Temat: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 12:10
Opis wspomnienia
To po prostu kolejna, zwykła dyskusja pomiędzy absolutnym śmiertelnikiem, a niematerialnym królem podglądania.
Osoby: Marcus Glom, Vincent Pride
Czas: końcówka stycznia 1978
Miejsce: dormitorium Ślizgonów
Tego dnia nie miał za bardzo motywacji do czegokolwiek - po kilkudziesięciu dniach gdy robi się aż za dużo, czasem może się trafić jeden taki kiedy człowiek postanawia się poobijać, nie robiąc nic szczególnego. Przysiadł więc sobie w dormitorium z cygarem i szklaneczką dobrej szkockiej. Nie wiedział gdzie jest Nemesis i szczerze mówiąc brakowało mu jej towarzystwa. Była idealna na jego brak motywacji. No cóż, tak też było nieźle - zostać samemu z alkoholem i porządnym cygarkiem, czasem trzeba było być mniej społecznym. Siedział sobie spokojnie i popijał, starając się oczyścić myśli - w końcu mózg też potrzebował odpoczynku, a on zdecydowanie za dużo myślał żeby jego umysł miał chociaż kilka chwil spokoju. Jednakże nie tak łatwo wyłączyć całkowicie myślenie, więc po kilku minutach musiał się przyznać sam przed sobą że musi myśleć, chcąc nie chcąc. Na szczęście szybko wpadło mu do głowy dość odmóżdżające, proste zajęcie. Przysiadł więc nad kartką z ołówkiem i zaczął rysować. Nie byle co zresztą. Postanowił że narysuje coś na kształt komiksu, w którym sam sobie przedstawi wszystkie możliwe sposoby na czyjąś śmierć. Tym razem pod lupę wziął Argusa Filcha - zastanawiał się czy jak skończy, czy nie wysłać mu tego w prezencie. W końcu to by było dopiero coś. Miły, własnoręcznie wykonany prezent, aby poprawić humor wielebnemu woźnemu. Będzie musiał to przemyśleć, ale to kiedy indziej.
Vincent Pride
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 13:00
Ten dzień nie należał do specjalnie ciekawych. Parę pierwszaków przyprawionych o stan przedzawałowy w tak młodym wieku, parę zwierzaków nastraszonych, by uciekały właścicielom. Zaczynał popadać w rutynę i niezbyt mu się to podobało. Na początku było całkiem sympatycznie, momentami bawił się wręcz szampańsko. Ale im dalej w las, im więcej czasu mijało tym brakowało mu wyzwań, odskoczni. Hogwart na dobrą sprawę nie był wcale tak ciekawym miejscem. No może poza pewną gadziną żyjącą w rurach, ale jej akurat Vincent się trochę obawiał. Ilekroć się znajdował w jej pobliżu instynkt kazał mu zawrócić. Miał niejasne wrażenie, że fakt bycia duchem nie do końca go uratuje przy spotkaniu z bazyliszkiem. Ale naturalnie nie mówił nikomu o tym dzikim lokatorze, czekając aż któregoś dnia bestia postanowi namieszać sama. Najwyżej jej kiedyś pomoże, gdy będzie umierał po raz kolejny - z nudów. Przemierzał kolejne partie zamku, rozglądając się za ewentualną rozrywkę. Przeszedł przez ścianę tu, przeszedł przez ścianę tam, przeleciał pod sufitem jeszcze gdzie indziej. Nie zauważył nawet kiedy, znalazł się w dormitorium Ślizgonów. To był całkiem ciekawy dom w tej szkole, lubił klimat Pokoju Wspólnego. No dobrze, to może poszperajmy w czyimś pokoju. Kto wie, zawsze istniała szansa, że wśród śmieci jakiś uczeń skrywa coś, co nie powinno ujrzeć świata dziennego. Za każdym razem najpierw ukradkiem zaglądał przez ścianę, by wiedzieć jak bardzo swobodnie może się poruszać. Za którymś razem w końcu znalazł swoją zabawę, rozrywkę potencjalnie mogącą trwać dłużej niż kilka godzin. Ot, jeden Ślizgon w nienaturalnie wręcz jasnych włosach. Nie, Pride'owi nie wystarczy niecodzienny wygląd, by go zainteresować. Wiedział jednak, że ten uczeń przed nim ostatnimi czasu dostarcza mu emocji wręcz sportowych, do spółki ze swoją towarzyszką. Przeszedł przez ścianę jak zwykle bezszelestnie i usiadł na jednym z wolnych łóżek w sąsiedztwie Marcusa. Idealnie, był sam. Zawsze należy doceniać prywatność konwersacji. - Aż czuję się nieswojo, gdy nie widzę jak mordujesz w ciemnych uliczkach lub pakujesz się w gips popisami na miotle. - zaczął w sposób, jakby znali się co najmniej dziesięć lat, z czego od dziewięciu byli dobrymi przyjaciółmi. Uśmiech Vincenta był sympatyczny, aż chciałoby mu się zaufać. Chyba, że ktoś był z podobnego typu osób, co on i rozpoznał błysk w oczach. Ten błysk właśnie zdradzał, że Pride widzi oczami wyobraźni jak świat płonie. - Ewentualnie, gdy nie spędzasz czasu ze swoją lubą na korzystaniu z życia w łóżku. Albo na śniegu. Hm, skoro robicie listę złamanych punktów regulaminu, powinniście jeszcze mieć taką od miejsc na seks. Patrząc jak wiele jest tutaj ukrytych przejść i komnat - szybko byście jej nie skończyli. Nawet nie bawił się w uważne obserwowanie swojego towarzysza, jedynego w tym pomieszczeniu. Był już martwy i niematerialny, nie musiał się obawiać żadnych ataków z zaskoczenia.
Marcus Glom
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 14:17
Obrócił się w stronę nieproszonego gościa. Wiedział doskonale że jest to niejaki Vincent jakiś tam. A, no tak, Vincent Pride. Kiedy ostatnim razem chłopaczyna przewinął się w polu widzenia Gloma, był zdecydowanie bardziej żywy. Nie żeby go to obchodziło jakoś specjalnie - nie byli sobie bliscy, nie zamierzał się więc przejmować jego śmiercią, niezależnie od tego w jaki dokładnie sposób spotkał się z kostuchą. Aż mu się robiło trochę niedobrze, gdy widział jak tamten radośnie się do niego szczerzy. Przywodziło to na myśl pięciolatka który właśnie wsunął cztery litry lodów i jeszcze nie wiedział że rozboli go brzuch. W wypadku tego szczurowatego jegomościa efekt był groteskowy, wręcz odrażający. - Aż się czuję nieswojo, wiedząc że tak odrażająca istota mnie podgląda - odparł spokojnie. Jego głos był chłodno uprzejmy, bez zbędnej wrogości, bowiem "odrażająca istota" nie miało być w żaden sposób obelgą. To raczej stwierdzenie faktu i prawdopodobnie sam Vincent wiedział, że taka właśnie jest prawda. Szczególnie że można brać to nawet za komplement. Zależnie od punktu siedzenia. - To niezmiernie miłe, że tak interesujesz się moim życiem seksualnym - dodał spokojnie. W głowie jednak kołatała mu się jedna myśl, zgrabnie sformułowana w majestatyczny, uprzejmy, elokwentny zwrot "czego kurwa?". Duch Ślizgona, o którym mówiło się wiele nieprzyjemnych rzeczy, raczej nie przychodził tutaj tylko po to żeby pogaworzyć sobie o tyłku jego...lubej...prawdopodobnie właśnie ten zwrot sprawił, że Glom trochę mniej entuzjastycznie podchodził do swojego gościa. Gdzieś w jego mózgu był pewien rodzaj wyparcia, który za wszelką cenę starał się przekonać go że nazywanie Nemesis "lubą" to zdecydowana przesada. Przecież tylko uprawiali seks i trochę się razem bawili. Taka myśl była w miarę niezachwiana w jego umyśle, bo był całkiem dobry w oszukiwaniu samego siebie, a tu przychodzi taki Pride i mówiąc to na głos, skurkowaniec zachwiał trochę jego pewnością. Nic więc dziwnego, że Marcus nie podchodził do niego zbyt koleżeńsko. Psuja. Żałował że jego rozmówca jest niematerialny i nie może mu zgasić cygara na twarzy. Chociaż, szkoda by było cygara, było drogie. - Zaproponowałbym szklaneczkę whisky, ale w Twoim stanie raczej odpada - powiedział jeszcze z typową dla siebie chłodną uprzejmością, nim przeszedł do wypowiedzi, która miała tutaj największe znaczenie: - A teraz do rzeczy. Czego chcesz? W końcu to było oczywiste, że ta wizyta miała jakiś cel. A że dyskutował z kimś niematerialnym, to zdecydowanie utrudniało to wszystko. Ciekawe, czy jest jakiś sposób na ducha. Będzie musiał tego poszukać.
Vincent Pride
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 14:50
Słuchając Gloma aż się szerzej uśmiechnął, przypominając sobie innych mu podobnych, których kiedyś znał. Szczególnie podobny wydał mu się do Envy'ego, co podniosło jego rangę w oczach poltergeista. Niby te dwa Pride'y się nienawidziły, ale jednocześnie byli swoimi wzajemnymi nemezis, co popychało obojga do parcia na przód, zwiększania swoich zdolności, byle tylko zawsze być krok przed konkurencją. Skłamałby mówiąc, że się źle bawił, nawet gdy lądował z krwotokiem wewnętrznym na "dzień dobry". Wręcz przeciwnie, w jakiś chory sposób windowało to rozrywkę na wyższy poziom. Skoro więc ten jasnowłosy jegomość ma na pierwszy rzut oka coś wspólnego z jego kuzynem to zabawa mogła być jeszcze lepsza. Szczególnie, że sam Vincent posiadał mocną kartę przetargową, którą zignorowałby tylko idiota. Miał o nim jednak lepsze mniemanie. - Gdy może się być wszędzie to wasza dwójka czasem wręcz zmusza mnie do interesowania się nim. - odpowiedział, zmieniając pozycję na nieco bardziej nonszalancką. Nie żeby mu było niewygodnie, zapominał powoli co to słowo znaczy. To była ta część przyzwyczajeń jeszcze z czasów bycia żywym. - Ale masz rację, jestem tutaj w konkretnej sprawie. Właściwie mam propozycję i jeśli faktycznie tak podoba ci się chaos to nie odmówisz mi. Twarz Pride'a powoli zaczynała zdradzać czemu został właśnie poltergeistem i to gorszym niż jakikolwiek, który bytował w tej szkole. Uśmiech wciąż wyglądał sympatycznie, jednakże oczy już nie kryły się z niczym. Wykorzystał trochę swojej siły woli, by podnieść jedną z kart, których cała talia leżała na szafce obok, po czym zaczął w palcach obracać asa karo. - Widzisz, ty masz plany, które prędzej czy później napotkają pewne ograniczenia. Brak potrzebnych informacji czy rozeznania w terenie, brak możliwości bycia w dwóch miejscach na raz i tak dalej, i tak dalej. To jest moja część propozycji - od paru miesięcy jestem oczami i uszami tej szkoły, mogę znaleźć się wszędzie. Dosłownie wszędzie. W najodleglejszych czeluściach lochów i kanałów po ukryte komnaty w najbardziej przypadkowych miejscach. Mój zasięg obejmuje wszystkie tereny dookoła Hogwartu, łącznie z Hogsmeade i znaczną częścią Zakazanego Lasu. Wiem już dużo, szczególnie, że lubię te sekrety, których uwolnienie ma poważne konsekwencje. I mam dziwne wrażenie, że ciebie też by interesowały. Był pewny swego, bowiem znajdował się w komfortowej sytuacji. Albo Ślizgon przystanie na jego propozycję, czym udowodni, że duch go dobrze ocenił, albo... cóż, jeśli odrzuci taką szansę to Vincent będzie tylko zawiedziony, że tak ogromny potencjał w sianiu chaosu idzie w parze z niepomierną głupotą. Wiedział jednak, że Envy w takiej sytuacji aż paliłby się do zabawy, a skoro ten gość miał z nim coś wspólnego to był zaskakująco spokojny.
Marcus Glom
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 15:24
No i od razu lepiej. Zdecydowanie lepiej - zamiast całej tej zbędnej, grzecznościowej paplaniny przechodzili do rzeczy. Jedna rzecz go rozbawiła, w pewien irracjonalny sposób - Vincent właśnie odpowiadał na pytanie, trzymając czerwoną kartę. Ironia losu, czy zamierzone działanie? W sumie nie wiedział od kiedy najmroczniejszy, zdezelowany peugot bez brwi go obserwował, stąd też nie mógł powiedzieć czy nie widział i tego. Czy efekt był zamierzony czy przypadkowy był całkiem niezły. - Prawda - mruknął pod nosem sam do siebie. Fakt faktem, duch, a najwyraźniej polterpride mógłby mu się przydać, nie widział żadnego powodu by nie wejść z nim we współpracę. Co prawda nie zaoferował żadnej stawki przeciwwagi, jednakże to nie był problem - domyślał się że same działania, mogą być dla niego adekwatną zapłatą. Jak sam powiedział, lubił to co ma poważne konsekwencje. Niektóre działania, miały dokładnie takie same. A Glom uwielbiał właśnie takie działania. Czyżby nić porozumienia? Huh, aż wstyd się przyznać, chociaż paskudna aparycja jego rozmówcy nie miała tutaj wiele znaczenia. A może wręcz przeciwnie - może to w jakiś sposób było mu na rękę? Kto go tam wie. - Oczy i uszy tej szkoły? Wybornie. Łatwo można to sprawdzić - rzucił cicho, sięgając po talię kart. Przetasował ją kilkukrotnie i postanowił wykonać sztuczkę "magiczną". Gówno nie magiczną, magia nie miała tu nic do gadania, tylko i wyłącznie zręczność. Zabrał Pride'owi kartę, trzymając ją przodem do niego, po czym obrócił ją, a kiedy już wróciła przodem do ducha, to zamiast asa karo był tam as pik. Prosta sztuczka, jednakże wciąż tasował karty drugą ręką. Duch nie duch, na odwrócenie uwagi chociaż na moment każdy był podatny. Nawet niematerialni czasem mrugali. Sztuczka nie miała żadnego głębszego przełożenia na samą w sobie rozmowę, to było tylko symboliczne. Odłożył karty, dopił whisky i nalał sobie kolejną szklankę. - W takim razie zacznijmy od czegoś prostego. Jeśli faktycznie będziesz użyteczny, to ja ze swojej strony zaoferuję Ci brać udział w moim przedsięwzięciu, jako osoba wtajemniczona. O ile Twoja duma zniesie rozkazy - zakończył z lekką złośliwą nutą. Żarty z nazwiska były zwykle poniżej jego godności, ale ktoś z nazwiskiem "Pride" sam się prosił. Glom był prawie pewien że jest fałszywe - nie był w stanie uwierzyć w to, że ktoś naprawdę nazywa się Pride. Vincent Pride. Co następne? Valerian Lust? Volker Wrath? Victor Gluttony? A może idąc jeszcze dalej - Vanessa Awesome? Jednakże to nie miało znaczenia. Miał pewność, że chaos który oferował rozmówcy zdecydowanie przypadnie mu do gustu. Nie tylko jednak zamierzał z nim porozmawiać - miał jeszcze inny plan. Wyciągnął z szafki shogi. Rozłożył planszę, poustawiał figury i kiwnął w stronę Vincenta aby dać mu znak że zaczyna. Nie pytał go o zdanie na ten temat. Partia gry taktycznej, podczas przygotowywania nowego porządku świata, a raczej braku porządku - czy mogło być coś bardziej ikonicznego? - Zacznijmy. Potrzebuję wiedzy o interesujących osobach ze szkoły. Nie pomyl się przypadkiem - mam na myśli potencjalnych sojuszników, nie ofiary. - powiedział chłodno, oczekując jego ruchu. Ślizgon zaczął emanować specyficznym rodzajem aury, która na myśl mogła przywodzić jakieś nadludzkie stworzenie. Zawsze tak było, gdy rozpoczynał rozgrywkę i mimo że rozmowa była tutaj najistotniejsza, to sama gra też miała swoją zasadność.
Vincent Pride
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 16:06
Podobał mu się fakt, że Ślizgon potraktował tę propozycję poważnie, nie zmuszając go do osiągania stanu irytacji. Nie lubił tych momentów, szczególnie, gdy zamiast po ludzku uderzyć potem pięścią w ścianę lub torturować kogoś długimi godzinami mógł jedynie rzucić paroma przedmiotami i to też niezbyt ciężkimi. Tak, bycie duchem miało też swoje minusy, ale wiedział, że kiedy ktoś go faktycznie wyprowadzi z równowagi to żarty mogą się skończyć. Wtedy niematerialny Vincent zamieniał się w bardzo materialną serię losowych czarów, a w zakresie jego możliwości jest czarna magia. Jeśli kogoś jednak nie zabije zaklęciem, a jedynie unieszkodliwi to skalpel był na tyle lekkim przedmiotem, by mógł wrócić do swojego hobby. Będąc istotą ze sfery śmierci jakby nie było miał możliwość zdystansować się do wielu rzeczy, które kiedyś wywołałyby w nim większe lub mniejsze emocje. Kiedyś irytowałby go ten sztywny Envy z przerośniętym ego, teraz jednak patrzył na niego jak na pole do popisu, narzędzie z takimi cechami charakteru, które wbrew pozorom łatwo było wykorzystać. Szczególnie, jeśli się wiedziało i widziało znacznie więcej niż niektórzy chcieliby przyznać przed samym sobą. - O moją dumę nie musisz się obawiać. Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie jedno - nie będę traktować twoich sugestii jako rozkazy. Skoro mamy wspólny cel, a ty wydajesz się być odpowiednia osobą, która nie odpuści w trakcie to wolę na to patrzeć jak na ...informacje. Zauważyłem, że lubisz stać na szczycie przy każdej możliwej okazji, ale ja z kolei nie jestem twoim poddanym ani nie lubię rozkazów jak twoja kobieta. Jestem wspólnikiem, który na dodatek nie chce w zamian nic poza powodzeniem planu. Czego by Marcus nie próbował, wesoła ekspresja nie znikała z twarzy Vincenta. Nie zamierzał prowokować Ślizgona, jednakże nie bardzo podobała mu się maniera mająca na celu, by rozmówca poczuł się jak najniżej w jakiejś odgórnie przyjętej hierarchii. Pride wiedział, że on jest tym czynnikiem dodatkowym, jednym Jokerem, który może dopasować się do gracza, by pomóc mu wygrać rozgrywkę. Mimo to Joker nie stanowił stałej części talii i nikt nie powinien o tym zapominać. - To chyba pokazuje ci, że o ile nie można mi ufać to wspólny cel nie pozwala mi działać na twoją niekorzyść. - dodał, patrząc jak Ślizgon wyciąga jakąś grę. Uniósł jedną brew, odnotowując, że nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim. Sięgnął po instrukcję, w końcu dobrze jest pozyskiwać informacje, by oboje przeciwników stawało na przeciwko siebie z pełnym arsenałem. Doszedł do wniosku, że ten, kto stworzył tę wersje szachów z piekła rodem był okrutnym skurczybykiem i w jakiś sposób to szanuje. Nie nastawiał się na wygraną, szczególnie, że już teraz musiał przyznać, że w tym duecie to Envy był od taktyki, a on od dobrej zabawy. Dobrze jednak zdobywać nowe doświadczenia nie-życiowe. Wykonał w końcu swój ruch, który był dosyć przypadkowy, ale cóż miał poradzić. Przynajmniej miał pewność, że jest zgodny z zasadami, skoro już się z nimi zapoznał. Interesujące jednostki, hm? Ciekawe, szczególnie, że jak zaznaczył Glom nie chodziło o materiały na ofiary. Najwyraźniej też chciał ich jak najwięcej. - Hm, nie ma zbyt wielkiego pola do manewru w obecnym roku szkolnym, przyznaję. Jednakże kilka nazwisk się znajdzie, a jedno znasz już zbyt dobrze, więc je pominę. Vane, Carrow, Hanyasha, Krueger - jeśli brać pod uwagę to, co masz pod ręką. Do tego dochodzi jedna osoba z Gryffindoru. Jakkolwiek to nie brzmi, jednakże jeśli potrzebujesz żołnierza i jesteś w stanie go ustawić pod swoje dyktando raz - będzie ogromnym atutem na dłuższą metę. Słowo "ogromny" powinno już ci mówić zbyt wiele. Oprócz tego Vento. Dziewczyna ma nierówno pod sufitem i świruje na punkcie horoskopów, ale ma obsesję na punkcie obserwacji, poszukując co ciekawszych obiektów. A jeśli dostarczysz jej coś fascynującego to będzie posłuszną laleczką, nawet o tym nie wiedząc. No i ma potencjał na wróżbitę, jakkolwiek nie przemawia do mnie ten przedmiot to faktyczny dar może dać często przewagę. Jednej osoby nie będę wymieniać, gdyż jestem w trakcie obserwowania jej. Mówił aż niepasująco rzeczowym tonem, który kontrastował się ekspresją wesołego nastolatka. Cały czas obserwował plansze, rozważając różne opcje ruchu, choć będąc szczerym bardziej interesowała go rozmowa niż gra.
Marcus Glom
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 16:34
I w ten oto wspaniały sposób, ukazał się pierwszy zgrzyt osobowości pomiędzy tą dwójką. Jeden z nich był zbyt apodyktyczny, żeby zezwolić komukolwiek mocno wtajemniczonemu na nadmiar własnej woli, drugi z nich z kolei miał w dupie to co sobie uwidział pierwszy. To trochę utrudniało całą relację - może i nie było to niemożliwe do zrobienia, jednakże fakt faktem - któryś z nich musiał być nieusatysfakcjonowany swoim położeniem, no chyba że byliby zdolni do nagłej zmiany zdania. W to raczej nikt nie wierzył, przy dwóch tak skrajnych poglądach ktoś musiał ucierpieć. Być może to trochę wina gry, która wymagała od niego myślenia taktycznego, ale jego oczy przybrały ich ulubiony kształt, a zarazem jego aura się zmieniła, na tą która tak wiele osób mogłaby przyprawić o dreszcze. Chaotyczny natłok emanującego zniszczenia - to jest najpiękniejsze określenie jakie prawdopodobnie istniało na ten typ emocji, które zostawiały tak silne wrażenie, że mogło się wręcz wydawać że za moment wszystkie te złe emocje staną się materialne. - Wspólnikiem. Bardzo to piękne i urzekające - powiedział cicho, nie zrywając nawet na moment kontaktu wzrokowego. - Nie akceptuję równych mi wspólników, bowiem nie pozwalam patrzyć mi w twarz tym, którzy mogą działać przeciwko mnie. Tym co definiuje kim jesteś, jest zwycięstwo. A ponieważ zawsze wygrywam, to jestem jedyną sprawiedliwością. Jedyną rolą, którą bogowie istniejący i fałszywi, stawiają jako pierwszoplanowego aktora. Dla obu z nas, wygrywanie jest jak oddychanie. Ja robię to naturalnie, Ty razem z pierwszą porażką przestałeś. Nie będę Cię traktował jako równego sobie, Vincencie Pride - powiedział, nie podnosząc głosu, chociaż gdzieś tam, pośród spokojnego chłodu kryły się nuty morderczego instynktu. Jego spojrzenie było na tyle intensywne, że można było odnieść wrażenie że w kącikach jego oczu zaraz pojawią się błyskawice. Mimo to, jego ciało wciąż było opanowane, pozbawione nadmiernych ruchów. Wykonał swój ruch. Dopiero zaczęli, był jednak pewien że gra nie potrwa długo - skoro jego rozmówca zaczynał od czegoś takiego, to zdecydowanie łatwo pozwoli się pokonać. Szkoda, liczył na jakieś zdolności taktyczne. Najwyraźniej pomylił Pride'ów i to z tym drugim, grałoby mu się lepiej. Zresztą, czy była jakaś różnica? Pewne było że i tak wygra. To miało największe znaczenie, to wyznaczało jedyny słuszny cel życiowy. Jedyne co się tak naprawdę liczyło. Zwycięstwo, niezależnie od dziedziny. Dopiero wtedy postanowił skomentować jakkolwiek drugą część wypowiedzi. Tą o ciekawych jednostkach. - Mam szczerą nadzieję, że jesteś beznadziejnym obserwatorem, bowiem nie powiedziałeś prawie nic odkrywczego. To sprawia, że albo nie potrafisz osądzać, albo ta szkoła jest pozbawiona specjalnych jednostek. To byłoby przykre. Vento...ktokolwiek to był. To było jakieś odkrycie. Zaś jeśli mowa o Gryfonie, to zrozumiał aluzje - prawdopodobnie Pride miał na myśli nowego obrońcę Gryffindoru. Faktycznie, trochę chłopa było - ba, był nawet wyższy od niego, a to raczej rzadko się zdarzało. Zdaniem Gloma, brakowało mu jednak dumy, która była niezbędna. Chociaż, z tego co słyszał, przewyższał on wszystkich innych swoimi możliwościami czysto fizycznymi. To mógłby być ciekawy dodatek. Będzie go musiał osądzić.
Vincent Pride
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Sob 30 Cze 2018, 17:17
A to się rozgadał chłopak na temat swojej wyższości nad innymi. Spodziewał się tego i choć poczuł aurę wypełniającą powietrze to jego wyraz twarzy się nie zmienił. Słuchał tego w pełnym spokoju, hamując rosnące w nim rozbawienie. Wymykające się parsknięcie nie było zbyt taktycznym posunięciem, a Vincent może nie był mistrzem taktyki, ale coś takiego każdy z odrobiną inteligencji by wiedział. Po raz kolejny docenił fakt bycia niematerialnym, gdyż mógł sobie pozwolić na większą szczerość, nie ryzykując uszczerbków na zdrowiu fizycznym. Zważywszy na to jak wielką obsesję jego rozmówca miał na punkcie swojego miejsca na szczycie hierarchii świata mógł przynajmniej rozmawiać jak równy z równym, jakkolwiek by to nie mierziło tego białowłosego narcyza. Uniósł delikatnie jedną brew, odpowiadając na spojrzenie bez najmniejszego drgnięcia niematerialnych mięśni. Tak, uwielbiał ten spokój o własne życie, tę świadomość, że choćby komuś się uwidziało, że jest samym Voldemortem to on zawsze będzie krok do przodu - a raczej krok w bok, bo nie zamierzał odgrywać głównej roli. Bycie szarą eminencja podobało mu się znacznie bardziej, dawało jednocześnie większe pole do manewru, by przy okazji zbierać informacje, które mogą być użyteczne tylko dla niego. - Jakiż to będzie spektakularny upadek, twój pierwszy. Nieważne na jaką skalę, gdy kiedyś noga ci się powinie to echo będzie słychać przez następny tydzień. - powiedział cicho, zabójczo wręcz spokojnie i poważnie. Ten głos już zupełnie nie pasował do obrazu jaki prezentował Vincent swoja aparycją i mimiką twarzy. - Mam nadzieję, że nie będzie to jednak dotyczyło planu. Skoro ja zamierzam zrobić wszystko co w mojej mocy, by wcielić go w życie to liczę, że mogę się spodziewać tego samego z twojej strony. Wykonał kolejny ruch, który nie należał do najgorszych, jednakże poltergeist już wiedział, że ta gra nie należy do jego ulubionych - i że jego przeciwnik bardzo dobrze się w niej odnajduje, co przesądzało sprawę. Poddawanie się jednak nie leżało w jego naturze, więc przyjmie porażkę z godnością. Uwagę o jego drobnej liście nazwisk skwitował westchnieniem, podnosząc spojrzenie na Gloma. Nawet nie mógł wytknąć Ślizgonowi, że niepotrzebnie narzeka, bo doskonale rozumiał jego punkt widzenia. Przez ostatnich parę dni sam zastanawiał się czy to z nim jest coś nie tak, czy nagle wszystkie intrygujące jednostki zostały ninja, skrywając swój potencjał w odmętach damskiej łazienki. Po dokładniejszych oględzinach zaczął się jednak obawiać najgorszego. - Niestety. Obserwacja to jedna z moich głównych rozrywek, a mam czas i możliwości. Dopisałbym chętnie do tej listy kilka innych nazwisk, ale ślad po nich zaginął w zeszłym roku lub po prostu nie żyją. A szkoda, bo jeden czy dwóch idealnie nadawali się do konfrontacji z twoim charakterem. Obecnie jednak nikogo więcej nie ma, kto moim zdaniem byłby ciekawy. Ten rok stał się rokiem ofiar lub wyjątkowo nudnych, osobistości. Ewentualnie zbyt szlachetnych, nie wiem co gorsze.
Marcus Glom
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Nie 01 Lip 2018, 20:50
Glom przeklinał w duchu fakt, że nie znał żadnych przydatnych zaklęć na poltergeista - a może znał, tylko nie do końca o tym wiedział? Może po prostu nie wpadł do tej pory na to? Będzie musiał poszperać, taka bezsilność jest strasznie irytująca. Szczególnie w wypadku kontaktów z tym dorosłym dzieciakiem. Pomijając fakt że wyglądał na jakieś dwanaście lat, stosując z rozmysłem działającą mu już na nerwy mimikę pięciolatka, to był zdecydowanie zbyt bystry żeby pozwolić mu hasać swobodnie, bez żadnej możliwości zagrożenia mu czymkolwiek. Zdecydowanie musiał poszukać jakiejś pożytecznej klątwy czy czegokolwiek, czym mógłby związać nawet istotę niematerialną, w końcu to jest irracjonalne, żeby potężny czarodziej nie miał możliwości poradzić sobie ze zwykłą odmianą ducha. Jeśli faktycznie tak było, to oznaczało tylko jedno - czarodzieje to banda leniwych bałwanów, którym nawet nie chce się poszukiwać, a tego nie mógł znieść, bowiem jeżeli taka była prawda, to należało ich wszystkich zutylizować. Prawda była taka, że nie w smak mu było by Vincent pociągał za własne sznurki, nawet jeśli jego ręce nie mogły już nigdy trzymać niczego, z technicznego punktu widzenia. - Nie doczekasz go, Vincencie Pride - odparł twardo. Nie zamierzał przyjmować tak irracjonalnej myśli do siebie. Nie żeby był na to zamknięty - po prostu ambicja nie pozwalała mu nie mierzyć, w nieprzerwane niczym pasmo zwycięstw. Można to nazwać jego mottem, mantrą a zarazem myślą przewodnią każdej opowieści, w której mógłby chociaż przez moment brać udział. Nie przegrywał, nie zamierzał, nie mógł - porażka prawdopodobnie by go zniszczyła - tutaj duch miał rację. Dlatego też nie mógł przegrać. Nigdy. - Prędzej własnoręcznie rozerwę jądro ziemi i ściągnę was wszystkich za gardło do piekła na ziemi, które tu urządzę. Prędzej rzeki spłyną krwią tych, którzy chociaż przez moment pomyśleli że mogą stać naprzeciwko mnie. Jeśli będzie trzeba, będę wieszał każdego kto mi wejdzie w drogę, jak girlandy na boże narodzenie, w jakimś opuszczonym lesie. Jeśli już będę miał upaść, to w dniu gdy słońce zgaśnie a wieczna ciemność i chłód pochłoną tych, którzy nierozważnie wciąż stoją. Dumbledore, Ministerstwo Magii, Voldemort czy jakikolwiek inny samozwaniec. Jeśli będzie trzeba, to wszyscy spłoną trawieniem ogniem zniszczenia, którego nawet Ci którzy uważają się za czarnoksiężników, nie są w stanie okiełznać. Kto by nie działał przeciw mnie, będzie musiał pochylić głowę i przyznać że jego porażka jest absolutna - powiedział. Przez cały swój monolog nie podnosił głosu i nie zmieniał tonu. Tylko oczy płonęły mu czymś pomiędzy gniewem, podnieceniem i dziwnym, niezdefiniowanym uczuciem, zupełnie jakby przemawiała przez niego inna, istniejąca tylko w jego głowie istota. Zła do szpiku kości. Czymkolwiek był trzeci aspekt - było to nie do opisania. Nie do podrobienia. Spokojnie wykonał swój następny ruch. Vincent radził sobie nieźle jak na początkującego, zagrał jednak według schematu i jego sytuacja była już raczej nie do odratowania. Przynajmniej próbował. - To może chociaż mi powiesz, gdzie podziali się Ślizgoni i inni, o których zawsze było głośno? Masowa emigracja? Wiesz coś na ten temat? - spytał spokojnie - Ten drugi Pride? Rosier... - tutaj lekko się wykrzywił, bowiem to właśnie stary kapitan drużyny Ślizgonów był powodem przez który tak późno rozpoczął grać w Quidditcha w szkole - Avery? Mulciber? Grossherzog? Fimmel? Delaney? A może miałeś z tym coś wspólnego? - dokończył pytanie. Oczywiście słyszał pewne pogłoski, ale co pogłoski to jedno - być może Vincent był mu w stanie udzielić jakichś dokładniejszych informacji. Miał też własne podejrzenie - jeśli to co mówili o zniknięciu tej hali sław nie było prawdą, to przypuszczał jeszcze że możliwe iż przyłączyli się do śmierciożerców. To byłaby spora strata, chociaż nie w każdym wypadku. Niektórych żałowałby mniej, innych bardziej, jednego był jednak pewien - każdy z wymienionych miał potencjał na użyteczne narzędzie, niektórzy nawet na sojusznika. To był kiepski rok dla Hogwartu.
Vincent Pride
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Nie 01 Lip 2018, 21:23
Ten słowotok Ślizgona był na swój sposób interesujący, choć bardziej pasowało nazwanie go dobrze rokującym. Z dwóch powodów - po pierwsze, Vincent w ten sposób umacniał się w pewności, że ta osoba doprowadzi plan do końca, choćby miał w ten sposób zawalić posady istniejącego świata. To pozytywna perspektywa, biorąc pod uwagę jak chwiejne jednostki dane mu było poznać. No i ukazał swoją bezwzględność, a im bardziej komuś nie był skłonny zaufać, tym lepiej to o nim świadczyło. Ot, taki paradoks, który zyskiwał na znaczeniu, gdy jedna ze stron nie posiadała już ciała, które stanowiło jednak spory słaby punkt. Po drugie, wybijało Pride'owy licznik ekscytacji poza skalę, kiedy ten wyobrażał sobie pierwszą porażkę Gloma. No proszę, czy wygra, czy przegra i tak się będzie wspaniale bawił, bo w obu tych wariantach jakiś świat legnie w gruzach, trawiony chaosem i zniszczeniem. W tym wypadku pojawiał się nowy temat do rozważań - czy chłopak już pozostanie w tym stanie, dając się pochłonąć rozpaczy, wymieniając powietrze w płucach na odór porażki - czy też powstanie z jeszcze większą siłą, by ku uciesze pewnego dobrego duszka siać wielokrotnie większe spustoszenie. Nie od dziś wiadomo, że zraniona duma szuka możliwości odwetu w pierwszym zajęciu, które zdoła przykuć jej uwagę na dłużej. Ach, tyle możliwości, tyle wspaniałych scenariuszy, które uratują go od wiejącego nudą Hogwartu. Dzień dziecka przy tym to zaiste ponure święto. Potem jednak przyszła ta mniej przyjemna część - przynajmniej w jakimś stopniu. A wszystko za sprawą jednego nazwiska, które wybitnie działało Vincentowi na nerwy. Rosier. Gdyby nadal był w swoim stanie z czasu zaraz po śmierci to pewnie teraz z jego wnętrze gdzieś wystrzeliłoby jakieś zaklęcie. Całe szczęście jego zdystansowanie się było już na takim poziomie, że wywołało tylko przewrócenie oczami. I dobrze, bo szkoda by było, gdyby jeden z nielicznych wartościowych uczniów oberwał na przykład Avadą. Lub innym ofensywnym zaklęciem. Ciężko byłoby mu potem wytłumaczyć, że takie rzeczy się dzieją, nie będąc zamierzonymi. Westchnął, wracając wzrokiem do planszy, by wykonać swój następny ruch. Przyszedł mu do głowy jeden ryzykowny, którego raczej nie polecali używać nowicjuszom w instrukcji. A co tam, raz się żyję, on już umarł, może ryzykować ile chciał. - O położeniu niektórych nie wiem zbyt wiele. - powiedział, znów zaczynając bawić się kartą. - Envy, z tego co udało mi się ustalić, wrócił do Bułgarii ze swoją byłą-znowu-obecną. Rosier... On i jego pożal-się-bycie zabawka opuścili szkołę, najprawdopodobniej by dołączyć do szeregów Voldemorta. Nie wiem czy na jakimkolwiek innym punkcie mieli większa obsesję. Ach, jakże tęsknił nad drobnymi złośliwościami, przytykami i rozstrajaniem psychicznym tej małej jędzy. Miał prawie pewność, że Marcus nie uznałby jej za nikogo wartościowego, a wręcz szybko zostaliby wrogami. - Avery, Mulciber i Delaney - nie wiem. Zniknęli, położenie nieznane. Avery'ego podejrzewałbym o przynależność do kółka adoracji Voldemorta, Delaneya i Mulcibera - wręcz przeciwnie. Wielka szkoda, ci dwa ostatni byliby wspaniałym urozmaiceniem wybuchowej mieszanki, która się szykuje. Grossherzog - martwy. To jestem w stanie potwierdzić, jak sam jesteś duchem to niektóre rzeczy po prostu wiesz. Fimmel zaś została wilkołakiem, zaszyła się gdzieś w swoich rodzinnych lasach. I dobrze, bo pewnie nadal jest mało zrównoważona, i to nie w ten ciekawy, zdolny do kooperacji sposób. Wspomnienia pamiętnej nocy wróciły. Gdyby nie fakt, że to niemożliwe, przysiągłby, że poczuł jak zakuły go rany, które wciąż tkwiły ukryte pod ubraniami. Mimo to wcale nie miał żalu do Porunn, już nie. Choć na samym początku przeklinał ją tyle razy, że mógłby podejrzewać siebie o nałożenie na jej wilczą osobę naprawdę potężnej klątwy, która będzie trwała jeszcze piętnaście pokoleń.
Marcus Glom
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Nie 01 Lip 2018, 22:18
Glom w duchu prychnął. "Envy". Kto wymyślił tak kretyńskie imię? Naprawdę, był pod wrażeniem, mamusia Pride najwyraźniej miała nie po kolei w głowie skoro stwierdziła że dobrze będzie tak nazwać dziecko. Chociaż, jak się pomyśli o niektórych imionach to może to i lepiej, że miał właśnie takie. Przynajmniej to nie jakiś Matias czy coś. Trochę też irytowało go że wszyscy postanowili dołączyć do Voldemorta - co z wami nie tak, ludzie. Nie ma ciekawszych przywódców na horyzoncie? Będzie musiał teraz dumnie poinformować cały świat o tym, jak bardzo ślepi byli, świetnie. Nie starczy mu życia. Przydałaby się jakaś mała nieśmiertelność. Taka malutka. Zdecydowanie by to ułatwiło sprawę, chociaż niespecjalnie podobało mu się że sam sobie odebrałby tą największą ze wszystkich uciech, śmierć. Ten kto się na coś takiego decydował, zdecydowanie musiał mieć problemy z samym sobą. Zresztą, nie zamierzał być niczyim kręgosłupem moralnym. Ludzie mieli po prostu znać różnice pomiędzy nimi samymi, nikt z nich nie musiał czuć się dobrze i mieć wystarczająco dużo samoświadomości. To było mu zbyteczne. - Grossherzog martwy? Cóż za szkoda. - powiedział beznamiętnie, a chyba każdy wiedział że akurat jemu było to obojętne. Jedyne czego mógł żałować to fakt, że ktoś z tak wysokim ego bez zdolności taktycznych, za to z zamiłowaniem do wagin, wydawał się prosty w obsłudze i jeszcze prostszy, żeby nim manipulować. Cała reszta gdzieś tam była, prawdopodobnie będzie musiał kiedyś stanąć na ich drodze i zginąć lub zabić. Oczywiście w planach miał raczej to drugie. Szkoda w pewien sposób, to byłyby wartościowe tryby jego planu. A co do planów - przyjrzał się temu co właśnie zrobił Vincent. To był najlepszy możliwy ruch jaki mógł wykonać, bowiem był niestandardowy, prawdopodobnie zaskoczyłby każdego. Tego właśnie się po nim spodziewał. Pride był wystarczająco zuchwały żeby sięgnąć po ryzykowną opcję. Glom wykonał swój ruch. Pride może i tego nie widział, ale to wystarczyło. - Przegrałeś - rzucił tylko spokojnie - Nie jesteś w stanie wykonać ruchu - dodał, wzruszając ramionami i pokazując palcem dlaczego właściwie duch przegrał. To było nudne. Nie trafił na taktyka. Jeszcze ani razu w tej szkole, nie trafił na taktyka który nie dałby się łapać na podstawowe zagrywki. A niby tyle osób potrafiło grać w szachy. Cholera. Może powinien mu najpierw dokładnie wytłumaczyć zasady i pokazać parę przykładowych rozwiązań taktycznych? Albo po prostu pogodzić się z myślą, że nikt tutaj nie był nawet blisko myśli taktycznej. Cholerne gady. - Jest jeszcze jedno nazwisko, o które chciałbym Cię spytać Vincencie. - podjął ponownie wątek osób które zniknęły i cholera wie czemu - Rabe. To chyba Twoja jurysdykcja. Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej próba zawiązania przymierza wydawała mu się beznadziejna. Chyba że zacząłby wierzyć w to, że kameralne grono nic nie traci, był jednak w pełni świadom jednego - niezależnie od jakości, prędzej czy później ilość daje się we znaki. Przykre, acz prawdziwe. Dlatego właśnie gromadzi się armie.
Vincent Pride
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Nie 01 Lip 2018, 23:00
Tak jak podejrzewał, gra skończyła się wygraną Ślizgona. Może jeszcze kiedyś by go to zirytowało. Może, gdyż z dwójki Pride'ów Vincent był tym, który znacznie lepiej znosił porażki, czerpiąc z każdej konfrontacji tyle informacji o przeciwniku, ile tylko miał okazję. Zauważył, że podczas starć ludzie są znacznie bardziej chętni do odsłaniania kart, dzięki czemu też od razu odsiewał tych mniej interesujących, którzy na dzień dobry walili czym mieli. Zero zabawy, zero adrenaliny. Nuda. Wzruszył ramionami z uśmiechem, który dla odmiany nie pasował do wesołego dzieciaka, a do przegranego, który z godnością przyjmuje werdykt sportowego pojedynku. - A niech to. Ładnie, choć w pełni mógłbym się wypowiedzieć, gdybym miał już wprawę w tej grze. Chociaż nie, fakt faktem nie jestem największym fanem tego typu gier, taktyk ze mnie średni. Wolę być spostrzegawczym skurczysynem, który skupia się na wyłapywaniu słabych stron przy każdej okazji. No i robienie instrumentów też jest czymś, za czym tęsknie. Jeśli kiedyś nawinie ci się ktoś, kto i tak będzie miał zostać zabitym to chętnie przygarnę. Mam pewien eksperyment w toku, szkoda, by było, gdyby nie został ukończony. Ach, wspomnienie, które pozwoliło mu opanować zaklęcie Patronusa, prawie z rozrzewnieniem przywoływał te obrazy i odczucia w swojej głowie, żałując, że już nigdy nie doświadczy czegoś takiego w pełnej krasie. Owszem, utrzymanie lekkiego skalpela nie było problemem, ale to jednak nie to samo, gdy nie możesz własnoręcznie przestawiać narządów. No dobrze, to jeszcze był w stanie zrobić przy większej dozie skupienia, ale nie posiadając zmysłu dotyku omijała go największa przyjemność z całych badań. No i krew, krople posoki, które wędrują po dłoniach i przedramionach wywoływały w nim zawsze przyjemne dreszcze ekscytacji. Odegnał szybko wspomnienia, nie chcąc popaść w przygnębienie, które w obecnej chwili byłoby co najmniej nie na miejscu. Na szczęście jak na zawołanie Glom posunął mu nowy temat do rozmyślań. Rosalie, tak, pamiętał ją. Mięta i czekolada to połączenie, które nadal kojarzyło mu się tylko z nią, choć ciężko powiedzieć czy pozytywnie. Owszem, na początku ich znajomości była przyjemnym aspektem tej szkoły, wręcz szybko awansowała do rangi jednej z naczelnych rozrywek Vincenta. Miał nawet nieco bardziej ambitne plany względem niej, za plecami Porunn oczywiście. Całe szczęście, nic specjalnego się nie zdarzyło, gdyż Pride na stosunkowo wczesnym etapie znajomości odkrył prawdziwą naturę pewnej kwiecistej damy. Żałował tylko, że nie udało mu się zrobić z niej klatki na jakiegoś majestatycznego ptaka, jej żebra wydawały się być wręcz stworzone do takiego projektu. Uśmiechnął się niby neutralnie, ale gdzieś tam na jego twarzy przemykał okrutny cień, zdradzający niezrealizowane zamiary względem obecnego obiektu rozmowy. - Ach, panienka Rabe. Tak, mogłaby się nadać, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, opuściła szkołę razem z Rosierem i jego partnerką, zapewne w tym samym celu. Po drugie, w tym wypadku nie powinieneś żałować. O ile nikt z nas nie będzie sobie ufał w stu procentach - nie czarujmy się - to jej nie ufałbym nawet przy zlecaniu zakupów w Hogsmeade. Zakładałbym, że chętnie wstąpiłaby w szeregi tego zgromadzenia, nie mając nic lepszego do roboty. Ale widząc na horyzoncie lepszą opcję podkopałaby cały plan szybciej niż wypowiedziałbyś swoje ulubione słowo. Mówił to dosyć obojętnie, choć ręce go świerzbiły, w jednej wypowiedzi zawierając trzy osoby, które chętnie wykorzystałby do urozmaicenia umeblowania w swoim starym pokoju. Co prawda Rabe łapała się w ten pakiet bardziej przy okazji niż z pełnymi "honorami" pozostałej dwójki, ale co tam, jak szaleć to szaleć. - Nie wiem jak ty, ale osobiście nie przepadam za takimi osobami. Przy grupach zorganizowanych wolę wyznawać zasadę "kłamać to my, a nie nas". Poza tym nikt chyba nie przepada za byciem zastępczą opcją.
Marcus Glom
Temat: Re: I'll Glom your Pride. Nie 01 Lip 2018, 23:34
Wysłuchał z uwagą Vincenta, mimo że wcale nie zadawał aż tak dogłębnych pytań. Chciał tylko wiedzieć co się z nią stało, nie to jakim typem osoby była, natomiast Pride bardzo się na ten temat rozwodził. Najwyraźniej jakieś wspomnienia z przeszłości. Dodatkowo zauważył też, że nie wymienia nigdy "partnerki Rosiera" z nazwiska. Glom natomiast potrafił dodać dwa do dwóch. Rosier ucieka z jakąś kobietą. Aristos Lacroix, o której relacjach z Vincentem nie jeden Ślizgon plotkował, znika nagle ze szkoły. Może i to tylko plotki, ale czemu by nie spróbować małej gierki psychologicznej? W końcu to tylko mała zabawa, może co najwyżej trochę go poirytuje, a może nie trafi. Nie zamierzał jednak przepuścić okazji. Oczywiście nie wiedział jak brzmi prawdziwe imię i nazwisko jego rozmówcy - gdyby to wiedział, prawdopodobnie przemyślałby dwukrotnie czy na pewno rzucać tego typu gry słowne. Naturalne że i tak by to zrobił, ale przemyślałby na pewno. - Każdy nosi swój krzyż - mruknął, przyglądając się uważnie Vincentowi, czekając na jakąkolwiek reakcję, musiał mu bowiem oddać że jego znikoma mimika twarzy sprawiała że wydawał się osobą nieprzeniknioną. Nawet analityczny wzrok Marcusa nie radził sobie wystarczająco, by chociażby przypuszczać o czym były Ślizgon może myśleć. - Chyba znalazłem Twój. Nie ma w nim dumy - dodał cicho, nie zdając sobie sprawy w jak mocną aluzję poleciał. Nie rozwodził się nad tym dłużej - w jego mniemaniu to miała być mała gierka, nic więcej, dziecięca igraszka. To jak rozmówca zareaguje, to już nie jego sprawa, w końcu on nic takiego nie powiedział. Lekko tylko poruszył brwiami, zupełnie jakby chciał mu dać do zrozumienia "Vincent, ja wiem". Sam nie wiedział co właściwie wie, jednakże czy to naprawdę miało znaczenie? Grunt że jeśli się nie mylił, to jakiś rodzaj ziarna zostanie zasiany - gorzej, jeśli wyrośnie z tego wierzba bijąca albo jakieś inne nieprzyjemne gówno. - Choć wiele rzeczy jest ciekawych, świat jest tak naprawdę bardzo nudnym miejscem, Vincencie Pride. - dodał jeszcze, bardziej do siebie niż do niego. Taka była jego smutna refleksja - nawet jeśli wokół wciąż toczyły się nowe wojny, odbywały się rzezie i anihilacje, to wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia że życie powoli przesiąka nudą. To rozczarowujące.
I tutaj nadszedł ten dziwny moment rozmowy, który nakazał Vincentowi wyostrzyć wszystkie zmysły. Nie uszłoby jego uwadze, że Ślizgon zaczął mówić dziwnie, szczególnie, gdy prowadziło się z nim konwersację już od ładnego kwadransa, albo i dłużej. Przez chwilę nawet uniósł brew, nie bardzo wyłapując jaki mógłby być powód takiej zmiany w sposobie prowadzenia tegoż dialogu. Pride jednak był dwujęzyczny i pierwsza kwestia szybko zaczęła nabierać kształtów. W połączeniu z pozostałymi zdaniami, padającymi z ust Gloma zmieszały się w coś, co zdecydowanie nie przypadło do gustu poltergeistowi. Lacroix. Pride. Nawet ten osławiony "brak dumy" można było tym razem interpretować w jeden konkretny sposób, który w końcu przybrał w jego umyśle sprecyzowaną formę. On wie. Ale czy na pewno? Skąd niby mógł wiedzieć? Z tego co pamiętał nie zadawał się z nikim z tych, którzy posiadali takie informacje. Chociaż czy na pewno? Aristos był pewien, natomiast ich wzajemna niechęć z Rosierem sprawiała, że miał okrojone dane na temat jego kołka adoracji. Czyli jednak była szansa, że ten szczyl dotarł do czegoś, co Pride skrywał przy każdej okazji. Nadal jakaś część w jego umyśle twierdziła, że to co najmniej mało prawdopodobne. Mimo to miał już chwilę, by obserwować jego sposób działania i chcąc nie chcąc musiał przyznać, że nie jest w stanie z czystym sumieniem wykluczyć tego irytującego scenariusza. Więc skoro tak... To jak ten gówniarz śmiał mu to wytykać. Nawet jeśli rozmawia z duchem, jakim prawem uzurpuje sobie prawo do naigrywania się z jego dawno odrzuconej tożsamości. To jedno nazwisko, którego tak nienawidził, w połączeniu z prawdziwym imieniem, doprowadzało go do furii. Chantal miała taryfę ulgową tylko dlatego, że trafiła do tej rodziny przez małżeństwo, poza tym zadziwiająco godnie je reprezentowała. Mimo to nawet jej nie darowałby takiej zniewagi, którą ten biało włosy, zdecydowanie zbyt krnąbrny uczniak rzucał mu prosto w jego niematerialną twarz. O ile mimika jego twarzy się prawie nie zmieniła - co jak co, ale Vincent zdolności aktorskie zawsze miał na wysokim poziomie - to gdzieś w środku jego martwego jestestwa kumulowała się powoli energia magiczna. Tego już nie był w stanie ukryć żadnymi sztuczkami teatralnymi, na wpół przezroczysta postać zdradzała go wręcz bezczelnie, gdy ten w każdym innym aspekcie zachowywał twarz. No i powiększyła się lista minusów tego stanu rzeczy. Uśmiechnął się aż nazbyt sympatycznie, wręcz się prawie roześmiał. - Zaiste, wręcz jest tą nudą przesiąknięty. Nawet nadmierna zuchwałość tego nie zmieni. - odpowiedział, splatając obleczone w rękawiczki dłonie przed swoją twarzą. - Dlatego też rodzą się na tym świecie poltergeisty oraz jednostki, które ponad wszelkie normy ukochały sobie chaos. Nawet istota wyższa potrzebuje rozrywki - zresztą właśnie po to stworzyła swoje dzieło. Wszystko w naszych rekach, jeśli nie chcemy spotkać się z rozpaczą, której mianem można określić bało interesujące życie na tym padole. Błyski formujących się zaklęć powoli słabły, by w końcu zniknąć. Pride zaczynał powoli rozważać czy na pewno nie chciałby trafić w Ślizgona Avadą, jednakże zdrowy rozsądek już spieszył z przypomnieniem, że ten bezczelny gówniarz stanowił istotną część planu na wprowadzenie niemałego zamętu. Jeśli chciał przerwać rutynę to niestety było mu bardziej na rękę, aby ten żył. - Dlatego też cieszy mnie fakt, że ty i dama twego wynaturzonego serca powoli zaczynacie dobrą zabawę, tego tu zaczynało brakować.