|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Claire Annesley
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 15 Paź 2015, 14:14 | |
| /bilokacja za jasiowym pozwoleniem!/
To było jedno z tych popołudni, po którym naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać. Intensywna wymiata listów z dwoma Gallagherami poskutkowała wprawdzie całkiem satysfakcjonującym umówieniem się na wspólne wyjście do Hogsmeade, ale... Claire nie potrafiła się tym cieszyć. Nie tym razem. Tak, jak zazwyczaj wybieranie prezentów dla Maire sprawiłoby, że Annesley dosłownie nie potrafiłaby usiedzieć w miejscu i zamiast na zajęciach już od kilku godzin skupiałaby się na zastanawianiu się, co też juniorkę ucieszyłoby najbardziej, tak teraz zwyczajnie nie miała do tego głowy. Szesnastoletnia irlandka dotarła chyba do takiego momentu w życiu, w którym garść własnych problemów - tych rzeczywistych i tych sobie dopowiedzianych - skutecznie dominowała wszystko inne. Na nieszczęście, źródłem zmartwień byli w tej chwili obaj Gallagherowie. Najpierw - Aiden. Teraz, po upływie kilkuset minut, Claire jeszcze bardziej niż przedtem żałowała, że uległa słabości i tak po prostu przyznała się Krukonwi do straty. Otrzymane skrzypce, na świdrowaniu wzrokiem których Puchonka spędziła ostatnią godzinę, wciąż leżakowały w pokrowcu, bo dziewczę nie zdecydowało się ich wyjąć. Nie było mowy też o jakiejkolwiek grze - sama myśl, że mogłaby ująć instrument w ręce, oprzeć go o ramię i przytulić policzek do tego samego miejsca, do którego czynił to jeszcze niedawno Aiden sprawiała, że Klara zwyczajnie się blokowała. Bogowie, to nie były jej skrzypce! Czuła się tak, jak gdyby wyrwała przyjacielowi serce. Tak, pamiętała, że sam jej te skrzypce przysłał, że zrobił to pomimo jej protestów, ale... Gdyby zataiła przed nim utratę własnych, wtedy do takiej sytuacji w ogóle by nie doszło. Nie musiałby niczego się dla niej zrzekać. Nie musiałby oddawać jej własnej... Na Merlina, własnej duszy! To, czy złamanie własnego instrumentu naprawdę mogłaby zataić (pewnie nie, w końcu Gallagher prędzej czy później o wszystkim by się dowiedział), to zupełnie inna historia. No i Anthony, drugie źródło niepokoju. Pośredni przekaz jego ostatniego listu był dla Claire aż nadto czytelny. Porozmawiamy później. Tylko wiecie co? To nie było w stylu Tony'ego. On nigdy nie rozmawiał później. Taka deklaracja zapowiadała przecież poważną, dojrzałą dyskusję, a starszy Gallagher unikał takich jak ognia. Zawsze tak było, zawsze się wymigiwał, zawsze wszystko przeistaczało się w żart. Zawsze. Zawsze, ale nie dziś. Porozmawiamy później. Doprawdy, rację miał ten, który stwierdził, że nie ma gorszych słów od tych dwóch... No, może poza musimy porozmawiać, ale to przecież dotyczyło mniej więcej tego samego. Summa summarum Claire nie tylko na przyjaciela nie zaczekała, ale opuściła dormitorium jeszcze przed czasem, ostatnie minuty dzielące ją od umówionej godziny spotkania postanawiając spędzić w samotności. Kuląc się przed zimnem, szeroki, zółto-czarny szalik nasunęła jeszcze wyżej na rumiane policzki i zadarty nos i tym samym dzielnie stawiła czoła nieprzyjaznej aurze. Tyle dobrego, że nie padało - dzięki temu mogła spokojnie zająć się dreptaniem w tę i z powrotem po dziedzińcu, jak gdyby mogło jej to pomóc w odpędzeniu obaw. Oczywiście, nie mogło, ale przynajmniej mogła poudawać, prawda? Trzymać się kurczowo nadziei, że bezcelowe spacerowanie poprawi jej humor, wybije z głowy niepotrzebne zmartwienia i ograniczy nazbyt bujną wyobraźnię. Poprawiła więc torbę na ramieniu, zmarznięte dłonie (jak zwykle nie wzięła rękawiczek, bo przecież kto to widział nosić je już na jesieni?) wcisnęła głębiej w kieszenie i spacerowała, a czas dłużył się tak bardzo, jak nigdy dotąd. |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 17 Paź 2015, 22:34 | |
| Potarł dłonią czoło, przyglądając się listom rozrzuconym na niebieskiej narzucie; z wiadomości na wiadomość ta wymiana korespondencji stawała się coraz dziwniejsza, a jeśli dołączyć do tego spór o skrzypce – spór, który wygrał w sposób niemający nic wspólnego z zasadami fair play – wydawać by sie mogło, że sytuacja przybiera obrót zgoła niezbyt dla Krukona pomyślny. Znał Annesley właściwie całe życie. Znał każdy jej uśmiech, grymas, wiedział kiedy się denerwuje, kiedy rozmyśla nad czymś intensywnie, nigdy nie sądził jednak, że działa to w dwie strony. Nigdy nie poważył się na przeświadczenie, że dziewczyna mogłaby wiedzieć o nim jeśli nie tak wiele, jak on o niej, to przynajmniej wystarczająco dużo, by w kilku celnych słowach zadać cios, którego nie zdołal dostrzec. Palce zmierzwiły włosy, na ustach pojawił się krzywy uśmiech. Cóż, nie od dzisiaj przecież było wiadomo, że Claire wolała Anthony’ego. Aiden zawsze uważał, że dziewczynę ciągnie do jego brata zbyt uporczywie, że idealizuje go na siłę, że nie widzi tego, co dla niego było oczywiste – nie zamierzał jednak wyprowadzać Puchonki z błędu. Konflikt interesów konfliktem interesów, ale istniały przecież zasady, których łamać nie wolno było pod żadnym pozorem, a Aiden doskonale o tym wiedział. Nigdy nie wystąpiłby przeciwko bratu, nie zadziałałby na jego szkodę świadomie, z premedytacją. Nawet jeśli mogłoby utorować to drogę do Annesley. Odetchnął wreszcie głęboko, kręcąc głową nad własną beznadziejną sytuacją, a później chwycił z oparcia krzesła czarny płaszcz. Zima co prawda była zaledwie za pasem, ale pogoda nie rozpieszczała mieszkańców zamku i ubieranie się w cieplejsze rzeczy powoli zaczynało wchodzić uczniom w krew. Narzucił na szyję szalik, sięgnął po torbę i ruszył do drzwi; przed samym wyjściem zawahał się jednak, ponownie zerkając na listy. Czy aby na pewno powinien tam pójść? Jasnym wydawało się, że Claire będzie na niego zła. Że będzie również zła na siebie. Ale czy to spotkanie, czy tych parę ulotnych chwil nie mogło posłużyć temu, by atmosfera przestała być tak gęsta? Przeklinając pod nosem własną głupotę, Aiden poprawił zwisającą na ramieniu torbę i stanowczym szarpnięciem otworzył drzwi od dormitorium, zbiegając schodami na dół. Przed nim było jeszcze siedem długich pięter i kilka chwil na to, by rozważyć wszelkie za i przeciw, jednak nawet najdłuższe schody świata nie potrafiłyby wpłynąć na palącą potrzebę, jątrzącą się gdzieś w klatce piersiowej. Naprawdę chciał zobaczyć Claire. Przemykając pomiędzy grupkami wracających z kolacji uczniów nieopatrznie powędrował którąś z ulotnych myśli w kierunku skrzypiec. Pchnął ciężkie, dębowe drzwi, prowadzące na dziedziniec i odetchnął głęboko chłodnym powietrzem, wzrokiem poszukując znajomej sylwetki. Z jednej strony żal mu było skrzypiec, żal było rozstawać się z jedyną wartościową rzeczą jaką posiadał, z jedyną rzeczą, na której kupnie tak bardzo mu zależało. Z drugiej jednak... Wsunął dłonie do kieszeni płaszcza, podchodząc bliżej Puchonki.Rumieńce na jej policzkach i tańczące na wietrze kosmyki włosów co jakiś czas niefortunnie wpadających do oczu były tak miłym widokiem, że Krukon przystanął na moment, chłonąc wzrokiem postać dziewczyny. I jeśli teraz tlił się w nim jakikolwiek żal za skrzypcami, w tejże właśnie chwili kompletnie wyparował. - Claire? Nie ma z tobą Tony’ego? – odezwał się wreszcie, pokonując ostatnie dzielące ich metry. Przez moment przyglądał się dziewczynie w milczeniu, by wreszcie sięgnąć do torby po rękawiczki i podać je Claire bez słowa.
|
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 17 Paź 2015, 22:56 | |
| Tup, tup, tup. Tup, tup, tup. W jedną stronę, w drugą i tak na zmianę, aż do śmierci. Bo na głupotę można chyba umrzeć, nie? Albo przynajmniej na jej świadomość? Tup, tup, tup. Zrobiła jeszcze trzy minimalistyczne okrążenia nim wreszcie zatrzymała się i odchyliła głowę do tyłu. Lubiła patrzeć w niebo, nieważne czy zachmurzone, czy jasne, pozbawione jakiegokolwiek cumulusa; nieważne czy za dnia, czy w nocy. To zazwyczaj ją uspokajało. Widok ptaków śmigających na błękitnym tle, zloty blask słońca albo chłód deszczowych kropli na policzkach. Chwytała się takich wrażeń jak ostatniej deski ratunku, podobnie jak znajomego nazwiska matki na zebranych w Izbie Pamięci nagrodach. Ale teraz, dzisiaj... To na nic. Naprawdę na nic. Annesley musiała przyznać, że dotarła do jakiejś granicy, tylko nie bardzo wiedziała, jakiej. Gdy niebo nie dało jej pocieszenia, dla odmiany zwiesiła głowę i wbiła wzrok w czubki butów zestawione bliziutko obok siebie. Kuląc się jak gdyby była nie-wiadomo-jak skrzywdzoną, odetchnęła powoli, przy czym ostatecznie oddech ten przerodził się w zwyczajne westchnięcie. Do życia powinni załączać instrukcję, podręczny przewodnik dla takich sierot, jak Claire. Wiecie, słowniczek przydatnych zwrotów i wykaz sformułowań, których nigdy w życiu używać się nie powinno. Porady, jak odczytywać pewne znaki (wraz ze stosownymi ilustracjami) i kilka wygodnych form przeprosin, przygotowanych na każdą okazję. To wiele by ułatwiło, nie? Naprawdę bardzo, bardzo wiele. Na ten moment jednak nikt czegoś takiego nie wydał i było w zasadzie pewnym, że nigdy nie wyda. Bo życie... Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało, życie było skomplikowane i nie narodził się jeszcze nikt, kto opanowałby je do perfekcji. Jak w takiej sytuacji ludzkość miała liczyć na jakiekolwiek instrukcje? Doprawdy, ktokolwiek tworzył tę rzeczywistość - trochę schrzanił sprawę. Właśnie od takich przygnębiających wniosków oderwał ją znajomy głos. Drgnęła, gdy do niej dotarł, przez dobrą chwilę jednak nie odwracając się. Nie odwracała się zaś, bo... Bo chyba trochę się bała. Tego, co może przedstawiać sobą jej twarzyczka. Tego, co Aiden mógłby na niej dostrzec. Wiedziała, że już raz go zraniła - przy czym absolutnie nie miało znaczenia, w jakim stopniu i czy w ogóle domyśla się jego uczuć, po prostu nie pisze i nie mówi się takich rzeczy, jakie ona przelała na papier. To po prostu było złe. A teraz - teraz po prostu nie była pewna. Nie tego, kim jest dla niej Gallagher - na miłość bosą, przecież to był Aiden, chłopak który znał ją lepiej od wszystkich, z którym spędziła całe swoje dzieciństwo - ale tego, jak zareaguje jej własne ciało. Bo właśnie tak w tym momencie do tego podchodziła. Z lękiem, że nie panuje nad sobą, że nie kontroluje mięśni mimicznych. Cholera. Strach był jednak bezpodstawny, nie? Bo gdy Krukon znalazł się obok i gdy nie mogła go już tak po prostu ignorować, na jej twarzyczce wykwitł uśmiech. Nie mógł, oczywiście, całkiem ukryć targającego Claire tornada emocji, tym niemniej - uśmiech. Szczerzy, ciepły, taki jak zawsze. Nie umiała inaczej. - Nie czekałam na niego - odpowiedziała więc teraz zgodnie z prawdą. W jej sarnich oczach pojawiła się odrobina smutku. - Potrzebowałam... Nie wiem, chyba pobyć trochę ze sobą. Tak na wszelki wypadek, żeby powstrzymać ewentualną, dalszą głupotę. - Wzruszyła lekko ramionami. Przyznawanie się do błędów, słabości nigdy nie było łatwe i na co dzień Annesley nie zwykła tego robić. Ale ustaliliśmy już przecież, że Claire dla wszystkich a Claire dla Gallagherów to trochę inne osoby, prawda? Na widok wyciągniętych ku niej rękawiczek zawahała się, ostatecznie jednak biorąc je i z ulgą kryjąc w nich dłonie. W końcu przyszła zima, nie? Może jeszcze nie pełna, buty jednak zapadały się już w śniegu, a wiatr chłoszczący policzki niósł ze sobą nieprzyjemne drobiny lodu. - Dziękuję - rzuciła cicho, poprawiając ułożenie materiału między palcami i... Na Merlina, nie wiedziała co powiedzieć. Naprawdę nie wiedziała. Co za głupia sytuacja! |
| | | Anthony Gallagher
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 29 Paź 2015, 20:10 | |
| Anthony niewielkie miał pojęcie o ich małych osobistych tragediach i wielkich wspólnych dramatach, bo też ani jedno, ani drugie nie zdecydowało się poinformować go o niczym w listach, a jego brat, zajęty korespondencją z Claire, najzwyczajniej zignorował jego ostatnią sowę, nie kwapiąc się bynajmniej do żadnej odpowiedzi. Jedynym, co zostało mu więc ujawnione, zresztą nie z samego źródła, lecz pośrednio, przez Aidena, był fakt, że panienka Annesley straciła swoje skrzypce i najwyraźniej było to uszkodzenie na tyle istotne, że zwykłe reparo nie wchodziło tu dłużej w grę. Wychowany w rodzinie magicznej, nie był przyzwyczajony do sytuacji, w których magia odmawia pomocy, lecz oswajanie go z pracą od najmłodszych lat, z walczeniem o swoje i wyrywaniem życiu tego, co mu się należy, czasem ciężkim wysiłkiem, czasem cwaniactwem i kombinatorstwem, nauczyło go radzić sobie w każdej sytuacji, nawet tej z pozoru beznadziejnej. Byłby więc daleki od poddania się beznadziei niczym Claire, bo choć wiedział, że instrument był dla niej ważny i mógł mieć znaczenie sentymentalne, to zaradność Gallagherów podsuwała mu już najróżniejsze sposoby na zorganizowanie pieniędzy na nowy. Tym, co natomiast niejako go w tym wszystkim ubodło, była dziwna konspiracja między dziewczyną a jego bratem, niezrozumiała dlań próba odsunięcia go od całej sprawy, zatajenia jej przed nim, fakt, że Claire – choć znali się przecież od lat – nie zwróciła się z tym do niego, lecz do innych, nie traktując go jako wsparcia nawet w ostatniej kolejności. Westchnął zniecierpliwiony, odesławszy ostatni list i nie doczekawszy się odpowiedzi od brata, podniósł się z łóżka i zapakował torbę, wrzucając do niej fajkę, stały asortyment kilku brzęczących piw, nieco pergaminu, magiczny aparat i sakiewkę. Zmierzwiwszy poczochrane włosy, narzucił na siebie czarno-żółtą kurtkę bejsbolówkę w barwach Hufflepuffu i owinął szyję szalikiem, gwiżdżąc pod nosem w sposób, w którym bardziej rozgarnięci rozpoznaliby nie zwyczajową pogodę ducha, lecz podskórne, łagodne podirytowanie. Chciał już opuścić dormitorium, lecz wówczas coś zaszeleściło w jego pościeli i przypomniał sobie o Plamku Piątym, kocie, którym miał opiekować się na prośbę Joe, a który, wiedział to dobrze z doświadczenia, czaił się tylko aż opuści sypialnię, by dokonać nieodwracalnych zniszczeń w rzeczach jego bądź jego współdomowników. Najmniejszy i najsłabszy z miotu, okazał się też największym łobuzem, niedyskretnie kontynuował więc zmasowaną korespondencję do Jolene, nietaktownie sugerując wolę zwrotu. Zmarszczył brwi, przez moment rozważając, czy upojenie i uśpienie go piwem będzie podpadać pod znęcanie się nad zwierzętami, lecz ostatecznie poddał się i wrócił, zgarniając kocię i wsuwając rozleniwiony, rozespany kłębek do kieszeni kurtki. Gotowy i nie tak spóźniony, jak się wszystkim mogło wydawać, cierpliwie odczekał swoje w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu, zdążywszy zgrzać się w ciepłych, jesiennych ubraniach. Rozpiąwszy kurtkę z doczepionym indiańskim piórem, symbolem solidarności z zaginionym na froncie Dwaynem Morisonem, gawędził krótko i raczej niezobowiązująco z napotkanymi Puchonami, lecz po pewnym okresie bezowocnego oczekiwania przyszło również zniecierpliwienie, a gdy zaczepiona na schodach Gloria wróciła z dormitorium dziewcząt, wspominając, że Claire wyszła już jakiś czas temu – również podirytowanie. Z jakiegoś powodu notorycznie zapominano go dziś o wszystkim informować. Przygarbiony, z dłońmi w kieszeniach, wydostał się z lochów, przemierzył hol główny, mijając Wielką Salę, a potem pchnął ciężkie drzwi i mroźne powietrze do spółki z wirującymi leniwie płatkami pierwszego w tym roku śniegu na moment odebrały mu dech i oczarowały urokiem przedświątecznych oczekiwań, malowniczych krajobrazów hogwardzkich błoni przykrytych pierzyną skrzypiącego puchu. Uderzająco pięknych przynajmniej dopóki nie trzeba tego wszystkiego odśnieżać. Dostrzegł ich na dziedzińcu, rozmawiających ze sobą oszczędnie, dziwnie spłoszonych, ruszył więc przez zaśnieżony bruk, pod drodze, z czystej przekory godnej prawdziwego Gallaghera, pochylając się i formując śnieżkę, by ostatecznie cisnąć ją w potylicę swojego brata. Nie zdążyli zrozumieć, co się dzieje, bo już obejmował w pasie Annesley i całował ją krótko w czoło, lekko zesztywniały, nie racząc jej nawet przy powitaniu przelotnym spojrzeniem, ale z przywołanym na usta wiernym uśmiechem, a następnie ściskał prawicę Aidena, wykrzywiając wargi w wyrazie przyjacielskiej złośliwości. — Wybaczcie spóźnienie, ale na kogoś czekałem — wtrącił swobodnym tonem, nie dając po sobie poznać dzisiejszego podirytowania. — A ty trzymaj gardę, synu, bo dementor wycałuje cię nie gorzej niż niejedna dziewczyna. Słyszeliście nowości? Profesor Milton wampirem — odezwał się, natychmiast rozpraszając panującą między nimi niezręczność sytuacji z naturalnym sobie urokiem osobistym, bezpośredniością w słowach i czynach oraz swobodą. Wydawał się póki co udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, jednak w jego sylwetce dostrzegalne było ledwie widoczne spięcie mięśni. — Jedyny kompetentny gość na stanowisku, ale Ministerstwo jak zwykle skupia się nie na tym zagrożeniu, co trzeba. — Zatarł przemarznięte dłonie i wsunął je ponownie do kieszeni. — No już, idziemy? |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 29 Paź 2015, 20:41 | |
| Przenoszenie ciężaru ciała to na prawą, to na lewą nogę nie było w tym momencie sposobem na rozgrzanie się, a raczej wyrazem tego, jak niekomfortowo czuła się w dziwnej sytuacji. Szczerze mówiąc, im dłużej stała na mrozie w towarzystwie Aidena, tym bardziej było jej gorąco i choć nie do końca z tego powodu, na jaki mógł liczyć Gallagher, to tak czy tak była to jakaś tam jego zasługa. Po prostu stojąc i nic nie mówiąc miała dużo czasu na myślenie. Bardzo dużo. Dużo za dużo. Generalnie Annesley lubiła myśleć. Analizować zagadki świata, rozwiązywać tajemnice życia, uczyć się nowych rzeczy i... Och, co to za patetyczne komentarze! Lubiła myśleć. Cieszyła się tym, że myśleć potrafi - co w jej wieku wcale nie było takie oczywiste. Kropka. Żadnych filozoficznych dywagacji. Tylko że teraz to myślenie stawało się zawadą. Bo wracał temat skrzypiec i miliony innych, o których już dawno powinna zapomnieć. Ale czyż nie jest to normą? Za jednym wspomnieniem idą kolejne i gdy raz zaczniesz się czymś dręczyć, serducho masochizm ten ci ułatwi, podsuwając obrazy kolejnych upokorzeń i sytuacji co najmniej żałosnych. Z jednej strony dobrze więc, że nie trwało to długo. Że pojawił się Anthony w sposób dość... spektakularny? Nieprzewidziany? Nie, to ostatnie akurat nie było prawdą, w końcu to był Tony - i każdy, kto go znał, zdawał sobie sprawę, że ten konkretny Gallagher normalnie nie przychodzi. On wpada z całą swoją energią i gadatliwością, dokładnie tak jak teraz. Claire nie byłaby jednak sobą, gdyby najpierw nie spięła się wyraźnie i nie zaczerwieniła jeszcze bardziej. Mogła to zrobić, oczywiście, bez pomocy przyjaciela, ten jednak był na tyle uczynnym człowiekiem, że ją wspomógł. Dokładnie sześć słów sprawiło (i brak naturalności w powitaniu, bo, na Merlina, to nigdy nie wyglądało w taki sposób!), że Irlandka spięła się jeszcze bardziej, spaliła jeszcze większego raka i z ulgą (choć umówmy się - dość ambiwalentną) przyjęła moment, gdy Tony jednak się odsunął. I właśnie, tu docieramy do drażliwej kwestii skrzypiec i kolejnego popisu głupoty, jaki zaliczyła dziś Annesley. Oczywiście, w tym jednym temacie była przekonana, że postąpiła jak najbardziej prawidłowo i odrobina wątpliwości nie mogła podważyć tej wiary. Tym niemniej widząc taką, a nie inną postawę Tony'ego nie mogła się nie zastanowić. Znowu. To tylko w teorii wyglądało tak ładnie - Aiden jest tylko przyjacielem, więc Aidenowi powie, bo komuś musi. A Anthony - o, to zupełnie inna historia, zupełnie! Czasem trudno jest mu się żalić. Trudno tym bardziej, że doskonale wiedziała, jak by zareagował. Przecież kochała go za to, prawda? I czasem, raz na jakiś czas nie chciała sobie przypominać. Nie chciała szczególnie w takie dni, gdy wszystko, dokładnie wszystko ją przerastało. W takie dni po prostu trudniej było jej znosić fakt, że Anthony nie jest jej. Nie jest i z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa - nie będzie. Do wszystkich obecnych smutków nie chciała sobie dokładać kolejnych. Mimo tego Tony wiedział. I ona dobrze wiedziała, że on wie i skąd wie. Odetchnęła bardzo powoli, nie wiedząc, czy powinna jakoś słowa starszego Gallaghera komentować. Ale była tylko sobą, więc tak - oczywiście, że powinna. Claire zawsze się tłumaczyła, niezależnie, że było to konieczne czy nie. Teraz więc nawet nie zastanawiała się, czy musi cokolwiek mówić i czy swoimi słowami przypadkiem czegoś nie pogorszy. W naiwnym przekonaniu, że gorzej być nie może, po prostu wzruszyła ramionami. - Przepraszam - rzuciła cicho, próbując znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie. Że nie znalazła - o tym świadczyły jej kolejne słowa. - Musiałam... Musiałam - sapnęła zrezygnowana i potrząsnęła głową. Ża-ło-sne. Obraz nędzy i rozpaczy. Nic więc dziwnego, że zmianę tematu pokiwała entuzjastycznym kiwaniem głową (choć nie siliła się już na większą elokwencję, bo mętlik w głowie gwarantował skuteczność oratorską podobną do poprzedniej), zaś na propozycję ruszenia się wreszcie - zwyczajnie wyrwała do przodu, na czoło pochodu. Znów odruchowo poprawiając za duże nieco rękawiczki Aidena, odetchnęła bardzo powoli i, nie oglądając się na przyjaciół, raźnym krokiem ruszyła dobrze znaną ścieżką ku Hogsmeade. Wszyscy bogowie świata, to naprawdę miało być trudne popołudnie.
zt x3, bo Hogs |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 26 Lis 2015, 01:28 | |
| Słońce. Słońcee. Słońceeeeeeee. Gdy tego dnia Haru obudził się z rana, jego humor był wyjątkowo paskudny. Przez ostatnie tygodnie pogoda jak na złość postanowiła ukazywać tylko swoją najbardziej ponurą twarz, co objawiało się w nadmiernych ilościach chmur i opadów zgromadzonych nad szkołą. Dla Haruto, który wprost nie mógł obejść się bez promieni życiodajnego światła, była to wręcz tortura. Jedną z pierwszych rzeczy którą wręcz znienawidził po przeniesieniu się tutaj była ta cholerna pogoda. Jak nie deszcz to śnieg, jak nie śnieg to grad, jak nie grad to deszcz ze śniegiem, ewentualnie śnieg z gradem, lub wszystko wymieszane jak leci. Temperaturę jeszcze by jakoś przeżył, ale nawet on miał jakąś granicę tolerancji. Dlatego gdy tego ranka przez okna Pokoju Wspólnego wpadały jasne promienie porannego słońca, chłopak jak gdyby całkiem zapomniał o depresji wywołanej poprzednim okresem brzydkiej pogody, i wręcz wyskoczył z łóżka. Nie obchodziły go zajęcia, nauczyciele, koledzy z domu. Wszystko to straciło swój pierwotny sens, jak drzewo ścięte siekierą traci możność życia. Liczył się tylko fakt że wreszcie wyszło to cholerne słońce. Pal licho minusową temperaturę, i głęboki śnieg. Chociaż w sumie, śnieg nie był taki zły. Mashiro uwielbia śnieg. Gdyby nie fakt że sama jest śnieżnobiała, Haru pewnie zabrałby ją ze sobą. Teraz jednak wystarczyłby ledwie moment, i kotka znikłaby wśród puszystego śniegu leżącego w dużych ilościach na dziedzińcu. Musiałby chyba przywiązać do niej balon z helem, żeby widać było w którym akurat miejscu przebywa. Tak czy siak kot zostawał w Pokoju, czy się mu to podobało, czy też nie. Ubrał się stosownie do pogody. Mimo iż słońce biło blaskiem prawie że oślepiającym uczniów, było zimno. Grudzień nadszedł wyjątkowo szybko, a zima nie czekała długo by pójść w jego ślady. Gotów do drogi, Haru wydostał się z Pokoju Wspólnego Huffa. Ten zaś znajdował się na parterze zamku, co bardzo ułatwiało przedostanie się na dziedziniec, który był celem Haru. Dotarł tam w niecałe pięć minut później. Oczom jego ukazała się otwarta (na tyle na ile to było możliwe na dziedzińcu) przestrzeń pokryta białym materacem z puchu. Tu i ówdzie zobaczyć można było ślady stóp co bardziej odważnych uczniów, którzy nie bali się zapadnięcia po same kolana w bitej śmietanie. Były to głównie dzieciaki z młodszych klas, sporo znanych Haru. Odetchnąwszy mroźnym, ale za to świeżym powietrzem puchon schylił się, nabierając sporą garść śniegu w dłonie. To był dobry śnieg, lekko wilgotny, idealnie nadający się na śnieżki. Uformował jedną, potem dwie, w końcu cztery kolejne kulki, po czym jak karabin maszynowy wystrzelił wszystkie w grupkę przechodzących dziewczyn. Jako że celność była bliska karabinowi wyborowemu, do uszu Haru dotarł jedynie pisk i krzyk trafionych ofiar. Roześmiany chłopak zniknął z ich pola widzenia, co by za bardzo nie oberwać w odwecie za tą zniewagę. Pokręcił się chwilę, niczym kot szukający miejsca do spania, po czym strzepnął leżący na ławce śnieg, i usiadł na niej, opierając plecy o kamienny filar. Po chwili przymknął oczy, dając im chwilę odpoczynku od promieni światła niebezpiecznie odbitych od białej powłoki. Taaak, zdecydowanie tego mu było trzeba. Uśmiech nie schodził mu z paszczy. Zapowiadał się idealny dzień. |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 26 Lis 2015, 23:54 | |
| Dzień dla Antoniji Vedran zaczyna się dopiero wtedy kiedy ukończy swoje poranne rytuały których miała całkiem sporo. Wstawała o niebotycznie wczesnej porze tylko po to, aby dokładnie wyszczotkować swoje długie do pasa włosy i zapleść je w warkocze sięgające za łopatki. Potem zakładała na siebie mundurek, upewniała się, że żółty krawat jest idealnie zawiązany, po czym schodziła na dół na śniadanie aby je zjeść zanim zrobi to cała reszta. Z pełnym brzuchem wracała do dormitorium po swój płaszcz zimowy i zakładała wysokie do kolan glany aby wyruszyć do szklarni i upewnić się, że jej asfodelusy które pozwoliła jej zasadzić tam pani Sprout mają się należycie. W czapce z doszytymi mysimi uszami szła więc dzielnie w doskonale znanym sobie kierunku. I doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przemienia się w dziwaczkę. Mimowolnie izolowała się od towarzystwa ludzkiego coraz częściej preferując towarzystwo ciszy i roślin. Jednak w kręgu jej zainteresowań zostały jedynie te rośliny które nadawały się do warzenia eliksirów. Cała reszta była jej wysoce obojętna. Asfodelusy były numerem jeden panienki Vedran. Eliksir Wiggenowy który planowała z nich uwarzyć musiał być skuteczny. Na wszelki wypadek. Była boleśnie świadoma tego, że nie jest czarownicą czystej krwi, a na takie jak ona trwa jedno wielkie polowanie. Bała się. Najzwyczajniej w świecie się bała, więc od chwili w której zaczęła się wojna przestała się już tak często i tak szeroko uśmiechać i zaczęła... dziwaczeć. Cała seria porannych rytuałów nie pojawiła się znikąd. Wygenerował je w niej strach. Przed wakacjami chciała uwarzyć wszystkie eliksiry które mogą jej jakoś pomóc poza murami zamku, choć nie oceniała swoich szans wybitnie wysoko. Była córką chorwackiej szefowej Fili Aurorów którą odbierze z Kings Cross jej mugolski mąż. Byli łatwym celem. Zbyt łatwym. I o ile matka oddałaby całą Filię żeby odzyskać swojego męża, tak wiedziała, że dla niej nie jest warta nawet złamanego kunta. Jej umiejętności machania różdżką były delikatnie rzecz ujmując dalekie od ideału więc jedyne co mogła zrobić to zamknąć w fiolkach tyle magii którą zna ile to możliwe. Nikomu o swoim planie nie mówiła. Nikt też nie nakrył ją wracającą ze szklarni. Aż do dzisiaj. Szła szybko ze wzrokiem utkwionym w ziemi, a raczej w śniegu, w którym tonęła aż po kolana. W nocy spadła kolejna warstwa która zapewne w ciągu dnia się roztopi, ale póki co jedynie utrudniała szybsze poruszanie się. Na szczęście buty ściśle przylegały do grubych rajstop więc niepotrzebne zimne drobinki białego puchu nie dostały się do jej obuwia przez co jej szanse na przeziębienie zmalały. Żółty szalik zasłaniał szczelnie szyję, a czapka zabezpieczała uszy. Jedyne o czym zapomniała to rękawiczki, więc przemarznięte dłonie ukrywała w kieszeni. I szczerze nie spodziewała się, że zostanie w jakikolwiek sposób zauważona. A jednak została. Śnieżka którą dostała w bok wyrwała ją z letargu. Zatrzymała się i spojrzała z niedowierzaniem w stronę z której śnieżka przyleciała. Uniosła z niedowierzaniem jedną z brwi i mimo zimna ulepiła foremną śnieżkę by wycelować nią w swojego oprawcę. Niestety Bozia poskąpiła oszałamiającej koordynacji na linii ręka-oko i kulka ze śniegu wpadła na murek obok Puchona nie wyrządzając mu żadnej szkody. Widząc swoją pierdołowatość wybuchła szczerym i perlistym śmiechem który od dobrego miesiąca nie wydobył się z jej gardła. - Masz szczęście, że nigdy nie byłam dobra w Quidditchu! - rzuciła ze słyszalnym chorwackim akcentem w kierunku Azjaty unosząc ostrzegawczo palec który zdążył się zaczerwienić z zimna. Szeroki uśmiech rozświetlił jej twarzyczkę i podeszła trochę bliżej wpychając dłonie do kieszeni. - To taka taktyka na podryw? - zapytała przechylając nieco głowę. |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 27 Lis 2015, 19:35 | |
| Przeliczył się, mając nadzieje na uniknięcie kary za wcześniejsze ostrzelanie oddziału dziewczyn kroczących chwilę temu na dziedzińcu. Oznajmiło mu to głuche łupnięcie tuż obok jego głowy. Ze zdziwieniem otworzył oczy, przez dobrą chwilę będąc kompletnie oślepionym odbitymi od śniegu promieniami słońca. Dopiero po około dwudziestu sekundach jego oczy przyzwyczaiły się, w jakimś stopniu, do niesamowitej bieli znajdującej się praktycznie wszędzie dookoła. Przez to nie usłyszał zwracającej się do niego dziewczyny, która najwidoczniej przybyła tu w celu zemsty za poprzednią zniewagę. W końcu zdał sobie sprawę z faktu iż nie jest sam, a na filarze o który był oparty rozbiła się rzucona przez tą małą osóbkę śnieżka. Uśmiechnął się spoglądając na nią. Jej szczery śmiech idealnie pasował do tego pięknego poranku. Haru przyrównałby go do dźwięczących dzwoneczków. Miło było słyszeć coś takiego już na samym początku dnia. Przeciągnął się, po czym spojrzał na przybyłą tu dziewczynę. Okazała się ona, tak jak i on, należeć do domu puchu. Kojarzył ją, bowiem tak jak i Haru, ona również miała raczej nietypowe imię, które zdradzało inne pochodzenie. Nie znał jej osobiście, a raczej tylko z widzenia, mimo to potrafił przywołać z głowy jej imię. Była to jednak kwestia jego unikalności na tle standardowych imion, aniżeli jakiejś specjalnej gamy uczuć które mógłby żywić do niej. Choć zawsze mogło się to zmienić, szczególnie że teraz miał ku temu fajną okazję. Raczej niezbyt często zdarzało się by to dziewczyna zagadywała pierwsza, szczególnie do starszego chłopaka, ale co tam. Uśmiechnął się w reakcji na określenie jej umiejętności rzucania obiektami w kierunku innych ludzi. -Ja też nie, ale to bardziej ze względu na totalny brak motywacji z mojej strony- odpowiedział wesołym głosem. Byłoby dla niego stratą czasu wstawanie wcześnie na treningi. Zdecydowanie wolał porobić jakieś żarty, ewentualnie poleżeć w spokoju. Ewentualnie porzucać w kogoś śnieżkami, jak to zrobił dziś. Niby nic, a stało się zalążkiem ciekawej (oby) rozmowy. Patrzył jak puchonka najpierw żartobliwie grozi mu palcem, po czym chowa łapki do kieszeni i podchodzi nieco bliżej. Na drugie pytanie zadane przez Ant Haru roześmiał się, po czym zapytał na wpół poważnie: -Podryw? Kto wie. Możesz to uznać za sposób na podryw, najwidoczniej skuteczny skoro tu jesteś, prawda?- po czym przeciągnął się i uśmiechnął. Oczywiście pierwotnym celem jego rzutów nie był podryw, a raczej sposób na przełamanie nudy, czy też sztywnych zasad, trzymających ludzi w pewnych ryzach. A wystarczyło się rozluźnić tak jak Haru, który nie przejmował się niczym, i prawie nikim. -O ile dobrze pamiętam, nazywasz się Antonija, czy tak? Ciekawe imię, choć jeśli o mój gust chodzi, to wydaje mi się nieco… ciężkie? To chyba dobre określenie.- stwierdził, tak po prostu mówiąc to co przyszło mu na myśl. Nie było to w żadnej mierze złośliwe czy obraźliwe, co to to nie. Haru miał wadę w postaci czasem zbyt dużej otwartości, przez co mówił za dużo i za szybko. -W moim kraju nazywałbym Cię pewnie An-san.- dodał z zabawną miną, po czym zapytał jeszcze, wskazując na oczyszczone miejsce obok niego –Może przyłączysz się do mnie? Gwarantuję chwilową nietykalność śnieżkową.- |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 27 Lis 2015, 21:17 | |
| Jedna z brwi powędrowała jeszcze wyżej, a na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Doprawdy nie rozumiała ludzi obdarzonych koordynacją ręka-oko którzy nie realizowali się w najpopularniejszym sporcie czarodziejów. Brak motywacji? - No tak... Tłumy dziewcząt czekających z zapartym tchem na zaproszenie od zawodników, szansa na międzynarodową karierę i naprawdę duże pieniądze, sława na szkolnym korytarzu... To nie motywuje. Masz rację - pokiwała głową udając zrozumienie, ale tak naprawdę widać było wyraźnie, że żartuje. Zaraz jednak sobie przypomniała o jeszcze jednej, dość opłacalnej kwestii jeśli chodzi o Quidditch. - I stypendium sportowe. Na co komu stypendium sportowe? - zapytała tak jakby to była naprawdę niepotrzebna nikomu rzecz którą Ci biedni gracze dostają. Zaraz jednak nie wytrzymała i zaśmiała się cicho. Osobiście była wielką fanką. Gdyby tylko nie fakt, jakże istotny, bycia pierdołą, zapewne sama pchałaby się do drużyny. A jak już by się do tej drużyny dostała to pracowałaby tak ciężko jak to tylko możliwe aby wywalczyć tytuł kapitana który niesie dodatkowy przywilej moczenia swoich pośladków w jednej z większych wanien ukrytych w tym zamczysku. Chociaż to podobno jest tak duże, że zasługuje na miano basenu niż wanny. - Superskuteczny - przyznała ze śmiechem wpychając dłonie głębiej do kieszeni. Chyba czas się już zbierać. Koniec zajmowania czasu nie do końca niewinnym kolegom z domu. Czas wrócić do dormitorium i zaszyć się w książkach aż do pory obiadowej. Już otwierała usta żeby uprzejmie się pożegnać, jednak on odezwał się pierwszy. Ciemne czekoladowe tęczówki zrobiły się nieco większe, a ona znów zaśmiała się słysząc jak beznadziejnie "Antonija" brzmi w jego wargach. - Dla Anglików nawet bardzo. Dlatego wołają na mnie Tośka. W moim kraju popularne zdrobnienie to Tonka, a Antonija zostaje dla rodziców i urzędników. I słyszysz? U mnie nie brzmi wcale ciężko - wzruszyła delikatnie ramionami i powtórzyła chcąc udowodnić mu w ten sposób swoją tezę. Dla niej jej imię nie było ciężkie. Było normalne. I bardzo popularne w Chorwacji. Nawet trochę zbyt popularne. Tutaj nie miała tego problemu, bo jak ktoś już wydusił z siebie tą Antoniję to nikt inny oprócz niej się nie odwrócił. Na chorwackiej ulicy kiedy ktoś rzuci Antonija to obróci się minimum pięć dziewcząt. - An-san? Brzmi jak nazwa herbaty - przyznała cicho, mając nadzieję, że ta mało wysublimowana uwaga nie sprawi, że chłopak odejdzie mówiąc, że ma coś nie tak z głową. No ale to przecież nie jej wina, że dla niej tak to brzmiało! - Chwilową? Myślisz, że mogę negocjować warunki tej umowy na stałą nietykalność śnieżkową? - zapytała zanim zajęła miejsce obok niego opierając się o chłodny murek za plecami. Na jej twarzy wciąż gościł szeroki uśmiech i zaczęła go uważnie obserwować. - Skąd jesteś? - padło pierwsze pytanie. Miała ich tysiące tego typu w głowie, ale nie chciała go przestraszyć lawiną zdań. Nie dało się jednak ukryć, że była ciekawa. Niewielu było w Hogwarcie uczniów z azjatyckim pochodzeniem. |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 27 Lis 2015, 22:21 | |
| Haru wyobraził sobie siebie samego, w tłumie innych zawodników, otoczony niezliczonym morzem fanów, fanek, osób mu zazdroszczących i tak dalej. Zapewne było to fajne. Może nawet na pewno. Tylko co z tego, skoro nie dla niego? Z miny dziewczyny wywnioskował że nie rozumiała jego pobudek. -Wiesz, zapewne byłoby to fajne. Ale nie dla mnie. Po co mi tłum dziewczyn, skoro potrzebuje tylko tej jednej, dla której wygram zawody w Quidditchu, choćby i sam. Sława i kariera przeszkadzają w nic nie robieniu. Czasem człowiek może być bardziej samotny w grupie ludzi, aniżeli osoba która zna ledwie parę osób.- odpowiedział jej z uśmiechem, starając się by jego głos nie nabierał niepotrzebnie ciężkich barw. To nie lekcja moralności, tylko zwykła rozmowa. W przeciwieństwie do innych chłopaków, Haru nie miał problemów z rozmową z dziewczyną, starszą czy młodszą. Wystarczająco długo opiekował się siostrami, by zatrzeć tą zabawną granicę oddzielającą płci, gdy się jeszcze jest młodym. Czasem z pobudek czysto rozrywkowych siadał w ruchliwym miejscu, i specjalnie szukał wzrokiem tych najbardziej nieporadnych, którzy zapewne woleliby walczyć z jakimś potworem, zamiast podejść do dziewczyny z klasy bądź roku. Dobry sposób na poprawienie sobie humoru w paskudny dzień. -Stypendium? Może i przydaaaaatne. Ja chyba powinienem dostać stypendium na leżenie sobie w zacisznym miejscu na słońcu.- powiedział niby poważnie, co w porównaniu z sensem wypowiedzi mocno ze sobą kontrastowało. Udało mu się zachować powagę raptem przez parę sekund, po czym sam wybuchnął śmiechem. W domu, tym prawdziwym, zapewne dostałby za to od ojca w ucho. Wystarczająco miał kłopotów z leniuchowaniem. Usłyszawszy pochwałę sposobu jego łowów, pokiwał tylko głową z samozadowolenia. -To dobrze, choć ta metoda ma sporą wadę. Nie da się jej używać poza okresem zimowym, no chyba żeby zamienić śnieżki na coś innego. Może kasztany albo żołędzie?- zapytał, udając poważnie zamyślonego. Dla lepszego efektu przybrał pozę jednego z antycznych myślicieli, która w grubym płaszczu wyglądała zapewne komicznie. Wytrwał tak chwilę, po czym kolejny raz tego dnia się zaśmiał. Śmiech to zdrowie, jak to mawiają ludzie, a zdrowia nigdy za wiele. A że śmiech to choroba zakaźna, Haru lubił nią zakażać innych ludzi. Na wzmiankę o przyjemniejszym (i przede wszystkim łatwiejszym) sposobie wołania Ant, Haru rozpromienił się. -Tośka!- powiedział energicznie, smakując to imię. –Zdecydowanie lepiej brzmi, i bardziej do Ciebie pasuje. Zresztą, na mnie też z reguły wołali skrótowo. Szczególnie w moim domu.- powiedział, i zasępił się nieco na wspomnienie jego małych siostrzyczek. Otrzymywał listy, było to jednak przerażająco mało w porównaniu z czasem który kiedyś spędzali razem. Zawsze w wolnych chwilach zastanawiał się jak sobie radzą bez niego. Ten moment smutku trwał jednak ledwie pół sekundy, tak że przypadkowa osoba nic by nie zauważyła. A przynajmniej taką miał nadzieję. Gdy usłyszał wzmiankę o herbacie, cały smutek odleciał, a zastąpił go głośny śmiech. Tośka miała rację. Japończycy używali tytułów grzecznościowych w nieco inny sposób niż większość świata, i to co dla niego było normalne, dla innych mogło wydawać się zabawne. Korzystając z momentu przerwy między jednym śmiechem a drugim, powiedział: -Haha masz rację, tak mogło to zabrzmieć. Może od dziś będę na Ciebie wołał Herbatka?- zapytał, znów się śmiejąc. Widać nie tylko on miał dar (i chęć, nawet jeśli nieświadomie) rozbawiania innych. –Permanentna nietykalność? No nie wiem czy opłaca mi się taka umowa. Musiałabyś dać coś w zamian.- stwierdził tajemniczo, pozostawiając spore pole dla wyobraźni. Na pytanie o pochodzenie uśmiechnął się z dziwnym, nieco nieobecnym wzrokiem. Mimowolnie napływały wspomnienia, te dobre jak i te mniej. Odpowiedział jednak, nie chcąc zbyt długo kazać czekać Tośce: -Pochodzę z Japonii, a dokładniej z miasta Asahikawa. Wiem, prawie nie ma w Hogwarcie innych osób z mojego kraju. W pewnym sensie jestem atrakcją.- stwierdził, z małym przekąsem w głosie. |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 28 Lis 2015, 02:12 | |
| Ciężko było odmówić słuszności temu małemu wykładowi o moralności. Kidy skończył mówić przyglądała mu się przez dłuższą chwilę aby potem przenieść wzrok na biały puch piętrzący się przed nimi w kolejnych zaspach przez które nie widać już było kamiennej posadzki dziedzińca. - Jesteś najzwyklejszym leniwcem - stwierdziła, a jej wargi wygięły się w szerokim uśmiechu. Ona leniwcem nie była. Nie licząc niektórych dni. Zwykle jednak była klasyczną przedstawicielką gatunku puchoniastych dla których praca i uprzejmość są największymi dobrami tego świata. - Powiedz mi, że żartujesz. Tiara nie mogła cię wysłać do Hufflepuffu - stwierdziła z rozbawieniem unosząc nieco wyżej jedną brew. Pokręciła jeszcze głową niedowierzająco, ale nie da się ukryć, że ta pomyłka nieomylnej czapki wyraźnie ją bawiła. Powinien zostać Gryfonem. Gryfoni zwykle są leniwi, ale mają odwagę graniczącą z brawurą więc jakoś tym nadrabiają swój mamtowdupizm. Albo powinien zostać Ślizgonem. Oni nic nie robią, oprócz kombinowania jak tu zrobić żeby się nie narobić. Klasyczny przykład leniwus pospolitus. Kruczki za to już należały do jednych z najbardziej pracowitych nacji. Ciągle w książkach, ciągle rządni wiedzy. Za mało im było czasu, książek i jedzenia. Nie mniej jednak sama Tośka nie miała uprzedzeń międzydomowych. Nie była jednak skończoną wariatką i wiedziała, że lepiej od wychowanków domu Węża trzymać się w bezpiecznej odległości. Może i nie mogli jej skrzywdzić fizycznie, ale wszelkie uwagi odnośnie jej pochodzenia jawnie krzywdziły jej psychikę. Słysząc jego śmiech dołączyła ze swoim. - Kasztany i żołędzie zostaw na jesień. A co z wiosną i latem? - zapytała przechylając ciekawsko głowę mierząc go swoim przyjaznym spojrzeniem. - A jak na Ciebie mówią w domu? - nie mogła nie dopytać. Nie byłaby sobą gdyby tego nie zrobiła. Zwłaszcza, że na swoje nieszczęście jego imię wypadło jej z pamięci. Wypadło, a może nawet nigdy nie dotarło do jej uszu. W każdym razie jeśli chodzi o kwestię imion miewała spore problemy. Naprawdę spore. Na swoje szczęście wciąż pamiętała wszystkie twarze które przewinęły się przez jej szesnastoletnie życie. - Wolę mimo wszystko Tośka - powiedziała słysząc jego śmiech zanim znów mu zawtórowała. Nie dało się ukryć, że go polubiła co było kompletnie nową nowością. Ostatnio odcinała się od ludzi, a nie garnęła. On miał jednak w sobie coś takiego, że odmrażała sobie pośladki uśmiechając się przy tym radośnie zamiast uciekać w kierunku swojego dormitorium. - Mogę podzielić się ciasteczkami. Mam ich jeszcze trochę po ostatniej wizycie w Miodowym. I tak, nalegam na permanentną nietykalność śnieżkową - w zeszłym roku ciągle leczyła kaszel, bo jak na prawdziwą wojowniczkę-kluskę przystało brała udział w każdej wielkiej bitwie na śnieżki. Odrobina białego puchu za pazuchą wystarczyła do kataru, kaszlu, a nawet zapalenia płuc. Jej ciało zdecydowanie nie było przygotowane na londyńskie temperatury, tak samo jak nie było przygotowane na śnieg. - To tak jak ja! Nie spotkałam żadnego innego Chorwata - przyznała radośnie, bo przez sześć lat naprawdę zdążyła się pogodzić z tym stanem rzeczy. Tak samo jak zdążyła pogodzić się z tym, że nigdy nie nabierze brytyjskiego akcentu i już zawsze rodowici Brytole będą się uśmiechać pod wąsem słysząc jak kaleczy ich ojczysty język. Dopóki jednak mogła porozumieć się ze światem ją otaczającym nie widziała w tym nic złego czy niestosownego ani też niezwykłego. |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 28 Lis 2015, 14:38 | |
| Usłyszawszy określenie którym potraktowała go Tośka, Haru nazbyt przesadzonym dramatycznym gestem chwycił się za serce. -Jak możesz! Nie jestem leniwcem, młoda damo. Jestem mistrzem gospodarowania sobie własnego czasu, i to że nic nie robię, nie znaczy wcale że się obijam! Wręcz przeciwnie, ja ciężko pracuję by pokonać siły ciemności, które każdego dnia zmuszają mnie do robienia takich potwornych rzeczy jak wstawanie rano czy spieszenie się.- odpowiedział jej, przyjmując poważny ton. Wprawne oko mogło jednak dostrzec śmiejące się oczy chłopaka, które zdradzały cały jego plan. W końcu porzucił ten dziwny płaszcz zachowania, i zastanowił się nad pytaniem czy stwierdzeniem Tosi. W sumie nigdy się dłużej nad tym nie rozwodził. Dlaczego Tiara przydziału umieściła go akurat w Hufflepuffie? Może był za mało odważny na Gryffindor? W końcu właśnie z tego aspektu charakteru słynął dom z czerwonymi barwami. Zdecydowanie nie nadawał się do Ravenclawu, bowiem ciężko pracujące tam osoby były kompletnym jego przeciwieństwem. Slytherin odpadał z raczej chyba oczywistych powodów. Tak więc zostawał jego ukochany Pucholand, w którym ostatecznie znalazł swoje miejsce. -Sam nie rozumiem decyzji Tiary, więc niestety nie odpowiem na nie. Ale gdybym nie trafił do Hufflepuffu, to pewnie nie rozmawialibyśmy teraz razem. To chyba wystarczający powód, jak myślisz?- zapytał wesołym tonem. Nie było sensu dłużej się nad tym łamać, skoro i tak nic nie zmieni już przyszłości. To była taka wredna jej cecha. Mimo że ciągle wpływała na nasze życie, sama pozostawała nieosiągalna. -Wiosna i Lato? Kurcze, to faktycznie ciężkie pytanie. W lato można rzucać orzechami na przykład. Albo jabłkami, o. Z wiosną może być problem, ale może wspólnie coś wymyślimy? A potem będę mógł to przetestować na Tobie.- powiedział ze śmiechem. Relacje damsko-męskie, w ogóle relacje międzyludzkie raczej nigdy nie stanowiły dla Haruto jakiejś specjalnej bariery. No chyba że ktoś wyjątkowo nie miał ochoty zawiązywać jakichkolwiek relacji z chłopakiem, czy to z powodu jego narodowości (spotkał się z takimi przypadkami), czy też domu (częste u Ślizgonów) a nawet czystej złośliwości. Nie był bezmózgim puchonem, jak większość uważała, toteż nie pchał się w niepotrzebne kłopoty. Na pytanie o dom znowu ciepło się uśmiechnął. Kochał go, i mówienie o nim zawsze sprawia mu wielką przyjemność. Zwrócił się do Tosi, patrząc na nią: -Moje pełne imię brzmi Haruto. Większość jednak wołała mnie po prostu Haru, i tak już zostało. Imię ma w mojej ojczyźnie wielką moc, i wbrew pozorom często wpływa na to jakim ktoś jest człowiekiem.- wytłumaczył, przypominając sobie czasy beztroskiego dzieciństwa. –W moim przypadku też chyba tak było, niestety, czy może raczej na szczęście- dodał, śmiejąc się głośno. To chyba to imię sprawiło że tak bardzo lubi przebywać na słońcu. Nie ma nic lepszego niż ciepłe promienie padające na skórę, lekko grzejąc, kojąc nerwy i przynosząc spokój. -Ale wizja nasmarowania Cię śniegiem jest bardzo kusząca, wiesz. Ciasteczka też, ale no śnieg trzeba wykorzystać w odpowiedni sposób, nie sądzisz? A jaki znasz inny niż nawrzucanie go za kołnierz ładnej dziewczyny?- zapytał, sugestywnie zerkając w stronę puszystego puchu leżącego prawie że na wyciągnięcie ręki. Na twarzy błąkał się uśmiech, a w oczach grały wesołe iskierki. -No popatrz, ja też nigdy nie spotkałem Chorwata! Jesteś moją pierwszą Chorwatką.- powiedział, po czym zastygł na chwilę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co właśnie powiedział. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, gdyż ciężko jest mówić i śmiać się jednocześnie. Miał tylko nadzieję że Tosia nie odbierze tego w złym sensie. |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 29 Lis 2015, 21:22 | |
| Patrzyła jak Haru łapie się za serce niczym emeryt w stanie przedzawałowym. Ostrze jej słów ugodziło prosto w jego azjatyckie serduszko. Cóż za nieodżałowana strata. Cichy śmiech wydobył się spomiędzy pełnych warg panny Vedran. Czyż nie okrutna z niej kobieta? W sumie to nie okrutna. W sumie była jedną z nielicznych hogwardzkich dam która nie była skłonna do okrucieństwa. Zero w niej modliszki która odlicza kolejne męskie organy które w jakikolwiek sposób ucierpiały z jej ręki. Gdyby nie ten przesadnie poważny ton zapewne poczułaby wyrzuty sumienia za zranienie jego ego tym boleśnie prawdziwym stwierdzeniem. On jednak nie był poważny, dlaczego więc ona miałaby być? - Tak, Tiara z pewnością wiedziała, że się spotkamy i uznała, że to wydarzenie będzie tak bezprecedensowe, że nie może dopuścić do tego żeby się nie wydarzyło - stwierdziła szeroko się uśmiechając i jeszcze pokiwała głową dla potwierdzenia swoich słów. Tak, tak właśnie musiało być. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie. - Orzechy i jabłka to bardziej jesień niż lato... - wyraziła werbalnie swoją wątpliwość wzruszając przepraszająco ramionami, że czepia się takich szczegółów. Jednak jakże istotnych! Czym będzie obrywać na początek rozmowy skoro latem i wiosną nie ma nic czym można by rzucić? To jawna niesprawiedliwość. Ziemia powinna coś z tym zrobić i zacząć latem wydawać na świat orzechy, a wiosną jabłka. Wtedy będzie ciągłość. - Nie wiem też czy chcę Ci pomagać skoro potem zostanę ofiarą swojej pomysłowości - przyznała wzruszając przy tym nieco ramionami po czym przeniosła wzrok na fontannę na środku dziedzińca która przykryta była kołderką białego puchu. - A co oznacza twoje imię? - zapytała cicho przechylając lekko głowę. Słyszała z jakim ciepłem mówił o swoim domu. Widziała ten uroczy uśmiech. I poczuła zazdrość, bo sama nigdy nie wypowiadała się tak o swoim domu. Jak mogłaby skoro jej własna matka nie mogła na nią patrzeć, a ojciec chociaż się starał, naprawdę się starał to i tak nie był w stanie uzupełnić braki matki. - Wiesz, że jak nasmarujesz mnie śniegiem, to będę chora i z pewnością przestanę Cię lubić - ostrzegła całkiem lojalnie wykrzywiając wargi w przepraszającym uśmieszku. Nie chciała tego robić. Tak samo jak nie chciała być nasmarowana śniegiem, żeby potem stać się jedną z częstszych pacjentek skrzydła szpitalnego. Zawtórowała mu śmiechem decydując się nie komentować tej dwuznaczności która płynęła z tego zdania. - A ty moim pierwszym Japończykiem - przyznała w podobnym tonie znów szczerząc się radośnie. |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 07 Gru 2015, 19:13 | |
| Uśmiechnął się, widząc że ten wykwit poezji werbalnej, doprawionej odrobiną aktorstwa udzielił się towarzyszącej mu na kamiennej ławce Tosi. Taki lekki ton rozmowy bardzo dobrze komponował się z pięknym dniem jakiego byli dziś świadkami. Gdyby zamiast zimy było teraz lato, to temperatura mogłaby przekraczać nawet dwadzieścia pięć, a być może nawet i więcej stopni Celsjusza. Jednym słowem, byłaby idealna do optymalnego leżenia. A że niestety była zima, to leżenie raczej odpadało z jego planów, i to z oczywistych powodów. Gdyby spróbował teraz się tu wyciągnąć, to po pierwsze obudziłby się jutro z piękną grypą, a po drugie musiałby wyeksmitować uroczą towarzyszkę. To ostatnie raczej mu nie pasowało, toteż siedział jak należało. Tiara to wbrew pozorom bardzo zmyślna rzecz, nie uważasz? Kto inny dałby możliwość dobierania uczniów do wybranych domów zwykłemu kapeluszowi? Kto wie co taki skrawek materiału może skrywać w sobie tajemnic. Coś z pewnością wyczuła, no i teraz siedzimy tu, odmrażając sobie tyłki, a nasze twarze ogrzewają przyjemne promienie słoneczne. To chyba nie tak źle, co nie?- ostatnie pytanie zadał wesołym tonem. Lepiej myśleć pozytywnie niż negatywne. Na wieść o nie możności skorzystania z jabłek i orzechów podczas połowy roku, Haru żartobliwie się zasmucił. -Jeżeli tak to działa, to nici z mojego podrywu. Będę cierpiał w samotności, niezdolny do poderwania kogoś. To smutne.- powiedział, patrząc gdzieś w dalszą część dziedzińca, który był dziś dosyć mocno zaludniony. Mimo to niewiele osób zdecydowało się spocząć, tak jak uczynili to Haru i Tosia. Pewnie kierowały nimi obawy przed mrozem, śniegiem czy może przeziębieniem. Normalna sprawa. Chłopak podniósł dwie garści śniegu w dłonie. Część z jednej z garści rozdmuchał, tworząc spadającą kaskadę błyszczących kryształków. Wyglądały jakby zaklęte w nich były promienie dzisiejszego słońca. Z drugiej garści, dokładając jeszcze pozostałość po pierwszej, utworzył prawie idealną śnieżkę. Zważywszy ją w dłoni, obrał cel w postaci przechodzących po drugiej stronie dziewczyn i posłał w tamtą stronę niecny pocisk. Czy trafił on ruszające się tarcze? Sądząc bo odgłosach, można było tak przypuszczać. Odwrócił się z powrotem w stronę Tosi, gdy jego uwagę przyciągnęło pytanie dotyczące jego imienia. Na jego twarzy pojawił się większy uśmiech, by po chwili zacząć tłumaczyć zawiłe fakty dotyczące imion japońskich. -Większość imion można zapisać na kilka sposobów. Generalnie rzecz biorąc, rodzice nadają takie imię, które w pewien sposób określałoby cechy charakteru czy też wyglądu dziecka w przyszłości. Jako że tak po prawdzie jest to loteria, gdyż czasem zdarzają się odstępstwa od tego co faktycznie wyjdzie w przyszłości. Duża jednak część jest zgodna, co zawsze było dla mnie fascynujące. W każdym razie moje imię oznacza „słoneczny” oraz „szybować”.- powiedział. Zaskakujące jak trafnie określili jego przyszłość, nadając mu takie imię. Wpadłszy na pewien pomysł, Haru wziął małą garść śniegu i rozprowadził go na kamiennym siedzisku. Następnie za pomocą palca kilkoma zgrabnymi ruchami wykonał dwa nieco skomplikowane dla obcej osoby znaki. Zadowolony ze swojego dzieła uśmiechnął się do Tosi. –Oto ono.- Co do smarowania, to zazwyczaj efektem ubocznym było przeziębienie. Rzecz normalna dla każdego kto zimę spędzał bawiąc się śniegiem, a nie uciekając przed nim. Oczywiście sprawienie komuś choroby nie było celem takich zabaw, a jedynie przykrym skutkiem ubocznym. Haru westchnął smutno słysząc słowa Tosi. -Jeśli mam ryzykować Twoją sympatią do mnie, to chyba się jakoś powstrzymam. Wiedz jednak że jest to niezwykle trudne, i nie wiem czy dam radę. Musisz mi pomóc.- rzekł uśmiechając się. |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 26 Gru 2015, 04:24 | |
| Słysząc jego słowa znów cicho się zaśmiała. - Zmyślna? Cholibka, chyba za dużo czasu spędzasz z Hagridem! Powinieneś wiedzieć, że uczenie się od niego nowych słówek nie jest najwspanialszym pomysłem. Nie jest najlepszym mówcą - zauważyła z szerokim uśmiechem. Sama nie raz i nie dwa popełniła w przeszłości błąd ufając jedynie swojemu osądowi i pamięci. Zdania usłyszane od wielkiego gajowego jak się okazuje nie mają stuprocentowej poprawności lingwistyczno-gramatycznej, a jak doda się do tego śmieszny dla angielskich uszu chorwacki akcent to otrzymuje się najzwyklejszą w świecie parodię w sam raz na nieco zwyrodniałe poczucie humoru dumnych Brytyjczyków czy mniej dumnych Ślizgonów. Osobiście nie lubiła być obiektem mało wybrednych żartów z powodu sposobu mówienia. Lubiła śmiać się z ludźmi, a nie z ludzi, więc nie przepadała też za chwilami kiedy ludzie śmiali się z niej. A kto przepadał? Chyba nikt, bo to strasznie strasznie przykre. I bardzo bardzo niemiłe. - Jest całkiem miło. A tiara... To nie jest zwykły kapelusz. Jest w niej więcej magii niż w moich żyłach - przyznała cicho, zdając sobie sprawę, że właśnie na głos przyznała się do swojego mieszanego pochodzenia. Zacisnęła mocno wargi i na chwilę ukryła twarz w dłoniach żeby przywrócić się do porządku. Bała się. Za każdym razem kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest stuprocentową czarownicą i przez to może zginąć odczuwała jedynie paraliżujący strach który zabierał całą radość z jej oczu, a wargi poddawały się sile grawitacji. Szybko jednak się zbierała w sobie. Nie mogła tak jawnie okazywać słabości. Wszyscy dręczący ją Ślizgoni na to wprost czekali, a ona była zbyt dumna by dać wychowankom Domu Węża tą satysfakcję. - Nie martw się. Ludzie są jak przekrojone pomarańcze. Każdy musi znaleźć pasującą do siebie połówkę, inaczej zgnije. Prędzej czy później znajdziesz kogoś. Sugerowałabym prędzej, zanim śnieg się roztopi i będziesz musiał czekać do jesieni, aż będą jabłka i kasztany - szeroki uśmiech doskonale pasował do tej Puchoneczki, tak doskonale, że można go wręcz uznać za jej naturalny wyraz pyszczka. Ostatnimi czasy był jednak rzadkością, ale w towarzystwie Japończyka ciężko jej się było nie uśmiechać. Był tak kluskowato wspaniały! - Brzmi nieźle. Naprawdę nieźle. Musicie mieć tam gdzieś jakiegoś dobrego wróżbitę który nadaje dzieciom imiona, inaczej tego nie umiem wytłumaczyć - zastanowiła się nad tym, a kiedy zasugerował, że nie będzie jej już więcej nacierać śniegiem wydęła na chwilę wargi intensywnie nad czymś myśląc. - Arigato? Tak się mówi w Japonii? - zapytała niepewnie wpatrując się w Azjatę w oczekiwaniu na odpowiedź. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Dziedziniec | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |