|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wanda Whisper
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 22 Gru 2014, 10:29 | |
| Wanda otworzyła szerzej oczy, kiedy to on, jasnowłosy Puchon stroił sobie z niej żarty. Nie dość, że się jeszcze z niej śmiał, to jeszcze pokusił się o jej piwo. W dziewczynie aż zawrzało, jednak nie na tyle by faktycznie była wściekła. Po prostu nie lubiła gdy ktoś się z niej nabijał – jednak, tym kimś był Henry więc jemu mogła co nieco podarować… Nie mogła się na niego gniewać, kiedy ten zezował i wywalał jęzor tylko po to by pokazać jak bardzo przypomina Filcha. Dziewczyna nie mogła się powstrzymać i zasłoniła tylko usta dłonią, by nie roześmiać się na całe błonia. Pokręciła głową i odwróciła wzrok od Puchona, bo ilekroć na niego spoglądała nie mogła powstrzymać salwy śmiechu dochodzącej z jej gardła. - Muszę przyznać, że jesteś tak samo męski i gorący jak on. Teraz mam zagadkę, którego z Was wybrać. – Wydusiła, spoglądając z ukosa w jego stronę, chociaż prawda była taka, że dla niego mogłaby codziennie piec te pierniki, byle by tylko zobaczyć puchoński wyszczerz. Nie powiedziała tego jednak, wolała taką informację zachować dla siebie, bo nie wiedziałaby jak zareagowałby jej kumpel na taką informację. Szatynka rozejrzała się wokoło, sprawdzając czy ktoś widział to, jak się zachowuje Prefekt Pucholandu. I oto niedaleko nich stała grupka młodszych Gryfonów, którzy tylko podśmiewali się z nich, ze starszych uczniów, którzy teoretycznie powinni świecić dla nich przykładem. Wanda tylko uśmiechnęła się do nich szerzej, nieco łobuzersko, co również mogło oznaczać, że jeżeli komuś powiedzą o tym co tutaj robią to zamieni ich wszystkich w kałamarze. - Hej, to chyba ja powinnam się martwić, że nie znajdę faceta. Przecież to ja jestem bardziej zagrożona upadkiem, czy coś. – Zaprotestowała żywo, wyobrażając sobie siebie całą obandażowaną, od stóp do głów, która spędza sama Walentynki w towarzystwie pani Norris, bo Filch zdecydował się zabrać na randkę tajemniczą kobietę. Whisperówna szybko odrzuciła tą wizję na bok, nie chcąc skończyć w szpitalu, do tego jeszcze sama. Wywróciła oczami i starała się wyrwać piwo Lancasterowi, który miał z niej niezły ubaw. - Oddawaj to. – Zdziwiła się na widok wyzywającego spojrzenia, które ją tylko podjudziło i jakby zachęciło o wspólnych przepychanek. O nie, ona nie odda tak łatwo napoju Bogów drugiej kategorii. Zaparła się i starała się pochwycić butelkę raz jeszcze, nawet jeżeli to równało się z naparciem na ciało chłopaka, do którego ją tak ciągnęło. Walka o napój wymagała poświęceń. - I nie martw się tak, już ja Ci ładną kandydatkę znajdę. – Powiedziała, chcąc go ubłagać. Nie dość, że zabrał jej wybór chmielowy to jeszcze bezczelnie się napił z jej butelki. Jej, zupełnie jakby się całowali. Gdyby mu o tym powiedziała to niechybnie upuścił by szklane naczynie i uciekł jak oparzony, a tego na razie wolała unikać. Jednak mimo wszystko asa w rękawie miała. Uśmiechnęła się chytrze, gdy ten na szczęście nie zaczął dopytywać dlaczego tak usilnie chce iść na miotły. Szczerze mówiąc niezbyt chciała, bała się panicznie, ale.. możliwość spędzenia dodatkowych kilku godzin z Henrykiem bardzo ją nęciła i sama nie wiedziała co zrobić by przedłużyć to spotkanie o maksimum. Speszyła się widząc jego minę i dalej próbowała odebrać mu napój, nie zważając na nic. - Oooch, no tak, Henry. Najbardziej zależy mi na piwie, oczywiście. – Odparła jak gdyby nigdy nic, lekko, śmiejąc się z tego cicho, wiedząc doskonale, że jej wypowiedź ma drugie dno, na które nie każdy musi wpaść. Uśmiechnęła się szerzej i dźgnęła chłopaka delikatnie w brzuch by go trochę wytrącić z równowagi i przy dobrej okazji wyrwać mu butelkę. Jeżeli się jej udało to z cichym okrzykiem zwycięstwa pragnie uszczknąć trochę napoju z procentami. Jeżeli nie, to dalej walczy jak lwica. - A tak naprawdę, to chciałabym zobaczyć jak to jest być wysoko nad ziemią i się nie bać. – Powiedziała w przypływie szczerości, starając się uniknąć kontaktu z oczyma Heńka. Zagryzła wargę i uśmiechnęła się uroczo czując się totalnie głupio, że o tym mówi. Była jednak szczera z niej dziewczyna, nie lubiła niczego ukrywać, jeżeli nie było takiej potrzeby. - Wiem jednak, że jakbym wsiadła jakimś cudem na miotłę to pewnie bym się wydzierała jak oszalała, ale no… Sama nie wiem. Nie, to był głupi pomysł. Zapomnij. – Znowu zaczęła gestykulować, gubiąc się w swoich słowach i zaczęła iść generalnie przed siebie.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 22 Gru 2014, 11:09 | |
| Bycie paskudnym do czegoś zobowiązuje! Nie nabijał się chytrze z Wandy, a podśmiewał, aby móc bez ogródek przyglądać się pełnej skupienia twarzyczce, zmrużonym błyszczącym oczom i bielutkim zębom. To był bardzo miły widok i Henry nie mógł się powstrzymać, żeby się niej nie pośmiać. Nie wyglądała na urażoną, tylko zaskoczoną. Cóż, Lancaster święty nie był! Mina mu zrzedła, gdy go porównała do Filcha. - Aua, to bolało! Jestem od niego przystojniejszy. - obraził się, bo przynajmniej nie śmierdział jak woźny koperkową wodą kolońską, cebulowym mydłem i skarpetkami o zapachu zgniłych jajek. Czuć od niego było piwo kremowe, pastę do zębów i chyba fajek... ale tutaj można polemizować, bo bardzo się krył, że dwa razy od wyjścia ze szpitala ukrywał się w Łazience prefektów i zatruwał powietrze i swój organizm. Lepsze to niż picie na umór, a Henry musi jakoś niezdrowo odreagować raz na jakiś czas. Kobiety zagrożone upadkiem? Pierwsze słyszał. - Serio? To znaczy, że musisz być pod ochroną. - stwierdził wspaniałomyślnie i wzruszył ramionami, nie pozwalając sobie wyrwać butelki piwa, z której dalej pił. Był rozczarowany, że piwo nie było ani trochę waniliowe... - Kto jak kto,ale ty nie powinnaś mieć problemu z chłopakiem. A ta armia adoratorów? Możesz wybierać. - wskazał brodą na młodszych Gryfonów, bo skoro szczerzyli się do Wandy, niechybnie ją uwielbiali i należeli do jej Fan Klubu. Henry też się tam zalicza odkąd zaczęła go otumaniać piernikami. To było chyba oczywiste. Uniósł ręke z piwem nad głową Wandy, aby nie dosięgnęła. I tak wyrwała, nie odmawiając wyzywającemu spojrzeniu. - Masz ci los. A było takie dobre. - poddał się i ruszył do przodu, całkowicie zadowolony bez większego powodu. Roześmiał się trochę zażenowany propozycją znalezienia mu kandydatki. - Doceniam intencje, ale podziękuję. - odpowiedział pół żartem pół serio sięgając po swoje niedopite piwo. Po pierwszym łyku zawód wrócił. Nie było tak dobre jak te Wandy. - Jedną miałem przez pół roku i jej nie pamiętam, to strach pomyśleć co by się stało z drugą. Będę starym kawalerem z piwnym brzuchem jak Gruby Mnich. - poklepał się po brzuchu i dalej zachowywał pogodny ton głosu i mimikę, starając się z dystansem podchodzić do swojej dziury w głowie. - Jeszcze jakaś kiedyś przyjdzie i powie mi, że jest moja żonę i ma sześcioro dzieci, a ja nie będę tego pamiętał. - spojrzał przerażony na Wandę, jakby myśl o małżeństwie i potomstwie wzbudzała w nim największy strach. Żartował sobie, bo skoro dwa razy miał dziurę w pamięci to do trzech razy sztuka. Co chwila zerkał na profil Wandy i szukał haczyka. Coś ewidentnie knuła i starał się nie nabrać na to urocze słodkie spojrzenie niewinnej Krukonki. Ech, dał się nabrac już po paru sekundach i jego czujność uśpiła. Zmarszczył brwi, bo Wanda mówiła... szczerze o lataniu. Chciała, ale się bała. Lancaster nie był pewien, czy to on miałby ją wsadzić na miotłę. Jeszcze zanim zdążył coś odpowiedzieć, już się wycofywała. - Jeśli chcesz, wypożyczę ci Spadającą Gwiazdę. Sam na niej latam, to dobra i bezpieczna miotła. - Henry nigdy nie pożyczał swojej miotły. Nawet Laurel i Dwayne'owi. - Latanie jest niesamowite. Możemy spróbować. Najwyżej jak stracisz pewnośc siebie to wylądujemy. Jeszcze nigdy nie zleciałem ze Spadającej Gwiazdy. - dodał tak dla pewności, żeby uwierzyła, że nic jej nie grozi z dobrą miotłą. Może nie najnowsza na rynku, ale za to bardzo wygodna i Lancastera jeszcze nie zawiodła. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 22 Gru 2014, 11:44 | |
| Wiedziała doskonale, że trafiła w czuły punkt porównując go do woźnego, który przystojniakiem nie był. Widząc minę Henryka zaśmiała się perfidnie, wykonując jakiś taniec zwycięstwa – oczywiście trochę pokraczny, co by był zabawniejszy. Udało się jej go wytrącić z równowagi, teraz to ona była górą! - No teraz to ja nie wiem, Henry. Moooże, możeee troszkę jesteś od niego przystojniejszy. Ale może tyci – tyci. O tyle. – Naśmiewała się dalej z niego, pokazując mu dwoma palcami o ile ten może się poszczycić ładniejszą buźką. Wolała nie przesadzać z komplementowaniem go, kiedy to tak naprawdę facet powinien to robić, a nie odwrotnie. W końcu są lata 70te, więc inne postrzeganie na życie i świat i tak dalej. Lancaster pachniał przyjemnie. Świeżo, z nutką czegoś, czego Wanda nie mogła skojarzyć. Nie był odrzucający, miło spędzało się z nim czas, a to było najważniejsze. Obecnie Puchon zajmował wysokie miejsce w klasyfikacji najlepszych ciach w Hogwarcie. Sama nie wiedziała i nie zauważyła kiedy znalazł się tak blisko pierwszego miejsca. Uśmiechnęła się lekko. - Trzeba będzie mnie trzymać w klatce albo pod kopułą, bo mogę wyginąć! – Otworzyła szerzej usta i zamrugała rozbawiona, zaraz to wyrywając butelkę z piwem i zrobiwszy mały piruecik upiła łyka czy dwa śmiejąc się. - Coś słabo Ci szła ochrona mojego piwa. – Dokuczyła mu i mrugnęła łobuzersko, nie robiąc sobie totalnie nic ze spojrzeń młodych Gryfonów, którzy jej nie interesowali. Połowy nie znała, drugą połowę zazwyczaj ganiała do robienia notatek, więc… Poza tym byli młodsi. Sporo. Ci tutaj chyba nie skończyli jeszcze trzeciej klasy. Przystanęła, dopiero teraz sobie uświadamiając, że Henry jest o niej rok młodszy. Zmarszczyła brwi, mając nadzieję, że chłopak na nią nie wpadnie – mogło zdarzyć się wszystko. Westchnęła i ze smutkiem stwierdziła, że jest zwyczajnie dla niego za stara. Potarła dłonią czoło, a raczej butelką i wznowiła chód, nie mówiąc nic o tym bo ją weźmie za wariatkę. Szczerze mówiąc nie chciała wybierać dziewczyny chłopakowi, z niewiadomych dla jej powodów. Może czułaby się zazdrosna o niego, kiedy to on spędzałby więcej czasu z nową wybranką? Wzruszyła ramionami do swoich myśli. - Nie będę wybierać między kimś kto ma trolla z transmutacji, a kimś kto nie wie kto był dwudziestym ósmym dyrektorem szkoły. – Zaśmiała się, chcąc zatuszować swoje zmieszanie, które z pewnością wynikło z jej ciągłych rozmyślań o koledze, o którym zaczynała myśleć zgoła inaczej niż powinna. Zwróciła na niego spojrzenie piwnych oczu, kiedy ten zaczął mówić o swojej byłej dziewczynie – wesoły ton wrócił, a ten starał się pokazać, że niestraszne mu już są wszelakie luki w pamięci, choć mogło być inaczej. Wyszczerzyła się do niego niepewnie, nie wiedząc jak ma dokładnie zareagować, jednak po chwili podchwyciła żartobliwy ton. - Och tak, nawet nie będziesz wiedział kiedy, a stworzysz swoją własną drużynę quidditcha. Tak źle nie będzie, Henry. Na każdego czeka jakaś druga połowa. Czasami trzeba na nią poczekać, a czasami ona wpada sama na Ciebie. – Powiedziała, wznosząc oczy ku górze by zacząć obserwować błękitne niebo. Nie zapowiadało się na deszcz, obłoki były jasne i przejrzyste, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że zostanie na terenie szkoły było super pomysłem. Szła dalej, obok kolegi i co jakiś czas zerkała na niego zamyślona, znowu bijąc się ze swoimi rozkminami. Jednym uchem złapała to, że ten chce pożyczyć jej miotłę. Gula w gardle zwiększyła się, a Wanda miała problem z przełknięciem jej. Zamrugała, jakby chciała wymazać z pamięci wizje nadmiernej wysokości. Spojrzała szczerze na Lancastera i zaraz uśmiechnęła się delikatnie, mając pietra, jednak chcąc coś w sobie zmienić. Może on jej pomoże zwalczyć strach przed wysokością? - Jeju… No dobrze, możemy spróbować. Tylko uprzedzam, że jestem straszną kaleką. Mogę krzyczeć, mogę tupać. – Uniosła obie dłonie, mówiąc całkowitą prawdę, by pokazać Heńkowi, że nie będzie z nią łatwo. Była panikarą, łatwo można było ją wytrącić z równowagi, kiedy się czegoś bała. Przynajmniej tak się jej teraz wydawało. Poza tym, jeżeli ma się nauczyć Patronusa, to warto przełamać wszelkie bariery. Bo czymże jest latanie na miotle w obliczu śmierci? Nie wiedziała co się dzieje z miotłą blondyna, czy daje ją komukolwiek tykać czy nie. Poczułaby się z pewnością wyróżniona gdyby wiedziała, że nie. Spuściła wzrok i zaśmiała się nerwowo. - Ty nie, ale ja mogę być pierwszą, która zleci. No ale dobra, bez ryzyka nie ma zabawy, tak? – Spytała czysto retorycznie i zacisnęła dłoń na szyi butelki, z której zaraz to upiła resztę piwa. Nie zostało w niej nic, dlatego też jednym krótkim ruchem nadgarstka dziewczyna pozbyła się pustego szkła. Znowu zerknęła na jasnowłosego, a kącik jej ust nieznacznie drgnął. - Oszalałam, ale chodź. Całe szczęście, że jesteś wybitnym uzdrowicielem. Jeżeli teraz czuje się przy nim bezpiecznie, to co będzie na boisku? Doceniała jego starania i to nawet bardzo. Myślała, że chłopak zaprzestanie namawiania jej na wejście na miotłę.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 22 Gru 2014, 12:07 | |
| Wzniósł oczy ku niebu. Filch, znowu o nim gadają. Ten to dopiero jest sławny. Główny bohater wszelakich dowcipów. - Uff, to super. - odetchnął z ulgą teatralnie, że jednak jest bardziej urodziwy od woźnego. Nie kontynuował droczenia się z nią na ten temat, bo jeszcze by oboje nieumyślnie uwierzyli w niesamowitą urodę Henry'ego, a prawda była taka, że jakoś specjalnie się nie wyróżniał. Przeciętny, zwykły Puchon i oto tez chodziło. Wandy trochę bał się komplementować,bo z tym trzeba uważać, aby nie popsuć smaku w relacji. Jeszcze go nie opuściło tajemnicze wrażenie deja vu i myśl, że mogłoby do czegoś między nim dojść, co niechybnie popsułoby ich znajomość. - Ja bym na twoim miejscu wolał być trzymany w czyimś łóżku niż w klatkach czy schowkach. - wyszczerzył się, rzucając odważniejszy żart, od którego na szczęście nie poczerwieniał jak piwonia. Utopił gardło w dużym strumieniu piwa. Coś mu w ustach zaschło. Jeszcze ze dwie butelki napoju bogów, a będą się ścigać kto pierwszy zdąży do łazienki. - Prowokuj mnie dalej, Wando. - puścił jej oczko. Absolutnie nie myślał o różnicy wiekowej. Ba, jego to nie obchodziło. Rok różnicy, to naprawdę o wiele więcej doświadczeń i przeżyć... Puchon nie marnował myśli na tak marne pierdoły. Parsknął śmiechem wysłuchując wymagań Wandy. No tak, Krukonka z krwi i kości. - Zaczynam się ciebie bać. Tylko jak wydasz dekret pt "Przyjaźnię się z osobami mającymi Powyżej Oczekiwań z eliksirów" to uprzedź mnie wcześniej, okej? Powkuwam. - mówił to śmiertelnie poważnie! Trzeba sprostać wymaganiom, imponującym wymaganiom. Na takich zasadach Henry mógłby co najwyżej przyjaźnić się z Wierzbą Bijącą, a ona do przyjaźnie nastawionych nie należy. Jeszcze zechciałaby kogoś przytulić i wysłać jednocześnie na urlop do Skrzydła Szpitalnego. Minę miał trochę niemądrą i niezrozumiałą, wysłuchując o szukaniu swojej drugiej połówki. Czemu oni rozmawiają o takich głupotach? Jeszcze chwila, a znowu oboje będą zażenowani, bo jakby nie patrzeć, starali się przyjaźnić i nie widzieć w tym drugiego dna. Henry uniósł przed oczy Wandy swoją butelkę piwa. - To moja druga połówka. Trzecia to Magomedia dla zaawansowanych, a czwarta to Nero. - stwierdził, bo tak było bezpieczniej. Henry ukrywał złość na Soleil. Ani razu się z nią nie widział, nie wyjaśnili sobie absolutnie nic. A więc ich "związek" był nieważny, skoro Soleil Larsen nie mogła znieśc jego widoku? Henry czuł się jakby schodził po schodach w ciemności i nie mógł trafić na niższy stopień. - Ok, w powietrzu wrzasków nie słychać. - wyszczerzył się złośliwie, całkiem mile zaskoczony, że Wanda podjęła wyzwanie. Spróbować nie zaszkodzi, a mogą sie przy tym świetnie zabawić. Puchon przy okazji sprawdzi w jakim stanie będzie jego potylica,jak przeleci w powietrzu całe boisko z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę. Jeśli przeżyje, rozpocznie intensywne treningi quidditcha. Brakowało mu parę osób,najwyżej weźmie z rezerwy. - Spokojna głowa, latanie to czysta przyjemność, jeśli zaufasz miotle.- powiedział łagodnie i skręcił dróżką w stronę boiska. Musieli przejść całe błonia, a zajęło im to raptem parę minut. Serce mu podskoczyło jak był już blisko murawy. Qudditch, jak on dawno nie latał. Przywołał do siebie Spadającą Gwiazdę i przedstawił ją Wandzie. Dumny jak borsuk.
[zmiana tematu Wanda & Henry] |
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 04 Sty 2015, 19:11 | |
| Przeczekał aż wszyscy opuszczą Pokój Wspólny Slytherinu. Od początku panowało jakieś zamieszanie, nikt nie mógł opuszczać swoich dormitoriów. Christophera jednak to nie obchodziło. Postanowił, że spotka się dzisiaj z Thetis i nic nie mogło mu w tym przeszkodzić. Ubrał się uroczyście, ale też nie przesadził. Nie szli do jakiejś drogiej restaruacji – to miało być zwykłe spotkanie dwójki przyjaciół. Nie przyznawał się, że jednak gdzieś w głębi coś do niej czuł. Nie chciał tego zniszczyć, a poza tym Thet była zmienna. Co prawda kiedyś wspominała mu o jakiejś chorobie, ale on sam nie wiedział na czym to polega. Szedł przez ciemny korytarz. Nie dostawał się tam ani jeden promień światła. Okna były zasłonięte, więc księżyc nie mógł wypełnić swojej roli. Cały czas oglądał się za siebie, żeby sprawdzić, czy nie podąża za nim jakiś ciekawski uczniak. Cóż… Wtedy spotkałoby go nieszczęście, bo Chris nie lubi szpiegów. Najbardziej jednak musiał uważać na Filcha u którego niedawno odpracowywał szlaban. Gdyby go znowu złapał to z pewnością dostałby jeszcze gorszą karę. Był już blisko Sali Wejściowej. Przeczesał ręką swoje ciemne, bujne włosy i wyszedł na zewnątrz. Nie było tam ani śladu cienia. Usiadł na ławce pod oknem – tak żeby nikt go nie zauważył. Bo nie wiedział, czy jakiś nauczyciel nie siedział w swoim gabinecie i oglądal dziedzińca. Schował się więc w cieniu i wyczekiwał jej przyjścia. Na jego twarzy malował się chytry uśmieszek, opierał się o kamienną ścianę i wypatrywał długich blond włosów. Co jak co, ale jej poznałby z promienia kilomatra – były tak jasne, a w dodatku był wieczór. Był tak zamyślony, że nie zauważył wiszącego na ciemnym niebie znaku. Zielona smuga kształtująca się w czaszkę z wystającym z jamy ustnej wężem. Znak Czarnego Pana. |
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 05 Sty 2015, 17:41 | |
| // jakiś czas po wydarzeniach w salonie Thestis całe popołudnie spędziła przy książkach, miała zamiar skończyć dziś wszystkie prawce domowe, które zdążyli im już zadać nauczyciele. Pomimo prywatnych dramatów, nie chciała opuszczać żadnych zajęć, a tym bardziej olewać prac domowych, zwłaszcza, że rodzice byli na nią delikatnie mówiąc źli, gdy otrzymali wyniki z egzaminów. Jakie było zdziwienie blondynki, kiedy na poręczy jej łóżka wylądowała sowa z liścikiem przywiązanym do nóżki. Panienka Morgenstern rozejrzała się po dormitorium, jednak nikogo poza nią w nim nie było, a więc list musiał być do niej. Któż mógł być jego nadawcą? W pierwszej chwili pomyślała, że to Gilbert, lecz szybko odgoniła od siebie tą myśl, od czasu wspólnej nocy w salonie pianistki, oboje unikali się nawzajem i dobrze im to wychodziło. Nie chcąc żyć w dłuższej niepewności, odwiązała zawiniątek papieru, częstując przy okazji sówkę smakołykiem. Rozwinęła list, wtedy rozpoznała ten charakter pisma, na jej różowych ustach pojawił się szeroki uśmiech. Równo o 21-ej wyszła z dormitorium starając się przy tym nie obudzić reszty dziewczyn, wymykanie się po nocach było dla niej chlebem powszednim, nie raz i nie dwa uciekała z domu, chcąc choć na chwilę uwolnić się od rodziców, również wypady do Zakazanego Lasu były jej dość często uprawianą praktyką. Ubrana w biały sweter i czarną mini ruszyła korytarzami zamku, który nocą wydawał się mroczny i przepełniony złą magią. Uważając by nie wpaść na Panią Norris, Filcha czy innego pracownika Hogwartu, wyszła przez boczną bramę na dziedziniec. Nie wiedziała dokładnie, w którym miejscu znajduje się Chris, jednakże jej uwadze nie umknął Znak Czarnego Pana, który rozświetlał zachmurzone niebo. Przez jej ciało przeszedł lodowaty dreszcz, choć zapewne nawet nie miała powodów, by się czegokolwiek obawiać. Ktoś kto wyczarował ten znak, mógł być już dawno daleko stąd, mimo wszystko dziwił ją fakt, że nikt nie zajął się tym „widowiskiem”. – Richardson! Gdzie się tym razem ukrywasz? – krzyknęła w ciemność, miała nadzieję, że chłopak jest gdzieś w pobliżu, w końcu nie spóźniła się tak bardzo. |
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 05 Sty 2015, 18:12 | |
| Schował ręce w kieszeń i spojrzał w ciemne niebo. Usłane było złotymi gwiazdami, częściowo zasłoniętymi przez znak. Christopher rozpoznał go od razu. Wiele razy wisiał na niebie i straszył mugoli, jak i niektórych czarodziejów. Oznaczał on nic innego jak śmierć. Przeciwnik, który dopadnie każdego. W swoim czasie, ale dopadnie. Było to nieuniknione. Nikt nie mógł temu zaradzić. Jego twarz wykrzywił chytry uśmieszek. Opierając się o ścianę stawał się jeszcze bardziej niewidoczny. Dziewczyna się spóźniała. Specjalnie? Czy może nie chciała w ogóle przyjść. W końcu jednak usłyszał ten autentyczny krzyk, który od razu rozpoznał. Odepchnął się od betonowej ściany i zbliżył się do dziewczyny. Jej połyskujące blond włosy wypatrzyłby z promienia kilometra. Obrzucił ją pociągającym spojrzeniem. Nie mógł inaczej określić jej wyglądu… Wyglądała seksownie. Zawsze uznawano ją za urodziwą niewiastę i taka też była. Richardson musiał przyznać, że cholernie go pociągała i często musiał powstrzymywać się przed zrobieniem jakiejś głupoty. - Thetis Morgenstern. Najpiękniejsza Krukonka. Po nazwisku jak po pysku, ale tobie mogę wybaczyć – uśmiechnął się zawiadacko. Podszedł do niej, przywitali się, po czym ruszyli przed siebie. Jego wzrok pokierował się ponownie na czaszkę z wężem. – W Wspólnym Slytherinu krążą pogłoski, że ktoś otruł Roginsky’ego. Ale schodząc z tego smętnego tematu… Dla mnie się tak wystroiłaś? – wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu, który pojawiał się na jego twarzy tylko w jej towarzystwie. Podrzucił zieloną piłkę w swojej lewej dłoni. |
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 05 Sty 2015, 19:07 | |
| Przez krótki czas Thetis nie widziała niczego poza ciemnością, która bardzo często sprawiała, iż jej wyobraźnia szalała. Teraz nawet niewinny krzak wyglądał jak potwór, a Znak Czarnego Pana malujący się na gwieździstym niebie sprawiał, że dziedziniec wyglądał bardziej złowieszczo niż zazwyczaj. Na szczęście dziewczynie udawało się zachować zimną krew, właściwie kogo powinna się bać? Gdyby spotkała kogoś niepożądanego, wzniosła by alarm, a wtedy inni przybyliby z pomocą, na szczęście nie nic takiego się nie działo. Słysząc swoje imię i nazwisko uśmiechnęła się. Był to dobrze znany jej głos, należący do wyjątkowego Ślizgona, gdyż tylko jego jako jedynego wychowanka Salazara Thetis darzyła dużą sympatią. –Zdziwiłabym się, gdybyś tego nie zrobił – odpowiedziała na jego słowa, przytulając na powitanie. Świadomość, iż jest blisko sprawiała, że czuła się o wiele lepiej. Lubiła jego towarzystwo, byli do siebie bardzo podobni, więc ani jedno ani drugie nigdy nie krytykowało siebie nawzajem. Wręcz przeciwnie, często razem pakowali się w nielada kłopoty, chcąc się zabawić. Jakoś nie zastanawiali się wcześniej czy dana „zabawa” jest legalna czy też nie. Wielu pewnie potępiało ich znajomość, lecz dla nich opinia innych była mało istotna. -Roginsky’ego? Wiadomo kto dopuścił się tego czynu? – zapytała zainteresowana tematem, już dawno w szkole nie działo się nic ciekawego. Zatrucie nauczyciela, Mroczy Znak, wszystko wskazuje na to, że Voldemort się powoli rozkręca, a przecież to dopiero pierwsze tygodnie szkoły. Słysząc jego pytanie, prychnęła pod nosem – Chciałbyś! – odparła – Poza tym wyglądam normalnie - dodała idąc z nim ramie w ramie. –Więc jakie mamy plany na dzisiejszą noc? – zapytała po chwili, była ciekawa co też tym razem wymyślił Chris, jego pomysły były zawsze szalone, a do tego niebezpieczne. Czyli to co dziewczyna uwielbiała.
|
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 05 Sty 2015, 20:17 | |
| Mrok powoli pochłaniał dwójkę młodych ludzi przemierzających przez dziedziniec Hogwartu. Wyglądali na zadowolonych z swojego towarzystwa. Christophera ogarniała dziwna euforia, która chyba nie zamierzała go szybko opuścić. Przynajmniej do czasu kiedy mógł rozmawiać z panną Morgenstern. Kiedy tylko na nią patrzył, na jego twarzy pojawiał się banan. Jeszcze raz obrzucił ją namiętnym spojrzeniem i nie mógł nacieszyć swoich oczu. Dziewczyna otwarcie okazywała zainteresowanie zaistaniałą sytuacją. - Cóż… Właśnie w tej chwili moje życie traci sens – mruknął głosem ociekającym udawanym smutkiem. – Wyglądasz lepiej niż wila, Thet. Masz z nimi jakieś powiązania? – uśmiechnął się ciepło. Tak robił jedynie w jej towarzystwie. Przy kim innym byłby to uśmiech chytry, wredny lub szyderczy. Z ust dziewczyny poleciały kolejne słowa. – Plany? Czy zawsze muszę jakieś mieć, gdy chcę się z tobą spotkać? Ale jeśli chcesz wiedziec… Ja mam wiele pomysłów, planów. Moglibyśmy spędzić wspólnie bardzo upojne chwile – mruknął uwodzicielskim głosem. Zaśmiał się i spojrzał w jej hipnotyzujące oczy. – Ale jeśli chcesz to możemy wybić komuś okno albo przejść się do Zakazanego Lasu. To właśnie w lesie jest najfaniej. Ale trzeba by uważać na Skarsgard, która uczy Sztuki Przetrwania. Ona spędza tam dużo czasu, więc może nam w każdej chwili dać szlaban. Chyba, że masz jakieś inne propozycje – zapytał z ciekawością w oczach
|
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 05 Sty 2015, 22:49 | |
| Nocą, choć dziedziniec wydawał się złowieszczy i straszny, miał w sobie coś magicznego. Thetis lubiła nocne spacery, wokół panowała cisza, przerywana od czasu do czasu odgłosami natury. Nigdzie nie było widać innych uczniów czy pracowników Hogwartu, wszystkie rozmowy ucichły, kroki zniknęły. Wiele osób pogrążonych było w głębokim śnie, a ta dwójka? Oni przemierzali przez dziedziniec, pogrążeni w mroku. Miło było ponownie ujrzeć uśmiechniętą twarz Chrisa, Thetis uwielbiała jego uśmiech, choć rzadko kiedy go widziała. To, że należał do domu Salazara, samo to sprawiało iż wymagane było od niego utrzymanie zimnej krwi w każdej sytuacji. Często uczniów z tego domu nazywano bezdusznymi, pozbawionymi jakichkolwiek skrupułów, co nie zawsze było prawdziwym osądem. Wśród przyszłych Śmierciożerów, byli też tacy którzy całkowicie nie zgadzali się z poglądami Voldemorta. -Bardzo mi przykro z tego powodu, Richardson. – odparła uśmiechając się wrednie. Wiedziała, że chłopak sobie z niej żartuje. Nigdy nie przypuszczała, iż może on widzieć w niej coś więcej niż tylko przyjaciółkę. Znali się od dawna, chłopak w tym czasie miał wiele dziewczyn, choć jej w pamięci najbardziej utkwiła Bridgit. Pamiętała ten związek, a raczej związki, gdyż para ciągle zrywała i schodziła się ponownie. –A co u Twojej ukochanej, Bridgit? Już wróciliście do siebie? – zapytała ni stąd ni zowąd. Była ciekawa, co tym razem dzieje się w życiu sercowym jej przyjaciela. -Jeśli mam być szczera, nie mam pojęcia. Moja matka niechętnie mówi o tej magicznej stronie rodziny – odpowiedziała na jego pytanie, wzruszając ramionami. Sam była ciekawa czy w jej żyłach płynie krew wili. –Myślisz, że jest jakiś test by się tego dowiedzieć? – zapytała unosząc jedna brew do góry w zabawnym geście, po czym zaśmiała się perliście. Podskoczyła lekko do góry na jednej nodze by wykonać obrót tak, że teraz szła przed Christopherem, jednakże jej twarz ciągle zwrócona była w stronę chłopaka, w ten sposób, zupełnie nie miała pojęcia co znajduje się przed nią. -Upojnie? – zadała kolejne pytanie, wyłapując słowo, które brzmiało jej dwuznacznie, czyżby chłopak coś sugerował? –Masz jakiś konkretne propozycje? – dodała, przygryzając delikatnie dolną wargę, trzeba przyznać, iż chłopak był dla niej bardzo pociągający, jednak nigdy wcześniej nie patrzyła na niego jak obiekt westchnień. - Hm…zakazany las to ciekawy pomysł, jednakże bardziej interesuje mnie…to – oznajmiła wskazując palcem na Mroczy Znak. –A do tego zatrucie, jednego ze Śmierciożerów, to może być ciekawe śledztwo, nie sądzisz? Ja mogę być Scherlockiem Holmesem, a ty moim Wilsonem. – powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach.
|
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 05 Sty 2015, 23:45 | |
| Wszystko było dobrze, gdy nie usłyszał wzmianki o Bridget. Thetis często dopytywała się o jego dziewczynę, z którą się schodził i rozstawał. W jego oczach zabłysły niebezpieczne ogniki, więc odwrócił wzrok, żeby nie zauważyła tego blondynka. Nie chciał jej zdenerwować, bo przestraszyć jej się właściwie nie dało. Dużo czasu razem spędzali i wiedziała w jaki sposób go opanować. Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił wcześniej nabrane powietrze. Ponownie spojrzał w jej hipnotyzujące oczy. Nie trudno było stwierdzić, że dziewczyna jest tym zaciekawiona. - Nie. Nie jesteśmy razem – syknął lekko zdenerwowany. Zerwali już na początku piątej klasy i nie mieli powodu do wracać. Zresztą, Bridget na pewno miała już innego chłopaka, a Christopher zaczał interesować się innymi dziewczynami wśród, których była Thet. Ale nie zamierzał jej tego mówić. Uśmiechnął się zawiadacko, gdy tylko usłyszał kolejne słowa dziewczyny. Dobrze znała ten uśmieszek, często pojawiał się na jego twarzy. – Może coś sugeruje. A może nie? W każdym razie mogę coś zaoferować, Thet. Mi nie będzie przeszkadzać seks w lesie - zaśmiał się ponownie. Znowu powrócił ten uwodzicielski głos, który przeznaczał jedynie dla niewiast, które przypadły mu do gustu. Możliwe było, że Morgenstern miała jakieś geny wili. Richardson nie widział wielu półwili, jednak z pewnością dorównywała urodą tym magicznym stworzeniom. – Ale nie trzeba sprawdzać. Bo ty oczarowujesz każdego chłopaka, który znajduje się w twoim otoczeniu – zaśmiał się i objął ją ramieniem. Był to przyjacielski gest, który często sobie okazywali. Oboje sobie na takie pozwalali, więc nie było żadnego problemu. W końcu uwaga szesnastolatków powróciła do Mrocznego Znaku, który cały czas widniał na usłanym gwiazdami niebie. Zastanawiało go dlaczego Voldemort wykorzystał swojego szpiega do otrucia nauczyciela. Przecież coś mogło się nie udać. Podczas działanai do gabinetu mogła wpaść jakaś nieproszona osoba. Ale Czarny Pan właśnie po to miał swoich popleczników. Żeby ich wystawiać. Christopher tego nie rozumiał i za wszelką cenę chciał dołączyć do jego grona. Nie wiedział, że to nie jest takie proste. Tylko nieliczni dostępują tego ‘’zaszczytu’’. Tylko nieliczni przeżyją spotkanie z nim. Różne misje, na których można stracić wolność, a nawet życie. Richardson nienawidził mugolaków i osób półkrwi, które mu kiedyś podpadły. Wyjątkiem była Thetis, z którą przyjaźnił się od pierwszej klasy. Wspierali sięw trudnych chwilach, byli przy sobie, mogli liczyć na swoje towarzystwo. – Mroczny Znak? Cóż… Pan Vo pragnie pozabijać zagrażające mu osoby. Może uznał Roginsky’ego za wroga, który musi być wyeliminowany. Sam nie wiem. Powiem ci wszystko czego dowiem się w Pokoju Wspólnym. Lacroix pewnie opowie to wszystkim Ślizgonom, więc wyrwę od kogoś informacje i tyle. A jaka jest twoja teoria? – zapytał zaciekawiony. Interesowało go jej zdanie. Co prawda, nie chciał z nią rozmawiać o takim mrocznym wydarzeniu, ale skoro chciała to jakoś wytrzymywał. Miał nadzieje na miłe, przyjacielskie spotkanie. Ale nie należało się spodziewać od Thet kompletnego niezainteresowania tą czaszką. Zawsze lubiła te mroczniejsze tematy i nigdy nie mogła odpuścić, gdy miała o nich okazje porozmawiać. Słuchał jej uważnie, nie mogło mu umknąć żadne wypowiedziane przez nią słowo. Miała piękny głos. Chciał go słyszeć zawsze, ale nie mógł. Dlatego starał się z nią spotykać, jak najczęściej. Żeby utrzymać tę przyjaźń.
|
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 06 Sty 2015, 00:27 | |
| Thetis wiedziała, że temat Bridget jest dla chłopaka ciężki, biorą ich burzliwy związek, jednak z jakiś powodów chciała wiedzieć czy nadal są parą. Gryfonka nie zasługiwała na Chrisa, nie potrafiła go docenić. Panna Morgenstern była egoistyczną osobą i nigdy nie twierdziła, iż jest inaczej, choć przy Bridget była niewiniątkiem. Brunetka nie widziała nikogo poza czubkiem własnego nosa, a sama Thet jakoś za nią nie przeszkadzała. Wynikało to zapewne z tego, że Chris był jej przyjacielem, a ona nienawidziła gdy ktoś krzywdził w jakikolwiek sposób bliskie jej osoby. Słysząc odpowiedź Ślizgona, uśmiechnęła się delikatnie. –To dobrze, ta zołza nie zasługiwała na ciebie – stwierdziła, podchodząc do niego i dając buziaka w policzek, tak na pocieszenie. Zaśmiała się na kolejne słowa wychowanka Salazara –Richardson, znamy się już trochę, więc powinieneś wiedzieć, że do łóżka z chłopakami idę dopiero po trzeciej randce, a ty nie zabrałeś mnie nawet na pierwszą – powiedziała, z udawanym wyrzutem, zatrzymując się przed nim i skrzyżowała dłonie na piersi. –Jak mi to wytłumaczysz?! – zapytała unosząc brew do góry, po czym zaczęła tupać nogą. Zastanawiała się, jak chłopak zareaguje na jej słowa. Bardzo często żartowali sobie w podobny sposób, jednak żadne z nich nie posunęło się dalej. Chris miał wtedy Bridget, a ona sama była w związku z Gilbertem, którego nadal kochała. Wiedziała, że ten związek nie ma przyszłości, ale nie łatwo jest się pozbyć swoich uczuć wobec drugiej osoby, nawet nie pochwaliła się Chrisowi, że skończyła z Gryfonem już całkowicie. -Naprawdę? – odpowiedziała na jego słowa, uśmiechając się delikatnie –A jeśli już o tym mowa, zapomniałam Ci wspomnieć, że pożegnałam się z Nilssonem. Możesz uwierzyć, że niejaka Chayenne została jego narzeczoną? – zadała kolejne pytanie, on i Chay należeli do jednego domu, więc zapewne brunet posiadał jakieś informacje na ten temat, których ona sama była bardzo ciekawa. Wysłuchała uważnie słów Ślizgona, choć jego teoria była nieco naciągana, w końcu Roginsk’y był dość ważną osobą w szeregach Czarnego Pana, chociażby dlatego, że należał do grona pedagogicznego Hogwartu. –Moim zdaniem Voldemort nie pozbywałby się go w taki sposób. Wiesz Roginsk’y ma dojścia w szkole, a to sprawia, iż Czarny Pan ma informacje z pierwszej ręki. Wie co dzieje się w szkole, a także zna poczynania naszego dyrektora. Myślę, że Znak ma uświadomić nam, iż w jego szeregi wstąpiła nowa osoba i powinniśmy się bać. – powiedziała, z delikatnym uśmiechem na ustać, lecz tak naprawdę nie było jej to śmiechu. Ona sama zapewne znajdowała się na czarnej liście, była półkrwi, a więc należała do nieczystych. To sprawiało, że mogła być kolejną ofiarą Śmierciożerców. Nie okazywała swoich uczuć, lecz bała się tego jak mroczne czasy nastają z powodu rozszerzających się szeregów Czarnego Pana, teraz nikomu nie można było ufać, gdyż nawet przyjaciel mógł wbić nam nóż prosto w serce. Thetis bała się nie tylko o siebie, ale również i rodziców. Jak każda nastolatka narzekała na ich zachowanie, wkurzała się gdy dawali jej szlabany, jednak byli jej rodzicami i kochała ich najbardziej na świecie, nie byłaby w stanie żyć bez nich. -Christopher, a jak jest z Tobą? Chciałbyś być jednym z nich? – zapytała całkowicie poważnie.
|
| | | The author of this message was banned from the forum - See the message | Diarmuid Ua Duibhne
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 06 Sty 2015, 01:39 | |
| Zamieszanie jakie rozpętało się tego, zdawałoby się, całkiem spokojnego wieczoru, porządnie wstrząsnęło posadami zamku, poruszyło uczniów, nauczycieli i stacjonujących w szkole aurorów. To w końcu pod ich nosem jeden z profesorów został otruty, a Mroczny Znak zalęgł się na niebie niczym tocząca ciało skaza, drażniąc, prowokując, strasząc. Wywołując te wszystkie emocje, jakich ani dzieci, nad którymi zlecono im opiekę, ani nauczyciele, którzy mieli inne problemy, nie powinni zaznać pod obecność Brygady. Diarmuida zżerała wściekłość. Dosłownie i w przenośni. Przetrząsnęli każdy cal Hogwartu, zajrzeli do każdej klasy, do każdego ukrytego przejścia, do kuchni i wszystkich wież. Nie znaleźli winnego, ba, nie udało im się nawet zlokalizować możliwej drogi ucieczki gagatka, co wcale nie poprawiało sytuacji - mogło bowiem oznaczać, że osobnik, który poważył się na tak podły podstęp wciąż przebywał gdzieś w okolicy lub był jednym z mieszkańców zamku. Ua Duibhne nie podzielił się tymi spostrzeżeniami z żadnym ze swoim podwładnych, nie chcąc dodatkowo straszyć i tak roztrzęsionej Chantal, choć wiedział, że każdy z nich pomyślał to samo. Hogwart nie był dłużej bezpieczny. Przemierzał korytarze szybkim, nerwowym krokiem, rozglądając się czujnie, przemykając cicho w miejscach w których obrazy uciszyły się już i zapadły w nieźle zamarkowaną drzemkę; w każdej chwili gotowe do plotek, paniki i krzyków, teraz usnęły razem z zamkiem, oddychając bezszelestnie w rytm kroków Diarmuida. Nie sądził, że spotka kogoś poza wyznaczonymi do patrolowania zamku aurorami i kilkoma nauczycielami, którzy zgłosili się w ramach wolontariatu do pełnienia tego niewdzięcznego zadania - kiedy uczniowie opuszczali Wielką Salę w ciasnych, kłopotliwie sporych grupkach, wszyscy wyglądali na wystarczająco wstrząśniętych, by choć tej jednej nocy nie komplikować kadrze życia niemądrymi pomysłami. Kiedy jednak postawił pierwszy krok na dziedzińcu zrozumiał, że minie jeszcze wiele lat i wiele wody w rzece upłynie, nim choć w kilku procentach pojmie system rozumowania nastolatków. A przecież sam wychowywał swojego brata, do diabła, sprawiając, że wyrósł na wcale porządnego dzieciaka. Nie kojarzył ani dziewczyny, ani chłopaka, chociaż w duchu postanowił, że nadrobi to bardzo szybko. Wyłonił się z cienia cicho, niespodziewanie, jak na aurora przystało, zaciskając dłonie na szatach niepokornego Ślizgona i jego, jak się okazało, Krukońskiej towarzyszki. I choć zwykle pogroziłby im jedynie palcem, pobłażliwie zerkając przez przymrużone powieki na romantyczne wieczorne schadzki, tego wieczoru był wściekły, zaniepokojony i nie należało go drażnić. - Proszę, proszę. Patrzcie, co też kot przyniósł - warknął nieprzyjemnym tonem, osadzając dwójkę w miejscu, nim zdążyło im przyjść do głowy, by spróbować uciekać - Imiona i klasa. Natychmiast. I nie każcie mi powtarzać.
|
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 06 Sty 2015, 16:24 | |
| Nie przeszkadzał mu stosunek Thetis do jego bylej dziewczyny. W tamtej chwili Christopher też nienawidził Bridget, która zapewne już lądowała w łóżku z jakimś chłopakiem. Duża część Hogwartu dziwiła się, dlaczego tiara nie przydzieliła ją do domu węża. Najbardziej by tam pasowała, a tym czasem siedziała w Gryffindorze. Przypominając sobie brunetkę mimowolnie parsknął śmiechem. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Nienawidził jej, a jednocześnie uwielbiał. Ich uczucia były mieszane, jednak wszyscy wiedzieli, że na przyszłość nie było żadnych szans. Prędzej czy później rozstaliby się i poszli własnymi drogami. A poza tym znudziła mu się. Już miał coś powiedzieć, gdy poczuł, jak Thetis muska swoimi wargami jego policzek. Na jego twarzy pojawił się niezauważalny uśmiech. - Stawiam galeona, że teraz z kimś się pieprzy – zaśmiał się. Morgenstern zawsze stawała po jego stronie. Nie przypominał i nie chciał sobie przypomnieć kiedy tak nie było. Byli najlepszymi przyjaciółmi i wiele osób o tym wiedziało. Nie każdy to tolerował, jednakże ich to nie obchodziło. Inni mogli mówić sobie co chcą, a oni i tak mieli swoje zdanie, którego nie zmieniali. Przystanął na kolejne słowa wypowiedziane z ust dziewczyny. Założyła ręce na piersiach, a jego wzrok powędrował właśnie w to miejsce. Rozchylił lekko usta w udawanym grymasie – Nie moja wina, że jesteś zajmowana przez Gilberta. A poza tym jeśli chcesz to możemy potraktować nasze spotkania jak randki. A takich uzbiera się całkiem sporo więc w każdej chwili możemy… - znowu się roześmiał. Przy niej czuł się szczęśliwym człowiekiem i wszystkie chęci na dręczenie mugolaków odchodziły. Opuszczały go choć nie chciały znaleźć drogi ucieczki. Jego umysł je przeganiał. Wracały dopiero wtedy, gdy odchodziła ona. Gdzieś w głębi tego Christophera, który dokuczał wybranym przez siebie osobą krył się dobry on. Inny on. Jednak już od najmłodszych lat wychowywano go na takiego, a nie innego. Nie można było go zmienić. I wtedy usłyszał o ich zerwaniu. Zacisnął pięści aż zbielały mu knykcie. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Cieszył się, może miał jakieś szanse. Ale nie chciał, żeby ona cierpiała. Pragnął jej szczęścia. Jej bliskości. Uśmiechu. Była idealna. Zerwała z Gryfonem, ale nadal go kochała. Chrisa traktowała jak zwykłego przyjaciela, z którym może pogadać i wyrzucić swoje uczucia. Zorientował się, że zbyt długo milczy, zbyt dużo uczuć zdradza i postanowił to jak najszybciej przerwać. Zacisnął swoje białe zęby i wycedził przez zaciśnięte zęby. – To on ciebie zostawił? – Tylko tyle miał do powiedzenia. Czekał cierpliwie na jej odpowiedź. W tej kwestii była najważniejsza. Wiele miał rozstań, ale jakoś tego nie przeżywał. Bo w sumie to on najczęściej rzucał swoje teraz byłe dziewczyny. Owszem, zdarzyło się, że Bridget zostawiła go dla innego. Bo nie chciał spotkać się z nią wakacje, ignorował ją. Ale mieszkali w zupełnie innych miejscowościach i nie mieli się jak spotkać. A skoro listy jej nie wystarczyły to do widzenia trzeba było powiedzieć. Nie zależało mu na tej Gryfonce. Bo gdyby tak było to by się pofatygował i nawet poleciał do niej na miotle. Ignorując prawo czarodziejów. Był jeszcze głupim szczeniakiem, który nie traktował tego uczucia poważnie. Było ono najsilniejszym z uczuć, a tak łatwe do zniszczenia. Teoria dziewczyny była bardzo prawdopodobna, ale nie wiedział co powiedzieć. Przytaknął i wysłuchał jej kolejnych słów, które bardzo nim wstrząsnęły. Chciała wiedzieć, czy chciał należeć do grona Czarnego Pana. Głośno przełknął ślinę i ponownie odwrócił wzrok. Co miał jej odpowiedź? Że tak? Oczywiście? Bo nienawidzi mugolaków i zgadza się z jego prawami? Nie. Powinien być wobec niej szczerzy, jednak nie mógł. Postanowił więc powiedzieć prawdę, ale tak, żeby tego nie poznała. Jego ton ociekał sarkazmem i ironią. Mogła pomyśleć, że udawał. Dobrze go znała – wiedział, że mogła szybko się poznać, jednak musiał coś odpowiedzieć. - Tak. Chciałbym zabijać mugolaków, wytępić ich do końca. Pragnę wstąpić do jego szeregów – wyznał. Spojrzał na jej prawie nagie nogi. Była mroźna noc, a Thet na pewno było zimno. Górną część jej stroju stanowił ciepły sweter, jednak mini nie pomagała. – Chodźmy do środka – rzucił krótko chwytając ją za zimną dłoń. Już miał ją pociągnąć ją do środka, gdy ktoś chwycił go za szatę. Był to nauczyciel transmutacji, Diarmuid. Spojrzał w jego lodowate oczy. Na twarz Richardsona wkradł się prawie niezauważalny, chytry uśmieszek. – Profesorze, mieliśmy iść do środka. Mojej towarzyszce jest bardzo zimno i trzeba ją rozgrzać – parsknął śmiechem. Wiedział, że będą mieli przerąbane, jednak skoro tak miało być to trzeba było korzystać.
|
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 06 Sty 2015, 18:40 | |
| Thetis nigdy nie popierała związku Chrisa i Bridget, choć często starała się w jakiś sposób tolerować Gryfonkę. Czasami gdy spotykali się w większej grupie blondynka starała się zachowywać choć niewielkie pozory i być uprzejmą wobec dziewczyny. Przychodziło jej to z trudem, gdyż nie raz widziała jak załamany jest przez nią jej przyjaciel, w takich momentach przydawał się jej talent aktorski. Niemniej jednak gdy para była razem, Thet nie odważyła się powiedzieć złego słowa na temat Bri, zawsze dopierała słowa w taki sposób, aby nikogo nie urazić. -Galeon to dużo. - stwierdziła –Ale nie będę się z Tobą zakładać, bo nie mnie ją oceniać – dodała z uśmiechem na ustach. –Poza tym, zakończmy jej temat, nie jest on zbyt miły ani dla mnie ani dla ciebie. – oznajmiła, zaciskając delikatnie szczękę. Nie chciała gadać o tej wywłoce, nie było to ani miłe, ani szczególne ważne z kim była teraz dziewczyna i co robiła. Oni powinni zaś skupić się na sobie nawzajem, to było znacznie przyjemniejsze, poza tym teraz kiedy oboje byli woli, może ich przyjaźń przerodzi się w coś znacznie silniejszego. Nie raz i nie dwa blondynka odniosła wrażenie, iż podoba się Ślizgonowi, ona na swój sposób również ją pociągał, a na pewno tą złą jaźń dziewczyny. Imię jej byłego już chłopaka, sprawiło, że serce Krukonki zabiło nieco szybciej, nawet wspomnienie o nim, nadal wywoływało w niej mieszkankę silnych uczuć, których teraz nie była w stanie określić. Dawniej myślała, że to miłość, teraz po tym wszystkim co się wydarzyło zaczęła wątpić w tą teorie, być może Tehtis była nim jedynie zafascynowana. Kolejne jego słowa wywołały perlisty śmiech dziewczyny, była przekona, że nie mówi serio, jednak postanowiła pociągnąć ten temat dalej z bardzo poważnym wyrazem twarzy –Hm…problem w tym, że ja nie zadowalam się byle czym. Musisz się bardziej postarać, aby mi zaimponować. Może wtedy coś z tego będzie. – odparła, podchodząc go niego bliżej, ciągle wpatrywała się w jego oczy. Przygryzła delikatnie dolną wargę, uśmiechając się. Wizja randki z Chrisem przypadła jej bardzo do gusty, choć była pewna, że nie była by to taka prawdziwa randka, a jedynie spotkanie dwóch przyjaciół. Wiedziała, jak zareagowali by państwo Richardson, gdyby dowiedzieli się, że chłopak ma do czynienia z nieczystą. Uwadze Thet nie uszło to, że gdy powiedziała o rozstaniu z Gilbertem, brunet cały się spiął, chwyciła więc jego dłoń, którą kurczowo zaciskał i przyłożyła do swoich ust. –Nie denerwuj się. To ja dałam mu do zrozumienia, że to co było między nami się skończyło na zawsze. Nie będę teraz cierpieć i lamentować. Myślę, że w końcu dorosłam do tego by się z nim rozstać. – wyjaśniła, co rusz całując jego dłoń dopóki nie poczuła, iż zwalnia uścisk. –Tak lepiej. Była ciekawa jakiej odpowiedzi udzieli Christopher, pytania które zadawała były trudne, ale ona sama taka była. Rzadko kto potrafił zaskarbić sobie jej sympatie, a tylko nieliczne osoby znały całą prawdę o niej. Dlatego miała tak mało przyjaciół, właściwie tylko trójkę, całkowicie innych od siebie, ale podobnych w jakimś stopniu do niej. Odpowiedź bruneta nie powinna jej zdziwić, jednak w jakiś sposób sprawiła, że ogarnął ją strach. Dlatego nic nie odpowiedziała, nie chciała pokazać, że się boi. Właściwie nawet nie miała okazji, by coś powiedzieć gdy z ciemności wyłonił się Diarmuid Ua Duibhne, łapiąc ich za szaty. -Niech nas Pan puści. Thetis Morgernstern klasa VI i Christopher Richardsron, również klasa VI. – opowiedziała grzecznie. –Postanowiliśmy wybrać się na spacer, przed zapadnięciem ciszy nocnej. – dodała.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Dziedziniec | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |