Wąska, wykładana kocimi łbami dróżka prowadząca z Hogsmeade do Wrzeszczącej Chaty urywa się pod zniszczonymi, drewnianymi drzwiami, które sprawiają wrażenie, jakby miały się rozpaść pod najlżejszym dotykiem. Okolica domu wydaje się bardziej zarośnięta i ponura niż kilkanaście metrów wcześniej, zapewne za sprawą górującej nad wszystkich rudery o bardzo złej reputacji.
Franz Krueger
Temat: Re: Przed wejściem Wto 18 Mar 2014, 16:17
Siedział właśnie w swoim dormitorium, kiedy do jego rąk wleciała koperta wyrzucona z dzioba przez sowę, która wleciała do pomieszczenia przez otwarte okno. Nastolatek niecierpliwie rozpieczętował i list i oddał się lekturze, która wprawiła go w niemałe zaskoczenie. Łacińska sentencja i krwawa czcionka nie mogła bowiem oznaczać niczego dobrego. Chłopak przez chwilę zastanawiał się czy powinien zignorować wiadomość czy jednak udać się we wskazane w liście miejsce. Nie mógł być przecież do końca pewien czy to nie jakiś głupi żart, jednak kwestia pozostawienia bez odpowiedzi wezwania, które mogło płynąć od samego Voldemorta wydawało się jeszcze głupszym pomysłem. Krueger nie chciał nawet myśleć o tym, jakie mógłby on nieść za sobą konsekwencje. Wyciągnął więc tylko zza paska swoją różdżkę i zapalił jej końcówkę, niszcząc kopertę i jej zawartość, po których po chwili pozostał już tylko popiół. Dziś o wschodzie słońca, wybiła jego godzina – te słowa cały czas krążyły po głowie Ślizgona, nie dając mu zasnąć. Franz nie mógł zasnąć, więc krążył bezsensownie po pokoju, próbując rozgryźć informacje, które otrzymał. Nawet nie znał nadawcy. Szlag by to trafił. Upewnił się tylko czy wszyscy smacznie śpią, a gdy dochodziła już odpowiednia pora, sięgnął po czarny płaszcz, który skurczył za pomocą zaklęcia i schował do kieszeni. Wiedział, że spotkanie z kimkolwiek na terenie szkoły w takim stroju wzbudziłoby podejrzenia. Westchnął tylko ciężko, opuszczając dormitorium, modląc się przy tym w duchu, aby nie trafić ani na Filcha, ani na jego kotkę, ani co gorsza któregoś z nauczycieli, który nie dość, że wysyłałby go z powrotem do pokoju wspólnego, to jeszcze zadawałby niewygodne pytania. Na szczęście jednak, korytarze szkolne okazały się opustoszałe. O ile w środku nocy dało się jeszcze czasem spotkać jakiegoś nieprzestrzegającego regulaminu ucznia, tak niemal nad ranem wszyscy zmęczeni leżeli już w swoich łóżkach, próbując zaznać snu przed męczącymi zajęciami. Franz nawet nie wiedział czy tego dnia na nie dotrze. Nie wiedział, co go czeka, co w pewnym sensie wzbudzało w nim obawy i ten rodzaj przerażenia, który jednak nie cofał go przed nieznanym, a wręcz przeciwnie, motywował do działania. Chłopak jeszcze pod osłoną mroku opuścił Szkołę Magii i Czarodziejstwa, udając się w sam głąb Hogsmeade, gdzie dopiero nałożył na siebie czarny płaszcz, a twarz zakrył szerokim kapturem. Mijał kolejne uliczki, na których nie spotkał żywej duszy, co zdecydowanie nie poprawiało mu nastroju. Nie miał bowiem na czym się skoncentrować, a przez to cały czas rozmyślał o tym, kogo spotka na miejscu wskazanym mu w liście. Jego spojrzenie padło na dłużej na szybę Miodowego Królestwa, którego nastrój tak kontrastował z tym, co najprawdopodobniej miało mu się dzisiaj przydarzyć. Wreszcie Niemiec dotarł pod budynek, który nie cieszył się zbyt dobrą sławą. Nic dziwnego zresztą, skoro wyglądał tak odrażającego, a nad nim unosiła się jakaś dziwna aura przestrzegająca nieproszonych gości przed tym, aby czasem nie zdecydowali się przekroczyć progu tej obskurnej chaty. Wzrokiem starał się odnaleźć jakąś wskazówkę albo osobę, która wyczekiwała jego przyjścia. Nie widział jednak nic, co podpowiedziałoby mu dlaczego się tutaj znalazł. Zabite deskami okna z powybijanymi szybami, przez które widać było zakurzony, staromodny wystrój. Ciekawe dlaczego nikt nigdy nie podjął się próby odrestaurowania tego domostwa. Być może to nie tylko odstraszający obraz tego miejsca przestrzegał przed wtargnięciem do Wrzeszczącej Chaty, a jakieś czarodziejskie moce lub magiczne stworzenia chroniły tego miejsca? Właściwie, Franza pewnie ten fakt w ogóle by nie zainteresował, gdyby nie to, że nastolatek sterczał tutaj sam jak palec i czekał niecierpliwie na wschód słońca. Nie miał żadnego innego punktu zaczepienia, żeby czymkolwiek zająć swoje myśli, dopóki nie nadejdzie jego godzina. A może to właśnie dzisiaj miał dostąpić zaszczytu zdobycia mrocznego znaku na swoim przedramieniu? Choć nigdy o tym nie marzył, ojciec zapewne byłby z niego dumny, a przecież jego syn nie wpadł na to, by walczyć ze swym przeznaczeniem. Poddawał się ulegle, zdając sobie sprawę z tego, że urodził pod nazwiskiem, które zobowiązywało go do okrutnych, niewybaczalnych czynów. Tylko czy on był takim samym bezwzględnym czarnoksiężnikiem jak Heinrich? Może i miał smykałkę do czarnej magii, ale nigdy nie traktował służby Voldemortowi w kategoriach priorytetu czy pragnienia, a raczej nieprzyjemnego obowiązku, do którego należało się dostosować.
Mistrzyni Proxy
Temat: Re: Przed wejściem Wto 18 Mar 2014, 20:05
Craith po raz kolejny przemierzał opustoszałe uliczki Hogsmeade o nieprzyzwoitej porze. Kilka miesięcy temu pokonywał tę samą drogę o zmroku, ale wtedy kto inny czekał na niego przed wejściem do Wrzeszczącej Chaty. Evan Rosier, jego niedawny podopieczny, dzisiaj był już dzisiaj pełnoprawnym Śmierciożercą, ze wszystkimi tego przywilejami i obowiązkami. Voldemort docenił jego wkład w to „dzieło” i stąd zapewne nagrodził go kolejną misją podobnego kalibru. Avery powoli zaczynał się przyzwyczajać do tego nieprzyjemnego obowiązku, jakim było z jego perspektywy opiekowanie się nowicjuszami. Był zbyt spokojnym, opanowanym i niewzruszonym człowiekiem, by niezadowolenie z takiego przydziału misji znajdowało odbicie na jego twarzy, bądź w czynach. Z tego samego powodu należał do ścisłego i najbliższego grona współpracowników Czarnego Pana i choć od czasu do czasu musiał porzucać bardziej krwawe i niebezpieczne zadania na rzecz młodych pupilków Dumbledore’a, zdarzało się to na tyle rzadko, że czasem postrzegał to nawet jako ciekawą odskocznię od codzienności. Opatulony czarnym, ciężkim płaszczem stosownym do chłodu panującego tego wiosennego poranka, przyglądał się z daleka zniszczonemu budynkowi, a szczególnie wejściu. Z każdym krokiem wyraźniejsza stawała się sylwetka młodego chłopaka czekającego ze zniecierpliwieniem i nieco nerwowo rozglądającego się dookoła. Jego tożsamość nie była dla Avery’ego tajemnicą, po raz kolejny miał mieć bowiem do czynienia z synem swoich znajomych, a także szkolnym towarzyszem własnego potomka. Och tak, wiedział o Franzie więcej niżeli mógłby się spodziewać, zwłaszcza, że nie mieli przyjemności nigdy wcześniej się spotkać. A jeśli chłopak rozpozna jego twarz, to tylko dzięki przelotnym spojrzeniom rzucanym na spotkaniach towarzyskich i wąskiej bliźnie przecinającej jego twarz w poprzek, którą zostawił na pamiątkę wydarzeń, o których nie warto teraz wspominać, a które zdeterminowały poniekąd jego sposób widzenia świata i służby u boku Voldemorta. Stara rana, która wciąż zniekształcała rysy, zwłaszcza kiedy unosił kąciki ust w groteskowej karykaturze uśmiechu, tak jak teraz, kiedy stanął dość blisko Ślizgona, aby go w końcu należycie powitać. -Wiele o tobie słyszałem młody Kruegerze. – stwierdził ochrypłym, beznamiętnym, być może nawet odrobinę znudzonym tonem. Nie sprecyzował czy były to dobre, czy nie najlepsze rzeczy i nie wyglądało na to, aby miał coś w powyższej kwestii dodać. Nie wyciągnął też na powitanie dłoni ukrytych gdzieś w połach czarnego materiału zachowując pomiędzy nimi fizyczny dystans. -Czarny Pan będzie rad, że zdecydowałeś się pojawić. Przygotował także dla ciebie nagrodę. – z tego co Avery wiedział, to na pewno nie tego rodzaju niespodzianki Franz oczekiwał. Przypuszczał nawet, że trudno mu będzie potraktować ją jako wyróżnienie i swego rodzaju honor, prędzej spojrzy na to w kategoriach próby. Voldemort również musiał zdawać sobie z tego sprawę, ale z wielu powodów często decydował się na podobne kroki, czego Avery nie komentował, nawet jeśli nie zawsze to popierał. Nie dyskutuje się z pozbawiony skrupułów szaleńcem, prawda? Nawet jeśli ten szaleniec jest być może największym geniuszem swojego pokolenia. -Możesz nazywać mnie Craith. – dodał po chwili, przeszywając chłopaka wzrokiem. – Dzisiejsze zadanie nie będzie tego wymagało, ale sugeruję abyś sam także obrał jakiś pseudonim. Dopóki pozostajesz w Hogwarcie, a być może także i po jego ukończeniu, nie jest wskazane aby identyfikowano twoje czyny z twoim nazwiskiem. O ile nie chcesz przy pierwszej nadarzającej się okazji dostać się w łapy aurorów i sczeznąć w mrokach Azkabaniu. – nie próbował nikogo zniechęcać, po prostu stwierdzał oczywisty fakt. Spojrzał na chłopaka wyczekująco, chciał mieć to już za sobą i ruszyć dalej, choć ten etap był dla niego poniekąd pewnym wstępnym rozpoznaniem.
Franz Krueger
Temat: Re: Przed wejściem Wto 18 Mar 2014, 20:54
I pomyśleć, że Franz od tylu lat przyjaźnił się z Rosierem, a właściwie nie wiedział o nim nic, może właśnie prócz tego, że był zamkniętym w sobie indywidualistą, choć pod tym względem akurat się od siebie nie różnili. Chłopak ostatnimi czasy jednak jeszcze bardziej oddalił się od niego i nie informował go o ważniejszych wydarzeniach ze swojego życia. Niemiec nie miał pojęcia chociażby o jego tajemnych schadzkach w murach Szkoły Magii i Czarodziejstwa z Chiarą, nie dotarły do niego również żadne wieści o tym, jakoby Ślizgon spotykał się z kimkolwiek z grona śmierciożerców pod Wrzeszczącą Chatą. Ba, nawet wiele wydarzeń mających miejsce na ślubie Bellatrix ominęło osobę młodego niemieckiego czarodzieja. W każdym razie, pewnie nawet, gdyby Krueger w jakiś sposób dowiedział się o tym, co wyprawia panicz Rosier, nie miałby Evanowi za złe tego, że nigdy nie mieli okazji o tym porozmawiać. W końcu każdy miał swoje sekrety, nawet ich długotrwała przyjaźń nie pozwalała na przekazywanie sobie wszystkich tajemnic. Przecież sam Franz także nie mówił mu o wszystkim, co go dręczyło. Niektóre sprawy wolał pozostawić jedynie dla siebie, nie dzielić się z nikim innym swoimi przeżyciami. Czy miał zamiar oznajmić mu o tym spotkaniu? Również nie. Tym bardziej, że nawet nie miał jeszcze świadomości tego, co go czeka. W myślach miał tylko słowa panny di Scarno rzucone w salonie pianistki, że na każdego przyjdzie kiedyś kolej. Teraz to on został postawiony przed próbą Voldemorta, co wzbudzało w nim pewną obawą, bo przed jego oczami stanął obraz tak realistycznej postaci Krukonki targanej przez ból, cierpienie. Od czasu ślubu nie była sobą, wyglądem bardziej przypominała zjawę, niżeli tę uśmiechniętą i piękną dziewczynę, którą siedemnastolatek zwykł widywać na szkolnych korytarzach. Zastanawiał się, czy i on po tym spotkaniu z niejakim Craithem zmieni się nie do poznania. Cóż takiego wymyślił Czarny Pan akurat dla niego? Co miało tak przekonująco ukazać mu gotowość do służby w szeregach śmierciożerców? Krueger nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że najpewniej wolałby nigdy się tego nie dowiedzieć. Słowa mężczyzny kazały mu się zastanowić nad tym, jak szybko informacje roznoszą się w gronie popleczników Voldemorta. Nie spodziewał się nawet, że ktoś, kogo może kilkukrotnie widział na różnego rodzaju uroczystościach i którego twarz ledwie kojarzył, mógł wiedzieć o nim tak wiele. Co prawda, nie powiedział niczego konkretnego, ale Franz widział w jego oczach, że wie o nim więcej, niż być może sam mógłby o sobie powiedzieć. Z drugiej strony, nie powinno go to chyba zaskoczyć. Tak potężny czarodziej jak Tom Marvolo Riddle musiał ostrożnie dobierać sobie nowych sługusów, aby nie narazić się na przyjęcie do swojego słynnego grona jakiegoś szpicla. Poza tym, Krueger był przecież dzieckiem śmierciożerców, pewnie nawet jego ojciec sprzedał już wiele o swoim synu, by wkupić się w łaski tego, którego imienia niektórzy nawet bali się wymawiać. Chłopak westchnął tylko ciężko, nie zamierzając nawet drążyć tematu. Nie miał ochoty wysłuchiwać tego, co miał na jego temat do powiedzenia ten cały Craith. Nie obchodziło go nawet to, czy były to jakieś pochlebstwa czy może wręcz przeciwnie. Zresztą, znudzony ton mężczyzny również wskazywał na to, iż ten woli od razu przejść do sedna. - Nie, zdecydowanie wycieczka do Azkabanu nie stanowi dla mnie szczytu moich marzeń. – mruknął równie beznamiętnie co on. Męczyła go ta rozmowa, pragnął jak najprędzej wykonać swoje zadanie i wrócić do swoich obowiązków. Jakoś poranne spotkania przed wejściem do Wrzeszczącej Chaty nie należały do jego ulubionych form spędzania wolnego czasu. - Możesz mnie nazywać Nokturnem. – dodał zaraz, pomimo iż Craith sam stwierdził, że jego dzisiejsza próba nie będzie wymagała żadnego pseudonimu. Cóż, nastolatek nie potrzebował jednak wiele czasu, aby przedstawić się swym nowym imieniem, które tak idealnie współgrało przecież z jego rolą i charakterem. Wrażliwy na piękno muzyki, ten, który wiele czasu spędzał przed fortepianem, jak inaczej można byłoby go nazwać jak nie określeniem pieśni zainspirowanej nastrojem spokojnej nocy? Franz od tej pory miał stać się nokturnem, okryty płaszczem, zakapturzony, dokonujący haniebnych czynów pod osłoną mroku. Chłopak miał ochotę zapytać, po co w ogóle został tu wezwany, jednak stwierdził, że tego typu pytania nie mają większego sensu. Pewnie zaraz i tak się dowie wszystkiego, co było mu niezbędne do wykonania jego misji.
Mistrzyni Proxy
Temat: Re: Przed wejściem Sro 19 Mar 2014, 19:35
Tego typu przyjaźnie, a nawet związki, były typowe dla ludzi z otoczenia Voldemorta. Jakby sam fakt przynależności do grona popleczników Czarnego Pana był przesłanką po temu, aby wszystkie swe przeżycia, uczucia, nawet błahe sprawy, chować jak najgłębiej i nie zdradzać ich nawet osobom, które określało się mianem zaufanych. Tom Riddle postępował tak odkąd tylko pamiętał, choć przecież szybko dorobił się grona zapatrzonych w niego chłopaków, którzy zrobiliby dlań wszystko. On jednak nie potrafił się do nikogo aż w takim stopniu zbliżyć, co wynikało z choroby, która trawiła jego duszę, głowę i serce, nie pozwalając odczuwać żadnych pozytywnych uczuć i zmuszając go do delektowania się mentalną i fizyczną samotnością. Nie miał jednak niczego przeciwko temu, prawdę powiedziawszy gdyby dano mu po temu okazję, pewnie i tak niczego by nie zmienił. Craith nie był typowym śmierciożercą. Wychowywał samodzielnie syna i chciał mu dać także coś poza surowym wychowaniem przyszłego mordercy i poplecznika Czarnego Pana. Oczywiście, że wpoił mu szacunek do Voldemorta i przekazał wiele informacji zakazanych z punktu widzenia polityki Hogwartu, jednak zawsze chciał stworzyć dla niego dom na tyle normalny, na ile się dało w ich położeniu. Nigdy też nie ożenił się ponownie, a kobiety w jego życiu posiadały marginalne znaczenie. Nie mógł nic poradzić na to, że za każdym razem kiedy natykał się na któregoś z uczniów Hogwartu, myślał o chwili kiedy jego własny syn zostanie zwerbowany i poddany próbie. Miał nadzieję, że Lloyd go nie zawiedzie, a równocześnie ufał, że rzucone chłopakowi wyzwanie nie zniszczy jego wnętrza. Scena, która miała miejsce na ślubie Belli poniekąd go nawet zniesmaczyła. Nie należał do osób, które znęcałyby się nad kimkolwiek bez powodu. Oczywiście popierał ideały Czarnego Pana, ale nie czuł tego samego do niektórych ze stosowanych przezeń metod. Jak na razie nie wpłynęło to jednakże na jakość jego posługi, zapewne dlatego, że miał stalowe nerwy i umiał zachować kamienną maskę na poznaczonej bliznami twarzy. Słysząc pseudonim, który wybrał sobie Franz, uniósł lekko brew, ale nic nie powiedział. Saligia, Nokturn… Młodzi uczniowie Hogwartu chyba lubili finezję i sugestię. Wolał to, niż niektóre z godnych pożałowania wymysłów ich starszych kolegów. Nie wnikał czy chodzi o typ kompozycji, czy też specyficzny rodzaj obrazów, zamiast tego przeszedł do dalszej części ich spotkania. Wygrzebał z kieszeni mały skrawek papieru i podsunął go pod oczy Kruegera mrucząc pod nosem „czytaj”. Kiedy jego oczy przesunęły się po zapisanym krwistym atramentem adresie, Avery chwycił go żelaznym uściskiem za ramię i aportował ich prosto do Czarnego Zamku.
2x z/t
Franz Krueger
Temat: Re: Przed wejściem Wto 23 Gru 2014, 00:44
Był przygotowany na to, że Voldemort wreszcie posłuży się i nim. Zresztą sam Drake Vane uprzedził go w Trzech Miotłach, że największy czarnoksiężnik obecnych czasów powoli zbiera swoich sprzymierzeńców, a to oznaczało tylko jedno: ten, którego imienia większość bała się nawet wymówić czynił przygotowania do nadchodzącej wojny. Krueger nie był jeszcze pewien, jaką rolę w niej odegra. Póki co przypominał fruwającą na silnym wietrze chorągiewkę - trudno było stwierdzić, w którą stronę się obróci przy kolejnym podmuchu. Z jednej strony wydawało się, że Ślizgon, który szczerze nienawidził swojego ojca, śmierciożercy, przystanie na propozycję rodzica swojej lubej bez żadnych wątpliwości. To wszystko jednak było o wiele bardziej skomplikowane. Franz od małego przesiąknięty był tymi wszystkimi sloganami głoszonymi zawzięcie przez obojga rodziców. I chociaż serce podpowiadało mu, że to wszystko to kłamstwa i niezwykle skuteczna manipulacja Czarnego Pana i jego popleczników, nie potrafił tak nagle pozostawić całej swojej przeszłości za sobą. Ponadto wiecznie wygórowane ambicje, pragnienie odegrania jakiejś istotnej roli w historii popychały Franza do haniebnych czynów. Co czuł w chwili, kiedy czytał list, siedząc na łóżku w dormitorium? Pewną obawę, ale i satysfakcję z tego, że Tom Marvolo Riddle wybrał właśnie jego do kolejnego zadania. Niemiec odnosił wrażenie, że wreszcie spełnia się jego marzenie, że nie będzie jedynie pionkiem w tej grze, a dokona czegoś wielkiego. Gdzieś z tyłu głowy pojawiała się tylko niekiedy myśl o Jasmine... Czy jego czyny nie postawią jej w śmiertelnym niebezpieczeństwie? I czy przez dokonane przez niego decyzje nie przestanie być człowiekiem, którego dziewczyna pokochała? A może już przestał nim być... Kiedy przechodził korytarzem, widział jej pełne wyrzutu, ale i wściekłości spojrzenie. Nie rozumiała, dlaczego odszedł i właściwie powinno to cieszyć Kruegera. Przecież taki był plan. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że za każdym razem, gdy ją widział, pękało mu serce. Chciał objąć ją swym ramieniem, powiedzieć, że nadal ją kocha, że nic się nie zmieniło, jednak wiedział, że nie może tego zrobić. Przynajmniej dopóki on sam przyciąga do siebie całe zło czarodziejskiego świata. Musiał ją chronić przed śmierciożercami, przed Voldemortem, a może i także przed samym sobą. Chłopak patrzył dłuższą chwilę na uformowanego z popiołu węża. Wił się na podłodze, łypiąc na niego złowrogo swymi ślepiami, dopóki kolejny podmuch wiatru nie zmiótł go na dobre. Franz spojrzał na zegarek. Była dopiero godzina dwudziesta. Prawdę mówiąc, niecierpliwe czekanie nie było mu w smak, dlatego od razu założył na siebie marynarkę i płaszcz i tajemnym przejściem ruszył do Hogsmeade. Odwiedził Trzy Miotły, by napić się ze znajomym barmanem whiskey. Tylko szklankę. Tej nocy musiał być trzeźwy. Te kilka godzin minęło mu jednak na pogawędce i obserwowaniu rozochoconej klienteli. Kiedy nadchodziła północ, założył na siebie czarną szatę z kapturem, żeby ukryć twarz, po czym podążył w kierunku Wrzeszczącej chaty. Nie myślał wcale o tym, że od dwóch godzin powinien leżeć pod ciepłą kołderką w dormitorium. Nie zważał tym bardziej na to, że łamie szkolny regulamin - jakby to w ogóle w świetlne aktualnych wydarzeń miało jakiekolwiek znaczenie... Miał ważniejsze sprawy na głowie. Zastanawiał się bowiem, czym zasłużył sobie na spotkanie z samym Voldemortem. Cóż... nie spodziewał się nikogo innego. Co prawda list nie był podpisany, ale efekty towarzyszące jego zniszczeniu jednoznacznie wskazywały na tegoż czarnoksiężnika. Siedemnastolatek stanął przed wejściem do Wrzeszczącej Chaty, opierając się plecami o jego drewnianą ścianę. Czekał na zderzenie ze swoim przeznaczeniem. Ojciec byłby z niego dumny, czyż nie?
Lord Voldemort
Temat: Re: Przed wejściem Wto 23 Gru 2014, 01:36
Pogoda wydawała się przewidywać, co się może wydarzyć tej nocy. Jak jeszcze niedawno wiał lekki wiatr, który poruszał gałązkami uśpionych drzew, rozganiał chmury, by nie zasłaniały widoku na błyszczące gwiazdy. Światło było symbolem dobra i nadziei, nawet tak zimne i odległe pochodzące od ciał niebieskich mogło przywoływać na myśl pozytywne odczucia. Franz nawet nie zauważył, kiedy gwiezdna poświata przestała dochodzić do ziemi, gdy skłębione chmury rozpościerały się sukcesywnie po całym nieboskłonie. Odgłosy nocy cichły aż nastała cisza. Dopiero to irytujące milczenie rozbudziło zmysły Kruegera. Wiatr ustał, a żadne z okolicznych drzew nawet nie odważyło się ruszyć. Cień, jaki dawała chata był idealnym miejscem do aportacji. Bezgłośnej i bezszelestnej. -Nie zawiodłem się. -ostry, cichy głos przeszył powietrze, a mogło się wydawać, że tylko Franz słyszy ten znajomy już głos. Z cienia wyłonił się sam Lord Voldemort, którego ramiona okrywała czarna szata. Niedbale narzucony płaszcz wydawał się być ukłonem dla sztuki eleganckiego noszenia ubrań, ale mało kto widział pod nim owiniętę wężowe cielsko, które wcale nie wydawało się ciążyć Czarnemu Panu. Jednym tylko skinieniem głowy pokazał Ślizgonowi, że mają wejść do środka. Voldemort tylko sobie znanym sposobem otworzył drzwi, które poddały się bez jednego skrzypnięcia. Oboje zniknęli w ciemnych zakamarkach Wrzeszczącej Chaty.
Z.t. x2
Jasmine Vane
Temat: Re: Przed wejściem Wto 06 Sty 2015, 01:18
"...lecz właśnie dzisiaj, kiedy nic już nie jest tak, z Twoim przecina się mój szlak"
STOP Ta cała otoczka... dziwne zachowanie... miało swoje powody. Ona chciała je poznać. Nie było dla niej problemem wyjść w środku nocy. Siedziała na fotelu przed kominkiem, zaczytana w książce o transmutacji... ale czy rzeczywiście zaczytana? Jej wzrok leniwie przesuwał się po wersetach, lecz tak na prawdę obserwował sytuację w pokoju wspólnym. Wychodzący z niego Ślizgoni to żadna nowość, w końcu wychowankowie byli znani z łamania zasad na własną modłę i lewych interesów, niekoniecznie podczas dziennych godzin. Jasmine od jakiegoś czasu starała się pojąć, co lub kto tak zajmował myśli Franza. I którejś nocy dane jej było się tego dowiedzieć. Spoglądała akurat na rozdział piąty, gdy nad pergaminem mignął jej znajomy kolor włosów. Lecz nie po tym go rozpoznała. Po chodzie. Odgłosie stawianych kroków. Zapachu perfum. Lekko uniosła powiekę, upewniając się, że to on. Gdy wyszedł, Vane odłożyła książkę i sięgnęła po cienki żakiet, który miała zarzucony na fotel. Narzuciła go na ramiona i niespiesznym krokiem wyszła za Kruegerem. Dzięki paru zaklęciom udało jej się pozostać niezauważonym... chociażby dzięki zaklęciu Humanum Cellare. Chciała tylko poznać jego tajemnicę, ale jeszcze nie wiedziała, że pożałuje tego jak nigdy wcześniej. Bez trudu dotarła za nim do wioski i pod Wrzeszczącą Chatę. Tam schowała się za pobliskimi drzewami i czekała. Pojawiła się zakapturzona postać... i następnie wszystko się rozmyło. Jasmine mimo złości musiała czekać. Czekała więc. Ile to trwało? Godzinę? Może nieco krócej... nie wzięła zegarka. Nie miała jednak zamiaru odpuszczać. Nawet chciała zaryzykować podejście do Chaty, by coś wyśledzić. Wychynęła zza konarów, by zobaczyć postać wyłaniającą się z domu. Zatrzymała się w pół kroku, widząc Franza. Coś podpowiadało jej, że to nie ten sam Franz, którego znała. Ten tutaj był w jakimś specyficznym transie? Spadające krople deszczu przeszkadzały w rozpoznawaniu kształtów, ale nie umknęło jej, że chłopak jest pokiereszowany. Z rozbitej wargi nie sączyła się już krew, lecz śnieżnobiała koszula... splamiona była krwią. Taka ilość krwi nie mogła pochodzić z rozciętej wargi! Jasmine zakryła usta, by nie wydać ze swoich ust krzyku. Wychodził sam, chociaż wchodziły tam dwie osoby... kto normalny wchodzi do Wrzeszczącej na same tylko pogawędki? Tam musiało się stać coś strasznego. Jas zrobiła krok do tyłu, przez co zatrzeszczały gałęzie pod jej stopami. Wzrok Franza spoczął na niej, przez co serce czarnowłosej niezdrowo przyspieszyło. Gdy chciał do niej podejść, ona automatycznie się cofała. Była przerażona ilością myśli, które ją nawiedziły. I żadna nie była chociaż trochę miła. Nawet zaczął ogarniać ją strach... w odruchu wyjęła różdżkę i wycelowała nią w Kruegera. Dłoń drżała. -Nie podchodź.. nie zbliżaj się do mnie! -ostrzegła go, lecz jej głos wcale nie był pewny siebie. Była wściekła, a zarazem przestraszona.
Franz Krueger
Temat: Re: Przed wejściem Wto 06 Sty 2015, 03:03
"Po prostu tak musi być, bo życie gorzki ma smak. Tak wiele marzeń poszło w pył, a ilu jeszcze pójdzie w piach. Mogło być gorzej, ale może, zawsze być lepiej niż jak jest. I jeśli życiu nie pomożesz, umierasz w ciszy jak ten pies."
Kolejna kropla deszczu opadła tuż przy wardze Kruegera, łącząc się ze słonym posmakiem upuszczonej krwi. Ile trzeba było jej jeszcze przelać, by odzyskać spokój ducha i zacząć normalnie żyć? Wojna nawet się nie zaczęła, a niemiecki czarodziej już wiedział, że tak łatwo nie uwolni się od udziału w walce. Niezależnie od tego, jaką drogę by obrał, ktoś będzie czyhał na niego za rogiem. Nie z nożem, a z różdżką w dłoni. Śmierć nadejdzie w przeciągu kilku sekund. Ślepy los rozdawał karty, nie zważając ani na wiek, ani na charakter swoich ofiar. Jednym życie było dane, drugi życie musiał kraść. Czy tak nie było również w przypadku Heinricha i Franza? Mimo tego chłopak był rad ze swoich czynów. Nie żałował wcale, że przeciągnął ostrzem po szyi rosłego blondyna. Nie przeszkadzało mu nawet patrzenie na to jak mężczyzna się wykrwawia. Czuł się silny, wolny, wreszcie miał wpływ na to, co działo się w jego życiu, które swego czasu było przecież zawłaszczone właśnie przez despotycznego ojca. W pewnym sensie to przez niego Ślizgon stał teraz przed Wrzeszczącą Chatą, a prócz koszuli miał także splamione krwią dłonie. Karmiona w jego sercu nienawiść urosła do ogromnych rozmiarów i pchnęła do morderstwa, które wcale nie mieściło się już w granicach obrony koniecznej, a raczej było wyrazem woli i świadomości młodego jeszcze czarodzieja. O ile przypadek Vivienne, a nawet i Vincenta wzbudzały w chłopaku uzasadnione wątpliwości, tak w umyśle Kruegera, gdy ten zadawał ostateczny cios swemu rodzicowi, na próżno szukać było skrupułów. Zupełnie tak, jak gdyby Franz uważał, że śmierć jego ojca wymierzona z rąk pierworodnego stanowiła pewne zadośćuczynienie, przejaw sprawiedliwości. Można więc było rzec, że pierwszy raz w swoim życiu siedemnastolatek pomyślał o sobie jak o bogu i to on oceniał, czy snująca się po domowych korytarzach kreatura zasługuje na to, by stąpać po tym świecie. Krueger cieszył się także, że żaden z pojedynkujących się nie sięgnął w piwnicy po różdżkę. Czarna magia, choć nad wyraz skuteczna, odbierała starciu pewnej dozy intymności, a nie oszukujmy się, taka zawsze istniała pomiędzy największymi wrogami. Niektórzy mawiali przecież nawet, że miłość i nienawiść to jedno i to samo uczucie występujące w dwóch odmianach. Tak samo silne, tak samo pobudzające krew płynącą w żyłach. Wychowanek Salazara tym razem nie musiał ukrywać się za swoją różdżką, z premedytacją uciekając się do najprostszych, wolniejszych, ale i, wydaje się, najbardziej brutalnych metod. Dźwięk towarzyszący opadaniu kolejnych kropli deszczu oraz silniejszym podmuchom wiatru nagle został zakłócony przez trzask znajdujących się w pobliżu gałęzi. Franz instynktownie sięgnął po różdżkę. Zacisnął dłoń na kawałku drewna, jednak nie wyciągał różdżki zza paska swoich spodni. Dlaczego od razu pomyślał o broni? Czyżby chciał zabić kolejną osobę? Przypadkowego, albo i nie, świadka wydarzeń, które rozegrały się jeszcze kilka minut temu we wnętrzu Wrzeszczącej Chaty? W piwnicach z pewnością nie było nikogo poza Heinrichem i Voldemortem, ale może ktoś wyczekiwał przed budynkiem ciekawy tego, kto jako pierwszy opuści nawiedzoną ruderę, a czyje szczątki pozostaną tam już na wieki? Równie dobrze mogło to być także zwierzę, które zabłądziło, a jednak Krueger w jednej chwili stał się czujny jak chiński zwiadowca. Czego by nie powiedzieć, chłopak nie spodziewał się takiego widoku... Czarne, długie, kręcone włosy jako pierwsze rzuciły mu się w oczy. Po chwili zaś zza drzew wyłoniła się znajoma sylwetka, niezwykle zgrabna i powabna. Panna Vane w całej okazałości. W świetle okoliczności jawiła się przed niemieckim czarodziejem bardziej jako zjawa, niżeli rzeczywista postać. Jakim cudem znalazła się tutaj, właśnie w chwili, gdy...? To nie było możliwe. Siedemnastolatek nadal zaciskał palce na różdżce, choć już teraz pewien był, że jej nie użyje. Nadal nie wierzył także swoim oczom. Zdawało mu się nawet, że znajomy tembr głosu, rozebrzmiał jedynie gdzieś w jego wyobraźni. Pomyślał, że kiedy zamknie oczy i otworzy je ponownie, jego luba zniknie, niczym senna zmora. Tak się jednak nie stało. Najgorszy z możliwych scenariuszy dopełnił się właśnie tej nocy. Znów dało się słyszeć głos Jasmine, tym razem jednak jakby bardziej prawdziwy, o ile można było go w ogóle w ten sposób rozpatrywać. Bo czy coś mogło być bardziej lub mniej prawdziwe? Franz sam już nie wiedział, co zdarzyło się naprawdę, a co stanowi jedynie płatane mu przez umysł figle. Teraz był pewien, że słyszał pannę Vane; jak było wcześniej? A zresztą czy było to teraz istotne? Chłopak patrzył cały czas na twarz swojej ukochanej. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Jej oczy przepełnione były strachem, może i odrazą, zaś głos wydawał się wyjątkowo rozpaczliwy. Wściekłość mieszała się w tym tonie ze wszelkimi obawami, ale głos załamywał się w połowie zdania, jakby dziewczyna nie była pewna swojego krzyku. Jej zachowanie nie powinno jednak dziwić. Właściwie po tych kilku minutach przypatrywania się sobie połączonego jeszcze z niedowierzaniem i swego rodzaju szokiem, Krueger rozumiał ją w pełni. Chyba nawet zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że wiedział, iż w końcu jego czyny wyjdą przed nią na jaw. Znała go zbyt dobrze, przeszywała go swym wnikliwym wzrokiem na wylot. Przy niej nie potrafił też tak skutecznie kłamać. Niewinne, małe gesty zdradzały zawsze jego najskrzętniej skrywane przed wszystkimi emocje, wszelkie wątpliwości natury moralnej. Z pozoru nic nie znaczące opuszczenie wzroku, instynktowne złapanie jej nadgarstka przy okazji ostatniego spotkania. Pamiętał jak kurczowo się go trzymał. Jak okręt, który zacumował w swej przystani. Z jednej strony czuł, że winny jest jej choć parę słów wyjaśnienia, z drugiej zaś twierdził, że żadne słowa nie mogły opisać odpowiednio motywów jego działania. Zresztą on sam nie był chyba pewien po jak niebezpiecznych wodach dryfował. Szukał odpowiedzi, zapominając o swojej kotwicy, pozostawiając swoją drugą połowę samą sobie. Pragnął chronić ją przed całym złem tego świata, a miał świadomość tego, że i on do niego należy. Teraz jego zamiary i tak poszły na marne, a on żałował, że nie potrafił ich zrealizować. Co miał jej powiedzieć? Że nadal ją kocha? Że wcale nie jest tym, kim się stał? Jakiekolwiek wyznania rzucone tutaj, przed Wrzeszczącą Chatą, nie byłyby wiarygodne, a jedynie stawiałyby go w jeszcze gorszym świetle. Może i nie potrafił, nie mógł dać Jasmine tego, czego ona pragnęła, ale nie był kłamcą, nie wobec niej, i nie miał zamiaru nim być w tej chwili. Zawsze twardo stąpał po ziemi, niezależnie od tego po jak grząskim gruncie przyszło mu się przeprawiać. Chociaż panna Vane mierzyła w niego swoją różdżką, nie obawiał się gróźb płynących z jej ust. Sam zresztą rozluźnił uścisk na kawałku czarnego bzu tkwiącym za paskiem jego spodni. Pewnym krokiem szedł w kierunku czarnowłosej dziewczyny, co musiało wyglądać dość przerażająco, biorąc pod uwagę jego zbroczoną krwią koszulę, chłodny wyraz twarzy, niechlujnie trzymaną w dłoniach, pogniecioną marynarkę. Ślizgon nie miał jednak złych zamiarów. Postanowił, że stawi czoła odpowiedzialności, wejdzie na linię ognia. Nawet, gdyby jego luba miała cisnąć w niego jakimś śmiercionośnym zaklęciem. O ile w ogóle takie znała. Przecież była "czysta". Dystans pomiędzy nimi powoli się zmniejszał, ale Franz nie poczuł na sobie skutków żadnego ofensywnego zaklęcia, mimo że Jasmine nie puszczała z rąk swojej różdżki. Wreszcie stanął przed nią tak, że drewniany koniuszek niemal dotykał jego klatki piersiowej. Nastała cisza. Krueger słyszał jedynie bicie swojego serca, ich niespokojne oddechy. Zachowywał się jednak nadal dziwnie, być może dlatego, że po morderstwie Heinricha czuł się zupełnie inaczej. Czuł, że postąpił słusznie i dlatego nie wiedział, co powinien zrobić. Brakowało mu tego poczucia winy, które towarzyszyło mu zarówno przy zabójstwie Vivienne, jak i otruciu Rogińskiego. Jego palce zacisnęły się na dłoni, w której panna Vane trzymała swą mahoniową różdżkę. Skierował ją nieco wyżej, mniej więcej tak, by wskazywała bijące w jego piersi serce. Cały czas patrzył przy tym, ze śmiałością, w oczy swojej lubej. Przez długą chwilę nikt nie wypowiedział ani jednego słowa. Niepisana zmowa milczenia zwieńczona krótkim przymknięciem powiek i delikatnym półuśmiechem niemieckiego czarodzieja, który zupełnie nie odpowiadał zaistniałej sytuacji. - Nie splamisz krwią swoich delikatnych dłoni. - mruknął wreszcie jako pierwszy, niezbyt głośno, niemal szeptem. Nie odwracał jednak spojrzenia. Nie miał już przed czym uciekać. - Choć, gdyby przyszło mi zginąć właśnie teraz, cieszyłbym się, że ostatni raz dłoni tych dotknąłem.
Jasmine Vane
Temat: Re: Przed wejściem Pią 09 Sty 2015, 01:05
Jeśli Jasmine myślała, że rozstanie z Franzem było najgorszym, co ją mogło w życiu spotkać, to grubo się myliła. Teraz to wiedziała. Teraz, widząc jak karminowa posoka barwi niegdyś śnieżnobiały materiał, przywodząc na myśl same zbrodnie. Dopiero teraz świat Jas zatrząsł się w posadach i runął z donośnym hukiem. Straciła kontrolę nad swoim ciałem, które robiło, co chciało. Czucie w nogach odpłynęło w siną dal, pozostawiając uczucie słabości. Serce biło jak oszalałe napędzane strachem i adrenaliną. Usta drżały, jakby w cichym łkaniu. Nie przypominało to nijak chłodnej i niewzruszonej panny Vane z domu Salazara. Gorzej było z umysłem, zwykle chronionym przez zdolność oklumencji. Jas nie potrafiła zaznać spokoju, denerwowana domysłami, co takiego krył Franz. Czuła, że jest w tym głębszy sens. Nie rzucił jej tak po prostu, jak zabawkę. Musiał mieć powód. Może miał jakąś inną na boku? Nie miało to sensu. Nie chował by się. Jasme znała Niemca i akurat nie dbał on o plotki. Nawet myśl, że Jas będzie to wszystko widzieć by go przed tym nie powstrzymało. Czyli to musiało dotykać takich rejonów jego duszy, których nie lubił ujawniać. A miał takowe. Panna Vane obserwowała chłopaka w wolnych chwilach, doszukując się jakiś poszlak. Tego wieczoru uznała, że przyjrzy mu się jeszcze dokładniej. Czytała książkę do transmutacji, ale tak naprawdę jej oczy zerkały nad okładkę, czekając. I doczekała się. Idąc za Franzem nie wiedziała, czego się spodziewać. Spotkań z jakąś dziewczyną? Może z ojcem? Albo jakieś lewe interesy na boku? Wszystko, ale nie to. Co prawda widok krwi na koszuli nie musiał świadczyć o strasznych czynach, ale było jej zbyt wiele. I coś jej podpowiadało, że taką ilość mógł stracić tylko ktoś, kto już nie żył albo był w bardzo kiepskim stanie. Nikogo nie wynosili z Chaty. Ta druga postać również się nie pojawiła. Myśli Jas galopowały jak szalone i podpowiadały jej tylko to, co najgorsze. Chciała uciec, może i niepostrzeżenie… ale trzask ją zdradził. Wzrok jakim ją obdarzył wcale nie uspokajał. Bała się. Po raz pierwszy bała się prawdziwie Franza. Co mógł jej zrobić to swoją drogą. Nie bała się o siebie, tylko o niego. Co stało się z jego duszą. I czy była taką, gdy się z nią spotykał i gdy zasypiała mu w ramionach. Czy od początku spotykała się z przestępcą… -Nie waż się, nie… -ostrzegała go, lecz Krueger szedł w jej kierunku pewnie. Jasmine cofała się, póki nie poczuła uderzenia pnia drzewa w plecy. Syknęła cicho. Mocniej ścisnęła różdżkę, gotowa rzucić czar. W każdej chwili mogła cisnąć klątwą we Franza, posłać go do diabła… Mogła. A jednak tego nie robiła. Dotyk dłoń tak znanej i czułej, zadziałał jak porażenie prądem. Odezwała się dawna tęsknota i nadzieja, drugiej zaś obrzydzenie, bo ta sama dłoń zadała ból i cierpienie… -Puszczaj! –syknęła, chcąc wyrwać dłoń i już miała na końcu języka czar… lecz Franz przesunął atrybut wyżej. Na serce. Jasmine zakręciło się w głowie. Nie mogła rzucić czaru by nie zrobić mu wielkiej krzywdy. Nie zadać nawet śmierci. Patrzyła mu w oczy, oczy, które tak kochała… i nienawidziła. Nienawidziła, że wzbudzały w niej lęk i niepewność.. Milczała. I ta cisza zabijała ją powoli, kawałek po kawałku. Zacisnęła mocniej palce na różdżce, widząc uśmiech Niemca. -Skąd wiesz?! –odwarknęła na jego stwierdzenie. –Ty wręcz w niej pływasz, nie byłoby mi ciężko.. –urwała, słysząc drugie zdanie. Zamrugała, nie chcąc ronić łez. Serce przyspieszyło boleśnie, a płuca łapczywie domagały się tlenu. - Jesteś… jesteś… to wszystko Ty… -rzucała pół słówkami jak w jakimś ataku. Oddychała szybko, bardzo szybko i płytko. Jednak żaden gram tlenu nie dochodził do mózgu. Robiło jej się ciemno przed oczami. - A może lepiej skrzywdzić kogoś, kto nie jest Ci tak bliski, może nigdy nawet nie był, miałam być kolejna ..–podniosła głos w jakimś histerycznym ataku, a z oczu lały się łzy. Nie powstrzymała ich nawet przed nim. – Od początku taki byłeś, tak?! Chciałeś tego, pragnąłeś krwi, pragnąłeś bólu, a ja Ci przeszkadzałam, mogłam Cię wydać, powiedzieć wszystkim… to dlatego, tak?! – nie wytrzymała, coś w niej pękło. Zrobiła krok w tył, by wyminąć drzewo… i to był jej błąd. Kolana ugięły się pod nią, uderzyło ją straszne ciepło, a obraz rozmazał się drastycznie. Poddała się uczuciu spadania, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Franz Krueger
Temat: Re: Przed wejściem Pią 09 Sty 2015, 01:46
Patrzył jej w oczy, choć widok jej pełnego cierpienia spojrzenia sprawiał, że czuł się paskudnie. Nie wyobrażał sobie jednak, by nie stawił czoła odpowiedzialności tym razem. Teraz nie miał już gdzie i przed czym uciekać, skoro panna Vane i tak poznała prawdę o nim, o tym, jakich czynów się dopuścił. Zbyt wiele niedopowiedzeń sprawiło, że spotkali się tutaj, w najmniej sprzyjających okolicznościach, jakie mogły zaistnieć. Franz nie chciał, by Jasmine dowiedziała się o tym wszystkim w tak nieszczęsny sposób, ale czasu nie dało się już cofnąć, a jakiekolwiek wyjaśnienia w momencie, kiedy stanął przed nią w koszuli zbroczonej krwią, zdawały się banalne, niepotrzebne, niewiarygodne. Można by więc rzecz, że sytuacja była bez wyjścia. Dlaczego w takim układzie zmierzał cały czas w jej kierunku? Być może miał nadzieję, że nie odejdzie, że nie stanie się tą marą, którą widział przez moment, gdy spojrzał w stronę drzew. Widział każdy jej krok, to, jak cofała się przed nim. Bała się go, i to bolało go najbardziej. On sam obawiał się też, że nie dostrzega w nim już tego człowieka, którego niegdyś poznała, pokochała... Odrzucała go, a on nie miał żadnego powodu, dla którego miałby mieć jej za złe takie zachowanie. Myślał nawet, czy puścić jej dłoń, ale coś podpowiadało mu, by tego nie robił. Może te wątpliwości, krzyk Ślizgonki przerwany wpół zdania? Pragnął je rozwiać, ale nie sądził, by miał prawo do tego, by jeszcze bardziej mieszać jej w głowie. Dlatego przesunął jedynie różdżkę tak, aby mahoniowe zwieńczenie dotykało jego serca. Symboliczny gest, który powinien potwierdzić chociaż to, że dziewczyna nie musi obawiać się z jego strony żadnego zagrożenia. Nie był pewien czy jego towarzyszka złożyła już wszystko w jedną kompletną całość. - Los czasami zmusza nas do dokonania czegoś, czego byśmy nie chcieli. - mruknął tylko, gdy panna Vane groziła mu jeszcze zrealizowaniem swojego początkowego planu. Choć czy można było w ogóle powiedzieć, że planowała cisnąć w niego jakimś zaklęciem? Wyciągnięcie różdżki było raczej odruchem, reakcją obronną na przerażenie, które nagle zawładnęło nad ciałem czarnowłosej piękności. - Nie jest łatwo odebrać komuś życie. Teraz już o tym wiesz. - dodał po chwili, gdy widział, że upór Jasmine zmalał. Niespokojny oddech i ton wypowiedzi wskazywały jednak nadal na utratę panowania nad sobą. Nic dziwnego. Uczennica niewątpliwie doświadczyła tej nocy natłoku wyniszczających emocji, od rozczarowania, przez wściekłość, aż do najgorszej chyba bezsilności. Jej słowa nie były dlatego do końca zrozumiałe, wypowiedzi stawały się nieskładne i niepełne. Nie nadążały za plejadą czarnych myśli krążących po głowie umęczonego dziewczęcia. - Wszystko ja? - zapytał, mrużąc lekko oczy. Nigdy wcześniej nie był tak smutny, choć nawet brzmienie tego słowa wydawało mu się teraz trywialne i nie mogło oddać w pełni tego, co czuł. Czym było to wszystko? Z jednej strony wiedział, co zrobił, z drugiej zaś cholernie chciał usłyszeć cokolwiek ze strony swojej jedynej. Nawet, gdyby miały być to najbardziej dotkliwe deklaracje, z jakimi kiedykolwiek przyjdzie mu się zetknąć. Po chwili doczekał się słów, które wypływały z ust panny Vane tak szybko, jak kule z karabinu. Każde kolejne przeszywało go na wskroś, jeszcze głębiej rozdrapując rany, które i tak nie mogły się już zasklepić. Chciał tego? Opuścił wzrok, przez moment wbijając go w czubki swoich butów. Nie miał jednak czasu, żeby zastanowić się nad rozpaczliwymi uwagami Jasmine. Dojrzał kątem oka, jak dziewczyna robi kolejny krok w tył. Niespokojny oddech, jakby ustał, a czarnowłosa postać zaczęła bezwładnie opadać na ziemię. Niemiec zareagował od razu, łapiąc jej ciało i klękając tuż przy niej. Trzymał ją, delikatnie gładząc palcami jej twarz, ocierając łzy, dopóki ponownie nie otworzyła oczu. - Nigdy nie będziesz kolejna. Nie mógłbym Cię skrzywdzić. Nie potrafiłbym. - niemal wyszeptał, czując, że i jemu ciężko udźwignąć tę przeklętą aurę unoszącą się w powietrzu. Jakby nic nie mogło już być tak jak dawniej... Jedno jednak się nie zmieniło. Kochał ją tak samo, jak wcześniej. Pragnął jej i nie był w stanie wyobrazić sobie życia, w którym nie ma jej obok. Podniósł ją delikatnie, by złożyć na jej ustach pocałunek. Nie odsunął się, dotykając zaraz swoim czołem jej czoła. Zamknął jednak oczy, jak gdyby chciał uchronić się przed możliwymi konsekwencjami. - Nie powinnaś dowiedzieć się o tym w ten sposób. - powiedział cicho, a w jego głosie dało się słyszeć wyrzuty sumienia. Początkowo miało to być tylko słowo "kocham" albo "przepraszam", jednak chłopak stwierdził, że w świetle okoliczności nie zasłużył na to, by je wypowiadać. Jeszcze nie. Nie w chwili, kiedy panna Vane i tak już miała totalny mętlik w głowie.
Jasmine Vane
Temat: Re: Przed wejściem Nie 11 Sty 2015, 02:49
Nigdy nie mdlała z byle powodu. Nawet ogromny ból nie mógł spowodować, by padła jak nieżywa na połać ziemi. Zawsze przyjmowała wszelkie ciosy, znosiła cierpienie w takiej skali, jaka była jej dana… żadna choroba nie ścięła jej z nóg. Nawet brak snu nie potrafił zgiąć jej kolan. Pierwszy raz pod wpływem tak silnych wrażeń zapomniała, jak się oddycha. Osłabła, świat zawirował wokół niej, wszystko pociemniało. Czuła tylko, że spada. Straciła kontakt z rzeczywistością. Szarpnęło mocno, jakby coś albo ktoś uratował ją przed upadkiem. Delikatnie, niczym najdrobniejsza istota na ziemi wylądowała w czyichś rękach, a nawet tego nie czuła. Włosy opadły miękką kaskadą na jeden bok. Wyglądała, jakby śniła. Świadomość wróciła jej dopiero po chwili. Gdy rozwarła powieki, poleciały łzy, które zostały jeszcze w kącikach. Zamrugała parę razy czując, że jej niedobrze. Chciała się podnieść, ale każdy gwałtowniejszy ruch kończył się zwiększeniem bólu w skroniach i mdłości. W końcu jednak rozpoznała kształty. Dłonie, które ją mocno trzymały… ten dotyk ścierający z jej policzka samotną łzę.. Głos. Zapach. Franz tu był. Trzymał ją, nie pozwalając upaść. Nie zrobił jej krzywdy. Jasme przełknęła nerwowo ślinę. Złapała głęboki oddech, widząc ciemne tęczówki ukochanego. Dlaczego? Dlaczego tak musiało się stać? Nie czuła złości czy nienawiści. Raczej dopadł ją ból, który nie dopadł jej już bardzo dawno. Uczucie łamanego na pół serca. Najgorsze katusze na ziemi. Zadrżała, słysząc jego zapewnienia. Gdyby nie one, już dawno by się zerwała i uciekła. -Nie potrafiłbyś… a gdybyś musiał? Co wtedy? –szepnęła, przymykając oczy. Tylko dlatego pozwoliła na pocałunek. Rozpaczliwy pocałunek miłości. Jasmine potrzebowała go, chociaż przynosił jej zgubę. Uniosła dłonie, by złapać w nie twarz Franza i złapać ostatni smak tej czułości, by zapamiętać go na zawsze… Odsunęła się z bijącym ciężko sercem. -A co właśnie zrobiłeś? Świadom tego, jaki jesteś, jaka jest Twoja natura pozwoliłeś… pozwoliłeś, abym się w Tobie zakochała. I pozwalasz teraz, by moje serce pękło na pół. Mogłeś nigdy nie pojawiać się w moim życiu… -zabrała dłonie, a z oczu pociekły kolejne łzy. Nigdy nie kochała nikogo tak bardzo, aby teraz cierpieć największe tortury świata. Już by wolała, aby jednak ją zabił. By już to się skończyło. Na zawsze. Drżała, chociaż nie było zimno. Drżała od szlochu i bólu, jaki ją ogarnął i z jakim nie potrafiła sobie poradzić. Po raz pierwszy od dawna. -Przeklinam moment, w którym poszłam za Tobą… bo chciałam wiedzieć. Poznać powód, dlaczego mnie odrzucasz. Czemu jestem gorsza… -zacisnęła dłonie w pięści, wbijając mocno paznokcie w skórę. Uniosła się trochę, by siedzieć. Przyjrzała się koszuli Franza, całej we krwi. Mogła zapytać… ale wolała już nic nie wiedzieć. Spojrzała na swoje dłonie, które były całe lepkie od ciepłej jeszcze posoki. Cienka strużka krwi płynęła po ręce Kruegera, plamiąc jej własne. -Ty.. krwawisz. –wyrzuciła, przechodząc na kolana. Zdjęła koszulę z ramion chłopaka, drżąc przy tym jak osika. Zagryzła mocno wargi. Zajęła czymś mysli, odnajdując paskudną ranę jak po nożu. Podwinęła rękaw ubrudzonej koszuli. Syknęła na widok rany. Wyjęła z kieszeni chusteczkę z wyhaftowanymi inicjałami „J.V.” w rogu. Otarła nią krew, by oczyścić skaleczenie. Stuknęła różdżką w ramię chłopaka, szepcząc ciche „ferula”. Wszystko było w momencie opatrzone. -Wracajmy. Chcę się położyć. Zasnąć. Zapomnieć… -poprosiła, spuszczając wzrok. Nie miała już siły. Nie chciała patrzeć na Franza, gdyż jej serce nadal krwawiło. Trzymana w ręku chusteczka zmieniła swój kolor z białego na bordowy.
Franz Krueger
Temat: Re: Przed wejściem Pon 19 Sty 2015, 23:34
Franzowi również nie zdarzyło się nigdy zemdleć, nie licząc może jednej walki w lesie, podczas której uratował pannę Vane przed skutkami czarnomagicznego zaklęcia. To było omdlenie? Zapewne tak, choć wtedy wydawało mu się, że po prostu przeszedł na drugą stronę, pozostawiając swoje życie gdzieś daleko w tyle. Przed jego oczami pojawiły się wszelkie najpiękniejsze wspomnienia, ale i te przykre, których nie mógł wyplenić ze swojego umysłu. To wtedy także Drake zdał sobie sprawę z tego, że młody Krueger nie jest tak czysty, jak można byłoby przypuszczać na początku. Stan Jasmine wydawał się jednak zupełnie inny. Jakby nagle, ze stresu i z nerwów, zapomniała o oddychaniu. Wyglądała tak niewinnie, kiedy upadała na ziemię. Nie mógł pozwolić na to, by zaliczyła bolesne uderzenie plecami o wystające na skraju lasu gałęzie. Łzy dodawały twarzy czarnowłosego dziewczęcia uroku, a jednak niemiecki czarodziej zrobiłby wszystko, by nigdy nie spłynęły po jej policzkach. Wiedział jednak, że nie jest w stanie odwrócić przeszłości, że nawet zmieniacz czasu okazałby się w tym przypadku zbytecznym przedmiotem. Najpewniej wszystko potoczyłoby się tak samo, skoro los już zawczasu powziął plany, które miały doprowadzić Franza na skraj przepaści. Po to, by wreszcie spojrzał w otchłań i zadał sobie jedno, niezwykle ważne pytanie: czy rzeczywiście do niej należy, czy może zabłąkał się tutaj przez wzgląd na kilka nieodpowiednich wyborów? Nic nie działo się przecież przypadkiem. Teraz siedemnastolatek zaczynał patrzeć na to, co działo się wokół niego, zupełnie inaczej. Zrozumiał też, że wolałby zginąć, niż stracić pannę Vane na zawsze. To ona stała się nagle celem jego istnienia, mimo że jeszcze nie tak dawno skakali sobie do gardeł. Niewiarygodnie silne uczucie, któremu nie dało się nijak przeciwstawić; tajemna siła rządząca światem. - Niczego już nie muszę. Poza tym przy Tobie wszystko stanowi jedynie mało istotne tło. - odparł spokojnym tonem, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że po tym, co się stało, nic nie będzie wyglądało już tak jak dawniej. Nie był pewien, co sądzi o nim jego druga połówka. Nie wiedział też, co postanowi. Póki co była zbyt wzburzona, by planować co dalej z nimi będzie, zaś Krueger, nauczony doświadczeniem, powoli nastawiał się na najgorszy scenariusz. Niestety nie potrafił tak łatwo pogodzić się z myślą, że panna Vane może go zostawić na pastwę losu, nie wybaczyć mu jego zbrodni. Wściekał się, gdy mówiła o jego "naturze". O jakiej naturze? Naturze mordercy? Nie wiedziała o nim tak wiele, nie wiedziała o tym, co zaszło. Oceniała go pochopnie, na podstawie... no właśnie, i tutaj tkwił szkopuł, niepodważalnych dowodów. Czy mógł ją winić za to, że dostrzegła w nim wszystkie najgorsze z jego cech? - Dość pokrętnie, ale to Ty pojawiłaś się w moim. - rzucił żartem, starając się chociaż na moment rozluźnić już i tak cholernie ciężką atmosferę. Przypomniał sobie nawet, kiedy to Jasmine zjawiła się w salonie pianistki i przerwała mu, zdaje się, walc z Maskarady. Uśmiechnął się delikatnie, gdy w jego uszach rozbrzmiały ich wzajemne, jadowite komentarze. Szkoda, że ten czas beztroski minął bezpowrotnie, tkwiło w nim przecież coś magicznego. - Chciałem Cię chronić i nadal będę to robił, nawet jeżeli postanowisz odejść. - dodał już zaraz o wiele poważniej, spoglądając w oczy czarnowłosej piękności. Uniósł ją lekko, przesuwając spojrzenie na kuszące usta. Nie mógł zapomnieć o tym pocałunku; być może to ostatnie piękne wspomnienie, które pozostanie w jego sercu. Przeklął samego siebie w duchu za te pesymistyczne wizje, ale nie był na razie w stanie uwierzyć w cuda. Zdawał się nieobecny, kiedy panna Vane opatrywała jego ramię. Prawdę powiedziawszy słabnął z każdą chwilą na skutek upływu krwi, ale gdyby nie Ślizgonka, zapewne zapomniałby o ranie. Zdecydowanie mocniej bolała go bowiem utrata bliskiej osoby niż fizyczne, namacalne wgłębienie będące pozostałością po wyciągniętym ostrzu noża. Nie oponował również, gdy Jasmine zaproponowała powrót do zamku. Cóż innego im pozostało? Wyciągnął różdżkę, oczyszczając z czerwonej posoki swoją koszulę, po czym założył marynarkę i wziął dziewczynę pod rękę, odprowadzając ją aż do korytarza w lochach. Nie wiedział, co powinien powiedzieć na pożegnanie. - Kocham Cię... i w tej kwestii nigdy Cię nie oszukiwałem. - szepnął jej wreszcie na ucho, pomimo tego, iż dobrze wiedział, że nie powinien tego robić. Wystarczająco przecież namieszał jej w głowie. Miał jednak tę świadomość, że gdyby nie powiedział tego teraz, możliwe, iż nie miałby już kolejnej okazji. Nie darowałby sobie wówczas takiego uchybienia. Nie czekał już jednak na odpowiedź, nie czekał nawet na żaden gest ze strony panny Vane. Po prostu odwrócił się na pięcie i skierował w stronę dormitorium męskiej części Slytherinu. Następnie położył się do łóżka, by tak jak powiedziała Jasmine, jak najszybciej, zasnąć i zapomnieć.
zt x2
Gość
Temat: Re: Przed wejściem Sob 09 Kwi 2016, 16:28
Kiedy dzień chylił się ku końcowi dla Lyyar oznaczało to początek zabawy. Żadnego słońca w jakiejkolwiek ilości. Pełna swoboda. O ile lubiła zabawy w śniegu, rzucanie śnieżkami czy głupie zjeżdżanie na sankach to biały puch w połączeniu z promieniami słonecznymi stanowiły bolesną alternatywę na spędzanie czasu. Przerażające jak śnieżnobiałe otoczenie potrafiło potęgować światło dzienne. Co prawda nie było to lustrem, nie kierowało promieni bezpośrednio na jej skórę, a co za tym idzie nie było aż tak brzemienne w skutki. Nie oznacza to jednak, że obywało się bez szkód. O nie, podrażnienia występowały tak czy siak, a nigdy nie spieszyło jej się by sprawdzać czy mogą przerodzić się w poparzenia. Dlatego o ile lubiła zimę to na przechadzki wybierała późniejsze pory, nie zawsze legalne. Oczywiście miała tego świadomość, ale cóż zrobić, gdy krukońskie jestestwo nijak nie zamierzało usiedzieć na czterech literach w zamku, a znudzenie żądało, by pójść szukać potencjalnych składników nowych mikstur. Nawet Kumpir stwierdził, że wycieczka krajoznawcza jest dobra dla zdrowia i latał w pobliżu swej pani z wyraźnym zadowoleniem. Tylko od czasu do czasu wczepiał się w szatę na ramieniu Derich, czekając na mała porcję głaskania między uszkami. Tego wieczoru celem wędrówki została Wrzeszcząca Chata. Lyyar lubiła to miejsce, miało klimat i choć skrzypienie starego drewna mogło przyprawić o dreszcze to z drugiej strony ruina wciąż stanowiła dla dziewczyny nieodkryty do końca ląd, miejsce, w którym mogło czaić się wiele nieznanych jej rzeczy. Cenne przedmioty? Galeony, zgubione przez uciekających, tchórzliwych uczniów? Dziko rosnące rośliny nadające się do eliksirów? Kto wie, kto wie. Jej pragnienie zdobycia wszelkich możliwych ingrediencji tego świata było zbyt silne, by pozwolić obawie przed szlabanem dojść do głosu. Wzięła ze sobą starą, skórzaną torbę, w której zawsze nosiła podstawowy zestaw do zbierania roślin(i nie tylko), gdziekolwiek by się nie znalazła. Do tego mały notatnik i ołówek do zapisywania tego, co istotne. Słoiki oczywiście zabezpieczone zaklęciem nietłukącym, nie ryzykowałaby tak kondycją swoich cennych znalezisk. Co prawda zazwyczaj przynajmniej połowa z nich nie wykazuje się niczym szczególnym, ale co jakiś czas mogła natrafić na perełkę, a wtedy tym bardziej musiała zadbać o jej bezpieczeństwo. Wielu mówiło, że ma obsesję, ale na szczęście już nie brała tego do siebie. Szczególnie, że spora część tych osób korzystała z jej usług, gdy na horyzoncie pojawiała się atrakcyjna uczennica lub ćwiczenie na zaliczenie z eliksirów lub zielarstwa. Gdy dotarła do Wrzeszczącej Chaty jedynym śladem po obecności słońca była jaśniejsza poświata nad linią drzew. Fantastycznie. - Pelgolau. – szepnęła, a nagłą obecność kuli światła przyjęła z lekkim uśmiechem. Następnie używając Mobiliarbusa zaczęła manewrować swoją przenośną lampką, zabierając się za szukanie skarbów. Ha, prawie jak rasowy podróżnik. Najpierw najbliższe otoczenie Chaty, w końcu wykopaliska też robi się stopniowo. Niestety, ona była tylko jedna, nie posiadała całej ekipy odpowiedzialnej za poszukiwania, ale to lepiej. Jeśli chcesz mieć coś dobrze zrobione – zrób to sam. Pierwsze pół godziny nie przynosiło żadnych szczególnych efektów, nawet jeśli niekiedy pozbywała się śniegu przy pomocy ognia. Kumpir przysiadł pod dachem Chaty, obserwując swoją panią z bezpiecznego punktu widokowego. Zima to nieciekawy okres w kwestii robaków, więc musiał zadowolić się zwykłym relaksem bez wliczonego posiłku.
Severus Snape
Temat: Re: Przed wejściem Sob 09 Kwi 2016, 21:19
Święta, to zdaniem Severusa Snape'a najpaskudniejszy czas w ciągu całego roku. Nie licząc spotkań z Gryfonami, bo te niezależnie w jakim stopniu zamierzone, osiągały apogeum paskudztwa już na starcie. Nie widział nigdy sensu w całym tym szale, prezentach, radości. Tak niemiłosiernie dziecinne zajęcia i śmieszki nie były jego domeną. Nie były warte jego jakże cennego czasu. Zamiast przyglądać się ślizgonom wyłamującym się z kanonu mających święta w tyle, postanowił wyjść ze szkoły. Pora była ku temu mało regulaminowa, ale Mistrza Eliksirów i to dawno nie interesowało. Miał swój własny regulamin. Wymknął się z budynku stosunkowo spokojnie, jak gdyby nie robił nic nielegalnego. Podmuch chłodnego wiatru momentalnie go orzeźwił, sprawiając, że jego ciemne źrenice rozszerzyły się na moment. Ubrany w szatę, szczelnie owinięty szalikiem w barwach Salazara Slytherina ruszył przed siebie. Śnieg trzeszczał pod jego stopami, na śniegu można było dostrzec ledwie widoczne ślady stóp kilku innych uczniów, którzy postanowili pozwiedzać okolice szkoły nocą. Snape chciał odpocząć, wyciszyć się, byleby nie wpaść na Jamesa i jego durnych koleżków. Może powinien wybrać się na ów spacer z Pride'm na kształt asekuracji? Chociaż nie... Samotność, to coś co kochał najbardziej, zwłaszcza, że Lilly, nie chce już z nim rozmawiać. Skierował się w stronę Wrzeszczącej Chaty. Tylko On i banda Huncwotów wiedzieli, co tak naprawdę wrzeszczy w tej chacie. Zbliżył się już prawie do jej wejścia, kiedy dostrzegł łunę światła i dziewczynę spacerującą w okolicy budynku. Kojarzył ją z eliksirów, była dobra, ale nie lepsza od niego. Zbliżył się dość bardzo jednak zdecydował się stanąć za jednym z drzew tak, by dziewczyna słyszała go, ale nie widziała: - Nieładnie to tak wymykać się po nocach... - powiedział wyraźnie, po czym wyłonił się z wolna tak by światło oświetlało jego bladą twarz.