Temat: lustereczko, powiedz przecie... Wto 17 Maj 2016, 13:23
Opis wspomnienia
Randki to naturalny etap każdego związku. Umożliwiają poznanie się i stopniowe udowadnianie sobie, jak bardzo jest się ważnym dla siebie nawzajem. Co jednak, jeśli zrządzeniem losu etap ten został pominięty? Cóż, wciąż można go jeszcze nadrobić.
Osoby: Claire Annesley, Ben Watts
Czas: kilka dni po spotkaniu w Starej Bibliotece
Miejsce: Pokój Życzeń
Naturalna kolej rzeczy jest taka, że czas potrzebny na podjęcie decyzji co do życia z jakąś osobą spędza się na randkach. Małe rytualiki, kolejne słodkie celebracje wzajemnej sympatii są sposobem na poznanie się i sprawdzeniem, czy aby na pewno to właśnie ta osoba sprawia, że w podbrzuszu lęgnie się stado motyli, a przyjemne gorąco rozlewa się po całym ciele. Drobne podarunki, wspólne zajadanie się słodyczami, prawienie komplementów i spędzanie godzin na mniej lub bardziej poważnych rozmowach - przechodzi przez to każdy związek, przy czym zwykle jeszcze zanim cokolwiek stanie się oficjalne. Warto jednak zwrócić uwagę na słowo klucz. Zwykle. Zwykle nie znaczy zawsze. Zwykle nie znaczy w przypadku Annesley i Wattsa. Uwzględniając nieco wariacki przebieg relacji dwójki prymusów z jednej strony nie powinno dziwić, że etap niewinnego spotykania się gdzieś im umknął, uciekł w kąt i aż dotąd o sobie nie przypominał. Lata przyjaźni wystarczyły nie tylko, by dobrze się poznać, ale także - by nabawić się początkowo nienazwanej, przynajmniej w przypadku Claire, ale jednak bardzo silnej tęsknoty. Tak silnej, że gdy wreszcie coś pękło, gdy uczucia zakotłowały się, podsuwając jeden prosty i aż nadto oczywisty wniosek, żadne randki nie były już potrzebne. Bo i na co? W tej sytuacji nikt już nie potrzebował się przekonywać, sprawdzać, upewniać. Ledwie minęły ostatnie święta a wszystko, absolutnie wszystko stało się jasne i nie wymagało dodatkowego czasu na potwierdzenie. W pewnym momencie nawet ślepy zauważyłby, że życie z dala od siebie przestało być możliwe - uparte trzymanie się standardowej konwencji nieśmiałych spotkań i prób byłoby zwyczajną głupotą. Mimo tego trudno było nie odczuwać pewnego niedosytu. Teraz, gdy początkowa burza ucichła - nie zniknęła zupełnie, bo uczucia panny Annesley wciąż szalały, zajmując wszystkie myśli Irlandki postacią doskonale znanego Krukona - pojawiła się okazja, by zatęsknić za opiewanymi w książkach i przeróżnych historyjkach rytuałami podchodów, słodzenia sobie i wdzięczenia się tylko po to, by dojrzeć w spojrzeniu drugiej osoby zachwyt większy niż na co dzień. Nic więc dziwnego, że romantyzm wylegujący się w puchońskim serduszku zaprotestował wreszcie, tupnął i sprzeciwił się szybkiemu powszednieniu ich związku. Jasne, jeszcze przez długi czas nie mogło być mowy o wyciszaniu się emocji i spadku zafascynowania sobą nawzajem - czy to w ogóle było możliwe? - co nie zmieniało faktu, że w tym wszystkim czegoś brakowało. Czego? Może właśnie tej niewinnej magii teoretycznie niezobowiązujących spotkań. Nic więc dziwnego, że po kilku dniach wahania się i zastanawiania, Claire nakreśliła szybki, krótki i pełen determinacji liścik, który jeszcze tego samego popołudnia spoczął na prefektowskim biurku. Chcę iść z Tobą na randkę, Ben. Spotkamy się jutro w Pokoju Życzeń? I choć liścik kończyło pytanie, Annesley nie oczekiwała odpowiedzi. W zasadzie, była jej pewna - może zanadto, trudno było jej jednak podejrzewać Wattsa o odmowę. Nawet, jeśli jej propozycja miała go śmieszyć - a Puchonka naprawdę bała się, że właśnie tak będzie - to przyjdzie. Zawsze przychodził. Jej Ben potrafił zrobić wszystko, żeby być obok i nie potrzebował dodatkowej zachęty. W efekcie wraz z ostatnim dzwonkiem kończącym zajęcia kolejnego dnia Claire pomknęła do dormitorium po to, by się przygotować. Gdy szkolny mundurek wymieniała na sukienkę - jedną z niewielu, jakie tak naprawdę posiadała - znoszone trampki na nieco bardziej kobiece baleriny a spinającą rude włosy gumkę na ozdobną kokardę czuła, jak serce wpada w szaleńczy, głośny rytm. Teoretycznie, mając już Wattsa jako swojego, nie powinna czuć aż takiej tremy, w rzeczywistości było chyba jednak jeszcze gorzej niż byłoby w chwili, w której wciąż by się czaili. Bo teraz, gdy mogła już posmakować wspólnego życia, gdy dane jej było być adorowaną i zwyczajnie kochaną, cóż, teraz jeszcze bardziej bala się, że może to stracić. To, co widać było po niej w rozmowie z Blake ujawniało się także i teraz - lęk przed tym, że Ben się rozczaruje, że ze zdumieniem stwierdzi wyższość swych dotychczasowych wyobrażeń nad otrzymaną rzeczywistością. To właśnie te obawy sprawiały, że dłonie Annesley drżały odrobinę, gdy podkreślała twarzyczkę delikatnym makijażem - to, że na co dzień nie malowała się, nie znaczyło, że tego nie potrafiła - i to też determinowało trudności w zachowaniu spokojnego oddechu. Claire bała się mniej więcej tak, jak stremowani mogli być wychodzący na scenę, debiutujący artyści i nic, absolutnie nic nie mogło tego zmienić. Tak czy inaczej, nie zamierzała rezygnować - to było oczywiste. Poprawiając jeszcze tylko jasną apaszkę zdobiącą jej szyję zamiast biżuterii oraz zgarniając z szafki otrzymany od Krukona aparat dziewczyna odetchnęła głęboko i prędko opuściła dormitorium, lekkim krokiem zmierzając ku Pokojowi Życzeń. Nie bała się, że przy dłuższej zwłoce mogłaby się rozmyślić - to nie wchodziło w grę, nie, kiedy sama myśl o spotkaniu z Benem rozlewała się po jej ciele przyjemnym ciepłem - tym niemniej była przekonana, że gdy już dotrze na miejsce, trochę łatwiej przyjdzie jej znieść obecne zdenerwowanie. Dotarłszy na miejsce, tylko przez moment zastanawiała się, czego tak naprawdę potrzebują. Przekraczając próg pokoju, nie miała w głowie żadnej konkretnej wizji, zamiast niej jednak obdarowała pomieszczenie całą gamą kryjących się w niej uczuć. Naprawdę nie potrzeba było więcej - magiczna sala doskonale interpretowała kryjące się w uczniowskich główkach obrazy, niezależnie od tego, jak bardzo były one zamglone. W efekcie, wchodząc do środka, stanęła naprzeciw zapierającego dech w piersiach krajobrazu, który podziwiać można było z perspektywy miękkiego koca. Całości piknikowej aury dopełniała duża, pełna truskawek misa oraz butelka słodkiego szampana wygląda nieśmiało zza stosu owoców wraz z dwoma smukłymi kieliszkami. A że nieopodal dało się dostrzec także niepozorną sylwetkę drewnianej chatki, Claire z cichym westchnieniem doszła do wniosku, że dormitorium niekoniecznie będzie miejscem, do którego będzie chciała wracać. Po pierwszym zachwycie ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, by w kolejnej chwili ostrożnie przysiąść na puchatym kocu. Nerwowym gestem poprawiając sukienkę i obciągając ją najbardziej jak mogła rozejrzała się, ostatecznie na czas oczekiwania na Bena zajmując się jedną niedużą, słodką truskawką. Owoc nie smakował jej w tej chwili tak, jak powinien, ale przynajmniej dostarczał bodźców, które wraz z ciepłym wiatrem, cichym świergotem ptaków i wonią pobliskich, górskich kwiatów odrobinę łagodziły jej zdenerwowanie.
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sro 18 Maj 2016, 22:22
Chcę iść z tobą na randkę. Czy facet może usłyszeć od swojej kobiety coś bardziej rozczulającego? Nie w opinii Bena, który pewnego popołudnia po prostu znalazł w dormitorium zaadresowany do siebie liścik – jego treść najpierw zdziwiła Krukona, zmieniając go w jednostkę zdolną tylko mrugać na okres kilku uderzeń serca, a potem rozciągnęła usta w szczerym, choć pozornie nieznacznym uśmiechu. Coś musiało zmienić się w twarzy prefekta, bo gdy grupa kolegów wparowała do sypialni, zaraz zaczęli gwizdać i rechotać, próbując wyrwać mu skrawek pergaminu z rąk. - No dawaj podziel się! Wysłała ci gołą fotę, Watts? Choć doprowadziło to niemal do zgniecenia prefekta, Szkot dzielnie bronił puchońskiego listu, przekomarzając się, pyskując (Ta już zajęta, znajdź sobie własną do macania!), a wreszcie stając się ofiarą zmasowanego szturmu, który przybił go do podłogi w ramach przyjacielskich zapasów. To, że myślał, że przez nich wykorkuje to nic. Patrzcie, niby Krukoni, niby z założenia bardziej inteligentni niż reszta szkoły, ale mężczyźni mimo wszystko aż tak się między sobą nie różnili. Testosteron wrzał w nich tak samo, nieważne jakie domowe kolory nosili, zobowiązując do pewnych typowo samczych zachowań – w tym pokazywania od czasu do czasu, kto tu miał rację przy użyciu siły. I chociaż wszyscy rechotali, uwalniając wreszcie swojego prefekta spod natłoku ciał, gdy nieco oklapł, Ben nie oszczędził pierwszego który się zbliżył, sprzedając mu mniej lub bardziej celnego strzała łokciem w brzuch. - Wszystkim wam rzuciło się na mózg – wydyszał, masując obolały bok. Zaraz jednak pokręcił głową, uśmiechając się tak szeroko i zaraźliwie, że nikt nie wierzył w to, że Szkot naprawdę mógłby być zły za ten zmasowany atak. Co najwyżej nieco rozdrażniony. - Znajdźcie sobie laski i dajcie mi spokój, serio. Ale karteczki nie zdobyli. Żaden nie chciał wsadzać łap w kryjówkę za wattsowymi spodniami.
Odpowiedzi nie posłał w formie listu, nie sądził nawet, by podobne potwierdzenie było w ogóle Claire potrzebne – między zajęciami odnajdując w tłumie uczniów rudą czuprynę bez słowa pociągnął dziewczynę w jedną z osłoniętych wnęk, kradnąc jej długi pocałunek. Gdy kilka chwil później stała w jego ramionach nieco oszołomiona, mruknął tylko: - Godzinę po lekcjach. Może nie doceniał, ile czasu mogłaby potrzebować kobieta, żeby się wyszykować, ale było to powodowane chyba głównie faktem, że choć uważał Claire za śliczną, Ben jakoś niespecjalnie miał okazję widywać, by starała się robić wrażenie swoim wyglądem. Ale tak było przecież dobrze, jemu to w ogóle nie przeszkadzało – może nawet i lepiej, bo ci próżniejsi lalusie nie zawieszali na niej wzroku. Po skończonych zajęciach przebrał się z mundurka w cienki, ciemnoniebieski sweter, którego rękawy odruchowo podwinął do łokci niespecjalnie się nawet nad tym zastanawiając. Mimo sarknięć chłopaków z dormitorium złapał za grzebień, chcąc wyglądać chociaż trochę lepiej niż zwykle, a pod Pokój Życzeń zszedł z niedużym pudełkiem. Przechodząc pod ścianą przepisową ilość razy, obracał na palcu otrzymany niedawno od matki sygnet, a gdy pojawiły się upragnione drzwi, nacisnął klamkę, wciągając gwałtowniej powietrze, kiedy zobaczył w co zmieniło się wnętrze. Piknik. Klara zafundowała im piknik. Z lekkim uśmiechem czającym się w kącie ust przeszedł te kilka kroków dzielących go od koca, na którym przysiadła Puchonka i kucnął tuż obok, obejmując ją ramieniem. W takiej bliskości nie istniała możliwość, by nie poczuła cedrowego zapachu wody kolońskiej. - Hej, śliczna.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sro 18 Maj 2016, 23:29
Czekanie było trudne. Pomimo sprzyjających okoliczności, uspokajającej zieleni wokół i słodyczy konsumowanej truskawki, naprawdę trudno było jej tak po prostu siedzieć i czekać. Odliczanie minut do umówionej godziny z pewnością tego nie ułatwiało, Klara jednak praktykowała to z uporem, wiedząc, że to i tak lepsze rozwiązanie niż gdybanie i snucie średnio przyjemnych wizji. Pomimo ostentacyjnie wyrażonej przez Bena aprobaty, pomimo przyjemnego ciepła powracającego za każdym razem, gdy choćby otarła się o wspomnienie odurzającego oszołomienia, jakie dane jej było doświadczyć ledwie kilka godzin temu, wciąż miała te swoje uparte wątpliwości. Nieprzyjemne stworki wczepiały się pazurkami w każde bardziej beztroskie wyobrażenie, w każdy okruch pewności, jaki mógł się zrodzić w puchońskim sercu i sprawiały, że za każdym obrazem upewniającym Klarę w tym, że nic nie ma prawa się nie udać, szła scenka znacznie mniej sympatyczna i ponownie napawająca ją lękiem. W efekcie Irlandka balansowała na bardzo cienkiej granicy dzielącej entuzjazm od zawstydzenia i nie mogła, po prostu nie mogła raz a dobrze przejść na tę pierwszą stronę. Nie i już, nie potrafiła takich rzeczy. Z tym, że to był tylko jeden kraniec sinusoidy tego, co kotłowało się w jej małym serduszku, ten najdalszy spadek równoważony późniejszym, szybującym wysoko w górę szczytem euforii. A tę osiągnąć było łatwo, naprawdę łatwo. Wystarczyło, że był. Nigdy nie wierzyła w to, że problemy mogą odsuwać się w cień tylko dlatego, że obok pojawiał się ktoś tak szczególny, ale teraz naprawdę nie potrafiła ująć tego inaczej. Choć teoretycznie dowody takiego zbawiennego wpływu mogła mieć chociażby w relacji własnych rodziców, to od zawsze wiadomo, że nic nie przemawia tak, jak doświadczenie czegoś na własnej skórze. A doświadczanie podobnych prawideł z Benem było magią, po prostu czystą magią. Drgnęła lekko, słysząc cichy szczęk zamykanych drzwi, stłumione kroki i szelest ubrań. Gdy Krukon znalazł się tuż obok, Claire bez wahania wtuliła się w niego, mrucząc przy tym jak mały, rozkoszny kociak. Irlandka nie miała problemu z okazywaniem uczuć, co więcej, uwalniała je w sposób najprostszy z możliwych, bo po prostu inaczej nie potrafiła. Będąc przylepą, przytulała się do Bena kiedy tylko okoliczności jej na to pozwalały, a gdy wyciągał ją z zaskoczenia z tłumu i, kryjąc przed światem, obdarzał żarliwym pocałunkiem - z odrobiną niepewności, ale jednak wsuwała ostrożnie dłonie pod krukoński sweter, szukając tych okruchów bliskości, które mogli szybko wymienić. Nie, uczucia nie były dla Klary żadnym problemem - to świadkowie, widownia, tylko to ją blokowało. Ale teraz? Teraz byli sami, była tego pewna i pewność ta wystarczała, by Irlandka nie zastanawiała się nad żadnym swoim gestem. Teraz ucałowała więc niespiesznie kącik warg chłopaka, w kolejnej chwili wtulając twarzyczkę w zagłębienie jego szyi. I choć z jej strony nie padł ani jeden komentarz dotyczący krukońskiego wyglądu, przy tak niewielkim dystansie, jaki ich dzielił, trudno było nie zauważyć nieco głębszego wdechu i cichutkiego, pełnego przyjemności westchnienia, jakie wyrwało jej się chwilę potem. - Cześć, kochanie - mruknęła wreszcie, choć tak naprawdę wcale nie była przekonana, że rzeczywiście chce rozmawiać. Bo wiecie, jej wystarczałoby już samo siedzenie w milczeniu. Jeśli tylko mogłaby zwinąć się przy chłopaku w kłębek i kreślić opuszkami palców bliżej niesprecyzowane wzory na jego swetrze - byłaby usatysfakcjonowana. Z drugiej jednak strony związek nie zmienił tego, że wciąż uwielbiała z Benem konwersować, co więcej, dorzucił kilka dodatkowych plusów tejże aktywności. Na przykład tembr głosu Bena. Klara zawsze lubiła brzmienie słów wypowiadanych przez Krukona, zawsze smakowała je i z ciekawością wychwytywała nowe intonacje, ale dopiero teraz miała prawo robić to jawnie, bez skrywania przyjemności, jaką takie studium jej dawało. I to było miłe. To było naprawdę miłe. - Co tam masz? - Kolejne słowa, jakie ostatecznie padły z jej strony, nie były jednak niczym, czego można by się spodziewać. Po ledwie chwili przyglądania się Krukonowi z leniwym uśmiechem wzrok Puchonki padł na tajemnicze pudełko, a to wystarczyło, by obudzić ciekawskie stworzenie. Gdyby w tym momencie chcieć przedstawić dziewczynę w formie jakiegoś zwierzęcia, z pewnością byłaby polną myszką wysuwającą ryjek zza traw i świdrującą jakiś smakołyk spojrzeniem dużych, czarnych oczu.
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Czw 19 Maj 2016, 20:38
Całe szczęście, że nikt nie mógł ich zobaczyć, bo Ben chyba spaliłby się ze wstydu – nie dlatego, że coś było z tą całą sytuacją nie tak. Problem leżał w samym Wattsie, który słysząc z ust Claire powitanie okraszone jednym, prostym i przecież tak bardzo naturalnym kochanie, zaciął się, czując uderzenie gorąca, jakie z pewnością kolorystycznie upodobniło go do świeżej piwonii. Czemu tak? Bo jakkolwiek zabawne by się to nie wydało biorąc pod uwagę pewien bagaż jego doświadczeń w dziedzinie damsko-męskiej, Krukon pierwszy raz usłyszał pod swoim adresem tak beztrosko wypowiedziane zdrobnienie i tyle dokładnie wystarczyło, by zmieść mu z twarzy maskę samca alfa, pozostawiając coś o wiele miększego i bardziej potulnego. Ot tak, nie zastanawiając się nad tym, Annesley wyłuskała chłopaka ze skorupy, w której bezpiecznie poruszał się w otoczeniu innych ludzi, osłonięty przed atakiem. Zrobiła to jednym słowem. Wstyd, Watts, wstyd. Zanim zdążył się nad tym zastanowić, porządnie zmartwić lub spanikować, Ben odsunął na bok myśl o nagłej bezbronności – tutaj, w przestrzeni, w jakiej znajdowali się tylko z Claire, nic mu nie zagrażało. Dopiero później z powrotem w dormitorium mógł przysiąść na łóżku, oddzielić się kotarą od reszty i przeanalizować wszystko od początku do końca, odzierając równanie z uczuć. Bo nie, rozmawiać o tym nie zamierzał, nawet własnemu wujowi, który zastąpił mu ojca, nie ufał na tyle, by podzielić się tymi najgłębszymi, najważniejszymi myślami. Póki co jednak przysiadł obok Puchonki na kocu, czując przez ubranie ciepło jej ciała, gdy przylgnęła od razu do jego boku. - Ładnie wyglądasz, dla kogo się tak wystroiłaś? Znam go? – spytał z nutą rozbawienia wyraźnie dźwięczącą w głosie, unosząc dłoń z talii Irlandki na jej odsłonięte ramię i lekko sunąc palcami po jasnej skórze. - Bo wiesz, jeśli spróbuje cię wykraść, będę musiał zmienić mu głowę w ośmiornicę. Droczył się, tylko ślepiec by tego nie zauważył. - To? – rzucił, gdy dziewczyna zwróciła uwagę na pudełko, którego jakoś zapomniał odłożyć lub otworzyć. Kwadratowe, o kolorze nieco bardziej ambitnym niż standardowy brąz, bo jasnofioletowe w białe grochy nie zdradzało w żaden sposób zawartości, jaką mogło skrywać. - Zamknij oczy, to ci pokażę – dodał ze złośliwym, małym uśmieszkiem czającym się w kącie ust, gdy obserwował Klarę, ciekaw czy wytknie mu niespójność tego, co właśnie powiedział. Jak mogła widzieć, mając zamknięte oczy? Musiałaby go posłuchać, by się przekonać. Dopiero kiedy upewnił się, że powieki Puchonki zostały zaciśnięte, a sama dziewczyna nie reaguje na dłoń poruszającą się tuż przed twarzą, zdjął pokrywkę, w moment później coś małego i gładkiego dotknęło jej dolnej wargi. Samym naporem zachęcając, by otworzyła usta, Ben przyglądał się wszystkim reakcjom oraz drgnięciom, każdemu malutkiemu okazowi zaufania, jakie chciała mu okazywać – w tym wypadku jej nagrodą była rozpływająca się na języku czekoladka z Miodowego Królestwa, jedna z tych o malinowym środku, który łaskotał wnętrze policzków. - Dobrze pamiętałem, że to nad tymi się tak kiedyś rozpływałaś? – spytał, wsuwając rękę pod puchońskie kolana i bezczelnie relokując dziewczynę tak, by wciąż mogła być o niego oparta, ale nogi przerzucała nad wattsowymi udami. W tej pozycji zdecydowanie łatwiej było przesunąć materiał sukienki nieco w górę, odsłaniając więcej ze zgrabnych, irlandzkich nóg.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Czw 19 Maj 2016, 21:33
Klara nie zdawała sobie sprawy z tego, jak łatwo przychodziło jej rozbrojenie Bena. To całkiem zabawne, bo przecież znając go tak dobrze, mając go za kogoś tak bliskiego powinna lepiej niż inni wiedzieć, w jaki sposób dotrzeć do wattsowego wnętrza, omijając przedtem wszystkie wzniesione mury i barykady. Powinna mieć świadomość, które słowa trącały najwrażliwsze nuty i który dotyk pozbawiał Krukona wszelkich oporów.Taka wiedza byłaby całkiem naturalna, nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby jako jedna z niewielu - jedyna? - miała pojęcie, jak Szkota spacyfikować i ugiąć do swej woli. Tylko, że Claire po prostu takich rzeczy nie zauważała. Nie dostrzegała drobnej zmiany mimiki, postawy a rumieńca, którego akurat przegapić nie mogła, zwyczajnie nie próbowała interpretować. Zauważyła, przyjęła do wiadomości i tyle, żadnych większych analiz i dochodzenia, skąd to się wzięło. Było i już, nic szczególnego. Ostatecznie to zawsze mogła być taka sama czerwień jak ta jej, prawda? Entuzjazmu i szczęścia. Szczęście, które było tak ogromne, że znacznie ułatwiło podchwycenie małej gry zadanej przez Bena.Zawstydzenie zawstydzeniem, obawy obawami - ale hej, Klara też potrafiła się droczyć. Jasne, z Wattsem to było mimo wszystko odrobinę trudniejsze niż z innymi, obcymi - jakkolwiek by to brzmiało, Szkot odrobinę ją onieśmielał, przy czym nie należało tego rozumieć jako czegoś złego - ale wciąż jeszcze w jej zasięgu. - Na pewno, trudno nie znać - stwierdziła więc lekko, z niedbałym uśmiechem, kątem oka śledząc wędrówkę krukońskiej dłoni po jej skórze. - To dla tego najbardziej burkliwego i nieokrzesanego osobnika w szkole - kontynuowała, bez wahania sięgając po metkę, jaką uczniowska brać zdążyła już Benowi przylepić - nie tylko po sytuacji z Firminem, ale także potem, zamykając w tych pojęciach swą zazdrość o spontaniczne okazy uczuć i praw własności, których Szkot sobie nie szczędził. - Tego aroganta, który ponadto ostatnio najwyraźniej oszalał. - Kąciki ust panny Annesley drgnęły lekko. Wszystko, co powiedziała, dało się zasłyszeć na szkolnym korytarzu, wystarczyło po prostu wystarczająco dobrze udawać, że wcale nie stoi się w pobliżu. - Może rzeczywiście powinieneś więc coś z nim zrobić? Wiesz, taka ośmiornica mogłaby spacyfikować to nadmiernie rozrośnięte ego. - Udało jej się powstrzymać pod parsknięcia, ale szerokiego uśmiechu od ucha do ucha nie sposób było już ukryć... No, przynajmniej do chwili, w której wyraz ten zastąpiony został zwykłą nastoletnią ciekawością. - Przecież nic wtedy nie... - urwała w pół zdania i sapnęła cicho, z przekomicznym oburzeniem. Przez moment świdrowała Krukona odrobinę naburmuszonym, podejrzliwym spojrzeniem, by wreszcie burknąć coś cicho i skapitulować. Naturalna kolej rzeczy, prawda? Teraz, gdy wszystko było już jasne, nie umiała się Benowi opierać. Co dokładnie jednak to znaczyło i jakie pociągało za sobą konsekwencje - cóż, to mieli zobaczyć z czasem. Tak czy inaczej, w tej chwili rzeczywiście zamknęła oczy i czekała. Czekała, czekała, czekała, stopniowo oswajając się z innymi zmysłami, które naturalnym biegiem rzeczy wyczuliły się odrobinę. I jak słuch w tym momencie nie grał większej roli, tak już dotyk - owszem. W pierwszym odruchu zacisnęła usta mocniej, broniąc się przed czymś, czego Ben nie pozwolił jej zobaczyć, ostatecznie jednak powoli rozchylając wargi i pozwalając się nakarmić. To znaczy, w tym momencie nie wiedziała jeszcze, na co tak naprawdę pozwala, mimo tego pozwoliła. Co więcej, nie była przy tym nawet jakoś szczególnie spięta - pierwsze zaskoczenie niecodzienną formą podzielenia się podarunkiem ustąpiło, po raz kolejny dopuszczając do głosu ciekawość, a chwilę potem także najbardziej szczery entuzjazm, jaki Klara mogła w tej chwili okazać. - Tak! - zawołała znacznie radośniej niż być może wypadało w kontekście zwykłej czekoladki. Claire jednak stworzeniem była na słodycze łasym, a te malinowe smakołyki były dokładnie tym, co ostatnio ją zachwyciło. Otwierając oczy skonsumowała porcję cukru i uśmiechnęła się promiennie. - Rzeczywiście zapamiętałeś - stwierdziła lekko, nie do końca ukrywając te okruchy zaskoczenia, które w tym momencie zagościły w jej głosie. Bo przecież to był szczegół, głupotka, jakieś trzy słowa wspomnienia, może kilka minut w Miodowym Królestwie. Jak można było coś takiego pamiętać? Posmak słodkości nie mógł jednak odwrócić jej uwagi od poczynań Szkota. Nie opierała się, gdy zmieniał nieco jej pozycję, nie próbowała też obciągnąć materiału sukienki z powrotem do miejsca, w którym powinien się on przyzwoicie kończyć - taka próba zresztą byłaby zapewne nieudolną - tym niemniej odetchnęła głębiej i zmarszczyła lekko brwi. - Ben - mruknęła cicho, przy czym w jej tonie naprawdę brakowało przekonania. Przekonania, którego nie przybyło także później, przy kolejnych słowach. - Chociaż raz mógłbyś... no... Trzymać ręce przy sobie. - Merlin jeden wiedział, ze tego akurat wcale nie chciała, ale przecież godność wymagała protestów. - Nie dobieraj się do mnie za każdym razem, kiedy jestem obok. - Droga Claire, gdybyś tylko brzmiała bardziej stanowczo, to nawet miałoby szansę zabrzmieć groźnie. Samej Annesley nie pozostało jednak nic innego, jak tylko fuknąć cicho na swą nieudolność jeśli chodzi o nieuleganie Benowi i, by znaleźć jakieś inne zajęcie, sięgnąć po kolejną truskawkę. Tej jednak nie zamierzała zjadać sama - łapiąc ją szypułkę podsunęła owoc Krukonowi w dość zrozumiałym geście smacznego, przy czym niezbyt przekonująca mina uparciucha, jaka temu towarzyszyła, czyniła sytuację co najmniej zabawną.
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sob 21 Maj 2016, 18:56
Dobrze, że Claire nie próbowała roztrząsać każdej małej rzeczy, która zmieniała się w zachowaniu Bena czy zasnuwała mgłą spojrzenie – pozwalała mu w ten sposób zachować względny spokój ducha, dawała czas niezbędny, by po chwili zachwiania na powrót odnalazł siebie. Nigdy nie potrzebował go dużo, oswojony z konceptem posiadania własnych myśli i uczuć na krótkiej smyczy, ale większość nie potrafiła nauczyć się, że przy Wattsie czasem należało się po prostu zamknąć i pozwalać ciszy trwać o kilka uderzeń serca dłużej. W gruncie rzeczy prefekt Krukonów nie był aż tak skomplikowany w obsłudze, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zadowolony z tego, że Irlandka podjęła jego małą grę w droczenie i podjudzanie, blondyn uśmiechnął się kątem ust w ten nieco zadziorny, złośliwy sposób, przekrzywiając głowę, gdy dziewczyna mówiła. W stosownych momentach unosił sugestywnie brwi i formował wargi w małe o, bawiąc się w tej chwili naprawdę fantastycznie. Sytuacja była tym zabawniejsza, że Claire sięgała po określenia, które i Ben czasem słyszał na korytarzu, przynajmniej kilku z nich przytakując w myślach. Tak, bywał arogancki, burkliwy czy nieokrzesany, ale tylko w odpowiednich momentach, wtedy kiedy faktycznie powinien takim być – to że inni podciągali te cechy do podstawowego pakietu wattsowych cech, to już był ich błąd. Krukon nie zamierzał niczego na siłę korygować, dochodząc do bardzo prostego wniosku, że te osoby, które warto było przy sobie zatrzymywać, w ten lub inny sposób znajdą się obok. W końcu ciągnie swój do swego, a opinia szarej masy choć czasem przydatna, zwykle Bena nie obchodziła. Kiwnął wreszcie głową, przywołując na twarz wyraz zamyślenia, po czym rzucił: - No tak, nie mogę pozwolić, żeby jakiś szaleniec wpadł i porwał cię jak barbarzyńca. Może powinienem permanentnie go transmutować, a potem wrzucić do jeziora. Co myślisz? Zaprzyjaźniłby się z kałamarnicą taki pół-człowiek, pół-ośmiornica? Wizje, które roztaczał, zahaczały oczywiście o krainę abstrakcji, ale nie przeszkadzało to Szkotowi w próbach wyobrażenia sobie takiego dziwnego pseudo-syrena przez dokładnie sześć sekund i nie więcej, bo Klara mimo wszystko stanowiła dużo bardziej interesującą kwestię. Droczenie się z nią szybko wspinało się w górę listy ulubionych aktywności panicza Wattsa – lubił doprowadzać ją do rozdrażnienia, które zaostrzało miękkie krawędzie, przydając jej tego interesującego pazura budzącego w chłopaku wszystkie nieprzyzwoite myśli. Bo to przecież było zupełnie normalne myśleć o swojej dziewczynie w różnych kontekstach, nawet jeśli nie zamierzał jej niczego zbyt wcześnie sugerować – wszystko musiało mieć swój moment i miejsce, przecież już wcześniej obiecał sobie, że dołoży starań, by ten pierwszy raz przebiegł dokładnie tak, jak powinien. Nie na szybko w pierwszym lepszym schowku czy klasie, nie w otoczce strachu, że zostaną przyłapani. Nie. Wszystko miało być idealnie, co nie przeszkadzało Krukonowi trochę pofantazjować – a na przykład sposób, w jaki Claire wreszcie objęła wargami podsuwaną jej czekoladkę, zasługiwał na to, by znaleźć się gdzieś między szufladkami przeznaczonymi na myśli niegrzeczne. Zadowolony z udanego zakupu, zarażany w zastraszającym tempie entuzjazmem, jakim emanowała Annesley, Ben uśmiechnął się lekko, jakby nie do końca pewnie, ale w niebieskich oczach wyraźnie widać było zadowolenie. Nie zniknęło ono ani na moment, ani wtedy kiedy zmieniał nieco pozycję Puchonki, ani wtedy gdy próbowała dać mu do zrozumienia, że może jednak zbyt śmiało sobie poczyna odsłaniając jej kolana. Co miał poradzić na swoje zachowanie? Powstrzymywał się tak długo, że teraz kiedy wreszcie MÓGŁ, zamierzał korzystać, aż nie nastąpi przesyt. Poza tym głos dziewczyny wcale nie brzmiał tak, jakby miała mu cokolwiek za złe, wręcz przeciwnie, sposób w jaki przytulała się do niego za każdym razem, gdy tylko znaleźli chwilę dla siebie wyraźnie mówił, jak bardzo ona również potrzebowała bliskości. Swoim zwyczajem postanowił jednak nieco dłużej się podroczyć: - Dobierać się? Ja tylko chciałem popatrzeć na twoje zgrabne nogi – rzucił lekko, jak gdyby nigdy nic opierając dłoń o jedno z kolan Claire i gładząc je kciukiem. - Ale chyba głodnemu chleb na myśli – dodał, rozbawiony własną bezczelnością uśmiechając się szeroko. Dopiero truskawka bezceremonialnie przystawiona mu do ust w lustrzanym odbiciu tego, co sam wcześniej zrobił, sprawiła, że parsknął cicho, bez wahania gryząc owoc. A jeśli jego wargi musnęły opuszki palców Puchonki, zapierałby się, że nie zrobił tego specjalnie.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sob 21 Maj 2016, 21:34
Droczenie się nie było może czymś, co opanowała do perfekcji, ale jednak przyswoiła w czasie dorastania. Musiała, nie miała innego wyjścia - wychowując się z własnymi braćmi, z Gallagherami i całym stadem mniej lub bardziej bezczelnej, irlandzkiej dzieciarni nie mogła pozwolić sobie na zaniedbanie w tej dziedzinie. Instynkt przetrwania wymuszał opanowanie zasad wbijania szpilek, bawienia się słowem i toczenia tych krótkich, zabawnych gier, podczas których określało się swoje znaczenie w grupie. Nie chodziło o to, by być bezczelnym i złośliwym, ale o to, by mieć do siebie dystans i spoglądać na rzeczywistość z przymrużeniem oka. Claira opanowała to wszystko nie gorzej od swoich znajomych, stąd teraz łatwość podchwycenia tej zabawnej formy. Teraz więc, zmuszając się do zachowania teatralnie poważnego tonu jeszcze przez kilka chwil, pokiwała z rozmysłem głową na słowa Bena i oparła się o niego wygodniej. Nie mógł pozwolić, oczywiście, że nie mógł. Żadne porwanie nie wchodziło w grę, absolutnie. Z drugiej jednak strony - żeby od razu tak brutalnie rozwiązywać problem? - Myślę, że mogliby mieć szansę na owocny związek, ale... - Przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się leniwie, pochylając się do krukońskiego ucha. - Mimo wszystko byłoby trochę szkoda. Uczniowska społeczność mogłaby jeszcze zatęsknić za tym wzorem braku dobrego wychowania. Ja mogłabym zatęsknić. - Musnęła ustami płatek chłopięcego ucha i, odsuwając się do poprzedniej pozycji, parsknęła wreszcie cicho. Mogła umieć się droczyć, ale czasem utrzymanie stosownej maski wystarczająco długo jednak odrobinę ją przerastało. Podobnie, jak przerastały ją także własne, ambiwalentne odczucia. Z jednej strony naprawdę uważała, że może nie powinni aż tak intensywnie wymieniać się swoją bliskością. I nie chodziło tu już nawet o to, co na ten temat sądzą inni - po prostu wydawało jej się naturalnym, że związek powinien być czymś więcej, niż tylko fizyczną manifestacją czułości. Nie miała nic przeciw szybkim pocałunkom, przytuleniu się po drodze na kolejne zajęcia czy zwijaniu się w kłębek u boku Bena, gdy udało im się wywalczyć dla siebie jedną z kanap czytelni, ale to było coś innego niż sięganie łapkami tam, gdzie niekoniecznie trzeba, co zwykło mieć miejsce przy niemal każdym spotkaniu sam na sam. Tylko, z drugiej strony - czy to nie było naturalne? Na Merlina, mieli prawo chcieć się sobą nacieszyć w absolutnie każdy sposób. Jeśli spojrzeć na to z boku, wiele czasu wystawiali swoją cierpliwość na próbę - bo choć aż dotąd podobne stwierdzenie pasowało teoretycznie tylko w kontekście Bena, tak naprawdę Klary też to nie omijało, nie do końca. Przykłady, kiedy uczucia tak nieszczęśliwe nazwane sentymentem dochodziło do głosu można by z powodzeniem mnożyć przez kilka kolejnych chwil. Jednak Annesley była uparta. Irracjonalnie, śmiesznie, niepotrzebnie uparta. I jak jeszcze przed momentem może - MOŻE - mogłaby się zastanawiać nad sensem tegoż uporu, tak teraz, gdy i w ten wątek Ben wplótł zadziorne, podstępne nuty, po prostu nie było już takiej możliwości. Chyba nikt nie wyobrażał sobie, że w dyskusji ze Szkotem Claire tak po prostu odda pola i się podda? - Nie, Ben, mówię poważnie - burknęła nadąsana i choć nie strząsnęła dłoni chłopaka ze swego kolana, to nakarmiwszy już partnera truskawką, ostentacyjnie założyła ręce na piersi. Oczywiście, że poczuła to muśnięcie na opuszkach palców. Oczywiście, że nie wierzyła, by był to pozbawiony bezczelności przypadek. - Nie chcę, żeby nasze spotkania za każdym razem sprowadzały się do tego, że... No... - sapnęła cicho. Trochę brakowało jej słów. Pewne rzeczy wciąż wstydziła się nazywać. - Rozumiem, że tęsknisz, ja też, ale to nie może tak wyglądać. Tak, że nawet nie zamienimy większej ilości słów, tylko... - Klara miała to do siebie, że im bardziej się irytowała, tym szybciej wpadała w rozbudowany, ale chaotyczny monolog. Jak teraz. Bo teraz była rozdrażniona, owszem - przy czym mimo wszystko bardziej swoim brakiem stanowczości niż faktyczną bliskością. Rozsądek mógł podsuwać jej jakże dojrzałą wizję relacji, w której spotykają się, siadają grzecznie i perorują o problemach świata, ale hej, ile oni mieli lat? Naście. A naście lat to jednak kategoria, która ma nieco inne priorytety i jest to całkiem naturalne. Debaty polityczne? Ambitne tematy, złożone dyskusje i wszystko to przy pełnej abstynencji cielesnej? Wolne sobie, schematy narzucone przez Matkę Naturę niczego takiego nie obejmowały.
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sob 21 Maj 2016, 23:29
Przekomarzanie i droczenie było dobrym sposobem na sprawdzenie cudzej inteligencji – wymagało szybkiego myślenia, kreatywności w doborze słów, przemyślności. Jeśli chciał kogoś przetestować, upewnić się, że warto było się nim zainteresować, Ben nawykł wprowadzać właśnie ten element drobnych złośliwości, sprawdzając, jak zareaguje jego rozmówca. Każdy, kto został dopuszczony do najbliższego grona znajomych Krukona przeszedł taką inicjację – w przypadku niektórych ponowne droczenie przychodziło naturalnie, u innych nie. Claire miała to szczęście (lub nieszczęście, zależało od punktu widzenia), że jej nie zostało odpuszczone i w tych chwilach wymiany złośliwostek mogła oglądać tego najprawdziwszego Wattsa, który z jednej strony lubił pomagać ludziom wstać z kolan, zamiast dodatkowo ich gnoić, a z drugiej pozostawał stworzeniem ze wszechmiar sarkastycznym oraz złośliwym, nie bojącym się wytknąć błędów i nieścisłości tam, gdzie je dostrzegło. Mówiąc najprościej, jego sympatia wcale nie była łatwa, czy jednak warta odrobiny wysiłku... O to już należało zapytać ludzi stojących najbliżej niego. Póki co jednak, Ben nie pociągnął już dalej tej konkretnej wymiany złośliwostek, w pełni usatysfakcjonowany zawoalowaną informacją, jaką panna Annesley zawarła w swoich ostatnich słowach. Każdy, najdrobniejszy okaz czułości mówiący Jesteś tu chciany był jak lekarstwo powoli, powolutku neutralizujące efekty wszystkie przykrości, które stały się jego udziałem, gdy z marnym skutkiem próbował zbliżyć się do jakiejkolwiek dziewczyny. - No dobrze, spróbuję go oszczędzić – stwierdził lekko, zamykając już ten temat. Zresztą, siedząc na tym kocu w otoczeniu przepięknej zieleni mieli o wiele ciekawsze rzeczy do roboty – rzeczy, na które Klara niestety zdecydowała spróbować postawić weto, a co pewnej części panicza Wattsa zdecydowanie się nie spodobało. Przecież nie dostawiał się do niej z czysto egoistycznych pobudek, na Merlina! Dopiero to krótkie, chaotyczne wyjaśnienie, które można by zbyć jako nieważne przez brak dostatecznych argumentów, ostudziło poirytowanie Bena już w zalążku – bo przecież rozumiał, o co jej chodziło i zwykłym chamstwem byłoby w tej chwili udawanie, że był głupszy niż w rzeczywistości. Dlatego kiwnął lekko głową, mimo wszystko pieszczotliwie przesuwając dłoń spoczywającą na kolanie Claire w dół po łydce i z początku powiedział tylko jedno słowo przesiąknięte całą gamą różnych emocji: - Wiem. Chociaż niekoniecznie chciał tłumaczyć swój punkt widzenia – w końcu pokazałby słabe punkty, w które należało uderzyć, by go skutecznie zranić – to jednak wyglądało na to, że musiał to zrobić. W przeciwieństwie do niego, Puchonka nie mogła wyciągnąć różdżki, rzucić jednego legilimens i wszystko stałoby się jasne. Wziął więc głębszy oddech, powoli wodząc spojrzeniem wzdłuż linii nóg Klary, jej boku, ramienia, szyi, by wreszcie zatrzymać się na jasnych oczach. - To nie tak, że przestał mnie pociągać twój umysł i już nie chcę rozmawiać, tylko bardzo, bardzo długo mieliśmy tylko to. To trochę tak, że czasem nie do końca świadomie próbuję nadrobić ten brak równowagi, ale przecież widzę też, że lubisz, kiedy cię dotykam. Dlaczego mamy się ograniczać, skoro oboje tego chcemy? Przecież z czymś więcej i tak czekam na lepszy moment. Teraz, kiedy już to powiedział, nagle uderzyła go dziwna myśl, że może niekoniecznie poprawnie zinterpretował słowa i postawę Irlandki, robiąc z tego coś o wiele poważniejszego niż w rzeczywistości. Może się droczyła, a tego nie zauważył? Jeśli tak było, właśnie zrobił z siebie kolosalnego durnia - skrzywił się tylko lekko, odwracając wzrok z powrotem ku rozciągającej się przed nimi zieleni.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Nie 22 Maj 2016, 00:05
Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jak źle mogą brzmieć jej słowa. Tak, w całym tym proteście było jakieś ziarno prawdy, może nawet całkiem spore, ale przecież w żadnej chwili nie chodziło jej o to, by Bena tak... zgasić? stłamsić? Tak skrytykować. Bo przecież obok jakichś jej oporów wciąż tkwiło też zwykłe, ludzkie pożądanie, którego się nie wypierała. Bo to nie tak, że chciała dać Wattsowi po łapach i pokazać mu, gdzie jego miejsce. Prawda była taka, że chyba nie do końca wiedziała, co tak naprawdę chciała. Może nic. Może to był po prostu moment nie całkiem kontrolowanej, wyrywającej się z ram świadomości szczerości. Może cały ten monolog to były słowa, których wcale nie chciała powiedzieć. Zaskakująco jasna, pewna zgoda Szkota była dla Klary zderzeniem ze ścianą. To nie tak, że jej zachowanie miało tylko Szkota podjudzić, podpuścić do czynów, przeciw którym teoretycznie teraz protestowała - pamiętajmy, że mówimy o Klarze, ona takich gierek nie prowadziła. Tym niemniej nie chodziło jej też o to, co się stało. Nie przewidziała jak jej słowotok może wpłynąć na Krukona, jaką reakcję może wywołać. Gdyby była tego świadoma, zapewne w ogóle nie poruszyłaby tematu, nie zbliżyła się nawet do granic tego wątku. Teraz jednak było za późno na takie rozważania - jedynym, co było na miejscu, to się zawstydzić. I, na Merlina, Annesley rzeczywiście to zrobiła. Ochłonęła szybko, tak szybko, jakby wylano jej na głowę wiadro zimnej wody. Z każdym kolejnym słowem Bena coraz szerzej otwierała oczy, a jej serduszko wręcz przeciwnie - kuliło się jakby z lęku przed konsekwencjami poczynań dziewczyny. Zaciskając zęby, Irlandka mimowolnie zwiesiła lekko głowę. Przepraszam, Ben, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Gdy przebrzmiały ostatnie z krukońskich słów, jeszcze przez chwilę tkwiła bez ruchu, w milczeniu, gryząc się z myślami. Wyszło źle, wyszło bardzo źle. Nieświadomie doprowadziła do sytuacji, w której chyba żadne z nich nie chciało się znaleźć. Pytania, które się pojawiły, każdy patrzący z boku uznałby za głupie - przecież widać, jak ich do siebie ciągnie, więc skąd ta rozmowa? - wskutek jej chaotycznego monologu zyskały dziwny sens. Sens, dla którego nie powinno tu być jednak miejsca. - Lubię, Ben. - Gdy odezwała się wreszcie, zrobiła to powoli, z rozmysłem dobierając słowa. Zbyt często zdarzało jej się palnąć głupotę, którą potem musiała cofać, naprawiać. Teraz nic takiego nie mogło się zdarzyć. - Lubię, jak jesteś blisko i lubię, jak mnie dotykasz. Po prostu... - Przygryzła wargę na moment i uśmiechnęła się blado, żałośnie. - Nie wiem, Ben. Po prostu... Ja się chyba trochę zagubiłam. Trochę. To wszystko jest tak bardzo przyjemne, ale mimo tego nie mogę odpędzić się od myśli, że... że zrobiła się jakaś luka. - Zmusiła się, by unieść wzrok i nie uciec nim, lecz spojrzeć w oczy chłopaka.- Nie miałam na myśli nic złego. Nie chciałam nic złego sugerować. Po prostu czasem brakuje mi zwykłego siedzenia obok siebie, rozmów, bliskości takiej jak kiedyś, ale kiedy po mnie sięgasz, nie umiem, nie potrafię i nie chcę ci odmawiać. - Pełen niezręczności uśmiech rozjaśnił nieco jej twarzyczkę, znacznie bardziej zrobiły to jednak iskry, które chwilę potem pojawiły się w jej tęczówkach. Myśl, że Ben mógł naprawdę źle zinterpretować jej słowa, że mógł zacząć mieć jakieś wątpliwości nie dawała jej spokoju - ale Puchonka wiedziała przecież, jak mogłaby odesłać to wszystko z powrotem w niebyt. Nie zastanawiała się dłużej. Żadne słowa nie mogły pokazać Benowi, nie mogły mu udowodnić, że puchońskie lubię nie było tylko czczym stwierdzeniem po to, by poczuł się lepiej. Czyny jednak - te udowodnić już mogły. To było proste i całkiem naturalne. Klara z wahaniem ułożyła więc dłoń na policzku Szkota i uśmiechnęła się lekko. Gładząc szorstką skórę Krukona pochyliła się i ucałowała go niespiesznie, nienachalnie, jednocześnie przemieszczając się na jego uda i siadając na nich okrakiem. I jakkolwiek dość często zdarzało im się - no, dobrze, głównie Benowi, bo Klara wciąż się wstydziła - po prostu manifestować swój głód, w tym momencie chodziło o coś innego. O uczucia, które można było przekazać dotykiem tak samo dobrze, jak zwykłe, pierwotne pożądanie. - Nic nie rób - mruknęła więc tylko cicho, niechętnie kończąc ten pierwszy pocałunek. Wsuwając dłonie pod chłopięcy sweter pociągnęła go lekko ku górze, wyraźnie sugerując, że to chwilowo nie będzie im potrzebne. - Po prostu patrz.
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Nie 22 Maj 2016, 20:53
To nie tak, że Ben się obraził, słysząc słowa Claire – co więcej, on przecież przyznał im w pewien sposób rację! Naprawdę rozumiał, o co dziewczynie chodziło i nie miał o to żadnych pretensji, nie posiadał jednak wpływu na swoje odczucia, przygaszony nagle entuzjazm oraz swego rodzaju chłodny spokój, który pojawił się nagle, mówiąc rękom, by nie wędrowały dalej, a zatrzymały się na swoich pozycjach. Posunąłeś się dzisiaj za daleko, starczy. Dobrze, potrafił to uszanować, nie był w końcu tym typem samca, który w ogóle nie słuchał kobiet i po prostu brał, co chciał. Choć prawdę powiedziawszy może życie byłoby dużo prostsze, gdyby być dupkiem bez zasad i zahamowań. Nagłe spłoszenie widoczne w postawie Puchonki wydało mu się dziwne, podobnie jak i nie brzmiący zbyt pewnie głos czy trudność w utrzymaniu kontaktu wzrokowego – dziewczyna najwidoczniej uznała, że zrobiła coś o wiele gorszego niż w rzeczywistości się zadziało. W końcu zwracanie uwagi nie było niczym nadzwyczajnym, chociaż też nie najprzyjemniejszym, ale przechodziła przez to każda relacja, nieważne czy partnerska czy przyjacielska. - Claire, to naprawdę... Ja rozumiem, nie przejmuj się – rzucił nieco ciszej niż zwykle, gdy skończyła się tłumaczyć, starając się przepędzić resztę myśli, które jeszcze sugerowały, że może jednak coś uda się dzisiaj zobaczyć czy dotknąć. Mógłby próbować przeforsować swoje zdanie, sądząc po tym co właśnie powiedziała, Irlandka zapewne by mu uległa, ale w jakim świetle stawiałoby to samego Wattsa? Kiepskim mówiąc delikatnie. Nie zdążył się jednak do końca pogodzić z tym, że w kwestii obmacywania nic dzisiaj nie ugra, a Klara już dotykała jego policzka i zamykała usta pocałunkiem, który byłby na pewno bardzo niewinny, gdyby nie fakt, że w tym samym momencie postanowiła zająć miejsce na udach Krukona. Z całą pewnością nie miał zamiaru protestować, nie mógł jednak nie spojrzeć pytająco na dziewczynę, kiedy odsunęła usta, wsuwając dłonie pod sweter, który nosił – czy to, co powiedziała przed chwilą, a to co robiła, nie wykluczało się wzajemnie? Zaintrygowany, co chodziło pannie Annesley po głowie, Ben pomógł jej zdjąć z siebie przeszkadzającą część ubioru i odłożyć ją gdzieś obok, właściwie wcale nie wstydząc się tej częściowej nagości. Nie posłuchał jednak do końca polecenia o nic nie robieniu, bo pozbawione konkretnego zadania, jego dłonie same powędrowały na uda Claire, w miejsca tuż ponad kolanami, objęły je palcami i tam już po prostu zostały. Miał patrzeć – tylko na co? Na Klarę? Tym co powiedziała, zasugerowała, że będzie robić coś wartego zobaczenia i o ile myśli Wattsa powędrowały ku kilku rzeczom, na jakie mogłaby się porwać w podobnej pozycji, o tyle o żadną z nich naprawdę nie podejrzewał dziewczyny, w jakiś sposób przekonany, że wciąż za bardzo wstydziła się tak bezpośredniej bliskości.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Nie 22 Maj 2016, 21:22
Spoglądając na to wszystko z boku można było odnieść wrażenie, że Klara jest niczym flaga łopocząca na wietrze, zmieniająca zdanie zależnie od bieżących okoliczności. Tak jednak nie było a jej poczynania wcale nie miały na celu wyrzucić na śmieci przebrzmiały ledwie chwilę temu monolog. Przecież naprawdę brakowało jej zwyczajnego bycia, takiego jak kiedyś, kiedy mogli po prostu usiąść obok i przykładowo zająć się swoimi obowiązkami w znacznie przyjemniejszej jednak atmosferze. Naprawdę uważała, że przy całej fizyczności zaczynali gubić gdzieś te nieco inne, ale równie magiczne chwile, kiedy bliskość sprowadzała się teoretycznie tylko do trzymania się za ręce czy całusa w czubek głowy, ale i tak była nieprawdopodobnie cenna, najcenniejsza. Tylko, z drugiej strony, rozumiała perspektywę Bena i nie mogła odmówić jej racji. Rzeczywiście, te wszystkie niewinniejsze aspekty mieli na wyciągnięcie ręki praktycznie przez wszystkie dotychczasowe lata, czego nie można było powiedzieć o możliwościach smakowania siebie nawzajem. Problem polegał jednak na tym, że aż dotąd różnili się podejściem do tej kwestii. Klara zwyczajnie zepchnęła to w kąt i nie zwracała uwagi, z rozmachem naklejając Szkotowi łatkę tylko przyjaciela, całą swą uwagę kierując zaś ku Gallagherowi. Ben natomiast... Cóż, Ben niczego takiego nie zrobił. Jasne, miał jakieś partnerki po drodze, pewnie nawet bywało z nimi całkiem miło, ale jeśli wierzyć jego słowom, zawsze miał w głowie także ją, Claire. I tęsknił. Tak po ludzku, zwyczajnie. W efekcie doprowadziło to do sytuacji, w której Annesley bardzo, naprawdę bardzo zapragnęła udowodnić Krukonowi, że wcale nie pożąda go mniej niż on ją. Przecież na taki nieprawidłowy wniosek mogły wskazać jej ostatnie słowa, a Irlandka nie mogła dopuścić, by Ben właśnie tak myślał. Nie mogła pozwolić mu na stwierdzenie, że wykazuje mniejszy entuzjazm, mniejsze chęci, że godzi się zamiast pragnąć. To byłoby okropne, naprawdę straszne, gdyby podobne myśli wkradły się w ich relację. Choć więc aktualne poczynania teoretycznie kłóciły się z jej monologiem, to tak naprawdę były jakąś jego kontynuacją, naprawianiem błędu, który jej zdaniem popełniła. Po pierwszym pocałunku nastąpił więc kolejny, a po nim jeszcze jeden, od poprzednich oddzielony tylko chwilą konieczną na pozbycie się swetra. Gdy zaś ten element garderoby spoczął już gdzieś obok, Puchonka bez wahania sięgnęła także po kolejny. Obejmując Krukona śmiało wbiła pazurki w skrywający jego plecy materiał jego koszulki i ponownie sugestywnym gestem podciągnęła ku górze. - Ben - mruknęła jednocześnie cicho. Choć jej wargi zdążyły już zboczyć z warg Wattsa ku zarysie jego żuchwy, Claire ani myślała kontynuować swych poczynań, nie, dopóki... - Prosiłam o coś. Ręce - przypomniała zwięźle, acz stanowczo. Chyba jasno określiła swe jedno, jedyne wymaganie, prawda? Nie chciała rąk Krukona na swoim ciele, koniec, kropka. Szkot musiał się z tym w tej chwili pogodzić.
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Nie 22 Maj 2016, 23:14
W przypadku tej konkretnej sytuacji, idealnie sprawdziłoby się określenie kobieta zmienną jest. W jednej chwili nie, w drugiej tak, Claire robiła Benowi mętlik w głowie, bo kiedy już myślał, że pojął jej punkt widzenia, zrozumiał z czego wychodziła, ona robiła nagle coś, co zaprzeczało wcześniejszym słowom i nie wiedział, jak do tego podejść. Czemu płeć piękna musiała być czasem taka skomplikowana? Kobiety nie mogły działać na równie prostych zasadach co mężczyźni, tylko z trochę innymi priorytetami? Świat byłby czasem o wiele bardziej zrozumiałym i bardziej przystępnym miejscem, gdyby tylko przestawić parę trybików w damskich głowach – choć czy w pewnym sensie to skomplikowanie nie było częścią czaru, jaki ciągnął do nich mężczyzn? Wyłączając oczywiście te najbardziej oczywiste wabiki, pociągające krągłości tu i tam, krzywizny niezmiennie przyciągające wzrok, sposób w jaki odgarniały włosy, czy uśmiechały się miękko, gdy zauważały kogoś, kogo darzyły sympatią? Własna orientacja była czymś, z czym Ben zdecydowanie nie miał żadnych kłopotów ani rodzących się wątpliwości. Cycki górą, panie i panowie. Jeśli pierwszy pocałunek, jaki Puchonka złożyła na jego ustach, był bardzo niewinny, tak kolejny i następujący po nim jeszcze jeden nosiły już znamiona czegoś pewniejszego, czegoś co nie pojawiało się dotąd samoistnie ze strony panny Annesley. Zwykle to wcześniejsze, dosyć śmiałe poczynania Szkota rozdmuchiwały w niej potrzebę i wyciągały ją na światło dzienne, teraz jednak to ona w sposób bardzo jasny przejmowała kontrolę nad sytuacją. To ona chciała zdjąć z Wattsa sweter i ona zajęła pozycję więcej niż strategiczną na jego udach, ona i nikt inny bezwiednie się na nich wierciła, zwracając uwagę na fakt, że może jego wcześniejsze zamierzenia nie zostały tak do końca zignorowane. To było... Miłe, być po tej drugiej stronie równania, gdy ktoś przez chwilę zabiega o twoje względy i sam wykazuje inicjatywę, a nie tylko ci na nią przyzwala. Ben mógł brać, co mu się żywnie podobało, mógł tłumaczyć sobie, że Claire była jeszcze po prostu zbyt nieśmiała i nieobyta w tego typu kontaktach, by wykazywać jakąkolwiek większą inicjatywę, ale gdy nagle się ona pojawiła, pojmował, jak mu tego brakowało. Jakiś niewidoczny, nieuświadamiany do końca element odnalazł swoje miejsce. Wzdychając cicho z widocznym zadowoleniem, Szkot mruknął tylko - Hm? – gdy usłyszał swoje imię, a zaraz potem przewrócił nieco oczami, zabierając dłonie z ud Annesley. Przecież to było bestialstwo, nic nie robił, tylko sobie trzymał! Zaraz jednak uniósł ręce, pozwalając rozebrać się jeszcze bardziej, gdy Klara szarpnęła za podkoszulek, ściągając go chłopakowi przez głowę i mierzwiąc mu włosy. Spojrzenie, jakie posłał jej w moment później wyrażało ni mniej ni więcej a Muszę?, ale wywracając oczami oparł dłonie o koc, odchylając się nieco do tyłu. Cokolwiek nie planowała, dopóki zakładało pozbywanie się ubrań, brzmiało w porządku.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pon 23 Maj 2016, 00:05
To nie tak, że Klara nagle w cudowny sposób pozbyła się problemów z nieśmiałością i wstydliwością. To nie tak, że jej policzki miały nie uświadczyć dziś żenującej czerwieni. Nie, to tylko umysł, rozsądek zaliczały małe zawieszenie, nie od razu orientując się w rozwoju sytuacji. Rumieńce czekały po prostu na stosowny moment, by zalać puchońską twarzyczkę oceanem karmazynu. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta zwłoka była nietypowa i pozwalała Claire zająć miejsce, po które nigdy dotąd nie sięgała, wyjść z inicjatywą i zobaczyć, co z tego wyjdzie. A inicjatywa była potrzebna, wręcz niezbędna, bo choć sama Annesley uwielbiała dominację Bena, to wiedziała, że mimo wszystko powinna też dać coś w zamian. Watts mógł o tym nie mówić i w żaden sposób nie okazywać, ale, na Merlina, jak każdy człowiek potrzebował wiedzieć, co dokładnie dla drugiej osoby znaczy - Irlandka miała zaś wrażenie, że dotąd nie okazywała mu tego odpowiednio. Zresztą, dochodziło też jej chcenie. Bo Claire chciała, zwyczajnie miała ochotę znaleźć się po tej drugiej stronie i, dla odmiany, być tą obdarowującą. Chciała mieć świadomość kontrolowania sytuacji i móc spoglądać na to, jak Ben na nią reaguje. Chciała być dość przytomną, by rejestrować każdą najmniejszą zmianę w postawie Szkota i śledzić, co wywołują w nim kolejne pieszczoty. Przede wszystkim zaś chciała po prostu coś mu od siebie dać, bez namawiania, bez podchodów z jego strony. W tej całej zagmatwanej sytuacji chyba oboje tego potrzebowali. Gdy tylko Watts podporządkował się regułom, przynajmniej chwilowo cofając ręce, Irlandka uśmiechnęła się nieznacznie i pchnęła go lekko, zmuszając nie tyle do podpierania się na kocu, co po prostu do położenia się na nim. Koszulkę chłopaka odkładając na bok, na zdjęty przedtem sweter oparła lekko dłonie o brzuch Szkota i odetchnęła cicho. Przekrzywiając lekko głowę, pozwoliła sobie na chwilę prostego, naturalnego zachwytu - bo, szczerze, która panna nie zachwyciłaby się takim ciałem i nie chciała smakować posiadania do niego pełni praw? - by ostatecznie powrócić do swojej wędrówki. Wędrówki, z którą wcale, ani trochę się nie spieszyła. Gdzieś po drodze rozwiązując swoją własną apaszkę, by jej nie przeszkadzała, pochyliła się nad Krukonem i podparła rękoma po obu jego bokach. Z leniwym uśmiechem złożyła jeden pocałunek w kącikach jego warg, kolejny na ostrym zarysie żuchwy, jeszcze jeden na szyi i w zagłębieniu obojczyka. Nie pożerała go gwałtownie, nachalnie - podobnie skrajne manifestacje uczuć wciąż były poza jej zasięgiem - za to smakowała z rozmysłem. Nie gnała wzdłuż męskiego torsu, czego można by ewentualnie oczekiwać, zamiast tego jednak wargami studiując krzywizny wszystkich kolejnych mięśni, jakie dało się wyczuć pod skórą Krukona. Jeden skrawek ciała obdarzyła leniwym, słodkim pocałunkiem - ślady tychże odznaczały się w postaci bladych stempli ze szminki - inny musnęła tylko przelotnie, być może odrobinę drażniąco. Do niektórych miejsc wracała, inne nieopatrznie pomijając i przypominając sobie o nich później, jak gdyby poza kolejnością. Niezależnie jednak, jak bardzo chaotyczne mogłyby się wydawać poczynania Puchonki, mimo wszystko była w nich reguła - Claire chciała po prostu poznać każdy milimetr, każde zakrzywienie i każdą szorstkość męskiego ciała, które miała teraz przed - czy raczej pod sobą. A benowe pytanie, które parę chwil temu aż nadto wyraźnie zagościło w spojrzeniu Krukona? Cóż, zignorowała je, nie sądząc, by musiała odpowiadać. Tak, musiał. Tak, miał trzymać ręce z daleka. Dlatego, że jego dotyk by ją dekoncentrował. Dlatego, że bardzo szybko uległaby, tracąc swoje obecne miejsce. Dlatego, że zmiękłaby i straciła kontrolę, na której tak jej zależało. A na to przecież nie mogła pozwolić, prawda?
Ben Watts
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Wto 24 Maj 2016, 20:13
Ben wcale nie był zachwycony zakazem dotykania Claire, podczas gdy uskuteczniała na nim swoje niecne zamysły. Ba, on był wręcz lekko poirytowany, zderzając się z (w jego odczuciu) niepotrzebną ścianą. Czy to naprawdę stanowiło tak wielki problem, że chciał tylko mieć jej miękkość w dłoniach, że chciałby wodzić palcami po skórze w delikatnej pieszczocie? Nie miał żadnych niecnych planów odwrócenia sytuacji ani przejęcia kontroli, ale z tak wyraźnym i przestrzeganym zakazem czuł się zwyczajnie niezbyt dobrze. Mogło to być związane z faktem przyzwyczajenia się do posiadania większej ilości praw niż przeciętny uczeń Hogwartu – prefekt w końcu mógł więcej, słyszał i widział rzeczy, o jakich nie mieli pojęcia zwykli mieszkańcy zamku, wchodził tam, gdzie oni nie mieli dostępu. Można zaprzeczać z całych sił, ale to tworzyło pewne aroganckie poczucie wyjątkowości oraz bycia ponad reguły przeznaczone dla śmiertelników. A tu nagle taka Klara stawiała weto i chciała, by Watts się jej słuchał, to musiało zazgrzytać – całe szczęście Ben nie był też na tyle bezczelny, żeby jej odmówić i robić wszystko po swojemu. W końcu najlepiej działające i najzdrowsze związki to takie, w których oboje partnerów stoi na równych pozycjach, a jeden nie sprowadza opinii oraz potrzeb drugiego do nic nieznaczącego brzęczenia w tle. Dlatego, choć utrata kontroli nad sytuacją mogła mu się niekoniecznie podobać, chłopak pozwolił się na pewien czas zdominować. Zresztą, jak się miał niedługo przekonać, to było całkiem miłe i przyjemne doświadczenie, kto by pomyślał? Ułożenie się na kocu wcale nie było tak proste, jak można by tego oczekiwać – gdyby Claire chciała wykorzystać taką przewagę w wiadomy, niegrzeczny sposób, Szkot w ogóle by się nie przejmował, ba! Nawet by się pewnie ucieszył. Problem leżał w tym, że nie miał pewności, co właściwie zamierzała zrobić dziewczyna – a kiedy się już przekonał, jakie plany zrodziły się w jej głowie, nieco nerwowo przełknął ślinę, czując się dziwnie jako obiekt czyjejś adoracji. Bo właśnie to wypełniało jasne oczy panny Annesley, prawda? Ta specyficzna forma zachwytu, nieobca Wattsowi, bo wielokrotnie widywana przy zapatrzonych w siebie parach. Zabawne, że w kontekście innych zwykła go tak irytować, a teraz onieśmielała. Delikatne muśnięcia warg na skórze paliły o wiele bardziej niż gdyby Irlandka jasno określiła, ku czemu miałoby to dążyć – brak oczekiwań w kontekście jakiejkolwiek gratyfikacji jednocześnie wyciszał i pobudzał, zmuszając do niepodzielnego skierowania uwagi ku rzeczywistości. Ku pocałunkom składanym bez wytyczonej jasno ścieżki, kosmykom włosów łaskoczącym lekko boki, ciepłemu oddechowi owiewającemu wilgotne punkty na skórze. To było więcej niż przyjemne – to była swego rodzaju celebracja, której Krukon w życiu nie nazwałby tak na głos, nawet gdyby go przypalano żywym ogniem. Jego się nie celebrowało, nie zasłużył sobie na to w żaden sposób, a jednak ciężko było umysłowi chłopaka znaleźć inne określenie na to, co robiła Claire. Został przez nią w sposób prosty i łatwy spacyfikowany, ugłaskany, jak kobra przez zaklinacza węży, mogąc tylko leżeć, oddychać oraz wciągać gwałtowniej powietrze, gdy dziewczyna użyła zębów, lub jakiś wyjątkowo niesforny pukiel włosów załaskotał odpowiednie miejsce. Teraz dopiero dłonie naprawdę rwały mu się do objęcia Puchonki, zamienienia ich miejsc i odwrócenia jej uwagi na tyle, by przestała robić to wszystko – Ben był najzwyczajniej w świecie zawstydzony, ale czerpał też z tego satysfakcję, z jakiej jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę.
Claire Annesley
Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Wto 24 Maj 2016, 22:11
Jeśli spojrzeć na to z boku, nietypową zmianę ról rzeczywiście można było potraktować jako ucieranie nosa Benowi. Samej Klarze, oczywiście, podobny kontekst nie przeszedł przez myśl, trudno było jednak nie interpretować tego w ten sposób. Przecież zwykle to Watts dominował, to Watts zadzierał nosa, to Watts po coś sięgał i coś brał. To on miał odznakę i to jego otaczała aura zdobywcy, drapieżnika, wojownika. Inicjatywa zawsze leżała po jego stronie, niezależnie czy chodziło o upominanie niepokornych uczniów, czy może o miłosne podboje. Był jednak mężczyzną, wszystko powyższe było więc jak najbardziej naturalne. Dlaczego miał nie przyzwyczajać się do swej pozycji, swych przywilejów, skoro podobnego przyzwyczajenia wręcz się od niego wymagało? Annesley nie miała pojęcia, co siedziało teraz w głowie Bena. Nie zdawała sobie sprawy, że obok zwykłej chęci wtrącenia swoich trzech groszy do tej chwili pieszczot i ponownego odzyskania panowania nad sytuacją, że obok tego może kryć się zwykły wstyd, kilka okruchów zażenowania nową sytuacją. Ani przez chwilę nie brała pod uwagę tego, że Krukon może być po prostu zakłopotany, bo na to nie wpadła. Skąd miała wiedzieć, że kolejne oferowane mu czułości mogły go zawstydzić? Skąd miała wiedzieć, że podobna zmiana ról w związku nie jest wcale tak standardowa? Skąd wreszcie miała wiedzieć, jej brak większego planu, prostego schematu wedle którego mogłaby postępować - że to może dodatkowo podkreślać aktualną zależność Szkota od niej? Właśnie, plan. Irlandka faktycznie go nie miała. Chciała tylko pokazać to, czego nie umiała powiedzieć - nic mniej, nic więcej. Oczywiście, po drodze doszła też własna chęć nacieszenia się Benem, tym, że to ona może teraz uczyć się jego reakcji, śledzić zmiany w jego postawie, obserwować zmienne napięcie kolejnych partii mięśni - tym niemniej za tym wszystkim nie stał żaden konkret. Szczerze mówiąc, Klara po prostu się bawiła. Cała jej wyprawa zakończyła się gdzieś w okolicach krukońskiego pępka. Do granicy spodni Bena Irlandka właściwie się nie zbliżyła, ograniczając się do adorowania samego torsu Wattsa. Naznaczając pocałunkami ostatnie, pominięte dotąd fragmenty męskiego ciała, z cichym westchnieniem wróciła potem do warg Szkota, jednocześnie splatając jego dłonie ze swoimi. Wciąż nie miała zamiaru pozwolić się dotknąć, wciąż, składając kolejny, niespieszny pocałunek, nie szukała u niego wzajemności. Przylegając drobnym ciałem do ciała swego partnera syciła się tą inną nieco, okrojoną formą bliskości, czerpiąc z niej dokładnie tyle samo radości co w przypadku dominacji Krukona. - Kocham cię, Ben. Kocham jak szalona. - mruknęła mu cichutko do ucha, składając jeszcze jeden, leniwy, ale jednocześnie odrobinę bardziej zaangażowany pocałunek na jego szyi. Nie było jej zamiarem tak bezczelne naznaczenie chłopaka, gdyby jednak po jej pieszczotach pozostały gdzieniegdzie jakieś ślady, stworzenia ich wyjątkowo by się nie wstydziła.