|
| lustereczko, powiedz przecie... | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sro 25 Maj 2016, 23:58 | |
| Dobrze, że znajdowali się w Pokoju Życzeń, a nie żadnym innym miejscu w Hogwarcie lub przylegających do niego terenach, gdzie mogliby zostać dostrzeżeni, lub wręcz podglądnięci z pełną premedytacją. Ben nie chciał, by ktokolwiek oglądał go w tej ułagodzonej, potulniejszej pozycji poza samą Claire, prowodyrką sytuacji, która wywoływała w nim tak sprzeczne uczucia. Póki sam ich nie rozgryzł, nie zrozumiał, co mogło znaczyć każde z nich i nie czuł się z nimi komfortowo, perspektywa pokazania komuś niepożądanemu tej nieznanej, miękkiej strony siebie absolutnie nie wchodziła w grę. Pozwolenie na odsłonięcie się w ten sposób było wystarczająco trudne nawet wobec dziewczyny, wobec której od dawna kierował cieplejsze uczucia. Gdyby zobaczył go tak ktokolwiek inny, Watts najpierw urwałby mu głowę, zakopał zwłoki gdzieś w Zakazanym Lesie, a potem zjadł swój podręcznik do transmutacji w ramach odreagowania wstydu i frustracji. Bo to o wstyd się głównie rozchodziło, wstyd z jakim Krukon nie miał zbyt często do czynienia, przyzwyczajony do tego, że przecież w dużej mierze akceptował siebie, miał całkiem niezłe poczucie własnej wartości oraz zrozumienie różnych rządzących sobą mechanizmów. Lubił myśleć, że niewielu było wystarczająco bystrych w jego wieku lub i starszych, by tak wnikliwie poznawać swoje umysły. Nazwijcie to arogancją lub bezczelnością, oskarżony o jedno czy drugie Ben tylko wzruszyłby ramionami i wrócił do swoich zajęć. Doskonale zdawał sobie przecież sprawę z tych konkretnych przywar, nie zamierzając się kłócić z kimkolwiek o coś tak mało istotnego. Zwykle starał się przecież być uprzejmy i pomocny wobec szkolnej braci, jeśli ktokolwiek mógł zauważyć te cechy, wyraźnie na to zasłużył. Teraz jednak, leżąc pod panną Annesley, obdarzany jej niepodzielną uwagą i pieszczotami, był kimś innym niż na co dzień – chociaż jeszcze nie zdawał sobie z tego w pełni sprawy, ta inność zbliżała się do istoty tego, jaki Ben był gdzieś w środku. Puchonka zbliżała się do wąskiego, pilnie strzeżonego kółeczka osób, które wiedziały o nim najwięcej. Głośniej wciągane powietrze lub cichutkie westchnięcia same zdawały się opuszczać usta Szkota zdanego na łaskę lub niełaskę rudego dziewczęcia, jej dotyk i pocałunki rozdzielane wedle chwilowej zachcianki. Przymykając powieki, gdy ciało Klary przylgnęło do jego, dzieląc się ciepłem, a palce splotły się w uścisku, Ben mimowolnie uśmiechnął się w trakcie krótkiego całusa, czując się całkiem dobrze. Zawstydzony jak nigdy, ale zadowolony. I nagle to wszystko rozsypało się jak strzaskana lodowa rzeźba, kiedy wymamrotała mu do ucha kilka prostych słów. Zaraz otworzył oczy, ciężej łykając powietrze i wzmacniając uścisk na drobnych dłoniach Puchonki. - Czemu mi to mówisz? – spytał, nie zastanawiając się w ogóle, jak mogłoby to zabrzmieć. - Nie powinnaś... Nie powinnaś w ogóle... Argh! – uwalniając jedną z rąk, wplótł palce we włosy dziewczyny, nakierowując jej twarz tak, by móc złożyć na miękkich ustach długi, mocny pocałunek nie zakładający możliwości sprzeciwu. Bardzo chciał wymazać to, co przed momentem powiedział, sprawić, że nigdy nie zaistniało. Claire nie mogła zrozumieć prawdziwego znaczenia tego pytania, bo nie siedziała w głowie Bena. Skąd miałaby niby wiedzieć, że tak jawnie okazywana czułość wprowadzała w nim zamęt, wstyd, zakłopotanie i milion innych odczuć, do jakich nie chciał się przyznawać? |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Czw 26 Maj 2016, 01:12 | |
| Ostatnim, o czym mogła pomyśleć był wniosek, że jej słowa są złe, nie na miejscu. Żadna z tych pożeranych namiętnie przez dorastające panny książek, żaden z ckliwych filmów czy wreszcie żadna z rodzinnych anegdotek o wielkich miłościach - nic z tego nie zakładało, że zwykłe, proste, do bólu szczere wyznanie może zostać przyjęte inaczej niż z radością czy niepewnością, wciąż jednak podszytą szczęściem. Żadna z nauk, jakie kiedykolwiek Klarze dane było usłyszeć, nie przygotowywała na to, że dwa najbardziej delikatne, czyste, niewinne słowa, zwrot podający na tacy słodkie serduszko - że może się to spotkać z uczuciami niestandardowymi, tak trudnymi do zinterpretowania. Zresztą, Annesley także próby interpretacji uciekały z rąk. Ben nie dał jej czasu na to, by pochyliła się nad jego postawą, by za uniesionymi w wyrazie zaskoczenia brwiami podążyły też słowa, zdania zakończone znakiem zapytania. A pytań miała przecież teraz bardzo wiele, w bardzo różnym tonie. Bo jak to, dlaczego? Powiedziała mu, że go kocha - co było w tym złego? Dlaczego reakcja Wattsa była tak bardzo ofensywna, stojąca tak bardzo w kontraście z jej własną otwartością? Co zrobiła nie tak, co wychwycił w jej słowach, czego ona nie wyłapała? Dlaczego traktował je za coś niezwykłego, coś, co być może w ogóle nie powinno między nimi paść? Bardzo wiele wątpliwości zagościło w głowie Puchonki wraz z nagłym spięciem Szkota, wraz z jego swoistym wycofaniem się, obronnym wysunięciem kolców. Kotłowanina myśli, które biły się o to, która pierwsza zagości na dziewczęcym języku i wydostanie się na zewnątrz, spoczywając gdzieś między ufnym serduszkiem Klary a mężnym sercem Bena. Żadne wahanie jednak nie wygrało tej walki, żadne słowo nie zyskało pierwszeństwa przed innymi. Krukon po prostu nie dał jej wystarczająco dużo czasu, by mogła zacząć drążyć, dociekać, szukać odpowiedzi. Nagła gwałtowność prefekta zaskoczyła ją, ale jednocześnie zmiękczyła dokładnie tak, jak Claire przewidywała, że będzie. Nie broniła się, gdy jedna z dłoni Bena, ta, która jeszcze przed momentem odrobinę mocnej ściskała drobne gości jej własnych rąk, umknęła teraz z jej objęć. Nie sprzeciwiała się też, gdy Watts z zaskakującą stanowczością zamknął jej usta pocałunkiem. Pieszczotą, przed którą choćby chciała - nie mogłaby uciec. Żadnej dezercji nie miała jednak w planach, choć więc zaskoczenie wylewało się z całej jej postawy, ziało z delikatnie napiętych teraz mięśni, z drżenia drobnej dłoni i szybszej pracy serca, Klara nie próbowała na siłę chłopaka zatrzymać, wypchnąć z siebie te kilka pytań, które Szkot zdusił w niej pocałunkiem. Zamiast tego oddała pieszczotę żarliwie, z całą pasją, jaka na co dzień drzemała w jej wnętrzu rozleniwiona jak wygrzewający się na słońcu kociak. Nie miała pojęcia, co tak bardzo dotknęło Krukona. Bała się odpowiedzi na to pytanie, bo przecież mogłoby okazać się, że zrobiła coś źle, coś nieodwracalnie zepsuła, że proste, słodkie wyznanie wcale takim nie było. I może dlatego nie napierała teraz, nie próbowała dotrzeć do źródła reakcji swego partnera. Coś było nie tak, coś nie zagrało, ale Claire panicznie odskoczyła od ścieżki mogącej ją ewentualnie poprowadzić ku odpowiedziom. Jasne, postawa chłopaka nie dawała jej spokoju, ale to... to nie... Nie zamierzała się tego łapać. Nie zamierzała stawiać czoła swemu zakłopotaniu, przynajmniej nie teraz. Wypuszczając ostatecznie także drugą z dłoni Krukona opuszki palców oparła o jego policzek, drugą z rąk podpierając się lekko o puchaty materiał koca tuż obok głowy chłopaka. Na pierwszy, stanowczy pocałunek odpowiedziała drugim, swoim, łagodniejszym, ale nie mniej żarliwym. Słowa mogły być niewygodne i nie na miejscu, ale to przecież one, dokładnie te same, stały za całym ciepłem, gorącem wręcz, którym Puchonka była gotowa obdarować Bena. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Czw 26 Maj 2016, 21:21 | |
| W normalnej sytuacji może by się zatrzymał – albo przynajmniej zwolnił, dając sobie czas na zastanowienie się, co też wyrabiał, a Klarze na to by zareagować. Tak byłoby normalnie, teraz jednak gdy w Benie kotłowała się cała masa emocji mniej lub bardziej uświadamianych, na zewnątrz wypełzało wszystko to, co zwykle trzymał pod kluczem, a co nijak nie pasowało do wizerunku inteligentnego, ułożonego chłopaka noszącego odznakę prefekta. Niepewność maskowana za agresją, wstyd przyprószony gwałtownością, bezkompromisowość kryjąca wszelką delikatność, a wszystko zamknięte w otoczce silnego dominatora, która nie chciała pozwolić zobaczyć choć połowy tego, co kryło się pod powierzchnią. W tej roli Watts czuł się najbardziej pewny siebie i w niej najłatwiej przychodziło mu rozwiązywanie problemów wszelkiej maści, ale wraz z tym konkretnym programem ktoś zapomniał wręczyć mu przynajmniej połowy instrukcji obsługi związanych z nią funkcji. Bo o ile Krukon świetnie wykorzystywał chłodne opanowanie, by kalkulować i wprowadzać swoje plany w życie, o tyle nie potrafił się zastanowić, czy była to najodpowiedniejsza do danej chwili reakcja – a w ten sposób mógł kogoś bardzo łatwo skrzywdzić i zrazić do siebie. Nikt nie rodził się geniuszem, prawda? W chwili, gdy jedna z tam utrzymujących go w ryzach puściła, Ben stał się tak daleki od wyobrażenia romantycznego rycerza na białym koniu, jak tylko można było. A to by się uśmiali złośliwi, którzy lubili wytykać mu, że zachowywał się jak bohater rodem z naiwnych bajek dla dzieci! Żar i bezkompromisowość, z jakimi sięgnął po Claire, odbierając jej możliwość zadawania pytań, upodabniał Szkota bardziej do nieokrzesanego barbarzyńcy. Brakowało tylko przerzucenia wybranki przez ramię i zabrania jej do swojej jaskini. Można było w to wierzyć lub nie, ale choć zdawał sobie w większości sprawę z tego, jak potrafił się zachowywać, Ben w większości starał się by uznawano go za opanowanego i ułożonego – wolał sprawiać wrażenie pewnej ostoi niż niestabilnego, nieprzewidywalnego berserka. Czuł spięcie w ciele Puchonki, ale składając kolejne pocałunki na jej ustach, udawał, że go nie zauważa, tak samo jak nie chciał zauważać, jak na każde gwałtowne zderzenie warg odpowiadała o wiele delikatniej. Nigdzie nie uciekła, nawet nie próbowała, dotknęła tylko jego policzka, pozwalając na całe to szaleństwo, które teraz rzeką wylewało się z Bena, wywołując w ciele drżenie. I choć częścią siebie Watts chciał ustąpić, poddać się miękkości Klary i uspokoić, doprowadzić do porządku, tym razem zwyciężyła część inna. Spanikowana. Ta, która koniecznie chciała zmazać wszelkie znamiona słabości, zamieść je pod dywan, ukryć pod czymś innym, intensywniejszym i o wiele bardziej wartym zapamiętania. Tylko i wyłącznie z tego powodu Krukon sięgnął wolną dłonią do uda dziewczyny i pewnie zadarł materiał, dotykając ukrytej pod sukienką skóry. Wędrówka jego palców w żadnym wypadku nie mogła zaliczać się do grzecznej, gdy zaczęły się przemieszczać ku bardzo jasnemu celowi. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Czw 26 Maj 2016, 22:33 | |
| Nigdy nie była na tyle bezczelną by twierdzić, że na pewno Bena zna, że wie o nim absolutnie wszystko, ale dopiero teraz zaczynało docierać do niej, że jej niewiedza, nieoswojenie z pewnymi cechami Wattsa może być nieco bardziej problematyczne niż sądziła. Zdawała sobie sprawę, że w plotkach na temat Szkota jest wiele prawy - że faktycznie jest nieokrzesany, nieprzewidywalny, gwałtowny. Że potrafi być arogancki, że w wielu sytuacjach bez wahania sięga po argument siły jako ten najskuteczniejszy i najbardziej wymowny. Że czasem najpierw działa, a dopiero potem myśli, że walczy o swoje i nie zawsze starcza mu cierpliwości i serca dla innych. Wiedziała o tym wszystkim, ale to, jak potrafi być czasem agresywny i zachłanny mimo wszystko gdzieś jej umykało. Nie protestowała na to, że ją uciszył, nie wzbraniała się przed bezczelnym ucięciem wszystkich słów, które mogłaby chcieć z siebie wyrzucić, rozdrapując temat niecodziennej postawy Bena. Nie opierała się, gdy kolejnymi, żarliwymi pocałunkami Szkot wykradał jej oddech, wręcz zabraniając jakiegokolwiek drążenia, szukania, oczekiwania wyjaśnień. Odpowiadała z entuzjazmem, bez krygowania się i uciekania przed nieoczekiwaną ofensywą, po prostu biorąc wszystko, co chciał jej dać. Nie była głupia, wiedziała, że to nie jest całkiem naturalna sytuacja i że niespodziewana pasja ze strony Bena jest jakąś formą ucieczki, wycofania się, czymś w rodzaju postawy obronnej - ale nie próbowała sprowadzić go na ziemię, otrzeźwić, uzmysłowić, że tak się nie robi... No, przynajmniej początkowo. Przez kilka pierwszych chwil jej plany rzeczywiście nie obejmowały żadnego oporu, potem jednak... Cóż, potem po prostu zaczęła się obawiać. Bać. To nie tak, że Claire nie ufała Benowi i dopuszczała do siebie myśl, że ten mógłby jej zrobić krzywdę. Jeśli czegoś była w życiu absolutnie pewna, to tego, że Watts prędzej da zmasakrować siebie niż dopuści do jakiegokolwiek jej cierpienia, nie mówiąc już o tym, by sam miał się stać źródłem bólu. Jakkolwiek okres przed pozytywnym wyjaśnieniem problemu w Hogsmeade zdawał się przeczyć temu przekonaniu - przecież wtedy Krukon świadomie powiedział jej kilka przykrych słów, przecież własną decyzją doprowadził do tego, że Klara przez kilka kolejnych dni nie mogła spać, jeść i ogólnie średnio radziła sobie z życiem - to prawda była taka, że Jolene miała rację. Wiara w bezpieczeństwo u boku Szkota nie była nadmierną pewnością siebie panny Annesley, jakimś wygórowanym mniemaniem o sobie i przeszacowaniem swego znaczenia dla Bena. Nie, po prostu tak się miała rzeczywistość - prefekt nic jej nie zrobi, nie skrzywdzi, w żaden sposób nie zrani. Mimo tego jednak pojawił się lęk, strach, który prędko znalazł odbicie w spojrzeniu Klary, w nagłym złapaniu nadgarstka chłopaka, w jednym gwałtowniejszym wdechu i lekkim szarpnięciu się, by uciec od kolejnych pocałunków. - Ben. Ben, nie - zaprotestowała najpierw cicho, ostatecznie jednak marszcząc czoło i przenosząc się do siadu na krukońskim podbrzuszu. Dotychczasowa bliskość chłopaka zaczęła uwierać i napawać nie do końca sprecyzowanym niepokojem. - Co ty robisz? - Na tyle zdecydowanie, na ile mogła, zabrała dłoń Szkota ze swego ciała, w kolejnej chwili poprawiając materiał sukienki. - Co się dzieje? Co...? - sapnęła cicho i potrząsnęła lekko głową, nie mnożąc pytań dalej. Jej wątpliwości i obawy chyba i tak były aż nadto oczywiste, aż nazbyt wyraźnie wyzierały z zaniepokojonego spojrzenia, zbyt sugestywnie brzmiały w lekko drżącym, aczkolwiek stanowczym tonie. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Czw 26 Maj 2016, 23:58 | |
| Jeśli Ben choć przez chwilę sądził, że ta ucieczka ujdzie mu na sucho, że Claire pozwoli, by ukrył się za niepotrzebną fasadą gwałtowności, grubo się mylił. Choć na co dzień była po prostu słodka jak eklerka, być może zbyt niewinna i za mało obyta z brudem, jaki potrafił zaoferować świat, w momentach, w których się to liczyło, umiała się postawić. Potrafiła nacisnąć hamulec, wyrazić obawę i zwrócić uwagę na fakt, że coś było wyraźnie nie tak. Może i nie robiła tego w sposób spektakularny i wystarczająco stanowczy, ale sam fakt, że taki protest zaistniał, wystarczył Wattsowi, bo nie mógł już udawać. Przynajmniej nie jeśli chciał zachować twarz i nie wyjść na ostatniego dupka – choć prawdę powiedziawszy może to jednak nie była taka zła opcja? Zawsze jakoś po cichu zazdrościł swobody z jaką szkolne osiłki panoszyły się po korytarzach, nie zwracając kompletnie uwagi na innych, biorąc to, czego chciały i jak chciały. Siła mu imponowała, nie mógł zaprzeczyć. Szkoda tylko, że zaraz odzywał się ten drugi głosik tłumaczący, jak bardzo złe byłoby podobne zachowanie i jak bardzo podle czułby się sam ze sobą. Nie potrafił jeszcze skutecznie połączyć ze sobą tych dwóch punktów widzenia tak, by otrzymać złoty środek, na którym by się odnalazł, ostatnimi czasy coraz częściej i mocniej przeskakując z jednego końca skali na drugi. A to było naprawdę męczące i mąciło w głowie, kiedy najmniej tego potrzebował, mając na głowie nie tylko zbliżające się egzaminy na koniec szkoły, ale całą masę innych obowiązków. Chyba najzwyczajniej w świecie wziął na siebie zbyt wiele, dopiero teraz zauważając, że zaczynało to mieć negatywny efekt tam, gdzie najmniej powinno. Klara nie zasługiwała na to, by zbierać baty za coś, co nie było jej winą. Krzywiąc się mimowolnie, Ben wycofał obie dłonie w kierunku twarzy, splatając razem palce i zasłaniając nimi oczy, jakby chciał przynajmniej na chwilę odgrodzić się od świata. Leżał tylko bez ruchu oddychając szybciej niż zwykle, czując, jak ciało Puchonki usadzonej na jego podbrzuszu ciąży bardziej niż zwykle. Odnalezienie głosu i powiedzenie czegokolwiek nie było łatwe, a już na pewno nie ciche: - Przepraszam – które prawie utknęło Wattsowi w gardle jak niechciana gula, spowodowało nagłą suchość, która zmusiła go do nerwowego oblizania warg i przygryzienia jednej z nich. Musiał odchrząknąć, zanim coś więcej przebrzmiało w powietrzu - Już nie będę. To... To nieważne. I głupie. Przecież nie będzie tłumaczył, że wyznanie Kocham cię od czasów odejścia matki sprawiało mu duży problem, zarówno jego słyszenie jak i mówienie – ciocia i wujek nigdy go od niego nie dostali, zawsze tylko pokazywał, co czuł. Tutaj uważał, że będzie mógł zastosować podobny schemat, ale najwyraźniej się przeliczył i doprowadził do sytuacji dziwacznego impasu, która zapewne nie pasowała żadnemu z nich. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pią 27 Maj 2016, 00:17 | |
| Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się z uwagą, nic nie mówiąc. Patrzyła, jak w zrozumiałym na całym świecie geście odciął się od otaczającej go rzeczywistości i jak walczył z całą gamą uczuć, których nie mogła rozpoznać. Teraz spodziewała się jakiejś goryczy, żalu, może urażonej dumy po tym, jak bezceremonialnie uciekła od jego gwałtownych pieszczot. Zamiast tego dostała jednak... Coś. Coś, czego nie pojmowała. Coś, co w dziwny sposób przypominało poczucie winy. Coś, czego smak przywodził na myśl wstyd, zwykłe zakłopotanie. To jednak brzmiało obco, niemal nienaturalnie w kontekście Bena, którego dotąd dane jej było poznać. Bo przecież Watts się nie wstydził. Na Merlina, poczucia własnej wartości można mu było pozazdrościć i liczyć na to, że kiedyś samemu będzie się w stanie tak się docenić. Przecież Szkot nie miał problemów z własnymi zaletami a wady, które posiadał jak każdy, zwykle potrafił przecież pacyfikować - lub znajdywać im korzystne zastosowanie. Gdzie tu było miejsce na jakieś obawy, na wycofanie? Dusząc ciche westchnienie w sobie bez słowa zsunęła się z jego ciała, ponownie przenosząc się na koc. Siadając na nim, kawałek od Szkota, obciągnęła materiał sukienki tak, by okrył jak najwięcej jej nóg i dopiero wtedy uniosła uważne spojrzenie na swego partnera. Nie chciała być nachalna, nie chciała siłą wydobywać z niego czegoś, czego mógł nie chcieć powiedzieć. Mimo tego zaistniała sytuacja nie była komfortowa dla żadnego z nich i coś trzeba było z tym zrobić, jeśli wciąż mieli mieć nadzieję na spędzenie przyjemnego popołudnia. - Ważne, Ben - powiedziała wreszcie cicho, delikatnie marszcząc brwi. Pozwalając temu stwierdzeniu wisieć przez chwilę w ciężkiej, trudnej do udźwignięcia ciszy, na moment odwróciła swą uwagę od Krukona i sięgnęła po butelkę szampana, której dotąd nie ruszyli. Otworzyła ją zaklęciem, zamiast jednak rozlać potem słodki alkohol do kieliszków, napiła się tak, jak zwykła robić w Irlandii, w towarzystwie swych tamtejszych znajomych - prosto ze sklepowego naczynia. - Przecież widzę, że coś się stało. - Po dwóch niezbyt dużych łykach oblizała wargi, przez moment smakowała pozostałą na języku i ustach słodycz, by wreszcie westchnąć cicho i, odstawiając butelkę ostrożnie, sięgnąć ku jednej z rąk chłopaka. Obejmując jego nadgarstek nie zamierzała się z nim szarpać, mimo to chciała, by rozplótł dłonie i spojrzał na nią... A przynajmniej spróbował. Była jego dziewczyną, tak, ale przecież jeszcze wcześniej, do wielu lat, była też jego przyjaciółką. Może nie najlepszą, może nie niezastąpioną, ale taką, która... Która po prostu była. Nie chciała, żeby musiał się przed nią zamykać. Nie chciała, by musiał dusić w sobie cokolwiek. - Coś po moich słowach. W międzyczasie z wahaniem sięgnęła po truskawkę. Choć jedzenie w tej chwili mogłoby zostać odebrane za wyraz braku poszanowania dla powagi sytuacji, oboje chyba zdawali sobie sprawę, że nie o to chodzi. Żadne z nich nie było dobre w poważnych rozmowach, żadne z nich nie radziło sobie w relacjach międzyludzkich tak dobrze, jak mogłoby się wydawać. Gdyby teraz Annesley siedziała tylko i wpatrywała się w Szkota czujnie, więżąc go swoim spojrzeniem, nic by im to nie ułatwiło. Jeśli jednak odrzeć trochę sytuację ze sztywnych ram, jeśli spróbować choćby upodobnić ją do zwykłej, prostej rozmowy... Może. Może coś z tego wyjdzie. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pią 27 Maj 2016, 12:30 | |
| Wszystko poszło nie tak, jak powinno i to tylko i wyłącznie z jego winy. Umówili się na to spotkanie, przygotowali bardziej niż zwykle... Było miło, naprawdę miło. Przez kilka pierwszych minut, póki Ben nie zaczął swoim zwyczajem sięgać po to wszystko, do czego miał od niedawna prawo, a czego nie potrafił sobie odmówić, wygłodzony w kategoriach zwykłej, ludzkiej czułości. Nic dziwnego, że Claire wtedy zaprotestowała, jakby spojrzał na to przytomniej, wcale by się jej nie dziwił, bo też zaczął zauważać braki w zwykłym byciu obok siebie. Kochana, dobra Klara jednak nie negowała potrzeb chłopaka, na swój sposób dając mu to, czego mógł potrzebować, choć w zupełnie innej formie niż by sobie wyobrażał. Ona myślała, starała się dobierać odpowiednie rozwiązania, znajdować korzystne kompromisy, a on co? Zachowywał się jak ostatni dupek, nie potrafiąc zapanować nad jakimiś kretyńskimi bolączkami, które tak naprawdę nie powinny nikogo obchodzić – bo i dlaczego by miały? To były problemy Bena, tylko i wyłącznie jego, nie istniała potrzeba, by wikłać w nie jeszcze kogoś. Częścią siebie Watts był naprawdę wściekły, gdy Puchonka opuściła swoje dotychczasowe miejsce, przenosząc się na koc, by po kilku chwilach dotknąć jego nadgarstka. I nie, wcale nie miał wtedy ochoty na nią patrzeć, w pierwszym odruchu udając, że nie poczuł delikatnej sugestii. Dopiero po kilku wymruczanych gniewnie słowach, które zostały tak zniekształcone przez szkocki akcent, że nie dało się ich zrozumieć, powoli i niechętnie rozluźnił uścisk palców, pozwalając odciągnąć od swojej twarzy jedną dłoń. Tam, gdzie jeszcze przed momentem osłaniał oczy, skóra była nieco zaczerwieniona, nieprzyjemnie kontrastując z kolorem jego tęczówek, sprawiając wrażenie, że błyszczały jak w gorączce. Przygryzając wnętrze policzka, nie mówił nic przez dłuższą chwilę, trawiąc słowa dziewczyny, która doskonale rozumiejąc, że sytuacja ta nie była w żaden sposób naturalna ani łatwa, udawała, że było odwrotnie, powoli wgryzając się w jedną z truskawek. I może właśnie to, to bezczelne odarcie problemu z płaszcza czegoś wielkiego i strasznego ułatwiło Krukonowi podniesienie się z powrotem do siadu, ubrania z powrotem w porzucony wcześniej sweter i zajęcia do Annesley pozycji nieco bokiem. Złość na samego siebie i na nią wciąż tam była, ale ośmielony wprowadzanymi sztucznie lekkimi nutami Ben wziął ją pod buta, spinając się w odruchu obronnym, ale wreszcie zaczął coś mówić. Do bólu rzeczowo, nie zabarwiając głosu żadnymi uczuciami. - Nie umiem przyjmować takich wyznań ani ich komuś dawać. Przez moich rodziców. Nie dlatego, że oni mi tego nie mówili, tylko że okazały się nic niewarte, kiedy mama nagle odeszła, a ojciec zaczął mnie tłuc – coś wywróciło mu się w żołądku, a sam Watts zdał sobie sprawę, że nie wiedzieć kiedy zaczął nerwowo obracać na palcu sygnet z rodowym herbem. - To tylko tyle. Będę ci pokazywał, co czuję, ale raczej nie oczekuj... Chyba, że to dla ciebie przesądza sprawę i wolisz kogoś normalniejszego. Nie miał pojęcia, skąd wzięły się te ostatnie słowa, ale pojawiły się i naturalnie popłynęły wraz z innymi, uświadamiając Krukonowi jeszcze jedną rzecz – najzwyczajniej w świecie nosił w sobie lęk, że Claire jednak go z jakiegoś powodu zostawi. Dlaczego by nie z tego? Był dobry jak każdy inny. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pią 27 Maj 2016, 14:21 | |
| Obserwowanie walki, jaką Ben ze sobą toczył było doświadczeniem zupełnie dla niej nowym, nietypowym. Nie uwzględniała czegoś takiego w planach na dzisiejsze popołudnie, ale skoro już się w tym miejscu znaleźli, to kim byłaby, gdyby teraz odwróciła się na pięcie i stwierdziła, że nie, nie ma ochoty na podobną dojrzałość? Mogłaby, oczywiście, mogłaby pozwolić Benowi na wszystko, co chciał i dać mu wszystko, po co sięgał, ale wbrew temu, co teraz mogło się Szkotowi wydawać, to nie byłoby dobre rozwiązanie. Tak naprawdę byłoby po prostu bezczelnym zamknięciem się na to, że Watts też jest człowiekiem, nastolatkiem, aroganckim pozostawieniem go z jego problemami. I choć Krukonowi mogło się wydawać, że Claire to właśnie powinna zrobić, że tak byłoby lepiej, to w dłuższej perspektywie to byłoby najgorsze, co mogłaby zrobić. Najłatwiejsze, tak, ale nie najbardziej odpowiednie. A Klara nie szła przecież po linii najmniejszego oporu. Gdyby to robiła, co by to o niej mówiło? Jej miłość można by równie dobrze wyrzucić do śmieci, jeśli wraz z nią nie oferowałaby wszystkiego, co było w niej najlepsze. Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało, Annesley nie uznawała związków niezobowiązujących. Bo co to miało w ogóle znaczyć? Jasne, z Benem było jej nieprawdopodobnie dobrze, zapewne mogło być też jeszcze lepiej, ale ograniczenie się tylko do prostych korzyści byłoby szczeniackie. Przecież chciała Wattsa nie tylko dla jego fizycznej bliskości, ciała, jego dotyku. Co więcej, to była przecież właśnie ta druga rzecz - priorytet miało to, jakim Szkot był, a nie to, co mógł jej dać. I jeśli na jego tożsamość składały się też problemy - jak zresztą w przypadku każdego człowieka - to Claire zamierzała przyjąć także i je, w ramach możliwości pomagając Benowi się z nimi uporać. Teraz więc, niemal wmuszając w siebie truskawkę, która wcale nie smakowała jej tak, jak powinna, z uwagą śledziła zmiany zachodzące w chłopaku by wreszcie, stawiając czoła jego wyznaniu, westchnąć cicho. Nie chciała zalać teraz Wattsa współczuciem, mimo tego nie mogła ukryć tej pierwszej reakcji. Kontrastując rzeczywistość Bena ze swoją, znacznie inną, lepszą, bardziej odpowiednią dla dziecka nie mogła nie odczuć gwałtownego skurczu serca i lekkiego zamglenia wzroku. Musiała jednak coś zrobić. Ocierając ręce z truskawkowego soku o trawę ostrożnie przysunęła się do chłopaka i oparła czoło o jego ramię, potem niepewnie obejmując go w pasie - czy raczej próbując to zrobić, mimo wszystko gotowa, by zabrać ręce, gdyby nie chciał takiej bliskości. Tylko, że przecież... Sądził, że mogłaby chcieć go teraz zostawić. Że mogłaby machnąć ręką i stwierdzić, że nie chce żadnych trudności. Przecież musiała mu pokazać, że jest inaczej. Przecież musiała go zapewnić, że nie jest kimś tak żałośnie niedojrzałym. - Nie chcę nikogo innego - stwierdziła więc stanowczo, bo jeśli czegokolwiek była bardziej absolutnie pewna, to właśnie tego. - Co więcej, jeśli sam kazałbyś mi odejść, myślę, że musiałbyś się dobrze postarać, żeby mnie odpędzić. - Uśmiechnęła się blado. Wymuszony żart był głupiutki, ale Annesley nie bardzo wiedziała, od czego ma zacząć, jakich słów ma użyć. - Nie musisz mi nic mówić, Ben. - Gdy wreszcie zdecydowała się na poruszenie tej zasadniczej kwestii, robiła to niepewnie, ostrożnie. I choć powyższe stwierdzenie nie było do końca prawdą - każda panna chciała przecież usłyszeć od swego mężczyzny tę najprostszą, najbardziej ujmującą deklarację - to nie było też kłamstwem. Claire była gotowa na ustępstwa. Nie zamierzała zmuszać Wattsa do czegokolwiek, co w jakiś sposób sprawiało mu ból. - Ja też mogę... Mogę zachowywać słowa dla siebie, jeśli tak wolisz - kontynuowała więc cicho, mówiąc bardziej do męskiego ramienia, bo też ta deklaracja nie była dla niej łatwa. Dla niej słowa były niezwykle ważne, stanowiły istotny sposób wyrażania swych uczuć. Nie umiała robić tego dobrze, ale próbowała, bo tak wyrażała się lepiej. Dla niej to czyny były trudne. - Nie chcę, żebyś musiał... Żeby było ci przy mnie źle. Nie będę cię do niczego zmuszać. Nie chcę niczego na siłę - zawahała się. - Ale nie chcę też, żebyś musiał przede mną uciekać. Żebyś musiał... Żebyś dusił wszystko w sobie, Ben. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sob 28 Maj 2016, 12:29 | |
| Czuł się źle z faktem, że przez jego dziwaczne, niepotrzebne skrzywienie to z założenia miłe spotkanie przebiegało tak źle. Bo było źle, nikt nie byłby teraz w stanie wytłumaczyć Wattsowi, że nie, a jego bolączki podpierały solidne fundamenty zamiast wymyślonych problemów. Jak można przecież tak pozwolić wydarzeniom z przeszłości wpływać na teraźniejszość? Chłodny, analityczny umysł wymazywał wagę czegoś tak głupiego, a empatia zaraz z powrotem jej dodawała, wywołując w głowie Bena chaos, którego tak nie lubił. Chaos nie był dobry, odbierał jasność i skupienie, zmieniając człowieka w cień snujący się z kąta w kąt. A on zdecydowanie nie chciał być cieniem. Najbardziej zaskakujący z tego wszystkiego pozostawał fakt, że Claire nie uciekała i nie skreślała Szkota, choć któryś raz z kolei jego charakter sprawiał problemy – miała cierpliwość godną świętej, raczej niewiele dziewcząt pozostałoby w jego otoczeniu, nie widząc w danej chwili, jakie mogły mieć z tego korzyści. To, że znali się tak długo, a wcześniej przyjaźnili robiło przeogromną różnicę, największą i najbardziej istotną w kontekście związku. Wstyd się do tego przyznawać, ale od kiedy dostał przyzwolenie, by traktować Annesleyównę inaczej, część tych faktów uciekła mu z głowy – a przecież bycie ze sobą nie opierało się tylko i wyłącznie na spaniu w jednym łóżku, dzieleniu miejsca i pocałunków. Ktoś, z kim miałeś zostać przez całe życie, musiał być kimś, z kim mogłeś sobie to życie wyobrazić, kto wyciągałby cię w górę, a nie popychał ku ciemnemu dnu jak kula uczepiona u nogi. Czy właśnie nie to próbowała robić Claire? W obliczu problemów chwytać rękę Bena i pokazywać mu drogę do światła, zamiast pozostawiać go samego w cieniu? I jak się odwdzięczał? Chciał cofnąć swoje ostatnie słowa, bojąc się, że dziewczyna skorzysta z zaproszenia i oznajmi, że w takim razie już się nie będzie męczyła i znajdzie sobie kogoś, kto będzie w stanie powiedzieć jej jedno proste wyznanie. Obracał tylko srebrny sygnet w nabytym niedawno nawyku, czekając na jakąś reakcję ze wzrokiem wbitym w bliżej niedookreślony punkt. I jeśli odetchnął bezgłośnie z ulgą, kiedy poczuł ciepło Puchonki bliżej siebie, jej ręce formujące uścisk, to nie dbał o to, czy wyglądał w tamtej chwili żałośnie. Klara nie uciekła i tylko to się liczyło, bo mimo całej buty i arogancji, jakie Ben potrafiłby wykazać, twierdząc chłodno, że nie potrzebował nikogo, by funkcjonować, nigdy tak naprawdę nie chciał zostać zupełnie sam. Ani drgnął, słuchając przytłumionych nieco słów, ale z każdym kolejnym działały jak balsam na duszę, sklejając część drobnych, potrzaskanych kawałeczków, upychając gotowy element z powrotem na właściwe miejsce. Jej zaangażowanie było jednocześnie zaskakujące i rozczulające, ciepłe jak słońce, pod którym można się wygrzewać. I chociaż Ben wcale nie chciał opowiadać tego dnia rzeczy nieprzyjemnych, o tyle świadomość, że mógłby to zrobić, nie kryjąc niczego w sobie, jak miał w zwyczaju, rozlewała w nim słodki spokój, uspokajając brzęczenie jakie pojawiło się w głowie. Sięgnął powoli po dłoń Puchonki leżącą gdzieś na jego brzuchu i lekko splótł ich palce razem, bardziej w pieszczocie niż desperackim chwycie. - Na razie tak. Kiedyś się nauczę, bo chcę ci je powiedzieć bez wzdrygania się – wymamrotał, odrywając wreszcie wzrok od wyjątkowo nieinteresującego kawałka trawy, by przelotnie zerknąć na czubek rudej głowy przytulonej do swojego ramienia. - Jesteś niesamowita, wiesz? Powinnaś wiedzieć. Nieważne jak, cieszę się, że jesteś obok. Nawet jakbyśmy mieli być znowu tylko przyjaciółmi. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sob 28 Maj 2016, 12:30 | |
| Udzielanie pomocy było dla Klary czymś tak naturalnym, jak oddychanie - przynajmniej do czasu zniknięcia Gallagherów i późniejszej, zaskakującej i nieprawdopodobnie ciężkiej separacji z Wattsem. Do tego momentu Annesley nigdy nie odmawiała dobrego słowa czy czynu, jeśli tylko w jakiś sposób miało to komuś poprawić nastrój czy ułatwić wykonanie jakiegoś zadania. Nawet dla obcych gotowa była rzucić w kąt własne zajęcia po to, by znaleźć się obok potrzebującego, przytulić, wyszeptać do ucha jeśli nie rady, to przynajmniej kilka ciepłych słów wsparcia. Na bok spychała swoje własne zmartwienia po to, by zrobić miejsce dla problemów innych, by udźwignąć je na swych drobnych barkach i tym samym sprawić, że kolejna osoba będzie szczęśliwsza. Wbrew pozorom, Claire była dość silna, by dźwigać na plecach bagaż zebranych od innych ludzi przykrych doświadczeń i gdyby nie to, że jej własne zmartwienia nagle wykroczyły poza skalę jej wytrzymałości, prawdopodobnie nigdy nie zrezygnowałaby z przyjętej samodzielnie roli wsparcia. Branie na siebie czyichś kłopotów nigdy nie ciążyło jej tak, jak mogło czy wręcz powinno i było naprawdę niską ceną za radość, którą można było dostrzec później, gdy komuś rzeczywiście robiło się lżej. To dla tego powracającego błysku w spojrzeniu, dla początkowo nieśmiałych uśmiechów i dla stopniowo rozluźniającej się postawy Klara robiła to wszystko. Jej zdaniem nikt nie powinien być smutny i skazany tylko na siebie, jeśli więc mogła coś z tym zrobić, to robiła. Oczywiście, potem się to zmieniło, bo nagle na stos dźwiganych na barkach ciężarów spadł ten największy, najmasywniejszy, łamiący kręgosłup. Wszelkie chęci pomagania innym wyparowały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pozostawiając Klarę z pustką w miejscu dotychczasowej empatii i egoizmem tam, gdzie zwykle trzymała współczucie. I jakkolwiek stan ten był tymczasowy - teraz, gdy wszystko się unormowało, Claire znów gotowa była nieść swój uśmiech każdemu, kto by za nim zatęsknił - to dopiero teraz Annesley zaczynała sobie tak naprawdę przypominać, co to znaczy przy kimś być. Fakt, że powrót dawnej, cierpliwej i pełnej zrozumienia, ale też gotowości do walki z problemami postawy miał miejsce właśnie w tej chwili, u boku Bena, nie był przypadkiem - w końcu to Krukon był jej najbliższym, a przez to najbardziej zasługującym na to, by Klara ponownie zaoferowała swe barki, przejmując część dźwiganego przez chłopaka ciężaru. Bo choć w tym momencie była już gotowa służyć podobnym wsparciem także innym, to jej bezinteresowność i ufność nigdy tak naprawdę nie miała być tak nieograniczona, jak niegdyś. Sztywne ramy zamknęły te cechy w granicach rozsądku sprawiając, że choć Claire była gotowa do poświęceń, to już nie dla wszystkich, nie dla każdego, kto mógłby o to poprosić, tego potrzebować. Ale Ben? Ben był jedną z tych osób, dla których nadal zrobiłaby wszystko, absolutnie wszystko i to raczej nigdy nie miało się zmienić. Na decyzję Szkota skinęła lekko głową, przy jego kolejnych słowach uśmiechając się blado. Mimowolnie gładząc kciukiem fragment jego dłoni, którą splótł z jej własną, odchyliła lekko głowę i przekrzywiła ją na wzór zaciekawionego zwierzaka. - Wiem - zapewniła cicho z wyczuwalnym rozbawieniem. To nie tak, że była arogancka, albo że skromność była jej obca. Pozornie bezczelne stwierdzenie było tak naprawdę tylko żartem, bo Claire wcale nie uważała, by była aż tak szczególna. Zdolna, bystra, ambitna bardziej od swych rówieśników - jasne, to tak. Ale Ben nie mówił przecież o tym, więc poczucie własnej wartości w tym momencie nie miało nic do powiedzenia. - Ja również nie chcę, żebyśmy musieli kiedykolwiek znów... Żebyś nie mógł być obok. Ten jeden raz ostatnio był wystarczający. To i tak było już nazbyt wiele. - Uśmiechnęła się smutno i ponownie przytuliła policzek do chłopięcego ramienia. - Nie zostawiaj mnie Ben, nie zostawiaj nawet wtedy, kiedy ci się znudzę lub po prostu znajdziesz kogoś, kto będzie kochał cię lepiej. Nie zostawiaj mnie, bo ja na pewno tego nie zrobię. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Sob 28 Maj 2016, 21:52 | |
| Empatia była jedną z tych rzeczy, które niezaprzeczalnie łączyły Claire i Bena. Oboje świetnie wyczuwali emocje innych ludzi, dostrzegali drobne drgnięcia i gesty, jakie zwykle umykały mniej spostrzegawczym osobom i potrafili je interpretować w kontekście samopoczucia, oboje też chętnie pomagali innym – na różniące się od siebie sposoby, ale jednak. Tam, gdzie Puchonka ofiarowała dobre słowo i szeroko pojęte wsparcie psychiczne, tam Krukon odciągał myśli od emocji, ukierunkowując je ku rozwiązaniu problemu i praktyce. Empatia bywała niestety nie tylko błogosławieństwem, ale często też przekleństwem, zmuszając czasem by odwracać wzrok i nie pakować się w kłopoty, które mogły do nich nie należeć, w zamian zatruwając myśli obrazem czyjejś zrozpaczonej twarzy. Potrafiła wynosić i ciągnąć w dół, pomóc wzrastać i przydawać zmartwień. Być może dlatego, pozornie tak różni, w pewnym momencie zrozumieli się tak dobrze, dzieląc swoimi odmiennymi stanowiskami i nie wiedzieć kiedy tworząc więź, która dla postronnego obserwatora wydawałaby się anomalią. Bo jak to tak, słodka Puchonka z sercem na dłoni i chłodny, zwrócony ku logice Krukon? Jak dobrze, że pozory potrafiły tak bardzo mylić. Choć zażenowanie i wstyd z powodu własnej postawy nie chciały zniknąć, wobec słów i obecności Claire zdały się nieco ucichnąć, utracić w tej chwili na ważności i zwinąć w kłębki gdzieś w cieniu. Przyzwyczajony do radzenia sobie ze wszystkim samemu, upychania myśli po kątach i nie wracania do nich już nigdy, nagle był uczony, że jeśli tylko dzieliło się słowami z odpowiednią osobą, wcale nie musiało być tak ciężko. Może wyrobił sobie mechanizmy, które gwarantowały przetrwanie w pojedynkę, to jednak pokazanie, że samotność nie należała do konieczności, otwierało powoli pewne drzwi w krukońskiej głowie. Z kimś było lepiej, było lżej. A obawa, że zaufanie pokładane w Annesley mogło zostać zdradzone? Pojawiła się tylko na kilka sekund, nim została zdmuchnięta jak świeca – być może przedwcześnie i naiwnie, ale Ben nie dbał o to. Chciał zrobić ten krok, pozwolić komuś zabrać cegiełkę ze swoich barków i zobaczyć, co z nią zrobi. Ciepło dłoni, którą trzymał, było przyjemne – nie w sposób, który rozpalałby dzikie pożądanie, po prostu było i nigdzie się nie wybierało. Uchwycając wzrok Claire, uśmiechnął się lekko, gdy z wyraźnym rozbawieniem potwierdziła, że tak, istotnie wiedziała wszystko o swojej wyjątkowości, nim powróciła do rzeczy istotniejszych, ale o wydźwięku tak szczerym oraz przykrym, że Szkota zabolało serce. - Nie musimy się rozdzielać, jeśli nie chcemy, a to co działo się ostatnio... Tak, było trudne – przytaknął, przełykając mocniej ślinę, gdy poczuł suchość w gardle. Prośba, która moment później przebrzmiała w powietrzu sprawiła, że poczuł kaskadę dreszczy zbiegających w dół kręgosłupa, a w uszach zaczęło cichutko dzwonić. - Klara. Słońce – zaczął, mając nadzieję, że nie miał tak schrypniętego głosu, jak mu się wydawało. Przesunął nieco ramię, o które opierała się Puchonka, obejmując ją i przygarniając do siebie w sposób o wiele mniej gwałtowny niż wszystko, co robił ostatnimi czasy. Przytulając policzek do boku jej głowy, po prostu trzymał dziewczynę, nie próbując brać nic więcej. - Czekałem na ciebie. Nie chcę żadnej innej – wydusił z trudnością, jakiej się nie spodziewał, zaraz zaciskając powieki. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Nie 29 Maj 2016, 11:49 | |
| Poważne rozmowy były trudne. Przyznawanie się do jakiejkolwiek słabości było trudne i branie na siebie czyichś problemów też wcale nie było przyjemne - satysfakcjonujące później, gdy udało się z nimi coś zrobić, ale w danym momencie wcale nie łatwe. Trudno było odkrywać najwrażliwsze nuty, nawet przy kimś, kto był ci tak bliska. Tak, empatia - choć manifestowana na różne sposoby - ewidentnie była cechą wspólną Klary i Bena, ale dzielenie się nią wciąż pozostawało wyzwaniem. Może odrobinę lżejszym do udźwignięcia niż w przypadku osób zupełnie obcych, ale nadal wymagającym. Częściowe wycofanie Wattsa i jego spięcie nagle stało się znacznie bardziej zrozumiałe - wystarczyło, by rozmowa zaczęła schodzić na coraz dojrzalsze tony, by Claire zaczęła czuć się tak samo... Nie źle, na pewno nie, ale po prostu w jakiś sposób niekomfortowo. Jak w sytuacji zupełnie nowej, trudnej, ale jednocześnie długo wyczekiwanej. Gdy Szkot przygarnął ją, bez słowa wtuliła się w jego bok i przymknęła oczy. Tematy mogły ciążyć, uporanie się z nimi mogło wymagać szczególnego wysiłku, ale bliskość, ta zwykła, nieprowokująca w żaden sposób bliskość była po prostu miła, cudownie przyjemna. To, że jedną z dłoni ułożyła w międzyczasie na krukońskim udzie to był odruch - ale w tym momencie w żaden sposób nie sygnalizujący konieczności wycofania się na czysto fizyczną, znacznie prostszą płaszczyznę. Gest czułości, nie pożądania - o tym właśnie w tej chwili należało mówić. Po cichym zapewnieniu Szkota drobna dłoń drgnęła jednak wyraźnie a Annesley potrzebowała całej siły woli, by zostawić ją na miejscu, nie zabrać w geście, który z pewnością zostałby zinterpretowany źle, zupełnie nieodpowiednio. Bo wycofanie się po podobnym stwierdzeniu nie było reakcją spodziewaną, prawda? Nagła ucieczka zbyt łatwo mogłaby zostać odebrana jako wyraz niechęci, mocno kontrastujący wprawdzie z jej dotychczasowymi słowami, ale jednak obecny. Nie o to jednak chodziło, zupełnie nie o to. W Claire, choć łasej na komplementy jak każda dziewczyna, znów odezwał się wstyd, zakłopotanie, którego nie umiała tak po prostu zwalczyć. Ponadto tym razem rozrósł się on do takich rozmiarów, że nim Puchonka zdążyła się zorientować, w jej głowie zagościła już na dobre przykra, ale solidna myśl: nie zasługuję na niego. Bo czyż nie było tak? Już po samych wcześniejszych perypetiach, po dość bezceremonialnym obejściu się z jego uczuciami, po odtrąceniu go w sposób bezczelny i do reszty arogancki - już po samym tym powinna zostać skreślona, wyłączona z listy potencjalnych partnerek. To nic, że wtedy byli młodsi, bardziej naiwni i mniej oswojeni z delikatnością ludzkich uczuć. To nie było żadne usprawiedliwienie, drugiemu człowiekowi, niezależnie od wieku, nie powinno się robić takich rzeczy. A ona zrobiła i, co więcej, przez długi czas była przekonana, że to najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć. I że późniejsza relacja była taką świetną, taką bezproblemową, łatwą i przyjemną. Do tego zaś dochodził już standardowy brak przekonania co do własnej atrakcyjności, który, choć delikatnie naruszony przez zainteresowanie Bena, wciąż był na miejscu i wciąż odzywał się w najmniej odpowiednich sytuacjach. Tak jak teraz, gdy było miło, było dobrze, ale jednak Claire musiała zyskać kolejny argument dla myśli, że tak naprawdę to nie ona powinna być u boku Szkota, że chłopak... Że mógłby znaleźć sobie inną. Atrakcyjniejszą. Być może w ogóle lepszą. - Nie... Nie rozczarowałeś się? - Jej pytanie było tak ciche, że gdyby znajdowali się choćby o dwa, trzy centymetry dalej od siebie, trudno byłoby je wyłowić. Jak jednak miała zadać je głośniej? Przecież za tymi kilkoma słowami kryły się jej największe lęki. To, że po pierwszym odurzeniu Ben otrzeźwieje, oprzytomnieje i stwierdzi, że jednak nie tego chciał. Że rzeczywistość w żaden sposób nie oddaje tego, czego pragnął, a obrazy będące dotąd motywacją do czekania, do walki o to, by znaleźć się obok - że to po prostu twory wyobraźni, znacznie bardziej satysfakcjonujące od tego, co ostatecznie dostał. Puchońskie serduszko kuliło się w dziewczęcej klatce piersiowej za każdym razem, gdy Annesley natykała się na tę myśl i za każdym razem, gdy myśl prezentowała się jako całkiem prawdopodobna. Bo przecież to możliwe. Przecież ona naprawdę... Naprawdę nie była ideałem. To, że mogła trzymać Bena za rękę, że mogła przytulić się do niego i że to jej kradł pocałunki na korytarzu, niezależnie od liczebności uczniowskiej braci w pobliżu - to było oszałamiające nie tylko dlatego, że było przyjemne, ale także ze względu na kontrast, który spostrzegała Klara. Szkot był świetny. Był dokładnie takim, o jakim mogły marzyć jej rówieśnice. Ale był jej, nie innych. Jej. Jak to możliwe? - Na pewno miałeś jakieś swoje wyobrażenia, których ja... Które... Które mogły być lepsze. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pon 30 Maj 2016, 16:50 | |
| Jakkolwiek trudna nie okazywała się z chwili na chwilę ta rozmowa, Ben nie mógł powstrzymać podskórnego uczucia dumy pojawiającego się wraz z pojmowaniem, że rozmawiali o swoich problemach jak dorośli. A przynajmniej się starali, zamiast sięgać po nie prowadzącego do niczego zagrania uwzględniające uparte milczenie, obracanie kota ogonem czy obrażanie się, do których tak chętnie sięgały przecież nastolatki w ich wieku. Swego rodzaju emocjonalne znużenie ciążyło w dziwny, satysfakcjonujący sposób. Szkot odetchnął cicho, rozchylając zaciśnięte mocno powieki, gdy ciepłe, miękkie ciało Puchonki po prostu przylgnęło do jego boku, nie próbując się uwolnić – nie sądził, by zwykłe trzymanie jej w ramionach miało mu się kiedykolwiek znudzić. Nie, kiedy odnosił wrażenie, że wraz z jej drobną posturą trzymał wszystko, czego mógł kiedykolwiek chcieć – ale czy tak nie było zawsze? Czy nie wiedział, że tak musiało być od dnia, w którym zdał sobie sprawę, że młodziutka wówczas Annesley oswoiła go tak, jak oswaja się dzikie zwierzę? Nie użyła do tego ani grama siły, zakradła się tylko tylnymi drzwiami do serca Krukona i tam wymościła sobie miejsce. Już wtedy wiedział, że potrafiłby zrobić dla niej wiele, bojąc się, że mogłaby to kiedyś wykorzystać, jeśli zorientuje się, jaką ma nad nim władzę. Teraz nie było już strachu, jedynie zgoda na to, co mogłoby się stać, bo gromadzone tak długo uczucia wreszcie miały miejsce, by się pokazywać. Pytanie, które cicho zadała Irlandka, prawie umknęło Wattsowi – musiał dać sobie chwilę, by w pełni zrozumieć jego znaczenie, choć nie miał pojęcia, po co się w ogóle pojawiło. Rozczarowanie? Wyobrażenia będące lepsze niż rzeczywistość? No dobrze, może samczy umysł Bena lubił podsuwać mu obrazy niekoniecznie dwuznacznych sytuacji o różnym stopniu przyzwoitości, w których bardzo wyraźnie znajdowała się Claire i pod tym względem może na razie nie wszystko było tak, jak wyobrażał to sobie Krukon, ale poza tym? W konfrontacji z dotknięciem i przeżywaniem czegoś naprawdę, zdążył niemal zapomnieć o tym, co sobie wyobrażał. Nigdy nie wymagał wiele dla siebie, zawsze był też zdumiony faktem, że ktoś zrobił coś dla niego. - Ale dlaczego miałem się rozczarować? – spytał, podnosząc jedną z rąk i lekko odgarniając za ucho dziewczyny pasmo rudych włosów. - Nie wiem, co ci się teraz kręci po głowie, ale zapewniam cię, że to jaka jesteś, to wszystko czego chciałem. Albo będzie za jakiś czas, bo musimy się jeszcze pokłócić o różne rzeczy – dodał, próbując powiedzieć ostatnie zdanie jako żart. Wyszło mocno dyskusyjnie. Dopiero myśl, która przyszła chwilę później, rozproszyła nieco niezrozumienie Szkota, nakierowując go ku wspomnieniu ze spotkania w starej bibliotece, gdy Annesleyówna spytała o pewne artykuły z szkolnej, plotkarskiej gazetki, wyraźnie rozdrażniona tematem Bena i innych dziewcząt. - Chyba nie myślisz o tym, o czym ostatnio rozmawialiśmy? Te bzdury z Lustra... |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pon 30 Maj 2016, 19:48 | |
| Chwila ciszy jaka rozdzieliła zadane przez nią pytanie od odpowiedzi Bena w zupełnie irracjonalny sposób podsyciła obawy Puchonki. Całkiem na poważnie biorąc możliwość bycia rozczarowaniem i nie tak znowu do końca spełnieniem wszystkich tęsknot Krukona w kontakcie z wahaniem chłopaka zinterpretowała je po swojemu, czyli po prostu jako wodę na młyn jej niepewności. I jakkolwiek bardzo starała się ukryć to, w jaki sposób cała aktualna sytuacja na nią działała, wstrzymany na chwilę oddech był znakiem zdecydowanie zbyt wyraźnym. Mimo tego sama Annesley udawała, że nic podobnego nie miało miejsca - żadnego chwilowego zatrzymania rytmicznej pracy płuc, żadnego krótkiego zawieszenia szaleńczej galopady puchońskiego serca, wreszcie żadnych jeszcze intensywniejszych, jeszcze bardziej czerwonych rumieńców. Uparcie to wszystko zignorowała, zwracając uwagę tylko na lekkie zmarszczenie własnego noska i lekko zakłopotany uśmiech, jaki wykwitł na jej drobnej twarzyczce po słowach Szkota, po jego zapewnieniach i próbie żartu. - Rzeczywiście, tego jeszcze nie przechodziliśmy - przytaknęła ze spokojnym rozbawieniem na ten ostatni, co do niewątpliwego komplementu Bena nie znajdując odpowiednich słów komentarza. Pewnie wystarczyłoby po prostu podziękować, ewentualnie odwdzięczyć czymś równie miłym - Klara jednak tak nie umiała. Może nie było to jakoś szczególnie trudne, z pewnością łatwiejsze od pozbycia się tych wszystkich durnych, zupełnie niepotrzebnych wątpliwości, tym niemniej w tej chwili nawet to ją przerastało. Zresztą, gdyby nawet chciała podjąć wyzwanie, gdyby zamiast czerwienić się tylko chciała spróbować zareagować lepiej, mniej żałośnie, to i tak nieszczególnie miałaby ku temu okazję. W jednej chwili bowiem do jej własnego wahania dołączyło się także nowe, znacznie bardziej nieprzyjemne i w jakiś sposób niebezpieczne wahanie Bena, z którym trzeba było sobie poradzić. Bo przecież Lustro nie miało tu nic do rzeczy... No, prawie. - Nie, nie - zaprotestowała jednak najpierw stanowczo, bo akurat kwestia innych kobiet Wattsa była dla niej zamknięta. To znaczy, jasne, gdzieś w tyle głowy nadal miała świadomość, że to w pewien sposób - w jej osobistym przekonaniu - jej rywalki, panny, z którymi siłą rzeczy będzie porównywana, ale nie miało to już takiego znaczenia. Zresztą, w bibliotece też nie było tak ważne, jak mogło wyglądać. Po prostu wtedy trochę ją poniosło, a niepotrzebny komentarz zbyt dobrze splótł się z wątpliwościami. A teraz... Teraz. Teraz wyglądało to odrobinę inaczej. - Tamto... To było głupie, a ja nie popełniam dwa razy tego samego błędu - mruknęła cicho zerkając na Wattsa. To duże uproszczenie, jakim teraz się posłużyła, nie mogło dotyczyć całego jej życia, to oczywiste, w kwestii nieszczęsnego tematu niegdysiejszych partnerek (lub nie) Krukona jak najbardziej miało zastosowanie. Wyrwała się z wywiadem raz i po raz drugi nie zamierzała, nie czuła potrzeby. - Chodzi mi bardziej o to, że... - Zawahała się na moment, a z jej usteczek wyrwał się krótki, pełen zażenowania śmiech. - Co ty we mnie widzisz, Ben? - Jedno proste pytanie, a ile rzeczy pozostawionych w domyśle! Bo przecież w tym kontekście Lustro miało przecież coś do powiedzenia. Podsuwało przecież nazwiska do porównania. I jeśli Szkot jeszcze lub już tego nie robił - nie zestawiał jej z innymi pannami, nie szukał cech wspólnych i tych je różniących - to Klara robiła to za niego. Stawiała się więc obok Aristos, sióstr Fimmel i właściwie każdej innej dziewczyny, która w jakikolwiek sposób mogła zwrócić uwagę Bena. Stawiała się obok i niemiłosiernie wytykała sobie wszystkie możliwe niedociągnięcia. Nie tak atrakcyjną figurę jak u tej, nie tak nieskazitelną skórę jak u tamtej. Pojedyncze blizny - zdobycze radosnego życia na wsi - i czupryna, która mało kiedy miała cokolwiek wspólnego z finezyjnymi, eleganckimi fryzurami. Spodnie zamiast sukienek, o numer za duże bluzy lub swetry w miejscu opinających kształty topów. Claire rejestrowała każdą różnicę i bez serca wskazywała palcem każde swoje uchybienie, komponując z nich zestaw przemawiający za tym, ze jej związek z Benem, to, że Szkot ją chciał, że tyle na nią czekał - że to po prostu abstrakcja. Coś zbyt pięknego, by mogło trwać dłużej niż chwilę. I bała się tego. Bała się, że może mieć rację. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... Pon 30 Maj 2016, 22:40 | |
| Nie rozumiał, skąd to nagłe napięcie, które pojawiło się w powietrzu, jak drobiny elektryczności tuż przed nadchodzącą burzą i dlaczego jeśli się skupić, dało się wyczuć świeży zapach ulewy. Czy powiedział lub zrobił coś nie tak? Benowi wydawało się, że po swojej niekoniecznie przyjemnej wpadce z zacięciem wobec słów kocham cię nie mógł już zrobić nic gorszego, ale może... Może czegoś nie zauważył, pogarszając sytuację? Niepotrzebnie przypominał Lustro i związane z tym nieporozumienie? Dłoń, którą głaskał delikatnie włosy Irlandki na krótki moment zatrzymała się, by zaraz powrócić do wcześniejszego zajęcia. Kiwnął lekko głową, gdy zapewniła, że nie o to się rozchodziło, rozluźniając spięte nieco ramiona – podświadomie szykował się już najwyraźniej do kolejnej spowiedzi, do naprostowywania spraw nie mających zbyt wiele z rzeczywistością. Byłby w pewnym sensie rozczarowany, gdyby Klara podniosła ten sam temat co ostatnio, bo po jednej rozmowie Ben uznał go za zamknięty – co tu należało więcej dodawać? Napotykając spojrzenie Puchonki, uśmiechnął się lekko, tak zwyczajnie, ze swego rodzaju leniwym zadowoleniem – oczywiście, że dwa razy nie popełniała tych najgorszych, kardynalnych błędów, bo gdyby było inaczej, nie mógłby teraz siedzieć obok niej. Nie komentując jeszcze niczego, przekrzywił głowę, swoją nieustanną uwagą zachęcając dziewczynę do mówienia. Słuchanie innych było tym, czym Watts niejako mógłby się poszczycić, wpisać w CV i brylować tą umiejętnością na salonach, bo kto tak naprawdę przysłuchiwał się cudzym słowom, nie czekając tylko na przerwę, by koniecznie wtrącić coś od siebie? Właśnie taki Ben. Słuchał, poznawał i zapamiętywał, często zaskakując potem pamięcią o jakichś pozornie niepotrzebnych detalach. … ale takiego pytania zdecydowanie się nie spodziewał. Nie spodziewał, no bo dlaczego Claire miałaby się dopytywać, co w niej widział, skoro za każdym razem okazywał jej tylko i wyłącznie przywiązanie i adorację? - Co w tobie widzę? – powtórzył więc, upewniając się, że aby na pewno dobrze usłyszał, wyraźnie czując, jak brwi podjechały mu nieco w górę, a oczy rozszerzyły w niedowierzaniu. Czerwień na policzkach była wystarczającą odpowiedzią, że tak, Annesleyówna wcale nie żartowała i pytała jak najbardziej na serio. Tylko skąd się to mogło wziąć? Jeśli chciała usłyszeć komplementy, wystarczyło poprosić, zamiast posługiwać się tą dziwną, niezrozumiałą techniką podchodów. - Jesteś mądra, w lot pojmujesz subtelności, które umykają innym. Starasz się ze wszystkich sił, jeśli ci na czymś zależy – mimo niezrozumienia i pewnego zawahania, czy właśnie nie oblewa jakiegoś ważnego testu, zaczął wyliczać - Masz dużo serca dla innych, czasem może nawet trochę za dużo. Lubię jak się śmiejesz, nos ci się wtedy tak uroczo marszczy. Mogę siedzieć z tobą w ciszy i nie mam wrażenia, że muszę mówić, bo inaczej świat się skończy. Nie miał pewności, czy o to chodziło, ale wszystko co powiedział, było prawdą – nie mógł nic zarzucić w tej chwili swojej szczerości. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: lustereczko, powiedz przecie... | |
| |
| | | | lustereczko, powiedz przecie... | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |