|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
The author of this message was banned from the forum - See the message | Diarmuid Ua Duibhne
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 06 Sty 2015, 20:37 | |
| Odwrócił od nich wzrok jedynie na krótki moment, by rozejrzeć się po opustoszałym dziedzińcu; otaczała ich cisza, nieprzyjemny szum wiatru i całkowita pustka. Wszyscy skoncentrowali się na ochronie zamku, przetrząsając uparcie korytarze, jak gdyby dwudzieste przeszukanie jakiegoś miejsca mogło coś zmienić, przynieść nowe poszlaki, nowe tropy do podjęcia. Uczniowie zostali oddelegowani do swoich dormitoriów z przykazem pozostania w nich dopóki opiekunowie nie dowiedzą się, czy jest bezpiecznie, a rzeczą, której Diarmuid nijak nie potrafił pojąć nim podszedł do pary była lekkomyślność jaką wykazali. Przynajmniej dopóki nie usłyszał fragmentu rozmowy, strzępu chłopięcego głosu przedzierającego się przez głuchą ciszę; kłębka słów o znaczeniu, którego siły i mocy nie miał prawa znać, o treści, która sprawiła, że krew w żyłach aurora zawrzała ostrzegawczo, pobudzając do działania. Co prawda nie miał prawa karać nikogo za poglądy, nie mógł mieszać się w wewnętrzne konflikty sumienia i potrzeb, tak różnych dla każdej ludzkiej jednostki. Rzeczą, którą mógł jednak zrobić, było zawrócenie bezmyślnego szczeniaka z drogi, która prowadziła jedynie do cierpienia, śmierci, zaprzepaszczonej szansy na normalne życie i pokój. - Panno Morgenstern, panie Richardson, Slytherin i Ravenclaw tracą po 15 punktów za przebywanie poza dormitoriami pomimo wyraźnego nakazu pozostania w nich na czas przeszukania zamku. I bądźcie wdzięczni, że tylko tyle – uniósł lekko brwi, przyglądając się twarzy blondynki, mierząc ją jasnoniebieskim spojrzeniem badawczo i uważnie – Pani zgłosi się jutro do profesor Chantal, w celu ustalenia zasad tygodniowego szlabanu, pan natomiast… - gdy spojrzał na Christophera coś na jego twarzy drgnęło, jakiś mięsień na szczęce zadrgał, gdy mężczyzna zaciskał zęby z wyraźnym poirytowaniem – Pan pójdzie ze mną do profesora Machiavelli’ego.. Teraz. A przy okazji odprowadzimy pana uroczą towarzyszkę tam, gdzie jej miejsce, czyli do pokoju wspólnego – dodał, popychając ich niespiesznie, delikatnie ale stanowczo w stronę wejścia do zamku, jednocześnie wysyłając swojego patronusa z wiadomością do Sebastiana. Czekała go niespodziewana wizyta.
[zt.x3] Christopher, następnego posta napiszesz u Sebastiana w gabinecie. Thet, zgłosisz się do Chantal na pw.
Pozdrawiam. Mistrzyni Alpacalipsa ;)
|
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Dziedziniec Sro 18 Lut 2015, 23:12 | |
| Rozpoczął się kolejny dzień życia, piękny i słoneczny. Murphy Hathaway uwielbiała ten czas, ostatnie przebłyski lata. Nieco chłodniejsza temperatura i powietrze, o wiele bardziej świeże od tego letniego w połączeniu z zapachem "po deszczu" stanowiło idealną kombinację. To nie było już lato - upały, lody i kąpiele w jeziorze. Nachodzi zima, mnóstwo pracy czeka a do tego... beztroska się kończy. A raczej skończyła się, gdzieś tak w połowie września. Po tym co się stało, wszyscy znajomi wysyłali do niej setki pytań. Jej rodzice chcieli, żeby wróciła do domu ale nie dała się do tego przekonać. Może i Mroczny Znak nie napawał ich spokojem... zresztą Chrispothera też nie. Lecz dziewczyna nie da się nastraszyć. Co z tego, że nie jest czystej krwi? Co wynika z faktu, że nie trzyma ze śmierciożercami a wręcz przeciwnie, znana jest z wrogiego stosunku do nich? Żaden konkretny argument. Równie dobrze to może być głupi żart albo próba siana strachu. Zresztą, całkiem udana... Nie, nie wróci. Murph nie boi się niczego, nikogo. Nie da się tak zastraszyć, mogą tylko o tym pomarzyć. Właśnie o tym myślała dziewczyna patrząc na wschodzące słońce. Ubrana we wszystko co wpadło jej pod rękę, owinięta dodatkowo w koc. Było jeszcze wcześnie rano, lekcje się nie zaczęły, lecz mimo to była już na nogach. Wbrew pozorom zawsze była rannym ptaszkiem bo lubi mieć chwile prywatności a tak się składa, że okolice godziny szóstej są idealną na to porą. Poza tym... ostatnio cierpiała na bezsenność. Nie chciała myśleć o jej przyczynach, chociaż samo cisnęło się na usta, że pomimo jej uporu i odwagi bała się, jak każdy. Lecz nie o siebie. Bardziej o rodzinę i to, jak są oddaleni. Christopher cały czas na walizkach, treningach... Bóg wie, gdzie on może teraz być. A rodzice? Mieszkają sami w lesie, nie mają bliższych znajomych ani sąsiadów. Gdyby coś się stało... Wolałaby mieć brata przy sobie. Los, niestety, poskąpił jej tego luksusu. Gdyby była w domu, pewnie spędzała by czas w lesie. Teraz musiał wystarczyć jej widok roztaczający się na jezioro. Oparta o krużganek, podziwiała grę kolorów i światła na tafli wody. Kto by ja podejrzewał o taki romantyzm? Pewnie nikt, choć to może i lepiej. Musiała to wszystko na spokojnie przemyśleć, z dala od gwaru korytarzy i dormitorium. A do tego potrzebowała samotności, natury oraz ciszy. Odgarnęła niesforne włosy z czoła i westchnęła. Musi nauczyć się patronusa... to na pewno. Lecz co poza tym może jeszcze zrobić? Owinęła się szczelniej kocem i przymrużyła oczy. Może jej się coś objawi? |
| | | Sir Nicholas
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 20 Lut 2015, 18:40 | |
| Objawił się panience duch, którego dobrze znała i który dobrze znał ją. Może to nie jego oczekiwała, a oświecenia, pocieszenia, uduchowienia, ale przecież Sir Nicholas nie wykluczał tych trzech zjawisk. Swoją mądrością chętnie dzielił się z Gryfonami, szczególnie, gdy chcieli z nim rozmawiać o jego przeszłości. Po miłej pogawędce z Krwawym Barona na temat związku Jęczącej Marty i Irytka, Nick postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza i odprowadzić stadko pierwszorocznych Gryfonów do lochów. Bali się tam zapuszczać i to nie z powodu Barona, a z powodu jakże uroczej i miłej Smo.. pani Lacroix, oczywiście. W drodze powrotnej mimochodem zauważył pewne dziewczę, które miał zamiar zaprosić do konwersacji przy najbliższej okazji. - Kłaniam się nisko, panno Hathaway. - objawił się wychodząc z filara. Słońce przebijało się przez niego, przez co Nicka nie było dokładnie widać. Był jeszcze bardziej przezroczysty niż zawsze, jednak tembru jego głosu nie dało się nie usłyszeć. - Jak się miewa Christopher? To bardzo dobry chłopiec. Mam nadzieję, że mu się powodzi? Był wspaniałym Gryfonem. Zdziwiony jestem,że nie poszłaś w jego ślady i nie próbujesz swoich sił w quidditchu. Mógłbym szepnąć słówko panu Potterowi, gdybyś tylko zechciała, miła panno. - wspomniał jej starszego brata, absolwenta Hogwartu i byłego kapitana Gryffindoru. Utalentowany chłopak przyzwyczaił profesor McGonagall do obecności pucharu na swoim biurku, z czego Nick był niebywale dumny. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 21 Lut 2015, 14:03 | |
| Nagle Murphy poczuła czyjąś obecność w pobliżu. Pomimo, że jeszcze przed chwilą była sama, nagle ktoś był na dziedzińcu albo w jego okolicach. Po prostu, poczuła jak się ktoś na nią patrzy. Nieco zaintrygowana odwróciła się za siebie. Pusto. W polu jej widzenia nie było żywej duszy, nawet żaden zbłądzony czarny kot nie przebiegł jej drogi. Dziewczyna westchnęła, niby to swobodnie, dusząc w sobie pierwsze oznaki lęku. To, co teraz czuła było irracjonalne. Przecież jest bezpieczna, stoi w biały dzień w samym centrum ogromnego zamku, strzeżona przez nauczycieli, aurorów no i przede wszystkim - Dumbledore'a. Nie. W pobliżu nie było żadnych wrogów, co więcej - w pobliżu nie było nikogo. Zaczęła się powoli odwracać w stronę jeziora, nie spuszczając wzroku z opustoszałego dziedzińca. W końcu, wróciła do poprzedniej pozycji. Całkowicie rozproszona, nie potrafiła się już skupić na snuciu planów. Była tak zajęta analizą swoich przeczuć, że nie zauważyła ogarniającego ją zimna. Oraz białej mgiełki pojawiającej się przy filarze. - Kłaniam się nisko, panno Hathaway - powiedział znany jej głos, niezwykle blisko ucha Dżuma, syfillis, franca i trąd! Co to do cholery było? Dziewczyna mimo odczuwania coraz większego niepokoju, nie drgnęła. Wręcz przeciwnie, skamieniała ze strachu. Jednak mimo wszystko nie chciała dać poznać po sobie nic z uczuć, jakie jej towarzyszyły. - Jak się miewa Christopher? To bardzo dobry chłopiec. Mam nadzieję, że mu się powodzi? Był wspaniałym Gryfonem. Zdziwiony jestem, że nie poszłaś w jego ślady i nie próbujesz swoich sił w quidditchu. Mógłbym szepnąć słówko panu Potterowi, gdybyś tylko zechciała, miła panno - na brodę Merlina, przecież to tylko Bezgłowy Nick. Co za idiotka, co za idiotka. Jej postawa zmieniła się momentalnie. Mięśnie się rozluźniły, twarz rozjaśnił uśmiech a ucisk na różdżce skryty pod tumanami koca, ustąpił. - Witaj Nick! - w tym momencie, wpadła by duchowi objęcia gdyby tylko było w co wpadać. Zamiast tego, obdarzyła go bardzo promiennym uśmiechem. Dobrze wrócić do normalności - Chris miewa się bardzo dobrze. Został pałkarzem w zawodowej drużynie Quidditcha. Chluba Portree - dodała z dumą, pozbawiając ostatków napięcia. Jednocześnie w jej głowie pojawiła się przykra, karcąca myśl. Jednak dała się nastraszyć, to nie było takie trudne. Nie jest taka twarda i nieustępliwa. Po chwili dodała, nieco zbita z tropu - Myślałam o tym nie raz, ale... Uwierz mi, tak Sir Nicholasie tak jest chyba lepiej. To zawsze on był lepszy, ja tylko próbowała go dognić na miotle. Murphy wiedziała, że było to kłamstwo. Latała na miotle całkiem nieźle, szybko, zwinnie. Uwielbiała czuć wiatr we włosach i to poczucie wolności, niezależności. Lecz do drużyny iść nie chciała, bo zwyczajnie brakowało jej chęci. No i być może nie umiałaby grać w zespole? O wiele bardziej podobało jej się grzebanie w bibliotekach w poszukiwaniu manuskryptów. Polegała tylko na sobie, dlatego mogła oddać się temu w stu procentach - wierzyła przecież w sukces jej starań. Mimo to, dodała bardzo grzecznie i pokornie, trzepocząc rzęsami - Lecz mimo wszystko dziękuję za propozycję, być może jeszcze to przemyślę... - odgarnęła niesforne włosy z czoła i kontynuowała - A Ty, jak się miewasz, Sir Nicholasie? Dawno z Tobą nie rozmawiałam.
// przepraszam, że to tak długo trwało |
| | | Sir Nicholas
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 22 Lut 2015, 12:37 | |
| Lśnił i prześwitywał przez słońce. Taki dostojny i dumny, był wcieleniem wszystkich cech naraz Godryka Gryffindora. Skłonił nisko głowę przed panną w odpowiedzi na jej szeroki uśmiech. Musiał przytrzymać swój kark, aby nie odsłonić przypadkiem wnętrzności szyi. Głowa chwiała się niestety i wprawiała większość osób w niesmak. Tak bardzo żałował, że niemądry kat nie odciął mu do końca głowy. To był spory kompleks ducha, o którym wiedział każdy Gryfon. Miał nadzieję, że nie będą mu tego wypominać. Sir zakręcił wąsa palcem i z największą uwagą przyglądał się dziewczynie. - Jestem taki dumny! Wiedziałem, że Chris będzie kimś sławnym. Pozdrów go ode mnie serdecznie, droga panno Hahtaway. Odkąd przekroczył próg Hogwartu już przeczuwałem, że twój brat będzie kimś bardzo ważnym w sporcie. - zagestykulował i puszył się, dumny ze swojego byłego podopiecznego. Gryfoni od zarania dziejów słynęli ze swej wrodzonej wielkości. Nick nigdy nie zapominał chwalić się słynnymi byłymi uczniami domu Gryfona, co tylko spotkał innego ducha. - Jestem pewien, że skrywasz w sobie wielki talent. Musisz go tylko wydobyć na światło dzienne, wszakże posiadasz w genach wielkość tak, jak twój brat. - mówił to bardzo poważnie. Im więcej wielkich osób w Gryffindorze, tym szczęśliwszy był, bo on ich znał i widział jak stawiali pierwsze kroki w magii i w sporcie. Ukłonił się ponownie Gryfonce, nie naciskając, a szanując i respektując jej zdanie. To była bardzo przykładna i porządna dama. A jak dobrze wychowana! - Bardzo dobrze, dziękuję. Rozmawiałem z Krwawym Baronem. Bardzo niepokoi nas związek Marty i Irytka. Martwimy się, że nie odzyskamy pierwszego piętra przed końcem pierwszego semestru. - a nuż młodzież wpadnie na błyskotliwy pomysł jak wypędzić tę dwójkę z piętra, na które się uwzięli. Nick słyszał nawet, że pan Filch był bezradny wobec ich psot. Nie ma większego niebezpieczeństwa niż sojusz między tą dwójką. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 22 Lut 2015, 13:56 | |
| Dziewczyna roześmiała się melodyjnie. Oj tak, Chrisopher to ktoś wielki, ona też czuła to od dzieciństwa. - Zawsze byłam tego sama zdania - powiedziała Murph, mrużąc na chwilę oczy. Tęskniła za jego towarzystwem, uśmiechem i wsparciem. Chyba nawet bardziej, niż za rodzicami co musiała stwierdzić z bólem - W przeciwieństwie do niego, nigdy poważnie nie myślałam o quidditchu. Raczej nie zamierzam, chyba byłabym... zbyt niepokorna - dodała wzruszając ramionami, z gorzkim uśmiechem. Nie możemy mieć wszystkiego, pomyślała tylko. Chociaż gdzieś w głębi zakamarków jej duszy chciała pomagać Gryfonom z zdobyciu Pucharu Quidditcha. Tym bardziej, że ostatnio drużyna nie była w najlepszej kondycji a O'Connor... Murph, po tym co się ostatnio działo wolałaby mieć na niego częściej oko. Treningi to zawsze trochę więcej czasu spędzonego razem, o którego dziewczyna pragnęła coraz częściej. Jednak koniec końców, jej butność wygrywała. Nie chciała się nikogo słuchać, nawet Pottera mimo całej sympatii do niego i jego ambicji. Gryfonka spojrzała znowu uprzejmie na Nicka. Bardzo go lubiła, dobrze jej się kojarzył i często poprawiał humor. A ta głowa... cóż, może to nieco niecodzienne ale jej widok nie przysparzał dziewczynie żadnych rewelacji żołądkowych. Co więcej, duch w oczach dziewczyny stawał się przez nią najbardziej interesującym, w całym Hogwarcie. - Bardzo dobrze, dziękuję. Rozmawiałem z Krwawym Baronem. Bardzo niepokoi nas związek Marty i Irytka. Martwimy się, że nie odzyskamy pierwszego piętra przed końcem pierwszego semestru - odpowiedział Sir Nicolas. Dziewczyna pokiwała tylko głową. Nie lubiła Irytka, denerwujący polgiester swoich żałosnym zachowaniem doprowadzał ją do szewskiej pasji. Nie bała się także konfrontacji z nim, natomiast co do Jęczącej Marty... Cóż, może czas należało z tym zrobić porządek? - Krwawy Baron nie zamierza nic z tym zrobić? Przecież to jego Irytek panicznie się boi... - mruknęła zamyślona. Spodziewała się bezradności Filcha, w końcu jedyną rzeczą jaką potrafi ogarnąć jest kolacja Pani Norris. Chyba nie można policzyć przypadków, kiedy wymknęła mu się bez trudu, unikając kary. Lecz... Krwawy Baron bezsilny? Jeżeli tych dwoje połączyło jakiekolwiek inny związek niż sojusz... To miłość oślepia, nieprzyjemnie. Murph nie zazdrości Irytkowi momentu, gdy uświadomi sobie, że obudził się z ręką w paszczy smoka. Chociaż w sumie, słusznie, niech gałan ma jakąś karę. - Sir Nicolasie... A co sądzisz o ostatnich wydarzeniach... o Mrocznym Znaku? - spytała niespodziewanie. Może on jej coś poradzi? |
| | | Sir Nicholas
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 23 Lut 2015, 14:27 | |
| Uszanował zdanie uczennicy, chociaż dalej by ją widział na miotle. W Hogwarcie było wiele nieodkrytych talentów, a skoro rodzina miała w sobie gen sportu, trzeba było się sprawdzać w każdej dziedzinie. Sir nigdy nie latał na miotle, gdy żył jeszcze. Wolał szermierkę i wojowanie mieczem. Żałował, że ten zwyczaj przeminął. Czasy się zmieniają, nieuchronnie. - Zamierza, zamierza, droga panno. Jednak Irytek zrobił się ostatnio bardziej uciążliwy. Poczuł się bezkarnie pod koniec zeszłego roku, jak zapewne pamiętasz, gdy Baron wziął urlop. Musimy przypomnieć mu, że zalanie piętra to są te przypadki, gdy przesadza. - wyjaśnił, wspominając z niesmakiem maj i czerwiec, gdy to Irytek dał popalić każdemu, kto przejawiał w sobie jakiekolwiek życie. Maltretował nawet Bijącą Wierzbę! Dał spokój Krukonom, na szczęście, z czego Szara Dama była bardzo dumna. Z tego co słyszał, oprócz Jęczącej Marty ukochał sobie stażystkę pana Miltona. Ach, ten złośliwy mały poltergeist! Zdziwił się pytaniem na temat Mrocznego Znaku, chociaż nie powinien. Dopiero niedawno przestano go zadręczać tego typu pytaniami czy on coś wie. Wiedział, oczywiście, ale czasami nie mógł zdradzić niczego, obiecując Dumbledore'owi dyskrecję. - Hogwart jest jak zawsze bezpieczny, droga damo. Jest tutaj kilku aurorów, mniej niż zeszłego roku. Nie ma powodów do niepokoju, zapewniam cię, panno Hathaway. Profesor Dumbledore ma wszystko pod kontrolą. Wspieramy go jak możemy. - ponownie podkręcił wąsa i dalej unosił się w powietrzu. Chmura na chwilę przesłoniła słońce, dzięki czemu Sir Nicholas stał się bardziej widoczny. Teraz Gryfonka nie wyglądała, jakby rozmawiała z niewidzialnym przyjacielem. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 23 Lut 2015, 18:53 | |
| - Moim zdaniem całkiem bezczelny z niego poltergeist, przepraszam za wyrażenie - Murph odparła, wzruszając ramionami. Taka przykra prawda, nie da się ukryć. Jednak dodała po chwili milczenia, z lekkim uśmiechem na twarzy - Chociaż jednego nie można mu odmówić. Na pewno nie daje nam się zbyt długo nudzić. Nie odpowiedział od razu na jej pytanie. Dziewczyna ściągnęła brwi, spojrzała na rozmówcę. Sir Nicolas, widoczny dobrze teraz bardzo dobrze na tle pochmurnego nieba, zakręcił wąsa. - Hogwart jest jak zawsze bezpieczny, droga damo. Jest tutaj kilku aurorów, mniej niż zeszłego roku. Nie ma powodów do niepokoju, zapewniam cię, panno Hathaway. Profesor Dumbledore ma wszystko pod kontrolą. Wspieramy go jak możemy - odparł w końcu. W sumie można było się tego spodziewać, Duch potwierdził tylko to, co próbowały jej przekazać resztki tak zwanego "zdrowego rozsądku". Mimo wszystko... nie czuła się tak pewnie, jak by tego chciała. Aurorzy aurorami, ale wiadomo, że nie będą za nią chodzić krok w krok. Tu się chyba niczego więcej już nie dowie. Murph zamilkła ponownie, tym razem na dłuższą chwilę. Stała tak w bezruchu, napawając się ostatnimi promieniami słońca. Ostatnimi tchnieniami tego pięknego lata, które miała już za sobą. Potem westchnęła cicho, bo chmury do reszty zepsuły piękny widok. Piękny poranek. - Sir Nicolasie, obawiam się, że muszę już chyba iść - powiedziała niechętnie. Za niedługo i ona zaczyna lekcje, a nie ma zamiaru się spóźniać na zaklęcia. Poza tym, robi się zimno. Ciemno oraz... nieprzyjemnie - Zechcesz mnie odprowadzić do pokoju wspólnego, oczywiście o ile nie masz lepszego zajęcia? Nie miała ochoty na samotne przechadzki. |
| | | Sir Nicholas
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 24 Lut 2015, 10:32 | |
| Rozłożył ramiona na boki i się uśmiechnął do młodej dziewczyny. - To cała kwintesencja Irytka, droga panno. - chociaż duszek często go przyprawiał o zachwianie karku, Sir Nicholas doceniał jego obecność tak, jak reszta duchów zamieszkująca mury zamku. Nie bez powodu duchy tutaj mieszkały, a Nick był pewien, że Hogwart bez Irytka nie byłby Hogwartem. I chociaż nikt mu teraz nie przytaknie, młodzież zrozumiałaby jego brak. Co nie oznacza, że nie trzeba ducha trzymać w ryzach! Odwrócił swą sylwetkę w tą stronę, w którą patrzyła Gryfonka. Przez chwilę milczał i patrzył jak słońce chowa wszystkie swoje promienie za kłębiącymi się chmurami. Zanosi się na deszcz, należało się ukryć przed nim. - Ze szczerą radością, panno Hathaway. Proszę przodem. - ukłonił się przed nią, jedną rękę kładąc sobie na brzuchu, a drugą na plecach. Gdy Gryfonka się odwróciła, aby iść dalej, Nick musiał złapać swoją głowę, bo ta przechyliła mu się na prawe ramię. Z westchnięciem ułożył ją z powrotem na miejscu i poprawił staromodny, prehistoryczny kołnierz. Pannę Murphy odprowadził do wieży Gryfonów, gawędząc z nią jeszcze przez chwilę. Następnie życzył jej miłego dnia i wyleciał przez pierwszorocznego Gryfona, aby pomóc Grubemu Mnichowi w namówieniu Irytka do zostawienia pierwszego piętra w świętym spokoju.
[z tematu x 2] |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Sro 15 Kwi 2015, 20:19 | |
| Z natury spokojna i wyluzowana osoba, jaką była oczywiście Puchonka z szóstej klasy, właśnie w tej chwili kipiała nieokiełznaną złością i bezsilnością. Ochota na wyrwania sobie wszystkich włosów z głowy i utopienia się w pobliskim jeziorze nie ustępowała nawet na sekundę, z chwili na chwilę pogłębiając tylko stan skrajnej depresji ciemnowłosej Sharon. Poprzedniego wieczoru na cholernym jesiennym balu grał jej ukochany zespół, a ona, głupia jak but i nie wybaczy sobie tego do końca świata, postanowiła nie pójść i zmarnować prawdopodobnie jedyną okazję usłyszenia na żywo The Beatles. Kogo obchodzili dementorzy, całe to zamieszanie kiedy w grę wchodziła miłość życia? Wigmore, pogrążona we własnej beznadziei i niesprawiedliwości życia, siedziała opatulona ciepłym swetrem na murku wychodzącym na dziedziniec, rozkoszując się (lub nie) ostatnimi tego roku promieniami słońca, wnikającymi głęboko w jej skórę. Lato było jej porą roku, żałowała, że wielkimi krokami zbliża się wstrętna zima i będzie musiała zaprzyjaźnić się z kurtkami i puchatymi czapkami, których z całego serca nie znosiła. Siedziała tak, ogarnięta frustracją nastoletniej czarownicy, z nosem założonym na kwintę i skrzyżowanymi na piersiach rękami, próbując nie myśleć o niesprawiedliwości życia, gdy przez dziedziniec przebiegła puszysta, szara kotka niewielkich rozmiarów. Sharon przyglądała jej się chwilę, siedzącą i zajmującą się futerkiem jakiś metr od niej, dopiero po chwili zdecydowała się delikatnie zsunąć z murka, kucnąć i wyciągnąć ku myjącemu się stworzeniu dłoń. Pomachała palcami, chcąc zwrócić na siebie uwagę szarej kulki, ale ta obdarowała ją tylko znudzonym spojrzeniem i wróciła do wykonywanej wcześniej namiętnie czynności. Puchonka wygięła wargi w wyrazie niezadowolenia i wbiła łokcie w kolana, opierając głowę na dłoniach i trwając tak przez dobrą chwilę, aż dumna kotka wreszcie postanowiła dać pannie Wigmore dostąpić zaszczytu i otarła się drobnym ciałkiem o jej kostkę. Ta zapiszczała w duchu, miziając od razu stworzenie na wszelkie możliwe sposoby: od drapania za uchem po przeczesywanie sierści na brzuchu. Słuchała tak głośnego mruczenia, pogrążona jakby w hipnozie, przypominając sobie wszystkie te spotkane koty na trasie z matką, które niejednokrotnie były jej jedynym towarzystwem przy świetle gwiazd i strzelającego ognia. Uśmiechnęła się do siebie na te wspomnienia i wzięła kotkę na ręce. Zdecydowanie musiało to być zwierzątko czyjegoś ucznia. Tylko kogo? Na pewno nie żadnego Puchona, poznałaby każde jedno stworzenie, jakie znajdowało się w pokoju wspólnym. Na pewno Ten Ktoś teraz szuka swojego pupila, ale nie zaszkodzi chyba nie pozbawiać na ten czas puszystej kulki towarzystwa? Jak właściciel sam się nie znajdzie, uda się na poszukiwania. Ale to jak już nacieszy zmysł dotyku puszystością długiego futerka, tak. |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 20 Kwi 2015, 18:15 | |
| Gdzie się podziewał ten futrzak kiedy był najbardziej potrzebny? Prawie nigdy nie ruszała się poza najbliższe otoczenie Pokoju Wspólnego Ślizgonów sama. Większość dnia po prostu przesypiała, co zresztą było Charl bardzo na rękę. To stworzenie było jej cennym skarbem, przyjacielem i rodziną w jednym. Gdyby mogła mówić, zapewne odpowiedziałaby na większą ilość pytań dotyczących Charl niż jej rodzice. Znalazła ją gdy parę lat temu wróciła na wakacje do domu. Była jedną która przeżyła z całego miotu. Mały kociak miauczał w tak rozdzierający serce sposób, że Charl sama się popłakała. Przygarnęła małą kulkę futra, i nazwała zgodnie z kolorem Argenté. Od tego czasu kotka przebywała z nią praktycznie wszędzie. Zawsze gotowa do wtulenia się swoim puszystym futrem właśnie wtedy, gdy było to najbardziej potrzebne. A teraz gdzieś znikła. Nie było jej w Pokoju Wspólnym. Ani nawet w korytarzach w najbliższym otoczeniu. Charl była bliska płaczu. Nic dziś nie szło tak jak iść powinno. Najpierw ten bal, który okazał się jedną wielką katastrofą bliską nawet tragedii. Ci wszyscy okropni dementorzy o mało co nie sprawili że Charl straciła przytomność. Tylko dzięki Seraphiné, i jakiemuś nauczycielowi, wydostała się stamtąd w mniej więcej jednym kawałku. Roztrzęsiona i bezsilna trafiła najpierw na dziedziniec, na którym któryś inny członek grona pedagogicznego rozdawał tabliczki czekolady. Normalnie nie przepadała za tym smakołykiem, jednak w takich okolicznościach przestała na cokolwiek zwracać uwagę. Wszamała chyba połowę, a resztę odłożyła na później. Z dziedzińca zabrała się prosto do Pokoju Wspólnego, celem tulenia i miziania futrzanej kulki, która zaś w zamyśle miała tam na nią oczekiwać. No właśnie. Miała. Gdy nie zastała kota w pokoju, poważnie się zaniepokoiła. Po dogłębnym przeszukaniu pomieszczenia, i kilku najbliższych korytarzy zaniepokojenie zaczęło zmieniać się w narastające uczucie paniki. W dodatku dość mocno zwiększone przez minione wydarzenia. Gdzie w jej umyśle kiełkowała myśl „a co jeśli jej nie ma? Jeśli odeszła, zostawiając mnie tutaj samą?”. Chcąc nie chcąc samo myślenie o tym ją paraliżowało. Stała na środku korytarza, nie wiedząc co ze sobą począć. W końcu usłyszała ostry głos Seraphiné – Weźże się w garść. Z twojego panikowania nie wyjdzie nic dobrego. Uspokój się na chwilę i pomyśl gdzie mogła pójść. który prawie natychmiast przywrócił ją do w miarę normalnego stanu. Pociągnęła nosem, otarła lekko załzawione oczęta, po czym ruszyła przed siebie. Bez konkretnego celu, miała jednak nadzieję spotkać kogoś kto być może zauważył przemykającą szarą kulkę futra. Nie bardzo miała szczęście. Pierwsze parę osób w ogóle ją zignorowało, kilka następnych nie wiedziało nic konkretnego, dopiero kolejna osoba, jakaś miła Gryfonka stwierdziła że być może widziała coś na dziedzińcu. Z niewielkimi pokładami nadziei Charl udała się na miejsce z którego nie tak dawno przyszła. W pierwszej chwili nie zauważyła nikogo ani niczego. Dopiero parę sekund później dojrzała stojącą po drugiej stronie postać. Wyraźnie widać było że owa persona trzyma coś na rękach. Podeszła nieco bliżej, i oczom jej ukazał się widok dziewczyny stojącej nieco z boku, trzymającej na rękach szare futro zwane przez Charlotkę Argenté. Wydając z siebie cichy okrzyk radości, podbiegła, wskazując na dziewczynę i mówiąc: -Hej, Ty! To mój zwierzak. Wszędzie jej szukałam.- po czym delikatnie wyjęła mały puch z rąk, jak się okazało, Puchonki, po czym wtuliła swą twarz w całą radość jaką była jej kotka. |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 27 Kwi 2015, 16:34 | |
| Okazało się, że na pozór dumna i niezależna kotka była całkiem towarzyska i skora do zabaw; wspierając się na niewielkich łapkach o klatkę piersiową Puchonki wtulała swój mały łepek w zgłębienie pod szyją, ocierając przyjemnym futerkiem zmarzniętą skórę i mrucząc przy tym wymownie. Była urocza, Sharon co raz obdarowywała ją całusami w ciemny nosek, drapiąc długimi paznokciami za uchem kochanego maleństwa. Przez tę krótką chwilę kontaktu z włochatą kuleczką postanowiła, że następna jej wizyta w Hogsmeade skończy się adopcją jakiegoś uroczego, długowłosego kocura, o ile oczywiście znajdzie się właściciel siedzącej na kolanach przybłędy. Po jakimś czasie, pewnie około pół godziny, po drugiej stronie dziedzińca pojawiła się postać zaniepokojonej blondynki, której Wigmore nie zdążyła jeszcze poznać; nie wiedziała nawet do jakiego domu dziewczyna może należeć ani na jakim roku się uczyć. Widząc, jak uratowana idzie w ich kierunku domyśliła się, że pewnie szukała swojego pupila i niestety zabawa z przyjemnym stworzonkiem dobiegła końca. Westchnęła cicho, ostatni raz przejeżdżając dłonią po drobnym ciałku i uniosła nieco kotkę, tak by nieznajoma mogła wygodnie odebrać swoją piękną zgubę. -Jest cudowna – powiedziała jakby do siebie, na pożegnanie bardziej puchowej od niejednego Puchona kuleczki. Uniosła głowę, by przyjrzeć się dokładniej właścicielce nowej przyjaciółki, uśmiechając się przy tym niewinnie, zresztą jak zawsze – Jestem Sharon – otwartość na ludzi, zwłaszcza posiadających tak cudowne zwierzęta, była cechą nie opuszczającą Puchonki prawie nigdy. Była zdania, jakoby koty przechwytywały charakter swoich właścicieli; jeżeli blondynka w najmniejszym stopniu była podobna do szarej kotki, to Wigmore bardzo zależało, by poznać ją trochę lepiej. Pomimo ogólnej sympatii do wszystkich istot żyjących dziewczyna nie posiadała wielu przyjaciół, głównie przez czystość krwi jak się jej wydawało. Ludzie wokół, bardzo ograniczeni w swoich poglądach i upodobaniach, często nie dążyli do zażylszej znajomości, szepcząc po kątach ze „szlamą” na ustach. Niekoniecznie Shar brała to do siebie – z reguły rzadko co brała do siebie – ale każda możliwa droga kontaktu i zawiązania przyjaźni była okazją wykorzystywaną przez Puchonkę, dlatego właśnie przysiadła na murku, zakładając nogę na nogę i układając dłonie na kolanie skinęła głową na miejsce obok, by blond włosa Ślizgonka usiadła tuż przy niej. Czekała cierpliwie, aż bijąca się w myślach i w wyrazie emocji na twarzy dziewczyna w końcu zdecyduje się przysiąść, głaszcząc namiętnie gładkie futerko szarej kotki. Westchnęła przeciągle, przyglądając się z nieodgadnionym wyrazem twarzy drobnej koleżance z domu węża i próbując odczytać z jej delikatnej buźki jakiekolwiek informacje. Wydawała się być całkiem przyjazna i miła, chociaż nieprzyjemny błysk widoczny w jej piwnych tęczówkach nie do końca przypadł Wigmore do gustu. Nie pasował do reszty aparycji, absurdalnie odstawał od łagodnej aury, bardzo wyraźnej i przytłaczającej ten jedyny, drobny mankament. Na swoje krótkie przemyślenia Sharon tylko wzruszyła ramionami, wyginając usta w słynny za kilkanaście lat kaczy dzióbek i wbiła spojrzenie w jakiś punkt daleko przed sobą. -Lubisz słuchać muzyki? Latać na miotle? Albo może eliksiry, podobno Ślizgoni są całkiem nieźli jeśli chodzi o eliksiry? – dziecięca ciekawość wymalowana w całej postawie była całkiem zabawna, jeżeli wziąć pod uwagę zaistniałą sytuację. Spotkałaś dziewczynę, która szukała swojego pupila przez pół dnia a akurat ty bawiłaś się z nim w najlepsze na dziedzińcu? Zagadaj ją na śmierć, zadaj milion pytań a na koniec uznaj za najlepszą przyjaciółkę na świecie. Tak, Sharon zdecydowanie nie była logiczna. |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 28 Cze 2015, 19:10 | |
| Szarość. To wszystko, co na co dzień widywała Sera. Ponure odcienie szarości, stapiające się w jedno. Szare korytarze, szare książki, ludzie, obrazy. Bez radości, kolorów, śmiechu. Gdy pojawiała się okruszyna światła, demony podążające krok w krok za nią wyjątkowo skrupulatnie pozbywały się nawet tej niewielkiej uncji czegoś tak odmiennego od przygnębiającej rzeczywistości. Wiecznie obecne gdzieś w odmętach jej zniekształconego umysłu, skutecznie przypominały o tym wszystkim co wydarzyło się w przeszłości. O tym jak została zdradzona, oszukana, opuszczona. Jak uciekła w głąb duszy, zabierając te okropne wspomnienia wraz ze sobą. I jak zostawiła swoją drugą część tam na zewnątrz. Tyle lat. Powoli zatraca już wspomnienia o samej sobie, jeszcze z czasów gdy była normalna. Jak mogła się śmiać? Z czego? Z ludzi, którzy nas oszukują? Z życia, które polega tylko i wyłącznie na walce? Czy może z okrutnego losu, którego loteria dziwnym trafem zawsze wybiera te najgorsze nagrody? Nie, ona już nie pamiętała. Była jak złamany kawałek szkła, zbyt zniszczony, by odbijał choćby niewielką część rzeczywistości. Jedną z niewielu rzeczy trzymających ją w „istnieniu” był dziwny i nieco skomplikowany obowiązek chronienia Charl. Jej bezbronnego umysłu. A przede wszystkim jej ciała. Bądź co bądź, było to też jej własne ciało, którego jednak nie używała w takim stopniu jak kiedyś. Owszem, zdarzały się chwile w których była w stanie posmakować dawnej wolności. Czegoś jednak w tym doznaniu brakowało. Jak gdyby kucharz zapomniał dodać paru przypraw. Dlatego Sera wolała trzymać się z tyłu. To wszystko co się działo, irytowało ją. Doprowadzało do szaleństwa. To wieczne poczucie nieobecności czegoś ważnego. Czegoś, co na powrót zwróciłoby jej dawne kolory. Rzeczywistość była jednak o wiele okrutniejsza. Cały czas robiła więc tą jedyną rzecz, która wydawała się normalna. Obserwowała. Z drugiej strony lustra była Charl. Nieśmiała, wycofana, bardzo ostrożna w stosunku do innych, postrzegała świat nieco inaczej niż jej druga część. Był on dla niej niczym stary las zatopiony w porannych promieniach słońca. Piękny, lecz jednocześnie tajemniczy. Pociągający, ale i przerażający. Dlatego dystansowała się od innych. Nie umiała tak dobrze rozszyfrowywać zamiarów innych osób. Czuła się wybrakowana, jakby ktoś odarł ją z cząstki duszy. Tak zresztą i było. Wiedziała o istnieniu Sery. Słyszała w głowie jej głos, tak często ostry, brutalny, odmienny od tego co podpowiadał jej własny rozum i serce. Mimo to ufała jej. Wiele razy pomógł jej w trudnych chwilach, tak jak i teraz, gdy szukała swojej szarej kotki. Gdy w końcu ją znalazła, początkowo w ogóle zignorowała dziewczynę, gdyż bardziej zajęta była tuleniem futra do własnych policzków. Zapach sierści, przypominający nieco kurz, przywoływał pewne poczucie bezpieczeństwa. Minęła dłuższa chwila nim Charl wróciła do teraźniejszości. Kotka wygodnie usadowiła się na jej rękach, wiedząc że jest już kompletnie bezpieczna. Dało się słychać tylko delikatne mruczenie, które wprawiało ręce Charl w lekko wyczuwalne, ale jakże przyjemne wibracje. W międzyczasie została zasypana wręcz górą pytań ze strony Puchonki. Pośród imienia dosłyszała jakiś komplement na temat kotki (który wywołał nieśmiały uśmiech na jej twarzy), pytanie o muzykę, eliksiry i coś jeszcze. Nieco zaskoczona tym nagłym przesłuchaniem, próbowała przetrawić wszystko co usłyszała. Czy wyszła z tego logiczna całość, nie była do końca pewna. W końcu zdecydowała się odpowiedzieć, chociażby samym przedstawieniem się. -Charlotte. Charlotte Monrency.- potem pomyślała o eliksirach. Czy prawdą było twierdzenie że każdy ślizgon jest dobry z tego przedmiotu, tego nie wiedziała. Sama była nieco powyżej przeciętności, czyli ciągle w granicach normy. Za to jeśli o muzykę chodziło, to był to zgoła inny temat. Nie bardzo wiedząc jak dalej postąpić, dodała łagodnym tonem: -Lubię słuchać muzyki, a jeszcze bardziej lubię grać. Szczególnie na fortepianie. A latania zbyt dobrze nie znoszę. Coś jakby choroba lokomocyjna.- Sera milczała. Nie podobała jej się ta osoba. Zbyt radosna. Emanowała tym, co ona sama utraciła. Wkurzało ją to. Wkurzało niesamowicie. Gdyby Charl czuła to co czuje Seraphiné, prawdopodobnie by się wystraszyła. Szlag by to trafił. |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 02 Lip 2015, 11:01 | |
| Kiedy tak Sharon wpatrywała się w blondynkę uderzyła ją jedna rzecz – dziewczyna całkowicie odstawała od norm, jakie udało jej się zauważyć jeżeli chodzi o Ślizgonów. Nie była dumna, nie była pyszna, nie zadzierała nosa wyżej, niż to było konieczne; właściwie, przez ciemną główkę panny Wigmore przeszła myśl, że Charlotte ze swoją nieśmiałością i niewinnością idealnie wpasowałaby się do Hufflepuffu. Zaciekawiło ją dlaczego Tiara Przydziału wybrała akurat Slytherin, może z pozoru miło wyglądająca dziewczyna miała swoje za uszami? W każdym razie, te myśli majaczyły jej gdzieś z tyłu głowy, zepchnięte na drugi plan. Starała się zauważać każdą najdrobniejszą reakcję jej twarzy, najmniejsze zagięcie przy oku i barwę ust. Była ładna, to znaczy, daleko jej było do okładkowych piękności, ale miała w sobie coś takiego, co było niesamowicie urocze. Tylko ten błysk w oku – taki niepasujący, niszczący odrobinę jej obraz. Łatwo go było jednak zignorować, skupiając się na częściach bardziej przyjaznych, o ile można tak rzec. O tak, Sharon niesamowicie mocno powstrzymywała się przez zajrzeniem blondynce w biust; normalnie zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem, ale nie chciała przepłoszyć od siebie tej kruchej niewiasty. -Grasz na fortepianie? – przechyliła nieco głowę w pytającym geście i jakby zadumy, przykładając palec wskazujący do zaczerwienionych warg. – Chciałabym usłyszeć, jak grasz. Mogę usłyszeć? Nawet nie pomyślała o możliwości przywiązania intymnej wagi do gry na fortepianie, jak to niektórzy mieli w zwyczaju. Po prostu spytała, taktownie czy nietaktownie, bezczelnie czy niebezczelnie. Sharon była wyjątkowo nieskomplikowaną i prostą osobą, nawet jak na kobietę. Jeżeli czegoś chciała – mówiła to wprost. Jeżeli coś jej się nie podobało – mówiła to wprost. Gierki bierki i inne bajery raczej nie były w jej stylu, chociaż kto wie jak zachowa się Puchonka, kiedy zacznie zależeć jej na czymś innym niż tylko The Beatles i alkoholu. -Powiem ci sekret, ale nie możesz nikomu powiedzieć! – dziecinnie pogroziła jej palcem i nachyliła nad Ślizgonką, przybierając najpoważniejszy z poważnych wyrazów twarzy. – Ja gram na gitarze, brzdąkam znaczy się…ale to tajemnica! Jeśli komuś powiesz, to ukradnę ci kotkę! – powiedziała półżartem, półserio i roześmiała się perliście, śmiechem rozchodzącym się echem po opustoszałym dziecińcu. Swoją drogą robiło się coraz chłodniej; Sharon ukradkiem zerknęła na niebo, które zaczęło niebezpiecznie szybko się ściemniać. – Może pójdziemy do Pokoju Wspólnego? Wypijemy ciepłe kakao, porozmawiamy…na pewno to będzie przyjemniejsze od wysiadywania na tym mrozie resztę dnia. Czy Puchonka mogła męczyć ją swoim towarzystwem? Pewnie tak, ale nie trapiła się takim myśleniem. Przez tą krótką chwilę zdążyła obdarzyć sympatią tę zabarwioną blondem główkę, a jak ona już kogoś polubi, to zmiłuj nie ma. Zeskoczyła radośnie z murku, przelotnie dłonią przeczesując szare futerko i zgarnęła swoją skórzaną, obtartą torbę na ramię. Założyła ręce na biodra i ze zniecierpliwieniem przyglądała się niezdecydowaniu panny Monrency, które tak wyraźnie wymalowało się na jej delikatnej buźce. -Ech, chodź. Zaproszenie mam ci specjalne wysłać? – spytała ironicznie, chociaż w jej głosie nie można było wyczuć ani grama niechęci; z szerokim uśmiechem na twarzy i subtelnym uściskiem ramienia pomogła wstać Ślizgonce, oraz kolejny raz nie myśląc za wiele, splotła ich palce i wesoło ruszyła w kierunku wejścia do szkoły.
ztx2 |
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 17 Lip 2015, 16:36 | |
| Dzisiejszego popołudnia średnia ucieczek jej kotki się dopełniła. Mel siedziała w pokoju wspólnym Puchonów i pod czas rozmowy z kilkoma innymi uczniami kątem dostrzegła jak Tyr korzysta z okazji otwartego przejścia. Wybiegła dosłownie pod nogami wychodzącej dziewczyny. Znowu. Chyba powinna tego kota uwiązać na sznurku, bo jest nie do opanowania. Czarne koty jednak przynoszą pecha, nie koniecznie przez przejście komuś drogi, ale za samo posiadanie. Mel już miała dość tych ciągłych ucieczek i nie jednej kłótni z innymi uczniami. Sprawiała kłopoty, a do zapanowania nad nią czasem brakowało jej sił. Uparciuch, ale z drugiej strony gdyby nie Tyr zapewne nie poznałaby kilku osób. Przeprosiła osoby, z którymi rozmawiała i szybkim chodem wyszła z salonu. Gdzie by tu jej znowu poszukać. W lochach pytała znajome osoby czy nie widziały czarnego, dużego kota. Dowiedziała, się tyle co nic. Czyli lochy musiała opuścić i zrobić sobie długi spacer. Może zacznie od dziecińca. Ludzie jeszcze się kręcili to jak tutaj dostrzec kota. W mgnieniu oka może jej zniknąć z pola widzenia, to jak szukanie igły w stogu siana. Dosłownie. Z pośpiechu nie wzięła sobie żadnego nakrycia. Miała jedynie gruby sweter w kolorze.. zgniłej żółci? Taki ciemny, o! Jasne jeansy, których nogawki powsadzała do wyższych, wiązanych butów. Nie za długo będzie miała ochotę przebywać na zewnątrz, bo robiło się tylko zimniej. Prędzej by to określiła jako nieprzyjemnie. Okrążyła tak cały dziedziniec i ani śladu czarnego futrzaka. -Co za.. a potem błędzie błagać o zabawę - syknęła do siebie pod nosem. Skrzyżowała ręce i zasiadła sobie na chwilę na brzegu nieczynnej fontanny. Wtedy właśnie ją zobaczyła. Dosłownie obok. Wskoczyła na niewysoki murek i usiadła pól metra od Mel. Wpatrywała się w nią swoimi pomarańczowymi ślepiami. Ten kolor zawsze będzie się gdzieś pojawiał w życiu Mel, o włosach nie wspominając. Przecież nawet jej sowa ma pomarańczowe oczy. - Czasami naprawdę mnie wkurzasz, wiesz? - wyciągnęła rękę do kotki, ale ona Puchonkę całkiem olała. Zeskoczyła i uciekła. W tym momencie straciła do niej cierpliwość. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Dziedziniec | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |