był w tym naprawdę kiepski. Po prostu nie potrafił, zazwyczaj w takich sytuacjach wolał zmieszać ludzi z błotem. Gdyby to nie była akurat ona, to miałby naprawdę niezły ubaw. Jednakże sądząc po swoich umiejętnościach pocieszyciela, najpierw dostanie w mordę, zanim tamta postanowi przemówić. No to cóż, skoro i tak był...w złej sytuacji, to zamierzał przynajmniej spróbować pomóc. Delikatnie ją przytulił i pogłaskał po głowie. To było głupie zapewne. Był prawie pewien że zaraz oberwie, dlatego też odsunął się i wyprostował, natomiast ręce złożył z tyłu i spojrzał na nią twardo. Jeśli zamierzała go teraz poturbować, to miała świetną okazję by to zrobić. Nawet już nie zamierzał się bronić. Aczkolwiek...w lepszych czasach, będzie musiał ściągnąć z niej przynajmniej ze dwie flaszki za to, że postawiła go w takiej sytuacji. Czuł się tak paskudnie, jakby to on miał jakieś dziwne zmartwienie, a nie ona. Jak to się nazywało? Empatia? Czy jakoś tak? Nieważne, ważniejsze było to, że sam po sobie się nie spodziewał takiego zachowania. Delikatnie przygryzł język, ze zdenerwowania i twardo stał, czekając na to, jaki będzie wyrok za jego mierne próby pocieszenia jej. Za plecami zacisnął pięści i po chwili rozluźnił. Moment czekania na reakcję zawsze był najgorszy, w szczególności w kontaktach z kimś nieprzewidywalnym.
Aristos Lacroix
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pon 02 Cze 2014, 17:53
Chęć ucieczki walczyła w niej z chęcią podreperowania urażonej godności, ogień gniewu zgasł jednak tak szybko, jak palący wstyd. Właściwie, czego miała się wstydzić przy Gilgameshu? Słabości? Była tylko człowiekiem. Łez? Zdarza się najlepszym. W swój dobry dzień potrafiła wesprzeć Niemca w psikusach, potrafiła być świetnym kompanem do picia i ciskania urokami, gdy Ślizgon zapędził się zbyt daleko. Dzisiaj jednak nie był jej najlepszy dzień, a upokorzenie smakowało wyjątkowo gorzko. Próbowała się opanować, na Merlina, jednak ten wybuch złości zniweczył wszelkie jej bariery. Tym, czego się nie spodziewała, był łagodny głos tuż przy uchu; uniosła głowę z zaskoczeniem, by napotkać spojrzenie Grossherzoga. Jego dłoń na ramieniu nie była już tak ciężka, tak nieprzyjemnie trudna do zniesienia. Obca. Właściwie, Gilgamesh nie był obcy. Jakkolwiek by się nad tym nie zastanawiała - Niemiec po prostu był. Zawsze gdzieś obok, w najmniej oczekiwanym momencie pojawiał się z duszą na ramieniu i żartem do wykręcenia. Pojawiał się, gdy ktoś był mu potrzebny, gdy potrzebował wspólnika, kompana, lub zwyczajnie nie miał co robić. Irytował ją zawsze. W ten, czy inny sposób działał Aristos na nerwy, ale w gruncie rzeczy lubiła tego zarozumiałego, narcystycznego dupka jakimś dziwnym skrawkiem sympatii, który ślepy był na denerwujące wady. Ślizgon w gruncie rzeczy był całkiem porządnym gościem, jeśli miało się na tyle czasu, by choć trochę go poznać. Co prawda Gryfonka poświęciłaby tą znajomość bez mrugnięcia okiem, ale teraz... Teraz objęcie i palce we włosach przywitała z pewnym zadowoleniem. Dekoncentrowały ją, pozwalały zwrócić myśli w innym kierunku; okazały się też zaskakująco subtelne. Kiedy więc Gilgamesh zrobił krok w tył, podniosła się i objęła go za szyję. Krótko, mocno, wdychając zapach jego perfum i skóry. Wiedziała, że ta sytuacja będzie prześladować ją długo i bezlitośnie, wiedziała też, że Grossherzog nie ma pojęcia co robić. Mężczyźni. Beznadziejnie płytcy, gdy chodziło o uczucia inne niż zazdrość czy pożądanie, z drugiej jednak strony... - Dziękuję. - powiedziała cicho, bardzo cicho, czując jak oplata ją ramionami w talii. Mięśnie miał sztywne i najprawdopodobniej cały czas czekał na kolejny atak, ten jednak nie nastąpił; dziewczyna wtuliła się w Ślizgona ciasno, przynosząc ze sobą pod sam jego nos zapach fiołków i pergaminu.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Baby, I'm not a monster. Pon 02 Cze 2014, 19:45
Gilgamesh wiedział wiele rzeczy. Wiedział, jak rozpalić kobietę. Wiedział, jak pognębić swoich wrogów. Wiedział też wiele mniej istotnych rzeczy, związanych, bądź nie związanych, z edukacją. Znał wiele modeli zachowań, znał wiele dyplomatycznych zagrywek, znał subtelną sztukę kłamania. I dalej, pomimo wszelkich starań, nie był w stanie zrozumieć motywów kierujących Gryfonką. Wyczuwał podstęp w jej działaniach - w końcu to nie było normalne żeby ktoś był w stanie tyle czuć naraz. Najpierw go bije, potem płacze, a teraz niespodziewanie mu podziękowała i go przytuliła. Oczywiście skoro już dzisiaj tyle zrobił, to teraz nie mógł postąpić inaczej, jak tylko również ją przytulić, mimo wszystko dalej odnosił wrażenie że zaraz dostanie Cruciatusem, czy czymś jeszcze gorszym. Mimo swoich oczekiwań, nie działo się nic złego. Po prostu tego nie rozumiał. Czuł się wręcz niedojrzały emocjonalnie, w końcu jak ktoś może skakać pomiędzy tyloma reakcjami naraz? Nawet w Slytherinie tak nie było! Chociaż...Gilgamesh nie był tego pewien. Nigdy nie starał się nikogo zrozumieć, a w każdym razie nie na więcej, niż było mu to potrzebne. Być może to niedopatrzenie, jednakże niespecjalnie się tym przejmował, aż do dnia dzisiejszego. Zapragnął zrozumieć, po prostu zrozumieć, jak właściwie funkcjonowała jego urocza przyjaciółka. Co prawda tylko przez chwilę, ponieważ później uznał że to nie ma najmniejszego sensu, gdyż może się tylko zgubić, ale jak mawiają, dobre i tyle. Swoją drogą - troszkę mu przeszkadzało, że nawet w takim stanie była dość pociągająca. Utrudniało mu to myślenie, a już w szczególności próbę zrobienia czegokolwiek. Przecież nie może tak stać i jej przytulać do końca życia, mimo że była to całkiem kusząca perspektywa. Niestety, niezależnie od wszystkiego, bał się zrobić cokolwiek, żeby przypadkiem znowu nie wprowadzić ją w szewską pasję, skoro już jako tako udało mu się ją udobruchać. Spojrzał za okno i odniósł wrażenie że pogoda świetnie obrazuje, to co aktualnie miał w środku. Padał śnieg, wiało...nic tylko się pogubić. Jemu udało się to już dość dawno...tak gdzieś na początku jego przebywania na tym korytarzu. Westchnął ciężko i lekko się rozluźnił. Gdyby faktycznie chciała go dalej krzywdzić, zrobiłaby to już chwilę temu. Zaczął się zastanawiać, czy to nie byłoby zdecydowanie łatwiejszą sytuacją. Dostawać po głowie każdy potrafi, ale co zrobić teraz...to była dopiero zagadka nie do rozwiązania. Po namyśle zdecydował się na symboliczny gest. Delikatnie pocałował ją w czoło. Nie był co prawda pewien, czy ludzie dalej tak robią, czy to po prostu coś co zapamiętał ze starych opowieści, ale na pewno lepsze niż wszystko inne co mógłby zrobić. Mimo to, dalej milczał. Doskonale wiedział że jeśli mają paść jakieś słowa, to nie powinny one wydobyć się z jego ust. To nie był jego ruch. Nie powinien i nie wypadało mu się odzywać w żaden sposób, dopóki nie zrobi tego jego towarzyszka, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, więc tylko stał. Robił jedyne, na co tak właściwie było go stać w obecnej chwili - był. Po prostu był.