|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Viní Marlow
| Temat: Re: Kuchnia Pią 07 Wrz 2018, 23:20 | |
| Na szczęście okazała się być sympatyczną osóbką. Chyba tylko takie odwiedzały kuchnię, jeśli by się nad tym zastanowić. Czarodzieje z manią wyższości nie zniżaliby się do obcowania z domowymi skrzatami, a poza tym Vini był zupełnie pewny, że ludzie, którzy lubią przyrządzać wypieki mają ciepłe serce i przyjazne usposobienie. Wpatrywał się jak zaczarowany kiedy z dużą wprawą pokroiła jabłka na równe kawałki, jej dłonie same dobrze wiedziały co mają robić. Nie chciał wyobrażać sobie jaki twór wyszedłby spod jego rąk jeśliby znalazł się na jej miejscu. Przekrzywił delikatnie głowę. Dlaczego tak na niego patrzyła? Czyżby miał coś na twarzy? Odruchowo potarł nos, jakby chciał z niego zetrzeć ewentualne zabrudzenie. – Dużą. Uwierz mi, to będzie naprawdę DUŻO ciastek. Spojrzał na Finna, ewidentnie nie rozumiejąc co ten ma na myśli. Marlow był absolutnie przerażony ilością szafek, które pokrywały ściany kuchni i nie potrafił sobie wyobrazić żeby mieli wyjść stąd przed północą jeśli będą polegać tylko i wyłącznie na sobie. O prostym „accio” wcale nie pomyślał, czuł się tutaj trochę jak w domu, więc magia zeszła dla niego na dalszy plan. Z drugiej strony gdyby wypowiedzieli formułkę zaklęcia, dodając do tego „miska”, czy przypadkiem nie zaatakowałyby ich dosłownie wszystkie naczynia jakie znajdowały się w tym miejscu? Rany, to by było straszne. Energicznie pokiwał głową, jakby w ten sposób podpisywał się pod słowami kolegi, a na wszelki wypadek dodał – Krzemionkowa będzie super. Zaśmiał się niezręcznie, co zupełnie oddawało to co działo się wewnątrz niego. Nie wstydził się, że zrobił z siebie kulinarną sierotę, ale przejmował się tym, że może jednak przeszkadzają jej bardziej niż chciałaby to przyznać, pakując się do kuchni razem z całym tym chaosem ciągnącym się za nimi jak magiczna burzowa chmura. – WIELKĄ niespodzianką – jakby na podkreślenie powtórzonych po Finnie słów rozłożył na boki ręce i pokiwał znowu głową. „Wielka niespodzianka” to dobre określenie, nawet oni nie spodziewali się tego co będzie owocem ich pracy. Zdążył wziąć znalezione przez dziewczynę miski, na wszelki wypadek dwie, nigdy nic nie wiadomo, po czym został odciągnięty w prawo. Miał ochotę wyciągnąć w stronę dziewczyny ręce w błagalnym geście wzywającym pomocy, zdawała się doskonale wiedzieć co robi, w przeciwieństwie do nich. Ach, gdyby tylko Finn chciał skorzystać z jej pomocy! Podniósł wzrok na wyższego o niemal dziesięć centymetrów chłopaka. Jego słowa nie podziałały na niego uspokajająco, wręcz przeciwnie, miał dziwne przeczucie, że mimo wszystko powinni skorzystać z pomocy dziewczyny. Uśmiechnął się jednak tylko, klepiąc go po ramieniu. To Finn miał z tej dwójki większe doświadczenie, Vini postanowił mu zaufać i jedynie wykonywać polecenia, wiedząc, że kiedy zacznie robić cokolwiek po swojemu, skończy się to katastrofą. Czułby się jednak lepiej gdyby Gard wyglądał na trochę bardziej przekonanego, że na pewno wie jak zrobić ciastka. Z cichym stuknięciem nieco niezgrabnie postawił na blacie miski i oparł się o niego bokiem zakładając ręce na piersi kiedy Puchon spojrzał na niego w sposób, który odebrał jako „jestem geniuszem, patrz i ucz się”. Podwinięte rękawy koszuli i wyciągnięta różdżka sprawiły, że ciemna brew powędrowała w górę, ale nic nie mówił, czekał. Wyciągnął tylko i swój patyk z kieszeni żeby nie wyglądać przy nim jak skończony debil. I wtedy to zrobił. Przez głowę Viniego przemknęła szybka myśl czy aby na pewno Finn to przemyślał, że przecież w kuchni, która karmi całą szkołę mąka może być zgromadzona w jakimś wielkim worze, którego zawartość pewnie wysypie się po drodze, albo, nie daj Merlinie, przyleci do nich bez pojemnika. Szafka znajdująca się za jego plecami zachichotała, otwarła się, a cichy świst świadczył o tym, że pomysł Finna chyba zadziałał. Nagle wydarzyło się o kilka rzeczy więcej, niż by się tego spodziewał. Przede wszystkim poczuł, że coś wpada do jego oka i boleśnie się tam układa, najprawdopodobniej jedna z rzęs zakończyła swój żywot, topiąc się w morzu łez. Marlow zamrugał gwałtownie i zaczął trzeć oko, starając się wyjąć w ten sposób niewygodny włosek. Wtem rozległ się okrzyk Finna. „Vinci łap?” - powtórzył w głowie Puchon i nawet zareagował, prostując się nagle, z jednym okiem nadal zamkniętym, gdyż kłuło go niemiłosiernie. To, że wyprostował plecy bardziej mu zaszkodziło niż pomogło, gdyby pozostał zgarbiony mąka może przeleciałaby nad jego głową, a tak... cóż, zdążył obrócić się w stronę nadlatującej kilogramowej torebeczki, która uderzyła idealnie w środek jego czoła, rozpętując biały armagedon. Krzątające się wokół skrzaty na chwilę zamarły i w pomieszczeniu zapadłaby zupełna cisza gdyby nie Vinícius, który pod wpływem uderzenia zachwiał się i z głośnym jękiem upadł na tyłek. Jak Goliat powalony za pomocą procy, doprawdy. – Ma che cazzo?! (co do cholery)... – zaklął w ojczystym języku swojej matki, pocierając oczy, teraz również to drugie, ponieważ wleciała do niego mąka... zupełnie tak jak wszędzie indziej. Wszystko w promieniu metra pokryło się białym proszkiem. Kiedy w końcu mógł otworzyć oczy, rozejrzał się i... wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak głośno i mocno, że w końcu położył się na plecach, próbując złapać oddech, a przy każdym kolejnym chichocie mąka częściowo opuszczała jego ubranie, wzbijając się w powietrze i tworząc nad nim swego rodzaju chmurkę. – Finn, geniuszu, znalazłeś nam mąkę, dobra robota. – wydusił z siebie z uśmiechem kiedy w końcu był w stanie cokolwiek powiedzieć. Potarł czoło, które ewidentnie było większe niż kiedy dotykał je ostatnim razem. Cóż, guz był w takiej sytuacji nieunikniony. – Dobrze, że nie zacząłeś od masła, gdyby było dobrze schłodzone, mógłbym ci się już dziś nie przydał. I znów zaczął się śmiać, mimo że czuł, że jego brzuch nie wytrzymuje takiej dawki wesołości. Zebrał się w końcu z podłogi, korzystając z wyciągniętej ręki Finna i rozpuścił włosy, z których wyleciała przekomiczna ilość białego pyłu. Skręt jego loków był teraz jeszcze bardziej podkreślony, ale nie można powiedzieć by w siwych włosach było mu do twarzy. – Teraz jestem taki blady, że mógłbym być Twoim bratem – powiedział do Finna, błyskając przy tym zębami w uśmiechu. – Tergeo – mruknął, powoli wciągając rozsypany dookoła składnik. Nie robił tego zbyt dokładnie, ale starał się chłopaczyna. – Gdybyśmy mieli fartuszki tak jak... O, czekaj, jak masz na imię? – początek wypowiedzi był skierowany głównie do Finna, ale końcówkę wypowiedział głośno, tak by dziewczyna na pewno usłyszała, że to do niej mówi. |
| | | Sophie G. Greengrass
| Temat: Re: Kuchnia Sob 22 Wrz 2018, 22:05 | |
| Faktycznie. Nawet Sophie byłaby zdziwiona obecnością innych uczniów w kuchni. Zwykle czarodzieje polegali na skrzatach, mając lepsze rzeczy do roboty niż zagniatanie ciasta czy krojenie mięsa. Gotowanie było jednak sztuką podobną momentami do warzenia eliksirów, tylko nie groziło wybuchem czy stworzeniem jakiegoś kwasu żrącego, który zrobiłby dziurę w kociołku. Zagrożenia były tu nieco mniejsza, a nagroda zdaniem krukonki znacznie przyjemniejsza. Co było lepszego od ciepłego ciasta w chłodny wieczór? Ślepia dziewczyny raz jeszcze podniosły spojrzenie na chłopaków, zatrzymując je ostatecznie na Vinim. - Dużo... Dwadzieścia? Czterdzieści? Nie powinno wam to zająć dużo czasu. Kociołku? Przekręciła głowę w bok, zamierając w bezruchu, po czym uniosła jedną z wolnych dłoni, zasłaniając usta, aby ukryć roześmianie się. Urocze. - Myślę, że w kociołku byłoby wam dość ciężko, jeśli chodzi o pieczenie. - rzuciła cicho, podchodząc do szafki, aby zlokalizować odpowiednie naczynie, które ułatwiłoby im proces wytwarzania słodyczy. Smukłe, drobne dłonie grzebały we wnętrzu szafki, a odgłos przekładanych naczyń rozbrzmiewał wesoło w izbie, mieszając się z trzaskającym w kominku drewnie. Nie skomentowała nazewnictwa puchona, kiwając głową, kryjąc grymas rozbawienia. Była dziewczyną, która nie zostawiłaby drugiej osoby w potrzebie i była święcie przekonana, że upieczenie szalotki będzie musiała zostawić na później. Może na kolacje zje owsiankę ze smażonym jabłkiem z cynamonem, coby owoc się nie zmarnował? Wyjęła w końcu dwie, ciężkie misy. Jedna tkwiła w drugiej, a czarnowłosa przytuliła je do piersi, aby wstać. Wróciła za blat, kładąc je na brzegu i pozwalając im podjąć decyzję, która bardziej odpowiada. Podniosła wzrok na dziękującego jej blondyna i kiwnęła głową, nieco marszcząc brwi i nos z zaciekawieniem w błękitnych ślepiach. Skąd aż tak zaangażowany i niebezpieczny uśmiech? Może chciał upiec kruche, żartobliwe ciastka z jakimś składnikiem, który wywoływałby konkretną dolegliwość? Wzruszyła delikatnie ramionami, śledząc ich jeszcze chwilę wzrokiem, po czym wróciła do obranych wcześniej jabłek. Przyglądała się im badawczo, po czym złapała za nóż i zaczęła kroić je w plastry, wsuwając sobie soczysty owoc do ust. Nieco kwaskowy, twardszy, idealnie dobrany do kruchego spodu. Oparła się biodrami o stojącą za plecami szafkę, zajadając się kolacją. Cóż, może nie tak dobrą, jak sobie wymyśliła, jednak wciąż zadowalająca. Wtedy też drzwiczki zaskrzypiały, otwierając się następnie szeroko, na oścież. Zdziwiona powędrowała wzrokiem w ich kierunku, zamierając w bezruchu i z niedowierzaniem śledziła wzrokiem lewitujące wory mąki, które sunęły w kierunku wątpliwych cukierników. Mieli szczęście, że tylko dwa.. Bo co, gdyby wyleciała też ryżowa, kokosowa, jaglana, żytnia, orkiszowa? Mąk było naprawdę wiele! Wszystko wydarzyło się naprawdę szybko, a Greengrassówna wyciągnęła dłoń, chcąc w bezsilnym uścisku złapać za kraniec worka. Nic z tego, zaklęcie przyciągało je niczym magnez. Zacisnęła powieki, gdy rozległ sie huk uderzającego o ludzkie czoło przedmiotu, a wszystko dookoła zakryła biała powłoka. Miękka, puszysta, tworząca z nich ludzkie, blade bałwanki — tylko znacznie cieplejsza od śniegu, zmuszająca do kichania. Skrawkiem fartucha przetarła oczy, dostrzegając biały pyłek na całym swoim ciele, włosach czy ubraniu. Panowała cisza, skrzaty były przerażone, a dwójka chłopców chyba zszokowana tym, co się właśnie stało. Odłożyła nóż, pokryte mąką jabłka i ruszyła w ich stronę, obserwując białe odciski jej podeszew od butów. Wygląda na to, że przeklinający w obcym języku chłopak miał coś w oku, które przecierał z niezbyt zadowoloną miną i sprawiał, że było jeszcze bardziej czerwone. A potem niczym wariat, szalony kot z bajki dla dzieci wybuchł śmiechem i tarzał się po podłodze, pogrążony we własnym szaleństwie. Posłała pytające spojrzenie Finnowi, który też zanosił się gromkim, mocnym śmiechem. Aż oczy miał zaszklone! Chociaż wciąż zachowywał się normalniej niż kolega. - Zwariował? - nic innego nie przyszło jej do głowy, a słowa wypowiedziała tak cicho, że gdyby nie fakt, że przy blondynie stała, to mógłby nie usłyszeć. Wywróciła oczyma, odgarniając kosmyk włosów za ucho i tym samym sprawiając, że pyłek rozniósł się w powietrzu dookoła jej buzi. Kucnęła, marszcząc brwi i czoło, łapiąc twarz chłopak w dłonie. - Masz całe czerwone oczy, poczekaj. Zrobisz sobie krzywdę, a ślepemu ciężko ciastka upiec. Rzuciła krótko, tonem, który raczej sprzeciwu by nie zniósł, chociaż wciąż należał do dość łagodnym. Przysunęła się, dmuchając w prawe oko i później w lewe, aby pozbyć się szczypiącego pyłu. Przyglądała mu się chwilę, po czym zgrabnie wstała, całkiem nic sobie nie robiąc z naruszenia jego przestrzeni osobistej. Skrzyżowała dłonie pod biustem, stając znów nieopodal blond puchona, przekręcając twarz w jego stronę i lustrując go błękitnym, głębokim spojrzeniem. Pomimo pozornej powagi, kryło się tam rozbawienie, którego nie miała w zwyczaju tak otwarcie pokazywać. - Wiesz.. Moje jabłka i tak na szarlotkę z taką ilością mąki już nie pójdą. Jesteś pewien, ze wasze pełne niespodzianek ciastka nie potrzebują odrobiny wsparcia..? - zapytała, nie chcąc się narzucać czy brzmiąc niegrzecznie. Nie była dobra w kontaktach z ludźmi, słabo odnajdywała się w rozmowach. Zacisnęła palce na materiale bluzki, przenosząc wzrok na czarującego chłopaka, o siwych lokach. - Oh, fartuszki? Pewnie są jeszcze w szufladzie, tam, pod blatem. Drgnęła, ruszając wolno do przodu, kierując się w stronę dolnych szafek pod ścianą, gdzie królowały szerokie, pełne sprzętów i foremek szuflady. Otwierała kolejno każdą z nich, szukając wzrokiem znajomych kształtów, błądząc palcami w poszukiwaniu odpowiedniego materiału. Gdy znalazła dwa — czerwone, pokryte groszkami, podobnie jak jej, rzuciła w ich stronę. Nieco niezgrabnie, bo w Qudditcha była beznadziejna. - Sophie. Jestem Sophie. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Kuchnia Nie 23 Wrz 2018, 12:19 | |
| Tak na dobrą sprawę Finn trochę wstydził się poprosić Sophie o pomoc w wybraniu jakiegokolwiek pojemnika. Jako osiemnastolatek powinien sam wiedzieć jak co wygląda, jakie ma rodzaje, rozmiary, zastosowania i niemalże bez wahania wszystko zebrać w jednym miejscu. Nastoletnia duma nie pozwalała mu błagać o pomoc, a przecież tak bardzo jej z Vincim potrzebowali. Porywali się z motyką na słońce. Finn naprawdę byłby w stanie stworzyć masę na ciasto w kociołku. Dopiero gdy Sophie odpowiednio zareagowała zrozumiał, że powiedział coś banalnego, a nawet i śmiesznego. Między innymi dlatego właśnie zamilkł pozwalając by Marlow poprosił o dyskretną pomoc. Z resztą ciasta muszą sobie jakoś poradzić. W ostateczności padną na kolana przed dziewczyną i wyproszą u niej litość i pomoc. Nie mogą się wygłupić na imieninach Helgi Huffepuff, więc co najwyżej przełknie swą dumę i zwróci się o ratunek do Sophie. Tak na dobrą sprawę Finn nie przyznawał się na głos do swojej niewiedzy - dlaczego w kociołku trudno będzie im piec? W której kwestii? Wrzucania składników do środka? Mieszania tego zaklęciem, którego jeszcze nie znają? Wolał nie wygłupić się i nie zadawać tego pytania na głos. Pieczenie to nie jest jego komik. Czas przyspieszył. Vinci nie zareagował tak szybko jak Finn tego pragnął. Mąka rąbnęła w niego a głuchy łoskot uderzenia rozniósł się po całej kuchni. Momentalnie po pomieszczeniu rozniosła się rozproszona, bielutka i dławiąca mąka osiadając wszędzie - na całym ubraniu, na butach, na twarzy, we włosach, na podłodze, na beczkach, garnkach, blacie... gdzie nie spojrzał wszędzie dostrzegał jej grubą warstwę. Dopiero gdy chmura mąki opadła, Finn zorientował się, że Vinci leży na podłodze.. i rechocze jak opętany. Chłopak dopadł do niego, by go podnieść. Chwycił jego ramię lecz nie dał rady go podźwignąć bo niespodziewanie wybuchnął śmiechem, zawtórował mu i sam też omal nie upadł na tyłek. Przytrzymując się blatu podniósł się do pionu lecz po chwili zgiął się w pół i śmiał się w głos - a zaważywszy na to, że jako muzyk płuca miał wyćwiczone i bardzo pojemne, śmiech jego był głośny i długi. Słowa Viniciego nie zażegnały ataku radości a tylko go napędziły. - P-p-pro...oszę... - nie zdołał nic więcej powiedzieć, bo nie potrafił przestać się śmiać. Geniusz do spraw odnajdywania składników. A już się cieszył, że zaimponował tutaj zgromadzonym błyskawicznym sprowadzeniem mąki. Tak, udało mu się lecz nie przewidział, że składnik postanowi zaatakować jego kumpla. Finnowi popłynęły łzy po policzkach żłobiąc w białej warstwie ich ścieżkę. Zwilżył językiem usta smakując tym samym mąki. Nie przypadła mu do gustu. Rękawem otarł oczy, starł ją z siebie - rzecz jasna bezskutecznie. Potarł dłonią kącik ust i policzek, nadwyrężony mocno od regularnego śmiechu. Po paru dłuższych chwilach złapał oddech na tyle, by chwycić Marlowa za nadgarstek i podciągnąć go do pionu. - Vinci, trochę mleka, cukru, zimna i byłaby z ciebie kruszonka. Dziewczyny nie będą mogły ci się oprzeć. - powiedział ze śmiechem dokładnie chwilę przed tym jak Sophie do nich podeszła - nie wyglądała tak biało jak ta dwójka. Finna wcięło, aż ucichł i wybałuszył oczy widząc jak Sophie troskliwym gestem ściera z twarzy Vinciego nadmiar mąki. Właśnie wspomniał coś o przyciąganiu dziewczyn... i właśnie się to potwierdziło. Podobało mu się odkryta przez siebie życiowa mądrość. Aż cofnął się o pół kroku i zajął samym sobą, idąc w ślad za kumplem i inkantując - Tergeo - by doprowadzić siebie do porządku. Widział kątem oka niezadowolone spojrzenia skrzatów, kierowane rzecz jasna do Finna jako sprawcy całej mącznej katastrofy. - Przepraszam za jabłka.... pokroję ci je od nowa i zapewniam, że nikt przy tym nie ucierpi. - zagadnął do czarnowłosej dziewczyny przywdziewając na usta niewinny uśmiech, a we wzrok włożył tak dużo skruchy na ile było go stać pomimo drgających ku górze kącików ust. Miał nadzieję, że Krukonka nie pośle go do diabła z takim rodzajem pomocy sugerując się tym jak interesująco wyszło mu przywoływanie mąki. Mowę mu odjęło, gdy do jego skąpanych w mące uszu (które notabene właśnie z niej otrzepywał) doszły słowa Vinciego. Finn otworzył szeroko oczy, autentycznie zdumiony i utkwił wzrok w kumplu. Nie potrafił tego wyjaśnić lecz zrobiło mu się bardzo miło i miał ochotę wyściskać Vinciego za tak niezwykłe słowa. Marlow nieświadomie trafił w czuły punkt Garda. Brak rodzeństwa. - Posada wolna, Vinci. Możesz na nią aplikować. - odpowiedział trochę zmienionym głosem, więc odchrząknął, by pozbyć się dziwnego uczucia - właśnie znalazł najlepszy materiał na przyjaciela. Potrząsnął głową i strzepnął z włosów mąkę. - Nada się jak powiem, że miło cię poznać, Sophie? - zapytał zerkając na dziewczynę z bananem na twarzy. - Ten tutaj rechoczący człeczyna to Vinci. Ja, czyli ten poważny... - tutaj zacisnął usta, powstrzymując wybuch śmiechu. - ... jestem Finn. - otworzył szerzej oczy, gdy rzuciła w nich fartuszkami. Swój złapał, a gdy zobaczył czerwień w groszki... wybuchnął znowu śmiechem. Wystarczyło, by nawiązał dwusekundowy kontakt wzrokowy z Vincim... wystarczyło zobaczyć wpełzający na jego usta uśmiech i nie wytrzymał, ponownie dostał ataku śmiechu. Jak tak dalej pójdzie to z ich ciasteczek nic nie wyjdzie. Chciał powiedzieć, że nie tylko ciastka potrzebują wsparcia profesjonalnych dłoni lecz nie dał rady. Musiał zostawić to w kwestii Marlowa, bo nie umiał się uspokoić. Wyobraził sobie ich dwójkę - wysocy, poważni uczniowie Huff'a w kuchni pełnej wielkouchych skrzatów, przyodziewający się w czerwone fartuchy w zielone groszki na oczach ładnego dziewczęcia z pokrewnego domu. Wierzchem dłoni zakrył usta, by w jakikolwiek sposób zahamować cisnący się na nie śmiech. Póki co nie był w stanie kontynuować pieczenia. Pergamin zleciał gdzieś pod stół, a właśnie tam był też imponujący mączny kopiec chętny rozsypać się w powietrzu przy byle dotknięciu. |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Kuchnia Pon 24 Wrz 2018, 12:26 | |
| Poczuł rękę, zgadując, że to Finn chciał go zebrać, zresztą głośny męski śmiech potwierdził jego domysły i wywołał u samego Viniego jeszcze większą wesołość. Zabawne, nigdy nie miał okazji usłyszeć jego śmiechu – tak szczerego, tak głośnego. Ten dźwięk sprawiał, że robiło mu się ciepło na sercu i wewnątrz topniał jak lody położone na gorącej szarlotce. – Zwariował! – wydusił z siebie potwierdzenie, śmiejąc się dalej i tarzając się na podłodze w najlepsze. Słowa Finna wzbudziły tylko kolejny atak śmiechu, sprawiając, że mięśnie brzucha boleśnie poinformowały go o swoim istnieniu. Kruszonka! O rajciu. Wziął kilka głębokich wdechów, starając się zapanować na wesołością, która w oczach dziewczyny podpadała pewnie pod jakąś przykrą przypadłość psychiczną. – Nikt nie może oprzeć się kruszonce. NIKT. Pewnie parsknąłby znów śmiechem, ale twarz dziewczyny, która nagle pojawiła się w rozmazanym polu widzenia zaskoczyła go na tyle, że zamarł z nieco otwartymi ustami. Do twarzy dołączyły ciepłe palce dotykające jego twarzy, delikatnie ją obejmujące. Przypomniał sobie o zamknięciu buzi i uśmiechnął się mimowolnie. – Obawiam się, że w temacie gotowania mój wzrok nie zmienia zbyt wiele – zacisnął wargi, powstrzymując kolejny atak śmiechu, który gotów był opuścić jego usta. Wtedy się nad nim nachyliła. Początkowo przez pokrytą loczkami głowę przemknęła mu myśl, że może Finn miał rację z całą tą kruszonką i dziewczynami, i że pragnie go pocałować. Sam nie potrafił określić co poczuł kiedy okazało się, że jej pełne wargi wcale nie zbliżały się do jego ust, a do oczu, po to by zdmuchnąć z nich mąkę, która tak go w nie uwierała. Może nutkę rozczarowania? A może ulgę, gdyż nie znał nawet jej imienia? Nie był jedną z tych osób, dla których pocałunki nie znaczyły zbyt wiele. Przyjrzała się swojemu dziełu, a on w duchu przyznał, że ma naprawdę ładne oczy o kolorze zbliżonym do oczu Finna, choć jego miały ciut inny odcień – jej miały kolor nieba, a jego... jego przypominały mu jezioro o idealnie niebieskiej barwie. Wiedział o tym bo przyglądał mu się czasem kiedy ten był pochłonięty swoimi pasjami. Ona naruszyła jego przestrzeń, a on wpatrywał się w nią bezwstydnie, ewidentnie mu to nie przeszkadzało. W końcu wstała, a on pozwolił Finnowi zebrać się z podłogi. Czas najwyższy! – O nie, Twoje jabłka! Tak mi przykro... Możemy wypłacić ci ciastkowe odszkodowanie, jeśli tylko uda nam się stworzyć tę walutę. Pomoc mile widziana – obdarzył dziewczynę zakłopotanym uśmiechem. Było mu naprawdę przykro, że zniszczyli jej pracę, której poświęciła swój czas, a jednocześnie czuł ulgę, że zaproponowała im pomoc. Chwała Merlinowi, kto wie co jeszcze może zdarzyć się w tej kuchni. Wsunął palce między loki, wytrzepując z nich biały pył. Zdziwienie Finna wywołało w nim coś na kształt zawstydzenia, że palnął coś tak głupiego. Racja, nie znali się zbyt długo, choć czasem miał wrażenie, że nawet z Rupertem, z którym przyjaźnił się od pierwszego roku nie dogaduje się tak dobrze, jak było to z Finnem. On sam zamarł chwilę później, słysząc słowa Garda. Przygryzł wargę, a oczy rozbłysnęły mu iskierkami radości, które można było wziąć za błysk łez, które od nadmiaru mąki zalewały co chwilę jego oczy. Powoli skinął głową, a na ustach stopniowo rozkwitał mu uśmiech. Nie wiedział skąd wzięło się to dziwne poruszenie w okolicach żołądka, które wcale nie przypominało mdłości ani zdenerwowania. Marlow rodzeństwa miał akurat pod dostatkiem, a Sini z pewnością uważała go za najgorszego pod słońcem starszego brata, ale Finn... z nim to było coś innego. Coś, czego ne potrafił nawet nazwać. Porzucił więc ten temat, odzywając się do... jak się okazało, Sophie. Cóż za urocze imię. – Finni to psychol, czuj się ostrzeżona – zaśmiał się, zupełnie nie zauważając, że swoim zwyczajem Gard przekręcił zdrobnienie jego imienia, przedstawiając go dziewczynie jako Vinciego, nie Viniego. Uważał ten drobny błąd za przeuroczy i nie zamierzał go poprawiać. Przywykł już, że dla Finna jest Vincim i cieszył się z tego. W przeciwieństwie do wcześniejszej paczki mąki, fartuch złapał całkiem sprawnie, ze zręcznością szukającego. Przyjrzał się trzymanemu w garści materiałowi w czerwone groszki, podniósł rozbawione spojrzenie na kumpla i po chwili obaj znowu rechotali. Trwało to co najmniej kilka sekund, po których upływie, stając na palcach, zarzucił sznureczek fartuszka na Finnową szyję i przeszedł za jego plecy, zawiązując w pasie całkiem estetyczną kokardkę. Zrobił kilka kroków by spojrzeć na niego z dystansu i zagryzł wargę aby nie wybuchnąć znów niekontrolowanym śmiechem. Szczerze mówiąc, nie miał już sił na dalszy rechot, brzuch i płuca zdecydowanie protestowały. Zauważając mąkę na czubku puchońskiego nosa, podszedł do Garda raz jeszcze i starł mu ją wewnętrzną stroną dłoni. – Teraz jest idealnie. Powinni zmienić mundurki na fartuszki. – zarzucił sznureczek na swoją własną szyję i odwrócił się tyłem do Finna by ten przewiązał go w pasie. Co prawda na ochronę było już trochę za późno, ale z drugiej strony... może mąka nie była najgorszym co mogło ich spotkać? Zmarszczył brwi, wyobrażając sobie co jeszcze można tutaj zepsuć. – Czy są ognioodporne? – całkiem poważnie zwrócił się do Soph. Możliwe, że taka cecha bardzo by im się przydała. Podwinął rękawy bluzy aż do łokci i zatarł dłonie, gotów do działania. – Zróbmy ciastka z polewą czekoladową! – zarządził Vini, biorąc w swoje ręce złapaną przez Finna mąkę i ustawiając krzemio...kamio... jakąś tam miskę, którą dała im Sophie na blacie. Następnie zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, wsypał mniej-więcej połowę zawartości torebki do środka. Nigdy nie słyszał o odmierzaniu mąki na szklanki lub gramy, był święcie przekonany, że ile by tego nie wsypał, wyjdzie dobre. Cóż, nigdy nie robił ciasta. O przepisie, który zginął w kopczyku mąki zapomniał całkowicie. Wziął w ręce różdżkę i, nie wiedząc po co właściwie to robi, zaczął za pomocą ruchów różdżki mieszać mąkę w misce. Nie było tam żadnego innego składnika, Merlin jeden wie co takiego próbował ze sobą zmieszać. Mąka zaczęła kręcić się wewnątrz miski, ale nie tylko... jego myśli musiały tak silnie skupiać się na mące, że wirować zaczął także biały proszek rozsypany na podłodze, tworząc zaczątek małego mącznego tornada, które zdawało się powoli przybierać na sile i poruszać się coraz pewniej. Vini przerwał, ale tornadko wcale nie opadło, na co popatrzył ze zdziwieniem i podrapał się po głowie. Podobnie zawartość miski wirowała nieustannie, wcale nie wspomagana ruchami jego różdżki. – To na pewno powinno się tak dalej mieszać? – popatrzył na Sophie ze zdezorientowaną miną. – Może jak wrzucimy tam jajko to się uspokoi... |
| | | Sophie G. Greengrass
| Temat: Re: Kuchnia Wto 02 Paź 2018, 21:34 | |
| Nigdy nie miała problemu z poproszeniem kogokolwiek o pomoc i zawsze starała się móc coś zaradzić na sprawy innych, jeśli takie mieli życzenie. Nie była pewna, czy to kwestia wiary w karmę, czy może czysta życzliwość, jednak dzięki temu życie w szkole upływało jej znacznie przyjemniej. Westchnęła cicho, śledząc chwilę wzrokiem dwójkę uczniów. Może po prostu nigdy nie mieli styczności z pieczeniem? Niewielu młodych ludzi, zwłaszcza czarodziejów — nie oszukujmy się — kierowało swoje zainteresowania w stronę rzeczy tak prostych i przyziemnych, mało magicznych, jak gotowanie. Każdy chciał być aurorem, pracować w departamencie tajemnic albo zajmować się profesjonalnym lataniem na drewnianym kiju z witkami. Skrzaty nie były zachwycone bałaganem, który zrobili uczniowie. Ich wielkie oczy nieco gniewnie spoglądały na puchonów, którzy zamiast dumy dla Helgi, nieśli jej jedynie kłopoty. Czarnowłosa jednak nie widziała w tym niczego złego,a nawet nieco rozbawił ją widok przyozdobionej kuchni, która na swój sposób wyglądała przecież czysto. Salwy gromkiego śmiechu przecinały ciszę, wywołując grymas rozbawienia także na jej twarzy. Widać było, że chłopcy byli ze sobą blisko i właściwie byli w stanie komunikować się niewerbalnie. Dla Sophie zawsze relacje tego typu były unikalne, nie do podrobienia. Naprawdę rzadko trafiało się na ludzi tak wpisujących się w nasze wnętrze, że wystarczyło jedno spojrzenie i zaraz wszystko stawało się jasne. Uważała jednak, że śmiech był czymś zdrowym i potrzebnym w czasach, w których przyszło im żyć. Otrzepała się z mąki, przymykając na chwilę oczy i uspokajając rozbiegane myśli, próbując zebrać je w jednym miejscu. Ruszyła w ich stronę, chcąc upewnić się, że niczego poza bałaganem i ewentualną utratą dumy w oczach małych pracowników Hogwartu, nic sobie nie zrobili. Dosłyszała wzmiankę o kruszonce, unosząc na chwilę brwi i odchylając głowę w stronę Finna, posyłając mu krótkie i wyraźne rozbawione spojrzenie, któremu towarzyszył delikatny uśmiech. Vinci natomiast nadal tarzał się po podłodze niczym rozochocony labrador. Czy to było możliwe, że chłopak z kędziorkami funkcjonował w ten sposób bez pomocy euforii? Nie podejrzewała go o ćpanie, jednak dawno nie widziała tak optymistycznego stworzenia, które nijak się przejmowało opinią innych na swój temat. - Myślę, że nie tylko od dziewczyn nie będzie mógł się opędzić, chociaż to drugie towarzystwo już by nie było tak miłe i przyjemne. - rzuciła mimowolnie, chociaż tak naprawdę wolałaby się ugryźć w język. Wzruszyła delikatnie ramionami na słowa ofiary zmielonych ziaren, przesuwając spojrzeniem po brudnej buzi. - Zawsze to jakieś ułatwienie, prawda? W ogóle Ci nie pasuje ten pesymizm. Wydajesz się kimś, kto nie przestaje się uśmiechać. Zauważyła, jak zwykle bezpośrednio wkraczając w prywatną strefę życia innych ludzi. Miała brzydki zwyczaj odgadywania ich osobowości czy nawyków. Nie było czasu teraz na zastanawianie się nad własnymi niedoskonałościami. Jednak zamiast tego miała co innego do zrobienia, bo mąka w ślepiach niczym przyjemnym nie była, a on wciąż miał stos ciastek do upieczenia, chociaż nadal nie miała pojęcia, jak wielki. Westchnęła cicho, przecierając dłonie w fartuszek i kręcąc przecząco głową. Wstała, skupiając znów swoją uwagę na jasnowłosym chłopaku, aby zaraz powędrować spojrzeniem w stronę chłopaka o czekoladowych lokach. Dlaczego zaczął kojarzyć się Greengrassównie z jedzeniem? - Nie przejmujcie się.. To tylko jabłka, obranie i pokrojenie to najmniejszy problem. A te nadal można jakoś zapiec z cynamonem, jeśli macie ochotę. Nie wiedząc czemu, przyszedł jej na myśl skruszony szczeniak, który autentycznie czuł się winny zniszczeniem buta właścicielowi. Niepotrzebnie przejmował się takimi pierdołami. Skrzyżowała ręce pod biustem, zaciskając palce na swoich ramionach. Przyglądała się im w milczeniu, jednak z wciąż błąkającym się na ustach cieniem uśmiechu. Czyżby się wzruszył propozycją Vinciego? - Ciebie też miło poznać, nawet jeśli mam na Ciebie uważać. Twój partner chyba nie lubi się Tobą dzielić, co? - odparła w końcu, kiwając w jego stronę głową z nawyku, tak, że nawet tego nie zauważyła. Raz jeszcze zlustrowała jego twarz wzrokiem, pozwalając sobie na utrzymanie nieco dłuższego kontaktu wzrokowego. Jak na bezpłciowego kruka szło jej całkiem nieźle, nawet nikt jeszcze nie uciekł. Może to kwestia domowej atmosfery szkolnej kuchni? A może przypadek. Uśmiechnęła się pod nosem na dalszą część jego słów, niedowierzająco. Nie chciała jednak wyjść na przemądrzałą czy dziwną, jak to zwykle odbierali ją ludzie, więc zabrała się już całkiem za to szukanie fartuszków. Los chciał, że na stanie mieli tylko groszki i chcąc czy nie, musieli się z tym pogodzić. Gdy oberwali materiałem, znów rozległ się śmiech, który sprawił, ze i Sophie roześmiała się cicho pod nosem, odgarniając co ucho kosmyk kruczych włosów. Machnęła ostentacyjnie dłonią w stronę Finna. - Nie hamuj się, nie warto. Śmiech to w ostatnich dniach cenna waluta, korzystaj, że masz do niego powody. Tylko powiedz mi, ile tych ciastek mamy do zrobienia, to przygotuję składniki. Zaczęła kręcić się po kuchni, grzebać po szafkach i przynosić na blat kolejne rzeczy. Szeptała coś pod nosem, zamykając oczy i przywołując do głowy najlepsze przepisy na ciastka, jakie pamiętała. Gdy wspomniał o czekoladzie, mimowolnie znów pomyślała o jego kędziorkach. Lepiej, żeby nie wymsknęło się jej to przypadkiem, bo wyjdzie na bardziej nawiedzoną niż była w rzeczywistości. - Ognioodporne..? Nie sądzę. Pozwólcie jednak, że może ja zajmę się piecem..? Ratowanie oczu z mąki to jedno, ale gdy loczek Ci się zapali, to już będzie dramat. Mogą być z polewą. A może z czekoladowymi kawałkami w środku? - odparła, odwracając głowę przez ramię. Z racji tego, że starała się nie używać magii do wszystkiego w swoim życiu, wspięła się na jeden z bocznych blatów i dzięki temu sięgnęła do górnej szafki, gdzie skryte było kakao oraz czekoladowe groszki, które również mogły się im przydać. Skrzaty miały tam również mnóstwo ekstraktów w maleńkich buteleczkach. Słysząc, że miska kołysze się na blacie, przekręciła głowę w bok zdziwiona, tkwiąc z przytulonym workiem do piersi. Dlaczego mieszał mąkę. - A co wy na to, żeby zrobić to bez czarów...? Jaką chcesz czekoladę do tych ciastek? - zapytała z ciekawością w głosie, przez chwilę lustrując jeszcze wzrokiem Vinciego, aby zaraz jednak odszukać w kuchni Finna. - Tam w szufladzie masz takie sitko, bardzo drobne ma oczka. Weź drugą miskę i przesiej mąkę z jego pomocą.. Wiesz jak? No chyba z tym sobie poradzi. Miała taką nadzieję. Westchnęła cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową i uśmiechając się pod nosem. Nie planowała takiego popołudnia. Wrzucając do kieszeni fartucha kilka rzeczy i jeszcze więcej upychając w rękach, kucnęła, aby zgramolić się z blatu. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Kuchnia Sro 03 Paź 2018, 21:11 | |
| Podrapał się palcem po skroni, gdy tylko usłyszał z ust Vinciego określenie "ciastkowa waluta". Brzmiało jak trudne do wypowiedzenia i stworzenia zaklęcie. - Może lepiej zostańmy przy walucie galeonów i kremowego piwa, bo z ciastkami to będziemy biedni jak gumochłony pod chwastami. - oznajmił, bo choć świetnie się bawił w kuchni to nie zamierzał kontynuować w przyszłości uprawiania tak ekstremalnego sportu. Udowodnił właśnie, że nawet mąka potrafi szkodliwie oddziaływać na zdrowie - zabiera wzrok, wpada do gardła i chętnie przewraca ludzi na podłogę. Nic tylko wiać. A jednak został i z rozbawieniem przyglądał się swojej dwójce towarzyszy. Bez nich pieczenie ciasteczek z pewnością nie byłoby tak wesołe. Tak bardzo podśmiewał się pod nosem, że nie zdołał dodatkowo skomentować poruszonego tematu kruszonki. Zamiast skoncentrować się na misji pieczenia ciastek próbował uspokoić się i przestać tak uśmiechać. Wbrew pozorom zachowanie powagi nie było łatwym zadaniem! - Dzięki Vinci, szczere podziękowania za świetną rekomendację. Soph, ten tutaj szczeżuj ma manię zarażania uśmiechem, więc jak sama widzisz - gdy zaczniesz się śmiać przy nim to ciężko przestać. Trzeba i na niego uważać. - mówiąc to właśnie zdawał sobie sprawę, że faktycznie tak jest. Sam był tego dowodem, bo choć ta dwójka odzyskała swoją naturalną powagę, tak Finn powstrzymywał kąciki ust przed rozciągnięciem się w bananowym uśmiechu. Patrzył tak na ten fartuszek i patrzył, jakby miał wyczytać zeń wszelakie tajemnice świata. Był prawie od odkrycia tajników wiązania tych dziwnych sznurków, gdy nagle fartuch zniknął z jego rąk i po chwili poczuł jak sam wiąże się na jego ciele. Finn zamrugał i dopiero po chwili odkrył, że to Vini postanowił go w tym wyręczyć. - Nie no, umiem wiązać kokardki, słowo honoru! - od razu zaprotestował słowem, choć nie bronił się jakoś przed opatulaniem go fartuchem ze śmiesznym wzorem. Wystarczyło jedne "pełne profesjonalizmu" spojrzenie Vinciego a obaj parsknęli śmiechem w tym samym momencie. Nie miał słów na znalezienie porównania, prezentowali się z pewnością nie tak obłędnie jak Sophie. Wyglądała na osobę, która cokolwiek by miała na sobie byłoby jej w tym ładnie. Przed oczami mignął mu znów Vinci, a po chwili jego pokryta mąką ręka powędrowała do twarzy Finna w swoim czyścicielskim celu. Chłopak był tak zaskoczony tym gestem, że nie dał rady zareagować poza okazaniem mimicznym zdumienia. Otarł rękawem całą twarz na wypadek, gdyby miał na niej jeszcze jakieś śladowe ilości mąki. - Dzięki, Sophie, nie trzeba na mnie uważać. Jestem fajny, serio dopóki tylko nikt nie dobiera się do mojej gitary to jestem po prostu do rany przyłóż. - odpowiedział pocierając rękawem czoło. - Że...eee dzielić? Co? - zamrugał bo nie zrozumiał w ogóle słów Sophie. - Starczy mnie dla każdego. - roześmiał się trochę nerwowo, bowiem głupio było mu mówić o sobie jak o kimś aż tak rozrywanym na strzępy i towarzyskim. Finna może i Hogwart znał z imienia i kapeli, ale nie mógł powiedzieć, by uczniowie bili się o spędzenie z nim czasu. Rzucił okiem do mieszającej się mąki. Cóż, skoro Vinci to robił to chyba musiało być tak napisane w pergaminie, prawda? Nie wnikał, ruszył na poszukiwanie jajek, a objawiło się to zrobieniem raptem trzech kroków i odebraniem ich od skrzata, który nie chciał, by ktoś taki jak Gard szperał w szafkach zaraz po tym jak doprowadził do mącznej katastrofy. Nie dziwił się im. Wrócił z dwudziestoma jajami i usłyszał właśnie pytanie Krukonki. Posłał jej pełne przerażenia spojrzenie. - Musimy wykarmić tymi ciastkami cały Huffelpuff. Brzmi jak wiele ciastek, no ale bez przesady, nie musimy robić ich tak wiele. Zamówiłem trochę... - głupio mu było powiedzieć wprost "osiemdziesiąt siedem ciastek" w obawie, że utracą wsparcie Sophie. Finn pojął, że jej pomoc jest teraz nieoceniona i jeśli ją spłoszą to nad tymi łakociami spędzą całą noc. Nie byłoby wtedy też pewności czy będą jadalne. Postawił pudełko jajek na blacie tuż obok mieszającej się samoistnie miski. Nie zaglądał pod stół, więc nie widział mini tornada. - Nooo, racja, przyda się tu wrzucić jajka. - pokiwał głową próbując zrobić mądrą minę i wyszło mu to całkiem nieźle, choć i tak z jego błękitnych oczu biło rozbawienie. - Jesteście pewni, że czekolada to dobry pomysł? Może najpierw upieczmy ciastka, a potem jeśli będziemy cali i niepoparzeni to zastanówmy się nad bezpiecznymi dodatkami. Fartuszki ognioodporne to nie jest zły pomysł. Uwierzysz Sophie, że ostatnio na lekcji zielarstwa spłonęła połowa mojego szkolnego płaszcza po kontakcie z kilkoma ognistymi nasionami? - mówiąc to zaczął wyjmować jajka i układać je w równym rządku na blacie. Nie pytajcie go czemu - sam nie wiedział. Czuł, że powinien to zrobić mimo, że nie było to poparte logicznym argumentem. Nie zraził się nawet tym, że jedno jajko chciało uciec i sturlać się na podłogę. - Bez magii? - uniósł głowę i widać było, że ten pomysł nie przypadł mu do gustu. - To będzie dziwne bez czarów. - stwierdził, bo nie brał takiego scenariusza pod uwagę. Spojrzał na swoją różdżkę, pokrytą warstwą mąki i ciepłą. Schował ją do tylnej kieszeni spodni gotów jej dobyć jak tylko w przepisie na ciastka przeczyta punkt zaczynający się od "Z pomocą różdżki zrób to i to". - Sitko... oczka... miska... tak, wiem jak się to robi... raczej wiem. - powtórzył po Soph i kierowany jej wskazówkami zanurkował w poszukiwaniu naczyń. Nie dane było mu dotknąć nawet klamki drzwiczek, bo od razu ten sam skrzat co wcześniej wręczył mu poszukiwane przedmioty. Finn wyszczerzył się trochę zażenowany tym, że podpadł skrzatom. Wycofał się rakiem i wrócił w bezpieczne rejony blatu, Vinciego mieszającego mąkę z mąką i Sophie, która postanowiła otoczyć ich opieką podczas realizowania ryzykownego przedsięwzięcia. Postawił czerwoną miskę obok białej i czekał. Nie był pewien na co. Zatrzymał wzrok na Vincim. - To ja wezmę tę mąkę. Jak coś, to w spadku dostajesz moje nuty i deskorolkę, a Sophie przekażę pośmiertnie klucz do tajnych drzwi bez dziurki na klucz. - oznajmił wyniosłym tonem i przysunął do siebie miskę z mieszającą się samoistnie mąką. Rozpoczął przesiewanie mąki wedle instrukcji i o dziwo wiedział faktycznie jak się to robi. Co prawda szło mu to niezdarnie, bowiem dwukrotnie buchnął sobie w twarz niewielką chmurą mąki, która nawet po przesianiu nie przestawała się sama mieszać. Najważniejsze jednak, że jako tako mu to szło, więc wciąż istniała nadzieja, że uda się im dokonać niemożliwego - zostać sezonowymi cukiernikami. - O, mąka się jeszcze słucha. - zauważył i dalej brudził się nią niemiłosiernie. Nawet fartuszek nie był w stanie uchronić jego ubrania przed pokryciem się warstwą białej mąki. Kątem oka zauważył ruch przy kurzych jajach - dokładnie to samo, co wcześniej zaczynało się ukradkiem turlać z powrotem w kierunku brzegu stołu. Finn wykazał się refleksem bowiem złapał je w ostatniej chwili. - To normalne, że jajka uciekają? Z tego co pamiętam to chyba nie powinny, prawda? - zerknął przez ramię na Puchona i Krukonkę i przysunął sobie przed nos ciepłe w dotyku jajo. Dokładnie w tym samym momencie pojawiło się na nim pęknięcie. Po sekundzie następne i kolejne. Finn zastygł, w jednej dłoni trzymając jajo, a drugą sitko nad miską. Kolejny cichy trzask i nagle z jaja wydostał się żółty łeb z równie żółtym szeroko rozwartym dziobem, z którego dobiegło ciche "pi pi piiiiii". Finnowi dosłownie, naprawdę i realnie opadła szczęka. Spojrzał w małe kurze ślepia. One odpowiedziały tym samym, świdrowały go na wskroś. Poruszył niemo ustami. Futrzasty stwór klapnął miniaturowym dziobem z kolejnym "piii". Finn pobladł. - ... eee. ... weźcie to coś ode mnie. O matko trytońska, weźcie to ode mnie szybko. Zanim wylezie. - wykrzywił się z obrzydzeniem i odsunął od siebie rękę jak najdalej. Finn nienawidził zwierząt. Nie bał się ich, po prostu ich nie lubił. Nie umiał się z nimi dogadać i nie miało znaczenia czy to był kot, pies, sowa czy pisklak. Tylko jemu mogło się to przydarzyć. Z jednej strony chciało mu się śmiać, z drugiej oddalić jak najdalej zanim stwór postanowi zapoznać się z nim bliżej. Sama myśl, że miałby dotknąć tego żółtego pióra czy dzioba wzbudzała w nim obrzydzenie. Te małe wyłupiaste ślepia przypominały mu morderczy wzrok Filcha, gdy ten sapał mu nad uchem podczas eliksirów na lekcji Smoczycy. - Seriooo, ludzie. Nie cierpię zwierzopodobnych. Jeśli to wylezie mi na rękę to tym rzucę. Jak matkę kocham. - i mówił to poważnie. Wzdrygnął się i przymknął jedno oko, krzywiąc się w grymasie niezadowolenia. Czuł w dłoni jak reszta skorupki pęka, a żółty zwierz postanawia podjąć się próby wydostania ze środka. Mina Finna mówiła jedno - help me, please. |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Kuchnia Sob 06 Paź 2018, 21:50 | |
| Brązowe oczy zasłoniła mgiełka rozmarzenia kiedy zwizualizował sobie kawałki jabłek zapieczone z cukrem i cynamonem, wydzielające ten niepowtarzalny, niesamowicie przyjemny zapach, który kojarzył się z zimową kuchnią w rodzinnym domu. Mieli, co prawda, marzec, ale na tego typu przysmaki miejsce i czas było zawsze. Absolutnie zawsze! Pokiwał energicznie głową, szybko zapominając o wyrzutach sumienia. – Umiesz takie zrobić? – wyrzucił z siebie z niemal dziecięcym podziwem jakby był to największy wyczyn, jaki widział w życiu – ale super! Zatem zróbmy pieczone jabłka, zaraz po ciastkach. Prawie przywrócił się do porządku, większość mąki została już wytrzepana (choć brązowe loki nadal były trochę siwe i matowe), a i śmiech już nie przejmował nad nim ciągłej kontroli, pozwalając mu na normalne funkcjonowanie. Strasznie skomplikowane to całe gotowanie, a przecież nawet nie zdążyli zacząć. Słowa Sophie sprawiły, że na krótką chwilę zamarł bez ruchu, wstrzymując przy tym oddech. Odwzajemnił jej spojrzenie, nieświadomie marszcząc niego brwi w geście zaskoczenia. Spuścił głowę, niby po to żeby skontrolować stan swojego ubrania, w gruncie rzeczy jednak nie potrafiąc w inny sposób powstrzymać się by spojrzeć na Puchona. W tym momencie był niesamowicie wdzięczny swoim genom za to, że oliwkowa karnacja wiernie skrywała zdradliwy rumieniec zażenowania przed resztą świata. Vinícius robił się czerwony w wyjątkowych sytuacjach, głównie kiedy w grę wchodził gniew, nie zwykłe zawstydzenie swoim idiotycznym, zbyt otwartym zachowaniem, które czasem prowokowało tego typu sytuacje, a które docierało do niego najczęściej po czasie. W myślach zaczął analizować wszystko co wydarzyło się przez ostatnie minuty i niemal palnął się w czoło w momencie, gdy pojął jak bardzo przesadził. To, co dla Marlowa było naturalne, w wielu budziło obrzydzenie, zaskoczenie, a czasem i złość, zazwyczaj trzymał się na wodzy, nie chcąc robić sobie wrogów, jednak luźna, wesoła atmosfera sprawiła, że zapomniał się na chwilę. Nie chciał teraz zastanawiać się nad tym dlaczego zachował się tak akurat wobec Finna, nie Sophie, był więc zadowolony, że Puchon odezwał się dość szybko, nie pozwalając by między tą trójką zapadła niezręczna cisza. Spojrzał na niego, nie kryjąc nawet rozbawienia. Poczciwy Finn był jak zwykle w swoim świecie i najwyraźniej wcale nie zrozumiał o co właśnie posądziła ich Krukonka. Poczuł niesamowitą ulgę na myśl, że nie będzie musiał się tłumaczyć. Na dźwięk słowa „gitara” pokiwał głową, bezgłośnie powiedział do Sophie „serio, nie dotykaj” i uśmiechnął się do Finna. Viní mógł potwierdzić, że Puchon był „do rany przyłóż”, co prawda pokiereszowana twarz dzięki magii leczniczej była już tylko wspomnieniem, ale mimo wszystko niedawnym i wciąż jeszcze żywym, budzącym wiele emocji. – Pewnie koło stu... albo chociaż pięćdziesiąt. – podrapał się po głowie, kiedy wypowiedział te liczby na głos, zabrzmiały o wiele bardziej przerażająco niż kiedy stanowiły jego myśli. Powiódł spojrzeniem za krzątającą się po kuchni dziewczyną, w międzyczasie Finn przyniósł pudełko wypełnione jajkami i wyłożył je na blat. – Chyba rzeczywiście lepiej będzie jeśli to Ty zajmiesz się piecem... – z niewyraźną miną pogładził się po umączonych włosach. Nie był do nich aż tak przywiązany, wskazywało na to chociażby ich wieczne nieuczesanie, ale wizja płonących w piekielnym ogniu pieca loczków niespecjalnie przypadła mu do gustu. – Wrzucisz szybko ciasto, a ja i Finn będziemy obserwować czy nie palą ci się włosy. Jak coś, użyjemy jakiegoś wodnego zaklęcia. – mówił zupełnie poważnie, w jego głowie włożenie formy z ciastem do piekarnika wymagało specjalnego planu i wyjątkowych środków ostrożności. Ulżyło mu, że nie będzie musiał dotykać pieca, ale mimo wszystko postanowił spiąć włosy w wysoki koczek, by żaden loczek nie musiał się bać. – Spłonął twój płaszcz i żołądek. A ja poparzyłem sobie t... – zatrzymał się w ostatniej chwili, zaciskając wargi. Prawie opowiedział o spotkaniu tylnej części ciała z pokrzywami nowo poznanej dziewczynie, świetnie, Marlow. Machnął ręką, tą w której nie trzymał różdżki. – Zresztą nieważne. Jasne, że czekolada to dobry pomysł, bez niej w ogóle nie będą wyjątkowe. – zrobił minę w stylu „rany, Ty to w ogóle nic nie wiesz”, a kąciki jego ust zadrgały, zdradzając rozbawienie. Spojrzał znów na Sophie – a da się to i to? – błyszczące oczy zdradzały szczerą fascynację. – czekolada w środku i na zewnątrz, eksplozja kakaowego smaku, jakby to nam wyszło, nikt nie potrafiłby się im oprzeć! Jego mina wskazywała na to, że nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że ciasto można zrobić bez użycia różdżki, przepisy tak bardzo przypominały receptury eliksirów i wydawały mu się tak skomplikowane, że od razu włożył je do szufladki z wielkim napisem „czarna magia”. Skoro przy możliwościach, jakie dawały im czary wciąż szło im tak dobrze, jak to możliwe by byli zdolni do zrobienia czegokolwiek przy użyciu tylko swoich rąk? Spojrzał na wirującą w najlepsze mąkę i, potakując głową, włożył różdżką z powrotem do kieszeni. – Deserową. – to było chyba pierwsze jego słowo wypowiedziane bez zastanowienia i niepewności, czy też rozbawienia – Nie jest aż tak słodka, a ciasto samo w sobie ma cukier... chyba. Nie lubię kiedy ciastka są za słodkie. – z chęcią uniknąłby też mleka, ale tak czy inaczej znajdowało się ono w przepisie na ciasto. Cieszył się, że mówiąc o sitku, wyraźnie wyznaczyła do tego zadania Finna. – Och, czekaj, Soph! – zawołał, widząc jak kuca na blacie, obarczona niczym wielbłąd, chcąc w jakiś sposób z niego zejść. W kilku krokach znalazł się przy dziewczynie, wziął z jej rąk część balastu, który powyciągała z szafek (większości nie potrafił nawet nazwać), po czym podał jej wolną dłoń, pomagając w powrocie na ziemię. Kiedy już się na niej znalazła, przejął również drugą część, obiema rękami przyciskając składniki do piersi. Tak obarczony, powrócił do miski oraz Finna i ostrożnie wyładował to wszystko na blat. W tym czasie Puchon zdążył znaleźć sitko, a nawet spisać testament. Vinícius zaśmiał się i poklepał kumpla po plecach, chcąc dodać mu w ten sposób otuchy. Widząc jak ten próbuje przesypać wciąż mieszającą się mąkę, zużywał mnóstwo energii by powstrzymać śmiech, nie chciał zbić go z pantałyku, jednak w momencie gdy biały obłoczek buchnął mu w twarz, po prostu nie wytrzymał. Wybuchnął gromkim śmiechem, oparł łokcie o wolną część blatu i schował między nimi głowę, biało-szaro-brązowe loczki podrygiwały z każdym kolejnym chichotem. Uspokoił się dopiero gdy głos Puchona dobiegający z góry z niepokojem zapytał o to czy jajka powinny się ruszać. Marlow podniósł głowę i, ocierając ówcześnie łezki rozbawienia, spojrzał na Garda dokładnie w chwili, gdy żółtawy łebek wyjrzał na światło dzienne. Jemu również opadła szczęka, usta uformowały się w idealne „o”. Szybko pojął jaka będzie reakcja Finna, kolor jego policzków zwiastował najgorsze. – Hej, spokojnie. Finn? Spokojnie. – przemówił do niego tak spokojnym tonem, na jaki tylko potrafił się się zdobyć. Sięgnął po jego rękę, robiąc to powoli, choć nie wiedział czy bardziej bał się spłoszyć sparaliżowanego Puchona, czy może zdezorientowanego ptaka. Delikatnie, ale pewnie złapał za nadgarstek chłopaka, z trudem zresztą po niego sięgając, gdyż miał wyraźnie krótsze ręce, po czym przesunął jego dłoń bliżej siebie. Wiedział doskonale jaką antypatią darzył wszelkiej maści zwierzęta i choć dziwiło go to niesamowicie, nauczył się to akceptować. Bał się, że w zwykłym odruchu Gard mógłby upuścić lub wyrzucić pisklaka, który z całą pewnością nie przeżyłby upadku, nawet na blat. – Już go biorę, stary, tylko bez rzucania. – niezgrabnie spróbował zarzucić beznadziejnym żartem, choć minę miał poważną, gdyby kurczak w jakiś sposób ucierpiał, miałby do Finna naprawdę ogromny żal. Drugą ręką sięgnął po skorupkę i delikatnie zebrał ptaszka z dłoni Puchona tuż przed tym, nim ten wydostał się w całości. Wyglądał jak mała pokraka – żółtawe pióra były jeszcze mokre, pozlepiane, ciałko odrętwiałe i tak delikatne, że niezgrabne, a mimo to Vinícius przysunął go na wysokość swojej twarzy i uśmiechnął się do tego małego cudu natury. Jego rodzice hodowali kilka kurczaków, nie był to więc dla niego nowy widok, a jednak zachwycał zawsze tak samo. – Zawsze to jakiś owoc pracy, nie? – ptaszek poruszył się nieporadnie, ćwierkając cicho. No tak i co teraz? – Powinniśmy zapewnić mu źródło ciepła, skoro nie ma matki... Znacie jakieś zaklęcie? Pomyślałem o „Corpus Calor”, ale ono działa na ludzką skórę, nie wiem jak będzie z piórami... – podniósł pytające spojrzenie na swoich towarzyszy niedoli, po czym postanowił działać. Jedynym co przyszło mu do głowy było... zdjęcie bluzy, rozgrzany ciepłem jego ciała materiał na jakiś czas zapewni mu ochronę, a on i tak miał pod nią biały t-shirt. Ułożył ubranie na blacie kilka kroków dalej, tak by nie niepokoić niepotrzebnie Finna, uformował je w ciasne gniazdko, w którego środek wsadził zaspanego kurczaka. – Jeśli wierzyć kreskówkom, teraz powinien wziąć Cię za matkę i łazić za Tobą krok w krok. Zobaczymy. – posłał Finnowi lekko złośliwe spojrzenie, któremu towarzyszył uniesiony kącik ust. Zapomniał, że Puchon nie ma zielonego pojęcia o mugolskiej technologii i pewnie nigdy w życiu nie widział żadnej kreskówki, ba, pewnie nawet nie wie co to. Odwrócił się do Soph, zacierając ręce. – Bierzmy się za te pyszności bo skończymy o północy. Co teraz? Jajka? Oby nie wylazło z nich nic więcej bo z Hogwartu zrobi się kurza ferma. – to mówiąc, wziął w rękę jajko i wrzucił je do miski... w całości. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Kuchnia Wto 30 Paź 2018, 19:17 | |
| - Hejże, kucharzu, nie tak szybko. Jesteśmy na etapie szukania składników, a ty chcesz już z piecem się zapoznać. Myślę, że twoja pomoc Sophie będzie nieoceniona. Uratujesz nam honor. - popatrzył na Krukonkę z uwagą i pokiwał jej głową z wdzięcznością. Nie chciał myśleć, że gdyby nie jej obecność, to zapewne to on musiałby kombinować jak obsłużyć skrzaci piec. Nie wierzył w brak talentu kulinarnego Vinciego, a jednak wychodzi na to, że jakieś ziarno prawdy w tym tkwiło. Obaj dobrali się tutaj perfekcyjnie, szkoda tylko, że powzięli się za tak heroiczny wyczyn jakim jest pichcenie czegokolwiek. Jeśli ciastka będą jadalne to zrzucą się na bukiet kwiatów dla Sophie. A może jabłek? Kupnej szarlotki? To ostatnie brzmiało najkorzystniej. Otworzył oniemiały buzię słysząc entuzjastyczne plany Vinciego odnośnie ilości czekolady włożonej do ciasteczek. Finn się zaniepokoił. Z drugiej strony to chyba tylko on jako jeden jedyny w Huffie nie przepadał za słodkościami. Ba, nigdy nie podjadał, gdy matulka coś pichciła w kuchni w przeciwieństwie do jego ojca, który szukał okazji byleby zajrzeć do gara i coś sobie uszczknąć. - Mistrzu, w tym tempie przetransmutujesz każdego Puchona w czekoladową kulkę. Mam rację, Soph? Lepiej mniej tej czekolady aby nam tam wszyscy się nie przesłodzili, a przecież planujemy dodać smaku muzyką. - szukał poparcia u Sophie, która jako jedyna z tej trójki wyglądała na kompetentną. Miał wielką nadzieję, że Vinci odpuści bo inaczej Finn będzie żył na imprezie tylko na pieprznych diabełkach, a jako tako tolerował kruche ciasteczka bez żadnych dodatków. Wątpił, by mógł sam przemówić mu do rozsądku. Entuzjazm z jakim odniósł się do własnego pomysłu był wręcz oszałamiający. Nie miał nawet możliwości, aby podjąć ten temat. Nie przepadał za takimi wydarzeniami, kiedy to jakieś zbłąkane zdesperowane zwierzę postanawiało okazać Finnowi uczucie i przywiązanie. Zdecydowanie wolał trzymać się od nich z daleka a obecność kurczaka w jajku, które trzymał jak najbardziej było skrajnym przekroczeniem narzuconych granic. Zamknął oczy, by zminimalizować jak najdłużej odruch rzucenia kurzym delikwentem. - Staram się. - wydusił przez zaciśnięte zęby i czekał, gorliwie czekał aż Vinci pozbędzie się żółtodzioba i go ewakuuje na jakieś osiem mil, ot tak na wszelki wypadek. Ulga jaką poczuł była niewyobrażalna. Wyrzucił szybkim gestem pękniętą skorupkę i poszedł umyć ręce. Co się za tym kryło, tylko on wiedział. Był odwrócony do nich plecami więc nie widzieli jak przełknął ślinę ani jak otarł ze skroni kroplę potu. Biedny kurczak był w większym niebezpieczeństwie niż mógł sobie wyobrazić w tym małym móżdżku. - Dzięki, mistrzu! - zawołał przez ramię do Puchona. Nie wziął udziału w udzielaniu pomocy zwierzakowi co było zrozumiałe samo przez się. Zakręcił kran, wytarł ręce o śmieszny fartuch i dopiero wtedy wrócił do towarzyszy niedoli. - Kreskó... ech, co za dziwne słowo. Tak czy owak przekaż swojemu żółtemu, że jestem surową mamą i daję mu szlaban na zbliżanie się do mnie. Niech posiedzi sobie u tatusia, bo właśnie nim zostałeś, winszuję! - poklepał go po ramieniu patrząc mu w oczy. - Sophie, zapewniam, że zazwyczaj Puchoni nie są aż tak stuknięci. Jesteśmy wyjątkami. - bardzo chętnie poszedł w jej kierunku, czyli jak najdalej od kurczaka. Po co kusić los? Zerknął przez ramię na kolegę i momentalnie po raz kolejny Finn wybuchnął śmiechem. Z sekundy na sekundę. Gdy zobaczył, że jajka są wrzucane całe, a nie ich zawartość nie mógł się opanować przez dobre kilka minut. Tak się śmiał, że Sophie musiała poklepać go między łopatkami, a Vinci wachlować przepisem na ciastka. W takiej też atmosferze upływało im pichcenie, które zajęło im znacznie więcej czasu niż normalnie, nawet z pomocą Sophie. Cóż rzec, co rusz robili sobie przerwy na śmianie się czy to z kanciastych okrągłych ciasteczek Finna czy to też z czekolady, którą Vinci miał pokroić, a która zaczęła mu uciekać po całej kuchni. Chyba tylko u Sophie nic nie wariowało, ale przynajmniej dostarczali jej mega radości. W końcu któż mógł przewidzieć, że pewni Puchoni mogą siać taki przyjemny zamęt? Gdy już udało im się upiec i wyjąć je bez uszczerbku na zdrowia, zachwytom nie było końca. Szczególnie skrzaty gorliwie im gratulowały jednocześnie wypychając ich daleko poza obszar kuchni. Chyba mieli ich dość. Tak czy owak misja pieczenia ciasteczek zakończyła się sukcesem i chwała Sophie za jej dobry gest, bo bez niej mogliby puścić Hogwart z dymem.
[koniec sesji, zt x 3] |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Kuchnia Sob 01 Gru 2018, 23:39 | |
| Burza rudych włosów jaką była młoda Vento często zapominała o czymś tak trywialnym jak posiłek, a przepisowe pięć w ciągu dnia to już w ogóle punkt programu nie do osiągnięcia. Spacerowanie, gonienie Gilles de Jeża, wspinanie się na różnego rodzaju występy skalne czy drzewa, układanie horoskopów, uczenie się eliksirów i ziół. Nawet z obecnym rygorem i mocno ograniczonym polem do eksploracji Katarina wciąż wymykała się normom żywieniowym zalecanym przez dietetyków. Może to dlatego niektórzy mówili, że jest wręcz chuda, choć to akurat było złudzenie wywołane dodatkowo wąskimi biodrami dziewczyny oraz niezbyt okazałym balastem klatki piersiowej. Mimo to - nawet ona czasem zaglądała do kuchni, gdzie nie odzywając się do zbyt wielu pracujących tam skrzatów zmierzała od razu w stronę kąta ze świeżo wypiekanym pieczywem. O tak, chrupiące na zewnątrz i miękkie w środku, ciepłe jeszcze pajdy chleba to coś, co kiedyś mogłoby zgubić Krukonkę. Najprostsza pułapka - bułka pod kartonem podtrzymywanym przez kijek - e voila. Aż dziw, że jej boginem nie jest zdemolowana piekarnia. Gilles de Jeż znów postanowił się rozpędzić i zawalczyć o tytuł mistrza kolczastej Formuły Jeden, dlatego lawirował między nogami skrzatów, łapiąc co popadnie z resztek owoców, choć każdy dobrze wiedział, że nie to jest spełnieniem jeżowych marzeń. Jeden z drobnych kucharzy schylił się i gdy tylko pupil Katariny znalazł się w zasięgu jego wzroku położył na podłodze mały kawałek sera pleśniowego. Prawdziwy rarytas, ale Gilles zamieniał się w krwiożerczą bestię, gdy mu go odmówić. To też jest jeden z powodów, dla których Vento odwiedza kuchnię przynajmniej raz w tygodniu. Uśmiechnęła się półgębkiem na ten widok, po czym skinęła głową jakiejś nowej skrzatce, złapała połowę bochenka chleba i usiadła na wiklinowym koszu w kącie. Jej kamienna twarz nie pozwalała nawet się domyślać postronnym obserwatorom, że prawie poparzyła sobie opuszki palców, ale czego się nie robi z miłości. Trzymając w zębach zdobyczne pieczyste wyciągnęła z torby talię kart, której używała do wróżb i przetasowała sprawnie. Nim się obejrzała na koszu obok pojawiła się duża ścierka, co dokładnie pokazywało, że Krukonka należała do stałych bywalców z jeszcze bardziej stałymi nawykami. Rozłożyła powoli dwanaście kart w trzech rzędach po trzy w każdym i zmarszczyła brwi. - A niech to. - szepnęła do siebie, podczas gdy kolczasta kulka próbowała chyba zastraszyć skrzaty, domagając się kolejnego kawałka sera.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Kuchnia Sob 01 Gru 2018, 23:48 | |
| Rosły chłopak rozglądał się dość nerwowo dookoła. Wyglądał na wyraźnie zdezorientowanego, a prawa dłoń mierzwiąca włosy dopełniała wizerunku zagubionego ucznia. Bowiem uczniem był bez najmniejszych wątpliwości – świadczyła o tym luźno zarzucona na wygodne spodnie moro szata, pognieciona w kilku miejscach i … nieco zbyt mała. Herb wyszyty na piersi stanowczo wskazywał na przynależność do domu borsuka, jednak sam sposób uszycia dawał wiele do życzenia. Drapał się nieborak po głowie, tworząc jeszcze większy nieład na głowie niż wcześniej. Wyglądał na dobrze odżywionego, a szeroka i dobrze zarysowana linia szczęki dodawała mu surowości. Dawno już przestał przypominać urokliwego Piotrusia Pana. Dorósł. - Ej, mogłabyś mi pomóc? – krzyknął ze znacznej odległości, dostrzegając ruszającą się rudą łepetynkę, która zniknęła po chwili w czeluściach kuchni. Dla podkreślenia swojej osoby uniósł dłoń i zamachał nią, jakby nie był wystarczająco dostrzegalny. Na twarzy niemalże od razu zakwitł szeroki uśmiech odsłaniający śnieżnobiałe zęby i urokliwe dołki w policzkach. Podbiegł truchtem do nieznajomej, przemieszczając dłoń w kierunku karku, który zaczął nerwowo pocierać. - Wiesz, wstyd przyznać, ale zgubiłem się i nie mam bladego pojęcia gdzie jestem. Znaczy się wiem gdzie, ale które wyjście prowadzi na dziedziniec? – rozbrajający uśmiech wciąż utrzymywał się na ustach Puchona, który bez przeszkód potrafił utrzymywać kontakt wzrokowy z dziewczyną. Dopiero teraz zdawał się dostrzec skrzaty uciekające przed rozwścieczonym jeżem, co wywołało stłumione parsknięcie śmiechem Dwayne’a. Doskonale wiedział, że kuchnia była nieodłącznym elementem jego wizyt, jednak… minęło sporo czasu, a część wspomnień została całkowicie zatarta przez czas. Serce waliło mu jak rozszalałe z trzech bądź czterech powodów, jednak najważniejszym było teraz odnalezienie dormitorium Puchonów – musi w końcu gdzieś spać, zanim zapadnie zmierzch! A z tego co słyszał, miał jeszcze tylko kilka godzin na odnalezienie posłania. Wolał nie igrać z Irytkiem bądź Filchem we własnej osobie. Jolene oskubałaby go wówczas z każdego pióra jakie posiada na swoim ciele – a miał ich wystarczająco mało, by się tym śmiertelnie poważnie przejmować. - Wiesz, tak jakby nie jestem na bieżąco ostatnio. Dwayne Morison, Puchon. Może o mnie słyszałaś? – zagadnął basowym głosem, wyciągając energicznie prawe ramię w kierunku nieznajomej. Na podkreślenie słów odchylił lewą dłonią płowę szaty, gdzie widniał symbol Huffelpuffu. - W ogóle to fajny jeż, twój? – zagadnął bezprecedensowo. Dopiero teraz omiótł spojrzeniem sylwetkę dziewczyny i … - O ja cię! Na brodę Merlina, genialna chusta! Zamiast paska do spodni! – zaczął się zachwycać, wskazując na kolorowy dodatek do ubrania Krukonki. Jego oczy błyszczały z wyraźnego, autentycznego zachwytu. - Sama na to wpadłaś? – w końcu podniósł wzrok na nieznajomą, przywołując na twarz przyjazny uśmiech wesołka. - No jasne, że tak, wybacz. Dawno z nikim nie rozmawiałem. Znaczy się... – pochylił się konspiracyjnie w stronę dziewczyny, zakrywając konspiracyjnie połowę ust – ...z nikim ze szkoły. Rozłożonych kart do tarota w ogóle zdawał się nie zauważać. |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Kuchnia Nie 02 Gru 2018, 00:41 | |
| Intruz w przestrzeni horoskopowo-osobistej z początku zaskoczył Krukonkę, potem natomiast zirytował, by w końcu odbić się dobrze znaną obojętnością, przyjmująca wszystko co przyniesie codzienność. Szybko zanotowała kilka faktów. Chłopak faktycznie należał do domu Borsuka, była w stanie przywołać w pamięci jego twarz, choć już ładny kawałek czasu temu. Nigdy jednak nie wzbudził jej zainteresowania toteż nawet dla takiego mistrza obserwacji jak Katarina jego zniknięcie ze szkoły przeszło bez echa. Dodatkowo wygląda na to, że w czasie nieobecności odbył przygodę wojskową. Przez zwykła fascynacje modą moro raczej nie urządza się ekstra długich wagarów, więc wniosek nasuwa się sam. Nieśmiertelnik tylko utwierdzał ją w tym przekonaniu. Była tylko jedna rzecz, która przyćmiewała wszystkie inne spostrzeżenia. Chłopak niesamowicie dużo gadał - a jak na standardy Vento to wręcz trajkotał jak katarynka i wbrew pozorom nie podejrzewała nikogo o mało śmieszny żart słowny. Gdy już chciała odpowiedzieć na pierwsze zadane pytanie pojawiły się kolejne, więc szybko zamknęła lekko rozchylone usta i z kamienną twarzą odczekała aż Puchon najpierw skończy, a potem czy aby na pewno nie zamierza dorzucić jeszcze czegoś. Po kilkunastu sekundach uporczywej ciszy przerywanej jedynie krzątającymi się skrzatami odetchnęła bezgłośnie. - Nie słyszałam o tobie. - zaczęła neutralnie i jakby nie było, wcale nie skłamała. Pokrótce wyjaśniła mu drogę do wejścia do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, ujmując te informacje rzeczowo w kilku słowach. Nie należała do osób, które używają większej ilości słów niż to potrzebne. - Owszem, mój. Nazywa się Gilles de Jeż. Jeśli zamierzasz wkraść się w jego łaski to użyj sera pleśniowego w niewielkich ilościach. Powtórzę - niewielkich. - dodała spokojnym tonem, w którym ze świecą szukać emocji. Nie był to jednak wynaturzony ton, którym mógł się poszczycić jeden z uczniów jej domu, którego niestety dawno nie widziała - i podejrzewała, że już nie zobaczy. A szkoda, był to zaiste ciekawy okaz istoty humanoidalnej. W każdym razie Katarina kojarzyła się raczej z zaprawionym w boju wykładowcą poważnej uczelni lub komputerem. Mimo to końcówka jej wypowiedzi miała w sobie coś, co sprawiało, że każdy z instynktem samozachowawczym zastanowiłby się dwa razy zanim spróbowałby upaść kolczastego pupila. Może i nie należała do ofensywnej śmietanki pojedynkowej, ale eliksiry i wszelkie wywary nie stanowiły dla niej problemu, a środki na przeczyszczenie to bardzo niedoceniana broń. Odruchowo spojrzała na swoją chustkę, ale nie skomentowała tej uwagi w żaden sposób poza pokręceniem głową. Choć musiała przyznać, tutaj ją Puchon zaskoczył, gdyż nie spodziewała się po osobniku płci męskiej zachwytu nad tak trywialnymi rzeczami jak elementy garderoby, a szczególnie gdy chodziło o kolorową chustkę zamiast paska do spodni. Podobnie nie rozumiała zastosowania konspiracyjnego szeptu, odpowiadając na niego jedynie uniesieniem brwi. Po kolejnych sekundach ciszy zebrała się w sobie, by przemówić do marudera. - ...Strasznie dużo mówisz. - zaczęła. - Najwyraźniej poza szkoła również nie dane ci było prowadzić wyczerpujące konwersację - choć nie dziwi mnie to. Spojrzała wymownie na jego spodnie i nieśmiertelnik, po czym wróciła oczami do obserwowania swojego rozmówcy. - Szkoła wojskowa? Raczej niespotykane w kręgach magicznych takich jak ta szkoła. Ale przydatne w życiu, szczególnie przeciwko magom. Rozważ karierę zabójcy magów, tacy są potrzebni, a niemagicznymi korzeniami masz sporą przewagę nad ograniczonymi purystami. W końcu odwróciła głowę i zebrała karty ponownie w całość, by przetasować je dokładnie. Wyłożyła jedną z nich, po czym pokazała Dwayne'owi piękną wampirzyce zwaną inaczej królową trefl. - Twój szczęśliwy przedmiot na dziś to figurka żmijoptaka. Być może pomoże ci trafić również do dormitorium.
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Kuchnia Nie 02 Gru 2018, 21:55 | |
| Cisza. Dlaczego zapadła cisza? Dwayne patrzył na dziewczynę próbując odnaleźć szczegóły w wyglądzie, które świadczyłyby o Drętwocie. Mogła przecież spaść na nią pod wpływem czaru rzuconego na jakiś przedmiot, na przykład karty, które przed chwilą rozstawiła. Zerknął ponownie na jeża. Na dziewczynę. Na jeża. Może to jego wina? W tym momencie jednak zaklęta-niezaklęta Krukonka odpowiedziała, powodując ukucie zawodu w sercu Puchona. - Piotruś Pan? Indianin? Cokolwiek? – próbował uratować swoją nadszarpniętą męską dumę, podając najbardziej charakterystyczne dla niego określenia. W końcu mogła kojarzyć jego osobę wśród plotek… Wysłuchał dokładnego wyjaśnienia, próbując zapamiętać plątaninę korytarzy i skrzyżowań, jakie na niego czekają. Przytakiwał z poważną miną, zapamiętując słowa klucze: lochy, posąg rycerza bez prawej ręki, obraz, borsuk. To powinno być proste, chociaż na zajęciach terenowych głównie słuchał poleceń i nie operował mapą. Nie po tym, jak wyprowadził ich w pole gdzie wypasano bydło… 5 mil od ośrodka wojskowego, gdzie się uczyli. - Gilles de Jeż – powtórzył powoli, wyczuwając nutkę francuzczyzny w nazwie zwierzęcia. - Czemu brzmi to jak … – urwał, aby spojrzeć na mimikę dziewczyny i pośpiesznie ocenić jej stosunek do jego osoby – … gulasz? Zamieszasz go ugotować…? – śmiertelna powaga Dwayne’a została okraszona dodatkiem zniesmaczenia, ponieważ wyobraźnia podsunęła mu jeża z wepchniętym jabłkiem w niewielki pyszczek. A może bardziej maliną? Malina byłaby odpowiedniejsza, zważywszy na wielkość otworu gębowego zwierzęcia. Gotowy był bronić kolcowego prawie-przyjaciela przed nikczemnością nieznajomej Krukonki, która próbowała zamydlić mu oczy próbami przekupienia stwora serem pleśniowym. Od kiedy jeże jedzą ser pleśniowy?! Został jednak ubłagany widokiem chustki, która dodawała pewnej ekstrawagancji nieznajomej. - Ej, nie przedstawiłaś się – wytknął jej, krzyżując ręce na klatce piersiowej i wyprostował się z wymuszenie niezadowolonym grymasem na twarzy. Było mu zupełnie obojętne czy dziewczyna usłyszała jego komplement czy nie. Faktem jednak było, że zerknęła na chustkę. Dlaczego tylko milczała, podczas gdy tak wiele bogatych słów mogła mu podarować podczas tej niebanalnej rozmowy? - Nieeeee... – wymamrotał przeciągając samogłoskę, a następnie wzruszył ramionami. - Ja zawsze tak dużo gadałem. Według rodziców jako brzdąc o mal nie sprzedałem swojego młodszego brata sąsiadom. – Ponownie posłał rozbrajająco szeroki uśmiech nieznajomej-jeszcze-Krukonce. - Ano. – Pokiwał głową z uznaniem, dostrzegając rozkręcający się potencjał w nastolatce. Uniósł jednak brwi w zdziwieniu, rozdziawiając na niewielką odległość usta. - J-ja? Za-zabójcą ma-magów…? – wydukał niewyraźnie, celując w swoją klatkę piersiową grubym palcem wskazującym. Wyraźnie go zatkało, a wizja maskującego się … siebie… w celu zabicia jakiegoś czarodzieja - poraziła. - No weź nie żartuj... – machnął tą samą ręką, którą przed chwilą w siebie celował i odszedł kawałek dalej, aby przysiąść na jednym z wolnych krzesełek potrzebnych skrzatom do pracy przy stole. Chwilowo nie potrzebowały tego, a Dwayne czuł przytłaczającą wyższość nad siedzącą dziewczyną. - Żmijoptak? Przecież to oznacza, że ten , którego uważasz za jednego ze swoich przyjaciół skłamie i będzie sączyć jad jak żmija. Albo odwrotnie, że wróg może pokazać łagodniejszą stronę... – zmarszczył brwi, zainteresowany interpretacją karty według panny nieznajomej. Pochylił się i oparł łokciami o szeroko rozstawione kolana, aby dłonią sięgnąć po ładnie zdobioną kartę tarota. - Przynajmniej… tak mi się wydaje... – dodał z mniejszą pewnością siebie. |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Kuchnia Pon 03 Gru 2018, 11:34 | |
| Katarina miała najwyraźniej jakiś ukryty talent do działania niekorzystnie na męską dumę. Nie pamiętała sytuacji z Syriuszem, jednakże gdyby było inaczej na pewno zauważyłaby uderzające podobieństwo w mimice twarzy mężczyzn, którzy właśnie próbują się uchwycić resztek koła ratunkowego, byleby tylko wyjść obronną ręką. Pokręciła głową, nie widząc najmniejszego powodu, by uciekać się do kłamstwa o plotkowych informacjach na temat Dwayne'a. Nie przepadała za plotkami, w jej mniemaniu był to niepotrzebny przesyt informacji zbędnych, który zakłóca wyłapywanie ciekawostek. Oczywiście, jeśli plotkowanoby o nieśmiertelności to znałaby każdy szczegół, łącznie z intonacją głosową rozmówców, ale niestety. Jakkolwiek by się nie starała, nie dane jej było natrafić na tak ambitne wymiany poglądów. Skojarzenie z gulaszem byłoby całkiem zabawne i uzasadnione, Vento musiała obiektywnie przyznać, że coś może w tym być. Byłoby, gdyż mimika twarzy Puchona sprawiła, że dziewczyna nie do końca wiedziała czy unieść brwi, zdradzając lekkie politowanie czy wybuchnąć świętym oburzeniem, bo najwyraźniej jej rozmówca roztrząsał w głowie jakieś niedopuszczalne scenariusze. Miała kilka opcji - nie znosił gulaszu, uważał, że to paskudne imię lub posądzał ją o plany włączenia kolczastej pampuchy do diety. Czym byłaby Katarina, gdyby w takiej chwili nie zafundowała chłopakowi rzeczowej odpowiedzi, które nie dość, że wyprowadzała go z błędu to jeszcze sprawdzi faktyczną reakcję na genezę nazewnictwa jeża. - Ma imię po jednym rycerzy Joanny d'Arc i mordercy - Gilles de Rais. Nieco zmieniłam wydźwięk co by pasowało do zwierzęcia. Kwintesencją tego jakże urokliwego stworzenia jest to, że jest niezwykle lojalny - o dziwo. Jednocześnie, gdy zajdziesz mu za skórę to prawdopodobnie jego wynaturzoną wyobraźnię ograniczają tylko mankamenty jeżowych rozmiarów. Pod sam koniec wypowiedzi po jej ustach przemknął nawet uśmiech, tak jakby uhonorowanie postaci historycznej właśnie z takich powodów bardzo cieszyło Krukonkę. Błąd, gdyż ani jej to nie grzało, ani nie ziębiło, po prostu z dziwnym wyczuciem czasu postanowiła dodać od siebie jakiś sympatyczny aspekt konwersacji. W końcu ludzie raczej lubią jak ktoś się do nich uśmiecha, może wtedy Puchon przestanie być taki spięty. - Vento, Katarina. Faktycznie, niedopatrzenie z mojej strony. Zakłopotanie Dwayne'a na sugestię o profesji zabójcy magów nie zdziwiło jej. Wbrew temu co wielu uczniów twierdziło to istniała na prawdę wąska grupa potencjalnych strzałów w dziesiątkę na taką robotę. Po tym speszeniu już widziała, że nie dałaby wychowankowi Hufflepuffu dziesiątki, ale gdyby zaczął pracować na siłą woli i rzeczowym podejściu do tematu to miałby na pewno lepsze widoki niż przynajmniej połowa Ślizgonów zarzekających się o swych krwiożerczych intencjach. - Zawód jak wielu innych, a obecnie dosyć potrzebny, patrząc na to jak wiele problemów niektórzy przysparzają. I, jakby nie było, aurorzy pozbawiają życia innych czarodziejów, gdy sytuacja stanie się beznadziejna. Osobiście uważam, że powinny być dobrze wykwalifikowane jednostki, na których barkach tkwiłby ciężar usunięcia niebezpiecznych dla świata jednostek magicznych. Specjalna jednostka powołana do akcji tam, gdzie ogólniki nie są wskazane, a dobre chęci brukują piekło. Chłopak zyskał plusa wykazując jakiekolwiek zainteresowanie, a nawet podstawową wiedzę na tematy pewnych omenów i symboliki. Nawet Vento wyrwało się lekkie ożywienie, które zdradziło się iskrami w oczach i uśmiechem. Tyle razy wytykano jej zainteresowanie wróżbiarstwem, że takie momenty rosły do rangi małych prezentów od losu. - Kto wie. - zachichotała cicho. - Może jestem twoim wrogiem? Ewentualnie znowu się zgubisz i wtedy ta interpretacja pójdzie w ruch - oczywiście, o ile zdobędziesz figurkę. Bez niej twoje szczęście dnia dzisiejszego będzie na znacznie mniejszym pułapie, choć nie wiem jak nisko. Znak zodiaku? |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Kuchnia Pon 03 Gru 2018, 13:12 | |
| Właściwie to podejrzewał, że niewiele osób będzie go pamiętać. Co prawda oczekiwał, że jego bogata osobowość zostanie zapamiętana, jednak brał pod uwagę … zapomnienie? Odrzucenie? Wzruszył niechętnie ramionami, przekonany że ma jeszcze dużo czasu, aby jego nazwisko zostało w odpowiedni sposób zapamiętane wśród uczniów. Być może uda mu się w końcu zapisać na kartach historii i trafi do Sali Pamięci jako jeden z tych, którzy utrzymali dla Puchonów puchar quiddicha? Neh, to głupie, wyszedłeś z wprawy.. – mruknął do samego siebie w myślach, skupiając swoją uwagę na dreptającym powoli jeżu. Był co najmniej dziwny, ale pamiętał inną Krukonkę, chyba japonkę, która posiadała jako swojego pupila właśnie kolcowatego jegomościa. Nie był w stanie przypomnieć sobie jednak jak miała na imię koleżanka, a tym bardziej jej podopieczny. - Joanna d’Arc. Wow – zawiwatował cicho z uznaniem, zerkając na dziewczynę i jej delikatny uśmiech. Musiał przyznać, że wyglądała całkiem uroczo kiedy dodała trochę emocji na swoją twarz. - Czyyyyli... – zaczął powoli, odpowiednio dobierając słowa - ...chcesz powiedzieć, że to twój obrońca o morderczych zapędach. Dwayne wszystko musiał upraszczać, a rozmowa z Krukonką zaczęła stanowić dla niego małe wyzwanie. Bogactwo słownictwa jakim się posługiwała zasługiwała na pochwałę, jednak Puchonowi daleko było do komplementowania dziewcząt. Wolał po kryjomu je wielbić i uśmiechać, jeśli zabrakło mu języka w gębie. Tak samo jak teraz, kiedy twarz pana Morisona rozjaśnił szeroki uśmiech okazujący zęby w nienagannym stanie. Przynajmniej mógł odwdzięczyć się nieznajomością nazwiska Krukonki. - Wiesz, że ty mówisz o morderstwach…? – zagadnął kiedy skończyła wywód na temat użyteczności profesji zabójcy. Odchylił się w drugą stronę od niej, niby przypadkiem, niby sięgając jedną z cieplutkich bułeczek, w którą za moment się wgryzł. Dziewczyna wydawała się być bystra i pojętna, ale lekkość w sposobie opowiadania o krwawych praktykach aurorów nieco przeraził Dwayne’a. Stwierdził, że raczej nie miała do czynienia z brutalnością tego typu „zawodu”, skąd więc posiadała tak rozwinięte zdanie na ten temat…? O czym ci Krukoni rozmawiają wieczorami…? Z pewnym ociąganiem wrócił do tematu tarota, który był zdecydowanie łatwiejszym, przyjemniejszym i lżejszym do dyskusji. Iskierki w oczach prawie-już-nie-nieznajomej rozluźniły mięśnie barków, jednak Dwayne obiecał sobie czujność podczas rozmowy z nią. Kto wie, czy jeż nie jest transmutowanym psidwakiem, który za moment rzuci się na niego z zamiarem rozszarpania tchawicy? - Dopóki nie nosisz zielonych szat, jestem bezpieczny – uśmiechnął się dość krzywo, jednak w głosie wyczuwalne były nutki rozbawienia. - Waga. – Odpowiedzi na takie pytania zawsze stanowiły dla niego radość, ponieważ przewidywanie przyszłości było co najmniej kuszące. Pochylił się nieznacznie nad kartami dziewczyny, próbując przypomnieć sobie sposób ich rozkładania. |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Kuchnia Czw 06 Gru 2018, 01:21 | |
| - Wiem. - skwitowała krótko, niewzruszona tonem wypowiedzi Puchona. Skłamałaby mówiąc, że spodziewała się bardziej zadowalającej reakcji. Póki co naprawdę wąskie grono osób było w stanie prezentować pogląd w tym rewirze, który mogła akceptować lub po prostu zrozumieć. Nigdy za to nie była w stanie pojąć jak ludzie byli w stanie wyrzucać zagadnienie morderstw z głowy lub wykazywać dezaprobatę, gdy przychodziło do zastosowania zabójstwa by bronić swoich racji - nie ważne, po której stronie się stało. - Owszem, morderstwo to czyn karalny, jednakże w profesji zabójcy magów, o której mówię byłoby to raczej tak zwane mniejsze zło. Przykładowo - działasz jako taki zabójca po stronie aurorów. Dopadasz Śmierciożercę, który ma na swoim koncie dziesięć ofiar śmiertelny. Twoje jedno morderstwo kończy pasmo śmierci innej osoby. Poza tym, jeśli ktoś zadaje śmierć innym sam powinien być na nią gotowy. W przeciwnym razie jest głupcem. Pod koniec wypowiedzi spojrzała przenikliwie na Dwayne'a, zupełnie jakby dawała mu do zrozumienia, że to jak na to zareaguje jest kluczowym elementem do skrystalizowania zdania na jego temat. Jak się można było domyślić, ton jej głosu wciąż pozostawał niewzruszony, może nawet lekko znudzony. Chwyciła wszystkie karty, przetasowała je zręcznie i nad wyraz dokładnie. Nie mogła sobie przecież pozwolić na tak głupi błąd jak źle wymieszane karty po poprzedniej wróżbie. Następnie wyłożyła karty najpierw pierwsze trzy w pierwszym rzędzie. Potem drugi rząd i dopiero wykładając ostatnią kondygnację pierwszą kartą okazała się być dziesiątka karo. Postukała w nią paznokciem, spoglądając na chłopaka. - Oto waga w zestawieniu. Dosyć późno, możesz potrzebować swojego szczęśliwego przedmiotu, gdyż tylko dwa inne znaki mają gorzej niż ty. Oczywiście o północy wpływ gwiazd się zmienia, więc jest szansa, że jutro będzie lepiej. Albo tragicznie, różnie bywa. Zebrała karty z powrotem, po czym uśmiechnęła się lekko. Skoro Puchon wykazywał takie żywe zainteresowanie wszystkim, a przede wszystkim nie wyglądał na kogoś kto tak łatwo się z czegoś wykręca to może udałoby jej się nakłonić na jeszcze jedną wróżbę? Kuchnia nie wyglądała na odpowiednie miejsce na te bardziej precyzyjne tajniki przepowiadania przyszłości, ale miała w zanadrzu też te przyjemniejsze - choć mniej precyzyjne. Nawet jeśli Dwayne potraktuje to jako zabawę ona mimo wszystko zbierze co ciekawsze informacje. - Jeśli chcesz znam jeszcze jedną wróżbę. Nie jest stuprocentowo precyzyjna, ale pokazuje najlepsze znaki zodiaku do roli przyjaciela, wroga, nauczyciela, kompana sportowego czy nawet partnera życiowego. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Kuchnia | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |