|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Lloyd Avery
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 00:43 | |
| Nieprzyjemny zgrzyt z początku niewiadomego pochodzenia sprawił, że Avery poderwał głowę do góry i rozejrzał się nieprzytomnie, w brutalny sposób wyrwany ze słodkiej półdrzemki, w którą udało mu się zapaść zaledwie na chwilę przed niespodziewanym atakiem na jego święty spokój. Zaklął szpetnie, posyłając Rosierowi wilcze spojrzenie i z pomrukiem człowieka łagodnie zrezygnowanego przetarł twarz dłonią, prostując się na swoim miejscu. - Wilson nie ma tu nic do rzeczy – burknął niezadowolonym tonem, mierzwiąc palcami ciemne włosy – To tylko dzieciak, daj spokój. Gdyby nie jej ojciec, najprawdopodobniej nie zauważałbym nawet jej istnienia – dodał z przekąsem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że właśnie minął się z jątrzącą go od środka prawdą. Nie zamierzał jednak uzewnętrzniać się przed Rosierem, a już zdecydowanie nie na trzeźwo i nie w trakcie lekcji; odzyskując powoli przytomność wygrzebał w torbie podręcznik i rzucił go niedbale na ławkę, tuż obok zostawiając różdżkę z akacjowego drewna. Rozparty wygodnie na krześle powiódł spojrzeniem po klasie, mierząc rozbawionym wzrokiem Vincenta i Porunn. Czekoladowe tęczówki bez zainteresowania prześlizgnęły się po głowach Gryfonów, zamarły jednak na moment, napotykając wojownicze spojrzenie bławatkowych tęczówek, sztyletujące Rosiera z ławki znajdującej się zaledwie dwa rzędy przed nimi. Wyszczerzył zęby w szerokim, zaczepnym uśmiechu, a słysząc ciśnięte przez malinowe wargi przekleństwo uniósł kciuk w górę, winszując dziewczynie soczystego słownictwa. - Dzika jak żbik – mruknął z nutą rozbawienia, spoglądając jak panna Lacroix odwraca się do nich plecami i odrzuca jasne włosy do tyłu – Ciekawe, czy jest taka wojownicza tylko kiedy robisz jej na złość, czy w pościeli też dałaby się spożytkować w tak żywiołowy sposób. Co, Rosier? Chętnie wepchnąłbym łapy tu i tam. Co z tego, że Gryfonka, przymknę na to oko, bo kobieca, cholera, kobieca – szturchnąwszy kompana łokciem w bok przeniósł spojrzenie na panienkę Vane, właśnie wkraczającą do lochu. Posłał jej ciepły uśmiech, z pewnym niepokojem przyglądając się cieniom pod oczami dziewczyny. Wyglądało na to, że od ich ostatniej rozmowy w szatni niewiele się zmieniło. Wyrwany z ławki przez Smoczycę powędrował w stronę kociołków bez większego zainteresowana, a korzystając z okazji, przelotnie musnął dłonią talię Jasmine. Spiralna para unosząca się nad amortencją dotarła do jego zmysłów dopiero po paru chwilach. - Czekolada. Jaśmin. Kalie – odparł na pytanie Chantal, przyglądając się bulgoczącemu leniwie eliksirowi. Przez moment próbował dopasować skojarzenia do twarzy, przelotnie przypominając sobie spotkanie z panną Rabe na balu i smak ust Jasmine. Wzruszając ramionami nad własnym niezdecydowaniem powrócił do ławki i schował się za kociołkiem, unikając ewentualnych okoliczności zmuszających go do odpowiedzi na zadane pytanie. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 07:49 | |
| Z pewnym ociąganiem pchnął mocarne drzwi prowadzące do wnętrza sali eliksirów, przekonany że tym razem Chantal również spojrzy na niego przychylnym okiem jeśli w umiejętny sposób wytłumaczy się ze swojego spóźnienia. Wewnątrz, jego duszę szarpały pazury irytacji spowodowane bójką dwóch nieopierzonych chłopaków pod obrzeżami zakazanego lasu i tylko pośpieszne odesłanie jednego z nich do skrzydła szpitalnego przerwało szamotaninę. Opiekun Ravenclawu został poinformowany o zdarzeniu, punkty samoistnie odjęły się przy wielkiej tablicy z rankingiem, a niespokojny Carrow mógł zaciągnąć swoje zacne cztery litery na lekcję. Zignorował wszystkie spojrzenia wsączające się w jego ubrania, napastliwie i zazdrośnie wyczekujące na jakiekolwiek potknięcie wyprostowanej dumnie sylwetki. Obojętne oczy napotykały te właściwe w najodpowiedniejszym momencie, kiedy uczniowie wracali na poprzednie miejsca zajmowane w ławkach i z subtelnością wskazać na odznakę przypiętą do piersi – jak gdyby to miało wszystko wyjaśniać. Oczekiwał, że nauczycielka bezbłędnie odczyta niewypowiedzianą prośbę prefekta, z ulgą przyjmując informację o prywatnej rozmowie po zakończeniu lekcji – nie zaś w trakcie, jak to zwykli robić tacy, którzy czerpali satysfakcję z pozornego poniżania uczniów, w rzeczywistości ośmieszając się w ich oczach. Nie musiał rozglądać się po pomieszczeniu, aby dostrzec brak ciemnych włosów związanych w elegancki kok, jaki podkreślał szlachetne rysy jej twarzy. Z nieznanych Amycusowi powodów nie pojawiła się na zajęciach, co równocześnie oznaczało, że miała o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia niż eliksiry – które tak bardzo kochała. Z delikatną zmarszczką między brwiami podszedł do miejsca zajmowanego przez Ślizgońską część społeczności i podczas krótkiego rekonesansu wybrał odpowiednie miejsce do bezbolesnego przebrnięcia przez zajęcia. Jasmine utraciła swój blask i starała się schować w najciemniejszym kącie sali, podświadomie separując się od znajomych na tyle, by zminimalizować urażoną dumę. Nie potrafił zrozumieć jej postępowania, ale na skraju pola widzenia obserwował ją uważnie, główny wzrok skupiając na podchodzących kolegach. Zarówno Evanowi, jak i Lloydowi skinął uprzejmie głową, na dłuższy moment przytrzymując spojrzenie na kapitanie drużyny, jak gdyby zamierzał zwrócić jego uwagę i wywołać w nim ciekawość, związaną z niewypowiedzianą treścią. Vincent i Porunn zajęci byli przede wszystkim sobą i nie oczekiwał, że zdołają go dojrzeć w całym tym gąszczu znajomych twarzy. Czekał jednak kiedy ich spojrzenie muśnie jego sylwetkę i dopiero wtedy delikatnie pochylił podbródek, w kolejnym niemym powitaniu. Przysiadł w miejscu, gdzie niewiele osób podejrzewałoby go o podjęcie takiej decyzji. Nieznajoma Rosaline Rabe od niedawna zwróciła uwagę starszego Carrowa, wzbudzając w nim nieprzyjemne mrowienie w palcach na widok pogardliwie wykrzywionej buźce i spojrzeniu niosącemu zagładę każdemu nieodpowiedniemu osobnikowi. – Cześć – tylko do niej szepnął przywitanie, łaskawie przepuszczając ją w ławce kiedy powracała z nutą zdezorientowania na twarzy. Później, pobieżnie zerknął w stronę pozostałych uczniów, dostrzegając jedynie jedną interesującą osobę w tym gronie. Brwi Amycusa powędrowały do góry, kiedy dostrzegł diametralną zmianę koloru w wizerunku Gryfonki, pozwalając aby jego zaskoczenie zostało dostrzeżone i zdefiniowane. Czekał cierpliwie na pogardliwy uśmieszek zmieniający buźkę Aristos, aby w następnej chwili otrzymać powłóczyste, niedokończone spojrzenie, za którym kryła się tajemnica czegoś, o czym oboje wiedzieli. Bez przerywania lekcji usiadł w końcu na krześle, lewą ręką wyciągając z torby zwitek papieru i samopiszące pióro, do którego użytkowania namówił go sam Dumbledore. Zamierzał wykorzystywać wiedzę mówioną, a nie skupiać się na zapisywaniu poszczególnych informacji – z wyrachowania przemienił przymus, jakim był niedowład prawej kończyny na coś bardziej pożytecznego. Elegancko rzucone zaklęcie iluzji doskonale ukrywało ściśle owiniętą kończynę, tworząc z Amycusa idealną parodię jego roztrzaskanego wnętrza. Maska obojętności przytrzymywała delikatnie spięte mięśnie w pogotowiu, aby w odpowiednim momencie rzucić się na ofiarę z żądzą mordu w oczach. Tylko jeden raz zerknął przez ramię, tylko po to by upewnić się czy Alecto rzeczywiście nie zamierza pojawić się na dzisiejszych zajęciach.
|
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 14:00 | |
| Murph nie wyglądała na specjalnie zadowoloną gdy kilka minut przed rozpoczęciem lekcji wparowała niezgrabnie do klasy starszej niż stara klasa eliksirów. Henley nie zdziwił się jednak zbytnio, fanką lekcji ze Smoczycą to Ruda nie była, podobnie zresztą jak On sam, i zapewne chyba każdy Gryfon(może za wyjątkiem Ari) traktowany przez Francuzkę jak czarodziej drugiej kategorii. -Nie, nie spóźniłaś się, ale niewiele brakowało – skomentował pytanie przyjaciółki gdy ta sadowiła się na miejscu obok – Siemasz – dodał obdarowując dziewczynę uśmiechem – Dropsa? - zapytał podsuwając jej ukradkiem opakowanie cukierków po czym odwrócił wzrok na kolejnych obślizgłych ślizgonów zajmujących ławki wokół nich. Jak zwykle ich frekwencja dominowała nad ludźmi z domu Lwa. Eric niby ich rozumiał, ale On nie mógł sobie pozwolić na opuszczanie zajęć Eliksirów, były zbyt istotne podczas egzaminów na kursach Aurorskich. Poza tym Wandzia znów czepiałaby się o jakieś muchy. -Eliksiry miłosne? –szepnął pod nosem Eric gdy Lacroix oficjalnie przedstawiła temat lekcji – Ekstra – dodał przewracając oczami i spojrzał na Rudą – Teraz w końcu będziesz miała jakiekolwiek szanse u facetów – powiedział z wrednym uśmiechem na twarzy. Większość dziewcząt pewnie byłaby podekscytowana możliwością zdobycia wiedzy jak usidlić mężczyznę, ale nie jego przyjaciółka. Spodziewał się reakcji zbliżonej do jego własnej, spodziewał się, że i ona nie powstrzyma się przed złośliwym komentarzem. W każdym razie po krótkim wprowadzeniu Smoczycy, przyszła pora na podniesienie się z ławek. Jeszcze kilka dni temu byłoby to dla Henley’a prawdziwym wyzwaniem, ale odkąd pozbył się denerwujących i zupełnie zbędnych kul, wszystko znów wracało do normy. Jedynie czasem odczuwał delikatny ból podczas wstawania, ale tym razem poszło gładko, obyło się bez choćby najmniejszego grymasu na twarzy. Może było to spowodowane przez przyjemny zapach unoszący się z ostatniego kociołka. Jak zwykle Lacroix musiała wyrazić swoją pogardę dla mugoli. Eric przyzwyczaił się już do tego typu komentarzy, ale niechęć do niemagicznych ludzi wciąż nieco go smuciła. Francuzka zapewne nie wiedziała o nich zbyt wiele, a mimo to osądzała, m.in. dlatego nie należała Ona do lubianych przez Erica nauczycieli. Czasem Smoczyca wydawała się być strasznie ograniczona, większość profesorów bowiem z wyrozumiałością patrzyła na mugoli, czasem nawet podziwiając za niektóre ich pomysły. Może to dlatego, że była taka młoda? Kto wie, może kiedyś spokornieje i dostrzeże, że mugole są czymś więcej niż tylko nędznymi robakami. Gryfonowi nie chciało się jednak zaprzątać tym teraz głowy i wysłuchawszy Avery’ego zabrał głos. -A ja czuję… – zaczął nachylając się nieco nad kociołkiem - Zieloną herbatę …wanilię…i chyba jeszcze orchideę? – wyliczył marszcząc brwi przy ostatnim z zapachów, bo nie był pewien czy dobrze go zidentyfikował. Poza tym nie wiedział gdzie w ogóle mógłby spotkać ten zapach, podobnie zresztą jak wanilię. Właściwie nie lubił wanilii. Zielona Herbata przypominała mu o domu, ale dwa kolejne zapachy były zagadką. Z zadumy wyrwał go głos Murph, nie żeby był ciekaw co czuła jego przyjaciółka, ale w jakimś sensie poszerzało to przecież zakres tematów z których mógłby sobie kpić – musiał zanotować co nieco w pamięci, nie było innej możliwości. Uśmiechnął się pod nosem na pytanie nauczycielki, był niemal pewien, że Valentine z łatwością wyrecytowałaby całą listę mugolskich specyfików mogących w jakiś sposób wpływać na pożądanie drugiej osoby. Medycyna miała na ten temat własne zdanie. -Eee…Nie znam żadnych eliksirów miłosnych, ale wiem, że często wykorzystywano mandragorę i wilcze jagody…ale to chyba tylko mugole, no i oprócz tego był jeszcze Cynamon, kolendra i koper włoski… - Odezwał się niepewnym głosem Henley, w sumie to pierwsze co przyszło mu do głowy, nie miał praktycznie żadnego pojęcia o napojach miłosnych, ale zawsze warto było spróbować, był przecież szlamą, i tak już bardziej nie mógł stracić w oczach obślizgłych ślizgonów.
|
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 16:24 | |
| Wyjąwszy z torby eleganckie orle pióro od matki, srebrny kociołek rozmiar 2 i podręcznik do eliksirów, za karty którego zatknięte były dwa ostatnie wydania Proroka Codziennego, leniwie wsparł łokcie o blat ławki i okręcając w palcach pióro, począł niespiesznie kartkować prasę, poczynając od tej najwcześniejszej. Avery tuż obok mamrotał coś niewyraźnie, wypierając się małej Wilson, która istotnie wydawała mu się dotąd dziecinna, naiwna i zwyczajnie nieciekawa, dostrzegał jednak jego punkt widzenia i nie mógł powiedzieć, by mu to nie odpowiadało – auror mógł szybko stać się niewygodny, zważywszy na prędkość, z jaką zdobywał ostatnio awanse, toteż mieć w łapach jego córkę wydawało się bardzo rozsądnym. I szczęściem to nie jemu przypadło użeranie się z głupiutką nastolatką. Przewrócił właśnie kartkę, koncentrując się na pierwszej stronie wczorajszego Proroka, lecz zanim zdążył przyjrzeć mu się uważniej, Lloyd zwrócił jego uwagę na rozjuszoną jak kotka Aristos, która w kilku niewybrednych francuskich słowach postanowiła okazać mu swój negatywny stosunek do naruszania nietykalności jej fryzury. Uniósł brwi i wsparł się tylko wygodniej o oparcie drewnianego krzesła, przez chwilę obserwując jak obraca się do nich plecami, lecz zaraz para jego ciemnych ślepi powędrowała w kierunku profilu Lloyda, a chłodny błysk, który się w nich pojawił, sugerował, że nijak nie odpowiadał mu kierunek, w którym zmierzała wypowiedź ślizgońskiego towarzysza. Poruszył się, z pozoru spokojnie, jego palce rytmicznie odbiły się od twardej oprawy podręcznika, potem jednak, zupełnie nagle, ramię wsparte dotąd wygodnie na oparciu uniosło się, a dłoń wymierzyła celny cios w potylicę, tak że pochylony lekko, rozluźniony i rozparty w ławce Avery łupnął czołem o blat. Pochylił się ku niemu, chwytając go pod ławką za krawat. — Łapy przy sobie — mruknął przy jego uchu, stanowczo, lecz w sposób idealnie opanowany, w czasie gdy Chantal wołała wszystkich na środek klasy. Puścił go, wyprostował leniwie ramiona i strzyknął lekko kostkami palców, łapiąc jego spojrzenie, a dostrzegłszy w nim wyraz irytacji i niezrozumienia, uniósł tylko brwi. Poklepał go po ramieniu i niemalże pogodnym, familiarnym tonem dodał: — Zobaczę cię w pobliżu i ukręcę łeb, rozumiemy się? I tak, jest dokładnie taka, jak wskazuje na to jej temperament. Tak powiedziawszy, podniósł się z ławki i ruszył w kierunku kociołków, przysłuchując się wykładowi Smoczycy, jego wzrok jednak błądził po klasie, bez większego zainteresowania przesunął się po twarzy Mattiasa i Porunn, zahaczył o zabłąkaną i wygasłą pannę Vane, dostrzegł spojrzenie spóźnionego nieco Carrowa i podtrzymał je, dopóki nie zerwało się w sposób naturalny. Miał z nim do pogadania. W milczeniu odsłuchał bzdur o eliksirach miłosnych, które interesować go mogły wyłącznie pod względem obsesyjnego przywiązania, które wywoływały w podległym człowieku, wyłącznie pod względem na swój sposób ciekawego przykładu niewolniczej władzy, w istocie jednak niepraktycznej, dopiero teraz wyczuwając subtelny, przyjemny zapach, który podrażnił lekko jego nozdrza. Nie, nie była to woń krwi martwych szlam wbrew temu, co mogliby sądzić niektórzy, lecz całkiem normalna, całkiem przeciętna kompozycja zapachów. Wsunął dłoń do kieszeni, przysłuchując się poszczególnym wypowiedziom, lecz gdy zupełnie niezaskoczony słowami Aristos zamierzał złowić jej spojrzenie, ona uciekła nim w bok. Nie była to dla niego nowość, choć nieustannie wypełniała go mieszaniną chłodnej satysfakcji i niezrozumiałej irytacji. — Wypastowana skóra, świeża mięta, palony iglak — mruknął wreszcie, kiedy przyszła kolej na niego, dla własnej wiadomości zatrzymując ten ostatni, najistotniejszy zapach, cassolette, jak nazywają go Francuzi, specyficzną woń kobiety, jej perfum, ciała, włosów i potu, którą łączył nie z wieloma, lecz z konkretną i jedną dziewczyną. Zmarszczył brwi i nie zwlekając, obrał kierunek powrotny do swojej ławki, zrywając nić zapachu, którego delikatne echo wciąż czuł gdzieś na końcu języka. Opadł na krzesło obok Lloyda i nie trudząc się odpowiedzią na zadane przez Lacroix pytania, omiótł wzrokiem kark Gryfonki i powrócił do lektury Proroka.
|
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 20:46 | |
| Nieustannie, nieprzerwanie, niezwykle dokuczliwie czując nieprzyjemne spojrzenie na swoim karku, Ruda odrzuciła do tyłu włosy. Z nieskrywanym uśmiechem satysfakcji, zwróciła oczęta na przyjaciela i z patrząc może nieco zbyt filtuernie, poczęstowała się dropsem. Zniecierpliwiona, przegryzła go niemal od razu - przyjemny, porzeczkowy smak pieścił delikatnie kubki podczas gdy rozluźniona, nieco, Murph usadowiła się w ławce. Zarówno obecność Ercia jak i jej nieomylna intuicja poprawiły nieznacznie podły nastrój. Bo dziewczyna była święcie przekonana, wręcz pewna, że czuje na sobie gniewne spojrzenie Rose… z czego była niesłychanie zadowolona. Świadoma faktu, jak żałosne okazały się słane pogróżki, oraz tego jak żałośnie wyglądały próby uczynienia krzywdy jej bliskim. Rabe, z jej opanowaniem, wyczuciem, inteligencją mogła równie dobrze gonić wiatr - Murph dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy ślizgoniasta ma swoje słabości. Plotki szybko się rozchodzą, myślała z satysfakcją dziewczyna i licząc na to, że jakoś uda jej się wyprowadzić z równowagi również dzisiaj, zmrużyła lekko oczy. Słuchając Belzebubowej, obmyślała jakiś niecny plan, który można by wprowadzić w życie, jednak rozmyślania przerwał szept Erica. Uśmiech satysfakcji, zastygł na twarzy a zamiast niego wargi złożyły się w niesprecyzowany bliżej grymas. Gdyby miała pod ręką książkę z numerologii, na pewno nabiłaby mu ogromnego guza. Zamiast tego, prychnęła gniewnie i wyszeptała w odpowiedzi. - Ja? Bez szans? No nie wiem, Forrester jest chyba innego zdania - spojrzała prosto w zielone tęczówki, zastanawiając się na ile Henley może być o nią zazdrosny, po czym wstała z ławki. Nie zaszczycając nogi Erica należytą, troskliwą uwagą podeszła do pierwszego kociołka. Niech tam sobie cierpi, niech ma nauczkę i nigdy więcej nie twierdzi, że potrzebuje któregokolwiek z tych paskudztw. Pierwszy, perłowy eliksir nie przykuł jej uwagi - prawdę mówiąc nie wyglądał imponująco. Jej uwadze nie uszła natomiast wzmianka Lacroix o Hallu, którego to otaksowała szybkim spojrzeniem, czując marszczące się brwi. W sumie ciekawe, czy ją lubi. Następny kociołek skrywał w sobie miksturę, z której unosiła się czerwona mgła. Murph spojrzała przelotnie na eliksir, który także nie skradł zainteresowania na dłużej. Zamiast tego, tęczówki utkwiła w pyzatej buzi Blondyneczki, zastanawiając się jaką miksturą spoiła tego naiwnego bibliotekarza. Dopiero legendarna amortencja przykuła jej uwagę, tylko i wyłącznie ze względu na zapach. Zaciekawiona, nadstawiła ucha chcąc zapamiętać wszystko, co powiedział Eric, po czym sama odetchnęła głęboko. Oprócz wspomnianej kukurydzy poczuła również lawendę rosnącą w domowym ogródki, koszoną trawę, kojącą woń świeżo ściętych lilii. Oraz… dwa zapachy, związane z dwoma różnymi osobami, niezwykle ważnymi w jej krótkim, dotychczasowym życiu. Jedna z nich była oficjalnie uznana za zaginioną, czego Murph nie była jeszcze świadoma, na jej nieszczęście. Gdy się to zmieni, zmieni się i ona. Nie do poznania, ale to nie teraz. Natomiast drugi aromat, kojarzył się jej z osobą stojącą tuż obok. Nieco speszona, zmrużyła wzrok, próbując uspokoić coraz szybsze bicie serca. Gdyby lepiej znała się na perfumach, zapach ten określiłaby mianem bergamotki, nie miała jednak do tego głowy. Spojrzała przelotnie na Erica, po czym odpowiedziała zdawkowo. - Lawenda i lilie Wróciła do ławki z niemała ulgą, nie do końca pewna skąd u niej takie a nie inne emocje. Nieco zamyślona, nie zwracała już większej uwagi na przebieg lekcji. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 21:35 | |
| Nie lubiła się spóźniać. Nie tolerowała tego u innych i nie pochwalała u samej siebie, a kiedy złośliwość losu lub wyższa potrzeba zmuszały ją do przekroczenia czasu ustalonego spotkania, potrafiła być niezwykle rozdrażniona. Tego dnia jednak nic nie zwiastowało, by lekcja eliksirów, czy też właśnie spóźnienie się na nią miało zrobić na panience Carrow jakiekolwiek wrażenie. Wyszła z Wielkiej Sali jako jedna z ostatnich osób, kończąc obiad ze stoickim spokojem gdy reszta jej pobratymców połykała wielkie kęsy niemal w locie, chcąc jak najszybciej dostać się do dormitoriów i pokonać labirynt korytarzy w drodze na zajęcia. Alecto nie zamierzała się spieszyć. Nie dziś. Nie tego konkretnego dnia. Zajęta przeglądaniem najnowszego wydania Proroka Codziennego uśmiechała się cynicznie do swoich myśli, spokojnym krokiem przemierzając lochy w drodze do dormitorium; tabun hałaśliwych, denerwująco rozpaplanych trzecioklasistek z Hufflepuffu rozstąpił się pod jednym jej spojrzeniem niczym Morze Czerwone, ale nawet to nie uchroniło Puchonek od wiadra lodowatej wody, wyczarowanego ukradkiem przez jasnowłosą Ślizgonkę. Smukłe, długie palce musnęły różdżkę od niechcenia, ciśnięte w myślach zaklęcie uderzyło perfekcyjnie tam, gdzie miało uderzyć. Do pokoju wspólnego Ślizgonów odprowadzały ją pełne oburzenia i paniki piski. Prawdę powiedziawszy, Alecto na eliksiry nie miała ochoty ani trochę i w najmniejszym nawet procencie. Jej myśli szybowały daleko poza szkolne tereny, irytujące, natrętne, płonące z niecierpliwości. Od kiedy znów była z Amycusem, od kiedy ich kontakty nadszarpnięte przez konieczność wakacyjnej rozłąki nabierały starych barw, gdzieniegdzie nawet, ku zadowoleniu dziewczyny, uszlachetniając się w mniej przystojne rodzeństwu kolory, jej umysł domagał się pożywki bardziej zajmującej, rozrywki mniej mającej wspólnego z nauką, więcej zaś z zimnym, podniecająco okrutnym w swej bezcelowości atakiem na czyjąś niewinność, bezbronność, na czyjeś życie. Więcej miały wspólnego z nocnym studiowaniem opasłych tomiszczy w skórzanych oprawach, niźli przepisywaniem nużących regułek z podręcznika na rolki pergaminu. Obowiązek był jednak obowiązkiem, a bycie jedną z ulubienic Chantal czasem przysparzało więcej problemów, niż pożytku. Zjawiła się więc na zajęciach i pchnęła drzwi od klasy w odpowiednim momencie by ujrzeć, jak gdzieś w tylnym rzędzie Rosier wali głową Avery’ego w ławkę – rozbawiona uniosła kąciki ust w chłodnym uśmiechu, nie zrobiła jednak ani jednego kroku więcej, dopóki polecenie Chantal nie przywołało uczniów do kociołków, a później nie odesłało ich znów do ławek. Dopiero wtedy zamknęła za sobą drzwi, nie siląc się nawet by zrobić to dyskretnie; nawet w krótkiej spódniczce od mundurku, zakolanówkach filuternie zsuwających się z nóg i zielonym, męskim swetrze należącym do Amycusa – wybitnie na nią zresztą zbyt dużym – prezentowała się chłodno, wyniośle. Skinęła głową Chantal, posyłając w stronę nauczycielki krótki uśmiech, a później, miast jak od niej oczekiwano, zająć miejsce, podeszła do kociołka z amortencją i nachyliła się nad nim na krótką chwilę. - Pnące róże, mają charakterystyczny zapach. Tytoń. Nuta palonej kory lub popiołu, nie jestem pewna. Dzień dobry, pani profesor – wyprostowała się, odgarniając kosmyk jasnych włosów, który wyślizgnął się z koka. Wspomnienie pewnego spotkania, pewnych ust i zjednoczenia, na które przyszło jej czekać tak długo, tak boleśnie irytująco długo sprawiło, że na jej wargach zatańczył grymas niewiele mający wspólnego z niewinnością. Odwróciła się, zmierzając ku miejscu tuż obok Jasmine, kiedy jej wzrok napotkał oczy Amycusa. Przygryzła wargę, unosząc lekko brew i posyłając bratu długie, wymowne spojrzenie, a mijając go musnęła palcami blat ławki. Rosalie, której towarzyszył, obdarzyła porozumiewawczym uśmieszkiem – znały się i lubiły, choć ostatnimi czasy niewiele miały okazji do rozmów. Zajęła wreszcie miejsce obok panny Vane i założywszy nogę na nogę mrugnęła jeszcze do Rosiera w filuternym, powitalnym geście, powłóczystym, zaczepnym spojrzeniem wodząc po jego twarzy, ciemnych ślepiach i rozwichrzonych włosach.
|
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 22:19 | |
| Odpowiedział każdemu, kto zdecydował się z nim przywitać, skinieniem głowy, zatrzymując na Amycusie nieco dłużej swoje spojrzenie. Prefekt Ślizgonów zdawał się być niezłym materiałem na znajomość, chociażby powierzchowną, choć miał przeczucie, że chłopak mógłby okazać się o wiele cenniejszym...nabytkiem. Musi pomyśleć nad tym, w końcu tracenie okazji nie było w jego stylu. Do Rosalie zaś nawet krótko się uśmiechnął, chcąc pozostawić jak najlepsze wrażenie. Nie znał jej zbyt dobrze, ale również wydawała się interesująca, szczególnie, że najwyraźniej nie zamierzała trzymać ich na dystans. Im więcej znajomości, tym lepiej, w końcu o to w tym wszystkim chodziło. Gryfonom również się przyglądał ukradkiem, szukając wśród nich intrygujących przydatnych lub zwyczajnie wyróżniających się jednostek. Miał w głębokim poważaniu tutejsze uprzedzenia jednego domu do drugiego dla zasady lub w ramach jakiejś dziwnej tradycji, kolor krawata to kolor krawata. Niestety wśród mieszkańców domu lwa nie zauważył na razie niczego szczególnego, ale postanowił się nie zniechęcać. Miał czas, miał plany, a nie lubił mieć zbyt wiele na głowie. Trzeba jeszcze korzystać z życia. Na słowa Porunn zareagował uniesieniem brwi i lekkim powątpiewaniem pobrzmiewającym w głosie, sugerującym Ślizgonce wizytę w skrzydle szpitalnym. - Miałem o to samo spytać ciebie. - odpowiedział, kręcąc głową, po czym skupił uwagę na profesor Lacroix. Słuchał słów ciotki z uwagą, utkwiwszy w niej spojrzenie intensywnie niebieskich oczu, śledząc każdy ruch warg, szaty, rąk. Odruchowo starał się przy okazji wyłapywać informacje lub znaki szczególne osób, które w jakikolwiek sposób stanowiły obiekt jego zainteresowania. Szczególnie, że wypadałoby nie podpaść na lekcji prowadzonej przez członka rodziny, a wręcz przeciwnie. Eliksiry miłosne były ciekawym tematem. Vincent nigdy nie rozumiał tych, którzy używali takich specyfików do utrzymania przy sobie osoby, którą rzekomo kochały. Desperacja albo potrzeba kontroli, kto wie. Jednym słowem trącało to hipokryzją i prawie było mu żal tych ludzi. Prawie. On preferował rozważanie zastosowania tego typu mikstur w celu manipulacji, osiągnięcia celu przy pomocy człowieka, który niekoniecznie chciał współpracować po dobroci. Miłosne obietnice wiecznego szczęścia wsadził między bajki, gdy tylko odkrył jak słabe i otumaniające jest to uczucie, jak potrafiło pozbawić godności. Najlepszym przykładem był jego ojciec, który z miłości dał się sprowadzić swej małżonce do poziomu bruku, a każda konfrontacja kończyła się wycofaniem, poddańczymi przeprosinami ze świadomością, że w przeciwnym wypadku pani Pride albo zniszczy go psychicznie, albo odejdzie. Była do tego zdolna i jej mąż to wiedział, Vincent wystarczająco widział z ich życia rodzinnego by gardzić zarówno ojcem jak i tym, co trzymało go w tej rodzinie. Podchodził powoli do każdego z kociołków w kolejności, którą zarządziła Chantal. Przyglądał się, notując w głowie nazwy eliksirów i ile tylko był w stanie zapamiętać na ich temat. Kiedy dotarli do amortencji kąciki jego ust drgnęły. Ciekawił go efekt działania specyfiku na poszczególne osoby z jego grona, a wyobrażenia wręcz go rozbawiły. Powstrzymał jednak śmiech, czekając aż uczniowie przed nim wymienią zapachy ujawniane przez miksturę. Gdy przyszła jego kolej wziął lekki wdech, chcąc jak najlepiej zidentyfikować każdą woń. Pierwszą była krew, której zapach był mu szczególnie miły, podobnie jak widok. Postanowił jej nie wymieniać, w końcu niektórzy mogliby zacząć zadawać pytania lub podejrzewać rzeczy, które najpewniej okazałyby się prawdą, a które Vincent wolał trzymać w sekrecie. Następnie poczuł zapach lasu, całkiem intensywny, ale nie nachalny, wciąż nie przebijający się przez dominującą w tym zestawieniu krew. Ostatnim była niby charakterystyczna woń, którą znał, ale w pierwszej chwili nie był w stanie określić. Była słaba, wręcz uciekała przed nim, jakby nie chciała, by Ślizgon odkrył jej tożsamość. Dopiero po chwili doznał olśnienia. - Zapach lasu, piżmo. - powiedział spokojnie, prawie obojętnie, po czym odsunął się robiąc miejsce Porunn. Ciekawiło go, co też jego wilczyca poczuje dzięki amortencji, dlatego też zamierzał dokładnie usłyszeć jej odpowiedź. Na pytanie o inne eliksiry miłosne nie odpowiedział, gdyż najzwyczajniej w świecie nie znał żadnego niewymienionego przez profesor Lacroix. Za to z uwagą zbierał odpowiedzi pozostałych uczniów, najwyżej doszuka sięe potem czy któraś z nich mogłaby okazać się przydatną. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Klasa eliksirów Wto 21 Kwi 2015, 23:43 | |
| Na słowa Vincenta, kąciki ust Porunn uniosły się lekko do góry, mimowolnie. Odgarnęła włosy z twarzy, które niesfornie opadły jej na oczy i westchnęła ciężko, nie ukrywając swojego zniecierpliwienia i lekkiej frustracji tym, że musiała się pojawić o tak wczesnej godzinie w sali do eliksirów. To nie był jej wymarzony poranek, w szczególności, że ona z tymi wszystkimi substancjami i kociołkami nie za bardzo się lubiły. Dźgnęła palcem książkę od niechcenia i leniwie zaczęła przewracać kartki, mając nadzieję, że może tutaj znajdzie odpowiedź na wszystkie trapiące ją pytania. Nie wiedziała, czy wzięła dobry podręcznik, w sumie to nic nie wiedziała na chwilę obecną. Ważne, że była i… i chyba tyle. Obecność, a potem ewentualnie napisanie referatu na dziesięć stóp o byciu beznadziejnym w eliksirach jak tylko się dało. Uczniowie schodzili się do klasy powoli. Porunn z zadowoleniem zaobserwowała, że na lekcji stanowczo było więcej Ślizgonów niż Gryfonów, jednak nie chodziło tutaj o nic więcej niż po prostu fakt przewagi. Nie miała nic do domu Gryfa z tego względu, że jej najlepszy przyjaciel właśnie stamtąd pochodził. Martwiła się, bardzo się martwiła i nie potrafiła odeprzeć od siebie okropnego uczucia, że w pewnym sensie zawiodła go. Może jej potrzebował w tej chwili, a ona siedziała sobie obok Vincenta i wdychała jakieś podejrzane opary? Nawaliła, bardzo nawaliła i to nie dawało jej nawet na chwilę spokoju. Westchnęła cicho, podnosząc głowę w kierunku Rosalie, po czym przechyliła ją lekko w bok i unosząc brew z lekką konsternacją wymalowaną na twarzy. Raczej nigdy nie zamieniła więcej niż dwa zdania z tą dziewczyną. Nigdy nie potrzebowała zbędnych znajomości, które tylko ją spowalniały, jednak kto wie, może to się zmieni. Gdy wszedł do sali Amycus Carrow, Porunn kiwnęła mu na powitanie głową, po czym uśmiechnęła się lekko kątem ust, wciąż pamiętając o sowie, którą jej wysłał. Jakoś nie udało im się do tej pory spotkać na osobności, jednak w niedalekiej przyszłości miała zamiar to szybko zmienić. Gdy w końcu lekcja się zaczęła, Porunn podniosła spojrzenie na profesor Chantal, po czym w milczeniu zaczęła słuchać jej wykładu na temat eliksirów miłosnych. A wiec odpowiedź na jedno z pytań, które sobie zdawała wpadła jej już na początku zajęć. Będą się zajmować eliksirami mającymi za zadanie wzbudzić to dziwne uczucie opętania miłosnego, więc z pewnością będą to… nudne zajęcia. Uważała, że uciekanie się do takich metod jak… nie oszukujmy się, trucizna, było po prostu świadectwem największego tchórzostwa. Wychodziła z założenia, że lepiej było stanąć z kimś twarzą w twarz, niż ukrywać się, bojąc poplamić przypadkiem dłonie. Prychnęła pod nosem, znajdując w podręczniku odpowiedni rozdział, po czym rzuciła na niego przelotnie okiem. Nie mówiła, że lekcje eliksirów były niepotrzebne. Wręcz przeciwnie, były i to bardzo, jednak może niekoniecznie w tej dziedzinie je popierała. Zaraz później zostali przywołani bliżej, aby zajrzeć do każdego jednego kociołka. Profesor Lacroix kazała im odpowiedzieć na pytanie dotyczące zapachu, jaki w tej chwili poczuli. Amortencja miała w sobie tę szczególną cechę, którą był zapach, indywidualny dla każdego człowieka. Porunn o tym akurat czytała, obiło jej się o uszy i nawet poczuła się trochę mądrzejsza, co było też nieco pocieszeniem, gdyż jej wiedza naprawdę nie wykraczała ponad poziom przeciętności. Słuchając każdego ucznia po kolei, przyszła i kolej na nią. Przesunęła opuszkami palców po ustach i uśmiechnęła się lekko. Pierwszą nutą, jaka przyszła jej do głowy był zapach świeżej krwi, która uderzała nozdrza z niesamowitą intensywnością. Zaraz później na myśl przyszedł jej spirytus, który drażnił, ale i ożywiał zmysły oraz siarka, przypominająca jej o wypalonej paczce zapałek. Ach, i jeszcze ta specyficzna, delikatna nuta pieprzu. - Pieprz, spirytus oraz siarka – powiedziała, unosząc kącik ust, po czym wróciła na swoje miejsce. Spojrzała na Vincenta, po czym dźgnęła jego dłoń opuszkiem palca. Jednak gest trwał może chwilę, był jak powiew pyłu na wietrze. Zerknęła do podręcznika, udając, że przynajmniej interesowały ją zajęcia chociaż w lekkim stopniu. Nikt jej się nie przyczepi, jeśli będzie siedziała z książką w nosie i się nie odzywała, kiedy nic na dany temat nie wiedziała. Jakieś inne eliksiry miłosne? A na co to komu, skoro można użyć pięści w nos, żeby dostać tego, czego się chce…?
Przepraszam, przepraszam, przepraszam za przekroczenie limitu czasowego i słów! |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 02:04 | |
| Alex nie spodziewał się po tej lekcji zbyt wiele – przyjść, zrobić swoje, puścić mimo uszu kilka zjadliwych uwag, udawać, że miejsce za katedrą mu pasowało. Być może dlatego pochwała z ust Chantal i gratulacje awansu zabrzmiały tak surrealistycznie, że zamiast odpowiedzieć jak człowiek i podziękować, zdobył się tylko na nikły uśmiech oraz skinienie głową. Kto to widział, czyżby powoli oswajał Smoczycę...? To by dopiero było dobre. I względnie nierealne, ale pomarzyć można. Przystanął nieco z boku, w pozycji niemal żołnierskiej, jeśli wyprostowany kręgosłup i ręce ukryte za plecami kojarzyły się komuś w najbardziej oczywisty sposób. Odpowiadał na powitania tam, gdzie się pojawiały i choć pozornie nie poświęcał uczniom więcej niż jednego spojrzenia, zauważał więcej niż mogliby sobie tego życzyć. Choćby taką mimikę, jaką rzadko który nastolatek miał pod kontrolą – drgnięcia poszczególnych mięśni na twarzy były istną kopalnią wiedzy. Z pewnym zawodem naliczył mniejszą liczbę Gryfonów w stosunku do Ślizgonów, ale było to wywołane jedynie sentymentem względem domu sygnowanego godłem lwa, do którego sam należał. No i może jeszcze odrobinę tym, że na te zajęcia przewidzieli z profesor Lacroix małe międzydomowe zawody. W trakcie króciutkiego wykładu odpędzał od siebie chęć wejścia jej w słowo, dodania kilku informacji tu i ówdzie – wyjątkowo zadziałał instynkt samozachowawczy, jakiego zwykle mu brakowało w rozmowach z tą kobietą. Przy niezadanym pytaniu o włos w eliksirze starogreckim tylko uśmiechnął się łobuzersko, nie podając dobrowolnie tej informacji. Może był to włos Hagrida albo Filcha? A może pani Pince? Kogoś zupełnie innego? Żodyn się nie dowie. - Radzę dobrze zapamiętać, jak dla każdego z was pachnie amortencja. Możecie dzięki temu uniknąć zjedzenia nasączonego nią sernika czy innych ciekawych rzeczy. Ludzie bywają pomysłowi, gdy są zdesperowani – rzucił krótko, kiedy panna Fimmel jako ostatnia odeszła od kotłów. Odepchnął wspomnienie z wakacji wypełnione ciastem pachnącym odległą nutą wytrawionej skóry, ponownie milknąc i pozwalając tym samym pani profesor na zweryfikowanie wszystkich podanych przez uczniów odpowiedzi. Prawidłowych zresztą, on nie musiał dodatkowo przytakiwać jak te dziwaczne plastikowe pieski, które widział w mugolskich samochodach. Krótkie spojrzenie posłane mu przez Chantal pobudziło Alexa do ruchu, jakby właśnie ktoś świeżo nakręcił ukrytą sprężynkę. - Podzielicie się teraz domami na pary – zaczął, wyciągając różdżkę zatkniętą za pasek. Jeden ruch posłał kotły z eliksirami pod ścianę, drugi poderwał do życia kawałek kredy leżący dotąd grzecznie przy tablicy. - Doszliśmy z panią profesor do wniosku, że rywalizacja pobudzi was do działania. Pod koniec zajęć zobaczymy kto ma w tej sali lepszą rękę do eliksirów miłosnych i odpowiedni dom zarobi punkty. Kreda zaczęła sunąć dziko po tablicy, zapisując składniki oraz instrukcje tak szybko, jakby chciała przegonić samą siebie. - Będziecie warzyć Starogrecki Eliksir Miłości, taki jak ten, który widzieliście w jednym z kotłów. Wasz podręcznik mówi, że waży się go tylko w nocy, co jest najzwyklejszą bujdą, podobnie jak kilka innych informacji na różnych stronach. Macie współpracować, nie chcemy widzieć, że tylko jedna osoba w parze wykonuje całą robotę – obrzucił spojrzeniem obecnych w sali uczniów, robiąc kilka kroków w kierunku ławek. W słabym oświetleniu klasy zielone oczy aurora zalśniły kocio. - Wszystkie składniki są przygotowane w szafkach. W związku z tym, że Gryfonów jest zdecydowanie mniej, a lekcja ma mieć charakter współzawodnictwa, dostaniecie drobny bonus, żeby wyrównać szanse. Dwie? – zerknął przez ramię na szkolną mistrzynię eliksirów. - Dwie podpowiedzi ode mnie, jeśli z czymś będzie problem. Ślizgoni mogą raz zwrócić się do profesor Lacroix. Do dzieła. I radzę schować gazetkę, jeśli nie ma zostać podpałką pod kociołek – ostatnie zdanie zostało wypowiedziane w kierunku spokojnie studiującego Proroka Rosiera. Chantal może faworyzowała swoich uczniów, pozwalała im na więcej niż normalnie, ale Alexa zwyczajnie jeżyły wszelkie objawy olewania zajęć, które pomagał prowadzić. To samo powiedziałby Gryfonowi, Krukonowi czy Puchonowi w podobnej sytuacji.
*Dzielicie się w pary, jak chcecie, ale w obrębie domów – Gryfon z Gryfonem, Ślizgon ze Ślizgonem, nie ma mieszania. *Warzenie eliksiru odbywać się będzie w więcej niż jednej kolejce, nie pędźcie z całością na jednego posta. *Współpracujcie, jedna osoba wykonuje pierwszy krok instrukcji, druga kolejny, itd. *Pod uwagę brane będą wasze statystki i rzuty kostkami.
Kolejny post Chantal/Alexa 23.04 w okolicach 23 |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 04:15 | |
| /popełniłam tego posta na wpółprzytomnie, przepraszam.
Pojawienie się Amycusa nie umknęło uwadze Aristos, choć jej myśli wybiegały ku spokojnej, rzeczowej w brzmieniu i tonie odpowiedzi Rosiera, a umysł podsuwał usłużnie chłodny uśmiech czarnowłosej Włoszki i jej badawcze spojrzenie. Zacisnęła dłonie w pięści, wyraźnie spięta; pragnienie by opuścić klasę eliksirów i zostawić za sobą te wszystkie brednie o miłosnych napojach powoli przeważało szalę, choć odznaka prefekta broniła swojego stanowiska walecznie i uparcie. Dopiero spojrzenie Amycusa i jego zaskoczenie, zdziwienie malujące się w ciemnych tęczówkach sprawiło, że otrząsnęła się ze wzrastającej w ciele irytacji, posyłając łobuzerski, nieco drwiący uśmiech w stronę starszego Ślizgona. Nie pierwszy raz spotykała się z taką reakcją na swój nowy wizerunek, a choć zasięgała porad Chantal, kobieta nie była w stanie nic poradzić na ten stan – loki uparcie odmawiały współpracy z urokiem czy eliksirem, postanowiwszy we własnym jestestwie w sposób nad wyraz oczywisty pozostać koloru blond. I basta. W niczym nie przypominała już samej siebie. W niczym nie przypominała ojca czy brata, który nie tak dawno oznajmił, że nie ma prawa nazywać się ani jego siostrą, ani Lacroix. Widmo potężnego, zamaskowanego zaklęciem sińca rozlewającego się wzdłuż szczęki przyszło zaraz po ironicznym skrzywieniu warg. Gorycz wspomnienia rozmowy z Francisem zachmurzyła jej oczy, przyniosła twardy chłód, zalśniła w tęczówkach, skręciła nieprzyjemnie żołądek; odruchowo uniosła dłoń, dotykając palcami przedramienia, a później z trudem skupiła wzrok na tablicy, słuchając Alexa z pobieżnym zainteresowaniem. Pożałowała tego zresztą zaledwie kilka sekund później, z jękiem pełnym obrzydzenia opierając głowę na ławce i zakrywając ją ramionami w geście rozpaczy. Gdy się wyprostowała, bławatkowe oczy posłało Chantal spojrzenie pełne wyrzutu i rozżalenia, nie było jednak miejsca na tupanie nogą i próby negocjacji – należało zwyczajnie zająć się eliksirem, wyłączyć i modlić, by żaden zły podszept świadomości nie nakłonił precyzyjnie tnącej składniki dłoni do wbicia srebrnego sztyletu w jestestwo patałacha, który zdecyduje się podejść do jej stolika. Przełykając cisnące jej się na usta przekleństwo dziewczyna sięgnęła po różdżkę i krótkim machnięciem przywołała kociołek, jednocześnie ruszając do kredensu wypełnionego słoiczkami, fiolkami wszelakiej maści i zawartości i wszystkimi innymi, często dość złowrogimi składnikami, jakich mogli potrzebować młodzi uczniowie Chantal. Od czasu do czasu rzucając kontrolne spojrzenie na tablicę, z troską wybrała potrzebne pojemniczki i wróciła do wcześniej zajmowanej przed siebie ławki, wedle instrukcji napełniając kociołek źródlaną wodą i stawiając go na gorejącym jasnym płomieniem palniku. Modląc się, by jej zła sława i wszystkim doskonale znana pogarda do współdomowników zniechęciła ewentualnych współpracowników do podejścia, ostrożnie odmierzając ich ilość, dodała kwiaty do wody i opadła na krzesło, zakładając nogę na nogę. W dłoni wciąż trzymała kilka płatków, palce miętosiły je niecierpliwie, niespokojnie; zapach róż przylegał do skóry, unosił się w powietrzu, docierał do wrażliwego nosa i osiadał na jasnych kosmykach. Aristos odetchnęła głęboko, przymykając powieki i skupiła się na eliksirze, na dźwięku powoli zaczynającego bulgotać wywaru, na cichym trzasku ognia. Nawet to nie powstrzymało jej jednak od zerknięcia przez ramię, od odszukania i wreszcie napotkania czarnych ślepi. Nie powstrzymało od przygryzienia wargi, od zaciśnięcia dłoni na skraju spódniczki, od nieuważnego trącenia łokciem wagi, która z charakterystycznym brzdękiem spadła na kamienną podłogę, a złote talerzyki potoczyły się pod ławki innych par. Z dwojga złego, panno Lacroix, lepsza waga na podłodze, niż wrzątek na kolanach.
|
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 13:41 | |
| Sylwetka brata Alecto tuż przy ławce Ślizgonki nieco zbiła ją z tropu. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek porwała ich bardziej zajmująca rozmowa od banalnych pytań czy krótkich odpowiedzi, dlatego widok dosiadającego się do niej Carrowa był odrobinę, nawet większą odrobinę, zaskakujący. Sama postać Amycusa była dla Rose swego rodzaju zagadką; jego przenikliwe spojrzenie ani trochę nie podobało się dziewczynie, należało do tych z rodzaju odkopujących twoje najgłębiej skrywane lęki i słabości. Usiadła zastanawiając się, ile zdążył już z niej odczytać i na ile jego obserwacje były prawdą. -Witaj, Amycusie – odpowiedziała cicho, nie odwracając wzroku od chłopaka przez dłuższą chwilę. Dopiero widząc przechodzącą obok, spóźnioną Alecto prześlizgnęła się przez jej zgrabną sylwetkę, posyłając na końcu doń delikatny, subtelny uśmiech. Przepadała za nią, pewnie gdyby co poniektóre sprawy potoczyły się inaczej, mogłyby stać się w przeszłości dobrymi przyjaciółkami; i bez długich, nocnych rozmów wiedziała, że sporo je łączy i można by wykorzystać to w doprawdy atrakcyjny sposób, łamiąc przy tym pewne ustalone normy. Czasami brakowało Rose typowego, kobiecego towarzystwa w Hogwarcie, większość czasu spędzała z chłopakami, a jeszcze większą jego część samotnie. Na wymierzony w nią uśmiech Vincenta odpowiedziała uniesionymi brwiami, ponownie zresztą. Uświadomiła sobie, że cała ta lekcja, możliwość kontaktu i wysyp niezliczonych okazji był idealnym pretekstem do nawiązania nowych znajomości, interesujących i przydatnych, i nie tylko Rose myślała w ten sposób. Na twarzach wielu Ślizgoniastych dostrzec można była czystą ciekawość, minę kalkulującą wartość reszty i szybką lub wcześniej już przemyślaną decyzję kto warty jest zachodu, a kto nie. Tym się przecież charakteryzowali, dlatego po chwili odpowiedziała równie szerokim, nieco bezczelnym uśmiechem; jeszcze dzisiaj postara się zagadać do tej ciekawej pary jaką byli Vincent Pride i Porunn Fimmel. Słysząc z ust pana Przystojnego Stażysty, że nie dość, że muszą połączyć się w pary to na dodatek Gryffindor posiadał więcej przywilejów ze względu na niewielką ilość obecnych na zajęciach zwiątpiła we wszystko, spuszczając w rezygnacji głowę. To zagranie nie było fair; w końcu to nie ich wina, że Czerwoni nie wywiązywali się ze swoich obowiązków i nie chodzili na lekcje, a teraz muszą za to płacić tylko jedną wskazówką. Westchnęła przeciągle, zastanawiając się też szybko czy Carrow nie zechce pracować ze swoją siostrą i wyciągnęła ze skórzanej, czarnej torby leżącej na podłodze oprawiony w grubą okładkę podręcznik. Otworzyła go na rozdziale dotyczącym dzisiejszej lekcji i zaczęła przejeżdżać wzrokiem po drukowanych literach, nie myśląc za dużo o czytanym tekście. Przerwała na moment, zerkając na poczynania Amycusa siedzącego wyprostowany jak struna obok niej i zgarniając listę potrzebnych składników podeszła do szafki w celu skompletowania tego, co okaże się konieczne. Spróbowała wziąć wszystko na raz, ale jako że potrzebnych przedmiotów wcale nie było mało musiała wrócić się z powrotem do ławki i za drugim podejściem przytaszczyć garniec źródlanej wody. Niespecjalnie jej to przeszkadzało, w końcu całe życie wmawiała sobie, że jest niezależna i ze wszystkim potrafi poradzić sobie sama. Gorzej, jeśli akurat złapały ją uciążliwe bóle. -Co my tu mamy... – mruczała pod nosem, opuszkiem palca śledząc po kolei instrukcję – wodę z czystego źródła wlać do kociołka... mleko rusałki... – zagryzła wargę, mrużąc oczy dla lepszej koncentracji - ...włos wybranka po 30 minutach... Wyprostowała się na krześle, wykrzywiając usta w geście pełnego rozgoryczenia. Była kiepska w eliksirach – można nawet rzec bardzo kiepska – a teraz zmuszono ją do przygotowania wywaru na trudnym poziomie. Gdyby wiedziała, że tak potoczy się lekcja z Chantal, napisałaby wcześniej list do Meredith z prośbą o pomoc. Tamta na pewno chętnie by Rose pomogła i nie musiałaby być zdana tylko na siebie. Z niezadowoleniem zerknęła na tablicę by przeczytać napisane przez Alexa wypociny i wlała źródlaną wodę do kociołka, który wcześniej zdążyła postawić na palniku. |
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 18:06 | |
| Nie był do końca pewny, co w starciu z ławką ucierpiało mocniej – jego czoło czy duma. Na własne nieszczęście i ku wiekowemu smutkowi nie zdążył jednak odwinąć Rosierowi przyjacielskim ciosem w dziób, a później zwyczajnie nie wypadało już wracać do sprawy. Nawet jeśli Avery nie był zbyt szczęśliwy z tego faktu, granica została zaznaczona, a spódniczka panienki Lacroix - zdecydowanie zbyt krótka jak na prefekta i idealnej długości dla konesera damskich nóg - nie była warta utraty sojusznika i dobrego kumpla. - Jak to jest, że one wszystkie lgną do tego twojego zakazanego pyska? Carrow zaraz zatrzepocze się na śmierć, tak swoją drogą – mruknął nieco obrażonym tonem, zerkając na Halla i tablicę, powoli zapełniającą się szybko stawianymi przez kredę instrukcjami. Avery nigdy nie był specjalnie uważnym uczniem, zwłaszcza nie na eliksirach, kiedy Chantal przymykała oko na potyczki swoich podopiecznych, ich nieobecności i zwykłe lenistwo. Mit, jakoby każdy Ślizgon był z eliksirów wybitnym geniuszem przylgnął do ich domu na stałe, przyklejony zapewne za pomocą Trwałego Przylepca, Lloyd był jednakże doskonałym przykładem tego, że i od najstarszej reguły można odseparować niechlubny wyjątek. Nie, żeby chłopak był kompletnym głąbem, jednak jego mina nie wyrażała niczego ponad skrajne zniechęcenie na widok listy skomplikowanych czynności i składników, z których część wzbudzała w nim rozbawienie, a druga odruch wymiotny. - Rabe nagabywała cię na balu, ta Krukonka z importu stanowi klasę samą w sobie, a tu okazuje się, że nawet mała Lacroix wpadła ci w łapy. Swoją drogą, słyszałem, że dostała przepustkę do stołu dla dorosłych – dodał po chwili, wyciągając rękawiczki ze smoczej skóry; krótkie pstryknięcie palcami wystarczyło, by pod wciąż pustym kociołkiem rozjarzyło się światło płomieni. Z pozoru neutralne nuty w jego głosie dla Evana były o wiele wymowniejsze niż dla kogokolwiek innego w pomieszczeniu, a pomimo wcześniejszego nieporozumienia Avery był mniej lub bardziej świadom tego, że pyskata Gryfonka była z kapitanem ślizgońskiej drużyny w jakiś sposób związana. Niczym sznurki, rzucone na planszę z grą życia, każde z nich podatne było na supełki, pętelki, sploty i kołtuny, zawierające wiele elementów, wiele znajomości, wiele sekretów, których wyjawienie mogło nieść za sobą poważne konsekwencje. Wystarczyło jednak, by przy jednym stole znalazły się dwie doskonale świadome sytuacji osoby, by krótka, niezbyt poważna dla postronnych uwaga nabrała smaku, kształtu i aromatu satysfakcjonującej nowiny. Nie zawracając sobie głowy marudzącymi Gryfonami Avery przeszedł przez klasę, by przynieść dzbanek źródlanej, kryształowo czystej wody; jej chłód w starciu z powoli nagrzewającym się metalem kociołka wywołał chmurę pary i symfonię syknięć. Chłopak milczał, pozwalając kompanowi przetrawić informację, poczuć jej smak na końcu języka, pozwolić, by rozlała się po organizmie niczym trucizna, wnikając we wszystkie komórki ciała. Dopiero kiedy jego palce zaczęły odliczać płatki kwiatów, zerknął na Rosiera kolejny raz. - Zaskoczony? - spytał wreszcie, choć w połowie słowa jego głos został zagłuszony przez metaliczny odgłos wagi spotykającej się z kamienną podłogą. Rozejrzał się zaskoczony, napotykając jeden ze złotych odważników, turlający się beztrosko tuż pod ich ławkę, a później, kątem oka, zaczerwienioną twarz obiektu ich rozmowy, bławatkowe oczy rozszerzone w wyrazie przestrachu, zapewne wywołanego niespodziewanym hałasem i wreszcie usta, zaciśnięte nie wiadomo, czy ze złości czy zakłopotania. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 20:58 | |
| Podział na pary w obrębie domów w niczym nie przeszkadzał Vincentowi. Po prostu spojrzał na Porunn porozumiewawczo, a następnie przekartkował podręcznik w poszukiwaniu odpowiedniej receptury. Kiedy już ją znalazł oderwał skrawek pergaminu, by przepisać wszystkie potrzebne składniki. Sprawdził listę dwa razy, porównując z odpowiednim fragmentem księgi, po czym wstał z miejsca, jednocześnie podwijając rękawy koszuli. Grunt to dobre przygotowanie do pracy. Może i żadne z nich nie było eliksirowym geniuszem, ale w sumie nie o to chodziło. Nie zamierzał wszystkich wgniatać w podłogę czy demonstrować jak to wszystko jest dla niego banalnie proste i jak bardzo się nudzi. Nie, bo po co? Lekcja to lekcja, a skoro w Durmstrangu nie poświęcił tej dziedzinie magii więcej czasu to skorzysta z okazji i nadrobi tyle zaległości, ile będzie mu dane. Miał swoje dziedziny, nie można być orłem ze wszystkiego. Przynajmniej nie tak wcześnie. - Ja zbiorę wszystko, co potrzebne, a ty przygotuj stanowisko, łącznie z tą wodą. - powiedział, stukając palcem w początek instrukcji. - Mam nadzieję, że nie jesteś jedną z tych, co przypala wodę na herbatę. - uśmiechnął się jeszcze szelmowsko, po czym odwrócił się, zmierzając w stronę szafek. W przelocie dostrzegł samotną Aristos, która najwyraźniej postanowiła być kobietą niezależną, odpędzając potencjalnych współpracowników ciężką atmosferą, działającą jak drut kolczasty. Aurę grobowej demonstracji samodzielności zepsuło spojrzenie, posłane... Evanowi. Zmrużył lekko oczy, odwracając głowę w stronę celu swej krótkiej wędrówki, przede wszystkim po to, by ukryć dosyć paskudny uśmieszek. Najwyraźniej Irlandczyk był już wspomnieniem, przeminęło z wiatrem jak to mówią - czyli szybko i bez śladu. Jeśli wierzyć plotkom z Lustra, a ponoć w każdej bajce jest ziarno prawdy, to w takim razie Ben również zakończył swoje podboje. Ach, ta francuska krew, taka zachłanna i niezdecydowana. Trochę tu, trochę tam. Póki co pozostawi to w sferze domysłów, trzymając rękę na pulsie. Zebrał wszystkie składniki, uważnie śledząc listę, spisaną wcześniej. Dwa razy sprawdził czy niczego nie pominął, by następnie wrócić do Porunn, wykładając zdobycze na blat. Ponowne sprawdzenie listy. Grunt to dokładność i precyzja, bez tego ani rusz. Dodał płatki kwiatów i odczekał 10 minut, gotując je, jednocześnie uważnie czytając sposób przygotowania. Kilkukrotnie, potrafił być czasem pedantyczny w swych działaniach, jeśli zależało mu na jak najlepszym efekcie. Zarobienie jakiegoś punktu u Chantal stanowiło bardzo dobrą motywację i miał tylko nadzieję, że Porunn nie postanowi oprzeć czoła o ławkę, udając trupa. Nie żeby go to powstrzymało od próbowania swoich sił, ale wolał nie oberwać za brak współpracy. Sproszkował jeszcze skrzydła białych motyli i obok nich położył łuskę syreny, odnalezioną pośród reszty składników. - Teraz dodaj to - powiedział z nosem w podręczniku, jednocześnie, kontrolując kolor i konsystencję wywaru. - i mieszaj przez pięć minut zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wyrażał się powoli, dokładnie i ze stoickim spokojem, by mieć pewność, że Ślizgonka dokładnie zrozumie o co mu chodzi. Nawet jeśli Fimmel nie lubiła tego przedmiotu to nie brał ją za osobę głupią ani ograniczoną, wręcz przeciwnie. Nie miał zamiaru traktować jej z góry, wiedział, że to zniechęca, a jemu zależało na jej współpracy - i nie miał na myśli tylko eliksirów. Uważnie układał składniki w kolejności dodania, jednocześnie rozglądając się po klasie. Rosalie z Carrowem zdawali się być niezły duetem, jak dobrze mieć dwie interesujące go osoby przy jednym stole. Nie poświęcał im jednak tyle czasu, ile by chciał, gdyż zadanie wymagało skupienia, a on nie miał zamiaru pokrywać kosztów szkód związanych z niechcianą eksplozją.
|
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 22:48 | |
| Odgłos magicznie przesuwanych kotłów przywrócił ją do życia. Westchnęła przeciągle, odpędzając jak najdalej wstydliwe uczucia. Już nie tak pewna siebie, już nie tak bezceremonialnie beztroska, odgarnęła kosmyk rudych włosów i nie mając odwagi spojrzeć na Erica, zerknęła na tablicę. Zdusiła bezsilny jęk, widząc pojawiające się na niej słowa. Po co brać się za coś, co z góry skazane jest na porażkę? W eliksirach od zawsze na zawsze była beznadziejna i szczerze wątpiła, jakoby dzisiaj miało coś zmienić. Mimo to, musiała chociaż spróbować... co było najmniej pożądaną rzeczą na świecie - bo zawsze, gdy próbowała cokolwiek uwarzyć, kończyło się to małym pożarem. A co za tym idzie - wielogodzinnym szorowaniem spalenizny z kociołków. Co ona tutaj w sumie robiła? Otworzyła podręcznik na odpowiedniej stronie, w dalszym ciągu nie patrząc na Henleya, jakby z obawą, że w zorientuje się jaki zapach poczuła w pobliżu amortencji. Dlatego jej spojrzenie śledziło uważnie tekst, a przynajmniej się starało i choć niesforne myśli nie pozwoliły na całkowite skupienie, rzuciła po chwili do przyjaciela. - Eric przynieść proszę źródlaną wodę i rozpal ogień - kryjąc nos w opasłej księdze. Oraz rumieńce, wstępujące mimowolnie na piegowate policzki. Cholera - Ja pójdę po składniki. Wstała czym prędzej od ławki, po czym rzucając okiem na Rosiera, zauważyła wspomnianego przez stażystę „Proroka”. Drwiący uśmiech satysfakcji przemknął przez twarz. Począwszy od tej chwili Murph była zadowolona obecności stażysty, stażysty mającego czelność zwrócić uwagę podopiecznemu Smoczycy. A może i istnieje sprawiedliwość na tym świecie? Docierając do półek zawalonych przeróżnymi składnikami, jęknęła cicho. Pośród gąszczu fiolek, słoików oraz suszonych ziół nie sposób odnaleźć którykolwiek ten właściwy element i pewnie Murph nie udałoby się to nigdy, gdyby nie inni uczniowie. Odczekała stosowną chwilę, po czym tropem poprzedników (w tym Rose, sic!) zabrała to, co potrzeba. To znaczy chyba. Wróciła do ławki po paru minutach, podczas których Eric zdążył (najpewniej) zrobić to, co należało do niego. Unikając bezpośredniego kontaktu z zielonymi tęczówkami, wyczytała z podręcznika krok numer jeden. - Dodać płatki róży i gotować 10 minut - po czym spojrzała na dany składnik. Nie zastanawiając się długo, wsypała garść, po czym postawiła czajnik na ogniu. W sumie, do jakiej wody powinno się je dodać? Dziewczyna chrząknęła niepewnie, bo była niepewna czy właśnie nie popełniła głupstwa. Licząc cicho na to, że Eric nie zauważy wspomnianej nieścisłości, spróbowała zagaić. - Po tym czasie trzeba… yy… - powiedziała, śledząc tekst palcem. To wszystko było takie skomplikowane - wsypać… jednocześnie, na Merlina, jakie to ma znaczenie! Ee… yyy skrzydła motyli i łuskę syreny - ohydztwo, pomyślała z lekkim rozbawieniem, po czym usiadła z powrotem w ławce. W tym cholernym lochu było jej niezwykle, nieprzyjemnie zimno. Odczekując cholerne 10 minut, czas zdawał się stać w miejscu. Od kiedy było pomiędzy nimi jakakolwiek chwila niezręcznego milczenia? Murph oparła twarzyczkę o łokieć, przetarła zmęczona oczy, odgoniła ponownie płochliwie myśli. Po cichu liczyła na to, że Eric skończy za nich ten przeklęty eliksir a ona będzie mogła już opuścić klasę, by resztę dnia spędzić skulona w kocu w pokoju wspólnym. W towarzystwie przyjaciół, a nawet jeśli nie - to chociaż normalnych ludzi, pomyślała ponuro patrząc na otaczających ją Ślizgonów, wzrok zatrzymując na samotnej Rose. Od której uwagę odwrócił dopiero rumor upadającej wagi. Ryzykując nieśmiałe spojrzenie w Erciowe oczęta, spytała znudzona. - Ile jeszcze czasu? |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Klasa eliksirów Sro 22 Kwi 2015, 22:56 | |
| Przeglądał krzyczące nagłówkami strony Proroka Codziennego, jednym uchem wysłuchując cierpliwie Halla, a w palcach lewej dłoni obracając orle pióro, ze zwyczajnego przyzwyczajenia wyrobionego nawykiem częstego sięgania po różdżkę. Nieszczególnie przejął się, że obowiązkowość Ślizgonów, którzy tłumnie stawili się na zajęcia, miast z nagrodą, spotkała się z wyrównawczą gratyfikacją dla mniej licznych Gryfonów, których znaczna część najpewniej wciąż jeszcze grzała się w łóżkach, głównie dlatego, że wynik rywalizacji mało go interesował, nigdy nie wierzył też w jakąś tam sprawiedliwość, a zważywszy na fakt, że Chantal faworyzowała swoich uczniów, Alex jako były Gryfon z pewnością zrobi wszystko, by równie dobrze potraktować tych drugich. Jego wzrok padł właśnie na pierwszą stronę ostatniego Proroka, prześlizgnął niespiesznie po kolejnym artykule o dementorach, nie poświęcając mu więcej uwagi, a potem z jakimś pojedynczym błyskiem rozbawienia odnalazł kolumnę zaginionych, dokładnie w momencie gdy głos Halla zwrócił się w jego kierunku. Wzniósł na niego spojrzenie ciemnych oczu i przez krótką chwilę przyglądał mu się z uprzejmym zainteresowaniem, by następnie z trzaskiem rwanego papieru wyrwać pierwszą stronę gazetki i wrzucić pozostałą jej część pod ogień kociołka, który przedtem zdążył już rozpalić Avery. Na dłuższą metę właśnie do tego się nadawała, czyż nie? Swoją drogą, nigdy nie rozumiał tendencji używania zdrobnień w stosunku do osób młodszych; w przypadku małych dzieci był to raczej przykład traktowania ich jak niesprawnych umysłowo, w przypadku starszych – jakaś próba upokorzenia i zaznaczenia swojej pozycji, jak sądził. Tak czy inaczej, gazetki bywają parafialne, w kościele, a ciężko podejrzewać go o czytanie jednej z nich. Składając wyrwaną stronę Proroka w kostkę, zerknął na Lloyda, który zwrócił jego uwagę na przybyłą z opóźnieniem Alecto. Powoli wrócił spojrzeniem w jej stronę i uśmiechnął się do niej krótko w odpowiedzi na lekki, frywolny gest, przez moment czy kilka podtrzymując ten kontakt. Nie mógł odmówić bliźniaczce Carrow specyficznego wdzięku. Otworzył podręcznik do eliksirów na Starogreckim Eliksirze Miłości i przesunął palcem po spisie ingrediencji. Nie spodziewał się nadzwyczajnych wyników, obaj z Averym byli w tej dziedzinie raczej przeciętnymi uczniami, a przy warzeniu eliksirów zwykle ratowała go głównie wrodzona precyzja, perfekcjonizm i staranność, w końcu postępowanie zgodnie z przepisem nie było najtrudniejszym zadaniem, przed jakim można by postawić myślącego człowieka, choć z pewnością nie posiadał zdolności do twórczego udoskonalania go, co zwykł czasem obserwować u Snape’a. Powtarzalne, dokładne, drobiazgowe czynności sprawiały mu nawet pewną przyjemność, jako że od zawsze rozmiłowany był w rytuałach, jednak towarzystwo Lloyda, narwańca o skłonności do pchania łap w ogień, zanim pomyśli, mogło uczynić z ich duetu nieco wybuchowe połączenie. Miejmy nadzieję, że nie wybuchnie zawartość kociołka. — Rabe? Na balu widziałem ją w twoim towarzystwie — odparł, zerkając na jasną czuprynę kilka ławek dalej, do której teraz dosiadł się Carrow. Nie potakiwał ani nie zaprzeczał żadnej z tych informacji, pozwalając Averyemu wysnuć własne wnioski, mniej lub bardziej prawdziwe. Wzruszył ramionami, upewniając się, że ogień pod kociołkiem nie jest zbyt duży. — Kapitan drużyny, łazienka prefektów, bąbelki. Dziewczyny uwielbiają bąbelki. Dopiero na dźwięk słów o młodej Lacroix znieruchomiał na moment i skierował ciemne ślepia na Lloyda, z łatwością wyłapując informację, którą próbował mu przekazać. Jako że nie miał w ostatnim czasie okazji porozmawiać z ojcem, nie wiedział dokładnie jak mają się sprawy, znał jednak Avery’ego Sr i miał pewność, że pracował on z rekrutami. Odruchowo zwrócił wzrok w kierunku Aristos, w sam raz by wyłapać bławatkowe spojrzenie i usłyszeć brzdęk upadającej wagi. Zamierzała mu powiedzieć? — Będę zaskoczony, kiedy będziesz to ty — mruknął z lekkim przekąsem i ironicznym nieco uśmiechem, przywołanym z wprawą na twarz. Chwycił jednak skrupulatnie złożony skrawek nowego Proroka z wieścią o zaginięciu O’Connora, piórem naniósł na niego krótkie gratuluję i wstał pod pozorem uzupełnienia brakujących składników. Po drodze podniósł wagę i razem z nią przekazał Gryfonce wycinek, pozwalając jej wyczuć go pod palcami. Wróciwszy do ławki, począł dodawać do wywaru odliczone płatki kwiatowe, wybierając te najzdrowsze, jego wzrok od czasu do czasu odnajdował jednak blond loki, nawet gdy palce sprawnie pracowały już nad sproszkowaniem skrzydeł białego motyla.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Klasa eliksirów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |