Wszem i wobec mam zaszczyt otworzyć dla Was ten oto mini event, który nie ma absolutnie żadnego limitu czasowego. Dotyczy ona tylko i wyłącznie zabawy, wspólnego spędzania czasu i doskonalenia umiejętności łyżwiarskich. W tym temacie obowiązuje bilokacja. Nawet jeśli jesteście na innym evencie, możecie tutaj przyjść i pokazać na co Was stać. Mało tego! Za pięknie opisane posty dotyczące jazdy na łyżwach (choćby miały to być epickie upadki na kuperek) przewidywane są drobne nagrody. Jakie? Przekonamy się na końcu!
***
Gdy zaspani uczniowie wyszli z dormitorium, odkryli pewną zmianę jaka przez noc zaszła w Hogwarcie. Na prawie każdej ścianie, słupie, filarze, drzwiach wisiała przyklejona ulotka. Nie sposób było jej nie zauważyć. Zapraszała ona wszystkich uczniów i dorosłych na >> Zabawę i Szaleństwa na lodowisku pw Flitwicka<<, który został otwarty na... szkolnym dziedzińcu! Zajęcia lekcyjne zostały skrócone o pełne dwie godziny dla każdego rocznika. Wstęp jest darmowy i całkowicie legalny. Mało tego - w ulotce profesor Flitwick zapewnił, że wypożyczy łyżwy każdemu uczniowi, który tylko o to poprosi. Pojawiła się również wzmianka o udzieleniu drobnej lekcji jazdy na nich, jeśli tylko uczeń sobie tego zażyczy.
Faktycznie, wystarczyło wyjrzeć przez okiennice odpowiedniego piętra, aby dostrzec ogromną renowację dziedzińca. Kamienne ławki zostały przeniesione, rośliny przesadzone. Na samym środku widniała jedynie fontanna, która niestety nie dała się namówić na tymczasową przeprowadzkę. Pełen teren dziedzińca został ogrodzony specjalną konstrukcją, dodatkowo zabezpieczoną solidną bandą w barwie biało-niebieskiej. Posadzka, po której jeszcze wczoraj wszyscy się przechadzali zamieniła się w najprawdziwsze lodowisko. Słońce grzeje dzisiaj niesamowicie hojnie, a tu, na dole w na szkolnym dziedzińcu za sprawą profesora Flitwicka, jest możliwość pełnego wykorzystania dnia.
Zalecane jest ubranie ciepłych rajtuzów, skarpet i rękawic.
Data fabularna: 13 kwiecień 1978
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto 18 Wrz 2018, 19:41, w całości zmieniany 1 raz
Szybki chód na tak krótkich nogach był porównywalny do trudów maratonów biegowych. Zziajany, zdyszany maleńki profesor Flitwick podążał czym prędzej na dziedziniec. Poświęcił całą noc, aby go odpowiednio przygotować. Z drobną pomocą profesor Lacroix i McGonagall udało się stworzyć dla uczniów lodowisko. Wymagało ono wkładu naprawdę wielu zaklęć - nawet tych, o których istnienia pojęcia nie mieli inni nauczyciele. Filius, jako człowieczyna o największych umiejętnościach z dziedziny Zaklęć i Uroków, zajął się tymi największymi, najbardziej skomplikowanymi i zawiłymi. Wystarczyła jedna niepoprawnie wypowiedziana spółgłoska, a cały misterny plan mógł się zniszczyć - bądź jak w tym przypadku, roztopić. Samo wytworzenie tak potężnych zaklęć systematycznie schładzających dany obszar podłoża zajęło mu bite sześć godzin ciszy nocnej. Dał z siebie naprawdę wszystko, pracował w pocie czoła i zamienił swą krew w gorącą czarną kawę i nie żałował. Odespał raptem kilka godzin, ponieważ nie mógł nie być na otwarciu lodowiska. Tak, to był jego pomysł. Profesor Dumbledore gorąco temu przytaknął i ba, wspomniał coś mimochodem, że chciałby i sam spróbować jazdy na łyżwach, choć lata miał już nie te. Ostatnie wydarzenia i masowe pojedynki między dwoma stronami nakłoniły Kadrę Pedagogiczną do przedsięwzięcia pewnych kroków. Żarty się skończyły. Uczniów należy odpowiednio przystosować do niepokojących czasów. Filius zgłosił się na ochotnika, by zorganizować lekcję łączoną dla spokoju umysłu, zaś lodowisko miało pomóc młodym odstresować się i po prostu bawić. Będąc już na dziedzińcu od razu udał się w kierunku bezdennego kufra, który taszczył tutaj przez dobre czterdzieści minut. To tam miał schowane setki łyżew, których zdobycie również nie było łatwe. Czego jednak nie robi się dla młodzieży? Mężczyzna wyczarował w powietrzu siedem grubych ksiąg, za pomocą kolejnego zaklęcia umocował je w pozycji "schodów" i wspiął się na sam szczyt. Sięgał teraz do obojczyka dorosłego człowieka. Poprawił okularki na nosie, wyciągnął pergamin i orle, gęste pióro. - Dzień dobry, dzień dobry, kochani. - skrzekliwym głosem witał pierwszych zainteresowanych. - Zapraszam serdecznie na lodowisko. Odpowiem na każde pytanie - od definicji łyżew po ich zastosowanie. By je założyć trzeba odwiązać wszystkie sznurowadła, wyjąć jęzor i sprawdzić w środku czy nie siedzi chochlik kornwalijski. Jeśli tak, należy go wyjąć i cisnąć nim gdzie popadnie. Łyżew nie należy zakładać bezpośrednio na lodowisku. Proszę również podać swoje nazwisko i numer buta, a znajdę odpowiedni rozmiar. - uśmiechał się pod wąsem, podrapał się po nim i z wysoko uniesioną głową czekał aż pierwsi śmiałkowie odważą się przejść przez bandę.
Michael najchętniej by nie wstawał dzisiaj z łóżka, bo tak dobrze mu się spało. Sam nie wiedział czym to jest spowodowane – czy wczorajszym wysiłkiem wieczorem, czy też po prostu najzwyczajniej w świecie miał swego rodzaju szczęście. W każdym razie nie spał tej nocy zbyt długo, ale się mimo wszystko wyspał. W końcu to nie od długości tego ile się śpi zależy nasze wyspanie się, a od jakości. Mama zawsze mu powtarzała, że powinien ostatni posiłek zjeść maksymalnie koło ósmej wieczorem, a przed samym pójściem spać najlepiej jakby zrobił sobie przynajmniej długi spacer. Większy wysiłek fizyczny jest oczywiście bardziej wskazany, ale w Hogwarcie biegać czy latać na miotle po dwudziestej drugiej to było chyba przegięcie. Nigdy zresztą tego nie próbował, ale obawiał się, że raczej nie spotkałoby się to z aprobatą nauczycieli. Zresztą, szedł o zakład, że jeszcze straciłby przez to kilka cennych punktów z tabeli w walce o Puchar Domów, co mieszkanki i mieszkańcy domu Hufflepuff na pewno by mu wypominali regularnie i nie zapomnieli niesubordynacji. Z kolei w dormitorium nie miał żadnych hantelków by poćwiczyć przed snem. A i chłopaki z jego pokoju mogliby mieć jakieś uwagi, że ten przeszkadza im w spokojnym zanurzeniu się w krainie snów. Z tego też powodu Mike uznał, że spacer po zamku, prawie godzinny od dwudziestej pierwszej będzie idealnym sposobem na to by zmęczyć jego ciało, a i jednocześnie uspokoić umysł. Nie powinien w ten sposób nikomu przeszkadzać, ani w zamku, ani też nie było powodu by Puchonland miał przez to stracić jakiekolwiek punkty. Michael Howard leżał w swoim dormitorium, na swoim łóżku, rozbudzony, ale jednak z pewną nutką lenia w sobie. Nie chciało mu się iść na lekcje, bo dziś wyjątkowo długi i ciężki plan miał. Zastanawiał się czy nie zrobić sobie wagarów, ale wtedy miałby przekichane u opiekuna domu i nie tylko. Zresztą, Mike trafił do domu Hufflepuff, a nie do Slytherinu czy Gryffindoru. Dom Helgi nie trawił lenistwa, a nagradzał wyłącznie pracowitych uczniów Hogwartu. Z jakiegoś w końcu powodu Tiara Przydziału musiała go tu umieścić. Nie mógł to być w żaden sposób wybór na tak zwane chybił-trafił. Tiara bowiem miała w sobie moc wszystkich założycieli Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i wiedziała który z nich jakich uczniów poszukuje. A że Michael Howard najbardziej podpasował jej do Hufflepuffu to właśnie tutaj też został umieszczony. Nawiasem mówiąc, Mike modlił się w duchu by nie zostać przydzielonym do Slytherinu. Podobno, choć to też nie jest złotą i świętą jak krowa w Indiach zasadą, z domu węża wyszło najwięcej czarnoksiężników. Niespecjalnie w to wierzył, a na pewno nie przywiązywał do tego jakiejś wielkiej wagi, ale wolał dmuchać na zimne. O dziwo jego prośba została wysłuchana. Więc czy aby na pewno Mike trafił do Hufflepuffu dzięki Tiarze Przydziału, czy może to był jego własny, świadomy wybór? Chłopak ma przed sobą jeszcze całe życie żeby zweryfikować tę nurtującą go zagadkę. Nigdy bowiem nie jest powiedziane, że Howard nie stanie po ciemnej stronie pomocy. W końcu był tak naprawdę neutralnym czarodziejem jeśli chodzi o panujący na świecie konflikt. Czas pokaże co przyniesie mu los. Ale dosyć marudzenia, bo w końcu trzeba ruszyć to miejsce gdzie spotykają się obie nogi i powędrować na pierwszą z wielu lekcji dzisiejszego dnia. Mike wstał, przeciągnął się jeszcze, przebrał się w szatę codzienną i trochę ogarnął twarz. Nie mógł pójść na zajęcia na tak zwanego brudasa, bo by od razu został wypędzony z klasy. A mimo wszystko nie chciał żeby cenna wiedza przeleciała mu obok nosa nie zakotwiczając się w przystani „Mózg Michaela Howarda”. Musiał łapać wiedzę wszelaką jeśli chciał być Aurorem. Marzyła mu się ta praca, choć z drugiej strony obawiał się, że jego zainteresowania czarną magią mogą być przeszkodą aby mógł podjąć taką pracę, nawet mimo posiadania wszelkich, niezbędnych kwalifikacji do wykonywania tego zawodu. Wyszedł z dormitorium i początkowo nie zauważył ulotek, które były wywieszone dosłownie wszędzie! Myślał, że to jakiś happening, albo żart któregoś z uczniów, ale to było najprawdziwsze ogłoszenie. To co tam przeczytał zdumiało go serdecznie. Było to zaproszenie na zabawy na lodowisku, które zostało utworzone na dziedzińcu, a wszystkiemu miał przewodniczyć Profesor Flitwick. Zapowiadała się przednia zabawa, tylko jak to ma się do lekcji dzisiejszych? Lekcje zostały skrócone o dwie godziny! W życiu nie dostał lepszej informacji i niespodzianki! Nie dość, że zajęcia szkolne dziś są skrócone dla każdego rocznika to jeszcze będzie okazja to pobawienia się na lodowisku! Trochę dziwne, że na taki pomysł wpadnięto w kwietniu, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Pomysł mu bardzo się podobał i aż z radością poszedł na dzisiejsze lekcje. Nie wiedział czy to spowodowane było dzisiejszą zabawą, czy może akurat czysty przypadek był, ale jakoś obecność na zajęciach wśród uczniów była niemalże stuprocentowa. Zdziwił się, bo czasami co niektórych brakowało. Ale on się tym może nie tylko co nie przejmował, ale starał się dbać o tak zwany własny ogródek. W końcu to, że inni nie chodzą czy nie pojawią się od czasu do czasu na zajęciach nie spowoduje, że on będzie miał gorszy wynik. Mike sam na siebie musi pracować i nikt za niego nie odrobi zadania domowego z Transmutacji czy nie nauczy się warzyć Eliksiru Wielosokowego. W każdym razie pojawił się na dziedzińcu, gdzie oczy przetarł ze zdumienia. Lodowisko zrobiło na nim wielkie wrażenie. Było dość dużych rozmiarów i aż dech zaparł m w piersiach. Profesor Flitwick bardzo się postarał budując tutaj takie cuda. Ale w końcu znał się na magii, zwłaszcza na Zaklęciach, jak mało kto. - Wow! – aż krzyknął, bo nie mógł się od tego powstrzymać. Podszedł bliżej żeby zobaczyć dzieło profesora. Zauważył twórcę tego całego przedsięwzięcia i aż się uśmiechnął. Wysłuchał tego, co ma do powiedzenia i nie ważył mu się przerwać. - Dzień dobry Panie Profesorze! – przywitał się z nim jednocześnie wyjmując rękawice i czapkę z torby, którą wziął ze sobą. Na pewno te akcesoria się przydadzą podczas dzisiejszej zabawy. - Michael Howard, Panie Profesorze. I jeśli można to ja poproszę rozmiar 40. – od razu podał swój numer buta. Wiedział, że będzie musiał założyć coś, co mugole nazywali łyżwami. On jednak nigdy nie miał okazji by jeździć na lodowisku. Raczej mugolskie rozrywki zimowe nie były dla niego. Ale dziś.. czemu by tego nie spróbować? - Ale.. Panie Profesorze… W jaki sposób tego używać? Jak prawidłowo jeździ się na tym? – zapytał Flitwicka. Może i był półkrwi i trochę z mugolami miał do czynienia, ale jednak nie wszystko było dla niego jasne. - Chodzi mi o to, że… Ja nigdy jeszcze na łyżwach nie jeździłem… – dodał po chwili Michael. Starał się jednak powiedzieć to na tyle cicho żeby nikt poza nim i Profesorem tego nie słyszał. Nie chciał aby ktokolwiek miał powód do wyśmiewania się z niego.
Zamlaskał, coś liczył, przekreślał, dodawał, zajmował się papierkową robotą próbując wszystko alfabetycznie uporządkować. Stąpał z nogi na nogę, a wieża zbudowana z książek nawet nie drgnęła. Jak miałaby runąć pod tak małym ciężarem? Wiadomo powszechnie, że w małych ciałach również drzemią ogromne serca, a profesor Flitwick niewątpliwie takowe posiadał. Przejął się ostatnimi wydarzeniami, a więc włożył wszystek ciepłych uczuć w zorganizowanie małego szaleństwa dla młodzieży. Mimo protestów zasłyszanych z ust niektórych nauczycieli to kochany Albus miał decydujący głos i ku zdumieniu wszystkich (oprócz Filiusa i Minewry) przyklasnął temu pomysłowi. W pewnym momencie pojawił się pierwszy uczeń. Profesor ponownie poprawił zsuwające się z nasady nosa okularki i zerknął znad nich na twarz młodocianego. - Witam panicza. Howard, Howard, przez "v"? - zapytał skrobiąc nazwisko na pergaminie. - Numer czterdzieści... chwileczkę. Numer czterdzieści, to chyba trzecia ściana zaraz za lewym skrętem...hm... hm... - mamrotał skrzekliwym głosikiem i rozpoczął trud schodzenia w książkowych schodów. Kiedy w końcu tego dokonał, rzecz jasna trochę zziajany, podszedł kufra. Otworzył wieko i zajrzał do środka, chyląc tam głowę. Kufer nie miał dna, a panowały w nim egipskie ciemności. Nauczyciel wyjął różdżkę, obrócił ją w palcach i wystukał na krawędzi skrzyni rytm złożony z czterech uderzeń. - Och, trzydziestko piątko, proszę wracać na miejsce. - upomniał coś szeleszczącego w środku. Włożył krótką rękę do środka i po chwili wyjął łyżwy trzymane za sznurowadła w odpowiednim rozmiarze. Miały kolor uniwersalny, bowiem biały. Zamiast wręczyć uczniowi bezpośrednio na ziemi, profesor ponownie począł wspinać się po schodach. Dopiero będąc na odpowiedniej wysokości podał mu parę butów. Nachylił się ku niemu (choć i tak niewiele to dało, bo gdyby pochylił się bardziej zleciałby jak nic ze swojej konstrukcji) i kiwał głową, przyjmując do świadomości o potrzebie wypowiedzenia prośby szeptem. To zrozumiałe, nie każdy potrafił poruszać się w takim obuwiu. - Oczywiście, Michaelu. Proszę uważać, łyżwy mają tutaj ostrze. Potrafi głęboko ciąć, więc sugeruję zaniechać prób wkładania pod nie rąk. Proszę najpierw włożyć dłoń do każdego obuwia i sprawdzić czy nie siedzi tam chochlik kornwalijski. Miałem ich niewielką inwazję zeszłej nocy. - poprosił i zanotował coś jeszcze w pergaminie. - Przywdziewa się je jak zwyczajne obuwie z tą różnicą, że należy mieć odpowiednie umiejętności równowagi, by się na nich utrzymać. Sądząc po twojej posturze, chłopcze, nie powinno sprawić ci to problemu. Proszę się absolutnie nie przejmować, jeśli przez pierwszą godzinę będziesz się czuć jak świeżo wyklute pisklę dirikraka. To całkowicie naturalne dla osób, które nie potrafią jeździć. - poprawił okularki. - Załóż je w pozycji siedzącej i mocno zwiąż sznurowadłami. Cisną w stopę, to również normalne. Chyba, że coś będzie gryzło ci palce to wtedy polecam ponownie sprawdzić czy nie siedzi tam jakieś diabel...och przepraszam, zbłąkane stworzenie. - mówił to szybko, prawie bez przerw na oddech i przy tym gestykulował. Z jego oczu biła wesołość i trudno utrzymywana w ryzach powaga.
Jeśli przyszedł jakiś inny uczeń, Filius bez problemu wręczał mu łyżwy w odpowiednim rozmiarze. W prawie każdej parze łyżew siedział przynajmniej jeden młodziutki chochlik lub do wyboru obślizgły gumochłon (w tym drugim przypadku wymagane było skromne "chłoszczyść").
// przepraszam za poślizg, ale miałem nadzieję, że ktoś jeszcze napisze //
Zgodnie z tym, o co prosił Profesor Flitwick, przedstawił się z imienia i nazwiska oraz podał swój numer buta. Ale najwyraźniej najmniejszy z wykładowców, jakiego kiedykolwiek widział, nie do końca ogarniał sytuację. Faktycznie, Filius Flitwick jest zwariowanym człowiekiem i nieco zakręconym, ale z drugiej strony nie można odmówić mu ogromnej wiedzy, którą posiadał, zwłaszcza jeśli chodzi o Zaklęcia i Uroki, wszak tego właśnie przedmiotu w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie nauczał. Michael bardzo lubił tego „krasnala” jak go nazywał. Potrafił prowadzić zajęcia na tyle interesująco, że nie sposób było na je olać. Zresztą, Mike uważał, że to jeden z najważniejszych przedmiotów, które przydadzą mu się w przyszłości jeśli chodzi o pracę Aurora. - Howard, Panie Profesorze. H-o-w-a-r-d. – przeliterował mieszkaniec Hufflepuffu. - Przez „w” Panie Profesorze. – powiedział Mike i musiał przyznać, że trochę go to irytowało, że musiał często tłumaczyć jak pisze się jego nazwisko. - Przecież znamy się już szósty rok, Profesorze. – powiedział tonem, w którym dało się wyczuć wymieszane jednocześnie zdziwienie z lekką nutką oburzenia. Mike rozumiał, że Flitwick ma wielu uczniów pod sobą i nie każdego da się spamiętać, ale po tylu latach mógłby chociaż „krasnal” wiedzieć, że pisze się HOWARD, a nie HOVARD. Ech, może trzeba będzie zmienić nazwisko na takie, z którym nikt nie będzie miał problemu z jego zapamiętaniem? A nie miał przecież jakiegoś trudnego nazwisko. Nie pochodził z krajów słowiańskich, gdzie większość nazwisk kończy się na „ski” i jeszcze tak dziwnie „sycząco” się gdzie nie gdzie mówi. Nie żeby coś miał przeciwko tym dziwnym narodom, ale jednak czuł dumę, że się tam nie urodził. Dziwnie by na niego teraz patrzyli, gdyby tak teraz jego wypowiedzi brzmiały świszcząco. Ma koleżankę z roku, która pochodzi z Jugosławii i słychać ewidentnie jej dziwny akcent i wymowę. Ale z kolei Antonija ma bardzo fajny charakter i świetnie się z nią rozmawia. Lubi ją. Swoją drogą ciekawe czy pojawi się dzisiaj na lodowisku. Z chęcią by zobaczył jak „nowa”, bo w końcu w dalszym ciągu Tośka jest nowa, radzi sobie na tafli lodowej. A może jest świetną łyżwiarką? Kto wie! Michael czekał pewną chwilę na to aż dostanie wreszcie od profesora swoją parę łyżew o odpowiednim rozmiarze. Z jednej strony bardzo się bał tego czy będzie potrafił jeździć, czy zaraz nie zaliczy gleby i nie będą się wszyscy z niego śmieli, ale druga strona medalu była taka, że czuł bardzo silne podniecenie na myśl o tym, że w szkole wreszcie pojawiła się jakaś nowa i ciekawa forma rozrywki. Trochę go to jednak dziwiło, że wpadnięto na ten pomysł w kwietniu, w czasie kalendarzowej wiosny, a nie parę miesięcy temu kiedy był jeszcze odpowiedni na to czas, no ale nie miał co specjalnie narzekać. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Dziś będzie miał okazję nauczyć się czegoś nowego, czegoś innego niż tylko warzenie jakichś eliksirów, naukę przemiany kota w łyżeczkę, czy badanie kolejnych to nudnych dziejów historii magii. O tak… Historia Magii – to nie był przedmiot za którym on przepadał. Wiedział, że w pewien sposób jest on ważnym przedmiotem, bo dzięki niemu poznać można pewne ciekawe i smaczne kąski historyczne, ale i bez tego można by się było obejść. Nie uważał bowiem tego przedmiotu za priorytetowy. Dla niego najważniejsze były Zaklęcia, Transmutacja i Obrona Przed Czarną Magią. Żałował tylko, że w Hogwarcie nie nauczano typowo Czarnej Magii. Była to owszem złą sławą owiana dziedzina, której każdy czarodziej się bał i wiedział, że tylko czarnoksiężnicy i poplecznicy Lorda Voldemorta mają odwagę by jej używać. Michael jednak uważał, że uczniowie powinni również i tę tajemną wiedzę posiąść żeby wiedzieć jak się jej używa, a nie tylko jak się przed nią broni. No ale długo mógłby tak sobie nad tym rozmyślać. Teraz jednak znajduje się na lodowisku i zaraz będzie miał wkroczyć na taflę lodową. Michael wreszcie otrzymał parę łyżew z zamówionym rozmiarem w kolorze białym, a następnie usiadł i tak jak Profesorek kazał, sprawdził czy w środku niczego niechcianego nie ma. Na całe szczęście łyżwy były puste, co przyjął z wielką ulgą. Następnie założył najpierw jedną łyżwę, potem drugą i zawiązał je. Trzeba przyznać w tym momencie, że specjalnie nie słuchał Flitwicka i być może to miało być powodem tego, co się za chwilę wydarzy. Niedokładnie zawiązał lewą łyżwę, czego naturalnie nie zauważył, ale mimo to wszedł na lodowisko. Powoli ruszył i stwierdził, że jazda na lodzie nie jest taka trudna jakby się to miało wydawać. Kiedy nabrał pewności przyśpieszył. W tym momencie niedokładnie zawiązana łyżwa się rozwiązała i zrobiło się trochę luźniej w lewej nodze. Michael stracił równowagę i upadł. Przekoziołkował jeszcze dwa razy i zatrzymał się pod bandą. - Do cholery jasnej! – krzyknął głośno z wściekłości. Trochę był wkurzony, ale jednocześnie i w pewnym szoku. Był pewien, że wszystko grało, a tu taki klops. - Co do cholery poszło nie tak!? – pytał głośno sam siebie nie podnosząc się z miejsca. Nie żeby nie miał siły, ale z doświadczenia wiedział, że po upadkach lepiej od razu nie wstawać.
Zamrugał spoglądając z uwagą na ucznia. Nie skomentował wzmianki na temat ich wieloletniej znajomości. Mimo, że posiadał dobrą pamięć do twarzy tak z nazwiskami miewał problemy. Nie było to wszak tajemnicą. Podczas gdy uczeń postanowił samodzielnie zająć się zakładaniem łyżew, profesor po raz trzeci w ciągu siedmiu minut zszedł z książkowego pagórka. Rozpoczął majstrowanie przy skrzyni, co rusz rzucając komentarze typu: - ... proszę się przesunąć lewa łyżwo, proszę trzydziestki siódemki przenieść się na prawo. Gumochłonie, przestań obmacywać prawego buta, jak to wygląda... a niech to, powinienem wezwać Hagrida by to wyplenił, no co za niewychowane gumochłony. - innymi słowy nauczyciel nadrabiał sprzątanie tego, na co nie starczyło mu w nocy czasu. Raz po raz zerkał na Puchona, a gdy zobaczył, że ten w przypływie spontaniczności wszedł już na lodowisko, odwrócił się doń i podbiegł do bandy. Tam musiał niestety przywołać swoje przenośne książkowe schody, by móc cokolwiek widzieć. Wspiął się lekko zziajany i oparł dłonie o barierkę. Dobrze, że zajrzał na lodowisko bowiem zrobił to w idealnym momencie - Michael wywinął nieziemskiego orła i runął na plecy. - Paniczu Howard, pana lewa łyżwa jest niezapięta! - zaskrzeczał na cały głos. Zamlaskał pod nosem, poruszył wąsem, podrapał się po skroni. Zszedł ze schodów (który to raz?), na ziemi stuknął trzykrotnie w swoje obuwie wypowiadając przy tym ciche zaklęcie. Nagle na jego małych stopach pojawiły się równie małe łyżwy. Wyglądało to przezabawnie i bardzo komicznie - nawet sam Filius zaśmiał się krótko gdy tylko wyobraził sobie jak musiał się wyjątkowo prezentować. Raz dwa wszedł na lodowisko i bardzo sprawnie i bezproblemowo podjechał ku uczniowi, który chyba skończył już pomstować do nieba. - Początkującym sugeruję jeździć obok bandy, tak dla wprawienia się, chłopcze. - posłał mu uśmiech lecz nie dał rady pomóc mu wstać - fizycznie było to niemożliwe. - Pozwól, że pomogę z łyżwą. - wycelował w nią różdżkę. Sznurowadła samoistnie zawiązały się, mocując odpowiednio łyżwę na stopie ucznia. - Gdy chcesz zwolnić, przednią części stóp skieruj w wewnętrzną stronę. Proszę też nie zwracać uwagi na pomnik w fontannie, jeśli zacznie się śmiać. - zakomunikował i pomknął z powrotem poza obszar lodowiska, by tam stać na straży i ewentualnie kontynuować wypożyczanie łyżew nowo przybyłym. Mimo wszystko jego wzrok uciekał raz po raz w kierunku Puchona.
Chciał pomóc jakoś pani Pomfrey, wspomóc pielęgniarkę w tym niewątpliwie trudnym dla tej poczciwej kobieciny czasie kiedy szkolny szpital dosłownie pękał w szwach, a wszystkie łóżka zapełnione były ofiarami Śmierciożerców. Chciał, lecz nie pozwolono mu na to, przegoniono go ze Skrzydła Szpitalnego, a teraz nie mógł znaleźć sobie miejsca, nie potrafiąc znieść bezczynności, która w obliczu wysiłku uzdrowicieli wydawała mu się co najmniej żałosna. Wiedział, że był tylko uczniem, w dodatku szóstoklasistą, nie mogli pozwolić mu na udzielanie pomocy rannym, a mimo to decyzja Poppy Pomfrey wywołała w nim rozgoryczenie. Nie potrafił znieść tego, że nie może nic z tym zrobić. Swoje kroki skierował na piąte piętro, chciał pograć trochę na perkusji by rozładować negatywne emocje i przemyśleć kilka spraw, uderzanie w bębny zawsze poprawiało mu humor. Nie dotarł jednak do miejsca przeznaczonego na próby, tuż przy drzwiach pozbawionych otworu na klucz przyczepiony był plakat, który widział również piętro niżej, a na który wcześniej nie zwrócił uwagi. Teraz przesunął wzrokiem po tekście i podrapał się po głowie, marszcząc delikatnie brwi. Lodowisko? Spojrzał na trzymane w dłoni pałeczki, na drzwi prowadzące do sali prób, a potem znów na plakat, zawahał się przez kilka sekund, a potem odwrócił się i ruszył w stronę, z której przyszedł. Zahaczył jeszcze o Pokój Wspólny by odłożyć pałeczki i założyć na siebie swoją ulubioną bluzę w musztardowym kolorze, po czym ruszył prosto na dziedziniec. Uwielbiał jeździć na łyżwach, nauczył go tego tata wraz z najstarszym bratem, w ich rodzinie jeździli wszyscy, co najmniej raz w roku szli wspólnie na pobliski staw, które zimą skuty był lodem. Najlepiej wychodziło to, oczywiście, Sini, która poza umiejętnościami miała w sobie najwięcej gracji, ale nikt się tym nie przejmował, zabawa zawsze była przednia. Właściwie poszedł na dziedziniec by przekonać się jak wygląda lodowisko w kwietniu, w takich momentach czuł się wyjątkowo ponieważ dostąpił zaszczytu posiadania magicznej mocy, tak rzadkiej w jego rodzinie. Kiedy jednak zobaczył naznaczoną nielicznymi śladami taflę lodu i bawiących się w najlepsze pierwszorocznych, zrozumiał, że nie oprze się założeniu na stopy łyżew, chociażby na kilka sekund. Niestety jego własne zostały w rodzinnym domu, musiał więc wziąć te, które oferowała mu szkoła. Skrzywił się, z daleka widząc jak Michael zalicza upadek, paskudnie koziołkując jeszcze przez kawałek lodowiska. To musiało być bolesne. Profesor, co prawda, ruszył w stronę Puchona, ale nie bardzo mógł mu pomóc. Kiedy wrócił na swoje dawne miejsce, Vinícius podszedł do Flitwicka. – Dzień dobry, panie profesorze! – wysilił się na uśmiech, który nie był do końca nieszczery - bardzo lubił profesora Flitwicka, był wyjątkowy w każdym tego słowa znaczeniu i z tego względu zawsze miał ochotę się do niego uśmiechać, nawet jeśli jego nastrój pozostawiał wiele do życzenia. – Poproszę czterdziestkę. Ktoś musi się nim zająć – dyskretnym ruchem głowy wskazał kolegę, który zbierał się właśnie z lodu. Wziął parę łyżew, dziękując grzecznie profesorowi i usiadł na ławeczce, by je założyć. W jednym z butów siedział sobie w najlepsze zaspany chochlik kornwalijski, który z oburzeniem spojrzał na Viníego czarnymi oczkami. Ten wyjął stworzonko w dwóch palcach, delikatnie, by nic mu się nie stało. – No i co ja mam z Tobą zrobić? – cicho westchnął, mimo wszystko unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Nie chciał nim rzucać, to przecież żywe stworzenie, które czuło. Nawet jeśli było tak irytujące. Wygrzebał z torby różdżkę. – Incarcifors – mruknął, celując w pobliski kamień, który zmienił się w klatkę swoimi rozmiarami przystosowaną do jednego chochlika. Wiedząc, że stworzonko zaczyna się rozbudzać i wkrótce najpewniej go ugryzie, szybko wsadził do środka chochlika i zamknął za nim drzwiczki, wiążąc je rzemykiem, którym zazwyczaj spinał włosy. Ten zaprotestował przeciągłym piskiem, ale nie wydostał się ze swojego małego więzienia. Zadowolony Marlow zostawił klatkę tuż obok torby i wszedł na lód, robiąc na rozgrzewkę jedno okrążenie. W końcu podjechał do Michaela. – Siemasz, Mike! – zawołał już z odległości kilku kroków i z wprawą zatrzymał się przy kumplu, obdarzając go niepewnym uśmiechem. – Widziałem jak się przewróciłeś, jesteś cały? – zagadnął z typową dla siebie troską. Jeśli coś mu się stało, możliwe, że był mu w stanie pomóc. Chociaż jemu. Myśl o pomocy Michaelowi przypomniała mu o Skrzydle Szpitalnym i nieznacznie zmarkotniał. – Pierwszy raz na lodzie? – dodał, starając się nie myśleć o leżących w szpitalu uczniach. Miał nadzieję, że Howard nie obrazi się na to stwierdzenie. Widząc jego nieporadne ruchy oraz upadek, wniosek nasuwał się sam.
Jako jedna z pierwszych odkryła obecność plakatów. Od razu umówiła się z Gabrielle na spotkanie właśnie na dziedzińcu. Specjalnie na tę okazję Sini spędziła przed lustrem czterdzieści dwie minuty. Pomalowała elegancko oczy, podkreśliła rzęsy, brwi, usta... do tego elegancki bordowy sweter w czerwone paski, granatowa spódnica i rajstopy. Fryzura nienaganna, związana w kok na czubku głowy, kilka pukli włosów łaskotały skronie i policzki. Przejrzała się w lustrze po ran enty i stwierdziwszy, że prezentuje się doskonale mogła udać się na lodowisko. Sini miała naprawdę dobry humor. Otrzymała kilka dobrych stopni, perfekcyjnie wywiązuje się z zadań prefekta, pogoda była iście nieziemska a dodatkowo skrócono dzisiaj lekcje. Cóż mogłoby zepsuć jej nastrój? Po przyjściu na dziedziniec od razu skierowała się do profesora Flitwicka. - Dzień dobry, psorze. - posłała doń wesoły uśmiech. - Sinisiew Marlow, poproszę łyżwy z numerem trzydziestym siódmym. - gdy nauczyciel potruchtał do swojej skrzyni, Gryfonka rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu Gabrielle. Nie znalazła jej, zapewne lada moment dołączy... jednak Sini dostrzegła kogoś innego. Swojego brata. Jak miała jeszcze chwilę temu dobry nastrój tak teraz posmutniała i po raptem sekundzie zirytowała się. Spodziewała się go tutaj spotkać, jednak miała nadzieję, że się miną. Od spotkania w pubie "Pod trzema miotłami" ignorowała go i się doń nie odzywała. - Dziękuję, psorze. - przyjęła od nauczyciela łyżwy, odwróciła się na pięcie i potruchtała gdzieś na bok, by je założyć. Sini była pod wrażeniem. Przyglądała się lodowisku i dostrzegała śladowe ilości utrzymujących się zaklęć z dziedziny żywiołów. Gryzła się w język, by nie zapytać nauczyciela czego dokładnie użył by na tak długi czas schłodzić marmurową podłogę dziedzińca. Promienie słońca odbijały się od ostrza łyżew, kiedy wkładała do środka rękę w poszukiwaniu niepożądanych lokatorów. Wyciągnęła stamtąd śpiącego chochlika, chyba jeszcze młodziutkiego. Odłożyła go na ławkę, dostrzegając przy tym prowizoryczną klatkę dla innego, bardziej zezłoszczonego. Zmarszczyła usta lecz nic z tym nie zrobiła. Przywdziała łyżwy z dziecinną łatwością. W zeszłym roku tato uczył ją obrotu podczas jazdy po półkole. Zaskoczyłaby go, gdyby dzisiaj też poćwiczyła i opanowała tę umiejętność. Sini miała mieszane uczucia. Z jednej strony nie chciała wchodzić na lodowisko i napotykać wzroku Viniego lecz z drugiej strony, gdyby teraz sobie poszła zaprzepaściłaby szansę na dobrą zabawę. Panienka Marlow nie była z tych dziewcząt, które łatwo odpuszczają. Nie da się stąd wygonić tylko przez to, że była wściekła na starszego brata. Dumnie wypięła pierś (rzecz jasna do swetra doczepiona była odznaka prefekta, jakżeby inaczej) i przetuptała w łyżwach do bandy. Otworzyła drzwiczki i stanęła na tafli lodu. Zerknęła dyskretnie w bok, by sprawdzić z kim to też dyskutuje jej brat. O, znała tego chłopaka, to Michael. Pochyliła się do przodu i nabrała stosownej prędkości, by móc przejechać tuż obok Puchonów. - O, cześć Mikie! Powodzenia! - zawołała do niego tak słodkim i uroczym głosem na jaki było tylko ją stać. Śmignęła mu przed nosem i zawróciła w kierunku bandy. Celowo i złośliwie zignorowała Viniciusa. Rudy pukiel włosów wydostał się z ułożonej elegancko fryzury. Zatrzymała się przy barierce i stojąc bez oparcia, tyłem do chłopców, rozpoczęła wplatanie zbłąkanego kosmyka włosów z powrotem w kok. Wzrok utkwiła w wejściu do zamku. Czekała na Gabrielle. Z nią będzie o wiele milej jeździć po lodowisku.
Michael był absolutnie wkurzony z powodu tego, że nie wyszło mu pierwsze wejście na lód. Niektórzy byliby nawet gotowi stwierdzić, że chłopak chciał się popisać przed jakąś dziewczyną z tłumu, ale akurat on próbował skupiać się na tafli lodowej niż otoczce osoby stojącej wokół lodowiska. Zresztą, Mike nie szukał poklasku i uznania. Owszem, lubił być doceniany, ale nigdy nie zachowywał się jak mugolski celebryta z MTV. Nie szukał sławy na siłę, a już zwłaszcza po takim upadku jaki zaliczył teraz. Wstyd był jak cholera. A mógł przecież spokojnie do tego podejść, a nie wyrwać się jak Filip z konopi. Niestety, jak się jest czasami porywczym to trzeba za takie błędy pokutować. I w tym momencie Puchon właśnie miał za swoje. Chwilę po tym upadku siedział z tyłkiem na lodowisku i stwierdził, że nawet nie jest najgorzej. Aż tak zimno w cztery litery mu nie było. Jeszcze trochę i polubiłby to bardziej niż jeżdżenie na łyżwach. A właściwie to nawet nie wiedział czy lubi jeżdżenie na łyżwach, skoro tak naprawdę przy pierwszym kółku się wywalił. Na chwilę zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a potem przetarł oczy chcąc się obudzić, bo pragnął aby się okazało, że to wszystko jest jednym wielki i złym snem. I pewnie w to wszystko zdołałby uwierzyć, gdyby nie to, że po kilku sekundach obok niego pojawił się profesor Flitwick – organizator tego całego przedsięwzięcia. Ten kurduplowaty nauczyciel był niezwykle pomocny i obdarzony we wszelaką wiedzę. Nie można go było jednak lekceważyć ze względu na niski wzrost. Ten niziołkowaty czarodziej miał dość dużą siłę magiczną, którą na pewno wykorzystałby w odpowiednim czasie i w odpowiednim celu. Nie wzrost ani wygląd świadczą o potędze czarodzieja, a jego wiedza na temat magii oraz umiejętność jej wykorzystania. Niektórzy nawet o Panu Filiusie mówili per „Mały, acz wielki człek”. Taki opis idealnie pasował do tego jegomościa. - Ale to nie moja wina Panie Profesorze, że te łyżwy są za szybkie i koślawe! – oburzył się na głos Michael starając się odwrócić uwagę od tematu braku jego umiejętności w jeździe na łyżwach. Stwierdził więc, że najłatwiej będzie mu zwalić na łyżwy. Może wykładowca będzie skłonny łyknąć tę bajkę? Profesor pomógł mu z łyżwą i teraz wydawać by się mogło, że nie powinna ona sprawiać problemów. Mike tylko skinął głową, bo trochę głupio mu było powiedzieć „dziękuję”. Czasami milczenie jest lepszym wyrazem podziękowania niż jakieś słowa. A wierzył, ba, nawet był pewny, że nauczyciel zrozumiał jego skinienie głową. Puchon postanowił w końcu dłużej nie ogrzewać lodowiska swoim dupskiem i jakimś cudem dźwignął się i wstał. Następnie przyjął rady Flitwicka na temat hamowania. Może przy najbliższej okazji będzie miał szansę je zastosować. - Postaram się to zapamiętać, Panie Profesorze. – odpowiedział Michael Howard, a potem odprowadził wzrokiem Filiusa poza obszar lodowiska. Wziął kilka wdechów głębokich na uspokojenie i już miał ruszać dalej, kiedy usłyszał z oddali jeden ze znajomych głosów. Początkowo myślał, że się przesłyszał, ale kiedy tylko zlokalizował kierunek, z którego nadciągał ów głos to już miał stuprocentową pewność któż to do niego zmierza i wita się już z daleka. - Veni, Vidi, Vici. – powiedział dla żartu do kolegi z roku. - Cześć Vini. – przywitał się i wyciągnął rękę do Marlowa, którą Vini uścisnął. Odwzajemnił jego uśmiech swoim uśmiechem. - Biorąc pod uwagę to, że chyba każda część mego ciała jest na miejscu i raczej nie ma nigdzie ani widocznego, ani niewidocznego ubytku, ani też raczej nie doskwiera mi ból wewnętrzny, pomoc Pani Pomfrey nie jest potrzebna, to… Tak, jestem cały. – odpowiedział wyczerpująco na pytanie kolegi z Puchonlandu. Nie było to przyjemne upadać na lód, ale był pewny, że za jakiś czas opowiadając o tym zdarzeniu komuś, albo przypominając je sobie samemu, będzie się śmiał do rozpuku. W każdym razie ma tak zwane pierwsze koty za płoty. I tak dobrze właśnie, że nie doznał jakiejś poważnej kontuzji, bo nie mógłby grać w Quidditcha, a tego by nie chciał. Jeszcze z chęcią w tym sezonie wsiadłby na miotłę i zdobył kilka punktów. - Pierwszy raz. – odparł Viniemu. - A Ty to pewnie stały bywalec, co Vini? – zapytał z ciekawości kolegę podnosząc brwi. - Pokaż co Ty potrafiasz Vini. – powiedział zachęcając kolegę do zaprezentowania swoich umiejętności. Był ciekaw czy Vini umie jeździć na łyżwach. Jeśli tak t Mike na pewno szczerze mu pogratuluje i pochwali. - Witaj Sini! – przywitał się głośno z koleżanką z Gryffindoru, która najwyraźniej świetnie radziła sobie na tafli. Całkiem zgrabnie szła jej jazda. - Chyba śmigasz na łyżwach zawodowo, co? – próbował ją podpytać siedemnastolatek. - A tak swoją drogą, to czemu nie przywitałaś się z bratem? Cóż to za maniery, młoda damo? – zapytał z lekką nutką ironii Puchon.
// po 1, sorry znów za poślizg - problemy z komputerem, po 2, sorry za jakoś posta, ale nie najlepiej u mnie ostatnio z humorem bywa i wyszło jak wyszło. po 3, odwalmy coś xD //
- Ness nawet nie chcę słuchać, twoich wymówek! Nie! W tej chwili skończ biadolić! Jeszcze jedno słowo o połamanej Resie, o cmentarzu albo nędznym z astronomii, a rzucę na ciebie silencio i siłą zaciągnę na lodowisko! Musisz znowu zacząć żyć albo od razu połóż się w grobie, bo z tą zdołowaną miną jest ci cholernie nie do twarzy. – Puchonka z trudem powstrzymuje się by nie dodać, że dodatkowo mało estetycznie wygląda - wyciągnięty czarny sweter i plama po malinowym dżemie, nie dodawały Kurkonce sex appealu. Kiedy pierwszy raz zobaczyła Temple, w takim stanie, nie mogła uwierzyć, że to naprawdę ona. Temple, która zawsze błyszczała, pachniała drogimi perfumami i była wystylizowana, jakby miała zaraz stanąć na wybiegu, nie mogła wyglądać tak? Jak ciuch wrzucony na dno kufra, po którym przebiegło stado hipogryfów. Dlatego złapała ją zanim, dziewczyna zdążyła zniknąć w odmętach krukońskiej wieży i postanowiła znowu wrzucić ją w centrum szkolnego życia. Piskliwy głos Susan Waters wypełniał korytarz, kiedy ciągnęła ją za rękaw w stronę dziedzińca. - Susan! SUSAN! Przestań! Stop! Już mnie nie ciągnij! Pójdę, pójdę sama, tylko skończy wyrywać mi rękę ze stawów. – Głos miała zmęczony, kiedy po serii przekleństw, w końcu zdecydowała się odpuścić i pozwolić dziewczynie zaciągnąć się, gdziekolwiek tylko ta miała ochotę. W błękitnych oczach Puchonki zapaliły się niebezpieczne ogniki, kiedy do uszu dochodzą jej fanfary zwycięstwa. Uśmiechnęła się pod nosem i poprawiając krukoński strój powiedziała. - Jeszcze będziesz mi za to wdzięczna. Chociaż mogłam przygotować coś bardziej… wyjściowego. – Przekręca maleńką twarzyczkę przyglądając się krytycznie ubraniom dziewczyny. Kiedy w końcu zjawiają się na dole, twarze obu dziewczyn są uśmiechnięte, a ciche chichoty wypełniają przestrzeń dookoła nich. Chociaż nie trzeba było być telepatą, by wyczuć, że pod grymasem Krukonki ukrywa się wiele innych emocji, którym daleko było do szczęścia. - Poprosimy dwie 36 panie profesorze. – Powiedziała wyszczerzona Puchonka, stając przed niskim profesorem. Kiedy dostaje dwie pary, lekko krzywi się. Obuwie jest całe w kurzu, a kiedy przygląda się mu dokładniej, dostrzega kilka par białek spoglądające w jej stronę. - Och – wykrzykuje głośno, a zdziwiona Krukonka podchodzi o krok bliżej. - Fujka – mówi pod nosem, a na jej twarzy obrzydzenie miesza się z miną pod tytułem, a nie mówiłam, że to zły pomysł. Wiedząc jednak, że nie posiada mocy, która pozwoliłaby jej przekonać Waters do zmiany zdania, ogranicza się jedynie do cichego westchnięcia. Po czym wyjmuje z kieszeni różdżkę i jej koniec kieruje na obuwie. - Chłoszczyć. W czystych łyżwach, gotowa do zostania największym pośmiewiskiem szkoły, Nessy razem z Susan wkracza na lodowisko. Już po sekundzie czuje jak jej nogi rozjeżdżają się jej na boki, a ona z cichym piskiem łapie się pierwszej przymocowanej do gruntu rzeczy, jak znajdzie się w jej zasięgu. - Waters zabiję cię. – Krzyczy, odwracając twarz w stronę rudowłosej głowy Susan, która jeszcze sekundę temu stała za nią, a teraz była w połowie drugiego piruetu na środku lodowej tafli. Spokojnie Temple, spokojnie. Szansa na pozbycie się Susan jeszcze się trafi, teraz tylko nie daj się zabić. Myśli żarliwie. Niechętnie odrywa się od barierki, do której przyległa całym ciałem. Powoli, małymi kroczkami, stara się brnąć do przodu. Sztywna, z zaciśniętymi zębami, niczym uczące się chodzić źrebie robi małe kroczki, w trakcie, których modli się pod nosemy, by dane jej było przeżyć. Czy jej prośby osiągają pozytywny efekt trudno się przekonać, bo już po chwili czuje jak uderza w nią coś dużego, a może to ona w kogoś uderza? Trudno stwierdzić, kiedy na siłę wpatrujesz się we własne nogi, żeby upewnić się, że jeszcze poruszają się względnie w jednym kierunku. Trudno było to stwierdzić, bo nagle nogi się pod nią uginają, a ona spotyka się z zimną, gładką, powierzchnią lodowiska. - Serio! – Krzyczy, choć bardzo ciężko stwierdzić do kogo było kierowane to słowo.
Lodowisko wiosną? A czemu nie? Najwyraźniej profesor Flitwick postanowił przypomnieć uczniom jak przyjemne mogą być zimowe sporty i być może co poniektórzy zatęsknią za tą mroźną porą roku. Z Campbellem mu się udało. Connor, jak każdy rodowity Kanadyjczyk uwielbiał wszelkiego rodzaju sporty zimowe, dlatego pojawienie się lodowiska na szkolnym dziedzińcu przyjął z radosnym klaśnięciem. Kiedy jego koledzy z dormitorium słodko spali pod ciepłymi pierzynkami, Ślizgon ubrał się stosownie do okazji, a mianowicie naciągnął na tyłek ciepłe mugolskie sportowe spodnie, do tego luźny sweter w barwach domu. Stylowo, lecz wygodnie, tak właśnie lubił. Drogę do dziedzińca pokonał prawie że w podskokach, taki był podekscytowany możliwością pokazania swoich umiejętności na lodzie. Profesora poprosił o rozmiar łyżew numer czterdzieści pięć. No co, bardzo wysoki z niego chłopak! Początkowo nauczyciel był lekko skonsternowany, jednakże dzięki jego wybitnym magicznym umiejętnościom udało się powiększyć jedną parę tak, aby i Connie miał radość z tego szkolnego wydarzenia. Ciemnooki ukłonił się w pas przed Flitwickiem, bardzo serdecznie dziękując mu za umożliwienie jazdy, po czym szybko naciągnął łyżwy na stopy i wyszedł na lód. Kanadyjczyk nie miał takich problemów jak co poniektórzy, gdyż można by rzec, że praktycznie urodził się do tego sportu. Gładko sunął po śliskiej tafli lodu, uśmiechając się raz po raz czując delikatny wiaterek na twarzy oraz we włosach. Piruety, jazda na jednej nodze, czy tyłem - miksował te style z taką łatwością, że przyciągał naprawdę wiele zazdrosnych spojrzeń. Jednakże nie miał na cel zawstydzenie początkujących, robił to tylko i wyłącznie dla własnej, czystej przyjemności. Najwyraźniej w pewnym momencie na tyle się zapomniał, że niechcący potrącił jednego z uczestników zabawy. Słysząc dobitne, pełne pretensji pytanie od razu się zatrzymał, aż spod płoz wytrysnęły śnieżne płatki. Spojrzał na swoją ofiarę, którą oczywiście okazał się być nie kto inny jak zmora jego najlepszego przyjaciela, Castiela. Początkowo poczuł się głupio przez swoją nieuwagę, jednakże widok Krukonki rozkraczonej dupskiem na lodzie rozwiał wszelkie wyrzuty sumienia. Szeroki uśmiech wykwitł na twarzy Ślizgona, który z góry napawał się tym kojącym serce i duszę widokiem. - Temple, polerka nie wjeżdża na lodowisko jak są na nim ludzie. Weź się pohamuj i daj pojeździć! - jęknął, udając rozczarowanie, jednakże na jego twarzy nadal czaiło się złośliwe rozbawienie.
Seria lodowych drzazg mknie, ku jej zarumienionej od chłodu twarzy, kiedy powód jej prawdopodobnego upadku, zatrzymuje się kilka metrów od niej. Zanim podniesie wzrok na tę niegodną miana człowieka poczwarę, konieczne jest chociaż prowizoryczne doprowadzenie się do stanu użyteczności publicznej. Niepewnie, jakby w obawie, że zaraz odpadnie, podnosi do góry ramię, i grubym czarnym swetrem ściera, topiący się lód z twarzy, pożerając równolegle cisnące się na usta przekleństwa. Niech Światła Rowena spuści święty ogień, na wszystkie osoby, którym zawdzięczała swój obecny stan. Mocząc pośladki i tworząc mały zator, któremu mijający ich uczniowie przyglądali się zainteresowaniem. Nessy przez kilka sekund stara się wykrzywić usta w najbardziej naturalny uśmiech. Spodziewając się przeprosin i pomocnej dłoni, która bez niepotrzebnych słów pomoże jej uciec z tego toru śmierci, prawie wypowiada na głos – nie no nic się nie stało. To na pewno moja wina. Czy możesz pomóc mi stąd zejść? Wszystko to jednak zamiera na jej twarzy, kiedy do uszu dochodzi, ociekający ironią głos Ślizgona. Kąciki warg opadają, a na Connora pada mrożące krew w żyłach spojrzenie. Powstrzymując się przed serią niemiłych przytyków, zaciska drobną dłoń w piąstkę, czego jednak zdaje się szybko żałować, kiedy zaczyna czuć pieczenie. - Polerka? To jakieś prowincjonalne określenie, na przepraszam droga Nessy, wcale nie chciałem cię przewrócić. Musisz mi wybaczyć, bo jestem jedynie nędznym karaluchem przy stworzeniu tak cudnym i nierealnym jak ty? – Powiedziała mierząc go zirytowanym spojrzeniem, po czym nie chcąc już dłużej odmrażać sobie olśniewających pośladków, rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś co pomoże jej stanąć na równe nogi, skoro na pomoc Ślizgona nie miała co liczyć. Dostrzegając nieopodal siebie tą samą barierkę, która jeszcze kilka chwil temu była jej podporą, opoką, na której Temple gotowa była budować swoją świątynię, teraz spogląda na nią z większą jeszcze nadzieją. Wyciąga drżącą, zakrwawioną dłoń i chwytając się metalowych drążków, powoli zaczyna się wspinać. Co jednak szybko okazało się wcale nie być takie proste. Kiedy już myślała, że udało jej się stanąć na jednej prawej nodze, ta wygięła się, a Krukonka znowu wylądowała pośladkami na zimnej powierzchni. - Jasna cholera. – Tym razem świadoma wyjątkowo milczącego obserwatora, nie miała zamiaru się powstrzymywać. W obecności chłopaka padały już dużo gorsze przekleństwa. Po następnej nieudanej próbie, ogląda się przez ramie by zobaczyć, czy chłopak jeszcze tam stoi. Jeżeli jest, pełnym irytacji głosem krzyczy w jego stronę. - Pomożesz, czy masz zamiar do wieczora gapić się na to pożałowania godne przedstawienie? Jeżeli natomiast chłopak postanowił tratować inne Krukonki, posyła za nim jedynie serię nieprzyjemnych inwektyw, w których wyzywa go od nędznego gumochłona, którego matkę…
Ciemne brwi Campbella zbliżyły się ku sobie, gdy z ust Krukonki padły pierwsze słowa. Już któryś raz oberwał od niej prosto w twarz zarzutem prowincjonalizmu, co zazwyczaj olewał ciepłym moczem chwilę później puszczając w zapomnienie. Teraz postanowił nieco się nad tym zastanowić, w końcu używając tego bez końca najwyraźniej Brytyjka miała ku temu jakieś poważne powody. Przytyk ten niespecjalnie go raził, jednakże nie bardzo wiedział skąd jej się to wzięło. Być może naśmiewała się z jego pochodzenia, co byłoby dość dziwne, ponieważ Kanada nie należy do krajów trzeciego świata, a naprawdę niewiele osób znało chociażby nazwę miejscowości, z której Campbell się wywodził. A nawet jeśli Whitehorse było jej znajome to musiała wiedzieć, że jest to największe i najbogatsze miasto północnej Kanady. A może chciała utrzeć mu tym nosa pijąc do jego manier, co było totalnie nielogiczne, gdyż wykazywał się on nienagannym zachowaniem... jeśli tylko chciał! Kanadyjczyk odsunął od siebie te rozważania w momencie, gdy panienka Temple rozpoczęła nierówną walkę z łyżwami przy pomocy barierki, która pozostawała nieugięta. Twarz mu pojaśniała w rozbawieniu, gdy tak jeszcze chwilę obserwował niezgrabne ruchy dziewczyny. No nie mógł sobie odmówić tej przyjemności! - Wierz mi że bym tak zrobił, gdyby nie było tu nikogo innego, bo nie lubię się dzielić przyjemnościami - odparł szczerze. Po czym zajechał dziewczynę od tyłu, wsunął ramiona pod jej pachy i szybkim ruchem podciągnął do pozycji stojącej. Stuknął parę razy w jej lewą i prawą łyżwę, zmuszając Agnes do odpowiedniego ustawienia nóg i położył jej dłoń na bandzie. - Znaj moje dobre serce - rzekł dobitnie, kiedy spowrotem znalazł się naprzeciw Temple. Trzęsła się jak osika, niepewnie stojąc na tafli lodowiska i kurczowo trzymając się barierki. Nic dziwnego, w końcu nieźle się poobijała i zmoczyła, a najlepszą radą na to było rozgrzanie się. - Chodź, przejedziemy się - nie zważając na jej ostentacyjne protesty, złapał ją pod ramie i wypchnął się prawą nogą, aby wprawić ich dwójkę w ruch. - Jak będziesz wciąż taka spięta to zaraz we dwójkę się wypierdolimy. Wystarczy jak się wyluzujesz i będziesz mnie słuchać - puścił dziewczynie szybkie, porozumiewawcze spojrzenie aby sekundę później przenieść wzrok przed siebie, obserwując otoczenie i omijając innych łyżwiarzy. - Nogi lekko ugięte, przenieś ciężar ciała na tylną nogę, odepchnij się nią lekko w bok, dobrze, a teraz płynnie przenieś ciężar na nogę przednią, drugą utrzymaj przez chwilę w górze, tak, a teraz dołącz.
Radosne śmiechy niosły się echem, po całej szkole. Słychać je było w wieży Gryffindoru i puchońskich salonach. Nawet ukryta pod wodami jeziora ośmiornica, zdawała się przejawiać niezdrowe podniecenie i ochotę na wolne szusowanie po gładkiej powierzchni lodu. Ta dziwna potrzeba robienia z siebie kompletnego debila, urodziła się również w drobnej, rudej osobie Pandory, która porzuciła ponure wpatrywanie się w kąt Pokoju Wspólnego, na rzecz białych figurówek, ukrytych w skórzanym kufrze. Ubrana w grube zielone rajstopy, brązowe botki i ciągnący się prawie do samej ziemi czarny płaszcz, upodobniała się do wielkiego ptaszyska, którego pióra na czubku, ktoś pomalował na wściekle marchewkowy kolor. Nawet grymas permanentnego znudzenia, który wiecznie znajdował się na jej drobnej twarzy, musiał ustąpić miejsca lekceważącemu zainteresowaniu. Nie mówiąc już o zielonych ślepiach, w których na co dzień trudno było szukać jakichkolwiek emocji, a teraz jak gdyby nigdy nic, przejawiła się w nich odrobinę mniejszą niż zazwyczaj niechęć do całego świata. Tak więc, wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, że Pandora jak i reszta Hogwardzkiej braci, dała się ponieść lodowemu szaleństwu. Kiedy w końcu pojawia się na dziedzińcu, z wymuszoną grzecznością kiwa na powitanie, niskiemu nauczycielowi. Jak widać plotki, o jego ogromnych obrażeniach odniesionych w trakcie pogrzebu, były mocno przesadzone, a może posiadał on wiele talentów, o których nie było głośno na szkolnych korytarzach. White nie zaprzątała sobie tym jednak zbyt długo głowy, informacje tego typu, nie były tymi, które nagminnie interesowały Ślizgonkę. Z mocno zasznurowanymi na drobnych stopach butami, dziewczę podnosi się i wolno wkracza na śliską powierzchnie lodowiska. Pomiędzy leniwym przesuwaniem się, omijaniem kalek społecznych, do których można było zaliczyć postacie pokroju Temple i tych, którzy wybitnie chcieli udowodnić swoją wyższość nad resztą świata Campbell lub Waters, White wypadała prawidłowo. Leniwie, robiła kolejne kółka, trzymając się jednak na tyle blisko na ile to było możliwe barierki, a przynajmniej tak długo do póki na wąskich płozach nie poczuła się pewnie. Kiedy już zastałe mięśnie przypomniały sobie, jakich ruchów wymaga od niej lodowisko, pozwalała sobie na oddalanie się coraz dalej. Przyspieszała, unikając wpada na zgraję Puchonowatych, w której okazjonalnie dostrzegalne były gryfońskie akcenty. Jeszcze jedno kółko i zejdę. Powtarzała sobie w myślach, ciesząc się chwilą ciszy we wnętrzu własnej głowy.
Hogwart aż huczał od plotek na temat wydarzeń związanych z pogrzebem Evana Rosiera. Mimo, że dało się wyczuć, iż większość sprawy została skrzętnie zamieciona pod dywan dla dobra postronnych, ale i ofiar, w związku z czym szkolna gawiedź i tak wiedziała więcej niż powinna. Pewne źródło informacji kłębiło się oczywiście w Domu Węża, który był najliczniejszym uczestnikiem wydarzeń na cmentarzu. Nie było między innymi tajemnicą, że kapitan szkolnej drużyny nadal zalegał w Skrzydle Szpitalnym, a jego zwykłym towarzyszom jest jakby mniej do śmiechu. Tanesha, która od samego początku nie zamierzała uczestniczyć w szemranej uroczystości, spodziewając się mniejszej lub większej katastrofy, gratulowała sobie w duchu tego nieeleganckiego zachowania. Wszak arystokratce i Ślizgonce wypadałoby się zjawić na pogrzebie kolegi z domu, z którym co prawda raptem zamieniła słowo czy dwa, ale nie umniejszało mu to jego popularności w Slytherinie. Nawet po zniknięciu w prawdopodobnym towarzystwie panny Lacorix mówiono o nim raczej z szacunkiem i sentymentem. A teraz jeśli wierzyć plotkom, to co zostało z panicza Rosiera, nie spoczywało nawet pod ziemią, a w gruzach kaplicy, przerobione na nawóz pod paprocie. Pomysł z lodowiskiem wydał jej się w pierwszej chwili wręcz absurdalny i groteskowy. Ślizgonka wprawdzie przepadała za łyżwami, ale było coś niewłaściwego w pomykaniu na płozach, kiedy w Skrzydle szpitalnym kilku rówieśników zalegało w mniejszych i większych bólach, czekając aż pani Pomfrey poskłada ich do kupy. A tymczasem wszyscy nie-żałobnicy mieli szansę szaleć pod oknami zamku, jakby tragedii z pożarem w tle zupełnie nie było. Hanyasha przebrana w wygodne spodnie i bluzę, na które zarzuciła jeszcze całkiem ciepłą kurtkę z futerkiem przy kapturze, postanowiła przynajmniej organoleptycznie przekonać się, że lodowisko rzeczywiście było na dziedzińcu i ktokolwiek postanowił szusować w obliczu zaistniałych okoliczności. Zanim jednak udała się na miejsce przeznaczenia, zdążyła zaliczyć spory spacer po błoniach poświęcając kilka chwil na rozruszanie mięśni przy ulubionym drzewie. Po serii fikołków, podciągnięć i podskoków ponownie zarzuciła na siebie kurtkę i dopiero wtedy zaszła na dziedziniec. Widok tylu osób poruszających się na tafli w sposób pełen gracji jak i nie, zaskoczył brunetkę, która nagle rozważyła możliwość dołączyć do tej mocno zróżnicowanej grupy uczniów. Krążyła chwilę przy bandzie jak dzikie zwierzę, zastanawiając się czy jest to rozsądne i próbując przeliczyć szansę na ewentualny uszczerbek na zdrowiu przez osoby, które najwyraźniej nie bardzo potrafiły jeździć, kiedy niemalże wpadła na profesora od zaklęć. - Ah... dzień dobry - przywitała się zaskoczona i zanim zdążyła powstrzymać swe myśli, wypowiedziała je na głos - Czy mogę prosić o łyżwy w rozmiarze 38? Ugryzienie w język przyszło za późno, zwłaszcza kiedy para klasycznych figurówek wpadła w jej ręce. Zaglądając do środka jednego z nich Hanyasha zauważyła obleśne paskudztwo, które zgodnie z poleceniem profesora Flitwicka potraktowała solidnym "Chłoczyść" i miną nie kryjącą obrzydzenia. Mało było stworzeń w kontakcie z którymi dziewczyna czuła nieprzyjemność ogarniającą żołądek czy dreszcz paniki, ale wszelkie śluzowate stwory jednak nie należały do arsenału tych tolerowanych. Założyła łyżwy i upewniając się, że zasznurowane są dostatecznie porządnie, wkroczyła na lodowisko, rozglądając się wcześniej by nikt nie proszony nie zabrał jej ze sobą w zaliczaniu tafli lodu tyłkiem... (KLIK) Wyjechała na środek, korzystając z mniejszego stężenia łyżwiarzy i rozpoczęła krótką rozgrzewkę. Mięśnie szybko przypominały sobie jak to jest sunąć po lodzie płynnie i z zachowaniem odpowiedniej równowagi, to też Tanesha pozwoliła sobie na zrobienie jednego okrążenia, sprawdzając czy nadal pamięta jak się robi przekładankę i jeździ tyłem zaledwie kołysząc biodrami i nie odrywając łyżew od lodu. W pewnym momencie przyszło jej do głowy, że czemu by nie spróbować więcej, wszak jeździła całkiem nieźle, a lekcje gimnastyki przydawały się również na lodowisku. Z tą kiełkującą myślą brunetka podjechała ostrożnie do bandy, szukając wzrokiem profesora Flitwicka. - Przepraszam, panie profesorze - uśmiechnęła się uprzejmie, kątem oka śledząc, czy przypadkiem nikt nie postanowił zwalić jej z nóg niezbyt prawidłową jazdą - Czy jest szansa na jakąś ścieżkę dźwiękową? Myślę, że byłoby miło zagłuszyć nieco ewentualne wypadki i nieszczególnie przystojne słowa z tym związane. Nie widziała nigdzie gramofonu, ale dla kogoś, kto był w stanie zmrozić cały dziedziniec w jedną noc, raczej nie powinno to stanowić problemu, prawda?