|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Wto 14 Lip 2015, 15:37 | |
| Creed swoje eksperymenty przeprowadzał głównie na składnikach, przykładowo inny sposób uzyskiwania soku, wyciskania białek z żabich oczu, ucieranie na jak najdrobniejszy proszek. Z samymi eliksirami przestał w połowie trzeciej klasy, kiedy dosypał testowany składnik do eliksiru Puchona siedzącego niedaleko, a jego kociołek poleciał przez pół sali, rozlewając dookoła niezwykle kleistą, cuchnącą substancję. Do tej pory Adrien nie miał pojęcia, czy to wina jego, czy raczej tego, co dodał tam wcześniej sam Puchon. Stwierdził jednak, iż to zbyt niebezpieczne, głównie dla niego samego. Na lekcjach nie chciał zostać przyłapany przy majstrowaniu, do swojego własnego nie miał zamiaru nic dodawać z czystej rywalizacji pomiędzy innymi uczniami, a poza lekcjami nie chciało mu się marnować swoich zapasów. Ciężko też wytłumaczyć pani Pomfrey przyczynę tak, by nie dostać ochrzanu z góry na dół, a jednocześnie nie skłamać. Odpowiedzią było tylko lekkie uniesienie warg w delikatnym uśmiechu. Irytek i jego zabawy… Najbardziej lubił przeszkadzać młodym, jako, że starsi miewali na niego sposób lub po prostu nie przejmowali się złośliwościami duszka. Czasem przewrócił jakąś zbroję, obrzucał przechodniów książkami skradzionymi z biblioteki, kiedy indziej zdemolował jakąś klasę. Hogwart bez niego zapewne byłby dużo nudniejszy, choć nadal pozostają duchy i gadające obrazy mogące wychodzić ze swoich ram. Nie rozpoznał uczucia targającego młodym Gryfonem od razu. Dziwnie po prostu się zachowywał, tak… nienaturalnie. Często tak właśnie wyglądały Lwiątka oraz Borsuczęta na widok kilka lat starszego Ślizgona z mordem wyciekającym z oczu, rozwianą na wszystkie strony fryzurą symbolizującą rychłą śmierć oraz w złowieszczym, czarnym ubraniu. Czy mniej więcej coś w tym stylu. A kłamstwo? Nie wiedział, czy zostało użyte. Nie umiał rozpoznawać nieprawdy, choć nie uwierzył mu tak do końca. Nikomu nie wierzył, nawet sobie. – Hmm… – spojrzał na Gryfiaka, mrużąc oczy. Niuchnął kilka razy powietrze, zrobił zamyśloną minę. – Chyba byś mi nie smakował – odpowiedział, zwilżając nieco wargi. Oczywiście, że połyka w całości. Razem z ubraniami. Jak… Jak śmierciotula. Adrien wzdrygnął się, przypominając sobie nieprzyjemny incydent z przeszłości. Cichy szelest w środku nocy. Myślisz, że to tylko wiatr trącił liście na zewnątrz, ewentualnie coś zsunęło się z krzesła, kiedy nagle zauważasz ciemny kształt sunący po podłodze. Wydaje ci się, iż jakiś mały zwierzak zaplątał się po prostu w szatę, kiedy nagle szata ta próbuje pożreć ci śpiącą po drugiej stronie pokoju kuzynkę. Przyłapał się na gapieniu bez celu na stolik z lekko otwartymi ustami. Zamrugał kilkukrotnie i zerknął do kociołka. Czy wody było idealnie sto mililitrów? Pojęcia bladego nie miał, ale oceniał, że będzie coś koło tego. Najwyżej wywar nie będzie miał odpowiedniej mocy i będzie go trzeba stosować nieco dłużej niż parę razy. Wrzucił jeden z ogonów, czekając aż woda zabarwi się na żółto. Znów zagapił się na dłuższą chwilę, rozmyślając o czymś całkowicie pozbawionym sensu. – Słyszałem kiedyś w pokoju, jak mówili o takim miejscu, ale w całym zamku jest mnóstwo ukrytych pomieszczeń, więc najzwyczajniej nie próbowałem szukać – odpowiedział spokojnie i zgodnie z prawdą. Żeby to on miał czas uganiać się za dawno zapomnianymi skrytkami, przejściami między piętrami, uroczymi pokoikami. – A czemu małe Lwiątko nas podgląda, hm? Gryfoni raczej nie są mile widziani przez „mieszkańców” lochów – zerknął na chłopca, patrząc co tam robi. Przypadkiem spojrzał w jego oczy w tym samym momencie, co on w jego własne. Miały ładny kolor, choć zdawały się nie być w pełni swojej formy. Nie to, co „zabałaganione” ślepia Creeda. Uśmiechnął się delikatnie, wziął od Collina rdest oraz fiolkę i z precyzją postarał się odmierzyć odpowiednią ilość. – Nie próbowałeś pójść do pielęgniarki? Powinna cię chyba trochę obejrzeć – stwierdził, dodając ostatni składnik, gdy eliksir miał już odpowiedni kolor. Postawił swoją torbę na stoliku i wygrzebał termometr. Włożył go ostrożnie do kociołka, oczekując temperatury idealnie dziewięćdziesięciu stopni. Rozejrzał się po pokoju. Ciepłe miejsce było tu raczej ciężkie do znalezienia. Wzrok padł dopiero na kanapę i koc. Jak się nie ma co się lubi, to się to zostawi tam. Tylko jak tu wytrwać dwie godziny, a potem dojść do Pokoju Wspólnego i nie zostać zauważonym? Cóż, będzie myślał o tym potem. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Wto 14 Lip 2015, 17:20 | |
| Co to za lekcja eliksirów bez spektakularnego wybuchu raz na jakiś czas? Każdemu przynajmniej raz w życiu zdarzy się wysadzić coś w powietrze. Dwayne przykładowo wysadzał kuchnię, Joe miotły, a Collin swoje kociołki i to nie z powodu majstrowania przy wywarze. Pani Lacroix myślała, że to tak łatwo odróżnić łuski smoka od łusek salamandry i jeszcze od łusek bazyliszka. Łuska jak łuska, wyglądały podobnie, zaś panicz Morison nie posiadał umiejętności odróżniania fioletu od lilia róż, Grosherzorga od Rosiera, whiskey od szkockiej, szminki od błyszczyka czy skarpetek białych w czarne paski i czarnych w białe paski. Pewnych rzeczy nie da się zrozumieć, stąd Collin przynajmniej raz w miesiącu czy też raz na dwa miesiące fundował swemu rocznikowi niecelowe atrakcje tuż pod nosem Smoczycy. Życie, ot, życie. Nie kończył wówczas na palu jako ozdoba, co wzbudzało niejaki szacunek jego rówieśników. Stare, miłe dzieje. Wypraszam sobie, Collin, jako młode, inteligentne, pełne ogłady, sprytu i dumy Lwiątko, wcale nie reagował bladymi licami i strachem na widok Ślizgona. Adrien nawet nie mógł sobie wyobrazić tempa z jakim toczy się teraz życie trzynastolatka. Ogólnie rzecz biorąc Slytherin go nie przerażał i nie wzbudzał niechęci. Być może zaharatował się po wspólnym dzieciństwie z Dwaynem bądź równie dobrze jest mentalnie za stary na takie ekscesy. Człowiek to człowiek, a Adrien wydawał się miły i przede wszystkim, Collin nie widział w nim legendarnego, stereotypowego morderczego błysku w ślipiach. Tylko odrobinkę czuł się obserwowany jak zwierzątko w klatce, ale tylko małą odrobinę. - Raczej nie. Gryfoni jak się zaprą, to potrafią być niestrawni. - uśmiech tym razem przyszedł mu łatwiej. Zauważył po paru sekundach, iż Creed odleciał myślami i przez chwilę go tutaj w pokoju nie będzie. Skorzystał z okazji i wypuścił powietrze z płuc, dziwiąc się, że je tak długo wstrzymywał. Serce powoli wyrównywało rytm, dzięki czemu lica chłopca nabrały bardziej ludzkiego koloru. Niestety, dalej przypominał śmierć na chorągwi. W milczeniu przyglądał się dłoniom Ślizgona dorzucającego starannie składniki do kociołka. Bez niego, Collin spędziłby tu dwakroć więcej czasu niż z początku zamierzał. Cieszył się, że ominęło go wysilanie palców i rąk do manualnych, drobnych prac. Miał u Ślizgona pewien dług wdzięczności. - Staram się nie kręcić po lochach, jeśli nie muszę. Niestety, mam brata i sąsiadkę w Hufflepuffie, więc raz na jakiś czas sprawdzam czy jeszcze żyją. - westchnął. - Przez chwilę ich nie pilnowałem i... bleh, przyłapałem ich wczoraj na całowaniu się przy kuchni. - wykrzywił się z niesmakiem, tak teatralnie. Konwersacja nagle przestała sprawiać mu już trudność. Zauważył, że nawet chciał się pośmiać, ponarzekać na Dwayne'a, przez chwilkę oderwać się od rzeczywistości i być normalnym nastolatkiem, jakim był jeszcze miesiąc temu. Zbyt wiele spadło mu na głowę, a miał dopiero trzynaście lat. Zerknął w ślepia Creeda i patrzył nań, jakby ten właśnie spadł z Bijącej Wierzby. - Radzę sobie sam. - stwierdził bez emocji. Nie lubił przenikliwego spojrzenia pielęgniarki. Czasami zachowywała się tak, jakby wiedziała o nim więcej niż przypuszcza. To trochę przerażające. Zaraz po tym jak Adrien odmierzył temperaturę kociołka i nic przy tym nie wybuchło, Gryfon włożył do środka chochlę, zamieszał i wyjął ją, sprawdzając czy nie spłonęła. Na szczęście była cała i nie parowała. Chłopiec wolał się upewnić zanim za dwie godziny włoży tam ręce. Lubił swoje dłonie, nie chciałby ich palić na wiór. Z opóźnieniem podszedł do sofy, dopiero teraz ją zauważając. Usiadł na przeciwległym krańcu, zerkając na zegarek na nadgarstku i sprawdzając która godzina. - Tak ogólnie to nazywam się Collin. - dodał, kierując te słowa do Creeda, jeśli byłby zainteresowany poznaniem imienia. Posłał mu blady, niewyraźny uśmiech. Wprawne oko mogłoby zauważyć, że Collin jest o dwie tony spokojniejszy niż dziesięć minut temu. Spuścił wzrok na niedbale zawiązane bandaże na dłoniach. Odsunął pojedynczy rzemyk na nadgarstek i skubnął końcówkę bandaża, poprawiając materiał, aby utrzymał się przez najbliższe dwie godziny. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Sro 15 Lip 2015, 19:07 | |
| Oczywiście, że każdy coś wysadzi. Ad wielokrotnie wysadził zgromadzenie dziwnych, australijskich roślin. Ponoć same czasami wybuchały, jednak dźgane patykiem robiły to zdecydowanie szybciej. W pierwszej klasie nawet jemu udawało się wybuchnąć eliksir. W końcu był mężczyzną i nie musiał rozróżniać miliarda kolorów. Buraczkowy był wtedy dla niego tym samym co królewska purpura, a limonkowy niewiele różnił się od jasnozielonego. I też miał problem z rozróżnieniem dziesięciu rodzajów łusek. Jakby tego było mało, jeszcze na początku trzeciej klasy był zdolny wykonać nieprawidłowy ruch różdżką na lekcji zaklęć i przypalić tym samym brwi sobie oraz siedzącym najbliżej. Chodziły zresztą plotki, że przez takie właśnie wypadki Creed ma roztrzepane kudły. Niczym wyobrażenie mugolskiego naukowca po nieudanym eksperymencie. Cóż, trzynastolatkiem był trzy lata wstecz i mógł nieco zapomnieć, jak to jest mieć tyle lat. Nie nękały go też niewidzialne stworzenia rzucające kociołkami o ścianę, a sowa nie dziobała bez celu. Poza tym, nigdy nie próbował samodzielnie się wyleczyć i z najdrobniejszym uszczerbkiem na zdrowiu wędrował do pielęgniarki, stając się prawie stałym bywalcem. Do tego nie bał się żadnego innego ucznia, bo po prostu nie miał po co. Zawsze istniał ktoś, kto mógł mu pomóc, choć wielokrotnie oberwało mu się za nękanie Puchonów. Na ofiary wybierał młodszych i najbardziej niezdarnych, co skutkowało nagłym pojawieniem się starszych ochroniarzy albo poskarżeniem nauczycielowi. – Fuj. Całowanie, obrzydliwość. Co może być fajnego w wymianie zarazkami? – odpowiedział, marszcząc nieco nos. Nie ciągnęło go do obmacywania się z kimkolwiek, choć wiek powinien go już trochę do tego zmuszać. Po prostu nie było osoby, która byłaby godna go dostać, tsh. Trzeba sobie zasłużyć, ot co. Wzruszył ramionami, uznając, że nie jego sprawa, co zrobi ze sobą chłopak. Choć na ogół męczył ludzi tak długo, aż poszli do skrzydła szpitalnego, robił to zwykle gdy kogoś lepiej znał. A może Collin miał jakiś konflikt? Może nie lubił białych fartuchów i dziwnej atmosfery tamtego miejsca? Nie obchodziło go to na tyle, by w to wnikać. Każdy był inny. Jednym nadmierna troska pani Pomfrey przeszkadzała, inni lubili ją jak jakąś ciocię. Adrien przez tyle lat zdążył się do niej przyzwyczaić i był w stanie pójść do niej, zagadać chwilę, spytać czy nie potrzebuje pomocy albo zapasu mikstur. Zwykle odmawiała albo wyganiała go, twierdząc, że nie ma czasu, a chorzy potrzebują ciszy i spokoju, jednak podejmował nawet po kilka prób w czasie jednego dnia, gdy nie miał nic ciekawego do roboty. Przyglądał się, czy Gryfon zamieszał odpowiednią ilość razy i w dobrym kierunku, ale wszystko było w porządku. Wygasił ogień i odczekał chwilę, aż kociołek przestygnie. Przy okazji wytarł termometr o skraj szaty i włożył go do torby. Ruszył za chłopakiem do sofy i po całkowicie drugiej stronie odchylił koc. Zaniósł tam kociołek, postawił, a następnie zdjął szatę i szczelnie okrył naczynie. Najwyżej będzie musiał ją wyczyścić, nie umrze przecież. – Adrien – powiedział krótko i wyciągnął prawą dłoń w kierunku młodszego. Uśmiechnął się przyjaźnie, dając wrażenie niezwykle miłego. |
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Sro 22 Lip 2015, 19:11 | |
| Rozmowa toczyła się miło i przyjemnie, gładko, zgrabnie, zdanie po zdaniu, przedstawienie po przedstawieniu. Jednak ledwo bohaterowie tej niewielkiej przygody zdążyli przejść na "Ty" (Sprytnie, i zgodnie ze szkolnym regulaminem, pomijając bruderszaft), ale Collin szybko przypomniał sobie o zaległej pracy domowej, która miał przygotować na Zaklęcia. Pan Lacroix nie będzie zadowolony, jeśli o tym zapomni! Pacnął się tylko w czoło, na prędze pożegnał z nowo poznanym Aidenem i potruchtał do wieży Gyffindoru. A Pan Ślizgon? Cóż, pewnie po krótkiej chwili również poszedł w jego ślady i opuścił pokój za obrazem kruka.
z/t 2 |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Pią 09 Paź 2015, 22:09 | |
| Można byłoby pomyśleć, że odzyskawszy panowanie nad własnym ciałem, pierwsze kroki skieruje na stadion. Że, nie bacząc na pogodę, wsiądzie na miotłę, wzbije się w niebo i będzie latać aż do utraty tchu, do ostatniego wyczerpania, do omdlenia z wysiłku. To byłoby odpowiednie świętowanie, prawda? W końcu dzień, gdy mogła się poruszyć - najpierw palcami, potem całą ręką, nogami, wreszcie zupełnie wstać z łóżka i przejść kilka kroków - był dniem odzyskania tego, co w jej życiu najcenniejsze. Odroczenie straty, przepisanie wyroku na termin bliżej nieokreślony. Powinna to uczcić stosownie do specyfiki wygranej. Bo wygrała, czyż nie? Wygrała własne życie. Znowu. Stadion był jednak ostatnim miejscem, do którego zamierzała się dziś udać. Nie dlatego, by bała się własnego organizmu - nie, nie miała traumy, która uniemożliwiałaby jej jakąkolwiek aktywność fizyczną - ale dlatego, że jej myśli zaprzątało coś zupełnie innego. Ekscytacja inna od tej, jaką gwarantowało jej oderwanie stóp od twardej ziemi, ucieczka ku wolności, do własnego, niebiańskiego świata. Fascynacja skrajnie różna od tej, którą wzbudzał w niej quidditch. Napisała więc list. Krótki, dosłownie kilka słów nakreślonych szybko, nim zdążyłaby się rozmyślić. Nim rozsądek powstrzymałby jej dłoń przed zainicjowaniem czegoś, co... Wiecie, to było chore. Wspomnienia Zakazanego Lasu, centaurów, bahanek i strachu przed utratą życia takiego, jakie znała i lubiła - to wciąż siedziało jej w głowie. Ale teraz, gdy była już znów w szkolnych murach, znów w otoczeniu bezpiecznym, wszystkie dotychczasowe obawy przestały się liczyć. Zostały zakrzyczane, stłamszone, zepchnięte w cień. Tak, jak gdyby solidne ściany zamku negowały wszystkie zagrożenia. Tak, jakby Hogwart pozbawiał władzy wszystkie podszepty rozsądku. Wysłała więc list a później zaszyła się w swym azylu. Nie tylko swoim - widywała ślady użytkowania pokoju, wiedziała, że nie tylko ona wie o jego istnieniu - ale to jej nie przeszkadzało. Nigdy dotąd nikogo tu nie spotkała. Nigdy nie musiała dzielić się pomieszczeniem z kimś innym, obcym, niechcianym. W takich okolicznościach myśl, że pokój wcale nie jest jej tajemnicą, zupełnie jej nie przeszkadzała. Dopóki z innymi użytkownikami tylko się mijała, dopóty było w porządku. Albo dopóki sprowadzane tu towarzystwo wybierała sobie sama. Muskając kruczy dziób opuszkami palców, starała się nie myśleć. Walczyła o to, by nie wyczekiwać, nie podsycać zniecierpliwienia. To nie było zdrowe. Ta... tęsknota? Być może właśnie tak należało to nazwać. Tęsknotą. Tęsknotą za owocem zakazanym. Za cukierkiem, który dano jej posmakować, a potem odebrano, nim zdążyła się nasycić. W tej sytuacji była trochę jak dziecko. Chcę, daj mi. Rozsądek nie miał tu nic do rzeczy. Wspomnienia skutków ostatniego spotkania nie miały nic do powiedzenia. Gdy drzwi do pokoju zamknęły się za nią z cichym trzaskiem, odetchnęła powoli i rozprostowała plecy. Chwilę później, rozciągając się już na całej długości wiekowej, zakurzonej kanapy, po prostu czekała. Nie umiała nie czekać. Nie umiała pozbyć się tego chorego zniecierpliwienia, do którego nigdy, absolutnie nigdy by się nie przyznała. Nie umiała. |
| | | Maghnus Mulciber
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Pon 12 Paź 2015, 03:21 | |
| Po wyjątkowo długich perypetiach z bandą nieprzeszkolonych idiotów, w końcu udało mu się wydostać z tego istnego domu wariatów, zwanego szumnie szpitalem. I tak mieli wyjątkowe szczęście że nie wysłał ich wszystkich z wilczym biletem do piachu - spartaczyli robotę po całości i przez ich brak kompetencji, Mulciber był nie do końca w sosie - na stałe ogłuchł na jedno ucho, a chyba nie trzeba nikomu uświadamiać że niekoniecznie mu to odpowiadało. Uciążliwe kalectwo - za co do cholery im wszystkim płacą? Nie tego wymagał. Zresztą jedno było pewne - chrzanić uzdrowicieli, to wszystko wina tych kucyków dla ubogich. Nie zamierzał tego puścić płazem -przyrzekł sobie że odwdzięczy im się pięknym za nadobne. Z radosnych rozmyślań o tym jak widowiskową i wspaniałą zemstę sprawi tym paskudnym zwierzakom, wyrwała go wyjątkowo natarczywa sowa. Odwiązał list i z rozbrajającym uśmiechem wycelował różdżką w ptaka - wolał go mieć "na celowniku" jeśli przynosił złe wieści. O tak, to chyba oczywiste że nieodpowiednie listy do Mulcibera kończyły się śmiercią posłańca w męczarniach, bowiem nie uznawał nietykalności nikogo i niczego, jeśli to coś doprowadzało go do stanu dalekiego od radości. Prawdopodobnie dlatego nie dostawał zbyt wiele wiadomości od innych, jednakże nie było mu to do szczęścia potrzebne. Po przeczytaniu listu schował różdżkę i zdumiony zmarszczył brwi. Rzadko zdarzało się by któreś z niedokończonych dzieł postanawiało go nie unikać - jeszcze rzadziej gdy było zadowolone z tego co dotąd się wydarzyło. Jednakże to pierwszy raz, gdy materiał sam pisał do twórcy w celu posunięcia się trochę dalej w procesie tworzenia. To brzmiało wręcz jak pułapka i zapewne każdy Ślizgon zachowałby się roztropnie i nie zjawił się na miejscu spotkania, lecz nie Mulciber. Nawet jeśli istniało ryzyko, że to jakiś sposób na zemstę to zamierzał zaryzykować, ponieważ zwyczajnie to lubił. Gdy w grę wchodziła możliwość postawienia czegokolwiek na szali, sama rozgrywka była ciekawsza. Nie minęło wiele czasu gdy znalazł się przed wspomnianym obrazem - co prawda niekoniecznie miał ochotę głaskać szkaradne bydle, ale jak mus to mus. Był wyposażony we wszystko co było mu potrzebne, bowiem pomimo że jego poprzedni "zestaw małego artysty dla zaawansowanych" zaginął podczas ekspedycji do lasu, to zdążył już sprawić sobie nowy przed powrotem do szkoły, a nawet powiększyć swój zestaw. Wszedł do pokoju i rozejrzał się naokoło - wzrok na szczęście powrócił do swojej pierwotnej formy. Tego zresztą by nie wybaczył - gdyby jego ulubiony zmysł został trwale uszkodzony, wówczas puściłby ten pieprzony szpital z dymem. Więc dla dobra wszystkich, lepiej było że wciąż był spostrzegawczy jak należy. I ujrzał Audrey, która najwyraźniej wyjątkowo niecierpliwie go wyczekiwała. Tym razem jednak, miał pewność że nikt nie będzie im przeszkadzał bez jego wiadomości, bowiem pod drzwiami pozostawił swoje koty. Paskudne stworzenia, miauczące w najbardziej nienawistny sposób na widok każdej żywej istoty - oczywiste więc było że podniosą raban i zaalarmują go, gdy tylko ktoś wejdzie na korytarz na końcu którego znajdował się pokój w którym urzędowali. A to da mu chwilę na przygotowanie się i sformułowanie odpowiednio okrutnego zaklęcia, którym oberwie pierwsza osoba która tu wejdzie. Plan doskonały, prawda? - Czyżbym przybył za wcześnie? Nie zdążyłaś się przygotować, yhm - mruknął chłodno, mając na myśli oczywiście jej strój. A konkretniej - sam fakt że ma go na sobie. Oboje doskonale wiedzieli, że jej ubrania na niej będą mu tylko zawadzać, bowiem żeby precyzyjnie ją naciąć tu i ówdzie, potrzebował widzieć wszystko jak na dłoni. Tym razem jednak, podniecenie nie ogarnie go tak szybko jak poprzednio - było mniej spontanicznie, bardziej w formie planu - więcej sztuki, mniej emocji zaciemniających jego sprawny umysł. To brzmiało nieźle. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Pon 12 Paź 2015, 21:25 | |
| Nie tylko Maghnus opuścił szpital nienaprawiony do końca. W jego przypadku ucierpiał słuch, Faulkner natomiast jej własne ciało zaczęła zdradzać w sposób bardziej... ogólny. Wiedziała o tym, bo chwilowy atak utraty kontroli już jej się zdarzył. Atak, podczas którego nie wiedziała, czy powinna wyć z bezsilności, czy raczej ze ślepej furii. Wiecie, do uzdrowiciela idzie się po to, żeby zostać uzdrowionym. Do końca, a nie połowicznie. W tym momencie Holenderka natomiast nie wiedziała, po prostu nie potrafiła w żaden logiczny sposób wyjaśnić, co dało tym wszystkim magomedykom pracę. Ładne oczy? Kreatywność w łóżku? Bo na pewno nie umiejętności zawodowe, do cholery. Patrząc na to z tej perspektywy, jej frustracja mogła być powodem, dla którego chciała się spotkać z Mulciberem. Oczywiście, powodem nie jedynym, ale wystarczająco silnym, by popchnąć Holenderkę do działania, zmusić ją do napisania tych kilku krótkich słów. To było tak, jakby potrzebowała swego rodzaju oczyszczenia. Takiego, którego nikt nie był w stanie pojąć, katharsis wymykającego się ramom społecznego przyzwolenia, ale... Dla niej, dla Audrey, to nie była przemoc. Nie w tym prostym, oczywistym tego słowa znaczeniu. Ból nie był tylko bólem, strach tylko strachem. Tu chodziło o coś więcej, o chorą fascynację i wręcz potrzebę, by czuć. Każdą kroplę własnej krwi, każdy centymetr własnego ciała - i każdy centrymetr ciała Mulcibera. Dla Ślizgona wszystko mogło sprowadzać się tylko do jego specyficznej sztuki, ale dla Faulkner, dla tej zagubionej we własnych preferencjach nastolatki ból był tylko... Preludium? Elementem całego obrazu, który wymagał czegoś więcej, niż tylko noża na skórze. I Maghnus o tym wiedział. Wiedział już wtedy, w Zakazanym Lesie i teraz, w warunkach nieco bardziej cywilizowanych. - Nie wiedziałam, czy przyjdziesz. - Gdy drzwi do pokoju przepuściły do środka znajomą postać, Audrey podniosła się do siadu i przez dobrą chwilę nie robiła nic więcej. Lustrując Mulcibera uważnym spojrzeniem dużych, niebieskich oczu, wahała się. Wahała się tak poprzednio, przez chwilę, przez jeden moment. Bo wiecie, to wahanie i tak nie miało najmniejszego znaczenia. Faulkner dobrze wiedziała, co się stanie. Dobrze wiedziała, że odda się Maghnusowi teraz i za każdym razem, gdy będzie tego potrzebował. I że sama będzie prosić. Że będzie lgnąć do niego jak ćma zahipnotyzowana tańczącym, gorącym płomieniem świecy. Nie dziwiło więc, że wreszcie wstała powoli i, nie czyniąc ani kroku w tył, ani też w kierunku Mulcibera, sięgnęła do pierwszego guzika mundurkowej koszuli. Jeden, drugi, trzeci. Gdzieś w międzyczasie na bok sfrunęła czarno-granatowa chusteczka owijająca jej szyję. Potem reszta guzików. Czwarty, piąty, szósty i reszta, aż do końca. Pozwoliła miękkiemu, śliskiemu materiałowi koszuli spłynąć po jej ramionach i spaść na poduszki stojącej za nią kanapy. Nie spieszyła się ani wtedy, ani potem, gdy jej kolejnym punktem zainteresowania stała się ciemna spódniczka. Tym razem materiałowi dane było pozostać w całości, tym razem posiadanych przez Ślizgona ostrzy posmakować miała tylko delikatna skóra Holenderki. I dobrze. Dobrze. Zatrzymała się dopiero, gdy pozostała w samej bieliźnie. Tak, jak gdyby wrócił wstyd, jak gdyby nie mogła się przemóc, by samodzielnie obnażyć się do końca. Zagubiony podmuch powietrza ozdobił jej ciało gęsią skórką. Marzła, ale tylko trochę - i na krótko. Przecież czuła już szum krwi w skroniach. Przecież na jej policzkach powoli wykwitały rumieńce. Stała przed Ślizgonem niemal naga i nie umiała pozbyć się tego niemal. Nie umiała... albo nie chciała. Może w ten sposób powoli zdobywała to, czego potrzebowała. Ten trzeci element, to uzupełnienie bólu i lęku, ostatni składnik upajającej zmysły mieszanki. Bo przecież Audrey nie przychodziła tu jako ofiara, nie do końca. Wychodziła Mulciberowi naprzeciw, bo boje na tym korzystali. I ona chciała korzystać tak, jak tego potrzebowała, nie mniej. Jeśli żadne z nich nie odstąpi od porywczego tańca współdzielonych potrzeb, nie znajdą dla siebie zastępstwa, substytutu. Nie odnajdą się w innym, nowym układzie - każda inna relacja mogłaby być co najwyżej nieudolną podróbką tego, co oni sami mogli dać sobie wzajemnie. Nie wiedziała, czy Maghnus zdaje sobie z tego sprawę, nie miała pojęcia, czy to pojmuje, czy w to... wierzy? Ona wierzyła. Och, do cholery, chodź już. Jestem tu dla ciebie. I dla siebie. To nie był poryw uczuć, z pewnością nie tych zdrowych, romantycznych, przystających do nastoletniej dziewczynki z dobrego domu. Audrey nie kochała. Audrey pożądała, cierpiała głód, chciała sycić zmysły. To nie miało nic wspólnego z tą słodką poezją, jaką zwykło się karmić dorastające kobiety w jej wieku. |
| | | Maghnus Mulciber
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Sro 21 Paź 2015, 18:48 | |
| Obserwował czujnie każdy jej najmniejszy ruch podczas gdy dziewczyna pozbywała się zbędnej odzieży - dopiero gdy się zatrzymała, pozwolił sobie aby unieść jedną brew z zaskoczeniem. Czyżby był zbyt mglisty w swej wypowiedzi? Może nie wyraził się wystarczająco jasno - cóż, nic nie szkodzi, najwyżej sam naprawi to niedopatrzenie Krukonki. Zbliżył się powoli, z rozmysłem każąc jej czekać jeszcze chwilę - przyjmował do wiadomości to, jak jego "ofiara" jest zapewne niecierpliwa, więc postanowił się podrażnić, pobawić, kazać jej czekać jeszcze przez ten krótki moment, zupełnie jakby postanowił zostawić jej "droge ucieczki". Jednakże oboje wiedzieli, że w momencie w którym przyszła, taka droga już nie istniała. Tym razem nie było tu centarów, bahanek czy innego ścierwa które postanowiłoby uniemożliwiać mu tworzenie, zaś korytarz był obstawiony przez jego wredne kocury - czy cokolwiek mogło pójść nie tak? Raczej nie. Z tym że tym razem nie zamierzał odstawiać różdżki "na drugi plan" i pozwalać czemukolwiek go zaskoczyć, nawet jeśli potrwałoby to tylko krótką chwilę - tym razem miał ją blisko, zawsze w pogotowiu i zamierzał osobiście spalić pierwszy byt który wpadnie na to by mu przeszkodzić. Dla odmiany, zamierzał przeprowadzić spokojną sesję artystyczną, bez żadnych niespodziewanych aspektów. Gdy w końcu do niej dotarł, nie silił się już na cierpliwość i nie kazał "partnerce psot" pozostawać w jakichkolwiek "pętach" krępujących jej biust czy też inne części ciała. Bez zbędnej delikatności zerwał z niej bieliznę i odrzucił w kąt - był twórcą który nie potrzebował takich mankamentów aby wydobyć z niej piękno. Oczywiście rozpoczął zabawę od czegoś, co mogło być już nazwane mianem tradycji. - Obscuro - mruknął, celując różdżką w Krukonkę i po raz kolejny w ich znajomości, odbierając jej zmysł wzroku. Zapewne nie kojarzyło jej się to zbyt przyjemnie, ale co zrobić? To już nie do końca jego wina. Teraz pozostało mu tylko zabierać się do roboty. - Sądzę że wiedziałaś. W końcu nie zostawiam niedokończonych spraw - odparł jej jeszcze lodowato na jej wcześniejsze słowa i wyciągnął jeden ze swoich przyrządów. Porównanie "ostry jak brzytwa" w tym wypadku było bardzo dosłowne - nie tylko jego narzędzie było ostre, ale również - było brzytwą. Cóż za niespodzianka! Tak czy siak - nie chciał się już ociągać. Wolną dłonią chwycił dziewczynę za gardło, lekko zacisnął i nieznacznie uniósł, po czym "dotarł" z nią do ściany, trzymając ją nieznacznie wyżej. Powrócił do swojej (znanej jej już) pozy, z uniesioną nogą i "usadził ją" - prawdą było, że tak tworzyło mu się najwygodniej, więc nic dziwnego że do tego powrócił. Następnie przyłożył ostrze brzytwy pod odpowiednim kątem do najniższego z jej żeber, po lewej stronie i precyzyjnie rozciął jej skórę, dbając o to by nie uszkodzić kości - wolał swojej dzieło w stałej formie, dlatego też nic dziwnego że nie zamierzał jej zbytnio "zepsuć". Po "poprawieniu" linii pierwszego żebra, nadeszła pora na kolejne, "kondygnację wyżej". Jak można się było domyślić, zamierzał poprawić widoczność jednego po drugim, zostawiając przepiękne ślady, czyniąc ją wspaniałą i przyjemną dla oka. Gdzieś w między czasie rozluźnił rękę zaciśniętą na gardle dziewczyny, dbając o to by nie próbowała mu odpłynąć - chciał by czuła każde jego posunięcie podczas etapu tworzenia. Uznawał to za coś ważnego, coś znaczącego - dlatego też nigdy nie kneblował swoich materiałów. Chciał słuchać ewentualnych krzyków, czy jęków. Tym razem jednak świadomie poruszał nogą, jednakże wyłącznie po to by dostarczać dziewczynie różnorakich bodźców naraz - choć pozornie zanikają one wówczas w tlumie, to w wersji faktycznej - tworzą ciekawsze, wspanialsze doznania, a wiedział że zadowolenie jego ofiary zaowocuje większymi możliwościami. Zresztą...bądź co bądź, był jednak mężczyzną i nie czułby się zbrukany gdyby ją wykorzystał nie tylko w celach artystycznych. Jednakże tym razem był lepiej przygotowany - miał jeszcze inne "pieszczoty" w zanadrzu. Puścił całkowicie jej szyję, opierając bark o jej ramię, przytrzymując ją w ten sposób by nie zsunęła mu się ze ściany. Wyciągnął z kieszeni małą fiolkę z bardzo ciepła wodą i wylał ją na lewe udo Audrey. Pozwolił przez chwilę by odczuwała jej efekty, po czym odrzucił fiolkę i stuknął w jej mokrą nogę różdżką. - Glacius Takie zabawy też były przecież...artystyczne, prawda? |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Sro 21 Paź 2015, 21:10 | |
| Rzeczywiście, utrata wzroku - choćby i tymczasowa - przyjemnie się nie kojarzyła. Nawet teraz, gdy warunki były znacznie bardziej komfortowe i bezpieczne (raczej), Faulkner nie potrafiła podejść do podobnej bezradności z uśmiechem. Przynajmniej nie do końca. Ostatnim razem skończyło się to przecież źle, bardzo źle i nic nie potrafiło przekonać Holenderki, że tym razem nic podobnego się nie wydarzy. Że tym razem chwilowe pozbawienie jej zmysłu poskutkuje tylko tym, czym powinno, na co się godziła i czego chciała - i niczym więcej. Wyraźnie było widać jak Audrey spięła się i choć nijak zaistniałego faktu nie skomentowała, to nietrudno było się domyślić, co siedzi w tej chwili w jej głowie. Było bardziej niż prawdopodobnym, że poddawała właśnie w wątpliwość słuszność swej decyzji, że być może zaczynała żałować, że... Nie, nie zapędzajmy się. Żałować na pewno nie żałował. Raczej... Wyczekiwała. Wyczekiwała rozwoju sytuacji z chorobliwą, bardzo mocno podszytą strachem ciekawością. Znacznie wyraźniejszą reakcją powitała natomiast kolejne poczynania Mulcibera. Nie widząc, co chłopak robi, chyba po prostu nie spodziewała się takiego traktowania. Nie liczyła, oczywiście, na delikatność - gdyby o to jej chodziło, przy spotkaniu na molo najpewniej po prostu wstałaby i odeszła nim dotarli do tematu bardziej zażyłych relacji - tym niemniej... Cóż, po prostu nie przewidziała czegoś takiego. Nie przygotowała się na to. Syknęła więc, gdy dłoń Ślizgona zamknęła się na jej szyi i, poddając się naciskowi chłopaka (bo przecież nie mogła inaczej), w którymś momencie napotkała ścianę. To oczywiście było w tej chwili raczej niezbyt ważne - nie tak, jak utrudniony przepływ powietrza przez tchawicę, który budził w niej podobnie ambiwalentne uczucia, jak wszystkie inne poczynania Maghnusa - ale i tak doprowadziło Audrey do niepokojącego stanu deja vu. Stanu, który... Podobał się? Nie podobał? Cholera, nie potrafiła zdecydować. Bo przecież poprzednio było źle. Bo przecież poprzednio było dobrze. Wahała się. Balansowała na granicy między wspomnieniami, które wywoływały na jej policzkach wypieki oraz tymi, które zapierały jej dech w piersiach. I nad tym jednak nie mogła zastanawiać się zbyt długo. Ambitne dywagacje na temat swych upodobań, nad lubię, nie lubię, intensywna analiza własnych preferencji została w jednej chwili przerwana, zepchnięta w cień. Bo zaczęło boleć. A ból, jak wiemy, kochankiem jest zazdrosnym. Zaborczym. Drapieżnym. Początkowo może - może - zakładała, ile wytrzyma. Wiecie, jakieś będę silna, dam radę, to przecież nie może być trudne - sztandarowy zestaw ckliwych, żałosnych obietnic przewijających się przez każdy infantylny film. Może wyobrażała sobie, że pierwszy jęk czy pierwsze skrzywienie spotka ją dopiero po jakimś czasie, później, wystarczająco późno, by zdążyła ugruntować swą pozycję silnej, twardej, niemal bohaterki. Tylko, że Audrey nikim takim przecież nie była. Powyższe przymiotniki zupełnie nie współgrały z tym, jaką była obecnie. Uległa więc już pod koniec drugiej z rys. Ciche syknięcie, gwałtownie wciągnięte powietrze, drgnienie napiętych mięśni. Potem bardziej sugestywny jęk bólu - ten jednak szybko zmienił tonację. Bo Maghnus podążał tym samym scenariuszem, co poprzednio, tym razem jednak wyraźnie świadomie. Miała coś przeciw? Oczywiście, że nie. Bogowie, byłaby głupia, gdyby miała. Musiała coś zrobić z rękami. Ściana nie dawała jej satysfakcjonującego oparcia, nie zamierzała też - jeszcze - dobierać się do Ślizgona. Ostatecznie zaczepiła więc tylko paznokcie w materiał jego koszuli nieco powyżej spodni, objęła nie w wyrazie czułości - podobne słodkości nie miały prawa im grozić, to raczej jasne - ale zwyczajnie dlatego, że potrzebowała. Że chciała, że tak było jej wygodniej. Wbijając pazurki nieco w ukryte pod materiałem ciało chłopaka przy każdej intensywniejszej fali bodźców, powstrzymywała się. To nie był jej wieczór... Nie, inaczej. To był jej wieczór, ale świadomie poddała się pod dominację Mulcibera. Wtedy, poprzednio... Wtedy im nie wyszło, ale teraz Faulkner podobnie przypomniała sobie, na co liczyła, czego oczekiwała, co chciała poznać. Teraz, bogatsi o pewne doświadczenia, mogli wykorzystać czas lepiej. Intensywniej, bardziej... kontrolowanie. Woda. To słowo gwałtownie wdarło się w tornado skrajnych wrażeń. Ciepła woda. Kolejne zaskoczenie. Nie widząc, zaczynała już czuć wszystko bardziej. Głębiej. Na co dzień powierzchowne wrażenia stawały się teraz symfonią odgrywaną przez końcówki nerwów czuciowych. Nic więc dziwnego, że gdy szybkie zaklęcie skuło przyjemnie ciepłe krople w kryształki lodu, z jej gardła wydarł się kolejny, zduszony jęk. - Cholera, Mulciber... - warknęła cicho i szarpnęła głową, jak gdyby dzięki temu mogła pozbyć się szarfy i zobaczyć, jak po nieoczekiwanym zabiegu wygląda jej skóra. Zaciskając zęby, wiele wysiłku włożyła w to, by uspokoić oddech. By nie wbić paznokci głębiej, by opanować przypływ... Czego właściwie? Nie umiała teraz powiedzieć. Nie umiała wymienić wszystkich emocji, które składały się teraz na stan jej ducha. Było zupełnie inaczej. Dla tych nowych doświadczeń potrzebowała nowych słów. |
| | | Maghnus Mulciber
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Pon 02 Lis 2015, 20:52 | |
| SESJA MOŻE ZAWIERAĆ SCENY BRUTALNE, DRASTYCZNE, WYNATURZONE A NAWET EROTYCZNE, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ Jej paznokcie na jego ciele raczej zupełnie mu nie przeszkadzały - wręcz przeciwnie, dodawało to smaczku całej ich jakże wspaniałej relacji. Lubił dostawać wręcz namacalne dowody na to, że proces tworzenia idzie jak należy - lubił też to uczucie że w pełni panuje nad sytuacją, że może się oddać sztuce. Paradoksalna była jego potrzeba dominacji - w końcu od dawna lubił doprawiać wszystko szczyptą ryzyka, więc powinno to działać na odwrót, jednakże...cóż, nigdy nie był prosty i jasno określony. Mimo jego zamiłowania do sztuki nowoczesnej, tym razem miał ochotę na doprawienie jej ciała czymś klasycznym, czymś znanym lecz wciąż wyjątkowo gustownym i szykownym, czymś co trafiłoby w jego gust. Przyłożył więc swoją wspaniałą brzytwę i kilkoma głębszymi niż poprzednio cięciami, nakreślił na brzuchu dziewczyny krwisty pentagram, ze środkiem zbiegającym się z jej pępkiem. Lecz to nie wszystko co przygotował w tym wypadku. Jak można się domyślić, jego artystyczny zestaw był w komplecie, a więc nie mogło zabraknąć najlepszego katalizatora. Wyciągnął z kieszeni małą sakiewkę i zamaszystym ruchem sypnął cała zawartością na właśnie nakreślony znak. Jak można się bez problemu domyślić, białe kryształki soli które trafiły prosto w świeżo otwarte rany Audrey, zdecydowanie musiały dodać pikanterii ich relacji. Mały zabieg, a tyle satysfakcji, tyle piękna - jak tak dalej pójdzie, to Mulciber będzie zapatrzony we własne odbicie jak ostatni Ślizgon, w końcu nawet jemu trudno było nie docenić tego jak wspaniale potrafi obejść się z kobietą. Był po prostu dumny z siebie, zresztą czemu miałoby być inaczej? Oczywiście to nie był koniec atrakcji przygotowanych na dzisiaj. Teraz musiał użyć jednego z najbardziej naturalnych narzędzi - własnego otworu gębowego. Nachylił się więc i uchwycił szyję dziewczyny zębami, przygryzając. Stopniowo zwiększał nacisk do momentu aż nie uświadczył na języku pierwszych kropli Krukońskiej krwi. Dopiero gdy zaznał tego smakołyku, pozwolił sobie na lekkie westchnienie - rozkoszy? Tak to można nazwać? Teraz nadszedł kolejny punkt programu - zamierzał lekko psychicznie sobie pogrywać, aby sprawdzić jak bardzo wytrzymały jest jego materiał. Przyłożył więc ostrze brzytwy do jednego z rogów pentagramu i posunął niżej, powoli przesuwając przez jej podbrzusze, zatrzymując ostrze niebezpiecznie blisko krocza dziewczyny. Odległość wynosiła zaledwie cztery, może pięć centymetrów - wtedy zwolnił, sunąc bardzo, bardzo powoli, czekając - czekając czy dziewczyna postanowi go zatrzymać, zanim dotknie ją tam czymś innym niż by chciała. A jeśli to zrobi - jak długo jej psychika pozwoli jej się opierać? Minutę? Dwie? Może dotrwa aż do ostatnich minimetrów? Chciał to sprawdzić, chciał tej wiedzy bardziej niż jej okrzyków bólu. Jak długo dasz radę utrzymać fason, Audrey Faulkner? |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Wto 03 Lis 2015, 19:58 | |
| Łatwo było oszaleć. Pomimo początkowych chęci i wiary w banalne będzie fajnie, inaczej, ciekawiej, naprawdę łatwo było potknąć się na wątpliwościach. Ambiwalencja uczuć potrafiła doprowadzić do obłędu, uprzednio pozbawiając jeszcze wiary w swe zdolności do oceny własnych możliwości. Faulkner uświadamiała to sobie powoli, ale nieuchronnie. To, że chyba się przeceniła. I to, że jest chora, bo nie zamierza się wycofać. Nie zmieniało to jednak faktu, że obawy, które nagle się pojawiły, były już innym rodzajem strachu niż przedtem. Gdy chodziło o sam ból fizyczny - którego, oczywiście, naprawdę się bała - to dało się jeszcze znieść, potraktować jako przygodę, jako odmianę perwersji. Ale Holenderka w pewnym momencie zaczęła drżeć z zupełnie innego powodu. Bo nagle... Przestało jej się podobać? Nie, nie do końca. Po prostu jej akceptacja drgnęła w posadach, zachwiała się na niepokoju wynikającym z dominacji Mulcibera, dominacji, której nie sposób było podważyć. Póki nie miała nic przeciwko temu, co jej robił, było w porządku, tak? Ale co, jeśli nagle zanadto zbliżą się do jej granic? Co, jeśli krok dalej oznaczał będzie przekroczenie tej ostatniej, najintymniejszej, najbardziej bezpośredniej barykady gwarantującej jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa? Co wtedy? Co teraz? Jak do samego rozcinania skóry, do upuszczania kolejnych strumyczków krwi była się w stanie przyzwyczaić, rozłożyć swe doznania na czynniki pierwsze, poddać nienaturalnej, ale jakże intensywnej przyjemności, tak później było już tylko gorzej. Nagły przebłysk świadomości przyszedł zbyt późno, by cokolwiek mogła zrobić. Zresztą, przecież i tak by nie mogła. Ślizgon robił co chciał, pozwoliła mu na to. Jej niezadowolenie nie miało już najmniejszego znaczenia. Oślepienie bólem, zwierzęcy skowyt - to naprawdę się nie liczyło. Sama zatrzasnęła się w klatce, czyż nie? Sama oddała do niej klucze. Wycie wyrwało jej się samo, podobnie jak same pojawiły się łzy w jej oczach. Krwawa, pięcioramienna gwiazda paliła ją żywym ogniem i nic, zupełnie nic nie mogła na to poradzić. Skulenie się w sobie, mimowolnie przylgnięcie do Mulcibera nie mogło sprawić, by poczuła się lepiej... Chyba. Chyba nie mogło. Nie wiedziała. Nie była pewna. Przecież gdy Maghnus znalazł się bliżej, jeszcze bliżej, gdy sięgnął ku niej w sposób znacznie bardziej prymitywny, zwierzęcy - przecież nie powstrzymała się wtedy od wplecenia palców w jego włosy i przylgnięcia do jego ciała. Nie zatrzymała dłoni, gdy opuszkami palców rozpoczęła wędrówkę wzdłuż żuchwy chłopaka, by w pewnej chwili szarpnąć go zdecydowanie i wpić swoje wargi w jego, by zlizać własną krew z jego ust i języka. Nie wyrwała się, pomimo kilku słonych kropel na policzkach i okrutnego bólu nie... Nie. Nie, na bezpośredni opór - cóż, przynajmniej jakiś jego rodzaj - zdecydowała się dopiero później, zaciskając dłoń na nadgarstku uzbrojonej dłoni chłopaka. Audrey nie była wojownikiem, wzorem hardości, materiałem na męczennicę w imię wyższych racji. Nie była tak twarda, jak mogłoby się zdawać. Codzienność była grą pozorów - i niczym więcej. Kamuflażem dla własnej słabości. Czy naprawdę więc takim dziwnym było, że zatrzymała Ślizgona dość szybko? Że panicznie wpiła palce w jego nadgarstek, jednocześnie dobrze wiedząc, że nie jest dość silna, by być dla niego jakąkolwiek przeszkodą? Trzymać fason. Śmieszne. Nigdy tego nie umiała. Nie potrafiła otrzeć się o ostatnią z granic, nie potrafiła jej przekroczyć, tak po prostu przełamać swego lęku. Nie umiała, odwagi - pewności siebie? hartu ducha? skłonności do ryzykanctwa? a może po prostu głupoty? - nie miała we krwi. Albo po prostu nikt jej tego nie nauczył. Nikt nie wziął jej za rękę i nie poprowadził tymi konkretnymi, specyficznymi ścieżkami. Tym niemniej teraz nie umiała się przełamać. Jeszcze nie umiała. Gwałtownie wciągając powietrze, walczyła. W pewien sposób, ten żałosny, budzący śmiech politowania. Walczyła tak, jak walczą tchórze. Bez przekonania, za to z lękiem w szeroko otwartych oczach. |
| | | Maghnus Mulciber
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Sob 14 Lis 2015, 16:29 | |
| To była jedna z tych sytuacji która zdecydowanie wychodziła za jakiekolwiek ramy normalności, dobrego smaku, moralności - zdawał sobie sprawę z tego że w oczach świata jego przedsięwzięcia są złe, niewłaściwe, wynaturzone - że jego sztuka, którą tak chętnie tutaj uskuteczniał nie zostałaby nigdy zaakceptowana przez tych cholernych ignorantów, zaś prawdopodobnie tylko on rozumie prawdziwe piękno swoich poczynań. Nie przeszkadzało mu to oczywiście - to był jego artyzm, jego twór, jego sposób na wyrażenie siebie - nie oczekiwał że Ci głupi, ograniczeni ludzie przystaną i zachwycą się tym co tworzył. W końcu największych artystów doceniali dopiero po śmierci - z tym że jemu się do niej nie śpieszyło, istniało jeszcze tyle wspaniałych materiałów które wymagały jego sprawnej obróbki. W końcu zauważył po Audrey pierwsze próby jakiegokolwiek upozorowania resztek jej kontroli nad sytuacją - z jakiegoś powodu go pocałowała. Nie wadziło mu to, pozwolił sobie nawet na to by dość chłodno owy pocałunek odwzajemnić - w końcu czemu nie? Jednakże nie przykładał do tego większej wagi, bo to nie to było jego celem - przenosił sztukę ponad personalne potrzeby własnego ciała. W końcu jak wiadomo, męskie ciało jest słabe i łatwe do przekonania do siebie, a że w pięknym stroju z krwi i ran, który przygotowywał Krukonce Mulciber, wyglądała wyjątkowo pociągająco to miał naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Gdyby nie fakt, że jego samokontrola (jak przystało na perfekcjonistę) była na wyjątkowo wysokim poziomie, to mógłby mieć realne problemy z kontynuowaniem - musiałby się zająć czym innym, a to źle by wpłynęło na jego ciągłą potrzebę tworzenia. Gdyby jego największa namiętność przegrała ze zwykłym ludzkim pożądaniem, jego zdanie o samym sobie drastycznie by opadło na podłogę, rozbijając się na tysiąc kawałeczków. Wyczuł opór - nieznaczny, ale wystarczający by mieć tą świadomość że nadszarpnął jej wytrzymałość psychiczną, że zbliżył się do granicy która dla dziewczyny była limitem, linią której nie pozwalała przekroczyć. Szczerze mówiąc podniecało go to. Miał mnóstwo opcji na dalsze posunięci - mógł uszanować jej decyzję, mógł przyłożyć się do przełamywania oporu, mógł zwiększyć natężenie bólu w tym czy innym miejscu zmuszając ją by sama do tego dopuściła. Tyle możliwości. Jednakże postawił na zupełnie inną opcję - miał inny plan, który również mógłby nadać trochę pikanterii procesowi tworzenia. Momentalnie odsunął nogę na której ją podpierał i wbił brzytwę w jej dłoń, tak czysto dla chwili rozrywki, po czym schował ją. Teraz miał inne plany. Następnie wyciągnął z kieszeni wyjątkowo długie, wzmacniane magicznie "igły", którymi "przybił" jej obie ręce do ściany, na wysokości nadgarstków, w takiej pozycji jakby chciał ją ukrzyżować. Wsunął jej dwa palce do ust, jednakże nie ze względu na jakieś śmieszne erotyczne zachcianki - po prostu chciał je namoczyć jej śliną, było mu to aktualnie potrzebne. Tym co zrobił następnie, było władowanie tych samych paluchów w woreczek soli - po to mu właśnie było to potrzebne, aby sól utrzymała się na nich chociaż przez moment. Jego następnym posunięciem było umieszczenie tych samych palców w innym ciekawym miejscu, a mianowicie we wnętrzu dziewczyny - i nie miał tu na myśli okolic wątroby, o nie. Jeden brutalny ruch i już był w niej po kostki. Oczywiście to że zrobił to z pewną dawką soli, miało swój niezaprzeczalny urok, prawda? Drugą zaś ręką wyjął inne narzędzie, którego raczej nikt się nie spodziewał - pióro. Niekoniecznie byłoby użyteczne, jednakże Audrey miała bardzo skutecznie przybite ręce do ściany i nie mogła nimi za bardzo ruszać. Ciekawiło go czy ma łaskotki, więc postanowił to sprawdzić i połaskotał ją piórkiem pod pachą. Jak wiadomo, ludzkie ciało automatycznie próbuje złożyć ręce, a w wypadku gdy są one unieruchomione - cóż, efekty mogą być interesujące. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Sob 14 Lis 2015, 23:05 | |
| Drżała, teraz już całkiem wyraźnie. Jasna przy tym sprawa, że nie z zimna - w zamkowych murach było dość ciepło, by żaden podmuch nie wywołał na jej ciele gęsiej skórki. Zresztą, przecież było jej gorąco, cholernie gorąca. Od środka, wskutek buzujących hormonów i od zewnątrz, w efekcie zadanych jej już ran. Szalejące inferno bólu, strachu i chorej fascynacji pożerało ją kawałek po kawałku, wodziło palącym językiem w ślad za dłońmi Mulcibera. Nawet wtedy, gdy powstrzymała go - na chwilę, jedną krótką chwilę. A może szczególnie wtedy? Może przede wszystkim w tym trwającym ułamek sekundy zawieszeniu, w tym momencie niepewności? Niepewności jej własnej, oczywiście, bo Ślizgon raczej się nie wahał. Nie, nie raczej - na pewno. Bo i dlaczego miałby? Jego cele były... Cóż, jego sytuacja była w tym momencie znacznie prostsza. Chciał zaspokoić swe specyficzne żądze. A ona? Ona nie wiedziała, czego dokładnie chce? Nie była pewna. Nie była przekonana do niczego poza faktem, że nie chciałaby teraz tak po prostu odejść. Mimo tego bała się jeszcze bardziej i to, że nie zaczęła szarpać się w nowej, znacznie mniej komfortowej sytuacji wynikało już chyba wyłącznie z jakichś szczątków rozsądku, nie opanowania. Przynajmniej początkowo nie było jej przecież łatwo tak po prostu... Tak po prostu na to wszystko się godzić, nie podjąć nawet jednej, żałosnej, z góry skazanej na porażkę próby ucieczki. Przecież to nie było normalne, przecież wszystkie podstawowe instynkty kazały od krzywdy uciekać, nie wychodzić jej na przeciw. Przecież przeżywali ci, którzy albo potrafili o siebie zawalczyć, albo byli dość szybcy i sprytni, by skryć się przed niebezpieczeństwem. Fascynacja cierpieniem nie była cechą faworyzowaną przez ewolucję. I choć w przypadku Audrey to określenie było może zbyt mocnym, zbyt bezpośrednim - sama Holenderka nie ubrałaby swej ostrożnej ciekawości w takie słowa - to mniej więcej o to teraz chodziło. O to, że pomimo pierwotnej reakcji, pierwszej chęci podjęcia jakiejś panicznej walki - że potem, w pewnej chwili uniosła zaszczute spojrzenie i spojrzała na swe unieruchomione ręce inaczej. Z czymś... głodem? Rozcięta brzytwą dłoń nie była już ważna, ten ból był tylko tłem. Karmazynowe potoki spływające jej z wzdłuż przedramion, to było ważniejsze. To przykuło spojrzenie dziewczęcia, to rozjarzyło jej oczy trudną do określenia iskrą, dzikim, nie do końca przytomnym błyskiem. Oczywiście, w pewnej chwili przestało mieć to znaczenie - albo po prostu nabrało nowego. Nie przewidziała czegoś takiego, nie brała pod uwagę takiego rozwiązania. Jej kreatywność... Cóż, w tej kwestii była mocno ograniczona. Mało jeszcze wiedziała o życiu, o własnym ciele. O tym, co można z nim zrobić, jak można je traktować. I jak przyjemne mogą być rzeczy, których nigdy by się za przyjemne nie wzięło. Tym niemniej zbyt wiele działo się na raz, by Audrey mogła dokonać tak precyzyjnej analizy, wskazać, co rzeczywiście jej się podoba, a co nie; czego potrzebuje, a z czego najchętniej by zrezygnowała. W jednej chwili czuła w sobie jego palce, zręczne palce. I sól. Cholerna sól drażniąca najbardziej wrażliwe receptory jej ciała, dostarczająca wrażeń tak nowych, tak zupełnie obcych, że Faulkner najchętniej poświęciłaby moment na zastanowienie się nad nimi, skategoryzowanie ich, zaszufladkowanie. Znaczące syknięcie, skrzywienie delikatnego lica było reakcją mimowolną, nie odzwierciedlającą wszystkiego, co czuła. Bo taka postawa sugerowałaby przecież, że jest nieprzyjemnie, a było... Było. Było inaczej, po prostu inaczej. W kolejnej chwili zaś szarpała się już na wbitych w jej nadgarstki igłach. To nie było mądre, ale odruchy nigdy przecież takie nie są. Tak, panna Faulkner miała łaskotki, miała je jak cholera. Teraz jednak nie było jej do śmiechu. Nim zdążyła się powstrzymać, mięśnie gwałtownie spięły jej się, skurczyły w bezwolnym ruchu mającym prowadzić do złożenia rąk. Oczywiście, do niczego takiego dojść teraz nie mogło - jedynym skutkiem nierozsądnego szarpnięcia było zdarcie delikatnych, wstępnych strupów, które zaczęły pojawiać się na przekłutych rękach i wywołanie nowych, intensywnych kaskad karmazynu. Audrey zawyła jak ranione zwierzę, zwijając się w sobie na tyle, na ile mogła, nie raniąc się przy tym bardziej. Obłęd, totalny obłęd. Skrajnie różne, sprzeczne bodźce doprowadziły ją do granicy, której dotąd nie znała, granicy, taniec na której naprawdę był wyzwaniem. Dysząc spazmatycznie, przez długą chwilę nie była w stanie unieść wzroku. Dopiero gdy fale gwałtownego bólu skuwającego jej nadgarstki ucichły odrobinę i zelżały, dopiero wtedy mogła powoli podnieść zwieszoną głowę i wbić w Ślizgona szaleńcze spojrzenie przymrużonych oczu. Pojedyncze łzy, jakie spłynęły jej przedtem z kącików oczu, schły już na rozpalonych policzkach. Płytkie oddechy unosiły i opuszczały jej klatkę piersiową w szybkim, nieregularnym rytmie.
sesja się urwała, sesji już tu nie ma, zt x2 |
| | | Nemesis Sigita
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Pon 09 Lip 2018, 22:39 | |
| Nadszedł ten wieczór. Ten sakramencki wieczór, tuż po kolacji, gdy Nemesis taranując Puchonów ze zbyt długim czasem reakcji przeszła do Pokoju Wspólnego, by z kamienną twarzą dotrzeć do dormitorium, wyciągnąć z kufra pod łóżkiem kilka paczek papierosów i wrzucić je do torby. Zrzuciła z siebie szatę, zostając w nieco zbyt wyuzdanej wersji mundurka szkolnego. Spojrzała w sufir i wzięła głęboki oddech. Powtórzyłą tę czynność, po czym chwyciła zapas tytoniu i już spokojnie opóściła przybytej Ślizgonów, kierując się w stronę obrazu kruka. Voldriel postanowił najwyraźniej poczuć się zaproszony, gdyż z głośnym krakaniem przeleciał przez korytarz i usiadł na jej ramieniu. Przez chwilę chciała się zirytować, jednakże jedno spojrzenie w zadziwiająco mądre ślepia ptaszyska wystarczyło, by ochłonęła. Zakup tego zwierzęcia uważała, za jeden z lepszych w swoim życiu, biorąc pod uwagę jak szybko się z nim dogadała na jakiejś dziwnej, niewerbalnej płaszczyźnie. Rozejrzała się dyskretnie, czekając na odpowiedni moment. Kiedy przez chwilę nikogo nie uświadczyła na korytarzu wśliznęła się do ukrytego pokoju, uchylając głowę przed pajęczyną. Całę szczęście była bardzo dobrze oswojona z tymi ośmionogimi lokatorami tego miejsca, ktokolwiek z arachnofobią mógłby mieć problem ze zrelaksowaniem się tutaj. Rzuciła torbę na starą, chyba wiktoriańską jeszcze sofę, wzbijając przy tym niewielki obłoczek kurzu. Sama usadowiła się obok, wyciągając papierosa i odpalając go zaklęciem. Zaciągnęła się porządni, po czym omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie. Była najwyraźniej pierwsza, teraz będzie siedziała jak na szpilkach, czekając na przyjście Alecto. Sama Ślizgonka jej nijak nie stresowała, ale temat rozmowy stanowił już zupełnie inną bajkę. Ona, Nemesis Sigita, krocząca przez lochy ze złem i pogardą wymalowaną na twarzy. Ona, znana przez osoby najbliżej miana przyjaciół jako ta od krótkodystansowych relacji seksualnych - i nic poza tym. Czasem nawet ktoś zażartował, że brakuje tylko, żeby zabijała partnerów po stosunku, wtedy byłoby idealnie. Nawet ją to bawiło, lubiła ten obraz tworzony wswojej wyobraźni. Teraz zaś siedzi czekając na Carrowównę, by porozmawiać z nią o tym, że jest w związku. Ona. W związku. Z szóstorocznym. Obrzucanym pogardą przez wszystkie poprzednie lata. Co się dzieje na tym świecie to nawet Voldriel swym kruczym dziobem nie ogarnie. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Czw 12 Lip 2018, 21:24 | |
| Godzina zero wybiła tuż po kolacji, jeszcze przed jej końcem Alecto ulotniła się z Wielkiej Sali starając się przy tym, nie skupiać na swojej osobie zbyt dużej uwagi, zwłaszcza nauczycieli, Flicha oraz jego jakże „uroczej” kotki. Przed spotkaniem z Nemesis miała misję do wykonania, w drodze przez korytarz przeklinała w duchu przyjaciółkę, ona, ta która zazwyczaj stroniła od alkoholu, który nie był jej najlepszym kompanem. Szczęściem tej drugiej był fakt, że panienka Carrow miała odpowiednie znajomości, dlatego niecałe pół godziny później okryta czarnym płaszczem, skryta pod kapturem ruszyła do pokoju ukrytego za obrazem. Kierowana wyraźną ciekawością, czuła jak roznosi ją radość połączona ze strachem. Informacja, iż panienka Sigita jest w związku była tak abstrakcyjna, wręcz wydawała się nierealnym snem, ale ilekroć blondynka szczypała się w rękę uświadomiła sobie, że to rzeczywistość. Przekroczyła próg ukrytego pokoju od razu dostrzegając siedzącą z papierosem w ustach Nemesis, w towarzystwie Voldriela. Zdjęła z siebie czarny kaptur, odrzucając płaszcz na oparcie fotela znajdującego się w pobliżu. -Witaj Nemesis – powiedziała z wyraźną uciechą w głosie, pochylając się nad przyjaciółką i dając jej buziaka w usta. –Mam coś dla ciebie – dodała, a szeroki uśmiech wstąpił na czerwone usta Ślizgonki, kiedy z kopertówki wyciągnęła dwie butelki ognistej oraz szklanki. Nie chciała tak od razu, bezczelnie przechodzić do sedna sprawy z powodu której spotkały się w tym miejscu. Usiadła naprzeciwko dziewczyny, zakładając nogę na nogę, uśmiech tak nienaturalny, niczym drapieżnik wpatrujący się w swoją ofiarę świdrowała Nem wzrokiem. Nie przerywając z nią kontaktu wzrokowego napełniła obie szklanki złotym płynem, podsuwając jedną bliżej przyjaciółki –Więc co masz mi do powiedzenia? – zapytała.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pokój za obrazem kruka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |