Ta droga jako jedyna prowadzi bezpośrednio do głównego wejścia do Ministerstwa Magii. Jest to boczna uliczka, dość ponura nawet w najładniejszą pogodę. Roi się tu od mugoli i dobrze wtapiających się w tłum przechodniów czarodziejów.
Jared Wilson
Temat: Re: Przecznica przed MM Sro 30 Gru 2015, 21:47
Nie tęsknił za budynkiem, w którym stracił dwadzieścia lat swojego życia. Przymusowe wakacje zmusiły go do pomyślenia nad upływającym czasem, a gdy patrzył w szybę to widział obraz starego, zmizerniałego i zrzędliwego olbrzyma, który odstraszał ludzi samym wyglądem. Młodość już dawno przeminęła, tak samo jak życie, bo teraz nie czuł się zbytnio żywy. Czuł się zimnym posągiem pozbawionym uczuć. Robotem wykonującym rozkazy, maszyną do pracowania. Przez te parę miesięcy nagłej nieobecności Wilson bardzo się postarzał. Już dawno temu zauważył we włosach siwe kędziory, a wokół oczu głębokie bruzdy. W walce zrobił się powolniejszy i choć nie brakowało mu bezwzględności i siły, nie miał dawnej potęgi w rękach. Posadę szefa wprawdzie rzucił znikając bez słowa. Poświęcił na awans dwadzieścia lat życia, a teraz wszystko zaprzepaścił. Prawdę mówiąc, choć to bolało, nie żałował. Miał zbyt dużo czasu dla siebie i przez to chodził zdenerwowany i ponury, czyli standardowe objawy odstawienne pracoholika. Gdy się ocknął to zauważył: - stracił pracę, posadę, dotychczasowo zarobiony prestiż, - stracił żonę, dzieci, czyli całą rodzinę. - przyjaciół, choć nigdy ich nie miał, ale mógłby, gdyby się postarał. - stracił szansę na normalne życie. Śnieg sypał jakby się spieszył jeszcze przed świętami. Wilson był ciemną sylwetką, cieniem stojącym przed wejściem do Ministerstwa Magii. Ręce trzymał w kieszeniach, a kaptur szaty całkowicie zasłaniał jego twarz. Jerry stał i patrzył na przeklęte miejsce, przez które stracił rodzinę. Nie, żeby teraz stał się jakoś lepszym człowiekiem. Mimo, że przejrzał na oczy to nie zamierzał naprawiać dawnych błędów. Na to było już zdecydowanie za późno. Nie rozumiał dlaczego tu się teleportował, musiał działać tylko i wyłącznie podświadomie. Może łudził się, że zobaczy w szybie czarne pukle czy choćby kawałek kobiety, którą potraktował jak przedmiot zanim bez słowa wyjechał? Wykrzywił się i próbował stąd odejść, bo zachowywał się jak siedemnastoletni smarkacz. Przez te parę miesięcy gorliwie próbował wyprzeć z pamięci jej osobę i z całych sił starał się nie śledzić z daleka każdego jej kroku. Oczywiście mu się to nie udało i dlatego się na siebie wściekał. Nie rozumiał dlaczego tu stoi i dlaczego na samą myśl o tej piekielnej kobiecie zaczyna myśleć o przyszłości, przeszłości i swoim zimnym sercu. Jerry przeklął siarczyście pod nosem i zamknął oczy, aby przestać wpatrywać się w krzywą szybę i manekina. Nie ma jej tutaj, powinna być dawno w domu.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Przecznica przed MM Sro 30 Gru 2015, 22:19
Nie była w domu, bo pracowała. Bo spędzała praktycznie całe dnie w pracy. Mało spała, jadła byle co i nawet nie starała się tego zmienić, bo nie miała po co. Wieczorami czy nad ranem wracała do pustego mieszkania, starając się ignorować poganiające listy od matki, która zamartwiała się zachowaniem jedynej córki, która miast przyjechać do rodziny wolała przesiedzieć kolejną nockę nad papierzyskami. Cóż. Zatem jeżeli Wilson myślał, że jej nie spotka to się mylił. Chociaż wszyscy wiedzą, że myślał inaczej. Ciemne włosy splątane przez wiatr i czekoladowe oczy wpatrujące się przed siebie. Czarny płaszcz powiewający wraz z każdym szepnięciem i krwistoczerwony szal opadający luźno na ramiona. Zdecydowany, trochę zbyt szybki krok i zacięta, chociaż zmęczona mina przedstawicielki rodu Clinton zmierzała do Ministerstwa - prawdopodobnie po to by dokończyć wszystkie raporty z misji, w których uczestniczyła. Nic ciekawego, nic czym powinna się przejmować. Ostatnio rzadko przejmowała się czymkolwiek. Kolejna zdobyta rana, blizna czy draśnięcie - cieszyła się jedynie gdy wróciła z wojażu bez kolejnej pamiątki ją szpecącej. Wcisnąwszy przemarznięte kieszenie - mimo tego, że od kilkunastu lat mieszkała w Anglii wciąż nie mogła przyzwyczaić się do srogich zim i jesieni, tęskniąc zwyczajnie za mediolańskim słońcem - krążyła i dreptała w miejscu, by zaraz ruszyć w stronę głównego wejścia do Ministerstwa, którym posługiwali się nieliczni. Przesunąwszy spojrzeniem zauważyła ciemną i wysoką sylwetkę - spięła mięśnie nie wiedząc kto też może czaić się o tej porze w okolicy Ministerstwa dlatego wysunąwszy bezgłośnie różdżkę zza pazuchy zwolniła kroku. Wstrzymując oddech zbliżyła się do wej ofiary nie widząc twarzy delikwenta - może popełniała błąd - wolała jednak kogoś przeprosić za niestosowne zachowanie niż pluć sobie w brodę, że zrobiła coś źle. Dlatego też pokonując kolejne metry, z wolna, z wyczuciem zbliżała się do Jareda nie wiedząc z kim tak naprawdę ma do czynienia. Skupiając wzrok na sylwetce nieznajomego w końcu przytknęła koniec różdżki do szyi skazanego i ściągając brwi się odezwała. - Czy waćpan znajduje się n terenie Ministerstwa legalnie? - Zachrypnięty, dźwięczny głos z włoskim akcentem odbił się z pewnością od wilsonowych bębenków. Kobieta nie spuszczała wzroku ze swego oponenta będąc gotową na wykonanie każdego kroku - nawet jeżeli musiała by go zaatakować, bez ostrzeżenia. Szkoda tylko, że nie wiedziała kto konkretnie chowa się za materiałem szaty.
Jared Wilson
Temat: Re: Przecznica przed MM Sro 30 Gru 2015, 22:30
Za jego plecami przebiegła gromada dzieciaków śpiewających kolędy. Wilson wstrzymał oddech, aby nie warknąć i nie zabić w młodocianych radości ze świąt. Zaczął się powstrzymywać i hamować, co wcześniej nie miało miejsca. Na ból reagował agresją i wyżywał się wtedy zawsze na niewinnych. Teraz tylko zacisnął mocniej szczękę i odczekał aż chichoty całkowicie ucichną. Co zamierzał robić dalej? Być może wędrować, aby nie chcieć wrócić do pracy i do rozlewu krwi, bo zajęło mu połowę życia zrozumienie przyczyny utraty rodziny. Nie nadawał się do niczego innego niż do walk i ścigania Śmierciożerców, a skoro już został przymusowo odsunięty przez Ministra Magii od aurorstwa na czas nieokreślony, to musi czymś wypełnić pustkę. Nigdy w swoim czterdziestoletnim życiu Wilson nie miał ani urlopu ani wolnego czasu, nie mówiąc już o braku pracy. To była dla niego sytuacja nowa tak samo jak to piekielne zniecierpliwienie i mimowolne myśli czy panienka Clinton jest w Ministerstwie czy jej tam akurat nie ma. Nie wiedział nawet czy poradziłby sobie, żeby ją zaczepić, przywitać się, pokazać. Być może tylko by ją obejrzał z bliska, ale by nie podszedł. Dobrze wiedział co się stanie jak tylko go zobaczy. Z reguły wszyscy tak na niego reagują i się do tego najzwyczajniej w świecie przyzwyczaił. To go nie ruszało i nie robiło na nim wrażenia, co czyniło z niego bestię pozbawioną uczuć. Manekin za szybą poruszył się i czekał na komendę i polecenie od czarodzieja. Wchodzi czy nie wchodzi? Gdyby on to wiedział. Z jednej strony nawet zgraja Śmierciożerców nie ruszy go z miejsca, a z drugiej powstrzymywał się, żeby nie wpaść do budynku Ministerstwa i nie szukać gabinetu tej przeklętej Włoszki. Zachowanie Wilsona nie było takie dziwne, w końcu tylko z Clintonówną łączyło go coś ludzkiego. Z dziećmi również, ale nie chciał ich teraz nachodzić. Pozostawał Hogwart, ale tam również nie zamierzał iść, bo nie wiedziałby co ma tam zrobić. Katja, Alex, William... to ludzie, którzy pojawili się w jego życiu mimochodem. Nie wyrobił sobie u nich zbyt dobrego wizerunku, głównie z własnej winy. Czuł się staro i był stary. Nie wyglądał na czterdzieści lat, bardziej przypominał dziadka niż ojca dwójki młodych dzieci. Nagle dmuchnęło śniegiem, który uczynnie i wspaniałomyślnie osiadł na szybie i zakrył ponure odbicie Wilsona. I właśnie wtedy usłyszał stukot obcasów. W tym samym momencie jego zimne serce na chwilę przestało bić. Wszędzie rozpozna te energiczne kroki osoby, która wiecznie jest w ruchu i gdzieś się spieszy. Nagle zatęsknił za przeszłością, kiedy jeszcze niczego nie spierdolił. Nie ruszył się, choć kroki dobiegały zza jego pleców. Wiedział, że jeśli się teraz na nią obejrzy to przepadnie. Czekał aż go wyminie i nie zauważy. Ale nie, dostrzegła ciemną plamę na tle nadchodzącej nocy. Stał jak kamienny posąg i nie drgnął nawet gdy poczuł ciepły koniec różdżki przy szyi. Stłumił jęk czując jej bliskość. Miała go minąć. Niech to szlag, ona zawsze nie robi tego, czego sie od niej oczekuje. Działa całkowicie na opak i nic sie nie zmieniło. Wcześniej z pewnoscią by pokazał kto jest silniejszy, ale teraz nie reagował. Trzymała go na muszce i od tragedii dzieliła go jej niewiedza. Wykorzysta okazję, jak tylko wyostrzy wzrok i dojrzy pod kapturem ostre rysy Wilsona. Pobladł, choć nie było to po nim widać. Serce tańczyło walca i nie z powodu zaskoczenia czy czegoś tak nieprawdopodobnego jak strach. To wszystko przez nią, że go zauważyła. Nie zdążył ukryć sie w ciemnościach, aby móc sie jej swobodnie przyglądac. Sam Merlin tylko wie ile Jerry'ego kosztowało nie odwrócenie sie i nie ujawnienie. W sumie i tak był już na przegranej pozycji, bo wystarczy, że się odezwie. Palce schowane w kieszeniach zadrżały. Zacisnął je w pięści i dalej wstrzymywał oddech całkowicie nieświadomie. - Nie, Sofijo. - spomiędzy jego ust wydobył się schrypnięty dźwięk. Szlag go trafiał, gdy nieumyślnie wypowiedział jej imię, jak zawsze zniekształcone. Powoli, jakby sprawiało mu to trudność, odwrócił głowę przez ramię, aby mogła zobaczyć jego ciemne ślepia i oblicze starego i zmęczonego człowieka. Panna Clinton w życiu nie mogła się spodziewać takiego prezentu bożonarodzeniowego.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Przecznica przed MM Sro 30 Gru 2015, 23:05
Słyszała bicie swego serca, słyszała krew szumiącą w uszach i zimno, które odznaczało się na jej bladej skórze krocząc czerwonymi nićmi po alabastrze. Sunęła wzrokiem po zagłębieniach ciepłego materiału, które drgały za każdym razem gdy Wilson poruszył się choćby o milimetr. Nie wiedząc kogo ma przed sobą zachowywała się protekcjonalnie, ostrożnie, z wyuczonymi ruchami zwracając się do zatrzymanego. Było już po godzinach gdy się tutaj znalazła - jedyne czego chciała - prócz powrotu do łóżka - było rozprawienie się z raportami, których pokaźny stos zapewne uzbierał się na jej stole. Te jednak poczekają, bo dopóki panna Clinton nie zorientuje się z kim ma do czynienia to na pewno nie powróci do ciepłego budynku, w którym jeden z podwładnych zrobiłby jej kawę, co byłoby niezwykle mile widziane. Koniec jej różdżki wciąż wycelowany w grdykę Wilsona drgnął, zajarzył się błękitem odbijających się w ciemnych ślepiach Włoszki, które wpatrzone były w kaptur nieznajomego, który poruszył się nieznacznie tuż po wypowiedzeniu przez nią słów. MOże i była jedynie kobietą, kimś pochodzącym ze słabszej płci, ale umiała się bronić. Wiedziała co zrobić, gdy ktoś zagrażał jej lub jej rodziny życiu. Nie miała żadnych skrupułów, nie teraz, kiedy dekret o możliwości posługiwania się zaklęciami niewybaczalnymi był w toku. Nie wiedziała ile razy zabiła - wiedziała natomiast ile istnień ludzkich uratowała. Nie lubiła jednak o tym rozmawiać, czuła się wówczas jak nieokrzesane zwierzę, które otrzymało możliwość zabawy z opiekunem. Chociaż kontrolowała swoje żądze i zachowanie przyzwoitości, to ciężko było się jej w tym odnaleźć. Mimo wszystko. Gdy mężczyzna drgnął, ta odsunęła się o krok. Gdy doszedł do niej tembr głosu nieznajomego wstrzymała dech nie wiedząc, czy to co słyszy to tylko omamy spowodowane zbyt długim funkcjonowaniem. Mrugnęła, gdy błysnęły jej czarne ślepie, a gdy umysł przetrawił znajomy wycinek z przeszłości twarz Sofii wykrzywiło zdziwienie. - Nie. - Szepnęła opuszczając automatycznie różdżkę, którą jednak wciąż mocno trzymała. Coś w jej oczach błysnęło, zamigotało, a serce nieomal wypadło z piersi. Zmarszczone brwi, ściągnięte usta i blade lico. Clintonówna wpatrywała się w Wilsona jakby widziała go po raz pierwszy - wzrokiem badała jego twarz - lekko posiwiałe skronie, dodatkową pajęczynę zmarszczek i te same oczy, które wpatrywały się w nią wielokrotnie podczas jej niesubordynacji. Podczas nie wykonywania rozkazów. Podczas ich zbliżeń. Ponownie drgnęła i przygryzła wściekle policzek od środka nie wiedząc nawet jak powinna się w tej chwili zachować. Czy wyrzucić z siebie to co chciała mu powiedzieć? Że czuje się zdradzona, opuszczona, zła? Akurat wtedy kiedy chciała okazać mu nie tylko serce, ale i dobrą stronę siebie - gdy chciała mu się oddać i skupić na nim zostawiając wszystko za sobą on się odwrócił i zwyczajnie ją zostawił z mętlikiem w głowie. Czuła jak łzy napływają jej do oczy dlatego wydała z siebie warknięcie i ponownie wycelowawszy różdżkę w niego skrzyżowała z nim spojrzenie. - Cóż to się stało, że spotykamy się akurat tutaj i akurat teraz? - Wydusiła z siebie po krótkiej chwili milczenia. Starała się zachowywać względny spokój, chociaż jedyne na co miała ochotę to na rzuenie mu się do gardła.
Jared Wilson
Temat: Re: Przecznica przed MM Sro 30 Gru 2015, 23:16
W płucach zaczęło go palić, bo wciąż nie zaczerpnął tchu. Jak ma oddychać mając przed sobą pannę Clinton? Łykał każdy detal jej twarzy, sprawdzał czy pojawiły się nowe blizny, czy i ona dorobiła się zmarszczek czy siwego włosa. O nie. Czas w ogóle nie miał na nią wpływu. Wciąż była młoda, energiczna, giętka i piekielna. Starannie unikał wpatrywania się w jej usta, ale gdy skrzyżował z nią wzrok, z szoku zaczerpnął oddechu, bo dłużej już nie wytrzymywał bez tlenu. Stała tak nieprawdopodobnie blisko i lada moment rzuci mu się do gardła bądź transmutuje go w szczura. Póki co chłonął przez te parę sekund chwilę, gdy zamiast wrogości widział w jej ciemnych oczach niedowierzanie. Naiwnie wierzył, że być może zobaczy na jej twarzy przelotny wyraz ulgi czy szczęścia, ale szybko pogodził się z porażką. I tutaj ma zamknięte drzwi. Świadczył o tym dobitnie gorący kraniec różdżki dotykający jego szyi. Mógł w każdej chwili się deportować z tego miejsca i dać jej dużo czasu na ochłonięcie. Dlaczego nie? Nastroszył brwi i wyobraził sobie gospodę Pod Świńskim Łbem, jednak nic sie nie wydarzyło. Kłamał samemu sobie, że teraz tam właśnie chce być, nawet powtórzył to w myślach, ale magia nie zadziałała. Tak naprawdę chciał być właśnie tutaj, na obskurnej uliczce w towarzystwie rozwścieczonej gorącokrwistej Włoszki, a nie w gospodzie. Teleportacja nie zadziałała, bo nie było na to żadnych szans. Zacisnął zęby i ponaglał czas, aby przedstawienie gniewu i wściekłości było już za nim. To naturalna reakcja na jego niespodziewany widok, w końcu zapadł się pod ziemię i nikt nie wiedział co się z nim działo. Absolutnie nikt, żaden żyjący człowiek. Nie zamierzał też zagłębiać się w wyjaśnienia. Ani przez chwilę nie przyszło mu na myśl wyjęcia różdżki z kieszeni szaty. Agresja nagle się w nim wyłączyła, zastąpiona zimnym spokojem, oczywiście z zewnątrz, bo w środku zaczęło się w nim kotłować i bynajmniej nie od wściekłości. Clintonówna zachowywała się nieludzko, gdy stała tak blisko a on nie mógł jej nawet tknąć ani się zbliżyć. Póki panował nad swoim ciałem, wrósł w ziemię i choćby go odpychała czy tłukła, stałby w tym samym miejscu. Jego twarz była jak rzeźbiona w kamieniu i przeczyła chaosie w jego środku. Jerry nie zmienił się aż tak, ale po wnikliwej obserwacji da się zauważyć, że czarnoskóry olbrzym zaczął człowieczeć. Po czterdziestu latach, czas najwyższy. Śnieg sypał dalej, jakby chciał i oryginał odbicia ukryć przed ludzkim okiem. Wiatr siekał go po twarzy wciąż ukrytej pod kapturem, ale nie zdołał przegnać osoby Jareda sprzed oblicza Bogu winnej Clintonówny. Ale ona nie zareagowała tak jak tego oczekiwał. Na to Jerry nie był absolutnie przygotowany i teraz to on miał na twarzy wymalowane niedowierzanie. Zwykłe, spontaniczne i szczere "Nie" dotkliwie odbiło się na jego twarzy. Gdyby go minęła bez słowa, do niczego by nie doszło. Jak zawsze to jej wina. Ale widział na jej twarzy ból, a gdy dostrzegł zapowiedź łez, ta ciemna góra lodowa prawie się cofnęła. W jego żyłach zaczął pojawiać się dobrze znajomy gniew, ale za wszelką cenę nie dopuścił, aby to nad nim zapanowało. W tej sytuacji na nic sie nie przyda jego wściekłość. Musi jedynie uspokoić Clintonównę i zachować przy tym życie, dokładnie w tej kolejności. Wyciągnął jedną rękę z kieszeni - bez różdżki - ale zatrzymał ją w połowie ruchu, gdy wycelowała w niego różdżką. Uniósł rękę w geście poddania i lekko pochylił głowę dając jej znać, że nie zamierza walczyć. Walczył przez czterdzieści lat, czas na małą przerwę. - Zadajesz pytanie, na które znasz dobrze odpowiedź. - odpowiedział wymijająco, nie potrafiąc jeszcze zdobyć się na głośne powiedzenie prawdy - Ty, przeklęta Włoszko, bo z Tobą łączyło mnie coś ludzkiego. - Dlaczego się powstrzymujesz? - skinął ręką na jej różdżkę, bo dobrze wiedział jak bardzo chciała go skrzywdzić. Znał jej gorącą krew i temperament, do pewnego momentu wiedział jak zareaguje, albo z poprawką, jak powinna zareagować, gdyby była dawną sobą.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Przecznica przed MM Czw 31 Gru 2015, 10:06
Oszukiwałaby samą siebie gdyby powiedziała głośno, że nie wyobrażała sobie ani razu powrotu Wilsona do żywych, do Ministerstwa. I chociaż na co dzień kłamała, kłamała w domu, przed matką i znajomymi to siebie oszukiwać nie mogła. Zwyczajnie nie chciała. A teraz miała go przed sobą - w całej swej gburowatej okazałości, poszarzałego i zmęczonego dotychczasowym życiem jak i ona. Nie spodziewała się, że spotka go tak szybko, tak nagle i akurat tutaj. Pośród kilku budynków i zabłąkanych duszyczek, które nie wiedzą co ze sobą począć. Kobieta uniosła wzrok, chcąc sprawdzić w co konkretnie wpatrywał się Jared zanim faktycznie zwróciła jego uwagę na swoją osobę. Z malującą się trwogą przyuważyła zasłonięte roletami własny gabinet, który niedawno otrzymała, a w którym panował chaos prawdopodobnie jeszcze większy niż w jej głowie. Opuściła czekoladowe tęczówki na twarz aurora - w jej oczach tańczyła wściekłość zmieszana z niedowierzaniem. Wciąż nie mogła uwierzyć, że on tutaj jest. On, który ją bez słowa porzucił i zostawił zranioną. Bo tak bardzo w pewnym momencie chciała przy nim być i mu pomóc, nie patrząc na to jaki jest. Nie patrząc w przeszłość, nie oglądając się za nią. Chciała go wziąć taki jaki był, bo chociaż był trudnym człowiekiem, kimś, kto stale ją irytował to w pewnym stopniu wytworzyła się między nimi jakaś nić porozumienia. Nie potrafiła tego wytłumaczyć - potrafiła jednak zobrazować, powiedzieć jak się czuła dowiadując się o jego ucieczce. Rozczarowana. Błękit wciąż tlił się na zakończeniu jej różdżki - drzewo z gruszy powoli zaczynało parzyć jej dłonie, jednak ta niewzruszona wszelkimi przeciwnościami wciąż wpatrywała się w postać byłego kochanka, zupełnie jakby mogła go pożreć wzrokiem. Nie odzywała się dłuższą chwilę, podobnie jak i on rozpamiętując to co między nimi było, a to w jaki sposób się to zakończyło. Sama nie wiedziała co w tej chwili powinna zrobić - czy dać upust swej wściekłości, która powoli, bardzo powoli wtaczała się do jej układu krwionośnego rozszerzając poszczególne naczynka - w szczególności te na twarzy smaganej grudniowym wiatrem. Pojedyncze płatki śniegu wtopiły się w ciemne, hebanowe włosy tak niefrasobliwie spływające po jej ramionach. Łagodne łuki brwiowe drgały za każdym razem, gdy kobieta wypuszczała dech z piersi, a palce poczynały jej cierpnąć.Jej spokojny oddech zmieniał się wraz z każdą sekundą, stawał się szybszy, prędki - na granicy paniki i irytacji. Opanowała się jednak, jak zwykle zresztą, co nie przychodziło jej z taką łatwością z jaką myślała. Chciała mu pokazać, że się z niego wyleczyła, a ich romans był jedynie nieporozumieniem. Jak jednak mogła wytłumaczyć to, że po ich rozstaniu nie spotkała się z nikim innym? Uniosła brodę do góry spoglądając na niego z wyższością - wszystkie drobne niedoskonałości w postaci żalu, skruchy czy chociażby resztek łez odsunęła na bok, by nie wyjść na zranioną. - Może myślałam, że znam na nie odpowiedź. Zanim zniknąłeś. - Odezwała się na powrót - chrapliwa nuta wdarła się do jej gardła, gdy kierowała tych kilka słów w stronę czarnoskórego mężczyzny, który pokazał jej, że nie ma wobec niej złych zamiarów. Zdziwiło ją to - znowu. Pamiętała jak rzucali w siebie oskarżeniami, jak krzyczeli, wrzeszczeli nie zwracając uwagi na innych. Jak byli nieodłącznym duetem, jak wszyscy bali się przebywać w ich towarzystwie nie wiedząc na co im przyjdzie patrzeć. A teraz? On z nią rozmawiał. Ugodowo. Jakby wiedział, że popełnił błąd. Kilka. Może nieodwracalnych. Suchy śmiech wyrwał się spomiędzy jej warg, gdy usłyszała głupie pytanie zadane przez Wilsona. Odwróciła na moment oczy, dosłownie na sekundę, by zaraz powrócić nimi na lico Jareda. Była ewidentnie wściekła. - Co mnie powstrzymuje? Naprawdę o to pytasz, Wilson? - Zacisnęła zaraz usta i machnęła zniecierpliwiona ręką, którą ostatecznie opuściła zła na siebie. Różdżkę schowała, a grymas niezadowolenia pozostał na jej twarzy. - Na Merlina. Nie jesteś osobą, na którą powinnam tracić swe umiejętności, skoro po Londynie grasuje szajka Voldemorta, z którą Ty chciałeś walczyć. To były Twoje plany, Twoje marzenia. I co? Spieprzyłeś. Jak tchórz. Nie tego się spodziewałam po mężczyźnie, który wkradł się w moje życie. - Wyrzuciła z siebie momentalnie czując jak ciężar z jej ramion spada. Odetchnęła głębiej sięgając dłonią do ciemnych pukli, które zgarnęła z lica.
Jared Wilson
Temat: Re: Przecznica przed MM Czw 31 Gru 2015, 15:33
Czekał na ten historyczny wybuch gniewu, ale ten nie nadchodził. Tego Jerry się nie spodziewał i trudno było mu przełknąć gorzką prawdę. Clintonówna powinna reagować bardziej ludzko i naturalnie a nie powściągać nerwy. Nigdy w jego towarzystwie nie zmuszała siebie do kontroli i opanowania, tylko po prostu wybuchała. Wilson powrócił do dawnych, zamierzchłych dni, gdy jedno wrzeszczało na drugiego, a pracownicy Ministerstwa Magii łapali się za głowy i wzdychali "To znowu oni". Ta wersja panny Clinton niezbyt przypadła mu do gustu. Zachowywała się jakby dorosła. Nie odwracał spojrzenia od jej twarzy, zmuszając ją do spuszczenia wzroku. Sam nie wiedział po co tu przylazł. Kierują nim tylko i wyłącznie egoistyczne pobudki, w końcu oboje wiedzą, że nie mają przed sobą absolutnej przyszłości - przynajmniej Jared o tym wie i nie ma pojęcia, że Sofia widzi ich w innym świetle, o ile zdoła zaakceptować jego powrót. To spotkanie było bez sensu, miało na celu chyba tylko nacieszenie się widokiem drugiej osoby, bo nic poza tym wydarzyć się nie powinno. Nie potrafił nazwać ich relacji. Romans, owszem, ale skoro oboje czują się w takich warunkach bardzo swobodnie i dobrze, to romans musi oznaczać też coś innego. Coś, czego w żadnym wypadku nigdy nie będzie. Olbrzym otrząsnął się z upierdliwych myśli, wracając do prymitywnego zajęcia oglądania włoskiego ciała od góry do dołu. Wyrwała go z milczącego komplementowania jej talii, gdy usłyszał jak się denerwuje i próbuje opanować. W oczach zauważył przebłysk paniki i zbiło go to z tropu. Dlaczego zaczyna panikować? Nie umiał sobie tego wyjaśnić, bo tego nikt nie napisał w podręcznikach aurorskich. Powstrzymał śmiech patrząc jak unosi wysoko podbródek. To było z dawnej Clintonówny, zawsze go to bawiło, bo wyglądała wtedy jak wściekły mały szczeniak. Nagle ogarnęła go czułość, ale zanim zdążył ją z siebie wylać, przełknął gulę w gardle i zaczerpnął oddechu. Nie czas na sentymenty. - Zniknąłem dla dobra ogółu i dla twojego i Halla bezpieczeństwa. - wyjaśnił sucho, a ton świadczył, że więcej już nic nie powie na ten temat. Tylko przez sekundę w jego ślepiach pojawił się błysk satysfakcji. Cokolwiek robił przez czas nieobecności, zakończyło się to powodzeniem. Odprowadził wzrokiem jej rękę chowającą różdżkę. Nie powinna tego robić... nagle Jerry zdał sobie sprawę, że nie zna kobiety, z którą właśnie rozmawiał. Gdyby co noc nie gapił się na wykradzione z gazety zdjęcie Sofii, to stwierdziłby, że rozmawia z kimś zupełnie innym. Od razu wykluczył możliwość wypicia eliksiru wielosokowego. Przy niej takich rzeczy był pewien, to się czuło. Z każdą chwilą, gdy padały gorzkie słowa o jego pracy, Wilson rósł w oczach i z ogromnym wysiłkiem powstrzymywał ostrzegawcze warknięcie czy wrzask. Od niedawna zaczął reagować alergicznie na wspomnienie swojej pracy. Nie odpowiadał długo. Słyszał swój własny urywany oddech usiłując zachować spokój i trzeźwość umysłu. Znienacka zrobił krok ku Sofii i choć teraz stali twarzą w twarz, nienormalnie blisko, nie tknął jej. Gdy tylko poczuł znajomy zapach jej perfum i oddech, powoli się rozluźnił. Zdziwił się, że pomogło mu to stłamsić gniew. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego, ale szybko się pozbierał. Zacisnął szczękę i wskazał ręką na budynek prowadzący do Ministerstwa Magii. - Kiedy ostatni raz tam wszedłem, przegapiłem dwadzieścia lat swojego życia. - powiedział cicho, powoli, starannie oddzielając jedno słowo od drugiego. Patrzył prosto w ciemne, jaśniejsze od własnych, oczy. - Być może moje zniknięcie ocaliło mi życie. Nie będę ubiegał się o szefostwo. Nie będę osobiście ganiał wielbicieli Voldemorta. To nie są już moje marzenia, Sofija. - opuścił luźno rękę i z wielką niechęcią cofnął się na pół metra. Minę miał zmarszczoną. Brzydził się gorzką prawdą. - Jeśli tam wejdę, ocknę się w wieku sześćdziesięciu lat, o ile wcześniej nie kopnę w kalendarz. - wzdrygnął się, gdy spojrzał ponownie na wejście do Ministerstwa Magii. Praca go kusiła, w końcu jest pracoholikiem na odwyku. Wręcz nie mógl się oprzeć na myśl o rzuceniu się w wir pracy, w pościgi, przesłuchania, wsadzanie ludzi do Azkabanu... to nęciło i wołało i musiał walczyć, aby temu nie ulec. Jerry zamilkł na dobrych parę minut i patrzył z góry na Sofię, zdumiony, że zachował spokój w tak kulminacyjnym punkcie. Omijał starannie dźwięk pewnych słów. Wkradł się w jej życie, co to mogło oznaczać? Cokolwiek by to nie było, serce mu zabiło zbyt szybko. Musiał wylać na siebie kubeł zimnej wody. Nie. Mają. Wspólnej. Przyszłości. - Nie będę więcej cię niepokoił. - Być może widzimy się teraz ostatni raz, dodał w myślach, patrząc ze smutkiem jak odgarnia z czoła czarne pukle, które niegdyś mógł bezkarnie dotykać.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Przecznica przed MM Czw 31 Gru 2015, 16:23
- Co za głupia wymówka, Wilson. Zwyczajnie głupia. - Palnęła, widząc jego rozedrganie. Tą szalejącą burzę w jego oczach, rozgrywającą się na widoku. Nie powiedziała już nic. Nawet wtedy gdy zmniejszył dystans. Gdy znowu był przy niej blisko, gdy wyczuła jego oddech na swej twarzy. Przełknęła niewygodne słowa i wspomnieni, które zaatakowały ją zewsząd i zwyczajnie zadarła głowę jeszcze wyżej. Nie miała zamiaru udawać, że było jej dobrze z tym, że Jared zniknął. Zniknął z jej życia - z Ministerstwa i pozostawił po sobie niesmak. I rozgoryczenie. Dlatego zaraz po tym, gdy schowała różdżkę wykrzywiła pogardliwie usta odwzajemniając spojrzenie. Krzywo, nie tak jak wtedy gdy spoglądała na niego podczas ich zbliżeń czy spięć w windzie, gabinecie. Gdziekolwiek indziej. Sama chciała go skrzywdzić, nie tylko psychicznie jak on to uczynił - ale i fizycznie. Chciała wcisnąć jego twarz w mur i rozkwasić ją tak, by nie musiała go więcej już oglądać. Skoro odszedł to nie mógł zostawić jej w spokoju? Czy lubił się nad nią pastwić? Widzieć cierpienie w jej oczach, mimice? Drżące wargi, niespokojny ton i rozdrażnienie. Wsłuchała się w jego głos - widziała niezdecydowanie i to jak się zmienił. Czyżby naprawdę zaczął dostrzegać inne wartości niż praca? Poświęcenie? Brak ogłady? Włoszka zaśmiała się bezczelnie i głośno. Odchyliła głowę do tyłu nie mogąc się powstrzymać od gorzkiego rechotu, który wypełnił pustkę i ciszę między nimi. Odbijał się od ścian i wracał do nich piętnując jej paskudne zachowanie. Gdy się już uspokoiła spojrzała mu prosto w oczy tym razem przestępując wpierw z boku na bok, by wysunąć się na prowadzenie. Zmniejszyła dystans między nimi szybciej i zgrabniej niż on to zrobił. Wycelowała w jego klatkę piersiową palec nie dbając o to, że nie powinna go wcale dotykać. Bariera ochronna zniknęła. Jared znowu się pojawił i wzburzył chaos panujący jej w głowie. - A jakie są? Jakie są Twoje marzenia? Teraz nagle, co? Chcesz być przykładnym mężem i ojcem? Co się stało, że nagle zmieniłeś nastawienie do choler! - Nie mogła się powstrzymać od agresji, która powoli się w niej gotowała i wychodziła na zewnątrz. Już dawno nie była taka wściekła. Zaczerwienione policzki paliły ją żywcem, a czekoladowe tęczówki wbijały się bezlitośnie w twarz starszego aurora. - Wydawało mi się, że jesteś inny. Że wiesz co robisz. I znowu chcesz uciec? - Ostatecznie podniosła głos nie siląc się nawet by nikt jej nie słyszał. Dyszała ciężko, a iskierki w jej oczach odbijały nie tylko złą aurę ale i lico Wilsona. Teraz będzie odgrywał kochającego nie wiadomo kogo. Bez problemów, chcącego skupić się na sobie i na innych osobach? Zagryzła policzek od środka tłumiąc w sobie - nie - wydzierając się na niego niczym porzucona kobieta na lodzie. Skrzywdzona, zdradzona. - Uciekniesz? Nawet teraz? - Pytając, szepcząc, mówiąc cicho chwyciła go za poły szaty i rzuciła nim o ścianę, przygważdżając go nie tylko siłą fizyczną ale i siłą woli. Jej palące spojrzenie wbijało się w niego - nie mógł przed tym uciec, ani się przed tym schować. Nie chciała by tego robił. Chciała znać prawdę i wiedzieć co nim kierowało - po co tutaj przyszedł. Po co chciał ją zobaczyć. Skoro i tak zaraz miał uciec.
Jared Wilson
Temat: Re: Przecznica przed MM Czw 31 Gru 2015, 16:46
- Cieszę się, że mi nie wierzysz. - odparł sucho. Brak wiary to brak chęci nabycia wiedzy. Dla niej bezpieczniej. Głęboko w podświadomości wiedziała dlaczego zniknął, musiałaby połączyć parę faktów. Wilson nie zamierzał jednak w tym pomagać. Gdy tak na nią patrzył i widział jak na dłoni jej zdenerwowanie, zdezorientowanie, panikę, wściekłość, nie czuł się specjalnie dumny. Choć nie wierzyła w jego wyjaśnienie, naiwnie uwierzyła, że się zmienił. Nie, Jared sie nie zmienił. On miał zadatki ku zmianom, a to znacząca różnica. Obecnie wciąż był gburem, który od siebie odpychał samym wyglądem. Nigdy nie dowie się dlaczego ta Włoszka zamiast uciec na sam jego widok, wtedy, w gabinecie została z nim. Opadł z sił słysząc gorzki śmiech. Może jednak nie wszystko stracone i panna Clinton w końcu mu przyłoży, aby potem mogli udawać, że jest wszystko w porządku i po prostu iść do łóżka? Zmarszczył czoło. - Nie, nie będę nigdy przykładnym ojcem i mężem. Przeceniasz moje możliwości. - mruknął półgębkiem, bo to nie był czas na próby zadośćuczynienia wyrządzonych krzywd. Wilson aż tak się nie zmienił. Przejrzał na oczy i zajęło mu to wiele czasu zanim pojął, że nie tylko praca daje satysfakcję i spokój. Jerry rozważał czy aby nie podjudzić panny Clinton, aby wybuchła i wylała z siebie złość. Miło by było oglądać ją wściekłą jak osa, ale nie miał sił, aby teraz jej ranić, bo zada jej większy ból niż ktokolwiek by mógł. Nie teraz, później, jak zrozumie, że mimo nici porozumienia, wszystko skazane jest na porażkę. Westchnął i w momencie, gdy chciała się na niego rzucić, złapał jej nadgarstek i przytrzymał w żelaznym uścisku. To samo zrobił z drugą ręką, zapominając znowu o delikatności. Góra lodowa nie da się przesunąć ot tak. Dawny jak i obecny Jared nie pozwala nikomu na fizyczne napaści na własną osobę. Choć Sofia rzucała się i zaczęła na niego krzyczeć i zapewne słać do diabła, nie pozwolił jej na zbyt poufałe gesty takie jak uderzenie w mordę. Mogliby najpierw pogadać, co? Wiadomo kto był silniejszy, fizycznie bardzo przeważał możliwości panny Clinton. Czekał cierpliwie aż się uspokoi na tyle, aby go słuchać. - Próbuję, u diabła, dać ci spokój, ale mi tego nie ułatwiasz. - wycedził przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w wąskie drobne nadgarstki znikające między jego palcami. Były cholernie gorące, wyczuwał jej przyspieszony puls pod palcami. - Przyszedłem jeszcze raz cię zobaczyć. - wzruszył ramionami kryjąc głęboko w duszy niepokój zaraz po tym jak to powiedział. Dziwił się, bo to była prawda. - A chcesz, żebym odszedł? - puścił jej nadgarstki i się cofnął, chowając twarz na powrót pod kapturem, aby nie widziała jego twarzy. Wolał, aby nie wiedziała jak bardzo chce poznać odpowiedź na to pytanie. Odwrócił głowę, zawieszając wzrok na zaśnieżonej ulicy. Ludzie ukryli się w ciepłych domach. Nikt normalny nie stał na dworze przy takiej zamieci. Gdyby Jerry był w stanie, zaprowadziłby Sofię do środka budynku Ministerstwa Magii, ale nie chciał tam wchodzić. Chwilę pomarznie i zaraz tam się ukryje, a on poszuka lokum Gillisa i tam skryje się przed światem zewnętrznym.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Przecznica przed MM Czw 31 Gru 2015, 18:03
Mogła się domyślać dlaczego zniknął, dlaczego oszalał. Dlaczego zostawił ją bez słowa, pracę, Ministerstwo i wszystko inne, co kiedyś wydawało się być dla niego ważne. Miał jednak powód, by rzucić wszystko w cholerę i prawie była w stanie to zrozumieć. Chodziło pewnie o zemstę. Zemstę na mordercy swego ojca, o czym dowiedział się podczas pamiętnego spotkania w jego gabinecie. Wybaczyłaby mu zniknięcie i chęć dokonania niemożliwego, gdyby jednak łaskawie ją uprzedził. Gdyby powiedział dlaczego znika z jej życia zabierając kilka, namiętnych nocy byłoby teraz zupełnie inaczej. Może chciałaby zabrać go znowu do siebie, ułożyć obok siebie i patrzeć jak śpi. Może. Teraz jedynie pozostało im się mierzyć ciemniejącym wzrokiem - sentymenty należało odrzucić na bok, nie myśleć o nich, bo i po co. To tylko komplikowało sprawę. Uczucia, które wchodziły w grę prawdopodobnie wyparowały - a przynajmniej zostały zamaskowane przez złość i irytację. A teraz i gniew, gdy nie pozwolił jej na atak fizyczny. Gdy nie pozwolił jej go uderzyć, rzucić nim, miotnąć o ziemię. Nie chciała posługiwać się magią, chciała własnoręcznie sprawić mu ból - by zapamiętał raz na zawsze, że z nią się nie zadziera. Jej się nie krzywdzi, o czym doskonale wiedział Liam - ów gagatka nieomal zabiła dowiedziawszy się o zdradach. Cudem uszedł z życiem tylko dlatego, że ostatecznie kobieta się opanowała. Jak teraz będzie? Czuła jak jego palce zaciskają się wokół jej nadgarstków - starała się oczywiście wyrwać z jego uścisku, jednak na marne co zauważyła po kilku szarpnięciach, które z pewnością pozostawią smugi na jej jasnej skórze. - Gdybyś chciał dać mi spokój to byś tutaj nie przychodził. Nie patrzyłbyś na mnie. Odszedłbyś. Na zawsze, tak jak przecież planowałeś. - Wykrzyczała mu w twarz. Nie wiedziała co nią kierowało - nie żywiła do niego przecież żadnych głębszych uczuć, może poza chwilowym pożądaniem i pewnego rodzaju przywiązaniem. Teraz jedynie posmak goryczy majaczył jej w kącikach ust. Nic poza tym. Zamarła dosłownie na sekundę, gdy usłyszała kolejne zdania. Wilson puszczając jej ręce odsunął się do tyłu na powrót niemal zlewając się z otoczeniem. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami nie wiedząc co powinna powiedzieć. Ona. Momentalnie zaczęła rozmasowywać bolące przeguby nie spuszczając jednak z niego czekoladowych oczu. Odetchnęła głębiej - to na nic. Puls znowu jej skoczył, serce wybijało nierówny rytm, a wargi drżały wraz z każdym jego słowem. - Czy to ważne co ja chcę? Czy myślałeś o tym w dniu kiedy opuściłeś to miejsce? - Spytała twardo. Zrobiło się jej za gorąco, zdecydowanie za gorąco jak na tę porę roku. Paliła się by zrobić mu krzywdę. Automatycznie zacisnęła pięści i wsunęła je do kieszeni płaszcza, by znowu nie rzucić się na niego jak sprzed chwili. - Jared. - Odezwała się po chwili milczenia. Znowu użyła jego imienia jako wabika. - Chciałabym powiedzieć wróć, ale skąd będę mieć pewność, ze znowu nie uciekniesz? - Spytała krzykliwie znowu tracąc nad sob panowanie. Podreptała w miejscu i obróciła się wokół własnej osi by zaczerpnąć powietrza, by złapać oddech i pomyśleć.
Jared Wilson
Temat: Re: Przecznica przed MM Sob 02 Sty 2016, 12:17
Czas nie był jego sprzymierzeńcem. Do czegokolwiek się dotknął, brakowało mu chwil i dni, żeby zrobić wszystko tak jak należy. Ani ona ani Hall nie mieli pojęcia, że przez pewien czas byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie właśnie przez niego i jego obietnicę zemsty. Zapadając się pod ziemię odciągał od nich uwagę niepożądanych osób. Załatwiał prywatne sprawunki, w których wgląd nie mógł mieć nikt poza nim samym. Tak, wykładano mu już wiele razy przemowy o zaufaniu, jednak Jared był ulepiony z twardej gliny. Nakładanie zmian w jego zachowaniu było wręcz niemożliwe. Nie był w stanie im zaufać, dlatego działał na własną rękę. Tak, jak zawsze to robił, robi i robić będzie. Panny Clinton się nie krzywdzi. To ona była masochistką wdając się w nim w relacje inne niż zawodowe. Z góry było wiadomo, że Wilson nie uszanuje drugiej osoby. Mógłby się starać, owszem, ale i tak prędzej czy później pójdzie własną ścieżką. Nawet gdyby nie znikał, po miesiącu, moze dwóch z pewnością by się znudził i szukał czego innego. Ale nie, mimo zniknięcia, wciąż miał w pamięci jej obraz. Dziwił się czemu nosi go jeszcze we wspomnieniach i ciągle go odtwarza. Nic mu się w życiu nie udało, a więc czemu miałoby się udać teraz? Nie mieli wspólnej przyszłości. - Jak zdążyłaś zauważyć, moje plany diabli wzięli. - powiedział chłodniej, wyraźnie zirytowany tokiem rozmowy. Powinien stąd odejść jak najszybciej. Jerry zastanawiał się jak wyglądałoby u niego odejście na zawsze. Skoro teraz ma poważny problem z wycofaniem się i zabiciem ich relacji raz a porządnie, to co tu mówić o wieczności? Nie patrzył na nią, bo choć czekał na odpowiedź, nie chciał widziec jej miny. Obrzydzenia, zniechęcenia, litości, rozbawienia. Oczywiście nic by go z tych rzeczy nie ruszyło, wmawiał sobie. Nie jego, nazywa się przecie Wilson, a osoby o tym nazwisku nie da się zranić byle słowem czy byle uczuciem, powtarzał sobie ignorując skurcz w klatce piersiowej. - W dniu mojego odejścia myślałem tylko o odsunięciu od ciebie zagrożenia. Od kogokolwiek. - powiedział ciszej, wciąż nie patrząc jej w oczy. Jared zdążył narobić sobie wielu wrogów. Słynął z determinacji i braku litości, z brutalności i siły. Był zadrą w oku dla połowy Śmierciożerców i musiał naprawdę się wysilać, aby jego byłej rodzinie nic nie zagrażało. Być może celowo kreował tak swój wizerunek, aby wszyscy go nienawidzili. Być może to była jedyna forma ochrony tych, na którym mu w jakiś pokrętny sposób zależało. Dźwięk swojego imienia wyrwał go z ponurego rozważania. Jak zwykle umiała zwykłym słowem zwrócić jego uwagę i sprowadzić go na ziemię, dziś pokrytą ogromną ilością śniegu. Nie miał pewności czy kiedyś znowu nie będzie musiał odejść. Nie znał swojej przyszłości, nie znał jej przyszłości, ale wiedział co by się mogło stać, gdyby wyszło na jaw co czuje. Schował rękę do kieszeni i wyjął stamtąd przenośny zegarek kieszonkowy na łańcuchu. Złoty zegarek, zimny i lekki. Z tyłu widniał drobnym druczkiem mały napis "Wilson, 1921". Otarł kciukiem szybkę, ścierając z niej nagromadzony kurz. Olbrzym zbliżył się ponownie ku Sofii, wciąż z dobrymi zamiarami. Nie prosząc nawet o minutę zaufania sięgnął po jej dłoń, wyjmując ją z kieszeni. Nie patrzył w zdumione ciemne oczy. Przez chwilę mógł napawać się ciepłem drobnej, bladej dłoni i oglądać z zaskoczeniem kontrast barwy ich skóry. Położył we wnętrzu dłoni chłodny zegarek i zamknął go jej palcami, dotykając ich dłużej niż było to konieczne. Obrócił jej dłoń i uniósł do ust, muskając wargami gorącą skórę ręki. - To będzie należeć do mojego syna. Przechowaj to dla mnie, bo po to wrócę. - mruknął dziwnie zmienionym głosem. Potem odsunął się na trzy kroki. Spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się ot tak, jakby robił to całe życie. Rzadko rozdawał uśmiechy, oszczędzał je na wyjątkowe chwile, takie jak ta. Zanim Sofia zdążyła zareagować, rozległ się głośny trzask teleportacji. O jego obecności świadczyły jedynie dwa ślady na śniegu.
[zt]
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Przecznica przed MM Pon 04 Sty 2016, 09:33
Chyba najlepiej byłoby dla niej gdyby go nie spotkała. Gdyby go nie zobaczyła, nie zaczepiła, gdyby nie mówiła mu co o nim myśli. Gdyby nie dała się zwieść, nie rzuciłaby się na niego i nie pogrążyła w odmętach ich skomplikowanej relacji. Nie powinna mu ulegać, powinna skupiać się na sobie i na wykonywanej przez siebie pracy. Była na siebie zła, że tak strasznie głęboko przeżyła odejście, zniknięcie Jareda. Była zła na siebie, że pozwoliła mu się poznać i dotknąć, sprawić, że myślała o nim kiedy nie powinna. Chciała stąd uciec, schować się pod jego wzrokiem i zamilknąć na wieki, nie odzywać się do niego, wymazać ze swej pamięci, tak jak to sobie obiecała po tym, gdy nie zostawił jej żadnej wiadomości, co ją nie tylko zirytowało, ale i zasmuciło. Do czego się nigdy nie przyzna. Nie przed sobą, ani tym bardziej przed nim. Dlatego więc spoglądała na niego z rosnącą złością zmieszaną z nienawiścią. Kurczowo zaciskała dłonie pozostawione w kieszeniach, do momentu, w którym ten ich nie pochwycił. Nie przesunął kciukiem po jej jasnej skórze, tak różniącej się od jego czekoladowego odcienia. Z trwogą obserwowała ten swoisty malunek nie mogąc powstrzymać drżenia swego ciała. Miała ochotę wyrwać mu rękę i uciec, jak najdalej, by nie widział jej zmieszania. Nie zrobiła tego jednak - pozwoliła mu dokończyć, sunąc jednocześnie wzrokiem po linii opływowej tarczy zegarka, który przykuł jej uwagę. Który miała przechować, jakby była skarbem, skrzynką w Gringocie, co dodawało jej kilku punktów do wyższej samooceny. Już chciała zapytać, ignorując zaciekle te nad wyraz czuły gest jakim ją obdarzył. Zamknięcie jej palców, subtelne muśnięcie i wzrok, który z nią skrzyżował. Na widok uśmiechu, tak rzadko rzucanego otworzyła usta, by coś powiedzieć. Pewnie krzyknąć naburmuszona, że to zły pomysł, by znalazł kogoś innego, bardziej godnego zaufania od niej. Nie zdobyła się na to jednak. Wilson zniknął, a ona została z bolącym sercem, zmarzniętymi palcami i spierzchniętymi ustami, których ten nawet nie tknął. Może to i lepiej, dla nich, dla niej. Zrobi to o co prosił, nie da mu się jednak do siebie zbliżyć za nadto. Schowała drobiazg do wewnętrznej kieszeni płaszcza i stojąc jeszcze chwilę na mrozie skierowała się do głównego wejścia dla interesantów. Przez resztę wieczora nie odzywała się już do nikogo więcej.